Forum Dyskusje na temat Harryego Pottera Strona Główna   Dyskusje na temat Harryego Pottera
Dyskusje na temat Harryego Pottera
 


Forum Dyskusje na temat Harryego Pottera Strona Główna -> Opowiadania -> Harry Potter i trzeci czarodziej Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następny
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
  Post Harry Potter i trzeci czarodziej - Wysłany: Pią 19:45, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


Mówię od razu, że autorką tego opowiadania jest Madziow, czyli Madzia. Można znaleźć te opowiadanie na [link widoczny dla zalogowanych], to jest blog autorki. Oczywiście za zgodą autorki jest wystawiane tutaj jej dzieło.

ROZDZIAŁ PIERWSZY:

NAD RZEKĄ



- Chłopcze!!! Na dół!!! Ale już!!!

Głośny wrzask wuja Vernona przetoczył się przez dom pod numerem czwartym i wyrwał Harry’ego z zamyślenia.

„Co znowu?” Pomyślał z niechęcią nie ruszając się z łóżka. Przez chwilę miał ochotę zlekceważyć dochodzące z dołu krzyki, ale wiedział, że w takich przypadkach jak ten nie należy przesadzać. Doświadczenie podpowiadało mu, że w mgnieniu oka awantura przeniosłaby się tu, do sypialni. Ostatnio męscy członkowie rodziny Dursley’ów zrobili się mocno drażliwi. Harry podejrzewał, że miało to związek z przedłużającą się dietą odchudzającą serwowaną przez ciotkę Petunię. Ale jak na razie nikt jeszcze nie zdobył się na ostrzejszy protest wobec talerza z ćwiartką grejpfruta.

Westchnął ciężko, odłożył na szafkę nocną zdjęcie Syriusza, w które wpatrywał się już od kilku godzin, wstał z łóżka i powędrował na dół. W kuchni zastał ciotkę i wuja w dość podłych humorach. Dudley zaś z ponurym wyrazem twarzy siedział przed telewizorem i tęsknie wpatrywał się w reklamę torcików Wedla.

- Gdzie się podziewałeś?!! – Warknął złowieszczo wuj, gdy tylko go zobaczył

- Na górze – odpowiedział ostrożnie Harry w każdej chwili gotowy na unik. Jeśli chodziło o kontakty ze swoimi krewnymi, nigdy nie wiedział, czego ma się spodziewać.

- A gdzie powinieneś być?!!!

Ich podopieczny uczciwie się zastanowił

- Też na górze? – Zaryzykował

- NA DOLE!!!! – Ryknął wuj Vernon. Zrobił się cały czerwony na twarzy a świńskie oczka zapłonęły wściekłością, – Co ty sobie wyobrażasz?! Od kilku tygodni siedzisz w tej swojej klitce, rozleniwiłeś się, nic nie robisz!! Dom wygląd jak chlew!!!

Harry odruchowo rozejrzał się po nieskazitelnie czystej kuchni

- Nie mówiąc już o twoim pokoju – wtrąciła sucho ciotka – Jak to wygląda?! Tam to tylko bombę wrzucić i różnicy by nie zrobiło!

- A poza tym …– ciągnął wuj - Nie po to się ciebie woła na obiad dla samej przyjemności pokrzykiwania. Myślisz, że kim jesteśmy?! Twoimi służącymi?! A ty możesz sobie odmawiać i grymasić?!!!

- Ale ja…

- Ja mu się nie dziwię! – Krzyknął z pokoju Dudley – Mnie też nieśpieszno do tych glutów i papek, co gotuje mama!

- Nie interesują mnie żadne pokrętne wyjaśnienia!! – Wuj nie zwracając uwagi na wypowiedź syna wyrżnął pięścią w stół – Jak ty się zachowujesz, Harry?! Ty niewdzięczniku, ty bachorze!!! Póki mieszkasz pod moim dachem, będziesz robił, co ci każę!!! Co z ciebie wyrosło?!! A tak się o ciebie troszczyliśmy, dbaliśmy…

W tym momencie rozżalony Harry pomyślał, że wuj, – co, jak co – ale w tej kwestii mocno przesadził.

- No i zrób coś z tym śmietnikiem – burknęła ciotka – wskazała ręką na pokaźny stos listów zajmujący cały stolik.

- To do mnie? – Zdziwił się Harry.

- Nie, do mojej prababci – prychnęła ciotka – Jasne, że do ciebie! Od tych twoich zwariowanych przyjaciół. Jakbyś się tak nad sobą nie użalał…

- Wcale się …- zaczął oburzony Harry

- Użalasz się – wpadł mu w słowo Dudley – Przez ciebie nie mogę w nocy spać!

- …to byś wiedział, że te sowy zatruwają nam życie – dokończyła ciotka – Codziennie skrzydlaty najazd!! Mam już tego dosyć!!

- A ty im w ogóle odpisujesz? – Spytał podejrzliwie wuj

Harry wzruszył ramionami

- A po co? – Spytał ponuro.

Była to prawda. Od śmierci Syriusza na nic nie miał ochoty, ogarnęła go apatia i wszystko go nudziło. Serce przepełniał mu ból po stracie ojca chrzestnego. Najczęściej mógł tylko leżeć i gapić się w sufit. Nocami, połykając łzy wypatrywał na niebie Syriusza, Psiej Gwiazdy. Koło łóżka stało małe lusterko poklejone taśmą. Wbrew wszystkiemu maleńka cząstka w duszy Harry’ego wciąż wierzyła, że jego ojciec chrzestny żyje i czeka gdzieś na niego. Zaniedbane listy od przyjaciół leżały odłogiem. Nie mógł się zmusić by napisać, choć kilka słów. Pozostawała jeszcze sprawa przepowiedni…

- Jak to, „po co”?!!! – Wrzasnął wuj Vernon – Ja nie chcę, żeby twoi zwariowani koleżcy wpadli tu z pretensjami, że cię źle traktujemy!!! Jak widać wuj nie zapomniał groźby Szalonookiego Moody’ego.

- Niewiele by się pomylili – mruknął Harry pod nosem.

Wuj usłyszał.

- Nie będziesz mi się tu stawiał głupi szczeniaku!!! – Ryknął z wściekłością.

Harry poczuł jak nabrzmiewa w nim złość

- To przestańcie się ciągle do mnie wtrącać!!! – Wrzasnął – Mam tego dosyć!!!

Odwrócił się na pięcie i podszedł do drzwi

- Zaraz! Co ty robisz?! – Zaniepokoiła się ciotka. Dudley już nie oglądał telewizji. Bez żalu porzucił reklamę proszków do prania i z ciekawością obserwował rozwój wypadków.

- Wychodzę! – Rzucił przez ramię

- Gdzie?!! Przecież tobie nie wolno…

TRZASK!!!

Biegł ulicą przed siebie. Nie obchodziło go gdzie pójdzie, co się stanie i co zrobi potem. Ważne było tylko jedno. Żeby, choć na chwilę oddalić się od domu, pobyć sam. Od kilku tygodni czuł się źle, samotny i nieszczęśliwy. Umarł jego mentor i przyjaciel. W sercu czuł nieznośną pustkę. Oraz chęć zemsty. Kiedy przed oczami stawała mu twarz Bellatrix Lestrange, pojawiała się nienawiść. Gdzieś w połowie Wisteria Walk zdał sobie instynktownie sprawę, że ktoś go śledzi. Złość już wyparowała, a w jej miejsce zaczął się wkradać strach. Szedł wolniej i ostrożniej. Szósty zmysł podszeptywał mu, że ktoś czai się za jego plecami…

- Wiem, że tam jesteś!!! – Wykrzyknął w przypływie rozpaczliwej odwagi – Wyjdź i się pokaż!!!

Coś zaszeleściło i z krzaków wyłonił się …Mundungus Fletcher

- Nie wrzeszcz tak – skrzywił się – Już i tak podczas kłótni z twoim wujem słyszała cię połowa dzielnicy.

- Co tu robisz – burknął Harry.

- A tak sobie spaceruję.

Harry się zdenerwował

- Śledzisz mnie?! – Spytał wyraźnie wzburzony – Zakon znowu wtyka nosa w nie swoje sprawy!! Dlaczego?!

- Jak by ci tu…- zawahał się czarodziej – No…chyba pamiętasz, że twój ostatni taki wypad skończył się procesem w Ministerstwie Magii. Chyba nie chcesz powtórki?

- Znowu mnie śledzicie – wycedził przez zęby - Po co?

Mundungusowi nagle zaczął plątać się język.

- No, bo Zakon…nie, to znaczy Dumbledore… – jąkał się - Nie! Chodzi o to, że…

- Tak?- Spytał chłodno, Harry.

- Nooo,… licho nie śpi. Mówię o Sam – Wiesz - Kim. Przecież cię tak nie zostawimy! I lepiej wracaj już do domu!

- Nie chcę!!

- Jak to nie chcesz?! – Oburzył się, Mundungus – Nie rób mi tego! Kończy się właśnie moja służba, ta stara wariatka leży chora, chyba te koty jej w końcu zaszkodziły, więc wracaj do domu, żebym mógł znaleźć ci zastępstwo!!!

- Nigdzie nie wrócę – warknął Harry, który nie miał na to najmniejszej ochoty – Najwyżej twoja warta potrwa trochę dłużej!

- Ale ja nie mogę!!! – Wrzasnął rozpaczliwie jego opiekun – Jestem umówiony!! Przez ciebie świetną transakcję szlag mi trafi!!!

- Nic mnie to nie obchodzi!! – Wykrzyknął przez ramię Harry kierując się w swoją stronę.

Czarodziej wlókł się za nim niczym wyrzut sumienia.

- Kogo ja teraz znajdę?! – Mamrotał pod nosem – Wszyscy są zajęci. Ta chora, tamtą trójkę licho poniosło do Francji…

Harry już miał zapytać, kto z Zakonu wybrał się w daleką podróż, ale w porę przypomniał sobie, że przecież udaje, że Mundungus nic go nie obchodzi.

- …ci omal nie wysadzili swojego sklepu w powietrze… - ciągnął czarodziej swą wyliczankę

„Aha – pomyślał Harry – Mówi o bliźniakach”.

- …ten znowu nie może oderwać się od swoich glutków, sklątek tylnocośtam i…

- Skończyłeś? – Przerwał mu ze złością. Powoli tracił już cierpliwość.

- …służba wcale nie jest taka łatwa – kontynuował jego „anioł stróż” – trudno znaleźć chętnego i…Ach!!! Już wiem!!! Wiem!!! – Krzyczał z entuzjazmem – Ściągnę tu Sewerusa Snape’a!!!

Harry’ego wmurowało w chodnik.

- Co takiego?! – Spytał z przerażeniem i niedowierzaniem.

- Sewerusa Snape’a – powtórzył z satysfakcją Mundungus – A co? Widzę, że udało mi się wreszcie przykuć twą uwagę – dodał z ironią – Poczekaj, zaraz go sprowadzę.

- NIE!!! – Zawołał rozpaczliwie Harry, ale czarodziej zdążył się właśnie teleportować.

Harry wpadł w panikę. Nie wiedział, co ma teraz zrobić. Doskonale za to zdawał sobie sprawę jak będzie wyglądała opieka w stylu Snape’a. Dreszcz przeleciał mu po krzyżu. Chyba nie wytrzymałby kolejnej awantury, docinków i ironicznych uwag. Machnął ręką na swoje bezpieczeństwo, na czających się hipotetycznie dookoła Śmierciożerców i rzucił się do ucieczki. Pragnął chwili spokoju.

Biegł wąskimi alejkami z tyłu domów. Ludzie nie zwracali na niego uwagi. W głowie kołatała mu się jedna myśl: Uciec jak najdalej. Pragnął być sam. Zatrzymał się dopiero nad rzeką, za miasteczkiem. Usiadł nad wodą i próbował uspokoić rozbiegane myśli. Nie chciał mieć do czynienia z mistrzem eliksirów. Dawniej pomagał mu Syriusz, ale go zabrakło. Został sam…

Właśnie po policzku spływała mu pierwsza łza, gdy usłyszał czyjś głos.

- Mam już tego dosyć – mówił ktoś poirytowany – szukamy gówniarza od kilku godzin i nic! A wszystko, dlatego, że mu się na ucieczki i rozrywkę zebrało!

„Fajnie – pomyślał z niechęcią Harry – Coś szybka ta pogoń. Już mnie znaleźli?”

- A mówiłem!! Krótko trzymać!!

- Och, daj spokój! – Mówiła jakaś kobieta – Wiadomo, że chłopak chciał się wyszaleć. Za długo siedział w domu.

„To prawda” – pomyślał Harry.

- Pewnie też chciał pobyć trochę sam. W końcu brak Syriusza…

- Ja mu dam „brak Syriusza”!!! – Wrzasnął tamten i chmary gołębi wzbiły się do lotu – To, że mu brak Syriusza nie oznacza jeszcze, że muszę ganiać za tym bałwanem po polach!!!

„No przepraszam!!!” – Oburzył się w duchu.

- Wszędzie tu pełno podejrzanych typów a ten się włóczy nie wiadomo gdzie!!!

- Gdzie ty tu widzisz podejrzanych typów? – Zdziwiła się kobieta, – Bo ja żadnych.

Akurat w tej kwestii Harry stanowczo się z nią nie zgodził. Patrzył podejrzliwie na dwoje ludzi idących brzegiem rzeki i kłócących się zażarcie. Przez chwilę rozważał możliwość ucieczki, ale wtedy musiałby przebiec obok nich. Zacisnął palce na różdżce i obserwował uważnie jak się zbliżają. Jakoś nie mógł sobie wyobrazić w Zakonie Feniksa starca z plątaniną gęstych, siwych włosów, uzbrojonego we wszelką możliwą broń, (z której na pierwszy plan wybijał się katowski topór) czarną przepaską na oku i wyglądzie krwawego pirata. Towarzyszyła mu piękna kobieta.

- Powinno się go zdzielić pasem!!! – Huknął nieznajomy.

„Za co???” – Przeraził się w duchu Harry - To by szczeniaka nauczyło posłuszeństwa! Tłumaczy mu się tyle lat i nic!!!

„Jakoś nie przypominam sobie ich tłumaczenia” – pomyślał buntowniczo

- Nie przesadzaj – skrzywiła się kobieta.

- Ale on jest rozpuszczony jak dziadowski bicz!!!

W tym momencie Harry postanowił się wtrącić.

- Przepraszam – powiedział wstając – Nie zrobiłem niczego złego, więc dlaczego chcecie mnie…

Urwał, gdy napotkał ich niechętny wzrok. Chwilę później zaskoczyła go reakcja kobiety. Wytrzeszczyła oczy, zbladła, złapała się za serce, wykrzyknęła histerycznym tonem: „JAMES!!!” i padła zemdlona w ramiona towarzysza.

- Co do… - zdziwił się starzec. Patrzył przez jakiś czas na Harry’ego, a czoło przecinała mu zmarszczka zamyślenia. Potem w oczach pojawił się błysk zrozumienia.

- Wstawaj! – Warknął do kobiety i potrząsnął nią gwałtownie – I nie rób ceregieli! To nie jest Potter!

- Jak to nie!!! – Oburzyła się zarówno ona jak i Harry

- W każdym razie nie ten!

- Ale… - próbowała oponować.

- Pokażę ci – rzucił niecierpliwie i podszedł do chłopca. Harry próbował odskoczyć, ale mu się to nie udało. Sekundę później został pochwycony za kark, uniesiony nad ziemię i potrząśnięty niczym worek starych szmat.

- Widzisz?! – Huknął nieznajomy – Jest za mały jak na Jamesa, jakiś taki mizerny, chuchro powiadam, poza tym ma zielone oczy i…O! Blizna! To musi być ten jego słynny synalek.

- Harry! – Ucieszyła się kobieta.

- Nie rozpieszczają cię tu, co? – Spytał starzec lustrując uważnie postać chłopca, jego zbyt duże ubranie noszone po Dudley’u i nieszczęśliwą minę – Dobrze! W życiu najlepsza jest twarda szkoła przetrwania!!

Harry wił się w jego mocarnym uścisku z determinacją próbując się wyrwać.

- Nie jesteście przypadkiem Śmierciożercami? – Spytał z obawą Starzec puścił go gwałtownie. Uderzył w ziemię i wszystko w nim jęknęło od wstrząsu.

- KTO?!!! JA?!!! – Huknął oburzony czarodziej – no to mnie zraniłeś chłopcze, zraniłeś do żywego! Jak mogłeś?! W całej swej przestępczej karierze, kiedy to kradłem, porywałem i niszczyłem, nigdy, ale to NIGDY nie byłem…. Ach! – Tu zamyślił się na chwilę – A nie, przepraszam, byłem. Po prostu o tym zapomniałem.

Harry cofnął się o krok.

- Ale tylko przez tydzień – zastrzegł się szybko tamten widząc jego minę.

Kobieta kaszlnęła lekko.

- No dobra, przez dwa - burknął.

Jego towarzyszka znów zakaszlała.

- Niech będzie, że trzy - zgodził się.

Od strony czarnowłosej czarownicy znowu dobiegło ich coś jak kaszel. Starzec zaklął.

– Zresztą nieważne.Ale to było bardzo, bardzo dawno temu. Ale mi się znudziło. Rzuciłem tę robotę, bo po pierwsze wysłuchiwanie rozkazów Voldemorta przestało mnie bawić. Po drugie zaś twój dziadek skutecznie przekonał mnie o niesłuszności mojego postępowania spuszczając mi niezły łomot.

- Mój dziadek? – Powtórzył oszołomiony Harry.

- John Potter – wtrąciła się towarzyszka starego – Był najlepszym aurorem na świecie.

- Nie wiem czy taki najlepszy – skrzywił się lekceważąco starzec.

Kobieta nachyliła się do uszu Harry’ego.

- W każdym razie jedyny, którego mój tata się bał – zachichotała.

- Co ty tam mruczysz, kobieto?!

- Ja??? – Spytała z udawanym zdziwieniem – Zdawało ci się. To tylko pomruki nadchodzącej burzy

- Burzy! Za kogo ty mnie masz?! Ale masz rację, burza nadejdzie jak tylko złapiemy tego gnojka, co mnie przyprawia o białą gorączkę – starzec był najwyraźniej w podłym humorze.

- A kogo szukacie? – Zaciekawił się Harry domyślając się już, że nie jego dotyczyły podsłuchane wcześniej groźby.

- Kogoś – burknął tylko rozdrażniony czarodziej.

- Co tu robisz sam? – Wtrąciła się kobieta

- Uciekłem z domu.

- Na zawsze?

- Na chwilę – mruknął – Nie mogłem już wytrzymać z wujostwem.

- No tak, Petunia i Vernon potrafią nieźle dopiec.

- Pani ich zna? – Harry był zaskoczony, – Kim jesteście?

Zauważył, że wymienili ostrzegawcze spojrzenia.

- Nie bardzo możemy ci powiedzieć – mruknął czarodziej, – Bo mamy pewne sprawy do załatwienia i potrzebny nam element zaskoczenia. A ty się wygadasz i zaraz znajdzie się jakiś facet, który wyskoczy do mnie z pretensjami o przeszłość. A na to nie mam w tej chwili czasu.

- Nie sądzisz Harry, że siedzenie tu samemu nie jest zbyt bezpieczne?- Spytała kobieta.

Wzruszył tylko ramionami.

- Ja rozumiem, że szukasz samotności – mówiła – Ja też często tak robię. Ale na mnie Voldemort nie poluje.

„Sporo wiedzą” pomyślał.

- A mnie ciekawi – wtrącił starzec – Jak to się stało, że ten palant wrócił do świata czarodziejów?

- To nie słyszeliście?- Zdziwił się Harry.

- Wróciliśmy dopiero kilka dni temu z mokradeł Afryki. Tam nie docierały takie wiadomości. I już trafiliśmy na chaos i panikę. Nie mamy pojęcia, co się wydarzyło. Wszystkie czarodziejskie gazety krzyczą o powrocie tego Czarnego Kretyna, ponownym zamknięciu Śmierciożerców w Azkabanie. Nie wiem, co za ponownym, skoro według moich wiadomości, to oni siedzieli tam przez cały czas. Najwidoczniej jednak okazały się przestarzałe.

- Chcielibyśmy też wiedzieć jak można umrzeć dwa razy – odezwała się czarownica.

- Dwa razy? – Zdziwił się, Harry.

- Trzynaście lat temu ministerstwo Magii poinformowało nas, że Syriusz Black zmarł w Azkabanie wskutek nieudanej próby ucieczki. A ta wiadomość mocno kłóci się z tą!

I machnęła mu przed nosem stroną „Proroka Codziennego”, na której widniała podobizna Syriusza Blacka i artykuł sprzed kilku tygodni.

- Ministerstwo Magii jest nam winno jakieś wyjaśnienie – burknął czarodziej.

- Bellę też odwiedzimy – powiedziała kobieta z mściwością w głosie.

- I Tomusia też!

- Ale…

- Jego też! – Warknął starzec z rozdrażnieniem.

- Dobrze. Tomusia też – zgodziła się z westchnieniem.

Harry doskonale wiedząc jak brzmi prawdziwe imię Lorda Voldemorta nie zapytał, kim ów Tomuś jest.

- Ale jak to możliwe, że Voldemort odzyskał swą moc – dociekała nieznajoma.

Utkwili w nim pytający wzrok i Harry, wbrew swym początkowym zamierzeniom, opowiedział im wydarzenia od ucieczki Syriusza z Azkabanu po finał Turnieju Trójmagicznego, powrót Czarnego Lorda i reakcję Ministerstwa. O sobie nie mówił prawie wcale i ledwo napomknął o oszczerczych artykułach „Proroka codziennego”. Nie docenił jednak stojących przed nim ludzi. Oboje świetnie umieli czytać między wierszami, widzieli też widniejący w oczach Harry’ego cały smutek, gorycz i żal przeżytych doświadczeń. Zanim skończył swą opowieść, twarz starego czarodzieja emanowała jakąś zimną wściekłością i furią. Harry poczuł się niepewnie.

- Nie daruję!!! – Wychrypiał czarodziej – Zabiję!!! Ja tym skur…

- Tato!! – Jego córka zapłonęła oburzeniem.

- …czybykom nie daruję!!! – Dokończył niezmieszany – Jak oni mogli?!!! Nie sądziłem, że ten pie…

- Tatusiu!!! – Ostrzegła go.

- piekielny? – Spróbował niepewnie zerknąwszy na twarz córki – ...że ten piekielny Korneliusz Knot, który według mnie nigdy nie nadawał się do Ministerstwa, okaże się takim łajdakiem!!! Zamiast ruszyć odwłok w poszukiwaniu tego czarciego pomiotu, to wolał grzać stołek i zaszczuć Blacka!

- Co się stało, to się już nie odstanie – powiedziała kobieta – Musimy się z tym pogodzić. Teraz trzeba pomyśleć o tobie, Harry, o twoim bezpieczeństwie, i o tym, żeby ta bzdurna przepowiednia nie obróciła się na twoją niekorzyść.

Do Harry’ego nie od razu dotarło to, co powiedziała.

- To pani o niej wie? – Spytał zdezorientowany.

Czarodziejka się zmieszała.

- Ja?? – Zdziwiła się – Nic nie wiem i nic nie mówiłam.

- Ale pani wcześniej…

- Przesłyszałeś się, Potter – warknął czarodziej – To tylko burza. Nie słyszałeś? Już wcześniej grzmiała.

Harry postanowił nie dać się zbyć opowieściami o wybrykach natury.

- Słyszałem wyraźnie!! – Upierał się – I to nie był grzmot.

- Nie masz rodziny, Potter? – Zniecierpliwił się starzec – Kogoś, kto właśnie na ciebie czeka, zamartwia się i chce, żebyś jak najszybciej wracał?

Harry pomyślał o tym, co czeka go po powrocie na Privet Drive i że nie jest to bynajmniej troska i aż się otrząsnął.

- Voldemort ciągle ciebie szuka – wtrąciła kobieta – Naprawdę powinieneś już wracać.

Harry wzruszył lekceważąco ramionami.

- A co mi tu może grozić? – Mruknął – Jest tak cicho i spokojnie i …

BUM!!!

Coś grzmotnęło w ziemię niedaleko nich. Zza kępy drzew sto metrów dalej coś ponownie świsnęło, zaterkotało i wybuchło. W powietrze wystrzeliły miliony złotych iskier. Oszołomiony Harry patrzył jak na niebie wykwitają kolorowe smoki, rakiety i gwiazdy, a wszystko to wybuchało z potężnym, rozdzierającym hukiem. Usłyszał pierwsze krzyki paniki i wiedział, że całe miasteczko zawrzało. Nieznajomi wpatrywali się w to zjawisko z mieszaniną osłupienia, nagłego zrozumienia i wściekłości na twarzach.

- Cholera jasna!!! – Zaklęli obydwoje. Wyglądało na to, że kobieta zapomniała o lekcjach manier, jakich przedtem udzielała swemu ojcu.

- Co jest?- Spytał Harry – Tam chyba ktoś czaruje!

- No jasne, że czaruje!!! – Wrzasnął czarodziej – A coś ty myślał! Że to fajerwerki na urodziny królowej?!!

- Nawet wiemy, kto właśnie robi tę zadymę! – Westchnęła kobieta – Wreszcie się znalazł.

- Zabiję łotra!!! – Wrzeszczał starzec – Wypatroszę!!!

Kilka sekund później nastąpił kolejny wybuch i eksplozja. Wszyscy padli na ziemię. W Harry’m zrodziło się pewne podejrzenie.

- Mam wrażenie, że to jest dziwna mieszanka – odezwał się niepewnie – Coś jakby Ognie Filibustera i stare materiały wybuchowe. Dudley i jego kumple znaleźli je kilka dni temu i zdaje się, że zostawili je tu na przechowanie. Żeby nikt nie znalazł. Ale, jak widać, wasz przyjaciel okazał się lepszy w tropieniu niż myśleli.

Twarz starego czarodzieja wyglądała teraz tak jakby miała go trafić apopleksja.

- O żesz jego…!!

- Echem! – Chrząknęła jego córka – Czy mógłbyś ojcze jednak nie przeklinać? Albo, chociaż…- dodała widząc jego chmurną minę – użyj słów zastępczych!

Jej ojciec użył słów zastępczych. Przez najbliższe kilkanaście sekund wrzeszczał coś po arabsku (przynajmniej Harry’emu zdawało się, ze to arabski) gwałtownie wymachując rękami i choć Harry nie rozumiał słów, treści łatwo się mu się było domyślić.

- Poczekaj ty!!! – Dodał rozwścieczony starzec już po angielsku i puścił się biegiem w kierunku widowiska.

- Słuchaj Harry! – Rzuciła niespokojnie kobieta – Muszę biec, bo on gotów zrobić tam za chwilę krwawą jatkę. A poza tym zaraz zleci się tu chmara urzędników z Ministerstwa Magii. A oni nie będą chcieli słuchać wyjaśnień. Wiej, bo czekają cię kłopoty.

- A wy? – Spytał. Zdążył już poczuć sympatię do tej dziwnej dwójki.

- My sobie poradzimy. Znajdziemy tylko tego bałwana – pirotechnika i już nas nie ma. Nie daj się złapać, Harry!

I teleportowała się zostawiając go samego.

Harry doszedł do wniosku, że nie jest najlepszym pomysłem stanie tu i czekanie na urzędników z Ministerstwa. Zdążył jeszcze pomyśleć, że chyba w nawyk mu wejdzie stawanie przed Komisją do Spraw Wykroczeń, i puścił się biegiem. Miał tylko nadzieję, że na nikogo się nie natknie.

Wybuchów już nie słyszał, gdy zdyszany dotarł do domu. Wpadł jak bomba do salonu gotów przywitać się z wujem i ciotką i nagle nogi wrosły mu w podłogę.

Na środku salonu owinięty czarną peleryną, z długimi palcami zaciśniętymi na różdżce i bladą twarzą wykrzywioną w grymasie wściekłości i gniewu stał…Sewerus Snape.

- Gdzie byłeś?!! – Wrzasnęli obaj z wujem Vernonem, gdy tylko go zobaczyli. Ciotka Petunia i Dudley stali pod przeciwległą ścianą wpatrując się z obawą i niechęcią w nauczyciela z Hogwartu.

Harry przełknął głośno ślinę i cofnął się dwa kroki w kierunku wyjścia. Głos uwiązł mu w gardle…

- Gdzie byłeś? – Powtórzył Snape lodowato utkwiwszy w nim miażdżący wzrok – Odpowiadaj Potter!!!

- Nad rzeką – wykrztusił.

- A gdzie powinieneś być?!

Harry miał niejasne wrażenie, że to pytanie padło już dzisiaj, od co najmniej kilku osób.

- W domu? – Zaryzykował.

- Zgadza się - Powiedział cicho mistrz eliksirów – A co robiłeś nad rzeką?

- Nic – Odpowiedział niepewnie nie patrząc nauczycielowi w oczy.

- Nic – Powtórzył Snape – W takim razie to jak wytłumaczysz mi TO?!!- Warknął złowieszczo i wcisnął Harry’emu do ręki zwitek papieru.

Harry rozłożył kartkę i zaczął czytać. Po kilku pierwszych zdaniach gorąco uderzyło mu do głowy a serce wkradł się strach.



Szanowny Panie Potter!

Otrzymaliśmy doniesienie, że dziś wieczorem, dwadzieścia pięć minut po godzinie siódmej, użył Pan Zaklęcia Wybuchającego na obszarze zamieszkałym przez mugoli oraz w ich obecności. Stanowi to bardzo poważne naruszenie Ustawy o Uzasadnionych Restrykcjach wobec Niepełnoletnich Czarodziejów. Ponieważ otrzymał Pan już wielokrotnie wcześniej ostrzeżenia po uprzednich wykroczeniach przeciw 13.Paragrafowi Zasad Tajności Międzynarodowej Konferencji Czarodziejów, oraz wystąpił Pan na przesłuchaniu 12 sierpnia ubiegłego roku, zmuszeni jesteśmy uznać, iż nie stosuje się Pan do zakazu. Z Pańskiej strony stanowi to poważne naruszenie obowiązującego prawa. Przedstawiciele Ministerstwa pojawią się wkrótce w miejscu zamieszkania, aby wyjaśnić sprawę dalszego Pańskiego pobytu w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart i dokonać natychmiastowego aresztowania. Zostanie Pan odesłany pod silną eskortą do tymczasowego miejsca zatrzymania w więzieniu dla czarodziejów, Azkaban i tam będzie oczekiwał Pan na właściwy proces.

Z wyrazami szacunku.

Mafalda Hopkins.

Urząd Niewłaściwego Użycia Czarów.

Ministerstwo Magii.



Do Harry’ego ledwie docierało to, co przeczytał. Strach ścisnął go za gardło. Myśli plątały mu się w głowie.

Azkaban!!!

Dużo słyszał o tym strasznym miejscu a teraz miał tam trafić. I co teraz? Kompletnie nie wiedział, co robić. Ledwie słyszał złośliwy chichot Dudley’a. - Harry idzie do więzienia, idzie do więzienia, Harry…

- Zamilcz!! – Warknął groźnie Snape i zwrócił się do Harry’ego – No i?

Harry głęboko odetchnął, żeby się uspokoić.

- To nie byłem ja! – Powiedział stanowczo patrząc mu prosto w oczy.

- A kto?!

- Nie wiem!

- Nie wiesz? – Snape stał przed nim nieruchomo niczym posąg – Radzę zatem ci się dowiedzieć. I to szybko, bo urzędnicy z Ministerstwa mogą nie dać ci wiary. Zaraz tu będą.

Jakby na potwierdzenie tych słów drzwi wejściowe zatrzęsły się od głuchych uderzeń. Jednocześnie dał się słyszeć czyjś ostry głos.

- Otwierać w imieniu Ministerstwa Magii!!!

Harry zbladł, ciotka Petunia pisnęła, a wujowi Vernonowi oczy omal nie wylazły z orbit.

- Ministerstwo?!!! – Zacharczał – Ty idioto!!! Ściągnąłeś nam na kark Ministerstwo?!!!

Drzwi ponownie zatrzęsły się od łomotu.

- Radziłbym Panu otworzyć, Panie Dursley – odezwał się uprzejmie Snape – Oni nie będą się długo patyczkować.

- Petunio, otwórz kochanie - wydyszał wuj nie postępując nawet kroku.

Ciotka Petunia wbiła rozpaczliwy wzrok w syna.

- Synku… - Jęknęła.

- Dlaczego ja?!!! – Oburzył się Dudley, który próbował udawać, że go nie ma – to Harry zawinił, to jego goście! Niech on otworzy!

Stojących na zewnątrz ludzi Harry raczej nie nazwałby swoimi gośćmi, ale nie miał wyboru. Rzucając błagalne spojrzenia na Snape’a podszedł powoli do drzwi i otworzył je.

Na progu stał wysoki, smagły czarodziej z plakietką „Brygady uderzeniowe Ministerstwa Magii” na piersi. Twarz miał surową a oczy patrzyły z powagą.

- Harry Potter? – Spytał.

- To ja – Wykrztusił.

- Lat szesnaście?

- Prawie

- Podopieczny państwa Dursley’ów?

- Tak

- No to zbieraj się chłopcze.

- Dokąd? – Harry’emu serce waliło jak oszalałe.

Czarodziej zmarszczył brwi.

- Chyba dostałeś list, prawda? – Spytał z ironią – powinieneś, więc wiedzieć.

- Tak , ale…

- Jesteś aresztowany, Potter. Znasz obowiązujące prawo?

- Tak, tylko to nie byłem….

Czarodziej nie dał mu dokończyć.

- I byłeś nad rzeką?

Harry już chciał przytaknąć, gdy katem oka zauważył jak Snape marszczy brwi i kręci lekko głową. W sercu zapłonęła mu nadzieja, że może mistrzowi eliksirów uda się go jakoś z tego wyciągnąć. W napięciu zaczął oczekiwać na rozwój wypadków.

- Nie – powiedział stanowczo – to nie byłem ja!

Auror wyraźnie się zdziwił.

- Jak to nie ty? – Spytał – w takim razie, kto spowodował ten wybuch?

- Nie wiem.

- Wybaczy Pan, Panie, Pittman – wtrącił się nagle milczący dotąd Snape, – Ale Potter nie jest jedynym czarodziejem na świecie.

- Jedynym mieszkającym tutaj!!!

- Nie jest powiedziane, że nikt inny nie mógł się tutaj przypadkowo znaleźć.

- Wybacz, Snape, ale ja nie wierzę w przypadki – Wybuchnął auror – W zeszłym roku ten chłopak…

- Potter nie mógł zrobić czegoś, czego nie był w stanie zrobić!

- Ale był nad rzeką!!!

- Nieprawda – Podczas gdy Pittman gotował się z oburzenia i wściekłości, Snape tkwił na środku salonu Dursley’ów nieruchomy i spokojny niczym głaz.

Auror rzucił mu niedowierzające spojrzenie.

- Doprawdy? – Spytał ironicznie – W takim razie gdzie był?

- Tutaj – Powiedział chłodno Snape – Razem ze mną.

Cztery pary oczu mieszkańców Privet Drive 4 spojrzały nań z osłupieniem.

- Na prośbę dyrektora Hogwartu udzielam Potterowi korepetycji w okresie wakacji – Ciągnął Snape, podczas gdy Harry usilnie się zastanawiał, do czego tamten zmierza – Normalnie nie zawracałbym sobie głowy takimi bzdurami, ale któż odmówiłby Dumbledore’owi, prawda?

- Z pewnością – Urzędnik Ministerstwa Magii przyglądał się teraz Harry’emu z największym zainteresowaniem.

- Potter chce w przyszłości zostać Aurorem – Snape rzucił Harry’emu drwiące spojrzenie – Zależy mu na jak najlepszych ocenach. Już widzę jak go przyjmują. Z tą jego wspaniałą znajomością eliksirów!!!

Obaj czarodzieje zanieśli się gromkim, szyderczym śmiechem, a Harry’ego zalała fala wściekłości.

- Nie wiem, czy ktokolwiek zdołałby go tego nauczyć – W spojrzeniu Snape’a skierowanym na chłopca widniała mroczna satysfakcja – Tego się już po prostu nie da zrobić. Auror! Też mi coś!

„Nienawidzę go” – myślał Harry trzęsąc się cały ze złości – Nienawidzę. Jak on mógł?”

- Musisz sobie znaleźć inne zajęcie chłopie – Zaśmiał się Auror

Harry zazgrzytał zębami.

- Panie Pittman! – Przez drzwi wpadł inny Auror. Harry wytrzeszczył oczy na jego widok. Czarodziej był niewiele wyższy od profesora Flitwicka i posiadał najdłuższe włosy, jakie kiedykolwiek widział. Zaplecione w tysiące warkoczyków i wściekle różowej barwie ciągnęły się po ziemi – Cześć Harry! O! Witam Snape!

- Witam profesorze Smith – Snape skinął mu głową.

- Oj! Już nie profesor! – Zaśmiał się mały czarodziej – Przejąłeś po mnie schedę. Już tylko Alojzy i tylko Auror. Od czasów Hogwartu minęło już sporo czasu. Ach, jak ja lubiłem tę szkołę!

- Echem – Chrząknął wyższy urzędnik najwyraźniej chcąc przypomnieć mu o obowiązkach.

- A tak – Uśmiechnął się Alojzy Smith – Możemy się już odczepić od Pottera. Zbadaliśmy ślady nad rzeką i to nie był on.

- A kto? – Spytali równocześnie, Harry, Snape, pan Pittman i wuj Vernon.

Mały Auror wzruszył ramionami.

- Wiemy tylko tyle, że było tam trzech obcych czarodziejów. Zdążyli uciec zanim udało nam się ich zidentyfikować.

Snape zmarszczył brwi.

- Trzech? – Spytał niespokojnie – W pobliżu domostwa Potterów?

- Dursley”ów – Warknął wuj Vernon.

Aurorzy nie zwracając uwagi na to sprostowanie, spojrzeli na siebie porozumiewawczo.

- Voldemort – wyraził swoje przypuszczenie Smith

Ciotka Petunia wydała z siebie jakiś dziwny odgłos i osunęła się pobladła na sofę.

- Ale to nie był Vol…- Zaczął Harry ale szybko umilkł pod ciężkim spojrzeniem mistrza eliksirów. - W świetle nowych faktów uniewinniamy cię Potter – Wtrącił Pittman – Możesz cieszyć się wakacjami. Tylko rozumiesz…, musimy sprawdzić twoją różdżkę. Tak dla pewności.

Harry beż słowa podał im żądany przedmiot.

Pittman zaczął wypowiadać słowa zaklęcia.

- Priori inca…

- Echem – tym razem to był Snape – Wybaczy Pan, panie Pittman, ale chyba jest Pan urzędnikiem Ministerstwa Magii, czyż nie?

- Nno…tak – wyjąkał zdezorientowany Auror.

- I zna Pan 13. paragraf Zasad Tajności Międzynarodowej Konferencji Czarodziejów?

- Oczywiście!

- Wobec tego zdaje Pan chyba sobie sprawę, że nie może Pan użyć czarów w obecności mugoli?

Pittman ciężko westchnął i spojrzał na Dursley’ów.

- Raczyliby Państwo przejść na chwilę do kuchni? – Spytał z nadzieją.

- Nie!!! – Wionęło ciotki Petunii z głębin sofy.

- Mam wrażenie, że musi Pan oddać tę różdżkę Potterowi, panie Pittman – Powiedział chłodno Snape – Inaczej będę zmuszony napisać do Ministerstwa raport.

Zabrzmiało to jak groźba i było nią. Wszyscy zebrani wyczuli ją w głosie mistrza eliksirów.

- A co tam! – Wtrącił wreszcie Smith po chwili ciszy pełnej konsternacji – Możemy się bez tego obejść. Wierzymy ci, Potter. Chociaż mam wrażenie, że chyba nawet Pan Snape nie był do końca pewny, co tak naprawdę możemy znaleźć w tej różdżce. Wytoczył Pan ciężkie działa przeciw nam, Snape. Chylę czoła!

- Starałem się – powiedział drwiąco Snape.

- Czyli jestem już wolny? – Harry nie posiadał się z radości.

- Jasne! Ślady nad rzeką wystarczą. Tylko skoczymy do Mafaldy i odkręcimy to wszystko. Żegnam Panie Snape! Żegnaj Harry!

I obaj wyszli.

- Zaraz! – Zaniepokoił się nagle wuj Vernon – Gdzie oni idą?! Myślałem, że zabiorą chłopaka! To byłby koniec moich udręk! Nie mogą mi tego zrobić!

- Pakuj się Potter! – W biadolenia wuja Vernona wdarł się groźny głos Snape’a. – Wyjeżdżamy!

- Gdzie? – Przestraszył się Harry.

- Do Kwatery Głównej.

- Nie! – Ciotka Petunia dźwignęła się ze swojej sofy – Najpierw chciałabym dowiedzieć, co tu dzisiaj zaszło, Harry! Najpierw wpada tu ten czarny, groźny facet…

- To profesor Snape, ciociu – Burknął Harry świadom już, że bez wyjaśnień się nie obejdzie – Naucza eliksirów w mojej szkole.

- Aaaa…!!! – Dudley’a nagle olśniło – To ten, co mówiłeś kiedyś tym rudzielcom, że tak go nie lubisz?

Harry pominął tę kwestię głębokim milczeniem.

- Nieważne, kto to – Zdenerwowała się ciotka – To mój dom i to ja decyduję, kogo tu przyjąć!!! Ty znikasz na jakiś czas, a potem przyłażą tu różne typy! Ja się nie zgadzam!! Z tobą są same problemy!!!

- Całkowicie się z Panią zgadzam, Pani Dursley – Wtrącił chłodno mistrz eliksirów.

- Mam już dość!!! Przed laty dostałam jakiś bzdurny list od jakiegoś Albiona…

- Albusa Dumbledore’a – Odpowiedzieli odruchowo Harry i Snape.

- …żeby cię wychowywać i chronić przed Voldemortem! – Histeryzowała rozdygotana ciotka Petunia – A kto będzie chronił mnie?!!! A dzisiaj ten Voldemort pojawił się znowu!!! I to tak blisko!!!

- To nie był On! – Zaprzeczył Harry – Tylko ktoś inny!

- Ktoś inny? – Podchwycił wuj Vwernon – I od razu zdążył trafić akurat na ciebie i wysadzić coś w powietrze?

- Mniej więcej – burknął Harry – Posłużył się materiałami wybuchowymi Dudley’a.

- Jakimi materiałami wybuchowymi? – Zdziwiła się ciotka.

Za jej plecami Dudley czynił rozpaczliwe znaki, żeby Harry zamilkł. Ale Harry uśmiechnął się tylko z satysfakcją i ciągnął dalej. Nadszedł czas zemsty.

- Tymi, które znalazł wraz z kumplami - Powiedział ślepy i głuchy na błagalne spojrzenia kuzyna – Schowali je nad rzeką. Ale wyraźnie słyszałem jak się chwalili, że chcą tym wysadzić plac zabaw.

Ciotka i wuj utkwili ciężkie spojrzenie w pobladłym Dudley’u.

- Powinniście go za to ukarać – Harry kuł żelazo póki gorące – Przez niego mieliście kontrolę z Ministerstwa…

- Skończyłeś?- Usłyszał zimny głos Snape’a.

Mistrz eliksirów stał przy schodach na górę i wyraźnie na coś czekał.

– Kiedy indziej się tym ponapawasz, Potter. Dzisiaj trochę mi się spieszy.

- Muszę się spakować – Rzucił w kierunku wuja i poszedł do swego pokoju.

Był boleśnie świadom tego, że Snape postępuje tuż za nim. Pamiętał też, że jego sypialnia absolutnie nie nadaje się do tego, żeby ktokolwiek mógł przeżyć wstrząs oglądania jej. Nie sprzątał odkąd wrócił z Hogwartu. Śmierć Syriusza wprawiła go w apatię i przygnębienie. Myśl o jakichkolwiek porządkach budziła w nim niechęć. Prawie co noc śnił mu się nieobecny ojciec chrzestny. Ale był też drugi sen, inny. Harry znajdował się w starym, opuszczonym domu. Wszędzie wisiała mlecznobiała mgła przesłaniając mu całą widoczność. I gdzieś, spomiędzy gęstej zawiesiny mgły wołał go czasami jakiś głos.

- I co mi masz do powiedzenia Potter? – Wycedził Snape wchodząc za nim do pokoju. Starannie ominął stos ubrań koło drzwi, porozrzucane książki i klatkę Hedwigi, tak brudną, że sama sowa zdecydowanie odmawiała pobytu w niej. Jego czarne oczy omiotły porzucony pod łóżkiem kociołek i leżącą na półce w kilkunastu częściach książkę od eliksirów, aż wreszcie utkwił wzrok w Harry’m – Czy niczego się nie nauczyłeś od zeszłego roku?

Harry w milczeniu pakował rzeczy do kufra.

- Tym razem nie użyłeś czarów – Ciągnął Snape krążąc po pokoju – Tym razem. Ale jak zawsze słynny Harry Potter nie dba o konsekwencje. Bo, po co? Niech inni się martwią, stają na głowie, żeby zapewnić mu bezpieczeństwo. Czarny Pan wrócił? No i co z tego? Ciebie to nie interesuje.

- Wcale tak nie myślę – Powiedział cicho Harry.

- Nie? – Spytał z wyraźną drwiną Snape, – Bo mnie się czasami wydaje, Potter, że ciebie nic nie obchodzi, to jak bardzo Zakon stara się ciebie chronić, jak inni się poświęcają…

- Doceniam to! – Zapewnił Harry. Zaczynał być już zły.

W jednej chwili Snape znalazł się tuż przy nim. Chwycił go za kołnierz i przycisnął do ściany. - Niczego nie doceniasz, Potter! – Wycedził z twarzą tuż przy twarzy Harry’ego – Niczego nie rozumiesz! Zaczęła się wojna! Wojna! Czarny Pan urósł w siłę, świat czarodziejów jest podzielony jak nie był nigdy dotąd! Możemy przegrać, a ty tkwisz sobie w środku tego wszystkiego nie dbając o cenę!

- Dobrze wiem…- zaczął z oburzeniem Harry

- Ty nic nie wiesz! – Warknął Snape i odsunął się – Powrót Czarnego Pana jest dla ciebie jakąś abstrakcją! Nie ma żadnego znaczenia. Żadnego! A może… - tu zamyślił się na chwilę, a jego wzrok padł na małe lusterko poklejone taśmą, prezent od Syriusza - A może wiesz, co? – Snape uśmiechnął się jakoś dziwnie i leniwie bawił się lusterkiem – Może powrót czarnego Pana jednak coś Tobie mówi? Czy słynny Harry Potter pojął wreszcie konsekwencje swojej głupoty, tego, ze inni za niego…

- Sugeruje Pan…- Harry cały się teraz trząsł - …że Syriusz zginął przeze mnie?

- Black zginął, bo wierzył w coś, co ty kompletnie ignorujesz! – Warknął Snape – Poza tym jak inaczej nazwać twoją dzisiejszą eskapadę jak nie głupotą? Spotkanie z trzema zupełnie obcymi…

- Och! Nie tak obcymi! – Harry był już wściekły – Jednego z nich powinien Pan świetnie znać! To Pański dobry kolega! Były Śmierciożerca!

Zapadło ciężkie milczenie. Snape utkwił w nim swój drapieżny wzrok i przez długą chwilę nic nie mówił.

- Zbieraj się, Potter – powiedział wreszcie – To już nie moja sprawa. Inni zadecydują, co z tobą zrobić. Staniesz przed Radą Zakonu Feniksa.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 19:45, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ DRUGI:

I ZNOWU RAZEM



Harry stał sam w przedpokoju domostwa na Grimauld Place 12 i rozglądał się dookoła. Niewiele się tu zmieniło od jego ostatniego pobytu. Dom wyglądał tak samo ponuro i złowieszczo jak przedtem. Był tylko odrobinę czystszy. Zjedzone przez mole zasłony zastąpiono nowszymi, znikły pajęczyny i wymyto okna. Mimo to Grimauld Place12 nadal wyglądało niczym siedziba czarnoksiężnika. Snape, odkąd tu trafili, cisnął zużyty świstoklik i zniknął bez słowa za najbliższymi drzwiami. Pozostawiony samemu sobie Harry, skradając się na palcach koło portretu Matki Syriusza i omijając skrzętnie stojak na parasole w kształcie nogi trolla, ruszył na poszukiwanie towarzystwa. Pierwszą osobą, którą zobaczył była Ginny Wesley. Czaiła się niedaleko drzwi, za którymi zniknął Snape.

- Cześć – Rzucił na powitanie.

Podskoczyła jakby ją coś ugryzło.

- Ach! To ty Harry! – Odetchnęła z ulgą – Myślałam, że to ktoś inny. Miło cię widzieć. Kiedy przyjechałeś?

- Przed chwilą. Zjawiłem się świstoklikiem razem ze Snape’m.

- Ze Snape’m? – Zdziwiła się dziewczyna – No to ci współczu…

Gdzieś zaszurały kroki. Ginny urwała, jej oczy ogromniały i pojawił się w nich przestrach.

- A niech to! – Rzuciła i spojrzała w ciemność za plecami Harry’ego – Słuchaj!...Ja nie mogę teraz z tobą rozmawiać, zwłaszcza tutaj, mama mnie…, to znaczy mam szlaban i sam rozumiesz. Pa!

Znikła błyskawicznie. Harry nic z tego nie rozumiał. Zachodził w głowę, co też Ginny mogła mieć na myśli i co się stało. Chwycił swój kufer i ciągnął z wysiłkiem. Pomyślał z irytacją, że ktoś mógłby zjawić się tutaj i mu pomóc. Dom wyglądał jak wymarły. Dochodził już do schodów, gdy znów usłyszał kroki. Za chwilę z ciemności wyłoniła się jakaś postać. Harry spojrzał na nią i przetarł oczy ze zdumienia.

- Percy? – Spytał osłupiały.

Percy podskoczył jeszcze wyżej niż Ginny. Na Harry’ego spojrzały oczy osaczonego zwierzątka.

- Ach! To ty Harry – Zaśmiał się nerwowo – Jak leci? Miło tu, co nie?

Harry nie mógł nie zauważyć, że rozbiegane oczy Percy’ego cały czas krążą po oknach i drzwiach.

- Co tu robisz?- Spytał.

- Uciekam!

Ta dziwna odpowiedź zaintrygowała Harry’ego.

- Przed pracą? – Chciał się upewnić – Wziąłeś sobie wolne, bo czujesz się zmęczony?

- Nie, nie – Percy znów zaśmiał się nieco histerycznie – ŚCIGAJĄ MNIE!!!

- Ministerstwo? – Zdumiał się Harry.

- Nie! – Jęknął rozpaczliwie młody Wesaley.

- Śmierciożercy? - Nieeee!!! – Jęknął jeszcze rozpaczliwiej

- A kto?

- To są …

- Peeeercy!!! Braaaaciiiiszku, gdzie jesteś? – Usłyszeli nagle z głębin domu. Harry poznał głos Freda i George’a Weasley’ów – Wyjdź wreszcieee!!! Chcemy się tobą pobaaawiiić!!!

Harry zwrócił uwagę, że w ich wypowiedzi zabrakło słowa „z”.

- Nie ma mnie!! – Wychrypiał nagle Percy – Nie widziałeś mnie!!! Jesteś ślepy i głuchy!!

- Braaaciszkuuu! Chodź do naaas! Stęskniliśmy się za tobą!

- Ścigają mnie! Oni na mnie polują! – Jęczał Percy miotając się w poszukiwaniu drogi ucieczki.

- No chodź wreszcie! Nic ci nie zrobimy! Tylko oblejemy smołą…

- O co chodzi? – Zdziwił się Harry.

- …wytarzamy w pierzu…

Percy dał nura w najbliższy ciemny korytarz. W tej samej chwili z mroku wyłonili się bliźniacy.

- Cześć Harry! – Ucieszyli się – Gdzie ten gnojek?

Harry odruchowo wskazał ręką kierunek, w którym zniknął przerażony członek rodziny Weasley’ów.

- Musimy go dorwać! – Powiedział z groźbą w głosie George

- Za co? – Harry nic z tego nie rozumiał – Przecież to wasz brat!

- Już nie – wycedził Fred – Zdradził nas. Prawdziwy Weasley by tak nie postąpił.

- A co on takiego zrobił?

- Daj spokój. Harry! – Zdenerwował się nagle George – Doskonale wiesz jak przez ostatni rok podlizywał się Knotowi, dla kariery gotów był zaprzedać własną rodzinę! Tobie też się nieźle przysłużył! Rodzice może mu wybaczyli, ale my nie!

- Pożałuje, że się w ogóle urodził – wtrącił zawzięcie Fred.

- Co powiedziałeś? – Rozległ się za nim ostry głos.

Z mroku wyłoniła się pani Weasley. Podejrzliwy wzrok utkwiła w obu swoich synach.

- Kto? Ja? – Udał zdziwienie Fred, aczkolwiek jego beztroska poza bladła w obliczu zagniewanej matki.

- Nie! Moja prababka! – Prychnęła ze złością pani Weasley.

- Aha, to dobrze – Powiedział bezczelnie Fred i się odwrócił.

- NO TY!!!- Wrzasnęła jego matka.

- Obudzisz panią Black – wtrącił szybko George, by uprzedzić nadchodzącą burzę.

- Doprawdy? – Pani Weasley najwyraźniej była nie w humorze – Zdawało mi się, że wy dwaj mieliście siedzieć w swoich pokojach

- Tak? – Zdziwił się Fred – Nie miałem o tym pojęcia.

- Czy mogę tego od was oczekiwać? – W głosie ich matki zadźwięczała stal.

Obaj synowie spokornieli.

- Tak, mamo – bąknęli potulnie i natychmiast znikli gdzieś w korytarzach domu. Harry zauważył, że były to te same korytarze, w których przepadł wcześniej Percy.

Pani Weasley odwróciła się do Harry’ego.

- Witaj Harry, kochaneczku! – Powiedziała – Wybacz, ale to miejsce to istny dom wariatów. Gdyby nie ja, to nie wiem, co by się tu porobiło. Zaczynam mieć wszystkiego dosyć!

- Widzę, że Percy wrócił – Zauważył Harry.

Pani Weasley jakby się zawahała.

- A tak. Ojciec poprosił go o pomoc Zakonowi. Cała rodzina się cieszy…, no prawie cała – poprawiła się – Jest teraz taki grzeczny i chyba żałuje tego straconego roku. I w ogóle nie sprawia kłopotów.

Harry’emu przyszło do głowy, że Percy’emu raczej trudno jest sprawiać kłopoty, skoro występuje w roli zaszczutej ofiary, i że jedyne, czego może żałować, to właśnie powrotu na łono rodziny. Powstrzymał się jednak od wypowiedzenia tego na głos.

- Za to moje pozostałe dzieci… - ciągnęła pani Weasley – Już sama nie wiem, co mam robić. Chodź, tam jest twoja sypialnia. Tylko spróbuj nie zabić się na schodach. Wiem, że jest ciemno, ale to skutek nowego zainteresowania Mundungusa. Przerzucił się na handel świecami i nie bardzo umiemy go powstrzymać. Nie nadążamy z kupnem nowych. Uważaj! Zdaje się, że Fred i George wylali coś śliskiego na szóstym stopniu. Parę osób musieliśmy już poskładać.

- A gdzie Hermiona i Ron? – Spytał Harry.

- Hermiono opatruje rannego Stworka.

- A co mu się stało?

- No cóż…Moje dzieci oczywiście się nie przyznają, ale ja i tak wiem o co chodzi. „Mamusiu! Ale to nie my!! – Przedrzeźniała pani Weasley – Przysięgamy! My naprawdę nie mamy pojęcia jak to się stało, że Stworek zleciał ze schodów, wypadł z okna i znalazł się sam na sam ze szponami Hardodzioba!!! Skąd mamy to wiedzieć, mamusiu!!!”

Harry uznał, że pani Weasley jest w zbyt podłym humorze, by móc przeciągać rozmowę.

- Idę poszukać Rona! – Rzucił i skoczył na schody.

- Ron jest w starej sypialni Regulusa Blacka! – Krzyczała za nim Pani Weasley – Dostał szlaban! Musi oczyścić pokój z pająków! Ale weź mu pomóż, bo jak go znam, to nie skończy tego nawet za tydzień!

Harry znalazł przyjaciela po pięciu minutach. Nie wiedział, co prawda gdzie znajduje się sypialnia młodszego brata Syriusza, ale kierował się odgłosami paniki.

- Nie!!! Zostawcie mnie!!! Idźcie sobie!!! Aaaa…!!! Spadajcie!!!! Nie, nie podchodź!!!

- Cześć Ron – Harry wszedł do pokoju i zauważył przyjaciela kulącego się w kącie. Dookoła niego biegały pająki wielkości szczurów.

- Cześć Har…AAA!!! Idź sobie!!! – Ron kopnął jednego ze swych odwiecznych wrogów.

- Pomóc ci?

- Taaaak!!!!

Harry wyciągnął różdżkę i miotnął zaklęciem oszałamiającym. Nieruchome pająki wkładał do worka, podczas gdy Ron biernie się temu przyglądał.

- Dzięki za pomoc – Zachwycał się, gdy wracali po skończonej robocie do swojej sypialni – Mama wcisnęła mi tę pracę specjalnie. Co z tobą? Jak wakacje? Dlaczego nie pisałeś?

- Pisałem! - No tak, oczywiście – powiedział Ron ironicznie i wyjął z kieszeni małą karteczkę – Pozwól, że przeczytam to coś, co nazwałeś napisaniem listu: „Hej Ron! U mnie OK. Harry.”

- Jakoś nie miałem nastroju – Mruknął, Harry wchodząc do ich sypialni.

- No dobrze, rozumiem, ale mimo wszystko…Na galopujące gargulce!!! Coś ty zrobił swojej sowie?!!!

Harry obejrzał się na Hedwigę, która awanturowała się chcąc wydostać z niewiarygodnie brudnej klatki.

- Nic. Ma się dobrze.

- Rozumiem. Na sprzątanie czasu też nie znalazłeś? Na moje oko ta klatka niedługo sama zacznie chodzić.

- Za co dostałeś szlaban? – Spytał chcąc zmienić temat.

- Za głupotę – powiedziała Ginny wchodząc do pokoju. Za nią wsunęli się Fred, George i Hermiona.

- Nie, to mamie odbiło – Skrzywił się George.

- Trzeba było nie robić błazeństw – Skwitowała Hermiona.

- Iiiiii… tam – Ron wzruszył lekceważąco ramionami – Jedna łajnobomba…

-…wrzucona akurat w sam środek posiedzenia Zakonu Feniksa – Dokończyła Hermiona.

Harry zaczął się śmiać.

- A to nasza wina, że Percy się uchylił, a tata akurat otworzył drzwi? – Oburzyła się Ginny.

- Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby tylu ludzi naraz uciekał tak szybko – zarechotał George – Tylko te wrzaski później nie były zbyt przyjemne.

- Dobrze im tak – Uśmiechnął się Fred – Za to, że nas wywalili z Zakonu.

- Wyrzucili was? – Spytał zaskoczony Harry – Za co?!

- Tak dokładnie to nie wiemy. Po prostu pewnego dnia przyleciał z akcji Snape, szepnął coś na ucho Dumbledore’owi, ten zrobił wielkie oczy, zbladł….

- …. A potem pomogli nam opuścić kuchnię – dodał smutno George – Sami nigdy byśmy nie wyszli.

- Ale ja myślałem, że jesteście pełnoprawnymi członkami Zakonu Feniksa! – Zawołał Harry – I że macie prawo…

- My też tak myśleliśmy – odrzekł ponuro George – Ale nas szybko wyprowadzili z tego błędu.

- Próbowaliśmy podsłuchiwać – Ginny z uwagą przyglądała się zabiedzonej sowie – Ale niewiele to dało, bo skonfiskowali nam Uszy Dalekiego Zasięgu. Udało nam się usłyszeć niewyraźne szepty, a potem mama zaczęła krzyczeć „Ach!” i „Och!”.

- Nie – zaprotestował George – To było potem! Najpierw upuściła dzbanek!

- Nie!

- Tak!

- Myślisz?

- Nieważne! – Zirytowała się Hermiona – Przypuszczam, że najpierw była kilkunastosekundowa pełna zdumienia cisza, ale…

- Zdaje się, że było też coś w stylu „Mój biedaczek!” – Wtrącił Ron.

- …ale nie o to tutaj teraz chodzi! – Dokończyła rozdrażniona Hermiona – Sądzimy, że ta wiadomość miała coś wspólnego z tobą Harry.

- Ze mną?

- Tak. Voldemort coś planuje. A my nie wiemy, co! Nic nam nie chcieli powiedzieć. Zdołaliśmy tylko wyciągnąć z Mundungusa, że Moody, Lupin i Tonks wyjechali do Francji z bardzo ważną misją.

- W zeszłym roku też coś kombinował – westchnęła Ginny – Z tą przepowiednią. Pamiętacie?

- Może to coś podobnego – zastanowił się Fred – Szkoda, ze się nie dowiedzieliśmy, o czym była. - To byłoby fascynujące. Harry! Na pewno nic nie słyszeliście z Neville’m, kiedy się rozbijała? Ani jednego słowa?

- Nnnie… - zająknął się Harry i powtórzył bardziej stanowczo – Nie, niestety.

Nie śmiał im jednak spojrzeć w oczy. Miał dziwne wrażenie, że Hermiona bacznie go obserwuje.

- Nieważne – Wtrącił Ron – Chyba się nie dowiemy. Jak na razie Percy wie więcej od nas.

Na dźwięk tego imienia cała rodzina Wealey’ów splunęła z pogardą na podłogę.

- Dajcie spokój! – Zdenerwowała się Hermiona – Traktujecie go gorzej niż Stworka!

- Nieprawda! Obu tak samo! Obaj są nic niewarci.

- A ja myślałem, że Stworek odszedł – Zdziwił się Harry.

- Nie. Dumbledore przykuł go czarami do tego miejsca. Nie może opuścić Grimauld Place. Ale się ten oszołom zbiesił i nic nie chce robić. Tonks i jej matkę ignoruje jak tylko może.

- Harry! – Usłyszeli wołanie i do pokoju wszedł Rubeus Hagrid, gajowy Hogwartu – Jak się masz? Zbieraj się! Rada chce cię wysłuchać.

Harry’emu mocniej zabiło serce.

- CO?!!! – Wrzasnęli wszyscy pozostali.

- Nie martw się, Harry – powiedział Hagrid widząc jego minę – Cholibka, nic złego cię tam nie spotka. Wytłumaczysz się tylko z tego bzdurnego oskarżenia z Ministerstwa i…

- Zaraz, zaraz! – Przerwał mu Ron – O co tu chodzi?

- Harry weźmie udział w zebraniu Zakonu.

- A MY?!!! – Wrzasnęli z oburzeniem Fred i George.

- My też chcemy! – Dołączyli Ron i Hermiona.

- Dlaczego ja nie mogę? – Awanturowała się Ginny – Mnie się zawsze pomija!

- Ale to nie ode mnie zależy! – Bronił się Hagrid – Spytajcie Dumbledore’a! Może wam pozwoli.

Fred, George, Ron, Ginny i Hermiona wybiegli z pokoju, runęli w dół po schodach i wpadli do kuchni, gdzie odbywało się zebranie.

- Snape był wściekły – mówił do Harry’ego Hagrid, gdy szli na posiedzenie – Odmalował cię w niezbyt jasnych barwach. Ale nie bój się. Wszyscy są ci przyjaźni.

- Mam nadzieję – mruknął Harry – A będą brane pod uwagę okoliczności łagodzące?

- Cholibka, to nie jest sąd, Harry! Nic ci nie zrobią!

Weszli do kuchni. Przy długim, dębowym stole zasiadał rząd postaci. Rada Zakonu Feniksa odwróciła się w ich kierunku. Wszyscy patrzyli na Harry’ego z zaciekawieniem. Wiele par oczu go oceniało. Większości tych ludzi w ogóle nie znał, a pozostałych spotkał może raz, czy dwa. Pośrodku siedział Albus Dumbledore. Po obu jego stronach zasiedli profesor McGonnagalL i Hagrid. Harry stał i czekał. Gdzieś pod sufitem siedział Fawkes. Snape stał przy oknie mroczny i zamyślony. Nawet nie spojrzał na Harry’ego. Rodzeństwo Weasley’ów czaiło się kącie przy drzwiach.

- To on! – Rozległ się nagle oburzony głos i Mundungusa Fletchera wyprostował się na krześle – To on jest temu wszystkiemu winien! Spartaczył mi świetny interes! Spóźniłem się i…

- Dzięki Bogu - Przerwała mu nieznajoma czarnowłosa kobieta. Zajęta była wypakowywaniem z brudnego worka lichtarzy, świec i lampionów – Inaczej nigdy byśmy tych rzeczy nie odzyskali. Już lepiej zostań przy kradzionych kociołkach. To ci zdecydowanie nalepiej wychodzi.

- No wiesz! – Oburzył się złodziejaszek.

- Mundungusie, Andromedo! – Wtrącił się Dumbledore – Możecie tę dyskusję przełożyć na później? Byłbym bardzo rad. Jeśli nie zauważyliście, to właśnie odbywa się posiedzenie Zakonu Feniksa. Chcielibyśmy wysłuchać Harry’ego. Harry, usiądź proszę i opowiedz nam swoją przygodę.

Harry czuł się nieco skrępowany wobec członków Stowarzyszenia. Otuchy dodawał mu miły uśmiech Andromedy Tonks. Z zaskoczeniem zauważył, że była niezwykle podobna do swej starszej siostry, Bellatrix. Mogłyby być bliźniaczkami. Mimo to więcej było w niej z Syriusza niż z Belli. W jej oczach nie znać było nienawiści i pogardy.

Harry odchrząknął i zaczął mówić.

- Wyszedłem na spacer po drobnej wymianie sprzecznych poglądów z moim wujem…

- Drobnej? – Parsknął Mundungus – Awantura grzmiała na całe osiedle!

- Zamknij się Fletcher – warknął Hagrid – Widać chłopak miał powód.

- …powędrowałem nad rzekę – kontynuował Harry. Jego wzrok błądził po twarzach zgromadzonych tu ludzi. Wszyscy wpatrywali się weń w skupieniu. Tylko Snape przyglądał się wciąż widokowi za oknem. Harry zauważył, że wśród zebranych brakuje Tonks, Moody’ego i Lupina. Gdzieś w służbie Zakonu przebywał też Kingsley Shacklebolt i Dedalus Diggle. Jeszcze jedno krzesło pozostało puste. Stare, obdrapane i pokryte wypłowiałą zieloną tkaniną. Krzesło, na którym zasiadał zwykle Syriusz. Jego też z nimi nie było i już nigdy nie miał zasiąść pomiędzy nimi – Tam spotkałem dwoje czarodziejów. Mężczyznę i kobietę. Byli rodziną. Zdawali się mnie znać.

- Spotkał się ze Śmierciożercą! – Wycedził ze swego miejsca przy oknie Snape.

- Już to mówiłeś, Sewerusie - odpowiedział Dumbledore – Teraz mówi Harry. Harry, czy wydali ci się oni znajomi?

Pokręcił głową.

- Nigdy ich nie spotkałeś?- Wtrąciła profesor McGonnagal.

- Nie. Ale oni znali ciotkę Petunię a ona znała ich.

- Skąd?! – Spytał ostro Hagrid.

Wzruszył ramionami.

- No dobrze – westchnął Dumbledore – A co oni tam robili?

- Szukali trzeciego czarodzieja. Nie wiem, kim on był, ponieważ w ogóle go nie widziałem. Porozmawialiśmy przez chwilę, potem był ten wybuch i oni zabrali tego trzeciego się teleportowali. Ja uciekłem do domu, tam spotkałem Sna…, profesora Snape’a, dostałem list z Ministerstwa, że zostaję aresztowany za rzekome użycie czarów i odeskortują mnie do Azkabanu.

Czuł się trochę nieswojo opowiadając tę historię. Hermiona i Weasley’owie stali nieruchomo jak słup soli z wytrzeszczonymi oczami i otwartymi ze zdumienia ustami. Chyba zabrakło im słów.

- A potem…- Kontynuował Harry – pojawili się Aurorzy z Ministerstwa. Profesor Snape pomógł mi wybrnąć z sytuacji i ich zaszantażował.

- Co zrobił?- Wyrwało się zaskoczonej pani Weasley.

- Tego nam nie powiedziałeś, Snape! – Zaśmiał się któryś z czarodziei. -

Zaszantażował? – W głosie Andromedy pojawiło się rozbawienie – Szepnij, choć o tym słówko, Sewerusie!

Snape wzruszył ramionami. Nawet na nią nie spojrzał.

- Przypomniałem im tylko 13. Paragraf Zasad Tajności Międzynarodowej Konferencji Czarodziejów – powiedział znudzonym tonem – Oraz o moim nastawieniu do ich pomysłu łamania prawa. Nic wielkiego.

- Proszę, proszę, stary Sewerus nareszcie dobrze się sprawił – Zakpiła Andromeda.

Snape odwrócił się szybciej niż atakujący wąż.

- Na pewno lepiej od ciebie, wielbicielko szlam! – Syknął.

- Sewerusie! – Krzyknął Dumbledore – Bardzo bym prosił, żebyście przypomnieli sobie gdzie w tej chwili jesteście i zachowywali się stosownie do okoliczności! Co to będzie, jeśli w samym Zakonie nastąpią podziały i uprzedzenia?! Lord Voldemort wygra! I co wtedy?!

Andromeda i Snape nie odpowiedzieli. Odwrócili się od siebie plecami. Uraza wisiała w powietrzu.

- A o czym rozmawialiście, Harry? – Zaciekawiła się pani Weasley.

„Dobre pytanie” – pomyślał, – „O czym my też mogliśmy rozmawiać?”

- Nooo… Najpierw oni narzekali na tego trzeciego, co zniknął, potem wspólnie ponarzekaliśmy na Ministerstwo Magii, następnie wyrazili swoje niezadowolenie z przebiegu sytuacji po powrocie Voldemorta…

- Taak. To rzeczywiście bardzo ważne – Zakpiła Emmelina Vance – Zakon natychmiast powinien coś z tym zrobić. Wiesz, co, Dumbledore? Zajmijmy się swoimi sprawami. Potter zaś znalazł się przypadkiem w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Dajmy sobie spokój.

Albus Dumbledore puścił tę sugestię mimo uszu. - Mówiłeś, że ten człowiek był Śmierciożercą – zwrócił się do Harry’ego – To jak mu się mogła nie podobać sytuacja po powrocie Czarnego Pana?

- Był nim kiedyś – pospieszył z odpowiedzią – Przez krótki czas. Zrezygnował, bo podobno mój dziadek mu to wyperswadował. Od tej pory nie bratał się z Lordem Voldemortem. Nawet go nie lubił. Ale nie lubił też Ministerstwa. Z tego powodu, że go okłamali. Powiedzieli mu, że Syriusz rzekomo zmarł kilkanaście lat temu w nieudanej próbie ucieczki. Razem z córką odeszli ze świata czarodziejów.

Harry nie mógł nie zauważyć, że atmosfera w kuchni zmieniła się po jego słowach radykalnie. Rada Zakonu Feniksa zastygła w milczeniu. Na wielu twarzach mógł wyczytać nagłe zrozumienie, potem radość u Andromedy Tonks, niechęć u pani Weasley, zdezorientowanie i strach u reszty i kamienną maskę na twarzy Dumbledore’a.

- A niech mnie- Sapnął z niedowierzaniem Hagrid.

- A mógłbyś, Potter powiedzieć nam jak wyglądał? – Spytała słabo profesor McGonnagal – Ja się już, co prawda domyślam, kim on jest, ale chcę nabrać pewności. Czy on wyglądał jak najgorszy bandyta z koszmaru sennego?

- Mniej więcej – odpowiedział ostrożnie zdziwiony tym pytaniem.

- Klął gorzej niż marynarz?

- Nie wiem, nie rozumiem po arabsku.

- I całe szczęście – mruknęła pani Weasley.

- Miał swoiste podejście do prawa i nazywał Czarnego Pana, Tomusiem?

Skinął głową.

- To on – wycedził Snape. Nie pilnował już widoku za oknem tylko stał z kwaśną miną u boku Dumbledore’a. Wszyscy członkowie Stowarzyszenia spojrzeli wyczekująco na dyrektora Hogwartu.

- No cóż – zamyślił się Dumbledore – Zdaje się, że musimy coś z tym zrobić. Sewerusie! Mógłbyś wejść w szeregi Śmierciożerców? O ile znam naszego dawnego znajomego i jego córkę, swoje pierwsze kroki skierują właśnie tam. Andromedo! Rzucisz okiem na dementorów?

- Skoro muszę… - westchnęła.

- Arturze! Uprzedź Panią Minister Magii.

„Pani Minister?” – Zdziwił się w duchu Harry, podczas gdy poszczególni członkowie Zakonu teleportowali się. Przesłuchanie skończyło się i razem z Weasley’ami wyszedł na korytarz. Za zamkniętymi drzwiami kuchni wciąż trwało posiedzenie.

- Dlaczego nam nie powiedziałeś?- Spytał Fred. Wszyscy patrzyli na niego w oszołomieniu i z podziwem. Tylko Hermiona miała lekko zdziwioną minę. Ona także nie wiedziała o co chodzi.

- O czym? – Zdziwił się.

- O czym?!- Krzyknął George – Spotykasz żywą legendę! Najwspanialszego Faceta wszechczasów…

- No, mama i Dumbledore chyba by się z tobą nie zgodzili – Mruknęła Ginny.

- Aha – przyświadczył Ron – Wyrzuciliby go na zbity łeb!

- Nieważne! On jest po prostu cool! Taki facet zdarza się raz na kilkaset lat – ciągnął George - Mówię ci! Zna go każda czarodziejska rodzina! Większość go uwielbia!

- Raczej rygluje przed nim drzwi – Zauważyła Ginny.

- No dobrze! – Zniecierpliwiła się Hermiona po długich pochwalnych peanach. Akurat skończyło się posiedzenie i zasiedli do kolacji. Razem z nimi stołowali się Dumbledore, profesor McGonnagal i Hagrid. Snape wykręcił się potrzebą natychmiastowej misji i zniknął. Ku niezadowoleniu pani Weasley z gościnności skorzystał także Mundungus Fletcher – Cały czas zachwycacie się jakimś typkiem. Ale kto to jest?

Fred rozejrzał się na boki, a potem nachylił się powoli do Hermiony. Harry poczuł się nagle tak, jakby uczestniczył w czymś tajemniczym i uroczystym. Z wytężeniem nasłuchiwał scenicznego szeptu Freda.

- On nazywa się…

- Dzieci! – Głos pani Weasley przerwał ciszę i czar prysł.

- Mamo! – Odezwał się z wyrzutem Fred – Przerwałaś mi tworzenie atmosfery tajemniczości i grozy! Jak mogłaś?!

- Ja ci dam atmosferę! – Warknęła matka – Gdzie się podział Percy?

Rodzeństwo spojrzało po sobie.

- Nie wiemy. Przez ostatnią godzinę nie mieliśmy z tą szują do czynienia – wzruszył ramionami Ron.

- Percival! – Krzyknęła matka – Kolacja na stole!

- Nie jestem głodny!! – Wionęło ponuro gdzieś z głębin domu.

- Albo natychmiast tu przyjdziesz, albo wyślę Freda i George’a na poszukiwania!

Po kilku sekundach huknęło i Percy pojawił się na środku kuchni. Był blady, wystraszony i nie tak butny jak zwykle. Wyjąkał słowa powitania do Dumbledore’a i reszty profesorów, i omijając szerokim łukiem bliźniaków zasiadł po drugiej stronie stołu. Na pokrytym zielonym suknem krześle.

- To krzesło Syriusza! – Wyrwało się Harry’emu.

Percy podskoczył gwałtownie i wstał.

- Tak, tak – wyjąkał nerwowo – Masz rację, przepraszam Harry. Nie powinienem.

I przesiadł się do Ginny. Siostra spojrzała na niego z kamiennym wyrazem twarzy, uniosła hardo głowę, wzięła talerz i odeszła na koniec stołu.

- No nie! – Zdenerwowała się pani Weasley – Dosyć tego! Jak długo może to trwać?! Macie się natychmiast pogodzić.

Odpowiedziało jej ciężkie, pełne potępienia i pogardy milczenie rodzeństwa.

- No, więc kto to jest? – Pytał Harry Hagrida, podczas gdy pani Weasley sztorcowała Ginny. Dumbledore poszeptywał coś z profesor McGonnagal, a Mundungus popijał ukradkiem z butelki. Fred i George wpatrywali się wygłodniałym wzrokiem w wymęczonego Percy’ego, a Hermiona straciwszy zainteresowanie poprzednim tematem męczyła Rona: „ No wiesz! W końcu to twój brat! Nie możesz go tak traktować! Takie zachowania prowadzą do podziałów w Zakonie! Widziałeś dziś Snape’a i panią Tonks! Takie coś rozsadza Zakon od środka! Musimy być siłą a nie słabością!”

- Wiesz, co, Hermiono – mruknął zniechęcony Ron – Czasem chciałbym się znaleźć na bezludnej wyspie. Zupełnie sam. Miałbym taką wspaniałą ciszę i spokój.

Wydawało się, że tylko Harry czekał z niecierpliwością na odpowiedź.

- Nazywa się Henry Dancing – powiedział Hagrid – Ale, cholibka, nie wiem jak ci go opisać! To dziwny gość. Niektórzy mówią, że ma nierówno pod sufitem. Zgadzam się z nimi. Ale nie chciałbym znaleźć się po drugiej stronie barykady, kiedy on się wkurzy. Potrafi być naprawdę groźny. Ministerstwo ma od lat z nim same kłopoty.

- Jest przestępcą?

- No, połowę swego życia przekiblował w Azkabanie.

- W Azkabanie? – Wzdrygnął się Harry – To straszne.

- Nie dla niego – Hagrid pokręcił głową - On kochał to miejsce.

- Jak można kochać więzienie? – Harry’emu nie mieściło się to w głowie.

- No przecież mówię ci, że to czubek! Postanowił napisać książkę o dementorach i ich wpływie na człowieka. Ten facet był nienormalny. Pół życia spędził z tymi potworami i w końcu, jakimś cudem się na nie uodpornił.

- Zdaje się, że profesor Dumbledore go nie lubi – Zauważył Harry.

- Ja też – przyznał Hagrid – Ale trudno go lubić, kiedy potrafi naprawdę zaleźć za skórę. Minerwie McGonnagal wciąż wypominał wiek i pytał, kiedy wreszcie odejdzie na emeryturę, bo czas już na nią, mnie nazywał górą mięsa, a Dumbledore’owi ukradł myślodsiewnię i udostępnił ją Temu, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać oraz całej prasie.

- Żartujesz?!!! – Harry był wstrząśnięty.

- Chciałbym. Syriuszowi ukradł ukochany motor i tylko cudem go odzyskał. Ale już wcześniej obaj się nie lubili. Od momentu, gdy Black poślubił Gabrielle Dancing.

- Co zrobił? – Spytał zaskoczony Harry. - Poślubił córkę Henry’ego. A jemu się to nie spodobało. - Ale jak…, jak… - Harry nie mógł przyjąć tego do wiadomości.

- To twoja matka chrzestna. Jest wspaniała. Zupełnie inna niż ojciec. Chociaż potrafi także być twarda i zdecydowana. Kiedyś rzuciła siekierą w starego Barty’ego Crouch’a. Niestety chybiła.

- A dlaczego to zrobiła?

- No wiesz…Ministerstwo nie chciało jej uwierzyć w niewinność Syriusza. No i, cholibka, ździebko się wnerwiła. W końcu, dla świętego spokoju, wcisnęli jej jakiś kit, że Syriusz zmarł. Zanim zdążyliśmy ją uświadomić, zabrała się i poszła. Po prostu znikła. Jakby zapadła się pod ziemię. A co? Nie wiedziałeś, że masz matkę chrzestną?

- No popatrz, ktoś chyba zapomniał mi o tym powiedzieć – zakpił Harry – Myślisz, że Dancingowie się tu zjawią?

- Na galopujące gargulce, nie!!! – Krzyknęła pani Weasley – Noga tego kryminalisty nie postanie pod tym dachem!!

- Zakładając, że on przeżyje wizytę u Wiadomo, – Kogo – wtrąciła profesor McGonnagal.

- Nie ma obawy – Mruknął ponuro Dumbledore – Mam wrażenie, że niedługo go zobaczymy.

- Super! – Ucieszył się Mundungus – Pogadam z nim! Może podzieli się ze mną swoim doświadczeniem!

- A niby z jakiej dziedziny? – Spytała podejrzliwie profesor McGonnagal.

- Cudownie! – Wtórowali Fred i George – Pomoże nam w rozkręcaniu interesu!

- Nie!!! – Przeraziła się ich matka – Nie zgadzam się!!! To wstrętny, okropny, zdeprawowany, bez zasad moralnych, chory, nienormalny, niebezpieczny, o toksycznym wpływie, szalony przestępca!!! Macie się trzymać od niego z daleka!!!

- Mam wrażenie…- Ron nachylił się do Harry’ego - …że mama jest nieco do niego uprzedzona.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 19:46, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


Rozdział trzeci:
LEKCJA LOJALNOŚCI

- Wciąż nie mogę uwierzyć, że nam nie powiedziałeś wcześniej – Mruknął Fred. Zawiązał wór, podniósł go ze stęknięciem i z wysiłkiem odtargał na bok.

- Nie zdążyłem – usprawiedliwiał się Harry ocierając pot z czoła – A poza tym nie sądziłem, że to może być ważne.

- Nie sądziłeś? – Spytał z niedowierzaniem Ron wyczołgując się spod zdezelowanego tapczanu – Dancingów wszyscy szukali od lat, uznano ich za martwych, a ty wpadasz sobie na nich jakby nigdy nic i nawet nie piśniesz słówka!

- Zazdroszczę ci – Stęknął George odsuwając kolejny wór – Chciałbym ich spotkać! Szczęka nam opadła jak wygłosiłeś swoje rewelacje na Radzie!

- Dumbledore’owi chyba też – Mruknęła Giiny odpychając ze wstrętem jakiś spleśniały koc – Stworek!!! Nie!!! Spadaj stąd! Już cię tu nie ma!

Stworek podkradł się do nich, kiedy nie patrzyli i próbował swędzić stare skarpetki Regulusa Blacka. Ginny zaczęła się z nim szarpać, żeby mu je zabrać.

- Zła dziewczyna – Warczał ze złością skrzat pod nosem – Zła, głupia złodziejka. Przyjaciółka szlam. Och! Co by na to powiedziała moja biedna pani…

Nie dano mu dokończyć. Fred chwycił go za kark i mocnym kopniakiem posłał za drzwi.

- Fred!!! – Rozległ się oburzony głos i Hermiona wpadła do pokoju jak burza. Za jej plecami zbierał się z podłogi sponiewierany i obolały Stworek – Jak możesz?! Ten biedak cały czas jest przez was dręczony! Traktujecie go jak niewolnika!

- Nieprawda! Jest na równych prawach z Percy”m – Mruknął George.

- Ja się go staram tak wyleczyć!

- To nie się nie staraj – Poradził Ron – Olej to.

- Jak?!!! – W głosie Hermiony pojawiła się stal – Skoro przypiekacie mu uszy żelazkiem…

- Samo na niego spadło – Bronił się George.

- Echem, jak również sam zleciał ze schodów?

- Było ciemno i ślisko.

- I sam się pogryzł? Pożyczając zęby od Hipogryfa? Nie bądź śmieszny! Harry! – Zwróciła się teraz bezpośrednio do niego – A co ty o tym sądzisz?

Pięć par oczu utkwiło w nim swoje spojrzenie i poczuł się nieswojo. Sam nie wiedział, co o tym myśleć. Z jednej strony czuł, że Hermiona ma rację, a z drugiej los skrzata był mu obojętny. Po tym, do czego przyczynił się Stworek kilka tygodni temu, nie był w stanie mu przebaczyć.

- Daj spokój, Hermiono! – Zawołał Ron – Nie warto się nim przejmować! A skoro tak cię nagle opanował szał dobroci i postanowiłaś zabawić się w siostrę miłosierdzia, to nam pomóż! My już mamy kompletnie dosyć tego sprzątania.

- Właśnie! – Wtrąciła z wyrzutem Ginny. Kichnęła i w powietrze na strychu wzniósł się spory tuman kurzu.

- Eeee…No tak, ale…Ale ja jestem zajęta – powiedziała Hermiona szybko i zaczęła się wycofywać w stronę drzwi.

Harry skoczył i zagrodził jej drogę. Fred stanął u jego boku.

- Pomożesz nam – Powiedział z naciskiem w głosie – My tu odwalamy wielkie sprzątanie i nie mamy już sił. Teraz twoja kolej!

Od co najmniej trzech dni znowu odkurzali, sprzątali i walczyli z wszechogarniającym brudem. Znienawidzone zajęcie sprzed roku i tym razem ich dosięgło. Pani Weasley zagnała swoje dzieci do roboty i bynajmniej ta decyzja nie spotkała się z entuzjazmem. Usłyszała tylko zbiorowy, głośny jęk protestu i złorzeczenia.

- Dlaczego my?! – Buntowali się.

- Zakon musi mieć z was jakiś pożytek – Tłumaczyła im.

- A inni?!

- No chyba nie sądzicie, że profesor Dumbledore będzie latał ze szczotką? – Spytała z niedowierzaniem.

- A czemu nie?

Protesty nie zdały się na nic, i zbuntowani i wściekli, zmuszeni byli wytoczyć walkę ponurej siedzibie Blacków. Sprzątanie jednak nie szło zbyt sprawnie, ponieważ brakło im ochoty i zapału. Po trzech dniach, spędzonych na zapuszczonym strychu jeszcze go nie skończyli. Wiszących na ścianach holu głów starych skrzatów domowych brzydzili się dotknąć. Rozkaz ostatecznego rozwiązania kwestii istnienia kotary z genealogią Blacków wprawił ich jeszcze gorszy humor. Zasłona bowiem potraktowana wcześniej Zaklęciem Samoprzylepna, nie dawała się zdjąć. Walczyli z nią desperacko. Poganiany cały czas przez matkę Ron wreszcie nie wytrzymał. Z ponurą zawziętością wyrwał ze ściennego uchwytu pochodnię i przytknął do kotary. Konsekwencje owego czynu mocno ich zaskoczyły i tylko błyskawiczna reakcja Hagrida uratowała Kwaterę Główną Zakonu od całkowitego puszczenia z dymem. Od swojego drugiego projektu – pozbycia się portretu matki Syriusza – pani Weasley zrezygnowała dość chętnie po tym, jak Mundungus Fletcher postanowił pomóc i za bardzo przejął się rolą. W stanie powszechnie uznawanym za dość daleki od trzeźwego przytargał ze sobą wielki topór i ku przerażeniu obecnych przystąpił do dzieła. Wrzeszczącemu ze strachu portretowi w sumie prawie nic się nie stało, ale ściany wokół niego były w pożałowania godnym stanie. Po tych obydwu incydentach mieszkańcy Grimauld Place 12 stracili serce do kwestii ostatecznych rozwiązań…

Hermiona westchnęła i włożyła gumowe rękawice.

- A Percy nie chciał wam pomóc? – Spytała.

- On? – Prychnęła z pogardą Giny – Ten nędzny sobek? Leniwy jak osioł! Zresztą nie widziałam go od rana.

- Poza tym on nas wcale nie obchodzi – rzucił lekceważąco George.

Hermionie nagle zapłonęły oczy. Pojawił się w nich fanatyczny blask. Taki sam, kiedy mówiła o swojej organizacji W.E.S.Z.

- I to jest TO!!! – Krzyknęła z emfazą – Wewnętrzne podziały i niechęć w Zakonie!!! Musimy coś z tym zrobić!!

Weasley,owie i Harry spojrzeli po sobie znacząco i w pełnym grozy milczeniu oczekiwali na dalszy ciąg. Bali się kolejnego pomysłu Hermiony.

- To nas osłabia!! – Mówiła nie zauważając demonstracyjnego ziewania bliźniaków – Kłótnie przyniosą nasz koniec!! Zniszczenie!

- Przestań – skrzywił się Ron – Mówisz tak, jakby zaraz miał nastąpić koniec świata.

- Voldemort nas pokona!! – Gorączkowała się – Dlatego my musimy to zmienić!!! Trzeba uświadomić ludziom, żeby wznieśli się ponad wszelkie podziały tego świata!!!

- Co? – Zdziwił się, Harry. Hermionę chyba poniosło.

Fred i George znów spojrzeli po sobie i porozumieli się bez słów. Obaj równocześnie popukali się w czoło. Ginny tłumiła śmiech.

- Musimy propagować przyjaźń, pokój i jedność!!

- Niby jak? – Sarknął Ron – To tajne Stowarzyszenie! I co? Myślisz, że mamy rozdawać ulotki z hasłem: „Członkowie Zakonu Feniksa z wszystkich krajów łączcie się”?

- A dlaczego nie? – Zaperzyła się Hermiona.

Ginny nie wytrzymała i wybuchła śmiechem.

- Musimy wyjść do każdego członka z inicjatywą, uświadomić go, wytłumaczyć, że postępuje niewłaściwie i…

- Już widzę jak idziesz z tym do Snape’a – mruknął Harry.

- A żebyś wiedział! – Zaperzyła się.

- Wiesz co? Idź do lekarza i się przebadaj. Przyda ci się.

Hermiona zignorowała sugestię Rona.

- Najpierw zaczniecie od uświadamiania samych siebie – mówiła – Nie możecie traktować tak Percy’ego! On się was boi!!

- I dobrze – wyrwało się Ginny.

- Nie ma go pół dnia! A jeśli uciekł w desperacji?!

- E tam – skwitował Ron – Ta kreatura niedługo znowu się pojawi. Zapewniam cię.

A jednak Ron się pomylił. Percy nie przyszedł ani na obiad ani na kolację. Pani Weasley na próżno go wołała i próbowała grozić wysłaniem bliźniaków na poszukiwania. Odzewu nie było. Ale Percy nie pokazał się także po dwóch dniach. W serce matki wkradł się niepokój.

- Znajdzie się – pocieszał ją Hagrid.

Po tygodniu nieobecności syna pani Weasley wpadła w histerię. Dzieci wolały schodzić jej z drogi, po kuchni latały garnki i unosiła się woń przypalonych potraw. Zaplanowane spotkanie Zakonu Feniksa zostało przerwane rozpaczliwym apelem o pomoc w poszukiwaniach. Zaklęcia przywołujące nie dawały rezultatu, atmosfera w domu mocno się pogorszyła. Percy przepadł jak kamień w wodę.

- W jego pokoju wygląda tak jakby stoczono tam bitwę! – Szlochała pani Weasley – Moje dziecko może leżeć teraz martwe, samotne, a my nie wiemy gdzie!!!

- Nie martw się – pocieszał ją Ron – Jak się zaśmiardnie to go znajdziemy.

- Moim zdaniem mama przesadza – mówiła z niesmakiem Ginny. Był wieczór i cała szóstka udawała, że z zapałem sprząta strych – Percy jest dorosły. Nic mu nie będzie.

- To laluś – stwierdził Fred, który siedział przy drzwiach i pilnował czy nikt nie idzie. Reszta grała w gargulki lub rozwiązywała krzyżówki. Sprzątała tylko Hermiona – Ty wiesz, co ona mi dzisiaj kazała? Chciała, żebyśmy poszukali naszego zaginionego braciszka. A przecież nie będę latał jak głupi skoro tam gdzie siedzi nic mu nie będzie.

- Jak to?- Zdziwił się Harry – to wiesz gdzie on jest?

- No pewnie, że wiem! Trudno, żebym nie wiedział skoro sam go tam zamykałem.

- Świetnie – wtrąciła sucho Hermiona i gwałtownym ruchem miotły wzbiła z podłogi chmurę kurzu. Wszyscy zaczęli kaszleć – Czy warto denerwować waszą mamę? I Czy on ma tam co jeść?

- Znajdzie sobie trochę szczurów – powiedział lekceważąco George.

- Przestań tak machać tą miotłą! – Zdenerwowała się Ginny i odsunęła się od Hermiony. Kłęby kurzu przesłaniały już wszystko. Fred wyjął różdżkę, wymamrotał zaklęcie i w sekundę później podłoga lśniła czystością.

- Hej! – Zaniepokoił się Ron – Zostaw trochę tego kurzu! Jak tu za szybko sprzątniemy, to nas pogonią gdzie indziej!

- Racja – mruknął Fred i posłusznie przywrócił poprzedni stan rzeczy.

- Was to w ogóle nie interesuje! – Warknęła oskarżycielsko Hermiona – Wasz brat zaginął a…

- Odczep się już od tego zaginięcia! Nic mu nie będzie! – Powiedział z niechęcią George i odwrócił się do Harry’ego – Chcieliśmy ci podziękować za forsę. Te tysiąc galeonów bardzo nam się przydało. Sklep prosperuje świetnie!

- Nie ma, za co – uśmiechnął się Harry, – Ale mam jeden warunek. Chcę go zobaczyć.

- Dobra – zgodził się, George – rzucając mu mały woreczek – a to dla ciebie.

- A co to jest? – Harry przyglądał mu się podejrzliwie. Dobrze znał złośliwe dowcipy młodych Weasley’ów.

- Nic groźnego – uspokajał go George – Akurat z tym nic nie robiłem, więc nie musisz się bać. To prezent.

- Jesteście bez serca! – Piekliła się Hermiona – Wy sobie dajecie prezenty a Percy tam pewnie cierpi!

- Ma cierpieć – wzruszyła lekceważąco ramionami Ginny.

Harry podjął decyzję. Znając poczucie humoru bliźniaków i nie wiedząc, czym może okazać się prezent, wziął ostrożnie woreczek i wysypał ostrożnie zawartość na stół. Zalśnił złoty blask.

- Ach! – Wykrzyknęli Ron i Ginny. Hermiona zaniemówiła.

Harry z niedowierzaniem wpatrywał się w leżący przed nim stos złotych monet.

- Co to jest? – Spytał zdławionym głosem.

- Nasze pierwsze zarobione tysiąc galeonów – powiedział z dumą Fred – Teraz jest twoje.

- Co?!!! – Wykrzyknął, Harry – Nie mogę, to wasze i…

- Cicho – Przerwał mu George – Doskonale wiesz, że gdyby nie ty, ten sklep długo jeszcze by nie powstał. Chcemy ci się odwdzięczyć.

- Nie mogę!

Fred i George sięgnęli po użycie tej samej siły argumentów, jakiej niegdyś użył wobec nich Harry. Wyciągnęli różdżki.

- Jeżeli nie weźmiesz tej forsy… - zaczęli poważnym tonem – to miotniemy w ciebie zaklęciem. A wiesz, że znamy kilka całkiem niezłych.

- Ale ja naprawdę… - Zarzekał się Harry – Nie potrzebuję ich!

- Serio? – Zdziwił się Ron – Skoro ich nie chcesz, to może ja je…Auuu!!!

- Weź je Harry – George zszedł ze stopy brata – Prosimy!

- Wiesz, co w tym wszystkim jest najgorsze? – Mówił później Harry do Hermiony. Siedzieli już sami na strychu, a reszta została oddelegowana do szukania Percy’ego – Mnie ta forsa niepotrzebna. Chętnie bym ją oddał Ronowi, ale…

- …ale nie możesz – dokończyła Hermiona – To by wyglądało, jakbyś się nad nim litował. A Weasley’owie są zbyt dumni, żeby o coś prosić.

- Źle się z tym czuję – Mruknął Harry wpatrując się w woreczek z galeonami.

Przez chwilę oboje milczeli.

- W Mikołaja się nie zabawisz – Powiedziała wreszcie Hermiona – To byłoby bez sensu.

- A gdybym tak… - zamyślił się - Gdybym tak przegrał z nim w szachy?

- Tysiąc galeonów? Oszalałeś?! – Przeraziła się Hermiona – Za jednym razem?!

- Mogę przegrywać etapami.

- Masz pojęcie ile by to trwało?! Odpada!

Harry jednak postanowił spróbować. Ron z entuzjazmem podjął wyzwanie. Harry pragnąc jak najszybciej roztrwonić jak największą sumę galeonów grał jak szalony i wiele ryzykował. Pochłonięty myślą o przegranej nie patrzył jak operuje figurami, i czy to, co robi ma jakikolwiek sens. W końcu się opanował i zniechęcił do swego pomysłu, gdy okazało się, że to nie on Ronowi, ale Ron jemu jest winien dwadzieścia galeonów. I nikt nie potrafił wyjaśnić tego zjawiska.

Percy Weasley znalazł się w końcu dwa dni później. Na jego ślad naprowadziła ich Andromeda Tonks.

- To nie jest wielki dom. Więc nie rozumiem, czemu nie możecie go znaleźć – mówiła goszcząc u nich na śniadaniu. Zerkała podejrzliwie, na Harry’ego, bowiem chwilę wcześniej poderwał ją z miejsca pełen pretensji okrzyk: „To krzesło Syriusza!”

- Szukaliśmy już wszędzie – Załamywała ręce pani Weasley. Ona tez już nauczyła się traktować z respektem pokryte zielonym obiciem siedzisko.

- A na strychu? – Zasugerowała siostra Syriusza – W komórce pod schodami?

- Też!!!

- A w lochach?

- Gdzie?- Zdziwił się Dumbledore także goszczący tego ranka na Grimauld Place.

- W lochach – Powtórzyła cierpliwie – Przynajmniej my je tak nazywaliśmy. W rzeczywistości to są zwykłe piwnice. Mają też jeden długi, kręty korytarz. Nigdy nim nie chodziłam, chociaż Syriusz twierdził, że sięga nawet do samego Ministerstwa. Mało kto o nim wie.

- Ciekawe – Mruknął Dumbledore.

- Percy może być w jednym z tych pomieszczeń. Pamiętam jak zamykaliśmy Regulusa w komórce na wino. Ma najsolidniejszy zamek. Możemy go znaleźć właśnie tam.

- Wino?- Ożywił się nagle Mundungus.

- Dziękujemy Pani, Pani Tonks – Powiedzieli z urazą bliźniacy, wstali od stołu i ostentacyjnie opuścili kuchnię.

- Trafiłaś! – Ucieszyła się pani Weasley – Fred, George! Później z wami sobie porozmawiam!

Uwolniony z piwnicy Percy wydawał się jeszcze bledszy i chudszy niż przedtem. Zobaczywszy rodziców zaczął się awanturować, w jakich to warunkach przyszło mu przebywać. Dopiero ponowne pojawienie się braci sprawiło, że nagle przycichł i spokorniał. Pani Weasley zabrała go do kuchni, gdzie dała mu jeść. Reszta rodzeństwa podążyła tam również i rozpoczęła wojnę psychologiczną. Obsiedli dookoła stół jadalny i wpatrywali się w brata hipnotyzującym wzrokiem.

- Wcale mi nie żal tego kretyna – Powiedział Ron rzucając się na miejsce obok Harry’ego.

- To krzesło Syriusza!!! – Zareagował natychmiast Harry.

Ron błyskawicznie powędrował do pionu.

Harry kątem oka zauważył jak Percy wykrzywia się ironicznie i wznosi znacząco oczy ku niebu. Wiedział, co myśli Percy i prawdopodobnie każde z nich. Zdawał sobie sprawę, że jego pewność, że Syriusz może w każdej chwili wejść przez drzwi i usiąść na swoim krześle, może się innym wydawać irracjonalną. Dla niego jednak miało to wielkie znaczenie i nie zamierzał pozwolić, żeby się z tego wyśmiewano. Postanowił wziąć odwet.

- Percy. A czy ty wiesz, ze naczynie, z którego właśnie jesz to talerz Syriusza? – Spytał niby od niechcenia.

Widelec Percy’ego zastygł w powietrzu. Znad rogowych oprawek spojrzały przerażone oczy.

- Nie powinieneś brać bez pytania jego rzeczy – Zachichotała Ginny – To by mu się nie spodobało.

Widelec z brzękiem opadł na stół…

- Tak – Podchwycił ochoczo Ron – A poza tym on jest niewidzialny. I właśnie teraz może być głodny i wsuwać z tego talerza. Percy wzdrygnął się i przełknął głośno ślinę. Ale Ron bynajmniej nie skończył. Przy pełnej aprobacie ze strony Harry’ego wytoczył najcięższe działo.

- I skąd wiesz, że tym widelcem właśnie nie nadziałeś jego ducha?

- Ron! – Syknęła Hermiona.

Percy zakrztusił się, zakaszlał i wyleciał z kuchni.

- Biedaczek – Mruknął sarkastycznie Fred – Żeby tak szybko stracić apetyt…


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 19:48, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ CZWARTY:
WEDLE MANIFESTU

Hermiona mimo sprzeciwów przyjaciół stała po stronie Percy’ego. Z całego serca popierała wysiłki pani Weasley, żeby pogodzić rodzinę. Swoje działania skierowała także w kierunku budowania jedności Zakonu. Jej zaangażowanie w tę sprawę zaowocowało kilkunastostronicowym manifestem z chwytającym za serce hasłem „Czarodziejski, pokój, jedność i braterstwo”.

- Ty chyba zwariowałaś – powiedział z niesmakiem Ron przerzucając kartki. Tuż obok Harry dusił się ze śmiechu nad stroną szóstą i zawołaniem „Członkowie Zakonu Feniksa z wszystkich krajów łączcie się!” – To stek bzdur!

- Nieprawda! – Zaperzyła się Hermiona - Długo nad tym pracowałam!

- Tylko traciłaś czas – Ocenił Fred.

- To niezwykle cenny wkład w pracę naszego stowarzyszenia!!!

- „Czarodzieje!” – Czytała Ginny pochylona wraz z George’m nad stroną ósmą, – „Jeżeli jesteś prawdziwym człowiekiem, to udowodnij to poprzez swoją wielkość!”

- Jaką wielkość? – Spytał Harry walcząc ze śmiechem.

- Czytaj dalej! – Warknęła rozdrażniona Hermiona.

- „Kochaj swego wroga – Kontynuowała chichocząc Ginny – Nie ma sensu wzajemne negatywne oddziaływanie na siebie! Najważniejsze są miłość, pokój i jedność! Uśmiech i życzliwość zdziałają cuda!”

- Harry! Leć się wyszczerzyć do Sam – Wiesz – Kogo! – Zawołał rozbawiony Ron

- Ty naprawdę w to wierzysz, Hermiono? – Spytał Harry z niedowierzaniem. Nie mieściło mu się w głowie jak mogła wymyślić coś takiego!

- Oczywiście! To powinny być fundamentalne podstawy życia każdego z nas!

Fred pokręcił z politowaniem głową.

- Czy mogę to pożyczyć? – Spytał – Kominek wygasł i potrzebujemy czegoś na rozpałkę.

Manifest Hermiony nie znalazł uznania w oczach poszczególnych członków Zakonu Feniksa. Co prawda profesor Dumbledore, rad z tej niezwykłej inicjatywy, przedstawił tekst na zebraniu Rady, ale kilka sekund później zza drzwi kuchni dał się słyszeć gremialny ryk śmiechu czarodziejów. Hermiona nie traciła jednak nadziei i optymizmu, nie zwracała uwagi na to, że jej praca twórcza najwyraźniej się nie przyjęła. Dumbledore, pani Weasley i profesor McGonnagal dzielnie próbowali udawać, że wspierają jej wysiłki. Harry często napotykał pojedyncze osoby chichoczące po kątach.

- A to dobre!!! – Wył Hagrid do Kingsley’a Shackelbolta klepiąc się po udach z uciechy. Łzy kapały mu ciurkiem z oczu – Jeszcze takiej komedii to nie czytałem! He he he!

- Pocałunek pokoju!!! – Wtórował mu Kingsley.

- To na razie tylko teoria – Wymamrotała Hermiona widząc ich reakcję i uciekła z pokoju.

Mundungus Fletcher także przeczytał manifest.

- Ale o co tu chodzi? – Pytał skonsternowany – Nie rozumiem…

- Czego nie rozumiesz? – Niecierpliwiła się pomysłodawczyni – To bardzo proste!

- No…, na przykład… - Zaczął Mundungus, zawahał się i machnął ręką – A zresztą! Bez flaszki tego ani rusz!

I wydmuchał hałaśliwie nos w kartki manifestu.

Percy Weasley stał się pierwszą ofiarą twórczości Hermiony. Zapoznawszy się dogłębnie z postulatami i uwierzywszy w niezwykłą treść, postanowił skłonić rodzeństwo do zgody. Trochę speszył się kamiennym milczeniem, jakie go przywitało po wejściu do ich sypialni. Hermiona zrobiła zadowoloną minę, a Harry biernie przyglądał się rozwojowi wypadków. Ginny odwróciła się plecami do starszego brata. Za to Fred, George i Ron czynnie wyszli naprzeciw oczekiwaniom brata. Takiego zainteresowania jednak się nie spodziewał. Po kilku minutach z pokoju dało się słyszeć:

- Nie!!! Zastawcie go!!! – Wrzeszczała Hermiona – Przecież to wasz brat!!!

- Ron! Łap go!! – Krzyczał Fred.

- Mam go! – Cieszył się George.

- Macie go natychmiast puścić!!! – Wołała Hermiona.

Awantura jaka wybuchła, kiedy pani Weasley zobaczyła później Percy’ego wstrząsnęła posadami domu. Percy siedział nieszczęśliwy przy stole, a z jego bujnej rudej czupryny ostały się tylko smętne, pojedyncze kosmyki. Jego rodzeństwo potulnie wysłuchiwało głośnej tyrady matki, która obudziła panią Black Krzyki pani Weasley mieszały się z wyciem portretu.

- JAK MOGLIŚCIE?!!! – Wrzeszczała Pani Weasley uderzając pięścią w stół – ZAWIODŁAM SIĘ NA WAS!!! JESZCZE NIGDY NIE WIDZIAŁAM TAK KARYGODNEGO ZACHOWANIA!!! CO W WAS WSTĄPIŁO?!!!

- NĘDZNE SZUMOWINY!!! SZLAMY!!! PRECZ Z DOMU MOICH OJCÓW!!!

- JAK MOGLIŚCIE?!!! – Ciągnęła pani Weasley

– DLACZEGO?!!!

- Najwyraźniej te bzdury pomieszały im w głowach – Snape stał oparty o kominek i z wyraźną drwiną lustrował stronę ósmą manifestu.

Hermiona zgrzytnęła zębami. Wyglądała na wściekłą.

- ZDRAJCY KRWI!!! WYNOCHA STĄD!!! NĘDZNE KUNDLE!!! - Ile będę musiała to jeszcze znosić?! – Pytała pani Weasley. Dzieci unikały jej wzroku – Kary na was nie działają!!! To, co mam z wami zrobić?!

- Pozbyć się – Zasugerował Mundungus siedzący wraz z Hagridem nad beczką wina, którą przytargali niedawno z piwnicy.

- ZDRAJCY!!! PRZYJACIELE MUGOLI!!!

- Niech ktoś pójdzie uciszyć ten portret! – Warknęła pani Weasley.

- Dobra – Zgodził się Mundungus – Zrobił się nieco monotematyczny.

I wyleciał z kuchni z toporem w garści. Wrzaski natychmiast umilkły.

- Tym razem mocno przesadzili – Hermiona dopadła Harry’ego, gdy siedział sam w sypialni Syriusza i oddawał się wspomnieniom. Jej obecność przywitał z cichym westchnieniem. Miotała się zdenerwowana po pokoju – Posunęli się za daleko!!! Musimy coś z tym zrobić.

- Nie będę się wtrącał w ich sprawy rodzinne – Skrzywił się Harry - Poza tym nie mam na to czasu

Hermiona wydawała się zraniona.

- Jak to nie masz czasu? A co masz innego do roboty niż użalanie się nad sobą w tym…

Urwała. Pisnęła i przerażona zakryła sobie dłonią usta.

Harry powoli na nią spojrzał.

Wyjdź – powiedział cicho.

- Przepraszam cię Harry – jęknęła – Nie chciałam!

- Prosiłem cię, żebyś wyszła.

- Wybacz! Naprawdę nie chciałam! – Hermiona bliska łez wypadła z pokoju.

Harry nie miał ostatnio najlepszego samopoczucia. Znowu nękały go nocne koszmary. Wizje śmierci Syriusza przeplatały się z nawołującymi go głosami. Nadal nie miał pojęcia kto go tak natarczywie woła. Był to tylko bezcielesny głos w jego głowie. Zaś ostatniej nocy obudził się drżący i zlany zimnym potem. Całkiem nie wiadomo jakim sposobem znalazł się we śnie na cmentarzu. Po lewej stronie widział dwa groby. Cedrika i Syriusza. Ofiary Lorda Voldemorta. Sam Voldemort uśmiechał się do niego drwiąco z mroczną satysfakcją, a lśniące szkarłatem oczy obiecywały śmierć. Czarny Pan celował do niego z różdżki. A pomiędzy nimi unosiła się mała szklana kulka. Przepowiednia profesor Trelawney. Słowa przeznaczenia huczały mu w uszach…

- Harry! – Usłyszał głos Rona. Ron stał w drzwiach kuchni razem z Ginny i przyglądali mu się uważnie. Za nimi stała zmieszana Hermiona. Od wczoraj starała się go unikać i schodziła mu z drogi – Nic ci nie jest?

Harry przestał grzebać widelcem w dawno wystygłym już jedzeniu.

- Nic – powiedział krótko nie mając ochoty wdawać się w szczegóły.

- No…nie wiem – Ron się zawahał – Martwimy się o ciebie.

- Bez potrzeby.

- Doprawdy? – Ginny podeszła bliżej.

- Czy mam oczekiwać jeszcze nalotu Freda i George’a? – Spytał dość opryskliwie

- Dumbledore wysłał ich na służbę Zakonu. Wiemy, że twoje sny o Sam – Wiesz – Kim wciąż powracają.

- To nie wasza sprawa! – Nie widział powodu, by się przed nimi tłumaczyć.

- My chcemy tylko….

- Co niby chcecie usłyszeć?! – Wrzasnął rozsierdzony Harry – że wciąż śni mi się Voldemort, cmentarz, grób Syriusza i Diggory’ego?!!! I ta głupia przepowiednia!! Denerwuje mnie, kiedy słyszę jej sło…eee…to znaczy…- zająknął się na chwilę – widzę jak… eee…unosi się przede mną w powietrzu ta idiotyczna kulka i drwiąco milczy.

- Ciekawe jak można drwiąco milczeć? – Zainteresował się Ron.

- Można! – Warknął Harry. Serce biło mu jak oszalałe. O mało się przed nimi nie zdradził.

- Tak. Właśnie to chcieliśmy usłyszeć – Powiedziała Ginny siadając przy stole.

- Echem!!!

Cała trójka spojrzała znacząco po sobie, a siostra Rona wstała z zielonego krzesła i poszukała sobie innego miejsca.

- Chcemy ci pomóc – powiedziała – Pozwól nam na to!

- Niby jak chcecie to zrobić? – Parsknął Harry.

- Będziemy razem z tobą uczyć się oklumencji – Oznajmił Ron – I oczyszczać umysły ze zbędnych myśli.

Harry wytrzeszczył oczy.

- Czy wy w ogóle macie pojęcie o czym mówicie? – Spytał z niedowierzaniem – To nie jest zabawa!

- Zdajemy sobie sprawę – Wtrąciła milcząca dotąd Hermiona – Wiemy, że czeka nas ciężka praca. Ale jesteśmy twoimi przyjaciółmi, Harry. Musimy sobie pomagać!

W jednej chwili Harry’ego opuściła cała złość na nich a serce wypełniła mu wdzięczność.

- Dziękuję – Wymamrotał – I przepraszam za to, że na was nakrzyczałem. Czuję się winny.

- No ja myślę – Rzucił Ron.

- To, kiedy zaczynamy? – Spytała raźno Hermiona.

Pomysł pomocy Harry’emu przyjął się. Przypadł też do gustu bliźniakom. Tyle, że w ich przypadku miało to raczej charakter bardziej zabawy niż nauki. Wszyscy pękali ze śmiechu, kiedy Fred z zamkniętymi oczami i wyciągniętymi przed siebie rękami udając lunatyka, snuł się po domu i wołał głucho:

- Oczyszczam swój umysł, oczyszczam swój umysł!

- Ale to miało być na poważne! – Buntowała się Hermiona.

- Oczyszczam swój umysł!

- Postaraj się jeszcze nie zabić – Poradził mu Hagrid, gdy Fred z łoskotem zleciał ze schodów i matka składała go do kupy.

Dumbledore podzielał pogląd Hermiony, bo ku ich zdziwieniu pochwalił ich decyzję i wziął ich pod swoje skrzydła. Harry’ego zaskoczył ten gest, ponieważ wiedział, że Dumbledore ma sporo na głowie. Był mu niezmiernie wdzięczny za te chwile zainteresowania. I szło mu łatwiej niż podczas oklumencji ze Snape’m. Pojawił się też duch rywalizacji.

- Już nie mogę! – Jęczała Ginny po którejś z kolei sesji.

- Mam dosyć! – Wtórował Ron.

- Przecież sami chcieliście. A co? Już wam się odechciało? – Spytał ironicznie Harry.

- To rzeczywiście jest bardzo trudne –Przyznała spokojnie Hermiona, – Ale warte tego wysiłku.

To właśnie nieugięta postawa Hermiony, która w oklumencję włożyła całe swoje serce, sprawiła, że Harry się nie poddał i wytrwał. Skoro ona mogła sobie poradzić, równie dobrze on mógł zrobić to samo.

- Warte – Parsknął Ron – Tylko, że ty sobie nie przypominasz jak się rzucają na ciebie pająki! Ta cała oklumencja jest gorsza niż sumy!

- A właśnie! – Ożywił się Harry, – Co z nimi? Powinny już dawno być wyniki!

To prawda. Minął już dawno termin nadejścia listów i ogarnął ich niepokój. Niecierpliwili się coraz bardziej, a chcieli mieć to jak najszybciej za sobą.

- Naprawdę nie wiem, co mogło spowodować tę zwłokę, Potter – powiedziała profesor McGonnagal, kiedy ją o to zapytał – Co prawda w Ministerstwie jest trochę zamieszania po zdjęciu ze stanowiska Korneliusza Knota i zastąpieniu go Amelią Bones, ale nie sądzę, żeby to miało aż taki wpływ. Nie martw się, nie pominą was!

Neville Longbottom przysłał im sowę z wiadomością o sześciu sumach i wybitnym z zielarstwa. Jego babka bardzo się ucieszyła (To on jest lepszy od nas? – Zdziwili się bliźniacy). Dean’owi i Seamusowi poszło całkiem nieźle. Według krążących plotek najlepiej się spisały Gryffindor i Hufflepuff. Hanna Abott, która tak panikowała przed egzaminami, otrzymała jedenaście sumów.

- Jak ona to zrobiła? – Zdziwił się Ron.

- To niesprawiedliwe! – Narzekała Hermiona czytając listy od Parvati Patil i Lavender Brown. Tuż obok leżała wielokrotnie wcześniej czytana kartka od Wiktora Kruma, na którą Ron co chwila rzucał wilcze spojrzenia. Bułgar życzył powodzenia – Wszyscy inni dostali już listy, a my jeszcze nie! Ron! Co ty próbujesz robić z tą kartką od Kruma?! Nie pal tego!!!



*

Nadszedł jednak dzień, w którym sowy przyniosły oczekiwane wieści. Stali wszyscy troje w kółku, ściskając nerwowo w rękach koperty. Żadne nie śmiało otworzyć pierwsze.

- Harry, ty to zrób!

- Nie, nie mogę! Ty!

- Ja też nie mogę!

W końcu to Hermiona odważyła się pierwsza. Wyjęła drżącymi dłońmi złożoną we dwoje kartkę i zaczęła czytać. Potem na jej twarzy pojawiło się niedowierzanie i wpatrywała się list nieskończenie długą ilość czasu.

- No i? – Zniecierpliwił się Harry.

Hermionie zadrżały wargi, załkała i rzuciła się Ronowi z płaczem na szyję. Ron zrobił przerażoną minę i desperacko próbował się odsunąć.

Huknęło i na środku pokoju teleportowali się bliźniacy.

- Rany, braciszku! Trochę przyzwoitości! – Zarechotał Fred – Nie wykorzystuj tak sytuacji!!

Ron poczerwieniał cały na twarzy i odskoczył od Hermiony jak oparzony.

- Zdałam!!! – Szlochała – Zdałam!!! Na dwanaście sumów!!!

- ILE?!!!

- Dwanaście – powtórzyła ocierając łzy.

George gwizdnął.

- Nieźle – powiedział z uznaniem – Teraz ty, Ron!

- Nie!- Zaprotestował – Nie przy was!

- No to my przeczytamy – zdecydował Fred.

Ron westchnął ciężko i z niechęcią rozłożył kartkę i zaczął czytać.

Szanowny Panie Weasley!

Pragniemy Pana poinformować…ble, ble, ble,…Ale nudy! Decyzją Komisji…i tak dalej, i tak dalej,…Hej! Z zaklęć mam powyżej oczekiwań! Z zielarstwa też…, a z eliksirów…, no cóż, Aurorem chyba nie było pisane mi zostać.

- Ile dostałeś ogólnie? – Dopytywał się Harry.

- Dziewięć – Przeczytał zdumiony Ron – Rany ludzie!!! Dostałem dziewięć sumów!!! Hurra!!!

- Słyszeliśmy – Powiedzieli ponuro bliźniacy – Nie musisz się tak drzeć. I tak już mamy kompleksy.

W tym momencie huknęły drzwi i do pokoju wpadła jak burza Ginny Weasley.

- Jestem prefektem!!! – Wrzeszczała już od progu – Jestem prefektem!!! Właśnie dostałam list z Hogwartu!!!

Fred i George spojrzeli na siebie z ponurymi minami.

- Wiesz… - Powiedział do brata Fred – Nas chyba jednak podmienili w tym szpitalu.

Ron się zaniepokoił.

- Zaraz! – Powiedział do siostry – Ale chyba nie powiesz tego teraz mamie!

- Oczywiście, że powiem! – Obruszyła się Ginny.

- Ale ja dostałem dziewięć sumów!!! – Wrzasnął – Wstrzymaj się! Chcę, żeby się ucieszyła z mojego sukcesu!

- A dlaczego ma się nie cieszyć z mojego?!!! – Zaperzyła się.

- Może się cieszyć, ale później!!

- Nie ma mowy!! - Nie zrobisz mi tego!!!

- A właśnie, że zrobię!!!

- Nie!!!

- Tak!!!

- Wariatka!!

- Paskuda!!

- Głupia!!!

- Wredna małpa!!!

- Pobijcie się – Poradził im George.

Ron i Ginny kłócąc się zażarcie wybiegli z pokoju. Ich krzyki obudziły panią Black. Cały dom rozbrzmiał hałasem.

- NĘDZNE KUNDLE!!! PLUGAWICIE DOM MOICH…!!!

- No, to teraz twoja kolej, Harry – powiedziała Hermiona zatrzaskując drzwi.

- Moja? – Przeraził się Harry.

Ręce mu się trzęsły, kiedy rozrywał pieczęć. Serce biło mu jak oszalałe. Za chwilę miał się dowiedzieć. Powoli i ostrożnie sięgnął do środka…

- Uważaj, gryzie!!! – Rzucił Fred.

Wszyscy się roześmiali, a Harry wreszcie odważył się otworzyć urzędowe pismo.

- No i? – Poganiali go bliźniacy.

- Dziewięć – Ucieszył się Harry i przebiegł wzrokiem pozycje. Zaklęcia: powyżej oczekiwań, Transmutacja tak samo, obrona przed czarną magią: wybitny, eliksiry…

Przełknął głośno ślinę.

- No? – Spytali niespokojnie.

Spojrzał na nich.

- Wybitny – Powiedział z niedowierzaniem i zdziwieniem.

- CO?!!! – Wrzasnęła Hermiona – Och! Harry, tak się cieszę! Snape weźmie cię do specjalnej klasy!!!

Rzuciła się na Harry’ego i oboje odtańczyli jakiś dziki taniec radości. Krzywołap, kot Hermiony prychnął i śmignął pod łóżko. Świstoświnka ćwierkała głośno nad ich głowami i robiła straszny raban. Bliźniacy uskoczyli w ostatniej chwili unikając zderzenia z tańczącą parą.

- No nie – Pokręcił głową w udawanej rozpaczy George – Nie mam pojęcia, co ja tu w ogóle robię.

Pani Weasley nie mogła uwierzyć temu, co usłyszała. Ściskała swoje dzieci i płakała z radości. Cały czas też powtarzała, że jest z nich dumna. Obecni w Kwaterze Głównej członkowie Zakonu Feniksa także pospieszyli z gratulacjami. Rozpromieniony Hagrid zgniótł w radosnym uścisku całą czwórkę, a Mundungus zaproponował wystawienie kolejnych beczek wina. Wieczorem odbyło się uroczyste przyjęcie. Nad sufitem zawisła złota wstęga: „Gratulacje dla Harry’ego, Rona, Hermiony i Ginny”. Dumbledore i profesor McGonnagal znaleźli Harry’ego koło beczki z winem, kiedy to właśnie dyplomatycznie próbował się pozbyć nachalnego Mundungusa i jego poczęstunku.

- Gratulacje Harry – Powiedział Dumbledore. Oczy mu błyszczały dumą. ]

- Dobrze się spisałeś, Potter – Uśmiechnęła się profesor McGonnagal – Pokazałeś, na co cię stać. Ale teraz… – W jej głosie pojawiła się surowsza nuta – Musisz się wziąć ostro do pracy. Murów Hogwartu od lat nie opuścił żaden Auror. Wierzę, że ty zapracujesz na ten zaszczyt.

- Na pewno, pani profesor – Zapewnił ją żarliwie.

Harry pomyślał, że tego wieczoru zabrakło wielu osób, z którymi chciałby podzielić się swoją radością. Moody, Lupin i Tonks byli daleko, gdzieś we Francji i przeprowadzali tajemniczą misję. Zastanawiał się też jak zareagowałby na jego sukces pewien, sprawiający wiele kłopotów starzec. Według słów Hagrida Henry Dancing nie bardzo dogadywał się z Aurorami. A potem Harry spojrzał w nocne niebo i spośród miliona gwiazd na firmamencie odszukał wzrokiem tę jedyną, najważniejszą. Uśmiechnął się do Syriusza i pozdrowił skinieniem głowy.

- Moje dzieci! -= Rozpływała się pani Weasley nad Ronem i Ginny – Moje kochane, zdolne dzieciaczki.

Fred i George z ponurymi minami obserwowali przebieg wydarzeń. Nikt nie zwracał na nich uwagi. Tylko Percy wykrzywił się do nich złośliwie z bezpiecznego miejsca za stołem. Siedział pomiędzy ojcem a Hagridem.

- Mój syneczek! – Cieszyła się pani Weasley – Wiedziałam, że ci się powiedzie! To się po prostu czuło!

- A ja? – Spytała z pretensją i zazdrością Ginny domagając się dla siebie uwagi.

- Oczywiście, ty też! – Zapewniła ją matka – To już szósty prefekt w tej rodzinie! Mam taką zdolną córeczkę! Nie to, co tych dwóch huncwotów – darmozjadów!

Za jej plecami Fred i Georgie parodiowali dotychczas zachowanie matki. Chwytali się, co chwila za serce, głośno wzdychali i wznosili rozanielone oczy ku niebu. Teraz spojrzeli na nią z wściekłością.

- Dobra, zostaw ją – Mruknął Ron i odepchnął siostrę. Znowu pragnął zachwytów tylko dla siebie.

- Odczep się! – Warknęła Ginny – Teraz ja!

- Nie!! Ty już byłaś!

- No i co z tego?!!

- To niesprawiedliwe!!! Spadaj!!!

- Mamo!!!

- A my? – Bliźniacy pociągnęli matkę za rękaw.

Pani Weasley rzuciła się ich obcałowywać.

- Och! Moje cudowne, kochane dzieciaczki…Zaraz! – Nagle zmarszczyła brwi – A wy właściwie, za co?

- Za to, że jesteśmy twoimi cudownymi, kochanymi dziećmi.

- Przestańcie się wygłupiać! – Warknęła z rozdrażnieniem i na powrót zajęła się Ronem i Ginny. - No, to tyle, jeśli chodzi o bezinteresowną miłość matczyną – Podsumował zgryźliwie Fred.

Harry'ego dopadła Hermiona.

- Wysłałam sowę do rodziców – powiedziała – Do Wiktora też. Powinni się ucieszyć.

- Na pewno – uśmiechnął się Harry – To twój wielki sukces.

- Twój też- Hermiona rzuciła okiem na panią Weasley – Jak myślisz? Kiedy Ron wyrwie się ze szponów matki?

Harry podążył za jej spojrzeniem.

- Nieprędko. Ale mam wrażenie, że on nie ma ochoty na to wyrywanie. Czy już wiesz, co byś chciała robić po szkole?

- Z tymi ocenami? Wszystko! – Powiedziała Hermiona – Ale myślę, że chyba pójdę na prawo i zostanę sędzią.

- Fajnie! Mam tylko nadzieję, że nigdy nie trafię przed twoje groźne oblicze - zażartował i oboje wybuchli śmiechem.

- Uwaga! – Pani Weasley oderwała się już od swoich dzieci, które bynajmniej nie wyglądały na uradowane tym faktem, i stała na środku kuchni z tajemniczym uśmiechem na twarzy – Chciałabym Wam zwrócić uwagę na fakt, że dzisiaj obchodzimy jeszcze jedno, bardzo ważne święto!

- Jakie?- Zainteresowali się wszyscy.

- Urodziny Harry’ego!

Zapadła cisza. Wszystkie głowy zwróciły się ku niemu. Harry zakrztusił się piwem kremowym i poczerwieniał. Jego urodziny! Zupełnie zapomniał o tym, że dziś kończy szesnaście lat.

Huknęło i pośrodku stołu pojawił się olbrzymi czekoladowy tort. Miał kilkanaście słodkich pięter, a na jego szczycie płonęły marcepanowe świeczki….

- Sto lat, Harry! – Zawołał Ron.

Wszyscy rzucili się mu ściskać dłoń.

- Ale nie trzeba było – Jąkał się Harry. Czuł się nieco zagubiony, ale szczęśliwy. Pierwszy raz w życiu obchodził swoje urodziny. Jego o oszołomienie nie miało granic, gdy przygniótł go stos prezentów. Hermiona i Ron skoczyli pomóc mu w ich rozpakowywaniu.

- No to, co? – Zawołał Mundungus próbując przekrzyczeć harmider – Wytaczamy kolejną beczkę wina?

Jego propozycję zgodnie poparli Hagrid i bliźniacy.

- Profesorze Dumbledore!

Do kuchni wkroczył Sewerus Snape. Omiótł obojętnym wzrokiem całe zamieszanie i wyminął szerokim łukiem Harry’ego, który siedział na środku podłogi rozrzuciwszy wszędzie ozdobne papiery. Odsunął też stanowczo od siebie intensywnie woniejącego podejrzanym trunkiem Mundungusa próbującego wcisnąć mu do ręki wypełniony po brzegi kufel. Odmówił również poczęstunku kawałkiem tortu.

- Profesorze Dumbledore? Czy możemy chwilę porozmawiać? – Usiadł na krześle Syriusza i zaczął szeptać coś dyrektorowi na ucho całkowicie ignorując oburzone odgłosy za plecami:, „Co za cham! No nie chciał się ze mną napić!”

Harry podskoczył jak oparzony.

- To krzesło…

- Zamknij się – Uciszył go George – On to wie. Zaraz sobie pójdzie. Przez ciebie na zebraniu Zakonu nie ma gdzie usiąść. Wszyscy mają schizy, że właśnie usiedli na Syriuszu.

- No i dobrze – Mruknął.

- Ciekawe, o czym on tam tak szepce? – Zmarszczyła brwi Hermiona.

- Nieważne…hik! – Dołączył do nich, Fred. Jego stan dobitnie wskazywał na to, że pozbawiony kontroli matki, nieco przesadził z zawartością przytoczonej z piwnicy beczki – Zatańczymy Hermiono? – I chwycił ją nie zwracając najmniejszej uwagi na jej głośne protesty. Huk zwalających się na podłogę naczyń wskazywał na to jak skończyło się potknięcie Ginny i Hagrida. Profesor McGonnagal próbowała wymigać się od towarzystwa, Mundungusa, ale nie bardzo sobie z tym radziła. Ktoś wytrzasnął harmonijkę i kuchnię wnet wypełniła skoczna melodia. Percy próbował się wymknąć korzystając z zamieszania, ale natknął się na George’a, który z tego zamieszania również miał ochotę skorzystać. Nikt nie usłyszał jęku zawodu członka rodziny Weasley’ów. Obaj bracia znikli w zakamarkach domu, by odbyć miłą braterską pogawędkę i kolejną lekcję lojalności wobec najbliższej rodziny.

Snape spojrzał na rozbawioną gromadę, wargi wykrzywił mu drwiący grymas i wstał.

- Może zostaniesz, Sewerusie? – Zapytał go Dumbledore – Świetnie się tutaj bawimy.

Tuż obok nich, śpiewając na całe gardło, przelecieli Kingsley i Andromeda…

- Raczej nie – Powiedział sucho Snape. Za jego plecami wrzeszczała Hermiona nazbyt energicznie prowadzona w tańcu przez Freda – Mam co innego do roboty.

Załopotała czarna szata i mistrz eliksirów, omijając zwabionego hałasem zdumionego Stworka, ruszył do wyjścia.

- Hej! – Drogę zastąpił mu Mundungus. Widać profesor McGonnagal udało się wreszcie od niego uwolnić – Stój!!! Napij się ze mną!

Snape nie zwrócił na niego uwagi i przeszedł obok głuchy na błagania i prośby.

- No czekaj, no!!! – Mundungus nie rezygnował - Tu jest, co do oblewania! Są urodziny Pottera! Chyba nie wyjdziesz beż złożenia mu życzeń?! A toast?!

Zapadła cisza. Umilkły tony harmonijki. Snape zatrzymał się. Odwrócił się powoli i utkwił wzrok w Harry’m. Harry przerwał rozpakowywanie prezentów. Patrzyli na siebie w całkowitym milczeniu obserwowania przez zaciekawionych członków Zakonu. Lodowaty wzrok mistrza eliksirów przeszywał chłopca na wskroś.

- Potter dostał też dziś wyniki Sumów. I wybitnego z eliksirów – Zarechotał Mundungus – Chyba będziesz musiał się jeszcze z nim pomęczyć przez ten rok! Pogratuluj mu!

Na twarzy nauczyciela nie drgnął ani jeden mięsień. Tylko chłodne, czarne oczy sprawiały, że Harry czuł się jak gdyby ten czytał w jego myślach.

- No i? – Ponaglał go Mundungus. Harry wiedział, że Snape najchętniej posłałby go do diabła, ale było zbyt wielu świadków.

Wreszcie Snape uśmiechnął się jakoś dziwnie, a Harry’emu przeszedł po plecach dreszcz. Mistrz eliksirów wziął do ręki kufel, podniósł goi do góry parodii toastu, skinął krótko głową i chwilę później trzasnęły głośno drzwi.

- No cóż – odezwał się ze swego kąta Fred przerywając głuchą ciszę – Snape robi postępy. Jak na niego to było bardzo dużo.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 19:48, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ PIĄTY:

I JESZCZE JEDEN SEN

Kilka godzin później Harry siedział sam w pustej sypialni Syriusza. Opierając się o wypoczywającego Hardodzioba, karmił go kawałkami tortu. Hipogryf z niejakim zdziwieniem przyjął zmianę swojego menu. Choć nie protestował, to po sposobie, w jaki przeżuwał ciasto, można się było domyślić, że wolałby, co innego. W pokoju paliło się tylko kilka świec rzucając niesamowite drżące cienie na ścianach. Z kuchni dochodziły go odgłosy wciąż trwającej jeszcze zabawy. Dumbledore i profesor McGonnagal opuścili już, co prawda Kwaterę Główną, ale wielu z członków Zakonu, którzy pokończyli swoje zadania, z chęcią przyłączyło się do zabawy. Harry poczuł się nieco zmęczony. Dzisiejszy dzień był pełen wrażeń. Wyniki Sumów i wieczorna uczta całkowicie go zaskoczyły. Kiedy opuszczał kuchnię, wszyscy ucztowali jeszcze w najlepsze. Pani Weasley wciąż stawiała na stole nowe potrawy, a tuż pod nim chrapał Mundungus Fletcher z butelką w garści. Harry wymknął się niezauważony…

Hipogryf poruszył się lekko. Harry ziewnął i ułożył się wygodniej u boku Hardzodzioba. Powieki kleiły mu się do snu. Próbował otworzyć oczy i… …

Znów stał na mrocznym cmentarzu, widział groby. Na każdym z nich widniał napis: „Oto jest ten, który zginął w słusznej sprawie. Dosięgła go dłoń Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Niech spoczywa w pokoju”. I tak, jak za poprzednim razem Lord Voldemort celował w Harry’ego różdżką. Pomiędzy nimi unosiła się szklana kulka, a słowa przepowiedni Sybilli Trelawney odbijały się echem w myślach.

- I co, Potter? – Śmiał się Czarny Pan – Jesteś gotowy?

Harry wpatrywał się w niego jak zahipnotyzowany. Serce dudniło mu w piersi jak oszalałe, a blizna paliła żywym ogniem.

- Wiedziałeś, że ten dzień kiedyś nadejdzie – Czarnoksiężnikowi zabłysły oczy i pojawiła się w nich ogromna pogarda i nienawiść – Stawaj do walki!

Nie mogąc oderwać wzroku od swego prześladowcy sięgnął do kieszeni po różdżkę. Jego dłoń natrafiła na pustkę!

Przełknął ślinę i cofnął się o krok.

Pogardliwy śmiech Lorda Voldemorta rozlegał się po całym cmentarzu. Załopotała czarna szata…

- Harry!

Błysnęło zielone światło, coś uderzyło Harry’ego z niezwykłą mocą i wiedział, że się przewraca. Ziemia uciekała mu spod nóg. Słyszał ryk wściekłości Lorda Voldemorta…

Otworzył oczy. Poczuł, że leży na ziemi. Otulała go siwa mgła odgradzając od Czarnego Pana. Ktoś pochylał się nad nim… Z niedowierzaniem wpatrywał się w znajome rysy twarzy postaci.

- Mama? – Wychrypiał.

Lily Potter uśmiechnęła się do niego poprzez łzy spływające jej po policzkach.

- Co tu robisz? – Spytał.

Milczała.

- Co się dzieje? – Dociekał – To ty mnie wołałaś w snach?

Nie odpowiedziała.

- Nie uciekniesz mi, Potter!!! – Dobiegł go z oddali głos Lorda Voldemorta – Dobrze o tym wiesz!!! Będę cię ścigał do końca twoich dni!!!

Harry wzdrygnął się. Jego matka patrzyła w milczeniu w kierunku skąd dobiegały ich wołania. - Powiedz coś mamo!!! – Krzyknął – Proszę cię!!!

I słowa wreszcie nadeszły. Uderzyły w niego z siłą, której się nie spodziewał.



„ Oto nadchodzi ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana, Zrodzony z tych, którzy trzykrotnie mu się oparli, A narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca. A choć Czarny Pan naznaczył go jak równego sobie, Będzie on miał moc, jakiej Czarny Pan nie zna. I Jeden z nich musi zginąć z ręki drugiego, Bo żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje. Ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana, Narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca…’



- Nie to chciałem usłyszeć – Wyszeptał, gdy przebrzmiały słowa przepowiedni.

- Wiem – Duch matki zaczął powoli blednąć – Wiem, Harry. Nic więcej nie mogę ci jednak powiedzieć.

- Co mam zrobić?! – Zawołał

Lily pokręciła głowa.

- Słyszałeś przepowiednię. To twoje przeznaczenie. Chciałabym, żeby było inaczej.

- Nie chcę tego! – Krzyknął.

Łzy spłynęły po policzkach matki. Jej postać bladła coraz bardziej…

- Czasami nie mamy wyboru – Wyszeptała – Musisz się z tym pogodzić. Pamiętaj, że zawsze będziemy z tobą.

- Kto będzie ze mną?! – Zdenerwował się Harry – Zostałem sam! Was od dawna już nie ma, Lupin gdzieś zniknął, a Syriusz nie żyje! Kto będzie ze mną?!

Wpatrywała się w niego długą chwilę.

- Nigdy nie zostaniesz sam – Powiedziała wreszcie – Zawsze znajdzie się ktoś, kto ci pomoże, wesprze na duchu. Wszyscy, których tak kochałeś nadal będą razem z tobą. Szukaj ich w twarzach i zachowaniach innych ludzi. A pewnego dnia ich odnajdziesz.

Westchnęła smutno i zakończyła.

- I pogódź się z przepowiednią.

Była już tylko ledwie widocznym cieniem. Ściana mgły rozwiewała się… Coraz głośniejsze były nawoływania Czarnego Pana.

- Nie chcę tej przepowiedni! – Krzyknął.

- A jednak ona znalazła ciebie, Potter – Powiedział zimny głos i Lord Voldemort pojawił się tuż obok niego – Stawaj do walki!

Harry spojrzał w te bezlitosne oczy i utonął w morzu zła i nienawiści…

- Harry! Obudź się, Harry!

Poczuł, że ktoś szarpie go za ramię. Sen zakończył się niepostrzeżenie i Harry ocknął się gwałtownie. Zerwał się z podłogi nieświadomy tego, co się wokół niego dzieje. Ktoś podtrzymywał go, kiedy się zachwiał i zatoczył. Odezwała się blizna i ból przeszył go na wskroś. Przez chwilę miał nieodparte wrażenie, że gdzieś tam, daleko walka toczy się dalej.

- Harry! Oprzytomniej!

Ktoś oderwał mu ręce od piekącego czoła i Harry spojrzał w przerażone oczy Rona. Klęczeli wraz z Ginny przy nim na podłodze. Hermiona stała nieco z tyłu i wpatrywała się w niego badawczo.

- Co się stało? – Spytał słabym głosem.

Spojrzeli po sobie. Miny mieli niepewne.

- Krzyczałeś – powiedział cicho Ron – Krzyczałeś tak głośno i tak mocno spałeś, że nie słyszałeś skrzeczącego ze zdenerwowania Hardodzioba. Kazali nam go uspokoić i wtedy zobaczyliśmy ciebie.

Harry utkwił twarz w dłoniach.

- Nie sądzisz, że…- Zaczęła, Hermiona.

- Tak, wiem! – Przerwał jej rozdrażniony – Sądzę, że powinienem bardziej przyłożyć się do oklumencji. Ale ja nie mam wpływu na te sny! Próbowałem! Wciąż się powtarzają! Sceny walki z Voldemortem!

Patrzyli na niego ze współczuciem.

- Tak, Harry. Zdajemy sobie sprawę jak ci ciężko, że cię to wciąż spotyka – powiedziała, Hermiona – Ale nam chodzi o coś innego.

- O co?- Mruknął masując sobie skronie.

- O coś, co przed nami ukrywasz – Dodał Ron.

- Nic przed wami nie ukrywam! – Obruszył się Harry.

- Jasne – W głosie Hermiony pojawił się sarkazm – Zwłaszcza tego kawałka o przepowiedni. Krzyczałeś o nim przez sen.

Harry zbladł jak ściana.

- Ale ja…

- I nie próbuj nam wmawiać, że właśnie dopiero, co ci się objawiła. Bo w to już na pewno nie uwierzę! Nie okłamuj nas, bo wiemy, że już znasz jej treść od dawna i…

- Wolnego, Hermiono! – Wpadła jej w słowo Ginny – Nie napadaj go tak! Nic nie wiesz o tym, co przeszedł Harry! Może to, co usłyszał, jest dla niego zbyt bolesne! Dlaczego więc żądasz, żeby Harry ci się wyspowiadał?!

Hermionę zatchnęło, Ron patrzył na siostrę jakby widział ją pierwszy raz w życiu, a Harry poczuł jak zalewa go fala wdzięczności.

- Harry, jeśli będziesz chciał się z nami tym podzielić, to cię z pewnością wysłuchamy – kontynuowała Ginny – Ale nie będziemy naciskać w tej sprawie.

Choć mina, Hermiony i Rona mówiła całkiem co innego, to nie odezwali się. Czekali w milczeniu.

Harry zawahał się. Z jednej strony chciał zachować w tajemnicy czerwcowe wydarzenia, pogrzebać je w zakamarkach swego umysłu. Wiedział jednak, że one zawsze tam będą i kiedyś znów dadzą o sobie znać. Spojrzał w oczy trójki przyjaciół, którzy nigdy go nie zawiedli. Miał nadzieję, że zrozumieją to, co usłyszą.

- Dumbledore mi powiedział o przepowiedni tuż po śmierci Syriusza – Mruknął.

- A skąd on o niej wiedział? – Spytał Ron. Podeszli do niego bliżej i usiedli na podłodze.

- Był przy tym, kiedy wypowiadała ją profesor Trelawney.

- Och! – Pisnęła Hermiona – A więc to jest jej pierwsza przepowiednia! To ona dzisiaj ci się śniła?

Pokręcił głową i opowiedział im cały sen. Zbledli, gdy opisywał im sceny walki toczone z Lordem Voldemortem.

- A jak brzmi ta przepowiednia?- Odważył się spytać Ron.

Harry z mocno bijącym sercem zaczął recytować im słowa. Których sens pewnej nocy zmienił całe jego życie.

„…Oto nadchodzi ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana, Zrodzony z tych, którzy trzykrotnie mu się oparli, A narodzi się, gdy siódmy miesiąc do biegnie końca …”

Harry mówił w całkowitej ciszy. Ron bladł coraz bardziej, a w oczach dziewcząt widział ukryty strach i łzy.

- To prawda? – Spytała Hermiona, gdy skończył.

Skinął głową.

- Sam – Wiesz – Kto był ci od początku przeznaczony? – Dopytywała się Ginny.

Znowu skinięcie głową.

- Chyba…, chyba nie będzie tak źle, co? – Wtrącił niepewnie Ron – Nie jest powiedziane przecież, że to właśnie ty masz przegrać.

- Wygrać też nie – Zauważył Harry.

- Nno…tak, oczywiście – zaśmiał się nerwowo, Ron – Ale pomożemy ci, prawda? – Powiódł wzrokiem po pobladłych twarzach dziewcząt – Nie zostawimy cię tak! Znajdziemy w bibliotece jakieś książki, poćwiczymy zaklęcia, wzmocnisz się, nauczysz się jak…

- …jak skutecznie zamordować drugiego człowieka – Dokończył głucho Harry.

Ginny odwróciła wzrok, Hermiona głośno westchnęła, a Ron poczerwieniał. Na chwilę stracił wątek.

- No więc, co zamierzasz zrobić?! – Spytał ostro.

Harry wytrzeszczył oczy. Jeszcze nigdy nie widział na twarzy przyjaciela takiej zawziętości jak obecnie. Hermiona poruszyła się niespokojnie.

- Ron, co ty…? - Wybacz, Harry, ale i tak ci to powiem – Ron nie zwracał uwagi na zdezorientowaną trójkę – Siedzenie na tyłku i czekanie aż Vol…eee…echem… ten palant wymyśli coś na ciebie, wydaje się bez sensu. Może właśnie uznasz, że mi czegoś brakuje…

- Na przykład piątej klepki – Mruknęła Ginny.

- Właśnie!... Co? Nie lubię cię! – Rzucił pod adresem siostry – Ale Harry! Musisz ruszyć te cztery litery i wyjść mu naprzeciw. Chyba nie chcesz, żeby cię załatwił, co?

- No tak, ale…

- I wcale nie musisz go ukatrupić! No dobra! Wiem, co mówi ta głupia przepowiednia – Rona najwyraźniej dopadło natchnienie – ale może nie trzeba załatwiać go tak dosłownie!

- Mam go zabić za pomocą metafory?

- No nie! Przecież są inne sposoby niż śmierć!

Harry przypomniał sobie nagle scenę w Ministerstwie Magii. Dumbledore’a wypowiadającego te same słowa do Lorda Voldemorta…

- I możesz go tak załatwić, że go rodzona matka nie pozna!

- On nie ma matki – Wyrwało się Hermionie.

- Odczep się, mówię w przenośni. W każdym razie niech go później dopadnie jakieś inne przeznaczenie. Niech zdechnie z ran, niech coś na niego spadnie albo zje…

- Ron! – Syknęła zgorszona Ginny.

- Chciałem tylko powiedzieć, że niekoniecznie musisz dać się ukatrupić, Harry, z powodów wyrzutów sumienia, których ten czarci pomiot na pewno nie ma. I pomyśl! Ilu przeżyje w zamian za to, że on odejdzie?!

Harry patrzył na Rona w oszołomieniu. Jeszcze nigdy go takim nie widział. Ron wydawał się być niezwykle zdecydowany i pewny tego, co mówi. W jakiś sposób słowa, które wypowiedział, sprawiły, że poczuł się lżej. Spadł mu wielki ciężar z serca. Może nie do końca, ale świadomość tego, że ta trójka jest tu wraz nim, pomaga mu i stara się zrozumieć jego dylematy, pomogła mu. Ron miał rację. Musi wziąć się w garść. Rozpacz na niewiele się zda. Miał szansę ocalić wiele istnień. Po raz pierwszy od dłuższego czasu uśmiechnął się szeroko.

- Dzięki – powiedział tylko.

*

Tego ranka nadeszła wiadomość, która zmienić miała życie Harry’ego. Najpierw bliźniacy pojawili się nachmurzeni i źli w sypialni Harry,ego i Rona. Od progu zaczęli narzekać, że właśnie w trybie natychmiastowym zebrała się Rada Zakonu Feniksa.

- Śniadanie się spóźni – Ziewnął Ron.

- Gdzieś mam śniadanie! – Warknął Fred – Oni znowu nas wywalili! To niesprawiedliwe!

- Niech oni się w końcu na coś zdecydują! – Wtórował rozżalony George – Albo jesteśmy w Zakonie albo nie!

Albus Dumbledore wezwał Harry;ego po godzinie. W kuchni byli już tylko państwo Weasley’owie, profesor McGonnagal, Hagrid i Mundungus Fletcher. Ten ostatni siedział z cierpiętniczą miną przy kominku i trzymał się za głowę.

- Nie ma potrzeby ukrywać tego przed tobą Harry – Powiedział Dumbledore, gdy tylko wszedł do kuchni.

- Co się stało? – Spytał nerwowo. Hagrid siedział w kącie i wychylał duszkiem butelkę whisky. Wyglądał na mocno przejętego. Mundungus syknął i zacisnął mocno powieki.

- Masz siostrę, Harry.

Harry zamrugał oczami. Wpatrywał się w nich bezmyślnie. Miał wrażenie, ze coś jest nie tak, ale nie docierało do niego, co. Pomyślał, że nieprzespana noc i rozmowa z przyjaciółmi prawie do rana dały o sobie znać. Wiedział, ze to musiało się tak skończyć. Ale żeby od razu halucynacje?

- Co mam? – Spytał bezmyślnie. Mundungus skrzywił się i zrobił jeszcze bardziej nieszczęśliwą minę.

- Siostrę – Powtórzyła profesor McGonnagal.

Harry miał dziwne wrażenie, że oczekują od niego jakiejś reakcji.

- Jaką siostrę? – Spytał nieufnie.

- Rodzoną, Potter! – Zniecierpliwiła się nauczycielka – Oprzytomniej wreszcie! Co ty robiłeś po nocy?!

- Minerwo! – Wtrącił się z rozdzierającym jękiem Mundungus – Nie tak głośno! Strasznie boli mnie głowa!

- Trzeba było tyle nie pić – Powiedziała sucho.

- Teraz ja to wiem! Nie musisz mi tego mówić!

Do Harry’ego tymczasem powoli zaczęło docierać.

- Zaraz! Ale, o co chodzi?!

Pani Weasley wzniosła oczy ku niebu.

- Chodzi o to, Harry… - Zaczęła - …że kilka tygodni temu Sam – Wiesz – Kto odkrył, że gdzieś na świecie żyje Catherine Potter. Twoja o rok młodsza siostra.

Harry wytrzeszczył oczy.

- Ale ja przecież nie mam rodzeństwa! – Powiedział zdezorientowany.

- My też tak myśleliśmy – Podjął Dumbledore – Najwyraźniej się pomyliliśmy. Mundungusie, idź się położyć. Przed laty Lily urodziła córkę, niedługo później zjawił się Voldemort i zamordował twoich rodziców. Ciebie zabrał Hagrid, ale Cathy zaginęła.

- Zabrali ją Śmierciożercy? – Wiadomość o siostrze była dla niego szokiem. Nie miał pojęcia jak się do tego ustosunkować. Spojrzał na Hagrida. Ten bez słowa podał mu butelkę. Ale zanim zdążył wzmocnić swoje samopoczucie znaną od wieków metodą, pani Weasley stanowczo wyjęła mu ją z ręki.

- Wiemy tylko, że Czarny Pan i jego słudzy nie mieszali się do tego - Powiedział pan Weasley – Catherine zabrał ktoś inny. A wychowała się w sierocińcu.

- Gdzie ona teraz jest?

- Profesor Snape zdobył informacje od Lorda Voldemorta. Dziewczyna jest we Francji.

- A Moody i Lupin pojechali jej szukać? – Domyślił się natychmiast.

- Oczywiście! Ich zadaniem jest chronić Cat przed siłami zła. Podobno Czarnemu Panu się nie powiodło. Mundungusie! Na pewno dobrze się czujesz?

- Teraz zostało nam już tylko czekać – Dodała pani Weasley wyganiając całkiem już zielonego na twarzy Mundungusa z kuchni – Moody, Tonks i Lupin wiedzą, co robić. Świetnie im tam idzie.

- Wierzysz nam Harry? – Spytał cicho Dumbledore.

Harry spojrzał w jego jasne, szczere oczy, przypomniał sobie swój sen, i skinął głową.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 19:49, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ SZÓSTY
W PARYŻU

O tej wyprawie można było powiedzieć bardzo dużo. Zwłaszcza to, że optymistyczne stwierdzenia pani Weasley nijak się miały do zaistniałej sytuacji. O kimś, kto moknął bezsensownie na ulicach Paryża, narażał się na wrogie spojrzenia i napadanie przez gangi młodocianych przestępców, raczej się nie dało powiedzieć, że świetnie sobie radzi. Ani Tonks, ani tym bardziej Moody nie byli przychylni temu pomysłowi. Za to Lupin był pełen werwy i zapału. Usta mu się nie zamykały, nic nie mogło go zbić z tropu i był nie do poznania. Jego niczym nieuzasadniony optymizm denerwował przyjaciół. Czasem mieli już go dosyć.

- Zobaczycie! – Mówił podekscytowany po raz setny – Ona będzie taka sama jak matka. Miła, łagodna i współczująca. Pamiętacie, jaka była Lily, no pamiętacie? Wspaniała, prawda? Już się nie mogę doczekać!

- Remusie –Przerwała mu znękanym głosem Tonks – Przestań!

- Ale ona była taka…

- Wiemy! – Warknął Moody. Oboje mieli serdeczne dosyć polecenia Dumbledore’a. Od wielu dni usilnie poszukiwali dziewczyny, o które nie wiedzieli prawie nic. Poza tym, że:

- Jest córką Potterów,

- Ma na imię Catherine,

- Poluje na nią Voldemort,

I co najważniejsze:

- POTWORNIE TRUDNO JĄ ZNALEŹĆ!!!

Peany pochwalne Lupina umilkły nieco po desperackiej wizycie we francuskim Ministerstwie Magii.

- Panie!!! Co mi Pan tu opowiada?!!! –Zirytował się urzędnik, – Co Pan nie wie, ze na świecie są miliony dziewuch o imieniu Catherine?! I co?! Ja mam je wszystkie znaleźć?!

- Nam chodzi tylko o te we Francji - powiedziała znękanym głosem Tonks – Czarodziejki. Sieroty lub adoptowane.

- Ale ich jest strasznie dużo!!! – Zaperzył się Francuz – A to imię jest bardzo modne ostatnimi czasy!!! Tylko w tym tygodniu urodziło się dziesięć Catherine!

- Ale my nie szukamy niemowlaka!!! – Wrzasnął rozwścieczony Moody – Ona ma piętnaście lat i szuka jej Sam – Wiesz – Kto!!!

- Bardzo możliwe, że już ją znalazł – Wzruszył ramionami Francuz – I zaoszczędził wam fatygi.

Chwilę później ciężka dłoń Szalonookiego Moody’ego zaciskała się na jego gardle.

- Albo nam pomożesz… - Zaczął groźnie – albo…

- Dobrze już, dobrze!!! – Skomlał przerażony.

Lupin rzucił na stół zdjęcia Lily i Jamesa.

- Znasz kogoś, kto ich przypomina? – Spytał spokojnie.

Urzędnik wpatrywał się prze chwilę bezmyślnie w zdjęcia, potem wytrzeszczył oczy, zrobił się biały na twarzy i splunął na podłogę.

- Merde! – Wrzasnął – C’est impossible!!! Ta stupide dziewczyna nie może być la fille Potterów!!!

- Czyli ją znasz – Podsumował Moody – To powiedz nam wszystko co niej wiesz.

- Ona nie ma nazwiska. Wszyscy ją znają jako Le noir Cat. Czarna Cat – Wyjaśnił ponuro Francuz – Cat od skrótu jej imienia. A czarna… - Zawahał się na chwilę, – Bo jej dusza jest mroczniejsza od piekła.

- Dlaczego? – Wyrwało się niespokojnie Lupinowi.

Za całą odpowiedź starczyło im kilka obszernych teczek z działu przestępstw.

…Rozbój, napad z bronią w ręku, kradzieże, prowadzenie pojazdu bez posiadania stosownych ku temu uprawnień, uczestnictwo podczas obławy na dealerów narkotyków…- Czytała Tonks z rosnącym niedowierzaniem - …nielegalne wyścigi samochodowe, przewodzenie gangom przestępczym, udział w dwudziestu trzech strzelaninach…Ciekawe, kiedy dojdziemy do morderstwa?... Napady na bank, podrabianie podpisów, fałszowanie dokumentów, defraudacje,…Ale fajnie, nie ma, co!

- To nie wszystko.

- Panie, co Pan?!!! – Zdenerwował się Lupin – To nie może być ona!!!

- Już przestała być taka słodka i miła? – Zarechotał złośliwie Moody.

- Jak nie ona?!!! – Oburzył się Francuz – To są wszystkie akta, które przesłała nam mugolska policja. A i tak to zaledwie połowa tego, co ona wyrabia! Nie licząc jej wyskoków w szkole. Bo to już zupełnie inna bajka.

- A gdzie ona chodzi do szkoły?

- Do Beauxbatons. Madame Maxime ciągle błaga, żeby ją stamtąd zabrać .

- O! Jest zdjęcie! – Ucieszyła się Tonks, – Jaka ładna!

Zobaczyli fotografię ślicznej nastolatki. Catherine była niezwykle podobna do Lily. Ta sama twarz, kolor oczu, postawa. Długie, czarne, nieco rozwichrzone włosy odziedziczyła po ojcu. Oczy dziewczyny miały jednak niezwykle twardy wyraz. Patrzyła gniewnie, ze złością i buntem. Były to oczy doświadczonego przez los dziecka.

- Gdzie ona mieszka? – Spytał Moody.

- A skąd mam to wiedzieć?!

- Ministerstwo chyba prowadzi rejestr miejsc zamieszkania czarodziejów?

- Jak słusznie Pan zauważył, Monsieur, miejsc zamieszkania. Ale nie prowadzimy rejestru ulic i rynsztoków! Bon soiree!!!

I trzasnął im drzwiami przed nosem.

Reakcja dyrektorki Beauxbatons nie różniła się prawie niczym od reakcji urzędnika oprócz tego, że Madame Maxime najpierw wybuchła potokiem francuskich przekleństw, wyrżnęła pięścią w stół i zalała się rzewnymi łzami.

- Ja już nie mogę!!! Nie daję sobie z nią rady!!! Szkoła mi się przez nią rozsypuje!!! – Szlochała – To potwór!!!

W wyobraźni Lupina zaczął blednąć czarowny obraz słodkiego dziewczątka…

- Próbuję się jej pozbyć!! – Ciągnęła, – Ale ministerstwo nie chce się na to zgodzić!! Twierdzą, że muszę się z nią przemęczyć do końca! Ale ja nie chcę!! I rozszlochała się jeszcze bardziej.

- A gdybyśmy my ją zabrali? – Zaproponował Moody.

- Jak to?! - Dumbledore sądzi, że Cathy będzie bezpieczniejsza w Hogwarcie – wtrąciła Tonks – Ściga ją Sam – Wiesz – Kto. Dlatego lepiej będzie jak stąd zniknie.

Madame Maxime cała się rozpromieniła

- Naprawdę?!!! – Spytała połykając łzy – Uwolnię się od niej?!

- Naprawdę – Potwierdził Lupin czując niejasno, że sprowadzają sobie na kark kłopoty. W głowie kołatało mu się pytanie, czy Hogwart będzie bezpieczny od Cat.

- Słyszeliśmy, że sieroty mieszkają tu przez cały rok. Nawet podczas wakacji – Zagadnął Moody – Czy mogłaby Pani ją zawołać?

Uśmiech Madame Maxime nieco zbladł.

- Eee… - zająknęła się, – Ale jest mały problem. Jej tu nie ma.

- Jak to?1 – Warknął Moody, a jego magiczne oko zawirowało szaleńczo – A gdzie w takim razie jest?

- Nie wiem! – Jęknęła olbrzymka – Cat nigdy tu nie mieszkała! Nawet podczas roku szkolnego rzadko ją w tej szkole widywano!

- TO GDZIE?!!!

Madame Maxime nagle się rozzłościła.

- A skąd mam to wiedzieć?! – Warknęła – Nie jestem jasnowidzem!!! Ta głupia dziewczyna ciągle włóczy się po ulicach Paryża! Tam mieszka i tam jej szukajcie!!!

- A jej przyjaciółki? – Nie rezygnowali – Czy coś wiedzą?

- Przyjaciółki! – Prychnęła – Może i wiedzą, ale niewiele nam z tego przyjdzie. Jedna rzuciła szkołę i uciekła za ocean ścigana mugolskim listem gończym…

- Nie jestem pewna czy chcę wiedzieć, za co – mruknęła ponuro Tonks.

- … druga siedzi w mugolskim więzieniu za ciąg napadów z bronią w ręku. I długo jej jeszcze stamtąd nie wypuszczą.

Pół godziny później opuszczali gabinet dyrektorki z poczuciem klęski. Ale mimo to cała trójka zdecydowana była odnaleźć dziewczynę. Nie mogli zawieść Dumbledore’a i dać zatriumfować Voldemortowi. Przerażał ich ogrom francuskiej stolicy. To było jak szukanie igły w stogu siana…

- Psst – Usłyszeli, gdy przechodzili koło wielkiej lodowej statuy w Holu wyjściowym szkoły. Po chwili z ciemności wychynęło kilka postaci.

- Słyszałem, o czym rozmawialiście – Powiedział szeptem młody chłopak – Nazywam się Pierre Delaceur. Pomogę wam.

- Doprawdy? A co ty będziesz z tego miał? – Spytał podejrzliwie Moody.

- Przestanę płacić Catherine rok w rok haracz.

- A ja odrabiać jej lekcje i oddawać swoje podręczniki – Wtrąciła jakaś dziewczyna z odznaką prefekta na piersi.

- Widzę, że chcecie się jej bardzo pozbyć – Zauważyła Tonus unikając wzroku oszołomionego Lupina – No to walcie!

- Jej ulubione miejsce to muzeum Luwru – Powiedział ochoczo Pierre – Rzuca strzałkami w obrazy wielkich mistrzów. Już ją za to zgarniali mnóstwo razy.

- Chodzi też do Wersalu – Wtrąciła prefekta – Słyszałam jak mówiła, że włamuje się tam tylko po to, żeby się przespać na miękkim łożu Ludwika XIV.

- Zadziwiające – Parsknął ironicznie Moody – A kiedy nie obcuje z kulturą i sztuką, to, co?

- Siedzi na Placu Pigalle.

- GDZIE?!!!

Lupin myślał, że przeżył już dość wstrząsów w tym dniu, żeby móc przywyknąć. Ale to było zupełnie coś nieoczekiwanego.

- Ach nie! To nie tak jak myślicie – Francuz zauważył ich zszokowane spojrzenia – Po prostu ona zbiera swój gang i obrabiają tam bary. Najczęściej te, które mają w nazwie coś związanego ze smokiem. Cat je uwielbia.

- A skąd to wszystko wiesz? - Tonks była pod wrażeniem.

- Śledziłem ją kiedyś. - Świetnie – Ucieszył się Moody – Może wiesz gdzie ona mieszka?

Chłopak się skrzywił.

- Próbowałem się tego dowiedzieć. Ale wtedy Cat zauważyła mnie i kazała swoim kolesiom opowiedzieć mi bajkę o szpiegu, wścibstwie i jego konsekwencjach.

- Co takiego? – Zdziwił się Lupin.

- Spuścili mu manto – wyjaśniła uprzejmie prefektka.

- Tak – potwierdził Pierre – A wtedy ja opowiedziałem jej bajkę o psie, mordzie i lizaniu, i dałem sobie spokój.

- Zdaje się, że wiem jak ta bajka leci – Uśmiechnęła się Tonks.

- Tak, więc życzymy wam owocnych poszukiwań. I postarajcie się wrócić żywi z tej wyprawy.

Trójka przyjaciół spędziła kilka dni na przeczesywaniu Paryża. Odwiedzili wszystkie miejsca, o których opowiadał im Pierre. W Wersalu Lupin i Moody mieli kłopot z Tonks, która nagle postanowiła przekonać się osobiście o wygodzie królewskiego łoża Ludwika XIV budząc tym ogromne zainteresowanie strażników. W muzeum Luwru Tonks utkwiła jak wryta przed dziełami wielkich mistrzów. Tymczasem jej przyjaciele zajęci byli szukaniem wszelkich śladów bytności Catherine.

- Tonks – zniecierpliwił się Moody,

– Co ty tam robisz?

- Oglądam Monę Lizę – brzmiała odpowiedź,

– Jakie to wspaniałe!

- Chodź! Nie mamy czasu!

- Jakie to cudowne! Ach! „Ostatnia Wieczerza” Leona… No, czego mnie ciągniesz, no!!! Ja chcę to oglądać!

- Przyszliśmy tu, po Catherine Potter!

- No to, co? Zawsze chciałam zwiedzić Luwr!

Moody zgrzytnął zębami.

- Tonks!

- Odczep się! Szukajcie sobie sami!

- Tonks, idziemy!

- Patrzcie! „Narodziny Wenus” Boticellego!

- Tonks! No chodź!

- Nie chcę! Och! "Madonna wśród skał" pędzla Rafaella

- Nymphadoro Tonks, ostrzegam cię!!! Jeśli natychmiast nie…

- Nie!!!

- ACCIO Tonks!

Słynnej wieży Eiffla także nie dane było jej zobaczyć z bliska. Ze łzami w oczach, zbuntowana i wściekła na cały świat, marudziła przy poszukiwaniach. Nastroje wśród przyjaciół nie były najlepsze. Po moknięciu na deszczu, włóczęgach po ulicach i podejrzanych spelunach oraz ucieczkach przed bandytami, zaczęli tracić nadzieję. Dlatego też, gdy pewnego wieczora w barze „Pod zwracającym smokiem” zobaczyli wreszcie cel swych żmudnych poszukiwań, najpierw nie uwierzyli własnym oczom, a potem wpadli w zachwyt. Ujrzeli jak Catherine Potter, osławiona przywódczyni paryskich gangów, ubrana cała na czarno, z tatuażem smoczej paszczy na ramieniu, dziko wściekła wywarza kopnięciem drzwi baru i dopada gromady niebezpiecznych typów przy ladzie. Po chwili całe pomieszczenie wypełniły głośne wrzaski.

- Wy idioci!!! – Krzyczała Czarna Cat – Imbecyle!!! W ogóle nie można na was polegać!!!

Jeden z osiłków odsunął od siebie kufel piwa i spojrzał na nią mętnym wzrokiem.

- Ale o co ci…hik…chodzi…hik? – Zapytał – Nie drzyj się tak…hik, hik.

- JA CI ZARAZ POWIEM, O CO MI CHODZI!!! – Wrzeszczała – Wy tu sobie chlejecie w najlepsze a ja się musiałam sama męczyć!!!

Osiłków nagle odblokowało.

- O cholera! Akcja!!! Mieliśmy uwolnić Samsona z pudła!

- Już to zrobiłam – wycedziła dziewczyna przez zęby – Bez waszej wątpliwej, bezwartościowej pomocy!

- No, więc, o co chodzi?

- BO WPADŁAM KRETYNIE!!! – Wrzasnęła - I MAJĄ NA MNIE KOLEJNEGO HAKA!!! Szukają mnie właśnie wszystkie radiowozy w tym zawszonym mieście!!!

Trójka przyjaciół oglądała ten spektakl z zapartym tchem. Nie wiedzieli, co o tym sądzić. Wyglądało na to, że gromada facetów przy barze, mogąca zgnieść dziewczynę jednym palcem, piekielnie się jej boi. Musiała mieć na nich silny wpływ. I nietrudno było dać temu wiarę, kiedy widziało się ją szalejącą teraz jak podrażniony tygrys w klatce. Tonks spojrzała na gabaryty całej bandy i zrobiło jej się słabo. Odruchowo zacisnęła palce na różdżce. Moody i Lupin na spokojnie oceniali swoje szanse w ewentualnym starciu.

- Ręce do góry! – Usłyszeli nagle ostre zawołanie, a Szalonooki poczuł ukłucie w okolicach kolana – Szybko!

Stary Auror spojrzał w dół, skąd dochodził go głos i wytrzeszczył oczy. Stała przed nim mała, może ośmioletnia dziewczynka. Śliczna blondyneczka. W niebieskich, z pozoru niewinnych oczętach czaiły się stanowczość i groźba. W rączce trzymała scyzoryk.

- Pieniądze albo życie – Powiedziała.

Moody i Lupin spojrzeli po sobie i jednocześnie wybuchli gromkim śmiechem.

- Co jest? – Zaniepokoiła się mała – Słyszeliście mnie?

- No jasne!

- Nie wierzycie mi? – Spytała oburzona.

- Słuchaj mała – Zaczął Moody nachylając się ku niej – Idź się pobawić gdzie indziej, bo ja nie mam czasu.

- Ale ja mówię poważnie! – Nie ustępowało dziecko - Tatuś w ten sposób zarabia na życie. Ja też tak chcę!

- Nie za mała jesteś na przejmowanie rodzinnego interesu? – Zainteresował się Lupin – I który to twój tatuś?

- To Samson. A teraz pieniądze albo…

- Zaraz. A gdzie twoja mama?

- Tam – Dziewczynka machnęła scyzorykiem w kierunku baru – Wrzeszczy na tych idiotów.

Przyjaciele spojrzeli na szalejącą przy barze Catherina i na ich twarzach wnet odmalowało się niedowierzanie i groza.

- Chrzestna matka – raczyła łaskawie dopowiedzieć mała – Prawdziwą zgarnęli tydzień temu za nielegalny handel bronią i to kradzioną z rządowych zapasów.

- Fascynujące – Mruknął ironicznie Moody – Świetne wzorce wyniosłaś z domu.

- A teraz forsa na stół! Albo będzie z wami źle!

- Tak, oczywiście, wierzymy ci.

- Jeśli mi nie oddacie pieniędzy – Zaczęła z pasją – to ja…

- To co? – Zaśmiała się Tonks – To co zamierzasz zrobić?

Głośny, przenikliwy wrzask dręczonego dziecka rozdarł względną ciszę „Pod zwracającym smokiem”. Wszystkie spojrzenia obróciły się ku nim. Błysnęły wyciągane noże. A mała stała na samym środku knajpy zalewając się rzewnymi łzami i wyjąc: - Chłopaki!!! Ci państwo mnie uderzyli!!!

Tonks w życiu nie sądziła, że tłum może poruszać się tak szybko. Chwilę później byli już otoczeni przez gromadę rozwścieczonych, pijanych mężczyzn. Każdy w ręku trzymał nóż o ostrym, lśniącym ostrzu lub broń palną. Kije bejsbolowe uderzały miarowo o dłoń. Oczy błyszczały żądzą mordu, krąg się zaciskał. Moody poruszył się i wnet na jego ramieniu zacisnęła się mocarna dłoń. Tonks przełknęła z wysiłkiem ślinę i rozejrzała się rozpaczliwie po kolegach. Po głowie kołatała się jej myśl o 13. paragrafie Zasad Tajności Międzynarodowej Konferencji Czarodziejów i zakazie używania różdżek w obecności mugoli. Ale był tam także jeden wyjątek, który mówił coś o sytuacji zagrożenia i obronie własnego życia. Tonks zaś nie miała najmniejszych wątpliwości, że sytuacja, w jakiej się znaleźli, pod ów wyjątek z całą pewnością podchodziła.

- Strasznie boli!! – Darła się dziewczynka – Oni mnie uderzyli!!!

Przez zgromadzony tłum przebiegł pomruk wściekłości i gniewu. Naparli na nich mocniej…

- Co tu się dzieje?! Na scenę wkroczyła Catherine Potter.

- Zobacz! – Mała rzuciła się ku niej, – Jakiego będę miała wielkiego siniaka! Oni mnie..

- Nic ci nie zrobili, Sophie – przerwała jej ostro Czarna Cat, – Więc przestań wszczynać awantury! Wracaj do ojca!

- Ale…

- Wynocha!! – Warknęła złowieszczo nie chcąc jej słuchać. Sophie znikła wściekła i rozgoryczona głośno płacząc: „ Tato! A ona…”

- A wy? – Cat spojrzała nieprzychylnie na swoją bandę, – Co tu jeszcze robicie?

W mgnieniu oka miejsce niedoszłej bitwy całkiem opustoszało.

- Dzięki – Bąknęła Tonks zwracając na siebie lodowate spojrzenie zielonych oczu Catherine.

- Dlaczego drażniliście Sophie? – Spytała zimno.

- My jej nie drażniliśmy! – Oburzył się Moody – Nie chcieliśmy tylko oddać jej forsy!

- Trzeba było spełnić jej życzenie!

- Akurat – parsknął Moody – Jeszcze czego?!

Catherine nagle się uśmiechnęła. Ale na widok tego uśmiechu zrobiło im się nieswojo.

- Skoro nie chcieliście oddać forsy jej… - Zaczęła –…to oddacie ją mnie.

Już chcieli zaprotestować, gdy zobaczyli jak za jej plecami staje kilku gorylowatych osiłków. Znali ich imiona. Słyszeli jak wołali ich koledzy: Samson, Goliat, Atlas, Herkules…

- Raczej nie sądzę, żeby nasze pieniądze miały wam się na coś przydać – zauważyła Tonks.

- Och, o tym to ja już zadecyduję. Forsa na stół! – Rozkazała ostro.

Trójka przyjaciół spojrzała znacząco po sobie, po czym Lupin wzruszył ramionami, wyjął z kieszeni sykla i rzucił go dziewczynie. Cathy złapała monetę w powietrzu, spojrzała na nią i uśmiech zniknął z jej twarzy. Teraz wyglądała na rozjuszoną.

- Kim jesteście? – Warknęła.

- Aurorami z Ministerstwa Magii w…

- Merde!! – Zaklęła z wściekłością - Znowu jacyś urzędnicy! Co tym razem zmalowałam?! Mówiłam, ze podpalenie gabinetu Ministra Magii było niechcący!

- Ale to nie tak…- zaczęła tłumaczyć Tonks.

- Mam już tego dosyć! – Piekliła się dziewczyna – Wszędzie za mną ktoś łazi!

- Ale my nie… - Nigdzie się nie mogę ruszyć, żeby nie wlec za sobą ogona! Nawet tu już zaczęliście mnie szukać?!

- Czekaj, my…

- Nienawidzę urzędników! Wynocha!!!

- Nie!!! My wcale nie…

- Chłopaki! - Catherine już ich nie słuchała – Pomóżcie znaleźć państwu drogę do wyjścia!

- Nam też było bardzo miło cię poznać – mruknęła sarkastycznie Tonks, kiedy kilka minut później zbierali się z jękiem z błota przed barem.

- Chyba złamałem nogę – Wymamrotał jakoś niepewnie Moody.

Przyjaciele dopadli do niego w mgnieniu oka.

- Nie ruszaj się! Zaraz coś na to zaradzimy! Zabierzemy do szpitala! Bardzo cię boli?

- Nie, to ta drewniana.

- Ach, ta… - Lupin natychmiast stracił zainteresowanie.

Aurora nagle odblokowało.

- Ja tym draniom nie daruję!!! – Pieklił się gramoląc się z błotnej mazi – Reparo! Zabiję ją, wypatroszę!

- Stop, Szalonooki! – Powstrzymała go Tonks – Nie możesz użyć różdżki! To niezgodne z pra…

- Ja im dam prawo!!! – Wrzeszczał rozjuszony - I jej też nie daruję!! Nie będzie mi ta dziewucha dyktowała, co mam robić!!!

- Dumbledore nie będzie zadowolony, jeśli jej zrobisz krzywdę – Zauważyła Tonks – Poza tym to tylko dziecko!

- TO DZIECKO WŁAŚNIE WYKOPAŁO NAS NA ULICĘ!!!

- I co? Twoje aurorskie ego nie może tego znieść? – Zadrwiła.

- Odczep się od mojego ego! – Warknął z wściekłością.

- Przestańcie! – Zniecierpliwił się wreszcie Lupin – Nic to nie da jak będziecie się tak wciąż kłócić. I nie leć z powrotem do tego baru, bo cię potem nie zeskrobiemy ze ścian. Poczekamy aż Cathy wyjdzie.

Pozostała dwójka niechętnie przystała na ten plan. Głównie jednak przemówiła do nich wizja rozwścieczonej tłuszczy po wielu kuflach piwa. Czekali, zatem długo w deszczu i błocie rzucając pod nosem przekleństwa. Tęsknie rozmyślali też nad ciepłem domowego łóżeczka. O drugiej w nocy kończyła im się cierpliwość, a odgłosy zażartej bójki „Pod zwracającym smokiem” po przybyciu obcej bandy osiłków nie nastrajały optymistycznie. Wskazywały głównie na to, że jeśli w najbliższym czasie już ktoś zdecyduje się wyjść, to raczej na oddział urazowy w szpitalu, niż pełen chęci do rozmowy.

- Szalonooki. Spójrz no na to, co się tam dzieje – zaniepokoiła się Tonks.

Magiczne oko Moody’ego zawirowało.

- Straszne mordobicie – Zawyrokował po chwili – Leją się aż przyjemnie popatrzeć.

- A gdzie Catherine? – Spytał Lupin.

- Nie wiem, nie widzę…A! Nie! Jest! Na galopujące gargulce! To był cios!

- Co, co? – Dopytywali się gorączkowo.

- Położyła na łopatki jakiegoś goryla. A teraz…O, nie!!!

- Co takiego? – Tonks szarpała go za ramię.

- A nie, już myślałem. Ale poradziła sobie. Zdolna dziewczynka…Oj!

- No?

- Nic, nic. Tylko ktoś rzucił w nią nożem, ale się uchyliła i… Ach!!!

- NO, CO?!!! – Wrzasnęli równocześnie.

- Nic takiego.

- To te nic takiego wywołuje u ciebie taką reakcję? – Spytał z goryczą Lupin.

- A teraz gdzieś idzie.

- Gdzie?

- Chyba do łazienki…Tak! Wchodzi, zamyka drzwi, podnosi…

- Nie, nie! - Przerwała mu pospiesznie Tonks – Dalej już nam nie trzeba, Szalonooki!

- …szybę okienną –Kontynuował spokojnie Auror – Wspina się na parapet, wyskakuje i …LECIMY!!!

Poderwali się do biegu. Moody leciał w ciemnościach nocy nie zwracając uwagi na nic innego. Tonks co chwila wpadała na latarnie lub kosze na śmieci. Lupinowi przemknęło przez głowę, że do bezszelestnego tropienia, to oni się raczej nie nadają. Niemożliwością było, żeby Catherine nie słyszała stukotu drewnianej nogi Moody’ego, brzęku przewracanych śmietników, samochodów hamujących z wizgiem opon, kiedy lecieli na oślep przez ulice i ochrypłych wrzasków i przekleństw francuskich kierowców. Jego podejrzenia potwierdziły się, gdy mijając kolejny zaułek, usłyszeli ostre:

- Stój, bo strzelam!

Moody ledwie wyhamował.

- Bo co zrobisz? – Zdziwił się wyraźnie.

- Strzelam, idioto – powiedziała niecierpliwie Catherine – Z broni palnej.

- Teraz?

- Co teraz?

- Teraz strzelasz?

- Tak!...To znaczy nie! – Zreflektowała się - Ale zaraz będę!

- Ale mówiłaś, że już!

- Nie już, tylko niedługo!

- Nieprawda! Mówiłaś, że właśnie to robisz!

- Ale chodziło mi o niedaleką przyszłość!!!

- To stawać też mam w niedalekiej przyszłości?

- Zamknij się i mnie nie denerwuj! – Warknęła – Ty to chyba robisz specjalnie!

- Czekaj! – Tonks właśnie do nich dobiegła – Musimy z tobą pogadać! Nie słuchaj Szalonookiego. On bredzi. Jesteśmy Aurorami z Ministerstwa Magii w Londynie.

- Londyn? – Zdziwiła się dziewczyna – A co oni do mnie mają? Nie przypominam sobie, żebym w ciągu ostatniego roku planowała tam jakieś akcje. Dawniej bywało, ale…

- Nie! – Zniecierpliwił się Lupin – Przysyła nas kto inny. Albus Dumbledore. Słyszałaś o nim?

- A kto nie słyszał? – Żachnęła się.

- Przybyliśmy tu w ważnym celu.

- Każdy ma jakiś cel – Powiedziała tonem zadumy.

- Czy możemy porozmawiać na osobności? – Poprosiła Tonks – A nie na środku ulicy?

Catherine rozejrzała się po mrocznych zaułkach, w których czaiły się groźne cienie i wyraziła zgodę.

- Dobrze – powiedziała, – Ale najpierw oddajcie różdżki.

Zawahali się.

- Potrzebujemy ich! – Zaprotestował Moody – Nie możemy…

- Chyba nie sądzicie, że pozwolę wam je zatrzymać? Nie jestem głupia!

- Ale to nasza broń!

- A moja gwarancja bezpieczeństwa – Powiedziała – Wiem, że łazicie za mną już od dłuższego czasu. Moi kumple was widzieli. Przycisnęli też młodego Delaceur.

- Biedny chłopak – Mruknęła współczująco Tonks.

- Byłam ciekawa, co może być aż tak ważnego, że nie rezygnowaliście. Głównie dlatego nie pozwoliłam rozmazać was po podłodze baru Zwracającego smoka.

- A co jeśli nie oddamy różdżek?- Zainteresował się Lupin.

- Wystarczy, że gwizdnę… - Zaczęła beztrosko - …a wtedy Łapaj, Trzymaj, Zaduś, Zagryź, Poharataj Na Kawałki i Tańczący z Resztkami z pewnością się wami zainteresują.

- Dlaczego mam wrażenie, że to gromada wielkich, śliniących się i niebezpiecznych brytanów?

- Twoje wrażenie jest prawidłowe. A więc?

Bez słowa podali jej różdżki.

- Świetnie! – Ucieszyła się – No to idziemy!

Catherine zaprowadziła ich do starej, opuszczonej, walącej się rudery w dzielnicy paryskich slumsów. Budynek ledwie było widać spod masy porastającego go zielska. Dach ział dziurami, przez które wlatywały sowy i nietoperze. Ściany były zapleśniałe. Zaplątali się w masę pajęczyn, a pod Lupinem zarwały się spróchniałe schody. Tonks została w ręku kołatka od frontowych drzwi. Przez wybite okna hulał do woli wiatr. Dziewczyna stanęła pośrodku czegoś, co sto lat temu można było przy dużej dozie nazbyt wybujałej wyobraźni od biedy nazwać salonem.

- Tu mam swoją bazę – Powiedziała z dumą – No i jak? Co o tym myślicie?

Rozejrzeli się uważnie dookoła. Ich miny mówiły same za siebie.

- Czy możemy wykazać się taktem i nie mówić nic? – Spytał ostrożnie Lupin, – Bo nie chcę kłamać!

- Jak dotąd wszyscy wykazywali się taktem i nie mówili nic – Westchnęła Catherine – Zaczynają jak wyjdą. Uważajcie na szczury.

- SZCZURY?!!!

- Tam jest jeden – Machnęła ręką w kierunku kredensu, pod którym siedział ogromny i wypasiony przedstawiciel swego gatunku.

Przenikliwy, rozdzierający i pełen przerażenia wrzask Tonks odbił się echem po pustym domostwie i wypłoszył nietoperze. Chwilę później czarodziejka parła do wyjścia.

- Wychodzę! – Histeryzowała – Nie zostanę tu ani chwili dłużej!!!

- Ale o co ci chodzi? Przecież to jest tylko jeden. Normalnie lata ich tu ze trzysta!

- Nie chcę ich tu! Albo one albo ja!!!

- Dobra. Po co tu przyszliście? – Pytała Catherine, podczas gdy Tonks przy pomocy odkopanego skądś szpadla tłumaczyła zwierzątku, że jest tu niemile widzianym gościem.

- Chcemy ci opowiedzieć o twojej rodzinie.

Cathy uśmiechnęła się ironicznie.

- A tak. Na ten temat słyszałam już wiele różnych wersji. Jedna bardziej fantastyczna od drugiej. Jedna z lepszych to taka, że jestem zaginioną Anastazją. Dobre, co?

- Znałem twoich rodziców – Powiedział spokojnie Lupin nie dając się sprowokować – Niewiele mieli wspólnego z carami Rosji. Jesteś córką Lily i Jamesa Potterów.

Całka trójka oczekiwała na jej reakcję.

- Tych słynnych Porterów? – Upewniła się - A mój brat to Harry Potter?

- Owszem.

Nagle dziewczyna wybuchła śmiechem. Łzy pociekły mu po policzkach i opadła na krzesło.

- A to dobre! – Wyła – Z fajną niespodzianką tu przyjechaliście! Hi, hi, hi!!!

- Ale to jest prawda! – Oburzyła się Tonks zaprzestając chwilowo walki z fauną tego domu. Lupin rzucił na stół zdjęcie Lily.

- Hi, hi, hi,…jaka ładna! Nawet jestem do niej podobna!

- Wierzysz nam? – Warknął Moody.

- Oczywiście, że wam wierzę! – Dziewczyna przestała się już śmiać -Przecież mam oczy i widzę podobieństwo! Ale też już to słyszałam, od co najmniej dwóch osób.

- Jak to? – Zdziwili się – A kto to był?

Cat zamyśliła się.

- Pierwszy był taki jeden facet z plątaniną czarnych kudłów, opaską na oku i wyglądem pirata. Widziałam go już wcześniej kilka razy. Wkurza mnie, bo zawsze po jego wizycie ginie mi kilka rzeczy.

Aurorzy spojrzeli po sobie.

- Czyżby Henry Dancing? – Zdziwił się Moody - Ale jego nie widziano już od lat, więc...

- A ten drugi? – Zaniepokoił się Lupin – Chyba to nie był Lord Voldemort? Wiedz, że jesteś z jego powodu w ogromnym niebezpieczeństwie!

- Voldemort? – Powtórzyła Catherine ani trochę nie przejmując się wizją samej siebie w roli ofiary – Chyba nie. A może…? Czy to taki wysoki facet cały okutany czarnym płaszczem?

- Taak… - Odpowiedzieli ostrożnie.

- Na rękawie ma znak węża i czaszki?

- No…

- I twarz białą jak śmierć, podobną do węża, ze szparkami zamiast nosa?

- Tak, ale…

- Oczy szkarłatne jak krew?

- Yhym

- Śmiech szaleńca?

- Owszem – Lupinowi przyszło do głowy, że oni raczej niewiele wnoszą do tej rozmowy.

- I ciągle grozi, że cię zabije i to są ostatnie chwile twojego życia?

- A skąd wiesz?

- Już go spotkałam – Powiedziała nonszalancko.

- CO TAKIEGO?!!!

- To było jakieś tydzień temu – Ciągnęła dalej beztrosko – Dość gburowaty facet, nieprawdaż?

- Gburowaty? – Powtórzyła słabo Tonks.

- Nie polubiłam go. A z tą raną na policzku wyglądał wręcz odrażająco.

Aurorzy spojrzeli po sobie zbici z tropu.

- Jaką raną? – Zdziwił się Lupin.

- Dwunastocalową, krwawą, widoczną i chyba bardzo bolesną. A co? Nic o niej nie wiecie?

- Nie! – Odpowiedzieli chórem.

- Zrobiłam ją tym.

I machnęła im przed oczami ogromnym sztyletem o trzech ostrzach.

- I on ci pozwolił tak blisko do siebie podejść? – W głosie Moody’ego podziw i uznanie mieszały się ze zgrozą.

- Nie wiem czy pozwolił. Nie pytałam go o to

Tonks wpatrywała się uważnie w resztki zaschniętej krwi na ostrzu.

- Słuchaj… - zaczęła niepewnie – Czy ty od tamtej pory tego noża nie myłaś, czy tsk często go używałaś?

- Tak często go używałam.

- Aha.

- Podczas polowania na szczury – dodała widząc jej minę.

- Na szczury – powtórzyła z goryczą Tonks – Akurat!

- Lord Voldemort jest dla ciebie dużym zagrożeniem… - zaczął Lupin.

- Ja dla niego większym – przerwała mu butnie Catherine.

Lupin uśmiechnął się pod nosem. - W każdym razie Dumbledore uważa, że byłabyś bezpieczniejsza w Hogwarcie. Dlatego chcemy cię zabrać ze sobą do Anglii.

- Bezpieczniejsza? – Powtórzyła z niedowierzaniem – Akurat! Skończcie owijać w bawełnę, dobrze? Wam nie chodzi wcale o moje bezpieczeństwo, tylko o odegranie łzawej scenki pod tytułem „Cudowne odnalezienie”, tak?

- No cóż… - zaczął Moody.

- Tak czy nie? – Nie ustępowała.

- Noo…w pewnym sensie to…

-Wiedziałam –dziewczyna odsunęła się a jej głos zabrzmiał twardo – Nie zgadzam się!

- Dlaczego?! – Oburzyli się

- Ponieważ ja i Harry się nie znamy – oznajmiła – On jest tym słynnym Harry’m Porterem, praworządnym obrońcą uciśnionych, jak słyszałam. A ja? Tez słynną, ale przywódczynią gangu. Myślisz, ze chciałby mieć ze mną do czynienia? Ja nie znam jego, on nie zna mnie. I tak jest prawidłowo.

- Ale..

- Oboje mamy swoje życie – Cat ucięła protesty Tonks – Swój dom, przyjaciół i wrogów. Naprawę myślicie, że dla człowieka, którego nie znam i którego nawet nie wiem czy polubię, poświęcę całe swoje dotychczasowe życie?! Mowy nie ma!

I Czarna Cat znikła jak duch w mroku paryskiej nocy.

- I to by było na tyle – Oznajmił przygnębiony Moody, kiedy zostali sami.

Cała trójka nie była w najlepszym humorze. Wiele dni wytrwałego tropienia i wysiłków nie przyniosło rezultatów. Catherine odmówiła. Nie mogli jej zmusić do zmiany decyzji. Tej nocy zatrzymali się w opuszczonym domostwie, planując powrót dopiero następnego ranka. Czekało ich spotkanie z Albusem Dumbledore’m i poważna rozmowa. Musieli mu powiedzieć, że go zawiedli. A wtedy te niebieskie, przenikliwe oczy starego przyjaciela spojrzą na nich z wyrzutem i smutkiem. Nie potrafili wykonać prostego zdania. Aurorzy myśleli, że już nigdy więcej nie zobaczą Catherine. Jakie było ich zdziwienie, gdy kilka godzin później zobaczyli ją w drzwiach opuszczonego domu.

- Cześć! – Przywitała ich wesoło. Była brudna, zmęczona i potargana – Mam nadzieję, że wasza propozycja jest wciąż aktualna? Bo jadę z wami.

- Do Anglii? – Spytała Tonks niedowierzająco.

-Jeśli tam się wybieracie…

- Jesteś pewna? – Lupin nie dowierzał własnym oczom i uszom.

- Jak niczego innego na świecie!

- Zaraz! – Przerwał im nagle pełen podejrzliwości Moody – A dlaczego teraz właśnie zechciałaś z nami jechać?

- Powiedzmy, że przemyślałam to i owo i zapałałam chęcią poznania ukochanego brata. Moody zmarszczył brwi.

- Ukochanego brata! – Zaśmiał się ironicznie – A jaki jest ten prawdziwy powód twojej decyzji? Jego wzrok mówił, że nie da się zwieść.

Dziewczyna westchnęła ciężko.

- No, więc ten prawdziwy powód mocno się na mnie wściekł, kazał wykupić miejsce na pobliskim cmentarzu, nabyć szpadel, wykopać sobie grób i czekać na dalsze instrukcje.

-Komu podpadłaś? – Spytała współczująco Tonks

-To jest właśnie najśmieszniejsze – Mruknęła Cat ponuro – Chciałam okraść mera Paryża, ale pomyliłam numery kont bankowych. No i okazało się, że te pięćdziesiąt tysięcy dolarów, które przepuściłam raz dwa należały do paryskiej mafii.

- Ile masz czasu? – Spytał Moody.

- Wcale go nie mam!!! – Wrzasnęła rozpaczliwie – Miałam im to oddać godzinę temu! Już po mnie idą!!! Jestem martwa!!!

- No to zbieraj się – Zadecydował Szalonooki – I wsiadaj na miotłę.

Dziewczyna nagle się cofnęła.

- Nie – powiedziała.

- Jak to nie? – Zdziwił się Auror – Wsiadaj! Nie mamy czasu!

- Ale ja nie chcę!!

- Dlaczego?!

- Bo nie!!!

- WSIADAJ!!!

- ALE JA NIE UMIEM LATAĆ!!!

Cała trójka wytrzeszczyła oczy.

- Mam lęk wysokości! – Oznajmiła ze złością.

Lupin zakasłał, Moody parsknął, i po chwili wszyscy ryczeli już ze śmiechu.

- Córka Jamesa Pottera!!! – Zaśmiewali się – NIE UMIE LATAĆ NA MIOTLE!!! A to dobre!!!

- To nie jest śmieszne! – Warknęła wściekle.

- No to, co proponujesz? – Tonks bezskutecznie próbowała zdusić chichot.

- Możemy przepłynąć Kanał La Manche. Statkiem.

Uśmiech znikł z twarzy Szalonookiego Moody’ego.

- Nie! – Warknął.

- Dlaczego nie?!

- Bo ja mam chorobę morską!

- Świetnie! A gadałeś na mnie!

- Nie płynę!

- A ja nie lecę!

- Wsiadaj na miotłę!!!

- To ty wsiadaj na prom!!!

- Czekajcie! – Lupin wkroczył pomiędzy nich – Uspokójcie się. Skoro nie potraficie się dogadać, to może będziemy losować? To lepsze rozwiązanie!

- Ale…

- Inaczej się nie da! – Lupin zaczynał tracić cierpliwość – Wiem, że niezależnie od wyniku któreś z was zachoruje…

-…i będzie rzygać jak kot – Dodała z uciechą Tonks

-…ale innego wyjścia nie ma – Kontynuował Lupin nie zwracając uwagi na jej wypowiedź – Proszku Fiuu nie możemy użyć, a świstoklik Tonks zgubiła niedawno w metrze. No, więc jak, zgadzacie się?

Obydwoje spojrzeli na siebie wrogo spode łba i kiwnęli niechętnie głowami na znak zgody.

- Dobrze – Lupin odetchnął z ulgą i spojrzał dziękczynnie w niebo. Potem wyjął z kieszeni drobną monetę i zwrócił się do Catherine jako pierwszej – Orzeł czy reszka?


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 19:51, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ SIÓDMY:

LE NOIR CAT

- Wiecie, znowu dostaliśmy burę od mamy – Powiedział smętnym głosem Ron wchodząc do biblioteki rodowej Blacków, gdzie Harry i Hermiona odkurzali książki – Przez Percy’ego.

- A co tym razem mu zrobiliście? – Spytał Harry odrzucając miotełkę i robiąc sobie przerwę.

- O to chodzi, że właśnie nic! Tylko podeszliśmy do niego z Fredem i George’m. Ale on od razu narobił wrzasku i poleciał z donosem do matki!

- Prawda, jaki okropny? – Rzuciła z ironią Hermiona – No nie chciał grzecznie poczekać aż mu wyłuszczycie sprawę, jaką do niego macie. Szczyt bezczelności!

- Właśnie! – Podchwycił Ron całkowicie odporny na taką subtelność, jaką jest ironia – Mama strasznie się awanturowała. To niesprawiedliwe! Rodzina to jednak okropna rzecz

- Kto by pomyślał no?

- O co ci chodzi, Hermiono? Bracia czasami naprawdę potrafią być straszni. Nie można z nimi wytrzymać. Na przykład taki Percy. Bez przerwy na coś narzeka, dąsa się i nie chce z nami gadać. On się chyba uważa za lepszego od nas! Jak nas widzi to schodzi nam z oczu! Potworne!

Harry i Hermiona pokręcili z politowaniem głowami. Zdawało się, że rodzeństwo Weasley’ów całkiem mylnie oceniało sytuację. Jeśli już Percy schodził im z drogi, to nie, dlatego, że nimi pogardzał. Ale dlatego, że z rozpaczliwą determinacją próbował nie wpaść ponownie w tryby świętego braterskiego prawa do dręczenia starszego brata. Tę uświęconą tradycję stosowali zaś wszyscy Weasley’owie z wielkim zapałem.

- Z rodzeństwem to jest udręka, prawda?

- Nie wiem – Odezwał się Harry – Nigdy nie miałem okazji tego sprawdzić.

- Porozmawiamy niedługo – Zarechotał Ron.

Hermiona spoważniała.

- Mam nadzieję, że dogadasz się z Catherine – Powiedziała niespokojnie.

- Ja też – Mruknął z powątpiewaniem.

Wiadomość o siostrze mocno nim wstrząsnęła. Nie spodziewał się jej. Dotąd nie wiedział, czego właściwie ma oczekiwać. Czuł się oszołomiony. Tak samo jak jego przyjaciele. Nigdy nie zapomni wyrazu ich twarzy, kiedy przekazywał im wieści. Stali zaskoczeni nie wiedząc, co powiedzieć. Nie uwierzyli mu i chyba wciąż wszyscy myśleli, że Catherine Joanne Potter to żart.

- I ciekawe, czego chciał od niej Voldemort?

Ron wzdrygnął się i podskoczył. Głową uderzył w półkę i książki z hukiem posypały się na podłogę.

- O co chodzi? – Zdziwił się Harry

- Nie mów tak!!!

- Dlaczego?

- Bo nie!!!

Harry uśmiechnął się złośliwie.

- Voldemort – powtórzył.

- Przestań!!! Tu się zwykle mówi Sam – Wiesz, – Kto!

- No niby tak… - Zawahał się jakby Harry – ale ja…

- Oj dobra – przerwał mu pospiesznie Ron – Ale tu się mówi tak.

- Czyli jak?- Harry nie dawał za wygraną.

- Sam – Wiesz – Kto!!

- A nie Volde…

Hermiona parsknęła śmiechem.

- Bardzo zabawne – Mruknął Ron- He, He, He. W życiu się tak nie ubawiłem.

- Ron! – Pani Weasley stanęła w drzwiach – Jak ci idzie sprzątanie?

Ron rozejrzał się po rumowisku książek.

- Świetnie – Powiedział bez zająknięcia – Prawie kończymy.

Nie wspomniał jednak, ze od trzech dni nie wyszli nawet za pierwszą półkę.

- To dobrze! – Ucieszyła się matka – To myślę, że Harry i Hermiona już tu sobie poradzą sami. Bo trzeba jeszcze zmyć podłogę w holu, odkurzyć obrazy, wyczyścić rodowe srebra, uprzątnąć strych…

- Zaraz! – Oburzył się Ron przerażony wizją, jaką tu właśnie przed nim roztaczano – A Fred i George?

- Nie ma ich. Gdzieś się zaszyli. Ginny pomaga mi przy robieniu obiadu. Spieszymy się, bo niedługo przyjedzie siostra Harry’ego.

- Już? – Zdziwił się Harry.

- Tak. I Ron… Trzeba jeszcze zabrać się za piwnice i…

- A Percy? – Warknął Ron.

- Doskonale wiesz, że Hagrid właśnie zakłada mu gips!

- To nie moja wina!!! Sam spadł ze schodów!

- A kto go gonił?! – Rozzłościła się matka – Przestań wymyślać wymówki i zabieraj się do sprzątania! Musisz zabrać jeszcze te wszystkie puste beczki po winie, które zalegają po całym domu. Można by pomyśleć, że w Kwaterze Głównej Zakonu Feniksa nie robi się nic innego, tylko wciąż pije. Jak już z tym skończysz to…

- Czy mam wyczyścić szpary w deskach podłogi szczoteczką do mycia zębów? – Ron nie ukrywał swojej niechęci do najnowszych obowiązków.

- Niekoniecznie, ale jeśli chcesz…

- BING BANG!

- TCHÓRZLIWE PSY!!! – Rozwrzeszczał się portret pani Black – WYNOCHA Z DOMU MOICH OJCÓW!!!

- Ach! – Pani Weasley wnet zapomniała o swoim synu – Już są!

I Wybiegła pospiesznie z pokoju.

- Rany! Już myślałem, że się nie odczepi – Westchnął Ron.

- Ale chyba pójdziesz tam pomóc? – Spytała Hermiona

- Zwariowałaś?! – Zgorszył się Ron – Nie ma mowy! Zresztą, przez to całe zamieszanie, które się tam z pewnością zaczęło dziać…

- NIGDY!!! – Wrzasnął nagle ktoś z dołu – NIGDY!!! NIE ZGADZAM SIĘ!!!

- …z pewnością mama już nie pamięta nawet o moim istnieniu – Dokończył wolno Ron.

Przyjaciele popatrzyli po sobie zaskoczeni i z ciekawością zaczęli nasłuchiwać.

- NIGDY!!! ALE TO NIGDY!!! NIGDY, NIGDY, NIGDY W ŻYCIU!!!

- To chyba Moody – zauważył zdziwiony Harry.

- Ale Alastorze – usłyszeli głos Dumbledore’a – Czy raczysz nam może wytłumaczyć co się…

- NIGDY!!! – Teraz ten krzyk był już słyszalny w całym domu – SŁYSZAŁEŚ, DUMBLEDORE?!!! NIGDY!!!

- Ciekawe, o co im poszło? – Zainteresowała się Hermiona

- To chyba jasne – Usłyszeli za swoimi plecami – Na pewno o mnie.

Harry obrócił się błyskawicznie.

Catherine stała oparta o drzwi biblioteki. Zielone oczy przypatrywały im się z ciekawością. Harry ze zdumieniem odnotował fakt, iż gdyby nie kruczoczarne włosy, jego siostra wyglądałaby dokładnie tak jak matka. Cat była od Harry’ego nieco niższa i drobniejsza. Ale nie wyglądała też na taką, która pozwoliłaby się dać lekceważyć. Mówiły to jej oczy…

W pokoju panowała cisza. Harry miał w głowie mętlik i nie bardzo wiedział, co mógłby odpowiedzieć. A Hermiona i Ron klęczeli wśród stosu rozsypanych książek oniemiali, z rozdziawionymi ustami. Ich zaintrygowane spojrzenia, co chwila biegły raz ku Harry’emu raz ku jego siostrze.

Dziewczyna weszła do pokoju i stanęła przed bratem. -

Cześć – Rzuciła – Jestem Catherine. Dla przyjaciół oczywiście. Wrogowie znają mnie jako Czarną Cat, bo jak powiadają, moja dusza jest mroczniejsza od piekła.

Cała trójka wpatrywała się w nią nadal bez słowa, oszołomiona.

- Potrafię dokopać, jeśli chcę – Ciągnęła dalej swe niezwykłe przywitanie – Jak mi ktoś podpadnie, to jest z nim źle. A przyszłam teraz tutaj, bo nie chciało mi się odgrywać łzawej scenki na użytek wszystkich tam na dole.

Wciąż wpatrywali się w nią bez słowa niczym trzy zgodne słupy soli.

- Nie ma nic gorszego jak robić coś pod publiczkę, prawda? Chyba zgadzasz się ze mną?

Harry kiwnął głową.

Dziewczyna zmarszczyła brwi.

-Ale wy chyba umiecie mówić? – Spytała niecierpliwie.

W milczeniu zgodnie pokiwali głowami.

- To świetnie. Bo już mi się zdawało, że to ze mną coś nie tak. Uprzedzam, że, pomimo iż znam osiem języków obcych, to teraz pilnowałam się, żeby mówić po angielsku. Chyba nie wyrwało mi się nic w suahili?

Nadal cisza.

Cathy westchnęła.

- Po waszych reakcjach widać, że chyba ostatnio stępił mi się dowcip – mruknęła – Nawet nie zapytasz jak mi minęła podróż?

Harry utkwił w niej pytający wzrok.

- Dziękuję, nieciekawie. Później opowiem ci szczegóły, bo nie chcę niestosownie się wyrażać. Jestem wściekła!

- Dlaczego? – Wyrwało się Ronowi.

- Ach! Umiesz mówić? Wspaniale!! – Dziewczyna uśmiechnęła się kpiąco – Chociaż jedno! Po prostu nie odpowiadał mi komfort środków podróży. Tej reszcie na dole chyba też. W kuchni akurat grzmi awantura. Wasz przyjaciel wykłóca się z jakimś staruszkiem, że już nigdy więcej nie podejmie się tego rodzaju akcji. A ta rozczochrana leży na kanapie i łyka proszki od bólu głowy. A ten trzeci, Lupin, tak? No, to on powiedział, że w tym miesiącu powyje sobie do księżyca trochę głośniej niż zazwyczaj. I nikt mu tego nie zabroni.

- A co im zrobiłaś? – Zaciekawił się Harry. Oszołomienie już mu przechodziło.

- Wow! Ty też potrafisz mówić! No proszę! Nic im nie zrobiłam. Postanowiłam tylko pozwiedzać sobie Londyn bez konsultacji z nimi. A oni najwyraźniej mają jakiś uraz na tle szukania.

- Jesteś tu po raz pierwszy?

- W Londynie tak. Miałam ochotę zabrać się wcześniej – oczywiście bez konsultacji z Madame Maxime - razem z delegacją z Beauxbatons, ale nie mogłam. W dniu ich wyjazdu mugolskie gliny zapuszkowały mnie na dwa tygodnie. Niepotrzebnie wtedy kradłam policyjny wóz.

Ron i Hermiona wymienili spojrzenia.

- Kiedy się o mnie dowiedziałeś? – Spytała Harry’ego.

- Dwa dni temu. Dumbledore mi powiedział. A ty o mnie?

- Dziś w nocy – oznajmiła – Ale wiedz, że nie mam zwyczaju rzucać wszystkiego tylko dlatego, że ktoś mnie obarczył tą wielce radosną nowiną. Nie miałam wyboru. Gdyby nie to, że ściga mnie cały przestępczy światek paryski, któremu wiszę mnóstwo forsy, nawet bym o tobie nie pomyślała.

Harry’ego uderzył wielce sarkastyczny ton w głosie dziewczyny. Miał wrażenie, że pała do niego niechęcią. Poczuł złość. On też w końcu nie nalegał na spotkanie z nią.

- Widać, że lubisz stawiać sprawy jasno – Oznajmiła chłodno Hermiona.

- Prawda? Ach! Chyba nie zapomniałam wam powiedzieć, że nie lubię publicznych łzawych scenek?

- Nie zapomniałaś – Ton Hermiony był już lodowaty – Prawdę mówiąc, powtarzasz się. Rozumiem, że mamy sobie pójść?

- Bingo! Ludzie w tym domu potrafią myśleć!

- Wiesz, nie podobają mi się twoje odzywki – Hermiona wstała z podłogi – Nie interesuje mnie, dlaczego to robisz, czy to z powodu kompleksów, czy dlatego, że znalazłaś się sama w obcym gronie i daleko od domu. Ale ja na to nie pozwolę. Nie do mnie i nie w tym domu.

- Doprawdy? – Głos Catherine przesycony był ironią i jadem – Ale tak się składa, że to nie jest twój dom i mogę sobie…

- Ani twój – przypomniał jej Harry stając koło przyjaciół – Nie pozwolę ci się tak do nich odzywać. Nawet, jeśli jesteś moją siostrą!

- Ojej! Nadchodzi Harry Potter, słynny obrońca uciśnionych – kpiła – A co? Oni nie potrafią sami o siebie zadbać?

- To moi przyjaciele!

- Czekajcie! – Ron postanowił włączyć się do akcji. Stanął pomiędzy świeżo upieczonym rodzeństwem – Nie możecie się pogodzić? Może…

- Spadaj – Warknęła Cathy – Jeśli nie chcesz przejść nieoczekiwanej operacji plastycznej twarzy, to wynocha!

- No wiesz?! – Uniósł się oburzeniem.

Chciał jeszcze coś powiedzieć, gdy wtem olbrzymi, bojowy topór przeciął powietrze ze świstem i wbił się w ścianę o cal od jego lewego ucha.

Cała trójka wytrzeszczyła ze zgrozą oczy. Rona zaś wnet odeszła ochota do pokojowych interwencji.

- Zwariowałaś?! – Wrzasnął Harry, gdy odzyskał glos – Omal go nie zabiłaś!!! Mogłaś chybić!!!

- No przecież chybiłam!!! – Wydarła się Catherine.

- Wariatka – Wymamrotał pod nosem Ron blady jak ściana. Widać było, że dziewczyna jest żądna jego krwi.

- Jak śmiałaś?!!! – Hermiona cała pieniła się ze złości. Odepchnęła Catherine od Harry’ego i Rona – Co ty wyprawiasz?!!! Zachowujesz się jak mała dziewczynka, która próbuje na siłę udowodnić wszystkim, jaka to ona jest wspaniała! Jak ty musisz uciekać się do takich sposobów, to, co ty jesteś warta?!

- Ach ty…!! – Wrzasnęła Cat, wypluła z siebie potok francuskich przekleństw i rzuciła się na Hermionę. Obie wpadły z impetem na szafkę stojącą tuż obok. Łoskot zwalanych na podłogę książek zbudziłby umarłego.

- Dziewczyny, co wy?! – Przeraził się Harry – Nie możecie! Nie bijcie się!!!

A jednak właśnie to robiły. Jego siostra – musiał przyznać – miała w tym wielką wprawę. Już po chwili mógł słyszeć okrzyki bólu i charczenie duszonej Hermiony. Porozumiał się wzrokiem z Ronem ponad tą kotłowaniną. Ron wciąż jeszcze przerażony i blady po bliższych oględzinach stalowego ostrza z wahaniem skinął głową. Po chwili desperacko próbowali rozdzielić dziewczęta. Niestety. Stracili kontrolę nad sytuacją

- POTTER!!! Ostry głos profesor McGonnagal przywrócił ich do rzeczywistości. Nauczycielka stała w drzwiach z wściekłością wypisaną na twarzy. Oczy miotały błyskawice. Ron przestał wrzeszczeć i wymachiwać nad głową toporem, Hermiona odsunęła się od Catherine i obie chwiejnie stanęły na nogi. Harry szybko puścił włosy siostry, za które dotąd odciągał ją od Hermiony. Spojrzał na twarz nauczycielki i głośno przełknął ślinę. Wiedział jak musiała wyglądać ta bójka i co sobie mogła pomyśleć Minerwa McGonnagal. Ich trójka przeciwko jednej Catherine. Gospodarze przeciwko gościowi.

- Potter, Granger i Weasley! – Głos nauczycielki ciął jak z bata – Jak wam nie wstyd?!

- Ale… - Cicho bądź, Weasley! Nie interesują mnie wasze pokrętne tłumaczenia! – Warknęła – Za mną! Mamy do pogadania.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 19:51, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ ÓSMY:

PO OBU STRONACH FRONTU

- Głupia, nieprzyjemna, samolubna, egoistyczna, złośliwa, przemądrzała, wredna, butna, dumna, pyszałkowata,…

- …o psychopatycznych skłonnościach – mruknął z rozgoryczeniem Ron dodając jeszcze jedną wadę Catherine Joanne Potter do tworzącej się właśnie listy Hermiony.

-…zakłamana, fałszywa, bezmyślna, nielojalna, szalona…

-…wariatka – dopowiedział ponuro Harry. Wrzucił do gara siedemset dziewięćdziesiątego dziewiątego ziemniaka i sięgnął po następnego. Góra za ich plecami nie wydawała się wcale maleć.

- Jak ona mogła?! – Pieniła się Hermiona tnąc ostro osiemset pierwszego ziemniaka – Nie daruję jej tego! Zdrajczyni!

Cała trójka zgodnie pokiwała głowami.

Od kilku godzin siedzieli w spiżarce odpracowując swój szlaban. Profesor McGonnagal wściekła się na nich wstrząśnięta sceną w bibliotece. Nic nie pomogły protesty ani próby wyjaśnień. Pozostali domownicy z niedowierzaniem wysłuchali zdumiewającej relacji. Dumbledore i pani Weasley wbili zawiedziony wzrok w Harry’ego, a Catherine chwilę później wspinając się na szczyty aktorstwa, zadała klam swym słowom o nie robieniu niczego pod publiczkę. We właściwej chwili wybuchnęła płaczem, i zalewając się łzami wyszlochała, jaka to ona jest nieszczęśliwa i pokrzywdzona przez los. Samotna w obcym kraju, rozpaczliwie pragnąć odrobiny przyjaźni całkowicie zawiodła się na bracie, któremu tak chciała zaufać. Harry z wściekłością wysłuchiwał tego popisu. Widać było, że jego siostrze uwierzono bez zastrzeżeń, a tu i ówdzie komuś zaszkliły się oczy. W drzwiach salonu zaś ze sceptycznymi minami stali Lupin, Moody i Tonks. Tylko oni nie uwierzyli w wersję wydarzeń panny Potter.

- Nienawidzę tych ziemniaków! – Jęknął Ron – Trzeba coś z tą Dalilą zrobić.

- Fajne określenie – zaśmiał się, Harry – Ale co?

- To samo co z Percy’m?- Zasugerował Ron.

- Czyli co? Zaszczuć ją? – Zdziwiła się Hermiona.

Harry pokręcił głową.

- Z nią się nie uda. Słyszeliście przecież. Już ich przekabaciła na swoją stronę.

- Harry! – Usłyszeli.

W drzwiach stał Remus Lupin.

- Witajcie – Uśmiechnął się do nich wchodząc do spiżarki –Miło was widzieć.

- Dzień dobry! – Harry ucieszył się na jego widok. Zerwał się ze stołka i wyciągnął rękę na powitanie. Zaraz jednak zreflektował się i ją cofnął. Cały był ubrudzony ziemniakami. Ale Remus nawet nie zwrócił na to uwagi i serdecznie go uściskał.

- Widzę, że was nie oszczędzili – zauważył rozglądając się po spiżarce i jednym ruchem różdżki znacznie zmniejszył stos niedobranych jeszcze ziemniaków.

- To wszystko przez NIĄ! – Syknął Ron, który wciąż nie mógł przeboleć bojowego topora.

- Odegrała wspaniałe przedstawienie, prawda?

- Ale pan chyba jej nie wierzy? – Najeżył się. - Byłbym chyba niespełna rozumu, gdyby po tym, co widziałem w Paryżu, miałbym jej jeszcze wierzyć – Odżegnał się Lupin.

- A co się tam zdarzyło? – Zaciekawił się wbrew sobie Harry.

Zostali uraczeni opowieścią, w jaką dość trudno było uwierzyć. Zdziwienie i osłupienie mieszały się ze współczuciem. Zaczęli rozumieć też dziwne zachowanie i okrzyki Moody’ego po powrocie.

- Zadarłam z szefową przestępczego gangu – Zamyśliła się Hermiona. Tuż obok blady na twarzy Ron stracił sporo ze swej zadziorności i chęci zemsty – Może to i dobrze, że wcześniej o tym nie wiedziałam.

- Pewnie – mruknął Harry – A teraz przynajmniej wiemy, co z niej za ziółko. Ale i tak wymyślimy na nią jakiś sposób. Lupin uśmiechnął się pod nosem.

- Nie przesadzajcie. Ona wcale nie jest taka zła. Co prawda Moody by się ze mną nie zgodził ale…

- Nie jest taka zła? – Powtórzył z niedowierzaniem Ron – A tym toporem rzuciła we mnie w stanie błogiej nieświadomości?

- Przecież nie trafiła – Zauważył Harry.

- Bo się uchyliłem!!!

- No dobrze – Westchnął Lupin – Nie twierdzę, że jest wspaniała i cudowna, ale moglibyście dać jej szansę.

- Dałem – Nie dał się przekonać Harry.

- Każdy zasługuje na drugą.

- Mnie ona z tego przekonania skutecznie wyleczyła.

- Moody’ego też – Lupin miał chwilowy przypływ szczerości – Ale postarajcie się. Cathy jest tu sama, wśród obcych ludzi…

- To samo powiedziała tam, w salonie – Wtrąciła zimno Hermiona – Kiedy odgrywała rolę urażonej księżniczki.

Lupin już wiedział, że przegrywa.

- Mimo to nie warto się zrażać – Próbował jeszcze walczyć.

W odpowiedzi usłyszał tylko trzy zgodne pogardliwe prychnięcia.

Harry może by i w końcu skorzystał z jego wskazówek, ale widok szyderczej miny siostry odbierał mu wszelką ku temu ochotę. I prędzej można było się spodziewać, że dojdzie do nowej konfrontacji niż zgody. Cathy, słodka i miła dla każdego milkła w towarzystwie brata. Bez problemów wykorzystywała także dobroć i serdeczność pani Weasley. W jej osobie znalazła sprzymierzeńca. Po czym Ron z goryczą stwierdził, że zdradziła go własna matka.

- Nie tylko ona – Uświadomiła go Heriona wskazując na coś za jego plecami Harry i Ron obrócili się jak na komendę.

Przy kuchennym stole śmiejąc się i żartując siedzieli razem Catherine i George Weasley. Jego brata bliźniaka nigdzie nie było widać. I tylko wrzaskliwe protesty Percy’ego z pokoju na piętrze wskazywały na to, czym Fred się w tej chwili zajmuje. Cathy zaś była zupełnie inna niż zwykle. Nie wrzeszczała, nie krzyczała i nie przymilała się. Była po prostu sobą. A wpatrzony w nią George nie zwracał na nic uwagi.

- No nie! Warknął Ron – Mój własny brat!!!Ja tego tak nie zostawię!

Obaj stanęli tuż przy stole i wbili oskarżycielski wzrok w rozweseloną parę. George ledwie raczył zwrócić na nich uwagę.

- Cześć – Rzucił tylko i ponownie zwrócił się do Catherine – I rozumiesz… - opowiadał – I my jej wtedy nawrzucaliśmy to i owo, wezwaliśmy miotły i rzuciliśmy szkołę w diabły.

Harry i Ron stali jak przyrośnięci. Nie spuszczali z nich miażdżącego spojrzenia…

- Trzeba było widzieć jej minę! - Mówił George wśród chichotów – No, ale Umbridge w końcu miała za swoje!

Uporczywy wzrok nie odrywał się od jego pleców…

- Mama trochę się wkurzyła, ale…Ron! Czy wy czegoś ode mnie chcecie?!

Odpowiedziało mu kamienne milczenie.

- Nie stój tu jak wyrzut sumienia, dobra? – Mruknął, gdy się nie odezwali i podjął przerwaną rozmowę.

Dwójka stojąca tuż za nim nie wykonała najmniejszego ruchu. Wrogie spojrzenie wwiercało mu się w plecy…

- Jakiś czas pokrzyczała, ale my jej…Czy wy musicie tak stać? – Złamał się George.

Harry założył ręce na piersi i nie spuszczał z niego oskarżycielskiego spojrzenia. Na twarzy George’a pojawiły się kolejno złość, zdziwienie i niepokój. Rozejrzał się nerwowo wokół siebie.

- No przecież nie siedzę na tym zielonym krześle! – Zdenerwował się – To o co chodzi?!

- Ja siedzę – wtrąciła zaciekawiona Catherine – Czy to zabronione?

- Tak – wycedził przez żeby Harry – Zejdź!

Dziewczyna uśmiechnęła się złośliwie

- A jeśli nie zejdę? – Spytała- To co?

- Będzie dym – Mruknęła, Hermiona od drzwi.

- To krzesło Syriusza – warknął Harry podchodząc bliżej.

Mimo krótkiego pobytu w Kwaterze Głównej Catherine musiała już usłyszeć to i owo, i zorientowała się w sprawach tego domu i jego mieszkańców. Wyraz jej twarzy mówił, że zrozumiała o co chodzi.

- Lepiej zejdź – poradził jej George – On kocha to krzesło. Niedługo chyba będzie z nim spał. Albo obwiąże je złotą wstążeczką.

Cathy westchnęła, wstała i usiadła z drugiej strony George’a.

- No dobrze – zwróciła się znów do Harry’ego– Ale chyba nie przyszedłeś tu tylko po to, żeby skrzyczeć mnie za ten zielony szmelc. O co chodzi?

Zignorowali ją.

- Bratasz się z wrogiem – Warknął Ron do brata.

- Z kim? – Zdziwił się George.

- Z nią – Hermiona wskazała głową na Catherine – To nasz wróg.

- Zdrajczyni – uściślił Ron.

- Właśnie – zgodził się z nim Harry.

- Zwariowaliście? – Zdziwił się George – Przecież ona jest całkiem w porządku.

- Do czasu! A potem wbije ci nóż w plecy. Zobaczysz!

- Czy moglibyście przestać rozmawiać o mnie tak jakby mnie tu nie było? – Próbowała wtrącić się do rozmowy Catherine.

- Nie!!! – Warknęli.

- Słuchajcie! – Zirytował się George – Wam się chyba w głowach pomieszało! Ja się nie dziwię, że Minia wlepiła wam ten szlaban. Posuwacie się za daleko.

- Tak, bo ona z tym toporem nie posunęła się za daleko?!!!

George wzruszył ramionami.

- Idziemy Cat – powiedział – Popolujemy na Percy’ego.

- Gdzie!!!- Ron zastąpił dziewczynie drogę – Tylko spróbuj tknąć mojego brata!!!

- CO TAKIEGO?!!!

Wszyscy obecni w pokoju zastygli w bezruchu. Zdumienie i szok zawisły w powietrzu.

- Czy mógłbyś to powtórzyć? – Poprosiła wchodząca do kuchni Ginny Weasley.

- Mówię, że niech ona tylko tknie mojego brata, to gorzko tego pożałuje.

- A od kiedy to Percy znowu jest naszym bratem?

- Jest i już!

- Właśnie! – Poświadczył Fred również pojawiając się w kuchni – A Weasley’owie trzymają się zawsze razem bez względu na wszystko.

- Odezwał się ten, który tego przestrzega – Mruknął ironicznie George – A co robiłeś Percy’emu kilka minut temu?

Fred pominął tę kwestię głębokim milczeniem.

- Co was opętało? – Dociekał George. Harry i Hermiona również nie rozumieli na razie nic z tego, co się właśnie działo.

- Nic. My tylko trzymamy sztamę w obliczu wspólnego wroga.

- Przestańcie – zirytowała się Ginny – Ona wcale nie jest taka zła…

- Jeszcze jedna – wzniósł oczy ku niebu Harry.

- …tylko wy odgrywacie komedię – kontynuowała Ginny – Nagle przypomnieliście sobie, o Percy’m, tak? A nie pamiętacie jak to…

- A ty nie pamiętasz? – Odgryzł się Fred – przyganiał kocioł garnkowi!

Teraz Ginny pominęła milczeniem swój udział w tworzeniu ciemnych kart historii rodziny Weasley’ów.

- Zachowujecie się jakoś dziwnie. Ty Fred, bo George zajął się Cathy i nie przebywa z tobą tak często jak przywykłeś. A Ron, bo wydumał sobie tę historię z toporem.

- Nic nie wydumałem! – Zdenerwował się Ron.

- Tak, tak. To już słyszeliśmy. Jak to biedny Ronuś został przygwożdżony do ściany bojowym toporem i ledwie uniknął tragicznej śmierci. Nie wiem, co ty jeszcze wymyślisz.

- No wiesz?! – Zachłysnął się Ron – To ja omal nie zginąłem a ty…

Weasley’owie skoczyli sobie do gardła. Odgłosy zażartej kłótni niosły się echem po domu…

- Zastanawiam się tylko… – Nagle koło Harry’ego zmaterializował się Percy – Czy oni tak naprawdę wiedzą, o co się kłócą?

- O ciebie.

Percy prychnął.

- Akurat – Powiedział – To sprawa Catherine ich tak poróżniła. Ja jestem tylko kartą przetargową w tym sporze. Żeby Ron i Fred mogli pokazać tej dziewczynie, jaka to zgrana z nas rodzinka.

Harry’m nagle szarpnęło sumienie i poczuł coś w rodzaju współczucia wobec Percy’ego.

- Chciałbym też wiedzieć, do kiedy będę tą ich kartą przetargową?

- Do kiedy się pogodzą? – Zasugerował niepewnie Harry – i wszystko wróci do normy?

- Właśnie – Pokiwał głową Percy.

Harry patrzył za nim jak odchodzi…

*

- Źle się dzieje w Zakonie Feniksa – Słowa zafrasowanego Hagrid doskonale odzwierciedlały sytuację panującą na Grimauld Place 12. Wszędzie wybuchały kłótnie. I to nie tylko z powodu Catherine. Harry nadal nie miał najmniejszej ochoty na pogodzenie się z nią. Fred i Ron ostentacyjnie odwracali się od Ginny i George’a. Hermiona trzymała się od tego z daleka. Aczkolwiek na widok Cat milkła i pochmurniała. Percy zaś włóczył się po domu nie mając nic do roboty odkąd rodzeństwo zostawiło go w spokoju. Pani Weasley na próżno próbowała pogodzić zwaśnione strony. Mimo jej wysiłków potworzyły się dwa wrogie sobie osoby, A Bill i Charlie podczas krótkiego pobytu w domu ze zdumieniem patrzyli na rozwój wypadków. Z krzykiem odżegnali się też od opowiedzenia po którejkolwiek ze stron. Dzięki temu powstał front trzeci.

- Zaczyna mnie to denerwować – Mruknął raz przy obiedzie pan Weasley. Mimo dość licznego towarzystwa, atmosfera przy posiłku wiała arktycznym chłodem i panowało ciężkie od urazy milczenie. Zwaśnione strony wbijały w siebie tylko płonące spojrzenia. Słyszeli jak po sufitem brzęczy mucha.

- A mówiłem, żeby dzieciaków nie ściągać do Kwatery - Warknął Moody. W tym samym momencie wzrok „dzieciaków” skierował się ku niemu i auror poczuł się nieco nieswojo.

Tonks rozpaczliwie próbowała rozładować napięcie.

- A więc, Molly, co robiliście, kiedy nas nie było? – Spytała – Sprzątaliście?

Pani Weasley odchrząknęła.

- Nooo…, jeżeli próbę podpalenia domu i rozłupanie siekierą obrazów można nazwać sprzątaniem, to rzeczywiście moje dzieci spisały się świetnie.

Nikt się nie roześmiał. Kingsley Shacklebolt i Emmelina Vance spojrzawszy na ponure i zacięte twarze młodzieży, zmyli się zasłaniając się nadmiarem obowiązków. Nie wytrzymali presji.

- Zapomniałaś o głowach – mruknął Mundungus, podczas gdy profesor McGonnagal spoglądając na zegarek myślała jak by tu dyplomatycznie wykręcić się od wspólnego obiadu.

- No tak – Zaśmiała się nerwowo pani Weasley – Kazałam Fredowi i George’owi coś zrobić z głowami skrzatów domowych. Sami wiecie jak one człowieka już denerwują. A oni zebrali je wszystkie i rzucili tak po prostu na jeden wielki stos na podwórku przed domem. Mugole nieco się zdziwili.

Rozległo się kilka niepewnych chichotów. Mucha pod sufitem brzęczała coraz głośniej. Reszta posiłku upłynęła w ciszy.

- Czy wy nie możecie przestać?! – Hagrid nie był jedyną osobą, która tego wieczora dopadła Harry’ego na boku – Tego nie można wytrzymać!

Harry stanowczo pokręcił głową. On nie zamierzał pierwszy wyciągać ręki.

- To nasz wróg – Uzupełniła Hermiona mając na myśli Catherine.

- Daj spokój, Hermiono – Żachnął się Hagrid – A co z twoim pokojowym manifestem?

Następnego ranka manifest spłonął w kominku.

- Nie jest dobrze – Ocenił ponuro Dumbledore.

Tylko jedna kłótnia sprawiła Harry’emu przyjemność. Sewerus Snape naraził się Catherine w pięć minut po swoim przybyciu. Mistrz eliksirów rzucił jakąś ironiczną uwagę pod adresem dziewczyny, Cathy się odcięła z typową dla siebie śmiałością, Snape żywo zareagował a dziewczyna znów odpyskowała. Chwilę później ku osłupieniu pozostałych członków Zakonu Feniksa grzmiała już potężna awantura.

- Jak śmiesz?!!! – Ryczał rozwścieczony Snape

Catherine odwrzaskiwała mu coś po francusku z wielką pasją. Widząc jej temperament wielu zwątpiło w niewinność i brak czynnego udziału w bójce sprzed kilku dni w bibliotece. Pomyśleli także, że może to i dobrze, że nie znają tego języka, gdyż nie mogli się zgorszyć. Dumbledore’a akurat nie było, a obecna na miejscu profesor McGonnagal poczuła wobec Harry’ego straszne wyrzuty sumienia. Ostatnie słowo bezsprzecznie należało do Catherine.

- Tu es imbecile!!! – Wrzasnęła i zatrzasnęła z hukiem drzwi.

Druga wygrana kłótnia dotyczyła pewnej kwestii spornej pomiędzy nią a urzędnikiem Ministerstwa Magii, który także należał do Zakonu.

- Doprawdy panienko – Tłumaczył dziewczynie – Jesteś za młoda na używanie czarów poza szkołą. To było oficjalne ostrzeżenie i jeżeli zdarzy się jeszcze raz to…

Catherine wyczarowała barwny rój motyli.

- …będę zmuszony prosić na przesłuchanie – Dokończył zrezygnowanym tonem.

Zerknęła na niego z ironicznym uśmieszkiem.

- A na jakiej to podstawie? – Zapytała.

Urzędnik wyraźnie się zdziwił.

- Jak to, na jakiej? Według Zasad…

- Nie – Przerwała mu bawiąc się znowu różdżką – Nie chodzi mi o te szmatławe kilka kartek waszego prawa. Tak się składa, że Ministerstwo Magii nic mi nie może zrobić.

- Ale…

- Jestem obywatelką francuską. I tylko przed swoimi zgodzę się stawiać.

Na twarzy urzędnika pojawił się cień nadziei...

- Ale oni nie chcą już mieć ze mną wspólnego.

Nadzieja zgasła.

- Zaraz! – Z pomocą ruszyła mu pani Weasley boleśnie świadoma tego, że jej dzieci z przyjemnością przysłuchują się tej wymianie zdań – Prawa zostały stworzone po to, żeby…

- …żeby je łamać – Dokończył ochoczo Ron.

Od tego dnia uczucia pani Weasley wobec Catherine znacznie ochłodły.

- Ona ma zły wpływ na całą resztę – Harry podsłuchał rozmowę Andromedy z Moody’m. - Od początku to mówiłem. Grzeczne dziewczątka nie dowodzą przecież przestępczymi gangami. - Ona jest zupełnie inna niż Lily. Myślałam, że będzie taka, taka…

- …miła, łagodna i współczująca? – Dokończył Szalonooki – Remus też tak myślał.

- Przeszło mi – Mruknął Lupin.

- Ale… - Andromeda się zawahała – Jesteście pewni, że ściągnęliście tę osobę co trzeba?

- Sugerujesz, że się pomyliliśmy?! – Przeraził się Moody, a ton jego głosu wyraźnie wskazywał na brak chęci do ponownej krucjaty do Francji.

- Moim zdaniem… - Odezwała się leżąca na kanapie z zimnym kompresem na czole Tonks - …to całe to przedsięwzięcie było jedną wielką pomyłką.

- Oj, widzę tu zbyt dużo pesymizmu – Odezwał się ktoś za plecami Harry’ego i Harry podskoczył zaskoczony. Obrócił się i zobaczył kryjącą się w cieniu swoją siostrę.

- Nieładnie jest podsłuchiwać – Pouczyła go.

- Cichooo – Machnął na nią niecierpliwie ręką – Bo nas usłyszą. A ty, co tu robisz?

- Podsłuchuję – Uśmiechnęła się bezczelnie.

Harry spojrzał na nią jak na wariatkę.

- Nie mogłam sobie tego odmówić – Dodała z uśmiechem.

Oboje wycofali się ostrożnie spod drzwi kuchni, przeszli na palcach pod portretem pani Black i wstąpili na schody.

- A gdzie są twoi przyjaciele? Zwłaszcza ten, który patrzy na mnie z taką żądzą mordu w oczach?

Harry poznał po opisie Rona.

- Sprzątają z Hermioną strych.

Catherine zatrzymała się w pół kroku.

- Sprzątają? – Spytała sceptycznie – Już to widzę. Chyba podobnie jak ja pomagam Hagridowi i Mundungusowi oczyszczać piwnicę.

Harry nie mógł darować sobie odrobiny złośliwości

- Z brudu czy z nadmiaru wina? – Spytał.

Cathy parsknęła śmiechem.

- No proszę! Mój mały braciszek ma poczucie humoru!

- Nie jestem mały! – Warknął – Jestem starszy od ciebie.

- Ale ja bardziej doświadczona!

Harry prychnął pogardliwie

- Myślałby, kto!

- Wątpisz w…Hej! Gdzie idziesz?!

- Daleko – Mruknął.

- Nie szkodzi – Dołączyła do niego - Zawsze lubiłam długie spacery.

Obrócił się ku niej.

- Nie masz przypadkiem nic innego do roboty? – Spytał ze złością - Wino się skończyło?

- Żebyś wiedział – Odcięła się – Mam do ciebie interes i…- nagle zmarszczyła nos – Na galopujące gargulce!!! Czy to ty tak śmierdzisz?!

- Skąd?! – Obruszył się - To tylko martwe szczury.

Uniósł do góry trzymany w ręce plastikowy kubełek wypełniony szczurami po brzegi.

- Fuj – Skrzywiła się.

- Nie lubisz szczurów? – W głosie Harry’ego pojawiła się nadzieja.

- Nie mam nic przeciwko nim – Wzruszyła ramionami – Tam gdzie mieszkałam, miałam aż nadto możliwości, żeby się z nimi zaprzyjaźnić. A po co ci one?

- Szkoda – Mruknął myśląc jakby tu się jej pozbyć – Idę karmić Dziobka.

- Dziobka? – Zainteresowała się Catherine – Czy to kolejna biedna istota, której słynny Harry Potter uratował nędzne życie?

Harry obrzucił ją niechętnym spojrzeniem i pchnął drzwi od sypialni Syriusza.

- Powiedz mi… - Ciągnęła dalej jakby nieświadoma tego, że brat wprost marzy o tym, żeby zostawiła go w spokoju – Czy każdy w tym domu zawdzięcza ci…Och!

Catherine stanęła jak wryta w progu pokoju. Jej oczy spoczęły na Hardodziobie, który na dźwięk otwieranych drzwi, zerwał się z posłania. Hipogryf stanął wyprostowany z dumnie rozpostartymi skrzydłami. Robił imponujące wrażenie na tle małego pomieszczenia.

- Co to jest? – Dziewczyna nie mogła oderwać od niego roziskrzonego spojrzenia- Fajny! – Cat podeszłą bliżej – Trochę szkaradny.

Badawcze spojrzenie Hardodzioba spoczęło powoli na niej…

- Wygląda trochę jak pomyłka natury – zachichotała.

Zafalowały ogromne skrzydła. Dziobek zaczął drzeć pazurami podłogę. Harry spojrzał uważnie na niego, rozpoznał symptomy i szybko się odsunął od siostry.

- Będziesz go teraz karmić? - Zainteresowała się – Mogę pomóc?

- A nie wolałabyś go jeszcze trochę poobrażac? – Spytał Harry z nadzieją. Catherine jednak miała oczy, ujrzała wściekłość malującą się w ślepiach zwierzęcia i wyczuła kłopoty. Cofnęła się o krok.

- Wolę nie – Zapewniła – On wygląda tak, jakbym miała zaraz stać się jego obiadem. Jesteś pewny, że szczury mu wystarczą?

- Niestety tak – Mruknął Harry.

- Wiem, co to miało znaczyć! Ty mu mnie na tacy nie podawaj!

Catherine patrzyła jak Harry podchodzi do zwierzęcia, kłania się w pas i zaczyna karmić.

-Dlaczego się pokłoniłeś? – Spytała zaintrygowana.

- Hipogryfy to dumne stworzenia – Wyjaśnił z niechęcią – Trzeba traktować je z szacunkiem. Są bardzo inteligentne.

- I rozumieją, co się do nich mówi?

- Oczywiście!

- Fajnie – mruknęła – I próbowałeś mnie wrobić, tak?

Harry miał minę niewiniątka.

- Jaaaa? Nieeee!

Catherine się zniecierpliwiła.

- Dobra, zostaw już tego cudaka, bo mam do ciebie interes!

Pokój przeszył mrożący krew w żyłach wrzask Hardodzioba. Catherine miała refleks. Z pośpiesznym okrzykiem: „to może ja poczekam na zewnątrz” wypadła jak burza z pokoju zatrzaskując za sobą drzwi. Sekundy później ostre jak brzytwy szpony Hardodzioba odłupały z nich drzazgę.

- Ty też jej nie lubisz, co? – Zauważył Harry patrząc jak zwierzę z furią atakuje drzwi – Wcale ci się nie dziwię…

*

- Potter!!! Wyjdziesz wreszcie stamtąd czy nie?!

Harry westchnął i spojrzał w sufit jakby oczekując stamtąd pomocy. Catherine wcale nie zamierzała uwolnić go od swego towarzystwa. Siedział tu już trzy godziny zamknięty razem z Hardodziobem mając nadzieję, że jej się znudzi. Ale ona była nie do zdarcia. Jeszcze nie zrezygnowała.

- Wyjdziesz? – Spytała zniecierpliwiona.

- Razem z Dziobkiem? – Spytał złośliwie.

Dziewczyna ze złością kopnęła w drzwi. Hardodziob natychmiast zareagował i drewno zatrzęsło się od uderzeń.

- Zostaw tego potwora – Jej głos brzmiał już nieco mniej pewnie

- On jest dużo milszym towarzyszem.

- Bo pójdę po Dumbledore’a! – Zagroziła.

Harry wcale się tym nie przejął.

- Nie ma go.

- No to po Szalonookiego!

Tym bardziej na Harry’m nie zrobiło to wrażenia.

- Dziobek go nie lubi.

- Harry, proszę!!!

- O! – Zdziwił się – Od kiedy to nazywasz mnie po imieniu?

- Słuchaj! – Dziewczyna się zdenerwowała – Albo porozmawiasz ze mną normalnie…

- Przecież rozmawiam!

- …albo sama tam wejdę!!! A wtedy ty i ten potwór tego pożałujecie!!!

Udało jej się go zaciekawić.

- A co zrobisz? – Spytał – Rzucisz znowu toporem?

- A żebyś wiedział! I tym razem nie spudłuję!

Harry przez chwilę miał przed oczami czarowny obraz swojej siostry leżącej na podłodze i rozszarpywanej szponami hipogryfa. A potem obraz zbladł i pojawił się inny. Catherine z właściwym sobie temperamentem oszalała z żądzy mordu pastwi się nad biednym zwierzątkiem…

Wzdrygnął się.

- Hagrid ci nie podziękuje – Mruknął.

- Liczę do trzech i wchodzę! – Zawołała – Raz, dwa,…

Skrzypnęły uchylane drzwi i Harry wyjrzał na korytarz.

- Czego chcesz? – Spytał z niechęcią.

- Chodź – rzuciła niecierpliwie.

Zaprowadziła go do biblioteki, która była już uprzątnięta. Książki nie walały się już po podłodze, zniknął topór i tylko głęboka rysa w ścianie przypominała, co się tu wydarzyło. Stanęli naprzeciwko siebie bacznie się obserwując.

- No i? – Spytał.

- Chciałabym zaproponować rozejm – Powiedziała – Zmęczyły mnie te ciągłe kłótnie.

Harry wytrzeszczył na nią oczy. Sądził, że się przesłyszał. A potem zaczął się śmiać.

- Co jest takiego zabawnego w tym co zaproponowałam?! – Rozzłościła się – Może mnie oświecisz?

- Ty i rozejm – Zdołał tylko wykrztusić – To zestawienie słów ani trochę nie pasuje.

- Słuchaj! – Zaczęła z groźbą w głosie – Czy nikt cię nie uprzedził, że jeśli ktoś mnie zdenerwuje, to bywam nieco gwałtowna w swych zachowaniach?

Harry rzucił wymowne spojrzenie na ślad po toporze.

- Prawdę mówiąc nie zdążyli.

Podążyła za nim wzrokiem.

- Właśnie, dlatego chciałam się dogadać – Oznajmiła.

- A myślisz, że to możliwe? – Harry był pełen sceptycyzmu.

- A widzisz jakieś inne rozwiązanie?

Oboje znów spojrzeli na ślad po toporze.

- Możemy zacząć wszystko od nowa – Catherine wyciągnęła rękę – W końcu wszystko od nas się zaczęło.

Harry’ego trudno było przekonać.

- Myślisz, że urazy tak szybko przechodzą?

- Jeśli ktoś jest na tyle uparty, żeby je ciągle rozpamiętywać, to myślę, że nie – Rzuciła bezceremonialnie.

Harry widział, że jej zależy i wyciągnął rękę. Miała zadziwiająco mocny uścisk. Spojrzeli na siebie i uśmiechnęli się.

- Poza tym możemy sobie wzajemnie pomóc – Cathy była pełna werwy i zapału – Mogę cię nauczyć sztuk walki.

- Po co?! – Zdziwił się.

- Nooo…. Żebyś nauczył się jak posługiwać się bronią!

- I jak rzucać toporem w przyjaciół?

- Czyżbym słyszała sarkazm? – Skrzywiła się – Mimo zawartego porozumienia?

Harry mocno się zmieszał.

- Przepraszm – Mruknął – Nie chciałem.

- Niekoniecznie musisz celować w kumpli – Rzuciła – No, chyba, że cię zdenerwują. Na przykład ten czarny palant, któremu zostawiłam na twarzy pamiątkę. Nie powiedziałabym, że jestem z nim w zażyłych stosunkach.

Harry spoważniał.

- To prawda, co przekazała nam Tonks? – Spytał – Nie bałaś się? Jak to zrobiłaś?

Wzruszyła ramionami.

- To proste. Należało tylko udawać, że się go boi, uśpić jego czujność, przejechać nożem na oślep a potem wiać tak szybko jak tylko potrafisz i drzeć się o pomoc.

- Hmmm…Przemawia do mnie zwłaszcza ten motyw z ucieczką – Wyznał szczerze Harry – Podoba mi się.

Oboje parsknęli śmiechem.

- Mówiłaś o wzajemnej pomocy. To, co ja mam robić? - Zapytał.

Cathy wyraźnie się zawahała. Nie wiedziała jak się przemóc.

- Nauczysz mnie latać na miotle? – Wydusiła wreszcie z siebie.

Harry’emu opadła szczęka.

- Nie umiesz?!

- Nie! Mam lęk wysokości – Cathy mówiła o tym raczej niechętnie.

- To jak się tutaj znalazłaś?

- W najgorszy sposób z możliwych – Wymamrotała – Chciałam, żebyśmy przepłynęli promem Kanał La Manche, ale się okazało, że ten cały Moody ma chorobę morską. Pokłóciliśmy się i Lupin rzucał monetą, żeby nas rozsądzić. No i ja przegra..., to znaczy... my..., no… nie doszliśmy do porozumienia. Była potężna awantura i Tonks się wreszcie wkurzyła. Drogę tutaj przebyliśmy na dwa sposoby. Chyba nie będziesz się z tego śmiał? – Spytała podejrzliwie.

- Niee… - Harry z trudem się powstrzymywał.

- I nie powiesz tego swoim kumplom?

- Nieeee…

Cathy obrzuciła go nieufnym spojrzeniem i wyszła. Chciała załatwić coś z Mundungusem w piwnicy. Harry poczekał aż ucichną jej kroki a potem uśmiechnął się złośliwie.

- Ron! Hermiona!

Ruszył na poszukiwanie przyjaciół. Miał im trochę do opowiedzenia.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 19:52, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY:

RADA

- Czy coś wiadomo na temat najnowszych planów Sami – Wiecie – Kogo?

Rada Zakonu Feniksa poruszyła się niespokojnie pod czujnym i taksującym wzrokiem Minerwy McGonnagal. Spojrzeli po sobie niepewnie, z wahaniem.

- Noo… - zaczął Kingsley Shacklebolt – Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać jak dotąd nie przełknął utraty przepowiedni.

- Szuka innej drogi dostania Harry’ego w łapy – Wtrąciła Tonks.

- To już wiemy! – Warknęła Minera – Coś jeszcze?

- Dementorzy są już na Jego usługach – dodał niepewnie Dedalus Diggle.

McGonnagal prychnęła poirytowana.

- Większość jego zwolenników siedzi w Azkabanie!!! – Mundungus też chciał mieć swój udział w rozmowie.

- Doprawdy, Fletcher?- W głosie pierwszej zastępczyni Dumbledore’a pojawiły się jad i ironia – Pierwsze słyszę! Nie miałam o tym pojęcia! To wiadomość dnia!

Popatrzyła po zebranych ze złością.

- Czy to wszystko, co udało wam się ustalić?!

- Olbrzymy zeszły z gór – Powiedział smętnie Hagrid.

McGonnagal zmarszczyła brwi.

- Kiedy? – Spytała.

- Dwa dni temu. Madame Maxime przesłała wiadomość, że są już na północy Francji

- Blisko – Mruknął ktoś.

- Ilu ich jest? - Około sześćdziesięciu. I już wykonują rozkazy Śmierciożerców.

Przez kuchnię przeleciał szmer niepokoju. Czarodzieje szeptali gorączkowo między sobą. Bali się. Ta wiadomość wywarła na nich duże wrażenie.

- Cisza! – Zarządziła Minera – Musimy natychmiast powiadomić Albusa. Przydałoby się, gdyby Minister Magii także się o tym dowiedziała. Ona…

- HEEEEJ!!! ROOOON!!! – Nagle w jej rozważania wdarł się ryk Harry’ego gdzieś z głębin domu.

- CO CHCEEEESZ?!!! – Odryknął Ron z sypialni chłopców na piętrze.

- POMÓÓÓŻ MIIII!!!

- A CO SIĘ STAŁOOO?!!!

- Czy oni nie mogą normalnie iść i porozmawiać? – Spytał z niechęcią Dedalus.

- To najwyraźniej dobroczynny wpływ manier panny Potter – Rzucił jadowicie Snape.

- NIIIC!!! – Odryknął tym razem Harry – TYLKO PRZYGWOŹDZIŁEM CATHY DO ŚCIANY!!! KTOŚ MUSI POMÓC MI JĄ UWOLNIĆ!!!

- Co oni tam wyprawiają? – Zdziwiła się Emmelina Vance.

- KTO CIĘ ZROBIŁ SZUKAJĄCYM W QUIDDITCHU, MAŁY?!!! – Usłyszeli Cathy – PRZECIEŻ TY NIE MASZ CELA!!! CHYBA JAKIŚ BAŁWAN!!!

Zebrani w kuchni czarodzieje unikali spojrzenia na Minerwę McGonnagal.

- WYBACZ, ALE ZNICZ MOCNO SIĘ RÓŻNI OD TEGO TASAKA!!!

- EEE…TAM!!! USTAW SIĘ I PRÓBUJ JESZCZE RAZ. NO, ZACZYNAJMY!!!

- Cathy postanowiła nauczyć Harry’ego bronić się bez pomocy różdżki – Wtrącił Fred. Obaj bracia siedzieli przy drzwiach i nawet nie kryli braku zainteresowania zebraniem. Cała ich uwaga kierowała się na wydarzenia rozgrywające się kilka pięter wyżej.

- Ciekawe – Mruknął Hagrid.

- Najpierw zaczynali od rzucania nożem, potem siekierą i wreszcie tym wielkim toporem.

Czarodzieje słuchali tego ze zgrozą.

- I…i jak im idzie? – Spytała Tonks?

- Świetnie – Zapewnił George – Naprawdę…

W tym samym momencie siedzibę rodową Blacków przeszył świst topora, mrożący krew w żyłach wrzask Rona i histeryczne krzyki Hermiony.

- JEGO RĘKA!!! CO ZROBIŁEŚ Z JEGO RĘKĄ?!!!

Pani Weasley przeraźliwie blada zerwała się z krzesła.

- Zamknijcie się!!! – Usłyszeli Catherine – Nic mu nie jest!!! Ostrze przecięło tylko jego rękaw!!!

Alastor Moody wbił oskarżycielski wzrok w obu bliźniaków.

- Świetnie mu idzie?

- No, może trochę się pomyliłem.

- Trochę – Parsknął Snape.

- Ale i tak zrobił postępy – Bronił Harry’ego Fred – Już nie trafia sobie za każdym razem w nogę!

- Czy Ginny i Ron też biorą lekcje u Cathy? – Spytała złowieszczo pani Weasley.

Nagła niechęć obu braci do rozmowy mówiła samo za siebie.

- Myślałam, ze oni się nie lubią – Dziwiła się Tonks – Już się pogodzili?

- Aha – Kiwnął głową Fred – Harry tak nalegał, że w końcu zawarli wszyscy rozejm. Teraz sobie nawzajem pomagają.

- CELUJ TAAM!!! – Krzyczała Cat – TAM, TAM, TAAAAAM!!! NIE W OKNO!!!

Chwilę potem rozległ się ogłuszający brzęk tłuczonego szkła.

- Jedno reparo i po krzyku – Powiedział beztrosko, George starannie unikając jednak morderczego spojrzenia matki.

- Przynajmniej w strzelaniu jest lepszy – Wtrącił Hagrid.

- W czym? – Spytały złowieszczo profesor McGonnagal i pani Weasley.

- Aaaaaa!!!- Ucieszył się nagle Mundungus – To stąd te dziury w ścianach holu. To ślady po kulach! A ja się zastanawiałem…

Pani Weasley odsunęła gwałtownie krzesło i wybiegła z kuchni. Wróciła dziesięć minut później z naręczem różnych rodzajów broni. Wśród nich Moody rozpoznał rewolwer, którym groziła mu w Paryżu siostra Harry’ego. Znaleźli też kuszę.

- Zabrałam im wszystko – Oznajmiła z dumą.

- Prosząc Harry’ego, żeby się pogodzili miałem na myśli nieco inny rozwój wypadków – Mruknął Lupin z poczuciem winy w głosie.

Profesor McGonnagal odchrząknęła.

- No dobrze. Ale może wróćmy do interesującej nas kwestii.

- Sztab Amelii Bones poważnie potraktował ostrzeżenie o powrocie Czarnego Pana – Zabrał głos Kingsley Shacklebolt – Aurorzy przeczesują każde podejrzane miejsce. Azkaban jest pilnie strzeżony. Nikt się nie przedrze przez linie naszych brygad uderzeniowych. Śmierciożercy nie uciekną.

- No nie wiem – Zwątpił Moody – Czarny Pan pewnie się z tym liczy. Dlatego ściągnął olbrzymów.

Nagle rozległ się głośny stuk i pośrodku stołu wylądował kamień wielkości pięści. Wszyscy unieśli głowy i spojrzeli na ziejącą w suficie dziurę.

- Kamień? – Zdziwił się ktoś – Tak po prostu przeleciał przez beton?

- Czym oni to zrobili? – Zainteresowała się Tonks.

- Starożytna proca – Zgadł ze zdumieniem Moody – Ma niesamowitą siłę rażenia.

Pani Weasley znowu wybiegła z kuchni.

- Jesteś pewna, Molly, że zabrałaś im już wszystko? – Spytała ją profesor McGonnagal, gdy wróciła ze stosem proc i kamieni.

- Taak – W głosie pani Weasley dało się jednak słyszeć wahanie.

- Nie byłbym tego taki pewien – Mruknął z kąta George. Razem z Fredem i Percy’m wpatrywali się uporczywie w sufit.

- Czy możemy wrócić do tematu? – Warknął z rozdrażnieniem Moody - Snape! Jak tam twoje przeszpiegi?

Sewerus Snape odwrócił się powoli od kominka, przy którym grzał zziębnięte dłonie. Minę miał jeszcze bardziej ponurą i kwaśną niż zwykle.

- Nie za dobrze – Powiedział sucho – Czarny Pan jest wściekły na swoje niepowodzenie. Chyba podejrzewa, ze wśród swoich zwolenników ma szpiega, bo przestał opowiadać o swoich zamierzeniach. Poza tym Bellatrix ostatnio ciągle się mnie czepia.

- Myślisz, że cię podejrzewa? – Minerva McGonnagal zmarszczyła brwi.

Wzruszył ramionami.

- A co, jeśli zorientuje się, że to ty? – Spytał niespokojnie Lupin.

Mistrz eliksirów spojrzał powoli na niego i zaśmiał się nieprzyjemnie.

- Wtedy, Lupin podczas następnego zebrania Rady Zakonu Feniksa moje miejsce przy tym stole pozostanie puste.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 19:52, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ DZIESIĄTY:

LISTA BESTSELLERÓW

Zapadła cisza. Czarodzieje wpatrywali się w Snape’a bez słowa. Po tym, co powiedział, uderzyła ich groza całej sytuacji. To Snape z nich wszystkich najbardziej się narażał, to jego w razie niepowodzenia czekała okrutna śmierć z rąk Lorda Voldemorta. Na chwilę o tym zapomnieli, ale służba dla zakonu była ciężka, a wokół czaiło się niebezpieczeństwo.

- Eeee…weź przestań – Mruknął niepewnie Mundungus – Słyszałeś, co mówił Dumbledore? Teraz jesteśmy lepiej zorganizowani i…

- MOCNIEJ!!! – Usłyszeli nagle wrzask Catherine – POSTARAJ SIĘ!!! MOCNIEJ!!!

- JAK?!! – Jęczał Harry.

- Co oni znowu wymyślili? – Zdziwiła się Hestia Jones.

- NO ZRÓB WIĘKSZY WYKOP, NO!!! TO SIĘ NAZYWA KUNG-FU I MUSISZ…

- WIEM JAK TO SIĘ NAZYWA!!! – Przerwał jej rozzłoszczony Harry – ALE JA NIE MOGĘ!!!

- POSTARAJ SIĘ!!!

- JA JUŻ NIE MAM SIŁY!!! JESTEM WYKOŃCZONY!!!

- TO CO PROPONUJESZ?!

- LATANIE NA MIOTLE!!! TERAZ TWOJA KOLEJ!

Czarodzieje usłyszeli stek francuskich przekleństw, a potem ryk Rona.

- GINNY!!!

- CZEGOOO?!!! – Odwrzasnęła jego siostra z sypialni Syriusza.

- PRZYNIEŚ MIOTŁĘ!!! CAT BĘDZIE KONTYNUOWAŁA NAUKĘ LATANIA!!!

- W domu? – Wyszeptała ze zgrozą pani Weasley.

- Czego chcesz? – Spytał Percy – Przecież nie mogą latać na oczach mugoli.

- No tak, ale…

- AAAA!!! – Darła się Catherine – JA NIE UMIEM SKRĘCAAAĆ!!!

- W LEWO, W LEWO!!!

- ZEJDŹ MI Z DROGI!!! – Histeryzowała – ZEEEJDŹ!!!

- JAK MA CI ZEJŚĆ Z DROGI?!!! – Krzyczał Harry – PRZECIEŻ TO ŻYRANDOL!!

Czarodzieje zebrani w kuchni w napięciu czekali na huk, który miał wstrząsnąć domem w posadach.

- SKRĘCAAAJ!!! SKRĘCAAAJ! – Tym razem darł się Ron – TAAK!!! DOBRZE…, DOBRZE…!!! NIE!!! ŹLE!!! ŹLE!!!

Fred i George rzucili się do drzwi. Kiedy je otwierali usłyszeli jak Catherine wpada na coś z łoskotem. Chwilę później przez Kwaterę Główną przetoczyła się kakofonia ochrypłych wrzasków.

- Mordercyyy!!! – Zawyła pani Black – Chcą mnie zabiiić!!!

- Przymknij się – próbowała uciszyć ją Ginny.

- PSY!!! SŁUGUSY SZLAM!!!

- Z holu została ruina – Powiedział Percy wyglądając również za drzwi.

Pani Weasley westchnęła ciężko i zaczęła wstawać…

- Zostań – Pociągnął ją z powrotem Mundungus – Oni na pewno jeszcze coś wymyślą. Nie warto się teraz wysilać. Później pokrzyczysz na nich hurtem.

- Mam głębokie przeczucie, że to nie koniec dzisiejszych rozrywek – Westchnęła ponuro pani Weasley – ciekawe co…

- Molly? – Dobiegło ich od strony kominka. W ogniu tkwiła głowa Artura Weasley’a. Jego oczy błyszczały niepokojem. On sam, co chwila zerkał nieufnie w tył.

- Arturze! – Zawołała Minera McGonnagal – Stało się coś?

Pan Weasley kiwnął głową.

- I co?!

- O co chodzi?

Do kuchni wkroczył Albus Dumbledore.

- Dancing wrócił.

- Cooo?!!! – Wrzasnęli wszyscy – To straszne, to…

- Cisza! – Zgasił ich dyrektor – Teraz mówi Artur!

- Pojawił się właśnie przed chwilą w Ministerstwie Magii – Znów zerknął niespokojnie w tył – Teraz trwa tu piekło. Ten stary złodziej wpadł do Ministerstwa niczym anioł zemsty i zaraz rozstawił wszystkich po kątach.

- No i co? – Popędzali go.

- Dopadł Knota i drze się na niego waląc jego głową raz po raz w ścianę. Rozwalił w drobny mak atrium a starą administrację Crouche’a potraktował kilkoma niezbyt miłymi zaklęciami. Aurorzy zabarykadowali się w swojej siedzibie i drą się o wsparcie.

- Co go napadło? – Zdziwił się Kingsley Shacklebolt.

- Chyba ma żal o śmierć Syriusza – Mruknął niespokojnie pan Weasley.

- Przecież on go nigdy nie lubił! – Zawołał ktoś – To o co chodzi?!

Wtem w kominku za plecami pana Weasley’a usłyszeli głośny huk. Czarodziej podskoczył nerwowo i zniknął z cichym pyknięciem. Pięć minut później pojawił się znowu.

- A teraz, co? – Spytał Dumbledore – Czy jest tam również Gabrielle.

- A tak, właśnie przed chwilą strzelała do Umbridge. Stwierdzono trzy rany postrzałowe.

- Czy nikt nie może ich powstrzymać? – Spytała Emmelina Vance – Inaczej trafią do Azkabanu.

- To chyba dobrze, prawda? – Zauważył Snape.

- Najpierw musieliby się znaleźć chętni, którzy chcieliby ich aresztować – Mruknął pan Weasley – Jak na razie wszystkie doborowe grupy uderzeniowe Ministerstwa uciekły w panice.

- Jak to dobrze, że nas tam nie ma – Podziękował niebiosom Kingsley.

- Eee.. wiecie – Bąknął pan Weasley - A to jest ta gorsza wiadomość. Andromeda ich tu przyprowadzi.

Jego słowa powitał chóralny jęk rozpaczy.

- To ja wychodzę – Oznajmił Snape.

- To nie jest dobry pomysł, żeby przyprowadzać tu Dancinga – Powiedział zdenerwowany Dumbledore, gdy za mistrzem eliksirów trzasnęły pospiesznie zamykane drzwi.

- Do Kwatery Głównej Zakonu Feniksa!!! – Wtórował mu poirytowany Moody – Czy ona oszalała?!

- Hej! – Oburzyła się Tonks – Mówisz o mojej mamie!

- To w jakim celu ona go tu zapraszała?!! Ten wredny typ w mgnieniu oka ukradnie wszystko, co mu wpadnie w łapy!!!

- Na brodę Merlina! – Pani Weasley poderwała się z krzesła – Srebra rodowe Blacków! – Krzyknęła dramatycznym tonem i zaczęła biegać po kuchni chowając co bardziej wartościowe przedmioty.

- Co się przejmujesz? – Wyrwało się Fredowi – Przecież to nie twoje

Mundungus i Hagrid spojrzeli po sobie.

- Wino!!! – Wrzasnęli równocześnie. Wypadli z kuchni, przedarli się przez ruinę w holu i uskakując przed nadlatującą zewsząd Cathy, runęli do piwnicy.

- Plany!!! – Zaniepokoiła się profesor McGonnagal i zaczęła gorączkowo zbierać ze stołu tajne dokumenty.

- Ale heca – Zachichotał do braci George patrząc jak członkowie Zakonu Feniksa miotają się w panice po kuchni. Wielu czarodziei chciało iść w ślady Snape’a, ale pani Weasley ostro się temu sprzeciwiła.

- Nie możecie wszyscy stąd uciec! – Poparł ją Dumbledore – Ktoś musi tu zostać!

- Mamo! Co się tu dzieje?! – Spytał Ron wtykając głowę przez drzwi. Razem z Harry’m, Hermioną i Ginny przyglądali się ze zdziwieniem chaosowi, jaki zapanował w Kwaterze Głównej. Za ich plecami Cat słaniała się na nogach ze zmęczenia z pogiętą miotłą w ręku.

- Dancingowie się tu zaraz zjawią!

- Naprawdę?! – Ucieszył się Harry – To fajnie!

- Fajnie? – Powtórzył z powątpiewaniem w głosie Lupin – Ja bym to nazwał raczej małym końcem świata.

- Idźcie stąąąd! – Jęknęła matka Rona stojąc bezradnie na środku kuchni – Błagam! Nie mam teraz dla was czasu! Nie macie się, czym zająć?

- Mamy – Westchnęła ponuro Ginny – Rumowiskiem w holu.

- Co wyście tam wyprawiali? – Spytał Fred, kiedy wymknęli się wszyscy z kuchni.

- Nic – Wzruszył lekceważąco ramionami Harry – Tylko Cat jeszcze nie do końca opanowała sztukę latania.

- Czy inne pomieszczenia w domu też tak wyglądają? – Chciał wiedzieć Percy.

- Biblioteka – Wtrącił Ron.

- Chcesz powiedzieć, że to KIEDYŚ była biblioteka – Poprawiła go Hermiona – Zanim Harry i Cathy obrali ją sobie za miejsce ćwiczeń.

- A gdzie mieliśmy to robić? – Bronił się Harry

- W piwnicach – Zasugerowała – Są przecież duże i przestronne..

-… i łatwo się w nich zgubić – Dokończył Percy – Zwłaszcza podczas ucieczki przed żądnymi krewi braćmi.

Fred i George uśmiechnęli się z zażenowaniem.

- No,…Ale odpadał ci przynajmniej problem dostania w kość.

- Aha – Zgodził się z nimi Percy – I wtedy powstawał nowy. Jak nie zamarznąć i nie zginąć z głodu przez te kilka dni zanim komuś nie wpadnie do głowy, że jakoś dawno mnie nie widział i może warto byłoby mnie jednak poszukać?

Zbliżyli się już do portretu pani Black, przeszli pod nim na palcach i weszli na schody. Harry zdążył zrobić pierwszy krok, gdy nagle uderzył ich nagły dźwięk dzwonka. W ułamku sekundy zjedzone przez mole zasłony rozsunęły się gwałtownie i matka Syriusza rozwrzeszczała się na całe gardło.

- PSY!!! SZLAMY!!! WYNOCHA!!!

- Już są!!! – Krzyknął ktoś histerycznie.

W siedzibie Zakonu Feniksa rozpętało się piekło. Czarodzieje biegali wrzeszcząc coś o obronie, gotowości i ratunku, trzaskały drzwi, a w kuchni pani Weasley upuściła na podłogę cały stos rodowych sreber. Odgłosy paniki spotęgowały wściekłość pani Black. W przeraźliwym hałasie nikt nie słyszał rozkazów wydawanych przez Dumbledore’a. Aurorzy biegali obijając się o siebie, gubiąc w pośpiechu różdżki. Tonks zajmując strategiczną pozycję przy drzwiach potknęła się o stojak na parasole w kształcie nogi trolla. Noga runęła na podłogę przygniatając dziewczynę. Popchnięty przez nią Kingsley Shacklebolt wpadł na Hestię Jones i razem wylądowali na ścianie.

- Jakie profesjonalne działanie – Zadrwił Fred, gdy czarodzieje w pośpiechu formowali szeregi.

- Ciekawe, co by się działo, gdyby to był Lord Voldemort? – Sarknęła Cat kuśtykając w stronę sypialni dziewcząt. Była tak obolała, że nie bardzo miała ochotę na witanie gości.

Stojącym na ganku osobom najwyraźniej znudziło się czekanie. Nastąpił błysk zielonego światła, głośny trzask ustępującego zamka i grzmot, kiedy wyrwane z zawiasów drzwi przeleciały w chmurze pyłu ponad głowami przerażonych aurorów i wbiły się w przeciwległą ścianę.

W progu stał Henry Dancing. Wysoki, groźny w czarnej szacie i wycelowaną przed siebie różdżką. Dziko zmierzwione włosy zasłaniały mu porytą bliznami twarz i nadawały przerażający wygląd. U jego boku stała Gabrielle. Uśmiechała się do przyjaciół, których nie widziała od lat. Za to rozradowanie na twarzy Andromedy znikło natychmiast, gdy napotkała wrogie i niechętne spojrzenia.

Starzec przestąpił próg domu w całkowitej ciszy. Aurorzy zacieśnili obronny krąg, ale zrobili to jakoś bez przekonania. Nieosłonięte czarną klapką oko omiotło całe pomieszczenie i zebranych w nim ludzi. Trochę dłużej zatrzymało się na Harry’m, potem przesunęło się po ruinie w holu, aż wreszcie spoczęło na Dumbledorze.

- Jak widzę, Albusie…- Zaczął - …gościnność w tym domu nadal nie jest jego mocną stroną.

Aurorzy poruszyli się niespokojnie. Różdżki uniosły się wyżej…

- Wobec ciebie nigdy jej nie było – Zareagował dyrektor.

- WYNOCHAA!!! – Wyła pani Black – PLUGAWICIE DOM MOICH OJCÓW!!! WYNOCHA!!!

- Właśnie widzę – Zauważył czarodziej. Jego oko znów spoczęło na ruinie – powiedz mi, stary, czy organizowaliście tu właśnie budowę barykad a ja wam w tym przeszkodziłem?

- Nie – Pospieszyła z wyjaśnieniami pani Weasley – To tylko dzieci się bawiły.

- Dzieci! Tak to się teraz nazywa? – Zarechotał złośliwie.

- PREEECZ!!! – Miotała się w swych ramach pani Black – PLUGAWE ŚWINIE!!! SZUBRAWCY!!!

- Xantyppa? – Zdziwiła się Gabrielle – Ona, zdaje się, od dawna nie żyje. Co ona tu robi?

- Wisi – Odpowiedział lakonicznie Moody i zwrócił się do jej ojca - Czego chcesz tutaj Dancing? Nie jesteś tu mile widziany!

- No wiesz?! – Oburzył się gość – Myślałem, że wszyscy jesteśmy przyjaciółmi, a wy…!

- Przyjaciółmi? – Powtórzył Dumbledore sceptycznie – Jakbym miał samych takich przyjaciół, to wrogowie nie byliby mi już potrzebni.

- Nie chcemy cię tutaj! – Warknął Elfias Dodge – Gabi może zostać, ale ty…

- Spadaj – Rzucił tylko lekceważąco Dancing.

- Przychodzimy prosto od Voldemorta – Odezwała się milcząca dotąd Gabrielle – Mamy dla was ciekawe informacje.

- Rozmawialiście z nim? – Zainteresował się Lupin ściskając ją serdecznie.

- Noo…wiesz – zawahała się – Jeżeli za rozmowę uznać to, że Czarny Pan bez przerwy wrzeszczał na tatę i rzucał zaklęciami wszędzie, gdzie popadło, a tata uskakiwał i klął jeszcze gorzej niż zwykle, to rzeczywiście – była to jakaś forma dyskusji.

- Tomuś był chyba w złym humorze – Mruknął jej ojciec – Już więcej nam dało podsłuchiwanie.

- ZDRAJCY!!! WYNOCHA!!! – Nie ustępowała pani Black.

Dumbledore wyglądał jakby się wciąż wahał i nie mógł przełamać. W końcu spojrzał na nieprzeniknioną twarz pani Weasley, potem na rozwrzeszczany portret, westchnął i otworzył zapraszającym gestem drzwi od kuchni. Harry, widząc to, zbiegł ze schodów i przedarł się przez kordon aurorów. Strząsnął z ramienia niecierpliwie rękę, która próbowała go zatrzymać i podążył za wszystkimi. Weasley’owie przepychali się tuż za nim.

- Ta rudera niewiele się zmieniła odkąd byłem tu pierwszy i ostatni raz – usłyszał Harry, gdy wszedł. Gabrielle uśmiechnęła się do niego i uczyniła zapraszający gest. Usiadł obok niej.

- A co? Blackowie cię nie polubili? – Zadrwił Moody.

- Ja nie polubiłem ich – Uściślił Dancing – Od samego początku ta rodzina sprzedawczyków mi się nie podobała. Bez obrazy Andromedo. Mówiłem: „Gabi, nie wychodź za Blacka! Nie wychodź, mówię! Z tego wynikną same kłopoty”

- Rozmawialiśmy już o tym tato – Westchnęła Gabrielle.

- No widzisz! Tak rozmawialiśmy, że w końcu wyszłaś za Syriusza!

- Przecież się zgodziłeś!!!

- Taak!!! Ale się nigdy z tym nie pogodziłem!!! – Wrzasnął jej ojciec – Zgodziłem – prychnął pogardliwie – Nie zapominaj moja panno, że spóźniłem się na ten głupi ślub!! Nie zdążyłem na czas zwiać z Azkabanu!!!

- Echem – Dumbledore postanowił uciąć w zarodku rodzącą się właśnie sprzeczkę rodzinną – Skoro tak nie lubiłeś Syriusza, to, co miała oznaczać ta awantura w Ministerstwie?

- Noo…wiesz. Trzeba dbać o swoją reputację, no nie? A przecież wszyscy oczekiwali po mnie zachowania w tym stylu. Spełniam tylko ich wymagania.

- Jasne – Mruknęła z goryczą pani Weasley stawiając obiad na stół. Zamaszystym gestem rzuciła talerz przed niechcianym gościem. Zupa prysnęła na wszystkie strony.

- Mama jest w niebezpiecznym nastroju – Szepnął Ron do Harry’ego.

- Prawda? – Zachichotała Gabrielle – Ale trudno jej się dziwić. Nie lubili się od zawsze. Harry, nie miałeś przez nas żadnych kłopotów po tych nieoczekiwanych fajerwerkach?

- Niewielkie –Przyznał – Jednak profesor Snape mnie z nich wyciągnął.

- Snape? – Powtórzyła sceptycznie – Trudno mi wyobrazić go sobie pomagającego komuś. Widzę, że go tu nie ma. Ale to dobrze.

- Uciekł – Wtrąciła Ginny – Dlaczego dobrze?

- Bo tata żywi wielką niechęć do zwolenników Czarnego Pana. Na Snape’a czaił się już od dawna. Obiecał mu śmierć w męczarniach, czy coś w tym stylu.

- Odczep się, Dancing! – Usłyszeli nagle poirytowany głos Moody’ego – Nie będziesz nam mówił, co mamy robić! Po co ty się tu w ogóle zjawiłeś?!

- Po prostu wróciłem – Wzruszył ramionami starzec.

- Do Azkabanu? – Spytał ktoś z nadzieją.

- Niee… – skrzywił się – Z Azkabanem już skończyłem. Postanowiłem żyć uczciwie. Ustatkowałem się.

Przy stole zapadła pełna zdumienia cisza. Wszyscy wytrzeszczyli oczy. Pani Weasley zaprzestała nalewania zupy i zastygła z otwartymi ustami.

A potem wszyscy ryknęli gromkim śmiechem.

- Ty i uczciwość?! – Wył Moody opadając na stół.

- Bo umrę ze śmiechu! – Wtórowali mu inni.

- Znasz w ogóle to słowo? – Rechotała Hestia Jones.

- Może pożyczyć ci słownik wyrazów obcych? -

A co się zmieniło? – Chichotała Tonks – Z dementorami się pokłóciłeś?

- Przecież uciekli – przypomniał jej – A poza tym napisałem już pracę naukową na ich temat.

- Naprawdę? – Wszyscy się zdziwili.

- Mam ją nawet przy sobie – powiedział z dumą Dancing, schylił się do torby i wyjął kilka książek – Tą i kilka innych. Może młodzież się tym zainteresuje?

Ron chwycił w locie rzuconą mu rozprawę naukową. Nie zwracając uwagi na niezadowoloną z tego faktu matkę, pochylił się wraz z Harry’m nad książką.

- „Jak wycyckać dementora?” – Przeczytał na głos – Harry! To coś dla ciebie!

- Nie sądzę, żeby pan Dancing był w tych sprawach autorytetem – powiedziała sucho pani Weasley.

- „Moje życie w Azkabanie… - przeglądał następną Percy – i jak z niego uciec?”

- Trzeba to posłać Sturgisowi – mruknął ktoś. Wszyscy przysłuchiwali się z uwagą.

- „ Jak ubić wilkołaka?” – Przeczytała Hermiona ze zdziwieniem.

- CO?! – Przeraził się Lupin i odsunął się od Dancinga na bezpieczną odległość.

- „ Najciekawsze sposoby włamywania się do Banku Gringotta”.

- Pokaż! – Bliźniacy i Mundungus Fletcher gwałtownie się zainteresowali.

- „Należy wejść do banku swobodnym krokiem… – czytał Mundungus -…nie wzbudzając podejrzeń, zbliżyć się do goblina, uśmiechnąć się, wyjąć pałkę i trzasnąć mu przez łeb…” Eeee! – Skrzywił się – Tak to ja też potrafię! Mnie chodziło o coś innego! Oszukujesz!

- No, co? – Oburzył się starzec – Czytać nie umiesz? Wyraźnie jest napisane! Najciekawsze…

- Ale ja chciałem te udane!

Dancing spojrzał na niego z niesmakiem.

- A co ty sobie myślisz? Przecież jakbym znał te udane, to bym nie siedział tyle razy w więzieniu!

- Nie gadaj bzdur! – Zirytował się nagle Dedalus Diggle – To jak ci się udał w takim razie jedyny Wielki Skok w dziejach Gringotta dwadzieścia lat temu? Doszedł do skutku.

- Akurat! – Parsknął Dancing – Przecież mnie dorwali po trzech godzinach.

- No… tak. Ale tylko dlatego właśnie, że się udał i wiedzieli, że to ty. Czaiłeś się na niego od miesięcy i „Prorok Codzienny” opisywał twoje starania. Tylko forsy nigdy nie odzyskaliśmy.

- Zawsze mnie interesowało jak można upłynnić miliard galeonów w trzy godziny – Wyznał melancholijnie Mundungus.

- Nie można – wtrąciła Gabrielle – Tata ma je nadal. Tylko ukrył je w bezpiecznym miejscu. Tam, gdzie wiedział, że nikt ich nie znajdzie.

- Taak? – Zdziwił się Moody z powątpiewaniem – A niby gdzie jest takie miejsce?

Henry Dancing uśmiechnął się złośliwie.

- Tutaj – Oznajmił. Ron zachłysnął się herbatą. Czarodzieje gapili się na starca ze zbaranianymi minami. Harry zauważył, że spojrzenia wszystkich pobiegły ku drzwiom. Fred i George wykonali nerwowy ruch, jakby chcieli się zerwać od stołu. W oczach Mundungusa Harry ujrzał odbicie małych cyferek z wieloma zerami.

- Echem – chrząknął Dumbledore chcąc przypomnieć o swojej obecności. Popatrzył surowo po dzieciach Weasley’ów, które wyrywały sobie książkę krzycząc: „Patrz! Tu jest ten rozdział! O kurczę! Jakie metody! Uauu!” i zwrócił się do zebranych.

- Tym, którzy zapomnieli, chciałbym unaocznić fakt, że zebraliśmy się tu po to, żeby dowiedzieć się czegoś o Czarnym Panu, a nie po to, żeby ruszać z wyprawą po skarby! Ludzie, opamiętajcie się! Macie do czynienia z największym łgarzem, jaki…

- ŚMIESZ MNIE NAZYWAĆ KŁAMCĄ?!!! – Ryknął rozjuszony starzec.

- Robi się ciekawie – szepnął z uciechą Fred do Harry’ego, gdy gość rycząc dziko przewrócił stół i ruszył w kierunku Dumbledore’a desperacko powstrzymywany przez przerażonych Aurorów.

- TATO!!! NIE!!! – Krzyczała głośno Gabrielle, gdy zaczęły świstać zaklęcia.

- JA IM JESZCZE POKAŻĘ!!! – Ryczał jej ojciec.

Harry padł plackiem na podłogę. Tuż nad jego głową wrzeszcząc przeleciał Elfias Dodge.

- Tato, proszę!

- POŻAŁUJECIE, ZEŚCIE SIĘ W OGÓLE NARODZILI!!! – Dancing posłał w powietrze również Moody’ego. Pani Weasley chwyciła gar z gorącą zupą i chlusnęła na walczących. Nie trafiła i główne uderzenie poszło prosto na Billa i Percy’ego.

- Przestań!! To moi przyjaciele!!! Zrobisz im krzywdę!! Pogorszysz tylko naszą sytuację!!!

Henry Dancing powstrzymał się w połowie rzucenia Kingsleyem o ścianę.

- Myślisz? – Spytał.

- TAK!!!

- Skoro sobie tego życzysz – powiedział znudzonym tonem, upuścił Aurora, postawił stół i usiadł spokojnie na krześle – To, na czym skończyliśmy?

Zmiana jego zachowania była tak nagła i nieoczekiwana, że członkowie Zakonu Feniksa nie wiedzieli, co o tym sądzić. Spoglądali po sobie skonsternowani trzymając w pogotowiu różdżki.

- No wiesz!!! Jak śmiałeś?!! – Wrzała oburzeniem pani Weasley nic sobie nie robiąc z błagalnych i ostrzegawczych spojrzeń reszty. Bardziej była zajęta równoczesnym przepraszaniem swoich synów – Zachowujesz się skandalicznie! Poza tym nie życzę sobie demoralizowania moich dzieci!!!

- Demoralizowania? – Zdziwił się Henry.

- Te książki są bezwartościowe! – Mówiła z furią różdżką wyrywając je rodzeństwu z rąk.

- Hej!!! Nie możesz…

- Fred! Masz szlaban!!- Krzyknęła do protestującego syna – I nie mów mi, co mogę robić a czego nie! Bill, Percy, idźcie się przebrać. Nikt nie będzie czytał tych paszkwili!

- Posłuchaj, Weasley! – Oburzył się Dancing.

- Zaraz! – Przerwał im Dumbledore – Możemy porozmawiać na jakieś neutralne tematy? Na przykład dokończyć dyskusję na temat Lorda Voldemorta?

Gość skrzywił się.

- To będzie nudne - stwierdził – Wolałbym już kłócić się z tą tam, ale skoro…

- SZUMOWINY!!! MĘTY!!! NĘDZNE, PLUGAWE KREATURY!!!

- Znowu?! – Jęknął ktoś. Najwyraźniej portret pani Black ponownie rozpoczął zwyczajową litanię obelg i wyzwisk.

- Zlekceważcie ją – poradziła Tonks.

- WYNOCHA!!! BĘKARTY!!! MUTANTY!!! POTWORY!!!

- A zatem, co wiecie o najnowszych planach Lorda Voldemorta? – Spytał Dumbledore najwyraźniej postanowiwszy zastosować się do rady Tonks.

- Ściągnął olbrzymów z gór – Powiedziała Gabrielle.

- To już wiemy – mruknął niechętnie Moody.

- Nie mam pojęcia czy to Tomuś im kazał…- wtrącił Dancing- … w każdym razie rozp…

- Tato!!! - …rozpirzył kilka wiosek i miasteczek. Podeszli też pod szkołę Karkarowa…

- O! Tego nie wiemy! - …zdołali się jednak obronić. Ale ledwo, ledwo. W Rosji zrównali z ziemią tamtejsze Ministerstwo Magii. Wielu pęta się po Francji. Widziałem też jednego w Zakazanym Lesie pod Hogwartem. Rzucał we mnie drzewami.

Hagrid poruszył się niespokojnie…

- Pod Hogwartem? – Zaniepokoiła się profesor McGonnagal – Trzeba…

- Ja się tym zajmę – zapewnił ją pospiesznie Hagrid.

- NĘDZNE KREATURY!!! PLUGAWIĄ DOM MOICH OJCÓW!!!

- Spotkaliśmy też tego małego szmaciarza, Petera Pettigrew.

- I co? – Zainteresowali się Lupin z Harry'm.

- PREECZ!!! BEKARTY!!! PSY!!!

- Już go miałem w ręku – wyznał starzec z wyraźnym żalem – Już go dusiłem, już charczał i siniał mu język, już oczy wychodziły mu na wierzch, już…

- PRZESTAŃ!!! – Wrzasnęły Tonks, Hermiona i Ginny ze wstrętem.

- Posłałeś go do piachu? – Chciał wiedzieć Mundungus.

- Nie – powiedział ponuro – A szkoda! No, ale nagle pojawiły się kłopoty i trzeba było spier…

- DANCING!!!

-…niczać – dokończył nie zwracając uwagi na rozwścieczoną twarz pani Weasley – Ten mały szczur jest bezwarunkowo oddany kochanemu Tomeczkowi. Prawie liże mu buty. Chociaż nie ma lekko. Trochę go tam gnębią. Najbardziej ta fanatyczka, Bellatrix. Zresztą zawsze wiedziałem, że to dziw…

- EKHEM!!! – Rozległ się chór oburzonych głosów.

-…dziwna kobieta – dodał bez mrugnięcia okiem – Jest niezwykle niebezpieczna. Ten wasz cały Snape musi mieć się przed nią na baczności.

- PLUGAWCY!!! - Wyła pani Black – O JA NIESZCZĘSNA!!!

- Co jest z tym portretem? – Zdenerwowała się profesor McGonnagal.

- Chyba wam szwankuje – Zauważył Henry – Albo ktoś go denerwuje.

- Raczej to drugie – Mruknął Mundungus wytykając głowę przez drzwi. Wrzaski się nasiliły – Ktoś tam jest.

- Już wiem kto – Westchnęła Gabrielle.

- Trzeba coś z tym zrobić - Warknął Dancing – Ta kretynka działami już na nerwy. Potter! Skocz no tam i powiedz temu bałwanowi, żeby przestał drażnić to stare próchno!

Harry wstał dosyć niechętnie od stołu. Miał ochotę posłuchać jeszcze o planach Lorda Voldemorta, ale nie było to możliwe. Widać nadszedł czas bardziej poufnych informacji i woleli się go pozbyć. Krwawe spojrzenie pani Weasley wygoniło z kuchni także i jego przyjaciół.

Wspięli się narzekając po schodach i z każdym krokiem, który przybliżał ich do holu, coraz wyraźniej słyszeli obelgi pani Black.

- WYNOCHA!!! PRECZ STĄD!!!

„Trudno będzie ją uciszyć” pomyślał z westchnieniem Harry.

- PLUGAWIEEC!!! BĘKART!!! SZUMOWINA!!!

- Niech ona się już zamknie – Powiedział z niechęcią Ron.

Harry zbliżył się do portretu i zobaczył, że ktoś przed nim stoi. W ciemnościach nie mógł rozpoznać rysów twarzy tamtego. Nieznajomy otwarcie sobie drwił z portretu doprowadzając go do furii. Harry zastanawiał się, kto to może być. Wszyscy byli przecież zebrani już na dole.

- PLUGAWIEC!!! – Wyła z wściekłością pani Black - CO ROBISZ W TYM DOMU!!! SZKARADO!!! HAŃBO MEGO ŁONA!!!

„Coś dziwnego jest w tych jej krzykach” przyszło do głowy Harry’emu. Pod ścianą siedział skulony Stworek z przerażeniem wpatrując się w twarz przybysza.

- Hej! – Zawołał Ron przekrzykując wrzaski portretu – Przestań się jej czepiać! Tak się wydziera, że mam już jej dosyć.

- Nie ty jeden – usłyszeli w odpowiedzi. Na dźwięk tego głosu Harry’ego przeszedł dreszcz i runęła lawina wspomnień…

Gość odwrócił się do nich powoli. Postąpił krok i jego twarz wyłoniła się z cienia. Wtedy Harry ujrzał jak niemożliwe staje się możliwym. Hermiona zachłysnęła się i cofając wpadła na Rona. Ginny stała bez słowa osłupiała.

- Witaj Harry – usłyszał – Długo cię już nie widziałem.

Patrzył prosto w ciepłe roześmiane oczy Syriusza Blacka…


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 19:53, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ JEDENASTY:

TRZECI CZARODZIEJ

Harry stał bez słowa, nie mogąc uwierzyć własnym oczom, oniemiały i zdezorientowany. Przez głowę przelatywało mu tysiące myśli. Tą główną była: Syriusz! Jego ojciec chrzestny, który nie żył już od dwóch miesięcy. Zamordowany przez Bellatrix Lestrange w Departamencie Tajemnic. Był świadkiem jego śmierci, widział przecież jak umiera, a w uszach wciąż brzmiały mu słowa Lupina: „On odszedł, Harry”. Tak bardzo pragnął jego powrotu, a teraz nie wiedział, co o tym sądzić.

- Witaj Harry – powtórzył Syriusz i uśmiechnął się do niego. Był to ten sam uśmiech, który Harry tak dobrze znał. Jednocześnie w stojącym przed nim człowieku zaszły pewne zmiany. Czarne włosy nabrały blasku, urosły nieco i Syriusz nosił je związane w koński ogon. Szare oczy straciły całkowicie ten wyraz dzikości, jakiego nabrały w Azkabanie. Harry patrzył zdezorientowany i widział go młodszym, szczęśliwszym. Takim, jakiego widział na zdjęciu ślubnym swoich rodziców.

- Zaskoczyłem cię, prawda?

Oszołomiony pokiwał głową.

- Nie spodziewaliście się mnie tutaj, co?

Hermiona jęknęła, Ron uczynił znak krzyża. Ginny próbowała uciszyć domowego skrzata, który wciąż wpatrując się z przerażeniem w twarz swego pana, kołysał się rytmicznie w przód i w tył mamrocząc rozpaczliwie „Stworek nie wierzy w duchy! Stworek nie wierzy!”. Harry nie wiedział, kogo bardziej skrzat chciał przekonać o słuszności swej teorii.

Odchrząknął.

- Mnie też miło cię widzieć – Odparł ostrożnie – Cieszę się, że tu jesteś.

- Czasami człowiek ma już dość włóczęgi po obcych miejscach – Westchnął Syriusz – Dobrze jest wrócić na śmieci swoich przodków.

- WYNOCHA!!! – Wyła pani Black – ZAKAŁO!!! ZDRAJCO!!!

- Bardzo dobrze – Ron zdobył się z wysiłkiem na ironię – Zaświaty okazały się gorsze niż sobie wyobrażałeś? To dlatego postanowiłeś tu wrócić?

Syriusz wyraźnie się zdziwił.

- Zaświaty? – Spytał – Jakoś nie miałem jeszcze okazji poznać tego miejsca. A niby po co miałbym się tam znaleźć?

Harry i Weasley’owie spojrzeli po sobie. Hermiona otworzyła usta, jakby chciała powiedzieć, ze to całkiem odpowiednie miejsce dla ducha, ale się pohamowała.

- Tty…żyjesz? – Spytał niepewnie Harry. Wciąż nie wiedział, co ma o tym sądzić. Tuż obok Stworek mamrotał coraz głośniej o niewierze w rzeczy nadprzyrodzone.

- A wyglądam jakbym nie żył? – Zdumiał się Syriusz.

- Nno…Najwyraźniej życie pozagrobowe ci służy – Mruknęła Ginny.

Ojciec chrzestny Harry’ego patrzył na nich nierozumiejącym wzrokiem…

- Nie wiem, o co wam chodzi – Skrzywił się – Zresztą nieważne. Harry, wybacz, że ostatnim razem tak szybko zniknąłem. Nie zdążyliśmy nawet porozmawiać.

- Wcale cię za to nie winię – Zapewnił go szybko Harry. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że ta sytuacja jest nieco dziwna. Wyglądało to tak, jakby Syriusz usilnie starał się przeprosić za to, że niespodziewanie zmarł i pragnął za to przebaczenia.

- Pokpiłem sprawę – Westchnął – No, ale taki jest skutek nieprzemyślanych decyzji.

- Zapamiętam – Wyjąkał Harry. Za jego plecami wciąż krzyczał portret i chlipał skrzat bijąc pokłony swemu panu.

- Mama się strasznie na mnie wkurzyła.

Wszyscy spojrzeli na pieniący się z wściekłości portret.

- Mama? – Powtórzył Ron.

- Wrzeszczała ile sił w płucach. Nawet nie macie pojęcia jak ona głośno potrafi się wydzierać.

- SZLAMY!!! ŁAJDAKI!!! – Niosło się echem po domu.

- Mamy – Przyznał ponuro Harry.

- No, ale w końcu ta historia z petardami skończyła się dobrze i …

- Z jakimi petardami?!

- Jak to, z jakimi? – Syriusz spojrzał na niego jak na wariata – Tymi, które wystrzeliłem nad rzeką!

- To byłeś ty?!

- A kto inny?

- To dlaczego nie spotkałeś się ze mną?! – Spytał Harry z głęboką urazą w głosie.

- A, bo trzeba było wiać. A potem nie miałem czasu. Byliśmy strasznie zajęci.

Na dźwięk tych słów Harry’ego ogarnęła złość. Tygodnie rozpaczy i udręki dały o sobie znać.

- NIE MIAŁEŚ CZASU?!!! – Wrzasnął nie zwracając uwagi na ostrzegawcze posykiwania przyjaciół i pełne lęku mamrotanie Stworka: „Harry Potter, Sir, nie drażni ducha” – Czym byłeś tak strasznie zajęty?!!! To ja czekan na ciebie jak głupi od dwóch miesięcy, wyglądam codziennie znaku twojej obecności, a ty…

Syriusz wyglądał na mocno zaskoczonego tym wybuchem.

- To ty wiedziałeś, że ja przyjdę?!

- …i nawet się ze mną nie,…Co? – Harry’ego zastopowało – A dlaczego miałem nie wiedzieć? To chyba oczywiste, że…

- Ale to miała być niespodzianka!!! – Obraził się jego ojciec chrzestny.

Harry poczuł nowy przypływ wściekłości.

- Niespodzianka?!!! – Wrzasnął – Rzeczywiście, to świetny dowcip!!! Udawać, że nie żyjesz!

- Dlaczego nie żyję? – Zdumiał się Syriusz.

- To nie wiesz? – Jęknął skonsternowany Ron.

- Przecież ten wybuch mi nic nie zrobił. To o co chodzi? Stałem daleko i…

- Jaki wybuch?!!!- Zdenerwował się Harry – O czym ty gadasz u licha?!!!

- PSY!!! WREDNE KUNDLE!!!

- ZAMKNIJ SIĘ!!!- Ryknęłi w kierunku portretu, Ron i Ginny.

- O tym spotkaniu w lipcu nad rzeką! A ty, o czym?!

- O tym, co się stało w czerwcu w Departamencie Tajemnic! Bellatrix cię zamordowała!

- MNIE?!!! – Zdziwił się całkiem oszołomiony Syriusz.

- NO, A MNIE?!!!

- Zaraz – Przerwała im Hermiona – My doskonale zdajemy sobie sprawę, że śmierć to pewien rytuał przejścia z jednego świata do drugiego i czasami może się coś pomieszać, ale…

- Wiecie… - Usłyszeli nagle głos Catherine za plecami. Stała na schodach przypatrując im się z rozbawieniem. Na jej widok Syriusz zmarszczył brwi i spochmurniał – Od dłuższego czasu tak stoję i się przysłuchuję. I mam wrażenie, że nadajecie wszyscy na zupełnie innych falach.

- Nie da się na tych samych z duchem! – Zaprotestował z urazą Ron.

- Z duchem? – W głosie Catherine pojawiło się bezbrzeżne zdumienie.

- Oni coś wymyślają – wzruszył ramionami ojciec chrzestny Harry’ego – A ty, co tu robisz?

Jego głos zlodowaciał i pojawiła się niechęć.

- Spotykam się z bratem- odpowiedziała z twardym błyskiem w oczach – Ach, i próbuję właśnie ustalić gdzie podziała się moja forsa, która zginęła mi pół roku temu. Może wiesz coś o tym?

- Ja jej nie mam! – Zaprzeczył.

- Jasne! – Prychnęła – A kto inny wtedy u mnie był?

- Dziadek!

Harry słuchał tego wszystkiego nie rozumiejąc i z niejasnym wrażeniem, że coś tu jest nie tak. Płaczliwe zawodzenie Stworka nie pozwalało mu zebrać myśli.

- Syriuszu! – Jęknął – Czy mógłbyś wreszcie…

Pozostała dwójka odwróciła się jak na komendę.

- Syriuszu?! – Powtórzyli.

- Nno… tak – Bąknął niepewnie.

- SZKARADO!!! – Wyła pani Black – ZDRAJCO!!! HAŃBO MEGO ŁONA!!!

Cathy spoglądała na niego ze zdumieniem. Potem jej wzrok przesunął się na rozwrzeszczany portret i twarz Syriusza. W jej oczach pojawiło się zrozumienie i parsknęła smiechem.

- Co jest takiego śmiesznego w tym, co powiedziałem?! – Zdenerwował się Harry próbując przekrzyczeć portret.

Gość także zaczął chichotać.

- To ty…- Zaśmiewał się – Naprawdę myślisz, że ja…

- Co? – Spytał niecierpliwie Ron.

- Naprawdę tak myśleliście? - Skręcał się tamten ze śmiechu – A nie… Przykro mi, ale muszę was rozczarować.

- ZDRAJCY!!! – Zawodzenie portretu słychać już było w całym domu – SZUMOWINY!!!

- Nazywam się…

- DANIEL!!! - Wściekły ryk Henry’ego Dancinga zagłuszył nawet hałas, jaki robiła pani Black - CO JA WAM KAZAŁEM?!! MIELIŚCIE UCISZYĆ TEN CHOLERNY PORTRET!!! ALBO JA TO ZROBIĘ!!! A KIEDY JUŻ TAM PÓJDĘ, TO GORZKO TEGO, POŻALUJECIE!!!

Harry spojrzał w szare oczy gościa, gdy obaj w pośpiechu rzucili się zaciągać zasłony.

- Ty… - Zaczął.

- Pozwól, że się w końcu właściwie przedstawię, Harry – Uśmiechnął się tamten - Jestem Black. Daniel Black. Syn Syriusza.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 19:53, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ DWUNASTY:

PRZESZŁOŚĆ I TERAŹNIEJSZOŚĆ

Wytrzeszczyli na niego oczy. Pod Hermioną ugięły się nogi i osunęła się na stojak na parasole. Noga trolla przewróciła się z łoskotem. Pani Black z pewnością wystąpiłaby z kolejną porcją wrzasków, gdyby nie to, że obaj chłopcy uwiesili się kurczowo zasłon i nie puszczali.

- Syn Syriusza? – Powtórzyła Hermiona w oszołomieniu – Ale on przecież nie miał…

- Miał – Wtrąciła się Cathy – Tylko o tym nie wiedział..

- Urodziłem się, gdy tata już siedział w Azkabanie – Wyjaśnił Daniel – Nigdy go nie widziałem.

Harry wciąż nie mógł pozbierać się po tym, co usłyszał. Całkowicie nie był przygotowany na tę ewentualność. Doznał jednak ulgi wiedząc już, że nie doświadczył wizyty ducha.. Wpatrywał się w Daniela w milczeniu, zupełnie jak reszta. Dopiero teraz zauważył, że Daniel, choć nieznacznie, różni się jednak od swego ojca. Oczy Syriusza były pełne dzikości i szaleństwa po pobycie w Azkabanie, Daniela zaś błyszczące humorem i kpiną. I Choć dostrzegał coraz to więcej subtelnych różnic, nie mógł się pozbyć wrażenia, że patrzy na niego Syriusz. W głowie zaś kołatały mu się słowa matki ze snu: „Ci, których kochamy nigdy tak naprawdę od nas nie odchodzą. Można ich odnaleźć w czynach i postawach innych ludzi”. Patrząc na Cat i Daniela wiedział już, że to prawda.

- Mama dużo mi o tacie opowiadała - Ciągnął chłopak – O Tobie zresztą też – uśmiechnął się do Harry'ego uśmiechem swego ojca – Dlatego nie mogłem doczekać się kiedy wreszcie cię poznam.

Harry i Daniel wyciągnęli ręce, żeby podać sobie dłonie i puścili zasłony portretu.

- PLUGA… - Zagulgotała pani Black i natychmiast rzucili się z powrotem ją uspokajać.

- Będzie z nią trudno – Mruknęła Ginny przyglądając się ich szamotaninie z kotarami.

- Daniel!!! – Ryk jego dziadka przetoczył się ponownie przez Kwaterę Główną. Wnuk podskoczył nerwowo i odruchowo puścił zasłony. Pani Black natychmiast z tego skorzystała – Czy ja mam wysłać do ciebie specjalne zaproszenie?!!! Czy ja wiecznie muszę się domyślać gdzie akurat w danej chwili się znajdujesz?!!! Rusz się stamtąd!!!

- NĘDZNE SZUMOWINY!!! – Szalał portret.

- Zajmij się nią – Rzucił Harry do Rona i nie zwracając uwagi na zdziwioną minę przyjaciela, pobiegł szybko za Danielem do kuchni. Kiedy tam weszli, trafili akurat na sam środek gorącej dyskusji. Lupin, popierany przez resztę, próbował przekonać Dancinga o słuszności czarodziejskiego systemu karnego. Ten zaś wyraźnie się z nim nie zgadzał.

- Ale jaki jest sens trzymania ludzi w więzieniu? – Dociekał starzec – Przecież to nie zdaje egzaminu!

- Ale to ważny element resocjalizacji!

- Jakiej resocjalizacji, człowieku?! Dziesięciu Śmierciożerców pokazało wam ostatnio gdzie ma tę waszą resocjalizację! Wiejąc z wiezienia!

- A widzisz jakieś inne wyjście? Przecież nie możemy pozwolić na to, żeby tacy jak…, tacy jak…

- …tacy jak ja? – Podchwycił z chytrym uśmiechem Dancing.

- …biegali swobodnie po ulicach – dokończył Lupin nie wdając się w szczegóły - Azkaban jest potrzebny!

- Mnie nie zresocjalizował!

- Bo ty jesteś jakiś dziwny!

- Aha! Czyli zaczynamy teraz mówić o mnie!

- Nie – zawahał się Lupin – Ja mówię ogólnie.

- Ale ja też podpadam pod „ogólnie”. Jednak pijesz do mnie!

Dancing mówił coraz zimniejszym tonem, na twarzy Lupina odbiła się rezygnacja, a Daniel złośliwie zachichotał.

- Jakby mnie ktoś zapytał, to ten tam zaczął najbardziej niewłaściwą dyskusję z najbardziej niewłaściwą osobą pod słońcem na najbardziej niewłaściwy temat- Szepnął do Harry’ego – Mama też próbowała. Ale szybko ją to przerosło.

- Harry, kochaneczku! – Zawołała pani Weasley niosąc na stół już drugi garnek z obiadem w zastępstwie rozlanej zupy - Siadajcie, proszę!

- Dzień dobry – Powiedział grzecznie Daniel.

- Witaj, Syriuszu – Odpowiedziała mechanicznie pani Weasley.

- Kto?! – Spytał odwracając się Mundungus. Pani Weasley uniosła głowę i napotkała wzrok chłopca. Sekundę później kuchnię przeszył przenikliwy wrzask: „Syriusz Black!” i łoskot upadającego na podłogę ciała.

- Na brodę Merlina!!! – Zawołali jednocześnie Fred i George.

- Obiad! – Krzyknęli z żalem Ginny i Ron.

- Mama! – Percy rzucił się łapać osuwającą się na podłogę zemdloną matkę.

W kuchni zapanowało pandemonium. Wszyscy zaczęli się nawzajem przekrzykiwać. Najczęściej wykrzykiwanym słowem było „Duch”!!! Tonks potłukła stertę talerzy, upuszczając je gwałtownie, Mundungus z podejrzliwością i niedowierzaniem sprawdzał poziom napoju wyskokowego w swej butelce, Moody z wyszarpniętą gwałtownie różdżką czaił się za stołem a Dumbledore rozpaczliwie próbował odzyskać kontrolę nad sytuacją. W jego błękitnych oczach można było wyczytać kompletne zaskoczenie. Lupin blady na twarzy podniósł się powoli z krzesła

– Syriuszu? – W jego zachrypniętym nagle głosie dało się wyczuć niedowierzanie.

- Pan wrócił z zaświatów!!! – Wrzeszczał jak opętany Stworek bijąc głową w ścianę – Duch Pana przybył żeby się zemścić, żeby wziąć krwawy odwet na winnych jego śmierci!!!

- O cholibka – Mruknął zaniepokojony Hagrid. Wycie skrzata jeszcze bardziej potęgowało panujący wokół chaos, Emelina Vance zemdlała a Percy wzywał matki.

- Pan ostro ukarze!!! Pan zabije!!!

- Ale heca – Zarechotał Dancing do osłupiałego tym zamieszaniem Daniela, kopnął skrzata uciszając jego wrzaski – Zamknij się mały. Hej, ludzie! Hej!!! LUUUDZIEEE!!! – Rozdarł się w końcu – To mój wnuk!!! Daniel Dancing Black. Syn Syriusza.

- Syn – Powtórzyła słabo profesor McGonnagal

- Syriusza/? – Zawtórowała Tonks.

- To nie jest duch? – Spytał z nadzieją Mundungus – I nie zrobi nam krzywdy?

- To nie jest duch – Tłumaczyła cierpliwie Gabrielle – I nie, nie zrobi wam krzywdy.

Przez kuchnię przetoczyło się zbiorowe westchnienie ulgi.

- Mam kuzyna! – Obudziła się nagle Tonks, zerwała się od stołu z zamiarem uściskania Daniela, poślizgnęła się na śliskiej podłodze i potknęła o Stworka – Cześć! Jestem…

- To Nymphadora – ubiegł ją Fred.

- Nie nazywaj mnie tak!!!

- Nymphadora Tonks, która woli, żeby zwracać się do niej po nazwisku.

- Zupełnie nie rozumiem dlaczego – Mruknęła Andromeda – Przecież to takie ładne imię.

- Gabi, nigdy nie mówiłaś, że masz syna! – Mówił oszołomiony Dumbledore.

- Bo nie pytałeś – Odparowała Gabrielle – Poza tym jak miałam mówić, skoro tyle lat nas nie było?!

Harry i Daniel zasiedli do stołu pomiędzy Lupinem i Moody’m. Wnet jednak młodego Blacka poderwał z miejsca ryk rodzeństwa Weasley’ów:

- TO KRZESŁO SYRIUSZA!!!

- Co? – Spytał zdezorientowany gość wpatrując się w zdezelowane zielone krzesło.

- To krzesło Syriusza! – Powtórzyła już spokojniej Ginny acz z wielkim naciskiem i potępieniem w głosie.

- Nie! – Harry powstrzymał zbierającego się do odejścia Daniela – Nie, w porządku. Siadaj.

Gwar panujący w kuchni ucichł w mgnieniu oka. Zdziwione i niedowierzające spojrzenia członków Zakonu Feniksa spoczęły na Harry’m.

- Hę? – Mruknął z powątpiewaniem Hagrid.

- Ale… - zaczęła Hermiona.

- O co chodzi z tym krzesłem? – Spytał zaciekawiony Daniel.

- A nie wiem – Wzruszył ramionami Harry ponownie zaskakując resztę – To oni coś wymyślili i wpadli w jakąś obsesję. Nie zwracaj na to uwagi.

Lupin nie wytrzymał i parsknął śmiechem. Wszyscy przecież doskonale wiedzieli skąd wziął się tzw.: „kompleks krzesła Syriusza”.

- No wiesz?! – Oburzył się Ron, który nie znalazłszy wcześniej miejsca obok Harry’ego, niezadowolony zasiadł po drugiej stronie stołu – To ty sterroryzowałeś wszystkich tym krzesłem, a teraz…

- Ja? – Zdziwił się obłudnie, Harry.

- No, a ja?!!!

- Kto to jest? – Zapytał cicho Daniel najwyraźniej przypomniawszy sobie, że Harry ich jeszcze sobie nie przedstawił.

Ron usłyszał.

- Jestem najle…

- A! – Harry wzruszył lekceważąco ramionami – To tylko jeden z moich kumpli ze szkoły.

Ron zamarł z otwartymi ustami. Hermiona poderwała głowę i wlepiła zdumiony wzrok w Harry’ego.

- Ron Weasley – ciągnął dalej Harry tak pochłonięty zaskakującą wizytą niespodziewanego gościa, że nie zauważył reakcji przyjaciół – Jego rodzina…poznasz ich z czasem. Nie da się ich przeoczyć. Tam… - machnął niedbale ręką – …siedzi Hermiona Granger.

- Tak – Wtrącił jadowicie Ron otrząsnąwszy się już z szoku – Też tylko jedna z wielu niewartych nawet wspomnienia koleżanek plączących ci się niepotrzebnie od czasu do czasu pod nogami – dodał wrogo.

- O co ci chodzi, Ron? – Zdziwił się Harry całkowicie zaskoczony tym wybuchem. Ron zdawał się być o coś na niego zły…

- O nic – Powiedział chłodno Ron ignorując znaki uciszającej go Hermiony – tylko o to, że starzy przyjaciele zostali w mgnieniu oka zastąpieni nową zabawką o imieniu Daniel!

- Co ty…?

- Echem – Chrząknął Dumbledore przerywając im tę niezbyt fortunną wymianę zdań – Panie Weasley, próbował już Pan tego nowego ponczu przyrządzonego przez Pańską matkę?

Ron obrzucił go niechętnym spojrzeniem i sięgnął bez słowa po poncz.

- Ja też spróbuję – zadeklarowała natychmiast Andromeda, a w kuchni powstał ożywiony gwar. Każdy chciał zatuszować dziwną rozmowę Rona i Harry’ego – Mmmm! Bardzo pyszne, Molly! Musisz mi dać ten przepis. To zupełnie… - nagle Andromeda się zawahała - …niezwykły smak – dodała niepewnie.

Molly Weasley także upiła łyk najpierw podejrzliwie przyjrzawszy się bliźniakom. Fred i George wydudlili radośnie całą szklankę do dna i sięgali po następną. Kiedy sama skosztowała napoju na jej twarzy pojawiło się zdziwienie – Rzeczywiście! Smakuje zupełnie jak…FLETCHER!!! DOLEWAŁEŚ TU CZEGOŚ?!!!

Mundungus schował pospiesznie za plecami pustą butelkę po szkockiej whisky.

- Nie! – Zarzekał się.

- Kim są ci wszyscy ludzie? – Pytał cicho Harry’ego Daniel, podczas gdy Pani Weasley głośno obsztorcowywała Mundungusa, a potem wsiadła na Henry’ego Dancinga, który próbował przekonać ją, że odrobina whisky nigdy jeszcze nikomu nie zaszkodziła. – Odrobina?!!! – Krzyczała wyrywając poncz z niechętnych i opornych rąk swoich synów – On tam wlał całą butelkę!!!

- To członkowie Zakonu Feniksa – odszepnął cicho Harry – Należą do Stowarzyszenia walczącego z Lordem Voldemortem. Chyba wiesz, kto to?

- Wiem – Kiwnął głową – Nawet go widziałem.

- Naprawdę – Zainteresował się siedzący tuż obok Lupin. Nawet Moody oderwał się od swojej piersiówki i utkwił w Danielu swe magiczne oko – I co?

- Przez krótką chwilę. Nie było dużo do oglądania pomiędzy słowami dziadka „Cześć, Tomuś!! Kopa lat!!” a błyskiem różdżek i chmarą kurzu a następnym wołaniem dziadka „Wiejemy stąd!”. Najbardziej w pamięci utkwił mi motyw ucieczki.

Lupin ukrył uśmiech.

- Catherine miała podobne odczucia – zaśmiał się Harry – W każdym razie, Zgromadzenie próbuje uchronić świat czarodziejów przed Lordem Voldemortem. Ten dom to Kwatera Główna.

- Milutki – ocenił Daniel rozglądając się po ruderze, której ponurego wnętrza nie zdołały odmienić miesiące sprzątania – Czy ty też należysz do Zakonu?

- Ja nie mogę. Nie jestem jeszcze dorosły.

- Zabronili ci??! – W głosie chłopca dało się słyszeć głębokie zdumienie - Mnie – tu uderzył się dumnie w pierś – Nikt nigdy nie zdołał czegoś na dłużej zabronić. Nawet dziadek.

Moody chrząknął niedowierzająco.

- Chociaż…Nie żeby nie próbował dodał chłopak uczciwie – Ale zawsze miałem pomysły jak to obejść.

- Oni też – mruknął Moody wskazując na Freda i George’a – Wraz z kolejnymi modelami mega super Uszu Dalekiego Zasięgu.

- Mega?! - Czy jak oni to tam nazywają – dokończył Szalonooki – Nieważne. Rozplenili to po całym domu i już żadna Rada Zakonu nie może odbyć się spokojnie bez gromady dzieciaków podsłuchujących za drzwiami z tymi przeklętymi sznurkami w uszach.

- Pani Weasley skonfiskowała przecież wszystko – Harry próbował tuszować ostatnie wyczyny przyjaciół.

- Jasne – W głosie szalonookiego zabrzmiał sarkazm – A ja wcale nie widzę kłębu tego paskudztwa za ich pazuchą?

I ruszył, żeby uciąć sobie długą, pouczającą i owocną pogawędkę z bliźniakami.

- Chyba będziecie musieli znaleźć inny sposób – Zauważył Daniel w zadumie. Spojrzał na Harry’ego z chytrym uśmiechem i mrugnął okiem. Lupin zauważył ich porozumiewawcze spojrzenia. Doskonale zdawał sobie sprawę, czego mogły dotyczyć. Z niepokojem pomyślał, że dla Zakonu nadchodzą ciężkie czasy. Jak dotąd system zabezpieczeń przed podsłuchem działał bez zarzutu. Braci bliźniaków, którzy chętnie dzielili się z resztą wrażeniami, wykluczano z co bardziej tajnych spotkań. Percy zaś, narażony na ewentualne szykany i szantaże ze strony żądnego wieści rodzeństwa, znajdował się pod ochroną matki. Remusowi w chwili, gdy patrzył na ciche porozumienie obu chłopców stanęłi przed oczami starzy przyjaciele – James i Syriusz. Dla nich nie liczyły się żadne zakazy ani przeszkody. Wyglądało na to, ze ich synów także nie powstrzyma się przed osiągnieciem upragnionego celu. Pomyślał, że słowa, którymi tak często wszyscy zwracali się do Harry’ego: „Jesteś taki podobny do swego ojca” nagle nabrały nowego znaczenia. Przyrzekł sobie mieć obu młodych Huncwotów na oku.

- Cholibka! – Nad uchem Harry’ego rozległ się gromki głos i Hagrid chwycił Daniela w objęcia – Nie sądziłem, ze zobaczę syna Syriusza! To ci dopiero niespodzianka! – Mówił gniotąc go w mocarnym uścisku – Cieszę się, ze cię tu widzę!

- Ja też – pisnął Daniel, kiedy „delikatne” klepnięcie olbrzyma w ramię wbiło go prawie w podłogę.

- To Hagrid – Harry zauważył pytające spojrzenie młodego Blacka – Najlepszy przyjaciel, jakiego kiedykolwiek miałem. Można na nim zawsze polegać.

Ron postawił z głośnym łupnięciem kubek na stół jakby chcąc przypomnieć, Harry’emu o swojej obecności…

Dla Harry’ego czas jakby stanął w miejscu. Rozmawiali z Danielem jak gdyby znali się od lat. Członkowie Zakonu Feniksa także byli nim zafascynowani. Mimo iż jasnym stało się, ze tego dnia obrady nie zostaną już wznowione nikt nie opuścił Grimauld Place 12 wszyscy wciąż zaczepiali Daniela i zadawali mu tysiące pytań. Chłopiec odpowiadał na nie z humorem i żartem. Wnet zjednał sobie sympatię wszystkich. No, prawie wszystkich. Jedna osoba nie podzielała sympatii reszty.

Ron siedział ponury, milczący i zły. Łypał niechętnym okiem na Daniela, a kiedy ten zaczął żartować z Ginny, Ron zgrzytnął z wściekłością zębami i wygłosił w przestrzeń coś na temat wstrętnych typów i głupich, niewdzięcznych siostr. Jakiś czas później znów rozległy się jego narzekania: „Ktoś mógłby porzucić wreszcie bezowocne rozrywki – mówił – i powinien ugotować w końcu jakis obiad, skoro poprzednie dwa poszły na zmarnowanie. On przez jakiegoś nicponia nie zamierza dłużej głodować”.

- Mówiłeś coś? – Warknęła pani Weasley stając za jego plecami.

- Nnnie…, nie –Wwyjąkał chcąc uniknąć konfrontacji z matką.

Porzuciwszy temat żywnościowy zaczął przedstawiać Hagridowi i Hermionie teatralnym głosem, tak żeby mieć pewność, że dotarło to do właściwej osoby, swoje poglądy na temat prawdziwej przyjaźni.

- Niektórzy! – Prawie krzyczał w stronę niemych pleców Harry’ego – zapominają o swoich przyjaciołach tak szybko jak wieje wiatr. Wystarczy postawić przed nimi jakieś męty, żeby…

- Ron –Wwestchnęła znużonym głosem Hermiona.

- Co? - W swoich wywodach osiągnąłeś dno już pół godziny temu. Nie pogrążaj się bardziej. Od drugiej strony stołu dobiegły ich wybuchy śmiechu.

- Dziadek nigdy nie traktował mnie ulgowo – mówił Daniel wśród chichotów – Zwłaszcza, gdy byłem mały.

- Ach, masz na mysli to wydarzenie, kiedy się urodziłes? – Podchwyciła Gabrielle.

- Nad Nilem – Wtrącił w zadumie Dancing.

- To było na Amazonce – zaprotestowała.

- Nad Nilem.

- Na Amazonce!

- Nad Nilem! – Upierał się starzec.

- No chyba lepiej wiem, w jakim kraju urodziłam własnego syna!

- Do licha kobieto! – Zdenerwował się – Przeciez wiem, kiedy rzucałem go na pożarcie krokodylom, nie? Nie gadaj mi bzdur o Amazonce!

- Co? – Przeraził się ktoś

- Ale… - Gabrielle zmarszczyła brwi.

- Amazonka była później – wtrącił Daniel – Miałem już sześć lat. Dorwały się do mnie piranie.

- Czy można wiedzieć, jaki był powód twoich tak ciepłych uczuć do wnuka – Zapytał ostrożnie Dumbledore. Wszyscy w kuchni z zainteresowaniem słuchali mrożącej krew w żyłach opowieści.

- Bo ta kobieta – Tu Dancing wskazał oskarżycielskim gestem na swoją córkę – zachowała się w sposób niegodny prawdziwego Dancinga! Ta istota, która ma czelnośc zwać się moją córką, zła krew, hańba mego rodu, czarna owca w rodzinie…

- Niedaleko w koncu pada jabłko od jabłoni – Odcięła się Gabrielle.

- Coś sugerujesz Gabi? –Starzec zmarszczył groznie brwi.

- Tylko to, że…

- Ale pobijecie się później – przerwał im Moody – Powiedz wreszcie co ona zrobiła.

- No, więc kiedy moja kochana córunia – Kontynuował z przekąsem Henry – weszła do tej śmierdzącej rodziny zdrajców, sprzedawczyków, sługusów Czarnego Pana, …bez obrazy Andromedo…, przejęła również te ich bzdurne tradycje.

- No wiesz! – Oburzyła się, Gabrielle – Nie masz prawa …

- Mam! Wtedy też miałem – Pieklił się. Daniel wywrócił z politowaniem oczami – inaczej mój wnuk…

- Co zrobiła?! – Spytał z naciskiem Moody.

- Doprowadziła mnie do białej gorączki, ona…

- CO ZROBIŁA?!!! – Ryknęła razem cała kuchnia

- Nadała mojemu wnukowi imię.

Przez chwilę panowała pełna konsternacji cisza.

- Tylko tyle? – Zdziwiła się Catherine.

-TYLKO?!!!- Wrzasnął dancing – Ta przeklęta rodzina ma jakiś głupi zwyczaj nadawania bzdurnych imion! Albo są to nazwy konstelacji gwiezdnych albo coś jeszcze bardziej niedorzecznego. Jedno imię gorsze od drugiego.

- Chyba wiem cos na ten temat – Mruknęła z goryczą Tonks.

- Nie mogłem przeciez pozwolic żeby mój wnuk nazywał się Orion, prawda? Nie miałem innego wyjścia.

- Całkowicie się z panem zgadzam, panie…

- Cicho! – Zgasiła córkę Andromeda.

Pani Wesley przypatrywała się Dancingowi z wyrazem potępienia na twarzy.

- Ty jednak jesteś szalony – oceniła – Wrzucać niemowlę do rzeki pełnej krokodyli, bo miałeś pretensje o imię.

- Przeciez żyje – skrzywił się Dancing – Poza tym został szybko wyłowiony.

- Przez obcych ludzi – wytknął mu wnuk z pretensją w głosie.

- Masz jeszcze jakies obiekcje chłopcze? – Warknął dziadek – Chcesz, mogę naprawić niektóre błedy. W tym miescie też jest rzeka i …

- Sporo podróżowaliście - Przerwał mu Dumbledore – Zwiedziliście prawie cały świat.

- Ale do Stanów jechać już nie możemy – Westchnęła Gabrielle – Mój tata i Dan wpadli na ten cudowny pomysł, jak najszybciej zarobić na naszą podróż do Londynu.

- Co obrabowali? – Spytali Hagrid i Mundungus. Styl życia Henry’ego Dancinga był powszechnie wszystkim znany.

- Fort Knox

Harry, Hermiona i Catherine zakrztusili się piwem kremowym…

- Ścigało nas FBI i żandarmeria wojskowa. Musieliśmy ukrywać się na moczarach Florydy. I niestety przy okazji forsę szlag trafił, bo utonęła

- Nie podobało mi się tam – Ocenił Daniel.

- Mi też – zgodził się z nim dziadek – Tylko się nabawiłem reumatyzmu i strzeliły mi korzonki na tym bagnistym zadu…,w tym zapomnianym przez Boga miejscu.

- Wróciliście na stałe czy na trochę? – Spytał pan Weasley, a ton jego wypowiedzi wyraźnie wskazywał nadzieję na to „trochę”.

- Sam nie wiem…Może wam pomożemy w walce z Tomkiem? – Rzucił i udał, że nie słyszał jęku rozpaczy i rozczarowania, jaki przeszedł przez kuchnię.

- Chyba będę musiał znaleźć lepszą kryjówkę dla myślodsiewni – Mruknął pod nosem Dumbledore.

- Świetnie – klasnęła w dłonie pani Weasley – W takim razie Daniel będzie mógł iść z Harry’m i Ronem do szkoły!

Konsternacja wśród członków rodziny Dancingów mówiła sama za siebie.

- Do szkoły? – Przeraził się Daniel - Do jakiej szkoły?! Ja nigdy nie chodziłem do szkoły!

- ŻE CO?!!!

- Noo…, mama nigdy nie protestowała i …

Oskarżycielskie spojrzenia czarodziejów spoczęły na Gabrielle.

- Protestowałam! – Broniła się – Nawet bardzo!

- Gabi, jak mogłaś do tego dopuścić? – Spytał z naganą w głosie Dumbledore.

- A myślisz, że miałam jakiś wybór? Przegłosowali mnie!

- Dziecko? – Spytała sceptycznie pani Weasley – Przegłosowało cię dziecko?

- No właśnie. Cieszę się, ze to rozumiesz. Była tak wielka awantura, oni wciąż nie chcieli się zgodzić, żeby Daniel poszedł do szkoły, więc co się miałam kłócić? Poza tym on tak bardzo płakał…

Pani Weasley nagle obróciła się ku Dancingowi.

- Tego już za wiele, Henry – Powiedziała z gniewem – Jak mogłeś tak sterroryzowaćtę biedną rodzinę!

- Co zrobić?!

- Chcesz powiedzieć, że on naprawdę nigdy nie chodził do szkoły?!

- Nie – odpowiedzieli razem dziadek i wnuk.

- I to nieszczęsne dziecko nic nie umie?!

- Bez przesady! – Żachnął się chłopiec – Coś tam…

- Cicho bądź, Danny – Zgasił go dziadek.

- …umiem – dokończył – Łamać szyfry, wysadzać sejfy, rabować banki…

- Powiedziałem, bądź cicho.

- Ale… - Nie odzywaj się. Pani Weasley wrzała oburzeniem.

- Aha! – Krzyknęła – Czyli to wszystko, czego nauczyłeś własnego wnuka, tak?! Jak się rabuje banki?!

- No nie, jeszcze…

- Daniel, nie wtrącaj się!

- Pozbawiłeś własnego wnuka możliwości kształcenia się! Jak mogłeś?! Jak tak w ogóle można robić?!

- Dla mnie bomba!

- Fred, masz szlaban! Gdybym była tobą, Dancing, to…

- Mamo, daj spokój – Skrzywił się Ron – Kogo obchodzi czy ten gówniarz…

- Ale nie jesteś!!! – Ryknął starzec do pani Weasley. Oboje kompletnie zignorowali wypowiedź Rona – To mój wnuk i to ja będę decydował o tym, co ma robić!

- Dziadku, czy mogę…

- Cicho bądź! Dzieci nie mają prawa głosu. Powiem ci, Molly, że póki ja żyję, ten chłopak nie przestąpi progu waszej zawszonej szkoły!

- O! Naprawdę?! – Pani Weasley była już rozwścieczona jak jeszcze nigdy – Szybko możemy zmienić ten stan rzeczy!!!

- Molly, uspokój się – Próbował interweniować Dumbledore.

- Przepraszam! – Daniel podjął jeszcze jedną próbę – Czy korzystając z tego, że miesiąc temu skończyłem czternaście lat, to czy mogę wypowiedzieć się sam w swoim imieniu?

- NIE!!! – Ryknął dziadek.

- Dobrze – Daniel osunął się na krześle. Z miejsca, w którym siedział Ron dał się słyszeć złośliwy chichot – Tak tylko pytałem.

- Stworek prosi, żeby jednooki nie krzyczał na Pana – Dobiegł ich głos skrzata – Inaczej Pan mógłby się zemścić!

Sekundę później głośno trzasnęły zamykane za nim drzwi.

- Nie musiał go Pan stąd wykopywać! – Rzuciła Hermiona z urazą.

- Dancing, a co ty właściwie masz przeciwko naszej szkole? – Zainteresowała się profesor McGonnagal.

- Stamtąd wyszli Aurorzy, którzy na mnie polowali…

- Boisz się, żebym ja też tego samego nie robił w przyszłości? – Spytał złośliwie Daniel.

Dancing zignorował wnuka.

- Poza tym w Hogwarcie wyhodowaliście na swoim łonie mego najgorszego wroga.

- Wyhodowaliśmy też ciebie – Wymamrotał cicho pod nosem Dumbledore.

- Ładny mi wróg, do którego zwracasz się „Tomuś! Kopa lat!” i przyjaźniłeś się szmat czasu – Mruknął Moody.

- Henry! – Tym razem głos zabrał Lupin – Nadal jednak sądzę, że Daniel powinien…

Harry wstał. - Chodź – Pociągnął Daniela za rękaw – To jeszcze długo potrwa.

Skinął na Catherine, ale ta nie chciała opuszczać pola walki. Hermiona i Weasley’owie również z wypiekami na twarzy śledzili nabierającą tempa awanturę. Tylko Ron po długim wahaniu zdecydował się pójść za Harry’m.

- Wiesz, co mnie najbardziej denerwuje w tym wszystkim? – Spytał Daniel, gdy szli schodami na górę – Dziadek próbuje na siłę mnie ustawić. A ja tego nie chcę i dlatego się kłócimy. Nie dziwię się, że tata go nie lubił. A potem podobno w ogóle przestał z nim rozmawiać.

- Dlaczego?

- Bo dziadek podprowadził mu ukochany motor.

- Też bym go nie lubił – zaśmiał się Harry.

Doszli już do sypialni Syriusza i Harry otworzył drzwi. Na ich widok Hardodziob poderwał się z podłogi i powitał ich skrzekliwie. Załopotały ogromne skrzydła…

Daniel stanął jak wryty.

- Fajny! – Wykrzyknął olśniony – Skąd go masz?!

Ron postanowił wziąć udział w rozmowie. Nie życzył sobie by go pomijano. Ale w tej samej chwili, gdy otworzył usta, przed nosem trzasnęły mu z hukiem drzwi. Został po tej niewłaściwej stronie…


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 19:54, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ TRZYNASTY:

SZATAŃSKIE POMYSŁY

- SZLAMY!!! PSY!!! PLUGAWIĄ DOM MOICH OJCÓW!!!

- HARRY, JEŚLI JEJ NATYCHMIAST NIE ZOSTAWICIE W SPOKOJU, TO PONIESIECIE GORZKIE TEGO KONSEKWENCJE!!!

Natychmiast zapadła cisza. Pani Weasley cała czerwona z gniewu opadła z powrotem na krzesło i potoczyła po członkach Zakonu Feniksa wściekłym wzrokiem.

- Wiem, wiem… - Mruknął współczująco Lupin – Trochę to denerwujące, ale to…

- Trochę?! – Sarknęła profesor McGonnagal będąca akurat dokładnie w takim samym nastroju, co pani Weasley - To nazywasz trochę Remusie? To może ci przypomnę, ze od tygodnia nie odbyło się normalnie ani jedno zebranie Rady!!! Ciągle nam coś przeszkadza!!! I nie mów mi, że to stan przejściowy!!!

- MORDERCY!!! WREDNE KUNDLE!!!

- Jeśli twój wnuk, Dancing, nie przestanie drażnić portretu, to ja…

- Czego się czepiasz chłopaka?! W końcu to twoje dzieciaki rozrabiają najbardziej! Mój jeszcze nie rozbiera domu na kawałki.

- Trzeba było nie gadać bzdur o ukrytym gdzieś tutaj złocie!

- To nie są bzdury! Ono istnieje!

- I wielu w to uwierzyło – Mruknął pan Weasley.

- Zignorujmy to wszystko – Zaproponowała Tonks – i zajmijmy się wreszcie obradami.

- Zignorować? – Parsknęła profesor McGonnagal – A ten dom zawali się nam na głowy? W te dzieci jakby coś wstąpiło!

- Oni się nudzą – Próbował znów zainterweniować Lupin.

- Tak, ale w zeszłym roku byli normalni!!! A teraz nie da się nad nimi zapanować! – Mówiła poirytowana pani Weasley – Wynalazłam im coś do roboty, wiem, że ciężko pracują, wiec nie rozumiem jak mają jeszcze siłę na te swoje szaleństwa!

- Hmm…- Mruknął z powątpiewaniem Dancing, któremu mignął w otwartych drzwiach kuchni obraz Stworka uginającego się pod ciężarem sterty ubrań do prasowania, próbującego jednocześnie zamieść podłogę i wypolerować srebra.

- Są w jakimś buntowniczym nastroju – Westchnęła Andromeda – Nawet zebrania już ich nie interesują.

Wszyscy spojrzeli na puste miejsca trójki braci Weasley’ów. Ich nieobecność rzucała się w oczy, tym bardziej, że brakowała również Mundungusa, Dumbledore’a załatwiającego swoje sprawy w Ministerstwie i Sewerusa Snape’a. Tego ostatniego na Grimauld Place 12 od dawna nie widziano. Profesor McGonnagal wbiła oskarżycielski wzrok w Dancinga, jakby mówiąc: „To twoja wina!”.

- No, co?! – Bronił się – Przecież ja mu nic nie zrobiłem!

- Jeszcze nic – uściśliła - Ale Snape doskonale zna twój pogląd na jego osobę.

- Boi się wrócić – Wtrąciła Andromeda - Dlatego jesteśmy w tyle z wiadomościami o planach Sami – Wiecie – Kogo.

- Spotkałam go dzisiaj – Powiedziała z zadumą Hestia Jones – Czaił się jakieś dwie przecznice stąd. Obserwuje ukradkiem dom.

- Dowiedziałaś się czegoś?

- Jasne!

- Świetnie – Westchnęła profesor McGonnagal – Może uda nam się wreszcie cokolwiek ustalić…

Nagle urwała, jej wzrok spochmurniał, a kiedy znowu się odezwała jej głos ociekał jadem.

- No tak, ale niektórzy z nas wolą mnie nie słuchać – Warknęła – Dedalusie! Czy ja dobrze widzę? Czy wy obaj z Hagridem gracie pod stołem w karty?

Winowajcy gwałtownie poderwali głowy.

- My?! – Spytali z obłudnym zdziwieniem – Nie!

- Doprawdy, Diggle! Myślałam, że ta historia z Moody’m czegoś cię nauczyła!

- Co za historia?- Spytała zaciekawiona Tonks szeptem, gdy profesor McGonnagal straciła już nimi zainteresowanie i powróciła do omawiania planów działania.

- Grałem z Alastorem w pokera o najwyższe stawki – Wyznał ponuro Dedalus – Zupełnie zapomniałem, że on tym swoim magicznym okiem wszystko widzi!

- I co?

- Zostałem bankrutem – Powiedział z goryczą – Zyskałem puste kieszenie i głębokie przeświadczenie, że już nie chcę z nim grać. Mundungus też nie chce.

- Bo nie może oszukiwać? – Zgadła Tonks.

- Ja mam propozycję! – Pani Weasley znów zabrała głos – Tak jak mówiłaś Tonus, zignorujmy przeszkadzający nam hałas. Będziemy siedzieli tu tak długo, aż czegoś nie ustalimy!

Większość członków Zakonu jęknęła, tęsknie spoglądając na zegar. -

Mnie na przykład n i c, ale to powtarzam n i c nie odciągnie od tego…

W tym momencie w jej rozważania wdarły się jakieś zgrzytliwe odgłosy i głuchy łoskot. Czarodzieje drgnęli nerwowo.

- Co oni tam…

- Podpiłowali schody – Poinformował usłużnie Alastor Moody stając własnie w drzwiach – Przedtem rozbierali ścianę. Zabrali się chyba też za podlogę.

- Po co? – Jęknęła pani Weasley.

- Szukają tego złota.

- Słusznie ktoś zauważył, że ten dom zawali nam się na głowy – Mruknęła Hestia.

Pani Weasley poderwała się z krzesła i - wbrew swoim wcześniejszym deklaracjom – wypadła jak burza z kuchni. Lupin pobiegł za nią.

Harry i Daniel, widząc ich, zerwali się z podłogi i stanęli ze skruszonymi minami. Pani Weasley zatrzymała się przy nich, choć odgłosy ekipy poszukiwawczej z głębin domu nagliły do pośpiechu.

- Drażniliście portret pani Black? – Spytała surowo.

- Nno..Tak.

- Chociaż zakazałam wam tego robic?

- Tak, ale ona już…

- Doskonale wiecie, że denerwuje mnie ten hałas!

- Ale ona już się nie wydziera!

- Jak to?!

Daniel machnął ręką w stronę portretu i obojgu czarodziejom opadły szczęki. Pani Black wygrażała im coś pięściami cała sina na twarzy, ale nie mogła wydobyć z siebie głosu. Oczy o mało nie wylazły jej z orbit z wysiłku. Choć próbowała coś krzyczeć, jej usta pozostawały zamknięte.

- Zaklęcie Trwałego Przylepca – Powiedział z dumą i satysfakcją Harry.

- Przecież tobie nie wolno uzywać czarów! – Oburzył się Lupin.

- To nie ja! To Daniel rzucił! A jego Ministerstwo jeszcze się nie czepiało!

Pani Weasley przyglądała się portretowi.

- Ale wiecie… - zaczęła z wahaniem – To jest…, to jest…trochę niehumanitarne.

- Ale przynajmniej siedzi cicho!

Czarodzieje popatrzyli z powątpiewaniem na matkę Syriusza, która waliła z rozpaczą głową w ramę obrazu. Jakkolwiek sytuacja budziła wątpliwości, to nie widzieli innego rozwiązania. Pani Weasley westchnęła i postanowiła zająć się tym, po co wybiegła z kuchni.

- A gdzie reszta?

- Zdaje się, że chyba przenieśli się do,…Czego znowu chcesz, Stworku?! – Skrzywił się Daniel, gdy poczuł szarpnięcie za nogawkę w okolicach kolan.

- Stworek przyniósł Panu kalesony Arnolda Blacka – Zapiszczał skrzat.

- A na co mi te stare gacie? – Zdziwił się – Wyrzuć je!

I z powrotem zwrócił się do matki Rona.

- Teraz są z Mundungusem w piwnicy. Chyba zamurowują tam Percy’ego.

- Ale sir – skrzeczał Stworek, podczas gdy pani Weasley biegła galopem po schodach – Pan kazał mi je przynieść.

-Idź sobie z tym!

- O co chodzi?- Spytał z zaciekawieniem Lupin dopiero teraz zauważając, że pod nogami obu chłopców kłębią się stosy przeróżnych dziwnych przedmiotów.

- Ciocia Andromeda poprosiła mnie, żebym kazał tej gnidzie przynieść wszystkie te przedmioty, które kradł podczas naszego sprzątania. Znosi mi to wszystko, już nie mogę domknąć drzwi swojego pokoju. Nie mogę go powstrzymac! Nie, Stworku! Tego głupiego zdjęcia cioci Narcyzy też nie potrzebuję. Cioci Bellatrix też nie. Chyba tylko po to, żeby na nie napluć. Idź z tym!

Harry roześmiał się na widok cierpiętniczej miny przyjaciela, a Lupina jeszcze raz uderzyło to jak ci dwaj szybko się ze sobą zżyli. Nie odstępowali się ani na krok. Nie minął tydzień, a opowieści na temat rozsądku Harry’ego i braku lekkomyślności można było zamknąć do lamusa. Pani Weasley miała rację. W tym roku we wszystkie dzieci jakby coś wstąpiło. A Harry pod wpływem Daniela i Catherine mocno się zmienił. W dowcipach i szaleństwach przewyższali czasem nawet braci bliźniaków. A dodawszy do tego nieokiełznany temperament Cathy, tworzyło to wielce wybuchową mieszankę. Ulubionym zajęciem chłopców było przesiadywanie w holu i drażnią ćpania Black, doprowadzanie do szału nie tylko sam portret, ale i resztę domowników.

Lupin pomyślał też jak w tym wszystkim odnajduje się osamotniony nagle Ron.

- Syriusz Black, sir – W rozważania Lupina wdarł się cienki głos skrzata – Stworek ma coś jeszcze.

- Wywal to.

- JAK ŚMIELIŚCIE?!! CZY WYŚCIE JUŻ CAŁKIEM PODURNIELI?!! – Dobiegło ich z piwnicy – ZERO MYŚLENIA!!!

- Pójdę tam – Szepnął nerwowo Lupin – Może uda mi się ją uspokoić - I wybiegł z holu zostawiająć ich samych.

- Bhmmm…!!! – Zagulgotał dziko portret wymachując pięściami.

- Co?

- Bhmmm…!!!

- Ona chyba nam grozi – Zauważył Harry.

- Ale się boję! – Prychnął Daniel ignorując wysiłki skrzata, by zwrócić na siebie jego uwagę.

- Bhmmm…??? – W mamrotaniu portretu dało się słyszeć błagalny ton.

- Chcesz, żebyśmy cię uwolnili? – Zgadywał Harry.

- Bhmmm…

- Nie – Daniel się nie zgodził.

- Bhmmm…!!!

- Tego fragmentu nie załapałem – Pwiedział Harry.

- Ale można się domyślić – Daniel odwrócił się od obrazu i wpadł na Stworka – A ty tu co?!

- Stworek ma coś dla Pana!

- Znowu kolejne gacie?!

- Pan to lubi żartować – Pisnął skrzat – To coś innego.

- To wyrzuć to!

- Stworek nie może! Tak długo ukrywał to przed tamtymi czarodziejami. Przez lata na tym spał! – Tłumaczył namolnie skrzat.

- Idź sobie!

- Pan nie szanuje swego sługi – Narzekał Stworek przysuwając się do nich z dużym parcianym workiem – Stworek tak zapamiętale to chronił! Te małe, żółte krążki…

- Zaraz ci powiem, co mnie obchodzą twoje małe, żółte krążki!! – Zdenerwował się Daniel i kopnął bagaż Stworka. Ciche brzęknięcie zbiegło się z okrzykiem bólu.

- Co ty tam masz?! – Stęknął z urazą trzymając się za palec u nogi. -

Małe, żółte krążki.

- Wyrzuć to! – Zdecydował Harry.

- Ale…

- NIE SŁYSZAŁEŚ?!!! WYNOCHA!!! – Ryknął na niego Daniel.

Skrzat zalał się rzewnymi łzami – i wyjąc i szlochając, opuścił hol.

- Gratulacje – usłyszeli oschły głos. Hermiona patrzyła na nich z wyrazem potępienia nawarzy.

- O co ci chodzi? – Spytali stropieni.

- To tak się odnosisz do Stworka? – Napadła na Daniela – Przecież on cię uwielbia!

- Raczej panicznie boi – Poprawił ją Harry.

- Nieważne! – Warknęła – W każdym razie, zachowujecie się niewłaściwie wobec tego biedaka. On się tak stara, a wy…?!

Harry i Daniel spojrzeli po sobie i ukryli zniecierpliwienie.

- Nie powtarzajcie błędu Syriusza! – Rozkręcała się Hermiona – On…

- Hermiono, a jak tam zamurowywanie Percy’ego?

- Biedny Stworek tyle przeszedł i…Co?

- Jak tam zamurowywanie Percy’ego? – Powtórzył cierpliwie Harry chcąc zmienić temat.

Hermiona zarumieniła się.

- Ja tego nie robiłam! – Broniła się!

- Ale i tego nie powstrzymałaś – Harry przeszedł do ataku.

- Bo mnie nie słuchali! Zupełnie tak samo jak wy!

- A jak rozwija się sytuacja na dole? Pani Weasley tam pobiegła.

- Źle! – Warknęła wciąż jeszcze na nich zła – Mama Rona zrobiła tam dantejskie piekło. A Percy znowu zaczął odmawiać bliskich kontaktów ze swoją rodzina. No, ale jak Fred i George zaczną się nudzić, to ich nic nie powstrzyma. Słuchajcie, z tym Stworkiem to ja…

- A dlaczego akurat Percy’ego? – Przerwał jej Daniel.

Hermiona westchnęła.

- Bo Ginny zabarykadowała się w komórce na miotły, ja i Ron uciekliśmy, Bill i Charlie głośno zaprotestowali, a Cat…No cóż, George będzie miał ładne limo pod okiem. Zatem wybór Percy’ego nasunął się sam przez się.

- Percy zawsze nasuwa się komuś sam przez się – Zauważył Harry.

- A wam Stworek!- Warknęła, Hermiona wracając do zasadniczej kwestii i nie zważając na ich cierpiętnicze miny – Nie możecie tak go traktować! Poza tym wykryłam, co ostatnio robiliście! Nie możecie wykorzystywać jego przesądów!

- Ale to on sam myśli, że jestem duchem mego ojca! – Bronił się Daniel

- Sam? – Powtórzyła ironicznie – I to on sam kazał wam latać poprzedniej nocy po domu pod peleryną niewidką i krzyczeć: „uhu-uuu!”?!

- Eee,…co? – Zdziwił się Harry

- Daj spokój! – Prychnęła – Przecież doskonale wiem, co wyrabiacie!

- A niby, co? – Spytali niewinnie

- Latacie pod tą głupią peleryną-niewidką i straszycie jako duch! A biedny Stworek o mało wczoraj nie dostał ataku serca słysząc obok siebie te bzdurne: „Uhu-uuu! To ja, Syriusz Black! Przychodzę, żeby się zemścić!”

- Skąd wiesz? - Zaniepokoili się.

- Przyleciał się poskarżyć, że coś go opętało.

- Nie, skąd wiesz, że to my?

- Bo ja też leciałam się poskarżyc! Akurat do was. I akurat widziałam jak wracaliście.

- Co to znaczy „też”? – Zaciekawił się Daniel – Straszyliśmy tylko Stworka!

- Może chcieliście przerazić tylko jego, ale usłyszałam to ja i Tonks.

- Tak mi się zdawało, że usłyszałem więcej niż jeden krzyk – Przyznał Harry.

Daniel nagle się rozpromienił.

- Ty! To jest świetny pomysł! – Rzucił – Możemy robić jako duchy na większą skalę!

- Co, straszyć hurtem? – Upewnił się Harry.

- Nie! – Przeraziła się Hermiona.

- Ale wielu do straszenia odpada – Powiedział Harry – Moody’ego zostawmy w spokoju. Chcę jeszcze trochę pożyć. On zbyt nerwowo reaguje na zagrożenie. Dumbledore się na to nie nabierze. Zresztą on i tak tu nie nocuje, a kto by uwierzył w dziennego ducha. Twój dziadek…

- Jego dziadek też wrzeszczał w nocy – Oznajmiła Hermiona, której całkowicie przestał się podobać kierunek, w którym zdążała rozmowa – Co prawda nie wiem, co on robił wtedy na korytarzu i poproszę panią Weasley, żeby sprawdziła czy nic nie zginęło, ale…

- Hej! – Oburzył się Daniel – Nie szkaluj mojego dziadka!

- Dobra! – Przerwała mu Hermiona bezceremonialnie – Później będziesz bronił honoru swojej rodziny. I przestańcie udawać duchy, bo to głupie!

- Ale chyba nikomu o tym nie powiesz?!

- Powiem!

- Ale my się nudzimy1

- To zajmijcie się czymś!

- Czym?! Mamy jak reszta rujnować dom w poszukiwaniu złota, czy murować kogoś żywcem w piwnicy?

Hermiona wzniosła ręce w geście poddania

- Mam dość! – Jęknęła – Róbcie, co chcecie, mnie to już nie obchodzi! Wiedzcie jednak, że Zakonowi coraz mniej podoba się nasz pobyt tutaj!

- Ale nie powiesz? – Błagali

- Zobaczę! – Ucięła – Harry, a tak w ogóle to przyszłam pogadać z tobą o Ronie.

- Co z nim? – Zapytał.

- Wcale z nim nie rozmawiasz!

- Rozmawiam – wzruszył ramionami, Harry – Co on tym razem znowu wymyślił?

- Czuje się wyobcowany! Przestałeś z nim przebywać!

- A czy ja mu bronię z nami przebywać? – Zdziwił się – Jak chce, niech przyjdzie!

Hermiona rzuciła mu dziwne spojrzenie.

- Ty nic nie rozumiesz – Powiedziała tylko i odeszła.

- O co jej chodziło? – Mruknął Harry patrząc za nią.

- Wiesz… - Usłyszał podekscytowany głos Daniela – Ten pomysł ze straszeniem na większą skalę jest genialny! To, kiedy zaczynamy?

Spojrzeli na siebie i jednocześnie wybuchli śmiechem. Zapowiadały się ciekawe noce…


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 19:55, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ CZTERNASTY:

DUCH

Nazajutrz rano zgromadzonych przy śniadaniu czarodziejów przywitała zgnębiona, zaniepokojona i niepewna Tonks.

- Słuchajcie… - Zaczęła z wahaniem – Nie wydaje wam się, że ten dom jest jakiś dziwny?

Pani Weasley zastanowiło wielkie zakłopotanie słyszalne w głosie Nymphadory. Zaprzestała smażenia grzanek.

- Co masz na myśli? – Zapytała.

- Noo…Jest dziwny!

- Dopiero teraz to zauważyłaś? – Zdziwił się Mundungus Fletcher – Dla mnie ta rudera już od samego początku nie wydawała się normalna.

- Koniec końców, przecież to była siedziba zwolenników Czarnego Pana – dodał Hagrid.

- Nnno…tak – Tonks wydawała się mocno zmieszana, – Ale to coś innego!

- Co?

- No właśnie…, to jest strasznie głupie.

- Wyduś to z siebie! – Zniecierpliwiła się Catherine.

- Ten dom jest nawiedzony! – Wypaliła – Straszą tu duchy!

Czarodzieje podnieśli głowy znad talerzy i wlepili w nią zdumiony wzrok. Pani Weasley zastygła przy patelni nie bacząc na palące się tosty. Harry nie wytrzymał i parsknął śmiechem.

- Dobrze się czujesz, Tonks? – Spytała ostrożnie pani Weasley – Może zrezygnujesz dziś z nocnej akcji?

- Nie wierzycie mi?! – Oburzyła się przy wtórze porykiwań Harry’ego i Daniela – To spytajcie Stworka!

Stworek siedział w kącie kuchni w czymś, co wyglądało na krąg ułożony ze wszelkich dostępnych mu amuletów, talizmanów i ochronnych runów. Mamrotał coś pod nosem.

- No rzeczywiście. Skrzat domowy może być wielkim autorytetem w tej sprawie – Rzucił ironicznie Fred. Teraz zaśmiewali się już wszyscy.

- A na czym dokładnie polega działalność tego ducha? – Zachichotał Dancing.

- Trzeszczy podłogą… - Mówiła wyraźnie wściekła Tonks – …dmucha, krzyczy: „uhu-uuu!”…

Harry spadł z krzesła na podłogę. Daniel ukrył twarz w dłoniach. Weasley’owie także nie mogli nad sobą zapanować. Tylko Hermiona miała sceptyczną minę.

- ….I powtarza: ”To ja! Syriusz Black! Przyszedłem, żeby…

Uśmiech spełzł z twarzy Henry’ego Dancinga.

- …żeby się zemścić – dokończył ponuro

- Ty też?! – Ucieszyła się – Ty też to słyszałeś?!

- A już myślałem…- Kontynuował nie odpowiadając na jej pytanie - …że to tylko ja się tak wczoraj schlałem! To wino z piwniczki Blacków jest jednak wspaniałe!

- Nic nie piłam!!! – Wrzasnęła Tonks – W tym domu straszy!!!

- Tak, oczywiście – Pokiwali wszyscy politowaniem głowami.

- Coś wam powiem! W t y m d o m u s t r a s z y – Powtórzyła z naciskiem – I coś grozi mi zemstą!

- No, ale to chyba nie Syriusz? Po co miałby grozić własnej siostrzenicy? – Zauważył rozsądnie Lupin.

- No właśnie, po co? Ktoś pewnie robi sobie głupie dowcipy – Podsumowała pani Weasley – Fred, George! Macie szlaban!

- Za co?! – Oburzyli się bliźniacy – To nie my!!!

- A kto?!

- Duuuch!!! – Zawył Harry i kuchnia zatrzęsła się od śmiechu.

- Przestańcie się wygłupiać! – Ofuknęła ich pani Weasley – W tym domu nie ma i nigdy nie było żadnego ducha!

Jej głęboką niewiarę w rzeczy nadprzyrodzone ów duch postanowił sprawdzić już następnej nocy. Nie przewidział tylko jednego. Że pani Weasley przez kilka następnych wieczorów ruszała na akcje. Harry i Daniel zmuszeni byli w końcu porzucić polowanie na nią, po tym jak udało im się nastraszyć mnóstwo przypadkowych osób.

A kwestia ducha bardzo szybko stała się dominującym tematem podczas jednego ze spotkań Rady Zakonu Feniksa.

- No i wiecie… - Mówił podekscytowany Percy – Ta zjawa zaatakowała mnie jak siedziałem w łazience…

- Jak żyję nie słyszałam o duchu, który miałby pretensje o potrzeby fizjologiczne – Mruknęła profesor McGonnagal, a ton jej głosu wyraźnie wskazywał na to, że nie uwierzyła w istotę z zaświatów.

- Mówiono mi, że atmosfera tego domu działa negatywnie na psychikę…- Mówił Dumbledore - …ale nie wiedziałem, że aż tak!

Wydarzenia zaszłe na Grimauld Place 12 szczegółowo opisywane przez domowników wzbudziły zainteresowanie i zazdrość pozostałych członków Zakonu. Od tej pory Dumbledore i Minerva McGonnagal mieli spory problem z wysyłaniem ludzi na misje. Żądni wrażeń czarodzieje błagali o pozwolenie zanocowania w Kwaterze Głównej. Mimo przekonywania, ze to wszystko bzdura.

- Nie wiem, kto sobie robi głupie dowcipy! – Powiedział któregoś razu z wściekłością Fred – Jednak się dowiem! I niech go wtedy Bóg ma w swojej opiece!

Daniel głośno przełknął ślinę.

- A co się stało? – Spytała Hermiona rzucając Harry’emu kose spojrzenie.

- Najpierw ten kretyn nastraszył Tonks i mama dowaliła nam szlaban, pamiętacie?! – Warknął Fred – Potem wygonił Percy’ego z kibla, zestresował mnóstwo osób, a teraz…

- A teraz znowu dostaliśmy szlaban! – Wtrącił George, – Bo ten inteligentny inaczej, oprócz tego, że działa na bezczelnego, to zgadnijcie, komu wyciął wczoraj dowcip?

- Komu? – Zaciekawił się, Harry, który usłyszawszy przeraźliwy, podrywający cały dom na nogi wrzask, nie czekałby ustalić tożsamość ofiary.

- Amelii Bones! – Fred wyrżnął pięścią w stół.

- Minister Magii?! – Harry’emu zrobiło się niewyraźnie.

- Tak! Ściągnęli ją tu, żeby podpisać jakieś tajne zobowiązanie sojusznicze pomiędzy Zakonem a Ministerstwem! Sądząc po morderczym nastroju ojca chyba im ten plan nie wypalił.

- Ups – Mruknął Daniel.

- No właśnie, ups! – Odezwała się zagniewana, Hermiona - Ten duch powinien był nieco pomyśleć, zanim coś schrzanił, nie uważacie?

Mimo wyraźnego ostrzeżenia bliźniaków, że wyprują duchowi flaki, podpalą i poćwiartują oraz mglistych deklaracji Zakonu o nocnym patrolowaniu korytarzy domu, duch działalności nie zakończył. A nawet ją - ku frustracji reszty - wzmógł.

Daniel coraz to wpadał na szatański pomysł. Domyślając się, że w zemstę Syriusza na przyjaciołach nikt nie uwierzył, postanowił zastosować inny manewr. Kiedy przedstawił swój pomysł Harry’emu, ten podszedł do niego sceptycznie.

- No nie wiem… - powiedział z wahaniem – Hermiona chyba na to nie pójdzie.

Rzeczywiście. Hermiona na to nie poszła.

- Wyście chyba do reszty zgłupieli! – Powiedziała z niesmakiem, kiedy dopadli ją w bibliotece – Mam rozumieć, że JA miałabym straszyć jako pani Black?

- Ta postać jest bardziej wiarygodna – Pzekonywał Daniel.

- Możliwe – Hermiona wzruszyła ramionami, a wzrok miała utkwiony w leżącej przed nią książce – Tylko, że wasz plan ma jeden słaby punkt. Do tego, żeby się powiódł, trzeba uwarzyć eliksir wielosokowy.

- Właśnie, dlatego przyszliśmy z tym do ciebie.

Spojrzała na nich spode łba.

- Czy jesteście całkowicie świadomi tego, co przed chwilą powiedzieliście?

- Taak…

Hermiona zatrzasnęła z hukiem książkę i ukryła twarz w dłoniach.

- Boże ratuj! Mam do czynienia z idiotami! – Jęknęła rozpaczliwie – Po pierwsze, nie mamy składników, Snape’a nie warto prosić, poza tym nie wiadomo, kiedy wreszcie się pojawi! Po drugie – eliksir warzy się przez miesiąc! Kiedy mam robić za panią Black?! W szkole?! Po czwarte – do tego eliksiru potrzebna jest część osoby, w którą mam się zamienić! Skąd wam to wezmę?!!! Mam zeskrobywać farbę z portretu czy latać po cmentarzach?! Po piąte…

- Dobrze, już dobrze! – Przerwał jej pospiesznie Harry – Nie unoś się tak! Skoro nie możesz nam pomóc, to my już…

- Tak! Wy już pójdziecie, bo Hermiona przestała wam być potrzebna! – Warknęła nagle rozwścieczona

- Hermiono! Co ty sugerujesz?

- Nic! A teraz wybaczcie, chcę trochę poczytać – Oznajmiło zimno. Była to tak wyraźna odprawa, że zmyli się z biblioteki jak niepyszni.

- Kurczę – Mruknął Daniel. W oczach miał grozę – Ona coś nerwowa.

- Nie byłaby taka, gdyby nie ty! – Rozległ się za nimi napastliwy głos i zza rogu wyłonił się Ron. Twarz miał chmurną i zaciętą. Patrzył na Daniela spode łba.

- Co masz na myśli? – Zdziwił się Harry.

- On wie! – Warknął Ron wskazując na oszołomionego i zdezorientowanego Daniela – Niech się nie wtrąca w nie swoje sprawy!

Daniel spojrzał na Harry’ego i wzruszył ramionami na znak, że nie wie, o co chodzi.

- Ale…

- Jakbyś mniej bujał w obłokach, Potter, to byś wiedział, co się wokół ciebie dzieje!

- Zaraz! A od kiedy to jesteśmy sobie po nazwisku, Ron?! – Zdenerwował się Harry - Bo sobie nie przypominam!

- Zgadnij! – Rzucił sucho Ron, odwrócił się na pięcie i odszedł bez pożegnania. Harry patrzył za nim z mieszaniną żalu i rozczarowania.

- Nie przejmuj się nim – Pocieszał go Daniel – Nie warto.

- Dajesz wprost cudowne rady – Usłyszeli i Catherine Potter pojawiła się tuż przed nimi. W ręku trzymała pelerynę-niewidkę.

- Cześć siostra! – Powitał ją – Co tu robisz z moją peleryną?

- Cześć brat! Odkrywam właśnie jej niesamowite możliwości. Jest niezwykle przydatna, dzięki – Powiedziała oddając mu ją – Muszę z tobą pogadać w cztery oczy. Black, spadaj!

- Dlaczego?!!! – Oburzył się.

- Bo mam taki kaprys! Pa pa!

Daniel wzruszył lekceważąco ramionami i nie ruszył się z miejsca.

- A co będzie, jeśli nie odejdę?

- No cóż…, sądzę, ze nowy kształt twojego nosa ci się nie spodoba.

- Przekonałaś mnie – Powiedział szybko i zniknął im z oczu.

- Dobra, o co chodzi? – Spytał Harry.

- O Hermionę i Rona.

- Co z nimi?

- Jak to,:„co z nimi?”! To nie wiesz?! Ignorujesz swoich przyjaciół odkąd pojawił się Daniel. Jakby przestali istnieć! Lupin to zauważył i zrobił się na ciebie cięty. Chciał ci rzucić kazanie, ale mu obiecałam, że ja to zrobię.

- No…tak – Bąknął zmieszany Harry – A co oni tobie mówili?

- Właśnie nic nie mówili. To widać na odległość. Im jest strasznie przykro, Harry! Hermiona uniosła się honorem i jeszcze jakoś się trzyma, ale Ron…Poza tym rozmawiałam z Ginny. Wyznała mi, że oni wszyscy by rozumieli twoje zachowanie, gdyby chodziło tylko o mnie. Niecodziennie przecież odnajduje się zaginione siostry. Ale z Danielem…

- Wiem, przeholowałem – Przerwał jej ponuro czując wyrzuty sumienia – Będę musiał pogadać z Ronem.

- Nie pójdzie ci łatwo – Ostrzegła go – Za bardzo go zraniłeś. A! I zdaj sobie sprawę, że ja i Daniel niedługo wyjedziemy. A ty i twoi przyjaciele tu zostaniecie.

- Myślałem, że jednak nie wracasz do Paryża! – Posmutniał

- Chyba musiałeś to przeczuwać? Wracam, bo muszę załatwić jedną sprawę z pewną mafią. No, i dowiedzieć się, co z moim gangiem.

- Ale skończysz szkołę?

- Właśnie zdecydowałam, że ją rzucam

- To ją podejmiesz!

- Madame Maxime załamie się nerwowo.

- Tak, ale ja nie chcę potem czytać sensacyjnych artykułów Rity Skeeter w stylu: ”Słynny Harry Potter ukrywał przed światem czarodziejów, że niejaka Bloody Cat trzymająca w szachu całą Francję, i mająca na swoim koncie niezliczony szereg przestępstw kryminalnych, to jego zaginiona siostra! Nie wiemy skąd się wzięła, ale chodzą pogłoski, że podesłał ją sam Czarny Pan!”!

Parsknęła śmiechem.

- I przestaniesz wyłudzać haracze!

- No, nie! Stracę swoją reputację! – Oburzyła się.

- Hej! Długo mam tak jeszcze tutaj stać i podsłuchiwać?! – Usłyszeli niezadowolony głos Daniela – Kończcie szybciej, bo już mi się nudzi!

- To idź sobie!!! – Odwrzasnęła Cat i zwróciła się z powrotem do brata – Słuchaj, Harry! Ja i Daniel jesteśmy tylko krótkim epizodem w twoim życiu. Wiele znaczącym, ale jednak tylko epizodem. Będziemy się widywać, pisać do siebie listy, przyjeżdżać na wakacje. Ale Ron i Hermiona są twoimi przyjaciółmi! Zawsze stali na pierwszym miejscu. Wiele razem przeszliście, mogłeś na nich polegać. A teraz ich odepchnąłeś. Odsuwanie ich na dalszy plan nic nie da. Ja to rozumiałam od samego początku. Daniel najwyraźniej nie. Pamiętaj, choćby nie wiem jak wyglądał, to nie jest Syriusz!

Harry podskoczył jak oparzony.

- Nawet go nie znałaś!

Wzruszyła ramionami.

- Nie musiałam. Wiem, że dla ciebie wiele znaczył. I powiem ci coś jeszcze. Kiedyś przyśniły mi się bardzo mądre słowa, że „Ci, których kochamy, nigdy tak naprawdę nie odchodzą…

- Harry drgnął. To były słowa Lily Potter.

- …Możemy ich odnaleźć w czynach i postawach innych ludzi”. Może to i prawda, ale to nigdy nie jest dokładnie ten sam człowiek, którego się straciło. Weź to pod uwagę, braciszku. Zwłaszcza, jeśli chodzi o Daniela. I pogódź się z Ronem.

Nie było to jednak takie proste. Szukał Rona, by móc z nim porozmawiać, ale przyjaciel jakby przepadł. Nie mógł go znaleźć. Jeszcze nigdy Siedziba Zakonu Feniksa nie wydawała mu się tak wielka. A Rona zobaczył wreszcie, kiedy ten sam podszedł do niego tuż przed kolacją.

- Słuchaj! – Rzucił Ron z wściekłością, igniorując słowa powitania – Powiedz temu smarkaczowi, żeby trzymał się z daleka od mojej rodziny! Niech wraca do swoich pieluch! Inaczej pożałuje!

I odszedł do stołu pozostawiając Harry’ego z mętlikiem w głowie.

Niedługo potem zjawił się Daniel. On też nie miał najweselszej miny.

- Harry! Powiedz temu swojemu przemądrzałemu…

- Dobra, wiem, komu – przerwał mu, – O co chodzi?

- A, nie wiem! On jest jakiś nienormalny. Zrobił mi nagle dziką awanturę o swoją siostrę! Że niby za wysokie progi na moje nogi, czy coś w tym stylu! Przekaż mu, żeby się ode mnie odczepił!

- A co ja jestem?! Kurier?! Sam mu to powiedz!

- Chciałem!!! Ale do niego to jak grochem o ścianę!

I tak jak poprzednio Ron, odszedł wściekły do stołu.

Przez całą kolację Daniel i Ron milczeli sztyletując się oczami. Ron, jakby chcąc rzucić wyzwanie, usiadł na zielonym siedzisku.

- To krzesło Daniela – bąknął pod nosem Harry.

- O! Zmieniło nazwę? – Zdziwił się uprzejmie Ron i twardo siedział dalej.

Domownicy zauważyli dziwne stosunki panujące pomiędzy nimi. Choć obyło się bez uwag, czarodzieje wymieniali porozumiewawcze spojrzenia. Zdawali się wszystko wiedzieć o niedawnej kłótni. W pewnym momencie Harry dostrzegł jak Lupin patrzy na niego z dezaprobatą i kręci głową.

- Słuchajcie! Co jest? – Po kolacji Harry dopadł Freda i George’a. Nie śmiał podejść do samych zainteresowanych, a i Ginny nie wydawała się chętna do rozmów. Pokłóciwszy się z Ronem, zabrała Hermionę i Cat i – wściekła - zamknęła się w sypialni, – O co chodzi Ronowi i Danielowi?

Fred i George parsknęli śmiechem.

- Oprócz tego, że są zazdrośni o twoją przyjaźń? – Spytał Fred chichocząc.

- Tak – westchnął Harry – Oprócz tego.

George’owi łzy pociekły z oczu. Wyjąc ze śmiechu opadł na stojak na parasole.

- Ale była akcja! – Zawołał – pamiętasz, ze Ginny pod koniec roku zaczęła chodzić z Deanem Thomasem?

- Taak…

- No, więc kiedy siedzieliśmy wszyscy wczoraj w salonie, Ginny dostała od niego list. Nawet go nie przeczytała, tylko od razu cisnęła do kominka. Okazało się, że Thomas już jej się znudził i go rzuciła.

- No, dobrze, ale co to ma wspólnego z…

- No właśnie do tego dochodzimy – Wtrącił Fred - Ron, jak się o tym dowiedział, strasznie się ucieszył i stwierdził, że w takim razie niech wybierze sobie kogoś lepszego. Wiemy, kogo miał na myśli, Harry, nie jesteśmy głupi. Pojęliśmy aluzję. Ale Ginny stwierdziła, że już kogoś znalazła i spojrzała znacząco na Daniela, który akurat wszedł do pokoju. No, i Ron dostał szału.

- Czyli Ginny i Daniel…

- No, nie, chyba nie – Znowu wtrącił George – Nie wiemy na ile to był tylko żart, i jak bardzo Ginny chciała zdenerwować Rona, w każdym razie jej się udało. Chłopaki się pobili i musieliśmy ich rozdzielać. Ale nam się zdaje, że Black nie ma nic do niej. Ledwie zwraca na nią uwagę

- Więc o co chodzi? – Zdziwił się coraz bardziej zaintrygowany Harry.

- No, bo okazało się, że ten smarkacz startuje do Hermiony. A Ron szalał jeszcze bardziej. Tym bardziej, że ona Daniela nawet lubi.

- Ale dlaczego Ron…

- Nie domyślasz się? – Spytał z rozbawieniem Fred – Wiesz co jest w tym wszystkim najśmieszniejsze? Przypuszczamy, ze Ron ma coś do niej.

Harry wytrzeszczył oczy. Takiego wariantu nie przewidywał.

- Ron i Hermiona raze…No, nie no, chłopaki, żartujecie sobie! To chyba jakiś kawał! Oni!!! Nie nabierajcie mnie!

Nagle się zamyślił.

- Chociaż…

- No, wiesz. Na razie to tylko nasze przypuszczenia – Powiedział z uśmiechem Fred – Spytaliśmy ich o to, oczywiście. Ale Hermiona posłała nas do diabła, a Ron nauczył nas kilku nowych słów, których do tej pory nie znaliśmy. Raczej wolelibyśmy nie powtarzać ich, kiedy mama będzie w pobliżu.

Harry’emu trudno było uwierzyć w rzekomy trójkąt. Tym bardziej, że zachowanie Rona i Hermiony niczym nie różniło się od tego, co zapamiętał. Ron i Hermiona odnosili się do siebie tak samo jak zwykle. Zauważył jednak, że kiedy ta dwójka napotykała się na Daniela, zawsze dochodziło do scysji.

- Sama nie wiem, co o tym myśleć – Stwierdziła Ginny, gdy Harry spytał ją o sytuację w domu – Czasami wydaje mi się, że oni dwoje,…Ale nie nam o tym sądzić. Trochę mi głupio, bo to ja niechcący lekkomyślnie rozpętałam awanturę. Daniel po prostu nawinął mi się przez przypadek. A że go lubię, to skorzystałam z okazji. W każdym razie, trzeba coś zrobić z chłopakami, bo niedługo poleje się krew. Zresztą Lupin i mama zaczynają się czepiać. Że to podobno wpływa niezdrowo na atmosferę w domu. Jakby mnie ktoś spytał, to ten dom nigdy nie miał zdrowej atmosfery. Ale skoro oni tak twierdzą…

Harry’ego całkowicie pochłaniały myśli o niecodziennej sytuacji w domu. I to tak dalece, że podczas następnej lekcji oklumencji profesor Dumbledore mocno się na niego zdenerwował.

- Harry! Na brodę Merlina! Co się z tobą dzieje?! – Spytał z naganą w głosie – Skup się trochę! Ja naprawdę nie chcę poznawać wszystkich szczegółów z twojego życia! Nie przeczę, że są niezwykle frapujące, ale postaraj się!

- Tak, panie profesorze – Mruknął z roztargnieniem, całkowicie zaprzątnięty, czym innym.

- No, to jeszcze raz – Westchnął Dumbledore, na którego twarzy odbijały się niechęć i rezygnacja.

Błysnęło światło z różdżki i w umyśle Haryr’ego zaczęły formować się obrazy. Harry spotykający Dancingów, otrzymujący SUMY, Harry śniący o matce i uczący Catherine latać na miotle. Rozmawiał z Danielem i wędrował z nim korytarzami domu pod peleryną-niewidką. Udawali duchy…Zaraz! Udawali duchy?! Przecież Dumbledore nie może się o tym dowiedzieć! Nikt nie może się o tym dowiedzieć!

Zaczął walczyć o odzyskanie kontroli nad swoim umysłem…

- Chyba już trochę na to za późno, nie sądzisz Harry? – Usłyszał ironiczny głos Dumbledore’a – Zadziwiające! Ile to ciekawych rzeczy można się o człowieku dowiedzieć!

Harry zmilczał.

- Muszę jednak zgłosić pewne zastrzeżenia. Sposób straszenia Stworka był chwytem poniżej pasa. Biedak mógł dostać zawału!

- To tak jakoś – Bąknął niepewnie Harry – Samo się stało.

- Nie wątpię – W głosie starego czarodzieja wciąż pobrzmiewała ironia – Mnie też wiele razy coś samo się przytrafiało. Trochę to uciążliwe, nieprawdaż? A teraz z innej beczki, Harry – oczy dyrektora spoważniały – Z oklumencją u ciebie ostatnio nie jest najlepiej. Myślałem, że już niedługo coś z tego będzie, ale niestety. Nie przykładasz się do lekcji. Czy oczyszczasz swój umysł przed snem?

- Ostatnio nie – przyznał, – ale to naprawdę nie jest takie łatwe, panie profesorze! Cały czas myślę o Ronie, Hermionie i Danielu. Jak ich pogodzić? Co mam zrobić, żeby odzyskać ich przyjaźń nikogo przy tym nie raniąc?! Chcę, żeby się polubili. A Ron cały czas ma do mnie pretensje! Nie rozumie, że zależy mi na Cathy i Danielu. To dla mnie ważne, bo…

- Rozumiem – Powiedział łagodnie Dumbledore – Przyznam ci, że znalazłeś się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Przyjaźń jest niezwykle ważna, Harry. Nie można lekceważyć tej drugiej osoby. Postaraj się pogodzić z Ronem i Hermioną, bo przyjaźń jest łatwo zniszczyć. Nawet za łatwo. Peter jest tego najlepszym przykładem.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 19:56, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ PIĘTNASTY:

TOŻSAMOŚĆ DUCHA

- To jest głupie! – Marudził Harry – Wyglądamy jak świąteczna iluminacja!

- Nic innego nie udało mi się wyczarować – Burknął Daniel – Nie narzekaj. Poza tym, kto się domyśli, że to akurat my jesteśmy duchami? Trudniej nas poznać.

- Dumbledore.

- A musiałeś mu pokazywać swoje myśli?! Nie mogłeś zostawić ich dla siebie?!

- A myślisz, że miałem jakis wybór?! – Rozzłościł się Harry – Spróbuj sam oklumencji! Zobaczymy czy nikt się niczego o tobie nie dowie!

- No, nie wiem – Zamyślił się Daniel – Jakby chodziło o jakieś sekrety dziadka i za ich rozgłaszanie groziłoby mi tęgie lanie, to wątpię czy nawet veritaserum zdołałoby mnie nakłonić do wyjawienia prawdy.

- Niezła motywacja do nauki oklumencji – Zachichotał Harry.

- Chcesz, mogę polecić cię dziadkowi?

- Nie, dziękuję.

Wyjrzeli ostrożnie na korytarz. Zaraz jednak cofnęłi się z powrotem.

- Co jest? – Spytał szeptem Harry – Myślałem, że mamy straszyć.

- No, mamy! Ale zauważyłeś, kto tam jest?

- Twój dziadek.

- Aha, ale on jest nieobliczalny. Zwłaszcza, kiedy trzyma w ręku różdżkę. A ja nie chcę być potem zeskrobywany ze ściany.

Następnym, na którego się natknęłi był Kingsley Shacklebolt. Tym razem to Harry powstrzymał Daniela.

- Jakoś nie mam zaufania do Aurorów – Mruknął.

Szerokim łukiem ominęli również grupkę złozoną z państwa Weasley’ów, Hagrid, Lupina i Tonks, a potem oparli się pokusie nastraszenia bliźniaków. Harry w porę przypomniał sobie obietnicę Freda i George’a co zrobią, gdy dorwą ducha.

- Co jest?! – Zezłościł się Daniel – Jest środek nocy, a po tym domu kręci się cała gromada ludzi!! Zaraz będziemy mieli wszystkich na karku!

- Chyba wreszcie uwierzyli w tego ducha – Mruknął Harry – Albo chcą już z tym skonczyć.

- UAAAA!!! A MAM WAS!!! – Zaryczał nagle ktoś za ich plecami.

Obaj podkoczyli i wrzasnęli ze strachu. Portret pani Black obudził się i zaczął coś gulgotać i wymachiwać pięściami.

- Mam was? – Zaśmiewała się Hermiona wychodząc z cienia – Ha ha ha! Ale macie miny!

- Co ty sobie myślisz?! – Rzucił się do niej z pretensjami Daniel blady na twarzy – O mało nie umarłem ze strachu!!! To ty miałaś się bać!!!

- I bałam się – powiedziała bardzo zadowolona z siebie – Zaraz jednak usłyszałam jak się kłócicie i już się domyśliłam, że to znowu wy z czymś wyskoczyliście. Co to jest to coś, co macie na sobie?

- Głupio wygląda, no nie? Daniel to wymyślił. Prześcieradło z wyciętymi otworami na oczy i podświetlone czarami.

- Dziwne połączenie pomysłu na ducha, członka Ku-Klux-Klanu i drzewka bożonarodzeniowego –Oceniła z rozbawieniem – Wrażenie robi super! Nie pokazujcie tylko pani Weasley, co zrobiliście z prześcieradłem. A, i na waszym miejscu szybko bym się stąd wyniosła. Za dużo tu się dzisiaj kręci członków Zakonu Feniksa. Jak was złapią, to koniec z waszą radosną zabawą.

- Hej! Jest tam, kto?! – Usłyszeli tubalny głos Hagrida.

Cała trójka podskoczyła nerwowo.

- Wiejcie – Syknęła Hermiona.

- A ty?

- Ja sobie poradzę!

- Hermiono, to ty? – Zza rogu korytarza wyłonił się Hagrid. Towarzyszyli mu Lupin i Tonks – Co ty tu robisz?

- Szłam do łazienki.

- A z kim rozmawiałaś? – Zainteresował się Lupin.

- Z nikim, panie profesorze

- Ale wyraźnie słyszeliśmy jakiś okrzyk.

- To ja krzyczałam – Powiedziała spokojnie – Natknęłam się na mysz.

Tonks zbladła i chwyciła stojącą w kącie miotłę.

- Mysz? – Zdziwił się Lupin – Przecież Krzywołap się wszystkich pozbył.

- No…to…widocznie tę jedną przeoczył. Ten kot nie jest nieomylny.

Tymczasem obaj chłopcy skradali się korytarzem w kierunku swojego pokoju. Niedaleko schodów natknęli się prosto na Stworka. Zanim zdążyli się cofnąć, skrzat już ich zobaczył. Harry spodziewał się przeraźliwego wrzasku, ale Stworek wytrzeszczył tylko oczy i padł na podłogę bez czucia. Przerażony i targany wyrzutami sumienia Daniel zdołał go ocucić pół godziny później.

- Stworku, przepraszam –Mówił gorączkowo – Nie chciałem! Obudź się! Żyjesz?! Wybacz! To przez przypadek!

Stworek otworzył oczy. Błysnął w nich żal.

- Pan straszy Stworka – Powiedział z pretensją – A Stworek tak się stara, próbuje naprawić błędy, a Pan? Traktuje swojego sługę jak psa, lekceważy go i nie dba o jego istnienie. Stworek był już tak kiedyś traktowany1

Harry domyślił się, że chodziło mu o Syriusza.

- Przepraszam – Powtórzył Daniel – Nie chciałem, wybacz!

Skrzat rozszerzył o czy.

- Stworek ma wybaczyć? – Spytał oszołomiony i nagle zaniósł się szlochem – To niech Pan wybaczy! Stworek jest winny śmierci ojca Pana, ale stworek nie chciał!!! Nie wiedział, że to się tak skończy!!! Stworek nie chciał!!!

Zaskoczony Harry patrzył jak rozszlochany skrzat rzuca się w ramiona również szlochającego Daniela. „Świat stanął na głowie” pomyślał.

- Wiecie, nie chciałbym przerywać wam tej wzruszającej sceny… - Odezwał się z przekąsem - …ale te ryki są dosyć słyszalne. Jeszcze brakowałoby nas w końcu dorwali.

Narzucili na siebie z powrotem iskrzące się prześcieradło, i omijając bijącego im pokłony Stworka, wślizgnęli się do sypialni.

- Nie właź mi pod nogi – Mruknął Harry do skrzata. Ten jednak nie wziął sobie do serca jego prośby i w końcu Harry, mając ograniczoną widoczność, potknął i upadł pociągając za sobą Daniela. Upadli ciężko na coś miękkiego…

Przenikliwy, pełen śmiertelnego przerażenia wrzask Rona przetoczył się przez cały dom, od piwnicy po strych. Harry zdrętwiał. Daniel zapalił różdżkę i w jej świetle ujrzeli jak Ron miota się po łóżku wydzierając się na całe gardło. Zdawało się, że był pod wpływem głębokiego szoku.

- I to by było na, tyle, jeśli chodzi o nie ujawnianie działalności ducha – Mruknął z goryczą Daniel.

- Ron! Zamknij się! – Dopadł przyjaciela Harry. Gdzieś w oddali trzasnęły drzwi i zaszurały kroki. Niedługo mieli mieć na karku wszystkich domowników.

- Weasley, siedź cicho! – Dołączył się Daniel. Słyszeli już chór podniesionych głosów.

Ron nie dawał się uspokoić. Harry szarpał się z nim próbując go uciszyć. Dopiero, kiedy Daniel zdarł z nich podświetlone prześcieradło, Ron oprzytomniał. Przestał się rzucać, zesztywniał, a oczy zapłonęły mu furią.

- To wy!!! – Syknął z wściekłością, – Co wy sobie…

- Ron, przepraszamy! To był przypadek! – Rzucił gorączkowo Harry – Wcale nie chcieliśmy cię nastraszyć!

- Ale to zrobiliście!!! – Awanturował się – Myslicie, że to takie zabawne?!!

- To był przypadek! – Zarzekał się Daniel.

- Ron, wytłumaczymy ci to później! – Jęknął Harry – Zaraz wszyscy się tu zwalą! Nie wkopuj nas, błagam!

- Ale…

- Proszę!

W tym momencie drzwi otworzyły się z trzaskiem i do środka wpadła gromada czarodziei z wycelowanymi przed siebie różdżkami. Ich oczy czujnie obiegały całe wnętrze. Prześcieradło, które trzymał Daniel znikło błyskawicznie pod łóżkiem, jeszcze zanim ostatni wbiegł Moody ze swoim magicznym okiem.

- Ron! – Krzyknęła histerycznie pani Weasley – Co tu się wydarzyło?! Nie jesteś ranny?!

- Nie – Burknął niechętnie.

- Co tu zaszło? – Spytał ostro Moody obchodząc podejrzliwie sypialnię.

Harry wbił błagalny wzrok w swego przyjaciela, Ron spojrzał na niego i zacisnął szczęki.

- Nic – Pwiedział ponuro.

- Jak to nic?! – Powtórzyła pani Weasley, – Co tu się stało?!

- Nic się nie stało – Trzymał się Ron uparcie swojej wersji.

- No, chyba nie powiesz nam, że poderwałeś cały dom na nogi w środku nocy, tylko, dlatego, że miałeś taki kaprys?! – Zdenerwowała się matka – To nie jest śmieszne! Masz szlaban!

Ron zachłysnął się z oburzenia i zwrócił wściekłe spojrzenie na Harry’ego. Ten zaś zrozumiał, że nadszedł czas interwencji.

- Eee…Pani Weasley? – Odezwał się i jednocześnie przesunął się nieznacznie, by zasłonić sobą prześcieradło w nogach łóżka. Daniel u jego boku zrobił to samo. Moody wciąż uważnie lustrował pokój – Ron tak naprawdę miał koszmar senny.

Ron wytrzeszczył oczy.

- Krzyczał coś o strasznych, włochatych pająkach – mówił - że go atakują, chcą zjeść, czy coś w tym rodzaju.

- Czyżby kochany Ronuś znowu miał swój koszmar z dzieciństwa? – Zakpili bliźniacy, którzy wraz z Hermioną i Ginny parskali śmiechem za plecami rodziców.

- …i jeszcze, że będzie dobrym obiadem – Mówił w natchnieniu Harry dopóki ostre szturchnięcie w bok nie dało mu sygnału, by nie przesadził.

Pani Weasley zmarszczyła brwi.

- Nie wiedziałam, że wciąż masz te okropne sny, syneczku – Zmartwiła się – może dzisiaj prześpisz się z nami, a jutro pójdziemy do lekarza?

Ron poczerwieniał na twarzy.

- Nie!!! – Przeraził się – Nie trzeba!!!

- A według mnie…- Odezwał się Fred przerywając chichoty – Ta sprawa z pająkiem to lipa! To pewnie ich sprawka.

Wskazał ręką na Harry’ego i Daniela.

Obaj zainteresowani poruszyli się nerwowo. Czyżby miała wydać się ich tajemnica?

- Od dawna wiadomo, że Ron i Black się nie lubią – kontynuował

- …i korzystając z okazji – Podchwycił George – …pod osłoną nocy Black usiłował popełnić morderstwo.

Zapadła cisza. Przez jakiś czas wszyscy przetrawiali tę informację.

- Bredzisz – Powiedziała w końcu matka.

- Ale to prawda – Upierał się przy swoim George – Obejrzyjcie Rona! Może ma na ciele ślady po usiłowaniach morderstwa.

- Ślady, to masz ty!!! – Rozeźlił się Ron – Na mózgu!!!

- Czy możemy te sprawy przełożyć na później? – Wtrącił się milczący dotąd Lupin – Jest środek nocy, Zakon ma jeszcze poro do zrobienia, a ja bym się chciał, choć raz porządnie wyspać. Bez duchów i bez zabójstw. Mogę?

Niektórzy jeszcze się wahali…

- Moody, jesteś pewny, że nie ma tu nic, co by zagrażało ich życiu? – Mruknęła Tonks ledwie stojąca na nogach ze zmęczenia po kilku nocach na akcji i przejmowania się duchem.

Magiczne oko Moody’ego zawirowało omiatając cały pokój, trójkę młodych czarodziei, by wreszcie zatrzymać się w nogach łóżka. Harry’emu mocniej zabiło serce. Wiedział, co Moody mógł właśnie zobaczyć.

- Nie…, raczej nie ma tu nic takiego, co by zagrażało ich życiu – Powiedział głosem, w którym pobrzmiewała ironia. Wzrok nadal miał utkwiony w ubiorze ducha – Myślę, że możemy już wrócić do łóżek.

Sam jednak jeszcze został na chwilę.

- Czy mnie się zdaje, Potter, czy wy coś upuściliście? – Spytał ochryple wskazując na kłopotliwy przedmiot.

Cała trójka spojrzała odruchowo pod łóżko.

- To… nie nasze – Stwierdził szybko Harry. Moody uniósł brew.

- A czyje?

- Stworka – Pogrążył skrzata Daniel. Zaskoczony Stworek wlepił w niego pytający wzrok i pokręcił głową – On zawsze podrzuca mi jakies śmieci.

- Doprawdy? – Zainteresował się Szalonooki – No, to obawiam się, że będę musiał wam to skonfiskować. To może być niebezpieczny przedmiot – dodał kpiąco widząc ich miny – W końcu pochodzi z tego domu, nieprawdaż? Moim obowiązkiem, jako Aurora, jest uchronić was przed przykrymi niespodziankami.

- A na czym ja będę spał?! – Zaprotestował Daniel, ale Harry szturchnął go by zamilkł.

- Aha, jeszcze jedno! – Moody zatrzymał się w drzwiach – Ten sen o pająkach musiał być dla ciebie strasznym przeżyciem, co Weasley?

- Tak…- Burknął Ron

- Dla was z pewnością też? – Zwrócił się do Harry’ego i Daniela – Pewno nie wiedzieliście, co się dzieje?

Obaj spojrzeli po sobie. Nie spodobał im się ton starego wygi.

- Chcieliście mu jak najszybciej pomóc?

Na wszelki wypadek kiwnęli niepewnie głowami.

- I bardzo się wam spieszyło?

Znowu kiwnięcie.

- I tak wam się spieszyło, że zdążyliście się całkiem ubrać?

Harry dopiero teraz zdał sobie sprawę, że to, co miał na sobie, wcale nie było piżamą.

- Ach, nie! Ja was wcale nie krytykuję – Moody uśmiechnął się złośliwie widząc jego spłoszony wzrok – Może wam się tylko tak wygodniej śpi w butach i w kompletnym ubraniu? Wobec tego życzę miłych snów!

I wyszedł zabierając ze sobą roziskrzone prześcieradło.

Nim przebrzmiało echo jego kroków, Ron już się na nich rzucił.

- Co wy sobie myślicie?!!! – Wrzasnął z wściekłością.

- Ron, nie denerwuj się! Zaraz ci się…

- Tak! Wytłumaczcie się, w jakim celu zrobiłem z siebie paranoika przed całą rodziną?! Co mi to miał dać?!

- Ron, przepraszam cię za wszystko – Powiedział Harry – Za ducha i za całą resztę. Zwłaszcza za moje głupie zachowanie.

- Chcesz mnie przeprosić? – Parsknął ironicznie Ron – Myslisz, że to wystarczy? I ja się rzucę na kolana z okrzykiem „wybaczam!”?

- Posłuchaj…

- Nie, to ty posłuchaj!!! BYŁEM TWOIM PRZYJACIELEM!!!– Wrzeszczał Ron – A TY MNIE POTRAKTOWAŁEŚ JAK…, JAK…TY WIESZ JAK JA SIĘ CZUŁEM?!!! OLAŁEŚ MNIE, GDY TYLKO NA HORYZONCIE POJAWIŁ SIĘ TEN BUBEK!!!

- Nie olałem – Wymamrotał niepewnie Harry.

- A ja to inaczej nazwiesz?!!! Przestajesz ciągle z tym palantem, którego jedyną zaletą jest to, ze wygląda jak Syriusz!!! Ale to nigdy nie będzie on, Harry!!!

- No wiesz! Tego już za wiele! – Zareagował Daniel – My cie przeprosiliśmy, a ty…

- Dan, nie wtrącaj się! – Warknął zdenerwowany Harry – Nic tu po tobie!

- Dzięki! – Obraził się tamten – I to teraz na mnie się zwali całą winę, tak?! Bo Jaśnie Pan Rudzielec zaczął stroić fochy! A kto udawał z tobą ducha?! Kto to wymyślił, co?! A kto…

Daniel jeszcze coś mówił, ale Harry już go nie słuchał. Patrzył na Rona. Ron przyglądał mu się z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

- Masz talent do obrażania ludzi – Zauważył wodząć wzrokiem za naburmuszonym Danielem.

- Wiem – Westchnął znużonym głosem Harry – Słuchaj, byliśmy przyjaciółmi i chciałbym, żeby nadal tak pozostało, Ron. Spróbujesz zapomnieć o ostatnich dniach?

- No, nie wiem…- Ron wzruszył ramionami, – Bo jak mi znowu wytniesz taki numer…

- Nie wytnę! – Obiecał uśmiechając się do przyjaciela.

- Na pewno?

- Na pewno!

- To dobrze – teraz uśmiechnął się i Ron – Bo mi się strasznie bez ciebie nudziło! – Podali sobie na zgodę ręce. Daniel rzucił im spojrzenie spode łba…

- A co z Hermioną? – Spytał Ron – Pogodziłeś się z nią? Zdaje mi się, że chyba słyszałem wcześniej czyjś krzyk. Co się stało?

- No, wiesz…Teoretycznie to była Hermiona, która natknęła się na mysz.

- A w praktyca, to Hermiona, którą nastraszył duch?

- Nie, w praktyca to my nastraszeni przez Hermionę – Uśmiechnął się Harry – A skąd wiesz, że to my udawaliśmy ducha.

- Tak podejrzewałem. Widziałem też raz jak wymykacie się nocą zabierając pelerynę-niewidkę. Tylko na dzisiejszą niespodziankę nie byłem przygotowany. Co to było?

- Moje prześcieradło – Burknął wciąż urażony Daniel – Teraz nie mam na czym spać.

W tym momencie huknęło, błysnęło i na środku pokoju teleportowali się bliźniacy.

- Cześć chłopaki! – Zawołali.

- Czego?! – Przywitał ich kochający młodszy brat.

- Słychać cię było w całym domu – Powiedział Fred nie zwracając uwagi na jego ton powitania – Zakłócasz nam odbiór przez Uszy Dalekiego Zasięgu. Próbowaliśmy podsłuchać Zakon.

- Mają zebranie w środku nocy? – Zdziwił się Daniel.

- Nie wiem, co mają. Chyba nie. Ale w trakcie korzystania z naszych Uszu zmienił się nam kierunek zainteresowania.

- Tak się darłeś, że myśleliśmy, że jednak nasze podejrzenia o waszym wzajemnym mordowaniu są słuszne – wtrącił George – A potem usłyszeliśmy coś, co nas niezwykle zaintrygowało. Postanowiliśmy to bliżej zbadać.

Oczy obu bliźniaków spoczęły drapieżnie na Danielu i Harry’m. I Harry już wiedział, co takiego mogło wzbudzić ich ciekawość.

Tożsamość ducha.

- No nie! – Zaprotestował gorąco – Nie mam czasu dostawać teraz od was wciry, chłopaki! Właśnie godzimy się z Ronem! Pogadajcie z Danielem!

- No wiesz?!!! – Oburzył się tamten.

Oczy Freda i George’a spoczęły na Danielu.

- Ależ my wcale nie zamierzamy przerywać ci godzenia się z Ronem. Nie chcemy wam przeszkadzać. Black zapewne też? Chodź, Black, przejdziemy się na mały spacerek, utniemy sobie pogawędkę, wyjaśnimy, co nieco, a potem podzielisz się z Percy’m swoim doświadczeniem.

- Ale …

- No, chodź – Kusił Fred – To nie potrwa długo.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 19:56, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ SZESNASTY:

TAJEMNICE STAREGO STRYCHU

Tej nocy Daniel już nie wrócił do sypialni. Harry czekał na niego dosyć długo ciekawy rozwoju wypadków. Ron dotrzymywał mu towarzystwa. Ostrzegł go jednak od razu, że po obcowaniu jego braćmi, Daniela rano trzeba będzie zeskrobywać ze ścian. Nie sądzi, żeby smarkacz mógł się szybko pojawić. Ron opowiadał też Harry’emu rezultaty poszukiwań złota Dancinga. Jak dotąd ich poszukiwania nie odniosły sukcesu.

- I wiesz. Fred i George są straszni zdesperowani – Opowiadał z przejęciem – Z rozpędu postanowili nawet rozwalić ścianę pomiędzy salonem a holem.

- A co z podpiłowanymi schodami?

- Z tymi, z których w końcu zleciał Lupin? Nic. Reparo i po krzyku. Ale teraz mama strasznie się wściekła, bo wszędzie leżał gruz, a z wizytą zapowiedziała się Amelia Bones. Mieli podpisać jakieś tajne zobowiązanie sojusznicze pomiędzy Zakonem a Ministerstwem, czy coś w tym rodzaju.

- Ale go nie podpisali – Przypomniał Harry – Przez ducha.

- No, nie, nie tylko! Duch był już tylko gwoździem do trumny. To my trochę przeholowaliśmy. Mama kazała nam tę ścianę zamurować z powrotem bez użycia czarów. Żadne z nas nigdy przecież tego nie robiło, Hermiona miała tylko, jakie takie o tym pojęcie i całą robotę odwalała prawie sama. Reszta się tylko przyglądała. No, a potem trzeba było pomalować ściany. - I jak wam poszło?

- A, bardzo fajnie! Już pomijam takie szczegóły, że zapomnieliśmy zdjąć dywan i Stworek nie dał rady go odprać, albo, że pokłóciłem się z Percy’m, chlusnąłem na niego farbą, Percy się uchylił, drzwi się otworzyły, a na widok osoby, która w nich stanęła, uciekliśmy w popłochu.

- Moody czy Dancing? – Zgadywał Harry.

- Dancing. Z kolei mama dostała furii na widok malunków Freda i George’a na ścianie. I to wcale nie chodziło o to, że one tam w ogóle widniały, ale o to, że były tego rodzaju, że nikt nie wiedział, co z tym fantem zrobić. Mama i tata krzyczeli, reszta pukała się palcem w czoło, a Moody i Lupin się śmiali. No, a potem wszedł nagle Dumbledore z Amelią Bones i dokumenty wypadły im z rąk.

- A co to było? – Harry nie krył ciekawości.

- Właśnie do tego dochodzę. No i wynikła taka głupia sytuacja. Bo wyobraź sobie, że jesteś Ministrem Magii, na sercu leży ci sprawa świata czarodziejów, a tu cię ściągają do jakiejś rudery z prośbą, żebyś poparł Zakon Feniksa, organizację kompletnie ci nieznaną, której nie ufasz, ja jedyne, co cię do niej przekonuje, to osoba Albusa Dumbledore’a. No i wyobraź sobie, że wchodzisz do dawnej siedziby zwolenników Sam – Wiesz – Kogo i na samym wstępie natykasz się na namalowaną na scianie czaszkę, ż której ust wysuwa się wąż z rysami twarzy Czarnego Pana.

- Mroczny Znak? – Zdziwił się Harry.

- Tak, a czerwoną farbą jest napisane: ”Memento mori! Już wkrótce przyjdę po ciebie, Potter!”. A pod spodem widnieje twoja podobizna, Harry. Jak leżysz martwy w kałuży krwi. Obok ściany zaś stoi dwóch kretynów, którzy bredzą coś na temat, że wobec całej tej przygnębiającej sytuacji z powrotem Czarnego Pana, chcieli wprowadzić drobny element czarnego humoru. A w ogóle to w dzisiejszym świecie umiejętność dystansowania się i ironii może się bardzo przydać. No i wiesz, w takim przypadku to ja się nie dziwię, że ona zwątpiła. Sam bym zwątpił! W każdym razie, Amelia zapowiedziała, że, co do tej umowy, to ona wcale nie jest tak do końca przekonana czy robi słusznie, i musi to jeszcze przemyślec. No, a rezultaty tych przemyśleń już znasz. Tata szalał, a Dumbledore mocno się rozczarował…

- Harry! Ron! Można wiedzieć, co wyście porabiali w nocy?! – Zaskoczony głos pani Weasley wyrwał Harry’ego ze słodkiej drzemki przy śniadaniu

Przestał rozpamiętywać słowa Rona i ocknął się z głową tuż nad swoim talerzem z owsianką. Ron zachrapał głośno i otworzył oczy.

- Kto? My? – Spytał sennie.

- Tak, wy.

- Nie pamiętam – Ziewnął Ron i głowa opadła mu jeszcze niżej.

- Chyba się godziliśmy – Wymamrotał Harry grzebiąc niemrawo łyżką w swojej owsiance.

- Przez całą noc?!

- Widocznie mieliśmy sobie duzo do powiedzenia.

Lupin parsknął śmiechem, a pani Weasley westchnęła.

- A nie próbowaliście przypadkiem znów udawać ducha? – Spytała podejrzliwie – Moody już nam mówił, że…

- Bez rekwizytu? – Skrzywił się Harry – I bez Daniela? Byłby niepocieszony!

- No właśnie, a gdzie on jest?! Mam do niego sprawę o prześcieradło.

- Wybrał się na spacer z Fredem i George’m. Dotąd jeszcze nie wrócił.

- Na spacer? – Zainteresował się Percy odrywając się od rozmowy z Tonks – Czy on był tego rodzaju, na który ja się zwykle z nimi wybierałem?

- Obawiam się, że tak – Potwierdził Harry.

- To się nie dziwię, że jeszcze nie wrócił. Ale ciekawy jestem jak ten spacer tym razem nazwali – Zaciekawił się Percy – Mój się nazywał nauką lojalności wobec własnej rodziny. A Daniela?

- Zaraz, ale, o co chodzi?! – Zdziwił się pan Weasley.

- Teraz określili go jako nabywanie cennego doświadczenia, którym Daniel miał się podzielić z tobą – Powiedział Ron nie zwracając uwagi na pytanie ojca.

- Ciekawe, w jakim wróci stanie? – Zainteresowała się Ginny.

- Mam nadzieję, że w żywym – Powiedziała z niepokojem Gabrielle.

- Czy ktoś mógłby mi wreszcie wyjaśnić, o co chodzi? – Zniecierpliwił się pan Weasley.

W tym samym momencie drzwi się otworzyły i stanął w nich Daniel. Za nim wsunęli się niepewnie Fred i George. Cała trójka wyglądała tak, że wszelkie okrzyki zamarły zebranym na ustach. Twarze były tak posiniaczone i pocięte, ze ledwie udało się ich rozpoznać. Fred przyciskał zakrwawioną szmatę do czoła.

- Na brodę, Merlina – Wyszeptała zszokowana pani Weasley – A co wam się stało?

- Nic – Burknął George podtrzymując zwisającą bezwładną lewą rękę.

- No przecież widzę!!! – Jęknęła matka – Powiedzcie coś!

- Spadliśmy ze schodów – Mruknął Daniel.

- Wszyscy trzej?!!!

- To musiały być wyjątkowo agresywne schody – Zauważył spokojnie Lupin pomagając Danielowi usiąść na krześle.

- Widzę, że teoria o morderstwie zaczyna nabierać wiarygodności – Wtrącił zaciekawiony Mundungus – Tylko aktorzy się zmienili.

- Co wam strzeliło do głowy?! – Załamywała ręce pani Weasley oglądając podbite oko Freda – Czy wy kiedykolwiek zmądrzejecie?

Nagle Percy zaczął się strasznie śmiać.

- Było was dwóch, jesteście dużo starsi – chichotał pod adresem braci – I nie daliście rady czternastolatkowi?!

- To nie nasza wina! – Bronił się Fred – Ten pajac musiał chyba coś trenować, inaczej dalibyśmy mu radę!

- Szkoła dziadka – Stęknął boleśnie Daniel i rozejrzał się niespokojnie dookoła – Nie ma go tu?

- Nie widziałam go jeszcze dzisiaj – Westchnęła Gabrielle – Chyba wyszedł na miasto.

- Oj, niedobrze – Zaniepokoiła się Tonks.

- No, to nie mówcie mu, że byłem duchem, bo nie tak będę wyglądał jak się dowie. On nienawidzi się bać, a ja go nieźle nastraszyłem.

Percy chichotał coraz głośniej.

Fred zwrócił na niego zdrowe oko.

- Może nie daliśmy rady czternastolatkowi… - Sarknął - …Ale poradzimy sobie z dwudziestolatkiem.

Na Percy’m nie zrobiło to wrazenia.

- Nic mi nie możecie zrobić – Prychnął pogardliwie – Póki, co, nie jesteście w stanie kiwnąć nawet palcem.

Cała kuchnia oniemiała. To był Percy, którego nie znali.

- Kiedyś wyzdrowiejemy – Bąknąl Fred.

- Kiedyś – Przyznał Percy – Do tego czasu zaś wezmę sobie kilka cennych lekcji u Blacka i…

- Nie takie one znowu cenne, skoro on tak wygląda – Zauważyła Tonks.

- Wierz mi, że bez tego, czego nauczył mnie dziadek, czułbym się o wiele gorzej – Zapewnił ją Daniel.

- No to u Catherine – Dokończył Percy – I zobaczymy, kto komu da radę!

- Możemy się o tym przeonać już teraz – Warknął Fred i zaczął wstawać.

- Siadaj!!! – Huknęła pani Weasley – W tym domu nie będzie już więcej zadnych bójek, bo ja na to nie pozwolę! I tak już od wzajemnie udzielanych sobie lekcji przez Harry’ego i Cat ten dom nadaje się tylko do remontu!

- Nieprawda! – Oburzyła się Catherine – To oni poszukiwali złota! – Wskazała na bliźniaków.

- A ty w tych poszukiwaniach brałaś udział! Skoro wszyscy się tak nudzicie, to zaraz znajdę wam coś do roboty! Posprzątacie ten strych, który czyścicie od początku wakacji!

- Ja jestem chory! – Powiedział obrażony Fred.

- Nie taki chory skoro miałeś ochotę na bójki! – Warknęła matka – Niedługo wyjeżdżacie. Do tego czasu ten strych ma lśnić czystością!

- To wasza wina! – Narzekała Catherine, gdy znów ugrzęźli na strychu – Jak byście nie zdenerwowali matki…

- To, co?! – Warknął Fred – I tak by coś na nas wymyśliła! Prędzej czy później!

- Ale to niekoniecznie musiało być prędzej! – Zaprotestował Ron, który siedząc wraz z Harry’m i Cathy pod ścianą nawet nie udawał, że sprząta. Szmaty do czyszczenia podłóg leżały bezużyteczne w kącie. Na sam widok strychu każdy tracił siły i ochotę – Nie musieliście zaraz po bójce tak demonstracyjnie wchodzić wszystkim w oczy!

- Odczep się! – Burknął George trzymając się za głowę – Wszystko tak mnie boli, że demonstracje nie były mi w głowie.

- Starałem się - wtrącił się Daniel ze swojego kąta.

Bliźniacy obrzucili go wrogim spojrzeniem.

- Ty się Black kiedyś doigrasz – Zapowiedział ponuro Fred.

- Poducz się najpierw w bójkach – Odgryzł się tamten.

- Nie ma sprawy. Catherine!

- A co ja jestem?! – Oburzyła się siostra Harry’ego – Podręczna szkoła walki?

- Ale Percy’emu zgodziłaś się pomóc!

- To on tak mysli.

- A, właśnie! – Obudziła się nagle Ginny – Gdzie on się podział? Dlaczego nie sprząta razem z nami?

- To nie wiesz? – Spytał ironicznie Harry, który przez przypadek stał się świadkiem zajścia, w wyniku, którego Percy zmył się z domu – Odstawił skecz pod tytułem: „Oj, jaki ja jestem spóźniony!!! Wyleją mnie za to z roboty!!!” I zwiał.

- A czy on nie ma akurat urlopu?

- Ma, ale tylko wtedy, kiedy mu wygodnie.

- My też chcieliśmy zrobić podobny manewr – Fred wtrącił z żalem – Ale mama wyśmiała nas mówiąc, że w takim stanie tylko byśmy wypłoszyli klientów ze sklepu.

- Śmiem twierdzić, że miała absolutną rację.

- Słuchaj Black! Nie denerwuj mnie! – Warknął Fred.

- Bo co?!

- A co, chcesz się bić?! – Bliźniacy zaczęli wstawać.

- No, chcę! – Daniel poderwał się na równe nogi.

- Ale my nie chcemy – Spokorniał George – Za bardzo jestem chory.

- No tak, to też jest bardzo dobry powód na wytłumaczenie swojego tchórzostwa.

- Przestańcie! – Harry skoczył rozdzielać przyjaciół – Pamiętacie, co mieliśmy robić?

- No właśnie! – Krzyknęła z dołu pani Weasley – Więc przestańcie się lenić!

- A skąd ty wiesz, co my robimy?! – Spytał z urazą George.

- Ja nie wiem! Ale Moody wszystko widzi!

Cięzko westchnęłi i chwycili za szmaty.

- A swoją drogą ciekawe by to było jakby tak Moody’emu zabrać oko – Zaproponował Ron.

- Nierealne, stary – Mruknął Harry.

- Co ja bym dała za skrzata domowego? – Westchnęła tęsknie Ginny prostując zgarbione plecy.

- Stworek chodź tu! – Mruknął Fred.

Skrzat spojrzał na niego i drwiąco się roześmiał.

- Chyba możesz to uznać za odmowę – zachichotała Hermiona.

- Popatrz! Nie zauważyłem – Odgryzł się Fred.

Przez jakiś czas pracowali w milczeniu, aż w końcu Ron się zbuntował.

- To bez sensu! – Cisnął z pasją szmatę – Bez czarów ani rusz! Mugolskiej sposoby nic nie dadzą! Tu by trzeba było orać, co najmniej dwa miesiące, żeby zauważyć jakiś ślad różnicy na tym zapyziałym strychu!

- No właśnie orzemy już dwa miesiące – Przypomniała mu spokojnie Ginny.

- Skutecznie orać – Mruknął Ron przyznając tym samym, że tę sprawę mocno zaniedbali – Ale ja już nie mam siły.

- A kto ma? – Westchnął Harry.

- Nikt – Przyznał George – Dlatego ten strych wciąż taki zakurzony i pusty.

- No, i w tej rupieciarni można by schować wiele rzeczy z gwarancją, że nikt by ich nie odnalazł – Wtrąciła Ginny.

Długo nie docierało do nich to, co powiedziała.

- Co? – Spytał gwałtownie Ron, gdy otępienie mu przeszło – Powtórz jeszcze raz!

- Mówię, że to byłaby świetna kryjówka i … - Zaczęła Ginny i urwała. Po chwili na jej twarzy pojawiło się niedowierzanie – Myślicie, że…

- Skarb! – Rozpromienił się, George – Tu może być schowane złoto Dancinga!

- No nie! – Jęknęła Hermiona – Nie znowu!

- Ono tu gdzieś jest – Wyszeptał z nadzieją Ron. Chwilę później rzucili się w wir poszukiwań. Przy wtórze postękiwań na pierwszy ogień do sprawdzenia poszła stara komoda.

- Proszę, jaki entuzjazm! – Zadrwiła Hermiona. Wraz z Danielem i Harry’m przyglądali się bezczynnie gorączce złota, na jaką zapadli przyjaciele – Żeby wam się tak jeszcze sprzątać chciało!

- Nie nudź! – Mruknął Ron.

- Black! Gdzie twój dziadek mógł to schować?! – Spytał zziajany Fred pięć minut później.

- Jego spytaj – Wzruszył ramionami Daniel. Był zły i widać wciąż jeszcze nie wybaczył bliźniakom nocnej przechadzki i nabierania doświadczenia, którym miał się podzielić z Percy’m – Jak go znam to wszędzie.

- A Stworek? Mieszkasz tutaj od lat. Może wiesz coś o tym?

- Stworek zna wiele tajemnic domu Blacków – Oznajmił tajemniczo skrzat.

- Więc uchyl rąbka tajemnicy!

- A co Stworek będzie z tego miał, sir? – Spytał hardo.

- Kopniaczka – Zapowiedział ponuro Fred.

- Stworeczku, najmilejszy! – Zaczęła się lasić do skrzata Ginny – Powiedz przecie…

- …kto jest najpiękniejszy w świecie? – Zakpił, George.

- Bardzo śmieszne! – Warknęła jego siostra – Szukamy skarbu, Stworku. Pomóz nam.

Coś sprawiło, że skrzat się przełamał.

- Skarbu? – Powtórzył z namysłem – A jak on wygląda?

- No… - wszyscy się zakłopotali. Jak mógł wyglądać skarb?

- To chyba pieniądze, nie? – Spytała niepewnie Catherine – Wielkie góry złota i diamentów, na których byczy się pilnujący ich smok, raczej byśmy prędko zauważyli.

- Pieniądze to są takie małe żółte krążki – Poinformował skrzata Ron.

Coś drgnęło w pamięci Harry’ego. Gdzieś już kiedyś słyszał takie określenie. Zerknął na Daniela i ujrzał jak ten mocno zbladł i macha rozpaczliwie na Stworka, żeby go uciszyć.

- Małe, żółte krązki? – Spytał z namysłem tamten i nagle twarz mu się rozjaśniła – Stworek wie! Stworek widział! – Wykrzyknął.

Harry i Daniel jęknęłi. Zaczęli się wycofywać w kierunku drzwi.

Cała reszta dopadła skrzata z wygłodniałym wyrazem w oczach.

- GDZIE?!!!

- Stworek spał na tym przez lata!

- I CO?! – Ryknęła niecierpliweie Catherine.

- I Stworek to wyrzucił – Oznajmił skrzat beztrosko.

Harry i Daniel byli już na progu.

- Słucham?! - Spytała przerażona Ginny. Reszta stała w oszołomieniu nie mogąc uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszeli.

- Wyrzucił – Powtórzył skrzat.

- Dlaczego?! – Jęknął Ron.

- Bo Pan kazał.

Wszystkie głowy zwróciły się w stronę Daniela. Ten głośno przełknął z wysiłkiem ślinę i zrobił krok do tyłu.

- TY IDIOTO!!! – Zawył nagle Fred – TY ZAKUTY ŁBIE!!! COŚ TY ZROBIŁ?!!!

- To nie jego wina! – Próbował bronić przyjaciela Harry, ale nikt go nie słuchał. Daniel zaś nie czekał. Obrócił się na pięcie i zwiał. Weasley’owie i Catherine rzucili się za nim w pogoń.

- Zostawcie go!!! – Wrzeszczał Stworek uczepiwszy się kurczowo nogi Freda. Fred powlókł go za sobą po schodach.

Harry i Hermiona spojrzeli niespokojnie po sobie. Sytuacja wyglądała źle. Pobiegli za resztą i dopadli ich w holu. Daniel stał w kącie wywrzaskując wyjaśnienia, których nikt nie słuchał, i wymachując ogromną nogą trolla, odbijał rzucane w niego zaklęcia.

- Ja cię dopadnę!!! – Ryczał Ron, który nie mogąc przecież używać czarów, rzucał w chłopaka wszystkim, czym popadło – Miałem szansę na dostanie życie, a ty…?!!!

- Z czego ja teraz spłacę francuską mafię?!!! – Awanturowała się, Cat

- Chcieliśmy zmodernizować nasz sklep!!! – Wtórowali bliźniacy.

Harry i Hermiona przedarli się do kąta, w którym stał Daniel i zasłonili sobą przyjaciela.

- Dajcie spokój! – Hermiona próbowała reszcie przemówić do rozsądku – On przecież tego nie zrobił specjalnie!!!

Harry wywijał kijem od szczotki chroniąc przyjaciela.

- Wy go jeszcze bronicie?!!! – Zaryczał z oburzeniem Ron – To zdrada!!!

- Ale przecież dziadek i tak by wam tego złota nie dał!!! – Rozdarł się Daniel.

Chwilę późniejpotężne zaklęcie George’a, odbite od nogi trolla, uderzyło w ścianę i domem targnął łoskot…

Z różnych kierunków starej siedziby Blacków wybiegali czarodzieje. Ze zdziwieniem patrzyli na oblężenie w kącie i ogromną dziurę w ścianie, którą niedawno zamurowywali bliźniacy.

- Czy was nie można ani na chwilę zostawić samych?!!! – Wrzasnęła z furią pani Weasley – Co wy tu wyprawiacie?!!!

- Wstyd!!! – Krzyczał pan Weasley.

- Zachowujecie się karygodnie!!! – Matka Rona była wściekła jak osa – Z każdym dniem gorzej!!!

- Jak to dobrze, ze te wakacje niedługo się kończą – Westchnęła z rozrzewnieniem profesor McGonnagal – Będziemy mieli taką ciszę i spokój…

- To ja będę miała ciszę i spokój – Powiedziała z rozdrażnieniem pani Weasley – Nie ty! Bo zaczyna się szkoła i będziesz miała setki takich jak oni!

Minerwa McGonnagal zbladła.

- To ja chybą poproszę o urlop – Wymamrotała pod nosem i wyszła.

Lupin odprowadził ją niespokojnym wzrokiem, a potem rzucił potępiające spojrzenie na gromadkę w kącie.

- Już mi się znudziło to pytanie, ale…

- Nam też – przyświadczył Fred.

- …ale chcę wiedzieć o co tym razem wam poszło?

Weasley’owie wskazali palcem na Daniela.

- To jego wina! – Krzyknęła Ginny.

- To tuman! – Zawtórował George.

- Ale ja naprawdę nie miałem o tym pojęcia! – Bronił się chłopak – Nie wyrzuciłem tego przecież specjalnie!

- Czego nie wyrzuciłeś? – Zainteresowała się Tonks.

- Ta ofiara… - Wtrącił jadowicie Ron – upłynniła w śmietniku ten skarb, którego tak szukaliśmy.

- CO?!!! – Ryknął Dancing czerwieniejąc z wściekłości, – CO ZROBIŁ?!!!

Daniel spojrzał w płonącą furią twarz dziadka, zbladł i podniosł obronnym gestem różdżkę.

- ZABIJĘ!!! WYPATROSZĘ!!! – Ryczał starzec przytrzymywany przez swoją córkę. Tymczasem Daniel przedarł się przez młodych Weasley’ów i zniknął w korytarzach domu – Nie daruję!!!

Spokój na Grimauld Place pod numerem dwunastym raz jeszcze został zakłócony. Zaplanowana narada Zakonu Feniksa odbyła się przy dźwiękach karczemnej awantury w tle. Przybyli na miejsce pozostali członkowie z Albumem Dumbledore’m i Amelią Bones na czele, w oszołomieniu przysłuchiwali się rozgrywającym się wydarzeniom.

- I ty chcesz, żebym ja współpracowala z nimi?! – Spytała sceptycznie Minister Magii przestępując przez gruz w holu.

Podczas gdy Harry i Weasley’owie ze skruszonymi minami przepraszali za swoje zachowanie, a Ron błagał o nie odbieranie mu odznaki prefekta, z piwnicy dochodziły odgłosy karczemnej awantury. Daniel Black zabarykadował się w komórce na wino. Drzwi zaś trzęsły się od ciosów, kiedy stary złodziej probował je wyłamać.

- Wyłaź stamtąd!!! – Ryczał z furią – Miej odwagę przyjąć zasłuzoną karę!!! Wyłaż i zachowaj się jak prawdziwy Dancing!!!

- No właśnie zachowuję się jak prawdziwy Dancing!!!! – Odwrzaskiwał Daniel – Przede wszystkim dbam o własną skórę!!!

- Dobra odpowiedź – Mruknął piętro wyżej Moody.

- On go zabije – Szeptała przerażona Gabrielle.

- Wyłaź!!! – Wrzeszczał Dancing – Nie po to kiblowałem tyle lat w Azkabanie, żeby własny wnuk wbijał mi sztylet w piersi!!!

- To twoja wina!!! – W głosie chłopca słychać było zbliżający się płacz. Mimo to trzymał się dzielnie – Trzeba było nie robić z tego takiej tajemnicy i to po prostu zabrać!!!

- Nie będziesz mi mówił, co mam robić!!! WYŁAŹ!!!

- Ty też nie będziesz mówił, co jam ma robić!!! – Odgryzł się wnuk – I nie wyjdę!!! Najpierw naucz się pilnować własnych spraw!!!

- Podoba mi się ten chłopak – Powiedział z uznaniem Moody, gdy wszyscy w napięciu przysłuchiwali się tej wymianie zdań – Odważny jak mało, kto. Przypomina mi mnie samego, kiedy byłem w jego wieku.

- Mam wrażenie, że niedługo będzie przypominał – Zauważyła melancholijnie Gabrielle, gdy pierwsze zaklęcia załomotały o drzwi.

Dancing wrócił jakiś czas później, wściekłymi groźny, z szaleństwem w oku i dymiącą różdżką w ręku. Wielu cofnęło się na jego widok.

- Żyje? – Spytała z nadzieją i obawą Gabrielle.

- Żyje! – Odwarknął rozwścieczony starzec – Ale ja go jeszcze dopadnę!!! Choćbym miał zgnić w tej piwnicy, będę czekał aż wyjdzie!

- To może trochę potrwać – Zauważył spokojnie Dumbledore rozmyślając jednoczesnie o jakiejś szczególnie trudnej misji dla Dancinga. W najgorszym razie wezwałby władze Azkabanu, żeby go sobie zabrały.

- Wyjdzie! – Rzucił z pasją Dancing – Jak zgłodnieje, bo żreć przecież musi! Albo zdechnie z głodu!!!

- Nie byłabym tego taka pewna – Mruknęła cicho Amelia wiodąc wzrokiem za biegnącym już z pełną tacą Stworkiem.

Następne dni Harry i Weasley’owie spędzili w kuchennej spiżarce obierając niezliczone ilości ziemniaków. To był ich szlaban. Kiedy kartofli już brakowało, pani Weasley jednym machnięciem tróżdzki przywracała im ich pierwotny stan i kazała znów zabierać się do roboty.

- Chyba już wiem jak się musiał czuć Syzyf – Stęknął Ron zabierając się po raz siódmy za tę same górę. Był nie w humorze. Jemu dostała się największa bura od matki. Stracił odznakę prefekta.

- Popatrz na to z tej jaśniejszej strony – Poradziła mu Hermiona, która jako jedyna nie została ukarana i właśnie przyglądała im się stojąc w drzwiach spiżarki.

- A jak wygląda ta jaśniejsza strona?

- Wy robicie coś pożytecznego, A Zakon może popracować trochę w spokoju.

- To nas pocieszyłaś – W głosie Harry’ego dało się słyszeć sarkazm.

- A teraz wybaczcie, muszę napisać list do Wiktora Kruma.

Ron wnet zapomniał o kartoflach.

- Wciąż pisujesz do tego palanta? – Mruknął niechętnie.

- Och, Ron! Czyżbyś był zazdrosny? – Zakpiła Hermiona – Nie denerwuj się! Ach, i jeszcze zajrzę z obiadem dla biednego Danielka!

Ron o mało się nie zadławił.

- BIEDNEGO DANIELKA?!!!- Zaryczał z furią.

Hermiona odeszła chichocząc.

Daniel nie uczestniczył w szlabanie. Stanowczo odmówił, kiedy Lupin mu o nim wspomniał.

- Taki głupi, to ja nie jestem – oznajmił w odpowiedzi – Dziadek zaraz by mnie dopadł.

Zarówno on jak i Weasley’owie stracili na razie ochotę na szaleństwa i wygłupy. Mając wciąż świeżo w pamięci krzyki pani Weasley zachowywali się rozsądniej. Dlatego Mundungus Fletcher pewnej burzowej nocy mocno się zdziwił, gdy doszły go podejrzane odgłosy. Siedział akurat sam w pustej kuchni, popijał piątą szklankę Ognistej Whisky Ogdena, a zegar wybijał już północ, gdy coś zaszurało i w głębokiej ciszy uśpionego domu usłyszał kroki. „Ki diabeł?” Pomyślał ze zdziwieniem, bo wszyscy spali, a obcy przecież mieli wstęp wzbroniony. Chwilę później drzwi same zatrzasnęły się z hukiem, a czarodziej poczuł się zdegustowany.

- Jest tu ktoś? – Zapytał niepewnie.

Znów zapanowała cisza. Na dworze wył upiornie wiatr i szalała burza.

Mundungus podszedł ostrożnie do drzwi, a wraz z kolejnym krokiem umykała jego pewność siebie. Kiedy z hukiem zamknęło się okno i rozległ się brzęk tłuczonej szyby, czarodziej podskoczył i zbladł.

- To tylko przeciąg – próbował przekonać sam siebie.

Coś zaszurało za jego plecami, skrzypnęły deski podłogi…

- Czyżby ten cholerny duch wznowił działalność? – Wymamrotał pod nosem. Kiedy jednak uświadomił sobie kto był tym duchem, nabrał odrobinę odwagi.

- Chłopaki! – Wyszeptał – Wiem, że to wy! Nie nabierajcie mnie!

Nagły podmuch wiatru zdmuchnął płomienie świec i kuchnię zalały ciemności. Odwaga Mundungusa pisnęła i zdechła.

- Nie róbcie mi tego! – Zaskrzeczał.

Usłyszał zgrzyt i butelki po whisky roztrzaskały się o podlogę. Znów zaszurały kroki i rozległ się dziwny pomruk. Mundungus przelknął z wysiłkiem ślinę i powoli się odwrócił. Na wysokości jego twarzy ujrzał jarzące się czyjeś oczy…

- AAAAAAAAAAAA!!!

Zdumionego i zdezorientowanego Lupina obudziło głośne wycie i szarpanie za ramię. Przerażony wyskoczył z łóżka i zderzył się prosto z Mundungusem Fletcherem. Czarodziej wyglądał strasznie, jego oczy pełne były szaleństwa i strachu, spocony i roztrzęsiony wrzeszczał coś szarpiąc Lupina za poły od piżamy.

- Duuuch!!! – Bełkotał – chciał mnie zabić! Był dziwny…Jakiś potwór!!!

- Co się stało?!! – W drzwiach sypialni zakotłowało się i stanęli w nich państwo Weasley’owie, Moody, Tonks, Dancingowie, Dedalus Diggle i młodzież. Trzymali w rękach różdżki. Czujnie rozglądali się po pokoju wypatrując niebezpieczeństwa.

- Nie wiem – Oszołomiony Lupin odsunął się od woniejącego gorzałką Fletchera – Chyba miał jakieś zwidy.

- To nie były zwidy!!! – Wrzasnął z oburzeniem Mundungus – Zaatakował mnie duch!!!

Wszystkie spojrzenia skierowały się na młodzież.

- Cholerne dzieci – mruknął Dedalus – Przysparzają więcej rozrywki niż sam Voldemort.

- To nie my! – Zaprotestowali od razu bliźniacy – Po pierwsze to nigdy nie był nasz pomysł, a po drugie…

- To, dlaczego jesteście kompletnie ubrani? – Spytał podejrzliwie pan Weasley.

- Ach – machnął lekceważąco Fred, – Bo byliśmy akurat na najlepszej drodze do wysadzenia swojej sypialni w powietrze.

- Eksperymentowaliście z nowymi dowcipami Weasley’ów – domyśliła się Ginny.

Pani Weasley westchnęła ciężko, ale nie podjęła tematu.

- A Daniel? – Spytała Gabrielle.

- Doskonale wiesz gdzie jestem przez cały czas!!! – Wionęło z głębin domu.

- To nie było żadne z nich!!! W ogóle nie przypominało człowieka!!! – Wrzasnął rozpaczliwie Mundungus, gdy spojrzenia dorosłych czarodziei spoczęły na Harry’m – Przestraszyły mnie płonące oczy! Tylko to widziałem! I jeszcze coś warczało!!!

Odpowiedziało mu zdumione milczenie.

- Dung – zaczęła łagodnie Tonks – ile wypiłeś?

- Zaczynałem piątą szklankę whisky, ale…

Tonks i Pani Wesley spojrzały na siebie i porozumiały się wzrokiem.

- Delirium tremens – oświadczyły zgodnie.

- Wcale nie! – Bronił się czarodziej – I wcale to nie ma znaczenia, bo…

- Nie ma znaczenia?! Budzisz mnie w środku nocy i bredzisz coś o warczących na ciebie oczach i mam uwierzyć, że to duch, a nie skutek twojego przepicia?! – Lupin był już bardzo zły.

- Dlaczego najpierw myśleliście że to Daniel? – Chciał wiedzieć Dancing.

- Bo to od niego wszystko się zaczęło – Powiedziała rozdrażniona z niewyspania Gabrielle – Udawali z Harrym ducha Syriusza i… Och! – Przerażona zatkała sobie dłonią usta wpatrując się w nieprzeniknioną twarz ojca – Nie chciałam – jęknęła.

- Nie szkodzi, mamo – westchnął z rezygnacją Daniel. Stał na końcu korytarza i czujnie obserwował dziadka - I tak by się dowiedział.

- Moody, mógłbyś spojrzeć na tego rzekomego ducha? – Spytał Pan Wesley, który nie mógł się doczekać powrotu do łóżka.

- Nie mógłbym – warknął auror, który był coś nie w sosie – Jakiś palant podprowadził mi pelerynę niewidkę i oko!!!

Ron drgnął niespokojnie…

- Żartujesz?!! – Zdziwił się Lupin – Tobie?!!

- No właśnie!!!

- A kto?!

- Nie wiem, nie mam zdolności jasnowidzenia!

Ron nieznacznie odetchnął z ulgą…

- Może Daniel? – Zasugerował Dancing.

- Chyba telepatycznie! – Odwrzasnął chłopak.

- Harry?

- Nie jestem samobójcą! – Obruszył się.

Moody powęszył przez chwilę podejrzliwie.

- Czuję w powietrzu odór winy – warknął złowieszczo.

Ron zbladł i schował się za plecami Percy’ego.

- A nie możesz użyć zaklęcia przywołującego? – Spytała Tonks – Różdżki ci chyba nie ukradli?!

Czarodziej wymamrotał coś niepochlebnego pod nosem i splunął ostentacyjnie na podłogę.

- A więc jednak?! – Zaśmiał się Dancing – Co z ciebie za Auror?!

- A co z was za przyjaciele?! – Odgryzł się Moody – Obcy mi tego przecież nie zwinęli!

- Słuchajcie, później pobawicie się w detektywów! – Zadecydowała pani Weasley – Jest środek nocy, jak jestem zmęczona, a jeszcze trzeba sprawdzić, co przywidziało się Mundungusowi!

- Ja nie idę! – Zastrzegła się ponad połowa mieszkańców Grimauld Place 12.

Pani Weasley westchnęła i poszła. Słyszeli jak schodzi po schodach i jak trzasnęła drzwiami. Nasłuchiwali w głębokim milczeniu przerywanym tylko pochlipywaniem Mundungusa i odgłosami burzy. Chwilę później rozległ się jakis dziwny pomruk, krótki wrzask i brzęk tłuczonych naczyń. Kiedy przerażeni dopadli kuchni, Weasley’owie ujrzeli swoją matkę stojącą na środku pośród porcelanowych skorup z dziwnym wyrazem na twarzy.

- Miałeś rację, Mundungusie – zaczęła na ich widok – To rzeczywiście nie był człowiek.

W blasku błyskawic, z ciemnego kąta wychynął się Krzywołap…


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 19:57, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY:

ALHATELLO

Dwa dni później od nocnych wydarzeń Harry i Weasley’owie zostali wezwani na poważną rozmowę. Profesor Lupin i Albus Dumbledore poinformowali ich, że na Grimauld Place 12 zbiera się Wielka Tajna Konferencja Czarodziejów. Zakon Feniksa ciągle jeszcze nie tracił nadziei, że uda się skłonic Ministerstwo do podpisania układu o współpracy i ustalenia wspólnej drogi działań przeciwko Lordowi Voldemortowi. Oprócz Amelii Bones, która nie kryła już zniecierpliwienia i niechęci, zjawili się także Szef Departamentu Współpracy z zagranicą, Departamentu Prawa, członkowie Wizengamotu oraz około pięćdziesięciu Aurorów. Nie brakło też i innych wielkich osobistości świata czarodziejów, którym na sercu leżała troska o bezpieczną przyszłość, a co, do których Dumbledore miał bezgraniczne zaufanie. Takie spotkanie na Grimauld Place 12 zdarzało się po raz pierwszy, sama konferencja należała do rzadkości i wszędzie wyczuwało się atmosferę podniecenia.

- Więc sami rozumiecie – Mówił Dumbledore – Bardzo mi na tym zależy. I dlatego prosiłbym was, żebyście powstrzymali się z …eee…pewnymi działaniami, które mogłyby kolidować z naszą pracą. Nie chcielibyśmy potem… eee…nakładać na was – jakby to powiedzieć – pewnego rodzaju sankcji.

Pani Weasley zaś była bardziej dosadna.

- Macie się trzymać z daleka! Zero waszego widoku, zero dźwięku! – Oznajmiła ze stalowym błyskiem w oczach – Macie się rozpłynąć w powietrzu! Jeśli cokolwiek zakłóci przebieg konferencji, to gwarantuję, że pożałujecie dnia, w którym żeście się narodzili! Zrozumiano?!

Potaknęli głowami.

- I Fred, nawet nie próbuj mnie przekonać, żebyście mogli wziąć udział!

- A Percy?!!!

- Percy na szczęście jest bardziej inteligentny i umie znaleźć się wśród ludzi.

Bliźniacy się nadąsali.

- A co, jak dziadek z czymś wyskoczy? – Spytał Daniel.

- Nie ma go. Z samego rana Lupin wepchnął w niego pelerynę, pieniądze i wyrzucił za drzwi z przykazaniem spędzenia całego dnia na mieście. Wyszliśmy z założenia, ze, jeśli ma już wybuchnąc jakiś skandal, to lepiej tam niż tu.

- I on się na to zgodził?

- A myślisz, że pozostawiliśmy mu jakis wybór?

Kiedy zaczęli schodzić się goście, siedzieli ukryci za poręczą schodów przypatrując się wszystkiemu z zapartym tchem. Większości czarodziei w ogóle nie znali, przewijały im się przed oczyma całkiem obce twarze. Z rzadka tylko Weasley’owie informowali Harry’ego, kto jest kim. Gościom przewodził Albus Dumbledore ubrany w odświętną fioletową szatę. Wcale nie wyglądał jak starzec. Błękitne oczy płonęły blaskiem, a z całej jego postawy biły niezwykła pewność siebie, zdecydowanie i żelazna determinacja.

- Ale feta – mruknął z podziwem Daniel. U jego boku kulił się wystraszony Stworek, który w ostatniej chwili wycofał się z ceremonii witania gości w drzwiach.

- Taka konferencja zdarza się raz na wiele, wiele lat – Powiedział Ron – To rzadkość i zaszczyt, że możemy w niej uczestniczyć.

- Chciałeś powiedzieć, że możemy ją podglądać – sprostował ironicznie Fred.

W tej chwili pojawił się długi szereg Aurorów. Nie należeli do Ministerstwa. To widać było na pierwszy rzut oka. Wyczuwało się w nich jakąś nieokreśloną silę, potęgę i władzę. Ich szaty były czarne, a na prawym ramieniu pysznił się herb. Przedstawiał skrzyżowane ze sobą w walce dwa miecze. Pod nimi widniał napis w języku, którego Harry nie znał.

- „Rodzimy się i umieramy – zacytowała nagle Hermiona ku konsternacji reszty – Żyjemy po to, by walczyć, żyjemy po to, by zwyciężać i po to, by służyć Dobru. Wody wyschną, skały zwietrzeją, dni upłyną, a pamięć o tym, czego przysięgaliśmy bronić nigdy nie przeminie”.

- Co? – Zdziwił się Harry

- Skąd to wiesz?

- Czytałam – wyszeptała – To napisano w starożytnym języku elfów.

- Ale…- Harry zerknął zdezorientowany na Rona i resztę. Wszyscy, nawet Catherine i Daniel mieli na twarzach wyraz zachwytu, uwielbienia i szacunku. Oni wiedzieli – Kim są ci ludzie?

- Nie wiesz? – Zdziwił się Fred, a w jego głosie zabrzmiało potępienie – Naprawdę nie wiesz?!!!

- Nie, ale może mnie oświecisz? – Zdenerwował się Harry. Nie pierwszy raz popisał się nieznajomością świata czarodziejów.

- To elita Aurorów – powiedziała Catherine – Najlepsi z najlepszych z całego świata. Pochodzą z Akademii Avalon. Avalon to starożytny zamek na jednej z wysp pomiędzy Anglią a Szkocją. Dostać się w szeregi Aurorów z Avalonu to nie byle zaszczyt. Oni nie przyjmują byle kogo.

- Czy to jest coś w rodzaju szkoły? – Spytał.

Ron pokręcił głową.

- Nie sądzę. W końcu tam bardziej doskonalisz swoje umiejętności i talent niż uczysz się całkiem czegoś nowego. Rzadko, komu udaje się przejść szkolenie. Ale jeśli już …

- Och! – Pisnęła nagle Ginny – To on! To ON! Alhatello!!! Dyrektor Avalonu!!!

Harry wychylił się zza poręczy wpatrując się w ciemną groźną postać. Był zafascynowany. Twarz czarodzieja była jakby wykuta w kamieniu, siatka blizn na twarzy przecinała się znacznie gęściej niż u Moody’ego. Rozmawiał z czarodziejem w zielonej szacie z wizerunkiem smoka na piersi.

- Dorian Balindaroch – mruknął cicho Daniel – Prawa ręka Alhatella. Już nie wspomnę ile razy dziadek wieszał na nich psy, bo to oni najczęściej odprowadzali go do Azkabanu.

Harry wychylił się jeszcze mocniej. Nagle Alhatello, jakby przeczuwając, że o nim mówią, podniósł głowę i spojrzał w górę. Harry’emu mocniej zabiło serce, w duszy zagrały nieokreślone uczucia przemieszane wraz z podziwem i szacunkiem oraz gorącą chęcią sprawdzenia się. I w tym samym momencie, gdy oczy Harry’ego i Alhatella spotkały się, a mroczne spojrzenie sięgnęło na wskroś serca, Harry złożył obietnicę. Jakby rzucając wyzwanie temu surowemu, przenikającemu wszystko wejrzeniu, Harry przysiągł, że zrobi wszystko, by móc kiedyś znaleźć się wśród Wybrańców Avalonu.

Wątpliwe było czy Alhatello wiedział, kogo ma przed sobą. W holu panował półmrok i Harry i Weasley’owie ledwie byli widoczni wśród cieni zalegających na schodach. Zresztą dość szybko stracił zainteresowanie. Odwrócił się do Balindarocha, powiedział coś cicho i obaj się roześmieli. Na zapraszający gest Dumbledore’a zniknęli za drzwiami kuchni. Za nimi podążyli Aurorzy z Avalonu. Harry odprowadzał ich wzrokiem czując w sercu jakby żal i ogromną tęsknotę.

- Robi wrażenie, nie? – Zareagował Ron, gdy hol opustoszał.

- Chodźcie – pociągnęła ich Hermiona – Idziemy stąd.

Ich pokoje zostały chwilowo zajęte przez gości, dlatego musieli zadowolić się innym lokum. Ledwie Harry zdążył pomyśleć „tylko nie strych”, skierowali się właśnie tam.

- No nie! – Jęknął – Ja już mam do niego awersję!

- To jak ja do piwnicy – wtrącił Daniel.

- Nie narzekajcie – Hermiona zmarszczyła brwi – Mieliśmy przecież zniknąć, prawda? Wątpię, żeby którekolwiek z nich tu przyszło.

- Wiecie, chyba dopadła mnie nostalgia – Wyznał melancholijnie Fred – Jak ten Alhatello na mnie spojrzał…

- Na ciebie? – Zdziwił się Harry. On odniósł zupełnie inne wrażenie.

- Na mnie! – Zaprotestował gwałtownie Ron – Na mnie patrzył!

- Nie! Bo na mnie! – Krzyknął George.

- Zaczyna się – westchnęła Hermiona – Przestańcie się kłócić! Uzgodnijmy po prostu, że facet miał niezwykle przenikliwy wzrok.

- Aż za bardzo – przyznała Catherine – Jak się na niego patrzyło, to odczuwało się potrzebę wymaszerowania zza tych schodów z pieśnią bojową na ustach i rzucenia się samotnie w wir walki.

Harry kompletnie nie mógł znaleźć sobie miejsca. Wciąż rozmyślał o aurorach z Avalonu,a przed oczami widniała mu mroczna twarz Alhatella. Na duszy było mu dziwnie ciężko i paliła go wprost chęć przyłączenia się do czarodziei z Wybrańcami Avalonu. Pomyślał, że nie powstrzymaliby go od tego kroku nawet Knot i Dolores Umbridge razem wzięci. A Syriusz, jego ojciec chrzestny pewnie byłby z niego dumny.

Wszyscy byli pod wrażeniem. Hermiona, odruchowo chwyciwszy za szmatę do mycia podłóg, dzieliła się z nimi swoją wiedzą na temat Wielkich Zjazdów Czarodziei sprzed lat. Weasley’owie na wyścigi przypominali sobie, co kiedyś opowiadał im na ten temat ojciec, a Daniel streszczał wszystkie walki Henry’ego Dancinga z aurorami ze starożytnego zamku. Tylko Ginny i Catherine zdawały się nie brać udziału we wspólnych rozważaniach. Szeptały coś do siebie w kącie.

Ich zafascynowanie było innego rodzaju.

- Ty też go widziałaś? – Pytała zaaferowana Ginny – Przystojny, prawda?

- A te jego niebieskie oczy! – Westchnęła Catherine.

I obie zachichotały. Ron natychmiast zareagował.

- Przecież Alhatello ma czarne oczy! – Zaprotestował.

- Nie mówię o nim, ty tumanie! – Ofuknęła go siostra.

- A o kim? – Zdziwili się bliźniacy.

- O tym młodym blondynie z długimi włosami i oczami jak lazurowe niebo – wyszeptała zachwycona Cathy.

Obie głęboko westchnęły.

Hermiona nagle jakby zapomniała o trzymanej w ręku szmacie.

- Mówicie o tym z boskim uśmiechem Apolla? – Zapytała żywo.

- A co? Też go widziałaś?!

Teraz już westchnęła rzewnie cała trójka.

- Dziewczyny, no, co wy?! – Spytał zdezorientowany Harry – Jaki Apollo?!!!

- Myślicie, że ma wolny wieczór? – Zignorowała jego pytanie Cat.

- Auror?! – Ginny była sceptyczna – Nie sądzę! Zresztą to ja pierwsza go wypatrzyłam!!!

- Nieprawda!!! Bo ja!!!

- Głupie jesteście!!! To ja byłam pierwsza!!!

Harry i Weasley’owie z rosnącym niedowierzaniem przysłuchiwali się nabierającej tempa kłótni. Czegoś takiego jak dotąd nie dane było im zobaczyć. Dziewczyny zaczęły skakać sobie do oczu.

- Wy się dobrze czujecie? – Spytał oszołomiony George.

- Nie – zachichotała Ginny.

- Ani trochę – zgodziła się z nią Catherine.

Harry i Ron spojrzeli na siebie z przerażeniem, a w ich głowach zaczęła się krystalizować wspólna myśl. Ale to Daniel był tym, który wypowiedział ją na głos.

- Wasze siostry to idiotki – stwierdził z niesmakiem – A ta trzecia też nie lepsza.

Fred nagle zgiął się wpół i dostał niekontrolowanego ataku śmiechu. Rechotał na całe gardło, łzy pociekły mu ciurkiem z oczu i nie mógł się uspokoić.

- Nie wierzę!!! – Wył – Muszę napisać do Jordana i paczki ze szkoły!!! Ha, ha, ha!!! Ale będzie polewka!!! Hi, hi, hi!!!

Teraz do rozpuku śmiali się już wszyscy. Daniel ze Stworkiem dusili się w kącie ze śmiechu, Harry nie mógł opanować czkawki, a Ron wyjąc opadł na zakurzony stolik pod ścianą. Stolik zarwał się pod nim i runął na ziemię potrącając jednocześnie półkę z książkami. Cała jej zawartość sfrunęła w dół. Jakaś gruba księga trafiła Rona prosto między oczy. Ron jęknął.

- Boli??? – Spytała z fałszywą troską w głosie jego siostra.

Wymamrotał coś niecenzuralnego pod nosem.

- Co to jest? – Spytał rechocząc Daniel wskazując na grube tomisko.

- Nie wiem!!! – Warknął rozwścieczony Ron. Nadal trzymał się za głowę, – Ale to ma chyba ze sto kilo!!! Omal mnie nie zabiło!!!

- To kara, kolego! – Zachichotała Catherine – Dosięgła cię mściwa ręka wyszydzanego Apolla!

- Odczep się – mruknął rozgoryczony.

Hermiona wzięła nietypowe narzędzie zemsty do ręki i ąż się ugięła.

- O żesz ty! Ale ciężkie!

- To chyba książka? – Spytał Harry.

- Może…- Hermiona była sceptyczna – Nie wygląda mi na to.

- Otwórz! – Ponaglił ją Fred.

Przewróciła strony.

- To chyba… - zawahała się i dokończyła zdumiona – Album zdjęciowy! Z datą sprzed kilkunastu lat!

- A co jest na zdjęciach? – Chciał wiedzieć Ron.

- Nie widzę, jest za ciemno – mruknęła – chyba jakiś zamek.

- Avalon? – Spytała chciwie Ginny.

- Nie, raczej nie – Hermiona rozwiała jej nadzieje – To Hogwart. Bo widzę Syriusza i Jamesa Pottera i …Hej!!! Co robicie?!!!

Bo oto Harry, Daniel i Catherine dopadli jej w mgnieniu oka i siłą wydarli album z rąk.

- Pokaż! – Harry zdobył upragniony przedmiot.

- Hej! – Zaprotestował Daniel – Ja też chcę zobaczyć!

- Oddajcie! – Awanturowała się, Catherine.

- Zaraz to porwiecie – Próbował interweniować Fred.

- Nie wiem, co wy chcecie oglądać – wzruszył ramionami Ron – Na tym strychu jest ciemnio jak w czterech literach u…

- RON!!!

- Ja tylko chciałem wyrazić swoje zdanie – Wymamrotał pokornie pod wściekłym wzrokiem Hermiony.

- To nie wyrażaj!

- Ale on ma rację – wtrąciła Catherine pakując Danielowi łokieć w brzuch by odzyskać księgę. Daniel jęknął i zgiął się wpół – Tu nic nie widać!

Fred i George zapalili różdżki, ale nawet przy ich świetle nie byli w stanie wiele zobaczyć.

- Och! Dajcie to! – Warknęła rozdrażniona Cat i z albumem w dłoniach w błyskawicznym tempie opuściła strych.

- Co ona robi?! – Zaniepokoiła się reszta i pobiegli za nią.

Hermionę sparaliżowało.

- Tam jest konferencja!!! – Jęknęła - Wasza mama nas zabije!!! Wracajcie!!!

- Jak myślisz? – Spytał Harry’ego Daniel, gdy biegli za Cathy w dół niepomni na błagania Hermiony – Potraktować ją zaklęciem potknięcia się?

- Zwariowałeś?! – Przeraził się Harry – Na schodach?!!!

- Tak myślałem, że ten pomysł może ci się nie spodobać.

- Zależy mi na tym, żeby mieć jeszcze siostrę!

- Szkoda – mruknął Daniel.

Catherine biegła akurat w stronę holu, gdy z korytarza wyłonił się Bill Weasley obładowany czymś niczym wielbłąd. Dziewczyna nie zdążyła już się zatrzymać i wpadła na niego zbijając go z nóg. Album wyleciał jej z rąk i rozpadł się na kawałki. Zdjęcia rozsypały się po całej podłodze, Bill puścił wielkie rulony papieru, które akurat niósł i wszystko zmieszało się ze sobą.

- Oooch! – Jęknęła Hermiona – I to akurat pod drzwiami kuchni!

- No i popatrz, co zrobiłeś?!!! – Rozeźliła się Catherine stojąc pośrodku bałaganu.

- Ja?!!! – Oburzył się Bill – Miej pretensje do siebie!!!

- Trzeba było ostrzec, że nadchodzisz!

- Trzeba było nie ganiać po domu jak wariatka!

Bill mamrocząc pod nosem coś na temat rozkapryszonych i aroganckich dziewczyn schylił się po swoje papiery. W tym momencie jego wzrok padł na zdjęcia.

- Hej! Skąd to macie?!

- Znaleźliśmy – Poinformował go Fred. Za jego plecami Hermiona podskakiwała i syczała o ciszę.

- Ja znam te zdjęcia – powiedział Bill biorąc do ręki fotografię Syriusza.

- Oddaj! – Ryknął na niego Daniel – Chcę zobaczyć swojego tatę i ciągle ktoś mi nie pozwala! Oddawaj!

- Odczep się – zbył go Ron – Idź się przejrzeć w lustrze! To mniej więcej to samo.

- No wiesz?! – Oburzył się młody Black – Jak możesz?!

- Obejrzysz je sobie później!

- Ale ja chcę teraz!!!

- Bill, czy to ty? – Spytał Harry nie interesując się kłótnią. Tuż obok Hermiona posykiwała na obydwu chłopców jednocześnie grzmocąc się pięścią w głowę. Miało to przypominać stukanie się palcem w czoło i sugerować, że są nienormalni, bo robią hałas, za który pani Weasley z pewnością ich zabije – Ile masz tutaj lat? I kto jest tutaj z tobą?

Wnet przyłączyli się do nich bliźniacy i Ginny.

- Chyba tu miałem trzynaście lat – Powiedział z namysłem Bill – Jestem z moimi najlepszymi przyjaciółmi – wskazał na dwójkę jasnowłosych bliźniąt – To ted i Sara Thompsonowie. Ted to najrówniejszy kumpel, jakiego kiedykolwiek miałem, natomiast Sara…ona była trochę dziwna. Za bardzo pasjonowała się matematyką.

- A co w tym złego? – Zdziwiła się Cat.

- No niby nic. Ale ona uwielbiała wszystko wyliczać. Potrafiła w przeddzień meczu Quidditcha lecieć do Trelawney po przepowiednię prognozy pogody, a potem, borąc pod uwagę stan pogody, prędkość i kierunek wiatru, znicza, szerokość i długość boiska, odległość od bramek i czegoś tam jeszcze, nie pamiętam, czego, wyliczyć gdzie w danej minucie meczu znajdzie się znicz.

- Dla Gryfonów to chyba było dobrze, nie?

- Było dobrze, dopóki ówczesny kapitan drużyny nie obraził czymś Sary. Jeszcze tego samego dnia dziewczyna poszła do Ślizgonów i sprzedała im dane o meczu za czterysta galeonów.

- Fajna – mruknął Harry. Teraz słuchali już wszyscy oprócz Daniela i Rona wciąż kłócących się o zdjęcia i Hermiony, która zrozpaczona rwała włosy z głowy

– I co?

- Gryffindor stracił Puchar Quiditcha na trzy lata. Sara nie dała się przebłagać.

- Dziewczyny zawsze były nieprzewidywalne – Podsumował Ron chwilowo uzyskując przewagę w przepychankach.

- A to? – Harry wskazał na kolejną fotografię.

- To wcześniejsze – powiedział Bill spoglądając na datę – Zwracam wam uwagę, że tu jest sfotografowane, co najmniej kilkanaście lat a wy przemieszaliście to wszystko do cna. Tego jest ponad tysiąc! To? To twój dziadek.

Na Cathy i Harry’ego te słowa podziałały niczym płachta na byka. Rzucili się na fotografię natychmiast wydzierając ją Billowi z rąk.

- Pokaż!

- John Potter – Bill przyglądał im się z uśmiechem – Najlepszy Auror na świecie.

- Czy on nie jest przypadkiem w tym ich ubranku z Avalonu? – Spytał zaciekawiony Fred

– Należał do Wybrańców?

- Należał – przytaknął jego starszy brat – Był ich dyrektorem.

Harry wytrzeszczył oczy.

- Żartujesz?!!!

- Ron, ty padalcu!!! – Usłyszeli za sobą niezadowolonego Daniela – Jeśli natychmiast nie pokażesz mi tych zdjęć, to ja…!!!

- Do jasnej Anielki!!! – Hermiona straciła już cierpliwość – Ile razy mam wam przypominać, że tuż za tymi drzwiami odbywa się ta cała konferencja?!!! Zamknijcie wreszcie gęby albo tego pożałujecie!!!

- Teraz to ty krzyczysz – zauważyła spokojnie Ginny.

Bill drgnął.

- Na brodę Merlina! – Jęknął i rzucił się na podłogę zbierając rozrzucone papiery – Pomóżcie mi!!!

- A co to są za śmieci? – Zainteresowali się bliźniacy schylając się wraz z nim.

- To nie śmieci! – Oburzył się Bill – To bardzo ważne plany Zakonu! Tajne łamane przez poufne i w ogóle!

- Naprawdę? – George’owi zabłysły oczy.

- Mama mnie zabije! – Jęczał starszy brat – Już i tak te obrady idą im jak po grudzie. Amelia stroi fochy i odmawia podpisania układu o współpracy. Reszta już się zgodziła, została tylko ona.

- A dlaczego ona nie chce?

- Dlatego, że kiedy już ją prawie przekonaliśmy zjawił się Dancing ze swojej wyprawy na miasto.

- Już???! – Spytał z zawodem w głosie Daniel. Wizja piwnicy znów się przybliżyła.

- Niestety. Okazało się też, że obrobił gdzieś ciąg mugolskich sklepów i cały swój zdobyty łup rzucił pod nogi właśnie pani Minister. Mama omal nie zemdlała.

- Taki wstyd – westchnęła Hermiona.

- I przy tych wszystkich gościach Amelia dostała szału i zaczęła krzyczeć coś, że ten cały Zakon Feniksa to same szumowiny i ona nie zamierza z nimi współpracować. Na dodatek Dancing wyciągnął z pudła Sturgisa Podmore’a i to ją rozstroiło do reszty. Jak wychodziłem to profesor McGonnagal miała minę jakby zamierzała się rozpłakać, Dumbledore zrobił się jakiś nieprzyjemny, a Alhatello próbował ratować sytuację.

- Naprawdę? A co zrobił? - Walnął przemowę do Amelii, że stwarza głupie przeszkody, bo po pierwsze Dancinga i Podmore’a z łatwością można przecież odtransportować z powrotem do Azkabanu, na razie jednak jeszcze tego nie zrobi, bo mogą okazać się przydatni, a po drugie on zna Zakon Feniksa. Sam podobno kiedyś do niego należał i ufa Dumbledore’owi. Nie ma też mowy o żadnym oszustwie i niech Amelia wreszcie się na coś zdecyduje, bo nie zamierza czekać latami aż Jaśnie Pani Minister łaskawie raczy zmienic zdanie. To jego własne słowa! Co dalej? Nie wiem, bo wyszedłem.

Harry ledwie go słuchał zajęty wpatrywaniem się w surową, dumną twarz swego dziadka. Nie mógł oderwać wzroku.

- Pokaż! – Poprosiła niecierpliwie Catherine.

- Później – Zbył ją.

- No wiesz?! – Oburzyła się – Taki z ciebie brat?!

- Poszukaj sobie drugiego zdjęcia!

Cat rozejrzała się wokoło.

- Tu jest taki bałagan, że szukałabym go do sądnego dnia! – Nachmurzyła się.

- To posprzątaj!

- Pokaż! Albo użyję innej siły argumentów!

Harry spojrzał z obawą na jej zacięta twarz i bez słowa wiecej protestu podał jej żądany przedmiot.

Tymczasem Ron, złośliwie chichocząc uciekał przez korytarz z naręczem zdjęć Syriusza Blacka. Za nim biegł rozwścieczony Daniel.

- Wracaj tu!!! – Wrzeszczał. - Chodź i mnie złap!

- ODDAWAJ!!! – Ryki Daniela niosły się echem po całym domu.

Wtem drzwi otworzyły się z hukiem i z kuchni wypadł Moody.

- CIIIISZAAAA!!! – Wrzasnął – Nie słyszę własnych myśli!!! Bill, gdzie wy się podziewacie z tymi papierami?!!! Wołaj Szagajewa!!!

I Zatrzasnął drzwi z powrotem.

- Pomóżcie! – Jęknął Bill chwytając za kłąb papieru.

- Może to najpierw posegreguj – Zaproponowała niepewnie Hermiona – W koncu to dokumenty.

- Po co? – Nie przejął się George – Sami to sobie posegregują.

- Zwariowałeś? – Skrzywił się Bill – Mam rzucić to wszystko Amelii i Dumbledore’owi pod nos i kazać im sobie posegregować?!

- Ja bym tak zrobił – mruknął Ron.

- „Tajny plan operacyjny Zakonu Feniksa pod kryptonimem <karmelowa słodka żabcia>” – przeczytał George – Niech zgadnę! Dumbledore wymyślał nazwę?

- Nie tylko on znany jest z zamiłowania do słodyczy. Balindaroch też – usłyszeli dźwięczny głos i z ciemnego korytarza wyłonił się jeden z Aurorów z Avalonu. On też niósł dokumenty. Miał długie blond włosy i błękitne oczy. Na jego widok trzy dziewczyny zastygły nieruchomo.

- Nie czytaj! – Warknął do brata Bill, kiedy zobaczył Aurora. Wyrwał kartkę z rąk, George’a i zaczął uklepywać pomięty kłąb papieru.

- Jakiś problem, Bill? – Spytał z rozbawieniem przybysz.

- Ależ skąd, Igor! – W Gosie młodego Weasley’a pojawił się sarkazm – Wszystko pod kontrolą.

- Powiesz to tym tam – zaśmiał się Szagajew wskazując ręką na drzwi kuchni.

- Tego się właśnie obawiam – mruknął.

Ginny Weasley wpatrywała się w młodego aurora z zachwytem w oczach niepomna na to, że tuż obok jej brat walczy ze stosem pogniecionych dokumentów.

- Cześć – Rzuciła na bezdechu.

Młody Auror odwrócił się od Billa.

- Cześć – uśmiechnął się do niej ciepło – Widzę, że ty też chyba miałaś drobny problem?

Po pełnej przerażenia minie Ginny Harry zrozumiał, że dziewczyna nie zdawała sobie sprawy z własnego wyglądu. A pobyt na strychu wcale jej się nie przysłużył. Była cała zakurzona, a włosy pozlepiały jej się od pajęczyn.

- To…wiesz… - zająknęła się Ginny – Sprzątaliśmy strych, tam były pająki, zaplątałam się w sieci i…

- Wiem jak to jest – zaśmiał się – Ale wiesz…, gdybym to ja był takim pająkiem i ktoś taki wpadłby w moją sieć, to raczej już bym się postarał go nie wypuścic.

„Ale on ma gadane” pomyślał niechętnie Harry. Po minie Rona zobaczył, że jemu Szagajew też nie przypadł do gustu.

Bill chrząknął.

- Dobra, Igor, zostaw ją. Przecież to tylko moja siostra. Chodź, musimy im to zanieść – wskazał na będące w żałosnym stanie dokumenty.

- Jesteś pewien, że masz wszystkie strony, stary? – Zakpił młody Auror.

- To się okaże – Billowi było już wszystko jedno – Nawet, jeśli nie, to trudno. Świat się nie zawali.

Dawno zamknęły się za nim drzwi, a Ginny wciąż stała wpatrując się w nie z tęsknym wyrazem na twarzy.

- Daj spokój! Nie rób sobie nadziei! On to pewnie mówi każdej, którą spotka!

Fred Weasley okazał się mieć ogromny talent i dyplomatyczny takt w sprowadzaniu ludzi z chmur na ziemię.

Hermiona ocknęła się pierwsza.

- Już widzę jak Bill im ten cały chłam prezentuje – powiedziała – I co teraz będzie?

- Nasłuchuj krzyków – poradziła Cat.

- Nic – Wzruszył jednoczesnie ramionami George – Tylko mama pewnie wyda na niego wyrok śmierci w zawieszeniu.

- Na nas też – zgodził się z nim Fred – Po tym jak zobaczy cały ten bajzel, którego tu narobliśmy. Trzeba to posprzątać nim ktokolwiek się na to natknie. Ron, rusz się!

- Jak?! – Stęknął boleśnie Ron, który leżał na podłodze przyduszony ciężarem Daniela. Młody Black korzystając z okazji powalił go na ziemię i wydarł zdjęcia z rak. Ron nie miał możliwości poruszenia nawet palcem.

- Patrz, Harry! – Zawołał Daniel wymachując fotografią – Moja rodzina!

Harry zobaczył wszystkich Blacków w komplecie. Na pierwszym planie stały trzy siostry. Zadrżał pod zimnym, drwiącym spojrzeniem Bellatrix. Narcyza spoglądał na widza z wyniosłą pogardą. A Andromeda żartowała i dokuczała swemu małemu kuzynowi, Regulusowi. Z jej psot zaśmiewał się do rozpuku Syriusz. Rodzice i wujowie patrzyli na nich z niezadowoleniem.

- Tata – Szepnął Daniel. Był pod wrażeniem. Ojciec i syn byli podobni do siebie niczym dwie krople wody.

- Czy możesz ze mnie zejść?! – Ron był zły.

Daniel go zignorował.

- Moja rodzina – szepnął.

- Ale chyba nie chciałbyś ich bliżej poznać?! – Przeraził się Harry.

Młody Black zrobił dziwną minę.

- Nie obraź się, ale oni nie są tego warci. To banda psychopatów, od których należy się trzymać z daleka.

- Najwyraźniej on te cechy po nich odziedziczył – stęknął Ron siniejący na twarzy.

- Czy wy zakładacie kółko sentymentalnych wspomnień?! – Zdenerwował się Fred klęczący pośród rozsypanych zdjęć – Prosiłem, żebyście mi pomogli!!!

- Niech Stworek ci pomoże – Mruknął Daniel.

Stworek wydał z siebie tylko drwiący rechot i nawet nie ruszył się ze stopnia schodów, na którym siedział.

- Ta gadzina jest zdemoralizowana do cna – westchnął George.

Od strony Rona dobiegło ich charczenie i duszenie się. Hermiona podeszła szybko i odepchnęła Daniela. Ron zachłysnął się i złapał oddech.

- Hej, słuchajcie! – Zawołała do nich Catherine gmerająca w stosach zdjęć – Co to jest?

Machnęła w powietrzu białą kopertą.

- Bill to zostawił? – Spytał Fred biorąc ją do ręki.

- Nie wiem. Znalazłam tego więcej.

- To nie należy do Billa – zaoponowała Ginny – On miał co innego. To chyba wypadło z tego albumu.

Fred i George wahali się jeszcze przez chwilę, a potem rozerwali kopertę, wyjęli kilka kartek i zaczęli czytać. Już przy pierwszych słowach obaj wytrzeszczyli oczy.

- Co się stało? – Zaniepokoiła się Hermiona.

- Posłuchajcie tego – powiedział nieswoim głosem George i zaczął czytac na głos: „Ja, Syriusz Black, ostatni potomek starożytnego rodu, były więzień Azkabanu, ścigany przez prawo i zwolenników Czarnego Pana, świadom nieuchronnych wydarzeń, przedstawiam wam swą ostatnią wolę…”

- Czy to…- Zająknął się Harry.

- Czy to testament Syriusza? – Spytała słabo Hermiona.

Ron, wciąż zajęty przywracaniem sobie funkcji życiowych, nie skomentował tego, co przed chwilą usłyszeli.

- Ale skąd to się wzięło w albumie? – Dziwiła się Ginny.

- Sądzę, ze to pytanie powinno brzmieć inaczej – wtrąciła Catherine – A mianowicie, co z tym zrobimy? Bo oprócz tego testamentu są tu też niezwykle ważne, tajne dokumenty. Chyba o Lordzie Voldemorcie.

Bliźniacy spojrzeli po sobie, zawahali się, a potem przez dom przetoczył się gromki okrzyk.

- Mamo!!!

W Hermionę jakby piorun strzelił.

- Cichooo!!! – Wysyczała przerażonym szeptem – Wy kretyni!!! Tam jest konferencja!

Bracia zignorowali ją i znów zawołali matkę.

- Może nie słyszała? – Zasugerował niepewnie Ron, gdy nie doczekali się odzewu.

- Nawet głuchego by poderwało! – Jęczała Hermiona – Błagam was! Bądźcie cicho!

- Spróbujemy jeszcze raz? – Zapytał ochoczo Daniel.

- Nie, nie, nie, NIE!!! – Tupała nogami Hermiona.

- MAAAAMOOO!!!! – Tym razem rozdarli się już wszyscy.

Gwar w kuchni jakby przycichł. Mimo to nadal nikt nie nadchodził.

- Trudno. Raz kozie śmierć. Idziemy tam! – Zadecydował Fred.

- Co?!!! – Przeraziły się dziewczęta. Ale bliźniacy już ruszyli w kierunku kuchni. Reszta zawahała się, ale w koncu zdecydowali się podążyć za nimi. Harry’emu, przedzierającemu się przez stos porozrzucanych zdjęć mignęła myśł o sprzątnięciu, ale natychmiast ją porzucił.. Daniel spojrzał do tyłu na Stworka, który z ponurym wyrazem twarzy stał nad pobojowiskiem.

- Nie martw się – pocieszył go – Posprzątamy to.

- No, ja myślę – mruknął skrzat.

Kiedy bliźniacy otworzyli drzwi czarodzieje drgnęli i wlepili w nich zdumiony wzrok.

- Eee…- zająknął się Fred na widok morza twarzy. Przestąpił z nogi na nogę - …cześć

- Na brodę Merlina! – Wysyczała pani Weasley – Co wy tu robicie?!

Czuli się strasznie niepewnie. Stłoczyli się za Fredem, który kompletnie tracił rezon boleśnie świadom, iż wszyscy się niego wpatrują. Harry i Ron stali tuż za nim.Daniel ukrył twarz w cieniu.

- Musimy wam o czymś powiedzieć.

- Nie teraz! – Uciął sucho Dumbledore – Mamy problem.

Owym problemem okazał się nieprzejednana postawa Minister Magii. Amelia Bones stanowco odmawiała podpisania współpracy, a negocjatorom brakło sił na przekonywanie jej i puszczały im nerwy.

- Tak to jest jak się babę posadziło na stołku! – Mruknął jeden z czarodziei.

- Kiedy ja naprawdę nie jestem gotowa do podjęcia takiej decyzji! – Broniła się Amelia – Nakłaniacie mnie do zaufania jakiemuś Zakonow Feniksa, którego kompletnie nie znam i..

- Mnie tez nie znasz? – Spytał cicho Dumbledore.

- Och, wiesz, że nie o to chodzi! – Prychnęła niecierpliwie – Po prostu ogarniają mnie pewne wątpliwości, kiedy widzę, że członkami twojej organizacji są takie indywidua jak on!

Wskazała ręką na Henry’ego Dancinga, który – obserwowany bacznie przez otaczających go podejrzliwych Aurorów – posłał jej drapieżny uśmiech.

- Tak się składa, Amelio, ze ja mu ufam – powiedział sucho Dumbledore.

- Jemu?!!! – Zdziwiło się, co najmniej ze trzydzieści osób z samym zainteresowanym włącznie.

- Chyba będę jednak musiała odmówić – potrząsnęła głową Amelia i wstała.

- Świetnie – wciął się Fred – To skoro pani już wychodzi, to my chcemy wam…

- Fred! – Ryknęła zaszokowana pani Weasley – Zamilcz!

- Ale…

- Cisza! – Zgasił go tym razem Moody.

- Amelio, przemyśl to jeszcze raz – poprosił Dumbledore – Będziesz żałowała.

- Nie będę – powiedziała z uporem.

Zielone światło zaklęcia świsnęło Szagajewowi na głową i łupnęło w stół tuż przed Amelią Bones wypalając w blacie ogromną dziurę.

- Podpisz!!! – Ryknął z furią Dancing wymachując dymiącą różdzką – Podpisz to albo jutro będzie się o tobie czytać już tylko w nekrologach!!!

- Henry, no, co ty…?!!! – Przeraził się Dumbledore.

Amelia Bones zrobiła się biała na twarzy i pospiesznie chwyciła za pióro.

- Wiesz, Dancing? Masz ciekawy sposób negocjacji – zaśmiała się młoda aurorka z Avalonu – Podoba mi się.

- Czasem trzeba, Mia – mruknął starzec - Czasem trzeba.

- Mamo, czy możemy wreszcie…

- Nie!

- Ale…

- Na brodę Merlina! Fred, nie mam teraz dla was czasu!

- To nie miejsce dla was! – Poparł ją pan Weasley.

- No tak, ale…

- Wyjśc!

- Musisz zrozumieć, że…

- Później!!!

- ALE TATO!!!

- NIE TERAZ!!! – Ryknął Moody – WYNOCHA!!!

- Nie ma potrzeby tak się unosić, Alastorze – usłyszeli i Alhatello wstał – Zdaje się, że oni mają nam coś do powiedzenia. Może damy im głos?

- Oni zawsze mają coś do powiedzenia – mruknęła profesor McGonnagal – I to zawsze wtedy, gdy nie trzeba.

- Kiedy widze jak walczą o to, żeby zostać wysłuchanymi, to myślę, że powinniśmy im na to pozwolić.

Ponad osiemdziesiąt par oczu utkwiło wzrok w gromadce pod drzwiami.

- Eee…- bąknął niepewnie Fred.

- Dalej, chłopcze! – Pogonił go Alhatello – Właśnie dano ci szansę. Wykorzystaj ją!

- Chcielibyśmy wam coś przeczytać – Powiedział młody Weasley – „Ja, Syriusz Black, ostatni potomek starożytnego rodu, były więzień Azkabanu, ścigany przez prawo i zwolenników Czarnego Pana, świadom nieuchronnych wydarzeń, przedstawiam wam swą ostatnią wolę…”

- Co?! – Przerwał mu ostrym tonem Lupin – Co ty czytasz?!

- No własnie cały czas próbuję wam to powiedzieć – obraził się Fred – To testament Syriusza!

Zapanowała cisza, a potem…

- No nie no, Alhatello! – Obruszył się Balindaroch – Przecież nie będziemy wysłuchiwać spisu inwentarza! Nie po to tutaj przyszliśmy!

Dyrektor Avalonu nie zwrócił na niego uwagi.

- Kontynuuj, Weasley – polecił krótko.

- „ Kuzynki swe, Bellatrix Lestrange i Narcyzę Malfoy z domu Black… - To je też uwzględnił? – Zdziwiła się Tonks - …korzystając z należnego m przywilejów wydziedziczam. Tym samym tracą one prawo roszczeń do rodzinnego majątku, nazwiska i koneksji”

- Grzeczny chłopiec – zarechotał Dancing.

- Ciekawe, co na to powie ciocia Narcyza? – Zaciekawiła się, Tonks – Koniecznie muszę jej to powiedzieć.

- Sądzę, że trochę ją to wzburzy – wtrąciła Emmelina Vance – Lepiej napisz do niej list.

- „…Siedzibę rodową Blacków znajdującą się przy Grimauld Place 12 w Londynie przekazuję swojemu najlepszemu przyjacielowi, Remusowi Lupinowi. Dom pod jego staraniem i opieką ma nadal pozostać Kwaterą Główną Zakonu Feniksa”.

- Chyba czeka cie trochę remontów, stary – zaśmiał się Mundungus.

- „ Harry’emu Potterowi, chrzestnemu synowi…

Wśród czarodziejów zawrzało. Wszystkie głowy zwróciły się w kierunku Harry’ego. Wielu wstawało, żeby przyjrzeć mu się dokładniej.

- Harry Potter? – Zagrzmiał Balindaroch, a jego oczy odnalazły bliznę – Wnuk Johna?

Harry, zaczerwieniony pod ostrzałem tylu spojrzeń, skinął tylko głową. Na twarzy Alhatella dostrzegł błysk zainteresowania. Auror nie odwrócił już od niego wzroku.

- …zapisuję dom w Londynie odziedziczony po wuju Alphardzie…

- O kurczę! Ale mu się trafiło – westchnęła zazdrośnie Tonks.

- Do jego dyspozycji jest również mój stary latający motor będący dotychczas pod opieką i staraniem Rubeusa Hagrida…

- A żebym ja pamiętał gdzie on jest? – Podrapał się w głowę Hagrid.

- Motor?! Super!! – Ucieszył się Ron – Ściągnijcie go tu jak najprędzej!

- Po co? – Spytała nieufnie matka – I niby gdzie będziesz na nim jeździł?

- No…- Harry i Ron rozejrzeli się wokoło.

- Nie! – Przeraził się Lupin – Już i tak odziedziczyłem ruinę!

Czarodzieje parsknęłi śmiechem.

- Opiekę prawną nad Harry’m – czytał Fred – Do czasu uzyskania przez niego pełnej samodzielności przekazuję Remusowi Lupinowi. Aby zawsze stał u jego boku i służył mu w potrzebie radą.

- Pobawisz się w nianię Lupin? – Zakpił Dorian Balindaroch.

- Majątek mój szacowany na sześćdziesiąt milionów galeonów…

- ILE?!!! – Wyrwało się co poniektórym.

- Sześćdziesiąt – powtórzył Fred – Ukryty w skarbcu Banku Gringotta w skrytce numer…- tu Fred zawahał się i rzucił okiem na nieprzenikniona twarz Dancinga.

- XYZ – dokończył.

- No wiesz?!!! – Oburzył się stary złodziej.

- Chłopak dobrze robi – zauważył z rozbawieniem Igor Szagajew – Już my cie znamy, stary szelmo!

- Tak mi nie ufać, no wiecie, co?! – Mruczał niezadowolony pod nosem.

- Cicho! – Warknął Mundungus – Czytaj dalej, Fred.

- …dzielę pomiędzy trzy rodziny. Jedna z części przypaść ma w udziale Andromedzie Tonks z domu Black i jej córce, Nymphadorze…

Matka i córka zbladły.

- To,…co to znaczy? – Wyjąkała Andromeda.

- Że jesteście bogate – poinformował ją Hagrid.

- …Drugą częśc zapisuję rodzinie Dancingów, jeśli wrócą w przeciągu pięciu lat od mojej śmierci…

- HA!!! – Ryknął Dancing – Uwielbiam go!!!

- Teraz, bo dał ci forsę?! – Spytała cierpko córka.

- Jeśli zaś nie – kontynuował Fred – ich część spadkowa przejdzie na konto szpitala Św. Munga…

- He, He! Ja to mam wyczucie czasu! He, He! – Ucieszył się czarodziej.

- Cicho! – Syknęli na niego inni.

- …Pozostałą część przeznaczam rodzinie Weasley’ów…

Łoskot upadającego na podłogę ciała dobitnie świadczył o tym jak przyjęła tę wiadomość pani Weasley. Jej mąż mocno pobladł.

- Jesteśmy bogaci!!! – Ryczało rodzeństwo – Jesteśmy bogaci!!!

Ron, niepomny na konferencję, rzucił się na Harry’ego i jął go serdecznie ściskac. Ginny i bliźniacy odtańczyli jakiś dziki taniec radości.

- Chyba od jutra nie idę do pracy – powiedział słabo pan Weasley.

- Oszalałeś – stwierdziła z niesmakiem Amelia Bones.

- Czekajcie! – Wtrącił George – To nie wszystko! Ron, tobie dostają się rodowe szachy Blacków, a Hermionie ksiązki.

- Fajnie! – Ucieszyli się.

- „Albusowi Dumbledore’owi, Remusowi Lupinowi, Andromedzie i reszcie członków Zakonu Feniksa dziękuję za przyjaźń, cenne rady, wskazówki i wsparcie. Jednocześnie życzę powodzenia w nadchodzących zmaganiach z Czarnym Lordem. Wierzę w was. Niech wygra Dobro”. Dalej jest, żeby uwolnić hipogryfa i uwiązać w domu Stworka. O! Jest Snape!

- Czytaj! – Ponaglili go.

- „Sewerusowi Snape’owi, mistrzowi eliksirów ze szkoły Hogwart przekazuję słowa ostrzeżenia. Mają ustać jego prześladowania względem Harry’ego Pottera. Inaczej narazi się na mój gniew. Ja nie rzucam słów na wiatr. Pamiętaj o tym, Snape!”

- Fajny ten testament! – Zareagował Dedalus Diggle.

- Mnie się najbardziej podobała ta część ze Snape’m – wtrącił Muindungus – Trochę to brzmiało jak klątwa.

- Szkoda chłopa – powiedział ktoś z rozbawieniem – Żyć odtąd w takim stresie…

- Tu jest post scriptum! – Zawołał Fred – Wraz z testamentem zamieszczone są przechwycone przez Syriusza tajne plany i zamierzenia Sami – Wiecie – Kogo przeciwko Ministerstwu. Nie wiem, kiedy on je zdążył przechwycić, skoro cały czas tu siedział.

- Własnie widać jak siedział – zauważył pan Weasley.

Na znak Dumbledore’a Fred podał dokumenty. Ten spojrzał na rozerwaną kopertę i westchnął.

- Czytaliście? – Spytał surowo.

- Tylko trzy linijki – zapewniła go Catherine

- Hmmm… - nie dowierzał im Hagrid.

- Ale przynajmniej nie wyglądają tak jakby wyjęto je psu z gardła – zareagowała Mia – Bo tamte chyba dużo przeszły.

I rzuciła okiem w kierunku zakłopotanego Billa.

Papiery Syriusza zrobiły wielkie poruszenie wśród czarodziei. W miarę czytania miny Balindarocha i Dumbledore’a poważniały. Reszta zaglądał im przez ramię i konsultowała ze sobą niespokojnym szeptem. Widać było od razu, że nie dostali pomyślnych wieści. Alhatello stał przy oknie przyglądając się deszczowej aurze. Był zamyślony i zdawał się nie słyszeć gorączkowych pomruków członków Zakonu. Harry i Weasley’owie wychodzili ze skóry z ciekawości. Nie pytali jednak o nic z obawy, że mogliby zostać wyrzuceni za drzwi.

Alhatello w końcu porzucił widok za oknem i spojrzał prosto na nich.

- Gdzie to znaleźliście? – Spytał.

- W albumie ze starymi zdjęciami – pospieszył z odpowiedzią Fred.

- Jesteście pewni, że nie było tam więcej dokumentów?

- Znaleźliśmy tylko to.

- A moglibyście przynieść mi ten album?

- No, nie bardzo – mruknął Ron.

- Nie ma sensu. Widziałem ten album – wtrącił się nagle Igor Szagajew - Nie wiem, co oni z nim robili, chyba nim w siebie rzucali, bo się całkiem rozleciał. Wątpię, żeby tam można było coś jeszcze znaleźć. Ale jak chcesz, to mogę posłać ludzi. Niech pogrzebią w tym śmietniku. Leży tuz za drzwiami.

Pani Weasley rzuciła im wściekłe spojrzenie.

- To by za długo trwało – skrzywił się Dumbledore – Zresztą wystarczy nam to, co mamy.

Czarodzieje dyskutowali między sobą przyciszonymi głosami. Alhatello z powrotem stał się ponury i zamyślony. Wreszcie ocknął i się i spojrzał prosto w oczy Harry’ego. Harry zadrżał pod tym bacznym, srogim wejrzeniem.

- Potęga Lorda Voldemorta jest ogromna – przemówił czarodziej – Tym większa, że nigdy nie udało nam się jej złamać. Najwyżej trochę ją zachwialiśmy. A teraz groza powróciła. Voldemort powstał silniejszy niż był. Jego armie rosną olbrzymy wyszły ze swoich jaskiń i dokonują grabieży i mordów, dementorzy opuścili Azkaban. Wiecie, jaką grozę reprezentują te stwory.

- Słuchaj, nie sądzisz, że nie powinniśmy ich w to wciągać? – Spytał ostro Dumbledore.

- Nie mówie niczego, o czym by już nie wiedzieli! – Alhatello chodził teraz po kuchni jak rozdrażniony tygrys – Śmierciożercy długo w Azkabanie już nie posiedzą, to wie każdy z nas. Coraz trudniej jest ukrywać przed mugolami prawdę, coraz trudniej nam utrzymać nasze pozycje w tej wojnie. Voldemort zyskuje przewagę, a my nie możemy nic na to poradzić. Potter!

Harry drgnął zaskoczony. Dumbledore zmarszczył brwi.

- Powiedz mi, Potter… - Alhatello utkwił w nim swoje drapieżne, hipnotyzujące spojrzenie – powiedz, co byś zrobił na moim miejscu? Wiesz, że Czarny Pan jest zagrożeniem, wiesz, że w każdej chwili może uderzyć! Co byś zrobił?!

- Powstrzymałbym go – odpowiedział niepewnie Harry.

Czarodziej parsknął pogardliwie. -

Jak?! – Pytanie cięło jak z bata.

Harry nie od razu odpowiedział. Spojrzał niepewnie na Dunmbledore’a. Dyrektor jednak milczał obserwując go uważnie. Chłopak był świadom tego, że wszyscy w tym pomieszczeniu wpatrują się w niego w milczeniu chcąc usłyszeć jego odpowiedź. Potem znów spojrzał w chłodne, wyczekujące oczy Alhatella. Uderzyła go pewność, że pytanie czarodzieja wcale nie było kierowane tylko ciekawością.

Alhatello go sprawdzał.

- Jak? – Powtórzył.

- Całym sobą – odpowiedział.

- Nawet gdyby to oznaczało, że musiałbyś go zabić? – Spytał ironicznie Auror.

Harry drgnął. To pytanie obudziło w nim niedawne demony, które wskrzesiła do życia wiedza o straszliwej przepowiedni. Sam nie wiedział, co ma im odrzec. Spojrzał rozpaczliwie, na Dumbledore’a odruchowo szukając u niego pomocy.

- Ano właśnie – mruknął Dyrektor Avalonu.

- Słuchaj, Alhatello! – Dumbledore wstał, groźny i zły- Przestań wciągać chłopaka w swoje brudne gierki! Poza tym doskonale wiesz, że istnieją niekiedy rzeczy gorsze niż śmierć. A Harry wcale nie musi go zabijać.

- Skoro tak twierdzisz Albusie – mruknął tamten i znów zwrócił się do Harry’ego – Więc, jak ty to powiedziałeś, Potter, „całym sobą” staram się powstrzymać Voldemorta od ponad dwudziestu już lat. Piętnaście lat temu przez jedną krótką chwilę, tak krótką jak ta, która wystarczyła na zrobienie ci tej blizny, łudziłem się, że to już koniec. Ale myliłem się! Od tej pory tropię go gdziekolwiek jestem, szukam go wśród cieni ścielących się na mej drodze, rzuciłem mu wyzwanie,…

W oczach Alhatella zapłonął fanatyczny blask.

- …ale go nie podjął! I nie wiem, dlaczego?! Szukam go a on wciąż mi się wymyka! Wołam go i nie odpowiada! A ty?! Dzieciak zaledwie a już nosisz blizny odniesione w boju! Stawałeś z nim tyle razy! I to zwycięsko! Jesteście wzajemnie swoim cieniem i przeznaczeniem! Powiedz, co w tobie takiego jest, że ON zjawia się za każdym razem?! Co ty takiego masz, czego nie mamy my, Wybrańcy Avalonu?!!

Harry słuchał tej tyrady w oszołomieniu. Alhatello płonął gorączką wyczekiwania. Chłopak nigdy by się nie spodziewał, że ktoś mógłby zazdrościć mu tych spotkań z Czarnym Panem.

- Powiedz! – Drążył wciąż czarodziej – Co masz takiego, czego nie mam ja?!

Wzruszył ramionami.

- Pecha – odpowiedział.

Kuchnia zatrzęsła się od śmiechu.

- Niewątpliwie, Potter, chyba masz rację! – Zawołał rozbawiony Igor Szagajew.

- Masz, Alhatello swoją receptę na powodzenie – chichotała Mia – Ale trafił ci się klucz do tajemnicy!

Harry’emu przez moment wydało się, że widział błysk uznania w oczach Aurora. Punkt dla niego w potyczce na słowa.

- Dobra, koniec tej zabawy w zadawanie tysiąca pytań! – Dorian Balindaroch wstał – Kiedy indziej ją dokończycie! Według tych papierów, które zwędził Black oraz naszych informacji, sytuacja jest poważna. Sądzę, że nie należy zwlekać. Radziłbym zaskoczyć Voldemorta teraz, zanim zdąży dowiedzieć się o tej konferencji i zebrać siły. Proponuję akcję jeszcze dzisiaj. Kto na ochotnika?

- A wiemy gdzie on jest? – Spytał sceptycznie Hagrid.

- Wiemy – Wtrącił Dumbledore – Mam informacje od Sewerusa.

- Czyli co? – Upewniał się Dancing – Mamy zdybać winowajców i nastukać chłopcom?

- Mniej więcej.

- Ekstra! – Ucieszył się starzec – Piszę się na to! Walka to mój żywioł!

Gabrielle drgnęła i podniosła na ojca przerażone oczy.

- Ktoś jeszcze? – Spytał Alhatelo.

Podniósł się las rąk. Gromadka pod drzwiami także wydawała się chętna.

- Wy jeszcze poczekacie – zbył ich pan Weasley.

Dumbledore wstał.

- Moody, zbierz ludzi! – Rozkazał – Przeprowadzisz rozpoznanie!

- Tylko najpierw znajdź swoją zgubę – zachichotał Tonks.

Alastor Moody zwrócił srogie spojrzenie na Harry’ego i Rona.

- Chłopaki, różdzka! – Warknął z rozdrażnieniem.

- Dorian, a ty poprowadzisz pierwszą grupę – wtrącił Alhatello, podczas gdy Ron wymknął się by przynieść ukradzione Moody’emu oko, pelerynę i różdżkę – Mia Thermopolis, bierzesz drugą, a ty, Szagajew trzecią.

Harry patrzył jak błyskawicznie na jego oczach formułują się szeregi, Aurorów. Byli szybcy, dokładni i sprawni. Moody wraz z ludzmi wyszedł pierwszy obiecawszy przedtem Ronowi, że go obedrze ze skóry. Mia ruszyła w ślady Szalonookiego. Harry w tej chwili głęboko pragnął znaleźć się w szeregach czarodziei wyruszających do walki.

- Zawiadomię Aurorów z Ministerstwa – zapowiedziała szybko Amelia i teleportowała się.

Sturgis Podmore rozejrzał się ponuro po pełnej wrzenia kuchni i westchnął.

- A mogłem sobie jeszcze trochę posiedzieć w tym Azkabanie – mruknął przyłączając się do grupy Balindarocha – Co mnie podkusiło żeby stamtąd zwiać?

- Ja – przypomniał mu Dancing.

- Ty głupi! A miałem już tylko dwa tygodnie odsiadki w ciszy i spokoju! A tak to będę miał dwa tygodnie na kuracji w szpitalu!

- Albo wieczność na cmentarzu – pocieszył go starzec.

Do Pani Wesley podeszli Fred i George.

- Mamooo…- zaczął Fred – czy my też możemy?

Ich matka drgnęła i wlepiła w nich przerażony wzrok.

- Nie! – Odpowiedziała ostro – Zostajecie!

- Ale dlaczego?

- Dlatego że ja tak mówię!

- Molly, a ja myślę, że nadszedł już dla nich czas – U jej boku wyrósł Albus Dumbledore – Przecież są członkami Zakonu.

- Ale… - Pani Wesley zaczął się łamać głos – są za młodzi!

- Należą do Zakonu – nie ustępował Dumbledore. Bliźniacy patrzyli na nią z nadzieją.

- Nie sądzę żeby to był dobry pomysł.

- Molly, będę miał na nich oko – podskoczył do nich Igor Szagajew. Pani Wesley zawahała się, ale wiedziała już, że tę rundę przegrała.

- Idźcie – westchnęła.

Blizniacy oszaleli z radości. Błyskawicznie dołączyli do Billa i Percy’ego wychodzących już z Szagajewem.

- To może być wielka bitwa! – Zawołał do nich Balindaroch, kiedy go mijali – Krew, ranni, szaleństwo! – Ciągnął z zachwytem – Spisaliście już testamenty,chłopcy?

Percy’ego dosłownie wmurowało w podłogę. Zbladł.

- Co? – Wyjąkał.

- Testament, Weasley! Takie coś, co otwiera się i czyta po twojej śmierci. Rychło się okaże czy może ci się przydać.

Percy pozieleniał i cofnął się o krok.

- No to…- jęknął – To ja chyba…Zostanę?

Bill i bliźniacy prychnęli pogardliwie.

- Masz rację! Przyda nam się ktoś za biurkiem do przrzucania papierków! – Zaśmiał się Balindaroch szyderczo – Oddasz nam nieocenioną przysługę w walce z Czarnym Panem!

I wyszedł.

Kuchnia opustoszała. Harry’emu wydała się wymarła. Patrzył na odsunięte w pośpiechu krzesła, nie dopitą herbatę, porzucone papiery i zrobiło mu się ciężko na sercu. Zostali tylko oni. Pani Weasley i Gabrielle Dancing patrzyły na siebie bez słowa. Dwie kobiety, które właśnie posłały swych bliskich w niebezpieczny wir walki. Pani Weasley łzy popłynęły po twarzy. Gabrielle podeszła do niej i przytuliła do siebie mocno. Ginny poruszyła się pierwsza. Ruszyła do drzwi, a kiedy mijała Percy’ego, popatrzyła na niego z pogardą i wysyczała dobitnie jedno tylko słowo.

- Tchórz!


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 19:57, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ OSIEMNASTY:

CIEMNA PLAMA NA HONORZE RODZINY WEASLEY'ÓW

Harry'emu jeszcze nigdy dom przy Grimauld Place 12 nie wydawał się aż tak pusty. Czuł się w nim tak jakby tu wszystko nagle wymarło. Długie korytarze świeciły pustką, a w pokojach nocami hulał wiatr. Umilkł wesoły śmiech. Harry z przyjaciółmi snuli się po ponurej siedzibie Blacków jak struci. Pani Wesley i Gabrielle większość czasu spędzały w sypialni lub w kuchni. Obie stale płakały martwiąc się o los swoich bliskich. Wiadomości o rozwoju sytuacji docierały na Grimauld Place z rzadka za pośrednictwem Dumbledor’a. Jednak Harry i reszta nie mieli do nich dostępu.

- Nie martwcie się. Nic im nie będzie – próbował ich pocieszać pewnego wieczora Daniel. Siedzieli wszyscy w kuchni w ciszy, nie zwracając uwagi na wystygłą kolację – Poradzą sobie. Mój dziadek nieraz już był w gorszych opałach.

- Może on tak – zgodziła się z nim ponuro Ginny – Ale dla Freda i George’a to pierwszy raz…

Westchnęła ciężko.

- Iiii…tam - próbował udawać beztroskę Daniel – Przecież tam jest pełno Aurorów z Avalonu.

- … a Śmierciożerców może więcej- dodał pesymistycznie Ron dłubiąc niemrawo widelcem na swoim talerzu.

- Naprawdę myślicie, że Dumbledore pozwoli im zrobić krzywdę?

Spojrzenia całej reszty mówiły same za siebie.

- Wypadki chodzą po ludziach - bąknęła niepewnie Hermiona.

- Mimo to, chciałabym być teraz tam z nimi – Westchnęła tęsknie Catherine - Chyba bym sobie poradziła, co? Skoro w Paryżu zmieszałam Szalonookiego z błotem…

- Myślę, że też dałbym sobie radę- podchwycił Daniel – dziadek od najmłodszego uczył mnie walczyć. Kiedy miałem siedem lat…

Atmosfera w kuchni zmieniła się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wszyscy z zainteresowaniem zaczęli wsłuchiwać się w słowa Daniela. Już się nauczyli, że chłopak ma tak samo bujną wyobraźnię jak jego dziadek. Miał talent do wymyślania historii

- Kiedy miałem siedem lat zabiłem pierwszego w życiu lwa.

- Siedem lat? – Powtórzyła sceptycznie Hermiona.

- A ile sekund brakowało temu lwu do opuszczenia tego padołu łez? – Zaciekawił się Ron

Daniel się zmieszał.

- No…wiecie…

- Tak? – Wszyscy już chichotali - To znaczy…tego, no…miał ze dwadzieścia lat na karku, stracił ze starości zęby i pazury, niedowidział i był osłabiony, bo nie jadł nic od tygodnia, ale…

- Interesujące – zakpił Ron – A jak go zabiłeś?

- Udusił gołymi rękami – zachichotała Ginny.

- Sztucerem dziadka! – Daniel rozpaczliwie próbował ratować resztki swojej godności.

- Ty trzymałeś palec na spuście, ale to dziadek pociągnął za cyngiel? A ty płakałeś: „ Nie mogę dziadku!”

Daniel obrzucił Harry'ego krwawym spojrzeniem.

- I ty przeciwko mnie? Nie gadam z wami! - Obraził się.

Długą chwilę siedział w milczeniu, a potem, tknięty jakąś myślą, zwrócił się do Weasley’ów.

- Możecie się smiać, ale ja przynajmniej nie mam w rodzinie tchórza.

Ron i Ginny podskoczyli.

- Kogo nazywasz tchórzem?!!! – Wrzasnęli wojowniczo.

- Percy’ego!

W jednej chwili z rodzeństwa uszło całe zacietrzewienie.

- Aha – mruknął Ron – To jego możesz. Ale nie mów o nim jako o członku naszej rodziny.

Percy Weasley przeżywał teraz ciężkie chwile. Bez przerwy wypominano mu jego decyzję i egoistyczne podejście do sprawy walki Zakonu z armią Lorda Voldemorta. Snuli się za nim piętnując, oskarżając i przydeptując jego morale.

- Nasi bracia poszli na śmierć, a TY?!!! – Pytała Ginny z takim potępieniem w głosie, że Harry słuchając tego pomyślał, że na miejscu Percy’ego już dawno ugiąłby się pod presją i pakował do wyjazdu – Tchórz! Zakała rodziny! Jak mogłeś?!

To było pierwsze zdanie, jakie Percy słyszał zaraz po przebudzeniu i ostatnie, kiedy kładł się spać. Dlatego teraz, gdy wszedł do kuchni i znów usłyszał znajome słowa, tym razem nie wytrzymał.

- Odczepcie się ode mnie, dobrze?! – Wrzasnął rozpaczliwie – Przestańcie mnie już tak dręczyć!! Co ja wam zrobiłem?!

- Zawiodłeś – wytknęła mu siostra.

- Ciekawe, co wy byście zrobili na moim miejscu?!!!

- Coś zupełnie innego – uświadomił go Harry.

- Zhańbiłeś nasze nazwisko! – Powiedział Ron – Stchórzyłeś! Co ludzie sobie o nas pomyślą?! A może Fred i George potrzebują teraz twojej pomocy?!

Zacietrzewiony Ron nie usłyszał jak za jego plecami cicho otwierają się kuchenne drzwi…

- A może nasi bracia leżą teraz gdzieś w błocie, ranni, bo CIEBIE zabrakło? Czołgają się w kałuży własnej krwi…

- Ron – powiedziała ostrzegawczo Ginny. Wzrok pełen niepokoju miała utkwiony ponad ramieniem brata.

- …w przedśmiertelnych drgawkach – roztaczał swą wizję Ron nieświadomy tego, co się za nim działo, tego, że wszyscy milkną, a na twarzy Percy’ego wykwita paskudny uśmiech.

- Ron… - Tym razem to był Harry.

- Ich części ciała leżą rozrzucone po…

- Ron!

- Co?! – Zdenerwował się, bo wciąż mu przerywano.

- Spójrz tam!

Ron odwrócił się i zdrętwiał. W drzwiach kuchni stała pani Weasley. Łzy jeszcze nie obeschły jej na policzkach. Ale wyglądała niczym wcielenie furii. Pełne wściekłości spojrzenie miał utkwione w Ronie, który skulił się na krześle.

- Za mną! – Warknęła, odwróciła się na pięcie i wyszła.

Ron wrócił jakieś pół godziny później, zły, rozgoryczony i pełen pretensji do świata.

- Głośno krzyczała? – Spytała współczująco Giny.

Brat rzucił jej złe spojrzenie.

- Idź. Z tobą też chce pogadać – mruknął.

- Po co? – Zdziwiła się.

Wzruszył tylko ramionami.

Ginny wróciła nieco szybciej niż on, ale jeszcze bardziej zła

- Ty zdrajco!!! – Rozdarła się od progu – Dlaczego mi nie powiedziałeś, że mam dostać lanie?!!!

- Bo byś nie poszła.

- Ale ja nawet nie wiem za co?!!

- Za to, że pozwalałaś mi na to gadanie – oświecił ją brat.

- Świetnie! – Dziewczyna parskała gniewem – A teraz nie będę mogła przez tydzień w ogóle siadać!!!

- Hi, hi, hi – zarechotał Percy.

- Nie ciesz się tak! – Parsknęła Ginny – Ciebie też wzywa.

Percy’emu natychmiast przeszła ochota na drwiny.

- Mnie?! – Przeraził się – A mnie, za co?!

- Nie wiem. Ale ona chyba musi odreagować stres.

- Nie pójdę!

- Owszem, pójdziesz! To wcale nie boli!

- Nie, wcale – mruknął Ron, który pomimo obfitości wolnych krzeseł wciąż stał.

- Ale ja nie chcę!

- Percy! – Z pokoju na piętrze dobiegł ich rozeźlony głos – Ile mam czekać na ciebie?!

Percy się spłoszył.

- Ale wiesz, mamo…- zawołał – Ja się trochę spieszę! Już spóźniłem się do pracy! Amelia na mnie czeka i …Sama rozumiesz!

- NO NIE!!! – Wrzasnęli Ron i Ginny.

Na górze przez chwilę panowała cisza.

- Dobrze – usłyszeli oschłe – A kiedy wrócisz?

- Jak ci przejdzie- mruknął pod nosem Percy i głośniej dodał – Nie wiem, naprawdę! Teraz jest bardzo gorący okres! No to pa!

I nie czekając dłużej na reakcję matki, chwycił garść proszku Fiuu, wskoczył do kominka i już go nie było.

- Świnia – podsumował z goryczą Ron.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 19:58, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


Rozdział Dziewiętnasty:

Ultimatum Lorda Voldemorta

Harry znów zaczął śnić. Znowu wędrował na cmentarz, znowu stał bezradny wobec potęgi Lorda Voldemorta; słuchał słów przepowiedni a wokół wirowała zielonkawa mgła. Próbował ukrywać te nocne koszmary przed przyjaciółmi, ale przychodziło mu to z coraz większym trudem. Coraz częściej zdarzały się poranki, podczas których zaraz po przebudzeniu Daniel przebąkiwał do Harrego, że ten krzyczy przez sen. Harry bagatelizował to modląc się jednocześnie w duchu by młodemu Blackowi nie przyszło do głowy dzielić się swoimi spostrzeżeniami z Ronem i Hermioną. Z nimi Harry’emu nie poszłoby już tak łatwo. A na razie miał dosyć już nagabywań o większy wkład w naukę oklumencji. Głownie po to by zająć czymś innym myśli, oraz w oczekiwaniu na powrót Zakonu Feniksa nakłonił resztę do wypełnienia przynajmniej testamentowej woli Syriusza. Za zgodą Pani Wesley pod osłoną nocy postanowili wypuścić Hardodzioba. Za oknami panowały atramentowe ciemności a księżyc przysłaniały chmury.

- Bardzo dobrze – posumował Daniel – Przynajmniej nikt nie zobaczy Dziobka. No, i pełnia dopiero za dwa dni.

Ron nagle podskoczył.

- Pełnia? – Spytał niespokojnie.

Harry zrozumiał. Gdzieś tam, daleko Lupin wkrótce zostanie poddany comiesięcznej przemianie. Otoczony przez wrogów, mając mała szansę na pomoc może sobie nie poradzić.

- Lupin – mruknęła niespokojnie Hermiona.

- A co on ma wspólnego z pełnią księżyca? – Zdziwiła się Catherine. Jako jedyna nie weszła do starej sypialni Syriusza, w której rezydował teraz Hardodziob. Przystanęła w drzwiach obserwując czujnie Hipogryfa i trzymając bezpieczny dystans. Żółte oczy Hipogryfa obserwowały ją uważnie. Do tej pory nie zdołali się jeszcze pogodzić. Żadne z nich nie zamierzało uczynić tego pierwszego kroku.

- Wyobraź sobie, że dużo – westchnął Harry – Remus jest wilkołakiem.

Catherine zakrztusiła się kanapką, którą przyniosła sobie z kolacji, a Daniel potknął się o Stworka

- Czym? – Spytał niemądrze.

- Wilkołakiem – wtrąciła Ginny – Ukąszono go w dzieciństwie. Raz na miesiąc staje się bardzo groźny. Ale to nie oznacza, że trzeba go potępiać z tego powodu – dodała szybko. Patrzyli na nią w oszołomieniu.

- Prawdziwym wilkołakiem? – Upewnił się Daniel.

Harry skinął głową.

- Ekstra! – Ucieszył się – Chciałbym go kiedyś zobaczyć po przemianie i…

- …szybko zginąć – uzupełniła Hermiona – To nie są żarty, Danny. Widzieliśmy go kiedyś w tym stanie.Gdyby nie Syriusz, nie stalibyśmy tu przed tobą.

- I gdyby nie Hardodziob – przyświadczył Harry – Szkoda się go pozbywać.

- Ale tak trzeba – westchnęła Hermiona.

- A pamiętacie jak rzucił się na Malfoya? – Spytał Ron – Draco miał za swoje!

- Kim jest Malfoy? – Zainteresował się Daniel.

- Twój kuzyn. Syn Narcyzy, siostry Andromedy i kuzynki Syriusza. Jego tatunio dłubie kreski na ścianach celi w Azkabanie licząc dni do wyjścia – odpowiedziała Ginny – Powiedzielibyśmy ci więcej o twoich rodzinnych powiązaniach, ale Ron spalił drzewo genealogiczne Blacków.

Ron zrobił obrażoną minę.

- Sami wszyscy chcieliście, żebym się tego pozbył – burknął – A potem mieliście pretensje o środki, jakimi się posłużyłem, żeby osiągnąć cel!

- Ale niekoniecznie musiałeś puszczać z dymem calą siedzibę Zakonu.

- Nie puściłem całej! – Zaprotestował.

- No, może pół – Zakpił Harry.

- Jeżeli spalenie jednego pokoju uważasz za…

- Dobra, cicho – przerwał im te wywody Daniel – Aż tak mi na tej genealogii nie zależy. Jak będę chciał to poczytam sobie o dziejach rodziny Blacków w bibliotece.

- Zdaje się, że dzieła o tej tematyce poszły pod topór Catherine – zauważyła Ginny.

- Co? – Zdziwiła się sama zainteresowana.

- No, może to akurat nie ty trzymałaś wtedy za koniec tej subtelnej broni. Ale faktem jest, że dzieło posłużyło za przedmiot ćwiczeń obronnych bez pomocy różdżki.

- Odchodzicie od tematu – rzuciła Hermiona z niezadowoleniem – Mieliśmy wypuścić Hardodzioba.

Wszyscy spojrzeli na Hipogryfa. -

Musiałaś o tym przypominać? – Mruknął Harry podchodząc do zwierzęcia i kłaniając się w pas. Hipogryf, choć mu się odkłonił, to jednak nie spuścił z Catherine ani na chwilę bacznego wzroku.

- Chodź – powiedział mu Harry – Miejmy to już za sobą.

Podprowadził Hardodzioba do okna, zdjął obrożę i dał znak. Chwilę później rozwinęły się ogromne skrzydła i Hipogryf wzbił się w powietrze. Natychmiast pochłonął go mrok nocy.

- Tak bez pożegnania? – Wyrwało się Ginny. W jej głosie słychać było zawód.

- Lepiej, że już poleciał – Burknął Ron i otarł dłonią oczy. Harry westchnął, a Hermiona pociągnęła nosem. Wiele przeszli razem z Hardodziobem, był ich przyjacielem. A teraz go zabrakło…

- Nie rozumiem, czym wy się tak przejmujecie? – Wzruszyła lekceważąco ramionami Catherine. Podczas operacji uwalniania Hipogryfa stała niewzruszenie w drzwiach pojadając kanapki – Przecież to tylko zwykłe zwierzę.

- Dla ciebie tylko – burknął niechętnie Harry.

Catherine zerknęła na niego znad swojego sandwicza.

- Chyba nie pokłócisz się ze mną z powodu zwykłego pół konia, pół orła?

- A jeśli tak, to co? – Chciał wiedzieć Harry.

- Nic – nie przejęła się Catherine – Bo ja nie mam na to ochoty i właśnie…

Nagle oczy Cat ogromniały i pojawiło się w nich zdumienie. Sekundę później Harry usłyszał łoskot i zadrżała podłoga. Odwrócił się szybko, a tam, obok osłupiałego Rona stał…

- Hardodziob? – Zdziwił się Daniel – Co ty tu robisz?!

Hipogryf odchrząknął, podszedł do kąta, gdzie zwykle znajdowało się jego legowisko i uwalił się na podłodze. Obserwowali go w milczeniu.

- On chyba myśli, że my pozwoliliśmy mu tylko polatać – powiedziała z wahaniem Ginny.

- No nie! Tak nie może być! – Hermiona postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce.

Podeszła ostrożnie do zwierzęcia.

- Dziobku, maleństwo – zaczęła się łasić – Tam czeka na ciebie wolnośc! Leć hen w przestworza.

Hipogryf otworzył jedno oko, obrzucił ją niechętnym spojrzeniem, odwrócił się do ściany i zachrapał.

- To chyba nieco utrudnia sprawę – zauważył z rozbawieniem Hary.

- No co ty?! Nie zauważyłam! – Ironizowała rozeźlona Hermiona.

Teraz do akcji włączyli się i pozostali. Wspólnymi siłami i prośbami próbowali namówić Hardodzioba by porzucił ciepły kąt i wyleciał. Nie na długo jednak.

- Uwaga, wraca! – Ostrzegła ich obserwująca to ze stoickim spokojem Cat ze swego miejsca przy drzwiach.

Raz jeszcze zmusili zwierzę by opuściło pokój. Dla pewności zamknęli też okno. Jednak brzęk tłuczonej szyby dziesięć minut później przekonał ich, że decyzja ta okazała się błędna. Po siódmej próbie wpadli w rozpacz.

- No i co teraz? – Spytała znękana Hermiona – próbowałam go przekonać do wolności, ale on nie chce!

- Tata do swojego testamentu powinien był dołączyć instrukcję obsługi Hipogryfa – powiedział równie znużony Daniel.

Ron stracił cierpliwość.

- WYNOCHA!!! – Zaryczał straszliwie ku konsternacji obecnych – WON STĄD BYDLAKU!!! JUŻ CIĘ TU NIE MA!!!

W oku Hipogryfa zabłysło coś nieprzyjemnego. Harry obejrzał się na niego i chwycił mocno za pióra na karku.

- Ron – ostrzegła brata Ginny.

- Wy się zupełnie nie umiecie do tego zabrać – odezwała się od drzwi Catherine.

- A ty umiesz? – Spytał niecierpliwie Harry – To zamiast siedzieć tu jak na przyjęciu i pojadać kanapeczki, to rusz się i nam pomóż! – Dodał rozdrażniony.

- Czy mi się zdaje, czy rzeczywiście nie słyszałam słowa ”proszę”? – Rzuciła kąśliwie – Chyba nie masz podejścia do zwierząt, braciszku.

Cathy porzuciła swoją kolację, do której natychmiast przysiadł się Ron, wstała i podeszła do Hipogryfa. Ten zesztywniał gwałtownie na jej widok i skrzeknął z wściekłością. Harry jednak mocno go trzymał.

- Czekaj, później przyrządzisz sobie ze mnie obiad – mruknęła dziewczyna – Wiesz, że musisz lecieć.

Hardodziob stał niewzruszony. Westchnęła.

- Tu jest duszno, ciasno, zero przestrzeni – próbowała przekonywać – Nie polatasz sobie. Hardodziob ani drgnął.

- My też tego próbowaliśmy – rzuciła Ginny – Powodzenia.

Catherine nie zwróciła na nią uwagi.

- No leć! – Przynagliła – Tu jest strasznie nudno. Chce ci się tak tylko leżeć i spać? Hagrid, twój przyjaciel właśnie toczy bitwę z armią Lorda Voldemorta. Pomyśł tylko! Walka, adrenalina, pełno krwi…

Hipogryf poruszył się niespokojnie i zerknął na rozgwieżdżone niebo.

- Tam się mnóstwo dzieje. Będziesz żałował jak zostaniesz – przekonywała go dziewczyna – A tak, rozedrzesz na strzępy kilka osób, unurzasz się w parujących flakach, wyżyjesz się. Może spotkasz Macnaira? To on miał być twoim katem, pamiętasz? Poza tym Hagrid może być w niebezpieczeństwie. Musisz pilnować, żeby nie stała mu się krzywda.

Harry pomyślał, że Hagrid byłby ostatnią osobą, która dałaby sobie zrobić krzywdę, ale Hipogryf widać myślał inaczej. W oku mu błysnęło, skrzeknął gniewnie i wypadł z łopotem skrzydeł za okno.

- Niesamowite – szepnęła Hermiona kwadrans później, gdy Hardodziob wciąż się nie pojawiał

- Prawda? Ma się to podejście do zwierząt – powiedziała Cat z dumą.

- Myślicie, że go jeszcze kiedyś zobaczymy? – Spytał Ron.

- Pewnie! – Powiedziała Ginny – Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby Hagrid zabrał go z powrotem do Hogwartu!

- To go jeszcze spotkam! – Ucieszył się Daniel, którego wielkim marzeniem stało się pójście wraz z Harry’m i Ronem do szkoły – Mam tylko nadzieję, że dziadek mnie puści.

- Na pewno – zapewnił go Harry, choć kołatały się w nim pewne wątpliwości. Henry Dancing był coś mocno cięty na Hogwart. Wszystko wskazywało na to, że jego powrót do świata czarodziejów był krótkotrwały – Poznasz wszystkich naszych kumpli. Deana, Seamusa, Neville’a…

- Neville’a!!! – Wykrzyknął nagle Ron – Harry, on pozna Neville’a!!!

Harry i Ron jednocześnie wybuchnęli smiechem.

- On jest niesamowity, wiesz? – Chichotał Harry do Daniela – Drugiego takiego jak on nie ma na świecie!

I obaj z Ronem, dziko rechocząc zaczęli wstawiać głodne kawałki z życia Neville’a Longbottoma.

- Hej! – Oburzyła się Hermiona – To wasz przyjaciel! Tak nie można!

- I co z tego?

Hermiona założyła ręce na piersi.

- A ty byś się cieszył, gdyby ktoś cie tak obmawiał?! – Spytała wrogo.

Harry wzruszył ramionami.

- I tak mnie obmawiają.

- Czyli nie będziesz miał nic przeciwko temu jak Daniel czegoś się o tobie dowie?

Harry ziewnął szeroko na znak, że go to nie obchodzi.

- Dobra! – Powiedziała Hermiona ostro i odwróciła się do Daniela i Catherine – Czy Harry opowiadał wam może o swojej dziewczynie Cho Chang?

Harry’emu opadła szczęka. Ostentacyjne ziewanie przeszło jak ręką odjął. -

No wiesz?! - Taka wdzięczna istotka – ciągnęła - Tylko czemu, w takim razie ona jest już b y ł ą dziewczyną?

- Nie, nic nie mówił – wtrącił zaciekawiony Daniel.

- Zapowiada się fascynująco – zachichotała Cat – Dokończ!

- Hermiona, ani się waż!!!

- A czy wiecie, że Ron…

- Mnie do tego nie mieszaj! – Przeraził się Ron.

Razem z Harry’m próbowali uciszyc Hermionę, podczas gdy Daniel i Cat błagali o szczegóły. W koncu Hermiona zlitowała się nad nimi i porzuciła ten temat. Ale pozostała dwójka już nie. Włóczyli się za Harry’m chichocząc i namolnie wypytując o Cho Chang. Po pewnym czasie Harry już parskał furią i na poważnie rozpatrywał kwestię zabójstwa z premedytacją.

- A co tam – nie przejął się Daniel – W Hogwarcie się wszystkiego dowiem.

Po dwóch dniach niespodziewanie zjawili się Henry Dancing i Sturgis Podmore. Obaj wymęczeni, brudni i niewyspani. Podmore leciał z nóg, a starzec miał nową szramę na policzku i utykał na prawą nogę. Lewą rękę trzymał na temblaku. Był też nie w humorze.

- Tata! – Zawołała Gabrielle.

- Dziadek – ucieszył się Daniel.

Powitanie Dancinga było nieco oryginalne.

- KTO, DO CHOLERY WYPUŚCIŁ HIPOGRYFA?!!!

- My – bąknął niepewnie Harry – A coś się stało?

- CHO…

- Echem – chrząknęła córka.

- CHOROBA JASNA!!! Całą bitwę przetrwałem bez szwanku a wystarczyło PIĘĆ MINUT kłótni z Hagridem, a ta jego bestia wyłączyła mnie z gry!!! Jak ja nienawidzę zwierząt!!!

Harry wywnioskował, że Hipogryf dobrze wykonuje swoją robotę.

- A jak dzieci? – Spytała niespokojnie pani Weasley.

- A skąd mam to wiedzieć?!!! Leżałem chory!!! – Warknął i zniknął w sypialni.

Sturgis Podmore okazał się bardziej rozmowny.

- Ach, jak ja bym chciał z powrotem znaleźć się w Azkabanie – wzdychał – Tam taka cisza i spokój. I ma się czas na kontemplację.

- Gość albo za długo przebywał z moim dziadkiem albo jest w szoku pobitewnym – pokręcił głową Daniel.

- A co z dziecmi? – Dopytywała się pani Weasley.

- Nie wiem. Chyba nic im nie jest. No, może poza Percy’m. Leży ze złamaną nogą w szpitalu.

Pani Weasley zbladła jak prześcieradło.

- Był atak na Ministerstwo Magii?! – Wykrzyknęła histerycznie.

- Na Ministerstwo? – Zdziwił się Sturgis – A, to ty, Molly nic nie wiesz?

- O czym? – Spytała przerażonym głosem.

- Percy dołączył do Zakonu i Aurorów z Avalonu. Miał dość wytykania mu palcami tchórzostwa i postanowił walczyć z armią Sami – Wiecie – Kogo.

- Serio?! – Ucieszyli się Ginny i Ron.

Pani Weasley opadła bezsilnie na krzesło.

- To wasza wina! – Zaszlochała wskazując na pozostałą dwójkę swoich dzieci – Posłaliście mi syna na śmierć!

- E tam, zaraz na śmierć – mruknął Ron. Wydawał się nawet zadowolony, że jego starszy brat wykazał się wreszcie inicjatywą.

- A jak do tego doszło, że Percy został ranny? – Zainteresowała się Ginny.

- Eee…, no…szczerze mówiąc…, to spadł z miotły przy lądowaniu w punkcie zbornym.

Ron zmarszczył brwi.

- Ale chyba brał udział w bitwie?

- Eee…no nie. Mówię przecież, że złamał tę nogę zaraz na samym początku.

Daniel złośliwie zachichotał, a z Rona wnet uleciała cała duma i zadowolenie.

- I to ma być mój brat?! – Spytał z goryczą odwracając się do matki – Urodziłaś mutanta! – Rzucił z wyrzutem.

Sturgis i Dancing nie zabawili długo. Kilka godzin później już ich nie było. Za to następnego ranka zjawili się Moody i Tonks. Zdali pokrótce relację pani Weasley, a potem zostali wysłani do łóżek. Musieli być potwornie wymęczeni, bo żadne nawet nie zaprotestowało. Z niecierpliwością czekali aż wypoczną.

Pierwsze słowa Tonks, jakie wypowiedziała po przebudzeniu, brzmiały:

- Czy to wy wypuściliście Hipogryfa?

- A co, ty też mu podpadłas?

- Jeszcze nie, ale już jestem tego bliska. Chcę wam powiedzieć, że to nie był najlepszy pomysł. Ten głupi zwierzak sieje postrach nie tylko w szeregach wrogiej armii. Nie wiedziałam, że Hipogryfy są tak strasznie honorowe.

- To Hagrid nic ci nie mówił?

- Hagrid w ogóle nic nie mówi! I tylko wrzeszczy na poszkodowanych, że mu stresują pupilka!!! – Rzucił ze złością Moody.

Nikt z Zakonu nie wpadał na dłużej. Zostawali na krótko bez chwiili czasu na pogawędkę. Ale największe zaskoczenie przeżyli, gdy pewnego popołudnia ni z tego ni z owego do kuchni wmaszerowali bliźniacy.

- Jesć!!! – Krzyknął gromko Fred od progu.

Pani Weasley natychmiast postawiła przed nimi górę potraw.

- I co?! I jak było?! – Dopytywali się wszyscy, gdy obaj bracia z zapałem pałaszowali gulasz.

- Fajnie – mruknął George pochłonięty jedzeniem.

- Trochę niebezpiecznie – dodał Fred.

- I ryzykownie…

- I wszędzie świstają zaklęcia Avada Kedavra…

- I trudno się przed nimi ustrzec…

- Słyszeliście o Percy’m? – Spytała Ginny nie zwracając uwagi na przeraźliwie bladą i chwiejącą się matkę.

- Kretyn – podsumował brata Fred i wstał.

Pani Weasley natychmiast odzyskała część sił.

- Już idziecie? – Spytała niespokojnie.

- Musimy, mamuś. Inaczej Dumbledore zabije nas za dezercję. Nie wie, że zniknęliśmy – rzucił George i obaj wyszli.

Pani Weasley zalała się łzami.

- Na brodę Merlina! – łkała – Oni nawet nie mają tam co jeść!! Moi synowie!!!

- Ja też jestem twoim synem, a jakoś nie płaczesz z mojego powodu – mruknął Ron, ale został zignorowany.

Alhatello i Dorian Balindaroch głośno zaprotestowali, gdy przy następnej wizycie wcisnęła im w ręce zapasy jedzenia. Dyrektor Avalonu ugiął się pod ciężarem worka.

- Pani Weasley! Czy my tam idziemy się najeść czy walczyć? – Krzyknął z oburzeniem.

- Macie się najeść by mieć siłę walczyć – to było jej ostateczne słowo i zmuszeni byli zabrać swój bagaż.

- Patrz, ale nie pytali o Hipogryfa – podsumował ich wizytę Ron – Inni mieli pretensje a oni nie.

- Może nie mieli z nim do czynienia – snuł przypuszczenia Harry.

- Żeby się potem nie okazało, że większość przypadków zranienia na tej akcji pochodziła od Hardodzioba – zabrała glos Cat – Bo to może źle wpłynąć na ostateczny wymnik całej bitwy.

- Nie mów!!! – Krzyknęła zdenerwowana pani Weasley.

- Ale mamo, już lepsza śmierć w szponach kolaborującego z wrogą armią Hipogryfa, niż dlatego, że się zleciało z miotły! Sama przyznaj!! – Próbował ją przekonać Ron, ale nie znalazł zrozumienia.

- Ciekawe, dlaczego Lupin jeszcze się nie pokazał? – Mruknął niespokojnie Harry, gdy Kwatera Główna huczała od krótkich przystanków czonków Zakonu Feniksa.

- Pewnie nie może – zasugerowała Hermiona.

- Ale jest już po pełni!!!

- Ja nie o tym mówie – bąknęła.

- Sugerujesz, że coś mu się mogło strać?

- No nie…, chyba nie…

Ziarnio niepokoju zostało jednak zasiane. Harry nie mógł się pozbyć wrażenia, że coś jest nie tak, że nie wszystko jest w porządku. Po głowie chodziły mu złe przeczucia.

- Gdzie jest Lupin?! – Spytał agresywnie pierwszej osoby, która wróciła akurat z akcji i ledwie zdążyła przestąpić próg domu.

- O! Mnie też miło cię widzieć, Harry. Cieszę się, że zainteresowało cie moje samopoczucie po tak długiej i wyczerpującej nieobecności – powiedział kpiąco Dumbledore.

Harry się zaczerwienił. Dumbledore zamknął za sobą drzwi i zdjął zakurzony i brudny płaszcz podróżny.

- O profesorze Lupinie nic nie wiem. Prawdopodobnie ma się dobrze.

- Prawdopodobnie? – Powtórzył cicho – Więc nie widział go Pan?

- Nie – przyznał Dyrektor.

Te same pytania Harry zadawał wszystkim po kolei. Ale nikt nie umiał dać mu odpowiedzi.

- Nie wiem – wzruszył ramionami Kingsley Shacklebolt.

- Nie wrócił? – Dziwiła się Emmelina Vance.

- Nie był w mojej grupie – mówił Igor Szagajew.

- Rozdzieliliśmy się – tłumaczył Moody.

- Daj spokój, nic mu nie będzie – próbował uspokajać go Daniel.

Harry go jednak nie słuchał. Nie podobało mu się, że wszyscy tylko kręcą głowami i rozkladają ręce. O Lupinie nic nie wiedzieli. Ron i Hermiona pocieszali go, że to jeszcze nic nie znaczy, że nie ma żadnego niebezpieczeństwa, przecież nie wszyscy jeszcze wrócili. Mimo to nie opuszczało go złe przeczucie. Intuicja podpowiadała mu, że jest się, czego bać. Kiedy bracia Weasley’owie wrócili z akcji, ledwie zwrócił uwagę na to, co mieli do powiedzenia.

- Ale było niesamowicie, mówie wam! – Mówił zaaferowany George oblężony przez żądnych wiesci przyjaciół – a ja, głupi, sklep otworzyłem! A mogłem zostać Aurorem.

- No – poparł go Fred również pławiący się w glorii i chwale pogromcy armii Voldemorta. Za jego plecami siedział samotnie Percy ze złamaną nogą mając jedynie do towarzystwa zatroskaną matkę i ojca – Ale jak znalazłem się sam na sam z dziesięcioma olbrzymami, to była jazda! Myślałem, że już po mnie!

-Widziałem – podchwycił George – Goniła go taka rozwrzeszczana horda. Wymachiwali tymi swoimi maczugami i rozdeptywali wszystko, co napotkali na swojej drodze.

- Ale im uciekłem – pochwalił się Fred.

- I nie walczyłeś z nimi? – W głosie Rona pojawił się zawód.

- Ich było dziesięciu a ja jeden. Czy ja wyglądam na samobójcę?!

- Dobrze zrobiłes – wtrąciła pani Weasley.

- No pewnie! Bo żyję! Ale w koncu im zwiałem. I zgadnijcie, na kogo wpadłem?

- Na kogo?

- No, ale to musicie zgadnąć.

- Na dementorów – rzucił Daniel.

- Strzelajcie dalej.

- Na następną grupę olbrzymów?

- Nie

- Na Snape’a? – Spytał Ron.

- Nie!

- Na Śmierciożerców? – Chciała wiedzieć Catherine.

- Też nie! - Na wściekłego Hardodzioba?

- Pudło!

- Na zaostrzoną dzidę w wilczym dole?

- Głupi jesteś, Black.

- Na Voldemorta! – Palnęła bez namysłu Hermiona.

- Bingo!

To zainteresowało nawet Harry’ego. Przysiadł się do reszty.

- Żartujesz? – Przeraziła się pani Weasley.

- Nie macie pojęcia jak mnie to zaskoczyło! W pierwszej chwili nie dotarło do mnie, kogo mam przed oczami. A potem nogi ugięły się pode mną ze strachu.

- Ja też go widziałem – przyświadczył George – Dlatego tak szybko wiałem!

- Bez pomocy bratu?! – Zgorszyła się matka.

- Ano…tak jakoś

- I wiecie…- ciągnął zaaferowany Fred – On spojrzał na mnie tak jakoś dziwnie, a ja tak stałem i stałem, stałem i stałem…

- No, ale już nie stoisz – zniecierpliwiła się, Ginny – Co było dalej? -

Dokładnie to nie wiem. Nawet nie zdążyłem wyciągnąć różdżki! Rąbnął we mnie jakimś zaklęciem! Obudziłem się jak już było zupełnie ciemno, a tata szlochał nade mną, bo myślał, że już mnie stracili.

Harry sam nie wiedział, kiedy zauważył, że członkowie Zakonu przestali bagatelizować nieobecność Lupina i zaczęli się niepokoić. Coraz częściej słyszał gorączkowe szepty, widział porozumiewawcze spojrzenia i pospieszne schodzenie mu z drogi. Coraz posępniejsze było oblicze Alhatella. Aż raz, gdy przechodził koło gabinetu pana Blacka, usłyszał coś, co go zastopowało.

- Och, Alhatello! – łamała ręce zrozpaczona Tonks - To straszne!

- Mnie to mówisz? – Mruknął niechętnie dyrektor Avalonu.

- Sytuacja jest poważna? – Chciał wiedzieć pani Weasley.

- Już gorsza nie może być. Lupin jest…- zaczął Moody i urwał. Jego magiczne oko zawirowało, a spojrzenie starego Aurora spoczęło na drzwiach. Odwrócili się błyskawicznie.

Na progu stał Harry. Alhatello widział jego wściekłość i z trudem skrywany strach.

- Gdzie jest Lupin?! – Warknął chłopiec.

Pani Weasley poruszyła się niespokojnie.

- Harry…- zaczęła.

- Chcę znać prawdę! – Powiedział zimno. Widać było, że nie zamierza dać się zbyć.

Czarodzieje spojrzeli po sobie niepewnie, a potem Alastor Moody zabrał głos.

- No cóż, szczerze mówiąć, Potter, to tego nie wiemy.

- Jak nie wiecie?!

- Nie wiemy – powtórzył Moody. Chwilę się wahał, a potem dodał – Wiadomo nam tylko, że…

- urwał.

- Że co?!

- …że Lupin znajduje się w niewoli u Sam – Wiesz – Kogo.

Harry zbladł i zachwiał się. Wiedział, co to oznacza.

- W niewoli? – Powtórzył głucho. Za plecami usłyszał zdławiony okrzyk. Jak widać Hermiona i Weasley’owie podsłuchiwali za drzwiami.

Alhatello wystąpił na środek.

- Niestety – powiedział – Voldemort zapowiedział, że go zabije. Chyba, że w cztery dni dostarczymy mu okup.

- Okup? – Spytał Harry z niedowierzaniem – A czego on chce takiego, co by zaspokoiło jego żądania?!

Twarz Alhatella była nieruchoma a oczy zimne jak lód, kiedy mu odpowiadał.

- Ciebie, Potter.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 19:59, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


Rozdział dwudziesty

Przez cztery dni

Harry stał jak ogłuszony. Te dwa słowa wyryły mu się w duszy krwawym śladem. Nie był w stanie się poruszyć, był jak odrętwiały. A wiec, tego życzył sobie Voldemort. Wiedział, że wszyscy bacznie go obserwują chcąc przekonać się, co zrobi.

A potem oszołomienie mu przeszło. Wyprostował się i siląc się na spokój zapytał.

- Za cztery dni profesor Lupin umrze? – Upewnił się.

- To piątek – westchnęła pani Weasley.

- Czarny Pan jest zdeterminowany – mruknął ponuro Moody – Wie, że nie może pozwolić sobie na przegraną.

- Skąd…, skąd o tym wiecie?

- Przysłał posłańca – powiedział Alhatello zjadliwie – Chciał być pewien, że usłyszymy jego żądanie. Żądanie usłyszeliśmy, a posłańcem zajęli się kaci w lochach Avalonu.

- Tak, czy inaczej – wtrąciła stojąca pod oknem Mia Thermopolis – Sam – Wiesz – Kto powiedział wyraźnie. Życie Remusa Lupina w zamian za życie Harry’ego Pottera.

- Zgadzam się!

- Co? – Spojrzeli na niego zdezorientowani.

- Zgadzam się! – Mówił gorączkowo Harry – Przecież on tego chce! Pójdę zamiast Lupina!

Rozległo się kilka nerwowych chichotów.

- Dobrze się czujesz? – Spytał oszołomiony Moody.

- Podjąłem już decyzję!

- Harry! No, co ty…?! – Ron i Hermiona patrzyli na niego tak, jakby widzieli go pierwszy raz w życiu.

- Słyszeliście!! – Harry podniósł głos – Nie zmienię zdania!!

- Oszalałeś.

Przybył Albus Dumbledore.

To jedno krótkie słowo wypowiedziane obcym, niemal obojętnym tonem sprawiło, że w Harry’m zawrzało. Dumbledore stał w drzwiach gabinetu i patrzył na niego nieprzeniknionym wzrokiem.

- Słucham?! – Spytał Harry agresywnie.

- Powtarzam, że chyba oszalałeś. Nie wiesz, co mówisz! Harry nie wytrzymał.

- Dobrze wiem, co mówię!!! – Krzyknął – Oświadczyłem, ze oddam się w ręce Voldemorta!!!

- Harry, czy ty naprawdę myslisz, że Zakon pozwoli sobie na utratę ciebie? – Spytał cicho Dumbledore.

- Ale… to by znaczyło, że nie spełnimy żądań Czarnego Pana!

- Tak.

- I to znaczy, że Lupin za czery dni umrze! – Harry stracił panowanie nad sobą.

Nikt się nie odezwał.

- O, nie!!! – Harry cofnął się. Zewsząd otaczały go nieruchome twarze członków Zakonu Feniksa. W ich oczach widział zapadły już wyrok – Nie pozwolę na to! Nie będę tu siedział i krył się po kątach, skoro jednemu z moich przyjaciół grozi śmiertelne niebezpieczeństwo!!!

- Zostaniesz tutaj, Potter!!! – Warknął wyraźnie zdenerwowany Moody.

- Zostanie oznaczałoby tchórzostwo!!! – Krzyknął w kierunku dyrektora – A nie tego mnie Pan uczył, profesorze Dumbledore!!! Lupin mnie potrzebuje!!!

- Harry, uspokój się…

- Nie uspokoję się! – Warknął – Czy Pan wie, czego Pan ode mnie żąda?!!! W czerwcu straciłem jednego przyjaciela, teraz tracę drugiego!!! Jak mam przejść nad tym do porządku dzienego?!!!

- Nikt nawet nie myślał, żeby ciebie tam wysłać! – Zdenerwował się Dumbledore.

- Dlaczego?!!! – Ryknął – Ach. bo nie jestem jeszcze gotowy?!!! Na co?!!! A kiedy będę?!!! Kiedy spełnię wasze wymagania?!!! A może macie wobec mnie jakieś inne tajemne plany?!!! To podzielcie się nimi ze mną!!!

- Nie mamy żadnych…

- Czy może mam czekać aż On wymorduje wszystkich moich przyjaciół?!

- Harry, nie mów tak! – Zapłakała Catherine – Czy ty zdajesz sobie sprawę, że on cię zabije?!

- No przecież po to tam idę! – Odpowiedział zdziwiony jej pytaniem.

- Nigdzie nie pójdziesz!!! – Warknął Moody.

- A WŁAŚNIE, ŻE PÓJDĘ!!! – Wrzasnął na całe gardło.

Alhatello poruszył się i zmierzył go zimnym spojrzeniem.

- Słyszałem, że chciałbyś w przyszłości zostać Aurorem. Najpierw jednak naucz się pokory i cierpliwości, chłopcze!

Harry zaśmiał się drwiąco.

- Jeśli bycie Aurorem oznacza tchórzostwo, to nie chcę nim być! – Wycedził – Nie chcę być jednym z was, Alhatello!!

Była to obelga. Rzucona prosto w twarz Wybrańcowi z Avalonu. Ale Harry nie dbał już o to, przedarł się koło Dumbledore’a stojącego wciąż w drzwiach i wypadł z gabinetu.

Harry wbiegł po schodach na górę i wpadł do sypialni. Kopniakiem otworzył kufer i zaczął wszystko z niego wyrzucać w poszukiwaniu różdżki i peleryny-niewidki. Koniec miotły wystawał spod łóżka…

- Harry! Możemy spokojnie porozmawiać?!

- Nie mamy, o czym rozmawiać!!!

- Ty chyba sfiksowałeś!!! – Wrzasnął Ron – Wbij sobie do tego tępego łba, że nie możesz tego zrobić!!!

- A widzisz jakieś inne wyjście?!

- Tak!!! Żebyś siedział na tyłku i nie pchał się tam, gdzie cię nie proszą!

- A Lupin ma umrzeć, tak?! – Harry wyjął różdżkę i zattrzxasnął kufer. Peleryny tam nie znalazł.

- No nie no!!! Zakon pewnie coś wymyśli!!!

- Nie zamierzam pozwalać, żeby ktoś inny za mnie myślał!!! – Warknął – Opiekujcie się Hedwigą!

Ron spojrzał bezradnie na dorosłych.

- Zróbcie coś! – Jęknął.

- Przykro mi, Harry, ale nie dałeś mi wyboru – powiedział cicho Dumbledore.

Harry gwałtownie uniósł głowę znad kufra.

- Co?! – Spytał.

- Wybacz, ale dla twego dobra będe musiał to zrobić.

- Co Pan…?!

Dumbledore machnął różdżką. Harry już wiedział, co się święci.

Skoczył.

Zdołał uczynić jednak zaledwie jeden tylko krok na przód, gdy drzwi zatrzasnęły mu się przed nosem. Usłyszał suchy zgrzyt zamka. Szarpnął za klamkę, ale nie ustąpiła.

Był uwięziony.

- Otwórzcie!!! – Wrzasnął.

- Nie, dopóki nie zmądrzejesz! – Dobiegł go głos Dumbledore’a.

- Otwórzcie, bo użyję różdżki!

- To cię wyrzucę ze szkoły!

- I co z tego?!!!

- Resztę czasu spędzisz w tym pokoju! Żeby przemyśleć to i owo!

Rozwścieczony Harry zaczął walic pięściami w drzwi. Zdołał sobie tylko otrzeć knykcie i nic nie wskórał. Drewno nie ustąpiło.

- Z oknem radziłbym nawet nie próbować – ubiegł go dyrektor – Potraktowałem je jednym z moich wspaniałych zaklęć.

W tym momencie Harry gio znienawidził. Znienawidził Zakon Feniksa, Rona, Hermionę i resztę. Blizna na czole zapłonęła żywym ogniem i z dzikim okrzykiem wściekłości kopnął silnie kufer. Kufer przeleciał kilka metrów i z gruchotem zatrzymał się na ścianie.

Zebrani za drzwiami czarodzieje wzdrygnęłi się słysząc odgłosy z pokoju Harry’ego.

- Harry, nie myśl, że rozwiązania siłowe coś dadzą! Jedyną odpowiedzią był wielki rumor.

- Teraz to mój kufer? – Spytał niepewnie Ron.

- Nie, chyba szafa – mruknął Daniel. Znowu rozległ się głosny hałas.

- Weszło ci to w krew, chłopcze? – Usłyszeli drwiący głos Phineasa Nigellusa dochodzący z ram portretu. Były dyrektor Hogwartu nawiązywał do sceny w gabinecie Dumbledore’a z czerwca.

- Opamiętaj się!

- Przestań niszczyć ten pokój!

- Wynoście się!!! – Ryknął w odpowiedzi Harry – Nędzne tchórze!!! Myslicie tylko o sobie!!!

- Harry, jeśli to ma ułagodzić twój ból, to wiedz…

- Nie interesuje mnie, co Pan ma do powiedzenia!!! – Harry nie dbał już o nic – Zawiodłem się na was!!! I wcale nie jesteście lepsi od Lorda Voldemorta!!!

- Harry…

- PRECZ!!! – Ryknął – NIENAWIDZĘ WAS!!! GOTOWI JESTEŚCIE POŚWIĘCIĆ PRZYJACIÓŁ DLA WŁASNYCH CELÓW!!!

- Wiedz, że wysłałem aurorów na misję ratunkową! Już szukają Remusa!

- A ja mam tu siedzieć, tak?! – Harry’emu załamal się głos – Mam tu bezczynnie siedzieć i czekać?! Jak kiedyś Syriusz?!!!

- Przykro mi, Harry, ale nie mogłem pozwolić ci na to, cio chciałeś zrobić!

- Pewnie! Bo co by to było, gdyby nadzieja świata i wielki bohater umarł za wcześnie! – Powiedział z wielką goryczą Harry – Ogromna tragedia! Koniec świata!

- Chodźcie stąd – mruknęła pani Weasley do swoich dzieci – Zostawmy go samego.

- To gdzie ja będę spał?! – Oburzył się Ron.

- A co, miałeś nadzieję na spokojny nocleg w tej…, tej… mordowni?! – Przeraził się Daniel wskazując głową na drzwi - oszalałeś?!

Harry spędzał czas samotnie w zamkniętym pokoju mając do towarzystwa jedynie Hedwigę i Świstoświnkę. Tak jak mu zapowiedział Dumbledore miał sporo czasu na przemyślenia. Mógł przeanalizować swoje zachowanie, mimo to jednak nadal odczuwał potrzebę pójścia z Voldemortem na ugodę. Dyrektor mógł sobie wysyłać tylu aurorów i członków Zakonu ilu tylko chciał. Harry wiedział, że wciąż nie mają pojęcia gdzie przetrzymywany jest Lupin, czas działał na ich niekorzyść a Czarny Pan mógł się szybko znudzić czekaniem. Z początku, kiedy Harry dowiedział się o ultimatum ogarnął go strach, że w końcu po tylu latach spotka się z odwiecznym wrogiem twarzą w twarz i będzie to spotkanie już ostatnie. A potem strach opadł i napłynęła fala ponurej determinacji i zdecydowania. Decyzją Dumbledore’a został jednak powstrzymany. Harry na próżno przez kilka pierwszych godzin zamknięcia wrzeszczał i kłócił się o wypuszczenie. Stojący po drugiej stronie drzwi na straży Elfias Dodge i EmelinaVance nie słuchali. Ron, Hermiona i Ginny próbowali z nim rozmawiać, ale był zbyt rozgoryczony by mógł ich wysłuchać. Zresztą wartownicy posłuszni rozkazom Dumbledore’a, niechętnie ich wpuszczali. Kiedy Ron próbował się z nimi kłócić Dodge odwarknął tylko:

- Gdyby nie jego wybryki nie byłoby tego wszystkiego.

Catherine była jedyną, która ani trochę nie przejęła się niechętną postawą strażników ani złym humorem Harry’ego. Podczas gdy Daniel poległ już na wstępie, Cat bohatersko przeszła chrzest bojowy przy drzwiach. Jej krzyki i grozby rozlegały się głośnym echem po całym domu wywrzaskiwane po francusku. Czarodzieje nie potrafili sprostać dzikim wybuchom jej temperamentu. Nie rozumiejąc ani słowa z francuskich obelg, ani tym bardziej nie chcąc wiedzieć, co zawierają pospiesznie usunęli się jej z drogi. Emmelina zdążył jeszcze pomyśleć, że będą musieli jakoś wytłumaczyć się przed Dumbledore’m, ale oboje woleli już to by szybciej pozbyć się Cat. Catherine drugą pomyślną próbę przeszła już w pokoju. Teraz dla odmiany krzyczał Harry a ona stała jakiś czas w milczeniu.

- Dobra, już załapałam – Przerwała mu wreszcie – Ja wiem, że masz żal o tę calą sytuację i nikogo nie chcesz widywać, ale co ja jestem winna?!

- Ja nawet nie mogę stąd wyjść! – Poskarżył się – Tylko do łazienki w eskorcie dziesięciu członków Zakonu Feniksa! Jakby się bali, żebym im nic nie zrobił! Ciągle tu siedzę! Drzwi zablokowane zaklęciami, okna też! Teleportacji nie umiem, został kominek! A nie mam nawet proszku Fiuu!

- Jest w puszce na szafce po lewej stronie – oznajmiła spokojnie.

Harry spojrzał na nią z wdzięcznością i rzucił się po proszek.

- Siedziba Lorda Voldemorta! – Krzyknął i skoczył w płomienie.

Nic się nie wydarzyło. Harry zmarszczył brwi.

- Głębiny puszczy w Albanii? – Spróbował. Swego czasu własnie tam ukrywał się Lord Voldemort.

Znowu nic.

- Ulica Pokątna?

- Dumbledore zablokował też kominek? – Domyślił się po wielu bezowocnych próbach.

Skinęła głową.

- Musiałaś mieć niezłą zabawę jak mi rzucałaś na żer tą puszkę – mruknął ponuro.

- Dumbledore odciął ci wszystkie możliwości… – zaczęła – Miał jednak na myśli twoje dobro!

- Moje dobro! – Krzyknął – A nie wiesz jak ja się teraz czuję?! Jestem tchórzem! Mój przyjaciel znalazł się w niebezpieczeństwie, a ja nawet nie kiwnąłem palcem!

- Harry, nikt nawet o tobie tak nie myśli!!

- Ale on tak sądzi!

- Kto? – Nie zrozumiała.

- Voldemort – powiedział cicho.

Catherine wytrzeszczyła na niego oczy.

- Przejmujesz się tym, co sadzi o tobie Czarny Pan? – Spytała z niedowierzaniem.

- To raczej ważne, nie sądzisz? – Spytał drwiąco – W końcu to mój najgorszy wróg. Kiedyś powiedział mi, że mój…, nasz ojciec stawał odważnie do walki, nie bał się wyzwań. A ja?! Co powie o mnie?! A najgorsze jest to, że będzie miał rację!

Cat wpatrywała się w niego długą chwilę.

- Nie jesteś tchórzem – powiedziała wreszcie – Dokonałeś wielu wielkich rzeczy. Nasz tata byłby z ciebie dumny. A jego opinia chyba liczyłaby się bardziej niż osąd tego czarnego palanta?!

Harry parsknął śmiechem. Pierwszy raz od chwili, gdy został zaknięty w tym pokoju.

- A Lupin znajdzie się cały i zdrowy.

- Ale wciąż nie wiedzą gdzie jest!! I mają coraz mniej czasu!!

- Możliwe. Ale Aurorzy wciąż nie tracą nadziei. Obstawili szczelnie kordonem Little Hangleton, rodzinną wioskę Tego – Na – Którego – Plugawe – Imię – Spluwa – Się – Ze – Wstrętem.

Harry spojrzał na nią z zaskoczeniem.

- Dlaczego? – Zdziwił się.

- Tam miała zostać dokonana wymiana.

- Skąd wiesz?!!!

Catherine westchnęła.

- Od tego posłańca, co go dorwali.

- A mogę wreszcie wiedzieć, kto był tym posłańcem? – Zniecierpliwił się. Jego siostra raczyła okazać zdumienie.

- To nie wiesz? – Spytała z naganą – Peter Pettigrew.

Harry drgnął.

- I co?! – Spytał z przejęciem.

- Podał nazwiska wszystkich śmierciożerców, wyjawił fragmenty planów – Sam – Wiesz – Którego – Idioty, podał namiary dwóch jego siedzib, wskazał miejsca, w których ukrywają się olbrzymy i poskarżył się, że wydał majątek na ksiązki Dancinga pt: ”Jak wykiwać Ministerstwo Magii?”, „Jak uciec z Azkabanu?” i „Sposoby na Gringotta” – wyrecytowała bez tchu.

- I wyjawił tio wszystko tak sam z siebie?

Cat skrzywiła się.

- Raczej tak. Lochy Avalonu mają wspaniały dar przekonywania, jeśli rozumiesz, co mam na myśli.

Harry długo w milczeniu przetrawiał to, co usłyszał.

- Chciałbym dorwać Petera w swoje ręce – westchnął, – Ale z tego, co mi przed chwilą powiedziałaś wnioskuję, że z tej gadziny niewiele zostanie. Kaci Avalonu mogą okazać się za bardzo skuteczni.

- Mówił coś o Lupinie? - Mówił, ale niewiele. Jego wiedza kończy się na tym, że miał ciebie zabrać do swego Pana. Ach, jeszcze jedno, Harry! Nie miało być żadnej wymiany. Voldemort nie planował wypuścić Lupina.

- Ale przecież…

- Powiedział to tylko po to, żeby cie do siebie zwabić.

- Skąd wiesz?! – Spytał ostro – Dumbledore chyba ci tego nie powiedział?!

- Nie – przyznała – Przesiedzieliśmy z Danielem pod stołem całą naradę Zakonu temu poświęconą.

- I nikt was nie zobaczył?!

- Moody. Kiedy przyszedł pod koniec. Mówiłam, że to był zły pomysł z oddawaniem mu oka.

Harry wpatrywał się w nią nie znajdując słow. Catherine i Daniel często byli bezczelni do granic możliwości. Chyba tylko im mogło to ujść na sucho.

- Aha, mam coś dla ciebie! – Przypomniała sobie.

- Co?

- Zaraz zobaczysz – rzuciła zadowolona z siebie i podbiegła do drzwi. Chwilę później zatrzęsły się one od uderzeń pięścią. Jednocześnie rozległ się wrzask zdolny poderwać umarłego:

- Dodge!!! – Ryknęła Cat – Daj mi to coś, co przeznaczyłam dla Harry’ego, a co skonfiskowałeś mi do sprawdzenia i zresztą słusznie, bo znalazłeś tam tuzin różnych wytrychów i łomów do wyważenia zamków!!!

Szczęknęła klamka i pojawił się w nich niezadowolony Elfias Dodge.

- A może by tak słowo „proszę” panienko? – Spytał z naganą.

- Nie znam! – Odpaliła, odebrała od niego wielki kłąb czegoś, co wyglądało jak zwykłe śmieci i rzuciła na sam środek podłogi.

Harry odchrząknął.

- Wiesz…- zaczął – Ja doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że mam tu bałagan! Niekoniecznie musiałaś go powiększać!

- Przynajmniej będziesz miał się czym zająć – rzuciła – Uporządkuj to chronologicznie. Trochę tego jest, ale…

Harry pochylił się nad osobliwym stosem i rozpoznał zdjęcia z albumu, które znaleźli na strychu w dniu konferencji. Ale nie pamiętał, żeby było ich tak dużo!

- Rozmnożyły się czy jak? – Mruknął.

- Prawie – powiedziała Cat – Tych fotografii jest milion trzysta dziewięćdziesiąt pięć. Policzyliśmy z Danielem. Jakoś się w tym albumie musiały zmieścić. Przypuszczamy, że jest pod działaniem jakiegoś całkiem fajnego zaklęcia.

Brat patrzył na nią z niedowierzaniem.

- Milion trzysta dziewięćdzisiąt pięć??? – Powtórzył z powątpiewaniem – Zwariowałaś?!!! Myślisz, że nie mam, co robić?! – Rozzłościł się.

- Chciałam dobrze! – Broniła się.

- Chciałaś, żebym klejąc głupi album zapomniał o Lupinie? – Spytał cynicznie.

- Wcale tego nie powiedziałam. Ale skoro nie zyczysz sobie mnie tutaj, to…

Wstała i zaczęła zbierać to, co przyniosła.

- Zostań – Harry pociągnął ją za rękę – Przepraszam! Pomozesz mi?

Następne kilka godzin spędzili na przeglądaniu, układaniu i wklejaniu. Harry był wdzięczny siostrze za tę milczącą obecność i duchowe wsparcie. Cat nie próbowała na siłę ciągnąć go za język, szanowała to, że wolał siedzieć w milczeniu. Po prostu z nim była. I to on był pierwszym, który wspomniał o profesorze Lupinie. Przeglądając zdjęcia młodych roześmianych Huncwotów opowiedział Cat o pierwszym spotkaniu z Remusem Lupinem, o spędzonym z nim czasie, lekcjach i pomocy przy zwalczaniu dementorów. Wspomniał też o rodzicach, których Cat nigdy nie poznała. Nie było jej dane zobaczyć ich w Zwierciadle Ein Eingarp, usłyszeć ich głosów, czy doświadczyć pomocy ze strony ojca, jakiej doznał Harry przy spotkaniu z Lordem Voldemortem. Rozmowa z Cat wiele mu pomogła. Dzięki niej poczuł się lepiej. Posunął się nawet do tego, że wyjawił siostrze coś, o czym nie wspomniał nawet Ronowi i Hermionie. Opowiedział o tym, co widział nad jeziorem w myślodsiewni Snape’a ponad dwadzieścia lat temu. O tym, co zrobił jego ojciec.

Cat jednak go zaskoczyła.

- Tata był w dechę – Podsumowała – Chyba byśmy się dogadali. Ja też nie lubię Snape’a.

- No wiesz?! – Oburzył się – Jak możesz tak myśleć?!

- Bo jestem taka sama jak tata. Zresztą, nie wiem czy sobie przypominasz, ale nazywają mnie przecież Postrachem Paryża.

Harry’ego zatchnęło. Nie takiej reakcji oczekiwał. Ale zanim zdążył zareagować, rozległo się łomotanie do drzwi i Emmelina wrzasnęła:

- Co tam tak cicho?! Cathy, żyjesz?!

- Tak! – Odkrzyknęła biorąc do ręki następne zdjęcie. Przedstawiało młodego Remusa Lupina ze śliczną dziewczyną u boku.

- Kto to jest? – Spytała podając fotografię Harry’emu.

- Nie wiem – wzruszył ramionami, – Ale chyba widziałem ją już na innych zdjęciach. Też z Lupinem. I z moją mamą też.

- Cathy! Wyłaź już! – Niecierpliwiła się Emmelina.

- Zaraz! – Odkrzyknęła.

- Ale Dumbledore za chwilę wraca! – Dołączył się Elfias Dodge – Chcesz, żeby miał pretensje?!

Cathy wstała.

- Posklejaj to do końca – wskazała na album – A potem przejdziemy się po ludziach i popytamy, kto jest, kto, bo trzeba podpisać te zdjęcia. Będzie miła pamiątka.

I wyszła.

Im szybciej upływał termin ultimatum, tym większy strach i niepokój wkradał się w serce Harry’ego. Zakon Feniksa nadal nie był w stanie natrafić na ślad Voldemorta i swego przyjaciela. Choć Aurorzy odnaleźli wszystkie kryjówki Czarnego Pana, jakie wymienił w swwym testanencie Syriusz i zdradził Peter, nie dało to oczekiwanego rezultatu. Harry znów zaczął wykłócać się Z Dumbledore’m, aby dyrektor pozwolił mu opuścić Grimauld Place 12. Dumbledore nie chciał jednak o tym słyszeć. Nocami Harry krążył po pokoju nasłuchując odgłosów śpiącego domu zastanawiając się, co dzieje się z przyjacielem.. Często też wypatrywał na niebie Syriusza, Psiej Gwiazdy. „Chroń go, Syriuszu” myślał „ Gdziekolwiek jesteś i gdziekolwiek on się znajduje, chroń go. Opiekuj się nim. Pozwól mu doczekać pomocy”.

Harry nie mógł spać spokojnie. Nawiedzały go koszmary, w których stał jak zwykle na cmentarzu naprzeciwko Lorda Voldemorta, bezbronny, niezdolny do uczynienia nawet ruchu. Ale tym razem nie było przy nim matki, nie odgradzała go od wroga zbawienna zielona mgła. Budził się zlany potem i przerażony. Wraz ze zbliżającym się błyskawicznie terminem ultimatum sny stawały się coraz bardziej mroczne i realne. Trzeciego dnia odmówił posiłków i rozmów z kimkolwiek. Patrzył bezradnie jak słonce chowa się za horyzontem i niebo oblewa czerwona łuna. Nie miał wpływu na to, co miało się wydarzyć i siedząc jak sparaliżowany na łóżku, patrzył jak mrok okrywa ziemię. Ukrył twarz w dłoniach i zamknął oczy. Blizna znów dał o sobie znać. Serce zabiło mu mocno na wspomnienie Tego – Którego- Imienia- Nie – Wolno – Było – Wymawiać. Zastanawiał się, co mógł planować. Odgłosy domu z wolna przycichały, miał też wrażenie jakby on sam się od niego oddalał…

Potem otworzył oczy.

Stał w ogromnej rzeźbionej Sali, a wszędzie dookoła leżały góry złota i kosztowności. Jego mała fortuna w banku Gringotta bladła w porównaniu z tym, co zobaczył tutaj. Rozglądał się oszołomiony z niedowierzaniem. Nie podchodził za blisko do tych nieprzebranych bogactw, bowiem nawet z miejsca, w którym się znajdował, widział sączącą się z nich truciznę. Miała ona zabić każdego, kto odważyłby się dotknąć szlachetnych kamieni. Na środku Sali stał ogromny posąg brodatej twarzy. Wyryty na nim napis głosił: „Jam jest Salazar Slytherin. Ten, który był, ten, który jest, i ten, który będzie zawsze”. Harry wiedziony jakimś impulsem ruszył ku niemu powoli i jakby wiedząc, że tam jest, odnalazł za posągiem Lupina. Leżąc skulony na podłodze, trząsł się niemiłosiernie, a wokół niego powoli rosła kałuża krwi.

- Profesorze! – Harry podbiegł do niego. Lupin miał zamknięte oczy i mamrotał coś niezrozumiale. Chłopak dotknął delikatnie jego ramienia, ale tam,ten wzdrygnął się i wrzasnął. Harry’emu płynęły po twarzy łzy, gdy widział, w jakim ten jest stanie. Czarodziej wyglądał strasznie. Związano go jakimis dziwnymi sznurami. Od nich cierpiał najbardziej. Harry próbował rozwiązać supły. Ale bez powodzenia.

- Dobrze się bawisz?

Harry poderwał się z klęczek.

Trzy kroki od niego z bladą twarzą gada i szparkami zamiast nosa, z ręką opartą o posąg Slytherina, stał Lord Voldemort. Medzy palcami turlał różdżkę Harry’ego i uśmiechał się z satysfakcją. Szkarłatne oczy miał utkwione w chłopcu. Jego ulubiony wąż wił się tuż obok.

- Co tak długo? Już zaczynałem się martwić, że nie przyjdziesz. Witaj w moim królestwie.

Harry, bezbronny i zdany na łaskę wroga, cofnął się. Rzucił przerażone spojrzenie Lupinowi. Gdyby tylko mógł go stąd wydostac…

- Ach tak, twój przyjaciel – Lord Voldemort z grymasem pogardy przyglądał się leżącej bezwładnie postaci – Obawiam się, że twoja zwłoka niezbyt mu się przysłużyła. Nudziłem się czekając na ciebie. Harry widział, że Lupin jest w ciężkim stanie. Jeśli miał przeżyc, musiał natychmiast trafić do szpitala.

- Czego…, czego chcesz? – Zapytał z trudem. Ledwie mógł mówić przez zaciśnięte gardło.

Voldemort uniósł brwi.

- Sądziłem, że jasno przedstawiłem swoje żądania, Potter – odezwał się cicho – Cały czas chodziło mi o ciebie.

- Jestem tutaj! – Rzucił Harry – Więc wypuść Lupina!

Zimny smiech Lorda Voldemorta przetoczył się echem po komnacie.

- Twoja wiara była wiarą głupca, Harry Potterze. Obawiam się, że twój przyjaciel będzie musiał tu pozostac.

- Nie…, nie rozumiem – wykrztusił.

- Nie rozumiesz? Dotrzyma nam towarzystwa.

- Ale…Obiecałeś go wypuścic! – Harry patrzył na niego z rozpaczą – Miała być wymiana, te cztery dni ultimatum…

- Harry, Harry, Harry… Na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone. Dumbledore ci tego nie powiedział? – Drwił – Ach, nie! On cię uczył tylko jakichś bzdur o miłości. Ale muszę być mu jednak wdzięczny. W końcu już drugi raz cię do mnie przywiodła.

- Lupin miał być wolny! – Wycedził przez zęby Harry - Rzekomo zawsze dotrzymujesz słowa! Kłamca!!!

Jeszcze nie skończył wypowiadać tych słów, a już wiedział, że nie powinien był tego robić. W jednej chwili twarz Lorda Voldemorta zapłonęła furią. Chciał się cofnąć, ale już nie zdążył. Sekundę później na jego ramieniu zacisnęła się twarda ręka czarnoksięznika. Drugą Czarny Pan chwycił Harry’ego za włosy i pociągnał. Harry jęknął z bólu, blizna na jego czole znów się odezwała. Jednocześnie przerażony Harry zdał sobie sprawę, że ich twarze dzieli zaledwie kilka centymetrów. Spojrzenie Lorda Voldemorta pełne było nienawiści. Harry wiedział, że z pewnością nikt nigdy nie patrzył śmierci w oczy tak blisko jak on obecnie.

- NIGDY. NIE.WAŻ. SIĘ. WIĘCEJ. NAZYWAĆ. MNIE. KŁAMCĄ!!! – Wysyczał z wściekłością. Nagini uniosła łeb i spojrzała wyczekująco na swego pana.

– Wiedz, że Lord Voldemort nie układa się z takimi jak ty! Ja dotrzymuję zobowiązań! Moi śmierciożercy mogą ci to powiedzieć! Ze Czarny Pan wynagradza i nie zawodzi tych, którzy mu wiernie służą! Możesz to samo o sobie powiedzieć, Potter? Że mi służysz?!

Harry zacisnął zęby, żeby nie krzyczeć z bólu. Żelazny uścisk Czarnego Pana sprawiał, ze nie był w stanie się poruszyć. Próbował odwrócić wzrok.

- Patrz mi w oczy, Potter! – Zagrzmiał Voldemort – Patrz uważnie! Masz rzadką okazję!

I zaśmiał się szyderczo.

A Harry patrzył. W szkarłatnych ślepiach kłębiło się czyste zło i szaleństwo, żądza mordu i obietnica okrutnej śmierci. Patrzył na to jak zahipnotyzowany nie mogąc uwierzyć, ze jeden człowiek może odczuwać tyle nienawiści. Nie mógł tego znieść. Próbował się wyrwać, ale mocarna siła trzymała go w miejscu. Blizna dała o sobie znać jeszcze intensywniej.

- Boli, prawda? – Jak przez mgłę słyszał cichy głos – Wiedziałeś, że tak będzie. A mimo to tu przyszedłeś.

Teraz ręka Voldemorta znalazła się na czole, Harry’ego, odgarnęła delikatnie kosmyk włosów i zatrzymała się tuż koło blizny. A potem długi, biały palec nacisnął ją z całej siły. Ból targnął całym ciałem chłopca. Harry wrzasnął i nogi ugięły się pod nim. Gdyby jego wróg go nie podtrzymał, byłby runął na ziemię.

- Tak szybko? – Drwił Czarny Pan – Już się poddałeś? Rozczarowałem się.

Harry znów spróbował się wyrwać, ale bez rezultatu. Voldemort przyglądał się teraz jego pulsującej bliźnie z chłodnym zainteresowaniem.

- Dziwne, prawda? Śmierciożercy noszą Mroczny Znak jako moi najzagorzalsi zwolennicy. Nigdy nie pomyślałem, że mój serdeczny wróg również będzie nosił znak. Inny, co prawda, a jednak wciąż ten sam. Znak Lorda Voldemorta.

Lupin jęknął i poruszył się niespokojnie. Nagini zasyczała i zaczęla pełznąć ku niemu. Voldemort rzucił krótkie spojrzenie w tamtą stronę. Harry szarpnął się, ale nic to nie dało.

- Czy już ci mówiłem, Harry, że dzisiaj nadszedł ten szczególny dla mnie dzień? Dzień, w którym cię zabiję?

Szkarłatne oczy znów napotkały spojrzenie zielonych.

- Ale znaj moją wspaniałomyślność. Pozwolę ci jeszcze trochę pożyć, żebyś zobaczył jak ginie twój przyjaciel.

- Nie możesz…!

- Ja wszystko mogę, Harry! Crucio!

Błysnęło zielone światło, Lupin zaczął wrzeszczeć z bólu. Harry wił się zażarcie próbując się desperacko wyrwać. Potem podbił różdżkę Voldemorta do góry i zaklęcie uderzyło w sufit. Rozwścieczony czarnoksiężnik odepchnął go. Harry poleciał do tyłu i uderzył głową o posąg Slytherina. Osunął się bezwładnie na podłogę.

- Zawsze wygrywam – słyszał jak prze mgłę. – Ze mną nie masz szans.

Harry jęknął i próbował wstać.

- Harry! – Wołał go znajomy głos – Nic ci nie jest?!

Otworzył oczy i ujrzał tuz obok siebie przerażoną twarz Rona.

- Ron!! – Wrzasnął podrywając się na nogi. Od razu zatoczył się i upadł na przyjaciela – Uciekaj!! On cię zabije!!!

- Co?!

- On cię zabije!!! Uciekaj i sprowadź pomoc!!!

- Harry, oprzytomniej!!! To tylko sen!!!

- To nie jest sen!!!

- To jest sen, kretynie! Obudź się!

Zamrugał i rozejrzał się. Siedział na podłodze w swojej sypialni, a tuż obok klęczeli Ron i Ginny. Hermiona stała kilka kroków za nimi. Za oknem już świtało. I Harry z przerażeniem zdał sobię sprawę, ze wstawał dzień czwarty.

Dzień, w którym Remus miał umrzeć…


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Forum Dyskusje na temat Harryego Pottera Strona Główna -> Opowiadania -> Harry Potter i trzeci czarodziej Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)  
Strona 1 z 4  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następny
   
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  



fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2003 phpBB Group
Theme created by Vjacheslav Trushkin
Regulamin