Forum Dyskusje na temat Harryego Pottera Strona Główna   Dyskusje na temat Harryego Pottera
Dyskusje na temat Harryego Pottera
 


Forum Dyskusje na temat Harryego Pottera Strona Główna -> Opowiadania -> Harry Potter i Władca Smoków
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
  Post Harry Potter i Władca Smoków - Wysłany: Sob 23:06, 09 Cze 2007  
Aravan
Potomek Slytherina



Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 804
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Podmroku


Sory za błędy, ale rozdziały nie są betowane...
***************************************

[center]ROZDZIAŁ I[/center]

Był środek nocy, wszyscy mieszkańcy Privet Drive spokojnie spali, ale czy na pewno wszyscy? W domu pod numerem 4 w sypialni na górze spał a raczej miotał się po całym łóżku chłopiec, Harry Potter, bo to o nim mowa był wysokim, szczupłym o kruczoczarnych wiecznie rozczochranych włosach nastolatkiem, musi się mu śnić jakiś koszmar… i w istocie tak było. Śni mu się dokładnie to samo od ponad dwóch tygodni.


– „TARANTALLEGRA!!! – Wrzasnęła jakaś kobieta.


– PROTEGO!!­ – Oj Bello myślałem, że się lepiej postarasz… EXPELLIARMUS – krzyknął Syriusz, Bellatrix w ostatniej chwili odskoczyła w bok i wrzasnęła.


– DRĘTWOTA!!! – Strumień czerwonego światła pomkną w stronę Syriusza… niestety nie zdążył zareagować siła zaklęcia posłała go w stronę tajemniczej kurtyny, za którą wpadł…


– NIEEEEEE!!! – Ryknął Harry budząc się ze „snu” cały zlany potem i łzami płynącymi po policzkach.


– Syriuszu... wybacz mi, to moja wina – wyszeptał. – Gdyby nie moja głupota nadal byś siedział w Kwaterze… żywy.


Na samo wspomnienie o swoim zmarłym ojcu chrzestnym oczy chłopca napełniały się ponownie łzami.

Spojrzał na zegarek była 4:30 nad ranem sądząc, że i tak nie zaśnie (nawet nie chciał zasypiać być może bał się, że znowu przyśni mu się Syriusz wpadający za zasłonę) tak, więc wziął książkę „Eliksiry i antidota – poziom zaawansowany” i zaczął czytać, po paru godzinach wstał i podszedł do okna, które zostawił otwarte dla jego sowy Hedwigi.

Wyjrzał przez nie na skąpaną w słońcu ulice Privet Drive spojrzał na zegarek dochodziła 9:00

w tym samym momencie rozległo się wołanie jego ciotki na śniadanie.


– Potter! Śniadanie!


Chcą nie chcąc zszedł do kuchni, w której siedziała już cała rodzinka Dursley’ów, wuj Vernon jak zwykle ignorował go na wszelkie możliwe sposoby a Dudley spoglądał na niego niespokojnie jak by bał się, że Harry rzuci na niego jakieś „paskudne” zaklęcie. Znowu jedzenie dla królików. Pomyślał widząc swoje śniadanko (kromka chleba plasterek pomidora i liść sałaty) chyba wielki De nadal jest na diecie – pomyślał, poczym wstał od stołu i z nadal burczącym brzuchem udał się do swojej sypialni.

Gdy tam wszedł od razu rzuciły mu się w oczy 3 sowy, Jedna rozpoznał od razu to był Errol sowa Weasley’ów, druga pewnie od Hermiony, a trzecia wyglądała jak by miał cos bardzo ważnego dostarczyć i rzeczywiście tak było, gdy odwiązał list ujrzał na nim pieczęć ministerstwa mgii.

[center]Szanowny Panie Potter.

Pragnę poinformować pana, że w raz z
dyrektorem Albusem Dumbledorem doszliśmy do wniosku,
że w tych okolicznościach przyda się panu specjalne pozwolenie.
Z dniem dzisiejszym może pan używać magii poza terenem Hogwartu, w związku
z tym może pan używać wszelkich znanych panu czarów dodatkowo zezwalam panu
na używanie i naukę czarnej magii, teleportacjai, oraz naukę zaklęć
niewybaczalnych i informuje pana że ma pan takie same prawa jakie ma auror i
z przyjemnością oświadczam, że z dniem 25.07.1996r. jest pan pełnoprawnym czarodziejem.
Korneliusz Knot Minister Magii.
[/center]

Harry nie mógł uwierzyć w to, co przed chwilą przeczytał mógł używać czarów poza Hogwartem. Gdy ochłoną zabrał się za listy od przyjaciół.

– Najpierw Ron – powiedział.

[center]Cześć stary!

Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin jest też tam paczka urodzinowa (mam nadzieje, że paczka dotarła (razem z Errolem) aha tata mi powiedział, że niedługo po ciebie wpadną i cię do kwatery zabiorą. To do zobaczenia.

Ron
[/center]



Następny list był od Hermiony.



[center]Cześć Harry!

Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin mam też dla ciebie prezent.

Mam nadzieje, że jakoś się trzymasz... to nie była twoja wina!!!

Ja jestem już w kwaterze a i Ron lada moment powinien się zjawić

do zobaczenia.

Hermiona
[/center]



Harry odłożył listy i zabrał się za prezenty Hermiona przysłała mu książkę „Quidditch – najlepsze zwody, akrobacje i zagrania”, od Rona dostał słodycze z miodowego królestwa i specjalny wosk do konserwacji miotły. Już zabierał się do odpisania przyjaciołom, gdy usłyszał pohukiwanie to była sowa i miała przywiązany do nóżki list pewnie przyleciała przed chwilą Harry domyślił się, co to za list i się nie mylił były to wyniki sumów.

Drżącymi rękami otworzył list i zaczął czytać.

[center]Szanowny Panie Potter mam zaszczyt przedstawić panu pańskie wyniki ze Standardowych Umiejętności Magicznych a oto i one:

Przedmiot Ocena

Astronomia P
Eliksiry W
Historia Magii Z
Mugoloznawstwo -
Numerologia -
OPCM W+
ONMS W
Starożytne Runy -
Wróżbiarstwo Z
Zielarstwo P
Zaklęcia W
Transmutacja W



Gratuluję tak wysokich wyników i przypominam, że 1 Września rozpoczyna się rok szkolny, pociąg odjeżdża o godzinie 11:30. Proszę też wybrać przedmioty, których będzie się pan uczył na 6 i 7 roku nauki w Hogwarcie. Życzę udanych wakacji.

prof. Minerva McGonagall
zastępca dyrektora

Dołączam też listę dodatkowych przedmiotów obowiązkowych proszę wybrać minimum jeden przedmiot dodatkowy.

Broń Biała, Podstawy Czarnej Magii (tylko za zgodą rodziców lub opiekunów), Raso znawstwo, Językoznawstwo.

PS. Wraz z dyrektorem doszliśmy do wniosku, że sam zadecydujesz czy będziesz chodził na zajęcia z podstaw czarnej magii.
[/center]

Harry był w szoku nie spodziewał się, że uzyska tak dobre wyniki, a co do tego zaliczy eliksiry oznacza to tylko jedno

– MOGĘ ZOSTAĆ AUROREM!! – Krzyknął ze szczęścia.

Zastanowił się też nad nowymi przedmiotami w końcu wybrał Broń Białą i po dłuższym namyśle Podstawy Czarnej Magii.
Po niecałej godzinie postanowił iść spać.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Sob 23:08, 09 Cze 2007  
Aravan
Potomek Slytherina



Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 804
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Podmroku


Rozdział II


Następnego dnia, Harry obudził się w dużo lepszym nastroju niż zazwyczaj, leżał tak na łóżku dobre 30 minut wpatrując się w jakąś bardzo interesującą plamę na suficie, poczym wstał ziewając.

– Ciekawe, co Dursley’owie wymyślą mi dziś do roboty? – pomyślał i zszedł na dół do kuchni, zastał tam krzątającą się ciotkę, po paru minutach pojawił się wuj Vernon a tuż zanim wtoczył się Dudley.

– Dzień dobry Petunio – rzekł pan Dursley.

– Dzień dobry Vernonie – odpowiedziała mu Petunia nakładając mężowi na talerz śniadanie. Na nieszczęście Harry’ego dieta Dydley’a nadal obowiązywała i nawet nie liczył na coś więcej niż kromka chleba z plasterkiem sera, po tym „czymś” jak to nazwał, Harry, ponieważ śniadaniem to raczej to nie było skierował się w stronę schodów wchodził już na trzeci stopień, gdy usłyszał głos swojej ciotki a jego dobry humor prysł jak bańka mydlana.

– Harry! Umyjesz wszystkie okna i powycierasz kurze a potem masz umyć podłogi, Zrozumiałeś?!?!

– Przecież jest tu czysto! – Oburzył się chłopak.

– Nie tym tonem szczeniaku! – Warkną Vernon.

– Nie jestem waszym służącym!

– Jak śmiesz?! Dajemy ci dach nad głową, wyżywienie a ty tak się nam odwdzięczasz?! – Warczał czerwony na twarzy wuj Vernon.

Harry już nic nie odpowiedział nie chcąc rozzłościć Dursley’a. Chłopak zastanawiał się w duchu, po co w ogóle wstawał z łóżka i zabrał się za sprzątanie.
Gdy skończył dochodziła już 13:00 po południu, niewiele myśląc udał się do swojego pokoju i opadł bezwładnie na łóżko momentalnie zasypiając. Gdy się obudził i spojrzał na zegarek była, 16:30 więc postanowił wyjść na dwór się przewietrzyć.

– Taak od razu lepiej – powiedział do siebie i ruszył w stronę parku gdzie dosyć często przesiadywał, usiadł na swojej ulubionej huśtawce i pogrążył się znów w ponurych wspomnieniach…

Czemu ja, czemu! – Powtarzał sobie, – czemu to mnie wszystko spotkało? Ciekawe jak by wyglądało moje życie jakby żyli moi rodzice, pewnie byliby zemnie dumni i miałbym normalną rodzinę… mamę, tatę i Syr…iusza. Miał bym NORMALNE życie gdyby nie Voldemort! Przez nie go musiałem mieszkać u tych…tych… MUGOLI!!! Przez 11 lat nie wiedzieć, kim na prawdę jestem, i jeszcze ta cholerna przepowiednia, którą tyle czasu Dumbledore ukrywał przede mną… tylko jak mam pokonać Volemorta, przecież nie mam żadnych super mocy i…

Spojrzał przed siebie i zdziwił się trochę, bo już było ciemno, spojrzał na zegarek i aż krzyknął.

– DZIESIĄTA!!! Nawet nie za uwarzyłem, lepiej już wrócę – dodał i udał się w stronę domu wujostwa.

Po niecałych 15 minutach dotarł pod drzwi domu, po cichu otworzył drzwi i wszedł do środka był już jedną nogą na schodach, gdy usłyszał za sobą głos swojego wuja:

– A ty gdzie się wałęsasz, co? – Spytał się go wuj Vernon.

– Nigdzie – odpowiedział Harry.

– Pewnie znowu byłeś u tej stukniętej starej Figg – prychną.

– A jeśli nawet to, co z tego?! – Warknął Harry.

Twarz Vernona zrobiła się fioletowa

– Jak śmiesz mówić do mnie takim tonem!!! – Powiedział wuj Vernon przez zaciśnięte zęby.

Harry nie chcąc wywoływać kolejnej awantury odwrócił się na pięcie i czmychną szybko do swojego pokoju, pan Dursley po chwili zrobił to samo i poszedł w stronę salonu.

Harry wszedł do swojego pokoju i położył się na łóżku w ubraniu i zaczął wspominać cały dzisiejszy dzień nawet nie za uwarzył jak wpadł w objęcia snu… śniło się mu, że leci na Hardodziobie razem z Syriuszem w dole machali do niego jego rodzice z Remusem Lupinem który uśmiechał się do niego promiennie, Syriusz mówił coś do niego a on, co chwila się uśmiechał… sen się zmienił Syriusz, Lupin i jego rodzice znikli za to teraz siedział na drewnianym krześle przypominającym tron przed nim klęczało kilku ludzi ubranych w czarne płaszcze z kapturami naciągniętymi na głowy.

* * *


– Panie nadal szukamy chłopaka – powiedział jakiś mężczyzna.

– Chcesz mi powiedzieć Lucjuszu, że jeszcze go nie znaleźliście? – Rozległ się zimny sykliwy głos.

– T… tak p… panie D… Dumbledore m… musiał d… obrze uk… ryć Pot… tera – jąkał się.

– Zawiodłeś mnie Lucjuszu, ale dam ci jeszcze jedną szansę… mam nadziejże tym razem mnie nie zawiedziesz.

– Dziękuje mój panie i nie zawiodę cię, obiecuje.

– Oby Lucjuszu oby a teraz odejdźcie.

– Tak jest panie – odpowiedzieli.

– Lucjuszu nie zapomniałeś o czymś… kara nie omija nikogo, CRUCIO! Malfoy zaczął się wić z bólu i krzyczeć…

* * *


Harry obudził się cały zlany zimnym potem, starał się przypomnieć, co mu się śniło, ale jedyne, co zapamiętał to Voldemorta torturującego Lucjusza Malfoya za to, że nie znalazł kogoś tylko, kogo? Harry ponownie się położył i pochwali zasną tym razem już nic się mu nie śniło.

Następnego dnia obudził się już o godzinie 7:30, przeciągnął się i ziewnął potężnie, wstał i powolnym krokiem ruszył w stronę drzwi już chwytał za klamkę, gdy nagle usłyszał odgłos aportacji, momentalnie się od wrócił i zobaczył…

– Profesor Dumbledore??? – Zdziwił się Harry

– Witaj Harry – rzekł dyrektor – chciałem ci o czymś powiedzieć, trochę mi się śpieszy, więc powiem krótko, dziś o 15 przybędzie po ciebie ktoś z zakonu żeby cię zabrać do kwatery, więc bądź w tedy gotowy do drogi no, ale na mnie już czas to do zobaczenia Harry

– Do widzenia – odpowiedział chłopak z radością w głosie.

Dyrektor się z cichym pyknięciem deportował, Harry nadal nie mogąc uwierzyć, że za parę godzin opuści ten dom wariatów i nie zobaczy Dursley’ów aż do następnych wakacji tak, więc w świetnym humorze zszedł do kuchni.

– Dzień dobry – powiedział z uśmiechem na twarzy siadając na krześle.

– A, co ty taki zadowolony, co? – Zapytał się chłopaka wuj Vernon spoglądając na niego podejrzliwie

– Skoro wujek pyta to wam powiem – rzekł nadal się uśmiechając.

Oczy Dursley’a zwęziły się.

– Dziś o 15 przyjedzie ktoś po mnie i zabierze mnie stąd na resztę wakacji – powiedział jeszcze szerzej się uśmiechając poczym udał się do swojego pokoju.

Lepiej się spakuje – pomyślał, łatwo powiedzieć trudniej zrobić, ponieważ wszystkie rzeczy, które miał w kufsze leżały teraz porozrzucane po całym pokoju, odnalezienie wszystkich rzeczy zajęło mu dobre dwie godziny, było piętnaście po jedenastej, więc miał jeszcze trochę czasu, więc postanowił dalej czytać książkę o eliksirach, tak się zaczytał, że całkowicie zapomniał, że o 15 ma przybyć po niego ktoś z zakonu, gdy nagle usłyszał jakieś krzyki i dźwięk tłuczonego szkła, Harry natychmiast wyciągnął różdżkę i z szedł ostrożnie po schodach był już w ich połowie, gdy usłyszał znajomy damski głos:

– Och… przepraszam to było niechcący, naprawdę zaraz to naprawię REPARO! – powiedziała jakaś kobieta – jak nowe – powiedziała.

– Cześć Tonks – powiedział, na co kobieta podskoczyła tym samym prawie upuszczając szklaną wazę, którą trzymała w rękach.

– Uff… nie strasz mnie, Harry a tak poza tym to cześć – uśmiechnęła się do niego.

– Gotowy do drogi? – zapytał się go Lupin (chłopak kiwną tylko głową) to idź po swoje rzeczy.

– Pomogę ci – powiedziała Tonks i ruszyła za nim po schodach, po chwili oboje wracali. Harry niósł swój kufer a Tonks klatkę Hedwigi i miotłę pod pachą.

– Zatem możemy już ruszać – rzekł Lupin.

– Jak się dostaniemy do kwatery?– zapytał się Harry.

– Świstoklikiem – odpowiedziała Tonks.

Lupin wyją z kieszeni płaszcza starą mugolską książkę.

– To na 3 – rzekł – …1 …2 …3! – I znikli w kłębach błękitnego dymu.

Po chwili wylądowali w kuchni na Grimmauld Place 12, Harry zmarkotniał, bo przypomniał mu się Syriusz.

– Harry! Jak dobrze cię widzieć – to była pani Weasley, podeszła do niego i go przytuliła – jak się czujesz, jesteś głodny?

– Czuje się świetnie i dziękuje nie jestem głodny.

– W takim razie idź na górę Ron i Hermiona od rana na ciebie czekają – powiedziała Pani Weasley i uśmiechnęła się ciepło.

Tak, więc poszedł do pokoju, który on i Ron zajmowali w zeszłym roku, wszedł do niego po cichu. Ron i Hermiona siedzieli plecami do niego i rozmawiali:

– No gdzie on jest? – Niecierpliwił się Ron.

– Nie wiem Ron, powinien już tu być.

– Cześć wam – powiedział uśmiechnięty Harry.

– Cześć Harry – powiedział Ron – Hermiono jest już dwadzieścia po trzeciej a jego nadal ni… – nagle Ron jakby dostał czymś ciężkim w głowę odwrócił się w stronę drzwi i aż krzyknął – HARRY!!! Nareszcie jesteś! – Chłopak już otwierał usta żeby coś powiedzieć, lecz w tym momencie Hermiona rzuciła mu się na szyje przewracając go prawie.

– HARRY! Jak dobrze cię widzieć – pisnęła.

– Ja też się cieszę, że cię widzę – powiedział.

– Hermiono puść Harry’ego, bo go zaraz udusisz – zaśmiał się Ron.

– Dziewczyna puściła go lekko zmieszana.

– Jak tam wakacje stary, Dursley’owie chyba dali ci już spokój, co?

– Nie było źle, jak widać żyje – po tych słowach cała trójka wybuchła śmiechem.

– A u ciebie Hermiono? – Spytał się Harry.

– W porządku, chociaż nigdzie nie wyjeżdżałam, a właśnie jak wam poszły SUM-y?

– Ja z Historii Magii, Eliksirów i Wróżbiarstwa miałem „N” z OPCM-u i ONMS mam „W”, z Astronomii, Zielarstwa i Zaklęć mam „P” – oświadczył Ron

– A ty Harry? – powiedział.

– Ja z OPCM-u, ONMS mam „W”, z Astronomii i Zielarstwa mam „P”, z Historii Magii i Wróżbiarstwa mam „Z”, z Zaklęć, „W” ale najlepsze jest to, że z eliksirów mam „W” – oświadczył z uśmiechem.

– To Snape się wścieknie, że w ogóle zdałeś i to na wybitny – zaśmiał się Ron,

– A ty Hermiono? – zwrócił się do przyjaciółki Harry

– Yyy… ja zaliczyłam wszystko.

– To my wiedzieliśmy już przed egzaminami – mrukną do przyjaciela Ron.

– Hermiono nam możesz przecież powiedzieć – powiedział Harry – a więc?

– Och już dobrze…mam same W – mruknęła cicho dziewczyna rumieniąc się lekko.

– HA!! – Krzyknął Ron – wiedziałem innej możliwości nie było – dodał po chwili.

– No to gratuluje powinnaś być z siebie dumna Hermiono – powiedział Harry.

– RON, HARRY, HERMIONO! – Krzyknęła mama Rona – KOLACJA!

– Dobra chodźmy coś zjeść – rzekła dziewczyna.

– Popieram – dodał Ron – jestem strasznie głodny.

– Zresztą jak zawsze – powiedziała dziewczyna, co wywołało niewielką kłótnię między dwojgiem przyjaciół.

– Nie prawda!

– Prawda.

– Wcale, że nie!

– A właśnie, że tak.

– Nie, nie, nie i jeszcze raz NIE!

Harry szedł za nimi i przysłuchiwał się ich kłótni z uśmiechem, tym sposobem dotarli do kuchni byli tam już Moody, Remus, Tonks, Dumbledore, Państwo Weasley, pojawili się również Bliźniacy i Ginny.

Harry przywitał się z bliźniakami i Ginny poczym usiadł przy stole to samo zrobiła Hermiona, kolacja była jak zwykle była wyśmienita po chwili wstał Dumbledore i powiedział:

– Dziękuje Molly za wspaniały posiłek, ale mam parę pilnych spraw do załatwienia, więc musze was opuścić tak, więc dobranoc wszystkim – poczym się deportował.

– Ja też musze iść – oświadczył po chwili Remus – Tonks idziesz?

– Co… och tak, tak już idę Remusie, zamyśliłam się troszkę.

– Dobranoc – powiedzieli jednocześnie i znikli za drzwiami.

– Cóż na mnie też już czas – stwierdził Moody po paru minutach – dobranoc
– i także zniknął.

– Dobra nie wiem jak wy, ale ja idę spaaaać – ziewną Harry.

– Ja też idę – dodał Ron.

– I my też – powiedzieli razem bliźniacy.

– No my również idziemy – spoglądając na przysypiającą Ginny.

Po czym wszyscy się porozchodzili do swoich pokoi, Harry przebrał się i wślizgnął do łóżka, zmęczony dzisiejszym dniem bardzo szybko zasną.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Sob 23:09, 09 Cze 2007  
Aravan
Potomek Slytherina



Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 804
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Podmroku


Rozdział III



Następnego dnia Harry obudził się piętnaście po jedenastej, leniwie otworzył oczy po chwili wstał spojrzał w stronę łóżka Rona… było puste.

– Pewnie wstał wcześniej i je teraz śniadanie – pomyślał poczym poszedł do łazienki, po 15 minutach wyszedł z niej i udał się w stronę kuchni.

– Dzień dobry – powiedział wchodząc.

– O dzień dobry Harry, siadaj zaraz dam ci coś do jedzenia – powiedziała pani Weasley.

– Gdzie wszyscy? – Spytał się Harry.

– Ron z Hermioną i Ginny są w pokoju dziewczyn, nie chcieli cię pewnie obudzić – odpowiedziała – proszę – dodała podając Harry’emu tosty z dżemem i sok z dyni.

Chłopak szybko zjadł i poszedł do pokoju dziewczyn.

– Cześć wam – powiedział wchodząc do środka.

– Cześć – odpowiedzieli.

– Co robicie? – Spytał młodzieniec.

– Nudzimy się? – Powiedział pytająco Ron.

– Przydałoby się coś porobić tylko, co? – Dodała Ginny.

– Jeśli liczyć sprzątanie domu i podsłuchiwanie zebrań zakonu? To chyba już nic. – Wtrącił Ron.

Harry wyciągną różdżkę i wyczarował każdemu po piwie kremowym.

– Czyś ty zwariował przecież zabronione jest używanie czarów przez nieletnich poza Hogwartem! – Spanikowała Hermiona.

– Spokojnie nic mi nie zrobią – powiedział i wyciągną z kieszeni list od ministra magii.

– WoW gratulacje stary, – Ron poklepał go po plecach – kurcze też bym takie pozwolonko chciał dostać.

– A właśnie Ron, co z Fred’em i George’m? Podobno wracają do szkoły – wtrąciła Hermiona.

– Noo podobno tak, bo Dumbledore zaproponował im to, ale czy się zgodzili to ich musisz zapytać – odpowiedział Ron

– Co prawda mama nie była zadowolona, że rzucili szkołę, ale jak któregoś dnia przynieśli jej pełne garście galeonów to dała im w końcu spokój, ale i tak uważa, że źle zrobili rzucając szkołę – oświadczyła Ginny.

– Ciekawe, kto będzie uczył OPCM-u w tym roku? – zmienił temat Harry.

– Noo, mam nadzieje, że to nie będzie Snape – powiedział Ron.

– A ja tam myślę, że to będzie ktoś z zakonu – powiedziała Ginny.

– Możliwe tylko, kogo, by Dumbledore zatrudnił? – Dodała Hermiona.

– Może Moody albo…– zamyślił się Ron.

– …albo Lupin – dodał Harry.

– Właśnie Harry, myślałeś o GD? – Zapytała się chłopaka Hermiona, na co Harry pokręcił przecząco głową.

– Noo, bo tak sobie myślałam i…

– …i co? – Dopytywał się chłopak.

– Co myślisz o reaktywowaniu GD? – Wyrzuciła z siebie Hremiona.

– Sam nie wiem, ale wole poczekać i zobaczyć, jaki będzie nauczyciel Obrony, jeśli będzie przynajmniej taki jak Lupin a najlepiej jeszcze lepszy to nie będę dalej prowadził GD, jeżeli będzie pokroju… Umbridge to tak, reaktywuję Gwadię.

– Chyba masz racje no, ale nie ważne pomyślimy o tym, kiedy indziej – sapnęła brązowo włosa.

– OBIAD!!! – rozległo się wołanie pani Weasley.

– Dobra ja idę zjeść, a wy? – Odezwała się siostra Rona.

– No my też idziemy – powiedzieli chórkiem.

W kuchni byli już: Bliźniaki, Lupin i Tonks. Usiedli wygodnie i czekali aż pani Weasley poda do stołu.

Przez parę minut jedli w ciszy, pochwali odezwał się Lupin:

– Po obiedzie idziemy na pokątną – oświadczył im.

– Czyli za 30 minut – dodała Tonks.

– To fajnie – ucieszył się Harry – w końcu zobaczę wasz sklep – tu spojrzał na bliźniaków.

Po 10 minutach skończyli jeść i poszli na górę się przygotować do wyjścia.

– No dobra, skoro jesteście gotowi to możemy ruszać – oznajmiła im Tonks.

– A jak się tam dostaniemy – zapytał się Ron.

– Proszkiem fiuu – odpowiedział Remus.

Harry skrzywił się lekko nigdy nie przepadał za podróżowaniem w ten sposób.

Tak, więc pierwsza poszła Tonks za nią Hermiona, Ginny, Ron, Harry a na końcu poszedł Lupin.

– A gdzie Fred i Georgie? – Spytał się Ron.

W tym samym momencie aportowali się bliźniacy.

– Tu jesteśmy Ronuś… – powiedzieli razem.

– …a co martwiłeś… – dodał George.

– …się o nas? – Zakończył Fred.

Ron mrukną tylko coś pod nosem.

– Dobra chodźmy – powiedziała Tonks – nie mamy całego dnia przecież.

I weszli po chwili na ulice Pokątną.

– A teraz posłuchajcie, macie 3 godziny wolnego czasu potem spotykamy się przy księgarni, zrozumieliście? – Oznajmił im Lupin.

– Tak – odpowiedzieli zgodnie

– To świetnie… miłych zakupów – rzuciła za nimi Tonks.

– To gdzie idziemy? – Rzuciła Ginny.

– Może najpierw do Gringotta wyciągnąć trochę kasy – zaproponowała Hremiona

– Dobra myśl – poparli ją przyjaciele.

Po 15 minutach wyszli z banku i udali się w stronę księgarni.

– Ok, Co teraz? – Zapytał Ron

– Nie wiem, ale mi przydałyby się nowe szaty i składniki do eliksirów z resztą nie tylko to – powiedział Harry.

– Racja – poparł go Ron.

Po godzinie zakupów obładowani, ale zadowoleni udali się do sklepu bliźniaków potem dla relaksu odwiedzili lodziarnie pana Floriana.

– Mamy jeszcze półtorej godziny – oznajmił im Ron, gdy rozkoszowali się lodami o smaku truskawkowo, śmietankowo, bananowym posypanymi wiórkami kokosowymi.

– No – odpowiedział inteligentnie Harry.

– Może pójdziemy gdzieś po łazić? – Zaproponowała Ginny.

– Niee chce mi się, jest mi tu wygodnie i poza tym serwują pyszne lody – oznajmił Ron – prawda Harry?

– No – kolejna bardzo rozbudowana i inteligentna odpowiedź chłopaka.

Ale co tu się dziwić jego wzrok przykuła pewna dziewczyna siedząca dwa stoliki dalej, była bardzo ładna jak Harry spostrzegł z tej odległości i chyba była w jego wieku, owa dziewczyna spojrzała w jego stronę ich spojrzenia spotkały się, speszona i lekko zarumieniona dziewczyna szybko się odwróciła, ale Harry i tak zdążył zobaczyć lekki uśmiech na jej twarzy.

Hermiona przyjrzała się dyskretnie chłopakowi a następnie spojrzała w kierunku, w który spoglądał chłopak. Uśmiechnęła się delikatnie widząc ową dziewczynę, ale nic nie powiedziała.

– Idziemy gdzieś? – Zaproponował Starszy brat Ginny.

– Możemy… musze jeszcze skoczyć do księgarni – oznajmiła Hermiona – Ginny idziesz? – dodała.

– Yhy – mruknęła rudowłosa.

– A my gdzie pójdziemy? – Zapytał się przyjaciela Ron.

– Hmmm może do sklepu z markowym sprzętem do Quidditcha – zaproponował Harry.

– Czemu nie – odpowiedział i obaj poszli w stronę sklepu.

Po jakichś 15 minutach wyszli z niego na ulice, Harry zerkał jeszcze na wystawę sklepu, przez co wpadł na coś a raczej kogoś, tym kimś okazała się być ONA dziewczyna, która była w lodziarni … Harry pomógł jej wstać.

– Przepraszam nie za uwarzyłem cię – powiedział do niej Harry.

– Nic nie szkodzi, nic mi nie jest – odpowiedziała.

Harry teraz mógł się jej teraz lepiej przyjrzeć miała długie, proste ciemnoblond włosy, piękne błękitne oczy i Sięgała mu do ramienia.

– Jak masz na imię? – Zapytała

– Jestem Harry Potter a to jest mój przyjaciel Ron Weasley.

– Miło mi was poznać ja nazywam się Jessica Steele.

– Nam również jest miło cię poznać – powiedział Harry.

– Proszę, proszę, kogo my tu mamy – usłyszeli za sobą głos ich „ulubionego” ślizgona Dracona Malfoya – bliznowaty i wieprzley (Ron cały poczerwieniał na twarzy) widzę, że znaleźliście sobie nową koleżankę, czyżby wam się ta szlama Granger znudziła? – powiedział wyraźnie akcentując słowo „szlama” (Ron kipiał już ze złości i gdyby nie Harry z pewnością rzucił by się na Malfoy’a)

– Czego chcesz fretko? – powiedział przez zaciśnięte zęby Ron.

– Nic, co powinno cię interesować Weasley a tobie radzę się trzymać od nich z daleka – zwrócił się teraz do stojącej obok Pottera dziewczyny – to są szlamo-lubcy a tacy zawsze kończą tragicznie…

– Słuchaj no, Malfoy tak? – Zwróciła się do blondyna Jessica – wybacz mi, ale zawiodę cię, bo ja również pochodzę z nie magicznej rodziny i cieszę się z tego powodu, więc bądź tak dobry i daj nam spokojnie porozmawiać – poczym wróciła do rozmowy z Harry’m i Ronem

– Cóż pomyliłem się, co do ciebie Potter, ty jednak nie masz gustu.

– To ty jeszcze tu jesteś? Bądź tak dobry i spełzaj stąd i obrzydzaj innym życie swoją obecnością – powiedział Harry, na co Ron parsknęli śmiechem a Jessica uśmiechnęła się lekko.

– Potter zapłacisz mi za to – warkną Malfoy.

– Taak, to mam nadzieje, że nie zbankrutuje przez to, bo już tyle razy miałem ci „za to” zapłacić że straciłem rachubę – zaśmiał się chłopak.

Draco wściekły błyskawicznie wyciągną różdżkę niestety Harry za późno zareagował i różdżka chłopaka leżała obok Dracona.

– Co jest Potter strach cię obleciał?! – Powiedział Malfoy z satysfakcją w głosie.

– Chciałbyś – warkną Harry.

– Teraz Porter popatrzysz sobie jak ta szlama będzie błagała o litość – w oczach Dracona można było dostrzec ze nie żartuje i rzeczywiście tak było.

Harry spojrzał w stronę nowo poznanej koleżanki, ta słysząc to momentalnie zbladła i ze strachem w oczach wpatrywała się w różdżkę Dracona Malfoya wycelowaną prosto w nią.

– Nie odważysz się na ulicy jest pełno czarodziei – powiedział pewny siebie Potter.

Draco rozejrzał się i faktycznie po ulicy kręciło się za wiele osób. Nagle poczuł się jakoś dziwnie jakby wszystko przestało się liczyć jego umysł ogarnęła dziwna pustka czół, że ktoś przejmuje kontrolę nad nim starał się z tym walczyć, lecz na próżno po kilkunastu sekundach poddał się. Zacisną mocniej dłoń na różdżce i uśmiechną się wrednie.

Nagle Harry poczuł się jakoś dziwnie, czuł w sobie moc, która z każdą sekundą rosła w nim i w tym momencie usłyszał jak Malfoy wypowiada zaklęcie:

– CRUCIO! – I w tedy stało się, co jeszcze dziwniejszego Harry wyciągną rękę w stronę Jessici i wypowiedział jakieś nieznane mu zaklęcie, niewiedzą skąd je znał i co w ogóle ono robi, ale w jakiś sposób wiedział, że to ją ochroni.

– PROMEO EN UCILLO! – Krzyknął.

Zaklęcie Malfoy’a mknęło w stronę przerażonej dziewczyny, gdy nagle wokół niej pojawiła się błękitna bariera i gdy zaklęcie zetknęło się z barierą ta po prostu go wchłonęła, Malfoy stał jak wryty w ziemię i z otwartymi ustami wpatrywał się w Harry’ego widząc, że znów podnosi rękę i to w jego stronę uciekł z wyrazem przerażenia na twarzy.

– Harry jak ty…, co ty…, co to było w ogóle – Ron zasypywał przyjaciela pytaniami nadal w szoku po tym, czego był świadkiem.

Lecz Harry go nie słuchał podszedł klęczał na ziemi i oddychał ciężko to „zaklęcie” strasznie go zmęczyło jakby przebiegł kilometr sprintem po kilku minutach wstał do wciąż roztrzęsionej Jessici i sprawdził czy wszystko z nią w porządku.

– Nic ci nie jest? – Spytał.

– N… nie… n… ic… mmi… nie… j… est dzi… ękuję – powiedziała cicho jąkając się przy tym.

– Lepiej się stąd zmywajmy – powiedział Ron.

– Tak znajdźmy Hremione i Ginny – odpowiedział Harry poczym zwrócił się do dziewczyny – jak chcesz to możesz iść z nami.

– Chętnie bym z wami poszła, ale nie mogę, muszę już wracać i jeszcze raz chcę ci podziękować za uratowanie mnie – poczym pocałowała go w policzek, do zobaczenia i poszła w stronę Dziurawego Kotła.

– Odprowadzę cię – powiedział doganiając ją, na co dziewczyna uśmiechnęła się z wdzięcznością. Po kilku minutach wyszli z Dziurawego Kotła. Zatrzymali się nie daleko jakiegoś drzewa, gdy podeszły do nich Hermiona i Ginny.

– Co tak stoicie, stało się coś? – Spytała się chłopców rudowłosa.

– A żebyś wiedziała, że się stało – powiedział Ron.

– No to nas oświeć – powiedziała Hermiona.

– No, więc Harry wpadł na jakąś dziewczynę no i zaczęliśmy sobie rozmawiać z nią, gdy podszedł do nas Malfoy i… same możecie się domyślić, co mogło z tej rozmowy wyniknąć, więc Malfoy zaczął obrażać nas, więc Harry zaczął się mu odgryzać, Malfoy się wściekł i odebrał Harry’emu różdżkę potem rzucił na Jessicę cruciatusa…

– CO?!?!?! – Wrzasnęły.

– No ale słuchajcie dalej gdy tylko zaklęcie Malfoy’a wyleciało z jego różdżki Harry podniósł dłoń i skierował ją na Jessice poczym powiedział jakieś dziwne słowa zaraz jak to było…?

– Promeo en ucillo – powiedział Harry.

– …właśnie, i nagle w okuł niej pojawiła się błękitna bariera, która wchłonęła zaklęcie.

– ŻE NIBY CO ZROBIŁA?! – Zdziwiła się okrutnie Hermiona.

– No też się zdziwiłem w końcu to było zaklęcie niewybaczalne i…

– …i nie ma żadnej tarczy obronnej przed nim tak jak i Avadą – weszła Ronowi w słowo Hermiona.

– Mylisz się moja droga – na te słowa cała czwórka aż podskoczyła i spojrzeli na osobę stojącą za Hermioną i Ginny – można je zablokować tylko trzeba znać odpowiednie zaklęcia – dodał tajemniczy mężczyzna, był wysoki i miał na sobie szarą szatę z kapturem naciągniętym na twarz w niektórych miejscach można było dostrzec czarne i zielone paski, Harry próbował dostrzec jego twarz, ale nie mógł, bo była skryta w cieniu kaptura, jak i drzewa, obok którego stal, ale dostrzegł za to coś innego… oczy, jego oczy miały pionowe źrenice… niczym u kota, zauważył również, że ma miecz przy pasie.

– Kim jesteś i czego chcesz – zapytał się Ron trzęsącym głosem.

– To, kim jestem nie powinno was interesować a chcę JEGO – wskazał palcem na Harry’ego – miałem go znaleźć i udało mi się, teraz muszę cię zabrać do mojego pana – powiedział uśmiechając się przebiegle.

– Nigdzie go nie zabierzesz – rozległ się spokojny i opanowany głos i po chwili między nim a Harrym pojawił się dziwnie ubrany człowiek.

– TYY… – powiedział pierwszy mężczyzna cofając się o krok – Harry mógłby przysiądź, że w jego oczach dostrzegł cień strachu i respektu mieszającym się z nienawiścią do tego nowo przybyłego osobnika.

– Tak ja… i nie pozwolę ci zabrać chłopca, więc wracaj do swojego pana albo zostań tu i zgiń – powiedział trochę wyższym i ostrzejszym tonem i zacisną ręką na rękojeści miecza, Harry myślał, że sięga po różdżkę, ale dostrzegł, że koniec płaszcza mężczyzny lekko jest podniesiony i od razu się połapał, że to nie po różdżkę sięgał tylko po miecz.

– Jeszcze się spotkamy – powiedział „napastnik” i znikną w kłębach czerwonego dymu

– Nie wątpię – mrukną drugi mężczyzna poczym odwrócił się do czwórki przyjaciół i rzekł:

– Nie obawiajcie się mnie nic wam nie zrobię – powiedział spokojnym głosem – a teraz chodźcie od prowadzę was do waszych przyjaciół.

Szli w ciszy, Harry całą drogę zastanawiał się, kim jest ten tajemniczy człowiek, ubrany był podobnie do tamtego z tym wyjątkiem, że jego szata była innego koloru a dokładniej: końcówki szaty był koloru czerwono-złotego, a reszta Granatowo-szara, miał również skórzany pas, do którego miał przyczepiony miecz tak jak tamten, do tego miał jeszcze wspaniałą zielono-srebrną pelerynę z namalowanym albo wyszytym czarnym smokiem otoczonym pierścieniem ognia.

– Widzę waszych towarzyszy, ale na mnie już czas musze koniecznie porozmawiać z pewną osobą tak, więc do widzenia i możecie być pewni, że jeszcze się spotkamy i to całkiem nie długo, przyjaciele spojrzeli po sobie i gdy Hermiona chciała się zapytać, co to miało znaczyć, jego już nie było.

– Ciekawe, o co mu chodziło z tym „jeszcze się spotkamy” i kim on w ogóle jest? – pomyślała na głos Hermiona.

– Nie wiem, Hermiono, ale na razie zachowajmy to dla siebie – odpowiedział Harry.

– Nie rozumiem – zdziwiła się dziewczyna.

– Mam na myśli to żebyśmy nikomu nie mówili, że spotkaliśmy dwóch jakichś kolesi gdzie jeden chciał mnie zabrać z pewnością do Voldemorta a drugi mu w tym przeszkodził – odpowiedział Harry.

– Też tak myślę, ale co powiemy jak się dowiedzą o spotkaniu z Malfoyem? I o tym, co zrobił Harry? – Dodał Ron.

– Cóż Dumbledore już pewnie wie, więc tak czy inaczej opowiemy jak to „spotkanie” wyglądało – powiedział Harry niechętnie.

– Lepiej chodźmy do Lupina i Tonks, bo zaraz wezwą cały zakon żeby nas znaleźć – wtrąciła się Ginny.

– No nareszcie jesteście, zaczynaliśmy się już niepokoić – powiedziała Tonks.

– W takim razie wracajmy do kwatery, nie ma sensu stać tu jak kołki – rzekł Lupin.

Parę minut później znaleźli się na Grimmauld Place 12, Harry wraz z przyjaciółmi udał się na górę do swojego i Rona pokoju, rozsiedli się wygodnie na podłodze i zaczęli rozmawiać na o tym, co się wydarzyło na pokątnej.

– Harry – zaczęła Hermiona – jak ci się udało rzucić tamto zaklęcie, przecież na zaklęcia niewybaczalne niema żadnej tarczy, która mogłaby przed nimi kogoś ochronić? – Zapytała się Harry’ego Hermiona.

– Nie mam pojęcia, ale zanim go rzuciłem poczułem w sobie jakąś „moc”, która z sekundy na sekundę rosła we mnie poczym na myśl przyszło mi to zaklęcie no i go użyłem – odpowiedział.

– A nie dziwi was to, że nikt niczego nie zauważył? – Powiedział zamyślony Ron.

– Faktycznie – przytakną Harry, – ale ktoś napewno musiał coś widzieć!

– Przekonamy się jutro w Proroku – dodał po chwili milczenia.

– Hej, a co myślicie o naszym nowym „znajomym”? – Spytała się panna Weasley.

– Wiemy tylko tyle, że jest przyjaźnie nastawiony – rzekł Ron.

– Racja, ale zastanawiam się, kim był ten pierwszy…

– …Pierwszy?, Ten, co cię chciał zabrać do swego pana? – Weszła Harry’emu w zdanie Hermiona.

– Yhy, był jakiś dziwny a raczej jego oczy było w ich coś dziwnego nie wiem co, ale nie podobało mi się to jak na mnie patrzył a do tego miał pionowe źrenice jak u kota – powiedział Harry.

Rozmawiali tak do godziny dwudziestej, gdy usłyszeli panią Weasley wołającą ich na kolację.

W kuchni byli już Moody, Lupin, Tonks, Dumbledore, bliźniaki, Pan Weasley i o dziwo Severus Snape.

Po kolacji, kiedy wszyscy zaczęli wstawać od stołu, Dumbledore rzekł:

– Chciałbym jeszcze porozmawiać o pewnym zajściu – tu spojrzał na Harry’ego – doszły mnie słuchy, że maiłeś Harry starcie z Panem Malfoyem, nie wiem, co tam zaszło, więc chciałbym żebyś o tym opowiedział – rzekł dyrektor.

Chłopak przez krótką chwilę rozważał czy ma powiedzieć czy nie prawdę powiedziawszy wcale nie chciał o tym mówić dyrektorowi, ale przemógł się w końcu i zaczął opowiadać.

Począwszy od wyjścia ze sklepu o tym jak „poznał” Jessicę, jak napatoczył się Malfoy powtarzając całą ich rozmowę, jak rzucił na ich nową znajomą zaklęcie cruciatusa (wszyscy doznali tą wiadomością małego szoku poza Harrym i Ronem no i Hermioną i Ginny, które wiedziały o całym zdarzeniu pierwsze a Dumbledore słuchał z jaszcze większym skupieniem wymalowanym na twarzy) jak wyczarował tarczę, która wchłonęła zaklęcie (w tym momencie wszyscy omal nie pospadali z krzeseł łącznie z Dumbledorem a Snape poruszył się lekko na krześle).

– Ale jak…?

– Harry…

– To nie możliwe…

– Wyjaśnij nam jak to zrobiłeś…

Przekrzykiwali się jedno przez drugie, jedynie Dumbledore i Severus siedzieli wpatrując się w Harry’ego poczym dyrektor podniósł rękę na znak żeby się uciszyli.

– Harry powiedz nam jak to zrobiłeś – powiedział spokojnie dyrektor.

– Gdy Malfoy celował różdżką w Jessicę poczułem się jakoś dziwnie nie umiem tego dokładnie wyjaśnić ale poczułem w sobie „moc” czułem jak wzrasta ona we mnie z każdą sekundą, kiedy Malfoy rzucił zaklęcie ja uniosłem rękę i skierowałem ją na Jessicę i wypowiedziałem jakieś zaklęcie którego nigdy wcześniej nie słyszałem „Promeo en ucillo” to było właśnie to zaklęcie no i wytworzyła się w okuł niej błękitna bariera która wchłonęła zaklęcie – zakończył opowieść Harry.

Po tych słowach nastała grobowa cisza wszyscy byli zbyt zszokowani żeby coś powiedzieć, Harry zobaczył, że dyrektor intensywnie nad czymś myśli, po czym zwrócił się do Harry’ego:

– Cóż Harry wydaje mi się, że użyłeś zaklęcia z dziedziny magii starożytnej sądząc po formule zaklęcia – powiedział powoli dyrektor, na co chłopak wytrzeszczył oczy na niego z nie dowierzaniem, – ale wierz mi Harry nigdy wcześniej nie słyszałem i nie czytałem o tym zaklęciu, naprawdę nie mam pojęcia jak go użyłeś i skąd ono przyszło ci do głowy, ale wiem, kto może wiedzieć coś na ten temat, więc muszę już iść i porozmawiać z nim o tym, myślę że on sam będzie chciał ci wyjaśnić pewne rzeczy więc pewnie już jutro tu przybędzie. Czy jest coś, co chciałbyś jeszcze nam powiedzieć? – Spytał się chłopaka.

– Nie to już wszystko.

– Na pewno – spojrzał na niego.

Harry uśmiechną się ironicznie i spojrzał na dyrektora zdając sobie sprawę, że ten mu znów grzebie we wspomnieniach.

– Na pewno – powiedział spokojnie z lekkim chłodem i wyszedł z kuchni.

Severus Snape przez chwile zastanawiał się nad reakcją Potter’a i nagle go olśniło.

– Dumbledore znów włamał się mu do umysłu a chłopak zdając sobie z tego sprawę nie wybuchną złością. Potter najwyraźniej już mu nie ufa. No cóż Albusie… ptaszek próbuje uciec z twojej złotej klatki – uśmiechną się krzywo na tę myśl.

– W takim razie życzę wszystkim dobrej nocy – powiedział poczym się deportował.

Harry wszedł na strych i zamkną za sobą drzwi rozejrzał się po zagraconym pomieszczeniu westcną i klapną na fotel stojący obok drzwi aż wzniósł się tuman kurzu spojrzał na zapaćkane jakąś substancją okno i przypomniał sobie o dyrektorze Hogwartu nie nienawidził go tylko… no właśnie tylko, co? Sam nie wiedział. Wybaczył mu je wszystkie kłamstwa nie domówienia i pół prawdy a nawet to, że wchodził mu przy każdej ich rozmowie do głowy w końcu każdy popełnia błędy. Ale jednego był pewien już mu nie ufał… nie potrafił.

Spojrzał na szafeczkę obok fotela i podniósł z niej jakieś zakurzone opasłe tomisko.

Zdmuchną kórz z okładki i przetarł ją ręką jego oczom ukazał się srebrny wypukły napis „Huncwoci i przyjaciele” otworzył go gdzieś tak w połowie.

– To album – wyszeptał do siebie.

Przeleciał kilka kartek poczym otworzył na pierwszej stronie a tam na zdjęciu zajmującym całą stronę machali do niego James obejmujący w pasie Lilly a ta z uśmiechem przytykała mu sztuczne małe różki, Syriusz i Remus obejmujący jakieś dwie bardzo ładne kobiety, Peter leżący na boku z źdźbłem trawy w ustach, nieznane Harry’emu owe dwie kobiety wiszące na szyjach łapie i lunatykowi i dwóch opierających plecami o siebie również nieznanych mu mężczyzn. Wszyscy byli tacy szczęśliwi… niczego nie świadomi. Przejrzał jeszcze kilka stron chwilę później zamkną album ze stwierdzeniem, że jutro do kończy go oglądać i po chwili poszedł do pokoju położyć się na spać. Zasną dopiero koło dwunastej w nocy.

Następnego dnia Harry obudził się o 6:00 rano przeczuwając, że i tak już nie zaśnie postanowił wstać. W kuchni jeszcze nikogo nie było.

– No tak przecież normalni ludzie jeszcze śpią o tej godzinie i to w niedziele – pomyślał, po czym zabrał się za robienie sobie śniadania.

Przesiedział w kuchni w ciszy jeszcze do 8:00 poczym poszedł do pokoju, Ron spał w najlepsze, po cichutku doszedł do swojego łóżka i położył się na nim, leżał tak i wpatrywał się bezmyślnie w sufit po jakimś czasie spojrzał na zegarek… dochodziła jedenasta, Ron zaczął się powoli budzić.

– Cześć Ron – zawołał Harry.

– Cześć Haaaaarrrryyyy…– powiedział ziewający Ron, – która godzina? – Zapytał.

– Za dziesięć jedenasta – odpowiedział Harry.

Kiedy Ron skończył się ubierać do pokoju chłopców ktoś zapukał.

– Proszę – powiedzieli razem.

Drzwi się otworzyły i staną w nich nie, kto inny jak sam Albus Dumbledore.

– Profesor Dumbledore? – Zdziwił się Harry.

– Witaj Harry, Ron. Chciałem ci przekazać Harry, że w kuchni czeka na ciebie ktoś, kto wyjaśni ci kilka rzeczy – oznajmił dyrektor.

Potter skinął głową i ruszył za dyrektorem a za nimi podążył Ron… byli już na schodach a po chwili Harry z dyrektorem weszli do kuchni Ron chciał zrobić to samo lecz Pani Weasley go powstrzymała i powiedziała:

– Nawet o tym nie myśl, nikt nie powinien im przeszkadzać – rzekła do swojego syna i zaciągnęła go do pokoju obok.

– Harry wszedł do kuchni, rozejrzał się po pomieszczeniu a jego wzrok padł na mężczyźnie siedzącym przy stole…

– …t…to pan? – Zdziwił się chłopak?

Mężczyzna uśmiechnął się i rzekł:

– Przecież powiedziałem, że się niedługo spotkamy.

– To w takim razie nie będę wam przeszkadzał – rzekł dyrektor i zniknął za drzwiami.

– Najpierw się przedstawię, nazywam się Kalgalath, ale mów mi Kal. Cóż Harry na początek wyjaśnię ci, co to było za zaklęcie, którego użyłeś. Otóż jak już wiesz od Albusa jest ono z dziedziny magii starożytnej a posługując się nią różdżka jest zbędna… jest ono tak stare, że całkowicie zostało zapomniane jak i parę innych zaklęć być może dla tego, że te zaklęcia były bardzo potężne i wymagały naprawdę ogromnej mocy, ale wróćmy do tematu „Promeo en ucillo” jest zaklęciem tarczy pojedynczej, czyli takiej, którą można rzucić na jedną osobę lub przedmiot, pewnie zastanawiasz się, w jaki sposób udało ci się je rzucić (chłopak kiwną potakująco głową), więc posłuchaj mnie Harry… masz w sobie ogromną moc, która właśnie dała o sobie znać i ta właśnie moc z wiekiem będzie jeszcze większa i musisz jak najszybciej nauczyć się panować nad nią…

– Ale ja przecież nie…

– Nie masz takiej? To chciałeś powiedzieć prawda? – Spytał z lekkim uśmiechem (chłopak skiną potakująco głową), – więc wiec, że nawet, jeśli jej nie czujesz to nie znaczy, że jej nie ma. Np: bardzo szybko nauczyłeś się zaklęcia Patronusa a to nie lada wyczyn potem przepędziłeś setkę dementorów a to już o czymś świadczy, prawda? I to w tak młodym wieku i wież mi Harry wielu dorosłych czarodziejów a nawet niektórzy, z aurorów mają z tym zaklęciem problemy i nie potrafią się obronić przed chociażby jednym dementorem. Widzę, że chcesz o coś spytać.

– Tak, tak się zastanawiam skąd tyle wiesz o tym zaklęciu i czy wiesz coś o tych „innych” zaklęciach? Co to znaczy, że muszę jak najszybciej nauczyć się panować nad tą mocą i kto miał by mnie tego nauczyć? I kim tak w ogóle jesteś? – Harry wyrzucił z siebie najbardziej nurtujące go pytania.

– O tym i innych zaklęciach wiem całkiem sporo, ponieważ potrafię je rzucić (Harry’emu opadła szczęka), co do tego uczenia się, to chcę żebyś wpierw nauczył się panować nad swoją mocą, choć w niewielkim stopniu na początek potem zaczniesz się uczyć magii starożytnej a uczyć cię będę… Ja, a co do tego, kim jestem to dowiesz się w swoim czasie powiem ci na razie tylko tyle, że nie jestem stąd – mówiąc to spojrzał Harry’emu prosto w oczy, kiedy chłopak się przyjrzał jago oczom mało nie krzyknął… były prawie takie same jak tamtego człowieka też miał pionowe źrenice, różniły się tylko kolorem: on ma jasno niebieskie lekko świecące tęczówki (Harry nigdy nie widział takich oczu jedynie u Voldemorta ale jego świecą krwistą czerwienią i widać je z daleka) teraz już wiedział dokładnie kto a raczej, co ma takie oczy… a mianowicie…smoki tak, Harry teraz sobie przypomniał gdzie je widział (na zdjęciach które pokazywał mu brat Rona, Charlie) choć tylko kilka z nich ma takie jak on: bystre, zawsze czujne i przenikliwe oczy, i jego takie właśnie były.

– A gdzie będziesz mnie uczył? – Spytał się po chwili Harry.

– Wydaje mi się, że najodpowiedniejszym do tego miejscem będzie Hogwart – odpowiedział.

Harry się bardzo ucieszył z tej informacji, ale po chwili zapytał.

– A co z Ronem i Hermioną?

– Hmmm… – zamyślił się Kal

– Myślę, że pan Weasley i panna Granger z przyjemnością będą ci towarzyszyć Harry – powiedział dyrektor, który właśnie wszedł do kuchni. Na co chłopak szeroko się uśmiechną.

– Możesz już iść Harry – rzekł Kal.

– Aaa Harry bym zapomniał, jutro rano dokładnie o 9:00 lecimy do Hogwartu, więc spakujcie się jeszcze dziś a teraz idź i powiedz o tym swoim przyjaciołom i jeśli chcesz to możesz powtórzyć im całą rozmowę z Kalem i sądzę, że powinieneś im powiedzieć o przepowiedni na pewno zrozumieją to, co szykuje dla nas a w szczególności dla ciebie los.

– I kto to mówi – pomyślał.

– Wiem, ale boję się tego jak zareagują, że się ode mnie odwrócą – powiedział już na głos.

– Harry jesteś ich przyjacielem i na pewno zrozumieją i bądź pewien, że ani Ron ani Hermiona cię nie zostawią i lepiej będzie dla nich jak się dowiedzą tego od ciebie, a teraz lepiej idź do nich, bo z pewnością nie mogą już wytrzymać z ciekawości – powiedział Kal uśmiechając się pogodnie.

Harry wyszedł z kuchni i wszedł do pokoju obok.

– No nareszcie stary! – Zawołał Ron.

– O czym tak długo rozmawialiście? – Dodała zaciekawiona Hermiona.

Tak, więc Harry zaczął opowiadać przyjaciołom z najdrobniejszymi szczegółami całą rozmowę z Kalem, gdy powiedział im, że jutro lecą do Hogwartu byli w niebo wzięci tą wiadomością.

– Ale super Harry normalnie brak mi słów – cieszył się Ron.

– Rzeczywiście świetnie, ale ja się zastanawiam, kim jest ten cały Kal i skąd pochodzi? – Mruknęła Hermiona

– Cóż wiemy tylko jak ma na imię i może kiedyś się czegoś więcej dowiemy – powiedział Harry

Chłopak się zamyślił.

– Może Kalgalath ma rację i lepiej jak im powiem teraz o przepowiedni i chyba tak zrobię, im szybciej tym lepiej.

– Jest coś, o czym wam nie powiedziałem – oświadczył nagle chłopak.

Ron z Hermioną popatrzyli na niego zdziwieni.

– O czym nam nie powiedziałeś? – Spytała ostrożnie Hermiona

– O tej przepowiedni, co była w ministerstwie magii – powiedział.

– Tej, którą śmierciożercy chcieli zdobyć (Harry kiwną potakująco głową), ale przecież ta kulka, w której była umieszczona się stłukła sam tak powiedziałeś – zdziwił się Ron.

– To prawda, ale to była tylko jej kopia – powiedział – oryginalna została wypowiedziana na długo przed moim urodzeniem a usłyszał ją Dumbledore a przepowiednię wygłosiła Trelawney.

– CO?!?! – Zdziwił się okrutnie Ron – ta stara oszustka?

– Wygląda na to, że na prawdą ma wewnętrzne oko w końcu przepowiedziała, że Glizdogon wróci do swojego pana – powiedział Harry.

Chłopak wziął głęboki wdech i zaczął mówić:

Zbliża się ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana...
Zrodzony z tych, którzy trzykrotnie mu się oparli, a przyjdzie na świat, gdy siódmy miesiąc będzie przemijał...
I choć Czarny Pan naznaczy go jako równego sobie, będzie on miał moc, której Czarny Pan nie zna...
I jeden z nich musi zginąć z ręki drugiego, jako że żaden nie może istnieć, gdy drugi przeżyje...
Ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana przyjdzie na świat, gdy siódmy miesiąc będzie przemijał...


Ron cały blady wpatrywał się w przyjaciela niedowierzająco nie mogąc wydusić z ciebie żadnego słowa. Hermiona ze łzami w oczach rzuciła się mu na szyje.

– Och Harry! To na pewno jakaś pomyłka… Harry.

– Niema żadnej pomyłki Hermiono – powiedział cicho głaszcząc po głowie delikatnie.

– A… ale to nie musi być o tobie? Prawda? – Odezwał się cicho Ron.

– Niestety to jest o mnie, choć mógł być to, kto inny.

– Co? Nie rozumiem – zdziwił się chłopak.

– Pod koniec siódmego miesiąca urodził się jeszcze ktoś i rodzice tego kogoś także trzykrotnie oparli się Voldemortowi.

– Kto to taki? – Spytała Hermiona.

– Neville Longbottom.

– Nie rozumiem jednej rzeczy, co to znaczy, że „Jeden z nich musi zginąć z ręki drugiego, jako że żaden nie może istnieć, gdy drugi przeżyje”

– Chodzi oto Ron, że tylko ja mogę pokonać Voldemorta, czyli kiedyś będę musiał stanąć przed nim i albo ja zabiję jego albo on mnie – oznajmił spokojnie.

– Oh Harry na pewno musi być ci ciężko przez to i…

– Wiesz co? Już zdążyłem przywyknąć do tego, że kiedyś będę musiał zabić albo zginąć – westchnął poczym podszedł do okna i zaczął się wpatrywać w pogrążoną w mroku ulicę, nagle poczuł czyjąś dłoń na swoim ramieniu a zraz to samo poczuł na drugim

– Harry – zwrócił się do niego Ron (chłopak odwrócił się do nich) chcemy ci podziękować, że podzieliłeś się z nami przepowiednią, za zaufanie, jakim nasz darzysz i wiec…

–…, że nigdy cię nie opuścimy. Zawsze będziemy z tobą – mówiła łamiącym się głosem Hermiona – zawsze możesz na nas liczyć i… – w tym momencie nie wytrzymała i się rozpłakała, Ron przytulił ją a ona wtulona w niego cicho łkała, Ron też wyglądał jak by miał się zaraz rozpłakać z resztą Harry również ledwo powstrzymywał łzy… teraz wiedział już, że nic i nikt nie zerwie ich przyjaźni wiedział, że jeśli by musiał to oddałby za nich życie i wiedział również, że oni zrobiliby dla niego to samo…

– Ja… chcę wam podziękować…, że jesteście tu i…, że mogę na was liczyć… jestem dumny z tego, że mam takich przyjaciół jak wy… – powiedział Harry uśmiechając się do nich, na co oboje odwzajemnili uśmiech.

– Chodźmy może się już spakować, bo rano nie będzie na to czasu – powiedział po chwili Ron.

– Racja w końcu jest już jedenasta – oznajmiła Hermiona.

Całą trójką udali się na schody, Harry i Ron rzucili krótkie „dobranoc” Hermionie i znikli za drzwiami ich pokoju.

Harry i Ron w ciągu dwudziestu minut byli spakowani, gdy Harry kładł się spać cały czas myślał o słowach swoich przyjaciół „nigdy cię nie opuścimy” i z tą myślą zapadł się w spokojny sen…


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Sob 23:10, 09 Cze 2007  
Aravan
Potomek Slytherina



Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 804
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Podmroku


Rozdział IV


Następnego dnia Harry obudził się o 6:30. „Czy ja zawsze muszę się tak wcześnie budzić?” Pomyślał i uśmiechnął się krzywo. Powoli zwlekł się z łóżka, ubrał się i poszedł do kuchni. Nikogo w niej nie było (w końcu dopiero w pół do siódmej) tak, więc chłopak zrobił sobie kilka tostów z dżemem i piwem kremowym do tego poczym zabrał się za jedzenie.
Nie mając nic lepszego do roboty postanowił po siedzieć w kuchni chwilkę…, która trwała półtorej godziny… O ósmej do kuchni weszła Pani Weasley.

– O dzień dobry Harry.

– Dzień dobry – odpowiedział jej.

– Co chcesz na śniadanie? Jajecznicę… może tosty?

– Nie dziękuje już jadłem.

– Aha to w takim razie idź i obudź Rona, dobrze? – Powiedziała Pani Weasley.

Po drodze minął się z Hermioną witając się krótkim „cześć”, gdy wszedł do pokoju Ron smacznie spał, podszedł do niego i szturchnął go, ale ten dalej spał…

– Ron wstawaj mamy tylko godzinę – powiedział głośno – nic.

– Ron! – wstawaj! – Powiedział już trochę głośniej – nadal nic.

– RON!!! OBUDŹ SIĘ!!! – Krzykną, na co rudzielec zachrapał tylko głośno i przekręcił się na drugi bok.

– Więc skoro tak cię nie obudzę zrobię to w bardziej drastyczny sposób – powiedział uśmiechając się złośliwie i wyciągną różdżkę.

– Accio – przywołał do siebie dzbanek z wodą, który stał na szafce przy łóżku Harry’ego i nie zastanawiając się długo wylał całą wodę z niego na śpiącego Weasley’a.

– Aaaa topie się! – Ron zaczął się rzucać po łóżku machając rękami – Harry widząc to zaczął się śmiać. Rudzielec spojrzał na przyjaciela i zobaczył, że w rękach trzyma dzbanek…

– Tyyy… – zaczął wstając z łóżka, lecz jego nogi były zaplątane w kocu, który do połowy zwisał z łóżka, przez co wylądował na podłodze. Potter widząc to wybuchną jeszcze większym śmiechem.

– Dzięki za tak miły sposób budzenia – burkną Ron.

– Wybacz, ale inaczej się ciebie nie dało obudzić – powiedział chłopak szeroko się uśmiechając – lepiej idź coś zjeść, bo za trzydzieści pięć minut Kal wpadnie po nas – dodał.

– Od kiedy to jesteście na „ty”?

– A tak jakoś wyszło – chłopak wzruszył ramionami.

Równo o dziewiątej na Grimmauld Place pojawił się Kalgalath.

– Witajcie, to jak gotowi? – Rzucił na dzień dobry wchodząc do pokoju chłopców, w którym zastał całą trójkę. Skinęli mu potakująco głowami – to w takim razie weźcie kufry, będę na dole – dodał i znikną za drzwiami.

Po chwili Harry, Ron i Hermiona w umówionym miejscu, gdzie czekał już na nich Kal.

– Jak dostaniemy się do Hogwartu? – Spytał się Harry.

– Świstoklikiem – odpowiedział mężczyzna – wylądujemy w Hogsmade i dalej pójdziemy pieszo – poczym machną krótko ręką a ich kufry znikły – dobrze, teraz dotknijcie tego talerza… ruszamy na trzy, Raz… dwa… TRZY!

Harry poczuł znajome szarpnięcie w okolicy pępka i jego nogi oderwały się od ziemi, pochwali stali na ulicy w Hogsmade, po jakichś piętnastu minutach marszu dotarli do ogromnych wrót Hogwartu weszli przez nie do środka a Kal zaprowadził ich do wierzy Gryffindoru.

– Hasło? – Poprosiła Gruba Dama.

– Jaszczurka – rzekł Kal krzywiąc się przy tym nieznacznie a portret odsuną się na bok żeby ich wpuścić, weszli do pokoju wspólnego a po chwili mężczyzna zwrócił się do trójki przyjaciół.

– Dobra posłuchajcie mnie teraz, szczególnie ty Harry, mamy tylko dwa miesiące i to nie całe, więc zaczniemy od razu, Harry treningi będą na błoniach od godziny 08:00 do 20:00 przerwy będziesz miał trzydziesto minutowe, co jakieś trzy – cztery godziny, a co do was – tu zwrócił się do Rona i Hermiony – to profesor Dumbledore będzie was uczył zaklęć i obrony umysłu, dziś lekcje zaczynamy od jedenastej, ponieważ ja i dyrektor musimy uzgodnić kilka spraw, więc rozpakujcie się i zjedźcie coś – po tych słowach wyszedł.

– Dobra mamy jeszcze półtorej godziny, więc idę się rozpakować – oznajmiła Hermiona.

– No w sumie racja – dodał Harry.

– To spotykamy się za trzydzieści minut – poczym rozeszli się do swoich dormitoriów.

Pół godziny później we trójkę zeszli do wielkiej Sali, usiedli przy stole Gryfonów przez chwilę zastanawiali się, co by zjeść, co prawda nie byli zbytnio głodni, więc zażyczyli sobie naleśniki z truskawkami i sok z dyni po jakichś 20 minutach wyszli na błonia a dokładniej udali się nad jezioro i usiedli pod ich ulubionym drzewem. Żadne z nich się nie odzywało siedzieli tak oparci plecami o drzewo i rozmyślali nad tym jak będą wyglądały ich zajęcia a szczególnie Harry się nad tym zastanawiał trwali tak parę minut jak się im wydawało, lecz gdy Ron spojrzał na zegarek była za pięć jedenasta.

– O rany!!! – Zawołał – Hermiono za pięć minut zaczynamy lekcje z Dumbledorem.

– Coo?! – Krzyknęła i puściła się biegiem.

– To na razie stary – rzekł Ron i pobiegł za dziewczyną.

Harry zaczynał się podnosić, gdy usłyszał za sobą znajomy głos, to był Kal.

– Tu jesteś, Harry to jak zaczynamy? – Chłopak skinął mu głową – w porządku, wiesz chciałem najpierw sprawdzić jak sobie radzisz w pojedynkowaniu się, ale doszedłem do wniosku, że najpierw nauczę cię paru porządnych zaklęć, ale to potem najpierw ci powiem, czego cię będę uczył… Otóż nauczę cię jak używać zaklęć, które rzuca się bez pomocy różdżki…
Tak, ty będziesz ich używał bez jej pomocy, nauczę cię też czarnej magii, następnie przejdziemy do magii umysłu legilimencja i oklumencja, i czegoś jeszcze. Gdy nauczysz się jak korzystać ze swojej mocy przejdziemy do magii starożytnej. Przy tej ostatniej różdżki nie można używać, ponieważ ta magia jest zbyt potężna i po prostu rozsadziłaby twoją różdżkę. I możesz mi wierzyć zaklęcia będą bardziej skuteczne i precyzyjne niż normalnie tak, więc zaczynajmy, możesz ją schować – wskazał na „magiczny patyk” w jego ręku – widzisz ten głaz?

– Yhy – mrukną.

– Stań naprzeciw niego, dobrze teraz wyceluj w niego dłonią i skup się na nim… pomyśl, że chcesz go podnieść wyobraź sobie, że jest lekki jak piórko i powiedz w myślach zaklęcie lewitacji…

Harry całą siłą woli skupił się na kamieniu i w myślach powiedział „Wingardium Leviosa” ku jego wielkiemu zdziwieniu kamień uniósł się do góry i zawisł prawie dwa metry nad ziemią, lecz po kilku sekundach spadł.

– Dobra robota Harry, spróbuj jeszcze raz tylko spraw, aby się obracał… Świetnie a teraz go postaw z powrotem… Wyśmienicie, Harry, to lecimy dalej – uśmiechną się.
Przejdźmy do czegoś bardziej przydatnego hmm… może DEPULSO, DRĘTWOTA, ENGORGIO, EVANESCO, EXPELLIARMUS, EXPECTO PATRONUM i PROTEGO.
To zaczynamy… aha, co do Depulso to poćwiczysz na mnie i robi się coś takiego do odpychania. To tak jak byś ręką kogoś odpychał, a z przyciąganiem odwrotnie rozumiesz? To zaczynaj.

Harry w momencie, gdy ręką odpychał jak by coś niewidzialnego pomyślał zaklęcie „Depulso” i w tej samej chwili Kal poleciał dwa metry do tyłu.

– Doskonale – zawołał podnosząc się z ziemi – teraz mnie przyciągnij.
Harry zrobił to, co wcześniej tylko zamiast ruchu odpychającego zrobił przyciągający

– Doskonale – zawołał ponownie – teraz zaklęcie powiększające.

Harry odwrócił się w stronę głazu, na którym ćwiczył mocno się skupił i pomyślał „Engorgio” chwilę potem kamień był dwa razy większy.

– Świetnie. Teraz niech zniknie ten głaz.

Chłopak skupił się i pomyślał „Evanesco” i kamień znikł.

– Idzie ci świetnie Harry – pochwalił go Kal – to teraz mnie rozbrój i podniósł z ziemi jakiś patyk tak, więc chłopak skupił się i wycelował w niego rękę, w której po chwili znajdował się patyk Kala.

– Dobrze to teraz może patronus Harry? – Zaproponował mężczyzna.

Chłopak skupił się bardzo mocno przypominając sobie jak Jessica pocałowała go w policzek… ”Expecto Patronum” i po chwili z jego dłoni wyleciała srebrna mgiełka, która uformowała się w pięknego srebrnego jelenia.

– Świetna robota, Harry. A tak na marginesie to niezły potronus – powiedział zadowolony mężczyzna – cóż to teraz tarczę. Ja rzucę na ciebie jakieś zaklęcie a ty wyczarujesz tarczę… to na trzy…raz…dwa…TRZY!

– Furnunculus – krzyknął Kal, Harry wyciągną przed siebie dłoń i krzykną.

– Protego – Zaklęcie Kala odbiło się od tarczy chłopaka i pomknęło w stronę właściciela.

– Doskonale – to teraz ty mnie zaatakujesz i robimy przerwę.

Harry wycelował w niego ręką i krzykną.

– Drętwota – zaklęcie Harry’ego pomknęło z ogromną prędkością w stronę Kala, ten tylko zrobił szybki przysiad.

– Dobra na razie starczy za pół godziny tutaj i skierował się do zamku a Harry zrobił to samo.

Gdy wszedł do wielkiej Sali zastał już w niej Rona i Hermione.

– I jak tam lekcje z Dumbledorem? – Spytał się Harry.

– Mówię ci stary było świetnie pokazał nam kilka naprawdę ciekawych zaklęć, ćwiczyliśmy takie zaklęcie „obrońcy” – powiedział zadowolony Ronald.

– Obrońcy? – Zdziwił się Harry.

– To zaklęcie przywołuje leśne stworzenie a dokładniej dużego białego wilka, który będzie cię bronił dopóki nie zostanie zniszczony – wyjaśniła chłopakowi Hermiona.

– A jak u ciebie lekcja z Kalem? – Spytał Weasley.

– Świetnie, uczę się rzucać zaklęcia bez różdżki – mówiąc to wskazał na pomarańcze leżącą obok talerza Rona, która znikła, gdy tylko powiedział w myślach formułę zaklęcia.

– Wow stary to było świetne – zachwycił się Ron.

– To nie jeszcze nie wszystko, ale ja lecę, bo za raz kończy mi się przerwa – oznajmił im wybraniec.

– To my idziemy popatrzeć jak ci idzie – powiedziała uśmiechnięta Hermiona.

– To nie macie teraz lekcji? – Zdziwił się chłopak.

– No na razie nie, bo Dumbledore ma coś do załatwienia, przez co mamy jakieś trzy godziny wolnego – odpowiedziała.

Tak, więc Harry zaprowadził ich na miejsce gdzie trenował, Kal już tam na niego czekał.

– Dobra Harry to zaczynamy (Ron wraz z Hermioną usiedli sobie pod drzewem) teraz przejdziemy do transmutacji zmień tego zająca (machną krótko ręką a na ziemi pojawił się śliczny biały królik) w stołek – rzekł – formuła zaklęcia to „FERAVERTO”

– Harry skupił się na króliku i powiedział w myślach zaklęcie „FERAVERTO” i po chwili w miejscu gdzie był królik stał stołek, co prawda miał sierść, ale efekt był bardzo miły.

Jego przyjaciele siedzieli i z zachwytem przyglądali się poczynaniom chłopaka, co i raz klaszcząc. Hermiona nawet próbowała czarować bez różdżki, ale nic jej nie wyszło tak jak i Ron’owi, mimo że on używał jej.
I tak Harry ćwiczył przez następne dwa tygodnie zaklęcia i transmutacje, co szło mu nad zwyczaj dobrze. Teraz zaczął się uczyć czarnej magii…

– Uważaj teraz, czarna magia ma pewien minus, ponieważ większość klątw i uroków wymaga wypowiedzenia formuły na głos, ale są i takie, które nie muszą być mówione głośno wystarczy skupić się na celu i powiedzieć w myślach formułę zaklęcia…

Harry słuchał go w wielkim skupieniu i choć brzydził się tym rodzajem magii wiedział, że musi ją opanować, bo nie raz będzie jej używać, aby… przeżyć.

– Taak… zaczniemy może od ofensywnych zaklęć… – zastanowił się chwilę poczym ciągną dalej – niewybaczalne zostawimy na koniec.

– A na czym będę ćwiczył? – Spytał się Harry.

– Ćwiczyć będziesz na nim (machną krótko ręką i pojawił się znów królik) oczywiście najpierw te legalne, więc zaczynamy, pokaże ci kilka ciekawych zaklęć na początek…
Zaklęcie Infuso – wywołuje paniczny strach u przeciwnika, popatrz – wycelował ręką w królika i rzekł.
– Infuso – królik zaczął się trząść i rozglądać na boki a za chwilę wystrzelił jak z procy w gęstą trawę.

– Teraz ty, Harry – rzekł Kal i wyczarował kolejnego królika.

– Infuso – nic się nie dzieje, lecz gdy podszedł do zwierzątka ten podskoczył nagle w górę i w sekundę później był już w gęstej trawie.

– Świetnie to teraz następne, Virulence. Powstaje kilka długich kręcących się mieczy, które tną wszystko na swej drodze. Popatrz, Virulence – krzyknął a w stronę zakazanego lasu poleciały trzy długie miecze wirując niczym śmigła samolotu. Harry dopiero za drugim razem wykonał to zadanie.

– To teraz Destructo. Zniszczenie Np. przedmiotu lub bolesne łamanie kości w drzazgi, no to zaczynaj – i pojawił się kolejny królik

– Destructo! – Zawołał i aż mu szczęka opadła, bo z królika została krwawa plama.

– Eee… taak mogłem to przewidzieć… powinienem wziąć coś większego jak na takie zaklęcie – powiedział bardziej do siebie niż do Harry’ego, Kal – dam ci radę, jeśli rzucasz to zaklęcie to nie celuj przeciwnikowi w głowę, bo widok jest dość… nieprzyjemny.

Chłopak przełkną głośno ślinę wyobrażając sobie jak komuś eksploduje głowa tak jak „królik doświadczalny” przed chwilą.
Harry ćwiczył klątwy i uroki przez następne trzy tygodnie i szło mu całkiem nieźle zdarzały mu się sporadycznie drobne problemy, ale szybko sobie z nimi radził. Właśnie wracał z przerwy i teraz Kal postanowił nauczyć go niewybaczalnych a potem da mu spokój… na razie.

– Harry myślę, że mogę już cię nauczyć niewybaczalnych, więc posłuchaj. Wpierw będzie Imperio potem Crucio a na końcu Avada. Imperio nie jest trudne musisz się tylko skupić na celu… (kolejny królik do kolekcji).

Chłopak skupił się mocno i powiedział.

– IMPERIO! – Zwierzątko znieruchomiało.

– Karz mu teraz coś zrobić.

Harry pomyślał troszkę i chwilę później królik tańczył na tylnich łapkach.

– Dobrze, teraz cruciatus. Są jego trzy wersje. Pierwszy znasz… to Crucio drugi to Megallocrucio inaczej zwielokrotniony cruciatus… powali byka, a trzeci to Maximecrucio jest to połączenie megallocrucjo z tormentą, jest bardzo przydatne przy większej ekipie.

– Jak to? – Zdziwił się chłopak.

– Działa na pojedynczą osobę jak i na kilku… mój rekord to dziewięciu i pół śmierciożercy.

– Dziewięciu i pół?

– Kiedyś ci wyjaśnię. Jest jeszcze jedno zaklęcie również niezbyt przyjemne a mianowicie… Tormenta, powoduje krwotok wewnętrzny oczywiście ta wersja jest legalna. Aby je rzucić musisz chcieć zrobić temu komuś krzywdę albo pomyśl o kimś, kogo nie nawiedzisz z całego serca…

Chłopak kolejno rzucał je na królika wyobrażając sobie, że to Voldemort i dopiero po dwudziestej którejś próbie udało mu się je poprawnie wykonać. Co prawda nie były tak silne jakby chciał, ale nie było to tak istotne.

– A teraz Avada…, Harry, aby jej użyć musisz chcieć śmierci swojego przeciwnika pomocna jest też złość, nienawiść, jaką żywisz do tej osoby… zaczynaj.

– Avada Kedavra! – Nic – Avada Kedavra! – I znów nic – Harry skupił się na jednej rzeczy, osobie, której nienawidził najbardziej na świecie, na Voldemorcie i krzyknął.
– AVADA KEDAVRA!! – Zielony strumień wystrzelił z dłoni Harry’ego i pomkną w stronę królika, który padł martwy, gdy mordercze zaklęcie w niego trafiło.

– Dobrze, bardzo dobrze myślę, że na dziś już wystarczy a od jutra zaczynamy magię starożytną a jak starczy nam czasu to nauczę cię magii umysłu oraz nieco walki na miecze. Wiesz, co Harry? Jestem pod wielkim wrażeniem, że tak łatwo przychodzi ci nauka naprawdę, myślałem, że będziesz mieć jakieś wielkie problemy… a tu, wszystko ci idzie bez błędnie... No prawie bezbłędnie. Kiedy powiedziałem żebyś schował różdżkę to chciałem tylko sprawdzić czy zdołasz rzucić proste zaklęcie lewitacji… no i udało ci się a szło ci naprawdę świetnie, więc nic nie mówiłem. A teraz idź już i wyśpij się porządnie.

Harry wszedł do pokoju wspólnego a przy kominku siedzieli już Ron i Hermiona.

– O, Harry jak lekcje? – Zagadnęła, Hermiona gdy chłopak usiadł wygodnie w fotelu przy kominku.

– To niesamowite, ale umiem bez problemu rzucać zaklęcia bez różdżki, poznałem naprawdę sporo zaklęć czarno magicznych a dziś nauczyłem się niewybaczalnych aż sam się sobie dziwię – powiedział.

– To rzeczywiście musisz mieć wielką moc skoro się tego wszystkiego nauczyłeś – rzekł Ron.

– A od jutra zaczynamy starożytną magie – powiedział zamyślony Harry – ciekawe jak będzie mi z nią szło – dodał po chwili.

– Na pewno dobrze będzie ci szło – odparła Hermiona – a jak się zacznie szkoła to, co zrobisz? No mam na myśli czy różdżkę odstawisz na bok? – Dodała po namyśle.

– Nie, wole żeby się nie rozniosło o moich umiejętnościach po całej szkole, będę używał różdżki tak długo jak to będzie możliwe – odparł.

– Nie wiem jak wyyyyy… – ziewną potężnie, Ron, – ale ja idę spaaaać… dobranoc i ruszył w stronę dormitorium chłopców.

– Ja też idę, dobranoc – rzekł Harry i podążył za przyjacielem.

Następnego dnia Harry obudził się już o 7:00 rano, więc miał jeszcze godzinę do lekcji z Kalem, po niecałych 15 minutach był w Wielkiej Sali a w niej siedział sobie najspokojniej w świecie ów mężczyzna i zajadał się śniadaniem, gdy tylko dostrzegł Harry’ego wchodzącego do WS gestem ręki poprosił go do siebie wskazując na krzesło obok niego.

– Witaj Harry – przywitał się Kal.

– Dzień dobry – odpowiedział chłopak siadając obok niego.

– Chciałem z tobą porozmawiać o dzisiejszej lekcji… zaczniemy magię umysłu i pewnie z tym też nie będziesz mieć większych problemów, ale nie sądzę żebyś nauczył się tego w ciągu jednego tygodnia. Magia umysłu jest potężna i wymaga ogromnej siły woli i maksymalnego skupienia. Na początek zaczniemy od oczyszczenia umysłu – powiedział – mamy tylko nie całe trzy tygodnie do rozpoczęcia roku szkolnego i chciałbym cię nauczyć jeszcze posługiwania się jako tako mieczem…

– Spokojnie będę się starał ze wszystkich sił. – Powiedział poważnie Harry, na co Kal się uśmiechną.

Harry spojrzał na niego, ale nic nie powiedział, wpatrywał się tylko w jego twarz, na której dostrzegł coś dziwnego… jakby zaniepokojenie.

– Coś się stało? – Wyrwało mu się.

– Nie Harry wszystko w porządku… – rzekł, po czym wstał od stołu – zjedz teraz sobie w spokoju a ja będę czekał na ciebie tam gdzie zwykle – dodał i udał się do wyjścia.

Po 10 minutach chłopak stał naprzeciwko Kala.

– Usiądźmy – polecił mężczyzna – zamknij oczy wsłuchaj się w otaczającą cię naturę nie myśl o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości nie myśl o niczym – Kalgalath mówił cichym spokojnym głosem – tylko wsłuchaj się w szum drzewa… odpręż się pozwól energii otaczającej nas przepłynąć przez twoje ciało.
Harry słuchał go uważnie odprężył się jego ciało się uspokoiło a serce nieco zwolniło swój rytm. Czół lekkie mrowienie na dłoniach, ale nie przejął się tym jego umysł stał się taki lekki… wolny niczym ptak wyjęty z za małej dla niego klatki. I nagle to usłyszał… szept zaklęcia.

Kal przyglądał się chłopakowi i już wiedział, że udało mu się całkowicie oczyścić umysł po chwili szepną zaklęcie.

– Legilimens.

Potter widział siebie uciekającego przed swoim kuzynem i jego bandą. Jak walczy z bazyliszkiem… Syriusz wpadający za zasłonę… Jessicę. „Nieee!” Krzykną w myślach. Klęczał teraz na trawie i dyszał ciężko.

– Wybacz mi Harry nie powinienem – odezwał się Kal.

– Co się stało? – Wysapał.

– Wszedłem do twojego umysłu… nie powinienem tego robić teraz… przepraszam.

– W porządku nic mi nie jest.

Przez resztę dni Kal uczył Potter’a oczyszczania umysłu, wyciszania się i panowania nad swoimi emocjami, bo prawdę mówiąc moc chłopaka jest zależna od jego samokontroli, jeśli będzie panował nad sobą w każdej sytuacji (przynajmniej taką „cichą” nadzieję miał jego nauczyciel) to jego moc też nie wyskoczy z torów. Z dnia na dzień chłopak, co raz lepiej nad sobą panował nawet wizyta Mistrza Eliksirów, który nie szczędził mu kąśliwych i złośliwych uwag na jego temat. Złoty Chłopiec tylko spoglądał na niego ironicznie i uśmiechał się lekko. Potem, gdy zobaczył Snape’a pośpiesznie opuszczającego zamek trzymającego się za ramię, na którym wypalony był Mroczny Znak posłał swojemu nauczycielowi eliksirów szyderczy uśmieszek. Podczas jednej z lekcji Kalgalath próbował uwolnić jego moc, ale coś ją blokowało nie wiedział, co, ale jeśli coś ją blokowało oznaczało, że sama się uwolni w swoim czasie. Udało się mu jedynie jej odrobinę wydobyć. Oczywiście powiedział chłopakowi o tym, choć nie zdradził, w jaki sposób to zrobił. Tak, więc Potter nieco „wzmocniony” ćwiczył dalej. Na pięć dni przed rozpoczęciem roku Kal zaczął uczyć Harry’ego posługiwania się mieczem z połączeniem treningu fizycznego, czyli pompki, przysiady, i bieganie wokół stadionu do Quidditcha itp. Jak to Harry powiedział? „Z dobrego i spokojnego nauczyciela zaklęć stał się sadystycznym trenerem bez serca!”.

– Rozmawiałem z dyrektorem na temat twojego szkolenia w walce na miecze i zgodził się oddać ci miecz, Godryka Gryffindora – prawdę mówiąc nie miał nic do gadania w tej sprawie – dodał w myślach – proszę – podał mu piękny długi miecz ze srebrną rękojeścią wysadzaną drogimi klejnotami była wystarczająco długa, aby trzymać go w obu dłoniach na ostrzu widniał napis „Godryk Gryffindor”. W miejscu złączenia rękojeści i ostrza umieszczona była głowa smoka a z jego otwartego pyska wyłaniało się owe złote falowane ostrze, które pokryte zostało cienkim jasno błękitnym kryształem. Dzięki temu ostrze zamiast być faliste było proste...

– Jest wspaniały nieprawdaż? – Mrukną pytanie Kal przyglądając się chłopakowi.

– Tak, rzeczywiście jest wspaniały, ostatnim razem nie mogłem się zbytnio mu przyjrzeć…

– A teraz należy do ciebie – powiedział z uśmiechem Kal.

– Ale nie rozumiem jednej rzeczy…, w jaki sposób pomoże mi w walce skoro będę używał magii?

– Możesz mi wierzyć, że nie raz ci się przyda – powiedział Kal.

– Ale nadal nie wiem w jakim „stopniu” mi się przyda…

– Harry, na świecie istnieje wiele magicznych mieczy… jedne świecą, gdy wróg się zbliża a inne mają płonące lub zatrute ostrza a jeszcze inne sprawiają, że ich właściciel znika…, ale za to ten miecz, miecz Gryffindora jest inny, unikalny i nie powtarzalny… jest zrobiony z najczystszego srebra, złota i kryształu. Nigdy się nie stępi, nie złamie czy też zardzewieje ma także pewne właściwości magiczne otóż. Gdy z jakiegoś powodu nie będziesz mógł wyczarować tarczy to po prostu osłoń się mieczem…

– Jak to mam „po prostu” osłonić się mieczem? – Zapytał zdziwiony Harry.

– Hmm… jak by ci to wytłumaczyć? – Zamyślił się. – O mam… oglądałeś w telewizji Gwiezdne Wojny? – Chłopak lekko zdziwił się tym pytaniem, ale kiwną potakująco głową.

– To zapewne widziałeś walki na te ich miecze świetlne.

– Yhy – mruknął.

– No, co? Przecież telewizje oglądają nawet czarodzieje…

– Nie no nic, nic… tylko zaskoczyłeś mnie tym pytaniem.

– Dobrze to teraz przypomnij sobie jak rycerze Jedi odbijali mieczem lecące pociski.
Nagle Harry dostał olśnienia:

– To o to ci chodziło, tak? – Spytał się

– Nie do końca, bo jakoś nie wydaje mi się żebyś odbijał zaklęcia wykonując jakieś niesamowite akrobacje wisząc 10 metrów nad ziemią – zaśmiał się Kal, – ale do rzeczy. Chciałem ci jeszcze coś powiedzieć coś o mieczu, jest jeszcze jedna rzecz, która dodaje mu niezwykłości a jest nią… jego imię, tak Harry On ma imię, wszyscy za czasów Gryffindora nazywali go Obrońcą, ale tylko jego właściciel mógł go nazwać prawdziwym imieniem a brzmi ono… Crystaversiv i gdy wymówi się jego prawdziwe imię to jego ostrze zapłonie złotym ogniem, niestety nie wiem, co w tedy można nim zdziałać, ale z pewnością całkiem sporo… a teraz dobądź miecza i nazwij go jego prawdziwym imieniem – zakończył Kal.

Chłopak nie myśląc nic zacisną prawą dłoń na rękojeści i szybkim pewnym ruchem wyciągną miecz z pochwy, przyjrzał mu się chwilkę a potem wypowiedział magiczne imię.

– Crystaversiv! – W jednej chwili ostrze buchnęło złotym ogniem, dopiero po jakichś dwudziestu sekundach złoty płomień znikł… i kiedy chłopak obracał miecz zauważył, że oprócz napisu „Godryk Gryffindor” pojawił się nowy tylko z drugiej strony… „Harry James Potter”, a dalej pod nim małymi literami widniał inny napis w nieznanym chłopakowi języku. „Viterae siviterae morum bonae solis et dreraevarnut opus viterae”.
Gdy tylko go przeczytał to mało nie zemdlał z wrażenia.

– C-co to z-znaczy?!?! – Zapytał zszokowany.

– To znaczy, że jesteś nowym właścicielem Obrońcy – rzekł uśmiechnięty Kal – Godryk był pierwszy, więc jego imię zostanie na zawszę a u ciebie się zmieni na imię twojego potomka, gdy odziedziczy miecz.

– A co oznacza ten dziwaczny napis?

– Dowiesz się tego w swoim czasie – odparł tajemniczo.

– Możesz mi wyjaśnić coś? – Spytał się ostrożnie Harry.

– Co takiego chcesz wiedzieć? – Odpowiedział pytaniem na pytanie Kal.

– Skąd tyle wiesz o tym wszystkim?

– Ech… na razie ci nie mogę powiedzieć po prostu nie jestem jeszcze na to gotowy, ale obiecuje ci, że dowiesz się o mnie wszystkiego, ale jeszcze nie teraz… – powiedział zamyślony – dobra lepiej zabierzmy się do roboty – dodał już weselej.

– Wpierw podstawy: Obrona i unik, obrona i atak, unik i atak no i unik, atak i obrona…
Będziemy walczyć mieczami zabawkami – mówiąc to Kal wyczarował dwa drewniane miecze jeden identyczny do prawdziwego oręża Harry’ego a drugi do Kala, nie z wyglądu rzecz jasna, miały tylko tę samą wielkość oraz wagę.

– Ok. ja będę atakował a ty będziesz się bronił i robił uniki…

I zaczęło się Harry starał się ze wszystkich sił unikać i zatrzymywać ataki Kala, co nie wychodziło mu zbyt dobrze i dość często jego drewniany kij lądował na ziemi a chłopak dysząc lekko rozcierał sobie obolały nadgarstek.

– Nie jest źle, ale może być lepiej. Ruszasz się za sztywno, ruchy musisz mieć płynniejsze i staraj się więcej ruszać – doradził chłopakowi Kal.

I ponownie ruszyli… Kalgalath zrobił zamach z góry a chłopak go zatrzymał, następnie zaatakował go poziomym cięciem z prawej… Harry zrobił unik pochylając się do tyłu… i znów ten sam atak tyle, że z lewej strony… blok i odskok i znów unik tym razem przed kopnięciem Kala. Mężczyzna, co i raz pochwalał chłopca, ponieważ szybko się uczy tak jakby miał to we krwi… i prawdę mówiąc rzeczywiście ma to we krwi…
Stuk!, Stuk! Co i raz po błoniach roznosi się odgłos uderzanego o siebie drewna… Stuk!, Stuk! Auć… Stuk!

– Dobrze, czasem możesz odskoczyć na bok znaczy się odsunąć na parę metrów by złapać oddech lub ocenić sytuację – rzekł Kal i wznowili walkę.

Mijały kolejne godziny a oni dalej walczyli robiąc krótkie przerwy, co jakiś czas na odpoczynek i napicie się wody.
Dzień przed rozpoczęciem roku szkolnego był chyba najgorszym dniem w życiu Harry’ego, ponieważ chłopak poznał i opanował podstawy walki na miecze Kal postanowił sprawdzić, co umie… i od dziesiątej rano rozpoczęli „sprawdzian” baaaaardzo długi, bo wpierw były ćwiczenia fizyczne „tak na rozgrzewkę” jak to stwierdził jego nauczyciel a dopiero potem przeszli do walki z mieczem aż do osiemnastej z małymi piętnastominutowymi przerwami na odsapnięcie i łyknięcie wody.
Gdy skończyli ledwo żywy Harry zebrał swoje rzeczy i powolnym krokiem ruszył do zamku. Przemierzał korytarze ciągnąc za sobą dwa miecze jeden prawdziwy a drugi zabawkę, w końcu dotarł do portretu Grubej Damy.

– Jaszczurka – powiedział hasło zmęczonym głosem i gdy tylko portret przesunął się na bok ukazując przejście do Pokoju Wspólnego wszedł do środka, odnalazł swój ulubiony fotel przy kominku i usadowił się w nim wygodnie, nawet nie zauważył siedzących obok Rona i Hermiony którzy umilkli, gdy się pojawił.

– Harry dobrze się czujesz? – Zapytała dziewczyna.

– Yhy… – mrukną niewyraźnie.

– O stary wyglądasz fatalnie – dorzucił Ron.

– Też byś tak wyglądał jak byś przez osiem godzin robił pompki, brzuszki, przysiady i biegał potem machał mieczem i robił uniki – rzekł powoli chłopak.

I w tym momencie Hermiona zobaczyła, że na podłodze przy fotelu, w którym siedział a raczej leżał Harry leży drewniany miecz a obok niego jeszcze jeden, podniosła ten drugi i gdy się zorientowała, że TEN jest prawdziwy krzyknęła:

– HARRY! Co to ma znaczyć?! – Wskazała na jego własność – czy ty… czy wy… walczyliście prawdziwymi mieczami?!

– Tak, ale tylko na początku, bo… – zawahał się chwile, ale ciągną dalej, – …bo prawie pozbawiłem siebie palcy – i wskazał na przód buta, który był ucięty a następnie wyją z kieszeni szaty jego uciętą część… był to centymetrowy kawałek gumy (na szczęście).

– No to miałeś fart – zaśmiał się Ron, – ale powiedz skąd masz ten miecz – wskazał ręką na broń trzymaną przez Hermione.

– Dumbledore mi go zwrócił, to właśnie nim pokonałem bazyliszka w drugiej klasie.

– To chcesz powiedzieć, że to jest miecz Godryka Gryffindora??? – Zaciekawił się Ron a dziewczyna w między czasie wyciągnęła miecz z pochwy i zaczęła się mu przyglądać a po chwili wydała z siebie stłumiony ręką okrzyk:

– HARRY!! TU JEST TWOJE IMIĘ I NAZWISKO!!! – Krzyknęła zszokowana.

– Że co jest?!?! – Zapytał zdziwiony Ron, dziewczyna bez słowa pokazała mu napis z jednej a potem z drugiej strony a jemu na ten widok szczęka opadła.

– Harry, co to znaczy – wykrztusił z siebie.

– To znaczy, że teraz ja jestem jego właścicielem – oznajmił spokojnie.

– Ale jak to, nic z tego nie rozumiem – wtrąciła się dziewczyna.

– Ech… to może powtórzę to, co mi Kal powiedział – wziął głęboki oddech i zaczął mówić.

– Na świecie istnieje wiele magicznych mieczy… – w ciągu dziesięciu minut przekazał im wszystko to, co sam usłyszał o „obrońcy” powiedział im nawet, że ma prawdziwe imię, czyli wszystko to, co powiedział mu Kal.

– Wow stary to jest dopiero coś – ekscytował się Ron.

– Co z nim zrobisz, będziesz go nosić? – Spytała się dziewczyna.

– Na razie nie, musze umieć porządnie się nim posługiwać – odpowiedział.

– Wiesz może, co oznacza ten napis, bo ja nie mam zielonego pojęcia – mruknęła niechętnie dziewczyna.

– Nie wiem, Kal też nie chciał mi powiedzieć. Powiedział tylko, że dowiem się tego w swoim czasie – rzekł ponuro Potter

– A właśnie, co powiemy jak ktoś spyta, czemu jesteśmy w Hogwarcie wcześniej? – Rzucił Ron.

– Eee… no, dobre pytanie – powiedziała dziewczyna i w tym momencie do PW wszedł Kal.

– Dobrze, że nie śpicie, właśnie rozmawiałem z Albusem i wpadliśmy na pewien pomysł jak zrobić żeby nikt nie zorientował się, że byliście tu już wcześniej… otóż jutro o 11:10 przeniosę was na peron 9 i ¾ wraz z bagażami rzecz jasna, a że w pociągu będzie kilku aurorów będących w Zakonie Feniksa do ochrony uczniów, więc nie będzie problemu jak udam, że też nim jestem tak, więc równo o 11:00 macie być razem z kuframi przy wrotach zamku będę tam na was czekał – po tym oświadczeniu wyszedł z PW.

– Całkiem niezły pomysł, prawda? – Mruknął Harry.

– No rzeczywiście sprytny plan, ale nie wiem jak wy, ale ja idę spać – oznajmiła Hermiona i znikła na schodach prowadzących do dormitorium dziewcząt.

– Ja też idę spać – Harry chcąc nie chcąc ruszył za Ronem, lecz w jego przypadku wchodzenie po schodach było ogromnym wysiłkiem, ponieważ nadal odczuwał skutki dzisiejszego „sprawdzianu” cicho stękając dotarł do łóżka (na czworaka), gdy tylko całym ciałem wpełzł na nie, nie zdejmując nawet ubrania, zasną od razu, gdy tylko jego głowa spoczęła na miękkiej poduszce.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Sob 23:13, 09 Cze 2007  
Aravan
Potomek Slytherina



Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 804
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Podmroku


ROZDZIAŁ V



Harry Potter kroczył ciemnym korytarzem za odzianą w czarny płaszcz wysoką postacią, która nie była świadoma obecności chłopaka, po chwili weszli do skąpanego w mroku pomieszczenia. Mężczyzna wszedł głębiej a Harry zanim podążył, w jednej chwili pochodnie zapłonęły zielonym ogniem, chłopiec w obawie, że ktoś go zauważy schował się za niewielką fontanną wystającą ze ściany, teraz mógł się lepiej przyjrzeć pomieszczeniu, w którym się znajdował a była to ogromna skąpana w półmroku komnata a jedyne światło pochodziło z pochodni umieszczonych na ścianach, na jej środku był ustawiony niewielki kamienny podest w kształcie głowy węża a na niej stał ktoś a raczej coś, bo człowiekiem tej istoty nie można było nazwać.
W okuł owej postaci zaczęli się zbierać inni osobnicy odziani w czarne długie szaty z kapturami naciągniętymi na głowy i białymi maskami… Było ich coraz więcej i więcej z każdą chwilą ich przybywało aż w końcu cała komnata się zapełniła a wielkie wrota zamknęły się z przeraźliwym jękiem.

– Oto nadchodzi dzień, na który czekaliśmy tak długo… – rozległ się zimny sykliwy głos.

– …dzień, w którym zmieciemy z tego świata wszystkie szlamy i mugoli oczyszczając magiczny świat, który został splugawiony brudną krwią… a ci, którzy staną nam na drodze poczują, czym jest potęga, POTĘGA LORDA VOLDEMORTA!!! – Po tych słowach cała komnata rozbrzmiała brawami i wiwatami a nawet dało się dosłyszeć zdania typu: „śmierć wszystkim szlamom” czy też „czysta krew”. Harry z przerażeniem słuchał tego wszystkiego a Tom mówił dalej…

– Moi wierni śmierciożercy już nie długo ruszymy na Londyn… macie nie oszczędzać nikogo, weźmiecie ze sobą dementorów, by zwiększyć strach i panikę u wroga… a teraz idźcie i pamiętajcie, że nadchodzi nowa era. – Kolejna fala braw i krzyków zalała całą komnatę. Chłopak z sercem bijącym jak oszalałe trawił słowa Czarnego Pana.

– On chce zaatakować Londyn… tylko, kiedy i gdzie nastąpi atak… – myślał gorączkowo.
Powoli ludzie zaczęli znikać za drzwiami, w końcu w komnacie została szóstka zakapturzonych postaci razem z Lordem, który po chwili zwrócił się do stojącej przed nim piątki postaci.

– Jesteście tu, ponieważ mamy do wykonania oddzielną misję… musimy dostać się do departamentu tajemnic a dokładniej do Komnaty Śmierci.

– Departament tajemnic… komnata śmierci? – Odezwała się jedna z postaci.

– Dokładnie tak Lucjuszu, dokładnie tak – odpowiedział chłodno Voldemort.

– Ale w jakim celu mój panie? – Dodał kobiecy głos.

Harry podszedł jeszcze bliżej, aby lepiej słyszeć ich rozmowę.

– Jak wiecie w komnacie tej jest tajemniczy łuk i kurtyna zasłaniająca wejście… i ani ministerstwo ani Dumbledore nie wiedzą, kto i po co go stworzył, ale ja wiem, wiem, kto go zbudował i w jakim celu, wiem też, co jest po drugiej stronie i jak się tam dostać – zaśmiał się w iście szatański sposób a jego czerwone oczy zabłysły w pół mroku a serce Harry’emu podskoczyło do gardła. Po chwili Riddle ciągną dalej. – Łuk ten zbudował wielki mroczny mag imieniem Gyphon, jest to brama do jego zamku zwanego Fortecą Mroku, który ma… – Voldemort urwał nagle i zaczął się rozglądać.

– Coś się stało, mój panie? – Tym razem odezwał się Augustus Rookwood.

– Chyba mamy gościa – oznajmił Czarny Pan rozglądając się po komnacie i w tedy go dostrzegł, Harry’ego stojącego przy jednej z kolumn – proszę, proszę, kogo my tu mamy… słynny Harry Potter zaszczycił mnie swoją obecnością – powiedział z szyderczym uśmiechem.

Chłopak sięgną do kieszeni w poszukiwaniu różdżki, lecz jej tam nie było… z trudem przełkną ślinę, gdy przypomniało się mu, że potrafi czarować bez niej… pewnym krokiem ruszył w stronę Voldemorta. Śmierciożercy chcieli zaatakować go, lecz Czarny Pan ich powstrzymał.

– Wybacz, ale nie będę skakać z radości Tom – odpowiedział pewnie chłopak.

– Nie nazywaj mnie tak! – Syknął.

– A to, dlaczego... Tom? – Droczył się.

– Nie drażnij mnie Potter!

– Och czyżbym cię uraził…? Tak mi przykro… – rzekł z ironią chłopak.

– To powinno nauczyć cię szacunku CRUCIO! – Krzykną Lord.

Harry zareagował błyskawicznie – PROMEO EN UCILLO – krzykną, lecz nic się nie stało… i w ostatnim momencie chłopak uskoczył w bok.

– Ooo czyżbyś Harry zapomniał jak się czaruje? – Zaśmiał się szyderczo Czarny Pan – zawsze wiedziałem, że jesteś bezużyteczny.

Chłopak ku swojemu przerażeniu stwierdził, że nie może sobie przypomnieć żadnego zaklęcia.

– Czy to już koniec? – Myślał – umrę nie mogąc się nawet bronić…

– Często mi krzyżowałeś plany Harry, ZA często! Ale zaraz ten problem zniknie, o tak już nigdy mi nie wejdziesz w drogę… AVADA KEDAVRA!!! – Rykną Voldemort.

Mordercze zaklęcie jak na zwolnionym filmie leciało ku Harry’emu… Czekając na koniec poczuł, że jego prawa dłoń ściska coś chłodnego i ciężkiego spojrzał na nią a w jego dłoni był… miecz, piękny długi miecz… jego miecz! Nie myśląc długo zrobił przewrót w przód pozwalając zaklęciu przelecieć nad nim, błyskawicznie staną na równe nogi i podbiegł ku zaskoczonemu Lordowi, szybko machną mieczem a jego koniec zranił lorda w policzek… krew mocno leciała z rany, była… zielona, ZIELONA!! Chłopak był w takim szoku, że nie zauważył jak piętka śmierciożerców celuje w niego różdżkami a sekundę później zwijał się i krzyczał z bólu, ból był nie do zniesienia, zaczął krzyczeć.

– AAAAaaaaaaa!!!…

– Harry, Harry! Obudź się HARRY!!! – Ktoś wrzeszczał mu nad uchem i szarpał nim.

Chłopak blady i zlany zimnym potem dysząc ciężko otworzył oczy i zobaczył, że pochyla się nad nim przerażony Ron.

– C-co się stało? – Spytał słabo.

–Ty mi powiedz… obudziłem się w środku nocy i gdy chciałem skoczyć po coś do jedzenia do kuchni zauważyłem, że coś jest z tobą nie tak… mówiłeś przez sen potem machnąłeś ręką a za chwilę zacząłeś się rzucać po całym łóżku i krzyczeć. Kiedy przybiegła Hermiona próbowaliśmy cię obudzić, ale nie mogliśmy więc poleciała po Dumbledora – w tym momencie do dormitorium wbiegli dyrektor, Kal i Hermiona.

– Co się stało? – Zapytał się Dumbledore podchodząc do Harry’ego.

– Nie mam pojęcia… – Zaczął Ron – mówił coś przez sen później machną ręką chwilę potem zaczął się rzucać po łóżku i krzyczeć… Dopiero, co się ocknął – dodał na koniec.

–Dlaczego on trzyma miecz w dłoni, i co to jest to zielone na jego czubku? – Powiedziała zdziwiona dziewczyna.

– To jest krew – powiedział cicho Harry.

– Krew…? Czyja to krew i to Zielona?? – Zdumiał się Ron.

– Voldemorta – odparł krótko chłopak.

– CO?! – Zdziwili się okrutnie jedynie Kal nie wyglądał na zaskoczonego, wpatrywał się uważnie w chłopca, po czym rzekł.

– Harry, opowiedz nam najdokładniej jak potrafisz, co się działo z tobą.

Tak, więc zaczął swoją opowieść od momentu, gdy szedł korytarzem, przemowę Voldemorta, potem jak Czarny Pan rozmawiał z piątką śmierciożreców, jak go zauważył i całą rozmowę z nim jak nie mógł rzucić żadnego zaklęcia i jak Lord rzucił w niego Kedavrą, jak poczuł miecz w dłoni i co zrobił nim Czarnemu Panu wyjaśniając tym samym skąd się wzięła zielona krew i na zakończenie powiedział jak jego sługusy poczęstowali go Cruciatusem.

– No to teraz Sami-Wiecie-Kto będzie miał ładną bliznę – podsumował Ron.

– Jak się czujesz chłopcze – rzekł ciepło Dumbledore.

– Dobrze dziękuje, jestem tylko trochę osłabiony – odpowiedział.

– Jest jeszcze potężniejszy niż wcześniej… – mrukną głęboko zamyślony Kal.

– Hę? Co masz na myśli? – Zapytał dyrektor.

– Voldemort potrafił w jakiś sposób zablokować Harry’emu umysł tak, że zapomniał wszystkie czary, jakie znał, a jak Harry się tam znalazł? Najprawdopodobniej Tom nie chronił swojego umysłu i dzięki łączącej ich więzi niechcący wszedł do jego umysłu podczas snu.

– Kal, a o co chodzi z tym łukiem w komnacie śmierci – spytała się Hermiona.

– Cóż łuk ten jest bramą albo, jak kto woli przejściem do zamku Gyphona…

– A tak w ogóle to, czym jest ta forteca i kim jest ten cały Gyphon? Nigdy wcześniej o tym nie słyszałem – spytał nagle Dumbledore.

– Zacznę wpierw od Gyphona… Gyphon był wielkim magiem… nekromantą. Pragną tylko jednego… nieograniczonej potęgi. On był pierwszym Czarnym Panem okrutnym i złym. Nazywano go Mrocznym Wędrowcem, ponieważ mógł podróżować między światami. Tym, Adonarem zamieszkanym przez elfy i Avalonem królestwem smoków… i jeszcze jednym światem zwanym Hellionem zamieszkanym przez przeróżne stwory, demony i niewiadomo, co jeszcze… w każdym z nich Gyphon zbudował identyczny zamek, Fortecę Mroku i takie samo wejście do niego, lecz wyjście było gdzie indziej… gdzie? Tego nikt nie wie.
Czym jest forteca? Hm… niewiadomo, ale wiem jedno ta forteca jest zła… tak jak i jej twórca.
Zamki zbudował po to, aby czerpały ze światów energię, którą umieszczał w czarnym krysztale, dzięki któremu stałby się niepokonany i zawładnąłby wszelkim życiem na wieki, gdy Elfy dowiedziały się, co zamierza Gyphon postanowili powiadomić o tym Króla Avalonu i razem ruszyć na wojnę przeciwko niemu, czemu świat ludzi nie przystąpił do wojny…? Ponieważ ludzie byli w tedy bardzo naiwni i rządni władzy. Mogliby przyłączyć się do Mrocznego Wędrowcy, więc nikt im nic nie powiedział o nadchodzącej wojnie. A Hellion…? Był w stu procentach po jego stronie.
Rozpoczęła się wielka bitwa brutalna i krwawa z początku siły dobra wygrywały zaczęli spychać armię ciemności do tyłu… Gyphon widząc, że zaczyna przegrywać postanowił użyć jeszcze nie gotowego wówczas kryształu, lecz jego moc była wystarczająca… Wezwał hordy krwiożerczych bestii a on sam stał się jeszcze silniejszy…nawet smoki nie dawały rady takiej armii, siły dobra były dziesiątkowane i w bardzo szybkim tempie spychane do tyłu. Dzień przed końcem wojny Król Adonaru i król Avalonu widząc nadchodzący koniec postanowili spróbować zniszczyć fortece i udało się, choć wielu straciło przy tym życie.
Z nową siłą natarli na zaskoczonego takim obrotem sytuacji Gyphona, pokonali jego armię, lecz nekromanta uciekł i słuch po nim zaginął. – Zakończył swoja opowieść.

– O kurcze… – wydusił zszokowany tą historią Harry.

– Taak w rzeczy samej – powiedział zamyślony Dumbledore.

– Co było dalej? – Zapytała jak zwykle złakniona wiedzy Hermiona.

– Kal, kim ty naprawdę jesteś i skąd znasz tę historię? – Wyrwało się Potter’owi.

– Przecież już ci mówiłem, że dowiesz się wszystkiego w swoim czasie – powiedział i spojrzał na niego.

Chłopak spojrzał mu w oczy i to, co w nich zobaczył wywołało u niego ogromny szok… jego oczy straciły swój tajemniczy blask były teraz pełne bólu i cierpienia bardzo to go zdziwiło jego rozmyślenia przerwał głos dyrektora.

– Dochodzi dziesiąta a o jedenastej macie być gotowi do wyjścia, więc lepiej się zacznijcie pakować – poczym w raz z Kalem opuścili dormitorium chłopców.

– Kurcze to dopiero historia… – rzekł Ron.

– W porządku Harry? – Zwróciła się do niego dziewczyna.

– Taak czuje się już dużo lepiej… zastanawiam się tylko, w jaki sposób, Voldemort i jego świta mogli mnie ruszyć w końcu moje ciało było w Hogwarcie…

– Faktycznie dziwne, ale i tak niczego się nie dowiemy, przynajmniej na razie, więc zamiast tak siedzieć to lepiej się zabierzmy za pakowanie – oznajmił dwójce gryfonów Ron.

– Ron ma rację mamy niecałą godzinę a trzeba jeszcze coś zjeść – dodała dziewczyna i wyszła z dormitorium chłopców.

Po 30 minutach całą trójką udali się do Wielkiej Sali, usiedli przy swoim stole a kufry postawili obok Harry kazał Hedwidze zostać w sowiarni a klatkę upchną do kufra, gdy napełnili żołądki była za pięć jedenasta, więc poszli w umówione miejsce. Kal już na nich czekał.

– Skoro jesteście gotowi to możemy ruszać, udamy się na stację w Hogsmade i stamtąd się teleportujemy – oznajmił trójce przyjaciół a ich kufry zmniejszył do rozmiarów paczki zapałek.

Całą drogę szli w ciszy, którą co i raz przerywały ćwierkania ptaków, gdy weszli na stację odezwał się Kal.

– Złapcie się mnie mocno – przyjaciele zrobili jak kazał, Ron wraz, z Hermioną złapali go za lewą rękę a Harry za prawą zamykając oczy, kiedy je otworzyli zamiast stacji w Hogsmade ujrzeli czerwoną lokomotywę stojącą na ogromnym peronie, który był tak zatłoczony, że nikt nie zauważył pojawienia się ni stąd ni zowąd czworga ludzi, pewnym krokiem ruszyli do pociągu przeciskając się przez tłum uczniów, w końcu weszli do pociągu i po chwili znaleźli pusty przedział, gdy tylko weszli do niego odezwał się Kal.

– To ja was zostawiam, w końcu jako Auror – powiedział wyraźnie akcentując słowo „auror” – muszę patrolować pociąg – i zniknął za drzwiami przedziału zamykając je za sobą.

Pociąg powoli zaczynał ruszać, uczniowie wychylali się przez okna w swoich przedziałach żegnając się z bliskimi. Pociąg przyspieszał coraz bardziej aż końcu zniknął za zakrętem.
Nagle drzwi ich przedziału otworzyły się a do środka weszła Ginny.

– Cześć wam – powiedziała i usiadła koło Hermiony.

– Cześć – odpowiedzieli.

– Eee Hermiono? – Spytała rudowłosa.

– Tak?

– Czy ty i Ron nie powinniście być w wagonie prefektów?

– Na wściekłe Hipogryfy! – Krzyknęła dziewczyna – całkowicie zapomniałam Ron lecimy!! – chwyciła chłopaka za rękaw szaty i pociągnęła go za sobą.

– No to Harry opowiadaj, co porabialiście w Hogwarcie – zagadnęła go Ginny.

– Szczerze to cały czas się uczyliśmy… – odpowiedział.

– A czego się uczyłeś?

Tak, więc chłopak opowiedział jej pokrótce o tym, czego się uczył – a pod koniec wakacji Kal uczył mnie posługiwania się mieczem – oczywiście nic nie wspomniał, że posiada miecz i to nie byle, jaki… – a Ron i Hermiona mieli zajęcia z Dumbledorem.

– Suuper! Też bym tak chciała! – Zachwyciła się dziewczyna.

– Noo ja również się z tego cieszę – powiedział z uśmiechem.

W tym momencie do przedziału weszli Ron i Hermiona.

– O czym mówicie? – Odezwał się Weasley.

– Opowiadałem Ginny, co robiliśmy w Hogwarcie.

– Aha…, i co ty na to Gin? – Zwróciła się do przyjaciółki Hermiona.

– Kurcze, ale wam zazdroszczę…

– Cześć – powiedział Neville wchodząc do przedziału.

– Cześć Neville – odpowiadali jedno po drugim.

– Można? – Spytał.

– Jasne, właź – zaprosił go Ron.

Gdy tylko wszedł w drzwiach pojawił się wózek ze słodyczami, kupili chyba ze trzydzieści różnych rodzajów smakołyków. Przez resztę drogi wesoło sobie gawędzili, śmiali się, grali w Eksplodującego Durnia no i zajadali się zakupionymi słodyczami… a pociąg mknął i mknął. Na zewnątrz zrobiło się już ciemno.
W końcu pociąg zaczął zwalniać aż w końcu się zatrzymał, wjechali na stację w Hogsmeade. Wyszli we wszech obecną ciemność a do ich uszu dotarł znajomy głos.

– Pirszoroczni do mnie! Pirszoroczni proszę…

– Cześć Hagridzie – zawołali machając rękoma w jego stronę.

– Sie macie! Wporząsiu? – Odkrzyknął.

– Jasne! Do zobaczenia na uczcie – i ruszyli w stronę powozów.

– Hej a gdzie Kal? – Spytał się Harry.

– Nie mam pojęcia – odpowiedział Ron rozglądając się przy tym.

– Hej, kto to jest Kal? – Wtrącił Longbottom.

–Yyy… znajomy auror jechał z nami pociągiem – wyjaśniła szybko Hermiona.

– Aha…

Wsiedli do powozów i po chwili jechali do zamku a tym czasem zaczął padać deszcz. Po dziesięciu minutach dotarli na miejsce, szybko wysiedli z powozów i pobiegli do ciepłego i suchego wnętrza. Zmierzali do stołu Gryffindoru witając się ze znajomymi, Ron, Harry i Hermiona usiedli z jednej a Neville i Ginny z drugiej strony stołu.

– Spójrzcie przy stole nauczycieli jest wolne miejsce – odezwała się Ginny.

– Faktycznie na pewno jest dla nauczyciela OPCMu ciekawe, kogo Dumbledore zatrudnił na to stanowisko? – Rzekł Ron.

– Mam nadzieję, że to nie Snape – oznajmił ze strachem Neville.

– Możesz być spokojny nietoperz siedzi na swoim miejscu – zaśmiał się Harry.

Ich rozmowę przerwał dyrektor Hogwartu wstając z miejsca uciszając tym samym wszystkich.

– Witajcie drodzy uczniowie w nowym roku szkolnym w szkole magii i czarodziejstwa Hogwart, nie chcę was zanudzać, więc przejdę od razu do rzeczy, wpierw pragnę powitać nowych uczniów – w tym momencie do Wielkiej Sali weszła grupka wystraszonych pierwszorocznych a cała WS zaczęła klaskać – zanim rozpocznie się ceremonia przydziału chciałbym powitać nowego nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią – do Wielkiej Sali wszedł dostojnym i szybkim krokiem nowy nauczyciel, odziany był w długi płaszcz z kapturem naciągniętym na głowę szybko dotarł do wolnego miejsca przy stole a Dumbledore ciągną dalej.

– Powitajcie profesora… Kalgalatha – nim dyrektor skończył wymawiać jego imię, ściągną kaptur ujawniając swoją twarz.

Harry mało nie spadł z krzesła jak i Hermiona, Ginny i Ron a cała sala zaczęła głośno klaskać a najgłośniej robili to gryfoni, Kal skiną lekko głową i mrugną do Potter’a. Usiadł a Dumbledore znów zabrał głos.

– Pragnę również powitać nową uczennicę… Jessicę Steele, która zacznie naukę w naszej szkole na szóstym roku, powitajcie ją jak na Hogwart przystało.

Harry patrzył z niedowierzaniem jak Jessica przechodzi przez WS i podchodzi do pierwszoroczniaków stając na samym końcu, a wszyscy wstali z miejsc witając nową uczennicę głośno klaszcząc.

– A teraz czas rozpocząć ceremonię przydziału – powiedział dyrektor a prof. McGonagall przyniosła stołek z tiarą przydziału. Wielka Sala czekała w ciszy na tiarę, która rozglądała się czujnie po Sali a za chwilę rozpoczęła swą, jak co roku pieśń…

Kiedy młoda jeszcze byłam,
A czwórka wielkich magów w zgodzie żyła,
Godyk Gryffindor, Salzar Slytherin, Helga Hufflepuff
i Rovena Ravenclaw…
Wzięli sobie za cel nauczać młodych czarodziejów
pokolenie,
Lecz Każde z nich na swój sposób robić to chciało,
I tak zgodna czwórka, trójką nie zgody się stała…
Ponieważ Slytherin opuścił szkołę,
A powód był jeden… nie chciał przebywać tu gdzie
Czysta Krew miesza się z nieczystą.
Ale nie jestem tu by wspominać dawne czasy,
lecz po to, by do domów was przydzielić,
Ale pozwólcie, że wpierw was ostrzegę…

Tiara zamilkła na chwilę a po chwili ciągnęła dalej…
…Siły ciemności rosną w siłę, wielka wojna
naszych czasów zbliża się do was wielkimi krokami i tylko
zjednoczeni możecie pokonać zło.
PAMIĘTAJCIE, ŻE W JEDNOŚCI SIŁA!!
Ja już powiedziałam to, co chciałam wam powiedzieć
A wy zrobicie to, co uważacie za słuszne… albo łatwe.
Przydział czas zacząć!


Tiara umilkła a w Wielkiej Sali nastała grobowa cisza nawet nauczyciele byli zdziwieni tą przemową w końcu ciszę przerwał Dumbledore.

– Cóż nie pozostaje mi nic innego jak rozpocząć ceremonie przydziału – oznajmił a Minerwa zwróciła się do nowych uczniów.

– Gdy wyczytam imię i nazwisko dana osoba siada na stołku i nakłada tiarę, po przydzieleniu do domu idziecie do jednego z czterech stołów gdzie siedzą uczniowie z danego domu – oznajmiła i zabrała się do wyczytywania nazwisk.

Po przydzieleniu pierwszorocznych do Hufflepuffu trafiło dwóch chłopców i dwie dziewczyny, do Ravenclavu podobnie tylko było trzech chłopców i jedna dziewczyna, do Slytherinu trafiło troje chłopców, a Gryffindor zyskał aż pięcioro uczniów trzech chłopaków i dwie dziewczyny. A teraz przyszła kolej na Jessicę.

– A teraz panna Steele dostanie przydział do jednego z domów, który to będzie dom? To się zaraz okaże… – oznajmił uczniom dyrektor.

– Zapraszam – zwrócił się teraz do dziewczyny.

Harry w duchu modlił się żeby dostała się do jego domu, chłopak w napięciu czekał na werdykt tiary, gdy dziewczyna nałożyła ją na głowę… po kilku sekundach tiara wrzasnęła.

– GRYFFINDOR!!!

A cały stół gryfonów wybuchł oklaskami dziewczyna z uśmiechem od ucha do ucha podeszła do stołu i usiadła obok Harry’ego, chłopak nie zauważył nawet jak Ron wcześniej zmienił miejsce i siedział teraz obok Hermiony, za co był mu wdzięczny.

– Cóż Na tym zakończyła się ceremonia a więc… wsuwajcie! – Powiedział dyrektor.

– Cześć – przywitała się blondynka.

– Cześć – odpowiedział – Ron’a już znasz… a to jest Hermiona, Ginny, Neville… – przedstawiał – a tak w ogóle to, czemu wcześniej nie powiedziałaś, że będziesz chodziła tutaj?

– Bo sama jeszcze nie miałam o tym pojęcia…

– Jak to nie miałaś pojęcia? – Wtrąciła się Hermiona.

– Wcześniej chodziłam do Beauxbatons a przeprowadziliśmy się tego samego dnia, co się poznaliśmy Harry. Moi rodzice znają Dumbledora dość dobrze no i jestem.

– Na koniec – powiedział wstający ze swojego miejsca Dumbledore – chciałbym jeszcze powiedzieć, że wstęp do Zakazanego Lasu jest jak sama nazwa wskazuje ZAKAZANY to wszystko – tu popatrzył przez dłuższą chwilę na Świętą Trójcę Hogwartu – dobranoc!

Cała Wielka Sala zaczęła podnosić się z miejsc i zmierzać do wyjścia, gdy przyjaciele również tam dotarli Harry dostrzegł kogoś w tłumie uczniów… ruszył w stronę tej osoby, którą okazał się być…

– Malfoy!

Niestety, Ron i Hermiona nie zdążyli zareagować a wściekły gryfon, gdy tylko podszedł wystarczająco blisko walną ślizgona z pięści prosto w szczękę, złapał Dracona za gardło i przycisną do ściany a prawą ręką, w której trzymał różdżkę wycelował prosto w serce i potem rzekł głosem tak zimnym, że nawet Voldemort mógłby pozazdrościć.

– Jeśli jeszcze raz rzucisz jakimkolwiek zaklęciem w któregoś z moich przyjaciół to rozerwę cię na strzępy… nie wiem jakim cudem jesteś w Hogwarcie zamiast w Azkabanie, ale dla twojego dobra radzę ci nie wchodź mi w drogę – puścił blondyna i ruszył przez zszokowany tłum był już jakieś dwa metry od przyjaciół kiedy usłyszał wściekły głos Malfoya.

– Potter pożałujesz za to, co zrobiłeś!

Harry nic sobie z tego nie robił w końcu dość często mu grożono, więc wraz z trójką przyjaciół ruszył do wyjścia… nagle chłopak poczuł jak jego różdżka wylatuje mu z ręki a chwilę potem w jego stronę mknie oszałamiasz… z prędkością błyskawicy obrócił się w stroną zaklęcia łapiąc przy tym uciekającą różdżkę i w sekundę wyczarowując tarczę, która odbiła oszałamiacza wyczarowanego przez ślizgona posyłając go na pobliską ścianę. Z wściekłością spojrzał na Malfoya, który po sekundzie wylądował na ścianie na końcu WS, szybkim krokiem podszedł do niego i wyciągnął rękę w jego stronę i gdy miał zamiar walnąć go jakąś klątwą w ostatniej chwili ktoś złapał go za rękę.

– Nie rób tego! – Głos Kala sprowadził go na ziemię.

– Harry wiem, że sobie zasłużył, ale nie zniżaj się do jego poziomu – był to głos Hermiony, która właśnie podbiegła a za nią Ron i Jessica.

– Profesorze, dlaczego ten śmieć jest w Hogwarcie?! – Zwrócił się Harry do dyrektora, który przedarł się właśnie przez morze uczniów – przecież wie pan, co zrobił w wakacje…

– Tak, wiem… i zaraz ci wyjaśnię, dlaczego jeszcze pan Malfoy tu jest, ale zrobię to w moim gabinecie. Severusie zaprowadź Dracona do jego wierzy… dziękuje. A ty Harry chodź ze mną.

– Koniec przedstawienia, rozejść się do swoich domów… natychmiast! – Zagrzmiała McGonagall.

Harry powiedział przyjaciołom, że spotkają się w pokoju wspólnym i podążył za dyrektorem a za nimi ruszył Kal.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Sob 23:13, 09 Cze 2007  
Aravan
Potomek Slytherina



Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 804
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Podmroku


ROZDZIAŁ VI


– Usiądźcie proszę – powiedział dyrektor, gdy tylko znaleźli się w jego gabinecie.

– Ja tylko na chwilę, Albusie czy mógłbyś dać mi księgę, którą kiedyś znalazłeś w jednej z komnat w Hogwarcie, Tę księgę – odezwał się Kal wyraźnie akcentując słowo „Tę”

– Co? Księgę? Ach taak księgę… Oczywiście, że mogę już ją ci przynoszę – i znikną pomiędzy regałami. Wrócił po chwili niosąc w rękach grubą, srebrno - czarną księgę, gdy tylko podają nauczycielowi OPCM’u ten szybko schował ją pod pelerynę, skinął lekko głową i wyszedł.

– Teraz Harry mogę ci na spokojnie wyjaśnić, dlaczego pan Malfoy pozostał w szkole… – zwrócił się do chłopaka dyrektor – …otóż było kilka osób, którzy widzieli całe zajście i zeznali, że pan Malfoy nie był sam.

– Kto tam był jeszcze? – zaciekawił się

– Oczywiście jego ojciec Lucjusz oraz Bellatrix…

– To znaczy…, co to w ogóle znaczy?

– Możemy się tylko domyślać, ponieważ nie da się sprawdzić czy ktoś był pod działaniem zaklęcia Imperio nawet za pomocą Veritaserum… niestety – westchnął.

– Znam Malfoya jest taki sam jak jego ojciec i jestem pewny, że był w tedy sobą… – powiedział Harry.

– Może tak a może i nie. Nie mogłem usunąć Dracona ze szkoły bez jakichkolwiek dowodów świadczących o tym, że był w pełni świadom swojego czynu, poza tym według świadków Lucjusz cały czas wpatrywał się w młodego Malfoya, co wykorzystała jego żona Narcyza podczas przesłuchania… no i…

– …go uniewinnili – dokończył chłopak.

– Tak Harry, uniewinnili go.

– Panie profesorze, dlaczego nie pojawili się aurorzy?

– Bo nikt ich nie powiadomił.

– Jak to? Przecież widzieli, że Malfoy rzucił niewybaczalne oraz dwójkę sługusów Voldemorta i nie powiadomili o tym nikogo?? – Zdziwił się chłopak – poza tym na ulicy było pełno ludzi ktoś jeszcze musiał widzieć!

– Jest takie mugolskie powiedzenie Harry, że najciemniej jest zawsze pod latarnią.

– A może Oni byli podstawieni?

– Może, ale twierdzili, że za bardzo się bali i nie mogli się ruszyć z miejsca – chłopak prychną tylko a dyrektor mówił dalej – jeszcze pewnie do tego wrócimy, ale nie dziś. Jest już późno a chciałem jeszcze o czymś porozmawiać.

– O czym? – Spytał.

– O tym incydencie w Wielkiej Sali po skończeniu uczty – rzekł dyrektor.

– Przepraszam po prostu poniosło mnie jak go zobaczyłem i… – chłopak spuścił wzrok wpatrując się teraz w podłogę.

– Nie tłumacz się Harry, bo nie ma, z czego i to ja powinienem cię przeprosić.

– Przeprosić mnie, za co? – Zdziwił się chłopak.

– Tak przeprosić za to, że nie powiedziałem ci wcześniej, że pan Malfoy był przesłuchiwany, i że nie poniósł żadnej kary no i dalej będzie uczęszczać do szkoły… całe to zdarzenie było z mojej winy.

– A dlaczego Pan mi nic nie powiedział – rzekł nieco zły chłopak.

– Bo nie chciałem cię denerwować, wiedziałem że nauka idzie ci świetnie i nie chciałem ci w niej przeszkadzać…

– Cóż popełniać błędy jest rzeczą ludzką panie profesorze sam Pan kiedyś tak powiedział.

– Cieszę się, że nie jesteś na mnie zły Harry… a teraz posłuchaj mnie proszę, masz wielką moc, choć musisz się wiele jeszcze nauczyć, musisz uważać żeby nie stracić nad sobą kontroli wiem, że może to być trudne, ale musisz poskromić swój wybuchowy charakter… domyślasz się, dlaczego?

– Tak profesorze – odpowiedział.

– To dobrze, a teraz zmykaj. Dobranoc Harry.

– Dobranoc profesorze – odpowiedział chłopak zamykając za sobą drzwi.

Chłopak szedł korytarzem rozmyślając nad wydarzeniami dzisiejszego dnia rozumiał obawy Dumbledora i rzeczywiście musi mieć dużą samokontrolę, jeśli nie chce rozwalić wszystkich ślizgonów… poza tym musi uważać na Malfoya, bo z pewnością będzie chciał się zemścić… powoli zmierzał do swojej wierzy był tak pogrążony w swoich myślach, że nie zauważył stojącej pod portretem Grubej Damy, Jessici.

– Harry! – Zawołała.

– Jessica?

– Dobrze, że jesteś już myślałam, że będę musiała czekać do rana – powiedziała z ulgą w głosie.

– Jak to? Nie rozumiem.

– Ach… no, bo z godzinę temu wyszłam z Pokoju Wspólnego na parę minut a jak chciałam wejść z powrotem to zorientowałam się, że zapomniałam, jakie było hasło a portret nie chciał mnie wpuścić bez niego, więc czekałam tutaj, bo może ktoś będzie wychodził…

– To masz szczęście, że dopiero wróciłem od dyrektora…

– Może się w końcu zdecydujecie, co?! – Przerwała im zdenerwowana Gruba Dama.

– Hej Harry chce ci się spać? – Spytała dziewczyna z nadzieją w głosie, że się mu nie chce.

– Szczerze powiedziawszy to nie chce mi się, a co?

– Yyy… oprowadzisz mnie po zamku?

– Chętnie – odpowiedział, – ale przecież jutro mamy lekcje i…

– Oj Harry przecież jutro jest sobota – zaśmiała się dziewczyna.

– Ups, rzeczywiście musiało mi się coś pomieszać.

Harry i Jessica łazili korytarzami wesoło rozmawiając chłopak pokazywał różne klasy, tajne przejścia, znikające i pojawiające się w innym miejscu pomieszczenia, ukryte w portretach przejścia na inne piętra, itp. A dziewczyna słuchała go z zachwytem i czekała na więcej…
Pokazał jej kuchnię i mimo późnej godziny skrzaty nadal były na nogach, gdy zobaczyły dwójkę młodych czarodziejów od razu podbiegły do nich pytając się, czego by sobie życzyli. Po kilkunastu minutach wyszli z kuchni trzymając w rękach po parę pysznych babeczek ze śmietankowym nadzieniem i piwem kremowym, zadowoleni wznowili „zwiedzanie” tym razem chłopak pokazał jej bibliotekę, już mieli wracać z powrotem do, PW, gdy nagle usłyszeli czyjeś kroki.

– Ktoś tu idzie – powiedziała wystraszona dziewczyna.

– Znając moje szczęście to napatoczył się tu mój ulubiony nauczyciel eliksirów profesor Severus Snape – rzekł z ironią chłopak.

– Co teraz zrobimy? Zaraz tu będzie…

– Chodź szybko – złapał dziewczynę za rękaw szaty i pociągną za sobą.

– Dokąd idziemy?

– Niestety ukryte przejście było wcześniej a tamtędy ktoś idzie, więc musimy iść do drugiego – wskazał na schody przed nimi.

Gdy do nich dotarli a Harry postawił stopę na pierwszym stopniu usłyszeli z dołu czyjś głos.

– Widziałaś coś kiciu? Więc prowadź szybko, bo nam ucieknie!

– Cholera to woźny Filch! – Zaklął chłopak.

– Co teraz? – Rzekła wystraszona dziewczyna.

– Na górę wiem gdzie można pójść.

Chłopak wpadł na genialny pomysł „Pokój Życzeń” byli tylko piętro niżej, więc po trzech minutach byli na miejscu Harry zaczął intensywnie myśleć nad pomieszczeniem, w którym można się ukryć, które będzie niewidoczne i niedostępne dla osób z zewnątrz oraz żeby mogli widzieć wszystko na zewnątrz. Po chwili przed nimi pojawiło się wejście chłopak szybko otworzył drzwi i wszedł do środka ciągnąc za sobą zdumioną dziewczynę, kiedy tylko drzwi się zamknęły zrobiły się przeźroczyste wraz ze ścianami, na co chłopak uśmiechną się szeroko, widząc zdumioną i zaciekawioną minę koleżanki zaczął wyjaśniać.

– To Pokój Życzeń nie martw się jesteśmy tu całkowicie bezpieczni, tu nas nie znajdą, – gdy to powiedział z za rogu wyszedł woźny.

– Jest Filch z tą swoją wstrętną kotką… ha! Miałem rację to był Snape! – Dodał po chwili widząc zbliżającego się do woźnego Mistrza Eliksirów.

Chłopak pomyślał, że dobrze by było jak by słyszeli jeszcze ich rozmowę i od razu dotarł do nich głos Nietoperza:

– Nie mogli ot tak sobie zniknąć!! – Warczał Snape.

– Wiem Severusie, ale nigdzie ich niema jak by się rozpłynęli w powietrzu.

– Przeklęty Potter wiem, że to on się tu szwenda!

– Szczeniak musi tu gdzieś być Severusie – rzucił woźny.

Snape zgrzytną tylko zębami i odszedł bez słowa a zaraz po nim znikną woźny niosąc swoją kotkę na rękach.

– Chyba się niezbyt lubicie, co? – Spytała po chwili dziewczyna.

– Delikatnie mówiąc – mrukną.

– Często bywasz w tym pokoju?

– Niee chyba, że nie mam gdzie się schować – po tych słowach oboje się roześmiali.

– Opowiedz mi coś o nim – poprosiła.

Tak, więc chłopak zaczął opowiadać to, co sam o nim wiedział, opowiedział również o GD i Umbridge, akcji w Ministerstwie Magii oczywiście nie wspomniał nic, że Voldemort połączył się z nim oraz nic jej nie powiedział o przepowiedni.

– Przykro mi z powodu twojego ojca chrzestnego – powiedziała nieśmiało.

– Dzięki, wiesz cały czas czuję, że on nadal żyje…

– Kto wie Harry nigdy nie trać nadziei…

– O rany! Dochodzi trzecia lepiej wracajmy do wierzy – powiedział zdziwiony.

– Masz rację oby tylko nikt nas nie złapał.

Szli ostrożnie i w ciszy rozglądając się, co chwilę czy droga jest wolna w końcu ciszę przerwała Jessica.

– Wiesz, co? Zaimponowałeś mi.

– A czym ci niby to ja zaimponowałem?

– No jak to czym? Tym, że postawiłeś się tej całej Umbridge, że byłeś przywódcą i nauczycielem GD, że…

– Daj spokój to nic wielkiego – rzekł zawstydzony.

– Jaki skromny do tego – zaśmiała się.

W końcu dotarli do portretu a Harry podał hasło.

– „Ogniste Skrzydła” – a portret ukazał wejście do Wspólnego.

– Kurcze wiedziałam, że to coś związane ze skrzydłami – mruknęła dziewczyna a Harry zachichotał cicho.

W Pokoju Wspólnym nikogo nie było, ale co tu się dziwić w końcu była trzecia nad ranem.

– Dzięki Harry, że oprowadziłeś mnie po Hogwarcie było super – mówiąc to podeszła do niego i cmoknęła go w policzek – dobranoc.

– D… dobranoc – odpowiedział oszołomiony .

Stał jeszcze na środku pokoju chwilę, po czym udał się do swojego dormitorium po cichutku przebrał się w pidżamę i wślizgną do łóżka rozmyślał jeszcze jakiś czas o tym, co działo się od spotkania Jessici przy wejściu do PW. Zasną bardzo spokojnym snem a śniło się mu, że jest na ogromnej zielonej łące wraz z rodzicami, byli też Weasley’owie, Hermiona, Dumbledore, Tonks, Lupin z resztą Zakonu Feniksa, był tam też… Syriusz, który szedł do niego i uśmiechał się szeroko. Na twarzy chłopca pojawił się uśmiech… był w śród przyjaciół osób, które kochał… znów był z rodzicami i ojcem chrzestnym nawet, jeśli był to sen… a może to nie był zwykły sen?

Następnego dnia Harry obudził się o 12:00 a raczej został obudzony przez Rona, który niechcący potkną się o kufer przy swoim łóżku i runął na podłogę. Chłopak nieprzytomnym wzrokiem szukał źródła owego hałasu, przez który się zbudził i w końcu odnalazł sprawcę…

– Dałbyś pospać, co? – Mrukną siadając na łóżku by po chwili ponownie się położyć chowając głowę pod poduszką.

– Dobra chłopie skoro już nie śpisz… – usłyszał głos przyjaciela.

– Heh ciekawe, dla czego? – Burknął.

– …to gadaj, co robiłeś w nocy??

– Spałem – odpowiedział.

– Tak, to ciekawe gdzie? Bo ja o Pierwszej jeszcze nie spałem a twoje wyro było puste…, więc?

– Byłem u Dumbledora…

– Tyle to i ja wiem a wątpię żeby Dumbledore tyle czasu cię trzymał – zniecierpliwił się Ron.

– Och dobra już dobra… jak wracałem z gabinetu dyrektora to spotkałem Jessicę przy wejściu do Pokoju Wspólnego.

– I… – dociekał rudzielec.

– …i rozmawialiśmy tylko…

– Wiesz stary? Jakoś ci nie wieżę, że tylko rozmawialiście – powiedział Ron z uśmiechem – wyobraź sobie, że jesteś na spowiedzi w kościele – dodał.

Chcąc nie chcąc Harry zaczął opowiadać przyjacielowi o wydarzeniach wczorajszej nocy (oczywiście nic nie wspomniał o całusie od dziewczyny z wdzięczności a może na dobranoc albo i jedno i drugie) …no i udało nam się cało dotrzeć do wierzy – zakończył.

– Kurcze mieliście wielkie szczęście, że was nie capnęli – rzekł trochę jak by zawiedziony Ron.

– Nawet nie chcę myśleć o tym, co by nam zrobił Snape jakby nas złapał – powiedział Harry ubierając się.

– Noo… na pewno nie było by to nic przyjemnego, ale i tak wiem, że coś ukrywasz…

– Przecież już ci wszystko powiedziałem i…

– …i???

– I idę do Wielkiej Sali coś zjeść – powiedział chłopak i szybko zszedł do PW. Był już w połowie drogi do wyjścia, gdy nagle się zatrzymał, syknął z bólu a jego ręka natychmiast powędrowała do czoła zatrzymując się na bliźnie w kształcie błyskawicy…
W tym samym momencie setki mil od Hogwartu na pogrążonej w mroku polanie otoczonej gęstym lasem a w oddali majaczyła samotna wieża zbierały się postacie odziane w czarne szaty z kapturami i białymi maskami na twarzach. Harry nie wiedział gdzie jest ani co tu robi po chwili przemówił, ale nie był to jego głos… zimny i sykliwy, był to głos Lorda Voldemorta.

– W końcu nadszedł ten dzień moi wierni śmierciożercy, dzień na który tak czekaliśmy… CZAS ROZPOCZĄĆ ATAK NA LONDYN!!! – Rykną – a teraz ruszajcie i pamiętajcie żadnych jeńców…

Chłopak z przerażeniem słuchał jak Czarny Pan wydaje rozkaz do ataku a za parę sekund rozległy się odgłosy deportacji setek deportacji. W tym momencie chłopak odzyskał świadomość stał jeszcze chwilę poczym puścił się biegiem do Wielkiej Sali z nadzieją, że Dumbledore tam jest. Biegł ile sił w nogach nie zważając na innych uczniów, cały czas biegł… w końcu dotarł na miejsce. Do WS wparował jak burza natychmiast podbiegł do stołu nauczycielskiego gdzie siedział dyrektor, dysząc ciężko powiedział.

– Panie… dyrektorze… V… oldemort… atakuje Londyn…

Albus zbladł natychmiast a w całej Wielkiej Sali zapanowała cisza nikt nawet nie zwrócił uwagi na wchodzącego Rona…

– Severusie powiadom aurorów w ministerstwie – Snape skiną głową i pośpiesznie opuścił WS.

– Minervo natychmiast zwołaj Zakon – McGonagall również skinęła głowa i wyszła

– Moi drodzy – zwrócił się do uczniów dyrektor – Jak słyszeliście Lord Voldemort zaatakował Londyn… i dla waszego bezpieczeństwa zostaniecie tutaj dopóki nie wrócę…

– A skąd Potter wiedział o ataku?! – Krzykną ktoś od stołu slytherinu.

– To skąd pan Potter się dowiedział jest tajemnicą panno Parkinson, więc proszę was wszystkich abyście go o to nie pytali…

– Harry – zwrócił się do niego Kal – opowiedz, co widziałeś.

Chłopak zaczął otwierać usta, gdy nagle mężczyzna poderwał się z krzesła tak szybko, że aż stół się przewrócił

– Co się stało? – Spytał się dyrektor odwracając się w ich stronę.

– Czarny Pan chce otworzyć przejście do Fortecy – opowiedział zszokowany mężczyzna – Albusie musimy natychmiast dostać się do ministerstwa – to powiedziawszy wybiegł z Sali a zanim podążył dyrektor.

Niemalże natychmiast po wyjściu dyrektora cała Wielka Sala eksplodowała wszyscy głośno dyskutowali o ataku i o tym skąd Potter się o tym dowiedział. Chłopak usiadł przy stole gryfonów a przyjaciele od razu zasypali go gradem pytań, lecz on był tak zamyślony, że na nic nie zwracał uwagi, Ron i Hermiona przez pięć minut próbowali się z nim porozumieć bez skutku, więc dali sobie spokój.

Tym czasem w centrum Londynu działy się straszne rzeczy. Śmierciożercy zabijali mugoli i czarodzieji, podpalali budynki, demolowali sklepy a dementorzy dobijali niedobitków i nie tylko ich, nawet kobiety i dzieci również pozbawiali dusz… w końcu pojawili się auroży i od razu rzucili się na zakapturzone postacie… walka była zaciekła śmierciożercy używali samych niewybaczalnych, przez co auroży musieli się kryć za różnymi przedmiotami i robić częste uniki, powoli aurorów zaczęły opuszczać siły na szczęście pojawili się członkowie Zakonu Feniksa i z nową siłą natarli na wroga.
Parę minut później pojawił się Dumbledore wraz z Kalem… dyrektor chciał pomóc zakonowi i aurorom, lecz Kal go powstrzymał krzycząc, że muszą jak najszybciej dostać się do Komnaty Śmierci.

– To pozbądźmy się, chociaż dementorów – krzykną Albus.

– Zgoda, to na trzy. Raz… dwa… TRZY!

– EXPECTO PATRONUM! – Krzyknęli jednocześnie.

Z różdżki dyrektora wyłonił się piękny feniks, ale za to Kal wyczarował wspaniałego błękitno – srebrnego smoka sześć razy większego od dorosłego człowieka, oba patronusy w mgnieniu oka przepędziły wszystkich dementorów.

– Teraz sobie poradzą, więc ruszajmy do tej komnaty.


Lord Voldemort stał właśnie przed łukiem wraz ze swoimi sługami, kiedy jeden z nich wystąpił na przód i przemówił.

– Już czas Panie.

– Taak Prawa Ręko w istocie nadszedł czas – zamilkł na chwilę wziął głęboki wdech i zaczął mówić jakieś dziwne słowa.

– Akouse me peisou moi! (otwórz się Bramo Cienia!) – zawołał Czarny Pan.

– Idou tois Lord Voldemort ophtamolois tois tou nekrou! (Ja Lord Voldemort potomek wielkiego nekromanty!) – Zaczerpnął powietrza i ponownie przemówił.

– Idu tous polemious tous emous tous me nun diokóntous! (Rozkazuję, niech się otworzy przejście!) – Znów przerwał, aby zaczerpnąć powietrza.

– Heure autous ton paton ton auton… (Podejdź do zasłony i połóż na niej dłonie…) – rozległ się tajemniczy metaliczny męski głos.

– Ego gar ho Stókeos de keleuo se, pego an vilar? ( Teraz podaj hasło o ile jesteś tym, za kogo się podajesz, znasz je?)

– Psukhomanteia!!! (Potęga mroku!!!) – Krzyknął Lord.

– Eipe moi ho horeai ana Gyphon, kai leksem pese palin eis kethumon! (Istotnie jesteś potomkiem Gyphona, niechaj wrota się otworzą przed tobą!) – Powiedział tajemniczy głos.

Komnata nagle się zatrzęsła a łuk zapłoną zielonym ogniem, zasłona zwisająca z łuku robiła się powoli czarna aż całkiem znikła a na jej miejscu pojawiła się wirująca czarna miejscami szarawa mgła, Czarny Pan przeszedł na drugą stronę a za nim podążyła piątka jego sług, gdy ostatni jego poplecznik znikną za przejściem… brama znikła w kłębach czarno – zielonego dymu a pozostał po nich tylko napis:
TON MELANTA ENTHA, OIKEOUSIN HAI PSUKHAI, HAIN ION NEKROU! (PIECZĘĆ ZŁAMANA, WROTA OTWARTE, PADNIJCIE PRZED NEKROMANTĄ!)

Nie całą minutę później do komnaty wbiegli Dumbledore i Kalgalath.

– Na brodę Merlina! Co się stało z łukiem? Gdzie on znikną? – Zdziwił się okrutnie dyrektor.

– Spóźniliśmy się! – Wyszeptał Kal.

– Ale czemu znikną i co oznacza ten napis na ścianie?

– Napis mówi, że pieczęć została złamana, wrota otwarte, padnijcie przed nekromantą… sądzę, że przejście przeniosło się lub je przeniósł po złamaniu pieczęci i przejściu na drugą stronę – odpowiedział Kal.

– Ale ten nekromanta to chyba nie…

– …Gyphon? Niee gdyby On żył to przejście można by było otworzyć tylko z tamtej strony.

– Więc tym nekromantą jest Voldemort – westchną dyrektor.

– Zgadza się… nawet nie wiesz Albusie jak bardzo mamy teraz przechlapane…

– Co masz na myśli?

– Później ci powiem teraz pomóżmy naszym przepędzić śmierciożerców.

Gdy tylko znaleźli się na zewnątrz zauważyli, że na polu walki byli tylko członkowie Zakonu Feniksa podeszli do nich a Dumbledore zapytał.

– Gdzie sługusy Toma?

– Jakieś pięć minut temu po prostu znikli, wszyscy równocześnie – odpowiedział Remus Lupin.

– Ciekawe – mruknął Kal – a auroży? – Dodał głośniej.

– Pomagają ofiarom ataku – wtrąciła się Tonks, była zmęczona i lekko poraniona z resztą jak wszyscy, – co się działo w środku Albusie? – Dodała.

– Nie teraz Nimfadoro omówimy wszystko na zebraniu zakonu jest teraz 16:15 zebranie będzie o 21:00, pomóżcie aurorom my wracamy do Hogwartu.

W Wielkiej Sali nadal panował wielki gwar każdy zastanawiał się, co dzieje się teraz w Londynie…

– Długo ich niema – odezwała się Hermiona.

– Na pewno zaraz wrócą Her… – Harry nawet nie zdążył dokończyć, bo do Wielkiej Sali wkroczyli Dyrektor i nauczyciel OPCM’u wszyscy momentalnie ucichli.

– Moi drodzy sytuacja została opanowana i możecie wrócić do swoich wierz – oznajmił dyrektor.

Powoli uczniowie zaczęli podnosić się ze swoich miejsc, gdy drzwi WS ponownie się otworzyły a do środka ktoś wszedł miał na sobie skórzane spodnie jak i buty koloru ciemnego brązu oraz srebrną koszulę wyglądającą na zbroję zrobioną z małych metalowych płytek do tego miał też pelerynę zielono-srebrną z wyszytym czarnym smokiem otoczonym pierścieniem ognia… taką samą jak ma Kal, miał również skórzany pas, do którego miał przyczepiony miecz.
Powoli zbliżał się do stołu nauczycielskiego a za nim podążał wzrok zaciekawionych uczniów.

– Kim jesteś? – Zapytał dyrektor, kiedy mężczyzna dotarł do stołu.

– Witaj… braciszku – powiedział przybysz jakby nie usłyszał pytania Dumbledore’a.

– Sleeth – bardziej stwierdził niż zapytał Kal.

– A jednak nie zapomniałeś o młodszym bracie! – Zawołał z uśmiechem.

– Jak widać nadal mam dobrą pamięć – odpowiedział witając się z nim.

– Wybaczcie, że się wtrącam…, ale co cię tu sprowadza – zwrócił się dyrektor do nowo przybyłego.

Tym czasem profesor McGonagall kazała wszystkim się rozejść do swoich dormitoriów.

– Od jakiegoś czasu byłem w Transylwani i niedawno coś się stało w tamtejszych górach. Niebo zrobiłoś czarne jak noc, choć był jeszcze dzień a po chwili dostrzegłem zieloną poświatę, która zaraz znikła – Sleeth mówił tak cicho, że tylko Kal i Dumbledore mogli go usłyszeć, – więc wyruszyłem w głąb Karpat, gdy dotarłem na miejsce poszukiwań nic nie znalazłem prócz pewnej osoby…

– Kogo? – Spytali jednocześnie dyrektor wraz z nauczycielem OPCM’u.

– Chodźcie do tego waszego Skrzydła Szpitalnego tam leży ten mężczyzna, od razu go tam zaniosłem jak się tu znaleźliśmy.

W skrzydle przy jednym łóżku krzątała się pielęgniarka właśnie podawała pacjentowi jakiś eliksir, kiedy drzwi się otworzyły i do środka weszło trzech czarodziejów.

– Poppy, kto to jest? – Spytał cicho dyrektor.

– Lepiej sam zobacz Albusie – odpowiedziała pielęgniarka.

Dyrektor podszedł do łóżka i kiedy spojrzał na pacjenta mało się nie przewrócił z wrażenia.

– Na Merlina…

– Co się stało Albusie? Znasz go? – Spytał Kal

– Oczywiście, że go znam to jest…


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Sob 23:14, 09 Cze 2007  
Aravan
Potomek Slytherina



Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 804
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Podmroku


Rozdział VII


– …Syriusz!!!


– Black, Syriusz Black? Ojciec chrzestny Harry’ego? – Zdziwił się Kal.


– Zgadza się – odparł Albus – za ile on się obudzi? – Zwrócił się teraz do pielęgniarki dyrektor.


– Za jakieś dwa trzy dni. Był bardzo wycieńczony, więc podałam mu kilka eliksirów: wzmacniający, regenerujący, przeciw bólowy i eliksir słodkiego snu.


– Sleeth skąd wiedziałeś gdzie go przynieść? – Zwrócił się do brata Kal.


– Kiedy sprawdzałem czy żyje zaczął coś mówić, ale zrozumiałem tylko: Hogwart, Voldemort, czarny zamek, zło i Harry…


– Ciekawe, co to może znaczyć – zamyślił się dyrektor.


– Cóż na razie możemy tylko czekać aż Black się obudzi i opowie nam, co się z nim działo, co widział i jak udało mu się uciec – rzekł Sleeth.


– A co z Harrym? Powiemy mu Albusie? – Zapytał się Kal dyrektora.


– Może na razie nic mu nie mówmy? – Odpowiedział pytaniem na pytanie.


– Daj spokój chłopak powinien się dowiedzieć i to jak najszybciej.


– Ech… – westchną dyrektor Hogwartu – może masz racje…


– W takim razie pójdę po niego – rzekł Kal i wyszedł ze Skrzydła Szpitalnego.


Tym czasem w PW gryfonów Harry, Ron i Hermiona usadowieni w swoich ulubionych fotelach przy kominku rozmawiali przyciszonymi głosami.


– Ciekawe, co tam się działo… w Londynie – Odezwał się Ron.


– Nie wiem, ale na pewno nie było to ciekawe, bo znając Gada i jego sługusy to rozwalali wszystko w około – odpowiedział Harry.


– Taak, ale mnie ciekawi także ten facet, co wszedł do WS – mruknęła Hermiona.


– O ile dobrze usłyszałem on jest bratem Kala… – wypowiedz Harry’ego przerwało wparowanie nauczyciela OPCM’u do Pokoju wspólnego.


– Harry! – Zawołał na wejściu – chodź zemną musisz coś zobaczyć a raczej… kogoś!


– Ale co się stało, o co chodzi? – Zdziwił się chłopak.


– O nic nie pytaj tylko chodź za mną! – Mówiąc to złapał chłopaka za rękę i pociągną za sobą.


– Dokąd idziemy? – Spytał przemierzając szybkim krokiem korytarze.


– Do skrzydła szpitalnego.


– Co? Ale, po co, czuje się dobrze…


– Och nie chodzi o ciebie!


– Skoro nie o mnie to, o kogo? – Dopytywał się chłopak.


– Zaraz sam zobaczysz.


Drzwi do skrzydła otworzyły się a do środka weszli Harry i Kal. Dotarli do łóżka, przy którym stał dyrektor i młodszy brat Kalgalatha.


– O co chodzi panie profesorze? Dyrektor nic nie odpowiedział tylko odsunął się odsłaniając całkiem pacjenta.


– SYRIUSZ!!! – Krzyknął chłopak – a-ale jak… on… ja-jak, jak… – jąkał się młodzieniec.


– Jak się tu znalazł? Przywiózł tu go brat twojego nauczyciela OPCM’u, Sleeth – mężczyzna skinął lekko głową, ale jak Syriuszowi udało się uciec… tego nie wiemy i nie dowiemy się tego dopóki on się nie obudzi – powiedział dyrektor.


– A kiedy się obudzi? – Spytał łamiącym głosem chłopak.


– Za jakieś dwa do trzech dni Potter – odpowiedziała mu pielęgniarka – w tej chwili jego stan jest stabilny i nic nie zagraża jego życiu.


– To dobrze Poppy myślę, że możemy opuścić już skrzydło – powiedział dyrektor.


– Profesorze Dumbledore?


– Tak Harry?


– Mogę zostać i posiedzieć przy Syriuszu?


– No nie wiem… ech no dobrze możesz zostać – rzekł po chwili namysłu.


– Dziękuje profesorze.


Chłopak przesiedział w Skrzydle resztę dnia i całą noc nie zmrużywszy nawet oka, Ron wraz z Hermioną zaglądali do niego, co jakiś czas przynosząc coś do jedzenia i picia, posiedzieli z nim chwilę i wychodzili zostawiając go samego.

W sumie nawet mu to odpowiadało przynajmniej mógł w spokoju pomyśleć, co działo się z jego ojcem chrzestnym oczywiście snuł tylko przypuszczenia.

W poniedziałek rano mężczyzna dalej spał a Harry… ciągle czuwał, siedział w krześle obok i wpatrywał się w swojego ojca chrzestnego po kilku minutach chłopak dostrzegł niewielki ruch za chwilę następny i kolejny chłopak poderwał się z krzesła, na którym siedział… Mężczyzna powoli otworzył oczy i rozejrzał się nieprzytomnym wzrokiem.


– Gdzie ja jestem? – Wychrypiał.


– Syriuszu! Nareszcie się obudziłeś! – Wykrzyknął chłopak rzucając się na Blacka.


– Harry?? Na Merlina HARRY!! Myślałem, że nigdy już cię nie zobaczę! – Rzekł ściskając mocno chłopaka.


– Ja tak samo… myślałem, że… że n… nie żyjesz – słowa grzęzły mu w gardle.


– Już dobrze Harry, wróciłem… zawsze będę przy tobie… przysięgłem to Lilly i James’owi tej nocy, gdy zginęli i słowa dotrzymam… – odpowiedział cichym, wzruszonym głosem.


– Co się stało, Syriuszu? Jak udało ci się wydostać stamtąd i gdzie byłeś? – Zasypał Blacka pytaniami.


– Nie teraz później ci wszystko opowiem – odparł – przyprowadź szybko Dumbledore’a Harrry musze mu coś bardzo ważnego powiedzieć…


– Ale…


– Harry nie mamy czasu, mamy wielkie kłopoty i muszę natychmiast pomówić z Albusem


– Dobrze już po niego biegnę.


Czarnowłosy chłopak biegł ile sił w nogach korytarzami uczniowie w okuł w pośpiechu usuwali się mu z drogi.


– Harry?! Co jest… – spytał Ron – lecz nie uzyskał odpowiedzi.


W końcu dotarł do celu, ale nagle zdał sobie sprawę, że nie zna hasła…, jakie było jego zdziwienie, gdy kamienna chimera odskoczyła na bok ukazując wejście na schody. Tak, więc chłopak ruszył w górę po chwili stał pod solidnymi dębowymi drzwiami i zapukał mocno.


– Proszę – usłyszał i wszedł do środka.


– Profesorze! – Powiedział na wejściu.


– O Harry, witaj – powiedzieli równocześnie dyrektor i Kal, który stał oparty plecami o regał z książkami.


– Syriusz… obudził się… prosił, aby pan jak najszybciej poszedł do niego… ma jakieś bardzo ważne informacje.


– Chyba się domyślam, o co chodzi – mrukną Kal i wraz z dyrektorem i Harry’m ruszyli do Skrzydła Szpitalnego.


– Harry przykro mi, ale nie możesz wejść – odezwał się dyrektor, gdy tylko stanęli przy drzwiach do SS.


– Ale…


– Żadne „ale” Harry to są sprawy Zakonu, rozumiesz? Wejdziesz jak skończymy.


Kal spojrzał jakoś tak dziwnie na dyrektora Hogwartu coś jak by „Albusie, źle robisz” chyba i jemu się nie podoba, że trzyma chłopaka na dystans.


– Tak, jakby inaczej – prychną chłopak i odszedł.


Dyrektor westchną i wszedł do pomieszczenia.


– Jak się czujesz Syriuszu? – Spytał na wstępie.


– Całkiem nieźle Albusie, dzięki, że pytasz.


– Podobno chciałeś ze mną rozmawiać?


– Tak… ech – westchną – mam bardzo złe wiadomości…


– To znaczy?


Zacznę o początku – wziął głęboki wdech i powoli wypuścił – Po tym jak mnie ta zdzira Bellatrix walnęła drętwotą wpadłem za zasłonę… pomyślałem sobie „super pokonała mnie taka wywłoka, a najgorsze jest to, że nigdy już nie zobaczę mojego chrześniaka”, lecz zorientowałem się, że jednak nie umarłem byłem a raczej leżałem na kamiennej ścieżce po jakichś 10 minutach trafiłem (wzdrygną się) na jakiś ogromny zamek przypominający głowę jakiegoś stwora aż mnie ciarki przeszły na sam jego widok i w żaden sposób nie mogłem się dostać do środka jakby jakaś nie widzialna bariera chroniła go przed intruzami… Jakiś czas później pojawił się tam Voldemort i jego kompania parę minut po nim pojawiła się reszta jego sługusów było ich około 400. Czarny Pan przemówił w jakimś dziwnym języku i… wszedł do środka a za nim podążyli inni. Też ponownie spróbowałem, ale nie wyszło może to i lepiej? Po jakimś czasie do zamku przybył jeszcze ktoś a raczej Coś miał jakieś 2 metry wzrostu, nienaturalnie chudy i miał parę skórzastych skrzydeł, jego skóra była szara a w okuł niego była jakaś dziwna aura…


– Boldovar… – szepną Kal.


– Wiesz, kim… czym on jest? – Zdziwił się dyrektor.


– Taak, wiem aż za dobrze… Boldovar to istny demon. Zły i okrutny jak mało kto… Szalony Król Hellionu to on dowodził wojskami Gyphona.


– Czyli nie ciekawie się zaczyna – sapną dyrektor.


– Zaraz, zaraz, kim jest, Gyphon i kim Ty jesteś? – Spytał zdezorientowany Syriusz.


– Jestem Kalgalath uczę Obrony w Hogwarcie… – przedstawił się – Albusie – zwrócił się do dyrektora – musimy natychmiast zacząć działać, musimy zebrać tylu ludzi ilu się da niestety czas działa na naszą nie korzyść. Zwołam moich ludzi do ochrony szkoły i pogadam ze starym przyjacielem. Musisz działać szybko i cicho a teraz do zobaczenia wrócę za dwa dni.


– Powodzenia w takim razie Kal.


– Albusie, o co chodzi z tym Gyphonem i Hellionem? I kto to w ogóle jest? – Wskazał ręką na drzwi, które zamknęły się przed sekundą.


– Wybacz Syriuszu, ale obowiązki wzywają, a co do twojego pytania to idź do Harry’ego on ci wyjaśni parę spraw…


– On?


– Tak wie tyle, co i ja, więc spokojnie możesz go wypytać a teraz musze iść.


I wyszedł ze SS zostawiając mężczyznę z mętlikiem w głowie, niemalże w tym samym momencie drzwi do Skrzydła otworzyły się ponownie, to był Harry.


– Dobrze, że jesteś – powiedział Black, gdy tylko chłopak podszedł do niego.


– Coś się stało?


– Nie nic tylko muszę cię spytać o coś, bo dyrektor nie miał czasu…


– No to wal – zachęcał chłopak.


– Twój nauczyciel OPCM’u wspomniał o niejakim Gyphonie, Hellionie i kim on tak właściwie jest?


– No, więc Gyphon… – i rozpoczął opowieść, którą sam usłyszał. Opowiedział mu także o Kalgalathcie i jego treningach z nim… Czyli o wszystkim odkąd wyniósł się od Dursley’ów a Syriusz? On słuchał po prostu, był z niego dumny chłopak nie załamał się, nie poddał znalazł kogoś, kto dał mu jakiś cel w życiu…


– …to tyle – rzekł na zakończenie chłopak


– Jestem z ciebie dumny Harry… ach gdyby Lilly i James cię teraz widzieli z pewnością pękliby z dumy, jakiego to oni mają wspaniałego syna…


– Dzięki… Syriuszu, o czym rozmawialiście?


– Chętnie ci opowiem, wiesz?


– A zresztą i tak nic mi nie powiesz „sprawy zakonu”, CO?! NAPRAWDĘ?! – Zorientował się po chwili chłopak.


– Pewnie, że tak – uśmiechną się i przekazał wszystko, co wiedział i całą rozmowę.


– Ciekawe, dokąd się udali? – Mrukną chłopak.


– Nie mam pojęcia wiem tylko, że ten, Kalgalath poszedł sprowadzić pomoc a dyrektor? To nie wiem.


– Z tego, co słyszałem jedno jest pewne, mamy kłopoty… i dzięki, że mi powiedziałeś mam już dosyć tego, że wszystko jest przede mną ukrywane – żalił się – przepowiednia… – nagle zdał sobie sprawę, co właśnie powiedział.


– Harry, jaka przepowiednia? – Zdziwił się Syriusz.


– Och nie… żadna… tak tylko mi się powiedziało – plątał się chłopak.


– Harry!


– Ech… – westchną – i znów przytoczył słowa z przepowiedni Trelawney


– Merlinie! Harry powiedz, że to nie o ciebie chodzi.


– Niestety to jest o mnie i już się z tym oswoiłem.


– Czemu mi wcześniej nie powiedziałeś?


– Bo sam dowiedziałem się po powrocie z Ministerstwa wtedy, co… sam wiesz, co się stało.


– A skąd o niej wiesz?


– Od Dumbledora.


– I dopiero teraz ci powiedział?!?! Gdybym wiedział, gdybym wiedział!! Jasna cholera, czemu On mi nie powiedział o tym, Harry wież mi gdybym wiedział to już dawno byś się o niej dowiedział…


– Nie przejmuj się tym Syriuszu.


– Nie powinien tego tyle czasu ukrywać…


– To prawda nie powinien! Ale stało się trudno.


– Już ja sobie z nim porozmawiam… lepiej idź już, bo Ron i Hermiona na pewno się zamartwiają a ja muszę w spokoju poukładać myśli.


– Wpadnę jeszcze, na razie – i znikł za drzwiami.



***

Ogromny czarny smok mkną z zawrotną prędkością kilkadziesiąt metrów nad ziemią leciał w stronę odległych Gór Srogich wielkich i czarnych jak noc z jednym celem… „Zwołać innych”, kątem oka smok dostrzegł dziwne błyski w oddali wzbił się wyżej i skręcił w tamtym kierunku jego doskonały wzrok i słuch przekazał mu, że toczy się tam zajadła walka… zanurkował ostro w dół poczym wylądował ciężko na ziemi powodując potężny wstrząs pod stopami walczących kilka metrów dalej… zaskoczeni i przerażeni nagłym pojawieniem się smoka zaczęli się powoli odsuwać, ludzie aż po upuszczali swoje miecze i topory. Smok rozejrzał się po polu walki a jego wzrok padł na uciekających w popłochu kilkunastu dziwnych szkaradnych stworów, nagle oczy smoka zapłonęły błękitnym ogniem, chyba rozpoznał, co to za istoty… poderwał się błyskawicznie do lotu i po sekundzie runą na spanikowane stwory, smok zaryczał wściekle i zioną ogromną falą ognia. Siła płomienia była tak wielka, że po stworach został jedynie wielki, wypalony, czarny dół… smok prychnął pogardliwie i wrócił do oniemiałych ludzi skinął delikatnie głową jakby chciał powiedzieć „jesteście bezpieczni” poczym odleciał w stronę gór.

Po kilku godzinnym locie dotarł do celu swojej podróży wylądował na gigantycznej kamiennej płycie otoczonej ze wszystkich stron górami a na samym środku stała lekko pochylona biała skała, wspiął się na nią poczym rykną z całej siły aż zatrzęsły się góry w posadach… nie czekał długo na odpowiedź w okuł czarnego smoka zaczęły lądować inne białe, szare, złote, srebrne, niebieskie, czerwone, zielone i inne nie tylko jedno litego koloru były ich dziesiątki na oko chyba z setka wielkich bestii po chwili do nich dołączyli ludzie, którzy właśnie się pojawili każdy z nich staną obok jednej bestii, po czym oddali pokłon temu, który ich wezwał. Ludzie klękli na jedno kolano i spuścili głowy a smoki postawiły łapy o jeden krok w tył uniosły lekko skrzydła w górę i skłoniły nisko łby w tej samej chwili czarnego smoka rozświetliła jasna błękitna aura a gdy znikła zamiast wielkiego czarnego smoka stał… człowiek!


– Witaj ludu Avalonu! – Zawołał – wezwałem was, bo znów musimy stanąć do walki z siłami zła, zła, które zniszczyło nasz świat…


– Królu chyba nie chcesz powiedzieć, że on Gyphon powrócił?! – Odezwał się ktoś.


– Nie, nie on, lecz jego potomek… zapewne wielu z was słyszało to imię… Voldemort!


– CO?! Lord Voldemort jest potomkiem tego potwora!! – Krzyknęło kilkoro innych ludzi.


– Zgadza się jest z nim ten zdrajca ten, który odwrócił się od nas i przyłączył się do mrocznej strony… BARON STOKE!!! – Krzykną – to on pomógł dostać się do Fortecy Mroku a teraz Voldemort zbiera ARMIĘ, BY WYPOWIEDZIEĆ NAM WOJNĘ!! – Podniósł głos – z Hellionu wezwał samego Boldovara! – Po tych słowach rozgorzała burza zdenerwowanych głosów – wiem, co to oznacza, wiem, że będzie ciężko a nas jest zaledwie garstka i nie możemy wrócić do Avalonu po posiłki, ale z drugiej strony ci, co tam zostali będą bezpieczni a pod wodzą Królowej Nalavary z pewnością odbudowali, choć część naszego królestwa… i jeśli… – wyciągną swój miecz i wzniósł go w górę tak, że jego kryształowe ostrze lśniło w słońcu – …przyjdzie nam zginąć, zginiemy, ALE WPIERW WYŚLEMY TE ŚCIERWO SPOWROTEM W CZELUŚCI PIEKŁA… NIECH POCZUJĄ GNIEW AVALONUUU!!!


– ZA AVALON!!! – Ryknęli wszyscy zgromadzeni.


– GRRRAAAAAAUUUUUUUUGGHHHH!!!! – Potężne ryknięcie setki smoków rozdarło niebo.


– Jeźdźcy Smoków czas odnowić dawne przymierze, czas złożyć wizytę Elfickiemu Królowi Vangerdahastowi!


Po raz drugi rozświetliła go jasna błękitna aura i na powrót stał się czarnym ogromnych rozmiarów smokiem wzbił się w powietrze a za nim podążyła reszta smoków ze swoimi jeźdźcami na grzbietach.

Było już całkiem ciemno, gdy dotarli na skraj wspaniałego zagajnika wszystkie smoki mają zdolność widzenia w ciemnościach, więc krążyły wysoko nad zagajnikiem a Czarny po wylądowaniu ponownie przybrał ludzką postać, gdy tylko zbliżył się na 10 metrów do zagajnika z pomiędzy drzew wystrzeliła strzała a następnie wbiła w ziemię o cal od jego stopy. Mężczyzna podniósł ją i przyjrzał się jej uważnie… miała złoty grot o srebrnym drzewcu takich strzał używają tylko elitarne oddziały elfów.


– Kim jesteś! – Rozległ się ostrzegawczy głos z pomiędzy drzew.


– Kimś, kto musi natychmiast pomówić z Alorem Vangerdahastem, wojna nadchodzi! – Odparł spokojnie.


Z małego lasku wyłoniło się dziesięć postać w zielonych uniformach z łukami wycelowanymi w przybysza.


– Kim jesteś?! – Powtórzył pytanie sądząc po głosie ten sam elf, który je zadał wcześniej.


– Opuście broń to przyjaciel – rozległ się spokojny, dźwięczny głos – witaj Lordzie Kalgalathcie – skiną lekko głową – oczekiwałem cię stary przyjacielu.


– Alorze Vangerdahaście – Kal również lekko skiną głowę – to zapewne domyślasz się celu mojej wizyty.


– Tak, wiem o nadciągającej wojnie, jak myślisz ile mamy czasu?


– Pół roku? Może więcej nie wiem dokładnie.


– To bardzo mało, bardzo!


– Wiem, musimy go dobrze rozporządzić.


– Sam jesteś przyjacielu?


– Nie – spojrzał w górę a po chwili za jego plecami lądowali jeźdźcy – jest ze mną setka moich ludzi.


– Tylko setka??


– Tak, niestety tylko setka, reszta została wraz z Nalavarą… jest coś jeszcze.


– Co takiego?


– Boldovar!


– C-co? Jeśli on też tu jest to nasze szanse na zwycięstwo spadły.


– Po drodze spotkałem trochę tego ścierwa z Hellionu, trochę się przypiekli – tu uśmiechną się mściwie.


– Gdy nadejdzie czas ruszymy do walki… – rzekł – mimo iż idziemy pewnie na śmierć – dodał ciszej.


– Tym razem nie sami… wielu czarodziejów z tego świata jest po stronie światła!


– Obyś się nie mylił przyjacielu, obyś się nie mylił a teraz wybacz czas rozpocząć przygotowania do wojny. Trzystu elfów będzie gotowych w przeciągu tygodnia by wesprzeć cię oraz twych jeźdźców.


– Dziękuje przyjacielu, niech zatem przybędą do Hogwartu.


– Dobrze… do zobaczenia w bitwie.


– Do zobaczenia – rzekł Kal poczym znów przybrał postać czarnego smoka i wzbił się w powietrze a za nim jego towarzysze niknąc w mroku nocy. Elfi Król popatrzył za nim przez chwilę, po czym odwrócił się i znikł wraz z dziesięciorgiem Elfów w głębi zagajnika.



***

Wczesnym rankiem Harry’ego obudziło jakieś wielkie poruszenie w dormitorium.


– C-co się dzieje? – Spytał zaspanym głosem.


– Harry! Musisz to zobaczyć! – Krzykną przerażony Ron.


– Co się dzieje?


– Sam zobacz – powiedział Dean.


Chłopak wstał z łóżka i ostrożnie podszedł do okna to, co zobaczył na zewnątrz wprawiło go w totalne osłupienie, na błoniach stały dziesiątki wielkich smoków a kilkanaście z nich szybowało nad nimi w powietrzu, widok ten zaparł chłopakowi dech w piersi.


– Haarry, cz-czy too ataak? – Wyjąkał blady jak papier, Neville.


– Nie mam pojęcia – odparł cicho.


– Harry a ty gdzie?! – Spytał Seamus widząc jak chłopak ubiera się w pośpiechu.


– Do Dumbledore’a – odparł i już go nie było.


W połowie drogi zdał sobie sprawę, że dyrektor nie siedziałby teraz w swoim gabinecie tylko był by na błoniach. Po chwili szedł przez Salę Wejściową a tuż obok w Wielkiej Sali panował wielki gwar…


– Smoki, widzieliście prawdziwe smoki!


– Tak i zaatakowały Hogwart – zapiszczał jakiś pierwszoroczniak.


– Głupi, jakby zaatakowały Hogwart to leżałbyś bod stertą gruzu!


Harry więcej nie usłyszał niepewnym krokiem wyszedł na błonia, rozejrzał się i w końcu dostrzegł dyrektora Hogwartu.


– Panie Profesorze, co się dzieje skąd tyle tych smoków?


– O Harry tak myślałem, że się zjawisz – powiedział z uśmiechem siwobrody mężczyzna.


– Czemu tu są… KAL?!


– Witaj Harry jak ci się podobają nowi ochroniarze szkoły?


– CO? Poważnie? Ale to przecież są smoki– nie dowierzał.


– Nie martw się są po naszej stronie możesz być pewien.


– Podobają ci się? – Dorzucił dyrektor.


– I to jeszcze jak – zachwycał się chłopak.


Rzeczywiście widok był imponujący osiemdziesiąt smoków stało w pół okręgu w czterech rzędach jeden za drugim a w powietrzu, co i raz przelatywały cztery grupy po pięć smoków w każdej a każda z nich układała się w literę „V”


– Królu jesteśmy gotowi – zwrócił się do Kala jakiś człowiek.


– Niech jeźdźcy zbiorą się w okuł mnie.


Teraz dopiero Harry zauważył, że oprócz smoków byli także ludzie we wspaniałych zbrojach a każda z nich odpowiadała kolorem jednemu smokowi.


– Rozstawicie się w okuł Hogwartu w jednakowych odstępach a dziesięciu ludzi niech patroluje okolice jak któryś lub któraś z was – tu zwrócił się do tej dziesiątki – poczuje zmęczenie niech się zmieni, nim zajmiecie stanowiska zaprowadzę was gdzieś gdzie będziecie mieszkać…


– Kal – wtrącił się dyrektor – chyba nie mamy tyle miejsca.


– Oto się nie martw Albusie w szkole jest ukryte jeszcze jedno piętro – powiedział bez entuzjazmu.


– Co? Tyle lat jestem w tej szkole i nigdy nie słyszałem o tym, gdzie ono się znajduje? – Zdziwił się dyrektor.


– Między piątym a szóstym piętrem.


– Skąd o nim wiesz? – Wtrącił się Harry.


– Później ci wyjaśnię nie martw się.


– A czemu mi nic nie powiedziałeś?


– Bo nie było takiej potrzeby Albusie – wzruszył ramionami – Za mną – rozkazał.


Gdy dotarli na 5 piętro Kal podszedł do jednego z obrazów, który przedstawiał… drzwi!


– Taak teraz już wiem, czemu nie wiedziałem o tym przejściu, bardzo sprytnie – mrukną Dumbledore.


– Avalon – Kal podał hasło a drzwi się otworzyły ukazując przejście.


– Jak tu pięknie – zachwycał się Harry, gdy tylko znaleźli się w środku dużego okrągłego pomieszczenia.


Pomieszczenie te był ogromne pośrodku stał gigantyczny stuł, przy którym spokojnie zmieściłoby się przynajmniej trzysta osób albo i więcej. Na blacie stołu wygrawerowany był wspaniały wizerunek smoka (z profilu) na podłodze rozciągał się dywan z wielkim herbem Hogwartu po obu stronach pokoju były drzwi.


– Drzwi po mojej prawej… Panie, drzwi po mojej lewej panowie. – Powiedział nauczyciel OPCM’u


– Wiesz Kal myślę, że nic się nie stanie jak dzisiaj się wyśpią z resztą trzeba przygotować ucztę powitalną i przedstawić ich uczniom…


– W sumie masz rację Albusie, ale wpierw niech rozstawią smoki w okuł szkoły.


– Dobrze w takim razie uczta będzie za godzinę – dyrektor skinął głową i wyszedł wraz z Harrym.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Sob 23:22, 09 Cze 2007  
Aravan
Potomek Slytherina



Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 804
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Podmroku


Rozdział VIII



Wielka Sala powoli zaczęła się zapełniać uczniami każdy, kto wszedł rozglądał się z zaciekawieniem… Nie było już chorągwi z godłami czterech domów zamiast nich wisiały tylko godła Hogwartu dostawiony był także dodatkowy stół wzdłuż stołu nauczycieli, jak cała sala zapełniła się podnieconymi głosami dyrektor wstał ze swojego miejsca uciszając tym samym wszystkich.


– Na początek chcę coś ogłosić – przemówił dyrektor – jak wiecie Lord Voldemort zaatakował Londyn i w moim interesie leży dobro tej szkoły, więc została sprowadzona tu elitarna grupa czarodziejów, która ma za zadanie chronić Hogwart…, czyli was. Dodatkowo do ochrony w okuł zamku zostały rozstawione smoki. – Cała sala słuchała w wielkim skupieniu dyrektora – Nim rozpoczniemy ucztę wstańmy i powitajmy naszych gości

W tym momencie drzwi WS otworzyły się i do środka zaczęli wchodzić owi ludzie, uczniowie natychmiast skierowali wzrok na nich, mieli na sobie dziwne jedno litego koloru zbroje, ale różniące się inną barwą, choć niektórzy mieli je w kilku kolorach do tego mieli jeszcze zielono-srebrne peleryny z namalowanym czarnym smokiem otoczonym pierścieniem ognia… Szli równym i pewnym krokiem jedną rękę mieli położoną na rękojeści mieczy a drugą trzymali za plecami pod peleryną, gdy ostatnia osoba weszła drzwi do WS zamknęły się.


– Drodzy uczniowie przywitajmy naszych gości – powiedział poczym cała sala wypełniła się brawami.


– Witajcie w Hogwarcie! – Przywitał gości Dumbledore skinąwszy im głową.


– Zapraszam do stołu! – Dodał wskazując ręką na pusty stół.


Gdy tylko usiedli stoły aż ugięły się pod ciężarem potraw, które właśnie się pojawiły.


– Smacznego – dodał na koniec Albus.


Po paru minutach Wielka Sala wypełniła się zaciekłymi rozmowami na temat „gości”.


– Sporo ich – zauważył Ron.


– No i dobrze przynajmniej mamy pewność, że nikt niepowołany tu nie wejdzie – powiedziała Hermiona.


– Racja – poparła dziewczynę Jessica.


– Ech… szkoda, że nie ma tu Syriusza – westchną Harry.


– Nie martw się niedługo wyjdzie ze skrzydła – pocieszył go Ron.


– Taa znając Pomfrey te „niedługo” może się trochę przeciągnąć.


– Hehe coś mi się widzi, że jutro opuści skrzydło – zaśmiał się Ron.


– Ciekawe skąd Kal ich wytrzasną – Harry wskazał brodą na ochronę zamku zmieniając tym samym temat.


– Nie mam pojęcia – przyznała Hermiona.


– A czy to ważne – Ron wzruszył ramionami i wepchną sobie do ust pieczonych ziemniaczków.


– Myślę, że tak przynajmniej mieli byśmy jako takie pojęcie, co to za jedni – dodała Jessica.


– Ciekawe czy oni też są za tym… – mruczała do siebie Hermiona.


– Za czym? I kto? – Zainteresowała się Jessica.


– Za uwolnieniem skrzatów domowych – oświadczyła z powagą.


– No Ne… ermiono owy yskakues s tą wsą? – Powiedział z ustami pełnymi ziemniaków


– Po pierwsze Ronald, nie wszą tylko W.E.S.Z’ą a po drugie nie mówi się z pełnymi ustami.


– Czepiasz się z resztą to wszystko nie ma sensu.


– JA się czepiam?! I co jest bez sensu?!


– No i znów się zaczyna – westchną Harry.


– Oni tak zawsze? – Spytała Jessica.


– Taak, czasem mam już ich dość nawet nie chce mi się ich uspokajać…


– …Jess? – Dodał po chwili.


– Tak, Harry.


– Niedługo pewnie będzie wypad do Hogsmade i…


– Tak?? – Dziewczynie serce mocniej zabiło.


– …czy… wybierzesz się tam zemną? – Wypalił.


– Naprawdę?


– Jeśli nie chcesz to…


– Pewnie, że chcę – ucieszyła się dziewczyna.


– Naprawdę? – Powiedział uradowany.


– Jasne, wiesz nigdy w nim nie byłam a zawsze chciałam go odwiedzić.


– To będziesz miała okazję… tylko jeszcze nie wiem, kiedy jest wypad.


– Oby jak najszybciej – powiedziała z uśmiechem.



Tym czasem Kal siedząc obok dyrektora spoglądał na swoich jeźdźców w końcu jego wzrok padł na jednym wolnym krześle…


– Owdenie – zwrócił się do najbliżej siedzącego mężczyzny.


– Tak panie?


– Gdzie jest Sleeth?


– Rozstawia strażników (smoki dop. Autor) panie.


– Rozumiem.


– Powiedział, że zajmie mu to najwyżej pół godziny a niema go już prawie godzinę, więc zaraz powinien być – oznajmił.


W tym samym momencie drzwi do Wielkiej Sali otworzyły się z hukiem wszyscy spojrzeli w tamtym kierunku to był…


– Sleeth?


– Braciszku, mamy problem.


– Co się stało?


– Wracałem właśnie do zamku, gdy… coś odwróciło uwagę smoków kilka z nich poleciało to sprawdzić… no i za chwilę zaatakowały mnie te przeklęte latające szczury – mówił łapiąc, co i raz oddech – zabiłem czterech, ale reszta uciekła… mam nadzieję.


Widać, że mężczyzna walczył miecz, który trzymał w ręku ociekał jakąś czarną mazią jak większa część jego ubrania także była poplamiona… była to krew, tylko czyja?


– Cholera, w jaki sposób udało im się odwrócić ich uwagę, przecież… – Niestety nie dane było mu dokończyć w tym momencie rozległ się przeraźliwy pisk i odgłos machających skrzydeł, był coraz głośniejszy jakby nadlatywała chmara owadów.


– GHAZNETH!! – Rykną rozdzierająco Kal.


Jak na komendę jeźdźcy poderwali się z krzeseł wyciągając miecze, sekundę później do Sali przez okna wleciało dziesięć dziwacznych stworzeń, byli dobrze zbudowani ale za to mieli długie i cienkie kończyny z wyglądu przypominały wielkie owady jeden z nich wyglądał jak połączenie człowieka z pszczołą.

Uczniowie na ich widok zaczęli wrzeszczeć i chować się pod stołami.


– Zabić te ścierwo! – Padł rozkaz


– Zaczekaj Władco Smoków! – Przemówił największy z Ghazneth.


– Czego! – Warkną Kal.


– Mam wiadomość dla ciebie od Mrocznego Lorda.


– Doprawdy? – Rzekł z ironią – cóż to za wiadomość?


– Masz coś, co należy do Niego i chce To odzyskać, jeśli zwrócisz Mu Księgę Umarłych to pozostawi w spokoju twoje królestwo…


– Moje królestwo? Ono już nie istnieje zniszczyliście je! – Krzykną z furią w głosie a jego oczy zapłonęły błękitnym ogniem – a księgi mu nie oddam! GIŃCIE!!! – Ryknął.


To trwało ułamek sekundy Kal zaatakował najbliższe trzy stwory z niesamowitą szybkością i siłą zginęli natychmiast jego miecz siekał kolejnych wrogów a jego gniew kipiał w nim, z dziesięcioosobowej delegacji zostało tylko dwóch Ghazneth ten, co przekazał wiadomość i jeszcze jeden.


– Jeszcze się spotkamy – sykną i wyfruną przez okno.


– Nie mogę się doczekać – krzykną Kal.


– Niech pięćdziesięciu ludzi przeszuka cały zamek może być więcej tego ścierwa, czterdziestu niech sprawdzi błonia a reszta niech patroluje okolice na smokach – po chwili Kal zaczął wydawać rozkazy.


– Tak jest panie! – Zawołali i ruszyli wykonać polecenia swego Króla.


– Albusie – zwrócił się do wciąż oniemiałego dyrektora – Albusie! Zwołaj zakon!


– C… Co to było?! – wyszeptał blady mężczyzna – nigdy czegoś takiego nie widziałem!


– Nie czas na wyjaśnienia musisz wezwać Zakon Feniksa.


– Dobrze – odpowiedział – a ty gdzie idziesz? – Dodał widząc jak zmierza ku wyjściu.


– Idę sprawdzić, co odwróciło uwagę strażników – rzekł i już go nie było.


W Wielkiej Sali zapanował chaos wszyscy przekrzykiwali się nawzajem nawet nauczyciele byli tym wstrząśnięci.


– CISZA! – Po WS potoczył się głos dyrektora – proszę o spokój, sytuacja została opanowana, ale do póki zamek będzie przeszukiwany zostaniecie tutaj.


– Hagridzie zabierz stąd to coś i zanieś je do lochów – zwrócił się do gajowego.


Gdy ciała znikły Dumbledore usuną ślady krwi.


– Tę noc spędzicie w Wielkiej Sali pilnowani przez nauczycieli i aurorów, których zaraz sprowadzę i niewolo wam opuszczać WS – oznajmił.


– Noc? Jak to noc, przecież… – zdziwił się Malfoy.


– Tak wiem do wieczora jeszcze daleko, ale zamek jest wielki i przeszukiwanie zajmie dużo czasu.


– A jeśli to coś wróci? – Odezwała się jakaś roztrzęsiona krukonka.


– Zapewniam was, że nie wróci – machną skomplikowanie różdżka i w oknach pojawiły się stalowe kraty – a teraz wybaczcie obowiązki wzywają – i wyszedł w pośpiechu.


– Na wściekłe gargulce, co to było?! – Wrzasną Ron do przyjaciół.


– Mnie nie pytaj… okropne istoty – powiedziała Jessica.


– Zaraz, jak to on nazwał te stwory… kazeth? – Spytała Hermiona.


– Ghazneth – poprawił przyjaciółkę Harry – słyszałaś o nich?


– Wydaje mi się, że gdzieś już o nich czytałam…, ale nie pamiętam gdzie.


– A widzieliście naszego nauczyciela OPCM’u! – Wtrącił się Ron.


– Tak a co? – Odpowiedzieli.


– Widzieliście jak walczył to było niesamowite – zachwycał się.


– A jego oczy? Gdy tamten stwór wspomniał coś o jego królestwie, Kal dostał szału i…


– …i zapłonęły błękitnym światłem a raczej ogniem – dokończył Harry za Hermione.


– On nie jest tym, za kogo się podaje – dodała niezrażona.


– Taak już wcześniej to zauważyłem – mrukną Harry.


– To coś wspomniało o jakiejś Księdze Umarłych jak myślisz Harry – zwrócił się Ron do przyjaciela, – po co ona Sam-Wiesz-Komu?


– Wole nie wiedzieć z resztą pewnie jak zwykle temu szaleńcowi chodzi o władzę – wzruszył ramionami.


Pół godziny później pojawił się dyrektor z całym Zakonem Feniksa. Mijały godziny a wszyscy dalej siedzieli w WS niektórzy przechodzili od stołu do stołu wymieniając się uwagami na temat ataku i nauczyciela OPCM’u. Mijały kolejne godziny a na zewnątrz zapadł już zmrok… nadal nie było żadnych wieści od kogoś z ochrony i Kal także się nie pojawił. Koło jedenastej do Sali wszedł dyrektor usuną stoły i wyczarował wszystkim śpiwory nakazując wszystkim iść spać, godzinę później oprócz nauczycieli i członków zakonu krążących pomiędzy uczniami nie spała tylko jedna osoba… Harry Potter jego myśli krążyły w okuł jego nauczyciela Obrony, „Kim jesteś, Kal?” myślał, ale było jeszcze cos jakaś dziwna mgła ogarniała jego umysł próbował z tym walczyć ale z każdą chwilą tracił kontakt z rzeczywistością… zasnął.


– Harryyyy… Pottteerrr… – rozległ się tajemniczy głos.


– Kim jesteś?! – Zawołał wystraszony chłopak.


– Niee… lękaj sięęę… chodź… – odpowiedział ten sam głos.


Chłopak ostrożnie ruszył przed siebie ciemnym korytarzem po kilku minutach w oddali dostrzegł światło nie zwolnił tępa szedł jakby był prowadzony przez niewidzialną rękę wiedział, co się z nim dzieje i czuł, że jest bezpieczny.


– Gdzie ja jestem? – Spytał a odpowiedział mu nie jeden głos, ale całe mnóstwo różnych dźwięcznych, dochodzących ze wszystkich stron i nachodzących na siebie głosów.


– Jesssteśśś… w miejssscuuu…


– …w… którymmm… wszyssstko się zaczynaaa…


– …i w którymmm… wszyssstkooo… ma…


– …sswójj… konieeeccc…


– …wejdź… do środkaaa…


– …a poznaszszsz… swojeee… przeznaczenieee…


– …wybrańcuuu…


–Ale kim jesteście?! O co tu chodzi?! I co Ja tu robię?!?! – Dopytywał się chłopak.


– Jesteśmy… eśmy… my…


– …pradawnymi… ymi… ymi…


– …istotami… ami…


– …strażnikamiii… amiii… równowagi… wagi… gi…


– …na świecie… ecie…


– Wielkie złoo… zło… o… powróciło… ciło… na ziemię… mię…


– …i tylko… ylko… tyy… możesz… esz… je zniszczyć… czyć…


Harry słuchał tych „głosów” ze zdumieniem oczywiście domyślał się, o jakie zło im chodzi… Voldemort, w końcu według przepowiedni tylko on może go pokonać.


– …leczcz… nie zdołasz… go pokonaććć… mocą… ocą, którą… posiadasz… asz… obecnie…


– Pan… an… Ciemności… ości… jest potężny… ny…


– …i będzie… jeszcze… eszcze… potężniejszy… ejszy…


– …potężniejszy…, niż… iż… kiedykolwiek… wcześniej… śniej…


– Więc jak mam go pokonać? – Załamał ręce chłopak.


– Nie możemy… emy… dopuścić… by zło… o… wygrało… ało…


– …przyjmij…, więc… ęc… dar Pradawnych… awnych…


– …czy… yy… jesteś… esteś… gotów?… ów?…


Chłopak nie wiedział czy ma się zgodzić czy też nie, w końcu kiwną twierdząco głową.


– Wybór dokonany… – rzekł chór głosów.


W tym momencie chłopaka ogarnęło jasne złoto zielone światło poczuł jak moc przenika każdą cząstkę jego ciała pojawiły się srebrne, grube promienie, które zaczęły krążyć w okuł niego, aby po chwili wniknąć w jego ciało. Poczuł jak wypełnia go moc, ogromna nieujarzmiona moc, podczas gdy owa moc wypełniała go, ponownie rozległy się mistyczne głosy pradawnych.


– Dar Pradawnych… w sobie masz… potęgą światła będziesz władać mógł… moc ta została utkwiona w czystej duszy twej… by uwolnić ją stracić wpierw musisz coś… lecz wyboru dokonał już za ciebie ktoś…


Kiedy głosy umilkły srebrne promienie zostały wchłonięte w ciało a złoto zielone światło w okuł chłopaka znikło.


– To było niesamowite, cudowne uczucie – wydusił oszołomiony.


– Bądź błogosławiony wybrańcu dobra… – chór głosów ucichł a Harry zapadał powoli w ciemność.


Otworzył powoli oczy i rozejrzał się, był w Wielkiej Sali starał sobie przypomnieć, co mu się śniło, ale nie mógł jakby coś go blokowało… spojrzał na śpiących uczniów jeden przy drugim zdziwił się mocno, gdy zobaczył, kto obok niego śpi… „Jessica?!?!” Pomyślał.


– Widzę, że nie śpisz Harry – usłyszał cichy głos nad sobą spojrzał w górę prosto w twarz Kala.


– Właśnie dopiero, co się obudziłem – rzekł cicho.


– Słuchaj mógłbym z tobą porozmawiać?


– Jasne.


– Ale nie tu, chodźmy do mojego gabinetu.




– Pamiętasz jak mówiłem, że opowiem ci o wszystkim, gdy nadejdzie czas? – Odezwał się Kal, gdy obaj siedzieli w wygodnych fotelach.


– Tak pamiętam.


– Ten czas właśnie nadszedł… zacznę od początku.

Jestem Kalgalath Czarny zwany Władcą Smoków i Król Avalonu – wstał i skłonił się z gracją – Avalon jest a raczej był wspaniałym królestwem, ale został zniszczony podczas wojny, o której kiedyś już mówiłem… i nie mogłem wrócić, by pomóc mej ukochanej w jego odbudowie i nigdy pewnie tam nie wrócę…


– Czemu miałbyś tam nie wrócić? – Spytał chłopak a Kal spojrzał na niego smutno.


– Bo przejście między tamtym światem a tym zostało zniszczone w dwa dni po naszym przybyciu
tutaj moim i moich ludzi, to ci których widziałeś na błoniach, smoków i Godryka Gryffindora.


– Co?! Ale to by wychodziło, że masz z tysiąc lat!


– Mam znacznie więcej, widzisz Harry my Avalończycy jesteśmy nieśmiertelni.


– To ile masz lat?


– Dokładnie czterysta tysięcy sto dwadzieścia dwa lata.


– I… ile? – Chłopak aż spadł z fotela, gdy to usłyszał.


– Faktycznie sporo – uśmiechnął się mężczyzna do chłopaka.


– Mówiłeś, że jesteś Władcą Smoków…, co to znaczy?


– To znaczy, że mam władzę nad każdym smokiem w Avalonie i mogę rozmawiać ze smokami, potrafię się zmieniać w takowego stąd mój przydomek „Czarny”.


– To wspaniale!


– Nie będę ci wszystkiego dokładnie opowiadał, bo nie mamy tyle czasu, ale na razie powiem o istotnych sprawach.
Pewnie zastanawiasz się, co to były za szkarady na uczcie? Otóż zwą się Ghazneth i są wyjątkowo niebezpieczni jedna Avada na nich nie wystarczy, co najwyżej spowolni je, jeśli chcesz jednego z nich zabić musisz użyć zaklęć starożytnych, których cię nauczę a najlepiej służy do tego magiczny miecz obojętnie, jakie zaklęcia są w nim zawarte musi być magiczny.

Ich pan Szalony Król Boldovar jest najgorszy z całego Hellionu i… lepiej nie pytaj, czemu ma przydomek „Szalony” powiem tylko, że dorobił się go w bardzo… krwawy sposób. Co jeszcze chciałbyś wiedzieć?


– Jeden z tych Ghazneth wspomniał coś o Księdze Umarłych, co to takiego?


– W księdze tej są zapisane najmroczniejsze i najbardziej śmiercionośne formuły, jeśli Volemort
dostanie ją w swoje łapska i połączy z Czarnym Kryształem… to będzie koniec wszelkiego życia.


– A nie można jej zniszczyć?


– Próbowaliśmy i nic z tego nie wyszło.


– Właśnie powiedz, w jaki sposób kontrolujecie smoki i czemu macie takie kolorowe stroje?


– Smoki same wybierają sobie właściciela tym samym łączą się ze sobą więzią umysłową… rozmawiają telepatycznie, wyczuwają, gdy jedno z nich ma kłopoty i rozumieją mowę innych smoków. A czemu ludzie są tak ubrani? Bo po wybraniu sobie pana smok oddaje kilka łusek, z których robi się pancerz jeźdźcowi i dla tego maja takie kolory, by odpowiadały każdemu smokowi.


– To musi być niesamowite mieć taką zbroje.


– To prawda, bo zbroja sama w sobie jest niesamowita… Jest bardzo lekka i bardzo wytrzymała odbija większość klątw i uroków a do tego bardzo wygodna.


– Wiesz przydałaby mi się taka.


Kal uśmiechną się szeroko i wstał z fotela, i znikł za drzwiami do sypialni a po chwili wrócił niosąc coś w rękach.


– Mam tu coś dla ciebie niech będzie spóźniony prezent urodzinowy.


– Co to jest? – Spytał Harry.


– To jest jajo – odparł.


– Jajo? – Zdziwił się.


– Tak jajo… smoka.


– Naprawdę?!?!


– Taak mam go od bardzo dawna zabrałem go z Avalonu z nadzieją znalezienia mu godnego właściciela… i oto go znalazłem… ciebie Harry.


– C-co, mnie?!?! A… ale co ja zrobię z takim ogromnym zwierzakiem?


– Ten smok jest wyjątkowy, bo były tylko dwa takie jaja jedno zostało w Avalonie a samica wykluła się jakieś 4000 lat temu, ty Harry masz samca.


– No dobra, ale co ja z nim zrobię jak dorośnie?


– Nie martw się będzie zaledwie trzy razy większy do twojej sowy śnieżnej a powinien wykluć się za jakiś tydzień.


– Dzięki… ja naprawdę… nie wiem, co powiedzieć.


– Wystarczy, że się zgodzisz – mówiąc to wyciągną jajo wielkości strusiego w stronę chłopaka,


– Zgoda – i wziął je do rąk, gdy to zrobił jajo rozjarzyło się pomarańczowym światłem i po chwili zgasło,


– A więc załatwione od tej pory jesteście ze sobą połączeni.


Chłopak uśmiechnął się szeroko na samą myśl, jaką minę zrobią jego przyjaciele jak powie im o smoku.


– Niedługo będzie świtać lepiej idź i prześpij się trochę.


– Ale dyrektor zabronił opuszczać Wielką Sale…


– To już nie aktualne, jest czysto.


– To na razie i dzięki za prezent.


– Nie ma, za co aha i jeszcze jedno o dwunastej pierwszą lekcję masz ze mną, więc mam nadzieje, że przyjdziesz… chcę urządzić mały pojedynek – powiedział.


– Oczywiście, że będę – odparł z uśmiechem Harry – znikł za drzwiami.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Sob 23:37, 09 Cze 2007  
Aravan
Potomek Slytherina



Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 804
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Podmroku


Rozdział IX

Chłopak wszedł cicho do Pokoju Wspólnego gryfonów, usiadł w fotelu naprzeciw kominka i utkwił pusty wzrok w ledwo żarzącym się palenisku.

– I jak ja mam cię nazwać? – Mrukną do siebie wodząc delikatnie palcami po skorupie jaja. Było idealnie gładkie oraz lekko ciepłe no i niestety trochę ciężkawe.

– Musi być to coś wyjątkowego… hm… może Mephion?

Jajo zadrgało lekko a w umyśle chłopaka rozległ się cichy zadowolony pomruk.

– Więc to jest ta więź umysłowa… Super! To od tej pory nazywasz się Mephion –jajo znów zadrgało i chłopak ponownie usłyszał zadowolony pomruk.

Czuł, że powieki mu się same zamykają, choć nie czuł zmęczenia czy senności oparł głowę na oparciu fotela… zasnął.

Stał w lekko oświetlonym purpurowym światłem okrągłym pomieszczeniu, cała ściana pokryta była dziwnymi symbolami. Chłopak podszedł do niej, aby się temu przyjrzeć a po chwili stwierdził, że przydałaby się tu Hermiona. Odwrócił się i spojrzał na sufit, ale zamiast niego była dziwna srebrna mgła wirująca w okół białej kuli. Czuł, że wypełnia ją bardzo potężna magia z resztą całe to pomieszczenie było nią przepełnione w końcu jego wzrok powędrował do podłogi…na samym środku był wspaniały krąg otoczony pierścieniem, pierścień był zrobiony z ośmiu ułożonych na przemian dwóch różniących się wyglądem płyt. Jedna była długa i wąska w kształcie wygiętego w lekki łuk prostokąta a drugi o połowę krótszy i nieco szerszy kwadrat również w kształcie łuku, cały pierścień pokryty był identycznymi jak na ścianie symbolami w środku znajdował się wielki okręg prawie stykający się krawędzią z pierścieniem a na samym środku był jeszcze jeden lecz o wiele mniejszy krąg z którego odbiegały namalowane płomienie.
Nagle poczuł lekkie wibracje pod stopami w następnej chwili symbole na ścianach rozjarzyły się niebieskim światłem a potem zaczęły wylatywać ze swoich miejsc i zaczęły wirować wokół okręgu by po chwili spiralą wnikać w białą kule, która z każdą sekundą coraz jaśniej świeciła… Harry był trochę wystraszony w końcu nie wiedział, co się za raz stanie. Gdy ostatni znak znikł wewnątrz kuli ta zmieniła barwę na jasny zielony.
Krąg, co raz mocniej zaczął wibrować a znaki na nim świeciły na niebiesko nagle gruby jasno zielony promień światła wystrzelił z kuli i z impetem uderzył w sam środek kręgu wywołując oślepiający błysk… po kilku sekundach wszystko ustało teraz wszystkie symbole w pomieszczeniu lśniły błękitnym światłem a mgła unosząca się pod sufitem przysłoniła kulę i utworzyła się w lej sięgający ziemia Harry stał nie zdolny wypowiedzieć ani jednego słowa z zachwytu. Po chwili ujrzał świetlistą postać wyłaniającą się z wiru, która w następnej chwili rozjarzyła się oślepiającym żółtym światłem, zamknął oczy a gdy je ponownie otworzył dziwne światło znikło wraz z tym czymś, co je wywołało, „Co to było?!”Pomyślał i zaczął się rozglądać, ale już nie znajdował się w tamtym pomieszczeniu tylko z powrotem w PW „To na pewno nie był zwykły sen, co to mogło znaczyć?…” Umysł chłopaka zaczęły wypełniać pytania, „Co to za komnata i gdzie ona jest? I kim była ta świetlista postać…”

– Cześć Harry – przywitał się Ron, który właśnie wyszedł z dormitorium i wyrwał chłopaka z rozmyślań.

– Cześć – odpowiedział spoglądając na zegarek. Dochodziła dziewiąta. – „Później nad tym pomyślę i zachowam to na razie dla siebie” – pomyślał.

– Czemu cię nie było w WS.

– Rozmawiałem z Kalem.

– Tak a o czym? – Zainteresował się rudzielec a jego wzrok spoczął na pewne jrzeczy, którą chłopak trzymał na kolanach.

– H-arry! Czy-t to jeeest jajo Ssmoka??

– Tak, a tak w ogóle to skąd wiesz? – Odparł zdziwiony Potter.

– Stary! Mój brat się nimi zajmuje – rzekł dumnie.

– Skąd je masz? – Dodał nadal zszokowany.

– Od Kala jako spóźniony prezent urodzinowy – odparł.

– Żartujesz?!

– Serio Ron…

– Też bym chciał TAKI prezent… – rozmarzył się rudzielec.

– Jaki prezent? – Spytała Hermiona schodząc ze schodów prowadzących dodormitorium a za nią podążała Jessica.

– Zgadnijcie, co dostał Harry – powiedział podniecony Ron.

– Mam nadzieje, że nie szlaban – powiedziała Hermiona patrząc na chłopaka podejrzliwie.

– Jaki tam szlaban… dostał jajo s…

– …strusia? – Palnęła Jessica patrząc na owe jajo bezpiecznie spoczywające na kolanach chłopaka..

– Jakiego tam strusia – oburzył się Ron nie wiedzą dziewczyny – smoka, to jest jajo smoka.

– CO TAKIEGO?! – Wykrzyknęły obie dziewczyny równocześnie.

– Harry! Czyś ty zwariował!

– O co ci chodzi Hermiono? – Zdziwił się Harry.

– O to, że trzymasz na kolanach SMOKA! A poza tym On będzie wielki jak tamte na zewnątrz i z pewnością niebezpieczny a jak ty Go będziesz wychowywał, co? Poza tym posiadanie Tych stworzeń jest zabronione przez ministerstwo i… i kto ci Go w ogóle dał?

– Ale, o co tyle krzyku? – Zdziwił się Ron wybuchem dziewczyny.

– O to, że Harry może mieć kłopoty.

– Spokojnie mam go od Kala – powiedział Harry.

– Co?! Dał ci to jajo NAUCZYCIEL!… - Powiedziała ostro.

– A ma jeszcze jakiegoś??? – Spytała nagle Jessica na, co Hermiona wywróciła oczami.

– Miał tylko jednego – odparł.

– Szkoda…

– Czy wy mnie w ogóle słuchacie? – Oburzyła się brązowo włosa.

– Hermiono proszę usiądź już wam wszystko wyjaśniam.

Tak, więc chłopak opowiedział przyjaciołom o rozmowie z Kalem a z każdym następnym zdaniem oczy słuchaczy robiły się coraz większe…

– Ekstra stary! Rozumieć smoki „więź umysłowa”, ale czad! – Zachwycał się Ron.

– Wiem też mi się to podoba.

– Jak go nazwiesz – spytała Jessica.

– Mephion, nazwałem go Mephion.

– Fajnie brzmi a kiedy się no… wykluje?

– Za jakiś tydzień…

– Wiesz, co jakoś nie jestem pewna, że będzie on malutki w końcu to smok –wtrąciła się Hermiona.

– Skoro Kal powiedział, że będzie nieco większy od Hedwigi to na pewno tak będzie a jak nie to przynajmniej będę miał, czym poszczuć Voldemorta jak się na niego natknę – powiedział z dziwnym błyskiem w oku chłopak.

– A czemu miał byś się akurat na NIEGO natknąć? – Spytała zdziwiona Jessica.

– Yyy niee tak mi się tylko powiedziało…

– Hej a co myślicie o tej Księdze Umarłych – Ron szybko zmienił temat.

– Nie wiem nigdy o niej nie słyszałam – zamyśliła się Hermiona.

– Zaraz – wtrąciła się blondynka zapominając o zadanym wcześniej pytaniu –pamiętacie, co powiedział profesor w tedy w WS?

– Że nigdy mu (Voldemortowi) jej nie odda…, co znaczy… – zaczął Harry.

– ,…że on ją ma albo wie gdzie jest ukryta! – Zakończył Ron.

Rozmawiali tak jeszcze do dziesiątej w końcu z głodu postanowili iść do Wielkiej Sali coś zjeść wzięli swoje torby Harry swoją oczywiście powiększył i wzmocnił specjalnym zaklęciem i włożył do niej jajo.

– Biedna Levander – westchnęła nagle Hermiona, gdy szli korytarzem.

– Niby, czemu biedna? – Zaciekawił się Harry.

– No, bo podkochuje się w naszym nauczycielu Obrony – rzekł Ron tłumiąc śmiech.

– To faktycznie biedna w końcu Kal jest od niej „nieco” starszy – powiedział rozbawiony tą wiadomością zielonooki, na co wszyscy roześmiali się wesoło.

– Ale jestem głodny – zaczął Ron, gdy tylko usiedli przy stole.

– Żadna nowość – mruknęła Hermiona.

– Ciekawe, kiedy zaczną się rozgrywki Quidditcha? – Potter szybko zmienił temat czując nadchodzącą burze.

– Oby jak najpóźniej przynajmniej do czasu aż skompletujemy drużynę – westchną Ron

– A właśnie, kto jest kapitanem teraz? – Spytała Jessica, na co reszta wzruszyła tylko ramionami i zabrali się za jedzenie.

Po pół godzinie Harry zaproponował odwiedzić Syriusza już mieli wstać gdy dyrektor podniósł się ze swojego miejsca i poprosił o chwilę uwagi.

– Drodzy uczniowie – zaczął – nim rozejdziecie się na lekcje chcę was poinformować o jednej sprawie… mianowicie – urwał na kilka sekund po czym ciągną dalej – pierwsze rozgrywki Quidditcha odbędą się już za dwa tygodnie – Wielka Sala wypełniła się radosnymi okrzykami, na co Dumbledore podniósł rękę uciszając tym samym wszystkich – pierwszy mecz będzie pomiędzy Gryffindorem a Slytherinem to wszystko, co chciałem przekazać.

– Super! – Ucieszyli się Harry z Ron’em.

– To teraz trzeba się dowiedzieć, kto jest kapitanem – zauważyła blond włosa dziewczyna.

– Potter, Weasley! – Za plecami chłopaków pojawiła się Katie Bell – w piątek po lekcjach będzie nabór do drużyny więc lepiej się stawcie na boisku –powiedziawszy to odeszła na drugi koniec stołu.

– No to już wiemy, kto jest kapitanem – powiedział kwaśną miną Harry.

– To, co? Idziemy odwiedzić Syriusza? – Dodał po chwili.

W wyśmienitych humorach udali się do Skrzydła Szpitalnego.

– Cześć Syriuszu – powiedział Harry, gdy znaleźli się w pomieszczeniu.

– Witajcie – przywitał ich mężczyzna.

– Jak się czujesz – spytała Hermiona.

– Znakomicie… a kim jest ta młoda dama?

– To nowa uczennica Hogwartu Jessica Steele – wyjaśnił Harry.

– Miło cię poznać ja jestem Syriusz Black i jestem ojcem chrzestnym Harry’ego.

– Mnie również miło pana poznać – rzekła dziewczyna.

– Jaki tam znowu pan… skoro przyjaźnisz się z moim chrześniakiem to możesz mim ówić po imieniu.

– Słyszałeś, co się działo w szkole?

– Jeśli chodzi ci Ron o te „odwiedziny” tych stworów to tak Albus już mi powiedział ciekawe, jakim sposobem przedostali się przez „ochroniarzy”?

– Profesor Kal od razu poszedł to sprawdzić, ale czy się czegoś dowiedział? Nie wiemy – powiedziała Hermiona.

– Ech… - westchną Black – czas najwyższy opuścić Skrzydło tylko wypije te eliksiry – wskazał ręką na kilka fiolek stojących na stoliku – żeby Pomfrey się odczepiła… wiecie jest zbyt nad opiekuńcza – po tym stwierdzeniu zaśmiali się wesoło.

– Chodźmy lepiej, bo mamy tylko dziesięć minut – oświadczyła Hermiona.

– Racja – zauważył Ron.

– To na razie Syriuszu – powiedzieli chórkiem.

– Do zobaczenia – zawołał za nimi.

– Jaki jest plan na dziś? – Spytał Ron.

– Pierwsze mamy 2 godziny Obrony a potem eliksiry też 2 godziny – odpowiedziała mu Hermiona.

– Raczej to wy macie z nietoperzem lekcje ja z eliksirów miałem, „Z” więc zamiast tego mam ONMS – zauważył Ron.

– Szczęściarz – mrukną Harry.

– Po Eliksirach mamy wolną godzinę – mówiła dalej – i na koniec znów 2 godziny OPCM’u

** *

– Witam wszystkich –Zaczął Kal, gdy wszyscy weszli do klasy – mamy dziś 4 godziny na pierwszy chdwóch urządzimy sobie sprawdzian waszych umiejętności, czyli pojedynki –machnął krótko ręką a ławki znikły – na pierwszy ogień poproszę… panna Granger i panna Parkinson reszta niech cofnie się pod ścianę – znów machną ręką a po chwili pojawiło się podwyższenie.

Obie dziewczyny weszły na owe podwyższenie i ukłoniły się sobie.

– DRĘTWOTA! – Pierwsza rzuciła zaklęcie Pansy.

– PROTEGO – krzyknęła Hermiona.

W ostatniej chwili ślizgonka uskoczyła w bok unikając trafienia własnym zaklęciem.

– PETRIFICUS TOTALUS! – Krzyknęła ślizgonka.

Hermiona zrobiła szybki unik i krzyknęła po chwili – TARANTALLEGRA!

Pansy padła na ziemię a jej nogi zaczęły wykonywać dzikie pląsy.

– Dobrze panno Granger 10 punktów dla Gryffindoru, następni to pan Weasley i pan Goyle
Ron szybko poradził sobie z gorylem blondasa wystarczyło zaklęcie rozbrajające i szybka drętwota i po kłopocie. Na piętnaście minut przed końcem lekcji Kal zaryzykował i poprosił Harry’ego i Dracona.
Stanęli na podium, lecz ani jeden ani drugi nie ukłonił się Malfoy wyglądał na pewnego siebie a Harry stał i myślał, co ma zrobić blondasowi wiedział, że nie może przesadzać…, ale chciał też go upokorzyć.

– Ech… zaczynajcie.

– EXPELIARMUS! – Krzykną Malfoy.

– PROTEGO – powiedział spokojnie Harry.

– FURNUNCULUS!

Potter zrobił zgrabny unik i powiedział cicho – EXPELIARMUS – różdżka Malfoy'a wyrwała mu się z ręki i poleciała w stronę zadowolonego gryfona ten złapał ją wlocie i powiedział:

– Malfoy myślałem, że lepiej się postarasz… syn śmierciożercy i nie potrafi pokonać zwykłego gryfona? – I odrzucił mu jego różdżkę.

– DRĘTWOTA! DRĘTWOTA! DRĘTWOTA! – Miotał zaklęcia czerwony na twarzy blondyn.

– Wiesz co? To już mój kuzyn Dudley lepiej by się postarał.

Po tym stwierdzeniu wszyscy gryfoni wybuchli śmiechem gdyż często Potter im opowiadał o swoim kuzynie.

– „Bardzo przypominasz mnie samego, Harry, gdy byłem w twoim wieku… bawienie się z przeciwnikiem chodź w każdej chwili możesz go pokonać… zupełnie jak ja w jego wieku” – pomyślał Kal uśmiechając się delikatnie.

– Sam tego chciałeś Potter – powiedział wściekły Draco – IMMOLATE! – Krzykną.

– MURSSAT! – Gryfon zareagował instynktownie rzucając zaklęcie tarczy, która odbiła czar posyłając go w stronę ślizgona ten widząc lecące w jego stronę zaklęcie padł plackiem unikając posmakowania własnego czaru.

– Skoro tak too… CONJURE! – Krzykną Harry.

Malfoy dopiero, co się podniósł a za chwilę ponownie leżał na ziemi powalony zaklęciem
– INFUSO – Harry wypowiedział cicho zaklęcie celując w ślizgona uśmiechając się przy tym perfidnie.

Nagle blondyn cofnął się gwałtownie, rozejrzał w okuł trzęsąc się przy tym jak osika.

– Czczego chc-ecie? – Wyszeptał drżącym głosem.

– Malfoy co ci? – Spytał ktoś z pośród ślizgonów.

– ZOOOSTAAW MNIEE – zawył przerażony Draco.

– Draco?! Co ci jest?! – Spytała płaczliwym głosem Pansy.

– AAAAAA!!! – Wrzasną na jej widok.

Wszyscy gryfoni a nawet i ślizgoni wpatrywali się w Dracona w zdumieniu i oszołomieniu.

– Hej Malfoy – zawołał do niego Harry, na co ten odwrócił się w jego stronę iaż cofną się parę kroków w tył – Bu! – Ostatnie słowo niemalże szepną dając krok w stronę Malfoya.

Blondyn cofnął się jeszcze bardziej, lecz podest się mu skończył i z głośnym jękiem wylądował na podłodze metr niżej, na co gryfoni wybuchli śmiechem i w tym momencie zadzwonił dzwonek kończący lekcję.

– Świetnie Harry 10 punktów dla Gryffindoru a teraz pięć minut przerwy ty Harryzostań – zwrócił się do chłopaka widząc, że ten zbiera się do wyjścia.

Kal machną ręką a drzwi się zamknęły.

– Jak to zrobiłeś? – Spytał od razu.

– Co takiego? – Zdziwił się chłopak.

– Jak udało ci się użyć zaklęcia w ten sposób?

– W jaki? Nie rozumiem przecież sam mnie go nauczyłeś.

– Tak nauczyłem, ale to, co było na treningu sprawiało, że przeciwnik o słabym umyśle uciekał, ponieważ górę brały jego słabe nerwy i obawa, że może zginąć…,ale to, co zademonstrowałeś teraz jest zupełnie inne, podobne, ale inne. Ty sprawiłeś, że przeciwnik bał się wszystkiego, co go otacza nie wiem, jakim cudem, ale jego umysł sprawił, że widział zamiast uczniów coś, co go przerażało…

– A…ale jak? – Dziwił się chłopak.

– Nie wiem nawet ja tak nie potrafię – urwał na chwilę – wygląda na to, że twoje zaklęcie podziałało na młodego Malfoy'a jak wyzwalacz, widocznie nieświadomie wpłynąłeś na jego świadomość i podstawiłeś mu obraz, którego najbardziej się bał a samemu o nim nie wiedząc… będę musiał pomyśleć nad tym…

Dobrze Harry za chwilę zacznie się lekcja, więc odłożymy tę rozmowę na inny termin.

W tym momencie zadzwonił dzwonek i uczniowie weszli do klasy żywo rozmawiając na temat pojedynku i zachowania blondasa oczywiście gryfoni naśmiewali się ze ślizgona.
Na drugiej lekcji odpuścili sobie pojedynki a zabrali się za przypomnienie zaklęć z poprzednich lat, choć niewiele zdążyli sobie przypomnieć przez jedną godzinę. Tuż przed końcem lekcji Kal zakomunikował, że dziś lekcje Eliksirów i Obrony zostały odwołane a w zamian jest wypad do Hogsmeade.

– Hehe Harry nieźle załatwiłeś Malfoya z pewnością już całą szkoła o tym gada –zaczął Ron piętnaście minut później.

– A właśnie, co chciał od ciebie Kal? – Spytała Hermiona.

– Rozmawialiśmy o tym zaklęciu, którego użyłem na Malfoy’u… – i opowiedział i mo całej rozmowie.

– Dziwne – mruknęła po chwili Hermiona.

– Co jest dziwne? – Spytał chłopak.

– To, że zaklęcie podziałało w ten sposób.

– I co z tego? Grunt, że ten kretyn dostał za swoje – powiedział Ron wzruszając ramionami.

– Wiecie, może chodźmy zostawić graty? – Wtrąciła się Jessica.

– Dobry pomysł – poparli ją wszyscy.

Parę minut później cała czwórka stała przy wejściu do Wielkiej Sali patrząc nas porą grupkę gryfonów, puchonów i krukonów wybuchającą, co chwila śmiechem a niektórzy pokazywali sobie palcem na czerwonego na twarzy Malfoy’a pewnie ze wstydu lub wściekłości lub też i jedno i drugie.

– Wiesz, co Ron? – Zagadną Harry.

– Co?

– Wygląda na to, że przez najbliższe kilka dni nasz kochany ślizgonek nie będzie mieć spokoju – rzekł z satysfakcją chłopak.

– Taa…

– O! Wychodzi – dodał Ron po chwili.

Malfoy wstał od stołu i szybkim krokiem ruszył do wyjścia mamrocząc coś pod nosem.

– Draco nie przejmuj się nimi – krzyknęła Pansy Parkinson – niech sobie gadają,– ale on jej nie słuchał.

– Draco skarbie – ponownie krzyknęła, na co chłopak zazgrzytał zębami –…Myszko! – Zawołała, gdy ten był parę metrów od wyjścia.

Po tym stwierdzeniu cała sala umilkła a blondyn staną jak wryty z szeroko otwartymi oczami po kilku sekundach Wielka Sala eksplodowała śmiechem a spora część uczniów aż pospadała z krzeseł śmiejąc się wniebogłosy. Malfoy zrobił się tak czerwony, że nawet pomidor w porównaniu z nim wydawał się być biały.Ślizgon, czym prędzej wybiegł z Sali przeklinając ten jakże cudowny dzień a zanim leciały zdania typu „Myszko nie uciekaj”, „Myszko…” a każde zdanie tego typu kończyły salwy śmiechu. Harry, Ron, Hermiona i Jessica stali a raczej leżeli w wejściu do WS i dosłownie płakali ze śmiechu w końcu po dobrych 10minutach się uspokoili i wyszli z zamku.

– To było mocne! – Chichotał Ron.

– Oj biedny Malfoy – westchną teatralnie Harry – jak ona mogła Tak nazwać arystokratę? – Po jego słowach wybuchli śmiechem.

– On biedny? Raczej biedna myszka jak można takie zwierzątko z nim porównać? – Powiedziała poważnym tonem Hermiona by po chwili z resztą towarzystwa wybuchnąć ponownie śmiechem.

– Och przestańcie już błagam – powiedziała trzymając się za brzuch i próbując przestać się śmiać Jessica, – bo brzuch mnie rozbolał od tego ciągłego śmiania się.

– No nareszcie jesteśmy – oznajmił Harry.

– To gdzie idziemy? – Dodał po chwili.

– Yyy… wiesz Harry… no, bo ja i Hermiona… myy… - jąkał się rudzielec.

– Ron zaprosił mnie do nowo otwartej kawiarenki… wybacz, że dopiero teraz ci mówimy zapomnieliśmy po prostu…

– Nic się nie stało Hermiono, naprawdę.

– Więc nie jesteś zły?

– A niby, czemu miał bym być Ron? – Zdziwił się chłopak, po czym uśmiechną się wesoło.

– To w takim razie do zobaczenia potem – dodał po chwili i rozeszli się w przeciwne strony.

– To, dokąd idziemy? – Spytała chłopaka Jessica.

– Może Miodowe Królestwo?

Pół godziny później obładowani przeróżnymi smakołykami przechadzali się po wiosce, co i raz mijając aurorów a czasem i któregoś z „ochroniarzy” Hogwartu.Rozmawiali o wszystkim i o niczym jak się okazało dziewczyna lubi Quidditcha,ale woli oglądać mecze z trybun „wspaniały sport, lecz zbyt niebezpieczny jak dla mnie” jak to powiedziała i po części miała rację. Po godzinie takiego bezcelowego łażenia dotarli na skraj wioski usiedli na ławeczce pod drzewem i zaczęli zajadać się zakupionymi słodyczami.

– Trochę za spokojnie się zrobiło nie uważasz? – Odezwała się dziewczyna.

– Co masz na myśli?

– No to, że nie ma żadnych doniesień o atakach i tym podobnych.

– To jest cisza przed burzą – westchną cicho.

– Słucham?

– Mówię, że to cisza przed burzą – powtórzył chłopak.

– Mam dziwne przeczucie, że wkrótce coś się wydarzy – dodał po chwili – coś złego.

– Myślisz, że jesteśmy tu… w Hogwarcie bezpieczni? – Spytała niepewnie dziewczyna.

– Mam taką nadzieję Jess… – westchnął.

W tym samym momencie przed nimi wylądował smok był cały złoty a uroku dodawał zwierzęciu złota grzywa i tak samo złota kitka na końcu masywnego ogona.

– Jaki piękny – westchnęła z nie małym zachwytem dziewczyna.

Chłopak nic nie odpowiedział wpatrywał się tylko jak smok ugina przednie łapy,aby jeździec mógł bez problemu zejść z jego grzbietu. Po chwili mężczyzna w złotej zbroi staną na ziemi i odezwał się w dziwnym języku do smoka:

– Geltea est omnis divisa partes tres – powiedziawszy to poklepał stworzenie połbie po czym odwrócił się a jego wzrok padł na dwójkę młodych czarodziejów.

– Witajcie – odezwał się do nich – chcecie się mu bliżej przyjrzeć?

– Nie obawiajcie się nic wam nie zrobi – dodał widząc ich miny.

Harry wziął głęboki wdech i ostrożnie zbliżył się do olbrzyma a zanim krok w krok szła Jessica.

– Jest wspaniały – wyszeptał chłopak.

– Ma jakieś imię? – Spytała dziewczyna dotykając delikatnie łusek.

– Tak, ma na imię Magoth.

– Pewnie zastanawiasz się, co powiedziałem?

– Kazałeś mu zostać i wypatrywać wrogów…

– Widzę, że więź między tobą a twym smokiem się umacnia – uśmiechną się do niego pogodnie. – A jak tam twój smok wybrałeś mu imię?

– Nazwałem go Mephion

– Fajne – uśmiechną się mężczyzna – jak już ci się wykluje to powiedz, bo musisz wiedzieć, że narodziny smoka to rzadkość i będziemy musieli to uczcić.No, ale na mnie już czas muszę troszkę odpocząć i zjeść coś… – zaczął się oddalać, gdy nagle się odwrócił.

– Zapomniałem się przedstawić nazywam się Owden – skinął lekko głową i odszedł.

– Masz ochotę na kremowe piwo? – Zapytał po chwili Harry.

– Wiesz, chętnie – odparła z uśmiechem.

W barze „Trzy Miotły” znaleźli sobie wolny stolik a tak się złożyło, że siedzieli niedaleko stolika piętki jeźdźców…

– I co były jakieś kłopoty? – Odezwał się jeden z siedzących mężczyzn.

– Nawet najmniejszych… niema po nich najmniejszego śladu… - odezwał się siedzący naprzeciwko mężczyzna a był to ten sam człowiek, którego nie dawno poznali.

– Przeszukaliśmy cały zakazany las wzdłuż i w szerz, i nic nawet jego kryjówki,które odnaleźliśmy świecą pustkami – tym razem odezwał się kobiecy głos.

– Coś się szykuje mam złe przeczucia – powiedział Owden.

– Dobra skoro już wszyscy zjedli możemy ruszać – dodał po chwili i wstał od stołu, ruszył do wyjścia a za nim podążyła reszta.

Gdy wyszli Harry poszedł po dwie butelki piwa kremowego a po chwili siedział z powrotem.

– Jak widać nie tylko ja mam złe przeczucia – westchnął.

– Myślisz, że Sam-Wiesz-Kto coś planuje? – Spytała.

– Taa… On zawsze coś planuje pewnie nawet pójście do kibla – powiedział z ironią.

– A jak ci się podoba Hogsmeade? – Zmienił temat.

– Jest fantastyczne… podobno jest tu też nawiedzony dom?

– Owszem, chodź pokaże ci.

– To jest właśnie ten dom… Wrzeszcząca Chata i tak naprawdę nie jest nawiedzony– oznajmił chłopak wskazując ręką na dom nieopodal.

– Nie jest? – Zdziwiła się dziewczyna.

– Nie jest i nigdy nie był. To tu, gdy była pełnia Remus Lupin był zamykany,aby móc przemienić się w wilkołaka i nikomu nie wyrządzić krzywdy… podczas każdej pełni wspierali go mój ojciec, Syriusz i… Peter Pettigrew – tego ostatniego wymienił z jawną pogardą i obrzydzeniem, że aż dziewczyna się wzdrygnęła, – gdy dowiedzieli się, że ich przyjaciel jest wilkołakiem postanowili zostać nielegalnymi animagami by być przy nim za każdym razem i gokontrolować po przemianie – mówił – to w tym miejscu poznałem mojego ojca chrzestnego – uśmiechną się delikatnie.

– Musieli być prawdziwymi przyjaciółmi – powiedziała po chwili milczenia dziewczyna

– Owszem byli… z jednym wyjątkiem.

– Nie rozumiem.

– Pewien podły szczur imieniem Peter wydał moich rodziców Voldemortowi a jeszcze przez niego Syriusz spędził 12 lat w Azkabanie za coś, czego niez robił…

– Przepraszam – powiedziała nagle Jessica

– Za co?

– Za moją ciekawość.

– Nie masz, za co z resztą teraz, gdy Syriusz wrócił znów mam dwójkę najlepszych przyjaciół mojego taty – powiedział uśmiechając się,

– Wracajmy już do zamku – rzekła, na co chłopak skinął lekko głową i ruszyli w stronę zamku.
** *
Tym czasem w zupełnie inny miejscu…

– Wszystko idzie zgodnie z twoim planem panie – odezwała się jedna z stojących zakapturzonych postaci – nasza armia z każdym dniem rośnie w siłę…

– Obecnie masz na swoje rozkazy panie Trolle, Gobliny, Orków i Wyverny –oznajmiła inna postać.

– Doskonale… dobrze się spisaliście – powiedział Czarny Pan, – ale to i tak mało.

– Prawa ręko! – Zawołał lord.

Po minucie w komnacie pojawił się wzywany mężczyzna.

– Mam dla ciebie zadanie – rzekł z dziwnym błyskiem w oku Czarny Pan.

– Co to za zadanie, mój panie?

– Musisz przeciągnąć na naszą stronę Cyklopy, Bechemoty i Hydry resztą zajmę się osobiście.

– Jak rozkażesz… tak się stanie mistrzu.

– I sprowadzisz ich tutaj… wyruszysz za dwa dni – dodał Czarny Pan.

– Jak sobie życzysz – mówiąc to skłonił się nisko i opuścił komnatę.

– Czas tchnąć życie w to miejsce! – Powiedział, po czym zaczął się śmiać zimnym śmiechem szaleńca a jego oczy błysnęły złowieszczo.

Weszli do ogromnego pomieszczenia oświetlonego zielonym światłem pochodni. Na samym środku coś się unosiło tym czymś jak się okazało było serce, czarne niczym najczarniejsza noc i w dodatku BIJĄCE!

– Merlinie! – Pomyślał Severus Snape przełykając z trudem ślinę, – po jakie licho mu serce demona! Co ten szaleniec zamierza uczynić?!

– Krakenum virorum facta moresque posteris tradere antiquitus usitatum!…(Krakenie synu ciemności przybądź na me wezwanie!) – Zawołał Czarny Pan.

– Ne nostris quidem temporibus quamquam incuriosa suorum aetas omisit… (niech twoja moc obudzi dom mego przodka).

– … Quotiens magna aliqua ac nobilis virtus vicit… (wszystko, co złejest ku twej chwale) – Czarny Pan mówił z coraz większym wysiłkiem a na jeg oczole pojawiły się krople potu.

– … ignorantiam recti et invidiam… (oraz potędze) – jego głos był drżący lecz nie tracił na sile.

– …supergressa est vitium parvis magnisque civitatibus commune…(Najmroczniejszy z mrocznych niechaj krew moja cię przywiedzie…) – przeciął nadgarstek i upuścił kilka kropel na serce, które co raz to mocniej biło.

Pochodnie na ścianach niemalże pogasły, gdy nagły podmuch lodowatego wiatru pojawił się w zamkniętej komnacie obecni przy rytuale śmierciożercy cofnęli się pod ścianę z przerażeniem w oczach jedynie Boldovar stał na swoim miejscu i trzymał w żelaznym uścisku przerażonego człowieka.

– …Sedapud, priores ut agere digna memoratu pronum magisque in aperto erat itaceleberrimus quisque… ingenio!!! (…do mnie, niech ta ofiara cię zadowoli, a moja wola niech się wypełni… przybądź!!!)– Ostatnie słowo ledwo wypowiedział na szczęście została już ostatnia część rytuału… złożenie ofiary.

Lord skiną na Ghazneth a ten podniósł ofiarę i położył pod czarnym bijącym sercem. Uśmiechną się sadystycznie i szybkim ruchem ręki urwał ofierze głowę.Po kilku minutach z ciałem i sercem zaczęło się coś dziać… Zaczęły je oplatać czarne liny niczym winorośl po paru sekundach nie było ani śladu zarówno serca jak i ciała… Nagle cała forteca się zatrzęsła i wydał z siebie przerażający ryk. Lord Voldemort opierający się o ścianę i dysząc ciężko uśmiechną się demonicznie i powiedział spokojnym zadowolonym głosem:

– Udało się, udało się mi to, czego ty, Gyphonie nie zdążyłeś zrobić…

** *
– Harry coś się stało? – Spytała Jessica siedząc w Pokoju Wspólnym Gryffindorui obserwując jak chłopak rusza się niespokojnie.

– Coś jest nie tak Jess – powiedział i wstał z fotela.

– Gdzie idziesz? – Spytała.

– Muszę z kimś porozmawiać… niedługo wrócę – odparł i wyszedł.

Szybkim krokiem przemierzał korytarze w końcu po kilku minutach dotarł do celuzapukał kilka razy w drzwi nauczyciela Obrony i po usłyszeniu cichego „proszę”wszedł do środka.

– Witaj Harry, co cię do mnie sprowadza?

– Siadaj – dodał po chwili mężczyzna.

– Kal masz czasem taki dziwne uczucie, że… - zaczął chłopak, ale Kal muprzerwał.

– …Że coś jest nie tak? Tak ja też to czuję.

– Co to może oznaczać? – Spytał chłopak.

– Na pewno nic dobrego Harry.

– Voldemort jest z czegoś bardzo zadowolony – rzekł cicho Potter rozcierającsobie bliznę.

– A to nie wróży nic dobrego – dodał po chwili.

– Widzę, że coś cię trapi Harry.

– Taak… miałem niedawno dziwny sen – zaczął chłopak.

– Sny często są dziwne i nie zrozumiałe…, ale opowiedz mi go.

Tak, więc chłopak opowiedział cały sen z najdrobniejszymi szczegółami Kal powysłuchaniu go wyprostował się a jego twarz przybrała poważny wygląd po chwiliwstał i zaczął krążyć w tę i we w tę.

– To nie był zwykły sen Harry – powiedział odległym głosem.

– Wizja? – Spytał.

– Nie sądzę, ale jest to możliwe.

– To, co to mogło być? – Zamyślił się gryfon.

– Mam pewne przypuszczenia, co do tego snu, ale wpierw muszę się porozumieć zprzyjacielem.

– Jakie – zaciekawił się chłopak.

– Nie, nie chcę żebyś się tym teraz zadręczał… powiem ci jak będę miał pewność.

– W porządku – westchną chłopak.

– Lepiej już idź Harry… Dobranoc.

– Dobranoc Kal.


O dziesiątej wieczorem do gabinetu nauczyciela OPCM’u ktoś zapukał.

– Proszę – powiedział Kal.

– Panie mam złe wieści – odezwał się mężczyzna zamykając a sobą drzwi.

– Co się stało Thaninie?

– Właśnie patrolowałem wraz z Gallarem południową granice lasu i natknęliśmysię na ślady walki. Znaleźliśmy dwa ciała martwych Ghazneth i to… – mężczyznaimieniem Thanin podał mu kawałek srebrnej koszuli i pierścień taki sam, jakinosił Kal.

Profesor drżącą ręką sięgnął po owe rzeczy a mężczyzna ciągną dalej.

– Jego smok pilnuje głównej bramy, co oznacza…

– Że on jeszcze żyje – dokończył za mężczyznę.

– Musimy go znaleźć Thananie póki jeszcze jest szansa na ocalenie go! – Mówiłgłosem drżącym i pełnym obawy.

– Wytrzymaj… – szepną, gdy Thanan wyszedł a jego dłonie ściskały rzeczynależące do…


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Nie 19:43, 08 Lip 2007  
Aravan
Potomek Slytherina



Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 804
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Podmroku


Przez kilka następnych dni nauczyciel Obrony chodził rozdrażniony a jego lekcje były w tym czasie istną katorgą dla uczniów. Nikt nie wiedział, czemu tak się zachowuje i nikt wolał go o to nie pytać. Z resztą nie tylko on tak się dziwnie zachowywał, ale również i pozostali jeźdźcy, co jeszcze bardziej dziwiło wszystkich. Patrole wokół Hogwartu się nasiliły, choć nikt tego nie zauważył. Uczniowie falami wysypywali się na błonia ciesząc ciepłym słońcem i przyjemnym letnim wiaterkiem a zbliżające się wielkimi krokami rozgrywki Quidditcha pozwalały im zapomnieć o ostatnich wydarzeniach. Choć co po niektórzy narzekali na męczące treningi prowadzone przez nową Panią Kapitan, a raczej przez jedną osobę, Ron’a, który cały czas jęczał i twierdził, że duch Oliver’a Wood’a powrócił, aby ich dręczyć.

Harry wraz z przyjaciółmi wylegiwał się w cieniu ich ulubionego drzewa rosnącego nad brzegiem jeziora, gdy nagle Potter poderwał się z miejsca.

– Co jest? – Spytała leniwie blond włosa.

Chłopak nie odpowiedział tylko sięgną ostrożnie do torby, w której spoczywało jajo jego smoka. Teraz na gładkiej powierzchni widać było drobne cieniutkie rysy, znów się zatrzęsło i rozległo się ciche chrupnięcie.

– Wykluwa się! – Krzykną wybraniec.

Wzbudzając zainteresowanie u kilkunastu osób w tym i jego przyjaciół a przelatujący nad nimi smoczy patrol zawrócił nagle i wylądował po chwili nieopodal „ich” drzewa. Trójka jeźdźców podeszła do nich a ich pupile poczłapały za nimi. Wszyscy w napięciu oczekiwali „narodzin” i po kilku długich minutach skorupka jaja została rozsadzona od środka obsypując wszystkich wokół jej szczątkami. Ich oczom ukazał się piękny smoczek o srebrnych łuskach i ślicznych dużych platynowych oczkach. Jego ogon zakończony był puszystym pędzelkiem a jego biała grzywa powiewała lekko na wietrze. Chciał podejść do swojego właściciela, lecz łapki się mu rozjechały i nie utrzymał równowagi lądując na brzuchu. Spojrzał na Harry’ego i zapiszczał radośnie. W tym samym momencie trzy smoki zaryczały zgodnie objaśniając światu o narodzinach smoka wzbudzając tym lekką panikę wokół. Chłopak wziął go na ręce i posadził sobie na kolanach. Hermiona i Jessica patrzyły na niego z zachwytem w oczach…

– Jaki śliczny – sapnęła Granger i pogłaskała go po główce.

– Narodziny smoków to rzadkość – odezwał się jeden jeźdźców – to będzie wspaniały dzień.

– Tak, trzeba będzie to odpowiednio uczcić! – Dopowiedziało jego dwóch towarzyszy i ponownie dosiedli swych smoków i odlecieli dalej patrolować okolicę.

Gdy w sobotę zaszło słońce Hogwardzkie błonia rozświetliły pochodnie. Nad brzegiem jeziora ustawiono okrągły stół a w środku płonęło wielkie ognisko. Przy owym stole zasiadali Avalończycy i czwórka uczniów, a byli to: Harry, Ron, Hermiona oraz Jessica, zawitał też wcześniej Dumbledore, by pogratulować chłopakowi i wznieść toast.

– Myślę, że czas na ponowne wzniesienie kielichów – rzekł Kal.

Wszyscy unieśli je nad głowy i opróżnili do dna. W następnej chwili jakaś kobieta zaczęła nucić coś cicho, do niej dołączył następna a po chwili wszyscy już śpiewali za wyjątkiem młodzieży, jako że nie znali słów, więc tylko słuchali...

Księżyc świecił jasno im nad głowami a w powietrzu rozchodziła się piękna pieśń Avalonu, pieśń o odwadze, miłości i przyjaźni, pieśni o honorze i męstwie, a także o stracie, cierpieniu i śmierci...

Trwało to ponad trzy godziny a młodzież siedziała na swoich miejscach i słuchała z zapartym tchem nie zdawali sobie nawet sprawy z tego, iż tą pieśń śpiewano, gdy Avalon ruszał na jakąkolwiek wojnę... W ich oczach błyszczały łzy. Po zakończeniu jej, wszyscy powstali z uniesionymi kielichami i w ciszy wznieśli toast. Siedzieli tak do białego rana opowiadając młodym przeróżne historie, te zabawne jak i bardzo niebezpieczne...

Niedziele przespali całą, śniąc o wspaniałym Avalonie. Poniedziałkowy ranek zapowiadał się pełen niespodzianek. Kiedy przyjaciele szli na śniadanie wspominając sobotni wieczór spotkali po drodze nauczyciela obrony idącego z jakąś postacią w zielonym skórzanym stroju.

– O! Witajcie moi drodzy – przywitał ich Kal.

– Cześć – odpowiedzieli.

– Skoro się spotkaliśmy to przedstawię wam kogoś… To Alaphandar, dowódca trzystu osobowego elfickiego oddziału przysłanego do pomocy w ochronie szkoły – Elf skiną im głową.

– Ja jestem Harry Potter a to moi przyjaciele Ron Weasley, Hermiona Granger i Jessica Steel – Potter przedstawił siebie i towarzyszy.

– Miło mi was poznać – powiedział elf i ponownie skiną im głową. – Słyszałem, że niedawno świętowaliście coś – dodał po chwili.

– Ano, świętowaliśmy. W końcu nie, co dzień ogląda się narodziny smoka! – Odparł dumnie Kalgalath.

W tym momencie na poręcz schodów pierwszego piętra wskoczył smok Harry’ego, jego oczy zabłyszczały, gdy ujrzał swojego właściciela, zapiszczał radośnie.

– Mephion? Co ty tu robisz? – Zdziwił się chłopak.

– Zapomniałem ci powiedzieć, że małe smoki za nic nie chcą się rozstać ze swoim właścicielem na dłużej niż kilka minut. – Powiedział Kal i zachichotał cicho.

Smoczek rozwiną skrzydła poleciał ku Harry’emu zawzięcie machając skrzydłami. Po chwili siedział Potter’owi na ramieniu.

W Wielkiej Sali Panował ogromny gwar zapewne powodem były dodatkowe posiłki dla Hogwartu. Gdy przechodzili większość uczniów umilkła wpatrując się w nowe zwierzątko gryfona, większość dziewczyn wzdychało z zachwytu na widok małego, ślicznego smoka.

* * *

Pierwszą lekcją była Historia Magii z Binnsem, który jak zwykle przynudzał. Większość uczniów spała smacznie a inni rozmawiali między sobą. No może poza Hermioną, ona uważnie słuchała profesora. Harry i Ron z rozbawieniem przyglądali się Mephionowi, który maltretował bogu ducha winną gumową mysz (trochę powiększoną przez Weasley’a a wyczarowaną przez Potter’a).

Po lekcji z zabawki zostały strzępy.

Następnie mieli Transmutacje, Zielarstwo później ONMS i dwie godziny Eliksirów.

Lekcje u McGonagall i Sprout minęły szybko i spokojnie za to na lekcji Opieki, Hagrid całą godzinę zachwycał się pupilem gryfona i nakazał go im narysować i opisać na następne zajęcia. Niestety na koniec mieli Eliksiry (Ron miał już wolne). Lecz ku ich uciesze i lekkim zaniepokojeniu Potter’a Severus Snape wciąż był nieobecny...



* * *

Nareszcie nadszedł dzień meczu… Drużyna Gryffindor’u jadła śniadanie w ciszy, co niezbyt im szło, jedzenie rzecz jasna. Tak, więc pani kapitan wstała od stołu po piętnastu minutach a za nią poszli pozostali.

Trybuny szybko zaczęły się zapełniać rozentuzjowanymi uczniami. W szatni gryfonów panowało milczenie, nikt nie odzywał się dopiero przed wyjściem, Kaie Bell się odezwała:

– Wygramy – jedno słowo a tak wiele dla nich znaczące, wyszli na boisko i od razu zostali przywitani głośnymi oklaskami… i gwizdami ze strony sektora Slytherinu.

– To ma być czysta ładna gra, zrozumiano! – Rzekła sędzina i zadęła w gwizdek.

– WYSTARTOWALI!!!! – Rozległ się głos komentatora GRYFFINGOR JEST W ŚWIETNEJ FORMIE TAK JAK I ŚLIZGONI, CHOĆ SPORO IM BRAKUJE DO POZIOMU DOMU LWA!!! ALE TO SIĘ NIGDY NIE ZMIENIŁO!!!

– THOMAS!! – Upomniała go nauczycielka Transmutacji.

– PRZEPRASZAM PANI PROFESOR... – Powiedział Dean, – ALE TAKA PRAWDA.

Harry wzleciał wysoko z dala od latających tłuczków i przez chwilę obserwował mecz. Jak na razie gryfonom szło bardzo dobrze właśnie patrzył jak ścigający nacierają na bramkę zielonych.

– WEALSLEY PODAJE DO BELL, BELL RZUCA..., CO ONA WYPRAWIA?!?!

Katie z powodzeniem zwiodła obrońcę udając, że rzuca w bramkę, lecz jaj ręka śmignęła szybko w tył podając piłkę lecącemu nieco z boku nowo przyjętemu ścigającemu, Chris’owi Powell’owi. Ten wybił się z miotły trzymając ją jedną ręką i pięknie się składając do strzału z nożyc. Kafel z zawrotną prędkością pomkną łukiem w kierunku środkowej bramki i odbił się od bocznej obręczy uderzając zdezorientowanego bramkarza w głowę strącając go z miotły.

– UUUU... TO MUSIAŁO BOLEĆ – krzykną zachwycony Dean strzałem ścigającego a trybuny zaczęły klaskać żywo.

Ginny błyskawicznie podleciała i złapała kafla trafiając w środek obręczy.

– GOOOOL!!! – Wydarł się Thomas ledwo przekrzykując radość na trybunach. – WSPANIAŁA ZAGRYWKA NOWEGO ŚCIGAJĄCEGO, CHRIS’A POWELL’A JAK WIDAĆ NIE ON JEDEN JEST FANEM MUGOLSKIEJ PIŁKI NOŻNEJ!!! I DOBITKA GINNY WEASLEY. I TU MUSZĘ SIĘPOCHWALIĆ PONIEWAZ TA MAŁA DJABLICA JEST MOJĄ DZIEWCZYNĄ!!!

– THOMAS!!! Komentuj mecz! – Zgromiła go McGonagall.

Rudowłosa zarumieniła się strasznie po tym oświadczeniu i chichocząc podała kafla do Bell.

Ron sprawował się na bramce wyśmienicie nie przepuścił ani jednego gola. Potter przez następne czterdzieści minut nie zobaczył znicza krążył nad boiskiem, co jakiś czas zerkając na rozwój gry, wynik ogłoszony przez Dean’a ucieszył go niezmiernie. Wygrywali siedemdziesiąt do zera i znów zerkną w dół. Uśmiechną się zadowolony, bo o to właśnie drużyna demonstrowała kolejna zagrywkę, a mieli ich w zanadrzu jeszcze wiele.

– SPÓJŻCIE TYLKO NA TO – Krzyczał rozdzierająco komentator – PIĘCIU ZAWODNIKÓW GNA NA BRAMKĘ ŚLIZGONÓW… PAŁKARZE WYSÓWAJĄ SIĘNAPRZÓD… ZARAZ, CO ONI? CZY WIDZIĆIE TO, CO JA WIDZĘ?! WŁAŚNIE JEDEN Z NICH POSŁAŁ TŁUCZEK PROSTO W ŚCIGAJĄCYCH DRUŻYNY PRZECIWNIKA A DRUGI UDERZYŁ TŁUCZKA DO SWOJEGO!! TEN ODBIŁ GO SPOWROTEM… A TERAZ BARDZO SZYBKO ZACZĘLI GO ODBIJAĆ MIĘDZY SOBĄ!!! CO ZA TECHNIKA. ONI SA NIESAMOWICI!.

Trybuny szalały a szukający jeden z drugim oglądali widowisko, Malfoy z otwartymi ustami a Harry z jeszcze szerszym uśmiechem…

– PROSZĘPAŃSTWA, ŚCIGAJĄCY LECĄCY Z NIMI W RÓWNYM SZYKU JEDNO ZA DRUGIM ZMIENILI UKŁAD, TERAZ DZIEWCZYNY OKRĄŻAJĄ CHRIS’A Z GÓRY NA DÓŁ JEDNA Z JEGO PRAWEJ STRONY A DRUGA Z LEWEJ MIJAJĄC SIĘ O CENTYMETRY!!!!

Pałkarze zbliżyli się do siebie i równocześnie uderzyli tłuczek posyłając go za pierwszym jednocześnie usuwając się z drogi ścigającym lecącym za tłuczkami teraz dziewczyny zaczęły lecieć slalomem zasłaniając Powell’a. Pierwszy tłuczek przepędził ścigających zmuszając pałkarzy zielonych do polecenia za nim a za chwilę drugi przegonił z bramki przerażonego obrońcę. Pałkarze gryfonów zatrzymali siępięć metrów przed bramką ustawiając się tak, że ich miotły stykały się czubkami a oni nie zasłaniali sobą obręczy, Chris szybko ustawił tłuczek na złączeniu i staną wyprostowany na miotle Ginny, która nagle się pojawiła, wzią w dłonie swoją miotłę, zamachną się i ogonem miotły uderzył w kafla jakby grał w golfa. Ślizgoni byli zbyt zszokowani akcją domu lwa, by się ruszyć z miejsca. Kafel świsną w powietrzu bezbłędnie przelatując przez obręcz.

– GOOOOOOLLL!!!! –Ryknął rozdzierająco Dean a trybuny zatrzęsły się od okrzyków zachwytu i braw.

– TO CHYBA BYŁA NAJLEPSZA AKCJA W DZIEJACH HOGWARTU, W ŻYCIU CZEGOŚ TAK WSPANIAŁEGO NIE WIDZIAŁEM!!!

Harry nie słuchał dalej, właśnie dostrzegł złoty błysk przed lożą dla nauczycieli i wystrzelił jak z procy w tamtym kierunku, Malfoy dopiero po kilku sekundach spostrzegł Potter’a i pognał za nim.

– CZYŻBY HARRY POTTER ZOBACZYŁ ZŁOTEGO ZNICZA?!

Był już bardzo blisko trybuny a nauczyciele cofnęli się wystraszeni i nagle złoty znicz poleciał w dół. Potter w ostatniej chwili poderwał miotłę do góry, lecz Dracon nie miał tyle szczęścia. Przeleciał przez lożę zrywając sporą część płachty zasłaniając sobie nią widok. Trybuny ryknęły śmiechem pokazując sobie „żywa flagę”. Znicz uciekł.

Po chwili gryfon znów go dostrzegł, lecz tym razem to Malfoy był bliżej, przyspieszył maksymalnie i już po chwili zrównał się ze ślizgonem. Draco wysunął się na przód i wyciągał rękę. Nagle Harry wpadł na szalony pomysł staną na miotle i ugiął lekko kolana. Widownia wstrzymała oddech. Przyśpieszył jeszcze bardziej i gdy zaczął wyprzedzać ślizgona muskającego palcami złotej piłeczki przeskoczył nad nim robiąc gwiazdę i chwytając w locie piłeczkę, dłoń Malfoy’a zacisnęła puste powietrze a jego mina wyrażała bezgraniczne zdumienie.

– TAAAK, HARRY POTTER ZŁAPAŁ ZNICZA GRYFFINDOR WYGRYWA DWIEŚCIE DWADZIEŚCIA DO ZERA!!!

Gryfon spadał szybko z wysokości czterdziestu metrów i nagle dosiadł lecącej tuż obok miotły, na co widzowie wydali z siebie donośne „łooochh”. Nawet nie wiedział, co go skłoniło do tego… Podleciał do trybuny gdzie siedziała Jessica, a był to pierwszy rząd przy bandzie ochronnej. Podleciał do niej, puścił ręką miotłę i objął ją za plecami poczym bezceremonialnie złożył jej na ustach soczysty pocałunek, co wywołało jeszcze większą salwę braw i gwizdów roześmianych kibiców. Dziewczyna zalała się szkarłatnym rumieńcem a nogi się pod nią ugięły. Potter zwinnie przeniósł ją z trybuny na swoją miotłę przez co omal nie wypuściła z rąk popiskującego z zachwytu Mephiona.

– I O TO JAK NAJLEPRZY SZUKAJĄCY W HOGWARCIE W PRZEPIĘKNYM STYLU ZWINĄ ZNICZA Z PRZED NOSA MALFOY’OWI… I DO TEGO POCHWYCIŁ JESZCZE JEDNĄ ZDOBYCZ!

Wylądowali na boisku i w sekundę zostali otoczeni przez śpiewających gryfonów skandujących cały czas imię swojego domu. W wyśmienitych humorach udali się do zamku, gdy zatrzymała ich profesor McGonagall i Kalgalath. Profesorka zaczęła gratulować swojej drużynie wspaniałego meczu a nauczyciel Obrony odciągną trochę na bok młodego Potter’a.

– Postanowiłem od jutra wznowić nasze zajęcia, nie ma sensu z tym dłużej zwlekać.

– Rozumiem, a gdzie będziemy ćwiczyć? – Spytał chłopak.

– Zaklęcia w moim gabinecie, a wywijanie mieczem na boisku. Co dziennie po zajęciach czekaj przy moim gabinecie.

W czasie ich rozmowy Malfoy podszedł do jednego ze swoich pałkarzy, ten skiną głową. Wziął tłuczek i z całych sił walną w niego pałką…

– I gratuluje wybornej gry, Harry.

– Dzięki – odparł.

Kal odwrócił się i miał zamiar odejść, gdy błyskawicznie obrócił się w stronę gryfona, jego ręka wyskoczyła za głowę chłopaka. Przez ułamek sekundy oczy nauczyciela OPCM’u zapłonęły. Kiedy Potter odwrócił głowę zobaczył, że dłoń mężczyzny zaciska się na tłuczku a wszyscy patrzyli na nich w szoku. Jedynie Malfoy skrzywił się niepocieszony.

– Goyle! – Krzykną gniewnie – Do mnie, natychmiast!

– S-słucham…

– Minus pięćdziesiąt punktów, dla Slytherinu i miesięczny szlaban – warkną mściwie nauczyciel i zaraz dodał z wyraźną pogardą w głosie – Malfoy, minus dwadzieścia punktów i tygodniowy szlaban. – Wszyscy wytrzeszczyli oczy na nauczyciela.

– Co?! Ale, za co?! – Udał oburzenie ślizgom.

– Już ty wiesz, za co! A teraz obaj do mojego gabinetu i lepiej będzie dla was abyście byli tam przede mną!

– Co tu się dzieje? – Spytał Dumbledore pojawiając się nagle przed nimi.

– Mam zamiar ukarać dwójkę tych uczniów za haniebne zachowanie, a teraz przepraszam cię, śpieszę się – i poszedł do zamku zostając zaraz miniętym przez dwójkę ślizgonów, uśmiechną się kpiąco na ich widok.

Albus stał przez chwilę nic nie rozumiejąc poczym ruszyła za Królem Avalonu.

W wierzy Gryffindoru impreza się rozkręciła, wszyscy zachwycali się meczem oraz tym, co zaszło po nim. Z całego tego grona tylko dwie osoby spokojnie siedziały i rozmawiały cicho ze sobą.

W najciemniejszym koncie Pokoju Wspólnego na kanapie siedzieli Harry i Jessica z dala od wścibskich oczu…

– Wiesz – zaczął niepewnie chłopak – w tedy na meczu… Nie wiem, co we mnie wstąpiło… nie powinienem był – jego twarz była cała czerwona, całe szczęście, że w cieniu nie mogła tego dostrzec.

– Nie masz, za co – uśmiechnęła się lekko na wspomnienie tamtego momentu.

Przez krótką chwilę milczeli. Pierwszy odezwał się gryfon.

– Gdy cię zobaczyłem pierwszy raz, cały czas o tobie myślałem… nie było dnia, żeby było inaczej. Może ci się to wydać dziwne, niezrozumiałe albo i głupie, ale czuję coś do ciebie. Za każdym razem, gdy na ciebie patrzę, serce mi przyspiesza, a gdy jesteś blisko tak jak teraz… płonę, nie mogę oddychać. Nigdy nie czułem czegoś takiego.

– Nie Harry, to nie jest ani dziwne, ani niezrozumiałe, ani głupie... Bo też coś do ciebie czuję.

Czy to jest miłość? Nie wiem, może.

– Więc przekonajmy się… – serce jej mocniej zabiło a żołądek zrobił fikołka - …czy zgodzisz się zostać moją dziewczyną?

Nic nie odpowiedziała tylko przysunęła się do niego i pocałowała w usta.

– Tak – szepnęła i znów połączyli się w pocałunku.

* * *

Następnego dnia został obudzony prze ciepłe powiewy i ostry zapach siarki. Rozejrzał się nieprzytomnie, ale niczego „dziwnego” nie dostrzegł dopiero po kilku minutach jego umysł się rozjaśnił. Kiedy chciał się podnieść ze zdziwieniem stwierdził, że coś go blokuje. Popatrzył na sprawcę i uśmiechną się promiennie. W jego ramię, bowiem wtulona spała Jessica „Jest taka piękna” pomyślał i odgarną niesforny kosmyk włosów z jej twarzy, obudziła się.

– Dzień dobry – mruknęła.

– Jak się spało? – Spytał chłopak.

– Całkiem wygodny jesteś, wiesz. – Odparła.

– Która godzina? – Dodała

– Szuuustaaa – odpowiedział ziewając.

– Czujesz? – Zapytała po chwili, – czemu tu cuchnie siarka?

– Nie wiem, ale to nie ja.

Odpowiedź sama przyszła. Pomiędzy nimi coś się poruszyło. Jak się okazało tym czymś był wyciągnięty jak śledź, Mephion. Oboje spojrzeli na niego i parsknęli śmiechem. Smoczek otworzył leniwie oko i mlasną, że go obudzono.

– Witaj mały, jak się spało? – Zagadną do niego Potter.

– *Wspaniale i cieplutko było* – odpowiedział mu w umyśle i zaraz po tym kichną wypuszczając z pyszczka chmurkę dymu osmalając nią ubranie właściciela.

– Mówi, że było wspaniale i cieplutko – odparł ucieszony chłopak nowiną, że smok potrafi już z nim rozmawiać.

– OK. Szefie, czas wstać i ogarnąć się – mruknęła niechętnie blondynka wstając, lecz została podcięta przez chłopaka i wylądowała na nim (smok siedział już na stole i zajadał się słodyczami z wczorajszego wieczora).

– A co jeśli cię nie wypuszczę? – Mrukną z wesołymi iskierkami w oczach.

– Więc, co takiego muszę zrobić, aby wyjść na wolność i nie spóźnić się na lekcje?

– Coś wymyślę – odparł udając, że myśli intensywnie i w tym momencie dziewczyna wzięła go z zaskoczenia obdarzając długim i głębokim pocałunkiem. Oszołomiony chłopak wydusił tylko:

– Replay poproszę.

Dziewczyna uśmiechnęła się rozbawiona i czmychnęła do swojego dormitorium.



* * *

Zaraz po lekcjach Harry poszedł pod drzwi gabinetu profesora Kalgalatha. Po kilku minutach otworzyły się, więc chłopak wszedł do środka.

– Witaj – Zagadną nauczyciel.

– Cześć, co będziemy robić dzisiaj?

– Wpierw porozmawiamy a potem się zobaczy – zapowiedział plan i wskazał chłopakowi wygodny fotel przy kominku.

– Napijesz się? – Harry spojrzał niepewnie na niego i na butelkę Ognistej – daj spokój, jesteś wystarczająco dorosły by się napić ze mną… tylko nie mów Hermionie, że cię poczęstowałem.

– W porządku, ale czemu miałbym jej ni mówić? Przecież to tylko...

– Piekielna dziewucha – wpadł mu w słowo mężczyzna. – Jedno zmieszanie z błotem za to, że dałem ci smoka wystarczy w zupełności – mrugną do niego i uśmiechną się na wspomnienie tamtej „rozmowy” poczym pochylił się i pogłaskał Mephiona śpiącego przy kominku. Musiał jej to przyznać. Dziewczyna ma niezły temperament!

– Ale wróćmy do tego o czym miałem z tobą pomówić. Pamiętasz swój sen, ten o którym mi mówiłeś?

– Tak, dowiedziałeś się czegoś?! – Zapytał żywo.

– Tak – odparł już poważnym głosem. – Rozmawiałem z przyjacielem i opowiedziałem mu twój sen… Ta komnata, w której byłeś jest dziełem prastarych istot My nazywamy ich Rasą Stwórców, ponieważ od nich się wywodzimy. Elfy, Smoki i My, przez „my” mam na myśli Avalończyków, bo nie jesteśmy ludźmi tylko Draconidami istotami, w których żyłach płynie krew Smoków. Przynajmniej tak mówią księgi, co do innych ras to nie mamy pojęcia, może i też. – Chłopak słuchał go w milczeniu i co jakiś czas łykał trochę swojego „napoju”. – Podobno jest ona portalem, ale nikt nie wie dokładnie tego i dokąd można się nim udać. Powiedział mi, że jest pewna legenda mówiąca o kimś, kogo Stwórcy wybiorą na dziedzica ich mocy, by przywrócić równowagę na świecie… I wygląda na to, że to ciebie wybrali.

– Jakbym miał mało innych problemów, co jest ze mną nie tak?! – Powiedział i spuścił głowę.

– Wybacz, że cię obciążyłem kolejnym ciężarem, ale wiem, że sobie i z tym poradzisz. Jesteś wyjątkową osobą stworzoną do wielkich czynów i to właśnie musieli dostrzec w tobie Stwórcy, to i twoje wielkie serce. Masz siłę, którą większość zwykłych ludzi nie potrafi pojąć, siłę, dzięki której idziesz dalej z podniesionym czołem.

– Dziękuję, doceniam to, co mówisz i to, co już zdobiłeś dla mnie – odezwał się cicho chłopak i uśmiechnął się lekko. Mężczyzna położył mu dłoń na ramieniu i uśmiechną się pokrzepiająco.

– Chodźmy na boisko, pobawimy się szabelkami! Jesteś wystarczająco przećwiczony żebyśmy wzięli do ręki prawdziwą broń.

– To nie będziesz mię uczył Starożytnej Magii?

– Dzisiaj jednak nie, wpierw magia umysłu a potem reszta, ale dziś przyda nam się trochę ruchu.



Tak, więc po paru minutach stanęli na środku boiska i przyjęli pozycje.

– A jeśli ktoś nas zobaczy? – Spytał z obawą chłopak.

– Mówi się trudno, z resztą Voldemort wie o Crystaversivie i o twoich umiejętnościach zapewne też już wie, więc nie widzę sensu tego ukrywać.

– W takim razie zaczynajmy – odparł lekko chłopak i zaatakował.

Ich klingi spotkały się w powietrzu z głośnym brzdękiem i posypały się iskry. Harry cofną się i zrobił szybki obrót zamachnąwszy się mieczem. Kalgalath sparował się cię, wykonał pchnięcie niczym dzidą. Chłopak uskoczył w bok wymachując mieczem. Kal zanurkował a ostrze świsnęło mu nad głową. Warkną i gwałtownie zaatakował Pottera zwalając go z nóg mocnym kopnięciem.

Przeturlali się usilnie próbując zyskać przewagę. Potter odtoczył się na bok, lecz nie wystarczająco daleko by ostrze Kala go nie dosięgło, szybko sparował cios i odepchną je mocno zrywając się za raz na nogi. Zaczęli krążyć dookoła siebie z uniesionymi w gotowości mieczami. Kalgalath ponownie zaatakował rozpoczynając złożoną serię pchnięć. Klingi zderzały się ze sobą w deszczu iskier. Harry blokował każdy kolejny cios skupiony i spięty.

Nie zwrócili nawet uwagi, że obserwuje ich całkiem spory tłumek gapiów.

Bezlitosna walka trwała dalej, na czole chłopaka perliły się krople potu. Zrobił zgrabny unik i wyprowadził silne boczne cięcie z góry na dół a Kal w tym samym momencie wykonał podobne tylko z innej strony i z dołu na górę. Ich klingi znów się spotkały z donośnym brzdękiem i gradem iskier.

– Nie walcz tylko mieczem, ale i całym ciałem! – Krzykną do niego mężczyzna nadal ze zwartymi mieczami.

Chłopak od razu przystosował się do polecenia nauczyciela i odepchną go barkiem z całych sił i kopna mocno w brzuch. Obrócił się i wyprowadził poziomy atak, który oczywiście został sparowany przez nauczyciela, więc wykonał go w przeciwną stronę a potem ciął od góry… Ich ruchy stały się jeszcze szybsze a ciosy bardziej skomplikowane. Wykonywali przeróżne piruety i stosowali, co raz to wymyślniejsze ataki. Harry przestał już myśleć nad kolejnymi unikami i atakami, po prostu walczył instynktownie, On i miecz byli teraz jednością. Potężne kopnięcie posłało gryfona do tyłu, przeleciał kawałek lądując na plecach. Przeturlał się kawałek i zatrzymał się w ciekawej pozycji: Podpierał się lewą ręką ustawioną tak, że wraz z drugą trzymającą miecz i zadartą lekko do góry utrzymywała prostą linię, jego lewa noga była wyciągnięta a prawa za to podkulona i także uniesiona w kolanie lekko do góry… Zerkną szybko na niewielki kamyk kilka metrów po prawej stronie od nauczyciela. Po chwili owy kamień śmigną w stronę Kalgalatha, ten błyskawicznie obrócił się osłaniając mieczem. I to był jego błąd. W mgnieniu oka Harry wystrzelił do przodu pochylając się lekko z mieczem za plecami i klingą utrzymującą równy płaski poziom… Tuż przed profesorem obrócił miecz w słoni trzykrotnie i zatapiając koniec ostrza w ziemi zrobił nagły obrót ryjąc ziemię i wzbijając tuman kurzu. W ostatniej chwili Kal zatoczył łuk ręką obracając mieczem niczym śmigło samolotu i wbił klingę w ziemię zatrzymując niespodziewany atak chłopaka. W powietrzu rozległ się głośny odgłos metalu uderzającego o metal, gdy kurz opadł Kal błyskawicznie odskoczył, aby zaraz potem wyskoczyć w powietrze wykonując widowiskowy obrót z wspaniałą kombinacją ciosów. Harry starał się je sparować, lecz nie zdołał, czego skutkiem było delikatnie zarysowanie policzka, ramienia i bolesne stłuczenie nadgarstka a następnie, gdy Kal staną na nogi, szybkie wytrącenie broni i przystawienie ostrza do szyi. Zachwyceni widzowie zaczęli bić brawo. Walczący rozejrzeli się zdziwieni i dostrzegli sporą grupkę uczniów stojących nieopodal i z zachwytem oklaskujących ich pojedynek. Mężczyzna uśmiechnął się promiennie do dyszącego chłopaka i pomógł mu wstać mówiąc:

– To była wspaniała walka Harry. Będziemy musieli częściej to robić.

– Tak – przyznał chłopak chowając miecz do pochwy poczym odesłał go do swojego kufra w dormitorium.

– Chodźmy cos zjeść – zaproponował mężczyzna.

Dopiero teraz chłopak zauważył, że powoli zaczęło się ściemniać, co mocno go zdziwiło w końcu, gdy wychodzili z gabinetu dochodziła szesnasta.



Zmęczony klapną przy stole Gryffindoru zaraz obok swojej dziewczyny odprowadzany zdziwionymi spojrzeniami reszty uczniów jak i nauczycieli. Dopiero teraz do Sali wkroczyła grupka osób oglądających ich walkę żywo przy tym gestykulując i wymieniając uwagi między sobą.

– A coś ty taki poobijany? – Zagadnęła do niego Jessica.

– Urządziłem sobie pojedynek na miecze z Kalem.

– Szkoda, że nie powiedziałeś mi, chętnie bym popatrzyła.

Po kilkunastu minutach cała sala już wiedziała o owym pojedynku i spoglądała, co chwilę na chłopaka z podziwem i niedowierzaniem. Nieco później do Sali wszedł Kal, Harry zdziwił się nieco, bo szedł tuż za chłopakiem. „Widocznie gdzieś się zatrzymał”. Pomyślał i wzruszył ramionami.

Kal wchodził do wielkiej Sali. Był już w połowie drogi do stołu nauczycieli, kiedy został rzucony na kolana, skóra mu płonęła, serce waliło, zalewała go fala przerażenia. I oczami kogoś innego ujrzał kogoś, kto tylko zdawał się być człowiekiem, wąską, bladą, wilczą twarz o żółtym spojrzeniu śmiejącą się dziko.
STOKE!!! – Ryknął
Ból zaczął się w podeszwach jego stóp i promieniował na nogi, jak by obdzierano go ze skóry. Wrzasnął z bólu, nauczyciele natychmiast do niego podbiegli, chcieli mu jakoś pomóc, ale nie potrafili nie mogli się zbliżyć do niego bliżej niż metr jak by coś ich blokowało...
Ból był nie do zniesienia parł na przód, od stóp i kostek do nóg, do ud, jak by mu wyrywano ciało z pleców, z ramion, z łopatek, z dłoni. Potem obdzierano mu skórą z czoła, twarzy, szyi, szarpiąc brzuch. Obdzierano go żywcem ze skóry, jęcząc, wyjąc i rycząc. Przeraźliwy ból obejmował całą jego istotę.
Jego umysł eksplodował grozą, strachem, nienawiścią i bólem nie do zniesienia.
A potem został przedziurawiony, wbity na pal, jakiś potworny przyrząd rozdarł mu brzuch...
W jego głowie rozbrzmiewał sadystyczny szaleńczy śmiech… Barona Stoke'a.
– GRRRRRAAAAAAUUUGGGGHHHHH… STOOOKEEEEE!!! – Rykną z całą furią, cała wielka sala zaczęła się trząść, szyby w oknach eksplodowały z hukiem, cała wielką sale ogarnęła gęsta niebieskawo czerwona poświata... Jego cało zmieniło się. Skórę zastąpiły łuski a z pleców wyłoniły się skrzydła. Zęby zastąpiły rzędy białych kłów a oczy zapłonęły błękitnym ogniem. I znów rykną z głosem pełnym furii i cierpienia – STOOOOKEE!!! – Jego głos potoczył się echem po całych błoniach podrywając całe ptactwo w okolicy…


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pon 9:51, 09 Lip 2007  
Aravan
Potomek Slytherina



Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 804
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Podmroku


Rozdział XI


Miną już miesiąc od wydarzenia w Wielkiej Sali, a uczniowie nadal rozmawiali o tym, co zobaczyli i usłyszeli. Wszyscy byli ciekawi, co też przytrafiło się ich nauczycielowi. Wiadome też było dla nich, że nie jest człowiekiem a raczej nie do końca nim był, jak połączenie człowieka ze smokiem. Większość uczniów patrzyła na niego z obawą inni z zazdrością a wszyscy ślizgoni z pogardą.
Ochrona Hogwartu wiedziała, czemu tak się stało… Otóż w Avalonie, gdy ktoś umierał to
najbliższa mu osoba dostawała telepatyczny przekaz. Zazwyczaj były to ostatnie myśli przed śmiercią. Czasem były jeszcze jakieś obrazy - ale rzadko. Lecz jeśli taka osoba umierała w strasznych mękach, to przekaz był bardzo intensywny i nie tylko były to ostatnie myśli, ale i przekazywane były obrazy i uczucia towarzyszące śmierci. Śmierć Sleetha, brata Kalgalatha była dla wszystkich strasznym ciosem a w szczególności dla samego Kala. Zawsze był dla niego podporą w ciężkich dniach… a teraz? Nie żyje, tak jak i jego smok…

Harry kilka dni później wznowił lekcje z nim, choć trochę się ich obawiał, bo Kal mniej teraz nad sobą panował . Walka mieczem szła mu bez żadnych problemów. Za każdym razem zaskakiwał swojego nauczyciela jakąś nową techniką, nową kombinacją ciosów, ale w ostatecznym rozrachunku to właśnie Harry lądował na ziemi z klingą przy gardle i cały poobijany.
W końcu przeszli do Magii Umysłu.
Z jego oczyszczaniem nie miał już większych problemów, więc przeszli do Oklumencji z tym szło nieco opornie, ale po tygodniu ciężkich kilkugodzinnych ćwiczeniach załapał, o co chodzi i potrafił już odpierać słabsze ataki. Nawet Snape, który powrócił dwa tygodnie temu był tym faktem mocno zdziwiony. Przez ten czas więź między nim a Mephionem pogłębiła się. Też bez problemów porozumiewał się z innymi smokami a jego siła fizyczna wzrosła znacznie, urósł trochę i nabrał masy, a to za sprawą treningów z Władcą Smoków.

Harry zaczynał właśnie Eliksiry i kiedy usiadł w ławce Snape od razu przyczepił się do Wybrańca.

– Widzę Potter, że sprawiłeś sobie ochroniarza, mam tylko nadzieję, że nie zapaskudzi mi podłogi – Mephion łypną groźnie na Nietoperza a Ślizgoni zaśmiali się głośno.
Kiedyś go ugryzę!

Pogryzłbyś Snape’a? – Zaśmiał się w duchu chłopak.

Fuj! Tylko w ostateczności...

– Dziś zaczniemy dość trudny eliksir, który był bardzo popularny w średniowieczu, Eliksir Czuwania…

– Ale ten eliksir jest zabroniony! – Zaprotestowała od razu Hermiona.

– Nie ty będziesz decydowała Granger, czego mogę uczyć a czego nie. Nie podoba się, drzwi otwarte – odparł chłodno mężczyzna – i minus pięć punktów za przerywanie nauczycielowi – dziewczyna spojrzała na niego oburzona, ale nie odezwała się.

– Dobrze, instrukcje macie na tablicy, zaczynajcie.

Przez całe dwie godziny zielonooki z pełnym skupieniem siekał ingerencje i wrzucał coś do kociołka. Spojrzał w lewo i dostrzegł Hermione maksymalnie skupioną, dalej siedział Ron zlany potem i zawzięcie mieszającego w kociołku. Po jego prawej stronie siedziała Jessica z kwaśną miną wrzucającą krucze oko do swojego kociołka. Potter wrzucił kolejny składnik, gdy tuż przed wpadnięciem Mephion pochwycił go paszczą i wypluł na stolik, popatrzał na swojego pana i pokręcił główką by po chwili trącić pyskiem inny składnik.

Ostrożniej dobieraj składniki, Harry – przekazał mu telepatycznie.

Dzięki Meph – odparł z wdzięcznością i dodał wskazane przez smoka Jaskółcze Ziele. Zamieszał cztery razy do przodu i raz do tyłu i dodał następny składnik. Wywar zabulgotał i zmienił barwę z purpurowej na granatową.

Snape przechadzał się między stolikami i zatrzymał się przy Potterze zajrzał mu do kociołka i skrzywił się lekko a jego wzrok powędrował na smoka siedzącego mu na ramieniu. Ten jakby wyczuwając podejrzliwe spojrzenie Mistrza Eliksirów pochylił się nad suszonym językiem jaszczurki i powąchał je jakby miał to zamiar zjeść, lecz prychną z niechęcią i odwrócił głowę w drugą stronę. Rozległ się dzwonek kończący lekcje.

– Na dziś koniec za dwa dni mamy lekcję, co się dobrze składa, bo eliksir musi teraz przez te dwa dni dojrzeć... I jako praca domowa. Napiszecie mi, do czego ten eliksir był wykorzystywany w średniowieczu i w dzisiejszych czasach.

Po lekcjach jak już miał w zwyczaju poszedł pod gabinet nauczyciela Obrony. Ten już tam stał. Gdy wyszli na błonia zamiast na boisko udali się na tyłu zamku a Kal zaczął wyjaśniać chłopakowi, czemu idą w inne miejsce a było tak, ponieważ tam nikt nie chodzi przynajmniej bardzo rzadko ktoś tędy łazi i będą mieli ciszę. I jak mu po drodze powiedział, dziś zajmą się Starożytną Magią.

– “Talus Chute” jest zaklęciem, które powala twojego przeciwnika… o tak – Kal wypowiedział zaklęcie celując dłonią w Harry’ego, który po chwili leżał na ziemi z rozłożonymi rękoma na boki – teraz ty Harry.

– Talus Chute – powiedział chłopak, lecz mężczyzna tylko zachwiał się lekko.

– Nieźle jak na pierwszy raz – rzekł Kal – spróbuj jeszcze raz.

– Lepiej, znacznie lepiej, to teraz „ Ayassah Hess” – zaklęcie te wystrzeliwuje Pioruny Kuliste. Takich piorunów można użyć kilkanaście lub tylko jednego, jeśli ma być ich więcej niż jeden to musisz dodać „Qut” na końcu formuły zaklęcia i w myślach powiedzieć ich ilość, najlepiej używać wtedy obu dłoni, popatrz.

– Ayassah Hess – w tym momencie z jego otwartej dłoni wystrzeliła błękitna kula wielkości piłki siatkowej i uderzyła w głaz, na którym Harry będzie ćwiczył inne zaklęcia.

– A teraz jego druga wersja, Ayassah Hess Qut – z jego obu dłoni wystrzeliło kilkanaście identycznych błękitnych kul i jedna po drugiej uderzała w głaz pozostawiając w miejscu ich uderzenia czarne dymiące plamy – twoja kolej Harry.

– Ayassah Hess – powiedział a z jego dłoni również wystrzeliła błękitna kula, która pomknęła w stronę głazu, lecz nie wyrządziła mu żadnej szkody gdyż zaklęcie było zbyt słabe.

– Teraz druga wersja – rzekł Kal.

– Ayassah Hess Qut – tym razem tyle, że w większej już ilości czar nawet nie pozostawił po sobie najmniejszego śladu.

– Brawo – pochwalił chłopaka mężczyzna patrząc na grad kul wyczarowanych przez niego.

– Lecimy dalej „Goss Aleesh”– Ciskasz we wroga błyskawicą niczym oszczepem możesz tę błyskawice trzymać w dłoni tak długo jak tylko chcesz a jeśli chcesz żeby czar przestał działać to po prostu powoli rozluźniasz dłoń, w której trzymasz błyskawicę. Nie muszę ci pokazywać jego działania nawet nie musisz celować ręką wystarczy, że wypowiesz tylko formułę zaklęcia…

– Goss Aleesh – powiedział niepewnie, gdy nagle w prawej dłoni poczuł dziwne mrowienie spojrzał na nią i ku jego wielkiemu zdziwieniu ściskał w niej… Błyskawicę! Na oko miała jakieś czterdzieści do czterdziestu pięciu centymetrów długości i świeciła intensywnym lekko pulsującym jasnym światłem, a co chwila strzelały z niej iskry. Nim zdążył z nią cokolwiek zrobić rozpłynęła się w biało - szarej mgiełce. Zmęczyły go trochę te trzy zaklęcia a prawdę mówiąc dopiero zaczęli.

– Odpocznij chwilę i spróbuj ponownie – polecił nauczyciel.

Po paru minutach chłopak był gotowy do dalszej nauki. Tym razem utrzymał na dłużej zaklęcie i zniwelował je zaraz potem. Ponownie wymówił zaklęcie.

– Wyśmienicie, a teraz rzuć nią jak hmm… oszczepem? – Chłopak wykonał to polecenie i w raz z Kalem podziwiał jej lot…

– Teraz „Tiss Danssir”. Wywołuje Trzęsienie Ziemi, które powala przeciwników na ziemię w obszarze jego działania, popatrz… – Kal wyciągną przed siebie obie ręce i lekko je podniósł, po czym wypowiedział zaklęcie.

– Tiss Danssir – w tym momencie, Harry patrzył w osłupieniu jak drzewa na skraju Zakazanego Lasu przechylają się we wszystkie strony a kilka większych kamieni przesuwa się po ziemi, i co chwila na siebie wpada. Kal opuścił ręce i tym samym zaklęcie przestało działać – teraz ty Harry, wyciągnij obie ręce przed siebie i podnieś je lekko do góry… właśnie tak, teraz skup się na obszarze nie większym niż 50m albo nawet i mniejszym. Teraz wypowiedz formułę zaklęcia…

– Tiss Danssir – powiedział chłopak, a po chwili drzewa i kamienie znów zaczęły swój taniec, Harry stosując się do rady Kala skupił się na dwudziestu metrach.
Nagle poczuł jak opuszczają go siły, zaklęcie zostało przerwane a on osuną się na kolana podpierają się rękami i dyszał ciężko.

– Dobra myślę, że na dziś skończymy, jutro o tej samej porze spotykamy się tutaj – rzekł Kal i wraz z chłopcem poszli w stronę zamku.

* * *

Nastał już Grudzień a na zewnątrz było całkowicie biało. Błonia przykryte były grubą warstwą śniegu, którego wciąż przybywało. Zaspy wyglądały jak wielkie pustynne wydmy. Święta zbliżały się wielkimi krokami i z tej okazji na dzień przed Wigilią Dumbledore zapowiedział bal przebierańców, ku wielkiej uciesze uczniów (a w szczególności damskiej części społeczeństwa) oraz ciekawości jeźdźców i elfów.
Harry z przyjaciółmi urządził wojnę na śnieżki, spędzając na tym cały dzień. Przemoczeni i zmarznięci, ale też radośni wrócili do zamku i czym prędzej dotarli do Pokoju Wspólnego. Usiedli przed kominkiem gdzie wygrzewał się smok Harry’ego. Chłopak dyskretnie wykonał delikatny ruch nadgarstkiem a ogień w kominku buchną większym płomieniem ogrzewając tym grupkę przyjaciół. Jessica wtuliła się w swojego chłopaka i pogłaskała smoka po łebku, a ten zamruczał z zadowoleniem.

– Mnie tak nie głaszczesz – odezwał się Potter z udawanym smutkiem.

– Jeszcze ci mało? – Spytała z uśmiechem.

– Wiesz… zawsze można chcieć więcej – odparł.

– Taaa i jeszcze mam cię pewnie za uchem podrapać, co?

– A podrapiesz? – Przyjaciele przysłuchujący się tej wymianie zdań zaśmiali się rozbawieni, gdy mówiąc to zrobił minkę jak u małego psiaka proszącego o jakiś wyborny smakołyk.

Nagle płomieni w kominku wyskoczyła żółta koperta.

– O, a to co? – Zapytał zdziwiony Ron.

– List – mrukną wybraniec przyglądając się jak Mephion pochyla się nad nim i wącha przez chwilę.

Jest czysty, możesz go bez obaw czytać – przekazał wiadomość swemu panu.
Tak, więc podniósł go i bez wahania otworzył, po chwili wyją z niego białą kartkę z ładnym różowymi literami. Aż się skrzywił na ten kolor.

Hau, Hau, Harry!
Mam nadzieję, że lepiej znosisz zimę, bo powiem ci w sekrecie, że ja jej nie znoszę…
Jest zimno, mokro i wszędzie BIAŁO! Jak tak dalej pójdzie to sobie łapy odmrożę a nawet „coś” jeszcze…jeśli rozumiesz, co mam na myśli.
Piszę, bo zapraszam cię na święta do… No powiedzmy, że „gdzieś” bynajmniej nie do Kwatery ZF. Dom Weasley’ów też odpada, powiem ci tylko, że słyszałeś kiedyś o tym miejscu. Tak, wiem, że rozbudziłem twoją słynną jak i dziedziczną potterowską ciekawość i chętnie oskubałbyś mnie za to z futra jak kurę z pierza.
I nim zaczniesz układać plan tortur mej skromnej psiej osoby, szczerze przepraszam.
Ach i w Wigilię bądź gotów w samo południe i czekaj w PW Gryffindoru.
A i przekaż zaproszenie dzieciakom Molly, Hermionie, i twojej „żonie” (pozdrów ją ode mnie… Z resztą Rona i Hermione też, żeby nie czuli się pominięci przypadkiem).

PS. Wybacz mi ten różowy atrament. Dała mi go pewna złośnica…Auć! Chciałem powiedzieć, że Tonks mi go dała… Biedny pergamin, został skalany TYM kolorem…

Pozdrawiam (psia) Łap(k)a.


Harry odłożył list śmiejąc się wesoło. Przyjaciele patrzyli na niego nic nie rozumiejąc a on podał im list. Po chwili cała czwórka śmiała się z treści listu a dokładniej z jego ostatnich linijek.

– To jak zgadzacie się? – Zapytał po ochłonięciu Potter.

– Ja bardzo chętnie – Potwierdził Ron.

– Ja też, Harry. Myślisz, że zgodzi się, aby moi rodzice także wpadli?

– Z pewnością nie będzie miał nic przeciwko, A ty Jess?

– Ja tak samo i czy ja też mogę ściągnąć rodzinkę?

– Oczywiście.

– No to ustalone – dodał po chwili.

Następne dni ciągnęły się niemiłosiernie. Wszyscy żyli balem i przerwą świąteczną, co strasznie irytowało nauczycieli, ale rozumieli ich więc obyło się bez ujemnych punktów. No może za wyjątkiem Postrachu Hogwartu…

* * *

W końcu nadszedł dzień wyczekiwanego balu. Cała sala była wspaniale udekorowana a na środku stała wielka choinka. Sala była w połowie już zapełniona.
Harry gorączkowo grzebał w kufrze i po chwili wyciągną z niego specjalnie kupiony na tę okazję kostium. Przebrał się i obejrzał w lustrze.

– Beznadzieja! – Podsumował swój strój, w którym wyglądał jak rasowy terrorysta prosto z Al’kaidy.

– Może w czymś pomóc? – Usłyszał za sobą znajomy głos.

– Kal?

– Pomyślałem sobie, że dam ci prezent trochę wcześniej a dziś nadarza się wspaniała okazja.

– Jaki prezent? – Zdziwił się nieco chłopak.

– Gwiazdkowy naturalnie – odparł zadowolony i po chwili w jego rękach zmaterializował się długi i szeroki prostokątny pakunek wyższy o głowę od chłopaka i równie szeroki a nawet trochę szerszy.

Potter popatrzył na nauczyciela szczerze zdziwiony wielkością paczki. Ten tylko uśmiechał się tajemniczo. Tak więc zaczął zrywać srebrny papier a następnie zdjął drewniane osłony. Jego oczom ukazał się srebrno – błękitny jedwabny materiał. Jednym ruchem ściągną go z cienkich drucików ułożonych w identyczny prostokąt, gdy owy materiał się zsuną jego oczy rozszerzyły się w bezgranicznym szoku. Stał tak i wpatrywał się z otwartymi ustami w najpiękniejszą rzecz, jaką kiedykolwiek widział. Tą rzeczą była zbroja, ba i to nie byle jaka zbroja…

Chełm był czarny i zachodził częściowo na policzki i nos, z czoła sterczał ciemno niebieski kolec. Górna część prawego ramienia była koloru błękitu i rozjaśniało się ku zgięciu w łokciu a lewe osłonięte było sporą błękitno granatową płytą z dziwnym wzorem. Spod niej wysuwała się dodatkowa krótka czarna osłona chroniąca do połowy ramię. Z prawej strony również była tylko ciemno szara. Klatkę piersiową i cały brzuch pokrywały spore prostokątne płytki tak jak na brzuchu smoka i pokrywających całe plecy. Góra część pancerza była czarna jak i kołnierz chroniący szyję, na kołnierzu były błękitne fosforyzujące symbole a dolna była koloru srebrnego.
Od pach wzdłuż boków zachodziły dodatkowe osłony. Z przodu wyglądały jak trójkąty, ale oddzielone były od siebie kilkucentymetrową luką i również zachodziły na całe plecy dodatkowo je chroniąc. Ręce od łokci do nadgarstków osłonięte były błękitno - granatowymi bransoletkami a rękawice chroniące dłonie też tego koloru pokryte z wierzchu były drobnymi trójkątnymi płytkami a od spodu był gładka trochę jakby gumowa skóra. Do bransolet przymocowane były dodatkowe podłużne, czarne płyty wystające o połowę poza łokieć i zwężające się od niego ku trójkątnemu, ostro zakończonemu czubkowi. Czarno - niebieski płytowy pas chroniący biodra był wykonany z dwóch długich płyt i z trzech wąskich płytek chroniących boki. Na środku pasa umieszczony był błękitny klejnot a między nim a dolną płytą wciśnięta była mniejsza płytka koloru srebrnego.
Spodnie były jasno srebrne od wewnątrz a po bokach błękitne, i zrobione zostały z łusek wielkości paznokcia palca wskazującego. Od kolan do zewnętrznych części ud biegły płyty ochronne pół przezroczysto błękitne z czarnymi obwódkami. Lewa część miała także dziwny wzór. W zgięciu kolan z przodu jak i z tylu sterczały niczym dziób jakiegoś ptaka, błękitno niebieskie zakrzywione lekko do dołu „wyrostki” i od czubka ich spodnia płytka wgięta była do środka i mniej więcej w połowie ich długości obiegała kolana łącząc się z tyłu i kierują ostry koniec do góry. Od kolan do zgięcia stopy biegł czarny trójkąt z białym środkiem. Reszta nóg, czyli od kolan po czubki palców u stóp wykonana była z prostokątnych płytek nachodzących na siebie.
Cała zbroja błyszczała jakby została wypolerowana jakimś nadającym niesamowity połysk płynem czy czymś w tym rodzaju, a nawet najdrobniejsza część zbroi wydawała się tak zrobiona, jakby każda jej cząsteczka pokryta została odpowiedniego koloru szkłem. Do tego był jeszcze piękny płaszcz sięgający kostek z trochę ciemniejszymi płomieniami wyszytymi u dołu.

– Podoba się? – Odezwał Sie Kal po kilkunastu minutach.

– T-to… zbroja! Jest… Wow! – Chłopak był pod takim wrażeniem, że miał lekkie trudności z wymową.

Kal roześmiał się serdecznie widząc chłopaka będącego nadal w ciężkim szoku. Po chwili zaczął zdejmować zbroję i kazał zdjąć chłopakowi z siebie jego aktualne przebranie. Pół przytomnie wykonał jego polecenie i teraz stał w samych bokserkach.

– No Harry, to zaczynamy ubieranie.

Wpierw wsuną spodnie a Kal opowiadał mu, z czego została wykonana zbroja i kto ją wykuł. – Wyrobili ją najznamienitsi elfowie w Adonarze a składnikami były: smocze łuski i sierść z grzywy smoka oraz jednorożca błękitnego występującego tylko w krainie elfów. Wszystko wykuwane było w ogniu smoczego oddechu. – Teraz ubrał zbrojenie chroniące tors – Łuski dało kilkoro smoków między innymi twój smok, a także ja. – Ramiona też już były chronione. – Sierść dał też Mephion. – Przypiął mu właśnie przedostatnią rzecz - płaszcz. – Połysk zawdzięcza smokom, błękitny szklany wygląd zawdzięcza sierści Błękitnego Jednorożca. Jego róg masz właśnie na hełmie. A wszystko przetapiane było i nadawane odpowiednim kształtom w smoczym zionięciu. No oczywiście przed tym rzucono zaklęcie, by materiał się nie spalił.

– A kiedy to zrobiliście? – Zapytał ogłupiały tym „wyjaśnieniem” chłopak biorąc w ręce hełm.

– Jakieś trzy tygodnie temu.

– I jak zwykle dowiaduję się o tym po fakcie… niedługo wejdzie mi to w nawyk.

– Ale było przynajmniej warto, prawda?

– I to bardzo – powiedział wybraniec przeglądając się w lustrze. – Nie dość, że pasuje idealnie to jest niesamowicie lekka i elastyczna, no i przyjemnie ciepła od środka.

– Taaak – westchną nauczyciel – ta zbroja jest najbardziej niezwykła, jakie dotąd zostały wykonane… Jest elastyczna i możesz się dzięki temu swobodnie poruszać jakbyś był ubrany w zwykły codzienny strój. A z drugiej strony jest wytrzymała jak pancerz smoka i trzykrotnie odporniejsza na zaklęcia. Praktycznie nie do zniszczenia, a przy tym jest lekka jak piórko i utrzymuję twoją temperaturę, więc jesteś bezpieczny nawet, gdy przejdziesz przez płonący las albo, gdy ktoś cię podpali. Jest po prostu odporna na działanie płomieni, ale lepiej nie nurkuj w rzece lawy. No, ale dość gadania… Dama nie powinna czekać zbyt długo na partnera.

– Racja, Kal?

– Tak?

– Dzięki – mrukną i poklepał się w zbroję na piersi.

– Nie dziękuj, to była czysta przyjemność i zaszczyt. A i weź ze sobą miecz… Tak dla lepszego wrażenia.

– I bez niego padną na mój widok – odparł z szerokim uśmiechem.

– Ach, Harry byłbym zapomniał. Jeśli chcesz zdjąć zbroję pomyśl jej nazwę, a nazwano ją: Vrelinxamersus, co oznacza „Kryształowa Zbroja”. To samo tyczy się ubierania jej. Załóż hełm i spróbuj.

– Vrelinxamersus – w kilka sekund zbroja rozpłynęła się w srebrno – niebiesko – czarnej mgiełce.
A na jego ciele, choć jeszcze o tym nie wiedział, pojawił się wizerunek smoka w identycznych kolorach, co zbroja. Jego głowa była na prawej piersi wraz z przednią prawą łapa, a lewa była na lewym ramieniu. Tułów ze złożonym lewym skrzydłem i z prawym do połowy rozłożonym zakręcał na plecach i zatrzymywał się na lewym boku. Lewą tylną łapę wytatuowaną miał z zewnętrznej strony uda a prawa była pod kulonach u dołu pleców, ogon zaś oplatał się wokół prawej nogi wybrańca.
Chłopak sięgną do kufra i wyciągną z niego swój miecz, po czym przypiął go sobie do pasa i zszedł do PW gdzie stała Jessica, Ron oraz Hermiona. Na szczęście nikogo więcej w nim nie było.
Przyjaciele oniemieli na jego widok. Stali i wpatrywali się w niego z niedowierzaniem. W końcu jako pierwsza mowę odzyskała Hermiona.

– Co ty masz na sobie?

– Zbroję – odparł krótko.

– Na zdechłe gumochłony! Jest boska! – W końcu odezwał się Weasley lustrując ją wzrokiem z zazdrością w oczach.

– Skąd ją wytrzasnąłeś? – Spytała Jessica.

– Ja mu ją dałem. W końcu jego smok oddał trochę łusek i z pomocą elfów została wykuta.

– To dla tego czekaliśmy prawię godzinę… wołaliśmy i pukaliśmy, ale nikt nie otwierał – rzekła Granger.

– Wybaczcie, to moja wina, stare nawyki. – Mrukną Kal.

– Bal za moment się zaczyna, więc pośpieszmy się lepiej – ponaglił ich Ronald, który przebrał się za filmowego Neo z Matrixa. Hermiona przebrana była za anioła i to bardzo urodziwego. Harry od swojej dziewczyny nie mógł oderwać wzroku. Przebrana była za Nimfę. Suknia w różnych odcieniach zieleni błyszczała od brokatu. Od pasa wzwyż ściśle przylegała jej do ciała podkreślając jej kobiece kształty za to dół był w kształcie dzwonu z rozcięciem do połowy prawego uda. We włosy wpięła lilię i zaczesała je na bok, a twarz pokryła delikatnym makijażem.
Kiedy dotarli w Wielkiej Sali, przecisnęli się do środka. Całkiem spora część osób przyglądała im się ciekawie a szczególnie na „rycerzyka w lśniącej zbroi”. Teraz zauważyli, że Sala została magicznie powiększona tak, aby spokojnie pomieścić stoliki i mieć wolny parkiet. Gdy wszyscy uczniowie się zebrali powstał dyrektor.

– Witam wszystkich na Balu Bożonarodzeniowym… Myślę, że można już zaczynać zabawę – zaklaskał w dłonie a do uszu zebranych dotarła szybka skoczna nuta porywając wszystkich do tańca. Po trzech godzinach przyjaciele dopadli wolny stolik i opadli na krzesła bez sił.

– Jest fantastycznie – odezwała się rozochocona Hermiona.

– Nawet lepiej! A już jutro jedziemy do Syriusza! – Dodał szczęśliwy Potter.

– Gdzie ktokolwiek to jest – dodał po chwili i całą czwórką roześmiali się.

Rozmawiali tak jeszcze przez godzinę, gdy poleciała wolna muzyka.

– Można prosić do tańca? – Spytał Harry swojej dziewczyny a ta uśmiechnęła się i po chwili znikli w tłumie. Za ich przykładem poszli też Ron i Hermiona.

Kiedy rozbrzmiały ostatnie nuty głos zabrał Dumbledore.

– Na zakończenie pragnę złożyć wam najserdeczniejsze życzenia z okazji świąt i życzyć wam udanego Sylwestra. Niektórzy z was pewnie dziś jeszcze udadzą się do domów a inni dopiero jutro, dlatego życzę wam wszystkim teraz spokojny świąt… Do zobaczenia!.

* * *

Tuż przed wybiciem umówionej godziny Harry, Jessica, Hermiona i dwójka Weasley’ów czekała na Syriusza w PW. Równo o umówionej godzinie z kominka buchnęły zielone płomienie i za sekundę wyszedł z niego Syriusz Black we własnej osobie.

– Cześć Syriuszu – przywitali się wszyscy.

– Czołem urwisy! To jak? Gotowi?

– Już od rana. – Odparli.

– To w takim razie… Fawkes! – Krzykną i w następnej sekundzie nad ich głowami buchną szkarłatny ogień i pojawił się feniks dyrektora Hogwartu.

Jednym zaklęciem pomniejszył ich kufry i wsadził sobie do kieszeni, po czym kazał złapać się wszystkim za ręce i na końcu sam złapał jedną ręką dłoń chrześniaka a drugą ogon Fawkesa. W następnej chwili zniknęli, aby pojawić się w przestronnym czerwono złotym salonie.

– Gdzie jesteśmy? – Spytał młody Potter rozglądając się ciekawie.

– W domu? – Odparł wymijająco Black.

– No domyślałem się, ale tak dokładniej, to…?

– …dowiesz się wieczorem – dokończył za chłopaka.

– Wiesz, chyba skorzystam z tego, co napisałeś w liście i oskubie cię jak kurę.

– Marudzisz – uśmiechną się szeroko.

– Skoro mowa o liście – zaczął Harry – fajnie się podpisałeś.

– To. Nie. Ja. Tylko. Tonks! – Powiedział z niesmakiem – ja nigdy bym się tak nie podpisał… przynajmniej nie przy zdrowych zmysłach.

Jessica szturchnęła wybrańca w żebra przypominając mu w ten subtelny sposób o ich prośbie z ściągnięciem jej i Granger rodzin.

– Syriuszu? Mam do ciebie pytanie a raczej prośbę.

– Tak?

– Czy państwo Granger i Steele mogliby z nami spędzić święta?

– Oczywiście, że tak! Miałem taką nadzieję nawet. Tak, więc Hermiono, Jessico napiszcie listy.

Reszta dnia minęła im w przyjemnej atmosferze. Przystrajali cały dom od góry do dołu, ale zewnątrz kazał zostawić to jemu i Tonks, i pod żadnym pozorem nie mogą wyjść na zewnątrz, bo popsują całą niespodziankę. Następnie zabrali się za ubieranie choinki i to całkiem sporej, co też nie obyło się bez stłuczonych bombek. Najśmieszniejsze było, gdy Syriusz zawieszał gwiazdę na czubku „krzaczka” a robił to bez pomocy magii, co skończyło się tym, że drabina przewróciła się razem z nim a Łapa wylądował w choince i tylko nogi mu wystawały, co wywołało ogólną radość u wszystkich. Gdy jego nogi zniknęły, spod choinki wynurzył się wielki czarny pies z sierścią posklejaną żywicą udekorowaną igłami choinki. Przez ponad godzinę nie mógł się doczyścić.
Pod wieczór zawitali goście a byli to: Weasley’owie, Remus, Dumbledore, Państwo Steele oraz Państwo Granger. Wszyscy bez problemów pomieścili się w domu pozostawiając w pokojach swoje rzeczy. W końcu zasiedli do stołu, który aż uginał się pod ciężarem różnorodnych potraw a dwa skrzaty szybko pozbierały niepotrzebne tacki i znikły.

– No, skoro jesteśmy już wszyscy w komplecie, chcę powitać wszystkich gości i podziękować wam za przybycie, Pragnę też złożyć wam, moi mili, najserdeczniejsze życzenia z okazji świąt Bożego Narodzenia.

Po przemowie Łapy wszyscy zaczęli składać sobie życzenia, a potem zasiedli ponownie do stołu delektując się przepysznymi potrawami przyrządzonymi przez domowe skrzaty.
Jakieś dwie godziny później wstał Black z szerokim uśmiechem i błyszczącymi oczami.

– A teraz mam pewien prezent, który nie może już dłużej czekać a ja i pewne osoby nie chcemy dłużej go ukrywać, Harry pamiętasz? Pytałeś mnie, gdzie jesteśmy, więc już mogę ci powiedzieć… Jesteśmy w Twoim domu, w Dolinie Godryka. – Chłopak oniemiał.

– Co? – Spytał głupio. Dopiero po minucie dotarł do niego sens wiadomości.

– Ale dom został przecież zniszczony.

– Wyremontowaliśmy go.

– Ale jak? – Niedowierzał.

– Tak normalnie… Elfy i jeźdźcy nałożyli na ten dom i okolice specjalne bariery, więc nikt niepowołany tu nie wejdzie a nawet, jeśli to nic nie znajdzie – mówił wyciągając wszystkich przed dom. – Wewnątrz pomagały mi Tonks oraz Jessica – Potter spojrzał na swoją dziewczynę, która patrzyła wszędzie tylko nie na niego.

– Wiedziałaś i mi nie powiedziałaś?

– No bo… to miała być niespodzianka iii… Syriusz poprosił mnie abym pomogła Tonks w urządzaniu domu… no i… zgodziłam się – wyszeptała nieskładnie.

Chłopak podszedł do niej i podniósł delikatnie jej brodę a następnie pocałował czule w usta.

– Dzięki – szepną jej do ucha a ona uśmiechnęła się z ulgą.

Ku zadowoleniu smoka wybrańca, dziewczyny ubrały go w czerwoną czapeczkę i czerwony płaszczyk a nawet przyczepili mu sztuczną białą brodę. Za to Syriusz prezentował się o wiele lepiej. Przebrany był za Mikołaja z pewnymi „dodatkami”: z czapki wystawały psie uszy a z tyłu sterczał kudłaty ogon.
Reszta świąt minęła spokojnie, jeśli nie licząc kilku ataków Voldemorta, który w końcu się obudził i rozpoczął swoją krucjatę na nowo. Do Hogwartu dostali się z pomocą Fawkesa. Było już późno, więc od razu poszli spać.

***********************************


Vrelinxamersus: Kryształowa Zbroja Potter'a, jeśli kiepsko opisałem ją w rozdziale to zapraszam do zerknięcia na obrazek Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pon 19:40, 06 Sie 2007  
Aravan
Potomek Slytherina



Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 804
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Podmroku


A o to i kolejny rozdział...
**** ******* ************
Rozdział XII - Liberate tutemet ex inferis*


Harry Potter siedział w pokoju wspólnym domu Gryffindora. Był wyraźnie czymś zmartwiony. Oczywiście tym czymś a raczej kimś był nie kto inny jak Syriusz Black, od którego od ponad tygodnia nie miał żadnego listu. Z tego, co usłyszał zupełnie z resztą przypadkiem od Dumbledore’a to łapa jest na jakiejś misji dla Zakonu i wróci już lada dzień. Niestety, jak na razie nie wracał i nie dawał żadnego znaku życia, co bardzo niepokoiło chłopaka i jego przyjaciół. Pewnego dnia wraz ze swoją dziewczyną przechodzili obok gabinetu nauczyciela OPCM’u i usłyszeli podniesiony głos swojego profesora Obrony.

– Czy zdajesz sobie sprawę z konsekwencji twojej decyzji?!

– To Kal – szepnął chłopak.

– Nie mam wyjścia, jeśli moje obawy się sprawdzą trzeba będzie ukryć całą sprawę – powiedział spokojny głos.

– I Dumbledore? –Szepnęła zdziwiona dziewczyna.

– Och, tak, to rzeczywiście wspaniały pomysł – prychnął z sarkazmem Kal.

– Nie możesz go okłamywać w takiej sprawie. Albusie, od kłamstwa zawsze lepsza jest prawda, jaka by onanie była, zawsze!

– Nie mogę mu jej powiedzieć, przynajmniej nie w najbliższym czasie… I ty też nic mu nie powiesz,prawda?

– Przysięgałem milczenie…i żałuję tego teraz, ale dotrzymam danego słowa…, ale nie dłużej Dumbledore!

– Rozumiem cię Kal proszę o dyskrecję tak długo ile to będzie konieczne.

– Źle robisz Albusie, źle robisz! A z resztą rób, co chcesz, tylko zapamiętaj moje słowa: Kłamstwo burzy zaufanie, prowadzi do żalu, żal do złości, złość do nienawiści a nienawiść do zatracenia duszy a w tedy śmierć przychodzi po tego, kto do tego dopuścił.

Harry i Jessica przysłuchiwali się tej wymianie zdań ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy. Ani jedno ani drugie nie wiedziało, o kim mówili, a o jakiekolwiek wypytanie ichnie było mowy. Kal obiecał milczeć i nie chcieli, aby złamał dane słowo, a dyrektor tym bardziej nic im nie powie.

Tak, więc poszli podklasę, gdzie mieli Transmutację z krukonami.

Później przyszedł czas na jego ulubiony przedmiot a dokładniej to nauka Starożytnej Magii pod czujnym okiem profesora Kalgalatha.

Harry przez kolejne pięć dni ćwiczył bezustannie magię starożytną. Nauczył się więcej zaklęć niż spodziewał się jego nauczyciel. Opanował też między innymi parę dużo potężniejszych zaklęć, choć miał z nimi problemy, ale po tygodniu opanował je dość dobrze aby nie sprawiały mu większych kłopotów, a są to:

Divine Boonave – wyczarowuje Ognistą Kulę, która leci w kierunku wroga eksplodując przy zderzeniu.

Anguished Vas Lingwah – Przez 25 sekund teren wokół celu jest bombardowany deszczem ognia.

Defiant En Xinrae – przyzywa Wściekłego Feniksa, który powstaje przy tobie raniąc szponami i ostrym dziobem najbliższego wroga i następnie leci do celu eksplodując przy zderzeniu.

Tranquildoom van Tanashen – w promieniu kilku do kilkunastu metrów powstaje pierścień niebiesko – czerwonego ognia, chroniący przed klątwami i urokami,jest to też bardzo dobra ochrona przed różnymi stworzeniami czarno magicznymi.

Blind Vas Mingson – Wszyscy pobliscy wrogowie zostają oślepieni bardzo ostrym i jasnym światłem.

Arcane Conundrum – Po 3 sekundach cel oraz pobliscy mu wrogowie stają w płomieniach.

Arcane Mimicry – jeden cel staje w płomieniach.

Właśnie zaczynała się pora kolacji. Potter siedział przy swoim stole i dziobał bezmyślnie widelcem udko kurczaka. Jego myśli krążyły od Syriusza do dziwnej luki w jego pamięci.Nagle do środka wpadł jakiś elf blady jak papier.

– Atakują nas! – Krzyknął ile sił w płucach a w niecałą minutę później Kal zwołał całą ochronę z Avalonu.Elfy rozstawił na murach zamku. Powiadomił smoki, które właśnie zaczęły zmagaćsię z Gazneth. W wielkiej Sali zostali tylko uczniowie. Nawet Dumbledore udał się pomóc walczącym.

* * *

Lord Voldemort stał i wpatrywał się w ponad dwie setki śmierciożerców i towarzyszącym im zastępom stworów z Hellionu. Jedni obok drugich stali w zwartym szyku czekając aż i chpan przemówi do nich… Czarny Pan potoczył wzrokiem po twarzach zgromadzonych widząc w nich jedynie łaknienie krwi i niecierpliwość. Jego twarz wykrzywiła się w parodii uśmiechu a jego oczy błysnęły złowieszczo.

– Nadszedł czas moi drodzy, czas pierwszego szturmu na Hogwart! Wy jako najlepsi z najlepszych macie zaszczyt uczestniczenia w nim… – rozległy się wiwaty i krzykiśmierciożerców.

– Zabijcie każdego, ktostanie wam na drodze do zwycięstwa! – Do wrzawy dołączyły teraz setki syków i brzęczeń skrzydeł.

– Stoke – zwrócił się do osoby stojącej po jego prawicy – wylądujecie na błoniach, musicie wytrzymać góra trzydzieści minut. Część Gazneth zajmie się smokami.

– Nie mają z nimi szans panie, nawet, jeśli cały oddział ruszyłby na nie…

– To prawda, ale zyskacie trochę cennego czasu.

– Jesteś pewien mój panie, że chcesz użyć kamienia? Nie jest jeszcze w pełni swych mocy.

– To konieczne, z resztą zużyje tylko niewielki procent. Ruszajmy już, z doniesień Glizdogona wynika, że trwa teraz uczta.

Stoke wtopił się szybko w oddziały i w raz z nimi Czarny Pan przeniósł się prosto na błonia Hogwartu. W następnej sekundzie znikł.

Po kilku minutach nab łonia wyskoczyła cała ochrona zamku. Tak jak się też spodziewał Elfy obstawiły mury i posyłały grad strzał. Spojrzał w górę i uśmiechną się zadowolony… Jak na razie wszystko szło zgodnie z planem. Niezauważony przez nikogo przemknął się do zamku a do jego uszu dotarły przerażone głosy uczniów.

Nagle Potter złapał się bliznę i aż sykną z bólu. Wiedział, co to oznacza.

– On tu jest – wyszeptał.

– Co? – Spytała Jessica –Kto tu jest?

Nagle wrota do Wielkiej Sali wyleciały z zawiasów i z hukiem uderzyły o podłogę a do środka dostojnym krokiem wkroczył On, Lord Voldemort we własnej osobie. Na jego widok wybuchła panika. Większość osób pomdlała a pierwszoroczni zaczęli płakać i tylko nieliczni wyciągnęli różdżki. Potter przełknął ciężko ślinę i wstał z miejsca,aby „przywitać gościa”.

– Ach…, znów się spotykamy Harry – Zaczął rozmowę Czarny Pan.

– A to żeby nikt nam nie przeszkadzał – machną skomplikowanie różdżką celując na zdemolowane wrota, a te po chwili naprawiły się i zamknęły szczelnie.

– Cóż cię tu sprowadza? Czyżbyś zechciał wrócić do szkoły? – Ironizował Potter.

– Nigdy przy naszych spotkaniach nie wykazywałeś dobrego poczucia humoru Potter!

– Ładna blizna Tom, teraz jesteśmy w tej kwestii kwita – odparł chłopak i pomacał się po policzku z szyderczym uśmiechem.

– Zapłacisz mi za to! I nawet już wiem jak odbiorę tę zapłatę – po Sali rozległ się lodowaty śmiech Lorda. Wypowiedział jakąś zawiłą formułkę i przed nim pojawiła się postać w czarnym płaszczu z kapturem na głowie. Jednym ruchem ręki Lord ściągną z niej płaszcz ukazując związanego i trochę poturbowanego mężczyznę, a okazał się nim być…

– Syriusz!! – Krzyknął chłopak z przerażeniem.

W tym momencie przez tylne wejście do Sali wkroczył wysoki mężczyzna w szarej szacie z kapturem na głowie. Potter od razu rozpoznał w nim człowieka z pokątnej. W jednej i drugiej ręce trzymał Rapiery, miecze o cienkiej wygiętej lekko klindze. Ubrudzone były aż po samą rękojeść w czerwonej cieczy, która skapywała kroplami na podłogę.

– Panie. Smoczy władca i jego ludzie pokonali nasze oddziały i za chwilę tu będą.

Jakby na potwierdzenie jego słów rozległ się potężny ryk i wrota ponownie wylądowały z głośnym hukiem na ziemi. Voldemort wraz ze swoim towarzyszem wyczarowali barierę odgradzających ich i Potter’a od reszty. Wiedział, że wkrótce przełamią zaklęcia, ale zdąży wykonać swój plan.

– Zdziwiony? – Zwrócił się do zszokowanego chłopaka. – Czyżby Dumbledore ci nie powiedział o złapaniu twojego ukochanego ojca chrzestnego? – Chłopak spojrzał z niedowierzaniem na dyrektora. Czarny Pan roześmiał się głośno.

– Widzisz Harry, znów cię okłamał, znów chciał cię kontrolować. Kto wie ile jeszcze ma tajemnic do ukrycia przed tobą. Przyłącz się do mnie a obiecuję ci, że twój Syriusz przeżyje.

– Nie! Harry! Nie słuchaj go!

– Milcz! – Warknął do ucha Łapie i przystawił sztylet do jego szyi.

– Może tak cię przekonam…Xerruedor frissuss angaraxedus! – Wyszeptał długą inkantację zaklęcia skomplikowanie machając ręką. Potter poczuł jakby na jego klatkę piersiową położono kilogramowy worek.

– To jak? Przyłączysz się do mnie? – Spytał spokojnym głosem Lord.

– Nigdy! – Krzykną chłopak i w tym momencie powietrze rozdarł przeraźliwy krzyk Syriusza.

– Ups. Zapomniałem ci powiedzieć, że użyłem pewnego zaklęcia łącząc ciebie i twojego chrzestnego,jeśli będziesz odmawiał on umrze w strasznych mękach… a może spróbuję jego przeciągnąć?

– Nigdy! – Warkną Black i wyrwał mu jakimś cudem sztylet. Przystawił go sobie do serca i spojrzał na swojego chrześniaka.

– Zawsze będę cię kochał Harry, żegnaj – powiedział to i wbił sobie sztylet w serce.

Mężczyzna powoli o suną się na ziemię. Poczuł, że ktoś go obejmuje, to był Harry, jego Harry. Popatrzył na niego gasnącymi oczami i wyszeptał:

– Walcz, walcz za tych,których kochasz.

Chłopak z nienawiścią patrzył w czerwone ślepia Gada, błyskawicznie wyciągną różdżkę i już zaczynał wypowiadać zaklęcie uśmiercające, kiedy nagle towarzysz Czarnego Lorda odebrał mu ją i połamał. Bez namysłu chwycił tkwiący nadal w piersi poległego Syriusza sztylet. W chwili, gdy tylko go wyciągną poczuł, że odrywa się od ziemi, znikł w szarej mgiełce. Gdy to się stało Mroczny Lord wybuchł szaleńczym lodowatym śmiechem. Jego plan się powiódł.

– Już wkrótce Kalgalathcie dołączysz do swego brata w zaświatach! – Odezwał się mężczyzna w szarej szacie zdejmując kaptur.

– Stoke! – Ryknął nauczyciel.

– Zacznijcie opłakiwać swojego wybrańca, bo on już nigdy nie wróci – po tych słowach „goście” znikli.

Na Sali zapanowała niczym niezmącona cisza. Wszyscy stali jak słupy soli, nie zdolni do jakiegokolwiek ruchu, bowiem przed chwilą ich nadzieja na wolność upadła i już prawdopodobnie nigdy nie powstanie. Przyjaciele wybrańca nie mogli uwierzyć w to, co się stało przed chwilą, po ich policzkach spłynęły perliste łzy. Do miejsca, gdzie znikł chłopak podszedł Kal badając przez chwilę owe miejsce. Strzępki aury nie znikły całkowicie, ale to, co wyczuł wystarczyło, aby z przerażeniem stwierdzić, dokąd Voldemort wysłał gryfona. Piekielna Ziemia. Jedyne miejsce we wszechświecie, do którego nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby trafić. To piekło i raj dla najpodlejszych stworów. Nie ma tam nic prócz zła. Gdy Jessica usłyszała gdzie trafił jej Harry osunęła się na ziemię nieprzytomna. Natychmiast odesłano ją do skrzydła szpitalnego wraz z Ronem i Hermioną. Kalgalath kazał natychmiast powiadomić króla elfów o tym, co się stało i poprosić o przybycie jego wszystkich oddziałów.

Prócz atakujących sił Czarnego Pana poległo dwóch jeźdźców wraz ze swoimi smokami i dziesięciu elfów zabitych przez Stoke’a.

Albus Dumbledore siedział teraz w swoim gabinecie i spoglądał pustym wzrokiem w okno. W końcu otrząsnąłsię z tego stanu i westchną przeciągle.

– Wybacz mi Harry,wybacz.

Po tym krótkim zdaniu udał się do ministerstwa powiadomić ministra magii o ataku Czarnego Pana na Hogwart, ale oczywiście nic nie wspominając o zniknięciu Chłopca – Który –Przeżył.

Wieczorem panna Steele przeniosła się do swojego dormitorium. Do nikogo się nie odzywała i tylko wypłakiwała się w poduszkę. Coś trąciło ją delikatnie w bok a po chwili wsunęło się obok niej. Spojrzała na przybysza, był to Mephion. Smok popatrzył na nią smutno i wydał przy tym cichy pomruk. Dziewczyna pogłaskała go po grzbiecie, a ten po chwili ułożył się obok niej i polizał jej policzek szorstkim językiem chcąc dodać jej tym otuchy.

* * *

Chłopak wyłonił się z mgły oddychając ciężko. Nagle poczuł żar, otworzył oczy i rozejrzał się.

– Merlinie! Co to za miejsce?! – Sapną.

Stał między ogromnymi czarnymi kolumnami, a z każdej z czterech stron obu kolumn przez sam środek przebiegał rząd dziwnych symboli błyszczących czerwienią. Ziemia była popękana i spalona, a wokół wysepki, na której stał portal jak się chłopak domyślił było może lawy wystrzeliwujące co i raz pióropusze ognia. Czuł w tym miejscu czarną magię. Była ona wszędzie, nawet leżące kamienie były nią przesiąknięte. Aż ciężko było mu oddychać, a gorące powietrze doskwierało mu niemiłosiernie.Spojrzał w górę, lecz nie zobaczył nic prócz gęstych czarnych chmur, czuł się jakby siedział wewnątrz wulkanu. Zapach siarki przyprawiał go o mdłości, a lekka, czerwona mgła dodawała odpowiedni klimat temu miejscu. Tak jak się domyślał, to musiał być Hellion. Wiedział, że jego różdżka została zniszczona iteraz będzie musiał się posługiwać magią bezróżdżkową i ewentualnie mieczem. Przypomniał sobie: Atak, Voldemort, Syriusz… Dumbledore. Przez jego głowę przelewały się obrazy. Rozmowy z Syriuszem, plany, które wiązał z nim… Potem stracił go, ale znów odzyskał i nadzieja na lepsze życie odżyła. Wspólnie spędzone święta, uśmiech szczęścia na twarzy jego ojca chrzestnego. Po jego policzkach spłynęły gorzkie łzy. Wokół niego zaczęła się zbierać złotawa poświata. Kolejne obrazy zalały jego umysł… „Dumbledore! To jego wina, że Syriusz się zabił! Gdyby powiedział mu prawdę, nie doszłoby do tego” .Emocje buzowały w nim, serce waliło jak młotem, a oddech stał się szybki i rwący. Skóra zaczęła go piec. Mięśnie paliły niemiłosiernie. „Syriuszu, wróć… błagam”. Złotawapoświata stała się wyraźniejsza i przybrała głębszy odcień, po chwili przybrała kształt kuli zamykając w środku klęczącego chłopaka. W środku przelatywały smugi niebieskiej energii. Nagle poczuł jak niewidzialne okowy uwalniają jego umysł zalewając go falami obrazów i wspomnień, dziwna luka w jego pamięci zapełniła się szybko. Złota kula teraz stała się jednolicie złota i nie można było zobaczyć, co dzieje się w środku niej. Jej powierzchnia przypominała plaster miodu. Po kilku minutach zmniejszała się i bledła. Gdy była wielkości piłki odkosza stała się bezbarwna, a w środku z zawrotną prędkością wirowały niebieskie smugi energii… zmalała do wielkości piłeczki golfowej, aż w końcu całkiem znikła. Po kilku sekundach drobinki piasku i kurzu zaczęły wirować po ziemi, a po chwili pojawiła się mała niebieska kulka, która w następnej sekundzie eksplodowała potężną falą energii. Teraz pojawiła się na nowo złota kula, która w mgnieniu oka popękała jak skorupka jajka i rozpadła się niczym stłuczona szyba. Odłamki tuż nad ziemią rozpłynęły się w powietrzu.

Bariera blokująca moc wybrańca w końcu opadła i teraz stał oto dziedzic Magii Stwórców. Jego wyglądnie zmienił się prócz jednego nowego nabytku, mianowicie skrzydeł. Były niebiesko - przezroczyste i kształtem przypominały skrzydła smoka, mieniły się niczym rozgwieżdżone nocne niebo. Ich krawędzie były granatowe. Skrzydła falowały spokojnie niczym tafla wody w jeziorze, mimo iż chłopak nie poruszał nimi.

– Teraz już wiem, co mieliście na myśli – mruknął posępnie chłopak i mimowolnie przypomniał sobie ostatnie słowa Łapy „Walcz, walcz za tych, których kochasz”.

Westchnął przeciągle i zebrał myśli. W końcu musiał jakoś przedostać się na drugi brzeg, a bez zbroi nie jest to możliwe.

– Zaraz jak to szło? –Zastanawiał się chłopak nad zaklęciem przywołującym zbroję. – A tak… Vrelinxamersus.

W ciągu kilku sekund temperatura w zbroi schłodziła rozgrzane ciało właściciela i skutecznie osłaniała przed żarem i duszącą siarką. Spędził długie godziny na próbach uaktywnienia portalu, co nie wychodziło mu ani trochę. Westchnął przeciągle.

– No to lecimy –powiedział i wzbił się w powietrze.

* * *

Minęły już ponad dwa tygodnie, a po nich kolejny tydzień i jeszcze jeden. Hogwart był teraz cichy i milczący. Nikt się nie śmiał, a jeśli już to po cichu. Nikt nie robił psikusów,odwołano rozgrywki Quidditcha. Potrojona została nauka Obrony Przed Czarną Magią, a spora część uczniów uczyła się samemu lub z innym rówieśnikami.Przyjaciele wybrańca tak jak z resztą cały dom lwa chodzili przygnębieni. Najgorzej było z Jessicą, dziewczyna blada, oczy miała zapuchnięte i nic do niej nie docierało, a smok Harry’ego nawet na sekundę jej nie opuszczał. Tak jak i Ron wraz z Hermioną starali się wspierać wzajemnie.

Samotna postać przemierzała hogwardzkie korytarze. Jakiś metr od niej dreptał srebrnołuski smok. Dziewczyna była tak zamyślona, że nie zauważyła postaci przed sobą.Mruknęła coś na przeprosiny i ruszyła dalej. Gdy tylko wyminęła tego kogoś,usłyszała drwiący głos.

– Nadal rozpaczasz za tym idiotą, Potterem? – Dziewczyna odwróciła się błyskawicznie.

– Nic ci do tego Malfoy!– Warknęła.

– Zapomnij o nim Steele.Z nim czeka cię śmierć, ale Ja mogę cię przed nią uchronić…

– Rozumiem… chcesz żebym zaczęła się z tobą umawiać? – Powiedziała spokojnym głosem, a chłopak skinął twierdząco głową.

– To nie masz na co liczyć, Malfoy – odparła chłodno – prędzej umówię się z dementorem niż z tobą!– I splunęła mu pod buty.

– Jesteś głupia, a mogłaś mieć wszystko. Skoro nie chcesz po dobroci… – Chłopak wyciągną różdżkę i uśmiechnął się dziwnie.

Nagle obok niej wylądował Mephion warcząc cicho.

– I to ma być smok?! –Prychnął ślizgon. – Obawiam się, że nawet ta nędzna imitacja smoka cię nie uratuje. Sect…

W momencie, gdy ślizgon zaczął wymawiać zaklęcie smok w błyskawicznym tempie wystartował i natarł na ślizgona. W ułamku sekundy uderzył w jego klatkę piersiową pozbawiając chłopaka tchu i powalając na ziemię, a jego różdżka potoczyła się pod ścianę. Smok warcząc i sycząc złowrogo powoli wszedł na brzuch wystraszonego chłopaka, który po chwili krzykną z bólu, gdy szpony bestii wbiły się w jego ciało. Z każdym następnym krokiem Mephion wbijał swe ostre pazury raniąc go dotkliwie. Jego łeb był teraz na równi z twarzą chłopaka. Obnażył rząd ostrych kłów, platynowe oczy zwierzęcia błysnęły niebezpiecznie, a z nozdrzy wyleciała smużka dymu.

Chłopak zaczął prawą ręką szukać różdżki i po chwili ją znalazł. W momencie kierowania jej na smoka zaczął wypowiadać zaklęcie.

– Avada… aaaaaa! –drugiej części zaklęcia nie wypowiedział, gdyż wrzasnął z bólu. Mephion błyskawicznie wyczuł zamiary człowieka i chwycił paszczą przegub, po czym zacisną na nim mocno szczękę miażdżąc kość i rozcinając mięśnie. Na podłogę spłynęła czerwona ciecz. Po chwili rozluźnił uchwyt i „wypluł” rękę. Po czym znów spojrzał w oczy ślizgona dając mu nieme „ostatnie ostrzeżenie” i kłapnął mu szczęką tuż przed samym nosem obryzgując jego twarz ociekającą posoką.

Dziewczyna stała w głębokim szoku tym nagłym atakiem jej małego przyjaciela. Dopiero teraz zrozumiała, że Dracon chciał ją zaatakować a smok ją obronił. Nawet nie zauważyła, gdy ślizgon znikł. Wzięła smoka na ręce i podziękowała mu, po czym poszła do wierzy gryfonów.

– O, jesteś już –odezwała się panna Granger z fotela przy kominku – witaj Meph.

– Tak, mieliśmy spotkanie z Malfoy’em – powiedziała siadając na pomiędzy Granger a Weasley’em.

– Uuułee, co ty masz na pysku? Gdzie żeś go wetknął, co Meph? – Spytał rudzielec, gdy smok dotknął pyskiem jego dłoń.

– Malfoy’a – powiedziała krótko blond włosa.

– C-co?! Jak to?!?! –Wykrzyknęła Hermiona.

– Tak to, dokładniej to jego rękę.

– Że co?! T-to znaczy, że on, że… - Ron nie wiedział jak to powiedzieć.

– Nie, nie odgryzł mu jej.Tylko go pogryzł.

– Biedactwo… jeszcze dostanie po nim niestrawności – mruknął chłopak i zaczął wycierać mu pysk wyczarowaną ścierką, którą smok uporczywie chciał ugryźć.

– Ron, to nie jest zabawne – upomniała go dziewczyna – jak do tego doszło? – Zwróciła się teraz do Jessici.

– Wpadłam na Malfoy’a,zaproponował żebym zostawiła Harry’ego dla niego to go wyśmiałam i powiedziałam, że wolałabym umówić się z dementorem niż z nim. To on wyciągnął różdżkę i wtedy Mephion go przewrócił, potem ten kretyn chciał rzucić na niego Avadę, ale smok był szybszy i ugryzł go w rękę. – Wyjaśniła dziewczyna pokrótce, co zaszło.

– To go nauczy, żeby się nie zbliżać – dodała mściwie.

– Możesz mieć przez to kłopoty, Snape ci nie daruje.

– Możliwe, ale ja nic munie zrobiłam, tylko Meph. To po pierwsze, a po drugie smok należy do Harry’egoa jego n… – nie dokończyła.

– Chyba się już położę –mruknęła blond włosa i po chwili jej nie było.

Następnego dnia jak tylko pojawiła się w Wielkiej Sali natychmiast podszedł do niej wściekły Mistrz Eliksirów.

– Steele! Co zrobiłaś mojemu uczniowi?!

– Nic mu nie zrobiłam, atak dokładniej to, o którego panu chodzi?

– Dobrze wiesz, że o Dracona. Powiedział, że poszczułaś go smokiem.

– Dostał to, na co zasłużył…

– Zbieraj się, wylatujesz z tej szkoły! – Warkną mściwie.

– Sam się zbieraj,kretynie. – Na Sali zapanowała cisza. Widzieli, że dziewczyna przegięła.

– Coś ty powiedziała?! –Krzyknął.

– To, co słyszałeś!

– Licz się ze słowami!Masz natychmiast pozbyć tej bestii.

– Nie mogę, bo smok należy do Harry’ego.

– Szkoda, że Potter nie znikną razem z nim – jego słowa ociekały jadem i pogardą. To był odruch,impuls… Ręka dziewczyny błyskawicznie przecięła powietrze i z plaśnięciem wylądowała na policzku nauczyciela eliksirów pozostawiając czerwony ślad po sobie.

– Malfoy mnie zaatakował,więc smok mnie po prostu obronił a poranił go, bo chciał walnąć w niego Kedavrą! – Powiedziała głosem drżącym od tłumionego gniewu.

– Jak śmiesz?! –Powiedział wściekły Snape – minus…

– …dwieście punktów od Slytherinu – wtrącił mu się Kalgalath.

– Jakim prawem? Pan Malfoy…

– …jest idiotą, wiem i powinien się cieszyć, że tylko na takich obrażeniach się skończyło – ponownie wypowiedź Snape’a została przerwana.

Cała szkoła przysłuchiwała się z ciekawością.

– Punkty są za zaatakowanie panny Steele. Dodatkowo za próbę rzucenia zaklęcia niewybaczalnego.Twój uczeń, Severusie dostaje naganę od dyrektora i zostaje zawieszony wprawach ucznia na miesiąc. Dostaje też zakaz opuszczania swojej wieży. Jeśli opuści miejsce kary zostanie wydalony ze szkoły w trybie natychmiastowym.

A i żeby było sprawiedliwie, minus dwadzieścia punktów od Gryffindoru za obrazę nauczyciela i szlaban panno Steele, dziś po lekcjach w moim gabinecie.

Snape nic nie odpowiedział, posłał im tylko wściekłe spojrzenie i wyszedł z WS zamiatając kurz peleryną. Przez resztę śniadania wszyscy mówili tylko o tej „rozmowie” i o tym, co dokładnie zaszło między gryfonką a ślizgonem. Jak na razie ukarany jeszcze nie wyszedł ze skrzydła. Rany szybko mu się zagoiły pod wprawnym okiem pielęgniarki, ale rękę przez kilka dni będzie miał usztywnioną i zawieszoną na temblaku.

Po lekcjach dziewczyna udała się na szlaban. Nie omieszkała zabrać ze sobą smoka. Z resztą i tak by za nią polazł. Zapukała cicho i weszła po usłyszeniu stłumionego „proszę”.

– Ach jesteś już, dobrze,siadaj – odezwał się nauczyciel jak zamknęła za sobą drzwi.

– To na czym będzie polegał mój szlaban?

– Na rozmowie. Niemyślałaś chyba, że naprawdę cię ukarzę? – Powiedział i puścił jej oczko.

– Nie zamartwiaj się oHarry’ego – powiedział po krótkiej chwili milczenia – nic mu nie będzie.

– Jest pan pewny?Przecież tak jak pan powiedział, jest w piekle…

– Źle mnie zrozumiałaś,Jessico, Piekło a Piekielna Ziemia to dwa różne światy. To pierwsze jest dlatych, którzy umarli, a to drugie dla żywych, lecz zamieszkałe tylko przezistoty zdominowane przez zło i przesiąknięte Czarną Magią. Cały Hellion jestprzesiąknięty od nieba aż po najmniejsze ziarnko pisaku. Harry jest silny i niepodda się.

– Ale nie jest on wcalesilniejszy od ciebie, ty miałbyś większe szanse niż Harry. Przepraszam wiem, żenie powinnam tak mówić, ale zaczynam już tracić nadzieję – powiedziała, a pojej policzkach spłynęły łzy.

– Nie szkodzi. Harry jestsilniejszy niż myślisz. Drzemie w nim moc, o jakiej magowie tysiące latwcześniej nie byli by w stanie nawet sobie wymarzyć, tylko coś tę moc blokuje, alesądzę, że to jest tylko tymczasowa blokada. Więcej dowiesz się od niego jakwróci, a wierzę, że tak się stanie. I ty też musisz w to wierzyć, wszyscymusimy, tylko to możemy zrobić.

– Minął już ponad miesiąc,a nawet Mephion nie ma od niego żadnego sygnału.

– Właśnie, Mephion! Jegosmok jest dowodem na to, iż Harry żyje…, jeśli Jeździec ginie, to smok razem znim.

– Musimy wierzyć, że udamu się wrócić. A zwłaszcza Ty, bowiem miłość potrafi przełamać nawetnajmocniejsze bariery. No, idź już i nie zapomnij o tej rozmowie.

– Do widzenia profesorze idziękuję za rozmowę.– powiedziała uśmiechając się lekko.

– Do widzenia pannoSteele.

**************************************

* - Liberate tutemet ex inferis - Ocal siebie od ognia piekielnego.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Forum Dyskusje na temat Harryego Pottera Strona Główna -> Opowiadania -> Harry Potter i Władca Smoków Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)  
Strona 1 z 1  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

   
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  



fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2003 phpBB Group
Theme created by Vjacheslav Trushkin
Regulamin