Forum Dyskusje na temat Harryego Pottera Strona Główna   Dyskusje na temat Harryego Pottera
Dyskusje na temat Harryego Pottera
 


Forum Dyskusje na temat Harryego Pottera Strona Główna -> Pisanie na śniadanie -> Nieustraszeni Łowcy Androidów - Opowiadanie pojedynkowe
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
  Post Nieustraszeni Łowcy Androidów - Opowiadanie pojedynkowe - Wysłany: Czw 12:07, 03 Lip 2008  
Aravan
Potomek Slytherina



Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 804
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Podmroku


Przedstawiam wam moje dzieło pojedynkowe, który wygrałem. Gratuluje też mojej przeciwniczce za wspaniały tekst, jaki napisała.
_______________________________________________________

„Nieustraszeni Łowcy Androidów”




Noc trwała już od trzech godzin. Temperatura spadła do minus osiemdziesięciu trzech stopni i gdyby nie skafandry z politrexu z regulacją temperatury wewnątrz skafandra, niewątpliwie zamarzliby po kilkunastu minutach. Młody podoficer siedział niczym kura na grzędzie z lornetką przytkniętą do zielonej szybki w hełmie, za którą znajdowały się oczy. Jako świeżo upieczony dowódca sześcioosobowego oddziału marines nie wykazał się niczym więcej niż obserwowaniem poczynań wrogiego bunkra. Cóż w sumie to dobra robota, bo jeśli trzeba coś zrobić to karze zrobić to komuś innemu! Jego poprzednik chyba tego nie wiedział. „Biedaczek” pomyślał Rogers przypominając sobie, jak zajął miejsce dowódcy. Była w tedy noc podobna do tej i do znudzenia rzucali kamieniami w drzewo z narysowaną koślawo tarczą. W pewnej chwili ich dowódca wstał z zamiarem oddania moczu pod jakąś ścianę nie do końca zniszczonego budynku.
Trzeba dodać, że na dworze było cholernie zimno, a oficer był twardym człowiekiem do bólu wykonującym każdy rozkaz przełożonych, więc o złamaniu rozkazu nie było mowy. A rozkazy były jasne: „Siedzieć i obserwować!”. Lać chciało się mu coraz bardziej a o odlaniu się do skafandra nie było mowy. Tak, więc wpadł na inny pomysł. Wstał,wyciągnął swój interes i zaczął sikać sapiąc z ulgi. I w tedy padł strzał, po czym oficer krzyknął ni to z bólu ni to z wściekłości a bardziej ze zdziwienia trzymając coś zakrwawionego w dłoni... Rogers zadygotał na samą myśl utracenia swojej armaty. Cóż, na wojnie nigdy nie wiesz, co ci odstrzelą, więc nie wystawiaj na celownik niczego, czego stracić nie chcesz.

– Sir! – Z rozmyślań wyrwał go głos któregoś z żołnierzy. – Może użyjemy przynęty?

Reszta słysząc to natychmiast wynalazła sobie jakieś zajęcia. Jedni udawali, że sprawdzają stan swojej broni, ktoś inny szukał czegoś w plecaku a jeszcze inny strzelał gdzie popadło, byleby strzelać i liczyć na szczęście. W odpowiedzi nad ich głowami przeleciała chmara pocisków smugowych, z czego połowa trafiła w ścianę rysując grę ‘kółko i krzyżyk’.

– Skoro tak się palisz do tego to idź... my będziemy cię osłaniać! – Oznajmił dowódca przecierając szybkę hełmu z pyłu.

– O-och, kiedy ja nie, ale ja...

– Więc siedź na dupie póki nie postanowię inaczej! Jasne?

Nad ich głowami śmignęły dwa statki szturmowe zasypując ogniem z działek automatycznych budynek jakieś trzysta metrów dalej, zatoczyły nad celem koło i dwie rakiety wystrzelone z owego budynku strąciły jeden pojazd niszcząc jego elektronikę, szturmowiec wykręcił beczkę i runą w dół roztrzaskując się o ziemię. Drugi z samolotów wycofał się szybko niemalże skomląc, albo był po prostu słabo naoliwiony. Głównym celem Rogers’a było zdobycie bunkra bez konieczności niszczenia go ewentualnie, jeśli Bóg da wychodzenia z ich bezpiecznego w miarę miejsca, był to punkt strategiczny, jak twierdziło dowództwo.
Wcisnął kilka przycisków na panelu umieszczonym na lewej ręce i po chwili pojawiły się zielone nitki światła tworzące mapę-szkielet ich kryjówki, bunkra wroga i kawałek terenu, jaki ich otaczał. Wcisnął kolejny przycisk i patrzył, jak skoczek rusza na pole D6 bijąc Królową.Uśmiechnął się, gdy usłyszał głośne przekleństwa z wrogiego obozu.
Ni z tego ni z owego szybka jego helmeta +1 do inteligencji zaczęła zachodzić drobnymi kropelkami czegoś, co pewnie było wodą. Ze zdziwieniem włączył wycieraczki i ku jego irytacji zacięły się.Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że jest sporo poniżej zera i wszelka woda zamarza. Spojrzał w górę i warknął gardłowo. Sięgnął po swój karabin plazmowy i przełączył na ogień pojedynczy, wycelował,nacisną spust… i mały biały gołąbek eksplodował od trafienia pociskiem Dum-Dum.

– TU GENERAŁ MIDDWAY. – Zawył głos przez radio – MACIE NATYCHMIAST ZAJĄĆ BUNKIER! RUSZACIE NA POZYCJE 01ALFA662DELTA4Q2!

– Nienawidzę matmy! – Podsumował butnie dowódca i nakreślił swoim ludziom plan operacyjny rzekomo prowadzący do zwycięstwa.

Już po chwili wszyscy leżeli związani czerwoną nicią. W końcu jakoś się odplątali i ruszyli na wroga. Downson – jeden z szeregowców biegnący przed Rayan’em – biegł krzycząc coś nie zrozumiale, biegł, i biegł, i tak sobie biegł aż wyrżnął łbem w metalowy słup, który stał jak gigantyczny posąg przed nim. Drugi z biegnących zauważył go i ominął szczerząc się głupio w hełmie, nagle zderzył się z czymś metalowym, albo to jego helmet zadzwonił niczym dzwon kościelny.Podniósłszy niepewnie głowę spojrzał na „to coś” i aż mu skafander zbielał, zzieleniał, poróżowiał a na koniec przybrał kolory tęczy,szybki kasków kolegów z partyzantki zamigotały na czerwono.
Taki sygnał ostrzegawczy, albo szybkiej spostrzegawczości, którą mają marną z resztą. Zamarli w powietrzu zapominając spaść po podskoczeniu. Ach ten kochany bullet-time! Nad marinem stał wielki mech-pies. Żołnierz był zbyt przerażony by uciekać, mechaniczny pies przeszedł dalej i zatrzymał się, rozległ się dziwny nieco niepokojący dźwięk, a gdy ucichł pies przemówił ludzkim głosem!

– Allelujaaa! – Dziwne słowo jak na mecha i to w dodatku psa.Dłużej nie mogli się nad tym zastanawiać, bo blaszak uniósł ogon i wydalił się na biednego Ryan’a.

– Żegnajcie… – Tylko tyle powiedział, a zrobił to tak żałosnym głosem, że łezka w oku się by zakręcić mogła. Wykopał sobie grób, wypalił ostatniego papierosa, zerknął z dezaprobatą na zegarek –spóźnia się – ksiądz dał mu ostanie rozgrzeszenie… Wielki i niewątpliwie ciężki kawał żelastwa wbił go w ziemię.

Mechaniczny pies odszedł z chichotem i nagle zatoczył się do tyłu. Zaskomlał głośno i padł na bok powalony białą kulką. Rogers sięgnął po nią i ze zdziwieniem odkrył, że to piłeczka golfowa. Kolejna twarda kulka śmignęła i trafiła jednego z żołnierzy, odbiła się w następnego i powróciła do pierwszego, i tak przez trzy razy nim spadła na ziemię i poturlała się do dołka. Reszta oddziału dała nura do owej dziupli rozkopując ją rękoma nie chcąc skończyć jak kolega.

– Au! Po kolei… Nie pchajcie się! To nie TA dziura, idioto!

– Sir, czy tu jest ciemno, czy mi sir szybka tak się zabrudziła?

– Tu jest tak ciemno. Ma ktoś latarkę?

– Mam świeczkę.

– …tylko zapałek brak.

– …gdzie tu jest kontakt?

– PRZECZ Z ŁAPSKAMI!! NIE O TAKI K-O-N-T-A-K-T MI CHODZIŁO! – Krzyknął podoficer.

– Przepraszam sir!

W końcu w jakiś dziwny i nie wytłumaczalny sposób wykrzesali płomień zaczęli przekopywać się pod polem bitwy do bunkra. Kopali i kopali… i kopali. Skręcali, zawracali, robili kokardki i supełki. Z góry na dół, z lewej na prawą i z tej w tamtą, i nic. Za każdym wykopem wyłazili z tej samej dziury, co wleźli. W końcu natknęli się na stały grunt, dowódca postukał metalowym palcem i odkrył, że to rura. Jeden z jego ludzi sięgnął do pasa i wziął do ręki ręczny palnik laserowy.Pozostali spojrzeli na niego z rządzą mordu nakazując pośpiech bo coś mu wypalą z chwilę. Mężczyzna nie mógł zrozumieć skąd ten atak kolegów,więc potulnie wykonał polecenie.
Wleźli przez otwór kolejno i niczym rasowi kanalarze ruszyli w górę tunelu. Niestety i tym razem szczęścia nie mieli. Ostatni z kolejki poślizgnął się wpadając na osobę przed nim, a osoba przed nim na osobę przed nim, na następną i tak dalej, ogólnie rzecz biorąc polecieli niczym pstrągi w dół i z głośnym pluskiem wpadli do wielkiego ścieku.

– No to kibel. – Podsumowali.

Odnaleźli drabinki i zaczęli się wspinać do góry w nadziej znalezienia wyjścia. Jako pierwszy poszedł do odstrzału facet z palnikiem. Był już prawie przy wyjściu, gdy coś z plaśnięciem przywarło mu do przedniej części hełmu, w efekcie czego zleciał na sam dół. Po chwili w pełnym (no prawie pełnym) składzie wyłazili przez tandetne plastikowe kible. Najpierw ostrożnie wychylili głowy niczym świstak z norki, później tułów a na końcu nogi. Nie było to zbyt przyjemne uczucie i morale nieco podupadło w drużynie.

– Jeśli komuś o tym wspomnicie… Zabije! – Zagroził Rogers wycierając się papierem toaletowym.

– Ale spójrzmy na z innej strony – wtrącił jeden z żołnierzy – jakby nie patrzeć weszliśmy!

Nagle usłyszeli jakieś dźwięki za sobą. Odruchowo sięgnęli po broń celując w to miejsce i bez zastanowienia otworzyli ogień. Gdy przestali cała podłoga, ściany i część sufitu nosiła ślady ich ofiary, woda była wszędzie.

– Gratuluję właśnie zastrzeliliście spłuczkę! – Oznajmił głosem pełnym dezaprobaty dowódca, który jako jedyny w nią nie trafił, ale nikt tego nie dostrzegł.

Da drzwiami rozległy się głośne krzyki i odgłosy stóp pośpiesznie stukających o podłogę. Wylecieli na korytarz krzycząc w niebo głosy wojenne okrzyki, po raz kolejny otworzyli ogień wpadając do dużego,bogato umeblowanego salonu. Pociski z karabinów plazmowych świszczały w powietrzu i rykoszetował raz na jakiś czas, dziurawiły ściany, podłogę i meble. Wylatywały przez okna i wlatywały drzwiami, a żołnierze biegli dalej na ślepo waląc do wszystkiego. Przechodzili przez ściany niczym czołgi wpierw je rozwalając, mijali namiot Indianina i skręcili w lewo nie przerywając ostrzału, kolejny raz skręcili i wpadli z powrotem do salonu.

– Gdzie oni się podziali? – Spytał ktoś.

– To, za kim ty biegłeś? – Zdziwił się Peters.

– No jak to, za kim? Za tobą biegłem, a ty, za kim biegłeś?

– Ja za Smity’m, a ty Smity?

– Za Rogersem! A ty Rog?

– No jak to, chłopaki?! Przecież biegłem za wami!

Coś przemknęło pod ich nogami i kryjąc się za kanapą. Po chwili zza kanapy wyleciał granat. Ekipa rozpierzchła się na wszystkie strony w panice, granat za wibrował i wypuścił czarny dymek oznaczający niewypał. Żołnierze wstali drapiąc się w hełmy. Nagle z pod kanapy wyłoniła się lufa karabinu i po chwili wypluwała amunicję. Dowódca i jego resztka oddziału odpowiedziała ogniem. Pociski mijały się, wyprzedzały,uciekały i zawracały. Jedne zatrzymywały się na światłach a inne ustępowały pierwszeństwa. Podłoga po paru minutach ciężkiej walki tonęła w łuskach po nabojach. Kule latały wszędzie trafiając gdzie popadnie, jak na razie nie ma strat po żadnej ze stron jedynie zastrzelili przypadkiem obraz G. Bush’a, dwa krzesła, kubek z kawą i fortepian rozwalili granatem.
W heroizmie, napastnik wskoczył na kanapę piszcząc. Wyglądał jak połączenie John’a Rambo i Terminatora z Motomyszą z Marsa. Stała tam odważnie z długim metalowym ogonem z pół mechanicznym ciałem i czerwonymi oczkami oraz dużą kolekcją broni: Bagnet, kuszę, rusznicę przeciw pancerną, rakiety ziemia-powietrze, karabin plazmowy dzierżył dzielnie w łapkach, woda święcona? Wiadro amunicji, i granaty spokojnie dyndające u pasa. Posiadał jeszcze mały czołg i wszystko, co potrzebne do stoczenia krótkiej, ale też zwycięskiej bitwy na poduszki.

– GENERALE MIDDWAY! – Rogers wrzeszczał przez komunikator. –JESTEŚMY POD CIĘŻKIM OBSTRZAŁEM! POTRZEBUJEMY NATYCHMIASTOWEGO WSPARCIA!

– JAK WYGLĄDA SYTUACJA?! – Odkrzyknął generał.

– ŹLE, WRÓG MA PRZEWAGĘ LICZEBNĄ JEDEN DO CZTERECH!

I na tym rozmowa się skończyła, wróg zastrzelił im radio. Rogers wstał i rzucił się na andro-myszę. Niestety potknął się o własne nogi i padł plackiem na ziemię przed robotem. Peters chciał mu oczywiście pomóc i chwycił w ręce leżącego nieopodal bejsbola i walnął w metalowy łeb. Niestety pomylił helmety i trafił wstającego dowódcę. Ten obrócił się kilka razy i padł. Ale powstał po kilkunastu sekundach, a co to było za powstanie! Rogers wstał niczym feniks z popiołów, jak Terminator, jak Rocky!
Bardzo spokojnie zaczął podchodzić do podwładnego.

– Ty, wyluzuj! Ja tylko chciałem pomóc!

Dowódca szybkim i wyćwiczonym ruchem zdzielił w łeb żołnierza, że aż zadzwoniło. Okręcił się i walnął odebranym kijem w androida, kamera zatrzymała się na stop-klatce, zrobiła trzy pełne obroty a potem wolno ruszyła. Ręka powoli, ociężale sunęła w powietrzu a powietrze drgało tworząc błękitno-białe pierścienie, krzyczał głosem zniekształconym od spowolnienia. Kij w momencie uderzenia androida w szczękę, z której posypało się kilka trybików zatrzymał się na kolejnej stop-klatce a iskry i odłamki drzazg z bejsbola dopełniały efektu. Z powrotem ruszyło wszystko w normalnym tempie i trafiona mysz wyleciała przebijając grubą ścianę tuż koło okna.

– Hasta la vista, Baby!


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Forum Dyskusje na temat Harryego Pottera Strona Główna -> Pisanie na śniadanie -> Nieustraszeni Łowcy Androidów - Opowiadanie pojedynkowe Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)  
Strona 1 z 1  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

   
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  



fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2003 phpBB Group
Theme created by Vjacheslav Trushkin
Regulamin