Forum Dyskusje na temat Harryego Pottera Strona Główna   Dyskusje na temat Harryego Pottera
Dyskusje na temat Harryego Pottera
 


Forum Dyskusje na temat Harryego Pottera Strona Główna -> Przemijamy -> Alternatywna wersja
Napisz nowy temat  Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
  Post Alternatywna wersja - Wysłany: Śro 19:31, 17 Maj 2006  
Ali Ali
Prefekt Naczelny



Dołączył: 09 Maj 2006
Posty: 118
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z piekła


Mój ff. Ja sama nazwa wskazuje alternatywa. Oto linka, bo całości nie chce mi się tutaj wklejać.
[link widoczny dla zalogowanych]
Komentujecie tu albo jeśli wolicie na blogu.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ali Ali dnia Pon 19:23, 22 Maj 2006, w całości zmieniany 1 raz
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Śro 21:45, 17 Maj 2006  
Belluś
Prefekt Naczelny



Dołączył: 12 Maj 2006
Posty: 146
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Piekła i Nieba


może i fajny, ale hm.....nie da się odtworzyć Wink Wink Wink


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Czw 11:57, 18 Maj 2006  
canducus
Członek Zakonu Feniksa



Dołączył: 11 Maj 2006
Posty: 1527
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: mountain of fire


hmmmm czytałam i mówiąc szczerze to mi się nawet podoba.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Czw 14:25, 18 Maj 2006  
DANDS
Uczeń Hogwartu



Dołączył: 10 Maj 2006
Posty: 22
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Mamusia i Tatuś się Kochali


Ja to czytam może nie zawsze komentuje ale to opowiadanie ma w sobie coś co każe czekać na więcej iczytać


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pon 19:24, 22 Maj 2006  
Ali Ali
Prefekt Naczelny



Dołączył: 09 Maj 2006
Posty: 118
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z piekła


Ja jako człowiek chciwy łakne kometarzy. A wy ich nie dajecie. No to pomyśłałam sobie ( tak ja myśłe, moi drodzy!XD) , że wkleje tutaj opa a nie link i oto ono. Wkleje wszystko.
PROLOG


- Przyniosłeś go Glozdoogonie?
- Lucjuszu…Ja …. Co z nim zrobisz?
- Nic, co mogłoby interesować twoją osobę!


- Co z nim zrobimy?
- Powiemy, że to dziecko Bellatriks i Rudolfa.
- Przecież kiedy się dowiedzą, że Czarnego Pana już nie ma to wsadzą ich do Azkabanu!
- Narcyza ma rację i jakby tego było mało jest podobny do Potterów.
- Zmienimy trochę jego powierzchowność. Nie dużo…
- Kto się nim zajmie?
- My.


-Trzeba go jakoś nazwać..
- Będzie się nazywał Kieran Lastrange.




Rozdział I

Lucjusz Malfoy siedział w fotelu w swoim gabinecie. Naprzeciwko niego usiadła jego żona Narcyza. Wyglądali podobnie. Takie same włosy i oczy. Zwłaszcza teraz to podobieństwo było widoczne, kiedy mieli zamyślony i nieobecny wyraz twarzy.
Obydwoje sprawiali wrażenie wyniosłych i nieosiągalnych. Jak gdyby każde z nich było jakimś bóstwem. Tylko kiedy spoglądali na siebie ich oczy przestawały być na chwilę lodowato zimne i stawały się niemal wesołe.
- Niedługo dostaną listy z Hogwartu- Powiedziała kobieta wstając z wygodnego fotela. Popatrzyła za okno gdzie dwoje jedenastoletnich chłopców latało na mini miotłach. Jeden z nich bezsprzecznie był jej synem. Świadczyło o tym zarówno jego zachowanie jak i wygląd. Nawet teraz, gdy każde dziecko oddałoby się przyjemności latania on wciąż zachowywał się jakby był kimś ważniejszym od innych. Draco, bo tak też się nazywał miał krótkie blond włosy zaczesane do tyłu, szare oczy i zdecydowaną postawę.
Drugi chłopiec miał na imię Kieran. Był w pewnym sensie jego przeciwieństwem. Długie czarne włosy, opadające na ramiona, zielone oczy i diabelski uśmieszek na ustach. Latał nieco lepiej od blondyna, był bardziej beztroski na miotle.
- Dumbledore go nie pozna. Nikt go nie pozna. Owszem ma oczy tej szlamy, i włosy sterczące na wszystkie strony, ale jest podobny do Blacków, trochę…- odparł na to pewny głos jej męża.
- No, cóż jest z nimi spokrewniony.
- Nie martw się.-Rozkazał- Nic złego się nie wydarzy.




Promienie słońca łagodnie oświetlały dworzec Kings Cross. Słychać było turkot samochodów przejeżdżających, obok, które zdawały się wypowiedzieć wojnę ludziom, podjeżdżając pod samo wejście i zatarasowując przejście. Wśród tego tłoku nikt nawet nie zauważał przemykających po cichu dziwacznie ubranych ludzi, taszczących ogromne kufry i klatki z sowami. A szkoda, bo mogliby się nieźle bawić obserwując zagubienie niektórych z nich. Jedni przyszli w strojach wieczorowych inni w kąpielówkach, a jeszcze inni ubrali się w ogrodniczki i garnitur. Jednak mimo tej różnicy w strojach, wszystkich tu zebranych dziwaków łączył jeden cel. Przybyli na peron numer 9 i ¾ aby odprowadzić swoje dzieci na pociąg do Hogwartu- Szkoły Magii I Czarodziejstwa.
Jednym z takich ludzi był Lucjusz Malfoy. Wszedł właśnie na peron, nie zważając na zgorszone spojrzenia reszty tu obecnej czarodziejskiej społeczności, spowodowanej jego strojem, tak bardzo wyróżniającym się pośród tłumu mugoli. Pan Malfoy miał na sobie „ zwykłą” jedwabną szatę czarodziejska i tiarę na głowie. Na takie i inne objawy dezaprobaty reagował rzucając wszystkim pełne pogardy i wyższości, lodowate spojrzenie. Jednocześnie wydawał się zupełnie zaabsorbowany rozmową ze swoja młodszą kopią i towarzyszącym mu chłopcem.
Doszedłszy do Magicznej barierki pożegnał się z obojgiem i poczekał, aż znikną z jego pola widzenia, następnie ruszył z powrotem w kierunku wyjścia. W połowie drogi zatrzymał się jednak zauważając siedem rudych głów zmierzających nieświadomie w jego stronę. Na twarzy Lucjusza zagościł złośliwy i pełen drwiny uśmieszek.
- Arturze! – Powiedział z rozgłosem, kiedy wszyscy rudowłosi minęli go nie zauważając jego osoby.
- O Lucjuszu- Powiedział tamten z nieszczerym uśmiechem, patrząc na oddaloną o parę metrów barierkę otwierającą przejście do Hogwarckiego ekspresu - Jak miło cię zobaczyć. – na te słowa sam skrzywił się jak gdyby właśnie jadł cytrynę.
- Wiesz zastanawiałem się co tutaj robisz?- odparł Malfoy
- Nie rozumiem, przecież wiesz, ze moje dzieci chodzą do Hogwartu- Mruknął Artur Weasley zdezorientowany. Za nim jego żona i dzieci miały podobne miny .
- Źle mnie zrozumiałeś – Syknął Lucjusz- Zastanawiałem się, czym tu przyjechałeś, bo przed wejściem nie widziałem nigdzie wozu z zaprzężonymi końmi.
Na te słowa cała rodzina rudowłosych poczerwieniała ze złości tak bardzo, ze cudem byłoby odróżnić ich twarze od reszty. Malfoy zaszczycił ich pogardliwym wydęciem warg i pełnym satysfakcji uśmiechem, po czym oddalił się w swoja stronę.



Kiedy Kieran i Draco weszli na peron w wagonach było zaledwie kilku uczniów. Większość wychylała się przez okna poszukując wzrokiem kogoś znajomego, inni rozmawiali jeszcze ze swoimi rodzicami. Wśród panującej tam ciszy można było usłyszeć płacz jakiejś dziewczynki proszącej, żeby rodzice jej nie zostawiali, bo się boi. Na to użalanie się nad sobą Draco zareagował mówiąc:
- Do Gryffindoru to ona nie trafi- Powodując tym atak chichotu u dwóch innych pierwszorocznych przysłuchujących się ich rozmowie.
Draco chciał znaleźć wagon jak najdalej z tyłu, więc musieli przejść przez pół pociągu. Zajęło im to wystarczająco dużo czasu, żeby większość pociągu była pełna.
W końcu jednak po jakże długiej i wyczerpującej drodze dotarli do „tego jedynego” wagonu.
Kieran usiadł przy oknie i obserwował(czyt. przysłuchiwał się) rozmowom toczącym się na peronie.
- Ron, masz coś na nosie.- Powiedziała niska, pulchna kobieta o przyjaznych rysach twarzy do jednego ze swoich rudych synów. „Ron” był straszliwie chudy i wysoki, dzięki czemu wyglądał jak strach na wróble ubrany w szmaty.
- To co Weasleyowie, o których opowiadał nam ojciec. – Odezwał się Draco.
- „Zdrajcy Krwi” i „ Mieszkający w Norze” ?
- No, wszyscy w Domu Lwa, co do jednego.
Kieran znowu zapatrzył się w okno. Tym razem rodzice zegnali swoja córkę. Miała burzę brązowych włosów na głowie, przez co wydawało się, ze została porażona prądem.
Na jej twarzy gościł nieco zarozumiały wyraz twarzy.
Przstał o niej myśleć, bo w drzwiach stanął jakiś chłopiec.
- Widzieliście gdzieś moją ropuchę?- zapytał
Kieran już maił odpowiedzieć, kiedy ubiegł go Draco.
- No, była parę wagonów dalej, choć ci pokażę!- Odparł udając podekscytowanie.
Po czym obaj wyszli. Został sam. Właśnie miał się zniżyć do jak mawiał pan Manciar „ najniższego poziomu szkolnej egzystencji” ( czyt. Przeglądanie podrecznkiów.), kiedy drzwi wagonu otworzyły się ponownie.
- Mogę się dosiąść?- odezwał się chłopak. Kieran od razu go poznał. To był Weasley . Zaraz jak on miał na imię? Ach.. Ron!
- Właściwie to tu jest zajęte.
- Ale tutaj są jeszcze dwa wolne miejsca. To jak mogę?- Taktowny to on nie był, ale Kieranowi wydał się całkiem zabawny.

Powiedzieć, że podróż była niewypałem to niedopowiedzenie i to duże! Ron siedział skulony, od kiedy tylko w wagonie pojawił się Draco z jakimiś dwoma gorylami. Mimo ostrzegawczego spojrzenia Kierana nie mógł się powstrzymać od paru kąśliwych uwag, przez co atmosfera była koszmarna. Kieran starał się podtrzymywać rozmowę ze wszystkimi i nikogo nie urazić. Ron wydawał się być całkiem miły, ale strasznie nerwowy. Po tym jak Draco uraczył wszystkich opowieścią o zrobieniu Nevila w konia zrobił się czerwony ze wściekłości, czym tylko rozjuszył młodego Malfoya.
Stali teraz w Wielkiej Sali, czekając na przydział. Mieli usiąść na krześle i włożyć na głowę Tiarę Przydziału. Kierna był podenerwowany w przeciwieństwie do swojego kuzyna, który wydawał się być całkowicie rozluźniony.
Może nie jestem śliczna
Może łach ze mnie stary
Lecz choćbyś świat przeszukał
Tak mądrej nie znajdziesz tiary.
Możecie mieć meloniki,
Możecie nosić panamy
Lecz jam jest Tiara Losu,
Co jeszcze nie jest zbadany.
Choćbyś swą głowę schował
Pod pachę albo w piasek,
I tak poznam, kim jesteś.
Bo dla mnie nie ma masek.
Śmiało dzielna młodzieży.
Na głowy mnie wkładajcie,
A ja wam zaraz powiem,
Gdzie odtąd zamieszkacie.
Może w Gryffindorze,
Gdzie kwitnie męstwa cnota,
Gdzie króluje odwaga,
I do czynów ochota.
A może w Hufflepuffie,
Gdzie sami prawi mieszkają,
Gdzie wierni i sprawiedliwi
Hogwart szkoły są chwałą.
A może w Ravenclawie
Zamieszkać wam wypadnie
Tam plonie lampa wiedzy,
Tam będziesz mędrcem snadnie.
A jeśli chcesz zdobyć
Druhów wiernych i szczwanych
To czeka cię Slytherin,
Gdzie kpią sobie z Mugoli.
Więc bez lęku, do dzieła!
Na głowy mnie wkładajcie,
Jam jest Myśląca Tiara,
Los wam wyznaczę na starcie!
Cała sala rozbrzmiała oklaskami, kiedy Tiara zakończyła swój śpiew. Potem skłoniła się przed każdym z czterech domów i znieruchomiała.
Na środek wyszła profesor MacGonagall, trzymając w ręku długi zwój pergaminu.
- Kiedy wyczytam nazwisko i mię, dana osoba siada na stołku! Abbot Hanna!
Dziewczyna nałożyła tiarę na głowę, a ta opadła jej na czoło.
-Hufflepuff!
Następna była Susan Bonem, i tak jak poprzedniczka trafiła do domu Helgi. Potem „Bron, Levander” trafiała do Gryffindoru i oklaski rozległy się przy końcowym stole po lewej. Kieran zauważył tam dwie rude głowy, a kiedy przyjrzał się dokładnie spostrzegł jeszcze jedną.
Ron po chwili znalazł się wśród swoich braci.
- Draco Malfoy!
- Slytherin!!!!! – Krzyknęła Tiara gdy tylko głowa Dracona zetknęła się z materiałem.
Jego wyczytano przed ostatniego. Podszedł do stolka nieco niepewnym krokiem. Nie miał pojęcia, gdzie trafi.
- _ Hmmm – usłyszał w uchu cichy głosik- Trudne. Bardzo trudne. Mnóstwo odwagi, tak. Umysł też dość tęgi. To prawdziwy talent… och na Boga, tak… i zdrowe pragnienie sprawdzenia się… tak, to bardzo interesujące…
Więc gdzie mam cię przydzielić?
Byle nie do Hufflepuff!
- Nie, oczywiście, że nie… To może Slytherin? Tam możesz być kiś wielkim, tak to wszystko jest tu, w twojej głowie, a Slytherin pomoże ci w osiągnięciu wielkości.. Ale Gryffindoru też byłby dobry…
Slytherin błagam…
- Slytherin!!!! – rozległ się głos Tiary.
Kieran szedł powolnym krokiem w stronę stołu domu, do którego trafił. Wszyscy tam wyglądali ponuro i groźnie. Chciał usiąść obok Dracona, ale po obu jego stronach siedzieli ci chłopcy z którymi przyszedł do wagonu. Jemu przypadło więc miejsce obok czarnowłosego chłopaka z brązowymi oczami i na pół nieśmiałym a na pół diabelskim uśmieszku.
- Blaise Zambii- przedstawił się tamten
- Kieran Lastrange – odpowiedział cicho. Zdał sobie sprawę, ze jest bardzo głodny, a na stole nie ma nic do jedzenia. Spojrzał z niemym błaganiem na stół nauczycielski. Tam na podwyższeniu stał Albus Dumbledore. Miał długą siwą brode i błyszczące niebieskie oczy. Wydawał się być bardzo wysoki.
_ Witajcie! – powiedział – Witajcie w nowym roku szkolnym w Hogwarcie! Zanim rozpoczniemy nasz bankiet, chciałbym powiedzieć wam kilka słów. A oto one: Głupol! Mazgaj! Śmieć! Obsuw! Dziękuje wam! – Usiadł, a w Sali rozległy się oklaski. Kieranowi jego nowy dyrektor wydał się BARDZO dziwną osobą. Co prawda od wuja Lucjusza słyszał wiele złego o tym człowieku. Pan Malfoy krytykował go pod każdym względem. Począwszy od jego zdania na temat mugoli i szlam, skończywszy na ubraniach starszego człowieka. Kieran nauczył się z czasem, że nie należy tego wszystkiego traktować poważnie, bo Lucjusz z natury pewne rzeczy wyolbrzymiał. Od kiedy tylko pamiętał karmił jego i Dracona opowieściami o wspaniałych czasach Czarnego Pana i jego ludzi, do których z resztą należał. Draco słuchał uważnie i z uwielbieniem w oczach. On z kolei wyłączał się. Dla niego było obojętne kto kim jest z pochodzenia. Wpłynęły na to zachowanie Malfoyów. Zawsze poświęcali więcej uwagi swojemu synowi, a jego traktowali nieco gorzej. Nie objawiało się to niczym szczególnym. To się po prostu czuło. Czasem nie pozwalali mu na coś, albo nie zabierali gdzieś gdzie zabierali Drya. Nie obchodziło go to za bardzo, ale mimo wszystko bolało. Chłopak podejrzewał, że to dlatego, że jego rodzice dali się złapać i zamknąć w Azkabanie. Może Malfoyowie mieli im to za złe i wyżywali się na nim? Nie wiedział. Kiedy oni wychodzili on potrafił zająć sobie czas. Zazwyczaj rozmawiał ze skrzatami domowymi. Albo czytał książki z prywatnej biblioteki Lucjusza, do której nikt oprócz właściciela nie miał wstępu.
Nie było mu źle w domu wujostwa. Zawsze dostawał to, czego chciał, nową miotłę, magiczny aparat i wiele innych gadżetów. A jednak zawsze czegoś mu brakowało. Nie traktowali go z… miłością?
Uświadomiło sobie, że brązowe oczy wbijają się w niego pytająco.
- Zamyśliłem się- powiedział i zabrał się do jedzenia, które już się pojawiło.
Wszystko smakowa wyśmienicie i Kieran zaczął się zastanawiać czy to nie dzieki magii.
Kiedy wszyscy najedli się do syta resztki po prostu znikły z talerzy, które znowu były czyste.
Dumbledore po raz kolejny wstał.
- Ekh… jeszcze tylko kilka słów. Mam nadzieję, że wszyscy się najedli i napili. Chciałbym wam przekazać kilka uwag wstępnych. Pierwszoroczniacy niech zapamiętają, że nikomu nie wolno wchodzić do lasu, który leży na skraju terenu szkoły. Dobrze by było, żeby pamiętało o tym również kilku starszych uczniów.
Migocące oczy Dumbledore zwróciły się w stronę rudych bliźniaków.
- Pan Flach prosił też, żebym wam przypomniał, że między lekcjami, na korytarzach nie wolno używać żadnych czarów. Próby do quidditcha rozpoczną się w drugim tygodniu semestru. Każdy kto jest zainteresowany grą w barwach swojego domu, powinien zgłosić się do pani Hooch. I ostatnia uwaga. Muszę was poinformować, że w tym roku korytarz na trzecim piętrze, ten po lewej stronie, jest zabroniony. Dla wszystkich, wszystkich ile nie chcą umrzeć w straszliwych męczarniach.
Kierna i parę osób ze Slytherin roześmiało się na te słowa, ale byli jednymi z niewielu.
- On żartuje?- zapytał jakiś trzecioklasista
- Nie powiedziałbym- odrzekł na to jego starszy kolega- wygląda całkiem poważnie, a poza tym musi tam być teraz coś ważnego, bo nie pamiętam, żeby w tym korytarzu było jakieś tajne przejście, albo coś niebezpiecznego…
niebezpiecznego Sali roległ się hymn szkoły. Wszyscy śpiewali, nawet ślizgoni:
Hogwart, Hogwart, Pieprzo- Wieprzy Hogwart
Naucz nas choć trochę czegoś!
Czy ktoś młody z świerzbem ostrym,
Czy kto stary z łbem łysego,
Możesz wypchać nasze głowy
Farszem czegoś ciekawego,
Bo powietrze je wypełnia,
Muchy zdechłe, kurzu wełna,
Maucz nas, co pożyteczne,
Pamięć wzrusz, co ledwie zipie,
My zaś będziem wkuwać wiecznie,
Aż się w próchno mózg rozsype!
Każdy kończył śpiewać w trochę innym czasie. W końcu tylko bliźniacy Weasleyowie śpiewali powolną melodię marsz żałobnego. Dumbledore dyrygował nimi za pomocą swojej różdżki, aż do ostatniej nuty.
Pierwszoroczni ślizgoni ustawili się za wysokim blondynem, który miał ich zaprowadzić do pokoju wspólnego. Kieran czuł jak nogi się pod nim uginają, był zmęczony i senny.
Szli w stronę ciemnego korytarz, który prawdopodobnie prowadził do lochów.
Po paru minutach, które zdawały im się wiecznością doszli do kamiennej ściany. Nie różniła się niczym od tych poprzednich, ale kiedy prefekt powiedział „Czysta Krew”, kamienne bloki rozsunęły się ukazując ogromne pomieszczenie w srebrno- zielonych barwach.
Blondyn wskazał dziewczętom jedne schody a im drugie. Powiedział, ze pokoje są dwu i trzy osobowe. Kierna wylądował w pokoju z Blaisem. Ten od razu walnął się na łóżko i po chwili już spał. On postąpił tak samo.
Rozdział II

W Szkole było około sto czterdzieści różnych schodów. Niektóre prowadziły w zupełnie inne miejsca w piątki, a w inne w poniedziałki. Inne miały znikające stopnie, a jeszcze inne zmieniały miejsca. Nie był to koniec zasobu niespodzianek Hogwarckich. Kolejnymi były drzwi. Były takie, które za nic w świecie nie chciały się otworzyć, były też takie, które otwierały się jeśli się je poprosiło, a także takie które drzwiami w ogóle nie były drzwiami, jedynie iluzją lub miejscem w murze przypominającym drzwi.
Takie pułapki nie pomagały uczniom pierwszego roku w wędrówkach do klas i dormitoriów. Nie inaczej było z Kieranem i Blaisem. Spóźniali się na prawię każda lekcję, w każdej możliwej części zamku. I nie była to wina tylko wcześniej wymienionych, ale także duchów. Najgorszy według chłopców był Irytek Poltergiest. Oblał wszystkich pierwszorocznych lodowatą wodą trzy razy w ciągu pierwszego tygodnia, umyślnie podpowiadał im fałszywe stopnie, w które się zapadali i wiele innych.
Oprócz tego, każdy dom miał swojego ducha w Slytherinie był to Krwawy Baron. Większość ślizgonów skrycie zazdrościło gryfonom ich ducha- Prawie Bezgłowego Nicka, który kiedy ci byli w potrzebie pomagał im w znalezieniu korytarza, lub ostrzegał, przed złośliwym Irytem.
Jedyną lekcją na którą ślizgoni się nie spóźniali były eliksiry, których uczył opiekun ich domu Severus Snape. Działo się tak głównie dlatego, że do korytarza obok Sali Eliksirów prowadził tajny korytarz z pokoju wspólnego, który znali wszyscy ślizgoni, od najmniejszych do największych.
Severus Snape był podłym nauczycielem – tak głosiły szkolne mury, pod warunkiem, że nie byłeś ślizgonem. Mistrz eliksirów miał czarne oczy, zimne i puste, przywodzące na myśl puste tunele, jego ciemne włosy sięgały ramion a na ustach gościł zawsze drwiący uśmieszek. Mieszkańcy Domu Węża lubili profesora, ponieważ był dla nich pobłażliwy i nigdy ich nie karał. Zawsze wszystko uchodziło im na sucho, pod warunkiem, że w pobliżu nie było MacGonagall. Pierwszego dnia, kiedy w dormitoriach byli tylko pierwszoroczni ( lekcje zaczynali od dziewiątej) przyszedł do nich i poinformował ich, że nie obchodzi go gdzie chodzą i z kim, ani nawet, o której godzinie, lub też z kim się pojedynkują. Ważne, żeby nich ich nikt nie złapał, najlepiej żeby on też o tym nie wiedział.
Potem wyszedł pozostawiając ich osłupiałych. Już w ciągu pierwszego tygodnia parę osób dało się złapać, za co dostali ostrą reprymendę od nauczyciela. Snape był może dla nich milszy, ale tylko kiedy zachowywali się „ jak na ślizgonów przystało”.
Po pierwszej lekcji eliksirów wiedzieli, że muszą się, chociaż trochę uczyć, żeby zdać. Nawet Mistrz Eliksirów nie mógł im dawać ocen za nic. Dzięki Merlinowi na lekcji gnębił tylko uczniów z innych domów. W ich wypadku z Gryffindoru.
Jednak natknęła się kosa na kamień,- czyli natknął się Snape na Granger.
Hermiona Granger była gryfonką. Była doskonała we wszystkim. Tak twierdzili ślizgoni. Uczyła się bez przerwy i zawsze zdobywała najlepsze oceny. I byłaby może kimś w ich oczach gdyby nie fakt, ze była mugolskiego pochodzenia. I w ten oto sposób zamiast ją szanować ( jako – tako, ale jednak) drwili sobie z jej włosów, które wyglądały jak po burzy z piorunami i z za dużych zębów. W jej obronie od pierwszego dnia stawało dwóch chłopców: Nevil Longbottom i Ronald Weasley. Podpadli tym bardzo Malfoyowi i jego dwóm gorylom. Z tego co Kieran i Blaise się zorientowali to wczoraj mieli się pojedynkować, ale chyba coś nie wypaliło.
Oni dwaj trzymali się raczej z tyłu. Nie wzniecali żadnych bójek, ani nie robili ekscesów na lekcjach. Nie dali się też jeszcze złapać na nocnych wycieczkach, bo też nie było ich zbyt wiele.
Zdążali właśnie na lekcję Obrony Przed Czarną Magią, kiedy to po raz kolejny stanęli w obliczu zagrożenia utraty punktów, czyli natknęli się na gryfońskie trio kłócące się z Dragonem.
- Ty durna szlamo patrz jak łazisz!!
- Co żeś powiedział Malfoy?!
- To co słyszałęś!
Kieran stał za gryfonami razem z Blaisem, z którym zresztą ostatnio wszędzie chodził. Podejrzewał, ze to co ich łączyła można by nawet nazwać początkującą przyjaźnią.
Wiedział, że krzyki na pewno ściągną tu ich nauczyciela- Quirrella. Nie miał ochoty na bliższe spotkania z typem, który nosił turban na głowie i śmierdział czosnkiem. Nie chciał również aby jego domowi odebrano punkty, ani nie przepadał za wdawaniem się w bójki.
- Weasley, jak tam rodzinka? Jeszcze żyją? Nie umarli przypadkiem z głodu?- zapytał z drwiną Draco.
Kieran niegdy nie pałał do kuzyna szczególnie przyjaznymi uczuciami. Owszem przywiązał się do niego, ale nigdy nie czuł, że za nim tęskni, albo że chce z nim porozmawiać ja z bratem ani nic podobnego. Teraz w Hogwarcie też tak było. Nie wchodzili sobie wzajemnie w drogę, można było powiedzieć że mieli taką cichą solidarność. On nie przeszkadzał Malfoyowi w jego wybrykach i nie donosił na niego nauczycielom, a jego kuzyn odwdzięczał się tym samym. Czasem Kieran czuł się za Draca odpowiedzialny, chociaż był młodszy o dwa miesiące. Tak było i tym razem.
- Draco, zaraz przyjdzie nauczyciel! Skończ! – warknął
Malfoy natychmiast przeniósł swoją uwagę na niego i popatrzył mu w oczy. Potem po prostu poszedł w stronę klasy zostawiając gryfonów osłupiałych.
Widać było, ze nie był zadowolony, ale nawet on musiał przyznać Kieranowi rację
Chłopcy postąpili tak samo jak młody Malfoy- odeszli. Na odchodnym tylko Granger popatrzyła się na nich dziwnie, jakby z cienką nicią sympatii? Nieważne.
Nie była to ich pierwsza lekcja Obrony. Kieran i Blaise nie przepadali za profesorem.
Wszyscy uczniowie właśnie na te lekcje oczekiwali z największym zniecierpliwieniem, ale tylko na początku. Okazało się że Quirrell boi się sam tego o czym miał uczyć, nie wspominając o jego strachu przed uczniami. Jednakże żeby utrzymać w klasie porządek nałogowo odejmował punkty.
Tego dnia lekcja nie wyróżniała się niczym specjalnym. Nauczyciel chodził po klasie, rozglądając się ze strachem i jąkał się coraz bardziej. Kiedy zaczęła się przerwa odetchnął z ulgą i szybko wypuścił wychowanków na korytarze.
Była to ich ostatnia lekcja tego dnia. Musieli jeszcze tylko odrobić zadania, co zresztą całkowicie zlekceważyli i wyszli na błonia. Były puste, ponieważ to oni kończyli zajęcia najwcześniej. Skierowali się w stronę Zakazanego Lasu i przysiadali pod drzewami. Nie powinni się tak bardzo do niego zbliżać, ale gwarantował on przyjemny cień, jednocześnie nie niwelując ciepła.
Dokoła otaczały ich sylwetki ogromnych drzew, i chatki ich szkolnego gajowego Rebusa Hagrida. Hagrid został wyrzucony ze szkoły, ale dyrektor pozwolił mu zostać w szkole.
- Trzeba będzie pójść do biblioteki – mruknął sennie Blaise
- No… Może później? Musimy jeszcze iść popatrzeć na nabory do drużyny.
- Tak, ale ja koniecznie potrzebuję napisać referat na eliksiry.
- Ciebie to naprawdę ciekawi? Jakieś oślizgłe rośliny i kociołek?- zapytał Kieran.
- Nie znasz się – fuknął tamten- Co ty byś beze mnie zrobił? Miałbyś same O!
- Raczej minus O. jestem beztalenciem w tej dziedzinie.
To była prawda. Kierna, co prawda nie radził sobie najgorzej, ale do najlepszych nie należał.
W przeciwieństwie do swojego nowego przyjaciela, którego Snape wywyższał pod niebiosa stawiając za przykład dla całej klasy.
Przestał rozmyślać na ten temat. Popatrzył w stronę małej drewnianej chatki.
Chciał krzyknąć, ale było już za późno. W jego stronę biegł ogromny pies. Był zdecydowanie większy od jego dobermana i wyglądał o wiele groźniej. Po chwili już dyszał ciężko przy ich głowach i warczał nieprzyjaźnie. Własnie zaczął się nad nimi nachylać, aby prawdopodobnie, jak myślał Kierna pożreć ich w całości, kiedy na horyzoncie pojawił się gajowy. Rebus Hagrid sprawiał wrażenie miłego człowieka. Miał ogromne ( jak zresztą wszystko co było jego), czarne oczy. Błyskały w tej chwili tak samo jak oczy Dumbledore, tylko o ile to możliwe były jeszcze cieplejsze. Podszedł do nich szybkim krokiem i odciągnął psa. Był trochę zmieszany.
- To.. Tego… Ykm… Mam nadzieję, że wam nic nie zrobił cholibka…- mamrotał szybko- bo on … chyba was polubił… Naprawdę…
- W porządku- odparł Balise, bo Kieran wciąż jeszcze był w szoku.
Po chwili otrząsnął się jednak i przerwał niezręczną ciszę, która nastała po słowach przyjaciela.
- Czy ten … pies… nie jest zbyt niebezpieczny, żeby chodził sam po błoniach?
- Ykhmmm… Kieł nie jest niebezpieczny – powiedział stanowczi- , a poza tym to nie chodził po błoniach tylko był w Zakazanym Lesie… A wy co tu robicie- Hagrid wyraźnie nie chciał ciagnąć rozmowy na temat psa i szybko zmienił temat.
- Leżymy – odpowiedział lakonicznie Blaise
- Tak… To może wstąpicie na herbatkę?- zapytał niepewnie. Kieran pomyślał, że może olbrzym wcale nie miał ochoty i ch zapraszać i zrobił to tylko z grzeczności, ale przyjaciel już przyjął propozycję. Zmuszony był pomaszerować za pozostałą dwójką.
Chatka Hagrid była duża, ale miała tylko jedno pomieszczenie. Gajowy wydawał się czymś takim usatysfakcjonowany i widać nie narzekał, bo lokum mu jeszcze nie zmieniono. Wszystko było duże, krzesła, łóżko, okna, drzwi, a nawet kubki do herbaty.
Kieł położył się obok Kieran kiedy ten usiadł na ogromnym krześle. Wywalił jęzor na wierzch i złożył łeb na stopach, chłopca, które ledwie dotykały ziemi.
- Ile słodzicie?
- Dwie
- Trzy, proszę pana ten pies nazywa się Kieł tak?
- Hagrid, mam na imię Hagrid. Mówcie mi po imieniu i tak, wabi się Kieł
- Jest piękny…- szepnął Blaise.
Hagrid zrobił nieufną minę i patrzył na nich podejrzliwie.
Kieran przyzwyczaił się już do pewnych dziwactw swojego przyjaciela.
W pierwszy dziń szkoły rozpoczął z nim rozmowę o smokach i mówił o nich przez całą długą przerwę na obiad. Nie jedząc oczywiście ani kęsa. Przegadał o nich całą lekcję zaklęć i historię magii. Od czasu do czasu zmieniając temat to na wampiry to na hopogryfy, a końcu zaciągną Kierna do biblioteki i omawiał różne rysunki z książek. Wyglądało na to że wie BARDZO Dużo o magicznych stworzeniach. To też Kieran nie dziwił się, kiedy Blaise powiedział, że pies jest piękny, choć jego zdanie wcale taki nie był.
Owszem duży i majestatyczny, ale nie piękny.
Domyślał się jednak, że przyjaciel patrzył na to pod innym kątem i nie komentował.
Ni zauważył nawet kiedy ten wdał się w jakąś fascynującą konwersację z Hagridem, oczywiście na temat smoków.
- Ja tam zawsze chciałem mieć smoka.. Znaczy się wiem, że to zabronione, ale taki śliczny smoczek nie zrobiłby przecież nikomu krzywdy…- Mówił gajowy
- Oczywiście, naprawdę nie rozumiem tego zakazu hodowli smoków! – Odparł Zambii
Kieran poważnie zastanawiał się czy wszystko jest z nimi w porządku. Hodować smoki! Też coś to może od razu całe stado, a nie tylko jednego! No, bo przecież to takie śliczne stworzonka! SZALEŃCY- pomyślał.
Nie słuchał uważnie ich rozmowy. Owszem lubił magiczne stworzenia, ale wszystko ma swoje granice.
Poddał się nastrojowi chatki. Było tutaj tak przytulnie, że chłopiec poczuł, że mógłby tu zostać na zawsze i siedzieć i pić herbatkę z szurniętym gajowym i szalonym Blaisem. Poczuł, że lubi to miejsce i obiecał sobie, ze jeszcze je kiedyś odwiedzi. Niedługo.
Pomyślał o swoim domu, a właściwie o Malfoy Monor. Nigdy nie czuł się tam jak w domu. Sprawiał wrażenie zimnego i niedostępnego. Kieran, kiedy był mały bał się być sam choćby w pokoju, bo wydawało mu się, że zaraz zamarznie. Choć oczywiści było tam zawsze bardzo ciepło.
Tak , to był jego dom. Teraz to czuł. Hogwart był tym, czego mu brakowało u wuja.
Nawet nie zauważył kiedy zrobiło się ciemno. Do rozmowy włączał się tylko chwilami, ale podobało mu się przysłuchiwanie jej.
- Musimy już iść, jest już po dziesiątej. Wolę nie myśleć, co się stanie ja ktoś nas złapie- powiedział, leniwie wstając.
Wrócili do domitoriów dopiero po godzinie, ponieważ zgubili się i wylądowali przy wieży astronomicznej.
Wcześniej obiecali Hagridowi, ze niedługo wpadną.
Rozdział III
Kieran nie lubił włóczyć się po nocach razem z Blaisem, ale nie miał innego wyjścia, bo chłopak codziennie wyciągał go do Hagrida i siedzieli tam czasem nawet do północy. Potem jak gdyby nie byli już dość zmęczeni, Blaise stwierdzał, że jest wcześnie i mogą sobie jeszcze pospacerować, po błoniach, lub po lochach. Kieran podejrzewał, że jego przyjaciel nie jest do końca normalny. Oprócz tego zauważył jak bardzo on z Balisem różnią się pod niektórymi względami.
Zaczynając od początku.
On nie lubił Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami, był tego pewien już teraz, chociaż nie mieli jeszcze tych lekcji,( parę popołudni spędzonych w towarzystwie Rebusa Hagrida i wszystko jasne) Blaise wręcz przeciwnie. Kochał opowieści o smokach i jednorożcach.
On nie przepadał za eliksirami, i szło mu tragicznie, mimo, że jak zauważył, Snape zdawał się darzyć go odrobiną sympatii, Blaise natomiast kochał ten przedmiot i był w stanie siedzieć nawet w wolne dni i uczyć się go.
On czuł pociąg do Obrony Przed Czarną Magią, Zaklęć i Quidditcha, Blaise uwielbiał Zielarstwo i Transmutację, a Quidditcha traktowałby jak powietrze gdyby nie Kieran.
Następnie.
On był bardzo towarzyski i szybko zyskiwał sobie przychylność innych, choć byli dla niego co najwyżej znajomymi, czasem nawet nie zapamiętywał ich imion, Blaise był raczej samotnikiem i z nikim oprócz Kierana się nie kolegował, chociaż lubił kiedy o się o nim mówiło.
On czytał tylko to, co konieczne i to, do czego zmuszał go przyjaciel, a Blaise ubóstwiał książki. Mówił, że dają wiedzę, a wiedza to potęga.
On był leniwy i próżny i czasami wolał się wyręczać innymi, Blaise był pracowity jak na ślizgona i dążył do celu za wszelką cenę, po trupach.
On, u wuja nauczył się traktować innych z wyższością, a samemu być nonszalanckim i wyniosłym, Blaise na początku krytykował go za to i był po prostu sobą. Potem, kiedy uświadomił sobie, że to system obronny Kieran, przestał na niego naskakiwać.
W końcu.
Blaise mimo swojej samotniczej natury i bardzo wygórowanych ambicji, czasami lubił być w centrum uwagi. Kieran miał wyćwiczony taki sam urok jak, Draco czym mimowolnie zyskiwał ją sobie - ównocześnie obdarzano ją jego przyjaciela.

Było jeszcze parę rzeczy, które uczniowie mogliby zauważyć gdyby przyjrzano się obydwu chłopcom.
Blaise spokojny, opanowany, ale ciągle wrażliwy i prawdziwy na swój sposób, od czasu do czasu drwiący. Nie lubił kiedy mu przeszkadzano i wpadał we wściekłość, gdy ktoś mu przerywał. Łobuzerski, ale cichy charakter, i aura tajemniczości, która zawsze go otaczała były niemal jego znakami rozpoznawczymi. Wzbudził „skandal” rozmawiając z niektórymi gryfonami. Nie wspominając o jego cichej rywalizacji z Granger.
Kieran wybuchowy i nieprzewidywalny, innym razem ostoja spokoju. Uroczy. Nieświadomie zachowywał się bardzo podobnie do swojego kuzyna. Te same wyćwiczone ruchy. Twarz pozbawiona wyrazu, kiedy ktoś go zaczepiał i drwiący uśmiech błąkający się po jego twarzy.
Nie wspominając o byciu wyjątkowo nieskromnym i beztroskim.

Takie połączenia nie wróżyło niczego dobrego. Można by się spodziewać, że będą najgorszymi wrogami, a jednak stało się zupełnie inaczej.
Już po dwóch tygodniach stali się nieodłącznym hogwardzkim duetem. Siedzieli i jedli razem. Nawet oceny mieli podobne.


Kieran szedł cichutko przez jeden z ciemnych lochów do Sali eliksirów, gdzie miał na niego czekać Blaise, który chciał uwarzyć jakiś eliksir i stwierdził, że zdąży w trzy godziny, które pozostały do świtu.
Szaleniec – myślał chłopak.
Blaise nie zrezygnował z wizyty u Hagrid, nawet dzisiaj. W ten sposób zaliczyli kolejną nieprzespaną noc. Kieran zastanawiał się, czy nie udawać jutro chorego i opuścić lekcje, ale zdał sobie sprawę, że jutro są eliksiry, co oznacza, iż nie ma na to szans, bo Blaise byłby wściekły.
Ostatnio odkryli dwa tajemne korytarz prowadzące z lochów na błonia. Blaise wpadł na pomysł, aby szukać innych. Kieran zastanawiał się, dlaczego nikt ich jeszcze nie złapał. Kręcili się po szkole niemal, co noc. Raz powodowały to wycieczki do Hagrida, innym eliksir, który Blaise chciał uwarzyć, a jeszcze innym nowo zapoczątkowana tradycja szukanie tajemnych przejść.
To wszystko sprawiało, że od zapoznania się z gajowym Kieran nie przespał ani jednej nocy spokojnie i odsypiał w soboty, w dzień ma się rozumieć. To z kolei powodowało, że nie nadążał z nawałem prac domowych i tak bez przerwy. Katorga. Chłopka od kilku dni był bliski załamania. Zasypiał na Zielarstwie - dostał za to szlaban ( ciekawe, kiedy, w takim razie ma odrabiać zadania?!). Na lekcjach starał się zachować jako taką przytomność umysły, ale nie wystarczającą, żeby robić notatki. Dlatego już po paru dniach zamówił sobie samopiszące pióro, a właściwie dwa.
- No, wreszcie! Ile można czekać?- warknął zirytowany Blaise, kiedy chłopak wszedł do komnaty- Przyniosłeś?
- Tak – odparł mu zaspanym głosem Kieran. Wyłożył książkę do eliksirów i ułożył się wygodnie w niewidocznym dla nikogo kącie klasy. Zrobił tak z jednego prostego powodu. Gdyby postąpił inaczej to jego przyjaciel bez przerwy kazałby mu coś przynosić i dodawać, kiedy sam patrzył w przepis, a tak wolał zrobić to osobiście, gdyż inaczej nie wyrobiłby się.
- Mógłbyś mi podać…? – zaczął Zambii -Anie, nie nic. Siedź na swoim miejscu…
Kieran zmrużył oczy, które niemal natychmiast opadły do końca i zapadł w głęboki sen.


Mało nie krzyknął, kiedy zdał sobie sprawę, że coś leży ściśnięte obok niego. Potem dopiero uświadomił sobie, że tym czymś jest nie kto inny jak Blaise, który wciąż jeszcze spał.
Zimny mur niewygodnie ocierał mu plecy, a od strony klasy uchodziły tu nieprzyjemne zapachy eliksirów.
- Blaise – potrząsnął lekko chłopakiem. Ten otworzył oczy i popatrzył nań zdezorientowany.
- Czemu mnie nie obudziłeś – zapytał Kieran. Zambini wciąż nie do końca kontaktował ze światem i na odpowiedź musiał zaczekać parę minut.
- Ja yyy… Tak jakoś – mruczał niezdarnie- spać mi się chciało i…- ziewnięcie- położyłem się obok ciebie…
- Aha.
Spojrzał na zegarek i wydał z siebie zduszony jęk.
- Mamy właśnie Zaklęcia! – szepnął z wyrzutem, co Blaise skwitował obojętnym wzruszeniem ramion
- I przepadły nam dwie transmutacje – dodał z jeszcze z uciechą Kieran. Tym razem to Blaise jęknął.
- Czy mi się zdaje, czy leżymy właśnie w najbardziej zaśmierdziałej części tego lochu, a Snape prowadzi lekcje z…- przysłuchał się uważnie odgłosom- szósta klasą?
- Tak, yyyhh na to wychodzi.
- Za ile koniec?
- My mamy lekcje za trzydzieści minut, czyli jesteśmy następni.
Tak jak przewidywali, po pół godziny klasa opustoszała. Ale pozostał im jeden problem. Obydwaj wyglądali jak obraz nieszczęścia i rozpaczy. Nie umyci i nie uczesani, przemknęli się do swojego dormitorium i starali się ukryć te „ niedoskonałości” w czasie około 5 minut. Powidło się raczej źle niż dobrze, a do tego spóźnili się na zajęcia. Snape skwitował to tylko uśmiechem pełnym politowania.
Oczywiście, znał przyczynę ich niestosownego wyglądu, ale pozostawiał to bez komentarza i tylko w duchu uśmiechnął się z rozbawieniem.


Kolejne dwa tygodnie minęły bardzo szybko. Deszcz stał się już teraz nieodłącznym czynnikiem pogody, a liście na drzewach były prawdziwą rzadkością.
Blaise i Kieran spędzili jeszcze dwie noce w Sali Eliksirów, ale do Hagrid chodzili nadal bardzo często. Dzięki bogu Blaise dał sobie spokój z akcją „ Tajne Hogwardzkie Korytarze” i poszukiwali ich już tylko międzyczasie innych zajęć.
Okazało się, że na lekcji transmutacji przerabiali zaklęcia przemieniające ciała stałe, do dwóch centymetrów w większe.
W związku z brakami obywu chłopców związanymi z tym zagadnieniem, Blaise postanowił poświęcić na nie całą sobotę i niedzielę. Oczywiście opanował je do perfekcji już po godzinie, ale stwierdził, że nie może się okazać gorszy od Granger. Kieran odrabiał w tym czasie prace domowe i po raz kolejny odsypiał zarwane noce.
W piątek na przykład natknęli się na Krwawego Barona i nie mogli zasnąć przez pól nocy, wspominając swoją pierwszą w życiu szkolnym ucieczkę.

Spacerowali właśnie okazjonalnie bezchmurnymi błoniami, kiedy zaciekawiły ich dochodzące z nad jeziora dźwięki. Nie wydawały się być przyjaznymi, jednakże wrodzona ciekawość obydwu chłopców nie pozwoliła im przejść koło tego obojętnie.
Na krawędzi jeziora stała Granger, a przed nią piętrzyły się cielska Crabba i Goyla- osobistych goryli Dracona. On sam stał z tyłu z szerokim uśmiechem, który stawał się coraz większy im gryfonka była bliżej wody. Hermiona krzyknęła, kiedy zabrakło jej gruntu, ale i tak się cofnęła. Jeszcze w locie złapała ją oślizgła macka kałamarnicy mieszkającej w jeziorze.
Malfoy niestety nie zauważył, że za jego plecami momentalnie pojawili się Longbottom i Weasley. On i jego dwaj przyjaciele byli bez szans. Ron i Neville trzymali mu różdżki na karku.
Ani Kieran, ani Blaise nie mięli ochoty ładować się w bójki, a już bynajmniej z niedorozwiniętymi umysłowo gryfonami. Jednakże szalę przeważyło pokrewieństwo Kierana z Draco i solidarność domowa.
Zrobili dokładnie to co wcześniej dwaj gryfoni. Ci znieruchomieli przerażeni, a na twarzy młodego Malfoya wykwitł szyderczy uśmiech. Odwrócił się w ich stronę rzucając im spojrzenie, które zrozumieli tylko oni: Dzięki- Ale- Nie- Wyobrażaj- Sobie- Że- Się- Odwdzięczę, na które nie zwrócili większej uwagi, gdyż w tym samym momencie Granger została postawiona na ziemi około dwadzieścia metrów dalej, trochę zmoczona, a jej włosy utworzył włochaty kokon na głowie.
-I co teraz powiesz Weasley?- zapytał Draco- Chyba miałeś okazję poznać osobiście mojego kuzyna i jego przyjaciela, co ?
- Wystarczy, ze to twoja rodzina a już wiem, że nie mam na to najmniejszej ochoty na bliższą znajomość! – odwarknął tamten.
W Kieranie zagotowało się ze złości.Gniew sprawił, że wszystko w okolicy zrobiło się czerwone, ale twarz dalej miał bez wyrazu, chociaż wiedział, że Draco dokładnie wie, co się dzieje.
Jak Weasley śmie tak go obrażać?- Myślał. Jego, który w przeciwieństwie do tego rudego imbecyla potrafi się zachowywać jak człowiek, a nie ja zwierze przy jedzeniu i który jeszcze mimo swojej narastającej irytacji na widok tego durnia nie obraził go ani razu?! Jego, który ratował niedawno sytuację w pociągu, kiedy Draco na niego naskakiwał?!
Tego było za wiele!!!
- Weasley – wysyczał z furią – Wiesz zastanawiam się czy teraz cię nie puścić, żebyś pomógł swojej szlamowatej przyjaciółce się podnieś, bo sama chyba nie potrafi!
Miał świadomość, że trafił w sedno, bo twarz chłopaka przybrała barwę czerwieńszą niż jego włosy, a pięści zacisnęły się. Z drugiej strony było mu przykro, bo był pewien, że dziewczyna go usłyszała, a do niej nic nie miał. Po co mu więcej wrogów, skoro może zyskać sobie ich przyjaźń? Zawsze postępował według tej zasady. Aż do dzisiaj.
- Najlepiej jeszcze Longbottoma, bo Wiewiór sam sobie nie poradzi, niedołęga- dodał Blaise.
Przezwisko „Wiewiór” wymyślił Draco po swojej pierwszej sprzeczce z Ronem w pociągu.
Kieran już po chwili zorientował się, że zareagował zbyt gwałtownie i nie powinien tak napadać na chłopaka, ale złość jeszcze mu nie przeszła. Bezczelny Wiewiór!
- Co się tu dzieje? – Rozległ się lodowaty głos Mistrza Eliksirów…


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Wto 14:15, 20 Cze 2006  
Ali Ali
Prefekt Naczelny



Dołączył: 09 Maj 2006
Posty: 118
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z piekła


ROZDZIAŁ IV
Cała sprawa nad jeziorem skończyła się… inaczej niż można się było spodziewać. Oczywiście jedynie dla Ślizgonów. Snape ma się rozumieć nie odjął im punktów, co uczynił w przypadku Gryfonów. Dał im natomiast szlaban. Podejrzewali, że to z powodu złego humoru, który towarzyszył ich profesorowi od paru dni.
Draco, Crabbe i Goyle mięli posprzątać salę do eliksirów, bez użycia różdżek jeszcze tego samego wieczoru. Blaise miał towarzyszyć profesor Sprout w wyprawie na skraj Zakazanego Lasu, żeby urwać jakiś niezwykle rzadki kwiat , a Kieran miał odrobić karę w gabinecie Snape’a.
Szlaban nie zapowiadał się miło i chłopak nie miał złudzeń, że taki w ogóle mógłby być.
Stawił się u Mistrza Eliksirów w następny wieczór około szóstej. Miał wyszorować dwa olbrzymie kociołki i poukładać składniki eliksirów.
Jeszcze, kiedy stał przed gabinetem tliła się w nim wątła nadzieja, ze Snape pozwoli mu odejść i powie, ze ten szlaban to był żart, żeby Gryfoni nie poszli na skargę do McGonagall, ale gdy zobaczył zamyśloną minę profesora wspomniana wcześniej nadzieja prysła niczym bańka mydlana.
Starał się właśnie pozbyć wyjątkowo upartej plamy, która skutecznie trzymała się złotego kociołka, kiedy usłyszał część bardzo dziwnej rozmowy toczącej się w tym samym czasie w pokoju obok.
- Dumbledore! Powtarzam ci po raz kolejny, że ktoś chce wykraść kamień! Czy ty mnie w ogóle słychasz!
- Severusie, spokojnie. Posłuchaj, znam twoje zdanie na ten temat, ale uważam, że Hogwart jest najbezpieczniejszym miejscem w Anglii, jeśli nie w całej Europie. Nie wspominając o tym, że nauczyciele założyli swoje zaklęcia ochronne. Oczywiście, jeśli chcesz się upewnić, to zawsze możesz zmienić swoją zagadkę.
- Albusie, nie o to chodzi! Flamel jest potężnym czarodziejem i do tego niezwykle inteligentnym. Sam by sobie poradził….
Dalszych słów Kieran nie usłyszał, bo Snape zniżył głos. Nie zmieniało to jednak faktu, że to wszystko wydało mu się bardzo intrygujące.

Opowiedział o wszystkim Blaisowi, który stwierdził, ze jak chce to niech sobie poszuka czegoś w bibliotece, bo on uczy się na jutrzejszy sprawdzian z transmutacji i nie może pozwolić Granger na zdobycie lepszej oceny. Poinformował go również, że kiedy tylko skończy, to mu pomoże, o ile ten obieca, że pójdzie z nim następnego dnia do Hagrida, bo dawno tam nie byli.
„Lepszy rydz, niż nic”- pomyślał Kieran.
Fakt, faktem, że biblioteka nie należała do jego ulubionych miejsc, ale czego się nie robi z ciekawości.
-Hej! Kieran! Czekaj! – Zawołał za nim Draco, kiedy minęli się na jednym z korytarzy szkolnych blisko biblioteki.
- Mam sprawę, ale nie tutaj, bo ktoś mógłby usłyszeć, chodź.
Poszli w stronę wieży astronomicznej, co jak się okazało było bardzo dobrym pomysłem, ponieważ nikogo tam teraz nie było.
- O co chodzi? – zapytał brunet kiedy już byli na miejscu
- Yhmmm… No, bo wiesz, że pierwszorocznym nie wolno mieć miotły, prawda?
- Wiem – odparł sucho, czuł, że nic dobrego z tej rozmowy nie wyniknie.
- Czyli, to prawie tak jakby nam zabraniali latać, prawda?
- Tak…
- No i właśnie! Słuchaj, mam propozycje. Miotły szkolne są schowane w komórce przy szatni, na boisku do Quidditcha , moglibyśmy sobie je pożyczyć na godzinkę, albo dwie?
- Niby tak, ale…
-Nie ma żadnych „ale”. Niedługo zrobi się tak zimno, ze nosa z zamku nie będzie można wyściubić, a wtedy z latania nici. Popytałem tu i ówdzie i dowiedziałem, się, ze żadna drużyna nie ma dzisiaj treningu.
- Jak ktoś nas złapie, to po nas.
- Nikt nas nie złapie! Jedno szybkie Alohomora i po sprawie.
- A czemu nie pójdziesz z Crabbem i Goylem?
- Oszalałeś? Te tłumoki nawet na czatach stać nie umieją, a już jakieś zaklęcie rzucić… To jak, idziesz na to?
Tęsknił za lataniem. Bardzo. W Malfoy Monor on i Draco mieli zawsze najnowsze modele mioteł i mogli latać do woli, o którejkolwiek godzinie. A tutaj nie pozwalano nawet mieć miotły na własność! Właściwie to nie siedział na miotle od ostatniej lekcji latania, czyli od dwóch tygodni. A co jeśli zapomni jak się to robi? Nie, to raczej niemożliwe. Ale za to może wypaść z wprawy, a wtedy nie zostanie szukającym w następnym roku…
- Jasne, ale o której?
- O ósmej, w pokoju wspólnym. – Powiedział Draco i odszedł szybko, zanim Kieran zdążył zauważyć.
Ale zaraz, czy on nie miał być u Hagrida o siódmej na herbatce razem z Blaise? Ups. Dał plamę. Zambini nie będzie zadowolony.

- Spoko. Idź jeśli chcesz. Przecież Hagrida i tak nie słuchasz, kiedy opowiada o różnych rzeczach, więc to chyba bez różnicy, no nie?- mruknął Blaise, kiedy Kieran ogłosił mu, że wybiera się wieczorem na stadion – Aha, tylko mi potem nie mów, że cię nie ostrzegałem…
- Dobra, ja idę do biblioteki.
Blaise milczał.
- Gdybyś chciał coś gdzieś schować, to co byś zrobił?
- Ukrył.
- Tyle to i ja wiem, ale gdzie?
- Gdzieś, gdzie nikt by tego nie znalazł.
- Ja poważnie pytam.
- Hmmm… W miejscu, o którym nikt by nie wiedział, albo..
- Albo?- Nalegał Lestrange
- Albo w miejscu, do którego każdy bałby się wejść
- Dzięki.

Biblioteka była niemal pusta. Tylko Granger siedziała nad jakąś ogromną księgą przy wejściu. Pani Pince popatrzyła na niego złowrogo, kiedy popatrzył w stronę działu ksiąg zakazanych.
Usiadł w najdalszym końcu Sali. Siedzieli tam zawsze z Blaise, gdy odrabiali zadania. Miejsce zawsze było wolne i mieściło się daleko od innych. Z trzech stron było otoczone regałami z zakurzonymi książkami, których nikt od lat nie czytał, więc mogli rozmawiać w miarę głośno, jak na bibliotekę.
„Nicolasie Flamelu szykuj się” – pomyślał
Po dwóch godzinach nie był już taki pewny siebie jak na początku. Przeszukał dwanaście grubych ksiąg i nic! Zero! Kompletna klapa! Gościa nie było w „Najnowszych Osiągnięciach Czarodziejstwa”, ani w „Wybitnych postaciach świata magii naszych czasów”, ani nawet w „Wielkich czarodziejach dwudziestego wieku”.
Po kolejnych dwóch opasłych tomach dał sobie spokój i wyszedł zatrzaskując z hukiem drzwi. Jeszcze na korytarzu słyszał krzyki Pani Pince: „ zero kultury” i „ Co to się z tą młodzieżą porobiło…?”
Spojrzał na zegarek. Jeszcze piętnaście minut do spotkania z Draconem.

Wiatr rozwiewał mu włosy, które latały na wszystkie strony oblepiając mu twarz. Ale to nic. Niczego nie można było porównać do latania na miotle, absolutnie niczego. Urok tej czynności był niepowtarzalny i za każdym razem, kiedy wzbijał się w powietrze kochał to coraz bardziej.
Uchylił się przed pędzącym na niego Draconem i sam poleciał dwadzieścia stóp w górę.
Tego nie dało się opisać.
„ Pożyczenie” mioteł okazało się naprawdę proste. Draco wszystko dokładnie obmyślił. Kieran stał na czatach, kiedy on wybierał najlepsze miotły. Potem po prostu wyszli na boisko i wzbili się w powietrze. Owszem było ciemno i zimno, ale to się w tej chwili nie liczyło.
Z godziny lub dwóch z czasem zrobiło się cztery.
Wracali do zamku przemoczeni, zmarznięci i zmęczeni. Kieran podejrzewał, że nie obejdzie się bez eliksiru pieprzowego.
- Masz zadanie z transmutacji?- spytał Draco
- Nie, ale nie bardzo mnie to teraz obchodzi.
- Taaaa… Wiesz może kiedy ma być pierwszy mecz? Już drugi miesiąc szkoły, a tu dalej nic.
- Słyszałem, że za dwa tygodnie. Chyba Gryffindor i Ravenclaw.
Lestrange patrzył w stronę chatki Hagrida. Dalej paliło się tam światło i widać było dwa cienie na zasłonie. Kieł siedział przy drzwiach, co było nieco niezwykłe, bo zazwyczaj leżał pod stołem, lub na łóżku Hagrida. Pies wstał i nadstawił uszu.
- Idziesz? – zapytał Draco, kiedy Kieran się zatrzymał.
- Idź sam, dogonię cię.
- Jak chcesz.
Podszedł bliżej. Kieł warczał groźnie, ale nie na niego. Potem nagle podkulił ogon i zaczął drapać pazurami w drzwi chatki.
Później zdarzenia potoczyły się bardzo szybko. Kiedy pies zaczął piskliwie szczekać, z lasu wyłoniła się jakaś postać, a raczej wypełzła. Coś kapało spod kaptura na trawę. W następnej chwili stał przy nim Hagrid, a na błoniach nie było już nikogo.
- Hej.- odezwał się chłopak.
- Cholibka, już się bałem, że coś się stało.
- Nie tylko pies się czegoś wystraszył.
- Właź, bo się jeszcze zaziębisz i pani Pomfrey zrobi mi awanturę…
Tego wieczoru w pokoju wspólnym było wyjątkowo głośno. Był piątek i wszyscy zamierzali siedzieć do późna. Kieran z minimalnym zainteresowanie obserwował rzeczy, które się tu działy. Marcus Flint próbował złapać swoją sowę, które przyniosła mu list, Pansy Parkinson i jej przyjaciółki chichotały jak najęte w kącie i co chwila patrzyły na jednego ze starszych chłopców, Draco kaszlał w przeciwległym kacie sali a na policzkach miał wypieki.
Kieran poszedł tego ranka do skrzydła szpitalnego i dostał dawkę eliksiru pieprzowego, widocznie jego kuzyn tak nie postąpił.
- Co za nudy- pomyślał.
Blaisa nie było, ponieważ poszedł odrabiać swój szlaban i miał wrócić za jakąś godzinę.
Wstał z podłogi i wyszedł z salonu Slytherinu.
Spacerował po korytarzach omijając skutecznie Flicha i panią Norris.
W pewnym momencie zorientował się, że nie ma pojęcia gdzie się znajduje. Rozglądał się i jedyną znajomą rzeczą były wilgotne ściany takie same jak w lochach.
No, po prostu pięknie! Mieszka w tym zamku ponad dwa miesiące i się zgubił! Coś takiego mogło się zdarzyć tylko jemu.
- Lestrange?- odezwał się ze szczerym zdumieniem głos, który chłopak rozpoznałby wszędzie.
- Właśnie co tutaj robisz?- Tym razem usłyszał drugi niemal identyczny.
Bliźniacy Weasley stali o parę metrów od niego. Znał ich od początku roku, ponieważ Blaise poprosił żeby skombinowali mu jakieś składniki do eliksirów, nie za darmo oczywiście.
Lubił ich, chociaż byli Gryfonami. Byli mili, ale był pewien, że lepiej im za bardzo nie ufać. Stał teraz przed trudnym wyborem. Albo poprosić ich o pomoc i mieć dług wdzięczności, albo włóczyć się przez całą noc szukając wyjścia.
- Zgubiłem się, a wy dwaj co tutaj robicie?
- Nie pytaj, a my też nie będziemy. Trafisz do Wielkiej Sali, jeżeli pójdziesz tym korytarzem a prawo i skręcisz w stronę schodów przy rzeźbie faceta z wąsami.
Popatrzył na nich podejrzliwie i zrobiła jak mówili. Co mu szkodzi? Jak kłamią to i tak będzie się włóczył przez całą noc.
Po paru minutach marszu znalazł się w wspomnianej wcześniej Wielkiej Sali. Skierował się w stronę lochów, kiedy niemal przed nosem przebiegł mu jakiś człowiek zupełnie go nie zauważając.
- Panie, ja przepraszam… Nie będę więcej… Przysięgam…- rozpoznał głos Quirrella, ich nauczyciela obrony. Czy on gadał sam do siebie, czy tylko mu się wydawało?
Stał w miejscu, dopóki nie zrobiło się cicho. Nie miał ochoty żeby odebrano mu punkty za wałęsanie się po nocy.
Pobiegł powrotem do pokoju wspólnego i szukał wzrokiem Blaisa. Kiedy nigdzie go nie zauważył, poszedł do sypialni i po paru chwilach już spał.

Rozdział V część I


Słońce wschodziło ponad horyzont, oświetlając czarne dotychczas niebo i częstując swoimi promieniami co ładniejsze oka. Błoto i kałuże przed zamkiem zaczęły się odmrazać, a z trawy znikał przymrozek.
Hogwart był w tak rannych godzinach bardzo cichy. Jeszcze nie otrząsnął się ze snu i w całym zamku nie można było zobaczyć ani jednego cienia przemykającego po ścianach. Nawet dormitorium Ślizgonów pogrążyło się w parogodzinnej drzemce. W pokoju wspólnym na ogromnym fotelu spał jakiś chłopak, a przed kominkiem leżał jego kolega, przewracając się co chwilę z boku na bok.
W dwu osobowej sypialni o piętro wyżej, na dwóch ogromnych łóżkach z baldachimami i zieloną pościelą w węże. leżało dwóch chłopców. Jeden z długimi czarnymi włosami, które zakrywały mu twarz i rękami zaciśniętymi na poduszce, a drugi rozłożony na całej szerokości łóżka i z książką obok głowy.


Kieran powoli otworzył klejące się powieki. Przetarł oczy rękoma i okrył się szczelnie kołdrą.
Czemu tu zawsze jest tak zimno?! Pomyślał.
Przewrócił się na drugi bok i spróbował zasnąć. Bez skutku. Oczy mimo tego, że za żadne skarby nie chciały się otworzyć, co chwile kusiły go żeby jednak podniósł ciężkie powieki. Po kilku kolejnych nieudolnych próbach zaśnięcia wstał i po omacku dotarł do łazienki.
Oblał twarz lodowatą wodą. Bo jaką by inną?! Sarknął w duchu.
Po paru chwilach wrócił do sypialni już niemal zdolny do użytku. Ubrał się w swoje ulubione szaty i w tempie żółwia zszedł do Pokoju Wspólnego. Nie budził Blaisa, bo ten włóczył się gdzieś wczoraj sam i wrócił dopiero godzinę lub dwie temu, budząc go przy tym oczywiście.
Przeszedł obojętnie koło chłopaka, który spał przy komiku i wyszedł na zewnątrz. Lochy jak zawsze były nieprzyjemnie zimne i ponure.
Nic w zamku nie dało się porównać do aury tego miejsca. Większość ludzi w szkole omijała je szerokim łukiem, z wyjątkiem ich mieszkańców rzecz jasna. Zazwyczaj jednak świeciły one pustką. Nie, one zawsze świeciły pustką. Nawet Ślizgoni nie lubili zapuszczać się w te tajemnicze tunele, choć podobno parę razy widziano w nich Snape’a.
Kieran również ich nie lubił. Najbardziej nie podobały mu się ściany. Z niektórych lała się małymi strumieniami woda, inne pokryły się mchem, a jeszcze innych tam wcale nie było. Łatwo można się było zgubić w tym labiryncie korytarzy.
Kieran przeszedł beztrosko koło wejścia do podziemi i skręcił w prawo w stronę schodów prowadzących do Wielkiej Sali. Była zupełnie pusta, jak na piąta rano przystało. Chłopak wiedział, że od piętnastu minut może bezkarnie chodzić po wszystkich korytarzach w zamku i zamierzał z tego skorzystać.
Jako, ż był sam w Wielkiej Sali mógł jeść spokojnie bez niepotrzebnych rozmów i szmerów.



Jak ja nienawidzę transmutacji! Pomyślał kiedy już tylko jemu, Longbottomowi i Weasleyowi nie udało się zmienić pergaminu w poduszkę do igieł.
Mieli dzisiaj aż dwie godziny z wicedyrektorką, co wprawiło Blaisa we wyśmienity humor. Reszta nie za bardzo podzielała jego entuzjazm, ponieważ transmutacja była ich ostatnia lekcją.
Zabini miał minę jakby ktoś mu powiedział, że zostanie Ministrem Magii, gdy McGonagall pochwaliła go na początku pierwszej lekcji. Została ona szybko zastąpiona przez grymas zniesmaczenia, kiedy powiedziała to samo o Granger, która z kolei zaróżowiła się i posłała zwycięskie spojrzenie Blaisowi.
Draco siedział z tyłu i słuchał paplania Pansy, która szczebiotała o czymś bez sensu i Lestrange wyłapał tylko słowa „ Wspaniała” „ Czarownica” i „Tygodnik”. Kuzyn wywrócił wtedy do niego oczami i wpatrywał się uważnie w torbę Weasleya.
Po kolejnych dziesięciu minutach mowę McGonagall przerwał potężny wybuch, który sprawił, że ławki po stronie Gryffindoru zmieniły kolory na zielono – srebrne.
Młody Malfoy miał pecha, bo nauczycielka od razu zorientowała się kogo to robota. Ślizgoni i większość Gryfonów miało minę jak gdyby dostali dużo wcześniej prezenty urodzinowe.
- Natychmiast do profesora Snape’a panie Malfoy! – Warknęła wzburzona kobieta i wyprowadziła Draco na zewnątrz, przedtem dodała jeszcze – Klasa wolna!
Blaise miał minę człowieka, który myśli o samobójstwie, ale szybko otrząsnął się i po paru chwilach wrócił do życia.
- Idziemy do biblioteki- zarządził głosem nie znoszącym sprzeciwu.
Kiedy mijali puste szkolne korytarze mówił coś, ale Kieran go nie słuchał. Jego myśli już podczas transmutacji odpływały do jednego tematu, który drążył w myślach niemal cały czas. Nicolas Flamel.
Kim on jest? O jakim kamieniu mówili? Czy jest taki cenny, żeby chroniły go zaklęcia wszystkich nauczycieli? Muszę wiedzieć!! A może zapytać pani Pince? Nie, to głupi pomysł. Snape też nie powie, ani McGonagall… Hagrid!!! Hagrid na pewno coś wie!!
- Słuchaj, a może pójdziemy do Hagrida?
- Nie! Najpierw do biblioteki!
- Ale…
- Nie. Idź sam.- warknął Blaise.- Idę o zakład, że Granger jutro będzie już umiała to zaklęcie, o którym mówiła dzisiaj McGonagall, a ja nie zamierzam być gorszy!
- Aha – inteligentnie odpowiedział Kieran i ruszył za kumplem w stronę biblioteki.

Przemykali się cichutko korytarzami prowadzącymi do wyjścia na błonia. Bali się, żeby ktoś ich nie zobaczył. Za włóczenie się o tej porze mogli zarobić szlaban i stracić punkty.
W chatce świeciło się światło, jak zawsze zresztą. Cień na firance mówił jasno, że Hagrid już robi dla nich herbatkę. Powiedzieli mu, że dzisiaj na pewno wpadną, więc się szykował.
- Czołem chłopaki! – powiedział wesoło kiedy zapukali do drzwi.
- Część Hagrid – odparł Blaise, a Kieran skinął głową zamyślony. Zastanawiał się jak wciągnąć Hagrida w rozmowę o Flamelu. Nie zauważył nawet, kiedy ten wdał się w żywą dyskusję z jego przyjacielem.
- Miałem takiego ogromnego psa… Miał trzy głowy! Puszek się nazywał. Dał mi go jeden znajomy na Nokturnie i powiedział, że to bardzo rzadki okaz!
- I gdzie jest teraz?
- Teraz to on pilnuje… Hmm pilnuje pewnej rzeczy…- mówił gajowy niepewnym głosem , jego policzki zaróżowiły się trochę.
- Dobra, nieważne.- szepnął z irytacja Kieran kiedy Hagrid zaczął nerwowo ściskać kubek od herbaty.
- Wiesz Hagridzie, ty uczyłeś się kiedyś w Hogwarcie prawda?- Zaczął.
- No tak, ale tylko trzy klasy…- Tym razem obracał niezdarnie filiżankę w rękach. Widocznie był to dla niego drażliwy temat.
- Z Historii Magii zadali nam zadanie i za żadne skarby nie możemy sobie z nim poradzić. Pomożesz nam trochę? To o wielkich czarodziejach świata magii.
- Jasne, ale ja tam dobry z tego nie byłem…
- Chodzi o jakiegoś Nicolasa Flamela, czy jak mu tam. Wiesz coś o nim? – Zapytał z niewinną minką.
- Ano wiem. On prowadził jakieś badania z Dumbledorem i coś tam nawet wynaleźli. Możecie poszukać w bibliotece, tylko szukajcie w starych książkach, bo on ma już ponad sześćset lat…
- Jakim cudem?! – Wykrzyknął Blaise
- On ma taki kamień… Filozoficzny chyba…- Nagle przestał mówić i wpatrywał się w nich dziwnym wzrokiem
- Ale ja wam tego nie mówiłem- Powiedział nadzwyczajnie wysokim głosem.
- Jasne.
Rozmowa przestała się kleić, bo gajowy wydawał się rozdrażniony i nieskory do konwersacji. Po paru minutach wyszli z chatki Hagrida i skierowali się w stronę zamku.
- To, co to jest, ten kamień Filologiczny, czy jakoś tak?- spytał Kieran
- Nie wiesz?
- Nie…- odparł nieco zażenowany
- On daje nieśmiertelność i wszystko zamienia w złoto. Czytałem o tym w jakiejś książce, jeszcze w domu.
- I z tego co mi mówiłeś to ten kamień jest w szkole! Ale numer! WOW!!! Nigdy nie sądziłem…
- Słyszałeś? – Powiedział nagle Lestrange, kiedy znaleźli się już blisko zamku i nie mógł już dłużej znieść monologu przyjaciela.
- Nie, o co ci…?
- Co się tutaj robicie wy nędzne bachory, wy pomioty szatana?!!!
Rozdział V część druga

- Accio!- Krzyknął Kieran z frustracją. Ćwiczył zaklęcie przywołujące. Co prawda nie przerabiali go jeszcze na lekcjach i niezbyt zanosiło się na to w tym lub następnym roku. Stwierdził, że jest to bardzo pożyteczny czar i obiecał sobie w duchu, że za wszelką cenę się go nauczy. Jednak okazało się, że nie wszystkie zaklęcia wychodzą mu już za pierwszym razem. Ćwiczył je ponad godzinę, ale jedyne czego udało mu się dokonać, to unoszenie się kartki papieru do góry i niezdecydowane płynięcie w powietrzu w jego stronę.
- No dalej, rusz się! – warknął w stronę pergaminu który widocznie miał ochotę wpaść w jego ręce, ale coś go powstrzymywało
- Sam się rusz i napisz esej na eliksiry – odpowiedział mu Blaise, który wszedł właśnie do ich sypialni. Zastał w niej totalny chaos. Książki walały się po podłodze, jego wypracowanie na transmutację leżało podarte na łóżku, a torba żałośnie zawisała z krzesła.
- Co ci powiedział Snape?
- Powiedział, że skoro daliśmy się złapać to musimy ponieść tego konsekwencje. – Odparł sucho.
- Czyli mamy być jutro w Sali Reprezentacyjnej? – Zapytał z rozpaczą w głosie Lestrange i przestał wykonywać niezidentyfikowane ruchy różdżką.
- Szlaban to szlaban.- mruknął posępnie Zabini, podczas gdy jego przyjaciel w przypływie gniewu i prawdopodobnie z braku innego zaklęcia nasuwającego mu się do głowy, krzyknął „ACCIO”. Widocznie nie spodziewał się żadnego odzewu ze strony książki w którą nieumyślnie celował. Pomylił się jednak bo ta w szaleńczym tempie pomknęła w jego stronę, trafiając go dokładnie w czubek głowy. Stał tam chwilę oniemiały i patrzył na „Podstawowe Eliksiry” jak na cud świata, po czym wykrzyknął, aż Blaisowi zadzwoniło w uszach
- UDAŁO SIĘ!!! Widziałeś? Przyleciała do mnie!- Cieszył się Kieran.
- Tak, widziałem i co w tym takiego niezwykłego? Przecież wypowiedziałeś w końcu formułę zaklęcia przywołującego. – Irytacja niespodziewanie pojawiła się w jego głosie. Kieran zrobił tylko minę pod tytułem Święte Oburzenie i popatrzył na niego chłodnym wzrokiem, po czym odwrócił się i ostentacyjnie padł na łóżko.
Bynajmniej nie dlatego, że był zmęczony, zły i nieszczęśliwy. Nie, to nie miało zupełnie nic do rzeczy. Ani to, że wczoraj w nocy złapał ich Filch, ani nawet to, że Snape powiedział im, żeby sami sobie radzili.
Zrobił to, ponieważ jego przyjaciel czasami zupełnie ignorował jego upodobania i pomysły, nie wspominając już o idiotycznych uwagach względem Quidditcha i złośliwych docinek na temat lekcji z profesorem Flictwicktem. W ogóle kiedy miał zły humor, tak jak dzisiaj, bywał bardzo wredny. Chłopak przyzwyczaił się już do tego, ale czasami nie mógł tego wytrzymać. Blaise bywał strasznym egoistą. Nie żeby on takowym nie był, ale w porównaniu do Zabiniego, Kieran był aniołkiem. Potrafił zrozumieć, że jego przyjaciel miewa gorsze dni, gdy na przykład dostał gorszą ocenę od Granger lub gdy Weasley powiedział mu coś przykrego, ale ostatnio zdarzało się to coraz częściej. I byłby w stanie to znieść, naprawdę, gdyby tylko znał powód jego zachowania. Tak niestety nie było i humory przyjaciela ostatnio spowodowały pewne ochłodzenie stosunków między nimi.
- O co ci właściwie chodzi?- Warknął ze złością
- Nie wiem o czym mówisz. – odparł na to Blaise
- Cały czas mnie ignorujesz i czasem kompletnie nie zwracasz na mnie uwagi, o tym mówię!- Po tej uwadze nastała cisza i Zambini patrzył na niego złym wzrokiem starając się go zabić spojrzeniem, kiedy jednak się nie udało powiedział
- Ja cię ignoruje, tak? Ja?!
- Nie święty Antoni! Ty, bo niby kto inny?
- No wybacz, ale z nas dwóch to ja poświęcam ci więcej uwagi!
- Że jak? – zapytał Kieran kiedy dotarły do niego słowa Blaisa
- Ano tak! Ty tylko cały czas myślisz o tym Kamieniu Filozoficznym. Kompletnie nie zwracasz na mnie uwagi!- Krzyknął Zabini. Kieran zastanowił się nad tym. Musiał przyznać mu rację. Rzeczywiście, od kiedy podsłuchał rozmowę w gabinecie Snape’a, nie robił nic innego. Każdą wolna chwilę poświęcał szukaniu czegoś o Flamelu. Do wczoraj, gdy Hagrid mu wszystko w miarę wytłumaczył.
Z drugiej strony nigdy nie myślał, że Blaisowi tak zależy na jego uwadze. Odnosił wrażenie, że Zabini chce mieć tylko jakiegoś towarzysza, który po pewnym czasie niechcący stał się przyjacielem. Widocznie się jednak mylił. Skoro Blaise jest na niego taki wściekły, to może zależy mu na zadaniach z zaklęć? Nie. Cóż, prawdopodobnie odkrył jego wspaniałą i cudowną osobowość. Której nawiasem mówiąc nie posiadał. Może powinien mu jakoś dać do zrozumienia, że dalej jest jego przyjacielem?
Popatrzył na przyjaciela, który z kamienna twarzą zbierał książki z ziemi. Pedant- pomyślał Kieran.
- Słuchaj, ja naprawdę nie myślałam, że tak to do siebie weźmiesz. Po prostu zaciekawiło mnie to i … Mogłeś mi od razu powiedzieć, a nie tłumaczyć się, że nie możesz iść ze mną do biblioteki, bo piszesz zadanie!
- Chciałem ci dać delikatnie do zrozumienia, że jest mi przykro. Tylko, że jak widać nawet tak mało subtelne sygnały jak moje, nie dały ci do myślenia! – Głos Zabiniego był przepełniony wyrzutem. Kieran postanowił szybko wstąpić na pokojową ścieżkę.
- Ja już taki tępy od urodzenia jestem, - powiedział żartobliwie. Na Blaise nie wywarło to większego wrażenie.
- Słuchaj, nie wściekaj się tak. Może trochę przesadziłem z tym Flamelem. Sorry. Nie myślałem, że będziesz taki zły.
Tym razem Blaise wyglądał na lekko udobruchanego, ale widać było, że ma jeszcze o coś pretensje.
- I obiecuje, ze będę się z tobą włóczyć po lochach… Pod warunkiem, ze zagwarantujesz mi, że nie złapie nas Flich.

Znowu transmutacja. Ile można!?! Jakby nie wystarczyły podwójne eliksiry z samego rana. I w ogóle co to za pomysł, żeby zaczynać lekcje przed dwunastą w południe. To jest znęcanie się na niewyspanymi ludźmi!
Powinni za to do Azkabanu wsadzać!
O czym ta baba gada? Co można widzieć w transmutacji? No, co na Boga co?! Pomocy! Może będę udawał chorego? Nie, na to by się nawet Binns nie nabrał a co dopiero ta jędza.
- Może pan Lestrange zaprezentuje nam swoje postępy. – Powiedziała profesor McGonagall. Kieran popatrzył nieprzytomnie po klasie. Weasley patrzył na niego drwiąco, a Granger ze… współczuciem? Tak, albo politowaniem. Nie miał pewności. Cóż, na jedno wychodzi.
- Czekamy. – Do jego uszu dotarł głos nauczycielki, w którym słychać było uderzające o siebie kostki lodu. McGonagall nie lubiła go od początku roku. Wiedział to na pewno. Nie spytała go jeszcze ani razu, ani nie obniżała ocen tak jak to robił Snape uczniom których nie lubił, ale… Było coś nie tak z jej zachowaniem. Dla Blaisa na przykład zawsze była miła i czasem zostawała po lekcji, kiedy ten chciał o coś zapytać. Kieran nigdy nie prosił o coś takiego, głównie dlatego, że najbardziej ze wszystkich przedmiotów nie lubił właśnie transmutacji. Nie wspominając o tym, że gdyby nie regularna pomoc Zabiniego z tego przedmiotu byłby najgorszy z całego rocznika. W każdym razie gdyby on poprosił o coś takiego, na pewno by się nie zgodziła.
- Murus!- Warknął, ale jego pergamin tylko spęczniał i z nieznanych Kieranowi przyczyn wyrosły mu oczy i usta. Skrzywił się na ten widok, bo wyglądało to obrzydliwie.
- Panie Lestrange. Napisze pan wypracowanie o tym jakie błędy zrobił pan w tym zaklęciu i odczaruje pan ta kartkę. Chyba, że woli pan, żeby pozostała w obecnym stanie. I minus pięć punktów za nie przygotowanie do lekcji.

CO TO JEST? Pomyślał Kieran stojąc przed wielkim lustrem. Sięgało aż do sufitu. Miało złota ramę, a na niej widniał napis: AIN EINGRAP ACRESO GEWTEL AZ RAWTĄ WTE IN MAJ BIDO. Zbliżył się do lustra. Zobaczył siebie, ale chwilę potem pojawili się za nim mężczyzna i kobieta. Kieran od razu poznał swoich rodziców. Widział ich na zdjęciach. Ojciec obejmował go za ramię, z kamienną twarzą, a matka stała po jego drugiej stronie i przypatrywała się jego odbiciu. Dalej stał Lucjusz i Draco, którzy coś do niego mówili. Odwrócił się za siebie, ale nikogo nie zobaczył. Spojrzał w lustro a oni stali tam, w odbiciu. Patrzył na to wszystko i nie mógł oderwać oczy. Zawsze o tym marzył, żeby choć raz zobaczyć rodziców. Nawet z daleka. Albo chociaż ich dotknąć.
Trafił tutaj przypadkiem. Tak ja obiecał włóczył się z Blaise po lochach. On teraz szukał czegoś w klasie eliksirów, a Kieran poszedł na spacer po zamku. Sam nie wiedział kiedy tu trafił. Po prostu te drzwi... nie miał pojęcia dlaczego zwróciły jego uwagę.
Stał tak przez dobre dziesięć minut, nie mogąc się nacieszyć widokiem. Najchętniej w ogóle by stąd nie wychodził, tylko patrzył się i patrzył…
Coś skrzypnęło i Kieran z wielką niechęcią odwrócił głowę w stronę drzwi. Na początku zobaczył tylko bardzo wysoki cień. Potem do Sali weszła broda a za nią… Albus Dumbledore, na którego twarzy malowało się nie lada zaskoczenie.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Wto 14:17, 20 Cze 2006  
Ali Ali
Prefekt Naczelny



Dołączył: 09 Maj 2006
Posty: 118
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z piekła


Rozdział VI
- Pan Lestrange? –spytał szczerze zdumiony dyrektor– Co pan tu robi? I o tak późnej porze?
Kieran stał oszołomiony przez chwilę, ale szybko się zreflektował.
- Zabłądziłem panie profesorze, kiedy szukałem wejścia do kuchni. – Odpowiedział sucho. Nie miał żadnych objekcji. Był pewien, że „stary Drops” odejmie mu punkty. Ten jednak patrzył na niego z przekornym błyskiem w oku. Jego ręka spoczywała na długiej, śnieżnobiałej brodzie, gładząc ją w zadumie.
- Jak się panu podoba lustro?- Zadał pytanie dyrektor.
Kieran był szczerze zdumiony. Żadnych punktów?
- Jest… n...niezwykłe.- Nie miał pojęcia, dlaczego się zająknął. Czuł, że nie powinien okłamywać tego człowieka, nawet w tak błahych sprawach.
Album Dumbledore ogólnie budził w nim pewien odcień szacunku. Oczywiście nie był pewien czy jest do końca zdrowy psychicznie, ale mimo to czuł do niego pewnego rodzaju, ukrywany respekt.
Poza tym wolał być miły, ponieważ jego dom właśnie stanął przed możliwością stracenia około pięćdziesięciu punktów, a on sam już miał przed oczami pogadankę ze Snape’em i szlaban z Flichem.
- Och, masz rację. Jest wyjątkowe. Drugiego takiego nigdzie byś nie znalazł. Domyśliłeś się może jak działa?- odparł na to z uśmiechem Dumbledore
- Nie panie profesorze.- powiedział cicho Kieran
- Pokazuje nam dokładnie to czego pragniemy najbardziej, w najgłębszych zakątkach duszy. Nie daje nam jednak ani prawdy, ani wiedzy. Ludzie tracą przed nim czas, oczarowani tym co widzą, lub nawet popadają w szaleństwo.
Kieran milczał. Nie wiedział co ma na to powiedzieć. Lustro ukazujące najgłębsze pragnienia, to było coś absolutnie wspaniałego. Musi tu wrócić, tylko czy zapamiętał drogę?
- Jutro lustro zostanie przeniesione. Nie szukaj go proszę.
”Zupełnie jakby czytał w myślach” – pomyślał chłopak.

Pierwsza warstwa białego puchu pokryła błonia Hogwartu w połowie listopada. Drzewa ozdobione śniegiem stwarzały wrażenie zaczarowanych i nawet Wierzba Bijąca nie reagowała już na każde żywe stworzenie przemykające pod jej konarami. Uczniowie siedzieli cicho w zamku i nie wychylali z niego nosa, bojąc się gwałtownych burzy śnieżnych, które niespodziewanie zaatakowały Hogwart. Większość poświęcała ten czas na naukę. Inni wręcz przeciwnie. Zupełnie dali sobie spokój z lekcjami, żyjąc perspektywą zbliżających się świąt, które jednak miały nadejść dopiero za półtora miesiąca.
Kieran i Blaise swój jedyny wolny czas spędzali u Hagrida. Słuchając jego opowieści odprężali się i choć następnego dnia budzili się tak zaspani, że nie mogli się utrzymać na nogach, to świat wydawał się mniej mroźny i zasypany śniegiem. Sam gajowy od czasu, kiedy opowiedział im o Nicolasie Flamelu nie wracał już do tego tematu i za każdym razem kiedy Kieran starał się skierować rozmowę na ten tor peszył się straszliwie i udawał, że o niczym nie wie. Tak więc po paru nieudanych próbach chłopak dał sobie spokój i całkowicie oddał się słuchaniu dyskusji Zabiniego i z Hagridem.
Lustra już nie szukał. Wolał nie zdzierać z dyrektorem. Nie mniej jednak, powracał do obrazu, który zobaczył tamtej nocy każdego wieczoru przed snem. Natomiast na temat Kamienia Filozoficznego poznał najważniejsze fakty, Blaise mu w tym pomógł. Nie był nawet bardzo zły, kiedy Lestrange spędził całą sobotę w bibliotece. Głównie dlatego, że sam również tam był i szukał czegoś o Eliksirze Wzmacniającym.
Jeżeli chodziło zaś o święta, które mimo wszystko, że odległe zbliżały się wielkimi krokami, to Kieran nie miał najmniejszej ochoty, wracać do Malfoy Monor. Słyszał od uczniów, że w Hogwarcie można wtedy spędzić wspaniale czas, a uczta świąteczna to po prostu cudo. Jednakże miał świadomość, że wuj Lucjusz nie byłby tym zachwycony i wiedział, że powinien wrócić na ferie do domu. Nie żeby nie lubił świąt. Wręcz przeciwnie. Uwielbiał prezenty i wszystko co się z nimi wiązało. Nie przepadał natomiast za całą sztywną rodzina, która się wtedy zjeżdżała i wieczornego balu urządzanego w Boże Narodzenie, na które jeszcze przez cztery lata nie będzie miał wstępu.
Wracając do Kamienia Filozoficznego to przekonał Blaisa, że wcale nie zajmuje się nim tak bardzo, jak się jego przyjacielowi wydaje i nie miałby nic przeciwko gdyby poszedł z nim zobaczyć co jest na trzecim piętrze, ponieważ jak ustalił tam powinien być ukryty kamień. Po długich przekonywania Zabini zgodził się i pewnego wieczoru wybrali się sprawdzić swoje przypuszczenia….

Szli pospiesznie długim korytarzem, słuchając jednocześnie czy aby na pewno, nikt tutaj sobie nie spaceruje. Niektóre obrazy patrzyły na nich nieprzychylnie inne zaś śmiały się i rozmawiały sobie, kiedy wykradali się po nocach z dormitoriów. Wszystkie jednak robiły to bardzo cicho i dla kogoś nie przysłuchującego się były to tylko cowieczorne pogaduszki portretów.
Kiedy stanęli przed TYMI drzwiami, obaj drżeli z podekscytowania i niecierpliwości. Oddychali nierówno, jak po biegu na jakimś długim dystansie, a ich ręce trzęsły się straszliwie.
Gdy się uspokoili stanęli przed trudnym wyborem: który z nich ma otworzyć drzwi?
Wykłócali się o to co najmniej pięć minut, aż w końcu Kieran wyciągną rękę do klamki.
- BUCH!!! BENC!!! – obydwaj chłopcu usłyszeli niespodziewany hałas, a potem szybkie kroki zdążające w ich kierunku. Wymienili przestraszone spojrzenia, a potem zapanował chaos. Najpierw na korytarzu pojawili się Weasley i Longbottom, a za nimi biegła Granger. Chwilę potem w tym samym miejscu pojawił się Irytek. Na dziewczynę w ekspresowym tempie została wylana jakaś żółta i klejąca ciecz, a na Gryfonów spadły pióra. Później słychać było już kroki Flicha około trzy korytarze niżej. Weasley i Longbottom patrzyli po sobie z bardzo głupimi minami, a Granger błagała ich spojrzeniem o pomoc. Automatycznie Kieran podszedł do niej i podał rękę, a potem oczyścił ją zaklęciem z klejącej mazi. Wiewiór z przyjacielem nie mogli się ruszyć, bo pióra z ta cieczą na dobre ich unieruchomiły. Po chwili przybrali miny pełne godności, zlinczowali Granger spojrzeniem, kiedy przyjęła pomocną dłoń Lestrange i odwrócili wzrok.
- Szybciej – warknął zirytowany Blaise.
Kieran chwycił dziewczynę z rękę i pociągną w stronę schodów na górę. Granger chwilami się potykała, nie do końca za nimi nadążając. Co chwila mówiła, żeby wrócić po dwójkę Gryfonów, ale kiedy chłopak posłał jej spojrzenie wściekłego hipogryfa skuliła się nieco w sobie i już się nie odezwała.
- Tutaj! – krzyknął cicho Blaise i Kieran zrozumiał, że byli koło tajnego przejścia na piątym piętrze, które kiedyś przypadkiem odkryli. Dziękował za to Merlinowi i postanowił przerosić Blaisa za to, że odmówił dalszego szukania sekretnych korytarzy.

Po chwili stali przy wyjściu z tajemnego przejścia. Granger dyszała ciężko i nie mogła złapać oddechu. Kieran był pewien, że była czerwona ze zmęczenia na twarzy. Zachował to jednak dla siebie, ponieważ sam zapewne nie wyglądał lepiej. Wiedzieli, że to dopiero początek ich wędrówki. Nie wyszli przy pierwszym wyjściu, ani przy drugim czy trzecim, ale dopiero następnym. Czyli aż przy wieży północnej. Do tego cały czas biegli nie zatrzymując się ani na chwilkę.
Blaise przyspieszył kroku, a oni poszli za nim. Kieran wiedział, ze jego przyjaciel zna lepiej szkolne zakamarki niż on, chociaż pewnie jego wiedza w porównaniu na przykład do bliźniaków Weasley wynosiła zero. Granger wyciągnęła z torby torebkę z cukierkami i zapytała się ich czy się poczęstują… Odparli, że nie i szli w ciszy. Lestrange zastanawiał się, czy Gryfoni kiedy są zmęczeni jędzą słodycze. Doszedł jednak do wniosku, że nie. Nie był szczególnie zadowolony z faktu, że musi znosić jej towarzystwo, tak samo zresztą jak jego współlokator. Ona chyba też zdawała sobie z tego sprawę, bo się nie odzywała.
- Skąd masz właściwie te cukierki? – zapytał z ciekawością, ale i ulgą, bo kiedy pomyślał skąd mogła je wziąć dziękował Merlinowi, że się jednak nie skusił.
- Od braci Rona. Powiedzieli, że na pewno będą mi smakować…- Zanim skończyła z uszu i z nosa zaczęła jej wylatywać różowa ciecz, przywodząca na myśl kisiel o smaku truskawkowym. Nie była jednak konsystencji kisielu, a kiedy stykała się z materiałem czarnej szkolnej szaty wyparowywała. Kieran przyglądał się temu z rozbawieniem, ale także z ciekawością. Po szkole chodziły plotki, że bliźniacy wymyślają różne specyfiki, ale chłopak nie sądził, że to prawda. A teraz miał przed sobą żywy dowód. Musi sobie trochę podobnych cukierków zamówić. Będzie je stosował na transmutacji i w ten sposób unikał lekcji. Genialne. Popatrzył na Blaisa. Wiedział , że jego przyjaciel nie lubił, Granger, a raczej nie znosił kiedy okazywała się w czymś lepsza od niego, co działo się bez wątpienia na paru przedmiotach, ponieważ Zambini nie był aż tak wszechstronnie uzdolniony jak ona.
Granger stała wciąż oszołomiona, kiedy działanie cukierka ustało, a potem prawdopodobnie zrobiła minę wściekłego bazyliszka, ale nie był tego pewien, bo było ciemno, a zaklęcie Lumos, którego użył przedtem już nie świeciło. Mamrotała tylko pod nosem coś w stylu „ zabije” i „pożałują”. A chwilę później leżała na kamiennej posadzce nieprzytomna.
- To pewnie skutek uboczny! – szepnął Blaise. W tej chwili Kieran zrezygnował swojego wcześniejszego pomysłu, względem bliźniaków.
- Co robimy? – Zapytał przestraszony. Nie mogli jej zanieść do Skrzydła Szpitalnego, ani powiedzieć komuś dorosłem, bo wydałyby się ich nocne wycieczki, a po ostatnim szlabanie Kieran obiecał sobie, że nigdy więcej nie da się złapać.
- Łap ją za nogi, a ja za ręce i do najbliższej łazienki. – burknął Zabini
- Męskiej czy damskiej?- odparł na to Lestrange
-…damskiej?
-Dobra, chodź.


Grager ocknęła się dopiero po półgodzinnej „reanimacji”. To znaczy oblewali ją zimna wodą, więc słowo reanimacja chyba byłoby nie na miejscu .
- Co…?
- No przecież nie oddaliśmy się w ręce prawa szkolnego nie? – Zapytał rozjuszony Blaise.
- A…
- Granger, ależ ty się elokwentnie wypowiadasz! – zadrwił i uśmiechnął się szyderczo. Kieran skwitował to pocieszającym uśmiechem skierowanym w stronę dziewczyny. Zrobił to odruchowo i natychmiast skarcił się za to w duchu. Uśmiechać się do Gryfonów, też coś.
- Co się właściwie stało? – zapytała po dłuższej chwili milczenia
- Padłaś na podłogę jak długa i cię tu przyciągnęliśmy- odparł Blaise
- Do damskiej toalety?
- Ygmhmm … A gdzie niby mięliśmy cię zabrać?
- Ja wcale nie mam nic przeciwko, ale…
- No, to jak nie masz nic przeciwko to się zamknij i idź spać do dormitorium- Walnął od razu Zabini, ale nawet przy świetle różdżki można było zauważyć, że po słowach Granger zrobił się czerwony i sprawiał wrażenie zażenowanego – najlepiej nie pokazuj się przez tydzień, to może łaskawie ci przebaczymy, że zabrałaś nasz cenny czas.
- I pod żadnym pozorem nie wracaj tam do góry! Flich cię złapie! – dopowiedział swoje Kieran.


Słońce powoli chowało się za drzewami , odbijając swoje promienie w śniegu, który mimo tego wydawał się być tak samo mroźny i nieprzyjemny. Długie konary drzew stawały się jeszcze dłuższe, kiedy padało na nie światło. Wyglądały niczym duchy z strasznych bajek dla dzieci. Pod jednym z takich właśnie drzew stała odziana w czerń postać. Kaptur nałożony na głowę nie pozwalał zobaczyć jej twarzy i tylko długie blond, lub jeśli ktoś woli białe włosy wystawały spod tego ciemnego ubrania. Człowiek ten stał pewnie na nogach rozglądając się czujnie po okolicy. Jego oczy zaświeciły jasno, kiedy naprzeciwko ujrzał swojego starego przyjaciela. Zbliżał się długimi krokami, sprawiając wrażenie głodnego drapieżnika, który skrada się do swojej ofiary. Kiedy znaleźli się już całkiem blisko siebie, tak, że gdyby wyciągnęli ręce spotkałyby się jeszcze w połowie drogi mężczyzna z długimi włosami wyciągnął różdżkę i zamachnął się nią, pozostawiając przez chwilkę srebrny ślad w powietrzu.
- To dla pewności, że nikt nas nie usłyszy. – Powiedział gładko zimnym tonem, mogącym zapewne zamrozić słońce.
- Cóż, zawsze byłeś bardzo ostrożny.- Mruknął drugi z gracją oglądając się nie wiadomo, dlaczego do tyłu, aby potem parzyć prosto w oczy swojemu rozmówcy.
- Czujesz to? On żyje, jestem pewien. I wzrasta w siłę.- Głoś drżał lekko blondynowi, kiedy mówił. Nie można było być pewnym dlaczego. Dało się usłyszeć nutkę przerażenie i szacunku, ale również czegoś jeszcze, czego drugi mężczyzna nie mógł odszyfrować. Gdyby jednak na jego miejscu był teraz inny słuchacz po paru minutach rozmyślań na ten temat rozpoznałby niechęć i zawód.
- Tak, wiem. Jeżeli wróci wezwie nas. Jeśli natomiast to tylko fałszywy sygnał, Lucjuszu to będziemy mogli o tym spokojnie zapomnieć.
- Augustusie Lestrange! Czy ty w ogóle wiesz co się z nami stanie jeżeli ON wróci?! – Prawie krzyknął Lucjusz. Teraz w jego głosie słychać było już przerażenie, a on sam skulił się nieco.
- Ukarze, ale nie zabije. Będziemy mu potrzebni przynajmniej na początku. – Odwarknął Augustus. Ton jakim mówił zdradzał, że on również się boi, ale widocznie nie tak bardzo jak jego przyjaciel. Głównie dlatego, że miał o wiele mniej do stracenia.
- A potem?
- Potem będziemy musieli zasłużyć na życie Lucjuszu….


Rozdział siódmy
Kieran Lestrange usadowił się na skraju fotela w pokoju wspólnym, który w owej chwili był pusty. Głównie z jednego powodu: dla większości trwały jeszcze lekcje. Z wyjątkiem jego klasy, dla której odwołano ostatnią lekcje. Powód był prosty: profesora Quirrella nie było w szkole z przyczyn im nie znanych. I właśnie dlatego siedzieli sobie teraz tutaj i robili cokolwiek, byle by się nie zanudzić na śmierć. Pokój Wspólny jak zwykle prezentował się doskonale. Srebrno- zielone meble mieniły się od świec, które paliły się zawsze z uwagi na to, że pomieszczenie znajdowało się w lochach i nie było okien. Ogień w kominku trzaskał ponuro jakby zapowiadał każdemu kto śmie się zbliżyć rychłą śmierć, a posąg Argona Brodatego wypinał dumnie pierś przed każdym, kto choćby rzucił nań okiem.
Panowała tu zwykła atmosfera, pełna niewypowiedzianych myśli i tych wypowiedzianych, pełnych pogardy i drwiny, która od dwóch miesiąca była zakłócana przez podniecone szepty. O planach na święta ciągle mówiły szczęśliwe twarze starające się jak najlepiej ukrywać swoje podniecenie.
Kieran bynajmniej nie odczuwał czegoś takiego. Jego święta zapowiadały się jak zwykle. Wigilia spędzona tylko w towarzystwie wujostwa i Dracona. Potem Boże Narodzenie: cały dzień spędzony w towarzystwie rodziny zjeżdżającej się ze wszystkich stron, będącej miłej i uprzejmej, a tak naprawdę marzącej tylko o tym, żeby wracać już do domu. A potem wielki bal, na który i tak nie pójdzie, na którym wszyscy dorośli będą się bawić na całego, a ich wcześniejsze pragnienia znikną zastąpione przez odurzony alkoholem umysł marzący tylko o większej ilości Ognistej.
Och! Zapomniałby! Później czeka go jeszcze poranek, kiedy wszyscy będą mówili mu, co i jak ma robić, wyżywając się na nim za to, że mają kaca. Wypadałoby również wspomnieć o kolejnych dwóch tygodniach, kiedy to wuj Lucjusz będzie uczył ich walki na miecze i wypomniał, jacy to są beznadziejni. Draco będzie udawał, ze nic, a nic go to nie obchodzi, a kiedy Kieran będzie wieczorem przechodził obok drzwi jego pokoju usłyszy pochlipywanie nosem, ale przejdzie nie zwracając na to uwagi. Tymczasem on zagłębi się w lekturze jakiejś książki i również będzie udawał, że to obelgi wuja w ogóle go nie interesują, chociaż tak naprawdę jego serce będzie w kawałkach, bo wuj i ciotka są jego opiekunami i chciałby, żeby byli z niego dumni. Nawet, jeżeli nie kochają go tak jak Draca. Nawet, jeżeli wcale go nie kochają i jest dla nich ciężarem. Następnego dnia będzie dawał z siebie wszystko. Będzie wzorowo się pojedynkował i idealnie jeździł na koniu, tak samo zresztą jak jego kuzyn. Wtedy wuj popatrzy tylko na nich i wytknie im każdy najmniejszy błąd łamiąc ich już pierwszym słowem. I tej nocy już nie przejdzie obok sypialni Dracona obojętnie tylko wejdzie tam i kiedy łzy bólu i upokorzenia będą płynęły po ich policzkach będą udawali, ze nic nie widzą.
Tak było zawsze. I tak na pewno będzie i tym razem.
Chociaż nie. Tym razem nie będzie już płakać. Dawno temu nauczył się, że dla wuja nie ma rzeczy doskonałych w wykonaniu, kogo innego niż on sam. Co oczywiście nie zmieniało faktu, że tak bynajmniej nie jest.
Cóż, od tego się nie umiera. Chyba. A może po prostu przestaje się czuć każde inne upokorzenie tak mocno jak poprzednie? Albo nie czuje się w ogóle? Możliwe. Przekona się już niedługo.
Podniósł się powoli ze swojego miejsca i mimo, że kominek był dość ponury u przerażający podszedł w jego stronę i położył się na ogromnym, milutkim dywanie tak, że jego oczy skierowane były dokładnie w sam środek ognia.
- Hej co porabiasz? – rozległ się za nim głos kuzyna
- A jak to wygląda?- Spojrzał w źrenice Draco i był pewien, że on też myśli o świętach. Dracon może nie nienawidził państwa Malfoy’ów tak bardzo jak Kieran. Pewnie, dlatego, że pomimo wszystko wracał do rodziców, ale było pewne, ze miłością do niech nie pałał. Chyba odczytał jego myśli, jak zresztą bardzo często zwykł to robić, bo zmrużył delikatnie powieki i milczał dalej jak zaklęty. Zawsze tak robił, kiedy był zmieszany, zakłopotany, albo zawstydzony, lub też nie wiedział, co powiedzieć. Podziwiał to w nim. Widocznie po swoich rodzicach nie dostał genu, który umożliwiał ukrywanie swoich emocji bez wysiłku. Jemu szło to o wiele trudniej. Zanim się tego nauczył wiele wycierpiał kpin od strony Lucjusza i wielu innych członków rodziny. Nie żeby robili to z premedytacją. Po prostu chcieli go uodpornić na ciosy. Chyba im się jednak nie udało bo i tak bardzo silnie wszystko przeżywał. Trudno było jednak naleźć w nim coś, co by na to wskazywało.
O, a to kolejna rzecz której mu wuj nie podaruje! Nie będzie się tym teraz przejmować!
Zamknął oczy i pomyślał o czymś przyjemnym.
Zaklęcia. Poza tym jedynym razem kiedy udało mu się użyć Accio więcej mu już nie wyszło. Próbował co prawda tylko kilka razu, ale widocznie to były dla niego za trudne czary. Powinien się wziąć za coś prostszego, albo chociaż odrobić zadania…

Zakupy świąteczne były czymś, czego Kieran najbardziej na świecie nie znosił. A trzeba powiedzieć, że był bardzo wytrzymały jak na swój wiek. Kiedy więc okazało się, że nie będzie musiał chodzić po tuzinach sklepów szukając podarunków dla rodziny i przyjaciół był w siódmym niebie. Na początku martwił się, że może nie będzie miał w ogóle okazji kupić niczego, jednak jego problem rozwiązał się sam wraz z ranną pocztą następnego dnia.
Tegoż to ranka jak zwykle do Wielkiej Sali wleciało parę setek sów. Wtedy Kieran nie wiedział jak bardzo jedna z nich, chociaż nigdy nie dowiedział się która przysłużyła się jemu, Dracowi i jeszcze paru osobom.
Razem z Blaise i wcześniej wspomnianym Draconem przechodzili, a właściwie przebiegali koło pustego już stołu gryfonów. Był on pusty z jednego prostego powodu: zeszli na śniadanie spóźnieni i musieli coś mimo wszystko szybko przekąsić.
Pod owym stołem leżał jakiś zmięty kolorowy papier. Draco, który od dziecka interesował się różnobarwnymi rzeczami natychmiast się zatrzymał i podniósł. Trzeba również zaznaczyć pewien niezwykły fakt, który Kieran zauważył dopiero tego ranka. Mianowicie: Draco od trzech dni chodził po szkole sam bez goryli, chociaż oni bardzo przeciw temu oponowali. Malfoy co prawda nie łaził cały czas z nimi, wręcz przeciwnie znikał z chłopcami ze starszych klas na całe godziny, po lekcjach rzecz jasna.
Tak, więc poniósł ten niezwykły skrawek pergaminu nie zważając nawet na to, że była splamiony gryfońskimi bakteriami, ( co było u niego rzeczą niezwykłą). Przyjrzał się mu wyjątkowo uważnie i zapowiedział, że żaden z nich nie pojawi się dzisiaj na zielarstwie. Ani się obejrzeli, a już siedzieli w Pokoju Wspólnym wybierając z magicznego katalogu prezenty. Musieli się spieszyć, bo następne tego dnia były eliksiry. Jednak swój wspólny problem mięli z głowy.


Był u św. Munga. Jechał na łóżku w stronę zamkniętych drzwi, które po chwili stanęły otworem. Ktoś popychał wózek w ich stronę mimo jego zaciekłych protestów i krzyków. Potem zobaczył białe pomieszczenie bez okien. Poczuł jak oblewa go zimny pot. Bał się jak nigdy dotąd. A do tego nie było tu nikogo oprócz tych dziwnych ludzi w białych ubraniach.
Zanim zdążył się zorientować, co się dokładnie dzieje stwierdził, że coś go ukuło. A potem powieki zrobiły się takie ciężkie… i już nie mógł nic zobaczyć…

Obudził się przerażony i z niemym okrzykiem na ustach. Znowu ten sen! Ile można? Od kiedy pamiętał, śnił mu się ten koszmar. Nie co noc, ale przynajmniej raz na miesiąc, czasem częściej.
Wiedział, że to były jego wspomnienia z dzieciństwa, a właściwie to tylko to jedno, to najgorsze.
To działo się kiedy miał dwa, może trzy lata. Wuj Lucjusz zabrał go do św. Munga. Jedynym co pamiętał z tamtego miejsca była właśnie ta scena, która odwiedzała go po nocach. Podobno tak bardzo się wtedy przestraszył, że kompletnie zapomniał co się wtedy działo. Cóż zawsze bał się igieł, a w tamtym czasie wbito mu ich chyba… zdecydowanie za dużo.
Po tej wizycie w szpitalu zaczął widzieć o wiele lepiej. A przynajmniej tak mu się zdawało, chociaż nie był tego pewien. To było tak dawno temu…
Od tamtej pory był tam jeszcze najwyżej dwa razy, które też nie za dobrze kojarzył. Na jednej z nich uzdrowiciel patrzył mu w oczy i dotykał jego powiek wilgotnymi od niebieskiej mazi palcami, a za drugim razem po prostu popatrzył się na niego i powiedział, ze wszystko jest dobrze.
Nie wiedział o czym mówił. Dopiero niedawno zdał sobie sprawę, że musiał widocznie cierpieć na jakąś wadę wzroku, lub coś podobnego.
Budził się jeszcze tej nocy parę razy, zanim zmorzył go niespokojny i przerywany sen.

Kiedy kolejna noc nie przyniosła mu spokojnego snu i należytego wypoczynku Kieran wyciągnął z łóżka Blaisa i zaproponował, żeby pospacerowali sobie po szkole. Ten jednak odmówił, z niewiadomego Lestrangowi powodu i poszedł spać. Gdy mimo usilnych prób zaśnięcia nie zdołał tego zrobić postanowił przejść się samemu.
Szedł długim korytarzem, a portrety na tym piętrze jak zwykle zawodziły, że one też muszą spać i tak dalej. Chłopak szczerze wątpił w konieczność snu u portretów i to co mówiły zbył milczeniem.
Przechodził obok jednego z gabinetów profesorów. Podejrzewał, że McGonagall. Sadził tak, ponieważ tylko te drzwi nie były odrapane lub nieprzyzwoicie stare. Stąpał cichutko po zimnej posadzce starając się nie obudzić żadnego z obrazów jak i samej pani profesor. Albo, co gorsza nie sprowadzić tu Irytka tudzież Flicha. To byłaby całkowita porażka.
Kiedy do jego uszu doszedł pierwszy dźwięk, za żadne skarby nie chciał dopusić do siebie rozwiązania, które deptało mu po głowie, starając się zagłuszyć każdą inną myśl.
Ale już wiedział. Zorientował się od razu, a chwilę później był absolutnie pewien tego, co zagłuszało ciszę nocną. To był płacz. Kieran jeszcze będąc dzieckiem nauczył się, że większość ludzi nie lubi, gdy ktoś patrzy ja płaczą. Już wtedy wiedział, że zazwyczaj płaczą kobiety, choć zdarzają się wyjątki.
Dalej słychać było cichutkie szlochanie, ale wkrótce dołączyło do tego szuranie krzesła. Kieran był pewien, że te dźwięki dochodziły z gabinetu profesor od transmutacji. Ale był tam prawdopodobnie ktoś jeszcze. Nie był w stanie wyobrazić sobie McGonagall płaczącej i natychmiast przyjął do wiadomości, że to ten drugi człowiek musi płakać. I prawdopodobnie była to kobieta.
- Minerwo… Spokojnie. Uspokój się. – przemówił głos, a chłopak zdał sobie sprawę, że źle ocenił sytuację. Jakby tego było mało znał skądś tą barwę głosu. Słyszał ją już kiedyś. Dałby głowę.
- Ale…Dz-dzisiaj jest nasza rocznica , a j-jego już n-nie…
- Minerwo! Nie wolno tak myśleć. Ludzie umierają, ale ich dusze tak naprawdę zawsze są z nami. I nigdy, ale to przenigdy nas nie opuszczają…
Kieran postanowił nie słuchać dalej. Gdyby był tutaj z Draconem albo z Blaise to może… Samemu się bał. Było ciemno, a on stał pod gabinetem swojej profesor długo po ciszy nocnej. Lepiej wracać- pomyśął.
_________________


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Forum Dyskusje na temat Harryego Pottera Strona Główna -> Przemijamy -> Alternatywna wersja Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)  
Strona 1 z 1  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

   
  
 Napisz nowy temat  Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi  



fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2003 phpBB Group
Theme created by Vjacheslav Trushkin
Regulamin