Forum Dyskusje na temat Harryego Pottera Strona Główna   Dyskusje na temat Harryego Pottera
Dyskusje na temat Harryego Pottera
 


Forum Dyskusje na temat Harryego Pottera Strona Główna -> Opowiadania -> Harry Potter i Mroczne Dziedzictwo
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
  Post Harry Potter i Mroczne Dziedzictwo - Wysłany: Pon 13:51, 16 Cze 2008  
Aravan
Potomek Slytherina



Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 804
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Podmroku


A oto start nowego opowiadania pt. Harry Potter i Mroczne Dziedzictwo.
Pierwsza część nosi pod tytuł "Tablice Losu" przewidywane będzie ich trzy.
____________________________________________________________

Wprowadzenie


Błyszczące setkami migocących światełek miasto pogrążone było w głębokiej nocy, księżyc w pełni świecił ponurym światłem. Mimo to ulicami przechadzały się postacie w różnobarwnych strojach, niektóre miały na sobie purpurowo-czarne pancerze. Tors od szyi po ręce pokrywała kolczuga z łusek pisklęcia purpurowego smoka wyłożona od środka skórą ognistej salamandry,dobrze rozgrzewała podczas chłodnych nocy. Na to nałożone były naramienniki i bransolety ochronne chroniące od zewnątrz a zrobione były z łusek dorosłego Czarnego smoka, tak jak i plecy, przód zaś miał rozcięcie od okolic pasa do wysokiego kołnierza. Dół, czyli spodnie i buty wykonane były z identycznych materiałów tyle, że spodnie z tyłu i przodu były Czarne a boki purpurowe, buty odwrotnie. Dodatkowo mieli na głowach czarne pół zamknięte hełmy z purpurowymi dodatkami.Jako broń mieli lśniące długie miecze trochę przypominające katany lub rapiery i prostokątne tarcze, purpurowe włócznie i długie łuki o czarnym drzewcu i purpurowej cięciwie. Tarczę, do której od wewnątrz przytwierdzony był łuk trzymali na plecach, miecz przypięty był do pasa tylko włócznię trzymali w dłoniach. Właśnie tak wyglądały straże miasta. Samo miasto było ogromne i było mieszanką różnych ras: Elfów począwszy od Leśnych na Złotych kończąc tych było dziewięćdziesiąt procent, Krasnoludów zaledwie osiem, i ludzi zaledwie było dwa procent. Ale też były „mieszanki” czasem zwane złośliwie „pod rasą”, czyli połączenia, Elf – człowiek i człowiek – krasnolud.

Noc była właśnie najlepszym momentem do zarabiania, zazwyczaj. Wiele z tawern zapełnionych było przynajmniej do połowy a klienci zamawiali przeróżne trunki i strawę. Wymieniając się przy tym opowieściami lub przeprowadzali mniejsze lub większe transakcje. W jednej z nich siedziała szóstka postaci w czarnych płaszczach podróżnych ich stolik znajdował się w najciemniejszym kącie tawerny zwanej, jak widniało na szyldzie zawieszonym nad drzwiami „Dziewięć Piekieł”, całkiem chwytliwa nazwa. Był to przestronny dwupiętrowy budynek, na dole się piło a na górze spało. Nikt nie zwracał na postacie siedzące w kącie i szepczące coś cicho, zapewne wszyscy myśleli, że robią jakieś nielegalne interesy…, lecz prawda była znacznie gorsza!

* * * * *


W domu przywódcy jednej z Gildii i głównego kapłana Świątyni boga Śmierci, Behaveleusa, trwało zebranie rady gildii. W komnacie skąpanej w mdłym świetle czerwonych pochodni siedziało ośmioro identycznie ubranych postaci ich sylwetki były nieruchome.

Omawiali ostatnie szczegóły planu przejęcia władzy w mieście i podbicie paru ważnych strategicznie państw. A ich przywódca Bhaal, był bardzo potężnym magiem to właśnie on założył swój „kościół”, co większości mieszkańców się nie podobało, ale znalazł całkiem sporo wyznawców.Bano się go i krążyły pogłoski, prawdziwe z resztą, że jest najokrutniejszym z Mrocznych Elfów. Bhaal w istocie był brutalny względem wrogów jak i przyjaciół.Jego poglądy i pragnienie władzy niepokoiło władze miasta, jego zła sława sięgała bardzo daleko. Zebranie skończyło się późną nocą. Wyglądało na to, że był z niego bardzo zadowolony.

Bhaal kroczył właśnie mrocznym korytarzem a jego twarz była ściągnięta od tłumionej furii w jego głowie wciąż dźwięczały słowa wyroczni,przyspieszył kroku. Następnego dnia po zebraniu odwiedził pewną kapłankę i„poprosił”, aby ta zerknęła w przyszłość i powiedziała, czy wygra walkę o władzę nad całymi Srebrnymi Marchiami nim minie nadchodząca zima. Odpowiedź nie ucieszyła go i z przypływu wściekłości zabił kapłankę wchłaniając jej esencję nie zdając sobie z tego nawet sprawy. Jego moc stała się jeszcze mroczniejsza i potężniejsza. Skręcił w lewy korytarz i wkroczył do ciemnej komnaty bez żadnych przedmiotów. Stanął na jej środku i wypowiedział zawiłą inkantację mocno gestykulując rękoma. Po chwili powietrze zafalowało i na środku pomieszczenia utworzył się kolorowy wir, z którego wyłoniło się po chwili dwoje elfów jeden miał czerwonawą, krwistą barwę skóry i srebrne błyszczące własnym blaskiem oczy a drugi skórę miał niebieskawą i o czerwonych oczach.

Ukłonili się z szacunkiem swojemu mistrzowi i podążyli za nim do owalnego salonu.

– Czy zrobiliście to, co wam nakazałem? – Odezwał się głosem zimnym niczym góra lodowa Bhaal.

– Tak panie – odparł krwawo-skóry elf.

– Wybraliśmy dwie kobiety z królewskich rodów, i podszywając się pod ich przyszłych mężów spędziliśmy z nimi noc – dopowiedział niebiesko-skóry towarzysz.

– Doskonale! – Ucieszył się Bhaal. – Gdy nasi potomkowie będą gotowi sprowadzą nas z zaświatów!

– Nasi wojownicy są już gotowi – odezwał się Krwawy Elf a po chwili dodał. – Królowa Otchłani, Lolth, obiecała oddać cztery legiony wojowników na twoje rozkazy, ale pod jednym warunkiem.

– Jak zwykle – nie był tym zaskoczony, – co to za warunek? –Mruknął.

– Dziecko, chce mieć syna.

Mężczyzna zastanowił się przez dłuższą chwilę po czym skiną głową na znak zgody, choć nie był pewny, czy dobrze robi. Wizja jego wielkiej armii Drowów i innych istot od Lolth rozwiała szybko jego wątpliwości.

* * * * *


Niecały miesiąc później szóstka tajemniczych postaci zakradała się po cichu do domu Bhaala. Ich kroki były bezszelestne i szybkie, sunęli niczym cienie między budynkami zwinnie unikając patroli Straży aż dotarli do odpowiedniego budynku. Jedna z postaci zdjęła z pleców czarną linę z kotwiczką i po chwili lina była zamocowana na wystającej belce tuż przy oknie. Jedno po drugim wspinali się do góry, pierwsza z postacie cienkim jak żyletka ostrzem wycięła otwór w oknie i otworzyła je. Stanęli w skrytym w ciemnościach pokoju i ruszyli bezszelestnie przed siebie wyciągając krótkie zatrute miecze.Przemknęli się przez korytarz i dotarli do schodów, na których dostrzegli delikatną poświatę światła. Wymienili szybko spojrzenia i skinęli sobie głowami. Ich cel jak sądzili był na dole w salonie. Jakież było ich zdziwienie,kiedy zastali w nim kogoś innego i poszukiwanego przez nich.

– Gdzie on jest, gdzie jest twój pan, Nhergren?! – Powiedziała głośno jedna z postaci.

– Wyszedł jakiś czas temu – odparł lekko zapytany.

– Dokąd?! Powiedz a obiecuje, że umrzesz mniej bolesną śmiercią niż ten zdrajca Axareus!

– Przecież doskonale wiecie, że nie zdradzę mojego mistrza –odparł głosem przepełnionym drwiną. – Więc czemu mnie o to pytacie?
– Więc siłą to z ciebie wyciągniemy! Brać go! – Padł rozkaz przywódcy.


* * * * *


Piątka postaci biegła ile sił w nogach do pałacu królewskiego a ich twarze były blade i zakrwawione.

Gdy dotarli do pałacu ujrzeli zmasakrowane ciała kilku strażników, przełknęli głośno ślinę i pobiegli dalej. Stracili jednego towarzysza podczas potyczki z Nhergrenem i zdawali sobie sprawę z tego, że czekająca ich walka nie będzie już taka łatwa. I być może będzie to ostatnia w ich życiu.

Do ich uszu dotarły odgłosy bitwy, puścili się biegiem za hałasem aż dotarli do sali tronowej mijając po drodze zmasakrowane ciała.Widok, jaki tam ujrzeli zmroził im krew w żyłach.

Król i królowa byli rozpruci niczym ryby a po ich ochronie pozostały jedynie plamy krwi, strzępy ubrań i kawałki mięsa oraz kupki popiołu.

Na tronie byłego króla siedział On, Pan Mordu Bhaal z tryumfalnym drapieżnym uśmiechem na ustach, od całej jego postury biła straszliwa moc, a zwierzęcy blask „płonących” zielonych oczu paraliżował.

– Skoro tu jesteście to znaczy, że moich dwóch uczniów nie żyje,cóż, szkoda. Byli wyśmienitymi wojownikami.

– Zgadza się i ty też tak skończysz. – Schowali zatrute ostrza zmieniając je na długie zgrabne rapiery.

– Być może – przyznał – przewidziałem to i podjąłem odpowiednie kroki…, Jeśli mam tej nocy wyzionąć ducha to wy za to okryjecie się hańbą i wstydem na wieki! Moi pozostali wierni mi akolici toczą walkę przeciw ludziom i wszystkim tym, którzy odwrócili się ode mnie! Tak czy inaczej… przegraliście! –W komnacie rozległ się szaleńczy śmiech.

– Zapłacisz za to! – Krzyknęli i zaatakowali z pieśnią chwały na ustach.

Walka, która właśnie się rozpoczęła była nie do opisania. Pięciu przeciw jednemu i piątka… Przegrywała! Bhaal nie dość, że władał potężnymi zaklęciami to w walce na miecze nie miał sobie równych. Był szybki i zwinny a jego ciosy były precyzyjne i silne. Miecze błyszczały w półmroku, stal biła o stal rozsypując grad iskier, wyskoczył w górę tnąc mieczem po okręgu i wylądował metr dalej parując płazem cios. Wykonał skomplikowaną kombinacje ciosów i wbił klingę prosto w serce zamaskowanej postaci. Po chwili kolejny elf padł na podłogę trzymając się za rozcięty brzuch próbując powstrzymać wylewające się wnętrzności. Pozostało już tylko dwóch. Bhaal wycofał się na chwilę i cisną bordową kulą ognia zmieniając jednego przeciwnika w pył.

– Zostałeś sam Octaviusie, jak myślisz, co teraz się stanie?

– O tym już bogowie zadecydują! – Krzyknął i natarł na wrogazaklinając szeptem swój miecz.

W półmroku błysnęły dwa ostrza i tylko jeden chybił. Ostrze Bhaala przebiło na wylot pierś Octaviusa i utknęło w kości.

– Jeśli mam zginąć to ciebie do piekła zabiorę razem ze sobą –powiedział ignorując ból Octavius i wprawnym szybkim ruchem wbił swoje zatrute ostrzew nikczemne serce Bhaala…

– NIEEEEAAAGHHH!!! – Ryknął, gdy moc wyleciała z jego ciała i pomknęła za okno, tam rozszczepiła się na trzy promienie rozpraszając się,jeden najsilniejszy pomknął do komnaty księżniczki Mrocznych Elfów a dwa pozostałe o wiele słabsze wniknęły w ciała jego dwójki uczniów łącząc się z ich mocą, wystrzeliły z ciał i pomknęły: jeden do księżniczki Nocnych Elfów a drugi do księżniczki Krwawych Elfów.

– Winszuje – wycharczał umierający Pan Mordu – pokonałeś minie,ale mój potomek wkrótce się narodzi a w raz z nim jego najwierniejsze sługi! I już nic nie powstrzyma Mrocznej Trójcy, gdy sprowadzą nas z powrotem…

Kolejne słowa grzęzły już mu w gardle i nic poza gulgotem się nie wydostało, po kilku sekundach jego ciało osunęło się martwe na ziemie.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pon 14:08, 16 Cze 2008  
Aravan
Potomek Slytherina



Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 804
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Podmroku


Rozdział Pierwszy:
Znów na Privet Drive


"Pan Mordu zginie wraz z dwójką swych Zaprzysiężonych, lecz przed śmiercią spłodzą oni trójkę potomków,
[…]
Ostatni z ich rodu, na których pełna Moc przodków spłynie będą zwiastunami przodka swego powrotu.
[…]
A ślady ich przejścia znaczyć będzie Chaos…” *


Siedemnaście lat wcześniej…

Młoda rudowłosa kobieta chodziła po miękkim dywanie w tą i z powrotem, widocznie czekała na kogoś i ten ktoś mocno się spóźniał. Spojrzała na zegar wiszący na ścianie, była Osiemnasta. Prychnęła zła i znów zaczęła chodzić.

– Wysłać go do sklepu – prychnęła ponownie.

Nagle usłyszała dźwięk otwieranych drzwi, poszła w tamtą stronę i stanęła naprzeciw mężczyzny o kruczoczarnych rozczochranych włosach i spojrzała na niego wściekle.

– O Lily – zaczął i ucichł pod jej spojrzeniem – szoś się stafo?– Język trochę się mu plątał i chwiał się lekko na boki.

– Ty mi to powiedz James! Gdzie byłeś?

– Nooo eee… u Sssyri-uszsza.

– Tak jak myślałam. Byłeś u niego! Znowu! – Mówiła podniesionym głosem a jej zielone oczy ciskały błyskawice. – Wysłałam cię na chwilę do sklepu a ty wsiąkłeś na trzy godziny!

– Spotkałem go po drodze i zaproponował szklaneczkę *chik* Ognistej…Wiesz jak on się cieszy, sze będzie ojcem… nie mogłem mu odmówić.

Rudowłosa westchnęła, rozumiała męża w końcu oni też będą mieli dziecko.

– Tym razem ci daruję, a teraz kąpać się i do łóżka – rozkazała i wskazała palcem łazienkę.

– Tak jesst, Lisiczko! – Zasalutował i ruszył we wskazanym kierunku, lecz potknął się i wylądował na podłodze. – Wiesz, tu też jest całkiem wygodnie – wystękał.

– Nie wątpię, ale jak się nie wykąpiesz śpisz tu… beze mnie.

– Jesteś okrutna! – Stęknął z udawanym smutkiem.

– Cierp teraz, cierp – powiedziała ze złośliwym uśmiechem i znikła.

Mężczyzna podniósł się ciężko i podpierając ścian dotarł do łazienki.


Rok później…

W domu Potterów panowała radosna atmosfera Świąt Bożego Narodzenia. Wielka choinka stała w rogu salonu udekorowana pięknie jak cały zresztą dom. Stół uginał się od świątecznych potraw a siedziało przy nim pięcioro kobiet, z czego dwie miały na kolanach córeczki były w wieku dzieci huncwotów oraz ośmioro mężczyzn. A byli w śród nich: oczywiście James wraz z Lily trzymającą synka, Remus z narzeczoną Amandą, Syriusz z żoną Viconią i rocznym synkiem Victorem, Martin z narzeczoną Sarą i córką Dianą, brat Martina Henry z żoną Doraną i córką Cathriną, i ostatnia trójka to Hagrid, Xanatos i Niferen.Peter’a z nimi nie było. Wszyscy bawili się świetnie, śpiewali kolędy, składali życzenia,dawali prezenty. To była magiczna noc, lecz już wkrótce dobiegnie ona końca w najgorszy z możliwych sposobów.

Wszyscy powoli się rozchodzili aż w domu zostali tylko państwo Potter. W parę chwil uprzątnęli salon z pustych talerzy a potrawy schowali do lodówki.
Leżeli teraz na kanapie przed kominkiem wspominając minione lata w szkole a między nimi spał sobie w najlepsze mały Harry. Nagle usłyszeli łomotanie w drzwi, co poderwało James’a na nogi szybko pobiegł do sypialni po różdżki i jedną dał żonie. Łomotanie nasiliło się.

– Lily, to On. Bierz małego i ukryj się na górze! – Nikt poza obecnymi tu wcześniej osobami nie wiedział gdzie się ukrywają nie licząc Albusa Dumbledore’a i Peter’a Petergrew’a. A oznaczać to mogło tylko jedno… Lord Voldemort odnalazł ich.

Ruszył do drzwi. Nim dobiegł te wyleciały z zawiasów i głośno uderzyły o przeciwległą ścianę. Do domu wkroczył dostojnym krokiem Czarny Pan.

– Ach… Jamesss – zaczął aksamitnym głosem Gad – miło, że minie chcesz przywitać.

– Precz stąd! - Warkną Potter.

– Ojj to było niegrzeczne… Crucio! – James w ostatniej chwili uskoczył w bok i kontratakował.

– Ritiser! – Krzyknął i w stronę Toma poleciało zaklęcie podobne do crucio tylko słabsze i utrzymujące długo przytomność. Klątwa o włos minęła go.

– Dość tego, nie mam na to czasu. Avada Kedavra! – Zielony promień ugodził James’a prosto w pierś.

Lord uśmiechnął się kpiąco i ruszył do środka. Przechodząc obok schodów usłyszał płacz dziecka, uśmiechnął się do siebie i wszedł na schody. Powoli zbliżał się do drzwi z, za których dochodził płacz. Jednym zaklęciem rozwalił drzwi.

– Moja droga, czemu uciekasz? Nic ci nie zrobię.

– Gadaj zdrów! – Warknęła z pogardą patrząc na niego.

– Oddaj mi dziecko a pozwolę ci żyć.

– Nigdy!

– Więc zdechniesz jak twój mąż! Oddaj mi go! – Krzyknął gniewnie.

– Nie, błagam. Weź mnie zamiast niego!

– Odsuń się! Odsuń się głupia! CRUCIO!

– Błagam cię weź mnie tylko zostaw moje dziecko! – Kobieta płakała błagając Voldemorta o litość, co doprowadzało go do szału.

– Avada Kedavra – powiedział zimno celując różdżką w kobietę.Błysk zielonego światła i jej ciało opadło na ziemię bez życia.

– A co do ciebie Harry… - nie zdążył nic powiedzieć, bo głos ugrzązł mu w gardle ze zdziwienia.

Rudowłosa kobieta z wielkim trudem podniosła się z podłogi i złapała małą rączkę synka.

– Nie pozwolę ci go skrzywdzić. Wiem, co zamierzasz i nie mogę do tego dopuścić… – wyszeptała cicho zawiłą formułkę i przytuliła się do chłopczyka. Czarny Pan wycelował w nią różdżką i wypowiedział dwa słowa klątwy uśmiercającej. Lily zmarła oddając synowi resztę swej energii w postaci tarczy a jej ciało osunęło się z powrotem na ziemię odsłaniając chłopca i w tedy maluch dostał zielonym promieniem, który wnikną w niego, na jego czole pojawiła się cienka blizna w kształcie błyskawicy i w następnej chwili z owej blizny wystrzelił z niesamowitą prędkością zielony piorun ugadzając Voldemorta prosto w brzuch, potem nastąpił głośny wybuch w raz z falą jasnego zielonego światła…dom w Dolinie Godryka został rozsadzony.

Godzinę później przybył Syriusz. Widząc ruiny domu wpadł do niego nawołując jego mieszkańców. Pierwszego znalazł James’a, padł na kolana obok martwego przyjaciela i ukrył twarz w dłoniach, po chwili wstał i ruszył szukać Lily i Harry’ego. Wbiegł po zrujnowanych schodach i sprawdzając pokój za pokojem w końcu znalazł ich. Chwiejnym krokiem podszedł do leżącej rudowłosej i ukląkł przy niej, nie ruszała się, była zimna a oczy miała szkliste i puste.Martwa. Łapa zawył żałośnie i przytulił ją do siebie. Płakał. Stracił najlepszego przyjaciela i ukochaną przyjaciółkę. Kochał ja, tak, ale jak siostrę. Usłyszał coś, płacz? Tak, ktoś płakał! Poderwał się szybko rozglądając za źródłem tego dźwięku i jego wzrok padł na kołyskę obok a w niej ujrzał płaczącego Harry’ego.

– Merlinie! On żyje! – Krzyknął niedowierzając własnym oczom.

Wziął chłopca na ręce a ten ucichł, nagle do pokoju wpadł jak burza Hagrid z przerażonymi oczami pełnymi łez.

– Syriusz?! Och Syriuszu J-Jame-s on ni… - załkał gajowy.

– Wiem Hagridzie, Lily też zginęła.

– Co?! Lily? – Olbrzym rozkleił się jeszcze bardziej – a Harry? Co z nim?

– Dzięki Bogu żyje – powiedział z ulgą Black.

– Co tu się stało? Kto mógł coś takiego zrobić?! – Krzyknął Hagrid.

– To Voldemort, tylko on jest do tego zdolny. Nie wiem jak ich odnalazł, gdzie się ukrywali wiedzieli tylko nasza paczka, Albus i… – nagle zrozumiał. Dziwne zachowanie ich przyjaciela Glizdogona i częste znikanie, no i dzisiejsza nieobecność i to w Wigilię. – Peter!

– Chyba nie sądzisz, że Pitergrew ich wydał?! – Zdziwił się gajowy.

– Hagridzie weź małego i uciekaj stąd… zostawiam ci też mój motor mi już się nie przyda.

– Co zamierzasz? – Spytał olbrzym, ale łapy już nie było,poszedł szukać Glizdogona i zemsty…



Albus Dumbledore zaraz po tym jak się dowiedział o śmierci Potterów wziął chłopca i zaniósł go do domu siostry Lily. Owszem mógł dać go pod opiekę któremuś z bliskich przyjaciół zamordowanych, ale nie zrobił tego.Dlaczego? Z bardzo ludzkiej przyczyny… ze strachu. A czym był ten strach spowodowany? Otóż przeszłością Chłopca – Który – Przeżył, dokładniej to przeszłością jego przodka, którego chłopak jest dziedzicem… a raczej jednym z dziedziców.

Wymyślił też, że to więzy krwi łączące Harry’ego z siostrą Lily,Petunią, utrzymają tarczę i jeśli przyjaciele zmarłych rodziców chłopca będą go odwiedzać, lub wyjawią mu powody ich śmierci tarcza ochronna zniknie. Sprytne kłamstwo, ale nie mieli odwagi tego sprawdzić.

* * * * *


Dwie postacie kobieta oraz mężczyzna siedzieli w przestronnej i przyjemnie urządzonej bibliotece delikatnie oświetlonej przez błękitny ogień pochodni, co nadawało jej taki mroczny a zarazem tajemniczy klimat i przeglądali opasłe tomiska. Ubrani byli w prawie identyczne stroje różniły się jedynie kolorami. Mężczyzna maił na sobie srebrno – szarą szatę z czarnym płaszczem sięgającym ziemi zakrywającym mu lewy bok przy pasie miał przypięte dwie różdżki jego twarz była bardzo przystojna mimo tego, że miał nie więcej niż trzydzieści pięć lat i gdyby maił szpiczaste uszy można by go wziąć za elfa, włosy miał gładkie, lśniące ciemno granatowe związane z tyłu w kucyk jeden długi kosmyk włosów opadał delikatnie na prawy policzek. Kobieta za to miała płomienno-czerwoną szatę z białym płaszczem tyle, że zakrywał jej prawy bok. Ona również mogłaby uchodzić za elfkę gdyby nie normalny wygląd uszu, ciemno-granatowe lśniące proste włosy miała do połowy pleców a w nich kilka pasemek było koloru srebrnego...

– Co teraz zamierzasz zrobić? –Spytała kobieta.

– Nie wiem – odparł wzruszając ramionami.

– Z jednej strony Czarny Pan a z drugiej Dumbledore... – Zaczęła kobieta.

– Co do Lorda to wiem, co chce od niego – dokończył mężczyzna.

– Albus za wszelką cenę nie chce, aby dzieciaki dowiedziały się prawdy i robi z Harry’ego rycerzyka na każde swoje skinienie palcem, a z Lordem to jest przecież oczywiste, że chce zabić chłopca.

– Zabić powiadasz? Nie sądzę moja droga. On nie chce go zabić a miał wiele okazji do tego, tylko przeciągnąć nas woją stronę, a po co to nie wiem, możemy się tylko domyślać… a ten głupiec Dumbledore mu to ułatwia. Wie, jaki potencjał drzemie w nich, ale robi wszystko by to ukryć.

– W pewnym sensie rozumiem jego obawy, gramy o bardzo wysoką stawkę. Ale w ten sposób może tylko pogorszyć wszystko. A my… a m-my milczymy i nie robimy nic, aby im pomóc! A powinniśmy –ostatnie zdanie kobieta mówiła przez ściśnięte gardło ledwo powstrzymując łzy.– Lily, James, Syriusz…
– Wiem moja droga, wiem.Zauważ, że Cathrina nigdy nie przejawiała chęci do krzywdzenia innych, nie trafiła do Slytherinu, choć miejsce tam jej się należy bardziej niż Voldemortowi, ale trafiła do Gryffindoru. Tak jak Harry.

– Masz rację, przepraszam. Ale kiedy się dowiedzą prawdy o ich dziedzictwie, co w tedy? – Zapytała.

– Nie wiem, co w tedy będzie, nie wiem jak zareagują, ale trzeba wierzyć, że nie zejdą ze swojej drogi i nie pójdą w ślady swego przodka.

– Musimy im w tym pomóc… Lepiej późno niż w cale. Tak, to najlepsze rozwiązanie – powiedział cicho, ale wyraźnie.

– Mam pewien pomysł – uśmiechną się półgębkiem – Voldemort nie wie, że żyjemy

– ...ale wie o naszej córce – dodała kobieta.

– Tak. Dumbledore też tak myśli,dzięki czemu spokojnie możemy zabiegać o pracę w Hogwarcie.

– Żartujesz?! Jak?! – Zdziwiła się mocno kobieta.

– Nic podobnego. Dowiedziałem się od Severusa, że poszukują nauczyciela do OPCM’u i do nowego przedmiotu… Czarnej Magii. Ty weźmiesz Obronę a ja Czarną. Jak dostaniemy posadę to wyjaśnimy wszystko chłopakowi i pozostałym, ale nie tak od razu poobserwujemy go trochę potem sami będziemy go uczyć, jak powinien to zrobić Albus.

– Ale Dumbledore nas rozpozna i się nie zgodzi żebyśmy go zabrali dobrze o tym wiesz – wtrąciła się kobieta.

– Wiem, dlatego mam jeszcze jeden pomysł, znaczy się jest to pomysł Remusa i Amandy… adoptują go. Z resztą, gdy Harry pozna prawdę to Albus nie będzie miał nic do gadania. A co do rozpoznania nas to nie martwię się o to, Severus pogada z nim.

Kobieta nie spodziewała się takiego obrotu sprawy, ale zgodziła się… w końcu państwo Lupin zawsze chcieli mieć syna a z pewnej przyczyny nie mogli. Wilkołaki są bezpłodni.

* * * * *

Na stację zajechał właśnie pociąg z czerwoną lokomotywą. No tak przecież rok szkolny właśnie się skończył i uczniowie Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart właśnie wracali do domów na długi odpoczynek od nauki i tylko jedna osoba z całej tej zgrai oddałaby cały swój majątek żeby on się dopiero zaczął a nie skończył! Dziwne prawda. Ale nie dziwcie się mu, bo jakbyście wy musieli wracać do mugoli, jakich świat nie widział, gdzie nawet Antarktyda wydaje się cieplejszym miejscem od domu jego wujostwa to też byście nie chcieli do nich wracać.
Tym kimś jest oczywiście Harry Potter. Wysiadał właśnie z wagonu a za nim wyskoczyła dwójka jego najlepszych przyjaciół: Ronald Weasley i Hermiona Granger. Czarnowłosy chłopak westchnął izaczął przedzierać się przez wysiadających uczniów.

– Wypadałoby się pożegnać – zagadnęła dziewczyna, kiedy stali przy wyjściu z peronu.

– Fakt. To do zobaczenia za miesiąc –odezwał się Ron żegnając się z dziewczyną a po nim pożegnał się z nią Potter.

– Piszcie często! – Krzyknęła do nich oddalając się wraz z rodzicami.

– To na razie stary, do szybkiego.

– Nom, trzymaj się Ron.

Po tym krótkim pożegnaniu rozeszli się w przeciwne strony. Rudowłosy chłopak poszedł do rodziców a zielonooki do wujostwa czekających w samochodzie.

– Harry – zatrzymał go tuż przed pojazdem profesor Lupin.

– Tak?

– Wiem, że Syriusz wiele dla ciebie znaczył i dla tego mam do ciebie prośbę.

– Jaką – spytał chłopak czując rosnącą w gardle gulę.

– Syriusz zginą tak jak zawsze o ty mmarzył, w walce. I nie zawiniłeś tu w niczym, słyszysz?! Zrozum to wreszcie, że to nie była twoja wina. Wiem, że nie wiele minęło od jego śm… yhm. Mi też go brakuje Harry. I wiem, że nie chciałby abyś rozpaczał i obwiniał się.

– Wiem, ale nie potrafię, gdybym posłuchał się Hermiony…

– To nie zmieniłoby niczego! –Powiedział ostro Lupin.

– Co?

– Oczyszczenie umysłu nic by nie dało. Aby osłonić się przed Voldemortem musiałbyś mieć Oclumencje opanowaną, choć w połowie tak dobrze jak Severus. Jeśli nie lepiej.

– Rozumiem, ale potrzebuje czasu…dużo czasu.

– Wiem i mam tu parę rzeczy, aby ci go umilić – wyjął z kieszeni małe pudełeczko z listem – rozpakuj i przeczytaj w domu jak będziesz sam, albo najpierw przeczytaj – mrugnął do niego i uśmiechnął się ciepło – jestem pewien, że spodoba ci się.

– Co to? – Spytał z ciekawością.

– Zobaczysz, no a teraz zmykaj. Do zobaczenia i miłych wakacji Harry.

– Dziękuję i wzajemnie, do zobaczenia.

Drogę do domu przebyli w ciszy, co bardzo chłopakowi odpowiadało.

– Witamy w wariatkowie – szepnął cicho chłopak, kiedy wjeżdżali na podjazd.

– Mówiłeś coś chłopcze? – Zapytał Vernon Dursley patrząc na niego groźnie.

– Nie nic, musiał się wuj przesłyszeć– chłopak udał idiotę.

– Teraz posłuchaj mnie chłopcze.Niedawno sprowadziła się tu rodzina i mieszkają naprzeciwko nas, więc masz się zachowywać jak należy, zrozumiano. Nie chcę, żeby sobie czegoś o nas złego pomyśleli!

– Tak wujku, rozumiem.

Wysiedli z auta cicho trzaskając drzwiami. Chłopak obejrzał się na dom, o którym wspominał jego wuj. Na werandzie siedziała jakaś dziewczyna, z tej odległości nie widział jej dokładnie, bo zasłaniał ją bluszcz porastający werandę. Kolejny mugol – pomyślał i wzruszył ramionami.

W domu jak zwykle panowała sterylna czystość, to było wręcz niesmaczne. Ale co poradzić, to tylko mugole. Chłopak chwycił parę owoców z lodówki i sok pomarańczowy po czym śmigną na górę. Kufer postawił koło łóżka i walnął się na nie pogrążając w czarnych myślach.

Rozmyślał nad tym, co mu powiedział Remus, miał rację i to dużą, ale nie potrafił się pozbyć poczucia winy, im bardziej się starał tym bardziej zagłębiał się w jego duszy. Dla czego to wszystko musi być takie pojebane? Czym sobie na to zasłużyłem? Czym?! Chciałem mieć tylko normalną kochająca rodzinę, normalne problemy, mieć kogoś, dla kogo mógłbym żyć…, Alenie! Dostałem w zamian śmierć bliskich i szajbniętego psychola z manią wielkości i syndromem niedopchnięcia dyszącego w kark! – Myślał zły na cały świat. Wstał z zamiarem pójścia do łazienki i kiedy przechodził obok pokoju kuzyna usłyszał jakieś odgłosy dobiegające z jego pokoju jakby, jęki? Możliwe,no coś w tym stylu. Postanowi to sprawdzić.
Cicho otworzył drzwi i wszedł do środka rozejrzał się po pokoju i w końcu jego wzrok padł na wielką postać skrytą w cieniu stojącą przy dużym oknie. Jak się okazało to był jego kuzyn,Dudley i to on wydawał te dziwne odgłosy. Chłopak przyjrzał się mu uważnie i omal nie wybuchł śmiechem z oczu poleciały mu łzy radości i wepchnął sobie pięść do buzi żeby się nie roześmiać, co było niezwykle trudne w obecnej sytuacji. Dudley stał w oknie i podglądał tę dziewczynę, którą Harry widział po wyjściu z samochodu. Owa dziewczyna tańczyła w samej bieliźnie a Dudley się brzydko bawił podglądając ją! Ha, toż to świntuch!

Harry wpadł na genialny pomysł. Cicho wycofał się i poleciał do pokoju po aparat, który kupił sobie w ostatnim wypadzie do Hogsmeade. Wrócił i staną pod ścianą ręką szukając włącznika światła, znalazł go i z szatańskim uśmiechem zapalił światło. Dudley aż podskoczył ze strachu odwracając się do wijącego na podłodze ze śmiechu kuzyna. Dursley odwrócił się do okna z ręką wciąż spoczywającą na członku a Potter śmiało pstrykał mu zdjęcia. Skapnął się, że dziewczyna, którą podglądał patrzy na niego! Podeszła do okna i je najnormalniej w świecie zasłoniła pokazując mu środkowy palec! O rany, jaki wstyd dla Wielkiego De!

– Rany Dudi, ale z ciebie świntuch –zarechotał zielonooki.
– Ty… Ty… - świnio podobny osobnik nie potrafił dobrać odpowiednich słów na Harry’ego.

– Taaak? Och widzę, że masz problemy z ułożeniem zdania – rzekł z ironią spoglądając na czerwoną jak burak twarz kuzyna nie będąc pewnym czy to ze wstydu czy z wściekłości.

– Zabije cię Potter!

– Wielu już próbowało i jakoś jeszcze żyje, ustaw się w kolejce, jeśli chcesz. Uprzedzam tylko jest ciut przydługa.

– Zabije cię Potter!

– Już mówiłeś, ach… ciekawe, co powie twoja banda albo twoi starzy? – Pomachał aparatem.

– Nie zrobisz tego! – Przeraził się Dudley.

– A niby, dlaczego nie miałbym tego zrobić, hę?

– No bo… no bo, bo to jest sprawa osobista!

– Fakt. Wezmę to pod uwagę. Miłej nocki De – powiedział i wyszedł rechocząc jak wariat.

Znów wzięła go ochota żeby zapalić.Nie dziwcie się tak, na jego nerwy papieros działa jak eliksir uspokajający… i też niestety uzależnia! Wziął parę funtów z kufra paczkę fajek z zapalniczką w środku założył czarną bluzę z kapturem a na to narzucił cienką szarą kurtkę.Cicho zszedł po schodach i na paluszkach doszedł do drzwi.

– No to skoro już wyszedłem można się przejść po jakieś piwko? – Pomyślał i ruszył na poszukiwania jakiegoś nocnego sklepu. Po paru minutach znalazł takowy, wziął z lodówki zimne dwa piwa i udał się do kasy mając nadzieję, że sprzedawca nie zażyczy sobie dowodu osobistego.
I nie zażyczył, zadowolony wyszedł ze sklepu i poszedł do parku. Usiadł na ulubionej huśtawce. Wyciągną papierosa i zapalniczką otworzył piwo a następnie przypalił sobie i mocno się zaciągnął dymem. Palenie było jego małą tajemnicą, kolejną. Nikomu o tym nie powiedział nawet Ronowi i Hermionie.
Siedział z dobre pół godziny, kiedy usłyszał delikatny dziewczęcy głos. Podniósł głowę i zdziwił się widząc dziewczynę z sąsiedztwa.

– Mogę się dosiąść? – Spytała.

– Jasne – odparł.

– Mieszkasz tu? – Zagadnęła – nigdy cię nie widziałam w tej okolicy a mieszkam tu już hm… jeden dzień – chłopak parskną śmiechem – prawdę mówiąc mieszkam od dwóch miesięcy, ale chodzę do szkoły z internatem.

– To tak jak ja, tyle, że mieszkam tu od dziecka.

– Jestem Cathrina Varriel.

– Miło mi, ja jestem Harry Potter.

– Harry Potter?! Żartujesz! – Wykrzyknęła zszokowana.

– Niestety, ale nie. Moment skąd ty mnie znasz? Dursley’owie nie bardzo się mną chwalą.

– A kto nie zna Harry’ego Potter’a? Zresztą ty też na pewno mnie pamiętasz jesteśmy na tym samym roku w Hogwarcie, w Gryffindorze.

– Cathrina… - zamyślił się drapiąc po brodzie – Varriel, Cathrina Varriel… A niech mnie Hipogryf kopnie! Już sobie przypominam, co ty tu robisz?

– Przeprowadziłam się? –Odpowiedziała pytaniem na pytanie – nie sądziłam, że ciebie tu spotkam.

– I wzajemnie – sapną i uśmiechną się radośnie – może piwko? – Zaproponował.

– Chętnie – zgodziła się i wzięła butelkę – nigdy nie widziałam żebyś palił – stwierdziła spoglądając na dymiącego się papierosa w jego dłoni.

– To już będzie z rok – powiedział po chwili zastanowienia – pomaga mi się od stresować.

– Po tym, co widziałam też chyba zapalę – mruknęła zgorszona.

– Niech zgadnę, jakieś metr osiemdziesiąt, dwieście kilo tłuszczu i jadący na ręcznym w oknie?

– Skąd wiedziałeś? – Spytała szybko patrząc na niego podejrzliwie.

– Bo jakiś nikczemny łotr bez serca zapalił mu światło w pokoju – powiedział i zaśmiał się na samo wspomnienie reakcji kuzyna.

– To była twoja robota?

– No, mój kuzyn to żywy przykład dwunożnej świni o inteligencji rozdeptanej mrówki… żyje by jeść. – Jak na takiego kołka ma świetny gust – dodał w myślach a dziewczyna roześmiała się wesoło i zarumieniła domyślając się, że on też ją widział w bieliźnie. Na szczęście była noc i chłopak tego nie zauważył. Zaczął naśladować Dudley’a po włączeniu światła, przez co dziewczyna zaśmiewała się do łez, a gdy pokazał jej zdjęcia po prostu „wyła”.
Zauważył, że zadrżała, więc zdjął kurtkę i okrył nią dziewczynę a ta podziękowała mu i zaproponowała przechadzkę.Łazili wolno pośród cieni drzew w parku i rozmawiali o latach spędzonych w Hogwarcie, o nauczycielach i lekcjach (najwięcej o Obronie Przed Czarną Magią).

Chłopak spojrzał na zegarek i zdziwił się mocno, bo dochodziła czwarta. Nie sądził, że upłynęło aż tyle czasu, cóż najwyraźniej w dobrym towarzystwie czas płynie szybciej, jak na jego gust to za szybko.

– Chcesz już wracać? – Spytał się jej.

– Nie bardzo, ale jak się nie pojawię to rodzice mnie ze skóry obedrą – mruknęła i ziewnęła.

– To w takim wypadku wracajmy.

W dwadzieścia minut dotarli na miejsce i po krótkim „Pa” rozeszli się do swoich domów.
Następnego dnia Harry obudził się o dwunastej. Przeciągnął się leniwie, wstał i poszedł do łazienki. Kiedy wyszedł z niej przypomniał sobie o paczce i liście od Remusa. Podszedł do szafki nocnej, na której je zostawił i wziął list z pieczęcią Ministerstwa Magii.

Szanowny panie Potter.

Na wstępie w imieniu Ministerstwa Magii pragnę przeprosić pana za zniesławienie przez ministerstwo i wydawane przez Proroka Codziennego artykuły o panu. To był ogromny błąd z naszej strony,za co bardzo przepraszam. W ramach rekompensaty w porozumieniu z Wydziałem Do Używania Magii Przez Nieletnich zezwalam Panu na używanie jej poza terenem Hogwartu i w obecności Mugoli. I w razie zagrożenia też Zaklęć Niewybaczalnych.

Dodatkowo: Teleportację i świstokliki.

Z Wyrazami szacunku:
Korneliusz Knot
Minister Magii.



Chłopak był mocno zdziwiony listem,ale i niezmiernie zadowolony. Nadal był zły na ministra a o „Proroku” nawet nie chciał myśleć. Być może Knot tym „gestem” chciał sobie nazbierać dobrych punktów u chłopaka, a może to było ze szczerego serca? Tak czy inaczej, było dobrze!
Teraz mógł sprawdzić, co było w paczce.

– Książki? – Zdziwił się widząc pomniejszone przedmioty, postawił paczuszkę na podłodze i zaklęciem powiększył go. Paczka urosła do metrowej wielkości pudła zawalona przeróżnymi księgami. Chwycił jedną i przeczytał tytuł.
– Obrona Przed Ciemnymi Mocami: Stopień Mistrzowski – wziął następną i zdziwił się po raz kolejny – Czarna Magia:Teoria.

Książek było mnóstwo. Transmutacja,Zaklęcia, Eliksiry (?!), Czarna Magia i OPCM.

– Sporo tego – mruknął z kwaśną miną.

Postanowił zabrać się wpierw za Transmutację i Zaklęcia później Eliksiry a na końcu OPCM i Czarna Magia. Tej ostatniej trochę się obawiał. Postanowił się przejść, już miał chwycić kurtkę,kiedy przypomniał sobie, że Cathrina ja miała na sobie i zapomniała oddać.Trudno. Poprosi o jej zwrot przy najbliższej okazji. Zahaczył jeszcze przed wyjściem o kuchnię i porwał jabłko.
Jak zwykle poszedł do parku, niestety jakieś dziecko zajęło jego ulubione miejsce. Westchnął i poszedł na ławkę obok.Rozłożył się wygodnie na całej długości a pod głowę wsadził rękę. Nagle ktoś przysłonił mu słońce. Leniwie otworzył jedno oko i uśmiechnął się. Stała nad nim dziewczyna. Miała czarne lśniące do łopatek włosy i piękne duże oczy, których tęczówki były ciemnoczerwone i jakby świeciły własnym blaskiem zupełnie jak oczy chłopaka, tylko,że jego są zielone. Była niższa od niego prawie o głowę.

– Pani kogoś szuka czy przyszła pooglądać?

– Szukam kogoś – odparła i również się uśmiechnęła.

– A kogo dokładnie, może mogę pomóc.

– Wysoki młodzieniec z czarnymi włosami i zielonymi oczętami, mam tu coś, co należy do niego – pomachała jego kurtką – nie widział pan kogoś takiego? – Spytała a jej oczy błyszczały.

– Hmm… - Zamyślił się Potter podchwytując zabawę – bardzo mi przykro, ale nie.

– Szkoda, to ja już idę na dalsze poszukiwania – odparła z zamiarem odwrotu, lecz chłopak się odezwał.

– Może pani zaczekać na niego tu, z pewnością za raz się pojawi – oznajmił chłopak – o chyba go widzę, zawołam go tutaj.

– Dziękuję. Jest pan bardzo uprzejmy– odparła ledwo powstrzymując śmiech.

Harry wstał i poszedł do drzewa nieopodal okrążył je i powrócił do ławki z szczerząc się jak wariat.

– Wariat z ciebie, wiesz? – Zaśmiała się głośno po tym stwierdzeniu wręczając mu jego kurtkę. Założył ją i poczułp rzyjemny zapach damski perfum, świeżych rozgniecionych sosnowych igieł

– Wiem… i jestem z tego dumny! – Też się roześmiał.

– To jaki jest plan? – Zapytał, gdy się uspokoili?

– Iść po coś do picia i poszwendać się po mieście?

– Mi pasuje – zgodził się i wstał.

Tak jak powiedziała Cathrina tak też zrobili. Po dwóch godzina bezcelowego łażenia wrócili na Privet Drive i usiedli na krzesełkach w ogrodzie Dursley’ów popijając zimny napój. Rozmawiali obłahych sprawach, świetnie się ze sobą dogadywali oboje mieli te sameupodobania i nienawidzili eliksirów. W pewnym momencie usłyszeli szum skrzydełi obok Potter’a wylądował brązowy puchach z listem przyczepionym do nóżki.Chłopak odwiązał list i zaczął go czytać, jak się okazało był z ministerstwa.Aż się zakrztusił sokiem pitym przy czytaniu listu niedowierzając własnymoczom.

– Chyba jaja sobie ze mnie robią!

Dziewczyna spytała, co się stało aten bez słowa dał jej list.

– Szanowny Panie Potter – zaczęłaczytać na głos – za zasługi dla Ministerstwa Magii, za narażanie życia w jegoobronie przed atakiem Śmierciożerców i bohaterską walką z Sam-Wiesz-Kim pragnęwręczyć panu… O ja cię kręcę! – Krzyknęła – Order Merlina I-szej Klasy!

– Rany Harry, wiesz, co to znaczy?! –Powiedziała z entuzjazmem.

– Taa, że zrobili ze mnie cholernegobohatera – mruknął zirytowany – też mi bohater.

– Czemu tak mówisz? – Spytałazdziwiona jego reakcją.

– Bo omal nie zginęli tam moiprzyjaciele ze szkoły – sam nie wiedział czemu jej to mówi – i tam też zginąłmój ojciec chrzestny ratując nas – i opowiedział jej jak to miej więcej byłopomijając o przepowiedni i połączeniu z Voldemortem.

– Wybacz, nie wiedziałam.

– Nic nie szkodzi. To właśnie mojemuchrzestnemu się on należy, nie mi.

Znikł na chwile do domu i po chwiliwrócił niosąc kałamarz i pióro. Szybko naskrobał parę zdań i przywiązał list donóżki sowy z ministerstwa. Ta po chwili odleciała.

– Ale i tak mają rację, jesteś nim.Ruszenie na ratunek bliskiej osobie, walka ze złymi dupkami i powrót w jednymkawałku nawet, jeśli osoba, którą chciało się uratować ginie jest wyczynemgodnym miana bohatera. To wymaga wielkiej odwagi i poświęcenia, Harry.

– Dziękuję, to miłe, że tak mówisz –uśmiechnął się do niej a ona odwzajemniła go.

– Dobra ja spadam, obiecałam mamie,że pomogę jej w malowaniu domu – odezwała się po chwili ciszy dziewczyna.

– To do zobaczenia – dodała.

Harry poszedł do domu. Dursley’owiebyli bardzo, jakby to nazwać… przyjaźni?

Chłopak jadł już normalne posiłki(poza kuzynem, który nadal miał dietę) i nie męczyli go tak o wszystko. Prawdęmówiąc miał całkowity luz. Widocznie groźba Moody’ego poskutkowała. A kiedy mapozwolenie na używanie zaklęć to już nawet bez żadnych gróźb Zakonu ma luz.Wszedł do kuchni, gdzie już obżerał się Dudley oblegający lodówkę.

– Chata wolna, myszy harcują, cokuzynku? – Zagadną do niego wybraniec.

– Nie ma tu myszy – odparł.

– To takie powiedzenie głąbie. Skoroty się obżerasz to znaczy, że wuja i ciotki nie ma w promieniu kilku mil. Achzapomniałem zapytać… Jak tam rączka? Mam nadzieję, że nie nad wyręrzyłeś jejsobie? – Dodał z ironią..

– Wal się Potter! – Odwarknął mu.

– Jaki nie miły. Ja się tylko martwięo ciebie drogi kuzynie – odparł robiąc sobie spokojnie kanapki z szynką. –Musiała być pod wielkim wrażeniem jak cię zobaczyła…

Dudley wyprostował się dumnie unoszącpierś.

– …,że aż nie mogła spać – dodałsarkastycznie.

– Co to miało niby znaczyć! – Oburzyłsię Dursley – na ciebie nawet by nie spojrzała!

– Wczoraj i dziś nie miała zbytnichoporów, nawet rozmawialiśmy ze sobą.

Dudley spojrzał na niego z szokiem natwarzy. Chłopak nic już nie mówiąc chwycił ostatnią kanapkę i poszedł doswojego pokoju. Zamknął zaklęciem drzwi i walnął się na łóżko. Wstał jednak ispojrzał na pudło z książkami. Jednym prostym zaklęciem wyczarował sobie szafkęz pięcioma półkami. W kilka minut poukładał na półkach księgi według rodzajów.Transmutacji było tylko cztery tak jak i Eliksirów, Zaklęć sześć, OPCM-u iCzarnej Magii było aż po Dziesięć. Chwytając książkę od transmutacji usiadł nałóżku i zaczął ją czytać i od razu ją polubił, bowiem żadnego zaklęcia nie znałnawet nie słyszał o takich a w szkole raczej będą mieli tylko niektóre z nich.To samo tyczyło się też Eliksirów i Zaklęć, bo książki do OPCM i Czarnej Magiisą bardzo zaawansowane szczególnie te drugie. A każde przeczytane zaklęciećwiczył do perfekcji.
Minęło już ponad dwa tygodnie i przezten czas przewertował już transmutację i teraz szlifował ją w praktyce. Z Cathrinąwidywał się codziennie wygłupiając się i wycinając różne zabawne numery bandzieWielkiego De i jemu samemu oczywiście. Dzięki niej i książkom nie pogrążał sięw czarnej otchłani rozpaczy. Już od dawna nie dostawał żadnej wiadomości odRona i Hermiony, nawet zaczął myśleć, że o nim zapomnieli. Pierwszy raz odbardzo dawna czół się swobodnie. Oczywiście cały czas był pilnowany przezczłonków Zakonu Feniksa, ale o tym fakcie nie miał pojęcia. Wpadli też napomysł, aby sobie biegać, tak dla przyjemności i wyrobienia kondycji. No ibiegali często w dzień i od czasu do czasu w nocy. Po paru dniach Harry nawetkupił sobie „Mini Siłownię” jak zaczął nazywać zakupiony sprzęt, a było tegotrochę. Wszystko stało za domem z dala od wścibskich oczu sąsiadów pod altankąz drewna, aby osłonić cię przed słońcem. Nawet ćwiczył z Cathriną, choć onaćwiczyła znacznie lżejszymi ciężarkami. Z nagłego przypływu troski o kuzyna kupiłteż specjalnie dla niego bieżnie. Wujostwo było tak wielce zdziwione całymsprzętem i zdziwili się jeszcze bardziej, kiedy zobaczyli jak ich synekzawzięcie ćwiczy pod czujnym okiem Potter’a (zapewne zmusił biedaka strasząc goróżdżką) z początku myśleli, że to Dudziaczek kupił to za swoje oszczędności, więcwyściskali go mocno, a gdy Dudley powiedział, że to jego kuzyn kupił to omalnie zemdleli z szoku. Potem były pochwały ze strony Vernona… Świat się walinormalnie!

– Widzę, że w końcu wziąłeś przykładz Dudley’a i pracujesz nad swoim ciałem – Harry omal nie wybuchł śmiechemsłysząc to, na szczęście opanował się.

Po kilku dniach nie musiał jużstraszyć kuzyna, bo sam z siebie przychodził i ćwiczył.

Minęło już półtora miesiąca w tymczasie chłopak nabrał masy, nie był napakowany ostro, ale częste ćwiczenia ibiegi wzmocniły jego ciało i wyrzeźbiły mięśnie, które widać było całkiemnieźle, gdy chodził w samej koszulce lub bez niej opalając się w słońcu. Zdążył opanować na bardzo dobrym poziomieTransmutację i Zaklęcia, ku jego zaskoczeniu Eliksiry szły mu całkiem dobrze,kiedy nie ma Snape’a. Teraz czekała go przeprawa z OPCM-em i Czarną Magią.
Pewnego razu podczas deszczowych dni,kiedy to ślęczał nad książkami do OPCM-u wpadł na szalony i nieco kosztownypomysł, a co tam! Ma całkiem pokaźną fortunkę w banku Gringotta, więc nie maproblemu. Wziął czysty pergamin i pióro maczając jego koniec w atramencie inapisał:

Fred, George!

Mam do was sprawę o wysokimpriorytecie a raczej prośbę.
Czy dalibyście radę załatwić dla mniedwa laptopy (zapewne wiecie, co to takiego, mam nadzieję?) Z dostępem do Internetujeszcze na dziś ewentualnie na jutro?
Pieniądze nie grają roli.
Tylko zakombinujcie z nimi żebydziałały w Hogwarcie i żebym nie musiał bulić kasy za korzystanie z Internetu.

Z góry dzięki. HJP

Odpowiedź przyszła w pół godziny powysłaniu Hedwigi.



Ello Golden Boy!

Chłopie ty się pytasz czy damy radę?!Złotko, dla ciebie wszystko!
W końcu jesteśmy twoimi dozgonnymidłużnikami. Przesyła dotrze do ciebie za jakąś godzinę a nawet wcześniej. Taksię składa, że mamy parę mugolskich rzeczy i między innymi kilka laptopów (niemamy pojęcia, na co nam to, ale trzymamy na wszelki wypadek). Wszystko będziezałatwione jak pisałeś.
Nawet nie pytam, na co ci one…
A na co ci one? – Nie byłbymbliźniakiem (Fred), gdybym nie zapytał!

PS. A kasę to sobie zatrzymaj!

Dousłyszenia.
Fred(y) & George


Tak jak napisali bliźniacy, przesyłkabyła nawet przed czasem. Cztery sowy unosiły się przed oknem pokoju Potter’a ado ich nóżek przywiązana była spora paczka. Odwiązał ją i wtaszczył do pokoju,postawił na biurku i zaczął rozpakowywać. Jak się okazało prócz laptopów byłyjeszcze dwa odtwarzacze Mp4 i inne produkty braci Weasley aby zrobić komuśdowcip albo awaryjnie opuścić nudną lekcję nie koniecznie w pojedynkę.

– No to się postaraliście i to ażnadto – ucieszył się młodzieniec i wyciągnął jeden laptop z odtwarzaczempakując je w kolorowy papier i owiną czerwoną wstążką napisał też na ładnejbłękitnej karteczce złotym atramentem parę zdań, tekst wyglądał tak:



Suprise!!!

Jeśli pamięć mnie nie myli to dziśmasz urodzinki, zgadza się?
I w związku z tym mam dla ciebie„coś” Very Happy (prezent) oraz życzenia…
Wsyćkiego najlepśejszego! Zdrówka,szczęścia i wesołego jajka ups, to nie ta bajka!
Zdrówka, szczęścia i wszystkiego, conajpiękniejsze i najcenniejsze życzę ci ja…
Teraz powinno być „Sto Lat”, alestrasznie fałszuje.
Mam nadzieję, że mój prezent ci sięspodoba.
PS. Jak przestanie lać jak z cebra tożyczenia ci złoże osobiście.
Jeszcze raz życzę wszystkiegonajlepszego.

HarryPotter


Złożył karteczkę i przyczepił dopaczki następnie zaczarował ją tak, że światło odbijało się wspaniale odpapieru i jednym zaklęciem znalezionym w jednej z książek od Zaklęć sprawił, żepaczka znikła i pojawiła się na łóżku Cathriny.

* * * * *

Czarnowłosa dziewczyna wyszła właśnie z łazienki opatulonapuchatym fioletowym ręcznikiem i usiadła na krześle przed lustrem, abyrozczesać potargane suszarką włosy i w tedy dostrzegła w lustrze jakąś paczkęleżącą na łóżku podeszła do niego i wzięła w ręce paczkę.

– Ciekawe, od kogo to? – Powiedziała na głos – rodzice już midali prezent…

Zaczęła rozpakowywać i aż oniemiała.

– Laptop… odtwarzacz?! – Sapnęła, – kto… – i w tedy dostrzegłbłękitną karteczkę. Szybko ją pochwyciła w drżącą dłoń i zaczęła czytać.

Przeczytała list dwa razy a potemjeszcze dwa czując jak robi się jej gorąco, aż musiała usiąść. Zatkało jąjednym słowem. Nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek dostanie coś od słynnegoHarry’ego Potter’a jakikolwiek prezent a tu? Dostała! Cieszyła się i to bardzo.Ba! Miała ochotę iść do niego i go ucałować, wyściskać i trzepnąć w łepetynę zatak drogi prezent, ale szybko zrezygnowała z tego pomysłu czerwieniąc się. Jużod dawna się w nim podkochiwała i nadal tak było, ale wiedziała, że on nic doniej nie czuje…, – Ale kupił mi wspaniałyprezent na urodziny, może to coś znaczy? Nie, na pewno nie. To tylkoprzyjacielski gest! A może jednak? Nie! Zawsze traktował mnie jak koleżankę icały czas kręcili się przy nim Weasley i Granger no i chodził z tą całą ChoChang z Ravenclawu. – Tłukła się z własnymi myślami. Przynajmniej takusłyszała od niej przypadkiem, gdy przechodziła obok przedziału Cho i paruinnych jej koleżanek jadąc pociągiem z Hogwartu. Westchnęła i położyła się nawygodnym łóżku, nawet nie zauważyła, kiedy zmorzył ją sen.

* * * * *


Harry Potter wertował właśnie książkęo Obronie Przed Czarną Magią w tej samej chwili pewna czarnowłosa dziewczyna znaprzeciwka śniła o nim, lecz on nie mógł tego wiedzieć…



___________________________________________________________________________

* - Fragment przepowiedni, całośćpojawi się z rozwojem opowiadania.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pon 14:22, 16 Cze 2008  
Aravan
Potomek Slytherina



Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 804
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Podmroku


ozdział Drugi:
DudleyZnokautowany!



Harry Potter leżał na łóżku w swoim pokoju a jego oczy były zamknięte, na uszach miał słuchawki podłączone do laptopa, z którego puszczona była muzyka, nie spał tylko rozmyślał, musiał sobie w końcu wszystko poukładać w głowie. Nocne niebo za oknem było czyste i bezchmurne a gwiazdy świeciły mocno, blask księżyca lekko oświetlał regał z książkami.
Myśli chłopaka krążyły w nirwanie wspomnień, szczęśliwych chwil spędzonych w Hogwarcie z przyjaciółmi, ich dziwaczne pomysły, szalone i czasem niebezpieczne przygody.
Później zmieniły tory na mniej przyjemne wspomnienia, cierpienie, strach i śmierć.Przypomniał sobie jak Voldemort się odrodził w czwartej klasie i śmierć Cedrika. Jak zielony promień Avady uderzył i pozbawił życia chłopaka…Jak Tom podstępem zwabił Harry’ego do Ministerstwa Magii i stoczoną tam walkę ożycie ze śmierciożercami… Walka Syriusza z Bellatriks i wpadającego Black’a za zasłonę w Komnacie Śmierci. Przypomniał sobie pościg za nią i otumaniającą chęcią zemsty, kiedy ją dopadł. I te dziwne przyjemne, ale i zdradzieckie uczucie władzy i potęgi jakby jakaś siła nim zawładnęła i strącała w głąb świadomości pozostawiając pustkę i coś jeszcze, coś dziwnego i z pewnością nieludzkiego. Kiedy rzucił na Bellatriks Cruciatusa to czuł się dziwnie potężny, czerpałdziką przyjemność z zadawania jej bólu i właśnie na tę krótką chwilę coś przejęło nad nim kontrolę, nie było to przyjemne uczucie. Lecz minęło, gdy pojawił się Voldemort. I znów był ból, gdy Czarny Pan połączył się z chłopakiem. Wzdrygnął się na samo wspomnienie tego, miał nadzieją, że nigdy się to się nie powtórzy. Przypomniał sobie rozmowę z dyrektorem po powrocie z ministerstwa. Nie był zły na Albusa, nie znienawidził go, choć miał do tego prawo. Czuł tylko żal do dyrektora. Wiedział już, że nigdy mu nie zaufa,przynajmniej nie w najbliższym czasie.
Spojrzał za okno. Księżyc świecił wysoko na niebie, westchnął przeciągle. Nie mógł spać, choć od dawna nie miał żadnych koszmarów z Voldemortem w roli głównej a blizna nawet go nie za swędziała.Po chwili namysłu sięgną po książkę, ale nie o tematyce Obrony tylko o Czarnej Magii, po części z ciekawości a po części z chęci walki. Jeśli ma walczyć w blisko nieokreślonej przyszłości z Voldemortem to musi się nauczyć czegoś mocniejszego niż uczą w szkole. Ale obiecał sobie, że przerobi resztę zOPCM-u.

Otworzył księgę oprawioną w czarną skórę na pierwszej stronie z napisem czerwonym atramentem:

Czarna Magia, jak jej używać i nie dać się jej zgubnemu wpływowi.

Czarna Magia jest niebezpieczną dziedziną magii i tylko nieliczni są w stanie oprzeć się jej zgubnemu wpływowi. Jak? Potrzebna jest do tego silna wola, opanowanie i… chęć wykorzystania jej dla dobrych celów.

Cóż, są też tzw. Czarnomadzy, czyli osoby, u których nauka Czarnej Magii przychodzi dziecinnie łatwo i jest ich głównym atutem, a dzielą się oni na dwa typy: Dobrzy i Źli. Źli, czyli osoby zdominowane ciemnymi mocami.Zazwyczaj są to dobre osoby, lecz o słabych umysłach, ale w większości przypadków są to złe osoby szukający władzy i potęgi…

Dobrzy, czyli tacy, co są silni umysłowo. Np.: Oclumenci, telepaci, magowie umysłu. Ale nie tylko, bowiem Czarnej Magii może się nauczyć każdy, kto nie boi się jej i wie, że potrafi się oprzeć jej wpływowi…



Książka niebyła strasznie gruba, ale była za to bardzo ciekawa, bardzo jasno wyjaśniała skutki jej wpływu, o jej początkach i Czarnomagach.

Dni mijały powoli a chłopak pilnie studiował księgi ćwicząc każde zaklęcie na wyczarowanym manekinie. Szło mu całkiem dobrze, ale i tak miał problemy. Po kilku tygodniach opanował mniejszą połowę materiału i przekonał się osobiście, jakie daje ona dziwne uczucie władzy, ale panował nad tym bez większego wysiłku. Nawet niezauważył, że jego ciało zmieniło się nieco.
Oczy przybrały bardziej dziki wyraz a rysy twarzy wyostrzyły się delikatnie, przez co wyglądał jeszcze przystojniej. Takie są oto skutki maczania paluchów w Czarnej Magii! Ot co. Przez nią też częściejćwiczył swoje ciało. Dursley’owie nawet nie zwrócili na tą zmianę uwagi, ale nie bystra Cathrina. Ona zauważyła po dwóch tygodniach, bo sama sporo czytała na ten temat i poznała kilka zaklęć z tej dziedziny, ale nie miała ochoty zagłębiać się w niej po zobaczeniu paru bardzo nieprzyjemnych klątw. Nie chciała być wścibska widocznie musiał mieć jakiś powód, ale nie mogła pozwolić, aby coś mu się stało, musiała jakoś mu pomóc, tylko jak? Postanowiła, że porozmawia z nim na ten temat. Harry postanowił się przejść po okolicy, spojrzał krytycznie na swoje ciuchy i skrzywił się z niesmakiem. Musiał odwiedzić parę sklepów, bo tak dalej być nie może!

– Wyglądam jak debil w tych łachach – mruknął. Fakt, stare ciuchy jego kuzyna nie były najmodniejsze.

Szybko opuścił dom wujostwa i wyszedł na skąpaną w ciepłych promieniach słońca ulicę.W oddali dostrzegł machającą do niego Cathrinę. Odmachnął jej i poszedł do niej.

– Hejka – przywitała się dziewczyna.

– Cześć – chciał coś jeszcze dodać, lecz przerwała mu dziewczyna dając buziaka w policzek.

– A to, za co? – Spytał zaskoczony.

– Za prezent od ciebie na urodziny… Dziękuję.

– Nie ma, za co – uśmiechnął się – cieszę się, że ci się podoba i jeszcze raz życzę wszystkiego najlepszego.

– Słodki jesteś – powiedziała i jeszcze raz ucałowała go w policzek czerwieniąc się przy tym.

– Dokąd lecisz? – Spytała po chwili.

– Idę zrobić nalot na jakiś ciuchland.

– O! To tak jak i ja – powiedziała uradowana – pomogę ci w doborze ciuszków.

– A wiesz, może skoczymy do kina? – Próbował wymigać się przeczuwając, że to będzie długie łażenie.

– Chętnie – chłopak już uśmiechną się zwycięsko, – ale to później. Wpierw zakupy! – No i zrzedła mu mina.

– To może…

– Nie wykręcaj się – powiedziała chichocząc.

– Nie wykręcam się… po prostu proponuje…

– Tchórz – przerwała mu dziewczyna uśmiechając się tryumfalnie.

– CO? Że niby ja?! – Obruszył się chłopak.

– Ychy – przytaknęła krzyżując ramiona.

Potter nic nie mówiąc podszedł do dziewczyny i wziął ją z zaskoczenia na ręce przerzucając sobie ją przez ramię. Dziewczyna darła się wniebogłosy, piszczała i śmiała się na przemian.

– Harry wariacie, postaw mnie!

– Nie!

– Będę krzyczeć – spróbowała szantażu.

– Krzycz sobie do woli.

– Będę gryźć! – Spróbowała zastraszenia nawet.

– Proszę bardzo tylko nie dostań niestrawności.

– Proszę? Proszę, proszę, proooszęęę… – a nawet i błagała, ale Harry był nieugięty szedł twardo przed siebie nie zważając na dziwnie się im przyglądających przechodniów. Podrzucił ją jak worek kartofli poprawiając jej ułożenie na bardziej wygodne dla obu stron.

– Dobra, wygrałeś! – Odezwała się po chwili dając za wygraną –nie jesteś tchórzem.

Harry postawił ją na ziemi szczerząc się jakby nawdychał się gazu rozweselającego.

– Wariat z ciebie, wiesz? –Powiedziała czerwieniąc się lekko szybko odwracając głowę w drugą stronę.

– Ktoś mi już to mówił i wygląda na to, że miał rację.

Łazili po sklepach długo szukając czegoś dla siebie. Dziewczyna po półtorej godzinie miała trzy śliczne bluzki na ramiączka, dwie cienkie bluzki z kapturem i do tego trzy pary spodni. Potem przyszła kolej na Potter’a. Łazili przez bite trzy godziny przebierając w ciuchach, w końcu chłopak trzymał pięć par czarnych spodni, sześć czarnych, białych i niebieskich podkoszulek z różnymi fajnymi wzorami smoków, płomieni, itd. Parę czarnych i białych bezrękawników, dwie biało-czarne bluzy z kapturem jedna cała czarna i jedna granatowa z wykręconymi smokami na plecach. Trzy pary butów: czarne glany okute metalem,czarno-czerwone adidasy i jeszcze jedne do biegania. Chłopak rozejrzał się zrezygnowany i dostrzegł coś, podszedł do manekina, na którego wciśnięte były damskie majteczki z bordowej cienkiej siateczki i czarnej koronki wziął jedną parę wiszącą obok i pokazał ją Cathrinie.

– Za nic bym ich nie założyła, trochę za bardzo… prześwitujące –oznajmiła.

– Nie sądzisz, że wyglądałbym w nich bardzo sexy? – Spytał robiąc poważną minę.

Dziewczyna spojrzała na niego i po sekundzie parsknęła śmiechem i zgięła się w pół śmiejąc się.

W dobrych humorach opuścili sklep i udali się do kina tak jak zaproponował wcześniej Potter. Grali jakąś komedię, całkiem niezłą, bo wyszli zaśmiewając się do łez przypominając sobie, co najlepsze momenty w filmie. Do domu dotarli koło dziewiętnastej.

– Wspaniale się bawiłam – powiedziała Cathrina rumieniąc się lekko.

– Ja również – odparł spoglądając na nią a ta zarumieniła się mocniej zażenowana.

– No to do jutra Harry – powiedziała i poszła do swojego domu.

– Do jutra Cathy – rzucił za nią i też poszedł do swojego.

Następne dni mijały całkiem spokojnie, jak dotąd. Chodzi tu o wizje chłopaka i ataki śmierciojadów. Zakon Feniksa nadal pilnował swojego „wybrańca”, a sam Złoty Chłopiec Gryffindoru bezustannie pochłaniał wiedzę z książek danych mu od Remusa Lupina. Teraz pozostały mu tylko dwie książki o Czarnej Magii. Kiedy miał już je za sobą jego wygląd zmienił się jeszcze bardziej, rysy twarzy się wyostrzyły a ćwiczenia fizyczne wzmocniły go bardziej, był szybki i zwinny.Jego oczy nabrały jeszcze dzikiego wyrazu jakby były to oczy jakiejś straszliwej bestii. Och… jak będzie w Hogwarcie to dopiero będzie miał ciekawie… Nie jedna dziewczyna się teraz za nim ogląda.

Do rozpoczęcia roku szkolnego został miesiąc, no i Harry zaczynał się powoli denerwować w końcu nie dostał swoich wyników SUM-ów i nie wie, które przedmioty oblał, a które nie. A najbardziej obawiał się Eliksirów.

* * * * *

Kolejny spokojny dzień w Surrey dobiegał końca i słońce chyliło się ku zachodowi malując swymi promieniami czerwone i pomarańczowe smugi na niebie. To była ulubiona pora Harry’ego i Cathy do biegania. W tym czasie ani jedno ani drugie nie odzywało się, jeśli nie było potrzeby, biegali i słuchali ulubionych kawałków zgranych na odtwarzacz pogrążeni we własnych myślach. Tak było i dziś spotkali się o w parku o ustalonej porze i zrobili małą rozgrzewkę a potem biegali przez dwie godziny. Gdy po skończonym treningu usiedli na ławce w parku pijąc chłodną wodę z butelek Cathrina zagadnęła.

– Harry?

– Tak? – Odparł.

– Musimy porozmawiać – chłopak spojrzał na nią zdziwiony – o tym, co się z tobą dzieje.

– A dzieję się coś? – Zapytał zdziwiony jej wypowiedzią.

– Tak, zmieniłeś się i to bardzo... inie jest to winą ćwiczeń, przynajmniej nie całkiem.

– Nie rozumiem – powiedział i podrapał się po głowie.

– Harry, ty się uczysz Czarnej Magii. – Raczej stwierdziła niż zapytała.

– Skąd o tym wiesz? – Zrobił wystraszoną minę.

– Spokojnie nikomu nie powiedziałam, ale zauważyłam to już jakiś czas temu. Czemu się jej uczysz? Nie chcę ci mówić, co masz robić, ale jesteś pewny, że dasz sobie z nią radę?

– Studiuję ją prawie od początku wakacji i zapewniam cię, że panuję nad tym, nie martw się. Po czym się zorientowałaś?

– Po twoim wyglądzie Harry, czuć ją jak alkohol od pijaka.Wybacz to porównanie.

– Nie sądziłem, że aż tak to widać. Trudno – dodał i wzruszył ramionami.

– To powiesz mi, jaki jest tego powód?

– Przepraszam cię, ale nie. Nie jestem jeszcze na to gotowy.Może kiedyś.

– W porządku nie naciskam – powiedziała kładąc rękę na jego ramieniu. Domyślała się, że to coś bardzo ważnego i raczej niezbyt przyjemnego.

W oddali usłyszeli pijackie przyśpiewki zapewne to kuzyn Potter’a Dudley i jego banda usłyszeli też jeszcze coś, wołanie o pomoc.Rozejrzeli się zdziwieni stwierdzili, że to od strony Bandy Dudley’a dochodzi te wołanie. Harry niemalże natychmiast skapnął się, co się święci. Bez słowa poderwał się z ławki i pobiegł w kierunku krzyków a za nim pobiegła zdziwiona dziewczyna.

Kiedy dotarli na miejsce usłyszeli jak kuzyn wybrańca mówi do osoby trzymanej przez dwóch jego kumpli.

– Nie wiesz mały gnojku, że to teren Wielkiego De?

– Prz-przepraszam n-nie wiedziałem – powiedział jąkając się trzymany mały chłopczyk, na oko miał jakieś jedenaście lat. – Już sobie s-stąd idę.

– Za późno, muszę dać ci nauczkę. Chyba, że zapłacisz mi zachodzenie po moim terenie!

Cathrina poznała głos jedenastolatka i zbladła, był to Ross jej młodszy brat.

– Ej chłopaki, mamy gości! – Powiedział głośno jeden z dryblasów dostrzegając dwójkę gryffonów.

– Czego tu szukasz Potter?! – Warknął Dudley do kuzyna – lepiej znikaj stąd nim stanie ci się krzywda – Harry zachichotał ironicznie na te słowa.

– Ty, czy to nie ta laska, o której nam opowiadałeś? – Spytał Pears patrząc na Cathrinę.

– Niezła, może się zabawimy troszkę – spytał jakiś ciemnowłosy chłopak i uśmiechną się obleśnie.

Ross wykorzystał nieuwagę trzymających go i wyrwał się im uciekając do siostry w ramiona.

– Stul pysk przygłupie! – Warkną ostrzegawczo Potter a oczy błysnęły mu groźnie.

– Co powiedziałeś! – Krzyknął ten sam chłopak.

– Olej go Max – odezwał się lekko zdenerwowany Dudley.

– Hej mała olej tego palanta i chodź z nami, pokażę ci kilka fajnych miejsc... – Dziewczyna wygięła pogardliwie usta do Dursley’a.

– Czyżbyś szukał panienki do zabawy? Jak pamiętam to sam radzisz sobie wyśmienicie – mówiła pokazując ręką w powietrzu, co Dudley robił tamtej nocy w oknie. A Potter uśmiechnął się złośliwie na widok czerwonej jak burak buźki kuzyna.

– Ty mała... poczekaj aż skończę z tym knypkiem to... – nie dokończył bo szybka pięść walnęła go prosto w nos łamiąc mu go. Cathrina trzymała jeszcze chwilę wyciągniętą rękę z zaciśniętą pięścią. Następny cios wymierzyła mocnym butem w brzuch.

– Nigdy więcej nie zbliżaj się do mojego brata! Rozumiesz ty bezmózgi robalu?! – Wszyscy byli w szoku nawet Harry.

Banda po chwili zmyła się zbierając z ziemi swojego przywódcę.

– Jestem pod wrażeniem – powiedział Harry i mrugnął do niej.

– Dzięki – odparła a potem zwróciła się do niedoszłej ofiary Dudley’a – Nic ci nie jest?

– Nie nic. Niezły cios siostra.

– Dzięki a teraz powiedz, co tu robisz.

– No, bo dopiero, co przyjechałem od babci i cię nie było w domu a chciałem zrobić ci niespodziankę, więc chciałem cię poszukać. Nie wiedziałem, o której wrócisz – zakończył i spuścił głowę.

– A nie mogłeś spytać się mamy lub taty?

– Noo... mogłem, ale zapomniałem.

– Dobra nie ważne. Kogoś ci przedstawię, To jest Harry Potter,Harry to mój brat Ross.

– Miło mi – powiedział Potter i uścisnął małemu rękę.

– O rany! Poznałem Harry’ego Potter’a, juhuuuu! – Wykrzyknął rozradowany.

– Przejdzie mu – uspokoiła gryfona dziewczyna i ruszyła w stronę domu.

* * * * *

Tym czasem w Kwaterze Głównej Zakonu Feniksa trwało właśnie zebranie a głównym tematem był oczywiście Złoty Chłopiec, normalka. Cała kuchnia zapełniona była członkami zakonu, doszło kilkoro nowych osób a w śród nich wyróżniało się dwoje osób w czarnych płaszczach z kapturami na głowach.Wszystko szło zgodnie z planem, a nawet lepiej. Severus wcisną Albus’owi jakąś tragiczną historyjkę jak go zakapturzony mężczyzna prosił i teraz przyszedł czas na ujawnienie się pozostałym członkom (czyt. wszystkim prócz Albus’a, Snape’a i Hagrida no i pozostałej paczki huncwotów*). Długo to trwało, bowiem musieli przekonać się, że można pozostałym zaufać... oczywiście była to kompletna bzdura, ale musieli stworzyć jakieś pozory nieufności do dawnych znajomych.

– Witam wszystkich – zaczął Dumbledore. – Wpierw proszę o raporty z misji dyplomatycznych. Remus?

– Przykro mi Albusie, Voldemort był szybszy. Wilkołaki są po jego stronie a wypuściły mnie wolno tylko dla tego, że też mam „futerkowy problem”.

– Swoich nie gryzą, co? – Bardziej stwierdził niż zapytał Mistrz Eliksirów głosem ociekającym ironią.

– Nie to, co niektórzy z nas – odciął mu się wilkołak spoglądając na niego wymownie.

– Uspokójcie się. Następny? – Odezwał się dyrektor Hogwartu.

– Centaury są po naszej stronie tak jak i Leśne Elfy, Albus – siwobrody skiną głową mężczyźnie siedzącemu obok Artura Weasley’a i wsłuchał się w następny raport.

– Krasnoludy przybędą na twoje wezwanie dyrektorze z Olbrzymami jeszcze negocjuję, potrzeba mi jeszcze jakiś tydzień. Niestety to samo robi delegacja Sami – Wiecie – Kogo. Jak na razie prowadzimy.

– Dziękuję Hagridzie. Severus?

– Wampiry nie zgodziły się na poparcie żadnej strony, nadal pozostają neutralni chyba, że któraś ze stron ich zaatakuje... jeśli to będzie podstęp do przeciągnięcia na którąś ze stron, co oczywiście wyczują od razu,będą walczyć przeciw tym, co użyli podstępu.

– Rozumiem, dziękuje – mruknął zamyślony Albus. W porządku,Charlie i Fleur udacie się do Srebrnych Marchii. Ty Charlie odwiedzisz Druidów,a ty moja droga – zwrócił się do Fleur – udasz się do Złotych Elfów. Teraz przejdźmy do następnego punktu naszego spotkania.

Czyli, co słychać u Harry’ego?

– Jest dobrze, Harry w dalszym ciągu ćwiczy codziennie i spotyka się z tą dziewczyną – wyjaśniła Tonks – dziewucha jest silna.... znokautowała kuzyna Potter’a, jaku mu tam było Dudley?

– Jak to go znokautowała? – Zdziwiła się Molly Weaasley.

– Tak normalnie. Poszło o brata tej dziewczyny i złamała Dudley’owi nos.

Reszta zebrania minęła spokojnie omówili jeszcze kilka mniej istotnych spraw i mieli się rozejść, gdy zostali zatrzymani przez Dumbledore’a.

– Już czas – zwrócił się do dwójki zakapturzonych postaci.

– Pewnie was zdziwi to, co teraz zobaczycie i usłyszycie, ale nie mieliśmy wyjścia – odezwała się kobieta – Jestem Dorana Varriel a to mój mąż Henry – powiedziała i oboje ściągnęli kaptury odsłaniając twarze a zgromadzenie mało zawału nie dostali. Tonks i Molly zemdlały a reszta wpatrywała się w nich z szeroko otwartymi oczami z niedowierzania jedynie Snape uśmiechał się ironicznie. Kobieta miała duże oczy o barwie czerwieni, była średniego wzrostu o wspaniałej figurze jej lśniące ciemno granatowe włosy z srebrnymi pasemkami opadały swobodnie na ramiona.
Mężczyzna był wysoki i dobrze zbudowany o oczach identycznego koloru, co jego żona. Jego Ciemno granatowe włosy były związane z tyłu w kucyk.

– Wróciliśmy – odezwał się Henry – czemu dopiero teraz ujawniliśmy się?

– Wyjąłeś mi to z ust, kolego – mruknął podejrzliwie Moody.

– Bo ukrywamy się przed Voldemortem, niestety Lily i James zostali zdradzeni i zamordowani. To był jeszcze jeden powód naszej obserwacji was, musieliśmy się przekonać, że możemy wam zaufać i ujawnić się.

– Ale czemu się ukrywaliście. Myśleliśmy, że zginęliście i co z waszą córką?

– Sfingowaliśmy naszą śmierć, bo odmówiliśmy przyłączenia się do Voldemorta. Nasza córka żyję i ma się dobrze, jest w Hogwarcie pod tym samym nazwiskiem.

– Więc nie jest to zbieżność nazwisk? – Udał zdziwienie i zaskoczenie Snape.

– Nie. Na cmentarzu są trzy groby: nasze i naszej córeczki. Tym sposobem zachowała swoją tożsamość i wiedzę, że w rzeczywistości nie zginęliśmy.

– To ona wie? – Zdziwiła się ocucona Tonks.

– Oczywiście, że wie i przyjeżdża do nas na wakacje i święta!

– Dobrze, chyba wystarczą nam te wyjaśnienia. Do następnego spotkania – zakończył zebranie Dumbledore.

* * * * *

Chłopak przebudził się nagle, nie wiedział, czemu. Miał jakieś dziwne przeczucie, że stanie się coś złego. Odetchnął głęboko uspokajając tłukące się w piersi niczym młot serce. Wstał do pozycji siedzącej i sięgną po szklankę soku stojącą na szafce nocnej. Wstał i udał się do łazienki biorąc pod pachę świeże ubrania. Po piętnastu minutach odświeżony zszedł do kuchni na śniadanie. Nikogo w niej nie zastał a była już ósma, dziwne. Rozejrzał się i jego wzrok spoczął na kartce przylepionej do drzwi od lodówki.



Pojechaliśmy na tydzień do Merage. Ufamy, że jak wrócimy wszystko będzie w należnym porządku.Zachowuj się jak należy podczas naszej nieobecności.

Ciotka Petunia.

– Bóg jednak istnieje! – Ucieszył się chłopak i klasną w dłonie.

Zjadł śniadanie i poszedł pobiegać jak miał w zwyczaju. Po dwóch godzinach wrócił i poszedł na siłownię w ogrodzie. O dwunastej poszedł wziąć odświeżający prysznic i zjeść coś następnie poszedł do salonu pooglądać telewizję. Dochodziła czternasta, gdy ktoś zapukał w drzwi. Chłopak z wyciągniętą różdżką staną przy nich i zapytał:

– Kto tam?

– Cathrina, zastałam może Harry’ego? – Chłopak od razu po tych słowach otworzył je i zaprosił ją do środka.

– Czym mogę służyć? – Spytał.

– Ćwiczymy? – Odpowiedziała pytaniem na pytanie.

– Ach, zapomniałem całkowicie. Chodźmy.

Wyszli do ogrodu i zaczęli od małej rozgrzewki a potem wzięli się ostro do roboty.

Po ćwiczeniach poszli do kuchni zjeść i w tedy chłopaka znów nawiedziło dziwne uczucie, że coś się stanie. Potrząsnął głową ignorując je i właśnie wtedy usłyszał odgłosy aportacji. Podbiegł do okna i wyjrzał przez nie. Do do mukroczyło sześć postaci w czarnych jak noc płaszczach i białych maskach na twarzach.

– Śmierciożercy! – Krzyknął wyciągając różdżkę złapał przestraszoną dziewczynę za rękę.

Usłyszeli z kuchni dźwięk otwieranych drzwi, weszli już do środka. Musieli uciekać. Harry wybiegł głównymi drzwiami i oszołomił jednego śmierciojada pilnującego ich z zewnątrz.

Nie wiedzieli gdzie uciekać... i już nie mogli, bowiem otoczyłai ch nagle grupa zamaskowanych postaci. Byli w pułapce.

– No, no. O to i nasz zbawca świata! – Zakpił znajomy głos Lucjusza Malfoy’a.

– I jego dziewczyna? – Dodał lustrując spojrzeniem Cathy. – Brać ich oboje!

Nie mieli szans, bał się, ale nie o siebie tylko o Cathrinę.Doskonale wiedział, co może ją spotkać ze strony sługusów Gada i nie po zwolijej skrzywdzić, choć sam podpisuje tym na siebie wyrok.
Skupił się jak tylko mógł i wypowiedział jak najciszej zaklęcie patrząc na Cathrinę dodając jej imię. Po sekundzie pojawiły się za dziewczyną białe półprzeźroczyste drzwi**, otworzyły się i zamknęły pochłaniając ją.Znalazła się w swoim domu. Wylądowała na stole w kuchni i mogła oglądać wszystko przez okno, nie mogła się jednak ruszyć. Widocznie Harry wiedział, że będzie chciała mu pomóc i unieruchomił ją tuż przed zniknięciem.
Patrzyła jak chłopak błyskawicznie strzela Drętwotą w jakiegoś śmierciożerce i wybiega z kręgu, jak robi uniki, wyczarowuje tarczę i atakuję po chwili. O dziwo nie używał Czarnej Magii w ataku.
Powoli opuszczały go siły, wiedział, że jest to spowodowane zaklęciem Drzwi Przejścia. Dyszał ciężko a mięśnie piekły mocno. Walczył nadal,nie poddawał się nie chciał dać im tej satysfakcji. W końcu uległ, ogarnęła go przyjemna ciemność... Cathrina krzyknęła z wściekłości, bezsilności i rozpaczy, gdy śmierciożercy znikli a w raz z nimi Harry.



___________________________________________________________________________

* - Było ich tak naprawdę trzynaścioro, nazwiska są na początku opowiadania. >>„Rok Później...” – pod tym.
** -Zaklęcie Drzwi Przejścia z dziedziny Czarnej Magii działa podobnie jak świstoklik, ale ma zasięg do stu metrów i osoba przeniesiona lub grupa osób jest niewidzialna dopóki się nie poruszy. Bardzo wyczerpuje rzucającego czar, po kilku godzinach skutki osłabienia mijają i po kilku jego użyciach osoba już nie jest pozbawiana energii.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pon 14:39, 16 Cze 2008  
Aravan
Potomek Slytherina



Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 804
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Podmroku


Rozdział Trzeci:
W szponach zła.


Chłopak ocknął się podrywając na równe nogi. Zaskoczył go widok oślizgłych zapleśniałych ścian i w tedy przypomniał sobie, co się stało. Przełknął ciężko ślinę. Krótko mówiąc, miał przesrane i dobrze o tym wiedział z drugiej strony cieszył się, że chociaż jego przyjaciółka jest bezpieczna i dzięki jego poświęceniu nie dzieli z nim teraz losu. Westchnął i usiadł na twardej pryczy,obok niej stał dzbanek z zapewne wodą, sięgną po niego i przytkną do ust z zamiarem zwilżenia wyschniętego gardła i ręka mu zamarła a umysł zalały niepewność i podejrzenie.

– Woda czy Veritaserum? – Powiedział w przestrzeń.

Wylał zawartość dzbanka na podłogę pod ścianą, tak na wszelki wypadek gdyby pragnienie wygrało. Położył się. Leżał tak aż zmorzył go sen...

Obudziły dziwne odgłosy i po chwili drzwi jego celi otwarły się szeroko i do pomieszczenia wszedł On, Lord Voldemort we własnej osobie. Chłopak popatrzył w te krwistą czerwień jego oczu i znów ogarnęła go ciemność...

* * * * *

Tym razem ocknął się nie w swojej celi tylko w dużej prostokątnej komnacie pełnej dziwnych przyrządów. Pod ścianami stały dwumetrowe pojemniki wypełnione białą bulgoczącą cieczą.

Sam Potter siedział w ciasnej stalowej klatce wzmacnianej z pewnością magią.

– Ach, boskie dziecię się przebudziło. Czas na kolejne eksperymenty... – Rozległ się sykliwy zimny głos Czarnego Pana, który szedł w jego stronę. Ubrany był w Czarną szatę z zielono-srebrnymi dodatkami: na czarną szatę miał nałożoną srebrno zieloną togę i zielony płaszcz z wężem na środku. Na ramionach miał naramienniki sterczące niczym zakrzywione rogi. Wyglądał imponująco w półmroku.

– Co masz na myśli…? – Spytał chłopak.

– Ból będzie przejściowy... Raczej przeżyjesz ten proces – rzekł tylko i po chwili komnatę wypełniły przeraźliwe krzyki chłopaka i odgłosy zaklęć, ale nie takich zwykłych, jakie towarzyszą innym torturowanym ofiarom.Te były sto razy gorsze od Cruciatusa, Tormenty i zaklęcia Noży w jednym.Voldemort ciskał w niego kolorowymi kulami: zielonymi, czerwonymi, czarnymi i złotymi, raził go błyskawicami, które strzelały przez kilka sekund z pojawiającej się nad jego głową czarnej chmury. Rzucał w niego małymi kulami ognia, parząc go boleśnie.

* * * * *

– Ciekawe, jest w tobie wiele niewyzwolonej mocy.

I znów poddał go torturom. Mogło się wydawać, że trwają w nieskończoność

* * * * *

– Czy zdajesz sobie w ogóle sprawę ze swojego potencjału?! –Powiedział ostro i cisnął w chłopaka kolejną kulą energii.

Cały proces powtarzał się przez kolejne dni. Tortury i jeszcze raz tortury. Czarny Pan mówił do niego coś w tym czasie, ale chłopak ledwo kontaktował i nic z tego nie mógł zrozumieć. Po „zabiegu” odsyłał go do celi i kazał Mistrzowi Eliksirów Severus’owi Snape’owi doprowadzić chłopaka do porządku. Snape był pełen podziwu dla niego, wytrzymać tyle dni, często przychodził pod tamtą salę i słuchał jego krzyków i dziwnych formułek. Raz nawet zaryzykował i uchylił drzwi. Aż mu włosy zbielały. O takich torturach to nawet on nie słyszał a raczej o zaklęciach do tego używanych. Cicho wycofał się i zamkną drzwi czekając aż go wezwie Pan. Na zewnątrz nie było straszliwych ran tylko skóra zaczerwieniona była i w niektórych miejscach poparzona mocno, tym razem miał niezły Sajgon wewnątrz. Czarny Pan wściekł się po tygodniu bezowocnych tortur i potraktował go jakąś czarnomagiczną klątwą. Severus wyleczy go bez problemu podając mu lecznicze, regenerujące i wzmacniające eliksiry. Ale obawiał się, że w końcu chłopak nie wytrzyma. On sam zrobiłby topo godzinie, jak nie wcześniej.
Dziś miało odbyć się zebranie Zakonu i kolejna relacja Snape’a o stanie zdrowia chłopaka.Jeszcze piętnaście minut. Wziął płaszcz i wyszedł ze swoich komnat.
Po paru minutach stał w Hogsmeade skąd się deportował do kuchni na Grimmauld Place 12.Na razie byli tylko Albus, Remus z żoną i państwo Varriel. Po kilku minutach kuchnia cała się zapełniła.

– Co u Harry’ego, Severusie? – Zapytał łagodnie Dumbledore.

– Jest twardy i to cholernie, takich tortur nikt nie byłby wstanie przetrzymać dłużej niż dzień. Nie wiem, co to za klątwy, ale są piekielnie silne – i opisał w kilku zdaniach, co widział ostatnim razem.
Dumbledore zamyślił się tak jak pozostali, którzy pojawili się tuż przed chwilą starając się coś wywnioskować z opisu uroków, lecz nic to nie dało.

– Musimy go stamtąd wyciągnąć jak najszybciej. Nie wiem, co Tom chce tym zyskać, ale te tortury mają jakieś zadanie i nie mówię o wywołaniu bólu, choć i tak to robią.

– Trzeba go uratować! – Krzyknęła z rozpaczą Molly i wdmuchała głośno nos.

– Chłopak może długo nie wytrzymać, trzeba go odbić – odezwał się „Szalonooki” Moody a magiczne oko wirowało jak na karuzeli..

– Zgadzam się. – Przytakną dyrektor Hogwartu. – Severusie w tobie ostatnia nadzieja, musisz wydostać stamtąd Harry’ego za wszelką cenę...nawet jeśli miałbyś się ujawnić jako szpieg.

– Nie mówisz tego poważnie! – Powiedział blady mężczyzna – Musi być jakiś inny sposób!

– Nie wiem. Będziesz musiał coś wymyślić. Musisz Go stamtąd wyciągnąć!

Mistrz Eliksirów wrócił do Hogwartu i zamknął się szczelnie w swoim gabinecie z butelką Ognistej.

* * * * *

Ból, bolało go wszystko, nawet dusza. Ledwo mógł się poruszać a każdy nawet najmniejszy ruch sprawiał mu cierpienie. Nie wiedział ile czasu tu już jest, nie obchodziło go to wcale, już nic go nie obchodziło, chciał umrzeć, ale zamiast tego przychodził Voldemort i znów był ból.

Znów był w klatce jako obiekt do eksperymentów tego szaleńca. Tym razem używał i swojego standardowego zestawu, czyli Cruciatus. Po kilku godzinach odesłali go do komnaty, aby Snape go opatrzył. Gdy wyszedł drzwi znów się otworzyły po chwili i do środka wrzucono wysokiego i bardzo dobrze zbudowanego młodzieńca widać było,że Tom zafundował mu serię tortur z udziałem jego sług.

– Witamy w piekle – przywitał się Potter z wysiłkiem podnosząc głowę.

– Nie tak je sobie wyobrażałem, myślałem, że jest tu cieplej –odpowiedział. – Długo tu jesteś?

– Nie jestem pewny. Tydzień? Może więcej. A ty?

– Jezzzu! Po tym, co wyprawiał z tobą ten psychol to dziwie się,że jeszcze kontaktujesz. Ja jestem tu od wczoraj i już świruję. Siedziałem w klatce na końcu komnaty gdzie urządza ci serię pieszczot.

– Jak się tu znalazłeś? – Spytał Harry.

– Przyszli po mnie jak wychodziłem z jakiejś knajpy, a ty.

– Ja byłem w domu z koleżanką ją udało mi się przenieść w bezpieczne miejsce.

– Wiesz może jak się stąd można wydostać? – Spytał nowo przybyły chłopak.

– Taaak… w trumnie.

Ich rozmowę przerwało wejście jakiegoś śmierciożercy. Harry spiął się w sobie domyślając się, że to po niego, mylił się jednak.Śmierciożerca wyciągnął różdżkę i oddał ją nowemu znajomemu Potter’a. Ten zdziwiony wziął ją.

– Udajcie się pod ten adres. A teraz oszołom mnie – nakazał mężczyzna.

Chłopak spojrzał na karteczkę z napisem Grimmauld Place 12 i niewiele myśląc walnął go Drętwotą. Podszedł do Potter’a i wziął na ręce przerzucając go sobie przez plecy jak martwego dzika i wyszedł z celi. Korytarz był słabo oświetlony pochodniami, młodzieniec szedł szybko i cicho po paru minutach skręcił w lewo a następnie w prawo i wszedł po schodach na górę.
Musiał się często ukrywać w ciemnych wnękach. Był niczym cień,niezauważony przez nikogo wszedł do jakiejś komnaty zagraconej Bóg wie, czym.
Dotarł w końcu do głównych wrót, niestety były strzeżone przez czterech śmierciożerców i dwa wilkołaki.
Zawrócił się i szukał innego wyjścia poszedł korytarzem w prawo a potem prosto, otworzył drewniane dwuskrzydłowe drzwi i wyszedł na mały balkonik.

– Jakieś sześć metrów – mruknął spoglądając w dół. – Zaczekaj chwilę, mam pomysł – Potter skinął tylko głową.

Chłopak pomknął bezszelestnie z powrotem i już po chwili wrócił niosąc trzy zwoje liny w rękach, powiązał je ze sobą i jednym końcem obwiązał Potter’a pod ramionami i spuścił go ostrożnie w dół następnie sam zszedł. Znów wziął go na plecy i niemal biegnąc ruszył przed siebie, musieli wyjść z pola antydeportacyjnego, bo próbował ich przenieść, lecz nie mógł.
Po paru minutach zielony promień przemknął tuż obok niego.Uwolnił rękę, w której trzymał różdżkę i krzyknął parę razy drętwota i puścił się biegiem. Śmierciożercy dowiedzieli się o ich ucieczce i ruszyli w pościg.Po chwili usłyszeli pełen gniewu lodowaty głos. To Voldemort.

– Dobra koleś, twoja gościnność była urzekająca, ale na nas już czas! Nie do zobaczenia! – Dodał i znikli z cichym trzaskiem towarzyszącym teleportacji.

Wylądowali przed obskurnym budynkiem z numerem 12. Chłopak zadzwonił dzwonkiem i zachwiał się ze zmęczenia, lecz nie stracił przytomności. Po chwili drzwi się otworzyły i stanął w nich Remus Lupin i mało nie dostał zawału. Jakiś chłopak trzymał na rękach nieprzytomnego Pottera.

– Amando! Henry! Dorano! Chodźcie tu natychmiast! – Krzyczał nawołując obecne w domu osoby.

– Co się... – Powiedziała Amanda wychodząc z kuchni i trzymając talerz z frytkami i kawałkiem kotleta w ręku, kiedy zobaczyła gości talerz wypadł jej z rąk.

– Dorano powiadom Albusa! – Krzyknęła kobieta biegnąc do drzwi a za nią pobiegł Henry odbierając od nieznajomego Potter’a.

Zanieśli go do jakiegoś pokoju na górze i nakazali też chłopakowi, który go przyniósł odpocząć. Po niecałej minucie pojawił się Albus Dumbledore z Severusem i panią Pompfrey. Pielęgniarka od razu poleciała na górę do pokoju chłopców.

– Kto go tu przyniósł i jak? – Zadał pytanie siwobrody starzec.

– Pomogłem im uciec, ale nie osobiście. Użyłem Imperiusa na Macnairze. Biedaczek, gdy Lord znalazł go nieprzytomnego w celi to przerobił go na kupkę popiołu – uśmiechnął się szyderczo Snape.

– Im? – Spytał nie bardzo rozumiejąc jego słowa.

– Był tam też Victor, Ten Victor, Albus.

– Jak to możliwe? Przecież dobrze się ukrywali.

– A czy to ważne? Złapali go! – Syknął zimno Mistrz Eliksirów.

– To nie powinno się stać – mruczał Dumbledore.

– Grasz w niebezpieczną grę Albusie, a to są pierwsze jej skutki– wtrącił się Lupin. – Trzeba natychmiast powiadomić jego matkę.

Porwanie chłopaka i jego stan po powrocie utrzymany był w tajemnicy Zakonu, nawet jego przyjaciołom nie powiedzieli, co się stało. A najmocniej przeżywała to Cathrina.



* * * * *

Po wielu dniach chłopak odzyskał przytomność, lecz był bardzo osłabiony. Jego umysł zalała fala bolesnych wspomnień. Wzdrygnął się na samo wspomnienie tortur. Zamkną się w sobie z nikim nie chciał rozmawiać i nikogo nie chciał widzieć a o dotykaniu go nie było mowy. Jego nerwy były w opłakanym stanie i każdy ruch sprawiał mu ogromny ból a dotyk pogorszyłby tylko jego stan. Na każde wołanie odpowiadał milczeniem. Oczy miał puste, bez chęci życia.
W nocy nie spał,bał się, że jak się obudzi znów będzie w tamtej klatce...
Przez te dni od jego ocknięcia przychodził Remus. Próbował wyciągnąć go z pokoju,wesprzeć go, pocieszyć. Ale nic nie wskórał, chłopak nawet nie zaszczycił go spojrzeniem i nie odezwał się nawet słowem. A za każdym razem, gdy wchodził widział jak chłopak spina się i zaciska usta. I najgorsze było to, że nie wiedział jak ma mu pomóc.
Potem przychodził Victor, ale wychodził z jego pokoju po godzinie albo dwóch ze smutnym wyrazem twarzy. Polubił go od pierwszej chwili, nie wiedział, czemu tak jest, ale czuł do niego zaufanie i sympatię, i pewien rodzaj więzi. Na dwa dni przed wyjazdem do szkoły przyjechali Ron z Ginny i Hermioną a także Dorana sprowadziła drogą kominkową córkę i synka, który też jedzie do Hogwartu. Harry robił sobie kanapki w kuchni, kiedy oni przyjechali i prawdę mówiąc mało go to obchodziło. Chciał być sam i właśnie szedł do swojej samotni, gdy w drzwiach stanęli Ron z Hermioną uśmiechnięci od ucha do ucha. Brązowowłosa od razu podbiegła i przytuliła chłopaka, ten nie zdążył zareagować i syknął z bólu napinając mocno mięśnie w chwili przytulenia i odepchnął ją od siebie. Dziewczyna spojrzała zdziwiona i przestraszona na krzywiącego się i syczącego z bólu przyjaciela.

– Co ci jest?! – Spytała ostro Hermiona i podeszła do niego,lecz on odsunął się jak spłoszone zwierze.

– Harry... – Zaczął spokojnie Ron – Stary, co się dzieje?

Dalsze pytania utonęły w głośnym pisku i przez drzwi śmignęła postać z czarnymi włosami.

– Ty, żyjesz! – Krzyknęła szczęśliwa Cathrina i rzuciła się naszyję Potter’owi. Ten Krzyknął z ostrego bólu atakującego nerwy i zamknął mocno powieki a jego głowę wypełniły wspomnienia z tortur Voldemorta, tego jak często krzyczał i wzmacniał przez to siłę zaklęć, jak zalewał jego umysł straszliwymi wizjami wyjętymi z jakiegoś koszmarnego horroru przez to, że mu się opierał.
Padł na kolana i zwymiotował krwią, jego ciałem wstrząsały niekontrolowane drgawki a mięśnie napięte miał do granic możliwości. Cathy dotknęła ostrożnie jego ramienia a ten syknął i próbował się odsunąć, lecz uniemożliwiły mu to szafki kuchenne. Zwabiony krzykiem Victor wpadł do kuchni i aż mu krew się zagotowała.

– Kurwa mać! – Zaklął. – Nie dotykaj go!

– Co? Nie rozumiem, co jest z nim? – Spytała przerażona czarnowłosa.

– Nie twój interes! – Warknął.

– Właśnie, że nasz – odezwał się czerwony na twarzy Ron – To nasz przyjaciel!

– Więc jako dobrzy przyjaciele zostawcie nas samych!

– Po moim trupie! Chcę wiedzieć, co mu jest! – Warknął wściekły rudzielec a dziewczyny przytaknęły.

– Więc poczekajcie, aż on sam wam powie. Bo ode mnie nic się nie dowiecie. A jak się nie mylę to prędko to nie nastąpi i od razu uprzedzam abyście nikogo innego o to nie męczyli, bo tak jak ja nic wam nie powiedzą.

Ukląkł przy skulonym młodzieńcu i zaczął cicho, łagodnie do niego mówić próbując wyrwać go z tego stanu. Dopiero po kilku minutach mu się to udało.

– Proszę nie dotykajcie mnie – powiedział cicho, lecz wyraźnie Harry. – I nie martwcie się o mnie nic mi nie jest...

– Przestać gadać bzdury! Gadaj, co oni ci zrobili...

– O czym ty mówisz? – Spytała się Granger Cathriny – jacy „Oni”?

Victor posłał jej ostrzegawcze spojrzenie domyślając się, że wie o wszystkim, i że jest ową dziewczyną, którą Potter uratował..

– Harry’ego porwali śmierciożercy.

– CO?! – Krzyknęli jego przyjaciele – Skąd to wiesz?

– Bo widziałam to – odparła – gdyby nie on – wskazała na dyszącego chłopaka – pewnie nie byłoby mnie tu.

Nie wiedzieli, co powiedzieć. Byli po prostu w szoku. Wpatrywali się w nią w osłupieniu i spojrzeli ze współczuciem na przyjaciela.

– Och, Harry tak mi przykro. Na pewno jest ci ciężko...

– Daruj sobie Hermiono, nie potrzebuje ani waszego współczucia,ani litości! – Warknął na nią z wyraźnym chłodem w głosie i chwiejnym krokiem wyszedł z kuchni.

– Co oni mu zrobili – załkała i wtuliła się w rudowłosego chłopaka.

– Wierzcie mi, nie chcecie tego wiedzieć.

– A co ty możesz o tym wiedzieć? – Mruknął Ron.

– Całkiem sporo. Zacznijmy od tego, że ja też tam byłem i widziałem,co z nim wyprawiali… to ja pomogłem mu uciec.

– Więc powinniśmy ci podziękować – wtrąciła się Cathy.

– Nie mi dziękuj, tylko Stwórcy. Ja nie wyrabiałem po jednym dniu a on wytrzymał ponad tydzień. To jest cud. – Po tym zdaniu wyszedł z kuchni pozostawiając oniemiałych przyjaciół.

Harry wszedł do swojego pokoju i ostrożnie położył się na łóżku.Chwilę po nim do pokoju wpadł Victor niosąc mu eliksir przeciw bólowy. Pompfrey uporała się zaraz po dostarczeniu go do kwatery z zaczerwienieniami i oparzeniami wnętrze miał całe dzięki eliksirom Snape’a.

– Jak się czujesz? – Spytał następnego dnia wieczorem wybawca Potter’a

– Jak gówno – mruknął.

– I tak też wyglądasz. Trzeba coś z tym zrobić.

– Ciekawe co? Ledwo się ruszam człowieku, nie kiwnę nawet palcem.

– Nie pierdol tylko wstawaj – powiedział i wyciągnął na środek pokoju miękki puszysty brązowy dywan. W Hogwarcie często tłukłem się ze Ślizgonami i nie były to walki jeden na jednego, ubaw po pachy z tymi ciulami.No i często byłem obity i połamany... Ale oni wyglądali gorzej! He he no i często ćwiczyłem na rozruszanie obolałych mięśni i takie tam. A nad twoimi trzeba tylko popracować troszkę i będziesz jak nowy.

– Wiesz z tego wszystkiego nie spytałem, kim jesteś. Więc ee... Kim jesteś?

– Myślałem, że nigdy oto nie spytasz – Harry przyglądał się mu i dałby sobie rękę uciąć, że kogoś mu przypomina, te czarne włosy i rysy twarzy,tylko nie wiedział kogo. – Jak już wiesz na imię mi Victor a na nazwisko... Black. – Chłopakowi szczęka opadła, no tak! Jak mógł być tak ślepy. Był do niego bardzo podobny tylko oczy miał nieco inne... Czarne z srebrnymi tęczówkami.

– Zgadza się, moim ojcem a twoim chrzestnym był Syriusz Black.

– To Syriusz miał... ma syna? – Poprawił się szybko.

– Z tego, co mi matka mówiła, to tak. Jestem jego synem.

– Nigdy mi tego nie mówił, czemu?

– Bo ja wiem, spytasz się go jak będziesz miał okazje – wzruszył ramionami. – Ukrywaliśmy się przed Voldemortem, to znaczy ja i mama a Syriusz grał mu na nosie, nie lubił siedzieć cicho. Potem zginęli twoi rodzice a tata trafił do Azkabanu. Matka wiedziała, że jest niewinny. No i w zeszłym roku dowiedziałem się, że zabili go śmierciożercy. Nie znałem go za dobrze, prawie wcale. No dobra, bierzmy się za ciebie – powiedział nagle i wrócił mu dobry humor.

Na początku zrobił mu masaż najdelikatniej jak potrafił, zginał i prostował mu kończyny. I tak przez cały dzień. To było dobre ćwiczenie, choć początki były bardzo bolesne i wzdrygał się przy każdym dotyku, z tego się chyba nigdy już nie wyleczy, syczał z bólu i klął swego oprawcę.

– Masz może jakieś ciężary? – Spytał się chłopaka Vic (skrót od Victor).

– Mam parę rzeczy – przyznał, – ale zostały u mojego wujostwa,ale zamierzam je wziąć ze sobą do szkoły.

– A jak je weźmiesz?

– O to się nie martw, pogadam z Remusem a on zapakuje wszystko do pudła i przyśle mi tu jutro.

– Może być ci ciężko.

– Coś wymyślę. Co działo się w domu podczas mojej„nieosiągalności”?

– Ale były cyrki, mówię ci. Zadawali różne pytania typu „Co tam się działo z nami”, „Czego chciał”, „Co mówił” i takie tam. Powiedziałem żeby wszelkie pytania kierowali do Voldemorta. Potem pytali się czy jestem naprawdę synem Syriusza, oczywiście matka potwierdziła to dobitnie.
A najlepszy był nokaut tego złodziejaszka, co trzymał wartę w tedy, kiedy się capnęli do Willi„Gadzi Odbyt” przez jakąś rudowłosą kobietę.

– Pani Weasley rąbnęła Dunga?! – Wykrzyknął ze śmiechem.

– Nom, biedaczek pogubił prawie wszystkie ząbki. Żałuj, że nie widziałeś tego.

Następnego dnia chłopak obudził się o dziewiątej wstał powoli i ostrożnie przeciągnął się,nie obyło się niestety bez bólu, skrzywił się mocno. Wstał po chwili i biorąc ciuchy poszedł do łazienki. Wyszedł z niej po pół godzinie i poszedł na dół do kuchni. Od razu w ucho wpadły mu krzyki pani Weasley, że się spóźnią jeśli się nie pospieszą. Chłopak przypomniał sobie, że nie dostał wyników SUM-ów i nie ma książek na szczęście spotkał po drodze Cathrinę.

– Elo – zagadnęła.

– Heja. Słuchaj, przepraszam za wczoraj, ja…

– Daj spokój Harry. Rozumiem cię i nie winie o to tak jak Ron z Hermioną, tak mi się wydaje. – Powiedziała i uśmiechnęła się.

– Mam twoje wyniki SUM-ów, przyniósł je rano Dyrektor. –Odezwała się po chwili ciszy.

– Lepiej późno niż w cale – mruknął i rozerwał kopertę –Szanowny Panie blablabla... Transmutacja P, Zaklęcia W, Zielarstwo P, OPCM W+,ONMS W, Historia Magii Z, Astronomia P* (Ocena zawyżona z powodu zamieszek na błoniach), Wróżbiarstwo N, w mordę! Eliksiry P!

– Nieźle, to tak jak moje, tylko mam W z Eliksirów, powinieneś się cieszyć, że masz P.

– Taaa, ale Snape przyjmuje tylko Wybitne.

– Już nie.

– Jak to? – Spytał zdziwiony.

– Tylko cztery osoby mają W. Ja, Hermiona, Malfoy i jakiś krukon, więc Powyżej Oczekiwań też zalicza.

– Bomba. – Podsumował i poszedł do kuchni czytając listę książek. Zdziwił się widząc nowy przedmiot, Czarną Magię. Prawdę mówiąc cieszył się z tego.

Nagle zatrzymał się w wejściu do kuchni.

– Coś się stało? – Spytała Cathy.

– Nie mam Różdżki! Została u Gada. I muszę zabrać moje graty od Dursley’ów.

– Nie martw się, rozmawiałam z Lupinem i siłownię masz w swoim kufrze pomniejszoną i lekką jak piórko w niebieskim pudełku. A różdżkę mam już dla ciebie. Olivander to mój dziadek – szepnęła mu na koniec do ucha.

– Jesteś cudowna, dzięki – w podzięce cmoknął ją w policzek.

– Nie ma sprawy. A i daj listę książek Lupinowi to... – nie dokończyła bo przerwał jej Victor.

– Książki już masz w kufrze.

– A skąd wiesz, co wybrałem – spytał.

– Transmutacja, Zielarstwo, Zaklęcia, OPCM, ONMS, Eliksiry i Czarna Magia?

– Masz u mnie piwo. Ale skąd wiedziałeś?

– Bo ja wziąłem takie same.

– To tak jak ja – wtrąciła czarnowłosa.

– Poza tym – ciągnął dalej chłopak – tu są moje wyniki SUM-ów –pokazał dwójce kartkę z identycznymi wynikami jak Potter. – Mama mówiła, że nasi ojcowie też mieli takie.

Dochodziła Jedenasta i w kuchni pojawiła się obstawa młodzieży a w śród nich stali: Ron Hermiona i Ginny.

Na peron mieli dostać się samochodami z ministerstwa a raczej limuzyną, więc wszyscy pomieścili się bez problemów. Na stację Kingss Cross dotarli w piętnaście minut, więc mieli jeszcze kwadrans wolnego.
Przepchnęli się przez tłumy uczniów i dorosłych, i w obstawie, której w skład wchodzili:Remus z Amandą, Moody, rodzice Cathriny, Hermiony, Rona i Ginny, i mama Victora.
Po dość długim pożegnaniu weszli do pociągu w poszukiwaniu wolnego przedziału. Po chwili znaleźli takowy i wcisnęli się całą gromadką do środka. W końcu pociąg zaczął ruszać wzbijając w powietrze kłęby pary. Harry zdał sobie sprawę, że ani razu nie rozmawiał z matką Black’a, cóż przy następnej okazji to zrobi.
Jechali już z dobrą godzinę i Harry powoli robił się zły, strasznie denerwowały go spojrzenia przyjaciół poza Victorem, ten owszem martwił się o niego, pomagał,kiedy trzeba, ale wiedział, że on nie chce współczucia od nikogo. Dostrzegł ich zerkania na Potter’a i zaklął w duchu. Nagle wpadł mu do głowy pewien pomysł na umilenie sobie podróży.

– Dobra ludzie – zaczął Vic. – Przydałoby się trochę rozrywki.

– Co proponujesz – spytała Granger.

– POKERA! – Krzyknął.

– Wchodzę w to, grałem z moimi braćmi tak jak Ginny – powiedział entuzjastycznie Ron.

– Ja też – odezwali się w tym samym momencie Harry i Cathrina.

– No niech wam będzie, wchodzę – zgodziła się Hermiona po chwili zastanowienia.

– A na co gramy? – Spytał rudowłosy chłopak.

– Oczywiście na... Ciuszki! Przegrany zrzuca część ubrania.

– O nieeee! Nigdy! – Zaprotestowała Varriel.

– Tchórz – powiedział Harry uśmiechając się z tryumfem jak kiedyś dziewczyna.

– To nie fair, jestem w gorszej sytuacji.

– A co? Masz coś do ukrycia? – Wtrącił Black uśmiechając się niewinnie, choć było jasne, co miał na myśli.

Ta pokazała mu środkowy palec – Wchodzę. Hermiona?

– Koleżanki w potrzebie się nie zostawia, jestem z tobą maleńka.

– To ja też gram – zgłosiła się Ginny.

– O jeszcze, czego! – Zaprotestował jej brat.

– Ron, odpuść sobie, niech dziewczyna zaszaleje... Nie daj się prosić – mrugną do dziewczyn, a te podchwyciły myśl.

– Jak ona nie gra to my też! – Powiedziały razem.

– Ron, jeśli się nie zgodzisz to nigdy ci tego nie wybaczę. – Szepnął mu na ucho Potter.

– Dobra, tylko ani słowa mamie – ostrzegł siostrę.

Victor wyciągnął na środek cztery kufry i złączył je w prowizoryczny stolik, sięgnął jeszcze do swojego po karty i notes z mugolskim długopisem i zieloną plastikową czapeczkę z krótkim daszkiem i wcisną ją sobie za uszy a w zęby wetknął skuwkę od długopisu.
Zaczął tasować karty a następnie rozdał dla wszystkich.

– No to Show Time!

Wszyscy wzięli karty i z kamiennymi minami zaczęli grać (prawie zawodowcy hehe) po jakimś czasie na podłodze wylądował pierwszy ciuszek, a raczej but Cathriny, potem był Harry, Ron a po nim Hermiona. Weasley’owie i Black byli już zaprawieni w boju. Po dwóch i pół godzinie Harry siedział w samych spodniach. Ron stracił tylko bluzkę jak Victor, Ginny straciła parę butów i jedną skarpetkę. Hermiona za to straciła i buty i skarpetki, bluzkę na suwak i pasek od spodni. A Cathy została jedynie w spodniach i staniku...,przez co przyciągała spojrzenia męskiej części graczy. Nagle drzwi do ich przedziału otworzyły się i stanął w nich sam Dracon Malfoy ze sterczącymi za jego plecami Crabbe’m i Goyle’m. Przyjaciele popatrzyli na niego z odrazą zawyjątkiem Vic’a ten uśmiechnął się od ucha do ucha na jego widok.

– No proszę trafiłem w gniazdo szlam urządzających sobie striptiz – uśmiechnął się perfidnie – O i Potter? Widzę, że stadko powiększyło się odrobinę.

– A ja widzę, że nadal bujasz się z tymi pedałkami. Pewnie i ciebie nie raz już brali w obroty, co? – Odezwał się gryfon i nim ktokolwiek zareagował Black skoczył na Malfoya i wciągnął go do przedziału zamykając drzwi przed nosem jego goryli.

– Puszczaj mnie! – Krzyknął ślizgon wyrywając się.

Lecz Vic był o wiele silniejszy, zabrał mu różdżkę i popchnął pod ścianę, drzwi zablokował zaklęciem a potem zaczął wywijać różdżką pozbawiając ślizgona ubrań następnie zmienił mu bieliznę na stringi w wersji męskiej. Następnie ku przerażeniu chłopaka i uciesze pozostałych postawił mu włosy na sztorc i zmienił na wściekle różowy kolor, znów pomachał „patykiem” i ciało Dracona zapisane było tekstami typu „pragnę chłopięcej miłości” naplecach miał wizerunek profesora Snape’a w negliżu napinającego mięśnie a naklacie „Jestem Dikuś”.
Cathy podeszła do chłopaka i dotknęła jego klatki piersiowejzjeżdżając dłonią w dół, aż dotarła do gumki gatków. Odchyliła je i zerknęłabez większych oporów.

– Wiesz co, Draco? Spodziewałam się po tobie czegoś „więcej”.

– Albo „czegoś większego” – poprawiała ją Hermiona z krzywymuśmiechem na ustach.

Złapała sięza piersi i ścisnęła je lekko a ślizgon nie mógł oderwać od jej biustu wzroku.Wzięła jego dłonie i położyła na swoich piersiach.

– Ulizany Szczęściarz – mrukną Weasley do Harry’ego i Black’a.

– Utnę gnojkowi łapy! – Warknął Potter do kolegów.

– Idę po nóż – rzekł Black nurkując w kufrze.

Blondyn niewytrzymał i za chwilę poczuł, że jego nowe majtki naprężają się. I w tedy...

– DRACO MALFOY ROBI STRIPTIS DLA PANÓW!! – Black wydarł się nacały głos omal nie zrywając sobie strun głosowych.

Jak na komendę drzwi do przedziałów pootwierały się i nakorytarz wysypali się zaciekawieni uczniowie. W następnej chwili silne ramięVictor’a wypchnęło blondyna na korytarz. Traf chciał, że poleciał na swoichgoryli i leżeli w dość dwuznacznej pozycji. W ułamku sekundy po tym jakślizgoni się pozbierali wybuchły gwizdy i śmiech przeplatane z oklaskami. Oootaak to był widok, którego się szybko nie zapomni. Ginny zabrała Colin’owi Crevey’owiaparat i wypstrykała całą kliszę.
Wciąż się śmiejąc powrócili do przerwanej gry. W połowie drogiobkupili się słodyczami. Gdy dotarli na miejsce dziewczyny siedziały w samejbieliźnie mocno zażenowane i czerwone jak cegły. Chłopcom to się bardzopodobało i dziewczyny doskonale to wiedziały. Już w głowach układały planzemsty. Z resztą Harry i Ronald siedzieli w samych bokserkach a Black tylko miałna sobie spodnie. Ron prawdę mówiąc miał mięśnie wyrobione od Quidditha, ale zato Victor i Harry prezentowali się wyśmienicie i bili go na głowę, przez codziewczyny jeszcze bardziej spalały się z zażenowania. Pociąg powoli zwalniał, więc musielisię ubrać i kiedy dziewczyny wstały z miejsc ukazując w pełni swe kształtychłopcom aż się zrobiło gorąco na ich widok i jednocześnie zagwizdali. Dopieropo dłuższej chwili ocknęli się i zaczęli ubierać.

Wyskoczyliz pociągu i poczekali na brata Cathy, który siedział razem z pierwszorocznymi,ten tylko pomachał im rękami radośnie i porwała go fala pierwszaków, którychnawoływał Hagrid swym tubalnym głosem. Na szczęście nie padało, susi dotarli dopowozów, które po paru minutach zawiozły pod wrota zamku.

Szybko przecisnęlisię przez wchodzący tłum do Wielkiej Sali i zajęli swoje miejsca przy stolegryfonów. Harry, Cathy i Victor po jednej stronie a Ron, Hermiona i Ginny podrugiej, ta ostania za chwilę wstała i udała się do Dean’a Thomas’a siedzącegoprawie na początku stołu. W końcu cała sala się zapełniła i wstał Dumbledore.

– Nim Rozpocznie się przydział chciałbym przywitać wszystkich,zarówno starych uczniów jak i tych nowych. Niech ten rok przyniesie wam wielepozytywnych niespodzianek. Zacznijmy ceremonię.
Do Sali weszła profesor McGonagall niosąc stołek z wyświechtaną Tiarą Przydziału i postawiła przedmiot na podłodze a na nim położyła Tiarę, Która po chwili zaczęła recytować coroczną piosenkę, ale tym razem była ona inna...


Mrocznych istot rasy, przez ludzi potępione, w cieniu przez wieki pogrążone.
Ich siedziby potężną magią są obłożone, by chronić mieszkańców swych przed wzrokiem naszym.
Już wkrótce przypomną o swym istnieniu wychodząc z cienia ich okrytego,
Aby chronić to, co ich w nim pogrążyło...
Pan Mordu z dawnych lat został pokonany wraz z dwójką najwierniejszych uczniów Zaprzysiężonych do piekła zesłany, lecz nim koniec ich nadszedł trójkę swych potomków na ziemi zostawili, aby odzyskały to, co oni utracili.
Trzy wielkie rasy przez inne wygnane, Trzy rasy przez wszystkich już zapomniane.
Odrodzą się na nowo, gdy Trójca Mroku się przebudzi i zwalczać swą odwagą będą zło.
Najsilniejszy z trójki królem ich zostanie, lecz każdy z nich jedną z ras królować będzie.
Największy z Trójcy, co królem ogłoszony zostanie, zjednoczy braci swych pod jednym Sztandarem z trzech różnych połączony...
Lecz ostrożni oni muszą być, gdyż ich dziedzictwo zgubne okazać może się i zamiast ku światłości świat wyprowadzić pogrążą go w ciemności wiecznej...
Ostatni z Ich rodu, na których pełna Moc ojców spłynie zwiastunami Mordu Pana powrotu będą:
A Pan Grozy przez wyrządzone mu krzywdy Cierpienie i Zniszczenie szerzył będzie.
Gdy w chwale przybędą nie potępiajcie ich, nie odwracajcie plecami się,
gdyż sami do swej zguby przyczynicie się...
Już wkrótce zło zwalczać za was będą,
A ich przejścia ślady, znaczyć Chaos będzie…



W Sali zapanowała niczym niezmącona cisza ani uczniowie ani nauczyciele siedzieli osłupiali. Nie mieli pojęcia, o co chodziło Tiarze, nawet dyrektor był zamyślony i zmartwiony? Tak, był zmartwiony... Czyżby rozumiał słowa Tiary Przydziału?
Harry i jego przyjaciele wpatrywali się w Tiarę. Dopiero głos Minewry wytrącił ich z tego stanu.

– Uczniowie, których wyczytam z listy usiądą na tym stołku – wskazała ręką stołek z Tiarą – i założą Tiarę Przydziału, potem po przydzieleniu udajecie się do wyznaczonego domu.

– Odmawiam! – Nagle odezwał się stary kapelusz.

– Słucham? – Spytała profesor od Transmutacji.

– Odmawiam przydzielenia uczniów do domów, muszą w końcu zapomnieć o sporach i różnicach.

– Ja to załatwię Minerwo – powiedział cicho do niej dyrektor i podszedł do kapelusza mrucząc coś cicho do niego.

Po kilku minutach napiętej ciszy odezwał się Dumbledore.

– Przydział odbędzie się normalnie, zapraszam pierwszorocznych.

Po pół godzinie Ceremonia zakończyła się głośnymi brawami. A każdy dom zyskał po dziesięciu nowych uczniów. Brat Cathy, Ross trafił do Gryffindoru, o co się modliła w duchu dziewczyna.

– Na tym zakończył się przydział i przed ucztą, bo po niej nie będziecie mnie zapewne już słuchać myśląc o ciepłym łóżku pragnę ogłosić, że wstęp do Lasu jest zakazany stąd jego nazwa. Przedmioty zabronione powiększone o produkty braci Weasley widnieją na liście do wglądu w gabinecie u pana Filcha. A teraz życzę wszystkim smacznego i spokojnej nocy.

Po tych słowach wyszedł z Wielkiej Sali odprowadzany zaciekawionym wzrokiem, zatrzymał się jeszcze w drzwiach i odwrócił się, klasną cztery razy w dłonie i przed każdym uczniem pojawił się pergamin z planem lekcji.
Przyjaciele przez cały posiłek i drogę do wieży dyskutowali na temat rewelacji Tiary.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pon 14:41, 16 Cze 2008  
Aravan
Potomek Slytherina



Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 804
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Podmroku


Wiem, że początkowo to rozdziały nie wyszły mi najlepiej, ale myślę, że dalsze będą lepsze Smile
_________________________________________________________________________

Rozdział Czwarty:
Pierwsze lekcje i ich pierwsze ofiary.



Następnego dnia, czyli w poniedziałek obudził się o Siódmej. Przeciągnął się, na co jego mięśnie zaprotestowały ostro. Klnąc pod nosem poszedł do łazienki, ale wrócił się po chwili, bo stwierdził, że i tak będzie musiał się ponownie wykąpać. Lekcje zaczynał od jedenastej, więc miał czas na bieganie. Pytanie było czy jest w stanie w ogóle przebiec się, choć metr. Ubrał spodnie dresowe i koszulkę z krótkim rękawkiem koloru oczywiście czarnego. Wziął jeszcze odtwarzacz i przypiął go sobie do uda a różdżkę do drugiego. Po wyjściu z zamku odetchną głęboko świeżym letnim powietrzem i poszedł nad jezioro. Gdy zrobił lekką rozgrzewkę włączył muzykę i zaczął biegać krzywiąc się cały czas z bólu. Po paru minutach pojawił się podobnie ubrany Black i biegł obok wybrańca. Podziwiał go za jego wytrwałość, widział jak bieganie sprawia mu dużo bólu, ale biegł dalej... Z resztą nie tylko za to go podziwiał. W końcu chłopak zatrzymał się dysząc ciężko.

– Co raz mniej boli – odezwał się cicho – czuje jak powoli wracają mi dawne siły, może przez miesiąc twoich ćwiczeń i biegania będę normalnie funkcjonował.

– Na pewno – odparł Black i uśmiechnął się pokrzepiająco – dobrze ci idzie.

– Tak się zastanawiam – zaczął Potter.

– Tak?

– Czy w szkole nauczyciele nie zwracają się do ciebie Donovan?

– Owszem zwracają. Gdy rok temu przeniosłem się z Beauxbatons do Hogwartu to dla swojego bezpieczeństwa nie zmieniłem nazwiska matki na ojca, to był jej z resztą pomysł.

– Sprytne – przyznał Harry.

– Tak, ale chciałbym być Blackiem.

– To zrozumiałe Vic. Chodźmy, została nam tylko godzina.

– Co mamy dziś? – Spytał zielonooki po krótkiej chwili.

– Dwie godziny z McGonagall potem godzinę zaklęć, półgodzinną przerwę obiadową i po dwie godziny OPCM i CM (czarna magia).

– Całkiem nie kulawo. Ciekawe, kogo wzięli do nauczania Obrony i Czarnej.

– Nom – przytaknął mu Black.

Idąc korytarzem mijali wielu uczniów idących na lekcje lub idących do Wielkiej Sali. W śród nich było też sporo dziewczyn, które oglądały się na nich niczym wygłodniałe lwice.

– Chyba cię odeślę z powrotem do Gadziego Odbytu*, bo robisz mi konkurencję – mruknął z głupkowatym uśmiechem Vic.

– Konkurencję? – Spytal nie bardzo rozumiejąc kumpla.

– Widzę, że dawno nie patrzyłeś w lustro. Radzę to jak najszybciej zrobić młotku.

Po dotarciu do dormitorium do łazienki dopadł się pierwszy Black, kiedy oboje byli odświeżeni zabrali klamoty, czyli uczniowskie przybory i poszli do Wielkiej Sali na śniadanie.

– Mam swoje ciężarki – zagadnął po chwili Potter.

– Świetnie, po lekcjach pokażę ci starą salkę lekcyjną, którą pokazała mi w tamtym roku jedna krukonka, gorąca była z niej dziewczyna...

– Eeee... chyba domyślam się znaczenia słowa „gorąca” – zarechotał Potter.

– Ej! – Skarcił go Black.

– No, co? Ja nic nie mówię! – Uniósł w obronnym geście ręce.

– Ale myślisz...! My tylko uczyliśmy się do... egzaminów, wiesz SUM-y – powiedział robiąc niewinną minę.

– Taa jaasne... Chyba pozycje z Kamasutry.

Ich rozmowę przerwało nagłe pojawienie się Cathy, Rona i Hermiony.

– Victor. Hej Vic! – Krzyknęła za nimi Varriel i szybko znalazła się przy chłopakach – mam dla ciebie nową różdżkę.

– Maleńka... Jesteś wielka! – Ucieszył się chłopak biorąc od niej przedmiot i włożył sobie „patyk” za ucho.

Weszli do środka i po chwili usiedli przy swoim stole. Chłopcy uważnie przyjrzeli się stołowi nauczycieli. Zauważyli, że nadal są wolne dwa miejsca. Ron ucieszył się tak jak oni, choć ich entuzjazm był znacznie mniejszy, byli też lekko zawiedzeni, że prawdopodobnie nie ma tych lekcji. W końcu Harry, Victor i Cathy byli bardzo ciekawi lekcji Czarnej Magii.

– Właśnie, wcześniej nie zastanawiałem się nad tym, ale teraz mnie trochę to dziwi – odezwał się Black po połknięciu dwóch kanapek.

– A co cię dziwi? – Spytał Weasley.

– To, że Drops dodał nam nowy przedmiot.

– Właśnie, przecież zawsze mówił, że póki on jest tu dyrektorem, Czarna Magia nigdy nie będzie nauczana w Hogwarcie – powiedziała Hermiona. – To dziwne.

– Może zmienił po prostu zdanie? Albo... – wypowiedz Ron’a przerwał chrząknięcie dyrektora.

– Chciałbym wyjaśnić pewną sprawę – zaczął – pewnie zastanawiacie się, „Czemu będziecie się uczyć Czarnej Magii?”. Otóż ten przedmiot został wprowadzony przez Ministerstwo w celu „Skuteczniejszej obrony i... ataku” więcej dowiecie się na pierwszej lekcji. Przedmiot obowiązuje tylko szósty i siódmy rocznik – po Sali przeszedł zgodny jęk młodszych klas. – Tak ustalił minister. Ja miałem wybrać nauczyciela i sposób, w jaki te lekcje będą się odbywały. Byłem przeciwny temu pomysłowi i nadal jestem, więc wszelkie poznane zaklęcia używane po zajęciach są surowo zabronione i będą karane osoby używające ich poza klasą! A teraz przedstawię wam nauczyciela.

Drzwi za plecami nauczycieli otworzyły się i wyszły z niej dwie postacie w czarnych płaszczach podróżnych, na głowy naciągnięte mieli kaptury.

– Nowym i pierwszym zarazem nauczycielem Czarnej Magii jest pan Henry Varriel – mężczyzna ściągnął kaptur ukazując swą twarz. A po Sali rozległy się gromkie brawa najgłośniej klaskali przyjaciele będący w głębokim szoku.

– A Obrony Przed Czarną Magią nauczać będzie pani Dorana Varriel.

Tego się nie spodziewali. Rodzice Cathriny nauczycielami w Hogwarcie? Nie może być.. Nawet chyba nikt z uczniów nie zwrócił uwagi na dziwną zbieżność nazwisk nauczycieli i jednej uczennicy. Cztery pary oczu spojrzały na uśmiechniętą od ucha do ucha Cathrinę i też się uśmiechnęli. To będą ciekawe lekcje.
Po tym jakże ciekawym śniadaniu pognali na lekcję Transmutacji, mieli lekcję razem z krukonami.
U McGonagall ćwiczyli przemianę żółwi w kamienny posąg. Większość miała spore problemy w wykonaniu zaklęcia, choć w połowie poprawnie. Profesorka jeszcze na początku lekcji uprzedziła wszystkich, że zaczynają naprawdę trudne zaklęcia i w tym roku wymaga od nich maksymalnego skupienia, i że muszą się ostro przykładać, aby zaliczyć dobrze OWTM-y. Jej wzrok przetoczył się po klasie i na sekundę zatrzymywała spojrzenie na jakimś uczniu. Neville’a żółw leniwie rozglądał się na boki i ni jak nie przypominał posągu tak jak paru innych uczniów. Hermiona prawie bez problemu przetransmutowała swoje zwierzątko tak jak Varriel. Black ze skwaszoną miną przyglądał się swemu żółwikowi z tylko zmienioną w kamień skorupą. Dom kruka miał podobne problemy do niego, ale to i tak wyszło im na dobre P. Spojrzała na Potter’a i zdziwiła się, jego żółwi posąg był idealny... no prawie idealny, gdyby nie ruszające się oczy. W zeszłym roku nienajlepiej mu szła transmutacja a tu prawie bezbłędnie wyszedł mu czar. Przez chwilę patrzyła na swego ucznia, który już po drugiej próbie zmienił poprawnie zwierzątko w posąg. Nie była pewna czy chłopak się uczył w wakacje, czy po powrocie od Lorda częściej zaglądał do książek. Współczuła mu, lecz nie okazywała tego.
Na Zaklęciach było podobnie jak na poprzedniej lekcji. Filtwick przez dziesięć minut nadawał o przyszło rocznych OWTM-ach, i że muszą się ostro przykładać do nauki. Harry i jego ekipa odnieśli wrażenie, że jego i Blacka nauczyciel faworyzuje, ale dyskretniej niż Snape Malfoy’a. Victor nie miał do tego żadnych zastrzeżeń, lecz Harry miał, za bardzo mu to przypominało dropsa i Snape’a.
Po obiedzie poszli na lekcje obrony z matką Cathriny, niestety mieli teraz ze ślizgonami, bo krukoni poszli na Numerologię z puchonami i dopiero za dwie godziny będą oni mieli OPCM.

– Witam wszystkich na pierwszej w tym roku lekcji Obrony Przed Ciemnymi Mocami – zaczęła Dorana twardym głosem. – Nie będę tolerowała spóźnień, nie uważania i lenistwa.

Kobieta zamilkła i dyskretnie mrugnęła okiem do córki i jej przyjaciół, którzy zajęli ławki na przedzie klasy. Chwyciła z biurka listę i zaczęła sprawdzać obecności przyglądając się chwilę danej osobie jakby oceniając jego możliwości.

– No dobra – klasnęła w dłonie po sprawdzeniu obecności. – Wypytałam waszego byłego profesora Remusa Lupina i powiedział, że prezentowaliście u niego wysoki poziom a o pierwszą i drugą klasę nie pytałam, bo tamte lata to nuda. Wiem też, że w czwartej poznaliście w teorii trzy niewybaczalne zaklęcia i że widzieliście jak one działają. No i ta nieszczęsna Piąta Klasa. Wiem ze swoich źródeł, że ta cała Umbridge kompletnie nic was nie nauczyła... I z tych samych źródeł wiem, że pewne osoby postanowiły uczyć się na własną rękę, za co dostają po pięć punktów na osobę. Nie będę truła wam o testach na koniec siódmej klasy, wystarczy, że inni nauczyciele to robią. No, bieżmy się do pracy!

– Pani profesor? – Spytała się ostrożnie Hermiona.

– Tak panno Granger?

– Czy będziemy pracować z książkami i czy będą jakieś testy?

– Książki możecie sobie czytać do woli po zajęciach a jeśli chodzi o testy to i owszem jakiś kiedyś wam zrobię, może. Ja preferuję naukę praktyczną w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach.

Klasa odetchnęła z ulgą chowając książki do torby.

– Na pierwszej godzinie sprawdzę wasze ofensywne i defensywne zaklęcia a na drugiej nauczę was kilku sztuczek. Będziecie podchodzić pojedynczo do manekina – machnięciem różdżki wyczarowała drewnianą kukłę – waszym zadaniem będzie „pozbycie się go”, w jaki sposób chcecie, ale to nie będzie tak łatwe jak się wydaje panie Malfoy – zwróciła się do uśmiechniętego ironicznie blondyna. – Ten manekin jest zwinny jak kot i potrafi się bronić. I jest odporny na Expelliarmus i Drętwotę. To, kto pierwszy?

Victor uśmiechnął się wrednie i wymruczał zaklęcie lewitacji kierując dyskretnie koniec różdżki na rękę Dracona a ta poderwała się natychmiast do góry ku wielkiemu zdziwieniu jej właściciela.

– Zapraszam cię Draco. Wszyscy pod ściany – zwróciła się do pozostałych i rzuciła specjalną barierę anty zaklęciową i pousuwała ławki. – Przygotuj się... Raz... Dwa.... Trzy!

Manekin posłał żółtą kulkę ku ślizgonowi a ten w ostatniej chwili uskoczył i zaatakował zaklęciem podpalającym drewno w kominkach a kukła błyskawicznie się uchyliła i zaatakowała zieloną kulką. Malfoy wygrał po pięciu minutach, lecz sam umazany był różnymi kolorami kulek z farbą. Harry przyglądał się kolorowym kulkom zbytnio mu przypominały mu te, które serwował mu Tom. Wzdrygnął się mimowolnie. Po pół godzinie większość klasy wyglądała jakby grała w Paintball’a, w końcu został tylko Black i Potter. Victor szybko uporał się z magiczną kukłą oblewając ją woda a następnie zamrażając. Teraz była kolej złotego chłopca Gryffindoru. Stanął naprzeciwko odmrożonej już kukły i po chwili patrzył jak dwie kulki czerwona i czarna lecą ku niemu. Przypomniał sobie jak podobne promienie trafiały go podczas tortur i w ostatniej chwili ocknął się robiąc szybki unik i krzyknął Protego osłaniając się przed kolejnym pociskiem z farbą.

– Pertyfikus Totalus, Fresius**, Rillter*** - trzy zaklęcia pomknęły na kukłę, która z ledwością uniknęła trafienia, lecz nie przewidziała, że Potter przewidział jej ostatni unik.

– Destructo! – Krzyknął i Zaklęcie błyskawicznie trafiło manekina i rozerwało go w drzazgi.

– Dobrze – odezwała się po sprawdzianie nauczycielka – jak widać jest dobrze, wielu z was prezentuje bardzo dobry poziom i znajomość innych zaklęć, to ułatwi nam tylko pracę. Za chwilę jest dzwonek, więc możecie odpocząć.

Gdy tylko dzwonek zadzwonił uczniowie wyszli z klasy dyskutując głośno na temat lekcji, nawet nie zwracając uwagi na grupę osób, która została w klasie.

– Czemu mi nie powiedziałaś?! – Powiedziała Cathy udając złą, co słabo jej wychodziło.

– A tak jakoś, chciałam zrobić niespodziankę. Jak wam się podobała moja pierwsza lekcja?

– Była pani wspaniała! – Powiedziała entuzjastycznie Hermiona a pozostali przytaknęła.

– Cieszę się – odparła zadowolona z siebie i kazała im wyjść nim ktoś zacznie coś podejrzewać.

Następna lekcja minęła również dobrze. Nauczycielka pokazała im dwie tarcze znacznie leprze od powszechnego Protego. Pierwsza to tzw. Mistyczna Obrona, jest to tarcza w kształcie morskiej fali jej wysokość zazwyczaj ma dwa metry a szerokość do sześciu, chroni przed ogniem i dużo silniejszymi czarami jej formułka brzmi Aquafuris. Drugą tarczą była Tarcza Entropii, bariera pokrywająca ciało jasno niebieską niemalże bezbarwną warstwą ciepłej energii przypominającej jedwab. Chroni przed Klątwami i Przekleństwami jest ona przydatna przy rozbrajaniu magicznych pułapek i zdejmowaniem klątw z przedmiotów, ale znika po paru trafieniach.
Wszyscy byli bardzo zadowoleni z lekcji i pełni optymizmu udali się na Czarną Magię.
Oczywiście musieli też wysłuchiwać przechwałek Malfoy’a o tym, że Czarną Magię ma w małym paluszku. Równo z dzwonkiem drzwi otworzyły się cicho i uczniowie mogli wejść.
Sala lekcyjna była w połowie jak Wielka Sala Pod ścianami nie było nic prócz regałów z książkami, ani jednej roślinki. Wewnątrz panował półmrok, ponieważ okna były zasłonięte ciemno-czerwonymi grubymi zasłonami a w powietrzu unosiła się aura tajemniczości.

– Witam! – Rozległ się chłodny pozbawiony emocji głos – Nazywam się Henry Varriel i od dziś będę was uczył Czarnej Magii, więc od razu mówię. Jeśli ktoś nie przepada za tą magią i ma słabą wolę niech od razu opuści tę klasę, nie chcę mieć kogoś na sumieniu. Czarna Magia to nie zabawa, uzależnia i omamia a nawet potrafi też zabić. To będzie najtrudniejszy przedmiot ze wszystkich w tym i w następnym roku, więc pytam się was. Czy jesteście gotowi na jej naukę?

Nikt się nie odezwał klasa siedziała cicho i w bezruchu. Część osób jak na przykład Neville, Ron czy Hermiona już teraz zastanawiali się czy nie zrezygnować.

– W takim razie pozwólcie, że wyjaśnię, czemu was uprzedzam. Otóż Czarna Magia jest jak żywa istota. Niczym smok... Nieprzewidywalna, piękna i... śmiertelnie niebezpieczna dla tych, którzy są zbyt słabi aby ją ujarzmić a w tedy zostaniecie pożarci! – Mówił cichym, lecz doskonale słyszalnym głębokim i hipnotyzującym głosem. – Gdy raz jej spróbujesz to już niema odwrotu. Czarna Magia nie jest zła, zależy, do czego jest ona wykorzystywana. Dobrego człowieka, który nigdy nawet komara nie zabił może ściągnąć w mrok i stanie się wówczas czymś pokroju choćby tego niedorobionego szaleńca Voldemorta. – Imię Czarnego Pana wymówił z taką pogardą i obrzydzeniem niemal je wypluwając, że wszyscy się wzdrygnęli a część ślizgonów już znienawidziła nowego nauczyciela. – Ale też nie musi tak być, trzeba mieć silną wolę i wiedzę, że jest się w stanie przeciwstawić jej zgubnej mocy. Zastanówcie się czy chcecie się jej uczyć.

Henry nie musiał długo czekać na efekty, bowiem Neville, Ron, Dean Thomas i Levander z Padamą wystraszeni opuścili klasę. Hermiona jak zauważył Harry po wyrazie jej twarzy biła się z własnymi myślami. Nie przepadała za tą dziedziną magii i chyba nawet nienawidziła jej, ale jak można coś nienawidzić skoro się nawet tego nie zna, nie czuła strachu tylko respektowała ją. Zdecydowała się, zostanie. Dracon uśmiechał się na swój malfoyowy sposób i szeptał coś do Goyle’a siedzącego obok niego.

– Widzę, że ciebie nie interesują moje słowa, panie Malfoy! – Warknął nad ślizgonem pojawiając się obok niczym duch.

– N-nie ja tylko...

– Zatem, skoro wolisz opowiadać o swoich „miłosnych podbojach” to bez problemów wyjaśnisz mi czym jest Klątwa Lamentu, prawda? – Gryfoni parsknęli śmiechem.

– Hej Dikuś, co jest? Przed lekcją tak się chwaliłeś – dobiegł go głos Black’a.

– Minus pięć punktów panie Malfoy, a teraz uważaj.

– Czy ktoś wie, co to za zaklęcie i czy ktoś miał już styczność z zaklęciami czarno magicznymi nie koniecznie samemu je rzucając?

W powietrze powędrowały wszystkie dłonie ślizgonów i połowa gryfonów.

– Zapewne dotyczy drugiej części pytania, dobrze, chodziło mi bardziej czy ktoś rzucał już je lub doświadczył ich na sobie.

W powietrzu pozostały dłonie Potter’a, Black’a, Varriel, Malfoy’a i kilku innych ślizgonów, czyli mało jak na liczebność klasy.

– Nie wnikam, kto się nimi posługiwał, bo i tak skłamiecie, więc teraz pierwsza część pytania. Kto wie, co to za zaklęcie, o którym wspominałem niedawno? Nie bójcie się odpowiedzi nawet, jeśli zapytam o zaklęcia zakazane przez ministerstwo i za którego wiedze można dostać dożywotnie wakacje w Azkabanie.

Rękę podniósł tylko Harry.

– Tak panie Potter? Śmiało! – Zachęcił go nauczyciel.

– Klątwa Lamentu jest to zaklęcie zamykające ofiarę we własnym umyśle niczym niewidzialnej klatce i zalewa ją najgorszymi wspomnieniami ze swojego życia. Nie ma na nie przeciw zaklęcia tylko osoba, na którą zostało rzucone zaklęcie może się uwolnić. Jeśli nie potrafi to aż do śmierci dusza i umysł będą cierpiały. Osoba taka wygląda jakby spała, lecz można dostrzec napinanie mięśni i grymas bólu na twarzy często towarzyszą też jęki. Dla tego nazywana jest Klątwą Lamentu.

– Doskonale dziesięć punktów dla Gryffindoru. Jak sami słyszeliście jest to bardzo nieprzyjemne zaklęcie, ale wy tego typu rzeczy nie poznacie. Tak jak profesor Dumbledore sobie życzył. Poznacie tarcze przeciw większości zaklęć i tarcze tylko przeciw wybranemu urokowi. Nauczę was jak skutecznie i szybko wyeliminować przeciwnika. Tak, więc bierzemy się za naukę.

Pierwszym zaklęciem, jakie poznali było „Zniedołężnienie” powodowało ono czarne ropiejące bąble na nogach, przez co przeciwnik nie mógł chodzić nie sprawiając sobie tym bólu. Zaklęcie było trudne i zdarzało się, że nauczyciel musiał często interweniować i leczyć poszkodowanych a było ich kilku. Te osoby nawet po uleczeniu odczuwały ból w nogach.

* * * * *

Tym czasem w zupełnie innym miejscu oddalonym o tysiące mil od Hogwartu głęboko w dzikiej puszczy. Przez wielu nazywaną też Mroczną Knieją gdyż promienie słońca nigdy nie przedzierają się przez korony wysokich drzew. Pogrążony w wiecznym cieniu las o pniach, liściach oraz gałęziach koloru czerni i popiołu jakby spłoną dawno temu, nawet ziemia, mchy i trawy wyglądały jak spalone... Panowała tam zupełna cisza i spokój, wiatru nie było w ogóle. Jednorożec o smoliście czarnej sierści wyszedł na niewielką polankę na jej środku było sześć krótkich pieńków dębu tworzących krąg a w jego centrum było małe koło z kamieni na ognisko. Jednorożec dał parę kroków do przodu i przystanął nagle nasłuchując.
Z pomiędzy drzew wyszło sześcioro postaci z trzech różnych kierunków nadchodząc. Dwoje z nich nosiło krwistoczerwone szaty z niebieskim płomieniem na tle otwartej dłoni otoczonych pierścieniem czarnych run. Następna para miała czarno-srebrne stroje z czarnym wspaniałym mieczem skierowanym ostrzem w dół na tle srebrnej tarczy. Ostatnia para miała na sobie ciemno fioletowe szaty z wyszytą harfą w kolorze bordowego kryształu otoczonej sierpem księżyca. Każdy znak wyszyty był na plecach. Na twarzach mieli ciasno nałożone czarne jedwabne maski zasłaniające dolną część twarzy zaczynając od nosa, nie używali kapturów, bo drażniłoby ich długie szpiczaste uszy...
Usiedli na pniach i zapatrzyli się przez krótką chwilę w ognisko, które przed chwilą zapłonęło między nimi.

– Ojcze? – Rozległ się po polance melodyjny kobiecy głos należący do postaci w ciemno fioletowych szatach, – czemu zwołałeś tak wcześnie Radę? Zaćmienie dopiero jest za trzy miesiące...

– Wiem Lliirio, i wybaczcie mi proszę przyjaciele ten pośpiech... Biały Mag usłyszał wszystkie słowa przepowiedni. – Rzekł zapytany osobnik w tych samych szatach, co kobieta.

– Octaviusie czyś ty postradał zmysły? Jakim sposobem je usłyszał? Przecież tylko nasza szóstka w pełni je zna. – Inny męski głos zabrzmiał niedowierzaniem i zdziwieniem w powietrzu spoglądając na mężczyznę nazwanego Octaviusem.

– Chyba nie myślisz, że ktoś z nas mu to wyjawił? – Poparła go kobieta siedząca obok z identycznym znakiem na szatach, co przedmówca.

– Oczywiście, że nie. Zapomnieliście, że Tiara Przydziału też słyszała ją od Merlina? Tak jak on od swojego ojca, a jego ojciec od swojego, i tak dalej.

– Co zamierzasz ojcze? Trzeba coś zrobić, prawda? Nie możemy zostawić ich samych sobie wiesz chyba, czym to grozi.

– Twoja córka Octaviusie ma rację, trzeba działać. – Tym razem odezwała się kobieta w krwistoczerwonych szatach.

– Uświadamiamy ich? – Mruknął mężczyzna w czarno-srebrnym stroju.

– Nie, jeszcze nie czas. Na razie obserwujmy ich. – Powiedział Octavius. – Sprowadzimy wszystkich podczas zaćmienia.

– Zgoda. – Poparli go wszyscy i podnieśli się z miejsc.

– Do zobaczenia za trzy miesiące o północy.

– Lliirio – zwrócił się do córki, gdy tylko zostali sami – będziesz obserwować potomków. W śród drzew Zakazanego Lasu znajdziesz dobre schronienie.

– Jak sobie życzysz ojcze.

– Weź kogoś do pomocy, jeśli chcesz.

– Nie trzeba, poradzę sobie – odparła.

– W takim razie ruszaj jak tylko będziesz gotowa, powodzenia.

* * * * *

Harry Potter wtoczył się do swojego dormitorium i padł na łóżko jak nieżywy, był totalnie wyczerpany ćwiczeniami mięśni po lekcjach. Byli też Ron z Hermioną, ale dziewczyna ograniczyła się do ćwiczenia... umysłu. Wzięła z biblioteki parę „lekkich” książek dla relaksu. Weasley radził sobie całkiem dobrze dzięki Quidditchowi. Złotemu Chłopcu parę razy wypadł ciężarek z rąk, gdy został zaatakowany ostrym bólem mięśni jego nowi przyjaciele z wysiłkiem powstrzymali się, od jakiejkolwiek reakcji poza zapytaniem „w porządku?”, gdy minął mu atak. Za to jego starzy przyjaciele nie byli tacy „zimni” podbiegli do chłopaka z minami jakby miał za chwilę wykitować, Ron chciał go podnieść a Hermiona zasypywała go pytaniami jakby zamiast niej była szkolna pielęgniarka. Przestali natychmiast, gdy chłopak warknął wkurzony na nich, nie chciał tego, ale nie mógł się powstrzymać. Ron wrócił do ćwiczeń nie rozumiejąc za bardo reakcji przyjaciela a brązowowłosa urażona usiadła na swoje miejsce zatapiając się w książkach.

Dni mijały nadzwyczaj szybko zmieniając się w tygodnie. Od rozpoczęcia się szkoły miną już miesiąc i przez ten czas trenowali na siłowni, dzięki temu Harry’emu wróciły już prawie całkiem siły, przestał miewać ataki, z czego był wielce zadowolony, lecz nadal stronił od jakichkolwiek kontaktów fizycznych z innymi. Jedynie tolerował dotyk Victora, jako że to jemu zawdzięcza życie i dzięki niemu wraca do formy, i Cathrinę, sam nie wiedział, czemu choć mimowolnie przy jej dotyku jego mięśnie napinały się. Nadal był na dystans w stosunku do reszty populacji Hogwartu. Zastanawiał się często nad piosenką Tiary Przydziału, lecz nic mu nie przychodziło do głowy. A Dumbledore’a za żadne skarby o to nie zapyta z resztą i tak by nawciskał mu kitu! Jak to miał już w zwyczaju.
Nudził się i to bardzo. Rozgrywki Quidditcha są w tym roku dopiero od Stycznia a do niego było jeszcze daleko. Na dworze była tak paskudna pogoda, że nawet Victorowi nie przychodził żaden pomysł na rozerwanie się. Jednym słowem Beznadzieja. Hermiona znikała często na całe dnie do biblioteki, Ron olewając złą pogodę śmigał godzinami na miotle i wracał dopiero pod wieczór. Teraz jedyną rozrywką pozostałej trójki były książki zwędzone z Działu Zakazanego Hogwardzkiej biblioteki, jedne były ciekawe a inne nudne jak lekcje u Binns’a. Grywali jeszcze w pokera, ale już na forsę, bo w „strip-pokera” Cathy zrezygnowała mówiąc, że taka sytuacja jak w pociągu się już nigdy nie powtórzy. Szkoda, pomyśleli w tedy chłopcy.



___________________________________________________________________________

* - Tak Victor nazywa zamek Voldemorta, w którym byli trzymani.

** - Zaklęcie powoduje bolesne skurcze mięśni w miejscu jego trafienia.

*** - Paraliżuje ofiarę.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pon 14:42, 16 Cze 2008  
Aravan
Potomek Slytherina



Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 804
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Podmroku


ENDŻOJ xD

_________________________________________________________

Rozdział Piąty: Druga Szansa.


– Hm-hmmh-hmm....

– Co ty tak mruczysz pod nosem? – Spytał się Potter Black’a.

Właśnie wracali z lekcji z Hagridem a humory im dopisywały, pogoda była świetna... znaczy się bez deszczowa i w miarę ciepła.

– Aaa normalnie wierszyk, który przed chwilką ułożyłem – odparł – mam zamiar wysłać go wujciowi Voldiemu, tylko nie wiem jeszcze jak.

– To powiedz mi a ja mu przekaże. Wiesz ja częściej się z nim widzę – powiedział z ironią wybraniec.

– Szedł Voldek przez las, nagle patrzy, że na minę wlazł. Więc w krzaczki wskakuje i na Trzmiela gównie się poślizguje. Przewraca się biedaczysko gębą ryjąc kretowisko, wstaje jednak szybko, aby jebnąć ryjem Snape’a w tylsko. Ten, aby uciec na czas walną bąka swemu panu prosto w twarz, Voldi kaszląc i prychając plunął w niego jadem cuchnącym. Mistrzunio Zupek się na drugą minę wpierdolił dupą, ta niestety nie była przedwojenna jak poprzednia i wyjebła prosto w niebo Snape’a posyłając, krzykną „kamikadze” Dropsowi do gabinetu wpadając, Voldi niestety wylądował z głową w rowie... wyciągną ją po chwili z pyskiem całym w krowim gównie ujebanym.

Harry nie wytrzymał w końcu i wybuchł śmiechem, i po chwili tarzał się na ziemi nie mogąc powstrzymać ataku śmiechu. Taak, od dawna tak się nie śmiał. Inni uczniowie patrzyli na nich jak na idiotów, bo Vic wcale nie lepiej wyglądał. Zaśmiewając się wpadli do Wielkiej Sali i zajęli swoje miejsca.

– A co wam tak wesoło? – Zagadnęła do nich z ciekawością Cathrina w momencie wchodzącego do Sali Mistrza Eliksirów.

– Uwaga na miny – powiedział dusząc się ze śmiechu Black, co wywołało kolejną salwę radości u chłopaków.

– Rany – westchnęła teatralnie dziewczyna – powiecie, czy macie zamiar tak się chichrać cały dzień?!

– Ojej, już cię wtajemniczamy – powiedział Harry konspiracyjnym szeptem w przerwach między śmiechem a łapaniem oddechu.

Po chwili dziewczyna mało nie zsunęła się pod stół ze śmiechu. Niestety zwabili tym swoją opiekunkę, która odjęła im parę punktów oburzona wierszykiem wygłoszonym przez Blacka omal nie zarywając szlabanu. Po chwili chłopak wygrzebał z torby pergamin z piórem i zaczął na nim skrobać. Jak wyjaśnił przyjaciołom: „trzeba zapisać póki świeże!” Wieczorem a raczej późną nocą po ostatnim rozdaniu kart poszli spać. Poza jedną osobą, Potter po cichaczu wymknął się z dormitorium z mapą Huncwotów w garści i poszedł na zadaszoną wieżyczkę, z której rozpościerał się widok na cały Zakazany Las. Nie zdawał sobie nawet sprawy z faktu, że jest obserwowany przez pewną czerwonooką dziewczynę skrytą w cieniu.
Chłopak usiadł po turecku na chłodnym kamieniu włożył papierosa do ust i przypalił go po czym zaciągnął się trzymając dym w płucach przez dłuższą chwilę. Siedział jeszcze z piętnaście minut, westchnął i udał się do wieży Gryffindoru.

Rano obudził się całkiem wyspany, zdziwiło go to trochę, bo poszedł spać koło trzeciej a na zegarku była teraz za piętnaście siódma. Wstał drapiąc się w tył głowy, wziął czyste ciuchy i znikł w łazience biorąc szybki prysznic. Lekcje zaczynał już od ósmej, więc miał jakieś pół godzinki mniej więcej na ćwiczenia. Wyszedł na błonia i zaczął lekką rozgrzewkę a po nich zaczął biegać, gdy skończył była za dwadzieścia ósma tak, więc udał się do zamku odświeżyć się, zabrać klamoty a potem zjeść śniadanie. W pewnym momencie zaczął się zastanawiać, co robił mu Voldemort, gdy go torturował, i co do niego w tedy mówił. Pamiętał tylko wielki ból. Wzdrygnął się na samo wspomnienie tego. Potrząsnął głową chcąc się pozbyć tych myśli.

– Cześć Harry – dobiegł go znajomy głos, gdy szedł na śniadanie.

– Cześć Cho – odpowiedział chłodno spoglądając na nią przelotnie. Ta jakby nie usłyszała tego tonu kontynuowała.

– Dawno się nie widzieliśmy, prawda? Przepraszam, że od rozpoczęcia roku nie rozmawiałam z tobą, ale miałam dużo na głowie i tak jakoś wyszło.

– W porządku – odparł spokojnie.

– Trzeba to jakoś naprawić – przysunęła się trochę bliżej – nie długo jest wypad do Hogsmeade, może pójdziemy tam razem?

– No nie wiem... mam masę prac domowych i w ogóle – próbował się jakoś wykręcić.

Całej tej sytuacji przyglądała się pewna czarnowłosa dziewczyna…

– Pomogę ci, jeśli chcesz – zaproponowała przybliżając się jeszcze bardziej.

– Eeech, nie trzeba, a kiedy jest wypad?

– W tą sobotę po południu, skoczymy do tej miłej kawiarenki, co w zeszłym roku – jej usta były od jego ust zaledwie dwa centymetry.

Cathrinie ten widok już wystarczył odwróciła się szybko i poszła w tylko sobie znanym kierunku.

– Sorry, mam szlaban u Snape’a w tym czasie. Musze już iść – starał się o spokojny ton, co nawet mu wychodziło i znikł szybko w wejściu do Wielkiej Sali.

Usiadł przy wolnym stole i westchnął przeciągle i zabrał się za śniadanie. Nagle wylądowała przednim sowa płomykówka z „Prorokiem Codziennym”, zapłacił sowie za przesyłkę i rozwinął gazetę. Na pierwszej stronie widniał wściekle czerwony napis „NOWY MINISTER WYBRANY” a pod nim było duże zdjęcie mężczyzny w średnim wieku o krótkich brązowych włosach z bystrymi niebieskimi oczami i chłodnym uśmiechem na twarzy ozdobionej paroma bliznami.

Na miejsce Korneliusza Knota wybrano Marviusa Mekelon’a byłego Aurora i Łowcę Czarnomagów.
– Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby zakończyć terror Lorda – Sami Wiecie Jakiego – nie spocznę póki nie wyłapiemy wszystkich jego popleczników – mówi nowy minister. – Werbujemy już teraz ludzi na kursy Aurorskie... – więcej na str. 31.
Czy nowy minister okaże się bardziej kompetentną osobą na to stanowisko niż jego poprzednik? To się jeszcze okaże.
Z pewnych źródeł wiemy też, że po ulicach będą krążyć patrole ministerstwa.


Dalej już nie czytał zwinął gazetę i wcisnął do torby. Po szybkim marszu stał pod klasą Mistrza Eliksirów w lochach, nigdy nie lubił w nich przebywać. Równo z dzwonkiem drzwi się uchyliły uczniowie zaczęli wchodzić, w pewnej chwili Potter zorientował się, że niema Victora, Cathy i jeszcze trzech osób. Na szczęście pojawili się w ostatniej chwili.
Dwie godziny w końcu minęły a w tym czasie Snape zdążył odebrać dwadzieścia punktów gryfonom dać dwa szlabany i pognębić Potter’a ku uciesze ślizgonów.
Dni mijały spokojnie i wolno a dopiero, co rozpoczął się rok szkolny byli już zasypywani pracami domowymi.

Już dziś jest wypad do Hogsmeade, przypomniał sobie Harry. Nie bardzo chciało mu się iść, ale co ma lepszego do roboty? Snuł się wolno nawet nie zauważając, że odłączył się od przyjaciół, ci również tego nie zauważyli. Szedł tak zamyślony, że nie zauważył drzewa przed sobą i przywalił w nie głową. Klnąc pod nosem rozejrzał się i ze zdziwieniem stwierdził, że stoi niedaleko Wrzeszczącej Chaty. Jego umysł zalała fala wspomnień związanych z tym miejscem. Pierwsze spotkanie Syriusza i rozmowa z nim o wspólnym zamieszkaniu...

– Tęsknie za tobą Syriuszu, tak bardzo mi cię brakuje – powiedział cicho.

Nagle usłyszał głośny wybuch za sobą a po chwili krzyki przerażenia. Nie wiele myśląc pobiegł z powrotem do wioski ściskając w dłoni różdżkę. Biegł ile sił w nogach przeskakując błotniste kałuże. Widok, jaki zastał zmroził mu krew w żyłach… Ponad trzydziestu śmierciożerców atakowało Hogsmeade. Kilka domów już płonęło a napastnicy walczyli z mieszkańcami i nielicznymi odważniejszymi uczniami a w śród nich walczyli jego przyjaciele. Serce podskoczyło mu do gardła, gdy zobaczył jak w Cathriną celuje jakiś śmierciojad. Puścił się biegiem w tamtą stronę. Wycelował i krzyknął „Drętwota” czerwony promień bezbłędnie uderzył przeciwnika w pierś zwalając go z nóg. Pomógł wstać dziewczynie i rzucili się w wir walki.
Zaklęcia latały we wszystkie strony a pomocy nie było nigdzie widać dopiero po kilku minutach pojawili się nauczyciele, ale wroga było więcej.
Harry nagle poczuł się bardzo dziwnie, krew buzowała mu w żyłach a adrenalina potęgowała to jeszcze, czuł się dziwnie lekki. W głębinach swojej jaźni budziło się znana zła siła, wychodzące z mroku zło. Proponowało mu władzę i wielką moc. Opierał się, ale powoli opór ustawał, nie chciał tego, ale nic nie mógł na to poradzić. Upadł na kolana łapiąc się rękami za głowę, ból był nie do zniesienia.

– No proszę toż to sam Harry Potter – rozległ chłodny głos przed nim. Nie zareagował.

– Chyba jest zbyt przerażony Lucjuszu, boisz się Harry? – Dodała Bellatriks.

Chłopak nadal nie reagował jak przez mgłę widział dwie postacie stojące przed nim, jak celuje jedna różdżką i ciska szkarłatnym promieniem. W ostatniej chwili rzucił się w bok błyskawicznie wstając na nogi. Jego oddech był przyspieszony i płytki jakby przebiegł sprintem z kilometr. Coraz bardziej czuł jak tajemnicza siła spycha go w ciemność własnego umysłu. W jego jaskrawo zielonych teraz oczach błyszczały srebrne źrenice a białka przybrały krwistoczerwony kolor. Dwójka śmierciojadów spojrzała po sobie niepewnie i ponownie wycelowali różdżki w chłopaka, ale jego już tam nie było, błyskawicznie obrócili się i ujrzeli uśmiechniętego drapieżnie Potter’a. Okrążał ich powoli nie spuszczając z nich oczu, nie był już sobą, był jak zdalnie sterowany robot z zamkniętymi oczami. Uchylił się nagle, gdy tuż nad głową przeleciało mu zbłąkane zaklęcie.
Dwa promienie Tormenty pomknęły w jego stroną a on z nadludzką zwinnością unikną ich ciskając jednocześnie w Malfoy’a żółtą kulą energii, która posłała go na ścianę jakiegoś budynku za nimi przebijając się przez drewno do środka. Lestragne z wściekłością rzucała w niego Avadami, lecz żaden promień nie był w stanie dosięgnąć celu…

Harry oblizał wargi i uśmiechnął się stając w bezruchu. To był ułamek sekundy, Potter wystrzelił na nią jak pocisk i uderzeniem w brzuch z pięści posyłając dwa metry do tyłu. Kobieta upadła na plecy zdezorientowana, i gdy uniosła głowę dostrzegła stojącego Potter’a uśmiechniętego w ten sam drapieżny sposób w jego oczach nie dopatrzyła się żadnych dobrych uczuć, tylko obietnica cierpienia i długiej śmierci. Przestraszyła się nie na żarty, była wręcz przerażona. Wycelował w nią i szepnął.

– Crucio – wzdrygnęła się na dźwięk tego przerażającego szeptu. Krzyknęła rozdzierająco.

Chłopak patrzył z lubością na wijące się w agonii ciało, sycił się jej cierpieniem i strachem.
Nagle oberwał jakimś zaklęciem, które posłało go na ścianę jakiegoś sklepu. Jego umysł zaczął się rozjaśniać a dziwna niemoc znikała. Otworzył oczy i nim zemdlał zdążył zobaczyć bardzo wyraźnie płonące domy, walczące postacie, ale widok tego był nieco inny niż zwykle. Wszystko było w kolorze srebra, ale nie zlewało się wszystko ze sobą, było normalnie tylko kolor był jeden. Kontury przedmiotów i ludzi były jasno zielone i przy każdym ruchu te kontury rozmazywały się smużąc lekko, ludzie się jeszcze różnili od siebie ich ciała mieniły się dodatkowo kolorami czerwieni, czerni, niebieskiego i purpury. Ich ciała stawały się raz po raz przeźroczyste i widać było pulsujące serce, żyły a nawet i kości, różnili się jeszcze czymś w rodzaju aury, dymna poświata otaczająca ciało. W kącikach oczu zobaczył jeszcze czerwono-srebrno-zieloną poświatę… Zemdlał.

Walka dobiegała powoli końca w dziesięć minut po pojawieniu się nauczycieli zjawili się Aurorzy, udało się schwytać tylko sześciu śmierciożerców, reszta uciekła.
Głowa go bolała jakby go koń kopnął, otworzył oczy i natychmiast tego pożałował, bo ostra biel aż go oślepiała. Zapewne znajdował się w Skrzydle Szpitalnym. Ponowił próbę i otworzył oczy, faktycznie był w Skrzydle. Westchnął rozglądając się, był sam. Może to i lepiej? Wstał i ubrał się a następnie wymknął się z pomieszczenia. Szedł korytarzem rozmyślając nad tym, co się z nim działo, przeklął w duchu swą słabość, to było dziwne... przyjemne a jednocześnie złe uczucie. Nie widział wszystkiego, ale za to odczuwał każde emocje i z pewnością nie należały one do niego. Zaczął obawiać się, że znów to się powtórzy, a co będzie, jeśli będzie to podczas lekcji? Kto go powstrzyma w tedy, Dumbledore? Może, ale czy nie będzie za późno?
Przeszedł przez dziurę pod portretem nawet nie podając hasła, gdy tylko wszedł w Pokoju Wspólnym zapanowało milczenie wszyscy gryfoni wpatrywali się w niego.

– Harry? Co ty tu robisz? Powinieneś leżeć w Skrzydle… – Hermiona zamilkła pod jego spojrzeniem.

– Wyglądasz jakby cię Sklątka połknęła i wydaliła – powiedział Victor – jak się czujesz?

– Jak po czołówce ze smokiem. Czym dostałem i od kogo?

– Cóż, dostałeś zaklęciem Niewidzialnej Pięści, a sprawcą tego jest.… – Zaczęła Hermiona.

– Jestem ja – odezwała się cicho panna Varriel.

– Czyli chyba muszę ci podziękować, a więc Dzięki. – Powiedział ku zdziwieniu wszystkich Harry.

– Nie ważne – dodał widząc ich zdziwione miny.

– Długo byłem nieprzytomny?

– Niecałą godzinę – wyjaśniła Cathy.

– Chodźmy coś zjeść, zrobiłem się głodny – zaproponował w końcu Ron.

– A kiedy ty nie byłeś – powiedziała złośliwie Granger.

Idąc do Wielkiej Sali wszyscy się Potter’owi przyglądali i pokazywali palcem a nawet usuwali z drogi jakby miał ich za moment pożreć. W sumie miało to i swoje dobre strony.

– Co oni tak się gapią? – Spytał Wybraniec.

– Wiesz, cała szkoła wie o tym ataku no i parę osób widziało jak walczyłeś i muszę pogratulować ci dobrego stylu. No, ale wracając do twojego pytania. Ktoś wygadał się, że torturowałeś śmierciojada, ktoś inny dodał, że śmiałeś się jeszcze do tego. Trochę dodali jeszcze od siebie też.

– Boją się ciebie – dodał po chwili Black.

– Czuję się jakbym wrócił do drugiej klasy. – Mruknął chłopak.

– Potter! – Usłyszeli za sobą nienawistny głos.

– Łaaaa. Malfoy, prawie się przestraszyłem – powiedział z sarkazmem. – Chcesz coś konkretnego, czy tylko chciałeś się przywitać?

– Przez ciebie mój ojciec leży w Mungu! Zapłacisz za to!

– Wyślę mu kwiaty – odparł beznamiętnie wybraniec.

– Podobał ci się pobyt u Czarnego Pana?

– Skąd to wiesz Malfoy?! – Spytał szybko Black, na co ten uśmiechną się półgębkiem.

– Mam swoje źródła. Już wkrótce spotkasz się ze swoimi szlamowatymi starymi! – Syknął z pogardą.

Harry błyskawicznie wyciągnął różdżkę a drugą walnął ślizgona w nos gruchocząc mu go, następnie przystawił mu koniec różdżki do gardła.

– Powtórz to łajzo!

– Co ty wyprawiasz Potter?! Puść go natychmiast! – Usłyszał za sobą lodowaty głos Mistrza Eliksirów. – Minus dwadzieścia punktów od Gryffindoru. Draco idź do Skrzydła Szpitalnego, a ty Potter do mojego gabinetu!

Chłopak chcąc nie chcąc poszedł za nauczycielem, Snape chyba nie był w najlepszym humorze, z resztą, kiedy w ogóle miał dobry? Doszli szybko do gabinetu nauczyciela i zamknęli za sobą drzwi.

– Rozmawiałem niedawno z Dyrektorem i mam ci do przekazania wiadomość...

– Mam wrażenie, że nie spodoba mi się ona – powiedział chłopak.

– Raczej tak, bo mi też nie przypadła ona do gustu. Mianowicie, wznawiamy lekcje Oclumencji.

– Psia jego mać! – Zaklął pod nosem chłopak. – Ja to mam fart, nie ma co!

– W rzeczy samej Potter. Zajęcia będą codziennie o dziewiętnastej – chłopak jęknął i z niechęcią przytakną na zgodę nie mając innego w prawdzie wyboru.

– Skoro już tu jesteśmy, to nie zaszkodzi poćwiczyć – uśmiechnął się wrednie nauczyciel – nieprawdaż, Potter?

– Drań – mruknął chłopak pod nosem.

– Mówiłeś coś, Potter?

– Nie, nic.

– Zaraz zobaczymy. Legilimens – dodał cicho.

Snape’a zalała fala obrazów, przeplatały się ze sobą tworząc wir kolorowych smug. Po chwili wir zaczął zwalniać ukazując przeróżne sytuacje z przeszłości. Zagłębił się mocniej w umysł chłopaka. Zobaczył jak zawzięcie ćwiczy swoje ciało. Potem znalazł się w jego pokoju na Privet Drive, widział jak czyta jakąś książkę po chwili rozpoznał, że jest ona o tematyce czarno magicznej. Nagle poczuł, że jest wypychany z umysłu.

Chłopak klęczał na podłodze i dyszał ciężko.

– Udało ci się, ale zbyt późno. Postaraj się to zrobić dużo szybciej...

– Jest pan za silny – wydyszał gryfon.

– Za silny? To samo mógłbym powiedzieć o Czarnym Panu on jest mistrzem w te klocki, rekinem wśród rybek a jakoś potrafię ochronić to, co chcę i podsunąć mu nic nieznaczące informację. A teraz wstawaj Potter, Legilimens!

Tym razem patrzył jak rzuca czarno magicznymi zaklęciami w manekina, jak jego wygląd trochę się przez nią zmienił. Minęło pięć minut nim chłopakowi udało się wyrzucić intruza ze swojego umysłu.

– Widzę, że załapałeś jako tako, dobrze. Widziałem też, że maczasz paluszki w Czarnej Magii – powiedział chłodno, – po co ci to?

– Nie pańska sprawa, profesorze – odparł wcale nie cieplej.

– Powinienem powiedzieć o tym dyrektorowi...

– Powodzenia – przerwał mu Harry – niczego to nie zmieni. Robię to dla siebie a nie dla Niego!

– Zdajesz sobie sprawę, czym to grozi mam nadzieję.

– Tak, profesorze. Zdaję i mimo to nie zrezygnuję. Moja sprawa jak ją wykorzystam! – Chłopak powoli się irytował tą rozmową.

– Czasem używanie jej w dobrych intencjach nie zawsze jest dobre, Potter. Bywa tak, że jest zupełnie inaczej niż sądzimy, pamiętaj o tym. Możesz już iść, Potter.

Chłopak bez słowa opuścił gabinet Mistrza Eliksirów, uciekły mu dwie godziny OPCM-u a teraz miał Transmutacje. Stwierdził, że nie ma sensu iść na resztę lekcji, z resztą był zmęczony po Oclumencji ze Snape’em. Więc poszedł nad staw, usiadł pod dużym dębem opierając się o jego masywny pień, sięgnął do wewnętrznej kieszeni szaty i wyciągnął z niej paczkę papierosów. Zaciągał się powoli delektując uspokajającym smakiem. Sięgnął do torby po mały nożyk następnie rozejrzał się dookoła i już po chwili trzymał w ręce kawałek grubego patyka w kształcie litery „S”. Delikatnymi ruchami noża zaczął w nim strugać. Nie zauważył, że ktoś się do niego dosiadł.

– Witaj Harry – spokojny głos Dumbledore’a oderwał go od zajęcia.

– Dzień dobry – odparł nie patrząc na niego, chłód w jego głosie zdekoncentrował chwilowo dyrektora.

– Jak minęła lekcja Oclumencji z Severus’em? – Odezwał się odzyskując rezon

– W miarę szybko, przynajmniej było lepiej niż ostatnim razem.

– Cieszę się – zachichotał. – Powiedział mi też coś, co mnie trochę zaniepokoiło… Wiesz, o czym mówię?

– Jeśli ma pan na myśli uczenie się Czarnej Magii „prywatnie”, to nie odciągnie mnie pan od tego.

– Powiedział chłodnym głosem spoglądając na dyrektora.

– Uczenie się tego w szkole a samemu to różnica. Niepokoi mnie to.

– Niepotrzebnie! Niech się pan nie martwi, nie zamierzam wygryźć Voldemorta.

Przerwał na chwilę struganie, aby sięgnąć po drugiego papierosa.

– Palisz? Nie wiedziałem – powiedział ze zdziwieniem Albus.

– I tak powinno być – odparł chłopak zaciągając się.

– Palenie zabija – rzekł dyrektor jakby to miało jakieś znaczenie dla „palacza”.

– Na coś trzeba umrzeć. – Mruknął wypuszczając chmurę dymu.

– Zmieniłeś się Harry – Westchnął dyrektor po chwili milczenia. – I nie wiem czy to nie przez porwanie cię w wakacje.

– Po części – mruknął chłopak, – ale to Pan mnie pierwszy zmienił. Okłamywał mnie pan na każdym kroku aż do końca Piątej klasy… Zastanawiam się czy gdybym nie poleciał do Ministerstwa Magii to też by pan mi powiedział prawdę?

W jego głosie wyczuć można było żal i gorycz. Przerwał swoje zajęcie i spojrzał w oczy dyrektorowi. Nie widział już w nich tych wesołych iskierek.

– Popełniłem błąd, wielki błąd i bardzo tego żałuję – Harry dostrzegł, że to prawda – chciałbym to jakoś naprawić, odzyskać twoje zaufanie, które przez to straciłem… Żeby było jak dawniej.

Gryfon nie dostrzegł kłamstwa w jego oczach, zastanawiał się czy dać mu drugą szansę i zacząć wszystko od nowa.

– Powinienem teraz napluć panu w twarz, ale być może i ja teraz popełniam błąd dając panu drugą szansę. Na zaufanie będzie musiał pan zasłużyć i wątpię, aby całkiem odbudowane zostało to, co pan zniszczył. Nie potrafię zapomnieć profesorze… nie mogę i nie chcę.

– Rozumiem cię i dziękuję za daną mi szansę, wiedz, że nie popełniasz błędu.


* * * * *


Harry obudził się nagle szybko stając na nogi, nie wiedział, jaki był tego powód ani, co go obudziło. Przetarł oczy i gdy je znów otworzył omal nie krzyknął ze zdziwienia. Bowiem nie znajdował się w łóżku ani nawet w Hogwarcie. Stał na piaszczystej ścieżce tuż przed ogromną kilku metrową bramą z czarnego kamienia. Za jego plecami nie było nic… Jakieś dwa metry za nim kończyła się ziemia niknąca w rozgwieżdżonym nocnym niebie. Po chwili zastanowienia pchnął masywne wrota, które otwierając się nie wydały żadnego dźwięku, nawet wiatru nie było w tym dziwnym miejscu. Wyszedł na trawiastą, otoczoną przez wielkie, stare i wyschnięte dęby polanę. Droga przywiodła go do miejsca, z którego mógł oglądać piękno ogromnego zamku o czarnych murach z mnóstwem wieżyczek i gotyckich oknach. Harry nigdy w życiu nie widział głębszej czerni. Szare liście nawet nie drgnęły, gdy przechodził. Nawet powietrze, wydawało się martwe. Stopy rozbijały popiół przytulony do ździebeł trawy. Przymrużył oczy.

W drzwiach zamku plecami do niego stał ktoś. Miał długie i czarne włosy, nosił na sobie srebrno-czarną zbroję z licznymi kolcami, na plecach nosił zielony płaszcz. Chłopak powoli zbliżał się do niego.

– Przepraszam pana – zaczął niepewnie.

Mężczyzna powoli z ociąganiem odkręcił się do niego twarzą.
Harry aż cofnął się kilka kroków w tył i upadł na plecy z wyrazem głębokiego szoku na twarzy. Mężczyzna zbliżał się powoli do niego, a tym kimś był… On sam. Harry z szokiem wpatrywał się w swojego sobowtóra, choć jego twarz była trochę inna, bardziej przerażająca i mroczna. Jego oczy błyszczały jaskrawą zielenią. Był przerażający, aż paraliżował strachem. Sobowtór uśmiechnął się drapieżnie a oczy błysnęły mu groźnie. Przybrał pozycję jakby szykował się do skoku i powiedział jakieś słowa w niezrozumiałym języku. Jego głos był dziwny, metaliczny jakby wydobywał się z jakiejś zimnej otchłani.

Harry’ego całkowicie sparaliżował strach, nie mógł się ruszyć, nie mógł nawet krzyknąć. Jak na zwolnionym filmie patrzył jak tamten wybija się w górę i łukiem opada na niego. Oczy chłopaka rozszerzyły się w przerażeniu, gdy ciało napastnika zmieniło się w smoliście czarną bestię z srebrnymi pasami, jego upiorne oczy błyszczały jakby były ogniem. Leciał z sykiem szczerząc ostre jak brzytwa zębiska, wyciągnął przed siebie łapy z ostrymi szponami a ogon chłostał powietrze niczym bat.. Ostre szpony rozrywały jego ciało na strzępy, krew tryskała wszędzie plamiąc ziemie dookoła. Ból był porównywalny do tego, jaki odczuwał podczas tortur Voldemorta, jeśli nie większy. Monstrum nachyliło swój łeb na równi z jego głową a jego pysk wykrzywił się w czymś, co miało być uśmiechem obnażając rząd długich na palec kłów. Otworzył szeroko pysk i Harry’ego aż zemdlił odór wydobywający się z niego. Wiedział, co za chwilę się stanie, że jego koniec nadszedł. Może tak będzie lepiej? Łeb potwora opadł błyskawicznie zatrzaskując swoją paszczę…

Obudził się cały zlany zimnym potem, w głowie mu wirowało i było mu niedobrze. Otumaniony pobiegł do łazienki i zwymiotował kilka razy. Obmył twarz zimną wodą i spojrzał w lustro, był blady i lekko dygotał, wciąż czół odór oddechu stwora, ale przecież to nie możliwe, jak? Przecież to był tylko sen! A może nie był on snem?
Wziął kilka głębszych oddechów i ponownie zwymiotował. Wyszedł z łazienki, spojrzał na zegarek, na którym widniała Druga dwadzieścia dwie. Zrezygnowawszy z dalszej nocy w łóżku wymknął się z wieży i poszedł na swoje ulubione miejsce.

Skryta w cieniu Zakazanego Lasu postać obserwowała czarnowłosego młodzieńca, który przed chwilą usiadł na jednej z baszt zamku, właśnie powróciła ze zwiadu okrążając granice pola antydeportacyjnego. Wpatrywała się w postać błyszczącymi czerwonymi oczami, coś ją zaniepokoiło w nim, coś się zmieniło. Skupiła się i uwolniła swoją magię, skupiła się teraz na postaci chłopaka i odczytaniu jego aury, i miała rację sądząc, że coś jest nie tak. Mianowicie, moc wybrańca była lekko wzburzona i stała się wyraźniejsza. Postanowiła, że powiadomi o tym swojego ojca i to jeszcze tej nocy. Wycofała się w głąb lasu i znikła wśród jego cieni.

Harry rozłożył się i utkwił wzrok w bezchmurnym niebie. Rozmyślał nad tym, co mu się śniło, to było takie realistyczne, jakby naprawdę tam był, a może to On był tą bestią? Przypomniał sobie, co się z nim działo podczas ataku na Hogsmeade. Przełknął głośno ślinę.

– Co się do jasnej cholery ze mną dzieje?! – Powiedział ze złością waląc pięścią w ziemię.

– Wszystko w porządku? – Usłyszał jakiś czas później zdziwiony głos. Nawet nie drgnął.

– Zależy jak na to patrzeć – odparł dopiero po chwili.

– Chcesz pogadać?

– Nie ma, o czym Vic, miałem po prostu zły sen to wszystko – mruknął zaciągając się papierosem.

– Mogę? – Spytał a Potter przytakną nie bardzo rozumiejąc, o co chodzi przyjacielowi.

Black usiadł obok sięgając po paczkę fajek i wydobył z niej jednego. Potter patrzył na to ze zdziwieniem.

– Ty palisz? – Zapytał zdziwiony.

– Od czasu do czasu i dla towarzystwa – wyjaśnił – lubię ten sport.

– Śniło ci się kiedyś, że umierasz, że zostajesz zabity? – Zagadnął jakiś czas później zielonooki.

– Nie, – choć w jego przypadku było trochę inaczej, to on zabijał – a tobie coś się takiego śniło?

– Dlatego tu jestem – odparł. – To było takie realistyczne jakby działo się na prawdę.

– Matrix cię więzi Neo – zażartował Black.

– To nie jest śmieszne, czułem się jakbym naprawdę umierał a tym zabójcą… B… Nie ważne.

– To był tylko sen Harry i nic więcej. Wiesz na smutki najlepszy jest alkohol, zwijaj dupsko złociutki idziemy się nawalić.

– Nie cierpię, jak ktoś nazywa mnie złociutkim!

– Już nie będę… złociutki.

Następnego dnia zielonookiego coś obudziło w Pokoju Wspólnym. Miał do tego wielki ból głowy powszechnie zwanego Kac. Leżeli rozwaleni w fotelach przy kominku na przeciw siebie a na małym stoliku stało parę pustych butelek. Harry potoczył nieprzytomnym wzrokiem po pomieszczeniu szukając źródła hałasu, który go obudził… Tik Tak, Tik Tak…

– Co to za potworny hałas? Ktoś kombajnem tu jeździ czy jak?! – Mruknął Victor.

– To zegar na ścianie – wyjaśnił Harry po odnalezieniu winowajcy.

– Która godzina – zapytał sennie towarzysz.

Harry przyjrzał się uważnie urządzeniu mrugając zawzięcie oczami i wytężając skacowany mózg, po niecałej minucie szybko przeliczył na palcach i powiedział:

– Siódma – palcami pokazał, że jest dziesiąta.

– Dwunasta – poprawiła go Hermiona, która właśnie wpadła do PW. Harry podrapał się po łepetynie. – Ale byłeś blisko.

– Właśnie – przytaknął – dwunasta.

– W dzień, czy w nocy? – Spytał Black.

– Jak otworzysz oczy to się dowiesz – powiedziała ironicznie dziewczyna.

Chłopak zrobił jak powiedziała i natychmiast je zamknął oślepiony jasnym światłem.

– Cholera, dzień! Co za cham mnie budzi o tak wczesnej porze?

– To zegar na ścianie – wyjaśnił po raz drugi Potter.

– Przypomnij mi żebym go wywalił za okno – powiedział sennie Black i ponownie zapadł w sen.

Hermiona wywróciła oczami mrucząc coś o młodych alkoholikach i znikła na schodach prowadzących do dormitorium dziewcząt..

Harry wstał po chwili i poszedł do łazienki, w tym czasie Hermiona i Cathrina rozłożyły się na wygodnej sofie i nasłuchiwały.

– A wy, co tak czatujecie? – Spytał się ich Black leniwie przeciągając w fotelu.

– Zaraz się dowiesz – odparły wrednie – pięć, cztery, trzy…

Harry zdjął ubranie i zakręcił kurek od gorącej wody, woda parowała a w powietrzu unosiła się łagodna woń płynu do kąpieli o zapachu sosny. Wskoczył do wanny.

– Dwa, jeden…

– O KUUUURWAAA!!! – Po całej wieży rozległ się wrzask Potter’a – JAKA ZIMNAAA!

– Idealnie – podsumowały dziewczyny wyjąc ze śmiechu.

– Chyba nie bardzo przemyślałyście ten ruch. Jak myślicie, co Harry wam zrobi jak was dorwie? – Spytał Victor.

– Do dormitorium! – Zarządziła Varriel i obie czmychnęły, czym prędzej na schody.

– Zabije… Uduszę… Porgyze! – Harry zszedł na dół miał tylko ręcznik na sobie i trząsł się jak galaretka, z góry dało się słyszeć śmiechy gryfonów nie mających teraz lekcji. Poszkodowany spojrzał wściekły na Black’a.

– To nie moja robota koleś! Ja byłem tu cały czas. Są tam – wskazał ręką na damską część wieży.

– Zamorduje… Ugotuje… Poszczuje Snape’em! Zjem, wypluje i zakopie – Chłopak wymyślał, co i raz leprze tortury wbiegając do dormitorium dziewcząt.

– Pięć, cztery, trzy, dwa, jeden… – Teraz to Black odliczał jakby zaraz miała wybuchnąć bomba.

W następnej sekundzie rozległy się krzyki i piski dziewczyn po niecałej minucie po schodach zszedł Harry z piszczącą Hermioną przerzuconą przez ramię. Przeszli przez pokój i chłopak zaczął wspinać się po schodach do swojego dormitorium.

– Zabawa – mruknął po odliczeniu Black.

– Hermiono bądź dzielna! – Krzyknęła Cathrina wychylając głowę z innymi dziewczynami na schodach śmiejąc się z jej „nieszczęścia”.

Po chwili był pluski, wrzask gryffonki i salwa śmiechu widowni. Chłopak zszedł po chwili z szatańskim uśmiechem na twarzy. Varriel przełknęła ślinę i nie wiele myśląc przemknęła jak burza przez pokój i uciekła przez dziurę w portrecie.
Chciał już biec za nią, ale w porę powstrzymał go Victor przypominając, że jest tylko w ręczniku.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pon 17:43, 16 Cze 2008  
canducus
Członek Zakonu Feniksa



Dołączył: 11 Maj 2006
Posty: 1527
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: mountain of fire


Oj zajebiaszcze Arciu zajebiaszcze Smile Rozpisałabym się więcej ale nie mam weny w chwili obecnej... ;p


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Śro 14:21, 18 Cze 2008  
Aravan
Potomek Slytherina



Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 804
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Podmroku


Rozdział Szósty: Evereska i Prawda.


Zima przyszła nagle. Mroźna i ostra po paru dniach warstwa białego puchu miała pół metra wysokości a gdzie nie gdzie miała prawie metr. Jakoś nikomu nie kwapiło się wyjść w taki mróz. No z pewnymi wyjątkami, kilkoro pierwszo i drugoroczniaków zdążyło się już rozchorować. Przynajmniej lekcje Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami i Zielarstwo zostały odwołane.

Henry i Dorana obserwowali jak najczęściej tylko mogli swoją córkę i dwójkę jej przyjaciół, a w szczególności Harry’ego. Już wkrótce wyjawią im prawdę i tego się obawiali. Tego, czy „prawda” nie przyczyni się do ich przejścia w świat mroku. Lecz im dłużej obserwowali dzieciaków tym co raz mniejsze mieli obawy. Czas pokaże.

Państwo Varriel postanowili, że powiedzą im wszystko na początku Grudnia. Czyli jutro.

Harry więcej nie miał podobnych wizji do tej, w której „zginął”, cieszyło go to i miał nadzieję, że tak już zostanie. Nie wiedział jednak jak bardzo się myli…

Sobotni dzień miną szybko i nudno słońce zaszło już dość dawno i księżyc w pełni świecił mocno. Trójka gryfonów pogrążonych w głębokim niespokojnym śnie poruszała się nerwowo w swych łóżkach. Księżyc chował się powoli za większą planetą…

Trójka postaci kroczyła błoniami Hogwartu równym tempem nie pozostawiając po sobie na śniegu żadnych śladów, jakby płynęli w powietrzu. Ich twarze skryte były za jedwabnymi czarnymi pół maskami a ich długie spiczaste uszy wychwytywały każdy dźwięk. Wrota zamku otworzyły się bez żadnego dźwięku wpuszczając tajemnicze postacie w swoje mury. Zamek wiedział, kim oni są i po co przybyli.

Harry obudził się nagle, rozejrzał po dormitorium i po upewnieniu, że niczego dziwnego w nim nie ma położył się ponownie i w tedy usłyszał czyjś głos.

– Witaj Harry Potterze.

Chłopak poderwał się błyskawicznie wyciągając różdżkę z pod poduszki i wycelował nią w miejsce skąd wydobył się głos.

– Kim jesteś?! – Głos drżał mu ze strachu.

– Nie obawiaj się mnie, nie skrzywdzę cię.

Łagodny głos „gościa” jakby uspokoił chłopaka, ale nie opuścił różdżki wciąż wpatrywał się w miejsce, z którego dobiegał głos.

– Kim jesteś i czego chcesz?

Przybysz wyłonił się z cienia. Harry wciągnął głośno powietrze, tego się nie spodziewał. Wysoki szczupły mężczyzna o przystojnej smukłej z delikatnymi rysami twarzy i długimi spiczastymi uszami spoglądał na niego jaskrawo zielonymi oczami z pionowymi źrenicami. Jego skóra była ciemno szara o metalicznym połysku a włosy śnieżnobiałe.

– Jestem elfem, Mrocznym Elfem dokładniej mówiąc.

– Słyszałem, co nieco o elfach, ale inaczej sobie was wyobrażałem – powiedział oszołomiony.

– Jest wiele „odmian” elfów – wyjaśnił przybysz.

– Rozumiem, ale nadal nie powiedziałeś, czego chcesz. – Powiedział i popatrzył na śpiących kolegów i zauważył, że niema Victora.

– Śpią magicznym snem a twój przyjaciel jest na dole, nie obawiaj się o niego, niebawem się zobaczycie. A teraz do rzeczy – dodał spoglądając na sierp księżyca. – Przybywam tu, aby wyjaśnić ci coś. Otóż, jak zapewne wiesz Czarny Pan poluje na ciebie, ale nie wiesz, jaki jest tego powód.

– Wiem, jaki jest tego powód. Przeszkodziłem mu w zdobyciu świata.

– Tak, ale prawda jest nieco inna niż myślisz.

Elf wziął głęboki oddech i podjął ponownie temat.

– Ty i dwójka twoich przyjaciół jesteście potomkami Mrocznej Trójcy a Lord Voldemort jest prawdopodobnie po części potomkiem jednego z nich. Porwanie ciebie i torturowanie miało na celu jak sądzimy wyrwać ci duszę, tak jak miało się to stać z twoimi przyjaciółmi. Na szczęście nie udało mu się to.

– Zaraz, Mroczna Trójca? Potomkowie, kradzież duszy? O co tu do cholery chodzi?! – Powiedział ogłupiały chłopak.

– Nie mamy czasu na głębsze wyjaśnienia, wszystkiego się dowiesz w Everesce.

– A co to takiego?

– Jest to miasto, w którym miesza kilka różnych ras, elfów i nie tylko. A teraz szybko, pakuj się i ruszamy w drogę.

– Skąd mam wiedzieć, że nie kłamiesz i nie zabierzesz mnie do Voldemorta? – Spytał podejrzliwie.

– Znikąd, po prostu musisz mi zaufać. Jeśli pójdziesz ze mną dowiesz się wszystkiego o sobie i swojej przeszłości, jeśli postanowisz zostać to dalej będziesz żył w kłamstwie i złotej klatce i nigdy nie poznasz prawdy, pewne osoby już się o to postarają, wiesz, o kim mówię, prawda?

– Dumbledore!

– Zgadza się Harry Potterze. On wie dużo o tobie, ale nie powie ci niczego. Zaufaj mi przyjacielu a przekonasz się, że było warto.

Chłopak zastanowił się chwilę. Czy może mu zaufać? A jeśli mówi prawdę i Dumbledore nadal go okłamuje. Prawda, czym jest tak naprawdę prawda? Westchnął, trzeba się tego przekonać, i tak niema nic do stracenia. Chciał dowiedzieć się czegoś więcej o sobie i swojej przeszłości, może ten… Elf mu to umożliwi?

– W porządku, idę. – Jednym machnięciem różdżki spakował wszystkie swoje rzeczy i przebrał się w strój, w którym chodzi za dnia. – Jestem gotowy.

– Wyśmienicie – powiedział elf i położył mu rękę na ramieniu a na jego twarzy wpłynął uśmiech zadowolenia.

Ich ciała stały się przeźroczyste, kontury postaci zafalowały i wypełniły się złotymi punkcikami światła, które na koniec zamigotały i znikły.

Niemal natychmiast na kamiennej ścieżce między półmetrowej wysokości żywopłotem zamigotały maleńkie punkciki światła, złote błyski zaczęły łączyć się ze sobą, zlewając się wreszcie w dwie postacie wysokiego Mrocznego Elfa i Harry’ego Potter’a. Chłopak rozejrzał się ciekawie oglądając przepiękne miasto skąpane w ciepłych promieniach słońca. Domy wyglądały jak w czasach średniowiecza połączone ze stylem gotyckim, soczyście zielone trawniki, wspaniałe drzewa i przepiękne ogrody, przed nimi jakieś pół kilometra dalej stał duży zamek z białego kamienia z kwadratowymi i okrągłymi wieżyczkami otoczony był również białym wysokim murem.

– Witamy w Everesce – zagadnął wesoło elf. – Ten zamek przed nami to Akademia Broni i Magii zwana Bastionem Wojennej Sławy, tam szkolimy elfy i krasnoludy w walce bronią białą, posługiwaniu się magią i w wielu innych dziedzinach.

Gdy byli jakieś sto metrów od bramy wejściowej za ich plecami zmaterializowały się dwie postacie a za raz za nimi kolejne dwie.

– Nie dosłyszałem twojego imienia – odezwał się jak dotąd milczący chłopak.

– Bo go nie podałem – zaśmiał się cicho elf – na imię mi Aurivel Elaithian zwany Tancerzem Cieni.

– Tancerzem Cieni? – Powtórzył chłopak pytająco.

– Kiedyś ci wyjaśnię. Jestem głównym fechmistrzem, mówiąc prościej „szkoleniowcem” w Akademii i głównym dowódcą wojsk Mrocznych Elfów, coś w rodzaju waszego generała. – Puścił do niego oczko.

– Dokąd idziemy? – Zagadną po chwili Harry.

– Na spotkanie z Radą Sześciu. To władcy trzech innych miast elfich – wyjaśnił szybko elf – Evereska jest obiektem handlowym i szkoleniowym a także mieszkalnym dla trzech ras elfów, krasnoludów, i innych… Na lekcje historii przyjdzie jeszcze czas, właśnie dochodzimy do Sali narad.

Chłopak zamrugał ze zdziwieniem oczami, bowiem nawet nie zauważył, że weszli do środka zamku tak był pochłonięty rozmową z Aurivelem.

W Sali nie było nikogo jeszcze, elf nakazał zaczekać tu na pozostałych i sam znikł za drzwiami. Po kilku minutach drzwi otworzyły się i do środka weszło czworo postaci a dwójkę z nich dobrze znał. I teraz całej trójce nakazano czekać.

– Vic, Cathy! – Zawołał uradowany.

– Harry?! Bałem się, że się nie spotkamy już – powiedział Black rozglądając się ciekawie po jasno oświetlonej komnacie. – Jak myślicie, o co tu chodzi?

– Nie mam pojęcia, co prawda coś mi tam brzdąknęli, ale nie bardzo zrozumiałam – mruknęła Varriel.

Ich rozmowę przerwało wejście sześciu postaci. Dwie w krwistoczerwonych szatach z niebieskim płomieniem na tle otwartej dłoni otoczonych pierścieniem czarnych run. Następna para miała czarno-srebrne stroje z czarnym wspaniałym mieczem skierowanym ostrzem w dół na tle srebrnej tarczy. Ostatnia para miała na sobie ciemno fioletowe szaty z wyszytą harfą w kolorze bordowego kryształu otoczonej sierpem księżyca.

– Witajcie, na imię mi Octavius i jestem przewodniczącym Rady Sześciu – rozpoczął siwobrody elf o niebieskawej skórze. Wiem, że chcecie wyjaśnień i dostaniecie je od waszych opiekunów. – Elf uniósł dłoń w geście uciszenia gryfonów widząc, że Black otwiera usta.

– Niebawem rozpoczniecie szkolenie, każde z was będzie w innym miejscu. Żałuję, że nie możemy dłużej porozmawiać, ale kiedyś znajdę na to czas… Powodzenia przyjaciele.

Po tych słowach czwórka postaci opuściła salę, pozostali jedynie Aurivel i jakaś elfka o identycznym kolorze skóry jak Octavius po chwili drzwi ponownie się otworzyły i wszedł blond włosy elf w ciemno czerwonych szatach ze złotymi zdobieniami, promienie słońca oświetlały jego czerwonawą skórę. Skłonił się wszystkim z gracją przepraszając za spóźnienie.

– No to skoro mamy komplet możemy znikać – oznajmiła elfka. – Pożegnaj się Cathrino.

Dziewczyna przytuliła obu chłopców rumieniąc się przy Potterze, Victor jeszcze dłuższą chwilę patrzył w miejsce gdzie znikła śliczna elfka dopiero szturchnięcie kolegi wyrwało go z tego stanu.

– Obudź się napaleńcu – powiedział złośliwie Harry. – Do zobaczenia za nie wiem kiedy.

– Narazka złociutki! – Krzyknął Black i też znikli tak jak za pierwszym razem, gdy się tu przenieśli.

– Wal sie na ryj – odciął mu się chłopak pokazując mu środkowy palec. Oni też znikli.



* * * * *

Henry Varriel wszedł właśnie do dormitorium chłopców w końcu nadszedł ten dzień, przełknął ciężko ślinę i rozsunął kotary jednego z łóżek… Było puste. Mężczyzna zbladł raptownie nie znajdując bagaży i w tedy dostrzegł karteczkę na stoliku nocnym. Podniósł ją i z obawą zaczął czytać, były na niej tylko dwa słowa: „Ja Wiem!”.

– Boże, miej nas w opiece. – Szepną jeszcze bardziej blady mężczyzna i wybiegł w pośpiechu, nagle zatrzymał się i podszedł do łóżka Victora „Donovan’a” Black’a, też było puste także z pozostawioną karteczką.

– To nie dzieje się na prawdę – powiedział przerażony i błyskawicznie znalazł się w Pokoju Wspólnym.

Po chwili pojawiła się jego małżonka, nie wyglądała na szczęśliwą. Wiedział już, jaka jest odpowiedź.

– Uciekli – powiedział na głos to, co oboje teraz myśleli.

W ciągu kilkunastu minut powiadomili wszystkich wtajemniczonych i szli teraz do gabinetu Albus’a Dumbledore’a.

– Coś się stało moi drodzy, że kazaliście im tu przyjść – powiedział pogodnym głosem dyrektor.

– Istotnie. To znaleźliśmy na łóżkach trójki uczniów, chyba domyślasz się, których? – Henry rzucił mu na biurko trzy karteczki na pierwszej było „Ja wiem”, na drugiej „Nie szukajcie nas, bo wam sienie uda” i trzecia „Nie opuszczę przyjaciela”. Dyrektor przeczytał je i zbladł momentalnie.

– Kto im powiedział?! – Zapytał ostro.

– Sęk w tym, że nikt im tego nie mówił, nie mamy pojęcia skąd się o tym dowiedzieli i od kogo i ile wiedzą – powiedziała nadal blada Dorana.

– Voldemort? – Spytał Remus.

– Nie sądzę, ale biorę to pod uwagę. Zaraz, gdzie jest Xanatos i Niferen?

– Nie łudź się, Albusie. Oni im nie powiedzieli – powiedziała cicho Viconia. – Zginęli w zasadzce śmierciożerców pięć miesięcy temu. Przynajmniej Voldemort stracił przez to najlepszy oddział.

– Przykro mi to słyszeć – wypowiedź dyrektora przerwała ponownie matka Victora.

– Jeśli coś się stanie mojemu synowi to przysięgam na własną krew, że cię zabije! – Jej głos był twardy i ostry niczym miecz. Po jej policzkach spływały gorące łzy, odwróciła się i ruszyła do drzwi.

– Cały Zakon Feniksa będzie ich szukał, znajdziemy ich całych i zdrowych – zapewnił ją siwobrody starzec.

– Wypchaj się nim! To wszystko jest twoją winą starcze! Sama będę ich szukać… – Wyszła trzaskając drzwiami.

* * * * *

Harry i jego przyszły nauczyciel siedzieli w pokoju tego pierwszego, Aurivel obserwował stojącego przy oknie chłopaka z wygodnego fotela. Gryfon z zafascynowaniem patrzył przez przestronne okno na miasto, księżyc błyszczał wysoko na mrocznym niebie oświetlając mu twarz. To był przepiękny widok, mimo nocnej pory miasto żyło jak za dnia. No właśnie słońca nigdy tu nie ma jak się dowiedział. Dom Aurivela Elaithiana był trzypiętrowym budynkiem prosto i zarazem gustownie urządzonym jak na dość bogatego i wpływowego elfa, posiadał też stajnię na sześć koni, w której stało obecnie dwie białe klacze a jedna miała brązową plamkę na czole i jeden ogier o ciemno szarej sierści. Jego małżonka Selea była pogodną, energiczną kobietą i była najlepszą uzdrowicielką w mieście. Prowadziła nawet przytułek dla chorych i rannych, jeśli tacy byli a czasem bywali tacy. W domu pielęgnowała wspaniały ogród. Oprócz domu i ogrodu posiadali sporo żyznej ziemi za miastem oraz niewielki las z różnych odmian drzew a pomiędzy nimi stała drewniana leśniczówka z drewnianym długim stołem i dwiema ławkami przy nim. Po lewej stał kamienny kominek przypominający niską studzienkę ze specjalnymi mocowaniami do upieczenia dzika lub innej zwierzyny. Plac wokół leśniczówki miał jakieś pół hektara pokryty zieloną soczystą trawą; rosło tam trochę samotnych drzew i krzewów był tam także staw z pluskającymi w nim rybami i krótkim pomostem. Cały teren ogrodzony był półtorametrowym drewnianym płotem z jedną skrzydłową bramą, a za nią biegało stado pięknych o lśniącej różnobarwnej sierści koni. Stadnina liczyła jakieś sto wspaniałych wierzchowców.

Harry westchnął cicho i odwrócił się do nauczyciela.

– Czas na wyjaśnienia – zaczął powoli elf. – Zacznę może od tego, że jesteś Mrocznym Elfem.

– Słucham? – Zdziwił się mocno chłopak.

– To będzie długa rozmowa, nie przerywaj mi proszę cokolwiek byś nie usłyszał, na pytania przyjdzie czas potem – odpowiedziało mu skinienie głową. – Dziękuje. Sam nie wiem, od czego mam zacząć, to dość skomplikowana sprawa. Wszystko zaczęło się dziesięć tysięcy lat temu, za czasów istot zwanych Avatarami, powiadają, że byli pół bogami. I nikt nie wie skąd przybyli. Mieszali się do spraw śmiertelników, elfów i innych ras. Niektórzy nawet z okrucieństwem. Był to czas największego chaosu w całej historii Srebrnych Marchii.

Avatarów nagle dopadła plaga zwykłych ludzi - śmiertelność. Mystra bogini magii została zniszczona, a jej moc wchłonięta przez ziemię, sprawiając, że magia zaczęła działać w sposób niemożliwy do przewidzenia. W ten sposób powstały rejony dzikiej magii i pozbawione magii. Tymora pojawiła się w swej świątyni w Arabel i uważa się, że tylko z powodu jej obecności miasto Leśnych Elfów przetrwało. Ibrandul, bóg jaskiń i wszystkich krasnoludów, został zabity przez Behaveleusa boga śmierci, a jego moc wchłonięta.

Helm zachował swe boskie moce po zwycięskiej walce z innym Avatarem i strzegł drogi do zewnętrznych sfer. Nie wypełnił tego zadania i dlatego winą się go obarcza za zniszczenia, jakich dopuścił się Behaveleus. Shaundakul, bóg nocy i Nocnych Elfów starł się w walce i zwyciężył awatara pomniejszego bóstwa orków. Silvanus, bóg Tajemnego Ognia poświęcił się dla wiecznej ochrony Krwawych Elfów. Później Czerwony Rycerz Wealdath pojawił się w Tethryrze mieście Złotych Elfów i pomógł mieszkańcom w walce z potworami atakującymi ich.

Ramman, bóg wojny stracił moce na rzecz Lolth, bogini Drowów i sprzymierzeńczyni Behaveleusa.

Clangeddin Srebrnobrody, człowiek i przodek Merlina Wspaniałego z powodu nieporozumienia starł się z Labelasem Enorethem swoim przyrodnim bratem i pokonał go, po czym ukrył się wśród zwykłych ludzi.

Awatar Iyachtu Xvima miał półdemonicznego syna Brenaxara z Drowką, został uwięziony przez syna, który chciał przejąć jego moce w lochach własnego zamku, gdy się mu to udało został wygnany przez Lolth i Behaveleusa do innej sfery bez możliwości powrotu.

Bhaal, bóg morderstwa i twój przodek, był w czasie Wojny Avatarów bardzo osłabiony i istniał tylko jako mordercza siła, tego dowiedzieliśmy się na kilka lat przed jego śmiercią, ponieważ posługiwał się innym imieniem i nie miał cielesnej formy, do czasu. Ta mordercza siła mogła przejmować kontrolę nad żyjącymi. Kiedy Lolth wyzwała Torma, boga Kryształowych Elfów, Czarny Lord – Behaveleus – zabił prawie wszystkich Avatarów i wchłonął ich moc, jeszcze bardziej osłabiając Bhaala.

Bhaal zawarł przymierze z panem Dziewięciu Piekieł, obiecał, że podzieli się z nim mocami, jeśli da mu ciało. Udało mu się także odnaleźć jedną z tablic losu. Nie mogę ci zdradzić, czym ona jest, bo sam nic więcej o niej nie wiem. Jednak na moście Lolth została pokonana przez Dur’votha boga Mrocznych Elfów i uciekła do Otchłani pozostając tam do dziś, który dokonał dzieła mieczem o nazwie Oprawca, który należał do awatara Silvanusa, miecz jest teraz w świątyni Krwawych Elfów. Zwycięzca wchłoną część mocy pokonanego, ale reszta spłynęła do Wijącej się Wody i ją zatruła. Nad jej brzegiem mieszkają Szare Elfy i ich bogini zwodzenia i iluzji Leira, została zabita przez Bhaala, a jej moce zostały przez niego wchłonięte. W końcu twojemu przodkowi podstępem udało się zabić Behaveleusa, lecz większość mocy dostał pan Dziewięciu Piekieł…Mimo to Bhaal stał się potężny, ale i słaby zarazem do podróżowania między strefami. Setki lat później w nowym ciele Mrocznego Elfa, wtedy przybrał te imię, Bhaal. Pragnieniem władzy i większej potęgi zyskał przydomek Pana Mordu. Dwa i pół tysiąca lat temu doprowadził do wygnania nas, Krwawych i Nocnych Elfów – tego dowiesz się z książek, zresztą to i tak było w wielkim skrócie, bo przez rok musiałbym ci to tłumaczyć bez snu.

Pozwolił chłopakowi na przetrawienie usłyszanych wiadomości i po kilku minutach podjął dalszą opowieść.

– Jak przy naszym pierwszym spotkaniu powiedziałem ci, ty i twoi przyjaciele jesteście potomkami Mrocznej Trójcy, otóż ową trójcą był Bhaal i dwoje jego uczniów zwanych Zaprzysiężonymi, możliwe też jest, że Voldemort z kolei jest potomkiem jednego z nich, którego to niestety nie wiemy, jeśli istotnie tak było to zapewne wie jak przejąć wasze moce. Zyskałby w tedy ogromną moc, moc, która wystarczyłaby mu do podróżowania między sferami i nikt nie mógłby go pokonać. Ty jesteś potomkiem Bhaala i na tym się skupimy. Posiadasz największą moc a to za sprawą tego, że w twoich żyłach płynie krew jeszcze Krwawych i Nocnych Elfów:

Nocnych ze strony matki. Krwawych i Mrocznych ze strony ojca, który pochodził z prostej linii Bhaala. Pan Mordu nie był prawdziwym Mrocznym elfem, więc postarał się, aby jego potomek był. Jego właśnie syn Mroczny Elf o imieniu Suldan z królewskiego rodu Esellarów, ożenił się z bogatą szlachcianką Krwawych Elfów Alamariel z tej linii wywodzi się twój ojciec, James Potter. Ich ród trwał dalej, ale już bez możliwości przejęcia tronu. Jako, że Bhaal miał jednego Syna – wyraźnie zaakcentował słowo „syn” – ród Esellarów miał tylko mężczyzn. Później, gdy ród Esellarow zmienił się na Potterów, jakieś siedemset lat temu, Cymersus Esellar poślubił Nocną Elfkę, Nimuenę i zmienili nazwisko właśnie na Potter i tak pozostało aż do twojego ojca… James był wspaniałym czarodziejem o znacznie większej mocy niż przeciętny człowiek, dlatego przydzielono mu „opiekuna”… Twoją matkę. Zakochali się w sobie. Elfy dowiedziały się o tym i wygnali Xirię, wiążąc ją przysięgą milczenia. Zamieszkała z twoim ojcem zdradzając mu jedynie kilka wskazówek i na szczęście sam wszystko odkrył, jakoś. Przybrała imię Lily Evans podszywając się pod uciekłą z domu 15-letnią siostrę Petunii. Szczęście, że były podobne do siebie. Twoi rodzice ukończyli szkołę, pobrali się, a potem pojawiasz się ty.

Dodam jeszcze, że po narodzinach Suldana, i pierwszych dzieciach Axareusa i Nhergrena kilkoro elfów zapieczętowało magię w nich, oraz wymazało całkowicie pokrewieństwo z ojcami, ale pewne więzy pozostały.

Magia w nich z czasem malała a elfi wygląd zanikał, aż stali się ludźmi o zwykłej mocy magicznej. I tu zakończył się właśnie ród Esellarów dając początek Potterom. To była straszliwa kara za czyny ojców, lecz nie przewidzieli jednego… Magia wcale nie wygasła tylko została uśpiona i przechodziła z ojca na syna aż do ostatniego dziedzica – ciebie, jesteś jedynakiem a twoi rodzice nie żyją – czar powoli przestaje działać, od tej nocy zacznie się uwalniać uśpiona w was magia a wasze ciała zmienią w elfickie. Nie mieli wyjścia, ponieważ byliście kluczem do powrotu Mrocznej Trójcy jeszcze potężniejszej niż przedtem. Musisz też uważać, aby nie stać się kimś pokroju Voldemorta, bo staniesz się taki jak twój przodek, lub jeszcze gorszy pociągając w mrok Victora i Cathrinę.

Harry nie wiedział, co ma o tym myśleć, to wszystko było takie nierealne, dziwne i pokręcone. Całe jego życie było kłamstwem i manipulacjami nim. Od tego wszystkiego rozbolała go głowa, w końcu dotarł do niego cały sens jego słów. Ukrył twarz w dłoniach rozmyślając nad tym, co usłyszał. Więc tamta wizja i to, co się z nim działo podczas ataku na Hogsmeade nie było przypadkiem. Chciał już o tym wspomnieć, ale postanowił, że zachowa to dla siebie przez jakiś czas. Musiał się z tym wszystkim oswoić i na spokojnie przemyśleć.

– Czy ktoś jeszcze o tym wiedział? – Zapytał się odległym głosem Aurivela.

– Tak, najbliżsi przyjaciele twoich rodziców, ale wiedzieli jedynie o tym, że jesteście potomkami Mrocznej Trójcy i kilka mniej istotnych szczegółów. Oczywiście państwo Varriel i Black wiedzieli to samo. Jedynie twoi rodzice znali całą prawdę.

– Kto? – Dopytywał się chłopak.

– Remus Lupin, Hagrid, Peter Petergrew,…

– Dość! – Przerwał mu ostro chłopak a głos za chwilę przybrał bezbarwny ton. – Czemu nic nie powiedzieli? Dlaczego?!

– Tu mogę się tylko domyślać – odparł spokojnie elf – być może też zobowiązani byli przysięgą? Lub czymś podobnym. Nie wiem.

– A wy? Czemu dopiero Teraz nas „uświadomiliście”? – Sarkazm w jego głosie mógłby konkurować ze Snapeowym.

– Chyba przez przepowiednie, ale mogę się też mylić.

– Znam ją, Dumbledore mi powiedział pod koniec piątej klasy – mruknął posępnie Harry.

– Nie o tą mi chodzi.

– Stop! To jest Inna? – Czuł jak rośnie mu bryła lodu w brzuchu.

– Tak, i też ją słyszałeś jak wszyscy tego dnia w Hogwarcie…

– Pieśń Tiary Przydziału – powiedział bardziej do siebie niż do Aurivela. Elf skiną głową na potwierdzenie jego słów.

– Czyli według jej słów mam zostać królem?

– Tak, jeśli zechcesz. Jesteś szlachetnej krwi, ostatni z królewskiego rodu. Większość przepowiedni to tylko wskazówki. Sam zdecydujesz jak je wykorzystać. Obecnie władzę ma namiestnik, jest chciwy i ma gdzieś państwo, ty chłopcze masz prawo do korony a namiestnik musi uszanować twoją decyzję…

– Rozumiem. Ale nie pojmuję, jak zjednoczę „braci” pod jednym sztandarem…

– Myślę, że chodzi tu o nasze trzy miasta; Netheril’lias, Anaurilr’ris i Sur’Rhynn.

– I przez nas Mroczna Trójca powróci…

– Jak już powiedziałem, to są tylko wskazówki, od was zależy jak je wykorzystacie.

– Dumbledore. Czy Dumbledore wiedział o tym wszystkim – spytał niespodziewanie gryffon i utkwił wzrok w oknie.

– Mniejszą połowę tego, co na początku ci mówiłem i całe „drzewko” twojego rodu od Bhaala po ciebie. Z przepowiedni znał tylko, że Pan Mordu zginie wraz z dwójką Zaprzysiężonych, i że przed śmiercią spłodzą oni trójkę swych potomków. I ostatni z ich rodu, na których pełna Moc przodków spłynie będą zwiastunami przodka swego powrotu, a ślady ich przejścia znaczyć będzie Chaos… I zataił też fakt, że tarcza twojej matki będzie działała dopóki moc nie zacznie się budzić w tobie.

Twarz chłopaka pociemniała z gniewu a na szybie pojawił się głęboka rysa i z każdą sekundą przybywało kolejnych tworząc „pajęczynę” po chwili rozprysła się na milion drobinek. Wiedział, wiedział! I mimo to kazał mu cierpieć lata upokorzeń u wujostwa, którym nigdy na prawdę nie byli a mógł go oddać chociażby Remusowi pod opiekę.

Elf trochę się przestraszył tym nie kontrolowanym niewielkim wybuchem mocy, ale uspokoił się po chwili widząc, że nic się nie dzieje.

Chłopak upadł na kolana a po jego twarzy płynęły gorące łzy. Płakał razem ze zranioną duszą. W tej chwili stracił wiarę w ludzi, już nigdy nie zaufa żadnemu z nich, nigdy!

– Przykro mi przyjacielu – mówiąc to Aurivel położył mu lewą dłoń na ramieniu a prawą otwartą przyłożył sobie do serca żegnając się po elficku.

W głowie cały czas dźwięczały mu słowa Elaithiana, były jak echo i wracały jak bumerang. W końcu zmorzył go sen. Noc minęła mu szybko i spokojnie obudził się koło dziewiątej. Wstał leniwie zakładając okulary na nos, ze zdziwieniem odkrył, że nie nosząc ich widzi tak samo jak z nimi. Wzruszył ramionami i poszedł do łazienki. Odkrył jeszcze jedną dziwną rzecz… Nie był zły, nie odczuwał jakiejkolwiek oznaki złości… a powinien. Po tym, co wczoraj usłyszał powinien być, co najmniej wściekły, a tu nic. Wychodząc z łazienki usłyszał pukanie.

– Widzę, że już wstałeś, to dobrze. – Zaczął fechmistrz, gdy drzwi się otworzyły – Dziś zaczynamy naukę.

– Dziś? Może być i dziś, przyda mi się jakieś zajęcie – powiedział niemrawo chłopak.

– Nadal jesteś zły? – Spytał Aurivel.

– Nie jestem zły.

– Owszem.

– Nie!

– Jesteś bardzo zły. – Upierał się elf.

– Zrobię się, jeśli będziesz mi w mawiał, że jestem! – Zdenerwował się chłopak w końcu.

– O widzisz? A podobno nie jesteś! – Powiedział ironicznie elf.

– To, od czego zaczynamy, mistrzuniu? – Spytał chłopak zmieniając temat.

– Od kilku informacji.

– Oby były leprze od ostatnich – mruknął gryfon.

– Na początek będziesz się uczył tu razem z moim synem…

– Masz syna? – Zapytał nagle Harry.

– Tak, ma na imię Loganos jest trzy lata starszy od ciebie. Kontynuując… Spędzisz tu pięć może sześć lat.

– Że niby jak?! – Zaprotestował chłopak głośno – pięć może sześć?

– Tak, na miasto zostanie nałożona potężna Pętla Czasu, na Evereskę już nie. W twoim świecie minie równy miesiąc. Pierwsze pół roku będziesz uczył się na okrągło, potem będziesz mógł się widywać z przyjaciółmi, ale tylko w Everesce… Nie pytaj, czemu. Tak już jest i kropka.

– I przez cały ten czas będę się uczył tylko z twoim synem a z przyjaciółmi będę się spotykać w „wolnych chwilach”? A co z przyjaciółmi w Hogwarcie, będą mnie szukać.

– Tylko przez trzy lata, następne prawdopodobne trzy będą z twoimi przyjaciółmi. Co do twojego drugiego pytania, zostawiłem im wiadomość „ja wiem” i myślą, że uciekłeś a twoi przyjaciele postanowili ci towarzyszyć.

– Rozumiem, a czego będę się uczył?

– Materiał ze szkoły zostawimy w spokoju, nie mam zamiaru marnować czasu na marne sztuczki. Tu nauczę cię prawdziwej magii, walki mieczem oraz łukiem i trening fizyczny… Widzę, że już ćwiczyłeś, więc z tym pójdzie nam z górki.

– Ach i zapomniałbym spytać – ton głosu elfa przybrał poważniejsze nuty, co zaciekawiło chłopaka.

– O co? – Spytał.

– Czy nadal chcesz być Harrym Potterem.

– A kim… Chyba nie myślisz, że mam… – Chłopak szybko domyślił się, o co chodzi elfowi – chcesz abym przyjął nazwisko Esellar?

– Zgadza się. Co powiesz na Suldan Veldrin Esellar?

– Suldan – powtórzył szeptem Harry.

– Jesteś nim chłopcze i wiem, że dzięki tobie to nazwisko będzie początkiem dawnego rodu królewskiego, i że oczyścisz je ze skazy Bhaala! Przyjmij ten medalion i bronie twoich ojców.

– Dziękuję – powiedział chłopak nie mogąc zdobyć się na większy gest.

– Te dwa miecze to Soloth i Meberien można je ze sobą połączyć tworząc wspaniałą broń: Dy’Ner – Smoczy Gniew. Soloth to gniew a Meberien to smok. Smoczy Gniew lepiej brzmi od Gniew Smoka, prawda? Z resztą jak wolisz.

– Wspaniałe – zachwycił się młodzieniec. Oba miecze były identyczne, tworzyły delikatny łuk a na końcu rękojeści było z jednej strony płytkie wcięcie przypominające ostry grot strzały a z drugiej identyczny spłaszczony grot wystawał… Były to specjalne klamry mocujące klingi przy złączeniu ich ze sobą i aby je rozłączyć trzeba wcisnąć czerwony kamyk na środku. Taki sam kamyk przypominający wyglądem świecące oko z pionową ognistą źrenicą było w miejscu, w który kończyła się rękojeść a zaczynało ostrze. Połączone wyglądały jak litera „S”.

– To Meffer, ufając mu rzadko spudłujesz – podał chłopakowi wspaniały łuk. o czarnym drzewcu i srebrnej cięciwie.

– A ten amulet? – Zapytał się Potter odkładając długi łuk.

– To rodowy klejnot, królewski herb rodu Esellarów. Noś go z dumą.

Owy amulet przedstawiał okrągły i płaski srebrny dysk o średnicy sześciu centymetrów z czerwonym połyskującym kamieniem z czarnym łbem smoka w środku o pół otwartej paszczy z obnażonymi kłami jakby miał zaraz zionąć ogniem, jego kołnierz z rogów był zdobiony kamieniami szlachetnymi oraz złotem. Kamień pulsował delikatną czerwoną poświatą i czuć było od niego tajemniczą moc a zawieszony był na srebrnym łańcuszku. Harry założył go na szyję.

– Niech i tak będzie – powiedział głośno – od tej pory jestem Suldan Veldrin Esellar!

– Masz jakieś pytania? – Odezwał się po chwili przyszły nauczyciel.

– W sumie to mam. Czym są te całe „sfery”?

– Są to inne światy podobne do tego. My jesteśmy cały czas w twojej sferze tylko nasze światy są ukryte i niedostępne dla innych.

Twój świat nie jest taki mały jak się wam wydaje, jest większy niż myślisz i ukrywa wiele tajemnic i właśnie poznałeś jedną z nich. Sfer jest siedem i można się do nich dostać tylko Magiczną Bramą popularnie zwaną Portalem Sfer.

– Gdzie ona jest?

– Nie wiadomo. – Wzruszył ramionami. – Każdy świat taką posiada. Przed wojną avatarów spokojnie można było się przemieszczać tam i z powrotem, po wojnie już nie. Bramy zostały ukryte i zapieczętowane, jeśli ktoś ma niewystarczającą moc magiczną ginie lub, co gorsza przenosi się prosto do Dziewięciu Piekieł.

– Dziewięć Piekieł? – Spytał chłopak. – Co to takiego, bo nazwa coś mi już mówi.

– To inny świat, jest poza naszymi sferami i jest tylko jeden. Źródło wszelkiego zła i mrocznej magii. Jak sama nazwa wskazuje ma dziewięć poziomów jeden gorszy od drugiego – wzdrygnął się – jest tylko jedno miejsce, które jest trochę podobne do niego, Otchłań.

– Tam gdzie panuje… jak jej tam było? Lolth.

– Zgadza się. Podobno ta drowia suka ma tron z ludzkich kości, śpi na łożu z ciał niewolników i kąpie się w krwi i jest cholernie piękna.

– Widocznie nie stać jej na normalne rzeczy – stwierdził chłopak.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Nie 16:00, 22 Cze 2008  
Aravan
Potomek Slytherina



Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 804
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Podmroku


Rozdział Siódmy: Morderczy Cień



Pierwsze pół roku minęło na ciężkiej harówce ćwiczenia mięśni i kondycji: bieganie,pompki i wiele innych ćwiczeń a nawet i medytacji. Ta medytacja to był pewnego rodzaju sen z przysłowiowymi „otwartymi oczami”, ciało odprężało się a umysł łączył się z otaczającym go światem, dzięki czemu odpoczywał i „obserwował”wszystko dookoła, a gdy ktoś się zbliżał to chłopak o tym wiedział i mógł szybciej zareagować, co prawda przeważnie spał normalnym snem. Powoli w Suldanie* budziły się elfie geny: uszy lekko zaostrzyły i wydłużyły, włosy były szarawobiałe i zachodziły trochę za uszy. I jak powinno być od treningów nabrać masy, lecz jako elf wyszczuplał i urósł troszkę, teraz był postury prawie takiej, jaką ma Aurivel. Jako Mroczny Elf ma ciemno szarą skórę o metalicznym połysku, dzięki czemu z łatwością zamaskuje bliznę w kształcie błyskawicy na czole i tak jak każdy Mroczny ma jaskrawo zielone oczy z pionowymi źrenicami.Ale to jeszcze się wkrótce zmieni…
Tęsknił z Cathriną i Victorem, pocieszał się faktem, że lada dzień się zobaczą. Cały ten czas ćwiczył z synem Aurivela. Loganos był zwariowanym, pełnym energii elfem,był szczupły i wysoki o włosach jak jego ojciec i identycznych jak każdy Mroczny Elf oczach. Przez ten czas bardzo zżyli się ze sobą i to dzięki niemu nie myślał tak często o przyjaciołach..

Właśnie wracali z treningu wyczerpani i utytłani w błocie, ale zadowoleni, bo ich nauczyciel nie wyglądał lepiej.

– Słyszałem, że dziś masz wizytę w Everesce – zagadnął wesoło Loganos.

– Zgadza się, tylko muszę się przebrać i wykąpać – przytakną łgryffon.

– I zapewne wiesz jak się tam dostać?

– W sumie to nie bardzo, ale liczę na twą pomoc przyjacielu.

– Z przyjemnością będę waszą niańką.

– Nie potrzebna nam niańka – Suldan zrobił urażoną minę.

– Nie wątpię, ale ojciec zmieniłby mnie w gnoma głębinowego,gdybyście wpadli w jakieś kłopoty.

– W porządku, z resztą i tak chciałem cię im przedstawić… przyda nam się przewodnik.

– Jaka ona jest? – Spytał się młody Elaithian.

– Kto?

– No ta twoja przyjaciółeczka. – Na twarzy gryfona dostrzegł głupkowaty uśmieszek.

– Normalna – odparł obojętnie.

– Ach, taak – powiedział Loganos z ukrytą ironią.

– Czy ty coś sugerujesz, czy mi się wydaje? – Spytał podejrzliwie Esellar.

– Tak.

– Tak – znaczy się, że sugerujesz?

– Nie.

– To ja idę się przebrać i zmyć z siebie te błoto. Wyglądam jak Krasnoludzki kopacz**.

Półtorej godziny później, bo prawie godzinę musiał czekać na Elaithiana, który dobierał odpowiedni strój. Ubrany był jakby szedł na ważne spotkanie bogatych szlachciców. Na głowie miał duży ciemno szary kapelusz z dużym rondem i piórami, przekrzywiony trochę na bok a z specjalnie wyciętych otworów wystawały jego uszy. Doprawdy zabawnie to wyglądało. Buty również miał ciemnoszare ze skóry salamandry skrojone na wzór podróżnika. Na jedwabnej czarnej koszuli z kołnierzem miał wyhaftowany błyszczącymi czerwonymi i złotymi nićmi miecz o płonącej klindze. Spodnie miał ze smoczej skóry w kolorze butów. Na wierzch narzucił ciemno szary płaszcz z godłem swojej rasy. Przy pasie miał rapier, cienki zakrzywiony miecz o błyszczącej srebrzystej rękojeści i takim samym ząbkowanym ostrzu.

– No nareszcie – mruknął gryffon widząc jak drzwi się otwierają i z pokoju wyłania się Loganos.

– No co? Lubię modnie wyglądać – wyjaśnił i przyjrzał się wzrokiem znawcy najnowszej mody towarzyszowi.

Esellar miał na sobie czarne szerokie spodnie z młodego czarnego smoka z czerwonymi pasami po bokach.

Na nogach miał czarno-czerwone buty ze skóry chimery, na wierzchu butów przymocowane było po pięć szponów na buta tak jak układały się palce u nóg chłopaka. Buty pokryte były dodatkowo czarnymi błyszczącymi płytkami tak, aby było widać między nimi materiał, od kostek do połowy piszczeli pokrywało zbrojenie tak jak kolana.Ciemno-czerwona koszula z salamandry ognistej z długimi rękawami grzała przyjemnie. Na nią nałożony był pancerz jak na buty, piszczele i kolana. Czarny połyskliwy smoczy pancerz przymocowany był paroma srebrnymi klamrami na skórzanych paskach na klatce piersiowej i częściowo na brzuchu odsłaniając go prawie całkowicie. z tyłu plecy całe pokryte były pancerzem. Ramiona aż do łokci też były opancerzone i rękawice z pół długimi rękawami pozostawiającymi tylko dziesięciocentymetrową przerwę do łokci. Od spodu miały miękką skórę salamandry ognistej a od wierzchu pokryte smoczym pancerzem. Dodatkowo lewa rękawica miała końcówki na palce niczym szpony, prawa miała tylko od nadgarstka do środkowego palca czarną skórę. Na ramiona miał zarzucony czarny płaszcz z czerwonymi wykończeniami na plecach widniało godło Mrocznych Elfów a kaptur naciągnięty miał na głowę. Na opancerzeniu widniał medalion, który dostał od Aurivela spokojnie zwisał z jego szyi. Przy pasie przyczepiony miał jeden miecza drugi przewieszony był przez plecy. Łuk jak się dowiedział mógł w każdej chwili przywołać.

– No, no, nooo… – Zagwizdał młody Elaithian – a podobno to ja jestem modnisiem – zachichotał wesoło – bardzo elegancki strój.

– Dzięki. Przysłał mi to Octavius.

– Poważnie?

– Tak. Pisał, że należał do mojego ojca, przechodził z ojca na syna tak jak bronie i amulet.

– No to w drogę – powiedział i złapał przyjaciela za ramię, po czym ich ciała stały się przeźroczyste, kontury postaci zafalowały i wypełniły się złotymi punkcikami światła, które na koniec zamigotały i znikły.

Pojawili się w parku w cieniu kilku wysokich drzew, młody Esellar zamrugał podrażnionymi jasnym światłem oczami.

– Gdy w pełni ukształtują się twoje elfie geny to takie rzeczy nie będą ci przeszkadzały.

Wyszli z parku i stanęli na ścieżce z szarego kamienia.

– To gdzie mieliście się spotkać – zagadnął po chwili Loganos.

– Przy fontannie Mystry.

– Aha, to nie daleko stąd, więc zdążymy idealnie.

Nikt nie zwracał na nich uwagi dzięki temu, że Suldan miał na głowie kaptur ukrywający jego „pół elfie” uszy. Szybkim krokiem przecisnęli się przez tłum kupujących, sprzedających i zaciekle się przy tym targujących elfówi krasnoludów… szczególnie tych drugich. No i niechcący przeszli przez „dział”rybny. Gryfon modlił się, żeby jego perfumy były wystarczająco mocne, aby wytrzymały rybny smród. I dotarli na ustalone przez Octaviusa miejsce.

Fontanna bogini magii Mystry była wspaniała. Wykuta z białego marmuru ozdobiona złotem i klejnotami kamienna suknia błyszczała pięknie w promieniach słońca. Z jej złotego fletu zamiast pięknych dźwięków płynęła czysta chłodna woda a w niej pływały nie większe niż dłoń kolorowe wspaniałe ryby.

– Harry! – Usłyszał naprzeciwko znajomy głos, spojrzał tam i zobaczył uśmiechniętych Blacka i Varriel.

Dziewczyna ubrana była w dość skąpy strój, chłopak patrzył na nią jak zahipnotyzowany nie mogąc oderwać od niej wzroku. Była jeszcze piękniejsza niż ją widział ostatnio, a jej niebieskawa skóra i ciemno granatowe włosy błyszczały w słońcu. Jej smukłe ramiona ukryte były pod ciemno fioletowymi naramiennikami wykonanymi z łusek fioletowej salamandry z wspaniałymi srebrnymi wzorami i piórami gryfa tworzącymi kołnierz.Plecy przykrywał granatowy płaszcz do kostek z wyszytym półksiężycem i harfą w środku było to godło Nocnych Elfów. Piersi chronione były przed wzrokiem mężczyzn osłoną wykonaną z identycznego materiału, co naramienniki tylko bez piór. Od środka wyłożone były miękkim materiałem. Na szyi wisiał identyczny amulet z jedną różnicą w kamieniu były miniaturowe skrzydła z harfą między nimi. Dół był suknią do kolan szytą na skos tak, aby rozcięcie było z lewej strony i jeden bok, prawy, był trochę dłuższy, na biodrach miała szary pas z lekkiego i elastycznego metalu uformowanego na wzór płomieni w samym środku pasa umieszczony był owalny szmaragd. Buty były pół sandałami wiązanymi srebrnym sznurkiem wysoko na łydkach. Przez plecy przewieszony miała półtora ręczny miecz o dłuższym ostrzu niż większość tego typu mieczy i dwa razy dłuższą ciemnogranatową rękojeścią, ostrze było jasno niebieskie, szerokie jak tego typu miecze i płaskie. Po obu jego stronach na przemian biegły złote „języki” wychodzące ze złotej czaszki z kręconymi rogami trochę przypominającej afrykańską antylopę. Kilkanaście centymetrów od owej czaszki ostrze było zębate a dalej już proste i zwężające się ku dołowi zakańczając się ostrym trójkątem. Dziewczyna odwróciła głowę w bok zaczerwieniona z zażenowania.

– Widzisz, mówiłem, że nie tylko mi się podoba twoje wdzianko. –Szepnął jej Black.

– Przymknij się – syknęła jeszcze mocniej się czerwieniąc.

Dopiero szturchnięcie w żebra obudziło chłopaka.

– Cześć, wyglądasz eee… Łał, świetnie – powiedział nadal oszołomiony jej urodą chłopak.

Na co Black i Elaithian zachichotali pod nosami. Black zdążył już zapewne przyzwyczaić się do jej stroju a drugi z chichoczących cicho chłopaków często widywał w podobnych strojach elfki, wiec nie wywarło to na nim tak dużego wrażenia. Victor też się zmienił. Włosy miały złotawy odcień i przybrał na masie albo to jego zbroja go „pogrubiała” miał na sobie ciemnoczerwoną pełną zbroję płytową z blado niebieskimi dodatkami i ze złotymi liniami, za jego głową sterczał wysoki czarny kołnierz. Na szyi na srebrnym łańcuszku wisiał bezpiecznie trzeci rodowy klejnot z też innym środkiem… Był to zaklęty niebiesko-czarny płomień. Do kołnierza przyczepiony był krwisto-czerwony płaszcz zachodzący pod szerokie naramienniki, na jego środku kolorowymi nićmi wyszyte było godło Krwawych Elfów: niebieski płomień na tle otwartej dłoni otoczonych pierścieniem czarnych run. Nie było widać nawet centymetra odsłoniętego ciała, nawet szyja była osłonięta. Przy jego pasie zawieszony był oburęczny miecz o „prawie” identycznej długości, co miecz Varriel. Było dużo dłuższe i szersze od jej broni. Rękojeść była ciemnoczerwona w kształcie ludzkiego ramienia z pięścią ściskającą niebieski świecący kamień. Na początku od strony ostrza sterczały sierpowate długie kolce dalej były jeszcze jedne ciut większe od poprzednich a między nimi była czaszka rogatego Piekielnego Ogara. Przez trzydzieści centymetrów ostrze miało z jednej strony cztery mniejsze kolce a z drugiej tylko dwa znacznie większe. Miej więcej do środka lekko się rozszerzało, a od niego do czubka zwężało się. Od rękojeści po sam czubek po obu stronach biegły czerwone malunki płomieni a pomiędzy nimi do połowy klingi biegły czarne runy.

– A myślałem, że to ja mam wypasiony struj – mruknął Black, na co wszyscy zaśmiali się zgodnie.

– Chcę wam kogoś przedstawić – odezwał się w końcu Harry. – To jest Loganos Elaithian szkolimy się razem w Netheril’lias. Loganos to są VictorBlack i Cathrina Varriel.

– To zaszczyt was poznać – skłonił się z gracją młodzieniec.

– Nam również – odpowiedzieli oddając gest.

Nie chcąc rozmawiać tutaj, syn Aurivela zaprowadził ich do gospody „Pod Spitym Smokiem”. Usiedli przy okrągłym stoliku w samym rogu pomieszczenia i złożyli zamówienia.

– No to opowiadajcie, co tam u was słychać. I skąd macie takie fajne wdzianka – zaczął z uśmiechem Złoty Chłopiec.

– Mógłbym powiedzieć to samo – powiedział Black a Cathy przytaknęła, – ale jako dżentelmeni pozwolimy szanownej damie pierwszej opowiadać swoje wrażenia.

– Tak w wielkim skrócie. Naprawdę nazywam się Alvariel Ellessimei tak jak wy – skinęła głową na Potter’a i Black’a – pochodzę z królewskiego rodu.

– A ja – wtrącił Black – Samael Lilarcor. Wiemy to, co ty, więc szkoda zagłębiać się w to ponownie.

– Właśnie – przytaknęła dziewczyna – i proponuję układ.

– Jaki? – Spytali chłopcy.

– Tu nosimy prawdziwe nazwiska a w Hogwarcie stare, co wy na to?

– Pasi – przytaknęli i wznieśli w toaście kufle pachnącego bursztynowego płynu „Łzy Feniksa” najlepszego wina w mieście.

– Jak było na treningach, bo podejrzewam, że też zaczęliście od ćwiczenia kondycji? – Zagadnął dotąd milczący Loganos.

– Nie przypominaj mi – mruknęła dziewczyna – a myślałam, że będzie lekko.

– Możemy się zamienić – zaproponował ochoczo Black.

Harry parsknął śmiechem wyobrażając sobie jak jego przyjaciel wpatruje się w nauczycielkę Cathy jak na jakieś wyjątkowo pyszne ciastko. Tym razem zaśmiał się głośniej widząc jego rozmarzony wyraz twarzy.

– Ciekawe jak ma na imię… – Prawie natychmiast zrozumiał, że powiedział to na głos i zaczerwienił się mocno.

– Czy mnie oczka zwodzą? Czyżby nasz przyjaciel zakochał się?Laski z Hogwartu ją zlinczują jak wpadnie w ich łapki. – Powiedział Harry i poklepał chłopaka po plecach.

– Na imię ma Lliiria – odpowiedział mu młody Elaithian.

– Skąd wiesz? – Spytał podejrzliwie Potter.

– Uczy w Akademi i czasem zastępuje mojego ojca… – wzruszył ramionami. – Często go tam odwiedzam.

W tej właśnie chwili do Spitego Smoka wpadła córka Octaviusa,zamówiła coś i usiadła przy jednym stoliku. Rozłożyła na nim jakieś pergaminy i ze zmarszczonym czołem czytała je. Nagle usłyszała znajomy głos.

– Lliirio, hej Lia! – Krzyknął przez pół gospody modniś jak często nazywano Loganosa nim Black zdążył zaprotestować.

Podszedł do niej i bezceremonialnie wziął pod ramię zgarniając drugą ręką raporty. Dostawił piąte krzesło i posadził przy ich stoliku. Trójka hogwartczyków wstała i ukłoniła się jej z szacunkiem.

– Witajcie – przywitała się wesoło i na dłuższą chwilę zatrzymała wzrok na czerwonym z zawstydzenia Samaelu. – Ja tylko na chwilkę, bo muszę oddać parę raportów.

– Nadal niańczysz tych półgłówków z Akademii? – Zapytał się złośliwie Loganos.

– Nawet mi nie przypominaj – powiedziała ze złością – bardzo bym chciała zobaczyć jak ktoś daje im porządną nauczkę. Do tego dochodzi sprawa włamania do domu Kortila.

– To pozwól, że ci zaśpiewam jakąś pieśń albo pokaże mój nowy czar – zaproponował z głupkowatym uśmiechem.

– Lepiej nie… Twój wspaniały głos źle by się słyszało w takim nieodpowiednim miejscu – zgrabnie ukryła sarkazm w głosie i uśmiechnęła się do niego niewinnie.

– Zostałem właśnie znieważony, czy to tylko moja wyobraźnia?

– Tak.

– Tak – to moja wyobraźnia?

– Nie.

– Ach, tak też myślałem. Ale jestem tylko ledwie utalentowanym amatorem!

– No, na mnie już czas – oznajmiła, dopiła swój napój do końca i pożegnawszy się wyszła na zewnątrz złorzecząc na złośliwość bogów.

– Nigdy nie mówiłeś, że śpiewasz i czarujesz – powiedział urażony Wybraniec.

– Bard w niektórych kręgach jest przydatny, a z czarami to na razie znam kilka tylko sztuczek. – Wyjaśnił.

– I dopiero teraz to mówisz?

– Jak już wspomniałem wcześniej, jestem tylko ledwie utalentowanym amatorem…

Zaraz po wyjściu Lliirii do środka wpadło ośmiu młodzieńców, z czego troje było krasnoludami. Nosili Akademickie skórzane ubrania. A zachowywali się, jakby byli, co najmniej mistrzami. Dwoje z nich było Krwawymi elfami a pozostała trójka elfów Mrocznymi.

– Co to za jedni? – Spytał Samael przerywając im rozmowę.

– To te półgłówki z Akademii, są najlepsi – prychnął elf. –Dwóch elfów jest magami a reszta to tępe jak ogry wojownicy. Dobra zmieńmy temat na bardziej przyjemny.

– Opowiedz nam coś o elfach – poprosiła Cathy.

– Dobrze, zatem. Obecnie mówimy w waszym języku dzięki małemu zaklęciu, bo elfickiego nie znacie jeszcze, ale nauczycie się. – Przerwał na chwilę i upił łyk ze swojego kufla.

– Ja nauczę was pewnych zwrotów. Surel – do mężczyzn, Etriel– do kobiet, i Ni’Tsel. Pierwsze dwa są zwrotami grzecznościowymi oddającymi pewien status, dodawanymi przed imieniem osoby, do której się zwracamy… Okazuje się nimi wielki szacunek. W waszym tłumaczeniu oznaczają Szlachetne Elfie Istoty.

– Ni’Tsel – ciągną dalej – to bardziej określenie danej osoby ima kilka znaczeń. Ludzie często tak nas nazywali, czyli po waszemu, szlachetny elf.Krasnoludy też, ale w ich ustach jest to lekką zniewagą. Ale gdy elf zwraca się tak do innego elfa jest to śmiertelna obelga. Zniewaga, za którą można nawet zabić. Oczywiście są elfy o lepszych manierach i tolerancji niż tamci – wskazał ręką na stolik adeptów z Akademi. Ni’Tsel oznacza też „mieszańca” pół elfa lub pół krasnoluda, chodzi tu o wiązanie się z człowiekiem.

– Prawie jak w Hogwarcie ze Ślizgonami i czarodziejami mugolskiego pochodzenia – stwierdziła Alvariel kręcąc z dezaprobatą głową.

– Modnisiu, a kimże są twoi towarzysze – w pewnym momencie Loganos usłyszał za swoimi plecami chrapliwy głos.

– Ach, Morrin… – zwrócił się do krasnoluda – Cóż cię sprowadza w wysokie progi Spitego Smoka? – Krasnolud i jego banda nie zauważyli ukrytej zniewagi w słowie „wysokie”.

– To co wszystkich. Dobre trunki.

– I piękne widoki – dodał jeden z towarzyszących mu elfów gapiąc się na dekolt Nocnej Elfki.

Harry oburzony tym mimowolnie zacisną dłoń na rękojeści jednego miecza opartego przy nodze. Loganos widząc to posłał mu ostrzegawcze spojrzenie niemalże niedostrzeżenie kręcąc głową. Cathrina okryła się płaszczem zasłaniając tym swoje wdzięki.

– Nie wiem czy zauważyłeś mości Morrinie, ale przerwaliście nam rozmowę.

– No tak, teraz poznaje go – Mroczny Elf wskazał brodą na Potter’a – szkoli się Netheril’lias, to ten Ni’Tsel z zewnątrz – zarechotał a reszta mu zawtórowała.

– Ketril ilyn an’unar sudet… Ni’Tsel! – Niemalże wypluł te słowa ten sam elf, co go rozpoznał patrząc na niego z nieukrywaną pogardą.

– Annutril hamman et’mever inil! – Powiedział ostro Loganos zrywając się z miejsca – Surgo ut Aurivel eguero!

Po jego słowach zamilkli czerwoni ze złości, po czym opuścili lokal obrzucając całą czwórką pogardliwymi spojrzeniami.

– O co poszło? – Spytali przyjaciela.

– Obrazili cię Suldanie i was też, choć nie rozpoznali – zwrócił się do dwójki gryfonów – a obrażając was, obrazili też mnie.

– Co im powiedziałeś? – Spytała dziewczyna.

– Zagroziłem im, że przypadkiem mogę napomknąć ojcu o tej rozmowie. Nie za ciekawie by mieli w tedy.

* * * * *


Ciemna postać podążała przez główny hall hotelu należącego do Ministerstwa Magii w Londynie, nieubłaganie kierując się ku windom. Zasuną bezszelestnie drzwiczki i wjechał na piąte piętro. Ciemności panujące na korytarzach skutecznie go kamuflowały. Jego kroki były ciche i precyzyjne niczym skradającej się pumy.Puma, tak to było odpowiednie określenie tajemniczej postaci w czarnej pelerynie. Zmierzał korytarzem ku pomieszczeniu na jego przeciwnym końcu. Dotarł bez pośpiechu do ciężkich drzwi po lewej, na których umieszczono złotą tabliczkę z dumnym napisem: Pokój Zastępcy Ministra Magii, który służył dawniej za specjalny apartament. Przebywający w tym pomieszczeniu goście byli przeważnie najbardziej wpływowi i bogaci, jacy mieszkali w Anglii.

Teraz był trzypokojowym pomieszczeniem dla zastępcy ministra i jego dwóch ludzi: sekretarza i ochroniarza. Ten pierwszy pisał coś w jakiejś księdze mimo późnej pory a ochroniarz pochrapywał cicho na fotelu w rogu pomieszczenia.

Drzwi rozwarły się bezszelestnie i intruz wślizną się do środka. Były minister magii spał pod grubą kołdrą, jego ręka spoczywała na różdżce leżącej obok poduszki.Cienista postać podkradła się do łóżka i podniósłszy dłoń śpiącego mężczyzny przycisnęła do niej czarny przedmiot wielkości monety. Dał się słyszeć syk palonego mięsa. Kiedy wszystko ucichło asasyn*** otworzył okno i cicho wysunął się w noc niknąc w jej niczym cień. Powiew wiatru wlatujący przez otwarte okno uderzył w struny wielkiej średniowiecznej harfy stojącej w rogu pokoju,wydobywając z niej ponury jęk pożegnania niedawnego właściciela. „Cicha śmierć”jak zwykł mawiać napastnik a dzisiejsza noc nie stanowiła wyjątku od tej reguły.

Percy Weasley usłyszał dźwięki w pokoju obok, wstał z zamiarem sprawdzenia. Gdy wszedł do pokoju jego nos zaatakował smród przypalonej skóry. Rozejrzał się,lecz nikogo nie było. Minister nadal spał, jak wydawało się chłopakowi.Zobaczył otwarte okno i pomyślał, że to z zewnątrz wleciał przykry zapach,zamknął je i wrócił do siebie.

* * * * *


Młody Elaithian oprowadzał właśnie przyjaciół po mieście, gdy pewien sklepik przykuł uwagę młodego Esellara a był to sklep z ziołami… Szturchnął delikatnie w żebra Black’a i wskazał mu dyskretnie Zielarza uśmiechając się przy tym jak dziecko,które ma zaraz dostać lizaka.

– Może się rozdzielimy i kupimy coś sobie? – Zaproponował Victor.

– A czym głąbie zapłacisz? – Spytała ironicznie Cathy.

– Tym – mówiąc to Loganos wyciągnął z pod płaszcza trzy sakiewki i wręczył im po jednej mówiąc, że ich opiekunowie kazali mu to im dać. Tak,Więc ruszyli na zakupy.

Suldan i Samael odczekali chwilę, po czym poszli do sklepu z ziołami.

– Witajcie, czym mogę wam służyć? – Powiedział sędziwy krasnolud z długa prawie do ziemi siwą brodą.

– Tak, chcielibyśmy kupić trochę tytoniu. – Powiedział Black.Sprzedawca podrapał się po brodzie mamrocząc nazwę towaru.

– Ach, tak, tak też się to nazywa. Ile sobie życzycie?

– A ile pan ma?

– Kilka worków najlepszego fajkowego ziela – odparł dumnie unosząc rękę do szyi, co miało znaczyć wielkość worków.

– A mniejsze jak sakiewki? – Wskazał na woreczek z białymi,zielonymi i czerwonymi kamykami w środku.

– Też posiadam, ile?

– Dwie – powiedział Suldan.

Krążyli tak z godzinę po przeróżnych sklepikach czasem coś kupując. Właśnie mijali niewielki budynek z magicznymi przedmiotami. Zatrzymali się na chwilę.

Ich uwagę przykuły pewne przedmioty. Jednym była niebieska torba magiczna powiększona od środka a druga to prostokątna wielkości dłoni pięknie rzeźbiona w dębowym drewnie zdobiona srebrem skrzyneczka. Uśmiechnęli się do siebie myśląc o tym samym. Po kilku minutach wyszli uśmiechnięci od ucha do ucha, bowiem jak wyjaśnił sprzedawca owa skrzynka była zaczarowana tak, że jej zawartość się nigdy nie kończyła. Wystarczyło tylko włożyć do środka jakiś produkt: mąkę czy coś innego a nigdy się to nie skończy a gdy wysypiesz zawartość i skrzyneczka będzie pusta to wystarczy zamknąć wieko i po ponownym otwarciu znów będzie pełna. Black chciał wrzucić tam kilka monet, lecz sprzedawca powiedział, że na pieniądze nie działa, bo gdyby istotnie tak było jego dom byłby ze złota.


* * * * *


Lord Voldemort był wściekły i to lekko powiedziane, jego czerwone ślepia płonęły z wściekłości. Powodem jego stanu była wiadomość o zniknięciu pewnego gryffona dokładnie to dwóch i jednej gryffonki. Z tego, co przekazał mu jego szpieg w zakonie to dzieciaki poznały prawdę o sobie i postanowiły nawiać i nikt nie wie gdzie oni są, nawet ten idiota Dumbledore postawił wszystkich na nogi by go szukać. Wszyscy ich szukają, lecz nikt nie może ich znaleźć jakby zapadli się pod ziemię. Walną pięścią w oparcie swojego tronu klnąc pod nosem.

– Avery! – Krzyknął władczo na sługę, który niemalże natychmiast pojawił się przed nim.

– Tak panie?

– Weźmiesz kogoś do pomocy i przeszukasz cały Nokturn. Gwałć,kradnij, zabijaj…, ale masz ich znaleźć!

– Tak jest panie! – Powiedział z przestrachem i zniknął.

Domyślał się, że i tak ich nie znajdzie, bo nawet Dumbledore i jego ludzie nie są w stanie tego zrobić. Musi czekać. Wrócą do szkoły tego był pewny, nie wiedział tylko, kiedy to nastąpi. W tym momencie z cienia wyłoniła się postać w czarnym płaszczu. Nawet nie pokłoniła się Lordowi.

– Zadanie wykonane, panie. – Jego głos, bo był to mężczyzna był cichy,ale i dobrze słyszalny pozbawiony jakichkolwiek emocji. Idealnie pasował do postaci złodzieja-zabójcy. A osobnik stojący przed Czarnym Panem był mistrzem w swoim fachu. Cień jak nazywany był przez Lorda i jego sługi oblizał wargi czując świeżą krew, jej zapach wylatywał z sąsiedniej komnaty jak pomyślał Cień.

– Doskonale – ucieszył się tą wiadomością Voldemort – były jakieś komplikacje?

– Żadnych, najwcześniej rano się zorientują. – Odparł.

– Wyśmienicie. Niedługo atakujemy pewną wioskę, możesz iść z nami to się zabawisz trochę – Cień uśmiechnął się niczym wygłodniały wilk widzący zbliżającą się ofiarę ukazując wydłużone kły.

– Co z potomkami? – Zapytał.

– Jak kamień w wodę, trzeba czekać aż sami wyjdą z kryjówki.

– Może elfy ich zabrały?

– Prędzej by ich zabili. Są pamiętliwi, ty powinieneś o tym wiedzieć najlepiej.

___________________________________________________________________________

* - Teraz będę nazywał go nowym nazwiskiem, oczywiście Harry Potter też czasem się będzie pojawiać. Szczególnie po powrocie do Hogwartu. Tak samo jak z Varriel i Blackiem.

** - tzn. Górnik.

*** - zabójca.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Czw 17:07, 26 Cze 2008  
Aravan
Potomek Slytherina



Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 804
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Podmroku


Rozdział ósmy: Hydra



Harry siedział w fotelu w swoim pokoju przy kominku z nogami skrzyżowanymi w kostkach i dłubał w kawałku drewna, którego wydobył z dna kufra, nie było nawet w połowie skończone. Ruchy nożyka były wolne i precyzyjne i z każdą chwilą drewienko nabierało wyraźniejszych kształtów. Po trzech godzinach miało kształt idealnego morskiego smoka, jakiego kiedyś widział na japońskim obrazie w jakiejś książce.Sam nie wiedział skąd przyszedł mu on do głowy. Uśmiechną się do siebie, chyba znalazł jakieś hobby. Patrząc na idealny odpowiednik gada z obrazu wpadł na pewien pomysł. Jednym machnięciem różdżki wydrążył kanalik od ogona do otwartej paszczy zadartej do góry, przywołał do siebie zaczarowaną kasetkę i nabił paszczę fajkowym zielem, następnie końcem różdżki przypalił i zaciągnął się głęboko, po czym powoli wypuścił dym. Właśnie wystrugał sobie pierwszą w życiu rzecz… Fajkę. Wziął do ręki jakąś książkę i zagłębił się w niej. Po jakimś czasie zaciekawił go pewien fragment:

Dawno temu, magia była znacznie bardziej nieujarzmiona i potężna niż dziś. Wielkie cywilizacje starożytnych ras opierały się na niekończących się doświadczeniach z jej mocą. W trakcie ich panowania powstało wiele nowych form życia.

Okrutne i upadające rasy wolały wypuścić efekty swych nieudanych doświadczeń na świat, niż je zniszczyć. Większość tych istot zginęła w dżungli, ale wiele przetrwało - wtedy jak gdyby się przebudziły - i ukryło się przed swymi stwórcami. Kiedy nadszedł koniec, to oni - a nie prastare rasy - przejęły Srebrne Marchie we władanie.

W ten sposób pierwsze elfy, smoki, goblinoidy i niezliczone inne stworzenia nowej epoki przejęły swe dziedzictwo. Ich stwórcy popadli w barbarzyństwo, z którego już nigdy się nie podźwignęli.

Uczeni wciąż dyskutują o dziwnym, nagłym zniszczeniu ras „stwórców”, nazwano je tak, ponieważ ich prawdziwa nazwa zaginęła wieki temu. Powstało wiele bardzo odmiennych teorii,ale wszyscy zgadzają się, że doszło do nagłej zmiany klimatu i powstał świat, w którym nie mogli żyć. Wielu sądzi, że zmiana nastąpiła w wyniku katastrofy, którą te rasy same wywołały. Zwolennicy tej teorii wskazują na Gwiezdne Szczyty w Wysokim Lesie, które postały najprawdopodobniej w wyniku działania magii,albo też pochodzą z innej sfery. Elfy uważają, że w tamtym okresie zadziałały mniejsze i większe moce, pomagając nowym rasom i więżąc stare. W tym czasie na północy istniała jakaś cywilizacja, ale wiedza o niej przetrwała jedynie w mitach, które powiadają, że ukryte tam zostały Tablice Losu. Nie wiadomo, czym one były, ile ich było i jaką posiadały moc. Ostatni raz słyszano o nich podczas Wojny Avatarów.

Następnego dnia a raczej nocy, bo w Netheril’lias słońca nie było, był tylko księżyc wschodzący i zachodzący, po jego zachodzie noc była głębsza i tajemnicza. Ale mieszkańcom miasta to nie przeszkadzało, kochali nocne niebo a jako światło mieli pochodnie, świece, płonące w domach kominki i latarnie na ulicach z niegasnącym płomieniem. Suldan przechadzał się wolno miejskimi uliczkami.Zdążył się już przyzwyczaić do tego miejsca i nowego życia, które zaczynał. Minął kilka budynków i wyszedł ścieżkę prowadzącą za miasto i udał się w stronę stadniny jego nauczyciela. Jakiś czas później dotarł na miejsce, ale nie to było jego celem. Po drugiej stronie zagrody było wysokie wzniesienie, gdzie na jego szczycie leżał pusty pień drzewa zniszczonego mniej więcej w połowie przez pioruny, miało jakieś cztery metry wysokości z poszarpaną górą, u podstawy miał prawie sześć. Reszta drzewa leżała nieopodal wyschnięta i zniszczona przez upływ lat. Było to idealne miejsce na wyciszenie się i spokojne rozmyślenia.Chłopak często tu przychodził, odkrył je po drugim tygodniu pobytu w mieście.Teraz puste drzewo miało dach i drewnianą całkiem wygodną ławeczkę w środku. Na zewnątrz było siedzenie z młodego drzewa, wyciosany pieniek z oparciem. Z tego właśnie miejsca rozpościerał się piękny widok na stadninę i migające światła miasta przed nią. Zaledwie dwa metry od „fotela” był stromy spad powstały na skutek osunięcia się ziemi. Chłopak usadowił się na owym siedzeniu i wyciągnął wystruganą przez siebie fajkę, nabił ją i podpalił tytoń, zaciągając się przy tym.

Wygrzebał z torby kawałek drewna wraz z małym nożykiem.Zastanawiał się, a nóż sam wówczas zaczął pracę.

Ten kawałek drewna był klockiem wielkości średniej wielkości arbuza, po pewnym czasie zwykły klocek przybierał jakieś kształty… Nóż w dłoni chłopaka był raz szybki raz wolny. Ostrożnie w pełnym skupieniu odcinał skrawki drewna a spadające wióry rozwiewał wiatr. Powoli tworzył się kształt głowy, uszy a następnie długie włosy. To był elf nie było ku temu wątpliwości. Ostrze ślizgało się po drewnie tworząc dokładniejszy wyraz włosów tworząc tu krótszy kosmyk tam dłuższy… Teraz wyciął smukłą szyję i ramiona a potem idealny biust. Nie zapomniał nawet o stroju, jaki miała elfka. Niestety na biuście się skończyło, bo na tyle starczyło drewna. Teraz zabrał się za twarz tajemniczej elfki. Jej smukła twarz o delikatnych rysach i dużych oczach a nad nimi wąskie brwi następnie zgrabny nos i wąskie wygięte w delikatnym uśmiechu usta. Idealnie. Chłopak aż sam się zdziwił, dopiero, gdy skończył zobaczył, kogo przedstawia jego dzieło. Była to idealna kopia jego przyjaciółki, Alvariel.

– Ale jestem dobry! – Stwierdził z zadowoleniem oglądając drewniany posążek.

Wstał z miejsca po krótkiej chwili i podniósł z ziemi swoje miecze, łuk zostawił na potem. Na razie nie zdejmował z nich pochwy, bo nie chciał się przypadkiem posiekać. Zaczął ćwiczyć wymyślając sobie przeróżne pozycje ciął niewidzialnych przeciwników. Wszystkiemu przyglądał się Surel Aurivel.

– Masz dobre ruchy Suldanie – odezwał się fechmistrz po kilkunastu minutach.

– Jak na pierwsze machanie mieczem to jestem raczej beznadziejny – powiedział obojętnie chłopak.

– Tak sądzisz? – W jego dłoni pojawił się długi rapier o wygiętym lekko ostrzu.

Harry instynktownie zasłonił się swoim mieczem parując pierwszy cios nauczyciela.

– Schowaj drugi miecz, na razie sprawdzimy jak radzisz sobie z jednym.

Chłopak wykonał polecenie i schował jedną broń przewieszając ją przez plecy. I natychmiast musiał zrobić unik przed nadchodzącym ciosem a następnie od razu sparować płazem powracające ostrze. Stal zadzwoniła wzniecając iskry. Aurivel zamachnął się mocno chcąc wytrącić broń uczniowi. Zdziwił się trochę, gdy jego uczeń sparował błyskawicznie cios trzymając swój miecz w obu dłoniach. Był pod wrażeniem. W następnej sekundzie odepchnął energicznie chłopaka do tyłu i wydobył drugie identyczne ostrze, gryfon zrobił to samo. Trzymając jedno ostrze w prawej dłoni wykonał nim flintę a drugie opuszczając za plecy ruszył w stronę chłopaka. Esellar z instynktowną gracją uskoczył przed pierwszym ciosem a drugi miecz Elaithiana przyjął na własną klingę. Fechmistrz z głębokim uznaniem zakręcił szybkie koło, potem jeszcze jedno, nim je dokończył rzucił się z opadającym ostrzem na ucznia. Choć chłopak obserwował wirujący miecz to nie dał się zaskoczyć. I jedno z jego bliźniaczych ostrzy wystrzeliło, aby zablokować atak. Nauczyciel cofnął się dwa kroki robiąc pół obrót atakując jednym mieczem a zaraz za nim drugim. Chłopak zablokował pierwszy i drugi cios a ich klingi skrzyżowały się ze sobą. Odepchnął mocno nauczyciela wycofując się do tyłu.

– Wyśmienicie – pochwalił go w duchu starszy elf – chłopak wykazuje się wrodzonym instynktem walki jak również i ocenie sytuacji.

Ponownie natarł na utrzymującego obronną pozycję chłopaka zasypując go gradem kombinacji ciosów układając mieczami skomplikowane wzory,które już niejednego doświadczonego wojownika zmyliły. Chłopak odruchowo złączył swoje miecze i kręcąc przed sobą Dy’Nerem parował odbijając ciosy a na polanę spadały iskry.

– Jest szybki – pomyślał Aurivel – ciekawe jak z jego siłą.

Schował szybko jeden rapier a drugi chwycił oburącz, podniósł go do góry i wkładając w cios całą swoją siłę, przekonany, że tym uderzeniem wytrąci mu broń z rąk. Broń chłopaka zatoczyła półkole ruszając na spotkanie nadchodzącemu ostrzu. Klinga Elaithiana uderzyła z głośnym szczękiem w czerwony kamyk na złączeniu rękojeści krzesząc przy tym snop iskier, ale chwyt młodego elfa nie zelżał.

Po chwili chłopak odskoczył do tyłu wycofując się ze zwarcia i zaczął okrążać nauczyciela jakby szukał słabego punktu.

To, co nauczyciel właśnie ujrzał niezmiernie go ucieszyło. Jego siła i szybkość były niezwykłe, nawet u dojrzałego elfa to rzadkie umiejętności.

– Tak, chłopak zapowiada się zdecydowanie dobrze – pomyślał z zadowoleniem.

Aurivel zauważył wyjątkowego ducha, jaki płoną w jego błyszczących zielonych oczach pocętkowanych już czerwonymi i srebrnymi plamami. Chłopak domyślając się wnikliwej oceny obracał się wraz z zataczającym kręgi elfem zwrócony twarzą ku niemu i mieczem w gotowości. Zmęczenie pulsowało mu w żyłach, ale wizja ponownego starcia napełniała go nowymi siłami a oczy błyszczały mu radością. Chciał ponownego zwarcia mieczy, odruchowo podniósł jedną stronę Dy’Nera i zakręcił nim atakując nauczyciela, ten z łatwością sparował cios, cofnął się i schował swojego rapiera.

– Wystarczy na dziś – odezwał się prawie w ogóle nie zmęczony pojedynkiem nauczyciel – odpocznij za pomocą medytacji. Spotykamy się jutro – po tym zdaniu odszedł pozostawiając trochę zawiedzionego i dyszącego ze zmęczenia chłopaka, ale i zadowolonego.

Po kilkunastu minutach usadowił się wygodnie na swoim siedzeniu krzyżując tylko nogi i zaczął medytować. Jego umysł stał się lekki i podświadomie czuł, że w końcu udało się mu całkowicie odprężyć, teraz musiałsię zjednoczyć z otaczającą go naturą, nie było to takie proste zadanie, ale czasem udawał mu się to, tym razem już po pół godzinie tego dokonał. Jego umysł krążył od drzewa do drzewa, od kwiatu do kwiatu zataczał kręgi nad swoim „domkiem” i widział siebie siedzącego na pieńku i w tedy poczuł coś dziwnego… Czyjeś emocje: ból i strach. Rozejrzał się, lecz nikogo nie było w promieniu trzystu metrów. Zwierzę? Możliwe, ale jakie i gdzie ono jest? Skupił się na odnalezieniu tego kogoś a jego umysł jeszcze bardziej zalały obce emocje: drżenie ciała i przyspieszone bicie serca, usłyszał ciche skomlenie gdzieś blisko swojego ciała, wrócił do niego i odetchnął kilka razy na uspokojenie, jeszcze nie przywyknął do tego dziwacznego uczucia po kontakcie z żywą istotą inną niż roślinność i robactwo. Rozejrzał się dookoła, lecz niczego nie zauważył i znów usłyszał ciche skomlenie. Wstał powoli i odwrócił się w stronę pustego pnia drzewa, wszedł po cichu rozglądając się czujnie. Po chwili dostrzegł jakąś ciemną plamę pod ławeczką. Ostrożnie przykucnął i nachylił się w tamtą stronę.

– Pies? – Mrukną niepewnie, po czym sięgną ręką po niego, pies przestraszony zaczął głośno skomleć. – Szczeniak. Hej, spokojnie, nic ci nie zrobię.

Zwierzak nie mógł się ruszać ze strachu, przynajmniej tak na początku się wydawało chłopakowi. Wyszedł z nim na zewnątrz, aby lepiej się mu przyjrzeć. Jakież było jego zdziwienie, gdy zobaczył w świetle księżyca, który wzeszedł niedawno trzy głowy zamiast jednej.

– Cerber?! To młody cerber!

Faktycznie nie był to zwykły pies. Owszem był to pies, ale piekielny, bardzo rzadki i niezwykle groźny. Jego ciemno-czerwona błyszcząca sierść zmieniała kolor na smoliście czarny, gdy patrzyło się pod innym kontem pozlepiana była od częściowo zakrzepłej krwi, na boku miał długie rozcięcie i chyba miał połamanych kilka żeber. Jego prawa tylna łapa bez wątpienia była złamana a ogniste pełne bólu ślepia były przygaszone jakby za chwilę miały całkiem zgasnąć.

– Kto ci to zrobił? – Zapytał jakby cerber miał mu odpowiedzieć.– Widocznie nie tylko ja jestem inny niż wszyscy mały przyjacielu. Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy.

Położył go na miękkiej trawie i za pomocą różdżki wyczarował bandaże i przywołał maść, którą smarowała jego rany szkolna pielęgniarka po wydostaniu się z niewoli Toma, na szczęście jeszcze trochę jej zostało. Delikatnie oczyścił wpierw rany i usunął zaschniętą krew jak i świeżą następnie nasmarował mu rany i zabandażował je. Na koniec zabandażował złamaną łapę cienką warstwą bandaża, po czym oderwał dwa kawałki grubej i twardej kory z drzewa i przyłożył do łapy usztywniając ją nimi następnie owiną mocno bandażem.

– Gotowe mały, wyliżesz się z tego.

Cerber jakby rozumiejąc jego słowa polizał go po ręce w podziękowaniu. Chłopak wziął go do środka drzewa. Wyczarował sobie miękki koc i położył się na nim a zwierzaka ułożył sobie przy brzuchu okrywając siebie i nowego znajomego resztą koca. Wolną rękę włożył sobie pod głowę i zamknął oczy.

Chłopak spał prawie osiem godzin, gdy się obudził przez chwilę zastanawiał się, czemu spał tu a nie w swoim łóżku. Spojrzał w bok a tam spał smacznie mały trzygłowy pies powarkując co raz. Zaczął się podnosić, przez co obudził szczeniaka. Ten widząc go zaszczekał i wspiął się mu na klatkę piersiową po czym zaczął go lizać po twarzy.

– Witamy w śród żywych, lepiej ci jak widzę.

Szczeniak był w o wiele lepszym stanie, jego rany prawie całkiem się zagoiły i tylko lekko kulał, poza tym było dobrze. Chłopak wstał przeciągając się aż mu kości zatrzeszczały. Szybko pozbierał swoje rzeczy i wyszedł na zewnątrz, po czym udał się w drogę powrotną. Schodząc usłyszał, że ktoś za nim idzie obejrzał się a za nim dreptał Cerber. Chłopak z powrotem zaczął iść przed siebie a szczeniak za nim i tak kilka razy.

– Czemu idziesz za mną? – Spytał. – Mam cię zabrać ze sobą?

Mały cerber zaszczekał jakby na potwierdzenie drugiego pytania i stanął na tylnych łapach niestety jedna się nie zagoiła do końca i runął na plecy. Chłopak westchnął, ale i uśmiechnął się po chwili, podszedł do zwierzaka i wziął go na ręce.

– No to w takim razie trzeba cię jakoś nazwań, co? Co powiesz na Czarny? Nie, to może Cień? Łapa… Wilk… – wyliczał tak całą drogę aż ktoś stanął nagle przed nim.

– A tobie, co? Wymyślasz sobie pseudonim? – Głos Loganosa oderwał go od tego „zajęcia”.

– Co? A tak, nie sobie oczywiście, tylko nowemu znajomemu.

Elf rozejrzał się szukając owego znajomego.

– A gdzie ten „znajomy”? Czyżbyś już go zgubił?

– Nie gnomie! – Powiedział złośliwie Esellar – mam go przy sobie, zobacz sam – mówiąc to odchylił płaszcz, pod którym na rękach leżał piekielny ogar.

– Cerber! – Wykrzyknął zaszokowany młodzieniec.

– Głośniej, jeszcze Nocne Elfy cię nie słyszały!

– Wybacz. Skąd go masz?

– Znalazłem go niedawno, był ledwo żywy. Opatrzyłem mu rany i teraz jest jak nowy.

– Głupi ma zawsze szczęście – stwierdził ze śmiechem Loganos.

Chłopak ponownie zaczął wymyślać imiona dla nowego zwierzaka i powoli zaczynało mu brakować pomysłów. Dopiero po kilku minutach z pomocą przyszedł mu przyjaciel.

– Hydra – i w tym momencie cerber zaszczekał radośnie.

– Podoba ci się? – Spytał Suldan, na co pies zaszczekał ponownie – to w takim razie od dziś nazywasz się Hydra.

– To nazwa ognistego węża z trzema głowami, niektóre mają po siedem metrów długości. Często robią za strażników w kopalniach krasnoludów – wyjaśnił Loganos.

– Aha – mruknął Esellar – a ty, co tu robisz?

– Szedłem po ciebie. Za niedługo mamy trening.

– Wiesz coś o Cerberach? Czym je karmić i takie tam? – Zapytał wybraniec.

– To piekielne psy, czyli całkowicie odporne na ogień i nawet na większość zaklęć. Żyją tak długo jak ich właściciel. Dzięki sierści mogą stać się niewidzialne lub półprzeźroczyste, ich broń to głównie zęby i szpony, choć też mogą wypuścić chmurę ognia. Żywią się wszystkim, co może być spalone: węgiel, drewno a nawet mięso. Mają szybką zdolność regeneracji jak sam z resztą zauważyłeś. Co mogę jeszcze powiedzieć? Ach tak, rosną do półtorej metra wysokości i dwóch długości, czyli są jak Volfogi Górskie*. Niesamowicie wytrzymałe i są doskonałymi stróżami. Ach i potrafią się przenosić „z miejsca na miejsce” w obrębie kilku metrów, co zapewnia im zwycięstwo w walce lub szybką ucieczkę. Zabić ich da się tylko pozbawiając wszystkich trzech głów, tak przynajmniej słyszałem.

Cerber to rzadkie stworzenie, jest ich tu zaledwie dziewięć, z tym to będzie dziesięć.

– Tylko tyle? Tylko dziesięć? – Zdziwił się chłopak.

– Tak, miałem na myśli razem z właścicielami. Ogólnie jest ich znacznie więcej… Domyślasz się gdzie?

– Chyba tak – mruknął.

– W tej sferze też jest ich trochę, ale nie dają się znaleźć, szkoda.

Dotarli do domu i weszli do niego od strony ogrodu i udali się prosto do kuchni, aby coś zjeść. Po śniadaniu, które przygotowała Selea, udali się do ogrodu, gdzie Esellar zostawił swojego pupila. Mieli dwie godziny wolnego, więc postanowili spędzić je w ogrodzie na zabawie z cerberem. Po dwóch godzinach do domu zawitał Aurivel, gdy wszedł do ogrodu i zobaczył, co próbują nauczyć aportowania aż sapnął zdumiony. W chwilę później zawołał żonę, która także doznała małego szoku.

– Skąd macie tego… szczeniaka? – Spytał zbliżając się do chłopców.

– Znalazłem go wczoraj po twoim odejściu. Był ranny, więc opatrzyłem go jak umiałem.

– Rozumiem – odparł. – Nie rozpieszczajcie go za mocno… To mabyć cerber a nie płochliwa psina.

– Ma jakieś imię? – Wtrąciła Selea.

– Tak, Hydra – odparli jednocześnie chłopcy a piekielny ogar szczeknął radośnie.

* * * * *

Pewnego dnia Aurivela wezwał namiestnik tronu Mrocznych Elfów. Po rozmowie elf był wyraźnie wstrząśnięty i oburzony zarazem. Nie spodziewał się, że Zamarus zażąda poddania chłopaka próbom nim odda mu koronę, owszem przyznał mu częściowo rację, ale te próby były po prostu farsą, wątpił czy Suldan przejdzie, choć jedną! Przynajmniej to on, Aurivel, zadecyduje, kiedy to ma nastąpić. Wiedział, że sześć lat to zbyt mało czasu na przeszkolenie chłopaka chyba, że odpuści kilka mniej istotnych lekcji… A może nie będzie to konieczne? To się okaże. Z drugiej strony nie chciał zwlekać. Proroctwo zaczęło się już wypełniać a w tym czasie może się wiele nieoczekiwanych rzeczy wydarzyć. Postanowił, że zachowa to dla ciebie i nie powie chłopakowi o sytuacji.

* * * * *

Trzy lata później.

Po trzy i pół rocznym pobycie w Netheril’lias Suldan w niczym już nie przypominał młodzieńca z przed tego okresu. Jego elfie cechy w pełni się rozwinęły a sylwetka jeszcze się nieco zmieniła. Rysy twarzy wyostrzyły się bardziej a połyskliwe szaro-białe włosy były ścięte tak, że z tyłu opadały na kark a po bokach były krótsze w „lekkim nieładzie” i zachodziły za uszy lekko zadarte do góry. U góry głowy i częściowo tyłu były trochę dłuższe niż po bokach, zmierzwione i zaczesane były do tyłu tak, że układały się lekką falą jakby były miejscami krótsze i dłuższe. Grzywka była długa i opadała „pasami” po obu stronach skroni, z czego jeden był dłuższy i opadał prawym policzkiem do samej brody. Czoło kryło się pod sterczącymi pod różnymi kątami mniejszymi nieco kosmykami szaro-białych włosów niż te przy skroniach. W lewym uchu wisiał kolczyk w kształcie srebrnej łzy na złotym centymetrowej długości łańcuszku. A oczy nabrały dzikszego i tajemniczego wyrazu. Cały ten czas w większości poświęcał naukom, choć dla przyjaciół też go miał sporo. Alvariel była niemalże wzrostu Suldana a urodę miała niczym nimfa jej magia opierała się na mocy księżyca i roślin.Samael przypominał nieco niedźwiedzia, barczysty i potężnie umięśniony. Jako Krwawy Elf od niedawna zaczął studiować Nekromantyke – magię opartą na przyzywaniu Umarłych wojowników i rzucaniu zaklęć z nimi związanych i jak na razie potrafił na krótką chwilę sprowadzić Szkieleta-wojownika. Suldan i Loganos byli pojętnymi uczniami, lecz gryfon chłonął wiedzę niczym gąbka i pragnął więcej. Walkę mieczem i łukiem doskonalił pod czujnym okiem Aurivela, który uczył ich obu przeróżnych technik.

Z językiem elfów nie miał prawie problemów, choć czasem nie wiedział, jakiego użyć ma słowa.

Z mową krasnoludów miał już większe problemy. Jako dodatkową lekturę miał „Piekielną Mowę – język demonów”, jak nakazał mu Aurivel mówiąc, że w przyszłości będzie mu to potrzebne, lecz nie wyjaśni do czego. W między czasie uczył się magii z szczególnym naciskiem na nią, oraz zwyczajów panujących wśród elfów nie tylko mrocznych.

Mimo iż wiele było nauki to nikt nie narzekał i wszystko szło po dobrej myśli. Z każdym upływającym miesiącem Suldan powiększał swoją wiedzę a jego moc wzrastała; był bystry, czujny i co najważniejsze miał refleks i silną wole. Esellara dziwił też fakt, że od dawna nie miał żadnych wizji. Kiedy spytał o to Elaithiana ten odparł, że miasta są chronione potężną barierą blokującą wszelkie sygnały umysłowe czy też cielesne z zewnątrz.

Tej nocy rozmyślał nad tym, czy ma zasiąść na tronie, czy też nie. Jeśli tak to czy będzie musiał mieszkać w zamku. Postanowił, że wypyta o to swojego mentora. Następnego dnia przy pierwszej okazji zadał mu nurtujące go pytania. Jak się okazało nie musi mieszkać w zamku, poza tym nawet nie chciałby tam mieszkać gdyby widział go od środka… Był kompletną ruiną tak, więc zaczął już snuć plany na przyszłość, nawet miał miejsce na swój dom pozostawała jedynie sprawa pieniędzy dzięki którym będzie miał jakiś start. Zdawał sobie sprawę, że nie może wiecznie mieszkać w domu Loganosa, mimo iż jest w nim mile widziany, i że może mieszkać z nimi tak długo jak tylko będzie chciał. Ale skąd je weźmie? Pieniądze czarodziejów jak i mugolskie nie miały tu żadnej wartości. Odpowiedź sama mu się nasunęła a jego usta wykrzywiły w szerokim uśmiechu. Będzie musiał porozmawiać tylko z przyjaciółmi, był pewien, że zgodzą się na jego pomysł. Ale i tak pozostawała kwestia pieniędzy. Zaklął siarczyście, no nic, wpierw trzeba wszystko omówić. Jego twarz znów pojaśniała, gdy przypomniał sobie, że już od jutra rozpocznie naukę wraz z przyjaciółmi w Akademi w Everesce i jak mu powiedział w sekrecie Aurivel, zamierza nauczyć go i swojego syna Tańca Cieni** a Suldana do tego wyszkoli w byciu Łowcą. Czyli osobą potrafiąca odnaleźć ślady, których inni nie są w stanie dostrzec, zastawiania, rozbrajania i omijania pułapek zwykłych jak i magicznych. Ukrywania się wykorzystując otaczające go przedmioty i odnajdywania ukrytych przejść. Osoby te nazywane są często Tropicielami.

Następnego dnia chłopak wstał ze swojego łóżka a następnie wziął odświeżającą kąpiel. Po drodze do kuchni zastukał pięścią w drzwi pokoju Loganosa, z za których usłyszał po sekundzie odgłos upadającego ciała i stłumione przekleństwa.

– Zbieraj się gnomie! – Krzyknął mu przez drzwi i odszedł.

Po szybkim śniadaniu wraz z Loganosem udali się do Evereski na spotkanie z przyjaciółmi a potem do Aurivela w Akademii. Pojawili się przed znajomą gospodą „Pod Spitym Smokiem”. Weszli do środka i od razu ujrzeli siedzących przy jednym ze stolików Samaela i Alvariel. Za każdym razem, gdy Suldan widział dziewczynę był nią zachwycony i onieśmielony, łaknący spędzenia z nią każdej chwili. Było to dziwne uczucie dla niego i nie wiedział, co to oznacza. Dziewczyna dostrzegając jego wzrok na sobie zarumieniła się zażenowana.

– Czemu chciałeś się w pierw tu spotkać a nie od razu w Akademii?– Zagadnął Samael.

– Bo mam pewien pomysł… Otóż, chcę otworzyć tawernę.

– Och, to świetnie, ale co nam do tego? – Dopytywał się chłopak.

– Przydałaby mi się pomoc w urządzeniu i prowadzeniu jej – wyjaśnił.

– Mam rozumieć, że mamy być współwłaścicielami? – Upewniła się dziewczyna.

– Zgadza się – przytaknął – pozostaje jeszcze sprawa skąd weźmiemy na to pieniądze z resztą nie wiem ile to nas będzie kosztować – powiedział ponuro Esellar.

– Mhmm… - mruknął pod nosem Loganos – w takim razie powiedz jak ma wyglądać w przybliżeniu. – Powiedział i wyczarował czysty pergamin i pióro.

– No, dwu lub trzy piętrowy budynek z mile widzianą piwnicą i stajnią – Elaithian zapisywał wszystko na pergaminie – Na dole będzie można wynająć stolik tak jak tu w Spitym Smoku, na górze będą pokoje do wynajęcia.

– Rozumiem. Daj mi chwilkę – mruknął Loganos i zabrał się za rysowanie.

Po pół godzinie pokazał im pergamin z planem budynku, co prawda nie był doskonały, ale pomógł wyobrazić sobie jak może wyglądać w rzeczywistości. Przedstawiał on trzy piętrowy dom z dobudówką jako stajnię. Górne dwa piętra miały aż trzydzieści pokoi: na pierwszym było dwadzieścia zwykłych pokoi dla trzech osób, na drugim był większe i jak wynikało z opisu dla bardziej zamożnych. Parter był podzielony: z jednej strony od wejścia były stoliki a po prawej na samym końcu była wnęka o formie półokręgu, było to miejsce dla bardów i innych grajków czy też bajarzy. Dach wnęki robił za balkon, na który prowadziły schody dzielące piętra, tam też stały stoliki osłonięte jedynie dachem i drewnianą barierką.

– Brawo, właśnie o coś takiego mi chodziło – stwierdził z zadowoleniem Suldan, gdy obejrzał „plan” – tylko ile by to mogło kosztować?

– Sprawdzę to, jutro najdalej po jutrze wszystko będzie wiadome – odparł Loganos zadowolony – a teraz, ile wam zostało monet?

– Mi ponad połowa sakiewki – powiedziała Alvariel.

– Mi też – przytaknęli gryffoni.

– Dobrze, czyli już coś mamy. Ja też mam trochę złota. Jak już mówiłem wszystko będzie wiadomo za najdalej dwa dni. A teraz lepiej zbierajmy się.

Zmierzając ku Akademii Broni i Magii dyskutowali wesoło na temat przyszłego lokalu dodając kilka poprawek na rysunek. Nagle zatrzymał ich zdenerwowany ojciec Loganosa mówiąc tylko, aby poszli za nim. Przyjaciele wzruszyli ramionami i podążyli za mężczyzną.

W końcu dotarli do jakiejś gospody, w której elf wynajął pokój.

– Usiądźcie, bo mam wam coś ważnego do powiedzenia.

Napięcie w jego głosie świadczyło o powadze sytuacji. Usiedli i bez słowa czekali na wyjaśnienia.

– Właśnie dostałem wiadomość od rady, że za półtorej godziny nastąpi atak na miasteczko mugolskie zamieszkane częściowo przez czarodziejów.

Przyjaciele wyprostowali się nagle na te wieści domyślając się, że jest to z nimi związane.

– Rada postanowiła, że udacie się tam wy, jako pierwszy sprawdzian waszych umiejętności.

– C-co? Tylko nasza czwórka? – Powiedziała przez ściśnięte gardło dziewczyna.

– Trójka – poprawił ją. – Rada mówiła o Was – wskazał po kolei Suldana, Samaela i Alvariel – Loganos zostaje.

– Jak zwykle najlepsza zabawa mnie ominie! – Skomentował zły młody Elaithian.

– Nasz szpieg doniósł, że będzie tam dwudziestu może trzydziestu śmierciożerców, jesteście tak przeszkoleni, że nie mają z wami szans. Ale i tak zachowajcie ostrożność.

– Czy jeszcze powinniśmy coś wiedzieć? – Spytał Suldan.

– Tak, miasteczko leży sto kilometrów na północ od Londynu, nazywa się Grisswell. Powinniście się przygotować. Spotkacie się na miejscu na dziesięć minut przed atakiem na ten czas zdjęliśmy pętle czasu. I jeszcze jedno, jeśli nie chcecie zabijać to nie musicie, ale walczcie tak, aby żaden śmierciożerca do końca życia was popamiętał!

Tak, więc w milczeniu rozpłynęli się w powietrzu. Godzinę później byli już gotowi. Ubrani byli w stroje, jakie mieli na pierwszym spotkaniu po półrocznej nauce. Jedynie na twarzach mieli czarne jedwabne maski zaczepione za uszy i nos. Nasunęli kaptury płaszczy i zaczarowali je tak, aby się nie zsunęły im z głów tak jak i maski zasłaniające dolną część twarzy. I w końcu nadszedł czas. Przenieśli się na obrzeża miasta pojawiając się koło siebie.

Cała trójka przełknęła głośno ślinę a ich twarze pobladły.

– Spóźniliśmy się! – Powiedziała ze zgrozą dziewczyna patrząc naokoło trzydziestu śmierciojadów.

W Grisswell panował istny chaos, kilka domów już płonęło a na ulicach leżały zakrwawione zwłoki. Ludzie uciekali w panice przed postaciami w czarnych płaszczach i białych maskach.

– Więc pomóżmy tym, co jeszcze żyją! – Powiedział ostro wybraniec nakładając pole anty deportacyjne na miasto i zaczął zbiegać z niewielkiego wzniesienia.

Nikt nie zauważył pojawienia się trójki zamaskowanych postaci. Dopiero, gdy zaczęli ciskać zaklęciami zauważono ich, lecz oni nic sobie z tego nie robili. Atak i obrona, obrona i atak. Dopiero, gdy leciały w nich promienie Avady Kedavry zaczęli robić uniki. Mimo wszystko poniosła ich walka i adrenalina. Używali niewielu silnych zaklęć żeby nie pokazywać od razu swoich umiejętności.

Dziewczyna była niczym kot, szybka i precyzyjna. Ciskała w śmierciożerców zaklęciami ogłuszającymi, od czasu do czasu osłaniając któregoś z mieszkańców lub przyjaciół. Samael z zaciętością miażdżył nogi i ręce każdemu sługusowi gada, jaki tylko nawiną mu się pod rękę. Po jakimś czasie na ulicy zostali tylko śmierciożercy i trójka elfów. A z trzydziestki śmierciożerców zrobiło się piętnaście. Jakieś czterdzieści metrów dalej walczył Esellar. Jego ruchy były błyskawiczne, silne i precyzyjne a zaklęcia tak szybkie, że nikt nie mógł uciec przed nimi. Z każdą chwilą czuł budzące się w nim zwierzę i nieodpartą chęć ulegnięcia mu. Po kilku minutach dobył mieczy i z twarzą wykrzywioną w głębokiej wzgardzie rzucił się na najbliższego mu śmierciojada tnąc po nogach i ramionach ruszając błyskawicznie do następnego. Powoli znów tracił panowanie nad sobą, jeszcze zacieklej atakował mieczami, jego cięcia nie były śmiertelne, lecz wystarczające do unieszkodliwienia przeciwnika. Wśród śmierciożerców zapanował popłoch, gdy zostało ich siedmiu i nie mogli uciec. I właśnie w tedy pojawił się Zakon Feniksa a za raz po nim Aurorzy. Stanęli jak wryci widząc jak trójka zamaskowanych, dziwacznie ubranych postaci z dziecinną łatwością rozprawia się z oddziałem Voldemorta a raczej z jego resztką uciekającą w panice od postaci walczącej dwoma mieczami. Stali zaledwie dwieście metrów od niego i wyczuli szczególnie Dumbledore ogromną moc i kipiący gniew od tej postaci aż wzdrygnął się na widok, w jaki walczy. Aurorzy i zakon ze zgrozą i strachem przyglądali się walczącej trójce a szczególny niepokój i niewyjaśniony lęk budził w nich Suldan, który biegnąc unikał uskakując szybko na boki promieni Avady ciskające przez spanikowanego sługusa Voldemorta. Dumbledore spojrzał w oczy elfa jak zauważył ze zdziwieniem i dostrzegł, że błyszczą trzema kolorami: srebrem, zielenią i czerwienią na chwilę przed tym jak wybił się mocno w górę przelatując nad ostatnim śmierciożercą i odcinając mu dłoń ściskającą różdżkę i przy lądowaniu tnąc go po łydkach. Mężczyzna krzyknął z bólu i runął na ziemie ściskając krwawiący kikut. Chłopak całą siłą woli starał się, aby to „coś” nim nie zawładnęło i z ulgą stwierdził, że tym razem wygrał czując jak tajemnicza moc opuszcza go.

– Hasue vento, amero! – Wykrzyknął w języku elfów niezrozumiałym dla ludzi dyrektora Hogwartu i po kilku sekundach pojawili się jego przyjaciele jedynie tylko Suldan był ubrudzony krwią.

– Terro sun’et. – Powiedział cicho Samael mówiąc, że ktoś do nich idzie. Tym kimś oczywiście był Dumbledore wraz z całym zakonem i kilkoma aurorami.

– Witajcie Ni’Tsel – odezwał się Albus pochylając głowę – Chyba powinniśmy wam podziękować, gdyby nie wy, było by więcej ofiar.

Spojrzał na Suldana myśląc, że jest przywódcą, lecz odwrócił szybko wzrok widząc, wciąż błyszczące niebezpiecznie oczy mężczyzny i czającą się w nich niewypowiedziana groźbę.

– Skąd wiedzieliście o ataku?

– Z podobnych źródeł, co wy. – Odparł posyłając jadowite spojrzenie w kierunku Snape’a, który poruszył się niespokojnie.

Suldan rozejrzał się powoli, lecz nigdzie nie dostrzegł Remusa ani rodziców Alvariel i Samela.

– Do jakiej rasy należycie? – Spytał jeden z aurorów.

– Elfów – odparł Krwawy Elf.

– Jakich, bo nie wyglądacie tak samo – sprecyzował Dumbledore przyglądając się im uważnie.

– Dowiecie się… wkrótce. – Odparła zjadliwie Alvariel.

– Jeszcze się spotkamy – powiedział Suldan i nim ktokolwiek coś powiedział ich ciała stały się przeźroczyste, kontury postaci zafalowały i wypełniły się złotymi punkcikami światła, które na koniec zamigotały i znikły.



____________________________________________________________________


* - Volfogto inaczej wilk obdarzony zdolnościami magicznymi. Całkowicie odmienny od zwykłego wilka.
** - Walka mieczami bądź sztyletami połączona z tańcem.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Nie 19:32, 29 Cze 2008  
Aravan
Potomek Slytherina



Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 804
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Podmroku


Rozdział Dziewiąty: Nieoczekiwani goście


Wylądowali w swoich domach, jedynie Suldan przeniósł się do ogrodu i przez dłuższą chwilę zastanawiał się czy ma wejść. Wszedł jednak z ponurym wyrazem twarzy. Przed oczami pojawiły się mu obrazy z walki w Grisswell. Krew i odcięte jego mieczem kończyny. Bezgraniczny strach jego przeciwników, ich krzyki… Poczuł żółć w ustach i pobiegł szubko do łazienki by zaraz potem zwymiotować. Gdzieś w zakamarkach swojej świadomości czuł dziką satysfakcję z okaleczania ludzi, tak ludzi. Mimo jakich czynów dopuszczali się śmierciożercy nadal pozostawali ludźmi. Podszedł do kamiennej misy z czystą chłodną wodą i schlapał nią twarz.Podniósł głowę i spojrzał w swoje odbicie w lustrze, twarz miał lekko bladą a jaskrawo zielone oczy z pionowymi źrenicami o srebrnym prawie niezauważalnym błysku kąciki oczu miały lekko czerwonawą barwę. Wzdrygnął się, gdy spojrzał głęboko w nie jakby było w nich coś strasznego.

– Kim jesteś – powiedział do swojego odbicia jakby miało mu odpowiedzieć.

Po kilku minutach wyszedł z łazienki i udał się prosto do swojego pokoju. Nieniepokojony przez nikogo zamkną za sobą cicho drzwi. Zdjął z siebie zakrwawione ubranie i walnął się na łóżko. Po godzinie wstał jednak nie mogąc usnąć. Żeby,chociaż mógł posłuchać muzyki, ale tu w Netheril’lias było to niemożliwe z powodu magii większej niż ta w Hogwarcie. Sięgnął do szafki, w której leżało kilkanaście różnej wielkości i rozmiarów drewnianych klocków także w różnych odcieniach brązu. Były też czarne i białe. Wziął jeden, dłutko w kształcie sztyletu i fajkę oraz kasetkę z tytoniem.

Gdy usiadł w wygodnym fotelu pykając fajkę zaczął strugać w kawałku drewna…

Następnego dnia obudziło go głośne pukanie w drzwi. Przeciągnął się zastanawiając czy poczekać aż ten ktoś się znudzi czy też odezwać, że nie śpi. Jednak wybrał te drugie.

– Już wstaje! – Krzyknął i pukanie ucichło pozostawiając po sobie jedynie odgłos oddalających się kroków.

Podniósł się omal nie zrzucając z kolan figurki wyciętej z czarnego drzewa cerbera.Wziął do ręki figurkę Hydry i uśmiechnął się. Dopiero potem dostrzegł śpiącego smacznie Ogara na łóżku. Podszedł i pogłaskał go słuchając zadowolonego pomruku przez chwilę. Ubrał się i wyszedł.



* * * * *

Do domu przy Grimmauld Place numer dwanaście wchodziło pośpiesznie, co chwila trzyosobowe grupki czarodziejów, bowiem za chwilę miało rozpocząć się zebranie Zakonu Feniksa. Gdy kuchnia była już całkowicie zapełniona i wszyscy umilkli głos zabrał Albus Dumbledore. Z jego oczu znikły wesołe iskierki zastąpione bezradnością i jakby smutkiem? Zmęczonym wzrokiem potoczył po zebranych, dopiero po chwili dostrzegł, że niema kilku osób. Zmarszczył brwi w zamyśleniu jakby szukał sobie wyjaśnienia ich nieobecności. Westchnął po minucie lub dwóch i skupił się na obecnej chwili.

– Witam wszystkich – zaczął rozpoczynając tym zebranie. –Minister przysłał mi niedawno raport z ataku śmierciożerców na Grisswell.Zginęło trzydziestu trzech mieszkańców w tym ośmioro czarodziei, sporo też jest rannych.

– A kim jest ta tajemnicza trójka? – Spytał ktoś.

– Próbujemy to ustalić… – odparł dyrektor. – Ale raczej nie dowiemy się niczego dopóki oni nam się nie przedstawią. Wiem tylko, że to elfy i że są bardzo dobrze wyszkoleni – przebiegł wzrokiem po zebranych dostrzegając, że wiele osób jest zaniepokojonych pojawieniem się tej trójki.Poza tym sam też czuł niepokój. Przez kilka godzin snuli teorie na ich temat

Zebranie zakończyło się późnym popołudniem pozostawiając w kuchni pogrążonego we własnych myślach Albusa i Severusa Snape’a bacznie przyglądającemu mu się. Myśli dyrektora Hogwartu krążyły wokół lidera trójki elfów. Jest brutalny – pomyślał.Owszem spotkał w ciągu swojego życia kilku przedstawicieli tej rasy nawet znał w niewielkim stopniu ich język. Ale ta trójka budziła w nim irracjonalny lęk a moc ich otaczająca szczególnie ich lidera była inna niż jakiekolwiek inne,które wyczuł jak dotąd. Wielka i nieujarzmiona. Skupił się mocniej na postaci Suldana a później jego dwójki towarzyszy, lecz w żaden sposób nie mógł dojrzeć niczego prócz błyszczących oczu. Maski i kaptury spełniły doskonale swoją rolę z resztą stali za daleko, by ktoś zobaczył różniący ich kolor skóry. Tak się im przynajmniej wydawało…

Zmarszczki na czole starca pogłębiły się. Ten głos, już gdzieś słyszałem podobny, tylko gdzie – myślał przez dłuższą chwilę, a gdy nie mógł sobie przypomnieć, u kogo go słyszał pokręcił głową.

I w tedy nawiedziła go nagła myśl a twarz mu stężała i pobladła lekko. Snape dostrzegłszy zmianę u starszego mężczyzny postanowił odezwać się.

– Domyślam się, że na coś wpadłeś, Albus.

– Możliwe, Severusie – machnął po chwili ręką przybierając maskę„dobrego dziadka” – to tylko puste domysły nie przejmuj się tym. – Prawda była nieco inna i musiał natychmiast podjąć odpowiednie kroki. – Chciałeś coś?

– Nie, dyrektorze, właśnie wychodziłem.

Mistrz Eliksirów zastanawiał się, czemu nic mu nie powiedział. Wzruszył ramionami uznając, że to tylko i wyłącznie sprawa Albusa. Po słowach tego elfa był niespokojny. Czuł, że on wiedział, kim jest i jaką pełni rolę w szeregach Gada,wynikało z nich też, że także mają w nich szpiega. Muszę się dowiedzieć, kim on jest! – Obiecał sobie w duchu i zniknął z cichym trzaskiem towarzyszący deportacji.

Następnego dnia podczas śniadania do Wielkiej Sali wleciała sowia poczta. Jedna z płomykówek wylądowała przed brązowowłosą dziewczyną z „Prorokiem Codziennym” w szponach.Dziewczyna wcisnęła trzy knuty do sakiewki przywiązanej do lewej nóżki i sowa odleciała. Dziewczyna rozwinęła gazetę i aż wciągnęła ze świstem powietrze upuszczając z brzdękiem łyżkę z powrotem na talerz, gdy spojrzała na zdjęcie na pierwszej stronie jakiejś wioski z płonącymi budynkami i ciałami na ziemi w tle i trzema zamaskowanymi postaciami walczącymi z sługusami Voldemorta. Nagłówek brzmiał:

„Tajemniczy wybawiciele: Sprzymierzeńcy czy wrogowie?”

– Co tam znalazłaś Hermiono? – Spytał zaciekawiony Ron.

Dziewczyna w odpowiedzi zaczęła czytać na głos.

Wczoraj w godzinach rannych śmierciożercy zaatakowali miasteczko Grisswell, niestety nie obyło się bez ofiar i rannych. W kilka minut po ataku jak udało się nam dowiedzieć od naocznych światków pojawiła się trójka tajemniczych postaci w maskach. Bez problemu uporali się z śmierciożercami w dość brutalny sposób. – Zdjęcia znajdą państwo na końcu artykułu. – Nim pojawili się Aurorzy było już praktycznie po wszystkim. Nie posługiwali się różdżkami, co pokazuję ich wielką moc. I teraz rodzi się pytanie: Przyjaciele czy wrogowie? Z jednej strony pokonali ludzi Sami-Wiecie-Kogo i niewątpliwie odczuje tę stratę. Czy może było to zaplanowane w celu zmylenia nas i podsunięcia fałszywej nadziei…

– Co o tym sadzisz? – Spytała.

– W końcu ktoś boleśnie ukąsił tego szaleńca – powiedział Weasley – zastanawiam się, czemu ich nie zabili.

– Co? Jak możesz tak mówić – pokazała mu zdjęcia z gazety z widowiskowymi atakami elfów – powinni ich wyłapywać tak jak ministerstwo bez…

– Zwariowałaś?! – Przerwał jej – jak okaleczanie ludzi…

– Zwierząt, oni nie są ludźmi – przerwał jej ponownie.

– …może być słuszne?

– Racja, zasługują na znacznie gorszy los.

– Nie to miałam na myśli.

– A niby, co miałaś?

– To, że powinno się ich umieszczać w Azkabanie – wypaliła.

– Z którego uciekliby następnego dnia, tak jak ostatnio i jeszcze wcześniej? Z resztą jak możesz ich bronić.

– Nie bronie! Po prostu uważam, że każdy człowiek ma swoje prawa.

– Być może, ale oni mają to głęboko gdzieś jak niejednokrotnie tego dowiedli. Ty powinnaś to wiedzieć najlepiej, Hermiono.

– Co to miało niby znaczyć?! – Spytała ostro.

– Dobrze wiesz, co. W końcu ktoś się porządnie za nich wziął i jak dla mnie powinni skracać ich o głowę na miejscu!

Podobne dyskusje panowały w całej Wielkiej Sali uczniowie byli podnieceni „nowymi graczami” i popierali w większości metody, z jakimi się rozprawili ze sługusami Czarnego Pana. Och, jaki musiał być wściekły, gdy dowiedział się o ich porażce…I istotnie tak było.



* * * * *

Suldan i Loganos pojawili się pod Spitym Smokiem czekając na dwójkę przyjaciół. Po kilku minutach pojawili się i całą czwórką ruszyli za młodym Elaithianem, który jak na razie niczego im nie wyjaśnił. Temat o ich pierwszej walce był nieporuszany,choć przyjaciele wybrańca wiedzieli, że coś było w tedy nie tak jak być powinno. Nie wiedzieli tylko, co.

Kilka minut później dotarli do dużego, trzypiętrowego, podniszczonego budynku z drewna i kamienia stojącego na sporym placu zarośniętym przez chwasty.

– Po co tu przyszliśmy? – Spytała Alvariel.

– Cóż, chciałeś otworzyć lokal – zwrócił się do Suldana – o to i on… w pewnym sensie – powiedział drapiąc się w tył głowy i uśmiechając do tego głupkowato.

– Hm… Trochę farby i kleju, i będzie jak nowy – stwierdził sarkastycznie – Samael.

– Jak go znalazłeś? – Dodał po chwili.

– Nie ja tylko mój ojciec. Powiedziałem, w czym rzecz i zaraz potem trzymałem w rękach akt własności.

– Czyli trzeba tylko zapłacić i podpisać, tak? – Spytał Suldan.

– Tylko podpisać.

– Jak to? – Zdziwił się.

– Tak to. Mój ojciec odkupił dom wraz z placem dookoła za śmiesznie małą cenę jak wyznał, ale nie powiedział ile. Kazał mi przekazać, że jest to prezent dla was z okazji „chrztu bojowego”.

– Podziękuj mu, zatem. Ale i tak czeka nas remont i dobudowa –powiedział Samael.

Chwilę później podpisali całą czwórką papiery i rozpłynęli się w powietrzu, by zaraz wrócić z pieniędzmi na zakup odpowiednich materiałów. Oczywiście najwięcej zainwestował Loganos na własne życzenie. Weszli do budynku oglądając wszystko dokładnie i zastanawiając się, co będzie im potrzebne a przy tym Loganos robił rysunki starannie odzwierciedlając budynek z zewnątrz jak i od wewnątrz. Po trzech godzinach stali na zewnątrz oglądając szkice elfa, które były podobne do tego pierwszego. Tak, więc udali się na zakupy, co zajęło im ponad dwie godziny.

Gdy wszystko zostało dostarczone przed budynek jednym ruchem ręki zmienili ubrania na typowo robocze. Za resztę pieniędzy postanowili kupić wyposażenie i inne drobiazgi i jeszcze powinno im coś zostać. Wszystko było poukładane na oddzielne kupki. Belki okrągłe i kwadratowe, krótkie i długie.Stosy desek na podłogę i na barierki, szerokie kwadratowe płyty z dębu na dach i wiele innych rzeczy. Na początek postanowili wywalić prawdopodobnie wszystko,co zniszczone ze środka łącznie ze starą przegniłą podłogą. Następnie z prawej dobudowali tak zwany „szkielet” wnęki dla bardów o płaskim dachu, następnie wzięli się za stajnię na aż dwadzieścia koni. Wszystko wykonywali ręcznie jak na razie zbijając deski gwoździami dopiero potem magią scalali i uszczelniali chroniąc od wiatru i deszczu.

Oczywiście chłopcy, bo dziewczyna miała za zadanie czyszczenie ścian przed malowaniem i odkurzanie we wewnątrz. Jakiś czas później z pomocą przyszli im ich mentorzy Aurivel, Lliiria i nauczyciel Samaela, Ralthoran. Młodzież skłoniła się im, a po zapoznaniu ze szkicami z ochotą zabrali się za pracę. Ku rozbawieniu męskiej części Samael pracował jak by go diabeł gonił chcąc zapewne pokazać swoją siłę Lliirii i robiąc inne durne rzeczy, co często kończyło się stłuczeniami i głośnymi przekleństwami z jego strony. Dziewczyna zdawała się nie dostrzegać tego, choć często zerkała w jego stronę, gdy nikt nie patrzył. Starsze elfy mimo swojej pozycji i wieku żartowali i śmiali w najlepsze opowiadając różne zabawne historie ze swoich lat przyjaźni, jak się też okazało młodsi i odwrotnie doskonale się ze sobą dogadywali zawiązując nić przyjaźni z nowo poznanymi osobami. Stajnia i wnęka dla bardów były już gotowe z zewnątrz i od wewnątrz było czysto i przygotowane do malowania. W ciągu dwóch następnych godzin, czyli koło trzeciej po południu budynek był pomalowany na ciemny brąz a kamienie wyczyszczone za pomocą magii, wstawione zostały nowe większe okna. Tuż przed zachodem słońca położona została nowa podłoga stare belki zastąpiono nowymi o wspaniałych wzorach w kształcie spiralnych płomieni.Zmęczeni, ale też i zadowoleni udali się do domów na zasłużony odpoczynek.

Następnego dnia zaraz po wschodzie słońca stali już w komplecie przed przyszłym lokalem. Z równie wielkim entuzjazmem, co wczoraj zabrali się do pracy. Do południa postawili dach nad wnęką dla grajków i bardów, wymienili drzwi i dobudowali poddasze pomagając sobie często magią. Zrobili sobie półgodzinną przerwę na odpoczynek i posilenie się, po czym wrócili do pracy. Podzielili się na dwie grupy Suldan, Alvariel i Samael urządzali parter a reszta zajęła się górą. Ściany parteru pomalowano na ciemny brąz niemalże czarny a sufit i podłoga na trochę jaśniejszy. W lewym rogu stał stary kominek z łba martwego rogatego smoka, teraz był już odnowiony.Miał dwa i pół metra wysokości i dwa szerokości a komin zakryty został wygiętą do zewnątrz drewnianą płytą. Na ścianach w przerwach między oknami umieszczono żółto-czerwone lampy, a pod filarami misternie kute z cienkich stalowych pasów metrowej wysokości kosze, które miały służyć za dodatkowe oświetlenie, w których będą płonęły drwa. W miedzy czasie dostarczone zostały stoliki i krzesła, które zostaną rozstawione na parterze i balkonie. Góra została prawie ukończona; pierwsze piętro miało miejsce na dwadzieścia dwu osobowych pokoi dla mniej zamożnych, drugie miało piętnaście trzy osobowych pokoi a trzecie miało tylko dziesięć pięcioosobowych pokoi. Oczywiście piętra różniły się wystrojem i wyposażeniem wnętrz. Każdy pokój miał też swoją łazienkę. Regały, szafki i półki zostały odnowione i pomalowane. Lada karczmarza i szafki z szklanymi drzwiczkami także.

O zmierzchu poszli spać, by już z samego rana dokończyć urządzanie. Czekały już na nich wozy z talerzami, półmiskami różnych rozmiarów jak i garnkami, nożami,widelcami, łyżkami i wszystkim innym narzędziami do gotowania, podawania jedzenia i napojów i tak dalej…

Teraz została im tylko piwnica, którą wczoraj odkrył Samael na zapleczu. Poszli do dużego pomieszczenia równemu połowie parteru będącego kuchnią i stanęli na schodach w rogu. Zeszli po nich i znaleźli się w chłodnej wilgotnej kamiennej komnacie, była na całą szerokość budynku, który podpierały kamienne masywne kolumny.Było tam pełno wielkich beczek z różnymi trunkami ustawionymi pod jedną ze ścian na całej jej szerokości, było ich dwanaście a na nich stało jeszcze dziesięć. Po lewej były zagrody na zborze. Po drugiej na przeciwko owych przegród stały kolejne beczki tyle, że nie na trunki tylko warzywa i owoce. Ana środku zwisały rzędy haków zapewne na powieszenie mięsa. Nawet gdyby całe pomieszczenie zapełnione było towarami spokojnie można by było się poruszać. W dwie może trzy godziny ogarnęli wszystko na błysk i naleli sobie w kufle„Złotego Miodu” jak widniało na tabliczce na beczce, każda beczka nosiła inną nazwę. Później zaczęli wnosić graty i ustawiać wszystko jak należy. Minęło już południe, gdy wszystko było gotowe. Nawet stajnia była odpowiednio wyposażona.

– Wygląda wspaniale, nieprawdaż? – Zagadnęła Lliiria, na co wszyscy przytaknęli zgodnie.

– Teraz przydałoby się coś zrobić z tym placem – Alvariel potoczyła ręką po placu otaczającym budynek.

– Żaden problem – stwierdziła Lliiria– kilka zaklęć i po sprawie.

– Proponuje też i na zewnątrz postawić kilka stolików – dodała po chwili namysłu – wykonała kilka skomplikowanych ruchów rękami mamrocząc zaklęcia pod nosem i po chwili trawa była krótko przystrzyżona, drewniany płot stał się jak nowy a za raz potem pojawiły się stoliki i krzesła a między nimi sterczały wysokie latarnie. Od furtki do drzwi karczmy wiodła kamienna ścieżka. Gdzieniegdzie pojawiły się małe okrągłe ogródki z kolorowymi pachnącymi kwiatami.

– No, tak lepiej – stwierdziła zadowolona ze swojego dzieła.

– Dziękuje – odezwał się nagle Suldan – dziękuje wam wszystkim za pomoc.

– Nie ma, za co – odparł Ralthoran – miło tu będzie wpaść od czasu do czasu.

– To, kiedy otwarcie? – Spytał Samael zacierając ręce.

– To będzie musiało zaczekać dopóki nie zapełnimy piwnicy mięsem i warzywami o owocach już nie mówiąc. – Wyjaśniła gryffonka.

– Och podejrzewam, że w miesiąc zostanie zapełniona – powiedział Aurivel – warzywa można kupić a owoce zebrać w lesie, owszem nie wszystkie, ale jabłka, gruszki, i wiele innych tak. Musicie tylko poszukać. Zaś mięso… Cóż,lasy są pełne saren, dzików, ptactwa… Upolujcie sobie – zaśmiał się cicho. – Gdy wystarczająco będziecie mieli pieniędzy wszystko będziecie mogli sobie zamówić.

– Więc teraz jedynie trzeba mieć nazwę – odezwał się wesoło nauczyciel Samaela – myślę, że to pomysłodawca powinien je nadać.

Suldan westchnął zachęcany przez wszystkich i zaczął wymyślać wszelakie nazwy. Aż natrafił na jedną, która się mu spodobała: Otchłań.

– Genialne – pochwalił go Aurivel – to podkreśli klimat.

– Cieszę się, że wam się podoba, ja zajmę się szyldem – obiecał chłopak.

– Na rogi demona! – Zaklął nagle Ralthoran – zapomniałem, że ktoś nas oczekuje – posłał pozostałej dwójce nauczycieli znaczące spojrzenie. – Samaelu widzimy się za pięć minut u mnie.

Podobnie jak Suldan i Alvariel mają stawić się u swoich nauczycieli za pięć minut. Samael znikł zaraz po starszych elfach a po nim Loganos.

Dwójka gryfonów stała obok siebie w krępującej ciszy, którą przerwała po chwili elfka z lekkimi wypiekami na policzkach. Próbując minąć chłopaka potknęła się o wystający z trawy kamień i gdyby nie błyskawiczna reakcja Suldana przewróciłaby się a tak wylądowała w jego ramionach jeszcze mocniej się czerwieniąc. Patrzyli na siebie jakiś czas a potem ich twarze zaczęły zbliżać się ku sobie wolno, ostrożnie. Chłopak czuł delikatny zapach jej perfum z świeżych szpilek sosnowych. Ich twarze dzieliły zaledwie milimetry i w końcu ich usta zetknęły się ze sobą w krótkim, delikatnym pocałunku niczym muśnięcie skrzydeł motyla. Drugi był już dłuższy i pewniejszy. I nagle odskoczyli od siebie jak spłoszone sarny czerwoni jak przysłowiowy burak.

– P-przepraszam, nie powinienem był… – wymamrotał chłopak i rozpłynął się w powietrzu.

Dziewczyna stała jeszcze jakiś czas nie będąc pewna, co właśnie zaszło, serce tłukło się jej w piersi jak szalone. Musiała usiąść i ochłonąć, bo nogi miała jak z waty.Dotknęła palcami ust przymykając oczy i przypominając sobie ich pocałunek.Miała nadzieje, chciała, aby znów to się powtórzyło, ale też bała się, że Suldan tylko się chwilowo zapomniał. W końcu był z Cho Chang. Przeklinała w tym momencie los, że w taki sposób kpi sobie z jej uczuć. Wstała, gdy ochłonęła trochę. Z lekkim uśmiechem rozpłynęła się w złotych światełkach.

Suldan był tak rozkojarzony, że przeniósł się o kilometr za daleko. Zamrugał zdziwiony faktem, że nie jest tam gdzie powinien. Wzruszył ramionami postanawiając się przejść. W głowie miał mętlik wciąż czując smak jej ust. Co mi strzeliło do łba?! – Pomyślał nagle – Jest moją przyjaciółką, nic więcej. Jej usta… są takie miękkie. Stop! – Nie wiedział, co ma o tym sądzić, lubił Alvariel. A może było to coś większego?Czuł się dziwnie w jej towarzystwie, jakby jego serce schwytała żelazna dłoń. – Nie potrzebnie ją pocałowałem. Pewnie namieszałem jej przez to w głowie… – potrząsnął energicznie głową podrywając włosy w powietrze chcąc pozbyć się tych myśli.

Nim się zorientował doszedł do domu fechmistrza Aurivela Elaithiana. Wciąż pogrążony w morzu własnych myśli wszedł do domu potykając się o coś zaplątując w tym stopy, co leżało zaraz za drzwiami i runął jak długi. Przeklinając swoją nieuwagę podniósł się rozplątując nogi i otrzepał. Spojrzał się na rzecz, przez którą się potkną i zobaczył, że to płaszcz tyle, że nie należał do nikogo z domowników i powiesił go na stojaku obok, na którym wisiało kilka innych płaszczy należących do właścicieli domu. Wśród nich zobaczył jeszcze jeden należący do kogoś innego. Dałby sobie rękę uciąć, że gdzieś już je widział, ale nie mógł sobie przypomnieć, gdzie.

Idąc koło salonu zobaczył, że drzwi do gabinetu Aurivela są uchylone, z każdym krokiem zbliżając się do nich słyszał głos swojego nauczyciela. Zapukał cicho oczekując zaproszenia.

– Proszę – usłyszał, więc wszedł.

Elf stał bokiem do okna i patrzył w jego stronę. Przed jego biurkiem tyłem do niego siedziało dwoje postaci mężczyzna i kobieta. Kogoś mu przypominali. Wzruszył ramionami i spojrzał pytająco na starszego elfa.

– To ja was zostawię. Będę w salonie – powiedziawszy to minął Suldana i zamknął za sobą drzwi.

Chłopak nie ruszył się z miejsca oczekując, że przybysze odezwą się pierwsi.

Wstali i powoli zaczęli się odwracać do niego, a gdy to uczynili chłopak aż się zachłysnął nie dowierzając własnym oczom.

– Remus? – Sapnął – Amanda?

– Harry? To naprawdę ty? – Spytał Lupin ledwo powstrzymując emocje. – Merlinie, zupełnie nie przypominasz dawnego siebie! – Podszedł do chłopaka i uściskał go mocno.

– Gdyby nie uprzedził nas twój przyjaciel to w ogóle byśmy cię nie poznali – dodała kobieta także go przytulając.

– Co tu robicie? – Spytał, gdy się otrząsną a w jego głosie zabrzmiała nieprzyjemna chłodna nuta.

– Chcieliśmy z tobą porozmawiać i wyjaśnić ci pewne rzeczy – zaczął Remus niepewnie.

– Wyjaśnić? Już wyjaśniono mi wszystko! – Chłód i ostrzejsze nuty zawisły chwilę w powietrzu – Surel Aurivel wszystko mi wyjaśnił. – W oczach pojawiły się żal i oskarżenie.

– Tak, nam też już powiedział to samo, co i ty usłyszałeś, gdy tu przybyłeś. Ale nie wiesz wszystkiego, nie poznałeś wszystkich faktów. – Oblizał wyschnięte wargi.

– Czy to z ich powodu nic mi nie powiedzieliście, tak, jak Alvariel i Samaelowi? Czy to przez nie musiałem żyć u największych mugoli pod słońcem?! Okłamywany całe życie!

– T-tak. – odparł nie potrafiąc mu spojrzeć w oczy.

– Więc, wyjawcie mi go – zażądał.

– To było jeszcze na ostatnim roku nauki w Hogwarcie. James dowiedział się trzy miesiące wcześniej, czyli na początku września. Nam powiedział na dwa miesiące przed ukończeniem szkoły. Nie mogliśmy w to uwierzyć, ale szybko się z tym pogodziliśmy. Żyliśmy normalnie i nie wracaliśmy do tego nigdy. Dopiero po śmieci twoich rodziców przypomnieliśmy sobie, o co toczy się gra. Chcieliśmy cię zabrać do siebie, lecz Dubledore nas ubiegł i kazał przysiąc dla twojego dobra, oczywiście, że nic ci nie powiemy.Powiedział, że więzy krwi łączące ciebie z siostrą Lily, Petunią, utrzymają tarczę i jeśli cię odwiedzać, lub wyjawimy powody ich śmierci tarcza ochronna twojej matki, która cię chroni zniknie i dlatego umieścił cię z rodziną Dursley’ów. Nie ośmieliliśmy się przekonać, co do prawdziwości jego słów i złożyliśmy obietnice, której wszyscy żałujemy do dziś. A teraz wszystko okazało się inne niż myśleliśmy. Zostaliśmy oszukani przez Dumbledore’a tak przynajmniej wynika ze słów twojego nauczyciela – przerwał na krótką chwilę izapatrzył się na półkę z książkami – teraz wiem, że popełniliśmy błąd ufając Albusowi. Znał sporo faktów i nic z tym nie zrobił, choć mógł ci zapewnić o wiele lepsze życie.

– Owszem, mógł. – Rzekł spokojnie chłopak, co zdziwiło państwo Lupin. Myśleli, że wybuchnie złością, a tu nic, całkowity spokój.

– Zrozum, Harry. Baliśmy się utraty twojej ochrony. Nie mogliśmy ryzykować, że Voldemort cię znajdzie – wtrąciła Amanda.

Rozmawiali bardzo długo wyjaśniając sobie wszystko. Następnego dnia, albo wieczora zważywszy na brak słońca w Netheril’lias wstał bardzo wcześnie. Podniósł się do pozycji siedzącej spuszczając nogi z łóżka. Jego głowę nawiedziła wczorajsza rozmowa z Remusem i Amandą. Rozumiał ich i nie obwiniał już, bo wina całkowicie leżała po stronie dyrektora Hogwartu. Już na samo jego wspomnienie usta mu się wykrzywiły pogardliwie. Wstał porywając ubrania z fotela i znikł w łazience. Śniadanie zjadł samotnie, jako że wszyscy jeszcze spali. No nie licząc Hydry zajadającego się z podłużnej miski kawałkami spalonego mięsa wymieszanego z węglem. Po śniadaniu wyszedł do ogrodu a zabierając po drodze miecze oraz łuk. Biegnąc sprintem szybciej niż zwykły człowiek zmierzał na ulubione miejsce treningów. Obok biegł cerber bez problemu dotrzymując kroku swojemu panu. Gdy dobiegł do stadniny zatrzymał się na parę minut oglądając wspaniałe wierzchowce, jedno ze zwierząt podeszło do niego i trącił go lekko pyskiem w nos. Chłopak zaśmiał się cicho głaszcząc szlachetnej krwi zwierzę po łbie. Jakiś czas później dotarł na miejsce na wysokie wzniesienie, gdzie na jego szczycie leżał pusty pień drzewa. Zdjął z pleców swą broń zostawiając w ręku łuk, następnie wyczarował sobie kołczan strzał zawieszając go sobie na plecy, potem znalazł sobie cel, drzewo oddalone o ponad dwieście metrów. Pierwsza strzała przecięła powietrze ze świstem a po niej następna i kolejna. Z każdą wypuszczona strzałą nabierał prędkości. W ciągu niecałych dwóch minut wystrzelił pięćdziesiąt pocisków, które bezbłędnie trafiły w cel. Jednym zaklęciem przywołał je i umieścił w kołczanie, po czym zmienił broń na dwa bliźniacze ostrza i przyjął ulubioną pozę: stał bokiem do wymyślonego przeciwnika prawa noga wysunięta na bok w lekkim zgięciu, lewa natomiast była trochę ugięta w kolanie. Prawa i lewa ręka była do połowy zgięta, w lewej dłoni trzymał miecz a prawa oparta na lewej trzymała drugi miecz, co wyglądało z daleka jakby były ze sobą połączone.

Zakręcił młynka klingami rozprostowując na boki ręce robiąc pełny obrót ciałem, prawą klingę położył płazem na plecach pochylając się do przodu jakby parując cios w plecy i szybko odtrącił tym samym ostrzem niewidzialną broń, zrobił obrót na ugiętych nogach tnąc po skosie drugim ostrzem. Płynnie wyprostował się przyjmując kolejną pozycję pozostając przez sekundę w bezruchu, obrócił się w prawo, przekręcił klingę trzymaną w lewej dłoni tak, aby sparować niewidzialny cios i znów stanął w bezruchu niczym wąż szykujący się do kolejnego ataku. Ponownie się obrócił wykonując skomplikowaną serię cięć, ciosów i pchnięć przechodząc z niezwykłą płynnością i precyzją z jednego w drugie stopniowo zwiększając szybkość swoich ruchów. Jednym zręcznym ruchem złączył wirujące ostrza w jedną broń i zakręcił nią wokół siebie następnie zatrzymał kładąc szybkim ruchem jeden koniec na ziemi rysując półokrąg przed sobą. Przed nim pojawiły się postacie w czarnych płaszczach i białych maskach na twarzy. Uskakiwał niczym kot i atakował jak wąż. Robił szybkie uniki i ciął, parował, ripostował i pchał. Jego ruchy stały się tak szybkie, że wirując z mieczem przypominał rozmazane smugi. Zakręcił Dy’Nerem unosząc go nad głowę i wybił się w górę robiąc salto nad niewidzialnym przeciwnikiem odcinając mu głowę wciąż wirującym ostrzem. Wylądował obracając swą broń, przerzucił sobie nad głową i złapał za plecami obracając się błyskawicznie, kręcąc piruet rozszczepił klingi i zamarł z wysoko uniesionymi ostrzami skrzyżowanymi na kształt nożyc parując niewidzialny cios, zamarł na parę sekund, po czym opuścił klingi i schował je. Dopiero teraz zauważył, że ktoś go obserwuje.

– Ach, to ty Remusie – zagadnął.

– Witaj Harry…

– Mów do mnie Veldrin lub Suldan jak wolisz – przerwał mu młodzieniec.

– Suldan. Trudno mi przywyknąć do tego. Oglądałem twój trening i jestem pod wrażeniem.

– Dzięki, a jak tu właściwie trafiłeś?

– Aurivel wskazał mi drogę, powiedział, że tu pewnie cię znajdę.– Westchnął – To wspaniałe miejsce mimo wiecznej nocy.

– Wiem, masz ochotę na drinka? – Spytał chłopak uśmiechając się lekko.

– Chętnie. Fajny pies – dodał przyglądając się ciekawie cerberowi.

– Ma na imię Hydra – pogłaskał ogara po masywnym karku. – Zapomniałem wcześniej zapytać… Jak tu się znalazłeś?

– Och, to zasługa waszych nauczycieli. Pojawili się nagle i nas, hm… „uprowadzili?”.

Pojawili się przed drzwiami „Otchłani” Lunatyk z podziwem oglądał budynek, a gdy znaleźli się w środku zafascynowany oglądał wnętrze. Remus zagwizdał głośno słysząc gdzie się znajdują i podreptał za elfem do chłodnej piwnicy chwytając wcześniej sobie kufel. Z rozmysłem nie pytał jak się czuje po walce ze śmierciożercami jak dowiedział się od Elaithiana.

– Co zrobisz po powrocie na stare śmieci? – Zagadnął mężczyzna siedząc już przy jednym ze stolików z pełnym kuflem.

– Dam w pysk dropsowi? – Odparł pytaniem na pytanie Suldan. – Nie wiem. Pewnie zrobię mu awanturę i dalej będę grał Złotego Chłopca Gryffindoru – wzruszył ramionami krzywiąc się nieznacznie.

– Nie ujawnisz mu swojego nowego życia?

– Nie. Pewnie i tak niedługo się dowie, ale ja nie zamierzam mu tego ułatwiać. Niech się sam pomęczy! – Upił łyk napoju. – A co z tobą? Kiedy wracasz?

– Za kilka godzin, czyli mamy jeszcze trochę czasu.

– To fajnie. Przynajmniej zwiedzisz okolicę. Evereska to piękne miasto sam się o tym przekonasz.

Wstali od stołu i wyszli na miasto rozpoczynając wycieczkę krajoznawczą.

– Dzieje się coś ciekawego w świecie czarodziejów? – Zapytał się Esellar wędrując uliczkę skąpaną w promieniach słońca.

– Cóż. Nikt poza szkołą nie wie o twoim zniknięciu a jedni uczniowie Hogwartu myślą, że porwał cię Voldemort inni, że przyłączyłeś się do niego. Sam Lord siedzi cicho i przetrząsa kamień po kamieniu szukając cię.

– Będzie heca, gdy zawitam w budzie – mruknął chłopak z krzywym uśmiechem niewinnego dowcipnisia.

– Ano, będzie – przytaknął mu Lupin klepiąc po plecach – muszę cię też uprzedzić – przełknął ślinę i powiedział na wstrzymanym oddechu: - podejrzewają cię o morderstwo.

Chłopak zatrzymał się nagle z ogłupiałą miną mrugając zawzięcie oczami.

– Co? Morderstwo? Mnie?!

– No, mnie też nie ucieszyła ta wiadomość. Zabito byłego ministra magii Korneliusza Knota w jego własnym łóżku.

– I z tego powodu mnie podejrzewają?! – Wykrzyknął z oburzeniem.

– Teoretycznie rzecz biorąc, tak.

– Teoretycznie?

– Na dworze pod oknem znaleziono twoją różdżkę tę, którą zostawiłeś u Voldemorta.

Po tych słowach z ust chłopaka posypała się istna litania całkiem barwnych przekleństw nie tylko elfickich, że aż wilkołak skrzywił się z niesmakiem.

– I nikt nic nie widział? – Spytał po ochłonięciu?

– Nic, Percy Weasley znalazł go martwego rankiem, jedyny ślad,jaki znaleziono było koło z mrocznym znakiem wypalone w dłoni denata. Magomedycy sądzą, że ów przedmiot był obłożony jakąś potężną klątwą bazującą w niewielkim stopnie na aurze Avady Kedavry tylko tyle zdołali wykryć.

– Spoko i tak niczego mi nie udowodnią. Ale istotnie nie jest to zwykłe zabójstwo.
– Istotnie – przytaknął Remus.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Aravan dnia Nie 19:35, 29 Cze 2008, w całości zmieniany 1 raz
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Śro 20:07, 09 Lip 2008  
Aravan
Potomek Slytherina



Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 804
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Podmroku


Rozdział Dziesiąty: Między jawą a snem. I Otwarcie.


Minął równy tydzień od wyjazdu Remusa Lupina i rodziców pozostałej dwójki gryfonów. Obiecali, że będą wpadać tak często jak tylko będzie to możliwe. Nim były nauczyciel OPCM-u znikł dał Suldanowi drobną radę na szybsze otwarcie kuchni: otóż, potrzebne produkty szczególnie mięso może załatwić na ulicy Pokątnej gdzie od roku stoi sklep mięsny prowadzony przez jego dobrego znajomego, który załatwi każdą ilość dowolnego towaru za odpowiednią cenę. Chłopaka ucieszyło to niezmiernie i w ciągu pół godziny miał już gotową listę różnego rodzaju mięsiwa. Poprosił także, aby postarał się załatwić warzyw i owoców zwykłych jak i tych egzotycznych. Dopisał też do dość długiej listy owoce morza. Remus przeglądając ją poinformował, że będzie to go sporo kosztowało galeonów i potrzebuje na to, jakieś dwa tygodnie. Chłopak dał mu kluczyk do skrytki w banku Gringotta i mężczyzna znikł.
Następnego dnia poinformował o wszystkim przyjaciół, ucieszyło ich to, ale pozostawał problem kucharzy, kelnerów i innych pomocników. Na szczęście rozwiązanie znalazła Alvariel zgłaszając się na szefa kuchni i mówiąc, że już ma kogoś na to stanowisko, ale nie powiedziała, kogo. Loganos obiecał zająć się kierowaniem kelnerów a Samael wraz z Suldanem staną za barem. Przez jakiś czas sami sobie poradzą a na otwarciu będą im pomagać rodzice dwójki gryfonów z Lupinem na czele.

* * * * *

Młodzieniec o błyszczących trzema kolorami oczach stał na niewielkiej polance pokrytej warstwą liści i mchu, było ich aż sześć oddzielonych wąską ścieżką z ciasno rosnących drzew. Nie było by w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie fakt, że pod ściółką roiło się od zmyślnych pułapek i zapadni. Postawił niepewnie pierwszy krok i kiedy nic się nie stało postawił następny i jeszcze jeden, już miał zrobić kolejny, gdy dostrzegł coś między liśćmi. Przykucnął i ostrożnie je odgarnął a jego oczom ukazała się niewielka kamienna płytka. Wstał i obszedł ją lekkim łukiem. Jedynym utrudnieniem było przejście do następnej polany bez używania magii, właśnie tak trzeba przejść obie. Następne dwie można przejść tylko, choć niekoniecznie z użyciem zaklęcia „Wykrywania pułapek”. Kolejne dwie też, dodatkowo trzeba rozbrajać każdą napotkaną pułapkę ręcznie i za pomocą magii, najgorsze jest przechodzenie pomiędzy nimi, tam są nie tylko na ziemi, ale i między drzewami i w samych drzewach. Nie były one groźne, ale będąc nieostrożnym można zarobić wiele bolesnych siniaków… albo zgubić zęby. – Szkoda, że Remus mnie nie widzi teraz, z pewnością rozbawiłoby go to! – Pomyślał ze złością omal nie wpadając do dziury, która pojawiła się nie wiadomo skąd przed nim. Po kilkunastu minutach dotarł do łącznika, który przeszedł bez większych problemów tak jak i kolejne dwie. Stawiając ostrożnie kroki na ścieżce dzielącą polany nie zauważył cieniutkiej przeźroczystej nitki wiszącej na wysokości kostek i niknącej w niskich zaroślach po obu stronach ścieżki. Gdy tylko nogą przerwał ją w ułamku sekundy na całej jej linii z ziemi wystrzeliły długie kije zakończone kulą owiniętej grubą warstwą materiału imitującej rękawice bokserską. Jeden z nich trafił zaskoczonego chłopaka prosto w szczękę posyłając go do tyłu powalając na plecy.
– Pamiętaj, że wyzwalacze nie muszą być umieszczone na ziemi – odezwał się Aurivel idąc po specjalnej kładce przybitej do drzew trzy i pół metra nad ziemią, – ale też nad nią jak się już przekonałeś.
– Mogłeś mi to wcześniej powiedzieć – powiedział rozcierając sobie podbródek.
Dalej było podobnie nim dotarł do piątej polany zarobił już sporą kolekcję siniaków i stłuczeń. Udało mu się wykryć wszystkie pułapki i większość rozbroić a w tym czasie znienawidził tą robotę. Gdy przeszedł całą drogę padł plackiem na ziemię uruchamiając ostatnią zapadnię.
– Auu… – krzyknął obrywając w głowę skórzaną piłką – Mówiłeś, że już nie ma pułapek!
– Kłamałem – odparł chichocząc pod nosem nauczyciel – musisz zapamiętać, że jeśli ktoś mówi „nie ma tam pułapki” to musisz założyć, że ona tam jest. Powiedzmy, że chcesz włamać się do jakiegoś budynku i nie wiesz czy jest on pilnowany i czy wszystkie wejścia są zabezpieczone przed złodziejami. Wtedy kupujesz od kogoś informacje o tym domu. „Zmiana warty jest co osiem godzin a okno od strony zachodniej jest bezpieczne”. Wchodzisz przez nie bez sprawdzenia i trach! – Klasnął mocno w dłonie – wpadłeś.
– Czyli kłamał, lub sam nie wiedział – powiedział chłopak.
– Dokładnie – przytaknął fechmistrz. – To, że powiedział „nie ma” nie znaczy, że faktycznie tak jest, pamiętaj o tym a będzie dobrze.

* * * * *

Treningi w akademii mieli codziennie od poniedziałku do piątku, te dni mieli łączone. Czasem Suldan miał indywidualne w Netheril’lias, jeśli nie był zbyt zmęczony a bywał rzadko a także w soboty i czasem niedziele. Ku wielkiej uciesze Aurivela młodzieniec nadarzał z materiałem przez niego zaplanowany, jego syn Loganos często uczył się razem z nim. Choć ten drugi miał teraz pewne problemy z opanowaniem natłoku materiału w przeciwieństwie do przyjaciela, który chłoną wszystko jak gąbka. Właśnie wracali z ogrodu, w którym ćwiczyli Taniec Cieni, polegało to na połączeniu walki mieczem niekoniecznie jednym lub bez broni z tańcem, ale nie takim jak wam się wydaje. Owszem w pewnym sensie jest to taniec… zwodniczy i zaskakujący; kiedyś wiele było osób z tą zdolnością… teraz jest tylko jedna, Aurivel Elaithian, który teraz przekazuje tę wiedzę dwojgu swoich uczniów. Tancerz Cieni to zwinni artyści w sztuce zwodzenia, wiecznie stąpający po cienkiej granicy między światłem a ciemnością. Tajemnicze nie cieszące się zazwyczaj przesadnym zaufaniem, zawsze za to wzbudzające zachwyt i zdziwienie u innych. W pojedynku zwodzą przeciwnika swymi ruchami i atakują z zaskoczenia. W półmroku skradają się jak cienie zwodząc wzrok innych i przejmują kontrole nad mrokiem, potrafią stanąć w cieniu i zlać się z nim w jedno ukrywając się.

Suldan wszedł do swojego pokoju i położył się na łóżko, zaraz po nim wdrapał się Hydra lokując obok niego. Chłopak poczuł jak ciepłe powietrze owiewa mu twarz, gdy cerber ziewnął otwierając wszystkie trzy paszcze. Przekręcił się na bok i jedną rękę podłożył sobie pod głowę a drugą głaskał ogara po jednej z głów. Pies przymknął oczy i z zadowoleniem zaczął mruczeć cicho zasypiając po chwili. – Ciekawe czy teraz zdołasz mnie śledzić! – Pomyślał z satysfakcję i zapadł w głęboki sen.
Jego ciało stało się lekkie niczym piórko a potem nie czuł go wcale, leciał wysoko nad bezkresnym lesie spowitym we mgle. Frunął między białymi obłokami chmur, robił pętle i beczki, wzlatywał wysoko i opadał niemalże dotykając ziemi by ponownie wzbić się w błękitne niebo. Dzień zmienił się nagle w mrok i opadł swobodnie na ziemię, by puścić się biegiem na przód. Z nadludzką szybkością pędził między drzewami, przeskakiwał nad przeszkodami i dalej biegł przed siebie. Było to dziwne, nie czuł ani zmęczenia ani tego, że biegnie. Nie przejął się tym wcale, po prostu był niczym wolna dusza wolna od wszelkich trosk. Krajobraz zmienił się, teraz obserwował jak światło i mrok ścierają się ze sobą w wiecznej walce. Ujrzał przepływające przed nim blado-białe przeźroczyste zjawy, dusze wędrujące w poszukiwaniu własnego „raju” czasem zdarzało się, że spoglądali na niego jedni przyjaźnie inni wrogo i nagle wszystko znikło.

Znajdował się na jakiejś wysokiej wierzy, za jego plecami słońce czerwone niczym krew wisiało nisko nad horyzontem zalewając wszystko czerwoną poświatą. Spojrzał w dół gdzie toczyła się krwawa bitwa, ziemia pod stopami walczących błyszczała od krwi w promieniach zachodzącego słońca. Krzyki i dźwięki zderzających się mieczy, młotów bijących o tarcze, włóczni przebijających zbroje i strzał przecinających ze świstem powietrze rozbrzmiewały wokół docierając do jego uszu, czuł emocje tej osoby, bo wiedział, że jest w czyimś ciele: podniecenie, radość i dziką satysfakcję oraz nieodpartą chęć rzucenia się w wir walki.
I w tedy obraz zmienił się stali teraz na pobojowisku po kostki we krwi poległych. Osobnik stał do niego plecami i po chwili wskazał coś ręką po jego prawej stronie, Spojrzał tam i ujrzał zamek Hogwart o zrujnowanych gdzie nie gdzie ścianach i płonących wieżyczkach.
– Kim jesteś? – Spytał przełykając ciężko ślinę.
Tajemnicza osoba w czarnym płaszczu odpowiedziała gardłowym pomrukiem. Po chwili pomruk zmienił się w mrożący krew głos przypominający bardziej powarkiwanie jak mu się wydawało, bo Suldan nic a nic z tego nie rozumiał. Po długiej minucie postać obróciła się do niego.
– To znów ty?! – Stwierdził z przerażeniem i cofnął się o krok potykając o jakieś ciało, ale ustał na nogach. Rozejrzał się i zobaczył zmasakrowanych wojowników: elfów, krasnoludów, ludzi i innych istot.
Głos w końcu zaczął przypominać ludzki ubierając go w język staro elficki, na szczęście ten zapomniany język chłopak także znał.
– Oto przyszłość, jaka was czeka – głos miał złowieszczy, sykliwy i zimny niczym lód – tych, którzy wzgardzili daną im szansą. Ale ty nie musisz tak skończyć, masz wybór. Wybierz mądrze.
– O czym ty mówisz. Jaki wybór?
– Wkrótce się dowiesz, już On o to zadba!
– Jaki On?! – Spytał zdenerwowany, choć domyślał się, o kim jest mowa.
– Wszyscy twoi bliscy są skazani na śmierć! Popatrz tylko! – Jednym ruchem ręki przywołał czarną mgłę, z której po chwili wyłonili się Aurivel wraz z synem, Hermiona, Ron i Remus Lupin.
– Harry? – Spytał zdziwiony wilkołak. – Co tu się dzieje?
Sobowtór Esellara wykonał dłońmi kilka skomplikowanych ruchów i cisną bordową kulką wielkości pięści w Lunatyka. Pocisk trafił go prosto w pierś a jego ciało w sekundę zmieniło się w kamień. A w następnej chwili niewidzialna siła rozerwała go na drobne kawałki. Chłopak krzyknął z przerażeniem a po jego policzkach spłynęły gorące łzy. Nie mógł się ruszyć stał tylko i przyglądał się jak jego bliscy ginął w makabryczny sposób. Ostania została tylko Hermiona łkająca nad szczątkami Weasley’a. Krew zagotowała się w nim, poczuł jak zwierzęca natura przejmuje nad nim kontrole…
– Aaach, tak. Podsycaj swój piekielny gniew. Czuję jak złość gotuje się niczym siarka w otchłaniach twojego serca. Uwolnij go teraz! Pomścij ich śmierć! ZABIJ!!!
Suldan ryknął przeraźliwie z bólu płonącego żywym ogniem ciała. Złapał się za głowę i upadł na kolana. Nagromadzona energia w ciele była zbyt wielka by ją nadal utrzymywać, znów krzyknął czując jak coś rozdziera mu duszę. Po chwili krzyk przeszedł w głośny ryk, ciało zaczęło się zmieniać. Po kilku minutach zamiast elfa stał stwór podobny, jakim się stał na pierwszym spotkaniu „kopia” Suldana. Był znacznie większy i masywniejszy, smoliście czarno-czerwone niczym krew łuski błyszczały złowieszczo pochłaniając światło i rozpościerając pulsujący niczym żywa istota mrok wokół swojego ciała. Jego upiorne oczy błyszczały trzema kolorami z czającą się w nich niewypowiedzianą groźbą. Jego szyja długa niczym ramię dorosłego człowieka opuszczona była w dół z masywnym smoko-podobnym łbem z licznymi szpikulcami o szerokiej paszczy i ostrych jak brzytwa zębiskach. Długie przednie łapy z ostrymi czarnymi szponami przyciśnięte miał do piersi, a tylne mocno umięśnione miał podkulone pod siebie, masywny ogon leżał bezwładnie na ziemi a skórzaste skrzydła przylegały płasko do boków. Całe ciało pokrywały liczne ostre kolce małe na długość palca wskazującego pokrywały łapy układając się w linie biegnące po obu stronach a także ogon. Z pleców w okolicach kręgosłupa wyrastał „las” długich łukowatych szpikulców wygiętych w przeciwne strony. Przy szyi i łopatkach były krótsze, od końca łopatek do mniej więcej połowy pleców były dwa razy dłuższe a od tego miejsca do początku ogona znów o połowę krótsze. Wydał z siebie gardłowy pomruk wysuwając szorstki rozdwojony język i ryknął zaraz potem ogłuszająco wstając na tylnych nogach. Gdy sobowtór Suldana także się przemienił nie wyglądał tak przerażająco jak Suldan. Podszedł do przerażonej dziewczyny i jednym ciosem odrąbał jej głowę.
– Jesteśmy tacy sami! – Powiedział i skoczył na Esellara.
Chłopak obudził się wymiotując krwią prosto na czyjeś buty i zaraz potem zemdlał.
Otaczała go ciemność, spróbował się poruszyć, lecz ciało miał jak z ołowiu a do tego był słaby jak przy rzucaniu zbyt silnych zaklęć. W uszach mu szumiało a umysł był zamglony, nie rozumiał swojego stanu dopiero po pół godzinie ta dziwna „niemoc” zaczęła opadać. Powoli jego zmysły zaczynały funkcjonować i oczyścił się mu umysł. Otworzył oczy i od razu rozpoznał swój pokój. Usiadł na łóżku, zrobił to niestety zbyt szybko, bo żołądek zaprotestował mocno. Krzywiąc się i powstrzymując mdłości odetchnął kilka razy. Jego cerber śpiący w rogu pomieszczenia podniósł jedną z głów spoglądając na swojego pana po czym powrócił do spania.
Wyszedł z pokoju bezszelestnie zamykając drzwi za sobą.
– Dokąd to się wybierasz? – Rozległ się dźwięczny kobiecy głos.
– Zaczerpnąć świeżego powietrza – odparł odkręcając głowę w stronę Seley.
– Mój mąż pragnie z tobą jak najszybciej pomówić. Przyznam, że ja też jestem ciekawa, co ci się stało…
– Rozumiem. Będę w ogrodzie.
Niespełna trzy minuty później do ogrodu przyszedł Aurivel i bez słowa usiadł obok swojego ucznia obserwując go przez chwilę bystrymi oczami.
– Co się stało? – Zapytał krótko.
Chłopak milczał dłuższą chwilę, po czym podjął opowieść niczego nie ukrywając. Starszy elf z każdym zdaniem był coraz mocniej zdumiony. Gdy chłopak skończył Elaithian milczał rozmyślając nad wiadomościami, które przed chwilą usłyszał.
– To… niezwykłe Suldanie… i bardzo niepokojące.
– Czemu? – Spytał.
– Czy miewałeś coś podobnego wcześniej? – Zapytał jakby nie usłyszał zadanego przed chwilą pytania przez młodzieńca.
– Miałem, od… – i zaczął opowiadać wszystko od początku bardzo szybko nie chcąc żeby mu przerwano.
Twarz Aurivela na początku przybrała gniewny wyraz by za chwilę złagodnieć.
– Nie chciałem tobie ani nikomu innemu o tym mówić…
– Dlaczego?
– Bałem się. Bałem się, że zobaczycie we mnie mojego przodka i odeślecie mnie z powrotem do… – urwał. - A nie chciałem żeby tak się stało… Tu znalazłem swój prawdziwy dom, do którego zawsze będę mógł wrócić – pojedyncza łza spłynęła po jego policzku. Otarł ją ze złością.
Aurivel zdał sobie sprawę, jak ten chłopak wiele wycierpiał ze strony Dumbledore’a i innych, bo tu już nie chodziło o Voldemorta (przynajmniej nie do końca) tylko o kłamstwa i manipulację tych, którym ufał.
– Przyznaje, że powinieneś był powiedzieć o tym od razu, ale to już nie ma znaczenia. Suldanie, nie twoją winą jest, że masz pokrewieństwo z Bhaalem, rodziny się nie wybiera! Udowodnij samemu sobie i wszystkim innym, że jesteś od niego lepszy nawet już postąpiłeś pierwszy krok – chłopak domyślił się, że chodziło o obronę tamtej wioski przed śmierciożercami.
– Więc nadal jestem tu mile widziany?
– Oczywiście, że tak! Nawet nie myśl, że mogłoby być inaczej. – Podszedł do młodzieńca i położył mu dłonie na ramionach – mieszkasz z nami od ponad trzech lat pod jednym dachem i nasz dom jest także twoim domem, ja, Selea i Loganos traktujemy cię jak członka rodziny… i prawdę powiedziawszy jesteś nim Suldanie.
– Ja… nie wiem, co powiedzieć – mruknął oszołomiony jego słowami – dziękuję, to bardzo wiele dla mnie znaczy – uśmiechnął się lekko do elfa.
– Czemu powiedziałeś, że to jest niezwykłe i niepokojące? – Odezwał się po chwili milczenia.
– Niezwykłe, bo te twoje wizje to tak zwane „echo” myśli czy raczej wspomnienia zmarłej osoby. Są rzadkie i nikt jeszcze nie odkrył, czemu się pojawiają. Niepokojące, bo w twoim przypadku są bardzo silne i precyzyjne.
– Czy są prawdziwe? – Spytał chłopak.
– Nie wiadomo, to jest kolejny powód ich niezwykłości. – Zamyślił się chwilę. – Z tego, co mi powiedziałeś o wyczuwaniu jego emocji i bólu, gdy „zabił” cię wnioskuję, że w jakimś stopniu było to prawdziwe. Pierwszy raz się z czymś takim spotykam, najwyraźniej w jakiś sposób, Bhaal kontaktuje się z tobą z za grobu lub zaplanował sobie każdą wizję i pokazują ci się w określonym czasie. Twój przodek skrywał wiele tajemnic, być może potrafił się w coś przemieniać i mogłeś to odziedziczyć po nim.
– Boję się, że to coś przejmie kontrolę nade mną – mruknął ponuro przyglądając się swoim dłoniom.
– Być może. – Przyznał elf. – Dla tego musisz być niezwykle ostrożny, najważniejsze to nie dać się ponieść emocjom.
– To może być trochę trudne, gdy wrócę do Hogwartu.
Po kolacji do pokoju Suldana wpadł Loganos. Rozmawiali długo i gryfon streścił przyjacielowi rozmowę z jego ojcem i jeszcze raz wszystko opowiedział. Tak jak się spodziewał modniś był na niego trochę zły, lecz szybko mu przeszła widząc strach w oczach przyjaciela. Podszedł do niego i wyciągną rękę mówiąc:
– Razem idziemy, razem zginiemy… Bracia?
– Bracia! – Rzekł Suldan chwytając rękę.

* * * * *

– Skup się – powiedział spokojnym głosem Aurivel podczas jednej z lekcji. – Oczyść umysł i skoncentruj się.
Młody Esellar starał się przywołać mniejszego demona lodu. Impy są jednymi z najłatwiejszych istot do przywołania, ale początki są trochę trudne. Przed lekcją nauczyciel wyjaśnił mu, czemu się tego uczy. Otóż jako częściowo Krwawy Elf może szkolić się w nekromancji. A książka z Piekielnym Językiem, którym zadziwiająco bardzo szybko nauczył się posługiwać ma mu ułatwić kontrolę nad przyzwaną istotą i wydawać mu polecenia bez konieczności utraty energii przy łączeniu telepatycznemu. Sam Aurivel nie mógł posługiwać się tym rodzajem magii, ale jego wiedza w tym kierunku była wystarczająca. Chłopak zamknął oczy i złożył ręce jak do modlitwy szepcząc zawiłą inkantację, po niecałej minucie otworzył oczy i prawą ręką wyrzucił do przodu jakby odrzucał kamień. Z jego dłoni wystrzelił biały płomień i łukiem opadł na ziemię pięć metrów dalej. Po krótkiej chwili ziemia zatrzęsła się i z ziemi kolejno wysunęły się trzy kanciaste wygięte w łuki skały a ich wierzchołki skierowane były do środka świetlistego czarno-czerwonego koła zrobionego z run w języku demonów. W następnej chwili na środku buchnął czerwony płomień i gdy Portal Przywołania znikł na jego miejscu unosił się na skórzastych nietoperzych skrzydłach ciemnoniebieskim ciele Imp Lodu wielkości Rysia. Chłopak wskazał ręką na uwiązanego niedaleko osła i rzekł chrapliwym głosem:
– Ark’thulus ek! – Co oznaczało „Zaatakuj go”.
Imp z głośnym chichotem podleciał do osła wydającego żałosne „iii-aaa”. Ten chichot przypominał mu Irytka tylko był bardziej złośliwy. Demon zatrzymał się tuż nad zwierzęciem i chuchnął w niego strumieniem niebieskiej gęstej mgły, gdy opadła osiołek był zamrożoną bryłą lodu. Suldan poczuł jak opuszcza go energia i odesłał Impa a potem odmroził zdezorientowanego osła.
Następnie zajęli się „Lasem Pułapek”, czyli sześcioma polanami zasianymi pułapkami niczym pole pszenicą.
Z tym poradził sobie szybko i bezbłędnie, więc Aurivel postanowił zabrać go w teren na łowy. Jak się później okazało nie było to takie proste, za zwierzynę miał Salamandrę bagienną. Jest bardzo szybka a jej ubarwienie pozwala wtopić się w otoczenie. Jako utrudnienie miał uważać na to gdzie stawia kroki, jeśli nie chce zakosztować silniejszych pułapek.
Dodatkowo, aby przejść w inne miejsce na przykład w pogoni za zwierzyną, Salamandra przeszła przez wąską szczelinę między drzewami lub inną przeszkoda, przez którą on nie przejdzie, będzie musiał znaleźć ukryte przejście…, jeśli niema innej drogi.
Chłopak ubrany był tak jak w Grisswell miecze miał przewieszone przez plecy a łuk w rękach z założoną na cięciwę strzałą. Ostrożnie szedł przed siebie nie za szybko ani nie za wolno, uważnie obserwował otoczenie przed nim szukając czegoś, co nie byłoby częścią naturalną lasu lub czegoś podejrzanie wyglądającego. Starannie ominą napotkaną pułapkę i ukrył się między drzewami usłyszawszy jakiś szelest. Sprawca hałasu był jego cel, mierząca około pół metra długości zielono-brązowa jaszczurka, która znikła szybko między niskimi krzakami. Chłopak podążył szybko za nią przedzierając się przez cienkie drzewka aż dotarł do kamiennej ściany wysokiej na ponad osiem metrów i wciśniętej między ciasno rosnące pnie, przez które nie mógł się za nic przecisnąć. Nie chciał używać magii, aby nie spłoszyć zwierzyny. Nawet zaklęcie wykrywania pułapek nic nie dało. Zaklął na pomysły Aurivela i zaczął wodzić palcami po chropowatym kamieniu szukając czegoś, co mogłoby być za „klamkę”. Pod palcami czuł każdą nierówność, każdą linię jego zmysł dotyku jak i pozostałe były niesamowicie wyczulone. Nagle natrafił na przerwę miała mniej niż pół milimetra i z jednej strony kamień był troszkę wysunięty do przodu. Przejechał palcem wzdłuż i odkrył, że linia zatacza kwadrat. – To na pewno są jakieś drzwi – pomyślał. Tym samym sposobem zbadał cały kamień, dokąd sięgał w górę i nic. Z rezygnacją oparł się ręką o gałąź wyrastającą z drzewa i w tym momencie przesunęła się w dół. Chłopak z mieszaniną radości i zdziwienia patrzył jak kamienne drzwi otwierają się do środka z cichym szuraniem kamienia o kamień. Przeszedł na drugą stronę i przykucną szukając śladów. Znalazł je po chwili, bez wątpienia należały do jego zwierzyny. Ruszył po nich. Niecałe pięć minut później usłyszał szelest liści nad głową spojrzał tam i natychmiast umknął w cień między dwoma Świerkami. Kilka gałęzi wyżej na drzewie, pod którym przed chwilą stał przycupnęła salamandra wpatrująca się w jeden punkt na sąsiedniej gałęzi. Podążył za jej wzrokiem i dostrzegł sporego pająka posilającego się czymś, co kiedyś było ćmą.
Ponownie założył strzałę i naciągną cięciwę celując w jaszczurkę. Strzała świsnęła w powietrzu trafiając salamandrę prosto w bok przebijając serce. Chłopak z zadowoleniem podszedł i zabrał z ziemi łup, wyciągnął strzałę oczyszczając ją i chowając do kołczanu. Martwą zdobycz włożył do torby. Gdy pojawił się w domu zdziwił go fakt, że wszyscy już głęboko śpią, gdy wszedł do kuchni zobaczył zapisaną karteczkę na stole rozpoznał pismo swojego nauczyciela.

Jeśli czytasz to znaczy, że powiodło ci się. Moje gratulacje.
Prześpij się, bo jutro jest ważny dzień.
Aurivel.


Nie bardzo rozumiał, co to za dzień. Zamyślił się chwilę i klepną w czoło.
– Otwarcie Otchłani – przypomniał sobie. W końcu Aurivel osobiście rozsyłał zaproszenia do zamożniejszych osób. A informacje o otwarciu nowego lokalu wisiało wszędzie.

* * * * *

W czasie, gdy Suldan bawił się w łowcę do pustej jeszcze piwnicy Remus i inni wnosili do niej towary a nie było tego mało, wkrótce cała piwnica była zapełniona po brzegi wszelkiego rodzaju mięsem, warzywami i owocami a także nie obyło się bez worków z przyprawami.
Koło południa pojawił się przed drzwiami Otchłani nie zdziwił się zbytnio na widok krzątających się Alvariel, Loganosa i Samaela, ale nie spodziewał się, że zobaczy armię Ferethenów biegających dookoła. Feretheni to coś w rodzaju Skrzatów domowych, ale bardziej chętnych do płatnej pracy. Mierzą do półtorej metra wysokości i są szczupli oraz szybcy i mieszkają tylko w mieście Nocnych Elfów, Anaurilr’ris i są nieco podobni do ludzi.
– O, jesteś już – zauważył go Loganos witając go skinieniem głowy – jak tam łowy? Mam nadzieję, że ta jaszczurka nie dała ci za mocno w kość?
– Zgubił ją głód – odparł opowiadając w skrócie polowanie.
– Myślę, że przed zmierzchem możemy otwierać – oznajmiła Alvariel przecierając ostatni stolik.
Zarumieniła się, gdy spojrzenia jej i Suldana skrzyżowały się. Odwróciła się szybko i powróciła do polerowania i tak błyszczącego się stolika. On też z resztą lekko się zaczerwienił na szczęście nikt tego nie zauważył. Wypowiedział pod nosem jakieś słowa i w rękach zmaterializował mu się metrowej długości szyld z dwoma wypukłymi smokami po obu końcach koloru szarego i również wypukłym niebieskim napisem „Otchłań” między nimi na brązowym tle. Przyjaciele zaczęli zasypywać go pytaniami skąd wytrzasną taki wspaniały szyld, na co ten uśmiechał się tylko tajemniczo. Jednym zaklęciem przytwierdzili do specjalnego miejsca nad drzwiami wejściowymi.

O godzinie osiemnastej zawitali rodzice Lilarcora i Ellessime oraz Remus z Amandą a za raz za nimi wpadła trójka nauczycieli młodych elfów. Gdy pojawili się pierwsi goście w kominku płonął wesoło ogień tak jak w metalowych koszach stojących pod filarami, w połączeniu z przyćmionym światłem lamp panował przyjemny półmrok. We wnęce grała już orkiestra z zaczarowanych lutni, harf, fletów… tworząc wspaniałą muzykę dodającą klimatu tawerny. Z każdą chwilą pojawiało się coraz więcej gości z zaciekawieniem rozglądających się wokół i wymieniających między sobą uwagi na temat nowego lokalu. Jednym słowem byli zachwyceni. Szczególnie cieszyła ich informacja, że napitek i jedzenie jest za darmo, choć i tak mimo tego wielu płaciło paroma monetami. Do północy wnętrze i poddasze było zapełnione. Tak, więc rozpalono wielkie ognisko na zewnątrz i Feretheni zapraszali do stolików podając menu. Czasem ktoś przyjeżdżał konno, więc i stajenni też mieli coś do roboty. W kuchni było jak w piecu i biedna Alvariel krzątała się w stroju mocno wyzywającym mianowicie w bieliźnie jedynym dodatkiem była lekko przeźroczysta niebieska spódnica do kolan wiązana na lewym biodrze, przez co odsłaniało jej całe udo. Włosy splotła w długi kucyk. Ciepło panujące w kuchni sprawiało, że skóra jej błyszczała od potu i wody, którą co jakiś czas się ochlapywała dla ochłody. Suldan często przekazywał jej zamówienia i aż robiło się mu gorąco, gdy na nią spoglądał. Przyłapywał się też na tym, że zerka w jej stronę dosyć często. Na szczęście była zbyt zajęta dyrygowaniem hordą kucharzy by to zauważyć. Suldan obsłużył paru klientów i przez chwilę przyglądał się jak Samael krąży między stolikami a Loganos rozbawia grupkę dam swoimi historyjkami. Przyjęli zasadę, że każdy ma tu wstęp bez względu na wiek. Usłyszał jak ktoś siada pod okienkiem, przez które podaje dziewczynie zamówienia. i czasem podaje od niej jedzenie. Wychylił głowę i zobaczył, że to Alvariel zrobiła sobie przerwę.
– Żyjesz jeszcze? – Zagadną do niej wesoło.
Spojrzała do góry i uśmiechnęła się przyjaźnie.
– Umieram – odparła.
– Załatwić ci trumnę z lodem?
– A masz jakąś?
– Nie, a chcesz?
– Nie, ale lód by się przydał.
– Już podaję – znikł na chwilę, by zaraz wyjrzeć i sięgnąć do niej z kuflem mrożonego piwa kremowego. To Lupin wpadł na jego serwowanie.
Kropla lodowatego płynu skapnęła z kufla i spadła na biust dziewczyny, który uniósł się trochę w górę na sekundę przez lodowatą kroplę. Aż mu się gorąco zrobiło na ten widok i poczuł, że płonął mu policzki, szybko wziął trzy łyki napoju chcąc się w ten sposób „ostudzić” i dopiero wtedy podał kufel dziewczynie dotykając jej policzka, otworzyła oczy i chwyciła go z wdzięcznością upijając łapczywie parę łyków.
– Od razu lepiej! – Stwierdziła ocierając usta – dzięki.
– Nie ma sprawy, podać pani coś jeszcze?
– Na razie to wszystko – odparła udając wyniosłą bogatą szlachciankę.
Gdzieś za jego plecami ktoś zawołał „barman”, więc musiał zakończyć rozmowę, na co niespecjalnie miał ochotę.
– Nudzisz mnie, Suldanie. – Powiedziała także słysząc wołanie odsyłając go tym zdaniem do roboty.
– Tak, Wasza Wspaniałość. – Chłopak złożyła ramiona robiąc głupkowatą minę. – W przyszłości postaram się być bardziej zabawny.
Po tych słowach jego głowa została siłą wypchnięta z okienka przez roześmianą dziewczynę.
W całym lokalu panowała wesoła atmosfera było już po trzeciej w nocy a nikt nie wyszedł a nawet przybyło jeszcze trochę klientów. Przyjaciele spodziewali się, że będzie sporo ludzi, ale żadne z nich ni sądziło, że będzie ich aż tylu.
Właśnie trzy pary ośmiorga Ferethenów wynosiło danie główne: ogromny pieczony dzik prawie trzykrotnie większy od tych, jakie Suldan widywał w Hogwarci a tamte też nie były małe. Nadziany był pyszną sałatką z grzybami. Oblany był gęstym miodem z alkoholem a dookoła obłożony był smakowitymi przysmażanymi ziemniaczkami, tarczkami cebuli i duszonymi grzybkami, i zalane były pysznym sosem a do tego ponad stuletnie wino. Sam aromat był zniewalający. Gdy zostały tace wyniesione jedna na zewnątrz, druga na poddasze a trzecia została w środku rozległy się oklaski.
– Brawa dla kucharza! – Krzyknął jakiś krasnolud kosztując dziczyznę.
– Dla Kucharki! – Odkrzyknęła Alvariel poprawiając krasnoluda.
– Bardzo ślicznej kucharki – poprawił dziewczynę Suldan i natychmiast musiał się uchylić przed czymś, co przypominało udko kurczaka. Niestety stojący tyłem do nich Loganos zabawiał grupkę dziewcząt i dostał prosto w głowę przerywając w pół zdania. Pomieszczenie zatrzęsło się od głośnego śmiechu.
– Ja tego nie zamawiałem! – Powiedział oburzony młodzieniec. – Hydra! – Rzucił cerberowi zajadającemu się sporym kawałem spalonego na węgiel mięsa koło kominka. Pies pochwycił zgrabnie jedzenie i wrzucił do ognia by za chwilę sięgnąć pyskiem po mocno spalone udko z dodatkiem kawałka węgla.
Poprosił Samaela, aby zajął jego część lady na moment, bo musi zaczerpnąć świeżego powietrza.
Wyszedł na zewnątrz od razu umysł mu się rozjaśnił, wziął kilka głębszych wdechów i przywołał swoją fajkę fajkę nabił tytoniem z kasetki, którą też przywołał ze swojego pokoju i schował ją potem do kieszeni. Podpalił sobie od kawałka patyka zapalonego od ognia z lampy i zaciągnął się głęboko. Parę minut później ktoś na niego wpadł, tym kimś okazał się być młodszy brat Alvariel, Ross. Wziął go na barana ku wielkiej uciesze dzieciaka i zaniósł do kuchni.
– Idź do siostry pewnie przyda się jej pomoc – chłopiec zasalutował i znikł za drzwiami.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Wto 19:50, 15 Lip 2008  
Aravan
Potomek Slytherina



Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 804
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Podmroku


Rozdział Jedenasty: Powrót.


A o to i nowy rozdział. Mam nadzieję, że się wam spodoba Smile

_______________________________________________________


Kilka tygodni minęło od rozmowy Suldana z dwójką przyjaciół z domu lwa. Rozmowy, w której wyjawił im prawdę o dręczących go wizjach. Byli tym zaskoczeni, ale nie mieli mu tego za złe, bowiem oni także miewali je, choć trochę inne i też trudno im było o tym rozmawiać. Często rozmawiali na temat ich prawdopodobnego znaczenia i poczynań Voldemorta. Ich „kramik” przynosił całkiem dobre zyski. Codziennie przychodzili klienci a w szczególności w nocy i trwonili pieniądze, wynajmowali pokoje i upijali się do nieprzytomności. Niestety młodzi właściciele nie mieli zbyt dużo czasu na prowadzenie interesu, więc zatrudnili kilku dodatkowych pracowników i strażników w postaci pięciu krzepkich krasnoludów. Od otwarcia zarobili już ponad dwa tysiące i jak na początek była to niezła sumka. Miesiące mijały wolno i powoli ich pobyt w elfickich miastach dobiegał końca. Teraz nie wyobrażali sobie powrotu do Hogwartu i całego tamtejszego zgiełku… i ludzi. Spędzili tu sześć lat i nie mieli ochoty wracać. Cały ten czas uczyli się tak jak wcześniej to robili. Zgłębiali tajniki magii, trenowali ciało i umysł, szlifowali do perfekcji przeróżne techniki walk. Powiększali swoją wiedzę o przeszłości elfów i innych ras. Nauczyciele byli z nich dumni w tak krótkim czasie nauczyli ich tak wiele. Tyle wiedzy w prawdzie to tylko kropla w morzu, ale przekazali im wymagane minimum a nawet i trochę więcej. Ale jeszcze wiele muszą się nauczyć… z czasem ta wiedza przyjdzie tak jak doświadczenie. Pewnego razu, gdy we czwórkę ćwiczyli wymyślane przez siebie i bardzo widowiskowe techniki walk w Akademii w Everesce pod czujnym okiem Aurivela Elaithiana, który nie mógł się nadziwić ich pomysłowości i zgraniu. Wtedy właśnie odwiedził ich Octavius we własnej osobie. Przekazał im historię, którą pamiętają tylko nieliczni:

* * * * *
Świat nie zawsze miał taką postać jak dziś. W pradawnych czasach zanim rasy stwórców nadały tej ziemi jej obecny kształt i innym sferom był taki czas. Ich przedstawiciele byli bogami tak powiadają niektórzy, a władza i moc, jaką dysponowali była większa niż widziano kiedykolwiek później. Nawet, gdy pojawili się Avatarowie. Rządzili przez całe wieki, ale kiedy przyszły wielkie ochłodzenia, zimy trwające latami, pojawiło się nowe zagrożenie. Nowe rasy, zwierzęta, z których powstaliśmy my: ja i ty, urosły w siłę i zaczęły zajmować dla siebie ziemię.
Jedna z ras stwórców – ich nazwa zaginęła wieki temu i niech nigdy nie zostanie odnaleziona, ani wypowiedziana – wykorzystała swe potężne moce do podboju i stworzyła wielkie machiny bojowe. Miały straszny wygląd i nie było cienia wątpliwości, co do ich przeznaczenia: byli to Siewcy Zagłady i mieli skierować na świat swą niszczycielską moc. Młode rasy zostałyby zmiażdżone pod ich stopami, ale los na to nie pozwolił.
Imperium panów Siewców Zagłady zostało zepchnięte poza granice Srebrnych Marchii, do wiecznego więzienia zwanego Di’Masheralle. Daleko za szczytami gór – z rozmysłem oczywiście zataił ich nazwę, – kiedy dużo później zostały nazwane Rogami Demogorgonów. Jego obywatele skupili się w samotnych górach w oczekiwaniu na powrót dawnej chwały. Ich rasa zaburzyła jednak swymi machinami wojennymi równowagę, zabrała z otaczającej ich ziemi siłę życiową. Nie słyszeli jęku kamieni, aż w końcu ich wielkie sale i krypty zawaliły się i pogrzebały ich pod ziemią. Uwięzieni Stwórcy nie mogli pokierować Siewcami Zagłady, którzy stali bezczynnie przez siłami tych, którzy mieli ich zniszczyć: pomniejszymi rasami - pierwszymi z nas, ale jeszcze nie nami. Byli niczym mrówki pod olbrzymami, ale powoli zdołali ich powalić wiele przy tym poświęcając. Odnieśli zwycięstwo, tylko dla tego, że mistrzowie na nie pozwolili. Na pewno nie zamierzali pozostać pod ziemią. Groźba miała powrócić i wszyscy żyli w strachu… aż o wszystkim zapomniano.
Początkowo legenda o tych zdarzeniach była przekazywana w pieśniach i opowieściach. Stracono jednak wiele wiedzy o tym, jak udało nam się zdobyć przyczółek wśród olbrzymów.
Wiemy tylko, że teraz my jesteśmy panami, tworzymy wspaniałe i piękne rzeczy, a to, co było wcześniej już przeminęło. Pod naszymi nogami są mrówki, o których w ogóle nie myślimy… warto jednak pamiętać, że kiedyś byliśmy jak one, a nad nami były istoty większe niż my kiedykolwiek będziemy. Lepiej o tym pamiętajmy, nie odwracajmy od nich wzroku, bo nasi Siewcy Zagłady padną.

* * * * *
Wieczorem w Otchłani trójka gryfonów i ich przyjaciele świętowali ostatni dzień przed wyjazdem do Hogwartu. Oczywiście nie zamierzali pojawić się tam jak grom z jasnego nieba, bo wszyscy zapewne zawałów by podostawali. Rzeczy mieli już spakowane i gotowe do wyjazdu. Śmiali się i żartowali wspominając „dawne czasy”. Remus i pozostali zgodzili się z nimi, że muszą najpierw „pokazać się” ludziom, choć i tak będzie ich ciężko rozpoznać. Octawius zaproponował im, że powinni nazwać się jakoś, i że ma już dla nich nazwę: „Czarni Strażnicy” w skrócie, Cienie. Wyznał, że sam jest jednym z nich i zarazem ostatnim z Zakonu. To właśnie on i piątka jego towarzyszy założyła go, gdy odkrył spisek Bhaala. Pokonali Zaprzysiężonych i zabił Pana Mordu, choć podczas tej potyczki zginęło pięcioro jego przyjaciół samemu cudem unikając śmierci.
– Przypadkiem dowiedzieliśmy się o zamiarach twojego przodka, Suldanie – rozpoczął swą kolejną opowieść elf. – Przez długie lata szpiegowaliśmy układając plan, który miał zapobiec kataklizmowi. I odnieśliśmy porażkę. Przeniknęliśmy w szeregi jego wyznawców i z trudem przekonaliśmy naszych braci do zwrócenia się przeciw niemu. Postanowili zostać w świątyni i udawać dalej wiernych bogu Śmierci, aby nasz plan się ziścił… To była ich ofiara, pokuta za podążanie ścieżką mroku. Ale nawet to nie uchroniło nas przed ciemnością, zhańbieniem i zdradą. Zaprzysiężeni: Krwawy i Nocny Elf zdradzili swe rasy jak się okazało dość szybko. Udali się w głębiny Otchłani do Królowej Lolth. Połączył siły z Panem Mordu i wypowiedział wojnę całym Srebrnym Marchiom, tym, którzy nie przyłączyli się do niego. Hordy Drowów i istot z dna Otchłani zalały nas niczym czarna fala. To była straszliwa wojna. Wielu w niej zginęło broniąc się od niewoli zła. Wszystkie elfy, krasnoludy, i ludzie z pomocą nielicznych magicznych stworzeń walczyły pod murami waszej szkoły – Suldan drygnął przypominając sobie wizję krwawej walki na błoniach Hogwartu. – W tamtych czasach była to Twierdza Czterech Żywiołów, skrywała coś, co przenigdy nie miało być odnalezione; Tablicę Losu. Zamek zburzono grzebiąc artefakt, na zawsze jak sądzono. Niestety Bhaal wykradł wcześniej Tablicę zastępując ją silną iluzją i ślad po niej zaginął. Ja i moi towarzysze nie braliśmy udziału w wojnie, wszystko to ujrzałem w chwili śmierci twego przodka.
– Drowy. Nigdy nie słyszałem o podobnej rasie – rzekł Samael.
– I wątpię byś usłyszał czy też przeczytał, to smutna historia naszej elfiej rasy:
Dawno temu, ponad dwadzieścia trzy tysiące lat temu pewien podróżnik, Złoty Elf imieniem Mythallar znalazł magiczne tablice skrywające potężne magiczne tajemnice. Nazwano je Tablicami Losu. Nie wiemy ile ich było, ale zebrane razem zapewniały wiedzę o misterium rzucania zaklęć, tworzeniu magicznych przedmiotów i sprowadzaniu w pełni posłusznych istot z mrocznych odmętów Otchłani, powiązaniach i strukturze sfer, a nawet o tworzeniu arfetaktów. Choć na przestrzeni dwóch tysięcy lat od ich znalezienia wszystkie zostały zgubione, bądź skradzione, to jednak zawarte w nich informacje na zawsze zmieniły społeczeństwo Anauroch.
Władcy tej wspaniałej krainy opracowali nieznane wcześniej formy magii. Mythallar stworzył potężny przedmiot, wynalazek ów kontrolował moc znajdujących się w jego otoczeniu żywych istot przejmując nad nimi kontrolę wykrzywiając ich umysły i był zarazem kluczem do otwarcia czegoś, co miało na wieki pozostać zamknięte. Mythallar umożliwił także powstanie latających miast, tworzonych przez ścinanie wierzchołków gór. Mieszkańcy Anauroch unieśli się w niebo na tych magicznych enklawach magii, bezpieczni przed barbarzyństwem ludzi i innymi rasami. Anauroch handlowało z innymi elfami i krasnoldami, a imperium się rozrastało.
Ich upadek usłyszał cały świat a wstrząs towarzyszącym temu zrównał z ziemią wiele miast. Jak do tego doszło? Cóż, wina leży po stronie elfa Mythallara. Popadł on w szaleństwo od jednego z zaklęć, które stworzył. Odebrało mu ono nieśmiertelny płomień życia, który płonie we wszystkich elfach. Kilka lat upłynęło nim odkrył sposób na odzyskanie nieśmiertelności i zwiększenie swojej potęgi. Rytuał był niebezpieczny i coś poszło nie tak. Kapłani wraz z Mythallarem przyzwali złe moce zbyt potężne, by zapanowali nad nimi… Zawładnęły elfami zmieniając ich w obecnych Drowów. Ciała ich są bardzo podobne do Mrocznych Elfów, niezwykle silne i złe. Oczywiście odzyskał to, co utracił, ale za straszliwą cenę jak się okazało. Jego moc się podwoiła i zapragnął większej władzy. Użył swojego wynalazku, które nazwane zostało Berłem Splugawienia. Ów artefakt pochłoną całą magię utrzymującą Anauroch i zniewolił wszystkich jego mieszkańców zmieniając ich w Drowy tylko dla tego, że poparli twórcę latającego miasta, a w tedy miasto spadło na ziemię. Wielu z nich zginęło wraz z Mythallarem, Berło i Tablice znikły a zdrajcy nie odważyli się ich odnaleźć i ukryli się w Otchłani. Co jakiś czas wychodząc z niej i napadając na jakieś miasto. – Przerwał na kilka minut – Wiele lat później, na Północy, na piaszczystych brzegach dwóch sąsiadujących ze sobą mórz, rybackie wioski zamieniły się w małe miasta, a później połączyły się dając początek ludzkiemu narodowi - Tehrei. Uczeni sądzą, że rybacy zostali zjednoczeni przez potężnego człowieka - czarodzieja, który znalazł księgę lub coś innego skrywającą wielkie magiczne tajemnice pod ruinami Anauroch. W legendach była nazywana Tablicą Losu… Pod przewodnictwem tego bezimiennego czarodzieja i tych, którzy za nim poszli, Tehrei urosło w siłę, stając się pierwszą i za razem najpotężniejszą ludzką krainą na Północy. Niektórzy uważają, że to odkrycie było narodzinami sztuki tajemnej wśród ludzi, wcześniej ludzie mieli jedynie szamanów. Przez blisko cztery tysiące lat Tehrei panował niepodzielnie na północy, ale nawet legendarni czarodzieje nie zdołali zapobiec jego zagładzie. Jak wszystkiemu co powstanie na miejscu ruin dawnej cywilizacji.
Zagłada przybyła pod postacią pustyni, pokrywając je po brzegi pyłem i piaskiem. Legenda głosi, że wielcy czarodzieje zdali sobie sprawę, że ich ziemia jest już stracona i opuścili ją i jej mieszkańców. Rozproszyli się po wszystkich zakątkach świata, a każdy zabrał część tajemnic magii.
Bez względu na to, jaka jest prawda, w Tehrei przestali mieszkać czarodzieje. Dla mieszkańców znajdującej się na zachód krasnoludzkiej twierdzy Duru’Grath nadeszły trudne czasy. Wtedy uderzyli orkowie zaraz po ataku Drowów. Zawsze byli wrogami mieszkańców Północy i Zachodu, wypełzając ze swych dziur, co kilka pokoleń, kiedy nagromadziło się ich tak dużo, że nie mogli się już wyżywić. Tym razem wyszli z jaskiń gór, opuszczonych kopalni Szarych Szczytów zapomnianych krasnoludzkich twierdz. Nigdy wcześniej, ani później nie było takiego najazdu orków. Twierdza Duru’Grath została zmiażdżona. Tehrei bez czarodziei spotkał podobny los. Zamieszkujące dalsze rejony efly same odparły najazd i dzięki pomocy drzewców z Wysokiego Lasu oraz wielu bezimiennych sojuszników, zdołały utrzymać swą ziemię przez wiele stuleci tworząc obecne Srebrne Marchie.
– Zapamiętajcie dobrze te historie – odezwał się po chwili milczenia, – bo to jest nasze dziedzictwo…, hańba i przestroga na przyszłość.
– To nawet więcej niż chciałem wiedzieć – bąknął Krwawy Elf. – Zatem. Jeśli ktoś taki jak Voldemort usłyszałby to, co my… to zżarłby wiadro pinesek i urodził kaktusa żeby położyć na tych przedmiotach swoje brudne łapska?
– A w tedy przerobiłby świat na własne kopyto – dodał Suldan. – W sumie to już to robi. – Dodał po namyśle.
– Niewątpliwie macie rację – przyznał. – Ja mam sprawy do załatwienia, więc z przykrością muszę was opuścić – wstał i rozpłynął się w powietrzu.
Równo ze wschodem słońca przyjaciele spotkali się w stajni. Wszystkie rzeczy ze szkoły mieli w pomniejszonym do rozmiarów monety kufrze a drugi załadowany był rzeczami stąd.
Postanowili, że zatrzymają się po drugiej stronie Nokturnu w „pięciogwiazdkowym hotelu” jak rzekł ironicznie Samael. Wyjaśnił im też, że jest to „tylne wyjście” z ulicy. Hotel nazywa się ”Niebo” i dla Mugoli „uświadomionych”, czyli wiedzących o magii i czarodziejach jest oazą do robienia ciemnych interesów, wpływowych gangsterów i innych typów z pod ciemnej gwiazdy. A dla nastolatków jako hotelowa przykrywka jest dyskoteką, stąd właśnie ta nazwa. Idealne miejsce na kryjówkę.
– Chyba nie zamierzasz go zabrać? – Zapytał Lilarcor przyjaciela głaszcząc Cerbera po grzbiecie.
– Zamierzam, bo co?
– No, trochę się wyróżnia w tłumie – fakt, Hydra sięgał właścicielowi do pasa i przypominał wielkością niedźwiedzia.
Piekielny Ogar szczeknął i stał się niewidzialny, a gdy zwolnił czar stał za ich plecami machając radośnie ogonem.
– Nie mam więcej pytań – rzekł Samael i rzucił psu kawałek węgielka.
Z kwaśnymi minami zmienili swój wygląd na „ludzki” wraz z ubraniem, jakie mieli przed zniknięciem z tą różnicą, że ich ubrali długie płaszcze z kapturami. Rzeczywiście mocno różnił się ich dawny wygląd do obecnego i miało to swoje spore plusy. Rozpłynęli się w złotych błyskach, by niemalże natychmiast pojawić się przed wejściem na Nokturn. Od razu skrzywili się od hałasu panującego wokół i już mieli ruszyć przed siebie, gdy przypomniało się im, że nie mają nawet knuta. Tak, więc Suldan niczym ekspres poleciał do Gringotta napełniając sobie całą czarną walizkę, którą wyczarował sobie i napełnił ją Galeonami. Następnie do czarował przegrodę zatrzaskową ukrywając złote monety i zapełnił ją, aby zamienić na funty. Gdy to zrobił ukrył pieniądze identycznie jak poprzednio i zamknął walizkę. Wychodząc z banku naciągnął głębiej kaptur i ruszył przed siebie. Pech chciał, że zderzył się Hermioną Granger, której towarzyszył Ron. Zaklął w duchu i podniósł szybko upuszczoną na ziemię walizkę i odszedł przyspieszonym krokiem zastanawiając się, co oni tu robili o tej porze.
– Jesteś cała Hermiono? – Pomógł dziewczynie wstać rudowłosy chłopak.
– Tak, tak. – Odparła podążając wzrokiem za oddalającą się postacią.
– Nieuprzejmy typ! – Skwitował rudzielec.
Na Nokturnie o tak wczesnej porze nie było za wiele ludzi i nie zwracali najmniejszej uwagi na trójkę postaci idących uliczkami. Nie niepokojeni przez nikogo dotarli do sześciopiętrowego obskurnego budynku jakby trzymającego się ślinie i nadziei, „aby się trzymało”. Bez wahania przekroczyli próg i trochę się zdziwili, bo w środku panował ład i porządek. Luźno stojące stoliki były wystarczająco daleko od siebie, aby można było na spokojnie pogadać. Było dość czysto i panował przyjemny półmrok. Podeszli do mężczyzny stojącego za ladą.
– Chcemy wynająć pokój – odezwał się Esellar.
– Zwykły czy lustrzany? – Spytał się sprzedawca.
– Lustrzany… jeden. – Wtrącił szybko Samael.
– Na jak długo?
– Na czas nieokreślony – odparł Suldan.
– W takim razie za pokój lustrzany na czas nieokreślony należy się sto funtów i sto galeonów, płatne z góry – dodał z chytrym uśmieszkiem, – co miesiąc.
Chłopak położył walizkę i dyskretnie wyciągną z niej wymagane sumy.
– Pokój dwieście trzy, drugie piętro. Życzę miłego pobytu.
– Gdyby ktoś nas szukał, lub pytał… nie widziałeś nas. – Sypnął mu dodatkową garść złotych monet.
– Znaczy się, kogo? – Facet uśmiechnął się przebiegle przyjmując pieniądze. Najwyraźniej często jest to spotykane u niego i o nic nie pytał.
Weszli po schodach a następnie wyszli na korytarz szukając odpowiedniego numeru aż znaleźli zaśniedziałą tabliczkę z numerkiem 203. Weszli do środka i znaleźli się w przestronnym salonie.
Umeblowany był na styl staro-nowoczesny, takie połączenie dwóch epok. Całkiem przytulnie. Też się dowiedzieli znaczenia „lustrzane”, otóż wszystkie okna wychodzące na mugolską stronę Londynu były lustrami weneckimi. Za to drzwi na końcu korytarza oznaczone tabliczką „składzik” były windą do podziemnego parkingu, z którego można się dostać na salę dyskotekową. Cerber w końcu zdjął z siebie kamuflaż i ułożył się na jednym z wygodnych foteli zapadając po chwili w sen. Przyjaciele wybrali sobie pokoje na szczęście były cztery, więc nie było problemu. Rozpakowali się jednym machnięciem dłoni i ponownie spotkali w salonie. Suldan zaklęciem powiększył fotel, na którym drzemał Hydra robiąc z niego wygodną kanapę i walnął się obok zwierzaka.
– To, co robimy – zagadnęła dziewczyna.
– Trzeba wpierw dowiedzieć się, co wypisuje Prorok Codzienny – powiedział Esellar i ponownie zniknął, aby niecałą minutę później wrócić trzymając najnowsze wydanie gazety czarodziejów.

Jak się okazało w większości obsmarowują Suldana. Jakimś sposobem dowiedzieli się o jego porwaniu w wakacje, użyciu zaklęcia Niewybaczalnego przysłowiowo „wywracając kota ogonem” podczas ataku na Hogsmeade. A teraz piszą, że to on „najprawdopodobniej” stoi za zamordowaniem Knota i że przyłączył się do Czarnego Pana pozorując ucieczkę. Co dziwniejsze nie było żadnej wzmianki o zniknięciu jego przyjaciół. Jak się zaraz od nich dowiedział, to była robota ich rodziców, bo mieli na szczęścia trochę ich włosów i zrobili napój wielosokowy. Najwyraźniej nikt tnie miał żadnego kawałka ciała wybrańca żeby zrobić to samo. Wzruszył ramionami. Będzie musiał uważać żeby nie nadziać się na aurorów z ministerstwa.
– Dobra – zaczął złoty chłopiec Gryffindoru – przydałoby się pokazać ludziskom, nie?
– Jaki masz plan? – Spytali.
– Ja muszę coś załatwić i nie będzie mnie parę godzin. Spotkamy się pod klubem Venom.
– To tam mnie zwinęli – mruknął Samael. – Zgoda, i tak musze kupić parę ciuchów a znam po drodze parę fajnych sklepów.
Suldan sięgnął znów do walizki i wyjął z niej dwa pliki gotówki wręczając po jednym przyjaciołom. Dziewczyna natychmiast zaczęła protestować mówiąc, że i tak wydał na nią sporo kasy. Black nie miał jakichś oporów tylko chwycił forsę od razu przeliczając.
– Co? – Spytał spoglądając na dziewczynę.
– Nic. No dobra wygrałeś – wzięła pieniądze niechętnie.
Na ulicy rozdzielili się Harry zamówił taksówkę, a dwójka jego przyjaciół poszła na przystanek autobusowy.
Kierowca taksówki zatrzymał się po piętnastu minutach jazdy. Chłopak podziękował płacąc za przejazd i wysiadł przed dużym salonem samochodowym. Wszedł przez szklane drzwi do przestronnego jasno oświetlonego pomieszczenia z całą masą dobrej marki aut. Przez pół godziny krążył po salonie szukając „tego jedynego”, gdy podchodził do niego któryś z pracowników zbywał go machnięciem ręki. Już miał udać się do następnego salonu dwie ulice dalej jego wzrok natknął się jeden wóz. Stał dumnie wabiąc go swymi pięknymi kształtami karoserii. Podszedł do auta zachwycony nim. Karoseria pokryta była włóknem węglowym niczym skórą z węża. Kolor był ciemno szary niemalże czarny, a gdy patrzyło się pod innym kątem padającego światła kolor zmieniał się na czerwony niczym krew. Obszedł go dookoła muskając palcami karoserię zachwycając się jej gładkością. Spojrzał na znaczek marki auta przedstawiającego galopującego konia.
– Mustang – usłyszał męski głos za plecami zapewne należący do właściciela salonu. – Najwspanialszy z samochodów, jakie kiedykolwiek wyprodukowano.
Mężczyzna podszedł do drzwi, otworzył je i usiadł za kółkiem zapraszając do środka chłopaka. Wszedł podziwiając skórzane tapicerkę i sportowe fotele obite skórą czarnego ogiera jak wyjaśnił mu sprzedawca. Nawet została sierść zwierzęcia.
– Ręczna sześciobiegowa skrzynia, nawigacja satelitarna i potężny silnik o mocy trzystu pięćdziesięciu koni.
Włożył kluczyk do stacyjki i przekręcił uruchamiając tym silnik, który zawarczał groźnie. Przygazował go trochę dając pokaz drzemiącej w nim siły.
– Ma napęd na tył, ale można go przenieść na przód, jeśli trzeba. Zazwyczaj nie demonstrujemy mocy silnika, ale widzę, że jest w panu coś, co wyróżnia z pośród innych klientów. Mój ojciec mawiał, że to samochód wybiera swojego kierowcę tak, jak koń jeźdźca.
– To wspaniała maszyna… posiada duszę. – Powiedział chłopak.
– O tak, to prawda. Wiesz, lubię cię, i wiesz, co? Chyba nic się nie stanie jak spuszczę trochę z ceny.
– To miłe z pana strony, ile sobie pan życzy?
– Trzysta dwadzieścia dwa tysiące funtów. – Chłopak zgodził się bez mrugnięcia okiem otworzył walizkę odliczając podzielone pliki gotówki po pięć tysięcy każdy. Mężczyzna otworzył szeroko oczy ze zdziwienia, w życiu nie widział klienta z tyloma pieniędzmi zazwyczaj płacili w częściach. Kilka minut później podpisali wszystkie niezbędne dokumenty. Chłopak zapłacił okrągłą sumkę odbierając kartę pojazdu i dowód rejestracyjny.
– Miło robić z panem interesy – uścisnęli sobie dłonie, po czym wsiadł i odjechał z piskiem opon.
Teraz ostatnia rzecz, jaką potrzeba mu był to… podrasować swoją brykę. Kiedyś jadąc z wujem Vernonem mijali niedaleko stąd warsztat samochodowy. Postanowił sprawdzić to. Jak się okazało trafił w dziesiątkę.
Młody chłopak na oko dwudziestoczteroletni okazał się być równym gościem znającym się na rzeczy. Miał wszystko dosłownie za odpowiednia rzecz jasna cenę. Jak Suldan sobie zażyczył ma być skończone jak najszybciej najlepiej jeszcze dziś. Trochę go to kosztowało, ale opłacało się. Silnik został maksymalnie podciągnięty, teraz posiadał ponad dziewięćset koni mechanicznych z zamontowanym systemem wtrysku Nitro. Wygląd też się zmienił z zewnątrz, choć kolory został nie zmieniony, wciąż był czarno-czerwonym kameleonem. Dorobione zostały progi, spojler, z tyłu i z przodu miał też sportowy zderzak przyciemnione szyby, lusterka, wymienił światła na nowe z czerwonymi żarówkami. Wydech miał z tyłu o dwóch spłaszczonych dwuwarstwowych końcówkach owe warstwy były po prostu wcięciem na czerwone diody. Maska miała wycięcie na środku na wystający trochę wlot powietrza, na dachu też był. Dwudziesto calowe koła o obrotowych felgach – spinnerach. Zawieszenie było hydrauliczne, czerwone neony oświetlały jezdnię pod samochodem, a bagażnik był cały zabudowany sprzętem audio dający ponad sto siedemdziesiąt decybeli. Nowa karoseria oprócz lakierowanego włókna węglowego miała specjalną naklejkę pokrywającą całe auto również zmieniającą kolor, a był to smok podrywający się do lotu jego łeb znajdował się na przedniej masce a przód i boki do przednich kół były nosem i otwartą paszczą, z której wylewał się strumień ognia zalewając płomieniami cały dół i częściowo tył. Po obu stronach na drzwiach były łapy i pół otwarte skrzydła, dach był grzbietem a tył po sam spojler ogonem. Z przodu zaraz przy kołach były małe trójkątne metalowe srebrne siatki, z których po wciśnięciu odpowiedniego guzika wylatywał czerwony strumień dymu. Teraz przypominał brykę samego diabła. Musiał przyznać, że robił wrażenie. Zapłacił za robociznę dość dużo, ale było warto. Silnik zaryczał potężnie niczym wściekły smok.
– Nie mam czasu na szkołę jazdy – zwrócił się do mechanika – nie wiesz gdzie można załatwić sobie prawko… nie koniecznie legalnie?
– Daj mi swój dowód osobisty, jeśli nie posiadasz to napisz na kartce swoje dane z adresem zamieszkania to załatwię jedno i drugie. Przyjdź jutro koło osiemnastej – powiedział odbierając od chłopaka kartkę z danymi.
Wyjechał na ulicę powoli robiło się ciemno, więc włączył neony i rozkręcił muzykę do połowy, tylko bo jego czułe uszy raczej by tego nie wytrzymały. Gdy zmieniał biegi skrzynia wydawała odgłos niczym stłumiony grzmot a silnik wydawał przyjemny syk. Na zakrętach nawet nie zwalniał tylko zaciągał ręczny i dodawał jeszcze gazu. Przechodnie z zachwytem spoglądali w jego stronę a dziewczyny aż się gotowały.
Silnik ryczał wściekle, gdy wjechał na jakąś autostradę i wdepnął gaz do dechy. Licznik wskazywał dwieście osiemdziesiąt kilometrów na godzinę. – To leprze niż Quidditch – pomyślał wymijając slalomem samochody przed sobą. Wcisnął nagle hamulec redukując bieg i zjechał z autostrady w prawo, po kilku minutach podjechał w umówione miejsce gazując lekko i puszczając strumień czerwonego dymu. Zaparkował nieopodal. Ludzie z zaciekawieniem spoglądali na auto. Drzwi otworzyły się i wysiadł z niego Potter uśmiechnięty od ucha do ucha.
– Tęskniliście? – Zapytał podchodząc do zszokowanych przyjaciół.
– Miałem nadzieję, że porwało cię ufo, ale musiałeś im zwiać zwijając ich brykę – powiedział po chwili Samael oglądając wóz ze wszystkich stron. – Skąd dorwałeś takie cacko?
– Kupiłem i ulepszyłem – wyjaśnił. – Przejedziemy się?
– Gdzie nauczyłeś się prowadzić? – Spytała dziewczyna po wejściu do samochodu.
– W zeszłe wakacje mój wuj często zostawiał samochód, więc pomyślałem sobie, że przydałoby się nauczyć jeździć. Prawo jazdy odbieram jutro – dodał szybko nim zdążyła zadać pytanie.
Włączył silnik, wrzucił biegi i ruszył do przodu z piskiem opon wzbijając kłęby dymu. Ogólnie rzecz biorąc jazda była szybka. Chłopcom się podobała taka forma podróży, ale dziewczyna zakrywała rękami oczy wstrzymując przy tym oddech, gdy w ostatniej sekundzie zmieniali pas wymijając inny samochód. Po wyjściu zażyczyła sobie, aby następnym razem nie przekraczał setki.
Następny dzień był nudny jak flaki z olejem. Nic a nic się nie działo ciekawego, łazili wszędzie gdzie tylko się dało i nic, nie spotkali nikogo znajomego. Dopiero trzeciego dnia coś się wydarzyło. Siedzieli właśnie w salonie słuchając muzyki puszczonej z laptopa dziewczyny; Alvariel czytała jakieś babskie czasopismo podjadając z półmiska obok niej słone orzeszki, Suldan znęcał się nad kawałkiem drewna robiąc karykaturę Voldemorta a Black siłował się z Hydrą przeciągając do siebie kawałek liny… i jak na razie to Cerber wygrywał.
W tej samej chwili środku pokoju zamigotały maleńkie punkciki światła, złote błyski zaczęły łączyć się ze sobą, zlewając się w postać Mrocznego Elfa. Pierwszy dostrzegł to pies wypuszczając z pyska koniec liny, czego skutkiem było runięcie na ziemię Samaela. Cerber rzucił się na przybysza zwalając go z nóg i zaczął go lizać po twarzy.
– Hydra… złaź ze mnie! – Jęknął. – Nie jesteś już szczeniakiem! Ja też się stęskniłem za tobą piesku. – Powiedział klepiąc go po pysku.
– Loganos? – Zdziwili się przyjaciele.
– Nudno tam bez was – wzruszył ramionami chłopak – pomyślałem sobie, że przyda wam się towarzystwo.
– Znaczy się? – Spytał Black.
– Znaczy się, że zostaję z wami… tak łatwo się mnie nie pozbędziecie. Poza tym ktoś mógłby powiązać wasze zniknięcie z trójką tajemniczych wojowników. A jak będzie nas czworo to nikt niczego nie będzie podejrzewał.
Przyjaciele spojrzeli na niego zaskoczeni, po czym zgodzili się z nim. No i jeszcze nim udadzą się do szkoły Loganos musi zmienić wygląd na człowieka. Tak, więc po pół godzinie przed przyjaciółmi zamiast elfa stał wysoki i szczupły człowiek tak jak wygląda naprawdę w wieku około siedemnastu lat o jasno blond włosach do ramion, lekkiej opaleniźnie, niebieskich oczach i przystojnej twarzy.
Całą czwórką opuścili lokal informując właściciela, że wprowadziła się do ich pokoju nowa osoba. Obeszli cały Nokturn zapamiętując, co ciekawsze miejsca, a potem po odesłaniu płaszczy wyszli na ulicę Pokątną. Ulica była zatłoczona jak zwykle i nikt na nich nie zwracał uwagi. Odwiedzali każdy sklep nawet Bliźniaków Weasle’y, którzy nie rozpoznali trójki hogwardczyków pokazując tym sposobem każdy zakamarek Loganowi (Fałszywe imię Loganosa). Przyjaciele byli zawiedzeni, bo nikt ich nie rozpoznawał nawet Fred i George Weasley. Postanowili, że nie ma sensu dłużej zwlekać i nadszedł czas powrotu na stare śmieci.
O transport nie musieli się martwić, bowiem mieli dwa warianty. Pierwszy: teleportację, drugi: samochód. Wybrali zgodnie wariant drugi. Loganos jak na elfa niewyściubiającego nosa poza Netheril’lias i Evereskę wiedział całkiem sporo o świecie ludzi. To nawet i lepiej. Przed wyjazdem Harry zatankował do pełna i kupił coś do jedzenia i picia. Podróż była długa i zatrzymywali się raz, na jaki czas, aby rozprostować kości, w tym czasie tankowali dwa razy. Na początku jazdy i przy opuszczeniu terenów zamieszkałych. Jechali jakiś kilometr od torów Ekspresu, którym zwykle jeździli do szkoły. Na prostych drogach wskazówka na liczniku nie schodziła poniżej dwustu kilometrów na godzinę. Na krętych i często piaszczystych drogach jechali z ograniczeniem do stu trzydziestu podziwiając przy tym widoki. Często też przecinali tory kolejowe, co utwierdzało ich, że jadą w dobrym kierunku. Przejechali już trzy czwarte trasy i niebawem mieli ujrzeć Hogsmeade. Słońce już zaszło i jedynym oświetleniem drogi przed nimi były światła samochodu rozlewające jasnoczerwony blask. Jechali teraz skrajem Zakazanego Lasu, co wyglądało jakby jechali tunelem zrobionym z drzew i ich pozbawionych liści konarów splecionych ze sobą a czerwone światła i poruszające się cienie padające w ich blasku nadawały im mrocznego klimatu.
– Jak to się mówi, „Strasznie jak cholera”? – Odezwała się dziewczyna siedząca teraz z przodu.
– … mniej więcej – odparł Samael – ja użyłbym innego określenia „cholera”.
Ni z tego ni z owego Loganos przywołał swoja srebrną harfę, dotknął kilku strun wydobywając z niej czystą melodię i po chwili zaczął swą pieśń:

Nieujarzmiona rzeka hen daleko w dół szybko rwie. W ryku natury mocy bije silno w spokojną, ciemną taflę nocy…W odbitym blasku księżyca woda srebrzyście pieni się.
Niestrudzony cień, chyżo przed siebie rwie.
Za nim wąż spokojnie raz niebem a raz ziemią sunie. *
Nigdy niesyczący, dumny, choć często się kłaniający…

Jego głos był piękny i delikatny i niewątpliwie miał zadatki na wyśmienitego barda. Gdy zakończył jako pierwsza odezwała się urzeczona Alvariel.
– Nigdy nie słyszałam piękniejszej pieśni, albo raczej wiersza w taki sposób wyrecytowanego. O czym to jest?
– O rzece, nad którą zabrał mnie po raz pierwszy ojciec jak byłem mały… i też o Hydrze i jego ogonie. – Pogłaskał Ogra po karku leżącego między nim a Samaelem.
– Masz talent chłopie – rzekł Suldan a Samael dodał, że powinien napisać balladę o ich paczce, bo zarobiłby na tym majątek.
– Cieszę się, że się wam podoba.
– Znasz jeszcze jakieś? – Zapytała dziewczyna robiąc słodkie oczka.
Chłopak wygłosił jeszcze trzy dość długie ballady nim dojechali do magicznej wioski. Suldan przez chwilę zastanawiał się gdzie zostawi samochód i w tedy przyszło mu na myśl, że szatnia drużyny domu Godyka Gryffindora będzie odpowiednia. W końcu do czegoś się przyda nieużywane od lat jedno pomieszczenie. Wystarczy, że zlikwiduje wejście do niego od wewnątrz szatni i zrobi na zewnątrz drzwi, jakie ma garaż wuja Vernona. Cała robota zajęła mu parę chwil. Nie było tam nic prócz kurzu, wyczyścił je i rzucił zaklęcie wyciszające. Wjechał do środka i zamknął drzwi blokując je dodatkowo zaklęciem tak, aby tylko on lub jego trójka przyjaciół mogła je otworzyć.
Gdy dotarli do Sali wejściowej do ich uszów doleciał gwar rozmów z Wielkiej Sali.
– Trafiliśmy chyba na kolację – mruknęła posępnie dziewczyna.
– Tym lepiej, większe wrażenie wywołamy – zaśmiał się złośliwie Krwawy Elf. – A jak zobaczą naszego trójgłowego przyjaciela to padną trupem!
– Zapewne. Hydro, może lepiej stań się nie widzialny i bądź cicho – polecił mu właściciel.
– No to Show Time!
_______________________________________________________
* Mój wierszyk. Very Happy Wiem, do bani Wink


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pon 14:13, 04 Sie 2008  
Aravan
Potomek Slytherina



Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 804
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Podmroku


Rozdział Dwunasty: Ostrz pazury i kły wchodząc do gry.

W Wielkiej Sali zapanowało nagle milczenie (owiec Razz). Oczy wszystkich zwróciły się w kierunku nowo przybyłych, którzy ruszyli w kierunku stołu nauczycieli. Po chwili zaciekawione szepty wypełniły Salę. Wiele osób zastanawiało się, kim są przybysze. Niektórzy widzieli pewne podobieństwo do nieobecnej jak dotąd trójki uczniów Gryffindoru. Nie spieszyło im się wcale, co niezmiernie irytowało nauczycieli a szczególnie Dyrektora. Severus Snape z chłodnym zainteresowaniem przyglądał się czwórce ludzi dumnie idących w ich stronę.
– Co was sprowadza w nasze progi – zaczął Albus, gdy zatrzymali się w końcu przed nimi.
– To nie poznaje pan już swoich uczniów, dyrektorze – rzekł spokojnie z nutą kpiny w głosie Suldan.
– Harry?! – Powiedział po dłuższej chwili z wymalowanym szokiem na starej twarzy.
– Bingo – potwierdził.
Po Sali przeszedł szum. Uczniowie jak i nauczyciele nie mogli uwierzyć, że to Harry Potter i jak się za raz okazało Cathrina Varriel i Victor Donovan-Black, tego czwartego widzieli pierwszy raz.
Dyrektor Hogwartu wstał z kamiennym wyrazem twarzy i rzucił do nich tylko „Za mną”. W sumie to domyślali się, że porozmawiają sobie. Udali się chcąc nie chcąc za siwobrodym człowiekiem. Gdy inni nauczyciele też wstali dyrektor powiedział im, że chce porozmawiać z nimi na osobności.
Do gabinetu szli w ciszy a Esellar modlił się w duchu żeby nie wybuchnąć, bo mogłoby się to źle skończyć dla starego dropsa. Kamienna chimera odskoczyła po podaniu hasła i już w następnej chwili stali w okrągłym gabinecie. Dumbledore usiadł za swoim biurkiem milcząc przez dłuższą chwilę, a gdy się odezwał głos miał zmęczony, ale i zagniewany.
– Czy zdaliście sobie sprawę z konsekwencji waszej ucieczki?
– Ja nazwałbym to wakacjami. – Wtrącił Potter.
– To było głupie i nieodpowiedzialne z waszej strony. A gdybyście wpadli w ręce śmierciożerców? Wątpię czy tym razem byście uciekli.
– To było raczej niemożliwe, zważywszy na fakt, że nasz wygląd się nieco zmienił, prawda? No właśnie – dodał widząc niewypowiedziane potwierdzenie. – Często podróżowaliśmy…, a z resztą to już nieistotne.
– W czasie naszych podróży spotkaliśmy Logana – odezwała się dziewczyna wskazując na przyjaciela ręką. – Chciałby chodzić do naszej szkoły. Zapewniam pana profesorze – dodała widząc jak dyrektor otwiera usta, - że jego wiedza dorównuje Granger, jeśli jej nie przewyższa. Wiele nas nauczył – zakończyła.
– Ufam twojemu osądowi, młoda damo. Lepiej go znasz. – Powiedział spokojnie i przywołał Tiarę Przydziału, którą chłopak nałożył pewnie na głowę. Tiara po dość długim zastanowieniu przydzieliła go do Domu Lwa i na życzenie chłopca będzie uczęszczał na szósty rok.
– Dobrze, skoro to mamy już za sobą to chciałbym wiedzieć, czemu znikliście. – Wszyscy doskonale wiedzieli, że zna powód. Najbardziej wkurzyło to wybrańca.
– Dobrze pan wie, czemu! – Powiedział zimno – A to, w jaki sposób się dowiedzieliśmy to nasza sprawa! Jak pan w ogóle śmie o to pytać doskonale znając odpowiedź. Rzeczywiście popełniłem błąd tamtego dnia, gdy dałem panu drugą szansę… Cóż, każdy kiedyś musi płacić za swoje czyny. Pan też kiedyś będzie musiał zapłacić – posłał mu nienawistne tak intensywne spojrzenie, że starzec aż się wzdrygnął.
Wiedział, że stąpają po kruchym lodzie i ten przeklęty dziad coś podejrzewa, to było oczywiste, a rozmowa telepatyczna odpada. Dumbledore zauważyłby zawirowania energii w gabinecie i szybko domyśliłby się, jaki jest tego powód a dalej by było już z górki.
Musiał coś szybko wymyślić jakąś zasłonę dymną na odwrócenie uwagi. Coś oczywistego. Zmarszczył czoło przygryzając dolną wargę. I nagle go oświeciło, to będzie idealne wytłumaczenie ich ucieczki jednocześnie nie zmuszając do wyjawienia ważniejszych faktów, przez które padłyby na nich podejrzenia o tajemniczych wojownikach. W sumie to można by dodać, że to oni im powiedzieli. Unikając tym niewygodnych pytań. Tylko trzeba będzie starannie dobrać słowa…
– Dlaczego zataił pan, że tarcza mojej matki będzie działała dopóki moc odziedziczona po matce nie zacznie się budzić we mnie? – To pytanie zaskoczyło dyrektora równie mocno, co jego przyjaciół. Spojrzał z satysfakcją jak siwobrody mężczyzna prostuje się gwałtownie.
– Kto ci to powiedział? – Spytał a w myślach dodał: - Muszę sprawdzić ile wie. Gdy tylko zagłębił się w jego umysł niemalże natychmiast ujrzał… no właściwie to nic nie ujrzał, ciemność była tak czarna, że nie widział własnych rąk. I w tedy usłyszał wycie i łopot skrzydeł a potem ohydny śmiech. Strach powoli zakradał się do jego umysłu, gdy mrok ustąpił przed jakimś stworem lecącym na niego. Strach przenikną do serca oplatając duszę swymi mackami. Potwór wysuną szponiaste łapy kłapiąc masywna szczęką. I nagle jakaś siła wypchnęła go stamtąd nim potwór go pochwycił. Zamrugał szybko oczami. Serce wciąż tłukło się mu w piersi jak oszalałe.
– Następnym razem pana nie wypuszczę. Umysł jest ostatnim miejscem, w którym jestem bezpieczny i nikogo do niego nie wpuszczę! – Krzyknął wściekle ledwo panując nad swoją „Drugą Naturą”.
– Wiem, że moja matka była elfką i że zakochała się w moim ojcu, przez co została wygnana z domu – przyjaciele spojrzeli po sobie zaniepokojeni jego wybuchem. – Skąd wiem o tym i o tarczy mojej matki? Od waszych tajemniczych bohaterów! To oni mi powiedzieli i z nimi też podróżowaliśmy. Nauczyli nas wiele rzeczy a mnie nauczyli obrony umysłu znacznie skuteczniejszej niż możesz sobie wymarzyć! Dlaczego znów pan coś przede mną ukrył?! – To wystarczyło, aby Dumbledore pomyślał, że nic więcej nie wie.
– Wybacz mi proszę, popełniłem błąd – Chłopak prychnął wzgardliwie – chciałem ci powiedzieć, gdy nadejdzie odpowiedni czas. Chciałem sprawdzić czy nie ujawnią się zewnętrzne cechy elfów, i jak widać nic takiego nie nastąpiło.
– Widocznie dużo bardziej przypominam ojca niż sadziłeś. A czego się obawiałeś? Może tego, że będziesz miał mieszańca w szkole… Coś gorszego od szlamy?
– Nie mów tak, Harry. Chciałem cię chronić przed innymi, bo twoja matka poświęciła swoją nieśmiertelność dla człowieka. U elfów jest to zbrodnia i jej rodzina mogłaby zażyczyć sobie krwawej waśni z tobą, a z elfem nie miałbyś żadnych szans.
– Rozumiem – powiedział spuszczając głowę z trudem hamując nerwy, co wyglądało nawet zabawnie. Pewnie pomyślał, że powstrzymuje płacz.
– Może ucieszy cię wieść, że zarzuty ministerstwa o twoim domniemanym morderstwie Knota zostały wycofane? Osobiście się o to postarałem.
– Dziękuję, oszczędził mi pan kłopotów. – Uśmiechnął się z wysiłkiem.
Gdy wyszli z gabinetu dyrektora Hogwartu dopiero w tedy Suldan pozwolił sobie na upust emocji w postaci zdemolowania posągu jakiegoś goblina klnąc przy tym, na czym świat stoi. Dobrze, że po angielsku, jeszcze ktoś by usłyszał.
– Uf – sapnął Black. – Wybroniłeś nas w pięknym stylu – klepiąc kumpla w plecy idąc do swojej wieży. – Zastanawiam się, co takiego drops zobaczył w twojej łepetynie… Sądząc po burdelu, jaki tam panuje sądzę, że nic przyjemnego.
– Dzięki za orzeknięcie mojego stanu umysłowego – rzekł skwaszony chłopak.
– On coś podejrzewał, wiem to. Mamy mało czasu. – Odezwała się dziewczyna.
– Miejmy, więc nadzieję, że nie tylko ciało mu się postarzało – mruknął Samael.
Dochodziła dwunasta w nocy i Hogwart spał. Bez przeszkód dotarli do portretu Grubej Damy, która wpuściła ich do środka kłaniając się z szacunkiem prze nimi ku ich zdziwieniu. W Pokoju Wspólnym nikogo nie było widocznie Hermiona i Ron postanowili rozmowę przełożyć na jutro.
Rozsiedli się wygodnie gdzie popadło rozmawiając przez chwilę, po czym każde zatopiło się we własnych myślach. Pies Suldana wciąż będąc niewidzialnym wdrapał się schodami do dormitorium chłopców z szóstego roku i wślizgnął się na łóżko swojego pana zasypiając od razu.
Następnego dnia obudził się jako pierwszy. Przeciągną się mocno ziewając przy tym. Kątem oka zobaczył, że Black robi to samo. Poszedł do łazienki drapiąc się po tyłku, gdy wyszedł z niej wyglądał jakby go piorun trzasną w sam środek łepetyny. Rozwalił się na fotelu przy kominku a w kilkanaście minut później dosiedli się do niego przyjaciele i we czwórkę zaczęli grać w karty objaśniając pokrótce zasady Loganosowi, który szybko załapał, o co chodzi. Forsa rosła na stoliku usypując się w spory stosik i po kolejnym rozdaniu, które wygrał Elathian przyjaciele jęknęli spłukani.
– Stworzyłem potwora! – Podsumował Samael ku uciesze przyjaciela kłaniającemu się przed nim z gracją.
Nagle usłyszeli krzyki z dormitorium chłopców, co brzmiało jak „potwór” a może „pomocy”? jakby nie patrzeć było coś na „P”. Wybraniec poderwał się ze swojego miejsca dostrzegając brak swojego pupila, wychylił się na schody i…
– HYDRA! – Zawołał i usiadł na miejsce.
Wrzawa ucichła szybko, za raz potem ze schodów wynurzył się Cerber a po krótkiej chwili na ostatnim stopniu pojawiło się kilkoro mieszkańców Domu Lwa ostrożnie wyglądając na Pokój Wspólny. W niedługim czasie pojawiły się dziewczęta w szlafrokach i nieco wyzywających piżamkach zwabione hałasem i też podniosły wrzawę na widok pupila Suldana, który wylegiwał się przy kominku obgryzając jedną z głów kawałek na wpół spalonego drewna, drugą z zaciekawieniem obserwował mały tłumek zbierający się w pomieszczeniu a trzecia najnormalniej w świecie czyściła przednią łapę. No i niestety musieli dostrzec też czwórkę postaci przy stoliku z jeszcze większym zainteresowaniem się im przyglądając.
– Co to, wystawa?! – Zirytował się w końcu Suldan, że aż większość podskoczyła.
I zaczęło się to, czego się obawiali… Rzeka pytań zalała czwórkę elfów przytłaczając ich niemal do ziemi. Przez prawie dziesięć minut wrzało jak w ulu dopiero, gdy przerwali na zaczerpnięcie oddechu odezwał się wybraniec.
– Dementuje od razu wszelkie zapewne nieprawdziwe plotki. Nie porwali mnie śmierciożercy i też nie przyłączyłem się do świty Voldemorta, jasne?! – Pokazał im prawe przed ramię, gdzie zazwyczaj śmierciożercy mają wypalony Mroczny Znak. – To dobrze. Druga sprawa: nie pytajcie gdzie byłem, co robiłem i z kim, bo i tak niczego się nie dowiecie. Po prostu musiałem sobie zrobić „wakacje”.
– Na których poznał mnie. Jestem Logan – powiedział wstając i kłaniając się lekko przed damską częścią wierzy.
– Niestety – mruknął żartobliwie chłopak – jakieś pytania? – Zapytał i od razu tego pożałował, bowiem kolejna fala pytań wgniotła go w fotel. Postanowił, że będzie milczał dopóki się im nie znudzi. No i w końcu znudziło.
Ku jego i innych zdziwieniu nikt nie miał mu tego za złe, że zniknął i w końcu zaprzestali prób dowiedzenia się czegokolwiek. I ktoś raczył w końcu zapytać o piekielnego psa pod kominkiem. Tym kimś był Ron Weasley. Spojrzenia, jakie posyłał Potterowi nie były w cale najcieplejsze. Przez kolejne pół godziny rozpływał się nad swoim pupilem wymyślając, że znalazł go rannego podczas podróży i wyleczył go ratując mu tym życie. W pewnym sensie była to prawda. Wszystkie dziewczęta patrzyły na stworzenie nieufnie a większość chłopców była zachwycona, nawet mianowali go maskotką Gryffindoru. W końcu pokój zaczął pustoszeć aż zostali w nim czworo elfów i dwoje ludzi: a byli to Ron i Hermiona. Stanęli tuż za nimi wypalając spojrzeniami dziurę w plecach wybrańcowi.
– Miło, że wróciłeś – odezwała się chłodno dziewczyna.
– Jeśli myślicie, że jestem winien wam jakieś wyjaśnienia… nie jestem.
– Nie! – Oburzył się rudzielec – A to, że jesteśmy przyjaciółmi nic nie znaczy?
– To może też zechcecie mi wyjaśnić, dlaczego nie napisaliście do mnie żadnego listu w wakacje? Mimo iż ja pisałem do was, co wieczór!
To trochę zbiło ich z tropu. Spuścili głowy zmieszani.
– Tak też myślałem – powiedział jadowicie. – Zniknąłem, bo miałem do tego powód.
– Ciekawe, jaki? – Burknął Ron krzyżując ramiona.
– Prawda? Którą starannie ukrywał przede mną Dumbledore karmiąc kłamstwami.
– O czym ty mówisz, Harry? Profesor Dumbledore nigdy cię nie okłamywał. Zawsze starał się cię chronić. A ty uciekłeś tak po prostu znikając na miesiąc i nie dając znaku życia. – W jej oczach pojawiły się łzy – martwiliśmy się o ciebie, myśleliśmy, że On cię zabił.
– Czasem miałem taką chęć – szepnął cicho zwracając na siebie ich uwagę. – Nie wiecie jak to jest być na moim miejscu, więc nie starajcie się mnie zrozumieć.
Dziewczyna popatrzyła na niego wilgotnymi oczami i otarła je wierzchem dłoni. Dopiero teraz dostrzegła jak bardzo się zmienił. Wiedziała, że teraz będzie inaczej niż kiedyś i nie znała tylko tego powodów. Zastanawiała się czy kiedyś je pozna.
– To może powiesz nam gdzie się podziewałeś… zrób to, chociaż ze względu na naszą przyjaźń.
– Nie bierz mnie pod włos Ron, bo, mimo, że jesteśmy przyjaciółmi nie znaczy, że muszę się wam ze wszystkiego spowiadać!
– Więc to tak?
– Właśnie tak.
W tym momencie Ron odwrócił się do niego plecami i poszedł do dormitorium omijając szeroko warczącego w jego stronę Hydrę.
– Błagam cię Harry, zdradź nam, chociaż powody twojego zniknięcia – odezwała się zapłakana Hermiona.
– Między innymi przez przepowiednię, która mówi, że tylko ja mogę Zabić – zaakcentował wyraźnie to słowo – Voldemorta lub samemu zginę z jego różdżki. A także przez to, że Dumbledore okłamał mnie w sprawie mojej matki i mojego pochodzenia… wiedział, że tarcza mojej matki przestanie działać w chwili obudzenia się mojej mocy odziedziczonej po matce. Była elfką i została wygnana z domu za to, że związała się z moim ojcem. Teraz już znasz moje motywy.
Nie podobało mu się, że okłamuje przyjaciół, ale nie miał innego wyjścia, nikt więcej nie może się dowiedzieć całej prawdy. Dla ich własnego dobra, nawet za cenę ich przyjaźni. Voldemort z pewnością by się tego dowiedział i mógłby ich wykorzystać przeciwko nim. Powie im w swoim czasie. Hermiona długo trawiła jego słowa, po czym bez słowa rzuciła się mu na szyję łkając głośno.
– Zrozumcie. Jest wiele jeszcze rzeczy, o których nie mogę wam powiedzieć dla waszego dobra. Jeśli o wszystkim wam powiem to będziecie w o wiele większym niebezpieczeństwie niż kiedykolwiek byliście. Jeśli ceną waszej ochrony, waszego życia jest nasza przyjaźń to jestem zmuszony ją przyjąć. Przykro mi.
Dziewczyna nie płakała już tylko wpatrywała się w jego twarz, to był dla niej szok nigdy nie sądziła, że usłyszy coś takiego z ust przyjaciela. Chciała poznać prawdę, teraz, w tej chwili. Ale jeśli ceną tej prawdy jest ich przyjaźń to ona nie zapłaci jej. Nie może i nie chce, by ich przyjaźń skończyła się w ten sposób.
– Rozumiem. Skoro taka jest twoja decyzja… ja… ja zgadzam się. Wieżę, że kiedyś powiesz nam. Nie przejmuj się Ronem, przejdzie mu. – Dodała widząc jego zmartwioną twarz.
Chłopak teraz zorientował się, że trójka przyjaciół usiadła z dala od nich. Cieszył się w sumie z tego. W głębi ducha był im wdzięczny za to.

* * * * *
Minęło wiele dni od powrotu trójki uczniów Hogwartu i za oknami zamiast śniegu padał nieustannie lodowaty deszcz, zamiast zasp były błotniste kałuże. Populacja Hogwartu już przyzwyczaiła się do ich nowego wizerunku i do kryzysu świętej trójcy.
Ron dalej był obrażony na przyjaciela i unikał go jak tylko mógł. Hermiona za to obserwowała przyjaciela i jego paczkę tak często jak tylko mogła i starała się nie wnikać głębiej niż to konieczne, by utrzymać tę kruchą nić dalszej przyjaźni. Wciąż nie mogła odgadnąć, o co chodziło z tą przepowiednią. Właśnie przepowiednia Tiary Przydziału! Suldan odkrył całkiem przypadkiem, że żaden z uczniów nie pamięta pieśni starego kapelusza. Doszedł do wniosku, że tylko dyrektor mógł wymazać ten fragment z pamięci uczniów i jak się okazało później nauczycieli, ale czemu to zrobił, jaki miał w tym cel? Nie wiedział.
Cisza, jaka panowała była bardzo niepokojąca, od dawna nie było żadnych ataków jedynie pojedyncze porwania i sporadyczne morderstwa nic poza tym. Voldemort nie bez powodu siedzi cicho. Nawet Prorok Codzienny nie ma już, o czym pisać no nie licząc „Nowinek o Harrym Potterze”. Ale jak już ktoś powiedział: Czarny Pan lubi działać z ukrycia wykorzystując swoje długie macki, zasiewa mgiełkę tajemniczości i strachu i atakuje nagle z ukrycia gryząc w najmniej spodziewane miejsca…
Deszcz bębnił głośno w szyby niosący się echem nagły grzmot przetoczył się po pustych korytarzach szkoły magii i czarodziejstwa. Wiatr wyginał do samej ziemi drzewa porywając połamane gałęzie. Oślepiający błysk rozświetlił mroczny świat na sekundę pozostawiając go nieruchomym w jasnym świetle błyskawicy, by za chwilę znów pogrążyć się w nieprzeniknionym mroku. Wiatr wył wściekle bijąc w mury zamku wraz z ostro zacinającym deszczem. Niebo nabuzowane było niczym rozgniewane morze w czasie sztormu. Kolejna błyskawica rozjaśniła upiornym światłem niebo a złowieszczy grzmot ogłuszał swą siłą. Kolejna błyskawica rozdarła czarno-granatowe niebo oświetlając wzburzone niczym morze jezioro i wijące się w nim macki olbrzymiej ośmiornicy. Daleko na zachód od Hogwartu szalało wściekle tornado, lej powietrznego wiru wił się niczym wąż wyrywając drzewa z korzeniami, rozszarpywało pod sobą wszystko, co napotkało na swej nieprzewidywalnej drodze ku niszczeniu. I nie było ono dziełem natury…
Za zamkiem Hogwart i zarazem na nim poruszała się jakaś postać, niczym cień na mrocznej wodzie. Kolejna błyskawica oświetliła zamek a czerwony piorun uderzył zaledwie metr od poruszającej się postaci. Rozbłysk chwilowo oświetlił postać. Ciemno szara skóra i szaro białe włosy przyklejone do twarzy. Na sobie miał tylko czarne, cienkie, jedwabne ubranie a w dłoniach lśniły bliźniacze ostrza. Jego ruchy były energiczne, ostre pełne wściekłości i goryczy jednocześnie. Miłości i nienawiści. Smutku i radości. Ruszał się płynnie z gracją niczym dziki kot podczas polowania. Skradał się i atakował znienacka, by zaraz potem rozpłynąć się w otaczającym go zewsząd cieniu i pojawić się w innym miejscu. Przemieszczał się po kamiennej podłodze niczym tancerz na parkiecie wykonując akrobacje i widowiskowe uniki połączone z atakiem. Blok, pchnięcie, unik i kontratak, piruet, blok i ponownie cios. Miejsce, na którym stał było zrujnowaną wierzą, która kiedyś w czasach Wielkiej Czwórki służyła za punkt obserwacyjny, lecz została zniszczona przez potężną burzę i nieudane zaklęcie eksperymentalne Salzara Slytherina znajdowała się za zamkiem gdzie okna były za wysoko, by obserwować to miejsce.
Przeciął mieczem powietrze nad głową okręcając się półtora razu w miejscu. Robił piruety i zastygał w miejscu na ułamek sekundy by wykonać serię kombinacji ciosów. Jego myśli były chaotyczne nawet nie starał się nad tym zapanować, nie potrafił. Przelewało mu się przed oczami całe życie pełne cierpienia i samotności. Ból i śmierć nieustannie mu towarzyszyły na każdym kroku. Lata upokorzenia w domu. W szkole traktowania jak dziwaka. Kłamstwa osoby, którą uważał za przewodnika i przyjaciela. Gniew zawrzał w nim nagłym wybuchem ognia w żyłach gotując mu krew i odbierając kontrolę. Przyśpieszył swoje ruchy tnąc z zabójczą prędkością powietrze, co wywołało wspaniały wizualny efekt w ulewnym deszczu, z chwilą, gdy wielka ściana wody uderzyła w zamek pochłaniając go w jeszcze większej ulewie kamienie na ostrzach zajarzyły się krwawym blaskiem. Smużąc przy każdym ich ruchu a krople deszczu były oświetlane robiąc czerwone smugi. Wzrastająca złość lizała jego wnętrzności językami ognia.

Ciągłe pilnowanie i kontrolowanie…Puste słowa i ciągły strach przed kolejnym nowym dniem, strach przed tym, co przyniesie jutro. Ból tortur i wielki gniew jego oprawcy. – Jesteśmy tacy sami... – Upadł na kolana i krzyknął z wściekłością w momencie ogłuszającego grzmotu zagłuszającego jego krzyk…
W innym miejscu pewna dziewczyna obudziła się nagle z dziwnym uczuciem w sercu. Nie wiedziała czy to z powodu grzmotu czy tego dziwnego uczucia. A może wywołał to ten grzmot? Nie, to nie to. Nie wiedziała skąd to wie. Po prostu czuła, że coś się stało, komuś bliskiemu jej sercu. Wyszła z łóżka ubierając gruby szlafrok i wyszła z dormitorium dziewcząt. Przeszła przez pokój i pchana niewidzialną siłą weszła do dormitorium chłopców odsłaniając kotary pewnego gryfona. Było puste. Piekielny Ogar spał niespokojnym snem tuż przy łóżku. Pełna niepokojących uczuć wyszła z wierzy przeszukując miejsca, w których mógł być chłopak. Przeszła korytarzem w prawo a następnie ku Wierzy Astronomicznej, była pusta. Z coraz większą obawą przeszła na drugą stronę zamku rzadko uczęszczaną przez uczniów i nauczycieli. I tam też nie było go. Nagle przechodząc obok otwartego przez wichurę okna do jej uszu przez grzmot przedarł się czyjś krzyk. Niewiele myśląc pobiegła w kierunku schodów. Wiedziała gdzie on jest i jak tam dojść. W końcu sama czasem tu trenowała w nocy. Gdy wbiegła po schodach na szczyt zrujnowanej wierzy siła wiatru omal jej nie zwiała a lodowaty deszcz sprawił, że poczuła się jakby wpadła do wody w środku zimy. I w tedy go dostrzegła. Stojącego niczym posąg i przemoczonego do suchej nitki. Spodnie i koszulka przykleiły się do jego ciała, znów krzyknął tym razem z wściekłością równą silną burzy. Miecze wypadły mu z dłoni i rozpłynęły się w powietrzu a on sam upadł na kolana ukrywając twarz w dłoniach nieświadomie przybierając ludzka postać. Krzyknął tym razem z bezsilności i okrucieństwa losu. Tuż za nią wyłonił się wystraszony rudowłosy młodzieniec, który rozpoznał znajomy głos. Przyglądał się jak dziewczyna podeszła do niego ostrożnie i przykucnęła przy nim przytulając go do siebie bez zbędnych słów. Jak chłopak przyjął ją i wtulił się w jej ramię płacząc jak małe dziecko a jego ciało wstrząsały spazmy wywołane zimnem. Rudowłosy chłopak był głęboko poruszony tym widokiem. Nie wiedział czy stan jego przyjaciela jest przez jego skrywane tajemnice, o których wspomniała mu Hermiona czy przez to jak go skrzywdził Dumbledore… albo Voldemort. A może po prostu oszalał. Nie Na pewno nie oszalał. Właśnie takie myśli kłębiły się teraz w głowie Ronalda Weasley’a. Współczuł mu w tej chwili, ale zaraz sobie przypomniał, że wolał poświęcić ich wieloletnią przyjaźń niż powiedzieć prawdę o tym, co się z nim działo. Było to bardzo egoistyczne ze strony rudzielca, ale on nie dbał o to w tej chwili. Nie chcąc dłużej patrzeć na ‘byłego’ przyjaciela wrócił do swojego dormitorium.
Dziewczyna trwała w bezruchu przez pół godziny nucąc cicho jedną z jej ulubionych piosenek do ucha przyjaciela. Chłopak powoli zaczął się uspokajać pod jej wpływem. Jej ciepły głos leczył jego zranione serce, uspokajał nerwy i oczyszczał umysł. Czuł jej zapach zielonych sosnowych szpilek, jej ciepło rozgrzewało go od środka. Przypomniał sobie chwile, radosne chwile spędzone w jej towarzystwie a potem przypomniały mu się chwile z resztą paczki…
Wstała powoli i pomogła jemu się podnieść. Nie poszli do wierzy Gryffindoru, przynajmniej nie od razu. Wpierw zaciągnęła go do łazienki prefektów. Napełniła wielką wannę przypominającą bardziej basen gorącą wodą i zdjęła tylko koszulkę z chłopaka a z siebie zrzuciła szlafrok pozostając w samej skąpej piżamie, wrzuciła trzęsącego się Suldana do niej i sama za nim wskoczyła. Leżeli tak przytuleni do siebie przez półtorej godziny rozgrzewając swoje ciała. Powoli chłopak wracał do siebie a napięte ciało rozluźniało się. Trwali w tym stanie jeszcze jakiś czas aż woda całkiem wystygła. Wyszli i jednym zaklęciem wysuszyli ubrania, po czym opuścili łazienkę. Była czwarta nad ranem, gdy znaleźli się w Pokoju Wspólnym.
– Chcesz o tym pogadać? – Zapytała cicho dziewczyna z fotela przy kominku.
– Nie, tę walkę muszę stoczyć sam. – Odparł wtulając głowę w plecy dziewczyny.
Siedzieli na jednym fotelu przy kominku, tak jakoś wyszło. To było teraz bez znaczenia.
– Dziękuję. – Powiedział cicho, na co dziewczyna obróciła się do niego tak, że spoglądała na jego udręczoną twarz. – Dziękuję – powtórzył – za to, że jesteś tu.
– Zawsze będę… wszyscy będziemy. Zawsze możesz na nas liczyć cokolwiek by się działo. Jesteśmy drużyną i zawsze będziemy się razem trzymać i pomagać wzajemnie. Pamiętaj o tym Suldanie. – Ucałowała go w policzek lekko muskając ustami jego usta i poszła do siebie. Na schodach odwróciła się do niego uśmiechając pokrzepiająco.

* * * * *
Umysł zaczynał się mu rozjaśniać. Pierwsze dźwięki poranka przebijały się przez zamknięte okna. Ze zdziwieniem odkrył, że nie czuje całego prawego ramienia, nie wiedział tylko, co jest tego przyczyną. I poczuł przyjemny zapach. Przez chwilę zdawało mu się, że jest w lesie. Zrozumiał jednak, że to perfumy tak dobrze mu znane. Oczy wciąż miał zamknięte. spróbował się poruszyć, lecz coś blokowało jego ramię. Otworzył w końcu oczy i musiał je od razu przymrużyć, bo jasna fala promieni słonecznych wpadająca przez okno oślepiła go prawie. Dziwne, od dawna mu to nie przeszkadzało. Nieważne. Spojrzał na prawo i ze zdziwieniem odkrył, że to Cathrina leżała przygniatając go i zapewne dla tego tak mu ręka zdrętwiała. Zaskoczył go ten widok, przecież widział jak poszła do swojego dormitorium. – A może bała się, że znowu zniknie? – Pomyślał.
Wysunął ostrożnie ramię z pod śpiącej dziewczyny i wstał z fotela. Przyglądał się jak śpi przez dłuższą chwilę i delikatnie wziął ją na ręce i poszedł w stronę chodów. Zaklęciem zdjął zabezpieczenia i wszedł po schodach na górę. Najciszej jak umiał wszedł do damskiego dormitorium i odszukując wzrokiem wolne łóżko zapewne należące do dziewczyny w ramionach chłopaka. Ułożył ją w nim i przykrył kołdrą. Spojrzał na szafkę nocną, na której stały zdjęcia oprawione w ramki przedstawiające ich dwójkę w parku: on siedział na trawie a ona za nim uczepiona jego szyi z głową na ramieniu. Oboje byli uśmiechnięci, tamtego dnia miała na sobie bluzkę, którą jej kupił. Na głowie miała kaptur przypominający głowę wilka. Wygląda w niej uroczo. Uśmiechnął się na samo wspomnienie. Dalsze zdjęcia przedstawiały ich trójkę z przed zniknięcia, był wśród nich też jej młodszy brat. Spojrzał na nią, gdy poruszyła się we śnie. Odstawił zdjęcie na miejsce i odgarną kosmyk włosów, który opadł na jej policzek.
Czyżby się zakochał? Cóż za ironia, sam zastawił sidła chroniąc się przed miłością a sam w nie wpadł…
Dziś była środa, jedyny taki dzień od paru tygodni nie licząc soboty i niedzieli oczywiście, na który czekali z niecierpliwością wszyscy uczniowie Hogwartu. Dziś, bowiem był ważny mecz. Jeśli Gryffindor przegra ze Slytherinem straci szanse na zdobycie pucharu. Mimo iż lwy pierwsze pochwyciły znicza to kruki wygrały większością punktów. Przypadek, jak uważali gryffoni, co nie zmienia faktu, że ponieśli klęskę przez pośpieszenie się Ginny Weasley, która zastępowała Harry’ego Potter’a. W Wielkiej Sali panował gwar i ogólna radość. Wszyscy odliczali minuty do meczu i wszyscy też byli niezmiernie ciekawi nowego składu „Wściekłych Lwów” jak się nazwali gryffoni, bo z nieoficjalnych źródeł (prof. McGonagall) wiadomo, że ich skład trochę się zmienił, ale nikt nie wie jak bardzo. A, że ich nowa maskotka widnieje na ich szatach nie przypomina zbytnio lwa wywołało sporo zamieszania jak fakt, że to podobizna trójgłowego psa, bynajmniej nie Puszka, ale pupila jednego z uczniów… trzeba przyznać, że szybko przywykli do jego obecności i pokochali jak swojego, gdy Hydra pogonił przez kilka pięter jednego ślizgona. Niestety nauczyciele nie pochwalali jego obecności wraz z dyrektorem, co totalnie olał „słodka psina” – nowy ulubieniec Hagrida i jego właściciel. Głównie on.

W końcu nadszedł czas konfrontacji. Uczniowie falami wylewali się ze szkoły opatuleni ciepłymi płaszczami, bo wciąż lało jak z cebra i wiał silny porywisty wiatr. Burza wprawdzie znacznie spadła na sile, ale znacznie utrudniała grę i widoczność. Ze stalowo-szarych ciężkich chmur spadał gęsty zimny deszcz. Przynajmniej nie było piorunów. Ludzie zajmowali miejsca na trybunach aż cały stadion całkiem się zapełnił.
– Witam wszystkich! – Od razu Suldan rozpoznał głos Lee Jordana, który zgodził się komentować wszystkie mecze. Jako, że bierze udział w konkursie na komentatora mistrzostw świata w Quidditchu w przyszłym roku. – Dziękuję gorąco za szanse komentowania kolejnego meczu w Hogwarcie.
– Zebraliśmy się tu dziś wszyscy w tym jakże pięknym dniu, aby obejrzeć starcie dwóch wojujących od wieków ze sobą drużyn…
– Lwy już ostrzą sobie pazury i kły nim wejdą do gry! – Teraz odezwał się inny głos należący bez dwóch zdań do Oliver’a Wood’a, który po kontuzji wykluczającej go dożywotnio z gry został komentatorem w parze z Lee. Zapomniałem rzec, że to konkurs w parach.
– Podobno węże są jadalne – dodał Jordan.
– Przypominamy teraz zasady bezpieczeństwa! – Krzyknął Wood. – Zakaz gryzienia, szczypania, głaskania i całowania!
– Za ewentualną utratę cnoty...
– Jordan! – Upomniała go ostro McGonagall.
– ...tudzież innych części ciała odszkodowania nie dostaniecie. Walenie pałką w łeb zamiast w tłuczek będzie surowo karane… mam nadzieję. Avadowanie przeciwnika odpada, bardzo mi przykro Ślizgoni! – Dokończył niezmieszany Lee.
– A teraz czas przedstawić drużyny. Slytherin: Ścigający i kapitan drużyny, Malfoy. Pałkarze; Crabbe, Goyle. Ścigający: Derrick, Wilson i Morrison oraz obrońca: Burkles. – Obrońca ślizgonów wyglądał jak kuzyn Suldana, Dudley aż dziw bierze, że miotła go unosi tak wysoko. Ramiona miał jak dwie owłosione szynki.
– No i nasze ulubione lwiątka: Ścigający: Varriel, Taris i Weasley. – Każdy z wymienionych wylatywał jedno za drugim z szatni, jak ślizgoni. – Pałkarze: Donovan i nowo odkryty talent Ortega Vasquez… niedźwiedzie na miotłach – pozwolił sobie na drobny żarcik Lee Jordan. – Zaginiony do niedawna szukający Harry Potter, no i znakomity obrońca i kapitan Ronald Weasley.
Na tym zakończyło się przedstawiane i ogólnie rzecz biorąc zmiany nie były zbyt wielkie. Pani Hooch zadęła w gwizdek puszczając kafla i drużyny wystartowały. Jako pierwszy do kafla doleciał czwartoklasista Taris, który wykopał piłkę z przed samego nosa ścigającemu przeciwnej drużyny. Kafla szybko przechwyciła Cathrina i pomknęła prosto na bramkę w ostatniej chwili zawróciła w miejscu posyłając piłkę do tyłu wprost do Taris’a, który jak poprzednio kopnął piłkę wbijając ją w lewą obręcz.
– Dziesięć do zera dla Gryffindoru! – Zakrzyknęli jednocześnie komentatorzy. – Ooo, kafla ma Goyle? A to ci dopiero niespodzianka! PODAJ BARANIE!
Goyle patrzył to na piłkę to na lecących na niego ścigających przeciwnego domu, z co raz większą paniką. W ostatniej sekundzie wypuścił kafla do bramkarza, który niewiele myśląc posłał go przed siebie przypadkiem trafiając w głowę drugiego pałkarza z drużyny. Widownia wybuchła gromkim śmiechem. Gdy gra się rozkręciła wypuszczono tłuczki, które od razu zaczęły atakować graczy. Pół godziny później na tablicy widniało pięćdziesiąt do trzydziestu i jak na razie Gryffindor prowadził. Harry w strugach deszczu wypatrywał Złotego Znicza, krążył wysoko nad stadionem czasem zerkając na rozwój gry i w stronę Dracona Malfoy’a. Jak na razie po złośliwej piłeczce nie było śladu. Obniżył lot przyglądając się chwilę temu, co działo się na boisku. Zobaczył jak pałkarze z jego domu wymieniają jakieś uwagi między sobą i po chwili wybijają podwójnym uderzeniem tłuczka daleko poza trybuny i szybko przechwytują drugi odbijając go od ziemi do siebie i znów od ziemi w bardzo szybkim tempie. Lecieli tak na bramki przeciwnika odstraszając ścigających. Varriel wykorzystała to wlatując w trójkąt stworzony przez piłkę i dwóch pałkarzy reszta została mniej więcej w połowie. Tuż przed pętlami Vasquez wybił tłuczka łamiąc szyk a Black z całych sił walną w niego pałką. Tłuczek poleciał wprost na bramkarza zygzakiem zmuszając go do ucieczki w górę a w następnej sekundzie Cathrina wbiła gola w pustą obręcz.
Pogoda pogarszała się z każdą chwilą i obie drużyny wykorzystywały w pełni swoje umiejętności i zwody, aby się rozgrzać. Największy popis dawał Gryffindor zaskakując wszystkich widowiskowymi stylami i brawurowymi golami jedynie Ron i obaj szukający narzekali, bo jak dotąd najmniej się wysilali. Jeden z odbitych tłuczków śmignął tuż przed gniazdkiem komentatorskim a za raz za nim pomknął drugi.
– Hej, Wood! Czy mi się wydawało czy pierwszy tłuczek miał podobiznę profesora Snape’a a drugi Sam-Wiesz-Kogo?
– Obawiam się, że masz rację i nie wiem czy to chwyt reklamowy, czy mają odstraszać graczy!
– Pierwszy czy drugi?
– Oba!
Tę zabawną wymianę zdań podsumowała ogólna radość ze strony widzów. Jak i większości nauczycieli za wyjątkiem Severusa Snape’a.
Harry przeleciał nad sektorem krukonów i szybko poleciał na drugą stronę aby wysłuchać przy okazji gwizdów ślizgonów. Malfoy latał nad swoimi bramkami i w tedy dostrzegł coś złotego nad miejscem z którego przyleciał przed chwilą. Pomknął jak strzała w tamtym kierunku a za nim po chwili leciał Dracon. To faktycznie był Złoty Znicz przyspieszył i pogonił za uciekającą piłeczką, która wleciała między graczy a oni za nią zmuszając gryffonów do rozbicia się i utraty kafla.
Lawirowali między graczami w gonitwie o zwycięstwo. Nagle Tłuczek przeleciał tuż przed twarzą Suldana zmuszając go do zmiany kierunku lotu i utraty prowadzenia. Malfoy zbliżał się z każdą sekundą do Znicza. Chłopak warknął i śmignął w jego kierunku cudem unikając strącenia z miotły, obniżył lot i skręcił lekko w lewo, po czym przyspieszył gwałtownie uderzając po chwili w ślizgona pozwalając, aby znicz uciekł. Nie na długo. Znicz pojawił się znów przed nimi i wznowili pościg przepychając się i na zmianę zdobywając nikłą przewagę. Znicz poleciał wysoko w górę niknąc w chmurach. W ostatnim momencie Suldan zobaczył, że złota piłeczka zawraca i leci ostro w dół. Dwójka szukających pomknęła za nią stadion rósł im w oczach. Pikowali w dół na złamanie karku. Malfoy z rosnącym przerażeniem wpatrywał się w przeciwnika przed sobą i szybko zbliżającą się murawę. W końcu nie wytrzymał i poderwał miotłę hamując ostro, ale zrobił to za późno i zarył nogami o ziemię i zatrzymał się na bandzie. Przez chwilę leżał oszołomiony i spojrzał na gryfona wciąż lecącego za piłeczką.
– Harry Potter wciąż goni znicza! – Wykrzyknął Lee – niestety pan Malfoy stchórzył…
– Albo nie jest samobójcą?! – Dopowiedział Wood.
– Zaraz się rozbiję!
Stadion wstrzymał oddech. Suldan wiedział, że się rozbije, gdy złapie znicza, chyba, że piłeczka skręci lub poleci w górę. I rzeczywiście skręciła łukiem do góry. Chłopak z wielkim wysiłkiem poderwał rączkę Błyskawicy do góry stając dodatkowo nogami na miotle by skręcić. Mimo udanego manewru i okrzyku radości widowni leciał za szybko i piłeczka zniżała swój lot a przed nim rosły trybuny. Nie pozostawało mu nic innego jak wyskoczyć z miotły przed rozmazaniem się na niech. Spiął się przygotowując na ostre zahamowanie i z chwilą, gdy miotła stanęła w miejscu a siła pędu rzuciła go do przodu piłeczka skręciła w prawo. W ostatniej chwili wyciągnął rękę łapiąc zdradliwą piłkę. Jego ciało wpadło w rozmiękłą błotnistą ziemię z głośnym pluskiem, odbił się od niej i jeszcze tak dwa razy aż przejechał jak po lodzie zatrzymując się centymetry pod trybuną Gryffonów. Wyciągnął dłoń, w której szamotała się piłeczka próbując uciec. Widownia eksplodowała radością.
– Proszę państwa Harry Potter w widowiskowym…
– …niewątpliwie karkołomnym stylu…
– …Złapał Złotego znicza…! – Komentowali na przemian przekrzykując radość na stadionie.
– …i przeżył!
– Pierwszy raz jestem wdzięczny Merlinowi za tę ulewę! – Dodał z uznaniem Lee. – Brawo Harry. Viktor Krum to przy tobie amator!
– Potwierdzam! – Przyznał koledze rację Oliver.
Cała drużyna i reszta lwów rzuciła się na niego jeszcze głębiej wciskając w błoto. Gratulując mu świetnej roboty i wykiwania Malfoy’a. Wyciągnęli go z tego ‘bagna’ i w wielkiej radości ze zwycięstwa wrócili do zamku na imprezę.
Black i Weasley Skoczyli do hogwardzkiej kuchni po jedzenie, Suldan skombinował alkohol a Alvariel muzykę. Impreza trwała do samego rana i nikt im nie przerwał zabawy, bo Pokój Wspólny został wyciszony a pierwszoroczni i drugoroczni po jedenastej wygnani zostali do łóżek. Tak, więc mogli się spokojnie bawić. Samael wydurniał się rozbawiając towarzystwo opowiadając śmieszne historyjki o głupocie śmierciojadków i ich pana. Ron narzekał na nudę na bramce i żalił się dla zabawy, że nie mógł pokazać prawdziwej klasy (nadal nie odzywał się do Suldana). Hermiona i kilka innych dziewcząt zaśmiewało się ze słownych utarczek Vic’a i Logan’a. Potter z Varriel jak zwykle siedzieli przy kominku… tym razem na osobnych fotelach. Pogrążeni byli w rozmowie ignorując cały motłoch ich otaczający…


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pon 14:21, 04 Sie 2008  
Aravan
Potomek Slytherina



Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 804
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Podmroku


Rozdział Trzynasty:
Sieć się rozciąga.


Czarnowłosy chłopak ze znudzeniem wysłuchiwał kolejnej ‘ekscytującej’ opowieści o buncie Goblinów na Historii Magii. Chyba jedyną osobą w klasie, która z uwagą słuchała monotonnego, usypiającego głosu profesora była Hermiona Granger. Nawet ślizgoni pochrapywali z cicha. Zaczynał żałować, że odwołali Eliksiry i musi siedzieć z bandą zdegenerowanych ślizgonów na zastępstwie z polecenia Postrachu Hogwartu. Z drugiej strony nie musi wysłuchiwać uszczypliwych uwag starego nietoperza na temat jego wiedzy o warzeniu eliksirów. Żeby, chociaż przestało padać na dworze i choć na trochę wyszło słońce. Zawiesił wzrok na dziewczynie o lśniących czarnych włosach podziwiając jej smukłą idealną figurę. Poczuł, że pieką go policzki i odwrócił szybko głowę do ściany obok. W tej samej chwili bliznę na jego czole w kształcie błyskawicy przeszył palący ból, jego ręka szybko powędrowała do czoła jakby miało to złagodzić ból. Z wielkim trudem powstrzymał myśli Czarnego Pana zalewające jego umysł. Był z czegoś bardzo zadowolony i niezmiernie poruszony. Ból ustał tak szybko jak się pojawił pozostawiając po sobie lekkie swędzenie. Nawet nie chciał myśleć, co mogło sprawić taką euforię u jego wroga.
W końcu zabrzmiał upragniony dzwonek kończący lekcję.
Od rana chodził jak struty po przeczytaniu artykułu w Proroku Codziennym, którego autorem była oczywiście Rita Skeeter. Wywlekła na światło dzienne, że został porwany w wakacje przez popleczników Czarnego Pana i ‘cudownej, brawurowej ucieczce’, oczywiście podkolorowała to pojedynkiem z samym Lordem, jakby mogło być inaczej. Było kilka wzmianek o uratowaniu jego przyjaciółki ze szkoły – mowa tu oczywiście o Cathy. Dalej było gorzej. Skeeter przypisała jego zniknięciu na miesiąc ponownemu pobytowi u Czarnego Pana. Podała kilka teorii, bzdurnych, ale czytelnicy muszą się czymś żywić. Pisała między innymi, że te ponowne zniknięcie było porwaniem bądź samowolką do Lorda V. Krótko mówiąc, Harry Potter przeszedł na ciemną stronę mocy jakby to powiedział mistrz Yoda. No i ludzie znów zaczęli szeptać po kątach. To było doprawdy denerwująco irytujące. A najlepszy ubaw mieli ślizgoni, znaczy się Malfoy i jego banda wszy. Nie mogli sobie odpuścić drwin na każdym jego kroku.
Mimo pochmurnej pogody i chwilowej przerwy między deszczem a ulewnym deszczem wszyscy siedzieli w zamku… no prawie wszyscy. Te prawie określało jedną osobę odzianą w gruby płaszcz w barwach czerwieni i złota szwendającą się po błotnistym terenie. Ogarniająca go cisza i spokój był niczym zimny okład na rozpalone czoło. Usłyszał cichy trzask łamanej gałęzi. Spojrzał szybko odwracając się w kierunku Zakazanego Lasu i dostrzegł jakiś niewyraźny cień między drzewami z dala od światła, ale jego bystry wzrok odróżnił cienie rzucane przez drzewa. A może to nie był cień tylko kamuflaż, jak jakiś płaszcz? Może. Zamierzał sprawdzić to, gdy ktoś zaszedł go od tyłu rzucając na niego cień. Spojrzał w prawo i dostrzegł, że ten ktoś trzyma w ręku coś, co mogło być nożem. Błyskawicznie odwrócił się dobywając różdżki celując w przybysza jej końcem.
– Ręce do góry! Znaczy się, Piurius*!
– Spokojnie, to ja Hagrid! – Powiedział gajowy Hogwartu wstrzymując oddech zaskoczony tak szybką reakcją ze strony chłopaka.
– Wybacz Hagridzie. Przestraszyłeś mnie. – Powiedział podnosząc z ziemi ucho glinianego kubka, który po trafieniu przez czar rozpadł się na kawałki wielkości łebka od szpilki, jedynie ucho ocalało. – Sory za kubek. – Spojrzał w tamto miejsce, lecz nikogo tam już nie było.
– W porząsiu, zobaczyłem, że się tu kręcisz, więc pomyślałem sobie, że przyda ci się łyczek herbatki z odrobinką nalewki – mrugnął do niego porozumiewawczo. – Holibka Harry, refleks to ty masz iście piekielny – Klepnął go w ramię, że aż uderzył kolanami w błoto.
– Chodź, przywitasz się z Gaupkiem. Dawno żeś go nie odwiedzał i czuje się troszke samotny bidulek. – Zagadnął ponownie pół olbrzym i pomaszerował do lasu a za nim podążył Potter.
Zagłębili się po chwili w Zakazany Las niknąc w nim szybko. Wątłe smukłe drzewka zastąpiły wkrótce grube masywne z koroną tak rozłożystą, że światło się w nich zatrzymywało. Po pół godzinie szybkiego marszu dotarli na znajomą polanę, po której porozrzucane były połamane i powyrywane z korzeniami drzewa w największym ich skupisku plecami do nich siedział niczym wielki głaz Graup. Przełknąwszy ostatni kawałek sarny odwrócił się do nich a jego usta wykrzywiły szeroki uśmiech.
– ‘Agrid! – Huknął olbrzym.
– Cześć wielkoludzie. Spójrz no, kogo ci przyprowadziłem? Poznajesz? – Wypchnął gryffona przed siebie.
– ‘Arry! – W końcu sobie przypomniał elfa – Graup sie cieszyć, że ty go odwiedzać, Graup być szczęśliwy! – Podniósł się z pozycji siedzącej na równe nogi a drzewa po nim zatrzeszczały głośno.
– Robi wrażenie, nie? – Powiedział z dumą Hagrid.
– O tak, nie małe. – Przyznał chłopak wpatrując się w olbrzyma. – Znacznie podrósł od naszego ostatniego spotkania.
– A no! I już lepiej mówi po angielsku. – Duma aż promieniowała z niego… dziwne, że jeszcze się nie świeci jak choinka w święta.
Gdy udali się w drogę powrotną z pomiędzy drzew wyłonił się centaur. Suldan wycelował w niego różdżką odruchowo i zapalił światło na jej końcu oświetlając teren przed nimi i przy tym centaura. To był Firenzo i był ranny. Cały jego prawy bok był rozcięty, że aż żebra były widoczne. Z resztą całe ciało miał pokryte większymi i mniejszymi ranami. Podszedł do chłopaka padając przed nim dysząc ciężko, krew sączyła się z jego ran brudząc ziemię na czerwono.
– Co się stało, Firenzo? Kto ci to zrobił?! – Krzyknął wzburzony i przestraszony Hagrid. Ale centaur zwrócił się bezpośrednio do gryffona ignorując gajowego.
– Z-zdrada… całe stado wy-wybit-e – mówił z trudem – Sługa Mroku nas… odnalazł. Wszyscy zgładzeni! Z-zdrada… C-czarny o… - pół koń pół człowiek na chwilę zemdlał z utraty krwi, chłopak potrząsnął nim delikatnie.
– Kto zdradził? – Zapytał z przejęciem chłopak, gdy odzyskał ponownie przytomność.
Firenzo zakasłał krwią i zatrząsł się w jego oczach nie krył się strach przed zbliżającą się śmiercią, lecz odwaga i pewna tajemniczość błyszczała w jego oczach. Odetchnął ciężko.
– Masz siłę, jakiej… On nie ma, by zapanować… nad… swoim dziedzictwem – dotknął dłonią serca Suldana. – Masz… moc do powstrzymania uwięzionego… zła, Splugawieni zostaną wyzwoleni… - Chłopak zdał sobie nagle sprawę z powagi jego słów, czy może raczej czegoś na wzór przepowiedni? Doskonale wiedział, o kim jest mowa. – …Siewcy Zagłady ze snu oczekującego pozostaną zbudzeni…, Gdy słońce zajdzie i nim księżyc wstanie…, a gdy tak się stanie, krwawym blaskiem im zapłonie znakiem… Z niebios płomienne łzy spłyną z chwilą ostatniej pieczęci złamania… Kamienie Przeznaczenia kluczem do ich ponownego panowania. – Głos umilkł na moment, by odezwać się ponownie głosząc słowa proroctwa.
– Po wiekach oczekiwania Bestia, która rządziła tą ziemią powraca odebrać świat… Bestia zniewoli wszystkie korony i ukarze rasy całe. Dobro upadnie, by nie podnieść się już nigdy więcej…
– Wiem, że nie wierzysz w zwycięstwo – odezwał się po jakiejś minucie, - nie oznacza to jednak, że my nie wierzymy – podniósł rękę na wysokość oczu dotykając palcami jego blizny – …w ciebie! – Ręka centaura Firenza opadła bezwładnie na ziemię. Jego oczy ziały teraz pustką zimną i nieprzyjazną.
Suldan i Hagrid klęczeli osłupiali, te słowa uderzyły w nich jak młot szczególnie w elfa z racji tego, że wiedział, do czego się odnosi… poza ostatnim fragmentem o Bestii.
Po niemal pół godzinie chłopak poderwał się na równe nogi zdenerwowany i zaniepokojony tak szybko, że aż gajowy drygnął wystraszony nagłym ruchem młodzieńca, który rozglądał się czujnie dookoła z różdżką w pogotowiu. Mimo to wciąż wpatrywał się ogłupiałym wzrokiem w martwe ciało centaura. Jedyne, dokąd zrozumiał to do zapytania chłopaka, „kto zdradził”. Dalej mówił w nieznanym mu dotąd języku, choć mógłby przysiąc, że już gdzieś słyszał podobny, nie pamiętał tylko, gdzie. Doszedł jednak do wniosku, że był to skutek odniesionych ran. Suldan także zdał sobie z tego faktu sprawę po chwili i dziękował Mystrze (chyba za długo przebywał u elfów), że Firenzo mówił w jego ojczystym języku, i że Hagrid go nie zna. I w tedy niebo rozświetliła zielona poświata, oboje spojrzeli w niebo, w które pomknęły zielone iskry, po chwili uformowały się w Mroczny Znak.
– Wynośmy się stąd – odezwał się Potter, chodź pragnął udać się w miejsce Mrocznego Znaku, ale mogłoby go to kosztować ujawnieniem się, czego nie chciał… jeszcze nie teraz.
Gajowy nie oponował, podniósł ciało martwego przyjaciela, jakim był nie wątpliwie Firenzo i ruszył za Potter’em oświetlającym drogę przed nimi światłem z różdżki.
Kiedy tylko wyszli koło chatki tego drugiego spotkali śpieszących Dumbledore’a, Snape’a i jakiegoś nieznanego im mężczyznę w szatach Ministerstwa Magii.
– Potter?! Co ty tu do licha robisz?! – Warknął Mistrz Eliksirów jadowicie.
– Byłem na grzybach! – Odciął mu się.
– Poszliśmy odwiedzić…
– Testrale. – Skłamał wpadając w zdanie Hagridowi przyglądając się ukradkiem nieznanemu mężczyźnie. Dostrzegł aprobujące spojrzenie dyrektora, który uśmiechnął się przelotnie do niego, – ale żaden nie przyszedł.
– Hagridzie! – Zawołał nagle Albus podchodząc do niego – czy to…?
– Tak panie psorze. To Firenzo, spotkaliśmy go wracając. Twierdził, że całe stado zostało wybite. Jakiś sługa mroku ich odnalazł i zdrada czarnej owcy!
– Czarnej owcy?! – Rzucił z sarkazmem Snape. – Zapewne coś ci się pomieszało.
– Myślę – mruknął Suldan. – Myślę, że to nie o owcę chodziło. Firenzo nie powiedział „czarna” tylko „czarny”, sądzę, że chodziło tu o „opiekuna”. Firenzo kiedyś opowiadał nam trochę o swojej rasie i mówił, że centaury są opiekunami lasów. Miał na myśli czarnego opiekuna lasu, a jedyny znany mi czarny centaur to… Zakała!
– Brawo, Potter! Jednak ty myślisz… czasem. – Rzucił szyderczo Nietoperz. Chłopak zignorował go.
Nie chcąc tracić więcej czasu, Dumbledore, zakończył rozmowę i całą trójką udali się w miejsce, gdzie na niebie widniał znak Czarnego Pana odprawiając Potter’a do zamku a Hagridowi nakazał pochować centaura.
Nauczyciele krążyli po korytarzach z różdżkami w pogotowiu. Pojawiło się nawet kilkoro członków Zakonu Feniksa. Uczniowie spoglądali z przestrachem przez okna na las jakby kolejny Mroczny Znak miał się pojawić. Nikt nic nie wiedział, choć wszyscy podejrzewali atak. Cóż w pewnym sensie mieli rację. Esellar sięgnął umysłu swojego pupila łączą się z nim w jedno ciało. To była niedawno odkryta, kolejna już umiejętność, która pozwalała ‘zawładnąć’ chowańcem** i w pełni kontrolować jego ruchy, stając się jego oczami i uszami. Przez chwilę przyzwyczajał się do nowej postaci dzieląc umysł na trzy części tak jak to jest u Hydry. Teraz słyszał, widział i czuł wszystko niczym trzy oddzielne istoty a jednocześnie niczym jedna bez problemów oddzielając impulsy od siebie. To jakby wpatrywał się w trzy telewizory na raz. To było niesamowite uczucie. Leżąc nieruchomo w swoim łóżku mógł zakraść się niepostrzeżenie do niedawnej rzezi centaurów. Stał się niewidzialny i wyszedł z dormitorium, następnie zatrzymał się przy wyjściu w portrecie Grubej Damy. I gdy opiekunka ich domu weszła po piętnastu minutach oczekiwania, aby sprawdzić, czy wszystko u nich w porządku przemknął obok jej nogi. Bez przeszkód wymijał patrolujących korytarze nauczycieli i wydostał się na zewnątrz. Biegł tak szybko jak tylko mógł najciszej aż dotarł do Zakazanego Lasu i zagłębił się w nim bez chwili wahania.
Wytężył swoje psie zmysły, by odnaleźć ślady dyrektora Hogwartu i jego towarzyszy i znalazł je po chwili. Ruszył ich śladem z jedną z głów tuż nad nimi a dwiema pozostałymi obserwując okolicę. Dziesięć minut później odnalazł zakrwawioną polanę. Drewniane chatki u podnóży drzew ziały pustką i śmiercią. Powbijane w ziemię i drzewa strzały niczym w poduszeczkę na igły świadczyły o walecznej postawie pobratymców Firenza. Pojedyncza łza spłynęła po policzku chłopaka leżącego w swoim łóżku, gdy oczami Hydry ujrzał w gęstwinie poza zasięgiem mdłego światła dogasającego ogniska martwe ciało młodego źrebięcia centaurów a obok niego jego matkę tulącą synka do piersi. Żyła! Ostrożnie z bijącym sercem podszedł do niej i z chwilą, gdy go dostrzegła wstrzymała oddech przerażona widokiem trójgłowego psa z piekielnych czeluści świata. Ale po chwili odprężyła się dostrzegając w nim kogoś jeszcze. Suldan przyglądał się przez chwile martwemu dziecku dostrzegając widoczne podobieństwo do znajomego centaura. Czyżby to była rodzina Firenza? Czy to możliwe, że to jego żona i dziecko? Spojrzał na kobietę a ta skinęła głową dając mu odpowiedź na zadane sobie pytanie. Chłopak wysunął przed siebie przednią łapę i pochylił wszystkie trzy głowy honorując tym ich. W jakiś sposób podświadomie wiedział, że ona wie o ich niedawnej rozmowie. Dopiero teraz uświadomił sobie, że umiera. Rana na jej boku była tak głęboka, że niemal ją przepołowiono na pół. Spojrzała w bok na grupę grobów wpatrując się w ten jeden szczególny dla niej… Grób jej męża, Firenza. Perliste łzy wielkości grochu spłynęły jej po policzkach, gdy spojrzała głęboko, błagalnie w oczy Cerberowi, zrozumiał, o co prosiła. Prosiła o godny pochówek u boku męża i taki sam dla ich dziecka. Skinął jedną z głów i pół koń pół kobieta uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością, po czym osunęła bezwładnie się na ziemię. Zastanawiał się przez chwilę, czemu Dumbledore jej nie pomógł… może jej po prostu nie zauważyli? Może. To już było bez znaczenia. Podszedł bliżej i skupił się na dwóch ciałach, które zaraz potem uniosły się w powietrze. Wylewitował je w odpowiednie miejsce i następnie wykopał za pomocą magii dół odsłaniając zwłoki Firenza poszerzył go i złożył w nim jeszcze dwa ciała kobiety twarzą zwróconą do męża scalając jej bok złożonym zaklęciem leczniczym i pomiędzy dwa ciała złożył ich syna. Następnie zasypał grób, posiedział przez kilka minut i odszedł w ponurym nastroju. Zatrzymał się jednak odwracając się i powiedział a z jego gardła wydobył się złowieszczy warkot: – Sprawca tej zbrodni, kimkolwiek jest, zapłaci za to własnym życiem. Przysięgam!
Odwrócił się i pognał w mrok lasu. Nim znalazł się w środku zamku zdał sobie sprawę, że od chwili pojawienia się w obozowisku nie był już niewidzialny, szybko naprawił ten błąd. Pchnął potężną łapą wrota zamkowe… i nic się nie stało. Najwyraźniej zamknęli je od środka ryglując. Postanowił wypróbować umiejętność teleportacji swojego zwierzaka i w następnej chwili stał na kamiennej posadzce. Szybko wbiegł po schodach i chłopak zerwał połączenie wracając do swojego ciała. Czuł się trochę zmęczony. Pierwszy raz używał magii będąc w ciele Hydry. Zwlekł się z łóżka ocierając wciąż jeszcze wilgotny policzek i poszedł do Pokoju Wspólnego. Podszedł do portretu otwierając przejście i wpuszczając swojego zwierzęcego towarzysza do środka, Cerber od razu usadowił się w płomieniach kominka ssąc kawałki węgla ignorując wszystko inne, przynajmniej mogłoby się to tak zdawać, tak na prawdę cały czas był czujny. Chłopak usiadł na fotelu obok wpatrując się w płomienie tańczące wokół Piekielnego Ogara i nie robiąc mu żadnej krzywdy. W pokoju nie było za wiele osób a strach był równie wielki jakby byli tu wszyscy gryffoni. Po chwili dosiedli się do niego przyjaciele.
– To powiesz nam w końcu? – Zagadnął do niego Samael a dziewczyna utkwiła w wybrańcu wzrok.
Chłopak dopiero teraz przypomniał sobie, że jego przyjaciele nic nie wiedzą, bo natychmiast udał się do dormitorium wykorzystać umiejętności swojego pupila. Owszem sam też mógł to zrobić, ale ktoś mógłby zobaczyć jego zniknięcie a tak obyło się bez nieprzewidzianych problemów.
Chłopak opowiedział im o słowach centaura od początku do końca i o tym, co zobaczył w ich obozowisku. Zasmuciło ich to i zaniepokoiło mocno. Musieli być teraz bardzo ostrożni i koniecznie trzeba będzie powiadomić ich opiekunów. Z tym nie będzie problemu.
Suldan szybko naskrobał na pergaminie wszystko, co się dowiedział dzisiejszego dnia, który podał mu Black wraz z piórem i buteleczką atramentu i trójka przyjaciół usiadła tak, aby nie widzieli, jakiego pisma używa. Gdy upewnił się, że nikt nie patrzy szybko zwiną list w rulonik i krótkim ruchem dłoni sprawił, że zniknął. Długo jeszcze rozmawiali ściszonymi głosami na ten temat.

* * * * *
Szare, brudne chmury krążyły spiralą wirując wokół wysokiej wieży ponurego zamczyska stojącego na szczycie urwiska, o które biły wściekle morskie fale. Czarne porośnięte mchem ściany i zakratowane kościelne okna oraz złowieszczy cień i atmosfera cierpienia budziła trwogę w sercach każdego, kto ośmieliłby się spojrzeć na tę ponurą twierdzę. Wiatr wyjący między szczelinami i kamieniami wydawał się być zawodzeniem człowieka cierpiącego wielką agonię. Mur był wysoki i gładki, ślizgi od deszczu i pokrywającego go zielonego nalotu. W każdej wieżyczce strażniczej na murze i u jego podstawy a nawet na wyższych poziomach w ich mroku czaiły się zakapturzone postacie czyhające na każdego, kto spróbowałby się wedrzeć do twierdzy lub też z niej uciec. Dwoje postaci rozmawiało w jednym z pomieszczeń, z czego jeden był zamaskowany w przeciwieństwie do towarzysza. Po paru minutach do pomieszczenia wkroczył jeszcze ktoś. Odziany w długie czarne szaty z kapturem, pod którym jarzyły się czerwone gadzie oczy. Potęga aż biła od niego. Dwójka postaci zadrżała klękając przed nim.
– Jakie wieści, Nawrócony? – Powiedział Lord Voldemort zwracając się wpierw do wyższego.
– Jak najlepsze, mój panie – odezwała się klęcząca przed nim postać w kapturze i czarnej masce na twarzy. – Centaury wybite, co do nogi. Dowiedziałem się od nich gdzie najprawdopodobniej może znajdować się Tablica. – Usta lorda wykrzywiły się w diabolicznym uśmiechu i roześmiał się ochryple wzbudzając dreszcze u swych sług.
– A jakie ty mi przynosisz wieści? – Teraz zwrócił się do postaci w szatach ministerstwa magii – Marwiusie?
– Zgodnie z planem. Niebawem przejmiemy kontrolę nad całym Departamentem Tajemnic. A po nim będzie już z górki. Udało mi się umieścić w Hogwarcie naszego człowieka… Przyznaję, że to był wspaniały pomysł mój panie z przeniesieniem się w to miejsce.
– Kto wie? Może pokażę ci moją salę zabaw… – Mężczyzna zbladł momentalnie wiedząc, że jego pan będzie go poddawał torturom zafundowanym przez niego samego. Cień uśmiechnął się obnażając zęby. – Jeśli mnie zawiedziesz. – Powiedziawszy to rozpłynął się w powietrzu, a kiedy się znów pojawił stał za wielkimi wrotami wykonanymi ze stalowych cierni i ludzkich ciał ruszających się jakby nadal byli żywi, w pewnym stopniu byli żywi. Obok nich stał tron z czarnego kamienia. Z samych wrót emanowała potężna moc. Usiadł na tronie zaśmiewając się szaleńczo.

* * * * *
W Hogwarcie wstał nowy dzień, piękny i słoneczny. Od wielu dni świeciło słońce i nie zapowiadało się na deszcz ku wielkiej uldze uczniów, którzy mieli już dość siedzenia w zamku, teraz wylegiwali się na słońcu. Niestety radość ich przytłumiona była przez panoszącego się wszędzie wysłannik ministra, aby przypilnować porządku i donosić mu o wszelkich dziwnych wydarzeniach w szkole. Krótko mówiąc ministerstwo znów miesza się do spraw Hogwartu. Ale najgorsze było to, że wszyscy uczniowie mają obowiązek zarejestrować różdżki a to jest pierwszym krokiem do przejęcia kontroli nad szkołą, jej uczniami i wszystkimi innymi czarodziejami. Nikomu się to nie podobało a już najmniej czwórce młodych elfów. Domyślali się, że musi za tym stać Czarny Pan i denerwowało ich to, że nic z tym nie mogą zrobić. Odpowiedź na list Suldana przyszła dość szybko. Aurivel pisał w nim, że to są bardzo złe wieści, i na pewno w dużej mierze tyczy Voldemorta, ale jeszcze nie wie, dlaczego. I nie ma pojęcia, kim jest ten Sługa Mroku, bo na pewno nie jest nim Czarny Pan. Co do wzmianki o Bestii to sądził, że chodzi o władcę Siewców Zagłady. Pisał też, że u nich wszystko w porządku i takie tam błahe sprawy.
– Aport piesku! – Krzyknęła Alvariel do cerbera rzucając patyk przed siebie, za którym się teleportował szybko trzy razy i pochwycił nim spadł na ziemie, po chwili wrócił podskakując zabawnie trzymając w jednym z pysków. – Dobry chwyt, ale masz pobiec a nie teleportować się.
– Nie zamęczaj go tak bieganiem za patykiem, lepiej potrenuj polowanie na węże – rzekł Potter wskazując kciukiem w stronę grupy ślizgonów. – Przynajmniej miałby z tego radochę.
– A może każe mu ugryźć cię w tyłek? – Zaproponowała niewinnie.
– Tyłek wybrańca nie jest do gryzienia – rzucił nie otwierając oczu nawet, gdy dziewczyna wzięła jego głowę po raz trzecie w ciągu pół godziny sobie na brzuch muskając jego twarz źdźbłem trawy. – Rozpieszczasz mi tak psa.
– Nie wybrańca tylko pojebańca – powiedział złośliwie Black a w odpowiedzi Suldan pokazał mu środkowy palec mówiąc tym sposobem, co o nim myśli.
Nagle coś wskoczyło mu na brzuch pozbawiając powietrza. Tym kimś był brat dziewczyny, Ross. Który uśmiechał się do niego od ucha do ucha i trzymał w ręku coś, co wyglądało jak drewniana figurka. Chłopak przełknął ślinę domyślając się czyją trzyma w ręce podobiznę. I ku jego przerażeniu zobaczyła ją dziewczyna.
– Co tam masz młody? – Spytała z ciekawością.
– Znalazłem to jakiś czas temu i zapomniałem ci oddać. – Wyciągną rękę z przedmiotem do spanikowanego chłopaka. Widziałem przypadkiem jak to robiłeś.
Dziewczyna uprzedziła go chwytając figurkę pierwsza przyglądając się jej z ciekawością.
– To twoja robota? – Pomachała mu swoją podobizną przed nosem.
– Taa – przytakną niechętnie – takie tam hobby – przyznał w końcu.
– Jest piękna – przyznała z podziwem jego umiejętnościom – mogę ją zatrzymać?
– Co? A, tak, tak.
– Ej, złociutki, masz może figurkę wujka Tomcia? – Spytał Samael.
– No mam, bo co?
– To potrzebujemy jeszcze kilku… Hydra zjadł pionki od szach Loganosowi i nie mamy, czym grać jak mamy ochotę.
– Spoko, wyskrobie ci całą armię Voldka i naszą też żeby się nie czuł samotny.
W między czasie siostra małego gryffona znów uczyła aportowania cerbera. Suldan spojrzał na nią a na jego twarzy zagościł wredny uśmieszek. Wstał i podszedł do niej, bez ostrzeżenia wziął ją sobie na ręce i podszedł nad krawędź stawu, gdzie było pół metrowe urwisko a woda była tam najchłodniejsza i sięgała prawie do ramion. Dziewczyna szybko odczytała zamiary chłopaka patrząc to na wodę to na uśmiechniętą jego twarz.
– Ooo nieee. Nie, nie zrobisz tego!
– Zrobi. – Zapewnił ją Loganos śmiejąc się złośliwie.
Black wyczarował sobie aparat i zaczął pstrykać zdjęcia jedno za drugim. Suldan zaczął odliczać od pięciu w dół, i gdy doliczył do końca wrzucił ją do wody z głośnym pluskiem. Dziewczyna wynurzyła się za raz robiąc to tak nagle, że chłopak nie zauważył wyciągniętej ręki, która chwyciła jego szaty i pociągnęła za sobą do wody. Samael niczym zawodowiec robił im zdjęcia, gdy w chwili zapomnienia niemal stykali się nosami. Niestety grunt skończył się mu pod nogami i rozpaczliwie zamachał rękoma próbując daremnie utrzymać równowagę. Nim wpadł do jeziora drugi z Mrocznych Elfów zdążył zabrać mu aparat i pstryknąć kilka zdjęć. Gdy niemalże dwójka elfów złączyła się ustami ktoś spadł tuż obok nich rozdzielając przy tym. Zażenowani trochę spojrzeli w miejsce wypływających bąbelków a za raz z wody wyłonił się Black. Włosy miał na twarzy i wyglądał komicznie z nadąsaną miną. W momencie zrobienia zdjęcia przez przyjaciela wypluł strumień wody.
– O to prawdziwa zmora z jeziora! – Skomentował to Ross a przyjaciele roześmiali się zgodnie.
Wyszli z chłodnej wody i legli na trawę teraz to dziewczyna miała głowę na brzuchu Suldana
– A może gdzieś wyskoczymy? – Zagadnęła dziewczyna.
– Co proponujesz? – Spytali zaciekawieni chłopcy.
– Jest sobota… i tak sobie pomyślałam, że może wyskoczymy do Nieba na jakąś imprezę?
– Świetny pomysł – pochwalili ją.
– To spotykamy o osiemnastej w szatni gryffonów. – Oznajmiła wstając.
– A ty, dokąd? Jest dopiero trzecia. Kobiety – dodał Suldan kręcąc głową.
– Ok. Ja wyskoczę i wyciągnę Lliirię – zakomunikował lekko czerwony Samael.
– Ja też mam kogoś na oku to mogę wyskoczyć z tobą – zaproponował Loganos.
W dormitorium dziewczyn Cathrina zasypywana była pytaniami koleżanek z powodu jej strojenia się, i jak na razie nic a nic nie mogły z niej wyciągnąć, a gdy zdradziła, że idzie na dyskotekę od razu zaczęły nową rundę pytań… bez odpowiedzi. Nie szykowała się jak na jakiś bal, czy coś w tym guście. Zrobiła sobie jedynie delikatny makijaż podkreślający jej urodę. Ubrała białe spodnie z brokatem, bluzkę na ramiączka z odsłoniętymi plecami i dekoltem, i zrobiła sobie nową fryzurę, w której wyglądała naprawdę oszałamiająco.
U chłopców było podobnie, tylko bez makijażu i nowej fryzury. Koledzy zadawali potoki niekończących się pytań. „gdzie i dla kogo, gdzie i dla kogo”. Wkoncu chłopak warknął, że na dyskotekę do mugoli i od razu zapanowało milczenie, które przerwał Ron czerwony ze złości.
– Zwariowałeś?! Dostaniesz szlaban a Gryffindor straci punkty. Dziwię się, że ostatnim razem nic takiego się nie stało.
– Skończyłeś? – Spytał znudzony chłopak.
– Nie! – Odparł gniewnie – Nie pozwolę na utratę punktów przez zachcianki… złotego chłopca!
Suldan spojrzał na niego zimnym pełnym rezerwy spojrzeniem.
– A, co? Powstrzymasz mnie? Ciekawe jak.
– Doniosę na ciebie dyrektorowi! – Chłopak parskną śmiechem.
– Tam są drzwi – wskazał ręką – tylko niech w końcu dojdzie do tego twojego zakutego łba, że mam gdzieś dropsa. Chcesz to idź do niego mi to wisi, tylko nie zdziw się, jak nic z tym nie zrobi. A nawet gdyby zrobił… to i tak bym poszedł. A jeśli chcecie wiedzieć, z kim idę to idę… z Cathriną Varriel. Koniec tematu.
Na dziesięć minut przed umówionym czasem do szatni wszedł Suldan w czarnych dżinsowych spodniach i koszulą z krótkim rękawkiem ze smokiem na plecach okręconym wokół białego ostrza. Dopiero teraz zmienił sobie fryzurę na taką, jaką miał w Netheril’lias. Po chwili pojawiła się Alvariel przyprawiając o szybsze bicie serca chłopaka. Wyglądała bosko jak na jego gust. Wkrótce po niej pojawił się Samael z Lliirią i Loganos z jakąś nieznaną im elfką. Cała czwórka miała na sobie dobrze dopasowane stroje, które pomógł im dobrać Samael, jako że jedyny z nich znał się na mugolskich sprawach.
– Suldanie, Alvariel. – Zaczął Elaithian. – To jest Aloevera. Aloevero to są moi przyjaciele Suldan i Alvariel – przedstawił ich sobie a oni skinęli wzajemnie głowami przykładając dłonie do serca. Drugiej pary nie przedstawił sobie, bo zdążyli się wcześniej poznać. I jak w przypadku reszty, dziewczyny też musiały przybrać bardziej ludzki wygląd.
Przeszli do ‘garażu’ i wsiedli do samochodu, którego musieli magicznie powiększyć, aby ich pomieścił wszystkich. Suldan wypowiedział zawiłą inkantację skupiając się na przyjaciołach i samochodzie. Pojawili się na pogrążonym w mroku parkingu, na którym stało kilka samochodów. Włączył silnik, który zaryczał radośnie i wrzucił bieg ruszając z piskiem opon. Po piętnastu minutach szybkiej jazdy opustoszałymi prawie ulicami Londynu dojechali do Nieba, do którego grupkami tłoczyli się ludzie. Zaparkowali po drugiej stronie ulicy, i gdy nikt nie patrzył wysiedli. Drzwi trzasnęły cicho i poszli do środka. Wchodząc natknęli się na znajome twarze. A byli to Angelina Johnson była uczennica Hogwartu (poprawcie mnie, jeśli błędnie napisałem nazwisko) i zapewne jej chłopak. Przywitali się radośnie wymieniając kilka zdań i rozdzielili się, wpierw grupką poszli do baru napić się czegoś z „drugiej” pułki, co oznaczało Ognistą Whisky lub inny czarodziejski napój wysoko procentowy.
A jakiś czas później poszli na parkiet poszaleć przy dobrej muzyce DJ’ów. Nawet nie spostrzegli, że rozdzielili się na trzy grupy tańczące z dala od siebie. Muzyka sama porywała do tańca zagłuszając wszystkie zmysły, wzburzając pragnienia… Tańczyli wirując obok siebie, zbliżali i oddalali od siebie i znów zbliżali łapiąc się za ręce, obejmują, tuląc. I znów się rozdzielali, aby i tak się złączyć. Chłopak muskał jej skórę delikatnie przy każdej sposobności zachwycony jej gładkością, zapach perfum, jakich używała odbierał mu zmysły. Tańczyli. Światła migotały i błyskały wokół a oni tańczyli ocierając się o siebie. Dziewczyna zbliżyła się do niego tak blisko, że czuł jej ciepły oddech, obróciła się wznosząc mu ręce nad głowę. On również tak zrobił, aby zjechać swymi dłońmi po jej skórze od palców w dół muskając delikatnie jej skórę zwalniając w okolicach piersi i zatrzymać się w talii. Poruszał się z nią jej rytmem. I znów się rozdzielili. Tym razem to on podszedł do niej, obszedł dookoła tanecznym krokiem i objął od tyłu kładąc obie dłonie na brzuchu tuż pod piersiami dziewczyny całując ją delikatnie w szyję. Odchyliła głowę zamykając oczy odczuwając przyjemny dreszcz. Prawą dłonią przejechał w górę jej smukłego ciała, przesunął wolno po szyi odsuwając niesforne kosmyki włosów i całując w tamto miejsce robiąc malinkę. Dziewczyna odwróciła się do niego wabiona pocałunkami. Jej czerwień w oczach błyszczała intensywniej niż zwykle jak również zieleń oczu partnera. Tańczyli wabiąc się gestami wzajemnie, uciekając od siebie nim zdążyli się złapać. Dwa serca, dwie połówki z całych sił pragnęły złączenia w jedną całość. Sunęli na parkiecie niczym dwa żywioły, poruszali się ignorując otaczający ich świat w tańcu zmysłów. Zawirowała przed nim, gdy ten nagle złapał ją w pasie przysuwając się do niej rozkoszując się jej ciepłem. Spojrzała na niego zbliżając swoją twarz ku jego. Chwila ta zdawała się godziną nim złączyli swoje usta. Delikatnie bojąc się przerwania tej chwili stali nieruchomo w objęciach całując się i teraz to ich języki złączały się w miłosnym tańcu. Jej usta były miękkie i smakowały słodkimi malinami. Nie wiedzieli ile czasu minęło i nie wiele ich to w tym momencie obchodziło. Znów połączyli się w pocałunku.
– Kocham cię – szepnęła mu do ucha. – Długo czekałam na tę chwilę.
– I ja cię kocham – odparł jej z uczuciem. – Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją dziewczyną? – Spytał z obawą patrząc w jej głęboką czerwień oczu. Wstrzymał oddech wyczekując odpowiedzi aż nadeszła niczym muzyka dla jego uszu zalewając jego serce ciepłem.
– Tak – i znów poczuł smak jej ust.
Gdy odnaleźli stolik, przy którym siedzieli ich przyjaciele bez słowa dosiedli się do Lliiri i Samaela. Alvariel wpasowała się chłopakowi na kolana wciąż trzymając się za ręce i uśmiechając jakby zobaczyli ósmy cud świata. W tedy bystre oko partnerki elfa dostrzegła, że ich przyjaciele trzymają się za ręce a usta chłopaka błyszczą od błyszczyku dziewczyny.
– Dziewczyna uśmiechnęła się do nich promiennie nic nie mówiąc. Odwzajemnili uśmiech i pocałowali się delikatnie, co tylko ona zauważyła. Wszyscy byli trochę podpici po kilku kolejkach i znów wyszli na parkiet tańczyć. Nawet elfka, z którą przyszedł Loganos była zachwycona.
Suldan i Alvariel tańczyli przytuleni do siebie. Dziewczyna zatrzymała się w pewnej chwili i wzięła go za rękę prowadząc przez tłum. Wyszli z klubu i udali się do samochodu, nawet nie zauważył, kiedy znaleźli się w środku całując namiętnie. Byli rozpaleni niczym węgle w kominku, żar miłości płoną w nich starając się ich całkiem pochłonąć. Rozpięła kilka guzików jego koszuli a on wsunął rękę pod jej bluzkę drugą muskając delikatnie plecy dziewczyny. Pocałowali się a ich języki poruszały się wolno. Musnął językiem jej usta zahaczając czubek nosa, a później szyję. Siedzieli na przednim siedzeniu od strony kierowcy. Dziewczyna przypadkiem trąciła łokciem klakson i zaśmiała się cicho przygryzając mu dolną wargę. Ręka zsunęła się mu w dół na pośladek a potem na udo i powróciła na swoje miejsce, aby znów zjechać w dół… Byli rozpaleni, spragnieni siebie, całowali się teraz szybko, namiętnie i chcieli więcej. Nagle ktoś zapukał w szybę a oni oderwali się od siebie.
– Tak myślałem, że tu was znajdę – powiedział z drugiej strony Samael. – Impreza się za raz skończy i zaraz się zbieramy.
Zakochani czerwoni z zażenowania ochłonęli trochę i dziewczyna przesiadła się na fotel obok.
Niecałe pięć minut później wróciła reszta i wsiadła chwiejnie do samochodu. Suldan i Alvariel od przyłapania przez przyjaciela unikali swoich spojrzeń przez całą drogę do Hogwartu. Wjechali na parking, na którym się pojawili i tak samo się rozpłynęli w powietrzu. Pojawili się na stadionie Quidditcha. Zrobili dwie rundki na pełnym gazie i wjechali do garażu. Dwie elfki pożegnały się czule z partnerami, którzy i tak je odprowadzili do domów.
Zakochana para bez słowa poszła do swojej wierzy przytuleni do siebie. Gruba Dama strzegąca wejścia bez słowa wpuściła ich do środka chichocząc z cicha.
Następnego dnia obudzili się obok siebie na jednym z foteli wciąż trzymając się za ręce. Chłopak spojrzał na jej spokojną twarz, na której gościł przyjemny uśmiech i odgarną kosmyk włosów z policzka. Otworzyła oczy całując go w usta.
– Dzień dobry śliczna – przywitał się.
– A dobry, dobry. – Powiedziała ponownie całując go w usta. Zaniepokoiła się widząc jak twarz Suldana zmienia się nagle.
– Żałujesz? – Spytała.
– Nie, nawet przez chwilę… tylko – Zamilkł na moment. – To, co zaszło w samochodzie, co mogło zajść… gdyby nie Samael…
– Do niczego nie doszło. To moja wina. – Powiedział cicho.
– Nasza. Oboje zawiniliśmy, pośpieszyliśmy się… i byliśmy trochę wstawieni.
– Jeśli… jeśli cię skrzywdziłem w jakiś sposób – dodał za raz – przepraszam… nie mógłbym…
– Nie skrzywdziłeś, wiem, że nigdy byś tego nie zrobił. Kocham cię i chcę z tobą być.
Leżeli tak przytuleni do siebie słuchając swojego miarowego równego bicia serca jakby były jednością. Teraz świat nabrał dla nich zupełnie innych barw, pełen radości i co najważniejsze miłości. Wiedzieli, że to, co ich łączy nie jest zwykła miłością, było to czymś więcej, uczuciem w najczystszej postaci, uczuciem, którego nic nie jest w stanie zdławić, przerwać i zniszczyć. Ogień miłości, jaki został rozpalony w ich sercach będzie płonął wiecznie rozświetlając każdy mrok.

* * *
„Niechaj przeklęci na wieki będą ci, którzy odważą się targnąć na ten miłości cud.
Lata samotności nagrodzone, błogosławieństwem światła zostały obdarzone.
Swe serca w jedno bicie połączyli i na nową krętą ścieżkę wstąpili.
Dwie linie bez trzeciej jeszcze połączone, zaczną pleść nową koronę.
Korona Ognia u kresu zostanie odkryta, przez zło chętnie będzie zdobyta.
Które zło pierwsze szponami po nią sięgnie?
Jedynie los okrutny na pytanie te odpowiedź skrywa bezwzględnie.
Łowca i zwierzyna. Kto powie, kto kim w danej chwili się zowie?”***
* * *

___________________________________________________________________________
* Zaklęcie mogące nawet zmienić zwykły nie magiczny metal w kupkę rdzy.

** Chowaniec to magiczne stworzenie bardzo rzadko obdarzające czarodzieja bądź przedstawiciela innej rasy silną więzią umysłową. Dzieje się to przeważnie tuż po narodzinach lub przed wykluciem z jaja. Przykładem takiego partnerstwa jest feniks Faweks i Dumbledore. Inny przykład: Suldan i Hydra. Więź łącząca chowańca i jego pana ma wiele tajemnic, które z czasem są odkrywane. Gdy magiczny towarzysz zostanie niemalże śmiertelnie ranny boć zginie, jego pan odczuje to dość boleśnie i utraci na jakiś czas połowę swojej energii magicznej.

*** Mojego pomysłu tekst! Bardzo powiązany z dalszym rozwojem opowiadania.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Czw 11:31, 07 Sie 2008  
zmora90
Mugol



Dołączył: 14 Cze 2007
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zgorzelec


dwa rozdziały!
dawno tu nie zaglądałam
wchodzę, patrzę a tu dwa rozdziały!
opowiadanie świetne

dużo Hydry było
jestem z tego powodu zadowolona

pozdrawiam i życzę weny
aby cię natychała

czekam na kolejne rozdziały


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Śro 18:12, 27 Sie 2008  
Aravan
Potomek Slytherina



Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 804
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Podmroku


Rozdział Czternasty:
Pierwsze ofiary.


Gęsta mleczna mgła panowała wokół. Sunąc niczym dym wiła się i skręcała. Nawet podłoga zdawała się być zrobiona z niej. Po chwili mgła zgęstniała a w następnej rozrzedziła się znacznie ujawniając świat. Duże kościelne okna z kolorowymi szybami rzucały barwne cienie na kamienną podłogę. Ogromna biblioteka, z masą długich półek stojących ścisło pod ścianami jak i zajmujących całą prawię powierzchnię pomieszczenia. Alejki półek zapełnionych tłustymi woluminami i zwojami pokrywała gruba warstwa kurzu. W samym centrum pomieszczenia znajdowało się okrągłe zagłębienie a w nim z lewej stał niewielka mównica a po prawej stało kilkanaście kamiennych posągów mężczyzn i kobiet oraz dzieci.
– Życie… to siła. – Rozległ się cichy, lecz wyraźny głos – Tego nie trzeba sprawdzać. To wydaje się dość oczywiste. – Był dziwnie znajomy, lecz oprócz posągów nikogo nie było – Żyjesz, więc wywierasz pewien wpływ na własny świat. Czy to jednak jest to, czego potrzebujesz? Tyś jednak… wewnątrz jesteś… inny. Wiesz o tym, choć jeszcze tego nie rozumiesz.
Jeden z posągów nagle ożył, nabrał kolorów, lecz nadal się nie poruszał.
– Ta kobieta żyje i posiada pewną siłę. Matkę zabrała zaraza, ojca nigdy nie poznała, a męża zabito, sama jednak przetrwała. Jej firma krawiecka przynosi niezłe dochody, jest szanowana przez wszystkich. Dzieci mają zapewniony dostatek oraz przyszłość. Żyła tak, jak wydawało się jej, że powinna… Teraz zaś, nie żyje. – Jasnozielona kula wielkości dyni pomknęła do niej rozrywając ją na strzępy rozbryzgując wokół krew i strzępy ciała.
– Firma jej zostanie podzielona między współwłaścicieli, dzieci przeniosą się w inne miejsce, a o niej samej wszyscy wkrótce zapomną. Wiodła życie ‘dobrej’ żony, nie miała jednak mocy. Znajdowała się w niewoli śmierci.
Teraz mgła całkiem ustąpiła i ujawniła właściciela głosu. Kolejna wizja nawiedziła młodzieńca nie pozwalając się wyrwać i trzymała w żelaznym uścisku. Jedna z tych wizji, których miał nadzieję już nigdy nie oglądać. Niestety nic nie mógł na to zaradzić.
– Zastanawiam się, czy też Tobie jest przeznaczone zapomnienie. Czy życie twe skryje się w cieniu potężnych bytów, jakie żyją pośród nas, niewidoczni, choć ciągle obecni?
Kilkoma skomplikowanymi ruchami dłoni posłał przed siebie smugę czarnej materii, która wniknęła w ziemię niedaleko niego i po chwili pojawiła się złota kula, która niemalże od razu popękała niczym wykluwający się kurczak z jajka i złota kula posypała się na ziemie w drobnych odłamkach z odgłosem stłuczonego szkła. Na jej miejscu pojawił się stwór o rogatym brązowym jaszczurzym łbie i masywnym brązowo-żółtym łuskowatym cielsku i skórzastymi skrzydłami.
– Kroczysz przez życie nie korzystając z dobrodziejstw swego dziedzictwa, z talentów, jakie się w tobie kryją. Istnieje tyle stworzeń, które przerastają cię potęgą. Dostrzeż ich siłę; zobacz, jak łatwo legniesz pod naporem ich mięśni i umiejętności wykorzystania mocy, jaką dysponują.
Pojawiła się następna kula i zamiast bestii stał człowiek. Stwór wysyczał coś i z jego kościstych szponów wystrzeliły dwie kule a za raz za nimi trzecia. Pierwsza wyrwała dziurę w piersi a druga zmiażdżyła kości, trzecia na koniec uformowała się w błyskawicę nad głową człowieka i przeszyła go bez trudu pozostawiając po sobie smród spalonego mięsa. Gdy padł na ziemię trząsł się jeszcze w konwulsjach, ale był już martwy nim upadł.
– Dołącz do nich, do bestii, które ci nie dorównują. Zdajesz sobie sprawę z potęgi, jaką możesz posiąść? Kiedy żywy świat legnie pod twymi stopami, padną nawet tajemne stwory zrodzone z magii! – Teraz na miejsce martwego pojawił się następny człowiek, który stał przez krótką chwilę, by zaraz zacząć gestykulować i w chwilę później z demona została kupka dymiącego popiołu.
– Przyjmij dar, który ci się należy z racji krwi, która się przez twe żyły przetacza. Weź go, nawet, jeśli chcesz jedynie chronić tych, którzy i tak zginą z Twojego powodu. Pogódź się z tym, a nagroda będzie wielka.
Nie wiedział, co się działo ani dla czego. Krew zagotowała się w nim, w uszach dzwoniło a jego ciało zaczęło się zmieniać, mógł nie dopuścić do tego, wiedział, że jest to możliwe, ale z jakiegoś niewiadomego mu powodu nie zrobił tego. Coś go powstrzymywało od tego. Świat nabrał nagle zupełnie innych barw, siła i moc, jaką teraz posiadał czyniła go niemalże pijanym. W tym czasie człowiek znikł a na jego miejscu pojawiły się trzy różne istoty: demon taki jak za pierwszym razem, potężny nieumarły czarnoksiężnik i gigantyczna kula z wielkim okiem i owalną paszczą pod nim najeżoną wieloma szpikulecowatymi zębiskami. Z ‘głowy’ unoszącej się metr nad ziemią wystawało kilkanaście kilkunasto centymetrowej długości wyrostków na ich końcu były oczy wielkości piłki tenisowej. Stwór wydał z siebie gardłowy pomruk imitujący śmiech i w mgnieniu oka cisną szkarłatnym płomieniem w główne oko Obserwatora. Pojawiła się ogromna płonąca kula ognia pochłaniając demona i spopielając go w mgnieniu oka. Następnie zamienił w kamień czarnoksiężnika i rzucił się na skrzydlatą bestię rozszarpując ją na strzępy szponami, przebijając ogonem i odgryzając wielkie kawały mięsa. Następnie ociekając posoką odwrócił się do skamieniałej ofiary stojącej tuż przy innych kamiennych postaciach. Wzniósł łapy do nieba w chwili, gdy zapłonęły czerwoną poświatą opuścił je a z wysokiego sufitu zaczęły spadać płonące kule ognia wielkości pięści zasypując wszystkich zamienionych w kamień i rozbijając każdy posąg w drobne odłamki przy trafieniu.
– Tak, zrozum, co leży w twym zasięgu! Kiedy nadarzy się okazja, przyjmij dary, które ci zaoferuję. Idź teraz, jeszcze się spotkamy… to nieuniknione.

Wizja zamgliła się zamieniając w nieprzeniknioną ciemność. Ocknął się nagle oddychając głęboko, na czole perlił mu się pot i był lekko blady. Po chwili uświadomił sobie, że jest w klasie Mistrza Eliksirów. Chyba musiałem przysnąć przez te opary. Cholerne wizje! – Pomyślał gorzko spoglądając na zegarek, nie był elektroniczny, więc ograniczenia Hogwartu nie działały. A nawet gdyby, to rzuciłby odpowiednie zaklęcie ochronne. Rozejrzał się i dostrzegł Snape’a zbliżającego się ku niemu. Nikt nawet nie zauważył jego ‘odpłynięcia’. Szybko ponownie przeczytał instrukcje i zaczął siekać następny składnik. Snape spojrzał do jego kociołka i ruszy dalej szczędząc mu kąśliwych uwag, w sumie to nie miał, do czego się przyczepić, wywar chłopaka był idealny ku frustracji nauczyciela i poszedł po pastwić się na bogu ducha winnym, Longbottomie, który jakimś cudem dostał P z SUM-ów. Nauczyciel był bezgranicznie zdziwiony tym faktem, jeszcze bardziej niż obecnością Potter’a na pierwszej lekcji po rozpoczęciu roku szkolnego.

– Ej, Potter! – Syknął do niego Malfoy siedząc zaledwie dwie ławki za nim. – To prawda, że zaliczyłeś tę Varriel? Musiała być pewnie pijana, co Potter?

Dziewczyna usłyszała to i poczerwieniała na twarzy z oburzenia, ale nie oderwała się od zajęcia starając się zignorować śmiechy kilku ślizgonów, którzy też mieli P. Niestety jej chłopak nie mógł tego zignorować i odwarknął mu ostrzegawczym tonem wystarczająco głośno, by Stary Nietoperz go usłyszał, ale udał, że było inaczej z czystej ciekawości.

– Dobra była? – Rzucił zjadliwie Malfoy.

Nie odpowiedział z całych sił starając się zapanować nad sobą. Spojrzał na dziewczynę kręcącą głową, aby nic nie robił. Snape wiedział, że jego podopieczny przegina i jeśli w porę nie zareaguje będzie z nim gorzej niż źle. Jeśli Dumbledore miał rację to blondas drażni wygłodniałego Ogniomiota i Dracon może nie wyjść w jednym kawałku z jego zajęć, o ile coś w ogóle z niego zostanie. Szczerze mówiąc, wątpił w to, w końcu nigdy chłopak nie przejawiał większych zdolności nisz jego rodzice. Ale wolał nie ryzykować. Nim zdążył się odezwać ubiegł go ślizgon.

– Podobno robi to zawodowo – uśmiechnął się obleśnie, – jak te mugolskie elektryczne miotły* - śmiechy ślizgonów wypełniły pomieszczenie a Snape zamarł.

Zamknij się idioto, nic więcej nie mów! – Błagał Severus w myślach. Suldanowi powoli zaczął drgać mięsień na policzku z tak mocno zaciskanych szczęk. – Może sam ją wypróbuję… jak twoją matkę.

Nagły błysk za oknem i ogłuszający grzmot wstrząsną murami Hogwartu niosąc się echem na wiele mil. Nauczyciel wyczuł nagłe potężne prądy magii emanujące od gryffona falami i wypełniające każdy centymetr klasy.
Ale tylko on i trójka jego przyjaciół, którzy byli przerażeni tą mocą bijącą od chłopaka. Malfoy zbladł raptownie widząc dziką furię w jego oczach i niewypowiedzianą grozę czającą się za nimi. Zrobił krok do tyłu, ale on był szybszy. Błyskawicznie jednym susem skoczył do ślizgona ku zaskoczeniu uczniów uderzając go w szczękę i posyłając na ścianę, natychmiast znalazł się przy nim z różdżką wycelowaną w serce. Stał tak przez długą minutę starając się zapanować nad sobą, a gdy to się mu udało zaczął powoli opuszczać różdżkę cedząc słowa przez zaciśnięte zęby.

– Następnym razem możesz nie mieć tyle szczęścia! Dla niej jestem wstanie nawet Zabić i samemu zginąć, jeśli trzeba. A ty? Dla kogo jesteś w stanie poświęcić wszystko? Bo na pewno nie Dla Nich. – Zaakcentował mocniej ostatnie dwa słowa i policzki Dracona pokryły się szkarłatem. Chyba trafił go w czułe miejsce.

Snape odzyskał w końcu panowanie nad sobą i warknął nie zdradzając niczego po sobie, co przywróciło oniemiałą klasę do pionu:

– Co ty wyprawiasz Potter! Malfoy i ty macie tygodniowy szlaban i minus piętnaście punktów od Gryffindoru. Ty Potter do dyrektora a ty Draco idź do pielęgniarki z tą szczęką! Jazda!

Suldan bez słowa spakował swoje rzeczy i wyszedł z klasy olewając polecenie nauczyciela i idąc w przeciwną stronę. Dracona do Skrzydła Szpitalnego odprowadził jakiś ślizgon.
Chłopak wciąż nabuzowany poszedł na miejsce, gdzie on i jego przyjaciele często ćwiczą nocami. Upewniwszy się, że nikt go nie widzi i nie śledził przybrał swój prawdziwy wygląd i przeniósł się do Nieba. Kiedy tylko się tam pojawił pojawiła się przed jego nosem zalakowany zwój. Zdziwiony chwycił go i złamał pieczęć, zagłębił się w liście i z każdym przeczytanym słowem bladł. Atak! – Pomyślał i serce mu załomotało. – I to w centrum Londynu!
Szybko przekazał wiadomość myślową Alvariel i reszcie i po dziesięciu minutach pojawili się obok niego. Samael musiał sabotować zajęcia wrzucając w odwrotnej kolejności składniki wysadzając tym kociołek Crabe’a, który zaczął produkować gęsty gryzący dym.

– Chyba trzeba zawiadomić Trzmiela i jego Zakon.

Mieli kilka godzin, co i tak zajęło im w większości ubieranie się. Nie użyli magii, po prostu chcieli zabić czas, dziewczyna aż dziesięć minut wiązała jednego buta. Wyglądali jakby ktoś rzucił na nich czar spowalniania ruchów. Gotowi i uzbrojeni rozpłynęli się w złotych błyskach. Loganos znów został jak poprzednio, wiedział, że nie prędko weźmie udział w bitwie i trochę zazdrościł przyjaciołom. Nie śmiał jednak zachwiać porządku, jaki był już im wyznaczony. Z resztą i tak obiecał ojcu, że cierpliwie będzie czekał. Pojawili się w Hogwarcie niedaleko gabinetu dyrektora. Została godzina, więc musieli się pospieszyć. Na sam ich widok kamienna chimera odskoczyła odsłaniając schody, po których weszli na górę.

– Czy to zawsze tu stało? – Zapytała dziewczyna patrząc na drugą chimerę strzegącą dalszej drogi do gabinetu.
– Nie, z tego, co pamiętam to nie. – Zastanowił się chłopak i wzruszył ramionami. – …nie ważne, ruszajmy dalej.

Bez słowa przeszli obok i bez ceregieli weszli do środka. Mogli się, co prawda od razu przenieść do gabinetu, ale byłoby to niegrzeczne. Dumbledore i Severus Snape poderwali się nagle ze swoich miejsc celując w nich różdżkami a ich twarze wyrażał szok i zdziwienie oraz strach.

– Witajcie Ni’Tsel – zaczął Albus pochylając głowę. – Co was sprowadza do mnie? Może…
– Przybyliśmy zawiadomić was o ataku na Londyn za niecałą godzinę… sugeruję pośpiech Dumbledore.
– Atak?! – Spojrzał na podwładnego, który kręcił głową niedowierzająco.
Pewnie Czarny pan go nie wezwał na jakieś zebranie, co było możliwe. Gdy wszystko zostało powiedziane, czwórka elfów rozpłynęła się w powietrzu ku niedowierzaniu mężczyzn.
Jak każdego dnia o tej porze centrum Londynu tętniło życiem. Ludzie krążyli po sklepach, a samochody trąbiły na siebie stojąc w korku. Nikt z nich nie spodziewał się koszmaru, jaki miał niebawem nadejść. Celem śmierciożerców był pewien wysoki podniszczony budynek, który służył za przytułek dla bezdomnych czarodziei pół krwi i wilkołaków.
Został on otwarty przez zamordowanego byłego ministra Korneliusza Knota na kilka dni przed śmiercią. Wielu twierdziło, że to z tego powodu został zabity. Ten gest sprawił, że z ulic znikło sporo bezdomnych i jak w przypadku wilkołaków, szukających jakiejkolwiek pracy a to miejsce im zapewniało i w miarę dobrą pensję za pomoc w opiece nad innymi i dach nad głową.

Trójka elfów pojawiła się na jego dachu obserwując okolicę. Byli spięci a serce tłukło jak młotem. Walka w mieście, gdzie pałętają się bezbronni ludzie a na otwartym terenie z dala od miasta to różnica. Jeszcze dziesięć minut… sześć minut… cztery… dwie minuty… jedna. I nic się nie stało. Popatrzyli po sobie zaniepokojeni i nagle usłyszeli serię trzasków od zachodniej strony budynku.

– Cholera! – Zaklął Suldan. – To po drugiej stronie! Powinienem był to przewidzieć! – Dodał w myślach.
Gdy tylko znaleźli się po dobrej stronie pola walki zobaczyli dwie grupy śmierciożerców jedni atakowali budynek a drudzy walczyli z Zakonem Feniksa. Suldan przywołał Meffera – swój łuk – z kołczanem i skoczył z dachu wypuszczając pierwszą strzałę, która bezbłędnie trafiła przeciwnika w łokieć. Zmarnował jeszcze dziesięć nim włączył się do bezpośredniego starcia. Alvariel założyła pole antydeportacyjne i sama rzuciła się w wir walki.
Jak na razie szło dobrze i nie było jak na razie żadnych strat po stronie mugoli, którzy biegali w panice między walczącymi. W końcu słudzy Czarnego Pana przestali się cackać i ciskali niewybaczalnymi we wszystko, co się ruszało i było przeciw nim. Elfka zwinnie uskakiwała przed zaklęciami i przyzywała siły natury do pokonania przeciwnika, oślepiając ich lub oszałamiając jak na razie nie wyciągała miecza. W przeciwieństwie do dwójki przyjaciół. Samael ciął wrogów swym katowskim ostrzem już na sam widok broni śmierciożercy umykali. Mimo że Loganos naśmiewał się z jego topornego stylu walki był szybki i zręczny skutecznie unikając ataków. Właśnie cisnął kulą ognia w małą grupkę przeciwników próbujących zajść zakonników od tyłu podpalając ich szaty i raniąc dotkliwie. Czuli pewną euforię walcząc, nieodpartą chęć zabijania. To pewnie pozostałość po ich przodkach i skutecznie odpychali to w najgłębsze zakamarki umysłu. Zielony promień Avady Kedavry przeciął pole bitwy wprost do walczącego dwoma mieczami elfa, który w ostatniej chwili sparował zaklęcie mieczem Czując przeszywające skurcze od odbicia czaru. Lecz upuścił go przez drugi zbłąkany czar i musiał natychmiast uskoczyć przed następnym. Szybko podniósł się na nogi i pobiegł po upuszczoną broń. Jedno z ostrzy schował i zaczął czarować posyłając magiczne pociski robiąc tym sobie miejsce. Dostrzegł grupę lecących w jego stronę stworzeń o czerwonej skórze, cielsku ropuchy i nie miały głów. Nie miał czasu zastanowić się, co to za stwory. Skupił energię sięgając po magię ukrytą w nim następnie wyciągną rękę wskazując dłonią wrogów, wycelował i czar spłynął po ramieniu i wystrzelił z jego palca pojedynczy bursztynowy płomień. Kiedy trafił, wybuchł, a oddział latających stworów pochłonęła kula płomienia pożerając ich w palącym żarze. Złapani w ogniste piekło wrzasnęli krótko a potem z nieba posypał się popiół. Chłopak uśmiechną się wpatrzony z zachwytem w swoje dzieło.
– Następni zbliżają się z lewej – krzyknął ktoś, lecz już zajął się nimi Samael z Alvariel. Dziewczyna złapała ich w kopułę pszczół a chłopak walną w nich ognistą kulą.
– Coś nie tak? – Spytał Dumbledore Mrocznego Elfa.
– Nie – odparł uchylając się i ciskając jakiegoś śmierciożerce zaklęciem paraliżu – tylko stworzyłem chmurę okropnego smrodu jakieś dwa metry przed budynkiem. Przynajmniej przez jakiś czas nikt do niego nie wejdzie.
– Hm – Starzec zmarszczył czoło – Protego! Bombarda! – Krzyknął. – Walka za pomocą smrodu? Doprawdy ciekawa technika jak na elfa…
– Pójdę zobaczyć czy nikt mnie nie potrzebuje – powiedział Suldan i pobiegł szybko rozcinając mięśnie śmierciojadom po drodze.
Krzyk za plecami zmusił go do obrotu, to, co zobaczył sprawiło, że serce ominęło jedno uderzenie.
Do okna zbliżał się trzymetrowy ogr niosący płonącą kłodę, którą miał zapewne zamiar rzucić na dom. Chmura cuchnącego gazu sięgała mu prawie do klatki piersiowej. Na Dziewięć Piekieł! – Zaklął wściekle chłopak. Nie tracąc czasu, Suldan wymierzył błyskawicą w wysokie stworzenie. Czar spłynął mu ramieniem i z pomiędzy palcy wytrysnął czar formując się w prawdziwą błyskawicę, która trafiła w ogra. Z głośnym wyciem agonii padł na bok odrzucony siłą zaklęcia, wypuścił palące drewno, które odbijając się od ziemi uderzyło w okno sąsiedniego domu podpalając zasłonki i drewniany stół. W szybkim tempie zaczął się rozprzestrzeniać podpalając wszystko, co tylko było w zasięgu płomieni. Zbyt szybkim jak zauważył Elf obserwując języki ognia skaczące z miejsca na miejsce i w tedy doznał olśnienia: Żywiołaki ognia! – Uświadomił sobie. Istoty ognia skakały podpalając wszystko, co tylko zdołały. Na szczęście budynek był prostokątem o ścianach z kamienia i dachu też zalanym betonem, więc nie wydostaną się z niego.
Z co raz większym trudem utrzymywał swoją mroczną naturę z dala, ale krew i panujący chaos drażnił go coraz mocniej. Zadawał coraz groźniejsze rany a moc wokół niego wzrastała niebezpiecznie. Śmierciożerców ubywało powoli a Zakon był już znacznie wyczerpany. Suldan i Samael pod osłoną Alvariel i Dumbledorea z Moodym osłaniali ich. Oni w tym czasie złożyli ręce jak do modlitwy nucąc starożytne wersy zaklęcia, po krótkiej chwili na ziemi uformował się portal, z którego wyskoczyły: chichoczący niebieski Imp lodu, Samaela i czteroręki pająk o torsie trochę podobnym do człowieka, Formorian Suldana. Oba stwory wywołały spore zamieszanie i dały trochę czasu na odsapnięcie. Ból głowy nasilił się i Suldan odczuwał uderzenia gorąca i dziwną obcą a jednocześnie znaną mu obecność. Świat powoli nabierał innych barw.
Wszystko było w kolorze srebra. Jasno zielone kontury przedmiotów oraz ludzi, rozmazywały się przy każdym ruchu smużąc lekko, ciała walczących mieniły się kolorami czerwieni, czerni, niebieskiego i purpury. Ich ciała stawały się raz po raz przeźroczyste i widać było pulsujące serce, żyły oraz kości, dymna poświata otaczająca delikatnie każde ciało. Kąciki oczu znów miały czerwono-srebrno-zieloną poświatę. A oczy błyszczały intensywnie trzema kolorami. Wciąż jeszcze, lecz z wyraźnym trudem panował nad swoimi instynktami. Czy po każdej wizji przychodzi mu to z coraz większym trudem? Nie wiedział i nie przejmował się teraz tym. Od początku bitwy spoglądał na przyjaciół upewniając się, że nic im nie jest a nadzwyczaj często spoglądał na swoją dziewczynę, która z zaciętością i uporem rzucała zaklęcia dobywając miecza w ostateczności. Zrobił szybki obrót i uderzył w nos napastnika tak mocno, że aż stracił on przytomność. Do jego uszu dobiegł nagły znajomy krzyk. Odwrócił się i krew na chwilę zmroził strach a potem ogarnęła go paląca fala wściekłości. To Alvariel krzyczała będąca pod wpływem potrójnego Cruciatusa. Puścił się biegiem w tamtym kierunku ciskając fioletową kulę energii wielkości pięści, która zrobiła dziurę w piersi jednego z śmierciożerców pozostawiając dymiącą dziurę bez serca. Gdy pozostała dwójka go dostrzegła było już za późno. Suldan cisnął jednym mieczem przed siebie, wybił się mocno w powietrze dobywając drugiego miecza i z impetem spadł niczym jastrząb na mysz lądując obiema nogami na brzuchu człowieka wbijając w ułamku sekundy drugie ostrze jednocześnie dobijając pierwsze, które sekundę wcześniej wbiło się w klatkę piersiową człowieka. Mężczyzna padł martwy na ziemię. Wyszarpnął w mgnieniu oka klingi robiąc pełny obrót i ścinając głowę sparaliżowanemu ze strach trzeciemu mężczyźnie. Samael podszedł z niepokojem patrząc na przyjaciela i odciągnął zmaltretowaną dziewczynę na bok. Walczący cofali się od niego ze strachem. Jego klingi ociekały krwią, on sam był jej spragniony, oddychał szybko a oczy błyszczały mu chęcią mordu oświetlając wnętrze kaptura dodając mu tym jeszcze grozy. Śmignął niczym strzała do najbliżej stojącego sługusa Gada i nabił go na miecz podnosząc do góry a następnie odrzucił na bok biegnąc już do następnego, i walka rozpoczęła się na nowo. Tyle, że teraz Zakon Feniksa i aurorzy bali się zbliżyć do szalejącego Elfa jeszcze bardziej niż ostatnio. Przeciwników ubywało z każdym cięciem miecza Suldana. Bez wahania pozbawiał życia z twarzą wykrzywioną przez gniew. Wirował po ulicy jakby był na jakiejś śmiertelnej dyskotece nie szczędząc zabójczych zaklęć i śmiertelnych pchnięć kling.
Zdekoncentrowana przez chwilę cierpienia dziewczyna zwolniła zaklęcie antydeportacyjne i resztki rannych śmiercożerców z deportowały się pozostawiając niedobitków.
Chłopak upadł na kolano ze zmęczenia wbijając jedną stronę Dy’Nera w ziemię i opierając czoło o rękojeść odetchnął głęboko odzyskując w pełni panowanie nad sobą, choć gdzieś w zakamarkach umysłu pozostała wciąż czujna i gotowa do wydostania się niszczycielska moc, która skorzystał z chwili zachwiania silnej woli. Wstał i wyciągnął wbite ostrze rozłączając je i chowając do pochew oczyszczając wpierw z krwi. Rozejrzał się po polu bitwy a raczej rzezi, której on sam dokonał i przełknął głośno ślinę. Na prawdę jestem potworem – Przemknęło mu przez głowę. Skinął głową przyglądającemu się mu Dmbledore’owi i rozpłynął w powietrzu.
Pojawił się w salonie w Niebie a zaraz za nim jego dwoje przyjaciół. Usiedli obok niego ze zmartwionymi minami. Byli zmęczeni i bladzi a ich szaty były po przypalane od zaklęć. I tylko oni nie nosili śladów krwi na ubraniu… i na rękach. Loganosa nigdzie nie było. Widocznie wrócił do Hogwartu kryć ich nieobecność.
– Jestem potworem! – Oznajmił nagle chłopak ukrywając bladą twarz w zakrwawionych dłoniach. – Jestem… Potworem!
– Nie mów tak, bo to nie prawda! – Powiedziała dziewczyna przytulając go mocno a Krwawy Elf dodał:
– Zrobiłeś to, co musiałeś… zabijając ich ochroniłeś setki może nawet i tysiące niewinnych ludzi!
– Nie rozumiesz. Ja mordowałem, bez litości, bez wahania. Ja… widzę ich twarze, zakrwawione ciała… Czy wszyscy muszą umierać wokół mnie?
– Oni definitywnie zasłużyli na taki los, a nawet na gorszy. Gdybyś nie zabił moich oprawców to albo bym nie żyła, albo zabraliby mnie do Voldemorta – oznajmiła dziewczyna chwytając jego wynędzniałą twarz w smukłe dłonie. – Nie zadręczaj się kimś, komu sądzona jest śmierć z naszej ręki.
Samael rzucił pętlę czasu na mieszkanie i odpoczywali długie godziny. Loganos wpadał na moment sprawdzając czy wszystko z nimi w porządku i wciągając w rozmowę. W końcu Suldan wstał i powiedział, że czas pogadać z Zakonem Feniksa, którego zebranie powinno już trwać. Po doprowadzeniu się do porządku zdjęli pętlę i przenieśli się na ulice Grimmauld Place pod drzwi domu z numerem dwanaście. Zadzwonili do drzwi, a kiedy nikt nie otwierał weszli do środka. Trzaskając cicho drzwiami zapominając, że portret matki Syriusza nadal wisi. Szybko cały dom wypełniły krzyki starej kobiety:
– SZLAMY! ZDRAJCY KRWI! PLUGAWCY W MOIM DOMU! WYNOCHA WY…
Na korytarz wysypali się członkowie Zakonu z Albusem na czele zwabieni krzykami portretu, różdżki mieli w pogotowiu, zdziwili się widząc trójkę elfów.
– ŚMIECIE! ZDRAJCY…! – Suldan nie wytrzymał jej krzyków i wysyczał wściekły po elficku:
– Zamilcz ty przeklęta stara wiedźmo! Albo pokaże ci ostatni poziom Dziewięciu Piekieł rozszarpując cię po całej szerokości Otchłani! – Oczy błysnęły niebezpiecznie skutecznie uciszając przerażony portret.
Nimfadora Tonks podeszłą do portretu przyglądając się kulącej kobiecie trzęsącej się ze strachu z nieukrywanym zdumieniem.
– Nie wiem, co żeś jej powiedział, ale mam nadzieję, że uciszy ją to na stałe!
Przeszli z powrotem do salonu, i gdy usiedli wszyscy (przyjaciele postanowili stać) Dumbledore odezwał się pierwszy.
– W końcu mamy okazję porozmawiać. Może ujawnicie swoje oblicza w końcu stoimy po tej samej stronie.
Przyjaciele ściągnęli kaptury i maski odsłaniając swoje twarze. Dumbledore uśmiechnął się usatysfakcjonowany, już wcześniej widział, z jakiej rasy elfów są. Zakonnicy wciągnęli głośno powietrze wytrzeszczając oczy a Szalonooki Moody wraz z dwoma nieznanymi elfom ludźmi poderwał się z miejsca i splunął na podłogę.
– Zdrajcy! – Warkną pogardliwie celując palcem w trójkę elfów.
– Nie osądzaj nas nie znając faktów… czarodzieju! – Odparł ostro Suldan, a Moody łypnął na niego groźnie. Dwójka jego towarzyszy usiadła, lecz on nadal stał patrząc z jawną pogardą.
– Powinno się was wszystkich wybić, co do jednego! Żałosne parszywe mieszańce!
Suldan zareagował błyskawicznie, wyszarpnął miecz a wolną lewą ręką chwycił byłego aurora za gardło podnosząc do góry. Oczy elfa błysnęły na sekundę jaskrawo.
– Zrób to! No, dalej mieszańcu! – Wycharczał. Domownicy ze zgrozą oglądali osłupiali głupotą kolegi. Strach, jaki ich ogarną odbierał im wszelką chęć powstrzymania chłopaka. Magia zaczęła napierać na ściany pomieszczenia, meble zaczęły trzeszczeć jakby niewidzialna ręka próbowała je połamać. Zacisnął mocniej chwyt. Przyjaciele nie reagowali i nie próbowali go powstrzymać.
Gryffon z wściekłością wbił miecz w pierś tak, że po przekręceniu wyją bark ze stawu. Strumień krwi chlapną na podłogę, gdy wyszedł z drugiej strony. Wszyscy siedzieli zaszokowani. Albus popatrzył błagalnie samemu nie potrafiąc załagodzić zaistniałej sytuacji na pozostałą dwójkę elfów, i gdy zobaczył, że zakładają maski na twarz. Studiował kiedyś zwyczaje elfów i zrozumiał, że jego podwładny popełnił poważny błąd obrażając ich i jest to zarazem ostrzeżenie, aby więcej tego nie robili. Moody osunął się na ziemię po zepchnięciu z ostrza niczym szmacianą lalkę i natychmiast się nim zajęto. Troje zakonników ze szkolną pielęgniarką zaczęło go opatrywać nie próbując go nawet ocucić, aby nie wszczynać kolejnej awantury.
– Następnym razem radzę wam trzymać język za zębami. – Oznajmił surowo.
– I ty nazywasz się naszym sojusznikiem? Dobre sobie! – Odezwał się Kingsley. – Poradzimy sobie i bez waszej trójki!
– Jakbyś znał nieco kultury elfów wiedziałbyś, że nie tolerujemy zniewag osób, które nic o nas nie wiedzą! – Odparła elfka. – I gdyby nie nasza pomoc, tego i poprzedniego ataku byście nie odparli. Wielu z was zawdzięcza nam dziś swoje życia!
Albus zmarszczył brwi zasępiając się. Severus i paru innych zakonników uśmiechało się wzgardliwie do rannego Szalonookiego, Mistrz Eliksirów doczekał się w końcu utemperowania dupka. Pewnie nawet i by się ucieszył, gdyby elf go zabił. Spojrzał na Trzmiela i niemalże natychmiast odgadł, w co utkwił wzrok. Najpierw kolczyk w uchu… potem jego wzrok zatrzymał się na medalionie, który połyskiwał teraz na szatach młodzieńca a nie ukryty pod nimi jak zawsze go trzymał. Wygiął usta w ironicznym uśmiechu. A jednak – pomyślał. Zastanawiał się, czemu wcześniej na to nie wpadł.
Elfka przekazała przyjaciołom w myślach, aby nie uśmiechali się głupio, jak będzie ich przedstawiać, na co oni zapewnili ją, że nie będą o ile nie brała pomysłu z kreskówki.
– Pozwólcie, że się przedstawimy. Ja jestem Mordessa, a moi towarzysze to: Seth – skinęła ręką na Samaela, – i Dy’Ner – przedstawiła swojego chłopaka – Czarni Strażnicy.
Dalsze zebranie minęło spokojnie, trójka gryffonów wyjaśniła tylko mgliście zamiary Voldemorta. Nikt prócz Snape’a i Albusa oraz kilku dorosłych wiedzących od dawna, kim są elfowie nie mogło uwierzyć w istnienie potężnych Kamieni Przeznaczenia i Siewców Zagłady nie przyjmując do wiadomości, że te ‘wyssane z palca’ bajki są prawdziwe.
Po powrocie do szkoły o dziwo nikt nie zauważył ich zniknięcia. Nim wyszli na korytarz za zakręty wyłonił się jak z podziemi poczciwy Nietoperz mówiąc, że dyrektor chce natychmiast porozmawiać z Potter’em a najlepiej z całą trójką. Gdy to mówił wredny uśmieszek nie schodził mu z gęby. Przeczuwając kłopoty podreptali za mężczyzną.
– Chciał pan nas widzieć? – Spytała dziewczyna lekko, gdy byli już w gabinecie dyrektora.
– Chciałem – przytaknął. – Severusie, zostaw nas samych. Dziękuję.
– Zatem? – Ponaglił go Suldan.
– Wiem, kim jesteście Suldanie – wypalił bez ostrzeżenia siwobrody człowiek poprawiając sobie okulary połówki.
___________________________________________________________________________
* chodzi o odkurzacz.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Śro 16:44, 17 Wrz 2008  
Aravan
Potomek Slytherina



Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 804
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Podmroku


Rozdział Piętnasty:
Znowu razem.


W gabinecie zapadło milczenie i żadne z obecnych jej nie przerwało. Dumbledore wpatrywał się z uśmieszkiem dobrego dziadka, który przyłapał wnuczka na próbie przywiązania żaby do fajerwerku. Och już od jakiegoś czasu wiedział, że to oni. Potrzebował tylko się upewnić, a teraz, gdy to zrobił musi się wszystkiego dowiedzieć. Trójka elfów po chwili otrząsnęła się i usiadła na wyczarowanych przez mężczyznę krzesłach.
– Co nas zdradziło? – Spytał sarkastycznie wybraniec.
– Wasze zniknięcie ze szkoły dało mi sporo do myślenia, a po waszym powrocie jeszcze więcej. Zmieniliście się nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Miałem sporo znaków i ledwo je dostrzegałem. Sądziłem, że to tylko zbiegi okoliczności. Jakiś czas później zobaczyłem kolczyk w twoim uchu i medalion, którym się raz bawiłeś, Harry. Wiedziałem, że już widziałem u kogoś ten kolczyk, tylko nie wiedziałem, u kogo. A na ostatniej bitwie w Londynie zobaczyłem wasze medaliony i twój kolczyk. I znam całe twoje drzewko rodowe, przyznam, że sprytne to było posunięcie z pseudonimami – mrugną do dziewczyny. – Czemu ukrywaliście swoją tożsamość? – Wodził wzrokiem od twarzy do twarzy niewyrażających nic prócz chłodne zainteresowanie.
– Powiedz mi, czemuż to mielibyśmy ci powiedzieć skoro ty znacznie więcej ukrywałeś, a wiesz dobrze, że nie powinieneś, hm? Tak, nie? – Esellar zapatrzył się w okno z nieodgadnionym wyrazem twarzy. – Pewnie nawet nie myślałeś za długo nad swoją decyzją, co? Zamiast pomyśleć nad konsekwencjami tej decyzji pomyślałeś o konsekwencjach innych… jak zwykle. – Spojrzał mu w twarz i skrzywił się widząc jego spokój i opanowanie. Znów spojrzał w okno. – Gdybyś lepiej… dłużej – poprawił się szybko – zastanowił się nad informacjami, które miałeś o mnie i moich przyjaciołach, mógłbyś uniknąć śmieci wielu ludzi, lat cierpienia i strachu, oszczędzić nam kłamstw zmuszając do kłamania innych. Być może zamiast tego byłoby teraz szczęście… być może.
– Ja tylko starałem się was chronić…
– Nas? Nigdy nie było Nas! Byłeś tylko Ty i Dobro ogółu! – Warknął. – Rozumiemy twoje obawy, ale powinieneś był inaczej postąpić. Tak byłoby lepiej i dla nas i dla wszystkich a tak wszystko poszło źle.
– Nie, nie rozumiecie. Domyślam się, że wy wiecie znacznie więcej niż ja… – zamilkł na moment wsłuchując się w cichą melodię nuconą przez Faweksa. – Całe życie walczę z mętami pokroju Voldemorta, ze wszystkich sił staram się chronić innych czasem nie bacząc na koszty. Kiedy dowiedziałem się o twoim dziedzictwie Harry a później o was – spojrzał na Black’a i Varriel – postanowiłem upewnić się, że to wy nimi jesteście i w tedy usłyszałem przepowiednie, która jak się okazało na uczcie powitalnej była zaledwie jej fragmentem. Ale to, co poznałem sprawiło, że włos zjeżył mi się na głowie. Musiałem działać a czasu było mało, nie mogłem dopuścić, aby Pan Mordu powrócił… Po prostu wybrałem…
– Mniejsze zło – wpadła mu w słowo elfka a jej oczy iskrzyły groźnie – odebrał nam pan wybór, którą ścieżką mogliśmy podążyć.
– Tak – przyznał słabo. – Skrzywdziłem was bardzo, ale spróbujcie postawić się na moim miejscu z taką szczątkową wiedzą i strachem ściskającym serce. Jak byście w tedy postąpili?
– Myślę – zaczął wolno Suldan a jego twarz złagodniała, - że podobnie. Nie tak samo, ale podobnie. – Dumbledore spojrzał na niego lekko zaskoczony jego słowami i twarz mu pojaśniała nieznacznie.
– Nie licz na kolejną szanse z mojej strony – odezwał się nagle Suldan wstając z krzesła i idąc w stronę drzwi – spaliłeś ostatni most między nami i nie wiele mnie obchodzi, co dalej zamierzasz.
– Nie liczę na nic… mam tylko nadzieję, że kiedyś wybaczysz błędy starego głupca. – Wstał i skłonił się z szacunkiem.
Chłopak nic nie odpowiedział, odwrócił się i wyszedł a za nim podążył Samael. Dziewczyna została na moment i rzekła cicho, lecz wyraźnie i na tyle głośno, żeby tylko mężczyzna ją usłyszał. Portrety ciągle udawały, że śpią łypiąc jednym okiem raz na jakiś czas.
– Jeśli chce pan odbudować zniszczoną przyjaźń musi pan odzyskać wpierw szacunek w jego oczach. Proszę go nie faworyzować i nie trzymać w złotej klatce… wiesz, co mam na myśli. Suldan potrafi o siebie zadbać i nie potrzebuje niczyjej ochrony a zwłaszcza Zakonu. – Popatrzyła na niego twardym wzrokiem.
– Masz moje słowo – obiecał.
W końcu nadszedł wieczór i czas szlabanu, jaki dał Suldanowi i Malfoy’owi Snape. Z miną skazańca zapukał w drzwi znienawidzonego nauczyciela ignorując obecność ślizgona, który pojawił się w tym samym momencie, co on. Drzwi otworzyły się po minucie i przed nimi staną Mistrz Eliksirów.
– Za mną! – Rzucił. – Mam dla was coś. Raczej się wam to nie spodoba.
Zaprowadził ich do jakichś starych przerdzewiałych drzwi i jednym machnięciem różdżki otworzył je. Chłodne wilgotne powietrze cuchnące zgnilizną i smrodem ścieków uderzyła w nich prawie zwalając z nóg.
– Ale wali! – Skrzywił się elf zatykając noc. – Mógł pan mnie uprzedzić to bym wziął jakąś maskę.
– Przywykniesz Potter. To stare toalety od ponad stu lat nikt tu nie wchodził.
– Możecie uznać to za hm…, zaszczyt? – Dodał zabierając im różdżki i wręczając wiadra z przyborami „małego kanalarza”.
– Nie wejdę tam! – Zaprotestował Dracon.
– Wejdziesz… albo sam cię tam wrzucę! Jest osiemnasta, macie trzy godziny i tak przez cały tydzień. Sami przychodzicie tutaj. Po odpracowaniu tygodniowego szlabanu macie mnie poinformować, że skończyliście. Jeśli się nie wyrobicie i łazienka nie będzie czysta to dam wam dodatkowy tydzień. Możecie zaczynać.
Suldan wziął swoje przybory i wszedł do środka. Potoczył wzrokiem po pomieszczeniu odnajdując „najczystszy kąt”, miejsce było czystsze niż reszta pomieszczenia i zabrał się do zeskrobywania zalegającego centymetrowego brudu. Smród stęchlizny i ścieków drażnił go i otumaniał. Już po pięciu minutach całe jego ubranie przesiąkło zapachami i już nie wiedział sam, czy on tak cuchnie, czy łazienka. Czyszcząc umywalkę godzinę później poślizgnął się i gdyby nie szybki refleks wylądowałby na plecach a tak wdepną lewym butem w kałużę zielonej mazi. Uech! A myślałem, że gówniana robota to tylko takie powiedzenie! – Pomyślał z odrazą wycierając buta. Gdyby nie obecność Malfoy’a już dawno by wyczyścił tę zapuszczoną oborę. Pocieszał się jedynie faktem, że kochany ślizgonek nie miał się lepiej… a nawet gorzej. Nie ma co, arystokratą to on był bez dwóch zdań! Za każdym razem krzywił się niemiłosiernie, zrzędził, że to robota dla skrzatów domowych i nawet zwymiotował raz czy dwa. Spojrzał z politowaniem na blondyna, który ze złością tarł płytki na ścianie parę umywalek od niego jakby chciał przetrzeć się na drugą stronę. Po jakimś czasie usłyszał szczęk zamka, co oznaczało koniec szlabanu na dziś. Z westchnieniem ulgi wyszedł na korytarz, aż w głowie się mu zakręciło od czystego powietrza, jaki panował poza brudną łazienką, w której spędził trzy godziny. Nie wiele myśląc poszedł do łazienki prefektów i przez dwie godziny moczył się w wodzie. Nawet dna nie widział od nadmiaru pachnących olejków. Ubrania mógł już tylko wywalić nawet zaklęcia czyszczące nie wypędziły brzydkiego zapachu z nich. Tak, więc po dwóch godzinach odświeżającej kąpieli okręcił się ręcznikiem i wyszedł. Różdżki leżały tuż przy drzwiach na podłodze. Była już dwudziesta trzecia, więc korytarze świeciły pustkami. Bez problemów dotarł do portretu Grubej Damy i po podaniu jej hasła wszedł do wierzy. Zastał przyjaciół grających w karty. W następnej chwili podeszła do niego Alvarieli i cmoknęła go w usta.
– Skąd ten nagły atak czułości? – Spytał.
– Gramy w karty na zadania i przegrałam! Miałam pocałować pierwszą osobę, jaka tu wejdzie – Oznajmiła.
– To masz fart, że Snape’a wyprzedziłem. – Skłamał, o czym doskonale wiedziała.
– Jego bym za żadne skarby nie pocałowała! – Zarzekła się z obrzydzeniem.
– To musiałabyś w sobotę między jedenastą a trzynastą spędzić tu w samej bieliźnie.
– Zboczeńcy! – Podsumował przyjaciół Suldan. – Takie widoki są tylko Dla Wybranych… Dla mnie – mrugnął do dziewczyny i cmoknął ja w czubek nosa.
– Ty też nie lepszy jesteś… tylko oni są bardziej – stwierdziła dziewczyna.
– A tak właściwie, co tak późno? Czyżby szlaban się przedłużył? Wiesz, ty i Malfoy sam na sam…
– Trzy słowa do księdza prowadzącego… „Wal się na ryj!” – Powiedział krzywiąc się nieznacznie.
– To są cztery słowa – rzekł Black, na co Suldan pokazał mu środkowy palec. – Było aż tak źle?
– Wiecie? Snape pobił chyba własny rekord w wredocie! Musiałem wywalić ciuchy po szlabanie, jaki nam zafundował. Nawet czarami nie mogłem zneutralizować smrodu.
– To, co kazał wam robić? Czyścić kible? – Spytał.
– Można tak powiedzieć – wpasował się na fotel biorąc sobie na kolana dziewczynę – czyścimy starą łazienkę na poziomie lochów i to bez używania magii! Dwie godziny moczyłem się w łazience prefektów. Masakra!
Następnego dnia już o świcie czwórka przyjaciół zafundowała sobie mały trening na boisku Quidditcha. Jakby zobaczył ich jakiś uczeń to pomyślałby, że zwariowali albo się naćpali. Bowiem, urządzili sobie wyścig do trzech okrążeń a później serie skłonów, przysiadów i innych wygibasów. Na koniec mieli powalczyć mieczami, ale stwierdzili, że w biały dzień ktoś może ich zobaczyć. Tak, więc poszli się odświeżyć a potem udali się na lekcje. Hagrida i uczniów znaleźli na polance nieopodal jego chatki. Tym razem mowa była o Kąsaczach.
– Kąsacze to stworzenia podobne do iguany skrzyżowanej z jeżem. – Zaczął gajowy Hogwartu wskazując ręką na owe zwierze przycupnięte obok niego. Szare krótkie futerko wystawało z miękkich malutkich łusek w kolorze brązu. Z grzbietu i częściowo łap, karku i ogona wyrastały cienkie kolce, na większości grzbietu miały prawie trzydzieści centymetrów, na bokach i brzuchu miały zaledwie pięć i były w kolorze od ciemnego brązu do prawie żółtego. – Mierzą nawet do metra długości i są raczej płochliwe. Kto mi powie, gdzie najczęściej można je spotkać? – Ręka Hermiony natychmiast wystrzeliła w powietrze.
– Kąsacze żyją w niewielkich grupkach na suchym, skalistym terenie. Są mięso żerne a polują kolcami wystrzeliwanymi z paszczy. Są ich dwie odmiany. Druga jest o połowę mniejsza i w kolorze lekkiego fioletu i zieleni, zamieszkują głównie tereny bagienne.
– Doskonale Hermiono, pięć punktów dla twojego domu. – Zamilkł na moment. – Prawdę mówiąc są ich trzy gatunki. Ten trzeci będzie wypracowaniem dla was na następną lekcję – rozległ się ogólny jęk uczniów. – My zajmiemy się tym tutaj. Dodam jeszcze, że każdy kolec zawiera sporą dawkę jadu, który powali mniejszą zwierzynę i skutecznie odstraszy większą. Większa dawka niż kieliszek sprawi, że człowiek straci czucie w całym ciele na kilka godzin. Sierść, łuski, kolce czy inne części Kąsaczy są dość drogie i często używane przy warzeniu eliksirów… szczególnie trucizn. – W czasie, w którym Hagrid opisywał dziwaczne stworzenie uczniowie szkicowali je na pergaminach dokładnie opisując. – W tym roku poznacie wiele naprawdę piknych zwierzaków – zapewnił wszystkich na koniec i uczniowie rozeszli się.
Następną lekcją była Obrona Przed Czarną Magią, na której poznali trzy nowe zaklęcia. Nie były one aż tak skomplikowane, jak na początku myślano, ale można nimi skutecznie unieszkodliwić przeciwnika nie obyło się też bez pracy domowej na do widzenia. Dorana zażyczyła sobie, aby napisali jej o zaklęciach Smugowych i Punktowych. Ogólnie to cały dzień był taki, znaczy się nauczyciele wszyscy chętnie zadawali im masę prac domowych i wymęczali na lekcjach. Najbardziej dziwiło przyjaciół, że Snape nie czepiał się Suldana na każdym kroku, co nie przeszkadzało mu w dręczeniu innych gryffonów. Fakt, faktem, Snape całą trójkę a w szczególności Suldana darzył czymś na wzór szacunku, oczywiście nigdy nie przyzna się do tego.
Hermiona Granger starała się zrozumieć swojego przyjaciela, z marnym skutkiem. Obserwowała go, jego zachowania i nastroje, czasem nawet i śledziła. Nie mogła pojąć, jak ktoś mógł się zmienić w tak krótkim czasie. Raz nawet poszła za nim na stadion obejrzeć ich trening. Nie zauważyła niczego niezwykłego, kiedy miała zamiar odejść w Potter’a poleciało bardzo szybkie nieznane jej zaklęcie ze strony Black’a, a jednocześnie jego dziewczyna zaatakowała go drewnianym mieczem. Zdziwiła się mocno, gdy sparował cios łapiąc w mgnieniu oka nadgarstki dziewczyny okręcając się z nią w miejscu i zbijając czar klingą następnie podciął ją i odepchną na bok i sam podniósł z ziemi kij. Nie mogła nadążyć za ich ruchami pełnymi gracji i precyzji. Przypominało to trochę pojedynki samurajskich wojowników. Pamiętała jak raz była w Japonii z rodzicami na wycieczce i miała tę przyjemność oglądania pokazów sztuk walk. Było tam też pokazane jak dawni samurajowie walczyli. Coś niesamowitego. Uśmiechnęła się na samo wspomnienie, jak jeden z mistrzów, Tao-Din wręczył jej swoją katanę jako nagrodę za trafienie shurikanem w środek tarczy z odległości pięciu metrów. Chyba nigdy wcześniej ani później nie była tak szczęśliwa i dumna z siebie. Otrząsnęła się z tych wspomnień szybko i spojrzała ostatni raz na grupkę pojedynkujących się uczniów, po czym poszła do zamku, po drodze minęła się z bratem Cathriny uciekającym przed dwiema pierwszoklasistkami Ravenclawu. Była przygnębiona i smutna, choć nie okazywała tego, a powodem był Ron i Harry. Brakowało jej ich wspólnych przygód. Miała teraz nadzieję, że kiedyś wszystko będzie jak dawniej. Idąc nie zauważyła wystającego z ziemi korzenia i zahaczyła nogą wywracając się. Podniosła się szybko rozcierając obolałą stopę i już miała iść, gdy pojawił się przednią Draco Malfoy o dziwo tylko z Goyle’m i Pansy Parkinson.
– Co jest, Granger? Starzy cię chodzić nie nauczyli?
– Odwal się Malfoy, nie mam nastroju!
– Uuu… Czyżby Potter nadal cię olewał? – Odezwała się ślizgonka. – Z tego, co wiem, to jest już zajęty.
– Jesteś głupsza niż myślałam – odcięła się jej. – Albo głupsza niż brzydsza – dodała szyderczo.
– Ty mała wredna szlamo! – Warknęła wyciągając różdżkę, ale zrobiła to zbyt wolno i po chwili magiczny patyk poleciał do gryffonki. Niestety i ona została rozbrojona tylko przez Dracona uśmiechającego się tryumfalnie. Już miał coś powiedzieć, gdy niewiadomo skąd pojawił się rudowłosy chłopak z różdżką w ręku. Stracił ją dość szybko, rozbroił tylko Malfoy’a i Goyle’a, Parkinson, która odzyskała różdżkę załatwiła go z za pleców dwójki ślizgonów.
– No to teraz mnie… – blond włosy chłopak nie dokończył, bo przerwało mu głośne warczenie gdzieś blisko niego.
Rozejrzał się zlękniony, lecz niczego nie dostrzegł. Wzruszył ramionami i uniósł ‘patyk’ a z jego ust spłyną potok obelg pod adresem dwójki przyjaciół, i znów usłyszał warczenie tym razem dobiegające zza gryffonów. Hermiona spojrzała za siebie i zachłysnęła się powietrzem, gdy pojawił się Cerber Suldana. Nie raz już widziała takie ‘wejścia’ Hydry i za każdym razem robiło to na niej wrażenie wiedziała, że lubi ją i nie skrzywdzi jej. Ron nie był nawet w połowie tak przekonany do pupilka wybrańca, więc zastygł w bezruchu. Ślizgoni patrzyli przestraszeni na groźną bestię z trzema łbami. Hydra podniósł jedną z głów i spojrzał na różdżkę Malfoya, którą wycelował w gryffonkę i szczekną krótkim warknięciem ostrzegawczo a dwa łby powtórzyły niczym echo szczerząc przy tym zębiska. Jednym susem skoczył skracając o połowę dystans dzielący go od mieszkańców domu Ślytherina, na co ślizgoni krzyknęli i uciekli w popłochu nawet się nie oglądając.
– Dzięki piesku – Hermiona pogłaskała Cerbera po grzbiecie widząc jak Weasley sztywnieje – Och daj spokój, Ron! To się robi już nudne! – Rudzielec nie odpowiedział nic, choć wiedział, co miała na myśli.
– Z A S R A Ń C E – przeliterował Cerber na zmianę otwierając pyski a potem chórkiem rzekł – ZASRAŃCE!*
– Hm, widzę, że Cathrina cię nauczyła czegoś – powiedziała zdziwiona tym faktem.
– U C Z Y, HYDRA SIĘ U C Z Y! – Odezwał się w identyczny sposób, co wcześniej i wywalił trzy jęzory spoglądając w trzech różnych kierunkach na raz.
Ron nie miał pojęcia jak zwierze szczególnie pies może się uczyć mówić! W prawdzie nic nie wiedział o Piekielnych Ogarach i o ich umiejętnościach, co nie zmieniało faktu, że jest to trochę dziwne. Wzruszył ramionami i poszedł do zamku nie czekając na dziewczynę omijając łukiem cerbera.
– Czemu nie pójdziesz i nie pogadasz z nim? – Odezwała się, gdy go dogoniła. Ten tylko coś burknął pod nosem.
– Ron?
– Co? – Spojrzała na niego znacząco. – Nie będę z nim gadał! Sam tego chciał. Niech on…
– Ron! – Spiorunowała go wzrokiem i wepchnęła do jakiejś klasy zamykając za sobą drzwi. – Kiedy to do ciebie dotrze, że stara się nas tym chronić! – Nie mogła uwierzyć, że to powiedziała.
– Przed czym? Przed Sama – Wiesz – Kim? I tak mamy z nim na pieńku jakbyś nie zauważyła!
– Nie wiem, o co w tym chodzi, ale wyraźnie ma dobry powód! – Zaperzyła się. – Myślisz, że ja wam o wszystkim mówię? Ty też nie mówisz nam o wszystkim, prawda?! Więc nie wymagaj tego od Harry’ego. Fakt, też chcę wiedzieć, co się z nim działo. – Uniosła rękę uciszając go nim się odezwał – Powtórzyłam ci tamtą rozmowę, więc sam widzisz, że istnieje jakiś powód. Wieże, że Harry wyzna nam prawdę i jestem gotowa czekać cały rok i dłużej, ale wpierw musicie się pogodzić.
Rudzielec przyznawał jej racje w głębi ducha i po części czuł się winny zerwaniu przyjaźni. Ale duma nadal górowała nad rozsądkiem.
– Porozmawiaj z nim. Jeśli nie dla siebie… zrób to dla mnie! – W oczach miała łzy po części specjalnie, a po części nie.
Spojrzał na nią zdziwiony i skiną po chwili głową. Uśmiechnęła się ocierając łzy rękawem.
– Zgoda, pogadam z nim. Jutro.
– Teraz! – Westchną z rezygnacją i ponownie skinął głową.
Czwórkę elfów znaleźli pod drzewem nad jeziorem, na widok gryffonów Black i Elaithian wskoczyli do wody uznając, że to ich sprawa. Dziewczyna wybrańca chciała zrobić to samo, ale powstrzymał ją Suldan mówiąc, że to w pewnym stopniu dotyczy ich wszystkich.
– Cześć – zaczął Ron – my… ja w sprawie – nie bardzo wiedział jak to powiedzieć – uch, nie sądziłem, że będzie to takie trudne.
– Ron – wtrącił mu chłopak. – Obiecuję wam, że wyjaśnię wszystko od początku do końca, ale jeszcze nie teraz. Musicie mi po prostu zaufać.
– Ufamy – rzekła natychmiast Hermiona a Ron jej przytakną za chwilę.
– Sory za tamto, nie chciałem żeby tak wyszło – mruknął Weasley – przyjaciele – wyciągnął niepewnie dłoń.
– Przyjaciele – uścisnęli się po bratersku.
No i nareszcie było jak dawniej, no prawie. Hermiona i Ron coraz częściej widziani byli w towarzystwie czworga elfów. Musieli czasem uważać na to, co przy nich mówią. Ale przez większość czasu rozmawiali swobodnie i często się wygłupiali, i zyskali dodatkowe ręce do pokera… niestety na rozbieranego dziewczyny nie chciały się zgodzić. Suldan chodził jak struty a przyczyną tego stanu byli jego przyjaciele. Czuł się źle trzymając ich w niewiedzy i nie wiedział, co ma z tym zrobić. Nie chciał im mówić i narazić na jeszcze większe niebezpieczeństwo, ale też nie chciał ich dłużej okłamywać. Zwłaszcza, że przebywają z nim coraz częściej. Zaklął w myślach na sytuację, w jakiej się znalazł. Zastanowił się sprawdzając wszystkie „za i przeciw” i postanowił, że powie im… może nawet o wszystkim. Ale poczeka z tym do ślubu Billa i Fleur, o którym się dowiedział od Ron’a, czyli dokładnie dwa tygodnie. Już mu się lżej zrobiło na samą myśl o tym. Będzie musiał pogadać z Dumbledorem wcześniej, że jego przyjaciele wrócą do szkoły z dwu dniowym opóźnieniem. Tak, nauka obrony umysłu o Aurivela pod Pętlą Czasu będzie najlepszym rozwiązaniem. Może w między czasie czegoś jeszcze ich nauczy?
Spojrzał na skąpaną w ciepłych promieniach słonecznych twarz swojej ukochanej i uśmiechnął się do niej a ona odwzajemniła uśmiech i cmoknęła go w usta szepcząc mu na ucho, że dobrze robi. Chłopak w takich momentach zastanawiał się, czy ona nie czyta mu w myślach, co było raczej niemożliwe, bo wyczułby ją. Kolejne popołudnie wolne od lekcji spędzali w swoim stadku nad jeziorem, przypominali teraz bardziej leniwce niż lwy. Po pięciu dniach wygłupów przychodziła sobota w ostateczności niedziela i byczyli się smażąc się na słońcu od czasu do czasu chłodząc rozgrzane ciałka w jeziorze. Suldan wyjął z kieszeni kawałek drewna i przywołał swoje dłutko, po czym zaczął strugać, nie minęła nawet godzina, gdy skończył. Figurka przedstawiała Testrala. Obrócił ją w palcach i natychmiast wypuścił na ziemię, gdy nagła fala bólu zalała jego ciało odrywając od otaczającego go świata. Jego cierpienie obudziło z letargu przyjaciół, ale mogli jedynie tylko patrzyć, jak ból staje się coraz bardziej nie do zniesienia. Jego ciałem wstrząsały spazmy bólu. Czuł, jak umysł opuszczał go, odepchnięty na bok przez mrok, który zagościł znów w jego wnętrzu. Na czole za perlił mu się pot a mięśnie napięte miał do granic możliwości. Jego przyjaciele patrzyli na to w przerażeniu w żaden sposób nie mogli go dotknąć, jakby był podłączony pod prąd. Na szczęście nikogo nie było w pobliżu. Ron z Hermioną nie mogli się ruszyć z miejsca ze strachu i szoku. Szaleństwo powoli ustępowało, a esencja zła w ciele Suldana zbierała się do odwrotu, przestał się trząść i rozluźnił napięte mięśnie. Nagle obudził się a w uszach słyszał jedynie dudniące bicie serca i szum krwi płynącej w jego żyłach. Przez ciało przeszedł mu ostatni spazm bólu. To był jak na razie najsilniejszy, albo najboleśniejszy atak. Niepewność jego stanu na pewno zaniepokoił jego przyjaciół i przeraził Rona i Hermionę. I tak jego ‘misja’ jest wystarczająco niebezpieczna i bez zmartwień o to, co możesz zrobić, jeśli ulegnie temu, co w nim siedzi. Oddychał ciężko, ale miarowo. Powoli dochodził do siebie. Przyjaciele przykucnęli przy nim a Alvariel miała łzy w oczach kurczowo zaciskając smukłe dłonie na kołnierzu niebieskiej koszuli.
– Już mi przeszło. – Mruknął nie do końca będąc pewnym.
– Co to było? – Spytał blady Weasley.
– To jedna z tych rzeczy, o których na razie wam nie powiem. Te ataki mnie dobijają – warknął po chwili zły. Za każdym razem mocno go osłabiały.
– To dla tego Cathrina przyszła do ciebie w tamtą deszczową noc kilka dni temu? – Suldan spojrzał na niego. – Usłyszała twój krzyk, miałeś atak, tak? – Odezwał się Ron patrząc to na jedno, to na drugie.
– Można to tak nazwać. Skąd to wiesz? – Odparł zdziwiony.
– Widziałem was i słyszałem jak wcześniej krzyczałeś. Nie wiedziałem, że coś ci było w tedy.
– Ale kibel! – Mruknął sarkastycznie. – Mam nadzieję, że jeśli przyjdzie mi walczyć z mroczną gnidą (Voldemort) to nie będę miał ataku. To by było do kitu, nie?!
– Nom, całkowicie. A na uczciwość z jego strony raczej nie mógłbyś liczyć w tedy.
– Raczej nie – przyznał rację Samaelowi i podniósł się z ziemi z pomocą przyjaciela.
Ron i Hermiona nie wiedzieli, co mają myśleć, chcieli mu jakoś pomóc, wesprzeć, ale nie wiedzieli jak. Tak wiele pytań cisnęło im się na usta i z trudem się powstrzymywali od ich zadania przyjacielowi. Mimo, że zmienił się nie do poznania szczególnie z charakteru i pomimo czasem dziwacznych zachowań i tajemniczości, jaką się otaczał cieszyli się, że znalazł sobie kogoś, kto wypełnił pustkę w jego sercu po stracie Syriusza. Hermiona patrzyła na niego prawie codziennie i nie mogła się nadziwić jego zmianie. Martwiło ją też, że uczy się Czarnej Magii i dałaby sobie rękę uciąć, że uczył się jej już wcześniej i potrafi znacznie więcej niż to okazuje szczególnie na zajęciach z państwem Varriel Nagle przyszedł jej do głowy pewien pomysł, GD. Gdy zapytała o to Potter’a ten stwierdził, że kontynuowanie tego nie ma już sensu, bo mają świetnych nauczycieli i nie potrzebują już spotkań w Pokoju Życzeń.
– No, tak, chyba masz rację – zgodziła się z nim wracając do zamku. – Ale ty, jako jedyny walczyłeś z Nim i wciąż żyjesz, jesteś najlepszy z Obrony i teraz jeszcze z Czarnej Magii. Nie mówię żebyś nas uczył tego drugiego – dodała pośpiesznie widząc jego minę.
Nie wiedział, czego oczekuje od niego, więc w milczeniu jej słuchał.
– Ale tak, jak było to w zeszłym roku, masz spore doświadczenie a inni chętnie z niego skorzystają.
– Stary – wtrącił się Weasley – tamte spotkania były ekstra, większość osób znacznie podciągnęła się z OPCM-u – spojrzał na gryffonkę idącą obok. – Ale nie chodzi już o to, w tedy uczyłeś nas zaklęć i tak dalej, nie? Teraz uczymy się coraz to mocniejszych zaklęć, ale nic poza tym.
– Właśnie – ciągnęła dalej Hermiona – no, może poza pojedynkami, ale to nam nic tak na prawdę nie da. Potrzebujemy kogoś, kto pomoże nam nauczyć się wykorzystywać to, co już umiemy i wydaje mi się, że ty nadasz się najlepiej. Bo wątpię, czy inny nauczyciel się by zgodził.
Suldan uśmiechną się w duchu na te słowa, w końcu nieświadomie podsunęła mu znakomity pomysł na lekcję. O tak, już miał w głowie plan działania. Nauczy ich, taką miał przynajmniej nadzieję jak dobrze zastosować swoją wiedze o zaklęciach podczas walki. Bo nie miał co do tego żadnych wątpliwości, prędzej czy później wielu z nich będzie zmuszone walczyć ze sługami zła. A także pozbędzie się z nich strachu przed śmierciożercami… no taki był mniej więcej plan.
– Zgoda – powiedział z lekkim uśmiechem. – Za godzinę w Pokoju Życzeń – oznajmił i odszedł pogwizdując cicho.
Ogólnie wszystko miał na miejscu, bo PŻ załatwi mu wszelaki niezbędny sprzęt. Potrzebował jedynie pomocy trójki elfów i zgody Dumbledore’a. Jak postanowił tak też zrobił. Wpierw odwiedził gabinet dyrektora Hogwartu. Wyjaśnił swój plan mężczyźnie siedzącemu za biurkiem dokładnie opisując, co zamierza. Reakcja Albusa była pozytywna, nawet bardzo. Pomysł elfa był po prostu genialny i miał nadzieję, że nie będzie jakichś wypadków i nikomu nic się nie stanie. Z miejsca napisał zezwolenie dla uczniów chodzących na zajęcia z ‘kółka zainteresowań’ i podpisał się na samym dole reszta była pusta na nazwiska osób zainteresowanych, powiedział też, że pergamin powieli się tyle razy ile będzie osób na liście. Następnie Suldan poinformował przyjaciół o swoim planie. Niechętnie przystali na role, jakie będą musieli odgrywać, ale zgodzili się mu pomóc. W pokoju byli już dwadzieścia minut przed czasem, tyle wystarczyło, aby wszystko przygotować.
Hermiona z Ron’em powiadomili wszystkich starych członków nie licząc tych, którzy skończyli szkołę i zwerbowali w ich szeregi paru nowych członków. Był w śród nich rozanielony brat Catchriny. Równo z czasem wszyscy stali przed Pokojem Życzeń czekając na Harry’ego Potter’a, którego jeszcze nie było widać, czekali jeszcze pięć minut poczym weszli do środka myśląc, że może jest już w środku. Widok, jaki ujrzeli kompletnie odebrał im mowę. Osoby z końca pchały tych z przodu chcąc dowiedzieć się, co spowodowało ten mały korek i również stawali oniemiali z zachwytu. Stali, bowiem w lecie na miękkiej ściółce z mchu liści i sosnowych szpilek. Zewsząd otoczeni byli drzewami i gdzieniegdzie z pomiędzy drzew wystawały podniszczone kamienne murki, w koronach szumiał zawodząco wiatr, powietrze było ciężkie, chłodne i wilgotne. Niebo było ciemno szare, grafitowe. Księżyc w pełni świecił jasno z pomiędzy chmur rzucając ponure światło na ziemię sprawiając, że cienie drzew zdawały się być żywe przez drzewa, które poruszał wiatr. Uczniowie weszli niepewnie głębiej rozglądając się też ciekawie, gdy ostatnia osoba zamknęła za sobą drzwi te po prostu znikły bez śladu jakby nigdy tam ich nie było, nikt tego nawet nie zauważył. Nikt prócz kilku osób nie pomyślał nawet o wyciągnięciu różdżki, wyciągnęli je tylko ci, którzy byli w Ministerstwie Magii z Harrym w czerwcu.
– Czy tylko mi się wydaje, że coś jest tu nie tak? – Odezwał się niepewnie Ron.
To było pytanie retoryczne, więc nikt nie odpowiedział. Nagle z pomiędzy drzew w ich stronę pomkną niebieski promień i uderzył w drzewo tuż koło Parvati Patil z Gryffindoru, dziewczyna krzyknęła chwilę przed uderzeniem czaru i rzuciła się plackiem na ziemię.
– Co to było?!
– Kto tam jest?
– Harry, to ty?! – Krzyczeli jedno przez drugie w panice chowając się za drzewa.
Kolejne promienie zaklęć posypały się w ich stronę siejąc jeszcze większą panikę, ale żadne nikogo nie trafiło. Część osób wyskoczyła z ukrycia i pobiegła do drzwi, lecz szybko zorientowali się, że ich nie ma.
– Drzwi! Znikły!
– Co? Jak to?! Przecież były tu przed chwilą!
– Ale już ich nie ma!
Usłyszeli niedaleko trzask łamanej gałęzi i poczuli nagły chłód. Za nimi stało dwóch ludzi w czarnych szatach i białych maskach skrywających twarze, to byli śmierciożercy a obok nich unosił się Dementor. Cofnęli się przerażeni na ich widok.
– Śmierciożercy, wiejcie! – Krzyknęli zaczynając biec. Dwie osoby nie zrobiły nawet trzech kroków, gdyż powaleni zostali drętwotą. Dwoje następnych zostało rozbrojonych.
– Potter! On tu jest, Czarny Pan sowicie nas wynagrodzi za niego i jego przyjaciół! – Rozległ się twardy, szorstki głos jednej z zamaskowanych postaci.
Rozdzielili się rzucając zaklęcia nie śpiesząc się przy tym zbytnio i zachodzili ich z trzech stron zbijając ich w ciasną grupkę. Gdy to im się udało unieśli różdżki. Przerażeniu uczniowie w żaden sposób nie potrafili przeszkodzić schwytaniu. Neville, który stał na początku z Ron’em i Hermioną oraz Luną podniósł drżącą ręką różdżkę i wydukał:
– D-d-d-rętwota! – Czerwony promień zaklęcia oszałamiającego pomkną w kierunku śmierciożercy, który z dziecinną łatwością odbił czar.
Ruch gryffona obudził kolegów obok, którzy też posłali zaklęcia w śmierciożreców a później innych. Mimo, że uczniów było więcej padali jak muchy jedno po drugim. Jedynie stali jeszcze na nogach ci, co byli w ministerstwie w zeszłym roku, ale i oni padli w niedługim czasie, choć omal nie pokonali dwójki śmierciożreców. Całkowicie zapomnieli o obecności dementora, co było głównym powodem ich porażki. Związali wszystkich a potem ocucili. Wyliczając, którego pierwszego wezmą na tortury, druga z postaci, która okazała się być kobietą przypominała Longbottomowi Bellatriks Lestragne aż zadygotał ze strachu przed nią, gdy skierowała na niego zamaskowaną twarz. Nagle okolicą rozświetlił srebrzysty blask a w następnej sekundzie tuż obok nich pogalopował srebrny jeleń. Był to patronus i tylko jedna znana im osoba miała takiego. Patronus Potter’a błyskawicznie przepędził dementora i zaczął krążyć wokół więźniów na wypadek gdyby pojawił się kolejny.
– Jak zwykle złoty chłopczyk rusza na ratunek – zaironizował mężczyzna. – Czarny Pan tęskni za tobą. Czyżby nie podobały ci się jego pieszczoty ostatnim razem?
– Daleko mu do dobrej gościnności! – Posłał w jego kierunku czarno magiczną płonącą strzałkę.
Mężczyzna wyczarował sobie tarczę a kobieta posłała w jego stronę Zaklęcie Noży. Chłopak zamiast się uchylić posłał dwa szybkie zaklęcia: pierwszym był oszałamiasz a drugim Petryfikus Totalus. Mężczyzna unikną tylko pierwszego. Czar kobiety przeleciał już ponad połowę odległości, gdy Suldan zmienił jego kierunek lotu drętwotą kierując go nieco bardziej w górę, i kiedy był już dwa metry od jego piersi odbił się od niewidzialnej tarczy Protego. Tarcza była za słaba, lecz ustawiona pod pewnym kątem spełniła swoje zadanie zmieniając znacznie tor lotu tak, że przeleciało daleko od jego głowy. To Loganos ją wyczarował i natychmiast dołączył do przyjaciela szybko powalając we dwoję śmierciożerczynię.
Uczniowie z zapartym tchem oglądali walkę i odetchnęli z ulgą, gdy ich uwolnili.
– Szybko musimy powiadomić Dumbledore’a! – Krzyknęła Cho nie bardzo wiedząc gdzie szukać wyjścia. – A tak właściwie to gdzie my jesteśmy?!
– Spokojnie panie i panowie, wszystko jest pod kontrolą. Właśnie przekonaliście się jak to jest wpaść w zasadzkę.
– Moment! – Przerwała mu ostro Hermiona z groźnym błyskiem w oku – chcesz powiedzieć, że to wszystko było…
– Ukartowane, zgadza się. Ta dwójka to nasi dobrzy znajomi. – Dwoje ‘śmiercożerców’ wstało i zdjęło maski odsłaniając wszystkim swoje twarze.
– Wisisz mi za to karton Whisky – burknął do Suldana Samael ściągając czarną pelerynę.
Wszyscy zdążyli ochłonąć i przedyskutować całe zajście. Większości podobał się ten mały pokaz, ale część była zła na czwórkę elfów wręcz oburzona jego pomysłem. Jedno z nich nie wytrzymało i powiedziało z oburzeniem.
– Po jakie licho, na wściekłe gryfy, to zrobiłeś?! Po co oni przebrali się za śmierciożerców, jeśli nie nastraszyć nas na śmierć?! Mieliśmy się uczyć a nie odstawiać jakieś szopki!
– To był test, chciałem zobaczyć czy potraficie walczyć w zespole, czy w ogóle odważycie się sięgnąć po różdżki. Myliłem się, z pewnymi wyjątkami, ci, co byli ze mną w ministerstwie w zeszłym roku poradzili sobie nieźle, choć zareagowali za wolno i gdyby to byli prawdziwi śmierciożercy już byście pewnie nie żyli. – Zerknął na dwójkę przyjaciół a potem na resztę: Lunę, Ginny, Neville’a. Wyglądali na bardziej poważnych niż w zeszłym roku, no może poza Longbottomem. – Popełniliście błąd zapominając o dementorze-boginie. Ilość waszych patronusów byłaby wystarczająca do przepędzenia go, a tak was mocno osłabił, a wiem, że część z was potrafi to zaklęcie. Większość z was poddała się bez walki a inni chcieli uciec – spojrzał karcąco na trójkę gryffonów z trzeciej klasy. Jednym słowem, Trupy! Piętnastu pokonanych przez dwójkę! – Prychnął
– Ciekawe jak Ty byś sobie poradził?
– Na pewno lepiej niż wy wszyscy razem wzięci – nie krył swojej wyższości pod względem walki, w sumie to miał całkowitą rację. – Ne raz musiałem stawić czoła Voldemortowi i jego bandzie. W zeszłym roku moi przyjaciele przekonali się jak to jest walczyć o życie, gdy wróg ma nad tobą przewagę liczebną, omal nie zginęliśmy w ministerstwie…, Czemu tak się nie stało? Tak, Neville?
– B-bo działaliśmy r-razem?
– Właśnie! Chyba nikomu nie muszą tłumaczyć, co ten termin oznacza? – Nikt się nie odezwał. Zebrani nie mogli się nadziwić jego postawie. Byłby wyśmienitym nauczycielem. Pomyślała zachwycona Hermiona.
– Zajęcia będą takie jak w zeszłym roku z pewnymi jeszcze ‘dodatkami’, co to będzie to już pozostanie moją tajemnicą. Zespół – tym właśnie macie być, zespołem. Macie ufać sobie nawzajem. Od tej pory, jesteście jednym ciałem i jednym umysłem. Jeśli ktoś będzie to olewał to każę mu lizać latryny tak długo, że nie odróżni gówna od frytek!
– Dyktator! – Mruknął Loganos.
– Nie psuj atmosfery! – Zganił go przyjaciel i kontynuował chodząc po swych śladach.
– Żołnierze! Od dziś macie mi Tutaj mówić Sir Potter… ewentualnie Wodzu. Ostatecznie, Panie. – Mówił jak prawdziwy żołnierz krzycząc w odpowiednich momentach robiąc przy tym krótkie pauzy. Efekt był świetny, gdyby nie radosne iskry w oczach.
– Może, Gnida? – Zaproponował Black krztusząc się ze śmiechu.
– Sto pompek, JUŻ! – Ryknął, na co chłopak parsknął śmiechem i padł plackiem rechocząc jak żaba. – Za podważanie mojego autorytetu! – Wypiął dumnie pierś. – To wystarczyło, aby ostatecznie rozluźnić atmosferę dla ogólnego rozluźnienia.
Zachariasz Smith przestał się boczyć na kolegów i przyłączył się do radości. Na zakończenie ‘wodzu’ ustalił, że sam będzie decydować, kiedy i o której będą następne spotkania GD. Suldan zastrzegł, że będą trwać co najmniej trzy godziny i maksymalnie dwa razy w tygodniu. Potoczył wzrokiem po wszystkich twarzach, na których wymalowane było połowiczne zadowolenie, które znikło, gdy zaproponował całe sobotnie popołudnie.
– Przychodzą wszyscy punktualnie, albo nikt, jasne? – Powiedział na koniec i wyją pustą jeszcze listę, na którą wszyscy się wpisali bez wahania wyjaśniając wszystkim, po co ona jest, poczym kazał się rozejść wszystkim.
Z sekundy na sekundę Pokój Życzeń pustoszał pozostawiając czwórkę elfów i dwójkę ich przyjaciół.
– Muszę ci pogratulować genialnej pierwszej lekcji – zaczęła z entuzjazmem Hermiona – myślę, że to da im trochę do myślenia.
– Też tak myślę. Ach, nie przyjmuję więcej już osób, ta grupa jest wystarczająca – przyjaciele nie protestowali zgadzając się na wszystkie jego warunki. – Chociaż, nie, jeszcze pięć osób może dojść, nie więcej. – Zmienił jednak zdanie po chwili namysłu. Zamienili jeszcze kilka zdań i dwójka gryffonów wyszła chcąc iść spać, jako że była już prawię jedenasta a spotkali się o siedemnastej.
– Ty coś kombinujesz – zagadnęła do niego Alvariel, – prawda?
– Nie, po prostu chcę ich podszkolić, to wszystko. – Spojrzała na niego niecierpliwie.
– Mam przeczucie, że Hogwart będzie potrzebował zgranej, ufającej sobie nawzajem grupie, potrafiącej obronić siebie i innych, gdybyśmy my nie zdążyli.
– Nie zdążyli? Na co? – Zapytał Loganos.
– Wszyscy dobrze wiemy, że Voldemort prędzej czy później będzie chciał zdobyć zamek – przyjaciele pokiwali ponuro głowami. – Zakon i aurorzy przynajmniej nie będą się za bardzo martwić o uczniów, bo będą pod dobrą opieką.
– Nie chcesz ich chyba wtajemniczyć, co? – Spytała ostrożnie dziewczyna.
– Ja… nie wiem. Może… kiedyś – bił się z własnymi myślami. – Nie umiem powiedzieć a sam nie podejmę takiej decyzji. Hermiona i Ron mają prawo się dowiedzieć i zdradzę im nasz sekret po ślubie brata Ron’a i pogadam z Aurivelem, co z resztą Gwardii. Jeśli się zgodzi… i wy też to sami ich wyszkolimy. Jeśli nie to Hermioną i Ron’em zajmie się twój ojciec – skinął głową na Loganosa.
– Co do tej dwójki to zgadzamy się. Ale, co do reszty to musimy przemyśleć sprawę – odparł Samael drapiąc się po brodzie. – Wiecie? Skoro już tu jesteśmy sami to może byśmy sobie poćwiczyli? – Przyjaciele z miłą chęcią przystali na tę propozycję.


________________________________________________________________________

* Wypowiedzi cerbera będę pisał WIELKIMI LITERAMI. Smile Hehehe gadający trójgłowy pies, genialne, nie? xD


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Forum Dyskusje na temat Harryego Pottera Strona Główna -> Opowiadania -> Harry Potter i Mroczne Dziedzictwo Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)  
Strona 1 z 1  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

   
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  



fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2003 phpBB Group
Theme created by Vjacheslav Trushkin
Regulamin