Forum Dyskusje na temat Harryego Pottera Strona Główna   Dyskusje na temat Harryego Pottera
Dyskusje na temat Harryego Pottera
 


Forum Dyskusje na temat Harryego Pottera Strona Główna -> Opowiadania -> Harry Potter i trzeci czarodziej Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
  Post  - Wysłany: Pią 19:59, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY:

CZY UWIERZĄ?

- Co ci jest?! – Spytał Ron niecierpliwie.

Harry oderwał wzrok od okna.

- Widziałem go! – Krzyknął gorączkowo próbując wstac na nogi. Znów się zatoczył i Ginny go podtrzymała– Był tam!

- Kto?! – Chciała wiedzieć Hermiona.

- Voldemort! Męczył Lupina i ja tam byłem! I powiedział, że go nie wypuści, bo nie miał takiego zamiaru i…

- Co ty bredzisz? – Spytał Ron.

- Mówię prawdę! – Zdenerwował się Harry.

- Chcesz powiedzieć, że śniło ci się, że…

- Nie śniło mi się!!! Ja tam byłem naprawdę!!! – Potrząsnął gwałtownie głową. Chwycił go ból i odruchowo sięgnął dłonią. Jego palce natrafiły na coś mokrego i lepkiego.

Spojrzał. To była krew.

Długą chwilę cała czwórka wpatrywała się w nią bez słowa.

- Co…, co to jest? – Wyjąkał Ron.

- To Voldemort – mruknął – To on mnie zranił. Kiedy próbowałem go powstrzymać.

- O czym ty mówisz?! – Zniecierpliwiła się Hermiona – Przecież to ci się tylko przyśniło!

- To też mi się tylko przyśniło?!!! – Warknął podsuwając jej pod nos zakrwawioną rękę.

Wzruszyła ramionami.

- Chyba nie myślisz, że zrobił to Czarny Pan!

- A kto?!!!

- Skąd mam wiedzieć?! – Teraz rozzłosciła się również Hermiona – Przecież nie opuszczałeś tego pokoju!

- Skąd taka pewność, że byłem tutaj?! – Warknął. Jednocześnie do bólu głowy dołączył się i ból ręki.

- Emmelina słyszała jak krzyczałeś przez sen – wtrąciła Ginny współczująco – Nie mogła cię dobudzić, więc przybiegła po nas. Ale jesteśmy pewni, że nie opuszczałeś tego pokoju.

- Ale to było zbyt realne jak na sen! – Upierał się Harry.

- To już ci się wcześniej zdarzało – powiedział Ron – Pamiętacie ten sen z wężem?

- Zdarzył się naprawdę!

- Tak, ale wtedy ciebie tam nie było!

- Dobra! – Harry stracił panowanie nad sobą – Załóżmy, że macie rację! Ale to nie zmienia faktu, że Lupin wciąż jest w niewoli! I jak wytłumaczycie to?! – Wskazał na krew sączącą się z rany na głowie – Albo to?!

Szarpnął rękaw od piżamy i oczom Ginny, Rona i Hermiony ukazał się fioletowy siniak na ramieniu. Widoczne były zaciśnięte palce...

- Sam sobie zrobiłem? – Spytał chłodno patrząc na ich oniemiałe twarze – Bo się nudziłem we śnie? Trójka jego przyjaciół patrzyła na niego zdezorientowana. Widać było, że nie mogą znaleźć słów.

- No…nie wiem, Harry – bąknął wreszcie Ron – To mi się wcale nie podoba.

- Wierzysz mi?! – Spytał napastliwie i zaczął krzyczeć – Jak mam was jeszcze przekonać?!!! No jak?!!

- No, no,no! Co ja słyszę?! - Usłyszeli chłodny, drwiący głos. Skrzypnęły drzwi i do sypialni wszedł nie kto inny a Sewerus Snape – Harry Potter jak zwykle sprawcą całego zamieszania!

Harry wlepił w niego osłupiały wzrok. Snape tutaj?

- To Dancinga nie ma? – Wyrwało mu się odruchowo.

- Nie! – Warknął mistrz eliksirów – A nawet jakby tu był, to, co z tego?!

- To pana by tu nie było – palnął bez namysłu Ron.

Mroczne spojrzenie nauczyciela spoczęlo na nim.

- Coś insynuujesz, Weasley?

- Eee…nie – wycofał się Ron – Ja tylko chciałem…

- Nieważne! – Przerwał mu bezceremonialnie Harry – Panie profesorze! Czy Zakon już wie coś o Lupinie?! Niech mi Pan powie!

- Nic nie wie – wzruszył obojętnie ramionami Snape.

Te oznaki wręcz lekceważenia dotknęły Harry’ego.

- Jak to nic nie wiedzą?! – Spytał oskarżycielsko – A Pan? Jest Pan najbliżej Lorda Voldemorta i…

- Powtarzam, że nic nie wiem – wycedził przez zęby Snape – Czarny Pan nie chwali się nikomu swoimi planami.

- Ale profesor Lupin może umrzeć!!! – Wykrzyknął z rozpaczą – Dziś mija czwarty dzień! Ostatni! A może on już nie żyje?!

- Tego nie wiesz.

- Ale ja miałem sen! – Mówił gorączkowo Harry – Widziałem go! Voldemort go torturował! Targowaliśmy się o jego życie! A potem walczyłem z Czarnym Panem!

- Bredzisz, Potter – zaśmiał się szyderczo Snape

- Mówię prawdę! – Głos już mu się załamał. Nerwy odmówiły posłuszeństwa. Hermiona, Ron i Ginny patrzyli na niego ze współczuciem

- Walczyłem z nim! Cisnął mną o ścianę! Niech Pan popatrzy!

I wyciągnął w jego kierunku dłoń lepką od krwi z rany na głowie. Snape ledwie raczył rzucić na nią okiem.

- Chcesz mi wmówić, że znalazłeś się w miejscu oddalonym stąd może nawet o kilka tysięcy mil?

- Tak!

Snape znowu zaśmiał się z drwiną.

- To największa bzdura, jaką kiedykolwiek słyszałem. Pomijając to, co wygadywałeś przez ubiegły rok w Hogwarcie – powiedział z rozbawieniem – A teraz, Potter, wybacz, ale muszę iść. Już wystarczająco dużo czasu zmitrężyłem słuchając twoich bajeczek!

- A to?! Co to niby jest?! – Wrzasnął Harry pokazując krew na ręce – To też wytwór mojej fantazji?!!!

Mistrz eliksirów westchnął.

- To jeszcze nic nie znaczy. Miotałeś się po prostu we śnie i tyle!

- I zraniła mnie poduszka? – Spytał zjadliwie.

- A może uderzyłeś głową o ścianę! – Warknął Snape.

Harry zerknął odruchowo za siebie. Rzeczywiście, na białym tle odróżniała się wyraźnie jakaś plama…

- Widzisz?

- Nie miotałem się – powiedział cicho Harry - Mówię jak było naprawdę! Te sceny Z Voldemortem wciąż się powtarzają! Przez całe lato!

- Nie wierz w to – powiedział nauczyciel odwracając się i zaczynając iść w kierunku drzwi.

- Ale tego, co się tak naprawdę dziś w nocy wydarzyło, już nigdy nie będziemy pewni! – rzucił za nim Harry.

Snape jakby spowolnił kroku.

- Poza tym chyba wiem gdzie jest profesor Lupin. Widziałem go w takiej ogromnej Sali pełnej skarbów. Wszystko było ze złota! A na środku stał sarkofag czarodzieja. Widniał na nim napis: „Tu leży Salazar Slytherin. Ten, który jest…

Snape zamarł z ręką na klamce.

- Co? – Spytał ostro.

- Akurat to miejsce przeoczyliście w swoich poszukiwaniach? – Zgadł Harry – A może mało, kto on nim wiedział?

- Milcz! – Warknął mistrz eliksirów. Był blady a jego czarne oczy przybrały jakiś nieokreślony wyraz. Przez chwilę Harry’emu wydawało się, że mignął w nich strach – Opowiadasz bzdury!

- Ale…

- Nie będę tego wysłuchiwał – wycedził nauczyciel. Jednak w jego głosie zabrzmiała nowa nuta. Nie był już tak pewny siebie jak przedtem

- I oni także nie będą tego wysłuchiwali! – Wskazał na Hermionę, Ginny i Rona. Jazda stąd! – Wypchnął ich za drzwi – Wiesz, co ci powiem, Potter? Jesteś kłamcą, oszustem i naciągaczem. Twoje towarzystwo źle wpływa na innych. Dlatego też od tej pory nie będziesz się mógł z nikim spotykać! Jak posiedzisz tu sam, to cię odejdą głupie myśli!

- Nie może mi Pan zabronić spotykania się z przyjaciółmi!! – Oburzył się Harry.

- Tak będzie dla ciebie najlepiej. Dla nich zresztą też – rzucił mistrz eliksirów sucho i opuścił pokój. Chwilę później zgrzytnął zamek i chłopiec usłyszał rozkazy wydawane jego eskorcie stojącej za drzwiami.

- Świetnie! – Wrzasnął za nim Harry – Już lepiej być nie może! Po prostu bomba!

Wściekły uderzył pięścią w drzwi, kopnął kufer i rzucił się rozgoryczony na łóżko. Nadszedł ostatni dzień ultimatum, a Zakon dopiero teraz wpadł na trop profesora Lupina. A i tak nie wiadomo czy Snape potraktował jego słowa poważnie. Chłopiec resztę dnia spędził przy oknie i patrzył bezradnie jak słonce wędruje ku zachodowi i niknie jego nadzieja. Nocą znów dręczyły go koszmary. Tym razem zobaczył tylko przed sobą płonący krwawo napis: „Ultimatum dobiegło końca”. Obudził się zlany zimnym potem. Resztę nocy przesiedział na parapecie okna wpatrując się w księżyc.

Następnego ranka przyszedł list od profesor McGonnagal. Sowa, która go niosła, musiała chyba długo błądzić, bo Harry nie podejrzewał nauczycielki o bycie tak okrutną. Poza tym data była sprzed tygodnia. Mimo to i tak treść mocno mu się nie spodobała. Z rosnącą wśieklościa czytał gratulacje z okazji mianowania go na kapitana drużyny Quiditcha. Zamierzał wyrzucić kartkę do kosza, ale się rozmyślił. Podarł ją z pasją na strzępy, rzucił na podłogę, podeptał i cisnął do kominka.

- No! Jeżeli ty tak traktujesz zwykłą kartkę, to nie chciałbym się znaleźć na miejscu tej osoby, którą w danej chwili masz na myśli! – Usłyszał za plecami.

Harry poznał głos Phineasa Nigellusa.

- Jak widzę, znowu użalasz się nad sobą?

- Wynocha! – Wrzasnął Harry.

- Wolisz popłakać sobie w samotności?

Harry rozejrzał się w poszukiwaniu różdżki.

- Co za szczęscie, że Dumbledore ci ją zarekwirował! – Ucieszył się nestor rodu Blacków.

Harry chwycił za but. Phineas natychmiast spoważniał.

- Tak myślałem, że ta wizyta nie przejdzie mi ulgowo – westchnął – Ale ja chciałem tylko…

Zamierzył się na niego trampkiem.

- Dobrze, już dobrze!!! – Wrzasnął portret – To tylko Dumbledore wezwał mnie na poważną rozmowę i kazał ci powtórzyć, że Lupin nie…

Coś przewróciło się w żołądku Harry’ego i chłopak strasznie zbladł.

- Przestań! Nie chcę tego słuchać!

Phineas przyjrzał mu się uważnie.

- Jak chcesz – mruknął ponuro – W końcu i tak ci ktoś przecież o tym powie – i zniknął.

Harry kompletnie nie mógł znaleźć sobie miejsca. Myśli zaprzątało mu niedokończone zdanie Phinesa. Blizna znów zaczęla go palić. Miotał się po pokoju niczym podrażniony tygrys. Ze złością zrzucił na podłogę album zdjęciowy, który kleili wraz z Catherine. Upadł z otwartą stroną na fotografii ślicznej czarodziejki podpisanej jako Joanne Catherine Elliot. W tej chwili niewiele go to obchodziło. Humoru nie poprawiła mu też wizyta Ginny, która wpadła do sypialni jak bomba.

- Harry, Cathy i Daniel wrócili!

- A oni w ogóle gdzieś wychodzili? – Zdziwił się.

- Nie wiesz? – Zdumiała się – Dancing poszedł szukać Lupina a oni wyrwali się wraz z nim. Gabrielle już ich ściągnęła z powrotem. Ale Dancing jeszcze się gdześ zawieruszył.

- Znaleźli Remusa?!

- Przykro mi, Harry, ale…

- Dziękuję – przerwał jej Harry zimno – Możesz już iść. Mina Ginny zrzedła. - Ale Harry! Ja chciałam ci tylko…

- Dziękuję! - Powtórzył z naciskiem i siostra Rona wyszłą pospiesznie z sypialni rzucając mu spłoszone spojrzenie.

Harry zamknięty w pokoju rzadko widywał przyjaciół.Emmelina i Elfias, posłuszni rozkazom, niechętnie ich wpuszczali. Czuł się potwornie osamotniony sam na sam ze swymi lękami. Usłyszał nagle gwar na dole a potem niespokojny głos matki Rona:

- Zrobił to? – Pytała przestraszona.

- I co teraz będzie? – Pytała zrezygnowanym głosem Tonks

- Nie wiem – powiedział ponuro Moody – W każdym razie wszyscy już o tym wiedzą.

- Wśród czarodziei zawrzało. Oni się o siebie boją!

„Voldemort” pomyślał w panice Harry. „Oni mówią o Voldemorcie!”. A zatem nie ma już żadnej nadziei. Stał przy oknie połykając łzy, gdy cicho zaskrzypiały drzwi.

- Wyjdź stąd, Ginny! – Warknął – Wyjdź, bo nie ręczę za siebie!

- To tak witasz starego przyjaciela? – Usłyszał znajomy głos. Harry odwrócił się gwałtownie.

Na progu stał profesor Remus Lupin.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 20:00, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI:

OPOWIEŚCI STRASZNEJ TREŚCI

Harry patrzył na niego bez słowa. Szczęka mu opadła i nie mógł uwierzyc własnym oczom. Profesor Lupin wyglądał na całego i zdrowego. Aczkolwiek na jego młodej twarzy przybyło zmarszczek i bruzd. Uśmiech jednak pozostał ten sam.

- Nic nie powiesz? – Spytał Remus.

- Dzień dobry – bąknął Harry wpatrując się niego jak w ducha – Jak to możliwe…?! Przecież Pan nie żyje!!

- Doprawdy? – Zdziwił się – Nie zauważyłem!

- Ale…, ale co się stało?!

- Wróciłem, Harry. Profesor Snape pomógł mi w ucieczce. Sporo ryzykował.

- Ale ja słyszałem jak pani Weasley przed chwilą mówiła, że Voldemort…

- Ach! – Zaśmiał się Lupin – Wcale nie mówiła o nim! Ale o Dancingu! Harry patrzył na niego nierozumiejącym wzrokiem.

- A to szelma! – Kontynuował nauczyciel – Nie znalazłszy mnie, wysłał Daniela i Catherine z powrotem, a sam odwiedził Ulicę Pokątną. Jako że odwiedziny bardziej przypominały rabunek, podniósł się krzyk.

Harry wreszcie przemógł słabość, jaka go ogarnęła i rzucił się z radością przyjacielowi na szyję. Lupin syknął i chwycił się za lewe ramię.

- Jest Pan ranny? – Przestraszył się. Przed oczami mignął mu przez moment biały bandaż.

- Drobnostka – Lupin starał się bagatelizować sprawę, jednak z trudem powstrzymał grymas bólu – Szczerze mówiąc to ja BYŁEM ranny. Właśnie wyrwałem się z rąk uzdrowicieli. Gdyby nie oni, chyba byś mnie nie poznał.

- Było strasznie, prawda? – Spytał cicho.

Lupin natychmiast spoważniał.

- Tak, Harry, było strasznie. Omal nie oszalałem od tych tortur. Ale przy zdrowych zmysłach podtrzymywała mnie myśł, że ty, gdzieś daleko, jesteś przy mnie myślami. Bo byłeś, prawda? Czułem twoją obecność. To mi dawało siłę.

- Chciałem iść do Voldemorta! – Rzucił z pasją Harry – Ale mi nie pozwolili!

- Dumbledore dobrze zrobił! Zakon musiał tak uczynić.

- Ale oni poświęcili Pana bez mrugnięcia okiem!

- Nieprawda – Lupin pokręcił głową – Poza tym służba w Zakonie Feniksa wcale nie jest łatwa, przecież wiesz, Harry - dodał łagodnie Czasem trzeba zrobić coś, co nie jest łatwe. Wielkie idee wymagają poświęcenia. A ty nie powinieneś był… - Lupin nagle urwał widząc wyraz twarzy Harry’ego – Ale nie będę już ci moralizował. Zdaje się, że się już dosyć nasłuchałeś w ostatnich dniach. Chodźmy na dół. Czekają tam na nas.

I Harry pierwszy raz od wieków, jak mu się zdawało, przekroczył próg pokoju. W ostatniej chwili chwycił w ręce album zdjęciowy, żeby pokazać Catherine swoje postępy w klejeniu zdjęć.

- Naprawiliście już go? – Spytał zaciekawiony Remus – I dobrze. Pooglądamy sobie. Ostatnim razem jak widziałem te zdjęcia, leżały w charakterze szczątków pod drzwiami kuchni i musiałem przez nie przeskakiwać w biegu na akcję.

- Chcieliśmy też je podpisać. Ale nie znamy wszystkich przedstawionych tu osób.

Lupin zwolnił w połowie schodów.

- Joanne Catherine Elliot – wskazał na zdjęcie ślicznej czarodziejki – Twoja babka.

- Serio?!

- Najlepsza uzdrowicielka swoich czasów. A tu gdzieś jest też twój dziadek.

- Wiem, widziałem! O! Moi dziadkowie i Henry Dancing razem? Dziwne. Słyszałem, że się nie lubili!

- Bo nie lubili – przyznał Lupin – Odkąd zerwali szkolną przyjaźń, ich drogi się rozeszły. John, chociaż był Aurorem, przez jakiś czas tolerował złodziejskie wybryki Henry’ego. Skończyło się to, gdy Dancing najpierw ukradł mu ulubionego konia, którego John odzyskał dopiero gdzieś w Afryce. A rok później porwana została twoja babcia. Tym razem John zdążył i dopadł dawnego przyjaciela już w Paryżu.

- I dobrze – stwierdził Harry.

- Wcale nie dobrze – usłyszeli i Catherine Potter pojawiła się na schodach – Co to ma być?! Za koniem poleciał na koniec świata, a za ukochaną żoną tylko na drugi brzeg kanału?! Phi!

- Chciałabyś, żeby się jeszcze trochę pomęczył? – Zaśmiał się Lupin.

- No pewnie! A teraz chodźcie! Czekamy na was.

Po drodze jeszcze oglądali zdjęcia i dotarli do fotografii młodego Remusa ze śliczną dziewczyną u boku. Harry już dawno chciał go o nie zapytać. Ale wystarczył jeden rzut oka na przyjaciela i słowa uwięzły mu w gardle. Lupin zobaczywszy zdjęcie, zmienił się na twarzy. Zbladł a w jego oczach pojawiła się ogromna tęsknota i żal. I czyżby łza? Harry pomyślał, że album niesie nie tylko wesołe wspomnienia. W większości był zapisem starego świata. Świata, który przeminął bezpowrotnie i już miał nie wrócić. Wraz z nim przeminęłi też ludzie...

Zakon Feniksa uczcił szczęśliwy powrót Remusa. Wielu czarodziei na Grimauld Place jednak zabrakło. Profesor McGonnagal była nieobecna z powodu zajęć organizacyjnych w Hogwarcie. W Kwaterze Głównej nie było też Andromedy Tonks i Kingsley’a Shacklebolta.

- Nie wrócili jeszcze z akcji – poinformował Harry’ego Daniel z krwawą pręgą na policzku. Trzymał się przezornie z daleka od rozwścieczonej jego wypadem matki.

- Igor Szagajew też nie – wtrąciła martwym głosem Ginny. Tkwiła w oknie z tęsknym wyrazem twarzy.

- A mówiłem, żebyś sobie nie robiła wielkich nadziei! - krzyknął do niej Fred.

Albus Dumbledore, Dorian Balindaroch i Alhatello akurat wychodzili. Harry minął się z nimi w drzwiach. Zrobił zaledwie kilka kroków i stanął tknięty nagłą myślą.

- Przepraszam – zaczął odwracając się. Trzej czarodzieje przystanęli spojrzeli na niego z zaciekawieniem – Jakiś czas temu odbyliśmy pewną rozmowę, Alhatello. Dziś chciałbym ją dokończyć.

Cała trójka wymieniła spojrzenia.

- Eeee..., Harry – zaczął Dumbledore – Trochę nam się spieszy.

- Nie zatrzymam was długo – powiedział Harry sucho. Nie patrzył na swego dyrektora. A Dumbledore’owi przemknęło przez głowę, że Harry przez te kilka dni odosobnienia mocno się zmienił. Stał się jakiś daleki i obcy. Stał się dorosły. Zrozumiał też, że stracił jego przyjaźń i zaufanie. Dyrektorowi niełatwo będzie je odzyskać.

- Pamiętam jak rozmawialiśmy – wtrącił Auror – Chciałbyś coś dodać?

Skinął głową.

- Pytał mnie Pan, czy gdybym został do tego zmuszony, to czy bym zabił Voldemorta. Odpowiedź znałem już wtedy. A dziś chciałbym tylko utwierdzić was w tym, co myślę. Jeśli kiedykolwiek jeszcze dane mi będzie jeszcze raz stanąć z Voldemortem twarzą w twarz, to nie zawaham się. Pomyślę o tych wszystkich, których on skrzywdził i o tych, których straciłem. Staną mi też przed oczyma również ci, którzy mogliby ucierpieć w wypadku, gdybym ja się zawahał i pozwolił Mu wygrać. Mówiłeś, Alhatello, że jesteście sobie wzajemnie cieniem i przeznaczeniem. To nieprawda. Jeśli którykokwiek z nas dwojga odnajdzie Lorda Voldemorta wśród cieni ścielących się na jego drodze, to będę to ja!

Harry skończył nie zwracając uwagi na zaskoczoną twarz Dumbledore’a i odwrócił się by odejść.

- Czekaj, zaciekawiłeś mnie! – zawołał za nim dyrektor Avalonu – Wiesz, Potter, już wcześniej zauważyłem w tobie niezwykły hart ducha, odwagę i zdecydowanie. Podoba mi się twój upór i zawziętość. Nie obawiasz się stanąć oko w oko z niebezpieczeństwem. Sądzę, że byłbyś świetnym Aurorem. Dlatego po Hogwarcie zapraszam do Avalonu. Chyba że… – dodał z ironią – wciąż uważasz Wybrańców za tchórzy?

Harry długą chwilę patrzył mu w oczy, a potem uśmiechnął się nieznacznie.

- Kiedy zmienię swoje zdanie, pierwszy się o tym dowiesz, Alhatello – powiedział i odszedł do stołu mając przed oczami spochmurniałą twarz czarodzieja i słysząc chichot Dumbledore’a.

Czekali już na niego Ron i Hermiona.

- Nie powinieneś był go obrażać – powiedziała z niezadowoleniem Hermiona – Przecież to twój przyszły dyrektor szkoły!

- Naprawdę? To on tak mysli! – Zaśmiał się Harry.

Lupin podczas uroczystej kolacji z okazji jego powrotu nie miał łatwo. Wszyscy żądali od niego szczegółowych informacji na temat pobytu w niewoli. I chociaż wiele pominął w swej relacji, to jednak groza tego, czym się z nimi podzielił, sprawiła, że pani Weasley podniosła protest.

- Dzieci, wolałabym., żebyście tego nie słuchali, – oznajmioła sucho – To zbyt drastyczne.

Weasley’owie posłuchali z niechęcia wiedząc, że w przeciwnym razie mogą nawet wylecieć z kuchni. Ale mina bliźniaków świadczyła, że nie popuszczą. I rzeczywiście, nie poddali się.

- A jaki był w ogóle sens tej wyprawy? – Wyskoczył nagle Fred – I czy ta niewola w ogóle się opłaciła?

- Nie możemy wam powiedzieć – Ubiegła Remusa Tonks – To tajemnica!

- Phi! – Prychnęła cała młodzież. A Zakon Feniksa jeszcze wiele razy musiał się ratować z krzyżowego ognia pytań.

- Jak mi się nudziło samemu tam na górze – Harry westchnął do Hermiony i Rona. Tuż przed chwilą odpuścili sobie badanie tajemnic Zakonu po tym jak pani Weasley zagroziła im zakneblowaniem – Nie mogłem już wytrzymac.

- Nam też się bez ciebie nudziło – powiedział Ron – A poza tym przez ciebie musiałem spać w jednym pokoju z Percy’m! Ciągle jęczał z powodu złamanej nogi. Black tego nie wytrzymał i przeniósł się do Stworka.

Harry spojrzał z poczuciem winy na Daniela.

- Ty wiesz jak mi było niewygodnie?! – Powiedział z urazą tamten – Nie wybaczę ci tego.

Wszyscy się roześmiali.

- A! Wiecie, że Dumbledore…

Harry podskoczył jak rażony prądem.

- Nie wspominaj przy mnie tego imienia! – Warknął – Nie chcę już więcej o nim słyszeć!

- Raczej będzie trudno, skoro za kilka dni zaczyna się szkoła – zauważyła rozsądnie Hermiona.

- Wiesz, co oni mi wczoraj przysłali?! – Parskał oburzeniem Harry – List z gratulacjami! Że zostałem kapitanem drużyny Quiditcha!

- Serio? – Ucieszyli się Ginny i Ron – Jako kapitan chyba nas nie wyrzucisz?

Harry popatrzył na nich jak na wariatów.

- Ale ja wcale nie chcę nim być!

- Chcesz! – Zapaliła się Ginny – Już my to wiemy lepiej od ciebie!

- Stworzymy super drużynę! – Ekscytował się Ron – Będziemy najlepsi!

- Wy nie rozumiecie! – Złościł się – Przysłali mi list z gratulacjami akurat wtedy, gdy martwiłem się o Lupina!

- Pewnie sowa tak długo błądziła – nie przejął się Daniel – Harry, weźmiesz też mnie?!

- To ty jednak idziesz do Hogwartu? – Zdziwiła się Catherine, która miała odjechać wraz z Dancingami – Twój dziadek już ci pozwolił?

- Jeszcze go nie pytałem – Chłopak jakby sklęsł nieco w sobie – Ale chyba się zgodzi.

- O wilku mowa – rzuciła nagle Hermiona.

W drzwiach kuchni pojawił się roześmiany od ucha do ucha Henry Dancing. Pod pachą dźwigał dwa pękate worki.

- Cześć wszystkim! – Zawołał radośnie i zwalił swój bagaż w usłużne ramiona Stworka. Skrzat nie dał ciężarowi rady i runął wraz z nim na podłogę – Remusek już w domu?! – Klepnął Lupina prosto w zranione ramię i udał, że nie słyszał jęknięcia – Wszystko już w porządku? Tomeczka nie złapali? Szkoda! Wielka szkoda! Popodbiekałbym go sobie trochę na wolnym ogniu. Coś słyszałem, że Pettigrew się dostało?! Szagajew go dorwał i zajęli się nim kaci Avalonu. Ale Remusku – znów zwrócił się do Lupina – niepotrzebnie interweniowałeś tak ostro w jego sprawie. Wypuścili go a ta gadzina zbiegła z powrotem do Tomka!

Harry spojrzał z niedowierzaniem na Lupina. Pozwolił uciec Glizdogonowi? Dlaczego?! Lupin zauważył jego pytający wzrok i pokręcił nieznacznie głową. W tej sprawie nie zamierzał się wypowiadać.

- Aurorzy chyba nieco się zdenerwowali i…

- Gdzie byłes?! – Przerwała mu ostro pani Weasley.

- Jak to?! – Zdziwił się – Na misji ratunkowej Remuska!

- Tylko, że ja zdążyłem już wrócić – mruknął pod nosem Lupin.

- A to?! – Pani Weasley wskazała na dwa worki, spod których z trudem wygrzebywał się Stworek – To są łupy po Śmierciożercach?!

- Nie, łupy po mieszkańcach Pokątnej – powiedział niefrasobliwie.

Gabrielle Dancing gwałtownie wstała.

- Tego już za wiele! – łupnęła pięścią w stół – Mam dosyć twoich wybryków! Najpierw zabierasz mojego syna na spotkanie z Sam – Wiesz – Kim…

- Sam chciał! – Bronił się jej ojciec.

- Ale to zdanie mogłeś już sobie darować dziadku! – Zaprotestował Daniel.

- …a teraz okradasz Bogu ducha winnych obywateli!!! – Grzmiała Gabrielle – Mam już tego powyżej uszu!!! Mam dosyć życia jako córka kryminalisty i złodzieja!!!

- Czego na mnie krzyczysz?!!! – Zirytował się Dancing – Co się stało, już się nie odstanie!

- Odstanie!!! – Warknęła – Wiesz, co ci powiem?!!! Jutro pójdziesz na Pokątną i zwrócisz wszystko, co ukradłeś!!! Co do grosza!!!

- Zwariowałaś?!!! Ty wiesz ile mnie to kosztowało wysiłku?!!!

- Nie interesuje mnie to tato!!!

- Ty wyrodna córko, ty!!! Nie będę… - nagle zawahał się – A dobrze! – Zgodził się już bez protestów – Właśnie sobie przypomniałem, że mamy tę forsę z testamentu Syriusza. Chyba mi to starczy.

- Nie mamy – wtrąciła sucho jego córka – Przekazałam ją na konto szpitala Św. Munga!

- CO?!!! – Wrzasnęli strasznym głosem Dancing i Catherine – CO ZROBIŁAŚ?!!!

- Myślicie, że to odpowiedni moment, by poprosić dziadka, żebym mógł pójść do Hogwartu? – Spytał cicho Daniel, podczas gdy awantura rozkręcała się na całego.

- Radziłbym ci jeszcze trochę poczekać – mruknął Harry.

- ODDAŁAŚ MOJE DWADZIEŚCIA MILIONÓW GALEONÓW?!!! – Dancing nie mógł tego przeboleć.

- TAK!!! – Krzyczała rozsierdzona Gabrielle – A ty, pójdziesz jutro na Pokątną i oddasz te dwa worki!!!

- Ale tu jest miotła Błyskawica!!! – Zaprotestował Ron, który zdążył już z bliźniakami owe worki rozkopać. Pani Weasley rzuciła im krwawe spojrzenie.

- Mogą tu sobie być skarby Sezamu!!! Ale masz to oddać. Inaczej napuszczę na ciebie Aurorów, przysięgam!!!

Dancing wylał na siebie herbatę i poczerwieniał z oburzenia.

- SŁUCHAM?!!! -ZROBIĘ TO!!! ALBO OPUSZCZĘ JUTRZEJSZĄ RADĘ, ŻEBY CIĘ DOPILNOWAC!!!

- To jutro jest Rada? – Zdziwił się, Harry – Kolejna?

- Aha - mruknął Ron nieszczęśliwy po odebraniu mu Błyskawicy – Zwala się znów Zakon Feniksa i mają debatować nad skutkami bitwy z Voldemortem. Amelia podobno tez ma być.

- A Avalon? – Spytała z nadzieją Ginny.

- Nie słyszałem o tym. A mama powiedziała, że jeśli znów z czymś wyskoczymy, to marny nasz los – wtrącił Fred – Mamy być cisi, bezwonni, niewidzialni i coś tam jeszcze. Miała przy tym tak groźną minę, że obiecałem jej wszystko, co tylko chciała.

- Co nie znaczy, że miałbyś tego dotrzymać – rzuciła kąśliwie Hermiona.

- Podobno mają debatować cały dzień.

- Naprawdę? – Zainteresował się Harry. Hermionie nie spodobał się szelmowski błysk w jego oczach.

- Zaraz! Co ty zamierzasz?! – Spytała ostro

- Nic wielkiego – wzruszył ramionami – Tylko zabierzemy się z dziadkiem Daniela na Pokątną. Pora się wreszcie stąd ruszyć.

- Pytanie tylko czy dziadek się tam ogóle wybierze – Daniel spojrzał na kłócących się zażarcie czarodziejów – Ale ja się na to piszę.

- Bomba! – Ucieszył się Ron.

- Idziemy z wami! – Dołączyli się bliźniacy.

- Sama nie wiem... - zawahała się Ginny - A jeśli Igor...

Politowanie w oczach Freda dobitnie mówiło co sądzi o nadziejach swojej siostry. -

Nie zgadzam się! – Zaprotestowali ostro Percy i Hermiona.

- Dlaczego nie?! Przecież nikt się o tym nie dowie!

- Ale moje wyrzuty sumienia będą wiedziały! Zaraz powiem mamie!

- A wiesz, jaki los spotyka donosicieli? – Spytał groźnie Fred zastępując mu drogę – Myślałem, że zapamiętałeś lekcje!

Percy przyhamował. -

Ale tak nie można! – Jęknął bezradnie.

- Można, można. Tylko decyduj się szybciej zanim ktoś zwróci na nas uwagę.

- Szantażujecie swojego brata! –Warknęła oskarżycielsko Hermiona.

- Tylko tak można z nim dojść do porozumienia! Ciebie też zaraz będziemy szantażować, tylko poczekaj grzecznie na swoją kolejkę.

Hermiona zgrzytnęła zębami.

- Czy do was nie dociera, że jak to się wyda, to będzie wielka awantura! – Syknęła z wściekłością – Poza tym na Pokątnej możemy spotkać śmierciożerców lub Voldemorta! I co?!

- To nawet dobrze – wtrącił sucho Harry – Mam ochotę wyrwać się z tego ponurego domu i nie powstrzymasz mnie przed tym. Nie obchodzi mnie, co kto na ten temat pomysli. Mam dość siedzenia grzecznie i czekania na polecenia. Mam dość robienia tego, czego inni po mnie oczekują. Skończyło się! Nawet mam ochotę, zeby się coś niebezpiecznego wydarzyło. A ty rób, co chcesz, panno prefekt.

Hermiona westchnęła i zmierzwiła sobie z rozpaczą włosy.

- Dobrze wiesz, że was nie zostawię – mruknęła – Idę z wami. Mam tylko nadzieję, że nie będziemy tego głęboko żałowali.

- Nie nudź- wtrącił Ron – Nikt się nie dowie. Przecież będziemy cisi i bezwonni. I nikomu nie zamierzamy rzucać się w oczy.
madziow
6 komentarzy
I co dalej?

WITAM WSZYSTKICH! PRZECZYTALIŚCIE JUŻ ROZDZIAŁ 20 I 21??? PODOBAŁY WAM SIĘ?? MAM NADZIEJĘ, ŻE TAK.

NIEKTÓRZY Z WAS PISALI DO MNIE, ŻEBYM NIE KOŃCZYŁA TRZECIEGO CZARODZIEJA NA POWROCIE HARRY'EGO DO HOGWARTU, ALE ROZSZERZYŁA TEŻ O CZASY SZKOLNE.

PRZEMYŚŁAŁAM TO I JUŻ KILKA POMYSŁÓW NA ROZDZIAŁY POJAWIŁO SIĘ W MOJEJ GŁOWIE. OCZYWIŚCIE TE ROZDZIAŁY SZYBKO NIE POWSTANĄ, ALE MOGĘ POWIEDZIEĆ WAM JAK NIEKTÓRE Z NICH BĘDĄ SIĘ NAZYWAŁY.

- CO MOŻE POKAZAĆ AUROR? - Hogwart będzie miał nowego nauczyciela obrony przed czarną magią. Jednak ów wybór szkole się nie spodoba..

- PREZENT - Harry i Ron testują pewien element z testamentu Syriusza. To latający motor. Tylko co zrobić, skoro z zawiłej instrukcji obsługi nie sposób się nic dowiedzieć?

- CIEŃ WILKA- kim jest Wulfric Shadow i dlaczego Avalon nazywa go Wyklętym. Postać kontroweryjnego czarodzieja położy się cieniem na życiu społeczności czarodziejskiej. Nadchodzą czarne dni...

- MIŁOŚĆ I NIENAWIŚĆ - Harry znów zagłębia się w myślodsiewnię. Trzy wspomnienia z przeszłości pozostawiają w nim swój ślad. Jednocześnie odkrywa jak daleko mogą się rozejść ścieżki przyjaciół.

-SKRADZIONY SZTANDAR - Ginie flaga Hogwartu!!

-GORAVEN I GUADALAHARA - Hogwart ma gości. Ale cieszy się z nich dokładnie aż 5 osób. Niestety cała reszta jest innego zdania.

- CZŁOWIEKIEM JESTEM I NIC CO LUDZKIE.... Nawet będąc najpotężniejszym czarodziejem na świecie, nękają cię zwykłe ludzkie słabości

- ZAWIODŁEM SIĘ NA TOBIE - ten rozdział z Harry;m i Dumbledore'm jako jego głównymi bohaterami jeszcze nie wiem czy powstanie na pewno


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 20:00, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI:

WALNA BITWA NA ULICY POKĄTNEJ

- Mama nas zabije!!!

- Zamknij się Percy!! – Warknął Fred – Narzekasz już od godziny!!!

- Ale ona naprawdę nas zabije!!!

- Czy on zawsze jest taki nudny? – Zainteresowała się Catherine

- Zawsze – przyświadczyło rodzeństwo nie przejmując się oburzeniem starszego brata

- Ale ona...

- Po pierwsze – zwrócił się do niego Ron – to mama zabije tylko mnie, Ginny i ewentualnie Harry'ego, a...

- A już ja mam to zagwarantowane z całą pewnością – wtrącił postępujący za nimi Dancing.

- Tak sądzisz dziadku?

- Ja to wiem. Ona mnie nie lubi – mruknął – Tak jak ci tutaj I wskazał ręką na umykające chyłkiem przed nimi postacie

- Nie mieliście pozwolenia na wyjście do miasta!!!!!!!

- Percy!!!!!!

- No, co?! – Młody Weasley był najwyraźniej mocno zdenerwowany – To ja będę miał przez was kłopoty jak to się wyda!

- Nie wyda się – powiedział Ron – Oni są teraz zajęci ta głupią radą

- Ale to nie zmienia faktu, że nie powinno nas tu być.

- No nie! – Harry stracił cierpliwość – teraz ty zaczynasz Hermiono?

- Zamknijcie się – Dancing był nie w humorze- i cieszcie się tym pięknym popołudniem na ulicy Pokątnej.

- Czyha na nas niebezpieczeństwo!!! Sami – Wiecie– Kto, Śmierciożercy,...

- AAAAAAA!!!!! Ile razy mamy ci powtarzać, że nic nam nie grozi!!!- Zdenerwował się starzec – Przecież nie zwracamy na siebie uwagi!!

- Nie, wcale – rzuciła z ironią Hermiona – Po prostu giniemy w tłumie.

Ulica Pokątna tak zwykle ruchliwa i gwarna, teraz wydawała się wymarła. Wydawało się, że byli tu jedynymi osobami. Godzinę temu, kiedy wkroczyli do Pubu, jego bywalcy uciekli z krzykiem na widok Henry’ego Dancinga. Tak samo tutaj. Jedynymi słyszalnymi odgłosami było zatrzaskiwanie z hukiem drzwi i szczęk kłódek. Ulice ziały pustką. Co chwila zza zaryglowanych okien dały się słyszeć gorączkowe szepty: - To ten bandyta!! Trzymaj się od niego z daleka!!

- Zdaje mi się – zaczął Daniel – że ktoś cię tu bardzo dobrze zapamiętał dziadku.

- Prawda? – Mruknął starzec – Czy jest sens, żeby im mówić, że przyszedłem tu tylko po to, by zwrócić kradzione rzeczy?

- Nie uwierzą – powiedział Harry z ciekawością rozglądając się po pustej ulicy.

- To my lecimy do swojego sklepu – zadecydował nagle Georgie - Dosyć już sobie siary na dziś narobiliśmy

I teleportowali się z głośnym trzaskiem

- Dzięki!– Wrzasnął ze złością w przestrzeń Dancing

- To ja tez idę- zadecydował Percy – musze lecieć do biura. Czeka mnie sporo pracy.

- Przecież masz urlop! – Zdziwiła się Ginny, ale brata już nie było.

- Czuje się strasznie głupio – powiedziała z niezadowoleniem Hermiona – Każdy zamyka mi drzwi przed nosem. I to mają być te starania, żeby nie rzucać się nikomu w oczy? Mieliśmy być niewidoczni i ...

- Najwyraźniej nam nie wyszło – zażartował Daniel

- Hej! – Zaryczał nagle Henry przy dźwięku ryglowanych okien i drzwi – Hej!!! Snape!!! Poczekaj!!!

Harry obrócił się na pięcie, ale zdążył już tylko zobaczyć znikający za rogiem rąbek czarnej szaty mistrza eliksirów i tuman kurzu.

- A chciałem się z nim tylko przywitać – powiedział z wyraźnym żalem stary złodziej

- Ale on nie chciał – mruknęła Cat

- Za to najwyraźniej ci mają wielką ochotę – zauważył Ron wskazując na coś za ich plecami. Na drugim końcu ulicy, za załomem murów czaiło się wiele postaci w czarnych szatach. Harry’emu zabiło serce na myśl o Śmierciożercach. Jak się jednak okazało to nie byli oni.

- Brygady uderzeniowe Ministerstwa? – Zdziwiła się Hermiona – Co tu robią?

- Pilnują mnie – powiedział spokojnie Henry

- Noo..., Jeżeli krycie się po kątach i wyraźną niechęć do zbliżenia się można nazwać pilnowaniem... – Powątpiewał Harry

- Nie przejmujcie się nimi – wzruszył ramionami Dancing – Póki nie zrobię czegoś, co im się nie spodoba, zostawią nas w spokoju.

- A jak cię znam, na pewno zrobisz... – Wtrącił Daniel

- Ty! Nie bądź taki mądry!

- Hej Dancing!– z drugiego końca uliczki dobiegło ich słabe wołanie

- Czego?!

- Jesteśmy Aurorami z Ministerstwa Magii!

- Naprawdę? – W głosie starego złodzieja pojawiła się wyraźna drwina – No nie zgadłbym. Tak się kryjecie po kątach, że myślałem…

- Nieważne, co myślałeś – przerwał mu urzędnik, ale zrobił to jakoś bez przekonania – Mamy rozkazy, co do ciebie.

- Niech zgadnę. Kierownik więzienia dla czarodziejów zaprasza mnie na partyjkę szachów?

- Nooo… niezupełnie – zająknął się urzędnik

Henry Dancing zaczynał już tracić cierpliwość.

- To mów szybciej człowieku!! – Huknął.Czarodzieje cofnęli się o kilka kroków. Ciekawskie głowy bywalców ulicy Pokątnej natychmiast schowały się za zaryglowanymi oknami – Nie mam czasu wrzeszczeć do ciebie całymi dniami przez całą długość tej cholernej ulicy!!! Zbliż się!!

- Nie, nie – dobiegło ich nerwowe – Zostaniemy na swoim miejscu

Dancing zgrzytnął zębami

- No, więc – spytał niechętnie

- Chodzi o wczorajszy dzień – wydukali wreszcie – O te kilka kradzieży i…

- No, ale przecież właśnie idę to wszystko zwrócić!!!

Odpowiedź dobiegła ich w charakterze drwiącego śmiechu zza wszystkich zamkniętych drzwi. -

Nie wiedziałem, że masz aż taką reputację – zauważył Daniel – Musiałeś tak szargać moje nazwisko?

Dziadek spojrzał na niego z niesmakiem

- Tak się składa, że to również moje nazwisko – powiedział niezadowolony – I ja nosiłem je pierwszy. I to ja będę decydował jak ludzie będą reagowali na jego dźwięk.

- Tak dziadku, ale nie jest mi łatwo być wnukiem złodzieja i synem mordercy. Ludzie mają głupie uprzedzenia.

- To się nie przyznawaj – poradził mu Ron

- Chyba będę musiał – mruknął.

- Dancing!! – Urzędnik Ministerstwa desperacko się nie poddawał – Niezależnie od tego, czy chcesz oddać te skradzione rzeczy, czy nie, to i tak złamałeś prawo. W imieniu Ministerstwa Magii zostajesz aresztowany!! Czy się poddajesz??

- A wyglądam na takiego, co by chciał się poddać? – Zdziwił się Dancing

- Nnnoo… nie – przyznał Auror – Ale musisz wiedzieć, że…

Ale Henry już go nie słuchał. Wskazał tylko Harry’emu głową kierunek, którym mają podążać i przestał całkowicie interesować się świtą za swoimi plecami. Pierwszy sklep, który odwiedzili należał do Madame Malkin. Właścicielka zbladła, kiedy ich zobaczyła i nie mogła wydusić z siebie słowa.

- Moje uszanowanie – uśmiechnął się do Dancing, a był to prawdziwy uśmiech pirata. Madame Malkin tylko pisnęła i osunęła się na stołek

- Tak, tak wiem – Dancing dalej się uśmiechał, co bynajmniej nie uspokoiło biednej kobieciny. Był to wyjątkowo wredny, paskudny uśmiech, który sugerował, że jego właściciel wcale nie jest przyjaźnie usposobiony, a wręcz przeciwnie. Sugerował, że gdyby nie świadkowie biedaczka rychło wnet pożegnałaby się z resztą swego majątku – Dla mnie też to zupełnie nowa sytuacja. Niech się pani nie krępuje. Nigdy w życiu niczego nie zwracałem. Tylko kradłem i gdyby to ode mnie tylko zależało to…

- Echem – chrząknęła surowo Hermiona – Pieniądze, panie Dancing

- A tak – mruknął z wyraźnym żalem i wyjął zza pazuchy zwitek banknotów – Czy nie ma pani nic przeciwko temu, że zostawię sobie cztery galeony?

- Nie! - Przerażona właścicielka sklepu gotowa byłaby zgodzić się na wszystko byle niecodzienny gość wreszcie wyszedł.

- Dziadku – oburzył się Daniel.

Koniec końców to Hermiona w końcu zwróciła pieniądze, bo starcowi trudno się było z nimi rozstać.

- Wie pani, co? – Dancing zatrzymał się jeszcze w drzwiach, gdy wychodzili, a Madame Malkin jęknęła rozpaczliwie – Wspaniale się z panią rozmawiało. Chyba przyjdę tu jeszcze kiedyś.

Kobieta jęknęła znowu

- I cieszę się, że nie zaczęła się pani wydzierać na mój widok, bo chłopcy byliby zmuszeni robić za bohaterów – wskazał na czających się na ulicy Aurorów – A ja nie mam ochoty, żeby mnie zapuszkowali

Madame Malkin zrobiła taką minę jakby wizja Dancinga gnijącego w więzienia była dla niej miła niespodzianką, ale nic nie powiedziała.

- Podoba mi się tu – powiedziała, Catherine, kiedy ruszyli wszyscy ulicą – Fajne to wszystko.

- Mnie by się podobało bardziej, gdyby nie te tłumy uciekające w panice – powiedział Daniel – Harry, następnym razem wybierzemy się tu bez dziadka. Chyba będzie lepiej.

- Nie ma to jak wsparcie własnej rodziny – mruknął jego dziadek.

Następnym miejscem, jaki odwiedzili był sklep z różdżkami. Pan Olivander nawet nie wpuścił ich do środka. Wytknął tylko głowę przez drzwi i wyszarpnął Ronowi z rąk przyniesione różdżki.

- I w takim towarzystwie się pan teraz obraca, Panie Potter? – Spytał tylko z głębokim żalem i potępieniem w głosie – Nie spodziewałem się!! Akurat Pan!!

I trzasnął im drzwiami przed nosem zanim zaczerwieniony z zażenowania Harry zdążył wypowiedzieć choć słowo.

- To by było na tyle – podsumował złośliwie Ron

- Bardzo śmieszne, cha, cha, cha…

W innych punktach nie było lepiej. Wszyscy odmawiali wpuszczenia ich za próg, a w sklepie z kociołkami nie usłyszeli żadnego odzewu. Na pocztę została wpuszczona tylko Hermiona.

- Bardzo mi przykro Panie Fortescue… – tłumaczył się u lodziarza Dancing – …ale lody już zjadłem. Niestety nie mogę ich zwrócić. Ale były bardzo pyszne.

- Wierzę- odpowiedział rozgoryczony sklepikarz. Propozycja, żeby za zjedzone lody mógł otrzymać godziwą rekompensatę pieniężną, nie przeszła mu przez gardło.

- Patrzcie!! Księgarnia jest otwarta!! - Zawołała nagle Hermiona nie przejmując się odczuciami pana Fortescue - Zajdziemy?

Ksiegarnia okazała się całkowicie pusta, a tylne drzwi ziały otworem na oścież. Harry’emu zaś mignęła za oknem jakaś postać.

- Sprzedawca zwiał - stwierdziła Ginny.

- Tchórz – skomentował tylko stary czarodziej. Daniel i Catherine rozglądali się wkoło z podziwem. Chyba bardzo i m się tu podobało. Nigdy przedtem nie widzieli takiej ilości fachowej literatury. Duże, lśniące nowością i bogato ilustrowane podręczniki Gilderoya Lockartha ominęli szerokim łukiem. Za to od ksiąg w stylu, „Jakiego potrzebujesz uroku by podłożyć świnię swojemu wrogowi” Harry nie był w stanie ich oderwać.

- „Twój omen śmierci” – przeczytała Cat przyglądając się okładce, na której widniała podobizna ogromnego, czarnego psa – Fajne!! Czy to znaczy, że potem wciąż będę widywała wokół siebie oznaki rychłego zejścia z tego padołu łez?

- To zwykłe bzdury – skrzywiła się Hermiona - Nie wierz we wszystko, co przeczytasz

- Szkoda – zmartwiła się Cat

- Hej!!! Zobaczcie!!! – Ucieszył się nagle Dancing – Moja ksiązka!!!

Na wielkiej tablicy wiszącej na przeciwległej ścianie widniała długa lista bestsellerów. Najsłynniejszych, najlepszych, najczęściej sprzedających się książek. Dzieło Henry’ego Dancinga „Najciekawsze metody włamania się do Banku Gringotta” znajdowało się na pierwszym miejscu. Tablica informowała również, iż tylko w pierwszym tygodniu sprzedano ponad cztery tysiące egzemplarzy. Na drugim miejscu uplasowało się „Jak uciec z Azkabanu”.

- Biedne gobliny – powiedział tylko Harry

- Będę sławny! – Cieszył się Dancing – Będę sławny!!

-On już jest sławny – mruknął Ron do Harry’ego – tylko nie z tego powodu, co inni by sobie życzyli.

Henry usłyszał

- Jakoś nikt się dzisiaj nie skarżył – powiedział

- Bo nie mieli odwagi? – Wtrąciła Ginny chichocząc.

- Panie Robinson!! Biorę te książki!! – Usłyszeli nagle czyjś głos i z głębi sklepu wyszła uśmiechnięta młoda czarownica. Uśmiech jednak zniknął, gdy wpadła na Henry’ego. Zbladła, odskoczyła do tyłu i przytuliła do siebie nerwowym ruchem torebkę.

- Moje uszanowanie – powiedział grzecznie Dancing z tym samym wrednym uśmiechem polującego drapieżcy, jakim obdarzył wcześniej Madame Malkin. Udał, ze nie zwrócił uwagi, iż kobieta z każdym ostrożnym krokiem cofa się w kierunku drzwi.

- Dzdzdz…dzień dobry - wyszczękała.

- Ładna dziś pogoda, prawda? – Stary złodziej uparcie ciągnął rozmowę.

Kobieta z wysiłkiem zebrała się w sobie.

- Bardzo ładna – powiedziała sucho – Akurat w sam raz, żeby trafić do Azkabanu.

I łypnęła okiem na ulicę. Widok pomykających chyłkiem Aurorów najwyraźniej poprawił jej humor i dodał odwagi.

- Nasiedziałem się już tam – wzruszył ramionami czarodziej i uśmiechnął się jeszcze szerzej. Na ten widok Harry’emu przeszły po plecach ciarki.

- Najwyraźniej za krótko – syknęła i ruszyła w kierunku wyjścia.

W tym samym momencie w wydarzenia postanowił wplątać się nieoczekiwanie przypadek. Kiedy czarownica odwróciła się na pięcie, z kąta wyszedł z książka pod pachą Daniel. Wyłonił się z ciemności niespodziewanie nagle i wkroczył w krąg światła utworzonego przez migotliwe iskierki padających przez okno promieni słonecznych. W tej chwili bardzo przypominał swojego ojca...

Takiego wrzasku, pełnego śmiertelnej grozy na ulicy Pokątnej jeszcze nigdy nie słyszano. Niósł się echem daleko razem z łkaniem i krztuszeniem. Wszędzie trzaskały drzwi, ludzie wybiegali z domów chcąc sprawdzić, co się właściwie stało. Oddziały aurorów ruszyły pospiesznie w ich stronę. Za nimi mignęła Harry”emu zaintrygowana twarz Rity Skeeter.

Daniel z osłupieniem patrzył jak czarownica odskakuje do tyłu i wpada na szafy z ksiązkami. Potworny łoskot przewracanych i łamanych mebli zmobilizował aurorów do pośpiechu. Czarodziejka zaś z głośnym wrzaskiem „Duuuuuch!!!!!!!!” wybiegła przez drzwi wyrywając je z zawiasów i wypadła ze szlochem na ulicę. Tam próbowali ją dogonić ludzie, ale oszalała ze strachu nie dawała się uspokoić.

- O kurczę! – Mruknął z poczuciem winy Daniel

- Mówiłem ci, że masz nałożyć na głowę kaptur!– ryknął z wściekłością dziadek odwracając się do niego – Nie chcemy sensacji!!

- Nic nie mówiłeś! – oburzył się wnuk

- Mówiłem!!

- Nie przypominam sobie!!!

- No to teraz mówię!!!

- Teraz to już trochę za późno!!!

- Hej Dancing! – zawołał z ulicy kapitan gwardii Aurorów

- Czego?!! – Warknął z niechęcią wywołany.

- Można wiedzieć, co ty wyprawiasz?!!

- Wywołuję duchy!! – Odciął się Dancing.

- W mojej księgarni?! – Zawołał z oburzeniem księgarz z rozpaczą przyglądając się pobojowisku.

- Panie Dancing, Panie Dancing – Usłyszeli, gdy przedzierali się już przez tłum. Przed nimi wyrosła Rita Skeeter – Można z panem mały wywiadzik?

- Nie – syknął stary złodziej – Nie mam ochoty!

- Ale to zajmie tylko chwilę – nie ustępowała dziennikarka lustrując wszystkie towarzyszące mu osoby. Jej zaciekawione spojrzenie zatrzymało się dłużej na zakapturzonej i owiniętej szczelnie płaszczem w letni upał postaci.

- Nie!!! – Dancing obrzucił ją takim wzrokiem aż się cofnęła

- Dobrze – wymamrotała pokornie – Poszukam innego tematu – i zniknęła im szybko z oczu.

- To gdzie teraz? – Spytała Hermiona, gdy oblegający ich tłum mocno zrzedniał. Aurorzy byli zajęci uspokajaniem rozhisteryzowanej czarodziejki.

- Ja bym skoczył do Gringotta – wtrącił Harry – Muszę wyjąć trochę forsy.

- Swietny pomysł – ucieszył się jedyny dorosły uczestnik tej wyprawy.

Ale na miejscu okazało się, ze wcale nie taki świetny. Oszołomionego Harry’ego przed wejściem do banku powstrzymała armia uzbrojonych po zęby goblinów. Przedstawiali sobą niezwykle groźny widok.

- Ale dlaczego nie mogę tam wejść – zdenerwował się – Ja chcę wypłacić tylko moje pieniądze!

- Nie można – powiedział niewzruszony goblin

- Ale dlaczego?

Inny strażnik banku wskazał tylko na drzwi, na których wisiała mosiężna tabliczka.

- „Obsługa Gringotta informuje uprzejmie, iż z dniem dzisiejszym bank zostaje zamknięty do odwołania – przeczytała Catherine – Nikt nie zostanie wpuszczony do środka z Ministrem Magii włącznie. Powód takiego postępowania niedawno przyjechał do miasta i urzędnicy w trosce o mienie osobiste klientów zmuszeni byli podjąć drastyczne środki bezpieczeństwa. Zostaną one odwołane tylko w przypadku rychłego wyjazdu księcia złodziei oraz z chwilą wejścia w życie ustawy Ministerstwa Magii o wycofaniu ze sprzedaży wszystkich książek o tytule „Najciekawsze metody włamania do Banku Gringotta”. Za powstałe utrudnienia bank nie ma wcale zamiaru przepraszać”.

- Ale to rozbój w biały dzień – oburzył się Ron i ruszył przed siebie. Wnet jednak znalazł się na ziemi przygwożdżony obutą stopą i wieloma mieczami przy gardle.

- Nie tak ostro!! – Wrzasnął Dancing. Nie zważając na wycelowaną w siebie broń, odepchnął goblina i podniósł przerażonego chłopaka na nogi.

- Ja muszę wypłacić forsę!! – Harry był już wściekły

- Wcale nie musisz – Goblin się nie przejął

- Słuchaj ty zawszone łajno!! - Dancing ruszył gwałtownie do przodu ignorując całkowicie odgłos szczęku dobywanej broni – Albo wpuścisz tam chłopaka albo porozmawiamy inaczej! – Warknął

Daniel spojrzał niespokojnie na ziejące wściekłą furią oczy dziadka, rozpoznał symptomy i szybko się odsunął. Najbliższy goblin stał uparcie na swojej warcie. Na jego twarzy chęć wypowiedzenia „wejdziesz do tego banku po moim trupie” walczyła ze strachem, że Dancing mógłby wziąć sobie te słowa za bardzo do serca. Sytuacja stawała się coraz groźniejsza, atmosfera gęstniała i Dancing już sięgał po broń, gdy jeden z goblinów się złamał.

- No dobrze – westchnął patrząc z wyrzutem na oddziały Ministerstwa, które biernie przyglądały się całemu zajściu najwyraźniej żywiąc pewność, ze gobliny wnet pokonają wroga. Takiego zakończenia sprawy gobliny nie były jednak takie pewne – Pan Potter otrzyma swoje pieniądze…

- A my? – Wtrąciła Ginny

- Wy też. Ale nie tutaj i nie teraz. Zostaną one przesłane państwu pocztą. Czy to Państwa satysfakcjonuje?

Harry oczywiście miał, co do tego wątpliwości, ale jeden rzut oka na mroczną twarz Dancinga sprawił, że wyraził szybko zgodę.

- Żaden z goblinów nie odważy się teraz otworzyć tego banku. Żegnam!

Zarówno nacisk w głosie strażników jak i rozpaczliwa chęć pozbycia się ich sprawiła, że odeszli.

- Chciałem ich poprosić, żeby udostępnili mi także moje konto – powiedział Dancing – ale nie chciałem już przeginać. Byli trochę za bardzo nerwowi.

- Ty już nie masz tam konta – przypomniał mu wnuk – Zapomniałeś, co mama mówiła? Już dawno ci wyczyścili.

- W rekompensacie za skradzione rzeczy? – Spytał zaciekawiony Harry.

- Nie. Żeby dziadek tam nie przychodził.

Wszyscy parsknęli śmiechem.

- Heeej Potter! – usłyszeli wtem ironiczne.

Na scenę wkroczył niespodziewanie Draco Malfoy. Harry w ogóle się go tutaj nie spodziewał.

- Nie chcieli wpuścić cię do banku, co? Biedactwo!

- Odwal się!!! – Warknęli równocześnie Harry, Ron, Hermiona i Ginny.

- No, ale tak to jest jak się przestaje w towarzystwie bandytów – wskazał na Dancinga, który przypatrywał mu się z obrzydzeniem i niechęcią na twarzy – Mnie – tu stuknął się dumnie w pierś – Mnie wpuścili do banku.

- Tak. Zanim wyszło to zarządzenie – odgryzła się Hermiona.

- Kto to jest? – Spytał z niechęcią starzec

- Synalek Lucjusza Malfoya – mruknął Ron Dancingowi zaświeciły się drapieżnie oczy.

Malfoy to zauważył i przezornie się odsunął.

- Bawi cię przebywanie wśród takich, jak ty, co Potter? – Zadrwił

- Co masz na myśli? – Spytała zwodniczo spokojnym tonem Catherine. Malfoy zlekceważył ją i drwił dalej.

- Zamknij się – Harry przerwał mu ten potok słów – A jak tam tatusiowi w więzieniu? Posyłasz mu paczuszki?

Strzał był celny. Draco poczerwieniał z wściekłości a oczy zabłysły mu gniewem.

- Zapłacisz mi za to Potter – wysyczał.

- To, że zaczniesz mi grozić nie sprawi, że twój tatulek – śmierciożerca wyjdzie z pudła – powiedział lekceważąco Harry – Mam nadzieję, że tam sobie trochę pognije.

- Aha – zgodził się z nim Ron – A ja podszepnę ojcu, żeby Ministerstwo przyjrzało się skrytce pod podłogą waszego salonu. Przy odrobinie szczęścia mamusia zostanie posadzona w pudle za współudział. Cieszy cię takie rozwiązanie?

- Ty, ty… - charczał z wściekłości Draco – Gorzko tego pożałujesz!

- Bo co? – Nagle wyrosła przed nim Catherine – Bo co chcesz zrobić?

- A co cię to obchodzi? – Warknął wściekle- To sprawa pomiędzy mną a Potterem.

- Czyli mną też. To mój brat.

Pieniący się ze złości Malfoy nagle ucichł w połowie wypowiadanego zdania. Zabrakło mu słów i wytrzeszczył oczy.

- Twój brat? – Wykrztusił z niedowierzaniem

– Ale on nie ma…- urwał, przyjrzał się Catherine i zauważył niezwykłe podobieństwo.

- A więc to tak – powiedział z lekceważeniem - Jeszcze jedna szlamowata córka.

Catherine zmarszczyła brwi.

- Powtórz to jeszcze raz… – zaczęła z groźbą w głosie – …a nie zobaczysz zachodu słońca.

Malfoy jednak albo nie zauważył zagrożenia albo myślał, że w obecności brygady uderzeniowej Ministerstwa nic mu nie grozi. Popełnił błąd.

- Jak sobie życzysz – powiedział wyniośle – Córka szlamy, która…

Cios, który w Paryżu powalił Alastora Moody’ego i złamał mu drewnianą nogę był niczym w porównaniu z tym. Sekundę później Malfoy wył rozdzierająco o pomoc leżąc na ulicy i okładany przez drobną Catherine. Harry patrzył na to całkowicie oszołomiony, a tuż obok Ron i Ginny podskakując z emocji darli się „Dołóż mu jeszcze!!! Mocniej!!! Zrównaj go z piachem!!”, Daniel zaś po sekundzie wahania przyłączył się do kłębowiska na ulicy.

- No co wyście powariowali?!! – Darł się Dancing patrząc niespokojnie wokoło - Nie róbcie burd ulicznych!!! Przez was znowu mnie wsadzą!!!

Catherine i Daniel zupełnie nie zwracali na niego uwagi i kiedy Harry zaczynał już poważnie myśleć o przyłączeniu się do bójki, nie wiadomo skąd pojawiła się Narcyza Malfoy. Dopadła walczących i próbowała wyciągnąć swego syna z kłębowiska. Kiedy jej się nie udało, dostała szału.

Pierwszy cios ciężkiej torebki spadł na głowę niespodziewającego się niczego Henry’ego.

- Ty bandyto, ty!!! – Wrzeszczała bijąc go na oślep – Ty morderco!! Pomocy!!!

- Co ja ci zrobiłem? - próbował ją bezskutecznie odepchnąć. Następny cios torebką sprawił, że zobaczył wszystkie gwiazdy.

- Bandytaaaa!!! - wyła Narcyza - Mordeeercaaaaaa!!!

Tuż obok nich z głośnym hukiem eksplodowało zaklęcie rozbrajające. Harry odwrócił się i przeraził go widok setek Aurorów, które biegły Malfoyom na odsiecz. Między nimi znajdowali się też Wybrańcy Avalonu!

- Panie Dancing!! – Wrzasnął rozpaczliwie – Niech Pan zobaczy!!!

Starzec spojrzał, wytrzeszczył oczy, zaklął ordynarnie i odepchnął od siebie napastującą go Narcyzę. Kangurzym skokiem dopadł walczących i oderwał Cat i Daniela.

- Zostaw mnie! – Marudził wnuk – Ja chcę jeszcze mu…

Spojrzał, wytrzeszczył oczy i zbladł. Catherine już biegła. Mknęła przez ulice jak wiatr, za nią podążała reszta. W tyle Dancing, z dzikim rykiem, walczył z Aurorami.

- Przypominają mi się stare dobre czasy – wydyszała dziewczyna - Kiedy to wiałam przed obławą policyjną

- Aha. Mi też – zgodził się Daniel.

- Popadliśmy w konflikt z prawem! – Histeryzowała Hermiona, gdy wokół nich ściany eksplodowały od uderzeń zaklęć – Na pewno nas wsadzą!!

- Ale draka!! – Cieszyła się Ginny

- Mama tym razem na pewno nas zabije!! – Jęczał Ron

- Jeśli wcześniej nie zrobią tego oni – pocieszył go Daniel i padł plackiem na ziemię przed zabłąkanym zaklęciem. Z tyłu słyszeli ryki rozszalałego Dancinga. Na środku ulicy, jak długa i szeroka toczyła się walna bitwa.

- Poderwaliśmy na nogi chyba całe miasto – wystękał, gdy dziadek dobił do nich i gnali w kierunku Dziurawego Kotła.

- Nie pierwszy raz! – odkrzyknął mu w odpowiedzi.

- Hej, chłopaki!! – Przed sklep „Magiczne Dowcipy Weasley’ów” wyszli Fred i George – Gdzie tak lecicie? Poczekajcie!

- Nie bardzo możemy! – zawył w przerażeniu Ron

Zdziwieni bracia obejrzeli się i uśmiechy zamarły im na ustach. Środkiem ulicy Pokątnej gnała rozszalała tłuszcza, wyjąc i waląc zaklęciami gdzie popadło. Do aurorów przyłączyli się także inni mieszkańcy, którzy uznali, że już dość tolerowania wybryków niechcianego gościa. To miało być rozwiązanie ostateczne. Ale dopiero olbrzymi topór, którym rzucił jeden z goblinów i który utkwił tuż przy głowie Freda, pomógł mu błyskawicznie podjąć decyzję.

- Poczekajcie – zawyli – Nie zostawiajcie nas!!!!

- Ach jak cudownie, ach jak wesoło – zaśpiewał ponuro Ron, któremu już powoli zaczynało brakować sił – Ach jak…

- Zamknij się – warknęła jego siostra – Bez tego wiem, ze jesteśmy przegrani! Jutro będzie trąbiło o tym całe miasto!!!

- Ach jak cudownie, ach jak wesoło...

- Sialalalala – dokończył Harry

Wpadli do Dziurawego Kotła. Bywalcy pubu rozpierzchli się z krzykiem, przewracając się o stoły. Dancing zatrzymał się gwałtownie.

- Uciekajcie!!- Ryknął – Ja ich zatrzymam!!!

- Dziadku!! – Krzyknął rozpaczliwie Daniel

- Won!!! – Wrzasnął - Ja was dogonię!!!

- Nie byłabym tego taka pewna – mruknęła cicho do Harry’ego Hermiona. Z oddali dobiegały ich rozkazy użycia Niewybaczalnych Zaklęć.

- Co wyście im zrobili – spytał z pretensją Fred.

- Między mną a moim kuzynem nastąpiła drobna różnica zdań – poinformował go Daniel

- Nie w moim pubie!!!! – Ryczał tymczasem właściciel Dziurawego Kotła – Nie rób z niego okopów!!!! Nie w moim pubie!!!! Przez ciebie pójdę z torbami!!!

Pierwsze zaklęcie Avada Kedavra rozniosło boczną ścianę w drobny mak i wypłoszyło wszystkich klientów. Wszyscy wybiegli w panice na ulicę ratując się przed nadlatującym zaklęciem. Chwilę potem dach wyleciał w powietrze.

- Nie patyczkują się – zauważył George obserwując to wszystko z pewnej odległości.

Jeśli żywili cichą nadzieję, że Aurorzy zaniechają pościgu w obecności mugoli, w zaistniałej sytuacji musieli nieco zweryfikować swój pogląd. Zaklęcia świstały na wszystkie strony, ludzie uciekali w panice, samochody zderzały się ze sobą.

- I to ja stawałem przed komisją – powiedział z goryczą i oburzeniem Harry.

- Ja już nie mogę – płakała Ginny, gdy ponownie podjęli ucieczkę.

- Wytrzymaj jeszcze trochę!!

- Ja już nie mogę!!

Ginny upadła na ulicę z krzykiem i wyciągnęła przed siebie rękę obronnym gestem...

Huknęło, błysnęło i tuż obok niej pojawił się ogromny czerwony kształt

- Witam w Błędnym Rycerzu – Harry usłyszał znajomy głos Stana Shunpika – w Czarodziejskim środku lokomocji dla…

- Wiemy!!!- Ryknęli chórem – Zabierz nas stąd!!!

Stan spojrzał w kierunku, z którego uciekali i gwizdnął.

- Na brodę Merlina! Chyba macie drobne kłopoty.

- Będziemy mieli większe, jeśli na stąd nie zabierzesz!!! – Wrzasnął Dancing chwytając go za kołnierz.

Stanowi zbielały nawet pryszcze.

- Ty!!! – Zawył – To ty nas…!!!!

- Jeśli nas stąd zabierzecie, to będziesz żył dostatnio do końca życia!!! I już nigdy więcej was nie okradnę!!!!!!

- Akurat…

W tym momencie tuż za tylnym kołem Błednego Rycerza zaklęcie wysadziło w ulicy ogromną dziurę.

- Mój autobus – przeraził się Ernie

- JEEEEDŹ!!!!

Kierowca w obliczu zagłady ukochanego pojazdu nawet się nie wahał. Wpuścił ich do środka, zatrzasnął drzwi i wcisnął gaz. Wszyscy rzucili się na podłogę, gdy szyby Rycerza posypały się na podłogę. Zaklęcia aurorów świstały wszędzie.

- SZYBCIEJ!!!! – Tym razem darł się już i Stan. Znowu huknęło i Błędny Rycerz zniknął. Oddziały Ministerstwa zostały w tyle.

- No to gdzie teraz??? – Wydusił z siebie Stan opadając bezwładnie na podłogę. Na jego czole perlił się pot.

Dancing spojrzał na niego swymi nieodgadnionymi oczyma

- Oby jak najdalej – powiedział ponuro.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 20:01, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY:

NIEFORTUNNY POWRÓT SEWERUSA SNAPE'A

„Walna bitwa na ulicy Pokątnej!!!!!”

„Jak podała nam nasza zaufana korespondentka, Rita Skeeter, wczoraj na ulicy Pokątnej rozegrała się walna i krwawa bitwa. Społeczność czarodziejów została niespodziewanie zaskoczona przez słynnego Henry’ego Dancinga, który wdarł się niespodziewanie do sklepów na Pokątnej wywołując chaos i panikę. Jak wiadomo Dancing był niegdyś zagorzałym poplecznikiem Sami – Wiecie – Kogo i wedle niektórych poufnych źródeł pozostał nim do dzisiaj. Na liście najbardziej poszukiwanych przez Ministerstwo osób znajduje się na drugim miejscu, zaraz po Czarnym Panu. Niektórzy sądzą, że Dancing, który niedawno przybył po kryjomu do Londynu, oprócz swych słynnych już szaleństw i wyskoków, działa także po cichu na rzecz Czarnego Pana!! Nie da się, bowiem inaczej wytłumaczyć faktu, iż zjawił się w tym samym czasie, co Sami – Wiemy – Kto!! Dnia wczorajszego Ministerstwo Magii wytropiło go na Ulicy Pokątnej udaremniając jego plany. Jeden z najsłynniejszych przestępców tego świata i zarazem najgroźniejszy Śmierciożerca grasował po sklepach i domach mieszkalnych na Pokątnej wzbudzając strach i przerażenie. Aurorzy dopadli go w ostatniej chwili udaremniając jego plany obrabowania Banku Gringotta. Nie jest wykluczone, iż jego plany mogłyby się powieść, gdyby nie bohaterska obrona goblinów, które poniosły w tej bitwie duże straty. Aurorzy rzucili się do walki, jednak wobec ich ogromnej niekompetencji Dancing zdołał zbiec. Ministerstwo okryło się hańbą wskutek chaotycznej i źle zorganizowanej akcji. Kiedy Dancing wydostał się na mugolskie obszary Londynu, Aurorzy zdradzili się przed mugolami ujawniając swe czarodziejskie moce i nie dbając o Ustawę o Tajności. Społeczność czarodziejów jest wielce zaniepokojona działaniem swego Ministerstwa i nieudolnym początkiem rządów Amelii Bones. Być może, jak sugerują niektórzy, nie nadaje się ona na to stanowisko a obowiązki znacznie przerastają możliwości pani Minister. Ludzie zaczynają się zastanawiać też, jaki będzie finał przybycia Dancinga do Londynu. Przypomnijmy, że Ministerstwo pozwoliło grasować na wolności innemu przestępcy – Syriuszowi Blackowi, a odrodzenie Sami – Wiemy – Kogo przez rok było starannie strzeżoną tajemnicą. Według niektórych świadków sukces Czarnego Dancinga był spowodowany użyciem złych sił i mocy. Niejaka Anna Patil twierdzi, iż widziała współpracującego z nim ducha niedawno zmarłego Syriusza Blacka. Nie ma powodu by jej nie wierzyć, bo widziało go jeszcze kilka innych osób, a wedle relacji Dracona Malfoya ów duch go pobił. Ale największym zaskoczeniem i tajemnicą dla świata czarodziejów była obecność na miejscu słynnego Harry’ego Pottera. Wszyscy zachodzą w głowę, jaki był udział chłopca we wczorajszej awanturze. Nikt nie wątpi, że był po stronie Dancinga. Widziano, bowiem jego czynny wkład w bitwie na Pokątnej i ucieczkę przed urzędnikami Ministerstwa. Podobno towarzyszyło mu rodzeństwo Artura Weasley’a, dotychczas szanowanego i uczciwego pracownika. Wszystkich napawa głębokim szokiem i niepokojem obecność młodocianych czarodziejów u boku największego przestępcy wszechczasów. Czy dla świata czarodziejów oznacza to, że Harry Potter przeszedł na Ciemną stronę? Dziś ma zebrać się specjalna komisja czarodziejów w Ministerstwie Magii, która ma zbadać niewyjaśnione jeszcze zdarzenia z ulicy Pokątnej oraz poddać w wątpliwość kompetencje Amelii Bones. A nam pozostaje obawa i strach. Skoro Czarny Pan zwerbował Harry”ego Pottera, to, co pozostaje nam, zwykłym ludziom?! Niepokój, że być może przegraliśmy pierwszą bitwę tej wojny. Wojny z mocami zła”

Moody skończył, odłożył gazetę i rozejrzał się po przyjaciołach. Panowała cisza jak makiem zasiał.

- No, to przemiłe dzieciaczki zgotowały nam niespodziankę, co się zowie – powiedział wreszcie z ironią, kiedy nikt nie kwapił się do skomentowania wczorajszych wydarzeń.

O zajściach na ulicy Pokątnej dowiedzieli się od Doriana Balindarocha, który, wściekły, wdarł się o świcie na Grimauld Place szukając Henry’ego Dancinga. Tym sposobem Zakon dowiedział się o nieobecności młodzieży dnia wczorajszego w Kwaterze Głównej. Ron Weasley próbował się wykręcić od odpowiedzialności twierdząc, że na Pokątnej wcale go nie było. Przestał tego dowodzić, gdy podetknięto mu pod nos „Proroka Codziennego”. Na pierwszej stronie widniało jego zdjęcie jak z grymasem złości na twarzy celuje różdżką w Aurorów. Bliżniacy zaś podnieśli protest:

- Na nas nie patrz! – mówili do zagniewanej matki – My tylko uciekaliśmy!

Zakon zrozumiał też, dlaczego Henry zniknął wszystkim z oczu i nie ma go już długie godziny. Był poszukiwany.

- Taki wstyd – szlochała pani Weasley. Siedziała przy kominku zalana łzami – Taki straszny wstyd!

- Ja wiedziałem, że oni z czymś wyskoczą – rzucił Mundungus Fletcher – Za długo już był spokój.

- Taki wstyd – pani Weasley nie mogła tego przeboleć – A przecież obiecali! Wmówili mi, że na czas Rady będą wręcz cisi, bezwonni i niewidoczni!

- No przecież byli! Tutaj ich nikt nie słyszał! – Rzuciła z humorem Tonks.

Pani Weasley posłała jej spojrzenie skrzywdzonej sarenki.

- Co ja powiem znajomym?! – Jęknęła rozdzierająco – Że nie potrafiłam wychować własnych dzieci?!

- Oni się tu strasznie nudzą – próbował uspokoić ją Lupin – Nie martw się. Za dwa dni zacznie się szkoła i…

- …i Minerwa McGonnagal będzie do mnie słała sowę za sową ze skargami – załkała pani Weasley – A najgorsze jest to, że kiedy zrobiłam im awanturę, kompletnie się nią nie przejęli! A Harry cały czas się tylko ironicznie uśmiechał!

Czarodzieje popatrzyli po sobie niespokojnie.

- Może rzeczywiście przesadziliśmy z tym zamykaniem go w pokoju, kiedy zaginąłeś, Remusie? Strasznie go odmieniło – mruknął pod nosem Hagrid.

- A według mnie powinno się ich wszystkich zamknąć w kazamatach! – Rzucił z wściekłością pan Weasley wchodząc właśnie do kuchni.

- Już wróciłeś do domu? – Zdziwiła się jego żona – Tak szybko?

- Szczerze mówiąc, Molly, to ja uciekłem z pracy. Ludzie wytykali mnie na korytarzach palcami - Pan Weasley usiadł zgarbiony na krześle i z twarzą ukrytą w dłoniach - Spotkałem, co najmniej piętnaście osób, które z drwiną gratulowały mi moich metod wychowawczych. Wśród nich znaleźli się Amos Diggory, Ludo Bagman, Korneliusz Knot, Dolores Umbridge i Amelia Bones. Nie dałem rady tego znieść.

- A, własnie! – Ożywiła się Tonks – Co z Amelią?!

- Postawili ją przed sądem Wizengamotu.

- Za co?!!!

Pan Weasley westchnął.

- Za opuszczenie stanowiska pracy w czasie zagrożenia. Wszyscy się dziwią, dlaczego dnia wczorajszego pani Minister była nieobecna na miejscu zdarzenia.

- Wczoraj było spotkanie Zakonu – bąknął Hagrid.

Moody rzucił mu protekcjonalne spojrzenie.

- No tak, ale tego raczej nie mogła im powiedzieć, co nie?

- Amelii zarzucono niekompetencję i nieudolność w sprawowaniu przynależnej jej funkcji. Dumbledore bronił jej jak mógł. Walczył o nią zażarcie, ale i tak to nic nie dało. Wyrzucili ją ze stanowiska Ministra Magii.

- Żartujesz?!!!

- Rozmawiałeś z nią? – Spytała współczująco Tonks – I co ci mówiła?

- Eee…, nic przyjemnego. Głównie to wrzeszczała na mnie i kazała mi utopić dzieci.

- Im bliżej końca wakacji tym bardziej jestem skłonna przychylić się jej prośbie – westchnęła pani Weasley.

Henry Dancing nie pojawiał się cały dzień. Gabrielle stwierdziła, że może to i dobrze, bo ma ogromną ochotę go rozszarpać. Poza tym wcale nie było pewne, czy Dorian Balindaroch odpuścił czaty pod Kwaterą Główną. Bowiem długo wygrażał, że ojciec Gabrielle go popamięta. Nieobecność starego złodzieja zachęciła do przyjścia inną osobę. Osobę, której przybycia na Grimauld Place 12 długo się jeszcze Zakon nie spodziewał. Przybysz nabrał śmiałości i trochę się zasiedział.

- Słuchajcie, ale draka! – Wczesnym wieczorem Ron wpadł do sypialni, gdzie Harry, Daniel i Hermiona grali w karty – Snape wpadł dziś po południu do Kwatery i siedzi do tej pory. A przed chwilą wrócił Dancing!

- Co?! – Poderwali się na równe nogi.

- To będzie jatka – przeraziła się Hermiona.

- Może nie będzie tak źle. Moody i Lupin czuwają. Ale podobno atmosfera jest gorąca!

- A Ballindaroch?!

- Nie ma go. Dostał pilne wezwanie do Avalonu. No i Dancing się rozzuchwalił!

Harry’ego poderwało.

- Muszę to zobaczyć – powiedział pospiesznie – Za nic nie przegapię takiej okazji!

- Ja też! – Zadeklarowali się natychmiast Ron i Daniel.

- Beze mnie – pokręciła głową Hermiona – Nie chciałabym być w waszej skórze jak was ktoś przyłapie. Poza tym wczoraj przesadziliśmy i...

Ron i Daniel już biegli. Harry zdążył tylko w locie chwycić pelerynę- niewidkę i rzucił się za nimi. Sfrunęli po schodach i migiem znaleźli się pod drzwiami kuchni. Korytarz był ciemny i pusty. Rozświetlało go tylko kilka świeć.

- Atmosfera w sam raz do krwawych wydarzeń – zachichotał Ron.

Przytknęli uszy do szpary pod drzwiami.

- W sumie to się dziwię, że tu jeszcze jesteś, Sewerusku – usłyszeli ironizującego Dancinga.

- Co masz na myśli, Dancing? – Głos Snape'a był lodowaty – Jeśli sądzisz, że się ciebie boję…

- Owszem, boisz – rzucił z satysfakcją starzec - Inaczej byś tak wczoraj nie wiał gdzie pieprz roścnie. Ale nie to akurat chodziło mi po głowie. Zastanawiałem się tylko, co sługus Lorda Voldemorta robi w szeregach Zakonu Feniksa?

- Kto?! – Warknął, Snape.

- Sługus Lorda Voldemorta – powtórzył – Przeszłości się nie pozbędziesz, Sewerusku.

- A mam ci przypomnieć twoją przeszłość?!

- Robi się coraz ciekawiej – mruknął Daniel odpychając Rona.

- Nie musisz, doskonale ja pamiętam. Ale skoro chcesz…

- Tato, przestań! – Zareagowała Gabrielle – To nie ma sensu!

- Nie tylko ja popełniałem błędy! – Zawarczał Snape pod adresem Dancinga – Ty też!

- Eee! – Skrzywił się czarodziej – Taki to był twój błąd jak i mój. Nie udawaj Sewerusku świętego. Ciemna strona wciąż kusi, prawda?

- Dancing! – Rzuciła ostrzegawczo pani Weasley – Nie przeginaj!

- Wygodnie było nabrać starego Dumble’a? – Dancing wyraźnie się rozkręcał – Wystarczyła tylko skrucha! I weszło się do Hogwartu, działało w Zakonie…

- Dość! – Snape stracił już swój lodowaty ton. Teraz był wściekły – Nigdzie mnie nie ciągnie i …

- Ale twoja przeszłość jest mroczna i pełna tajemnic, Sewerusku! A przede wszystkim nieznana!

- A twoja to nie?!

- A, moja jak najbardziej! – Dancing nie tracił rezonu – Gniłem w więzieniu, a w przerwach zasługiwałem na to gnicie.

- A może to ciebie ciągnie do Czarnej Strony? – Harry słyszał, że Snape traci panowanie nad nerwami. Chyba pierwszy raz w życiu.

- Nawet nie wiesz jak – mruknął melancholijnie nestor rodu Dancingów.

Podsłuchujący pod drzwiami Daniel wytrzeszczył oczy.

- Słucham? – Wyrwało się Lupinowi.

- Ano ciągnie – przyznał – Kurczę, jak ja tęsknię za tymi czasami. Nie nadaję się do stania po stronie Dobra. Zło jest o wiele bardziej kuszące.

Oczy Daniela rosły…

- Co ty mówisz?! – Przeraziła się Gabrielle.

- Ale już jestem na to za stary. Dokucza mi reumatyzm, nie chce mi się przemęczać, więc siedzę tu z wami. Jedyna korzyść to taka, że zbiera się trochę tych informacji na temat Zakonu.

Harry mógł sobie tylko wyobrazić zmrożone twarze członków Zakonu Feniksa.

- I ty mówisz o tym tak otwarcie! – Lupin był wstrząśnięty.

- A co mam się kryć? – Zdziwił się Dancing – Znacie mnie przecież! W czasie ostatniej bitwy chciałem nawet przejść na stronę Tomusia, ale skoro był stroną przegrywającą i nie zaakceptował moich propozycji…

- A jakie to były propozycje? – Spytała słabo pani Weasley.

- A, poszedłem do Voldemorta i mówię do niego: „Tomeczek, mam propozycję! Tworzymy duet! Razem będziemy panowali na światem!”.

Ron chciał przepchnąć się do dziurki od klucza, ale żadna siła nie była teraz w stanie oderwać od niej Daniela.

- I co on na to? – Spytał Snape.

- Wyśmiał mnie cham! A ja nie pozwolę, żeby to ktoś mnie wydawał rozkazy. Więc zabrałem się razem z tajnymi planami Zakonu, co je przyniosłem na wabia i poszedłem. Ale, zdaje mi się, że zgubiłem jedną czy dwie karteczki – zamyślił się Przez chwilę panowała cisza.

- Chyba Dumbledore powinien o tym wiedzieć – powiedziała słabo pani Weasley.

- No, więc, Sewerusku – ciągnął niezrażony Dancing – Zrzuć maskę z twarzy, to brzemię z serca! Przyznaj się!

- Ty chyba oszalałeś! – Wrzasnął wyprowadzony z równowagi Snape – Nie mam zamiaru wysłuchiwać tych bzdur! Idę do dyrektora!

Wstał gwałtownie i odsunął krzesło.

Harry, Ron i Daniel odskoczyli do tyłu.

- Czekaj! – Zawołał Dancing – Jeszcze nie skończyłem! Chciałem wam powiedzieć, że raczej nie ma sensu walczyć z Czarnym Panem.

- Dlaczego? – Usłyszeli zaskoczoną panią Weasley.

- A co mamy się przemęczać? Znacie przepowiednię! Wyśle się gówniarza i będzie po sprawie! Szczęknęła klamka u drzwi, ale Snape jeszcze ich nie otworzył.

- Tak do tego podchodzisz?

- No pewnie! Podzieliłem się swymi pomysłami z Amelią Bones. Po jej minie widziałem, że chętnie by się do tego projektu przyłączyła, ale się boi, żeby jej opinia publiczna nie zjadła.

- Ją już zjedli – wtrącił Lupin – Po waszej spektakularnej wycieczce wyleciała z hukiem z posady.

- No własnie! – Sarknął Snape otwierając drzwi – A to mnie się dzisiaj oskarżało!

Snape zamiótł czarną peleryną i zanurzył się w ciemny korytarz. Harry, Ron i Daniel próbowali zejść mu z drogi, ale brakowało miejsca. Ukryci pod peleryną - niewidką nie mogli swobodnie się poruszać. Harry modlił się, żeby mistrz eliksirów ich nie dostrzegł lub nie usłyszał. Chwilę poźniej okazało się, że jego nadzieje były płonne. Daniel, bowiem potknął się o skraj peleryny-niewidki i uderzył w kosz na śmieci.

- Ty idioto! – Wyrwało się Ronowi.

Mistrz eliksirów zatrzymał się gwałtownie.

- Ktoś tu jest? – Spytał ostro.

Milczeli nie chcąc dać się odkryć. Snape postąpił krok w ich kierunku. Cofnęli się gwałtownie.

- Ach! Chyba nawet wiem, kto – na jego wąskich wargach pojawił się wredny uśmiech – Ktoś, kogo znam i wiem, że zawsze wściubia nos w nie swoje sprawy. Zgadłem, Potter?

Harry cofał się odpychając przyjaciół. Peleryna raczej nie była mu pomocna. Plątała im się pod nogami i utrudniała odwrót. A Snape szedł za nimi coraz szybciej.

- Wyjdź, Harry – mówił drwiącym tonem – Nie zrobię ci krzywdy. Nie uciekaj.

Zbliżył się aż zanadto..

- Zachciało się podsłuchiwać, co? – Mówił – No tak, ale tajemnice jako owoc zakazany zawsze cie pociągały.

Daniel i Ron spojrzeli bezradnie na Harry’ego.

- Zrób coś! – Szepnął bezgłośnie Ron.

- Ale co?!

- No wyjdz, przecież wiem, że tam jesteś. Czy towarzyszą ci także Weasley i Granger?

Zagonił ich do kąta. Nie mieli, dokąd uciec…

- Wychodź!

- Zrób coś – Daniel popatrzył błagalnie na Harry’ego.

- Dlaczego ja?! – Oburzył się – Przecież to ty zabiłeś pierwszego lwa jako siedmiolatek! To poradź sobie z nim!

Młody Black wymamrotał coś pod nosem na temat zbytniej wiary w opowieśći i mocnego ich podkoloryzowywania.

- Tracę już cierpliwość! – W głosie czarodzieja pojawiło się rozdrażnienie. Wyciągnął rękę przed siebie…

I wtedy Daniel zrobił coś, czego Harry się po nim w tej chwili wcale nie spodziewał. Ku osłupieniu pozostałej dwójki zrzucił z ramion pelerynę - niewidkę i postąpił krok do przodu. Najmniej lubiany profesor Hogwartu zauważył tylko zarys szczupłej sylwetki w ciemnościach.

- Wyszedłeś.

- Chyba tego po mnie oczekiwałeś Snape, nieprawdaż? – Odezwał się Daniel drwiąco głosem swego ojca.

Harry zauważył jak znika uśmiech Sewerusa Snape’a.

- Kim jesteś?! – Warknął.

- Twoim cieniem i sędzią – odgrywał swoją rolę młody Black. Harry pomyślał, że aż za dobrze. Gdyby to miało się wydać, mistrz eliksirów nigdy by im tego nie wybaczył – Popełniłeś w życiu wiele błędów, Sewerusie. Przyszło ci teraz za nie zapłacić.

Snape patrzył na niego niepewny, wahający się. Stracił cały swój rezon.

- Tęskniłeś za mną? – Spytał kpiąco Daniel i postąpił krok do przodu. Stanął w kręgu światła świec, a cienie tworzyły upiorne desenie na jego twarzy. Na jego widok Snape wytrzeszczył oczy, zbladł jak ściana i przez dom przetoczył się ochrypły, pełen śmiertelnego przerażenia wrzask:

- AAAAAAAAAAAAA….... !!!!!!!!

*

- Jak zwykle lekkomyślni, beztroscy i nieodpowiedzialni!!! – Wrzała gniewem pani Weasley dziesięć minut później – Tylko głupie żarty wam w głowach! Zero rozsądku!

Harry i Ron stali przed domownikami z oznakami rzekomej skruchy na twarzach. Na odległość biło jednak od nich przekonanie, że postąpili słusznie. Pani Weasley wychodziła z siebie. Zakon bardzo szybko odkrył trójkę winowajców, tym bardziej, że na krzyk Snape’a zareagowano błyskawicznie. A potem Harry, Ron, i Daniel parsknęli niepohamowanym, śmiechem i w ten sposób się odkryli. Roztrzęsionego i nierozumiejącego, o co chodzi Sewerusa, Lupin i McGonnagal szybko wzięli pod swoją kuratelę. Obecnie był już po trzech szklankach eliksiru uspokajającego własnej roboty. Działania wywaru jednak w ogóle nie było na nim widać. I Harry pomyślał, że albo sam Snape musiał pokręcić recepturę lub też przeżył zbyt duży wstrząs psychiczny. Cały czas zrywał się z miejsca i krzyczał coś wygrażając pięściami.

Przyczyna owego wstrząsu stała w beztroskiej pozie oparta o kominek z rękoma założonymi na piersi i wrednym uśmiechem samozadowolenia na twarzy odporna na słowne ataki ze strony dorosłych. W tej chwili Daniel tak bardzo przypominał Syriusza, ze Snape znów chwycił za szklankę.

- Trzymacie się tych głupich żartów i potem wychodzi cos takiego!!! – Wrzeszczała coraz głośniej pani Weasley – Myślałam, że towarzystwo zakonu Feniksa uczyni was rozsądniejszymi!!!

- Myślenie szkodzi – mruknął Ron cicho pod nosem.

- Wam się pogorszyło!!! - łupnęła pięścią w stół - Od początku wakacji nie ma ani chwili spokoju!!! Jak my mamy funkcjonować w takich warunkach?!! Skandal!!!

- Czy narady Zakonu Feniksa zawsze tak wyglądają? - Harry usłyszał zaciekawiony szept jednej z czarodziejek ściągniętej ostatnio przez Dumbledore’a do Stowarzyszenia.

- Ach, nie! – Wyrwał się z odpowiedzią Mundungus Fletcher – To jedna z tych nudniejszych!

- Ale o co wam w ogóle chodzi?! – Zirytował się tymczasem Daniel. Porzucił już beztroską pozę przy kominku – Bo nie rozumiem…

- Nie rozumiesz?! – Snape zerwał się z krzesła przewracając szklankę z eliksirem – To zaraz ci wytłumaczę!

- Nie potrzeba – wtrąciła się Gabrielle pospiesznie – On już tak więcej nie zrobi! Prawda, synku?

Daniel zmilczał.

- Prawda?! – Powtórzyła z naciskiem.

Młody Black westchnął.

- Pewnie, że nie zrobię – wzruszył ramionami – Bo drugi raz on się nie da już na to nabrać!

Harry z trudem zdusił chichot, a tuż obok Ron walczył z napadem dziwnego kaszlu. Catherine i pozostali Weasley’owie dusili się z tłumionego śmiechu w kącie. Hermiona wzniosła oczy do nieba.

- Nie zrobi?! – Szalał Snape pod adresem Gabi – On już zrobił! To wystarczy!

Harry ukrył twarz w dłoniach…

- Oj, chyba mi nie powiesz, że zwykły, głupi żart tak cię rozstroił? – Zdziwił się obłudnie Dancing.

- On to zrobił z premedytacją! Ron zachichotał tym razem już jawnie.

- A Potter z pewnością go do tego namówił! To jego wina!

Tym razem Harry nie wytrzymał i zaczął się głośno śmiać, Ron i Daniel poszli w jego ślady, a potem śmiała się już większość członków Zakonu. Lupin odwrócił się szybko do okna. Drżały mu ramiona. A Minerva McGonnagal na próżno zagryzała wargi i próbowała utrzymać na twarzy wyraz surowej powagi.

Snape gwałtownie wstał.

- Świetnie! – Warknął – Wobec tego nie mam, czego tu szukać! – Podszedł do drzwi, odwrócił się jeszcze i spojrzał wprost na ryczących ze śmiechu na środku kuchni winowajców - A z tobą, Black…

- Tak? – Wpadł mu w słowo Dancing– Co zamierzasz wobec mojego wnuka? - Jego ręka błądziła tuż przy różdżce.

Snape przełknął ślinę i jakby zapomniał o istnieniu syna Syriusza.

- Potter! – Warknął złowieszczo.

- Pamiętaj o duchu i testamencie – wyrwał się Mundungus – Harry jest pod opieką sił nadprzyrodzonych!

Przez kuchnię przetoczyła się fala śmiechu.

- Zobaczymy się szkole, Potter! – Rzucił mistrz eliksirów przez zęby i zakręcił się na pięcie. Załopotała czarna szata.

- Jak będziesz wychodził, to chciałbym prosić, żebyś… - zaczął Lupin.

BANG!!!

- …nie trzaskał drzwiami – dokończył z westchnieniem mając na mysli poszczególne koszty remontu Kwatery Głównej po wakacjach.

- Hmmm... Czy ktoś jeszcze, oprócz mnie ma wrażenie, że słowa Snape’a zabrzmiały jak groźba? – Zastanowił się Moody wśród ogólnych oznak wesołości.

- Tak – zabrał głos Harry – Głównie ja.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 20:01, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY:

PROŚBA DANIELA

Po emocjonującym wieczorze Harry, Daniel i Ron długo jeszcze naśmiewali się z miny Snape’a. Warto było mu się narazić, żeby zobaczyć jak mistrza eliksirów pierwszy raz w życiu ponoszą nerwy. Harry zdawał sobie sprawę, że ten incydent nie ujdzie mu na sucho w Hogwarcie, ale teraz było mu to obojętne.

- A widzieliście jak wytrzeszczył oczy?! – Skręcał się ze śmiechu Ron.

- No, a jak wrzeszczał! – Rechotał Daniel – Chyba przez krótki moment uwierzył w tą klątwę taty, co mu ją zapisał w testamencie!

- Cześć brat! – Usłyszał nagle Harry i Cat stanęła w drzwiach sypialni.

- Cześć siostra! – Przywitał ją tymi samymi słowy, których używali już ciągle.

- Przysyła mnie dziadek Daniela.

- Po co?

- Kazał ci się spakować, Dan. Jutro wyjeżdżamy.

Mina Daniela zrzedła.

- Ale ja się nigdzie nie wybieram! – Zaprotestował – Mówiłem przecież, że zamierzam rozpocząć naukę w Hogwarcie!

- Komu mówiłeś? – Spytała dziewczyna cierpko.

Daniel zawahał się.

- No…wam!

Potępiający wzrok Catherine wzbudził w duszy chłopca pewne wątpliwości.

- A co…, myslicie, że powinienem teraz do niego iść? – Bąknął.

- Nie, jutro, na pięć minut przed wyjazdem – rzucił ironicznie Ron – Najlepsze rozwiązanie! A twojego dziadka nawet to nie ruszy!

Daniel westchnął.

- No dobrze – powiedział zgnębionym głosem – Pójdę z nim pogadać.

- Ale szybko wracaj, żebyśmy wiedzieli jak ci poszło! – Wołał za nim Harry.

Chłopak jednak nie musiał pojawiać się osobiście, żeby wiedzieli jak poszło. Wynik rozmów błyskawicznie dotarł do uszu mieszkańców Grimauld Place 12.

- Po moim trupie!!! – Darł się Henry Dancing.

- Ale dlaczego?!!!

- Nie pójdziesz do tej zawszonej szkoły!!! Już moja w tym głowa!!!

- Ty, co jest?! – Zdumieni Fred i George podeszli do Harry’ego. Właśnie wrócili z wyprawy na miasto. Przenikające cały dom wrzaski mocno i ch zaskoczyły.

- Black zebrał się wreszcie na odwagę – odpowiedział zamiast Harry,ego Ron – A staremu propozycja się nie spodobała.

- Słyszałeś?! Nigdzie nie pójdziesz!!! Jedziesz ze mną szczeniaku! I koniec dyskusji!!!

Na próżno Daniel próbował przekonać dziadka. Usilne prośby i błagania nie zmieniły stanowczego nie. Nie zmieniły go także krzyki i płacz. Stary złodziej nie poddał się także zastraszeniu. Wnuk groził, że ześle na niego klątwę swego ojca. Imię Syriusza jeszcze bardziej rozwścieczyło starego i zaczął szaleć. Daniel pierwszy raz jednak nie cofnął się przed gniewem dziadka. Ostro mu się przeciwstawił. Zapłakany i drżący wysunął zaczepnie brodę i zaciekle walczył o swoje. Wrzaski ich obu niosły się echem po całym domu. Poproszona o interwencję Gabrielle stanowczo odmówiła.

- Czy mnie się wydaje… – zaczął ironicznie Ron – …czy Dan rzeczywiście wspomniał cos kiedyś, że jemu nikt nie jest w stanie niczego zabronić?

Hermiona spojrzała na niego surowo.

- Skończ się wyśmiewać – parsknęła - Dla niego to i tak trudna sytuacja!

Awantura grzmiała coraz potężniej. Zdaniem wielu, w tym Szalonookiego Moody’ego, Daniel wykazywał niezwykły hart ducha. Wielu innych, będąc na jego miejscu, uciekłoby w popłochu. A Daniel wciąż walczył.

- Nie chę już więcej słyszeć o tym głupim pomyśle! – Szalał rozjuszony dziadek.

- Będziesz słyszał! – Odgryzał się wnuk – Bo ja nie zamierzam z niego zrezygnować!

- Ale ta szkoła czarodziejów robi porządnym ludziom wodę z mózgu, chłopcze!!!

- Właśnie widzę!!! – Pyskował wnuk – Przykład stoi tuż przede mną!!!

- Zuch chłopak – mruknął cicho z uznaniem Moody – Nie daj mu się, Dan.

Koniec końców Daniel jednak przegrał swoją batalię. Nie pomogła nawet ani interwencja pani Weasley, ani przekonywujące słowa Lupina. Chłopiec jednak sam walczył mężnie o swoje racje. Przyznał to nawet Ron. Daniel został odesłany do swego pokoju, by się spakował. I kiedy tak szedł do sypialni, wściekły i rozgoryczony z nieszczęśliwym Stworkiem u boku, nie stracił ducha walki.

- Dziadek mnie jeszcze nie zna – rzucił przez łzy zatrzymując się przy Harry’m – Ale mnie popamięta!

- Daj mu popalić! – Uśmiechnął się do niego Ron bez śladu dawnych złośliwości w głosie. Harry i Weasley’owie spojrzeli na niego ze zdziwieniem – I czekamy na ciebie w Hogwarcie.

„Nie.” Pomyślał Harry „To nie może być Ron! Coś za bardzo ugodowy!”

Dopadł go po kolacji.

- Ron! Zmieniłeś się! Polubiłeś wreszcie Daniela?

- Nie – skrzywił się Ron – Tylko…, sam rozumiesz…, nie kopie się leżącego. A coś powiedzieć musiałem.

Następnego dnia Dancing dowiedział się, co znaczy zadzierać z własnym wnukiem. W planach miał wyjazd bladym świtem. Niestety bardzo szybko plany te wzięły w łeb. W południe Harry i Cat siedzieli jeszcze razem pod peleryną – niewidką na schodach frontowych Grimauld Place i cieszyli się ostatnim ciepłym dniem lata. Pożegnali się już wcześniej, gdy Cathy miała odjeżdżać. Ale złośliwość zmuszonego do wyjazdu Daniela nie miała sobie równych. Chłopiec robił wszystko by odwlec ten niemiły moment, gdy miał opuścić przyjaciół i porzucić nadzieje o Hogwarcie. Ku wściekłości dziadka na pięć minut przed ruszeniem w drogę beztrosko oświadczył, że jeszcze nie zdążył się spakować. Kilka godzin później jego pakowanie wciąż nie dobiegało końca. Daniel przysięgał, że giną mu rzeczy, Dancing szalał, a członkowie Zakonu Feniksa chichotali po kątach.

Harry i Cat przysłuchiwali się temu wszystkiemu ze swego miejsca na schodach.

- Będę tęsknił – powtórzył Harry do siostry chyba już po raz setny.

- Ja też – odpowiedziała tyleż samo razy.

- Uważaj na siebie.

- Będę. Gabrielle zostawiła mi trochę tej forsy z testamentu Syriusza. A zatem spłacę tę francuską mafię.

- Tylko nie zadrzyj z następną! Proszę cię!

- Tak jest, sir! – Zasalutowała mu żartobliwie.

- Napisz do mnie natychmiast po przyjeździe.

- Tak jest, sir!

- I…, tego…, no…

- Przestań, bo zaraz się rozpłaczę. Nie mów do mnie tak, jakbyśmy już nie mieli się więcej zobaczyć. Przyjadę na święta.

- Do Hogwartu? – Upewnił się.

Uśmiechnęła się.

- Gdziekolwiek będziesz – powiedziała.

- Co?!!! Co?!!! CO?!!! – Dobiegł ich wrzask z głębin domu – CO TY ZNOWU ZGUBIŁEŚ?!!! RÓZDŻKĘ?!!! MIOTŁĘ?!!! GŁOWĘ?!!!

- Kufer – odpowiedział ponuro Daniel.

- JAK DO CHOLERY MOŻNA ZGUBIĆ KUFER PODRÓZNY?!!! - Szalał jego dziadek

- Właśnie – mruknęła Cat – przecież jeszcze niedawno się do niego pakował.

- WIDOCZNIE MOŻNA, SKORO MNIE SIĘ UDAŁO! – Odgryzł się jego wnuk.

- Idziemy!!!

- Z rzeczami w zębach?!!!

- Daniel łatwo się nie poddaje – pod pelerynę- niewidkę zanurkował Ron i dołączył sdo towarzystwa na schodach.

- Miał rację, mówiąc, że jemu jeszcze nikt nigdy nie zdołał zabronić czegoś na dłużej – podchwycił ze śmiechem Harry – Dancing będzie miał twardy orzech do zgryzienia.

- To niełatwy zawodnik – przyznała Cat – Może okazać się jeszcze sprytniejszy.

- W czym? – Zdziwił się Ron.

- Nie wiesz? – Spytała złośliwie – Hermiona właśnie poszła go pocieszac!

Ron nawet nie zapytał jej skąd ona to wie, skoro od dłuższego czasu okupuje z Harry’m schody. Wyprysnął spod peleryny i wbiegł do domu.

- Hmm… - zastanowił się Harry – Może Fred i George mieli, co do nich rację…?

- Daniel! – Znów dobiegło ich z domu – Pospiesz się, bo przysięgam na wszystko, że zaraz wpadnę w szał!!!

- A dotychczas, co to było? – Zdziwiła się pani Weasley.

- Ale ja nadal nie mogę znaleźć kufra!!!

- Niech Stworek ci pomoże!!!

- Stworka też nie mogę znaleźć!!!

- JASNY GWINT!!! – W jego głosie pojawiły się rozpacz i desperacja – A żeby cię na pohybel wzięło!!! To przewiąż się ciuchami w pasie!!! Ostatecznie też tak można!!!

- Jest za gorąco!!!

- Jeśli Dancinga nie trafi apopleksja, to się bardzo zdziwię – zauważyła Catherine.

Dwie godziny później toczący pianę nestor rodu dowiedział się, że kufer jednak się odnalazł. Był na strychu. Tam Stworek na ciche polecenie Pana miał polerować go aż do połysku.

- Drewno się nie błyszczy, idioto! – Sarknął czarodziej wyrywając kufer z rąk skrzata i wrzucając do niego rzeczy wnuka jak popadnie.

- Pogniotą się!!! – Dobiegł go stanowczy protest. Sekundę później dziadek gromkim głosem dosadnymi słowy powiadomił wnuka, co go to obchodzi i pociągnął w stronę wyjścia. Daniel już w biegu żegnał się ze wszystkimi i ściskał im dłonie.

Ostatni był Ron.

- No dobra – powiedział ponuro – Już ci się przyznam. Polubiłem cię i żal mi, że odjeżdżasz.

Daniel uśmiechnął się szeroko.

- Ale uważaj – ostrzegł go – Jeszcze mogę zmienić zdanie.

- No chodż już! Ile mam czekać?! – Warknął dziadek i zeszli z frontowych schodów na ulicę.

I wtedy nastąpił dramat.

- Panie!!! – Zawył niczym syrena okrętowa Stworek i rzucił się chłopcu do nóg - Pan nie opuszcza Stworka!!!

Rozpaczliwe szlochy skrzata słychać było wszędzie dookoła. Członkowie Zakonu Feniksa rozejrzeli się niespokojnie. Przechodnie przystawali zaciekawieni.

Daniel zawahał się i zatrzymał.

- O co chodzi? – Spytała matka.

- Ja nie mogę!!! – Zajęczał nie gorzej niż skrzat – Ja go nie zostawię!!!

Stworek leżał na ziemi kurczowo trzymająć się jego nogi i zalewając rzewnymi łzami.

- No nie!!! – Ryknął Dancing – Tego już za wiele!!! Kolejne opóźnienie!!!

- Stworek nie opuści Pana!!!

- Ja chcę go zabrać!!!

- Stworek się zabije!!

- Nie mogę dopuścić do tego!! Weźmy go!!!!Maaaamoooo!!!

Gabrielle westchnęła.

- Nie możesz. Przecież należy do tego domu!

- Remusie! – Daniel zwrócił się do Lupina – Odziedziczyłes ten dom po tacie. Stworka również. Pozwól mi go zabrać!!!

Lupin zawahał się.

- No, nie wiem…, On może…

- Błagam! – wył skrzat.

- Proszę!!! Obiecuję, że nie zrobi nic niewłaściwego!!! - we dwóch robili hałas na całą okolicę. Coraz więcej okien otwierało się i coraz więcej wyhylało sie ciekawskich głów.

- Na pewno?! – Spytał surowo.

- Tak!

- Chcę to usłyszeć od skrzata!

Stworek podniósł zalaną łzami twarz.

- Oczywiście – zaskrzeczał – Tylko niech Pan pozwoli mi iść za młodym paniczem!!!

Dancing patrzył na to wszystko z niedowierzaniem.

- Wyście chyba powariowali!!! – Wrzasnął gdy Lupin uroczyście przekazał Danielowi swoje prawa nad małym mieszkańcem Grimauld Place – I co ja z nim zrobię?!!!

- Ty nic – powiedziała spokojnie Gabrielle.

- Nie zgadzam się!!! – Ryknął – Niepotrzebny mi ten mały szmaciarz!!!

- To mój przyjaciel!!!

- Nic, co pochodzi z tego gniazda węży, nie możesz nazwać przyjacielem!!!

- Wypraszam sobie! – Oburzyły sięAndromeda i Tonks.

- Ale dziadku!!!

- Nie!!!

- Dlaczego?!!! – Zbuntował się wnuk – Nie chcesz, żebym szedł do Hogwartu! Rozumiem! Chcesz, żebym poszedł w twoje ślady! Po moim trupie! Ale o to pokłócimy się, kiedy indziej! Nie pozbawiaj mnie zawsze wszystkiego, co mi drogie!!! Całe życie prznosimy się z miejsca na miejsce!!! – Krzyczał z żalem – Nie mam przyjaciół, nie mam domu, nigdy go nie będę miał!!! Przez ciebie!!!

- Nie próbuj zmieniać tematu! – Warknął dziadek – Możesz sobie mieć tylu przyjaciół ile tylko zechcesz! Ale nie zabierzesz tego małego łajdaka ze sobą!!!

- A właśnie, że zabiorę!!!

- Henry… – zaczęła pani Weasley – Nie sądzisz, że…

- Nie wtrącaj się – zbył ją,

- Ja bez Stworka nigdzie nie pójdę!!!

- Owszem, pójdziesz!!!

- Zmuś mnie!!!

- A myślisz, że nie mogę?!!!

- Dużo mnie, obchodz co myślisz!!!

Dancing poczerwieniał.

- Słuchaj ty mały, niewdzięczny, głupi…

Łiiiiiiiiiiiiiiiiiiiił!!!!

Czarodzieje obrócili się błyskawicznie i na widok tego, co ukazało się ich oczom, ciarki niepokoju przeszły im po plecach. Stworek smyrgnął Harry’emu pod nogi, Moody pospiesznie nasunął melonik na magiczne oko, a Dancing splunął na ziemię i mruknął z goryczą „ A niech to szlag!” i cofnął się za Lupina.

Tuż przy nich zatrzymał się mugolski wóz patrolowy. Wysiadł z niego młody policjant. Jego starszy kolega stsł nieco z tyłu i bacznie się im przyglądał.

- Dzień dobry państwu. Jestem funkcjonariusz Kit Shiveley – przedstawił się młodzieniec – Bardzo mi przykro, ale zostałem poproszony o interwencję. Mieszkańcy Grimauld Place skarżyli się na nadmierny hałas. Czy takie zdarzenie miało miejsce? – Spytał grzecznie.

- Tak! – Wyrwał się Daniel zanim zdążyli go powstrzymac, – Bo mój dziadek to idiota!

- Zamknij się! – Warknął złowieszczo Dancing zza pleców Lupina.

Starszy policjant drgnął i wbił w starego złodzieja badawczy wzrok.

- Może mógłbym w czymś pomóc? – Spytał Shiveley.

- Tak – powiedział młody Black.

- Nie – zaprzeczyła reszta.

- Bo wiecie…, zależy mi na tym, żeby ten przykry incydent prędko się skończył. Nie chciałbym nikogo aresztować za zakłócanie porządku publicznego. Więc, gdybym mógł wam…

- Nie mógłbyś! – Warknął Dancing

- Przepraszam? – Wciął się nagle starszy policjant – Czy ja pana skądś nie znam? – Spytał świdrując go podejrzliwie oczyma.

Mina starego złodzieja zrzedła.

- Eee…, nie! Nie przypominm sobie!

- Policji zależy na tym, żeby pomagac społeczeństwu – tłumaczył tymczasem cierpliwie Shiveley – Dlatego chcielibyśmy pomóc państwu w rozwiązaniu zaistniałego konfliktu. Harry zauważył, że drugi mugolski funkcjonariusz wyciąga z kieszeni pożółkły ze starości kawałek papieru, rozwija i uważnie go studiuje. Przez ułamek sekundy mignął mu rysunek brodatej twarzy i napis „Poszukiwany żywy lub…”

- Ale naprawdę nie potrzeba! - protestowała Gabrielle – My już rozwiązaliśmy rózniącą nas sprawę.

- Tak – przyświadczył Remus – I dziękujemy za zainteresowanie, ale…

- Ręce do góry!!!

Czarodzieje drgnęli i wlepili zdumiony wzrok w starszego policjanta. Ten stał tuż przed nimi z zaciętym wyrazem twarzy i pistoletem w garści. Broń miał wycelowaną w Dancinga.

- W mordę jeża! – Zdenerwował się starzec.

- Mack? – Zdziwił się Shiveley.

- Ten typ jest poszukiwany listem gończym – Ma tyle grzechów na sumieniu, że długo nie wyjdzie z pudła!

- Nie – westchnęła Gabrielle.

- Serio?! – Ucieszył się Daniel - Jak fajnie!

- Dalej gagatku! Ręce do góry!

- Ale te sprawy już się dawno przedawniły! – Zaprotestował Dancing – To było ponad dwadzieścia lat temu!

- Nie dla mnie! – Warknął Mack – Ścigałem cię tyle lat i wreszcie wpadłeś w moje…

Nie dokończył. Zielone światło zaklęcia uderzyło w starego policjanta i odrzuciło go kilkanaście metrów w tył. Kit Shiveley zbladł jak ściana.

- Zwariowałeś?! – Przeraziła się pani Weasley.

Następny zielony promień uderzył o cal od butów policjanta. Mugolski funkcjonariusz tygrysim skokiem znalazł się natychmiast za radiowozem. Harry słyszał jego gorączkowe nawoływania „Tu orzeł do bazy! Potrzebne natychmiastowe wsparcie! Niebezpieczny przestępca grasuje na wolności!

- Wiejcie! – Ryknął Dancing do swojej rodziny, gdy nad głowami zaświstały im kule.

- Nie! – Wrzasnął Daniel – Bez Stworka nigdzie nie pójdę!!!

Jego dziadek padł plackiem na ziemię pod ostrzałem.

- Natychmiast!

- Nie!!!

- Dobra! – Poddał się Dancing posyłając zaklęcie w kierunku policjanta – Zabieraj tego zdechlaka i nie chcę już więcej o tym słyszeć!!

Harry chciał pomóc Danielowi i Catherine uciec z lini ognia, ale ktoś chwycił go mocno za ramię i wepchnął do domu.

- Tam jest Cathy! – Wrzeszczał próbując się wyrwać - Oni ją zabiją!

- Nic jej nie będzie! – Powiedział stanowczo Lupin – A ty trzymaj się od tego z daleka!

Razem z Weasley’ami i członkami Zakonu Feniksa, wisząc w oknie, oglądali rozgrywający się na ulicy spektakl. Niedługo później rozległ się ostry dźwięk syren policyjnych i walka zamieniła się w ucieczkę. Ponad dwadzieścia radiowozów pędziło za uciekinierami.

- Mam nadzieję, że zdążą – powiedziała niespokojnie pani Weasley odpychając od okna Freda by mieć lepszy widok na niezwykły pościg.

- Nie martw się, Molly – zabrał głos Lupin – Henry zawsze spadał jak kot na cztery łapy.

Pani Weasley spojrzała na niego z niesmakiem.

- Ale ja mówiłam o policjantach, Remusie – powiedziała oschle i wyszła do kuchni.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 20:02, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY:

W HOGWARCIE

Następnego dnia spadł ulewny deszcz i rozszalała się wielka nawałnica. Niebo pociemniało i rozlegały się groźne pomruki burzy. Po letnim słońcu nie zostało nawet śladu.

- Prawdziwy pierwszy września – skomentowała zgryźliwie Ginny.

- Spakowani? – krzyczała do nich z dołu pani Weasley – Nie?! To, na co jeszcze czekacie?! Pociąg nam ucieknie!

Poganiani nerwowo przez dorosłych czarodziejów, pakowali się w biegu i w chaosie. Ginny próbowała złapać Świstoświnkę, Hermiona nawoływała rozpaczliwie Krzywołapa, a Harry siłował się ze swoim kufrem. Od czasu pamiętnego zamknięcia Harry’ego w pokoju i jego wielkiego rozgoryczenia, trzeba było się mocno natrudzić, żeby zamknąć wieko.

- Jakiś problem? – ironizował Ron przyglądając sie jak Harry siłuje się z opornym przedmiotem – Kuferek się nie domyka?

Spojrzał na przyjaciela spode łba.

- Chciałbym ci przypomnieć, że twój kuferek również był w użyciu.

Ron natychmiast przestał się śmiać.

- SZYBCIEJ!!! – wrzasnęła pani Weasley.

Kiedy jednak zbiegali z bagażami po schodach, musieli mocno przyhamować.

- Czy Zakon nie stać na zainwestowanie w trochę światła? – spytała z niezadowoleniem Hermiona poruszając się w egipskich ciemnościach.

- Chyba Mundungus znowu rozpoczął handel naszymi świecami – zauważyła Ginny.

Nagle usłyszeli jakiś łoskot, okrzyk bólu i przekleństwo.

- Co za kretyn postawił to w tym miejscu?! – Harry rozpoznał rozeźlony głos Rona.

- Co się stało? – Oblało ich światło różdżki i stanęłi przy nich Lupin i Tonks. Byli już ubrani w podróżne płaszcze.

- Nie wiem – stęknął boleśnie Ron i kopnął z pasją przedmiot majaczący za jego plecami. Przez chwilę jego noga zatrzymała się na czymś twardym, potem poleciała w dół i jednocześnie rozległ się ryk.

- Rany?! – przeraził się.

- Co to?! – Z kuchni nadbiegli Moody i państwo Weasley’owie.

- MOTOR!!! – wrzasnęłi Harry i Hermiona.

- Serio?! – zdziwili się bliźniacy.

Wszyscy zaczęli wyciągać na gwałt różdżki i mamrotać lumos. Blask zaklęcia odbił się od przepięknej sylwetki ogromnego, czarnego, latającego motoru.

Motoru Syriusza.

Długą chwilę wszyscy stali po prostu bez słowa. A potem Harry podszedł wolno do starego pojazdu i z szacunkiem dotknął kierownicy.

- Wygląda jakby wyjechał prosto ze sklepu – westchnął.

- Hagrid dbał o niego – wtrąciła Emmelina Vance – Przyjechał na nim dziś w nocy.

- To ten motocykl jeszcze chodzi?- zainteresowali się Ron.

- Jak najbardziej!

Ron już dłużej się nie zastanawiał. Zapomniał o bolącej nodze.

- Super! – powiedział z ożywieniem – To wy bierzcie bagaże, a my sobie z Harry’m polatamy!

- Nie! – zaprotestowała pani Weasley – Jedziemy prosto na dworzec! Pociąg nam ucieknie!

- Ale…

- Powiedziałam: nie!

- Dobrze – poddał się z niechęcią Harry - Tylko jak my go zapakujemy?

- Co zapakujecie? – zdziwił się Lupin.

- No, motocykl! A niby co?

- Nie ma mowy! – powiedziała matka Rona tonem nie znoszącym sprzeciwu – On zostaje tutaj!

- DLACZEGO?! – oburzyli się Harry, Ron i Ginny.

- Żebyście obnosili się nim po szkole?! Nie zgadzam się!

- Nie będziemy się nim chwalili!!

- O, już to widzę – powiedział ironicznie Moody.

Fred i George stali spokojnie z tyłu podziwiając przedmiot sporu.

- Nam wcale nie zależy na tym, żebyś go sobie zabrał, Harry – powiedzieli w końcu z wrednym uśmieszkiem – przynajmniej będziemy mieli na czym polatać.

- I czym rozbijać się po drogach…

- I czym lądować na drzewach…

- I co oddawać na złom…

Harry podskoczył jak użądlony.

- Po moim trupie!!!

- Nie ma sprawy – wtrącił szybko Fred – Tylko najpierw spisz testament na naszą korzyść.

Harry i Ron nie dawali się przekonać, żeby zostawić czarne cudo. A motor lśnił i kusił swym pięknem. Wobec ich uporu sprawa się przeciągała, pani Weasley traciła cierpliwość, Moody stawał się już coraz bardziej zgryźliwy, a Lupin próbował bezskutecznie przekonać Harry’ego, że przecież będą mogli przyjechać tu na święta i znów zobaczy swoją część testamentu. Na próżno.

- Słuchajcie! – zajrzał do nich pan Weasley – Nie chciałbym was poganiać. Ale na dworze czeka na nas samochód z Ministerstwa i trąbi już od piętnastu minut. Mugole zaczynają się interesować. Więc jeśli nie chcecie powtórki z wczorajszego dnia…

- Nie chcemy – wtrąciła pani Weasley – Na dworzec! Już! – krzyknęła na swoje dzieci.

Ale nie docenili Harry’ego. Bogaty w doświadczenia, kiedy to Danielowi udało się wywalczyć sprawę Stworka, i zahartowany po tych czterech dniach ultimatum Lorda Voldemorta, zaciął się w uporze. Zakaz przypomniał mu bezsilność i bezradność wobec czyjejś woli. A to Harry znienawidził. Jeszcze zanim dowiedział się, ze Lupinowi nic nie jest, poprzysiągł sobie, że już nigdy nie będzie od nikogo zależny. A minuty na zegarze mijały nieubłaganie.

- Przecież go dostaniesz! – powiedziała z rozpaczą Tonks – Ale za rok! Ukryjemy go i Fred i George nawet go nie dotkną!!

- No wiesz?! – oburzyli się bliźniacy.

- Przejaw odrobinę rozsądku! – warknął Moody.

- Ale co wam zależy, żebym go nie miał w Hogwarcie?!

- Dumbledore może się nie zgodzić – powiedziała spokojnie Emmelina.

- Dlaczego? Czy statut szkoły zabrania posiadania motocykli? – spytał napastliwie Harry. Wspomnienie o dyrektorze sprawiło, że uparł się jeszcze mocniej.

- Eee..- zająknął się pan Weasley – Nie wiem - Spojrzał po przyjaciołach – Zabrania?

- Uczniom wolno mieć tylko koty, żaby i sowy – mruknęła Tonks.

- Tak, ale tu chodzi o zwierzęta! Ja się pytam, czy w tym statucie jest coś na temat motorów? – drążył.

- Nie ma – przyznała niechętnie Emmelina.

- Czyli, że nikt tego nie zabronił?

- No, nie, ale…

- Więc z prawnego punktu widzenia nie widzę przeszkód, żeby mógł go sobie zabrać! – podsumował Harry.

Czarodzieje spojrzeli po sobie. Chłopak miał rację.

- Zaraz! – zdenerwował się Moody – Myślałem, że zamierzałeś w przyszłości zostać aurorem, a nie adwokatem! Coś się odmieniło?

- Jest jeszcze jedna sprawa – wtrącił desperacko Lupin – Według testamentu Syriusza jestem twoim opiekunem. I aż do czasu uzyskania przez ciebie pełnoletności odpowiadam za ciebie i… Napotkał drwiące spojrzenie chłopca, zawahał się i nie dokończył tego, co miał zamiar powiedzieć.

- A właściwie… – odezwała się nagle Tonks – Co wam tak zależy, żeby nie miał tego motoru? Niech go sobie zabierze i jedźmy na dworzec.

- Słucham? – spytała z niedowierzaniem pani Weasley.

- Mam już dosyć tej kłótni. Niech Dumbledore dalej się z nimi użera.

Harry wygrał. I choć rozpierała go radość, miał jednak na tyle zdrowego rozsądku, żeby powstrzymać uśmieszek satysfakcji. Ledwie zdążyli na dworzec, tym bardziej, że Hermiona musiała jeszcze odszukać Krzywołapa, Harry przekopał cały pokój w poszukiwaniu albumu ze zdjęciami, a Lupin i Moody przygotowywali motocykl do transportu. Kierowca z Ministerswa spieszył na King’s Cross jak do pożaru. Łamiąc wszelkie przepisy bezpieczeństwa gnali przez miasto na złamanie karku.

- Przejechaliśmy właśnie koło starego domu Syriusza!! – krzyknął do Harry’ego Lupin, gdy samochód z wizgiem opon skręcił na rondzie w lewo. Pani Weasley blada trzymała się kurczowo uchwytu – Tego, co go odziedziczyłeś!

Harry obrócił gwałtownie głowę i zdążył zobaczyć jeszcze niknący w oddali niski, szary i zaniedbany budynek. Ściany porastała winorośl. Ogród przypominał dziką dżunglę. Coś w wyglądzie tego domu sprawiło, że mocniej zabiło mu serce. Odwrócił się, żeby dać znak kierowcy, żeby natychmiast hamował i zawracał, ale ten go ubiegł

- Wybacz, że się nie zatrzymamy – mruknął – Ale trochę nam się spieszy.

Wpadli na peron 9 i ¾. Potrącając ludzi kierowali się do pociągu. Zdążyli w ostatniej chwili.

- Piszcie często! – wołała pani Weasley.

- Nie roznieście szkoły w drzazgi! – śmiali się bliźniacy.

Harry zobaczył go w momencie, gdy Lupin uścisnąwszy mu dłoń podszedł do Ginny. Na peronie, w tłumie spieszących się ludzi, nieruchomy jak posąg stał ogromny czarny pies. Uszy miał postawione na sztorc, oczy patrzyły na chłopca ze smutkiem i powagą. Poruszał się lekko jedynie ogon.

- Syriusz – szepnął jak w transie Harry.

Pies przekrzywił lekko łeb, jakby go słuchał…

- Pospiesz się, bo zamykają drzwi! – Ron pociągnął go za rękaw.

- Syriusz – powtórzył.

Pies postąpił mały krok do przodu...

- Co? – Ron spojrzał na niego ze zdumieniem – O czym ty mówisz?

Harry zerknął na niego.

- Nie widzisz?! – spytał z ożywieniem i ze zniecierpliwieniem– Jest tam!

Odwrócił się i wskazał ręką. Lupin usłyszał te słowa i poderwał gwałtownie głowę.Ale widok zasłoniła im gromada czarodziejów. Kiedy przeszli, miejsce na peronie było puste.

W tym momencie pociąg ruszył.

- Co tam widziałeś?! – spytała Hermiona, gdy przepychali się przez zatłoczony korytarz.

- Widziałem ducha Syriusza!

- Gadasz! – przyglądali mu się z niedowierzaniem.

- Stał na peronie a ludzie go nie widzieli – mówił gorączkowo Harry – Przyszedł jako wielki czarny pies! Pożegnał się ze mną.

Hermiona, Ginny i Ron spojrzeli po sobie.

- Nie wierzycie mi? – spytał.

- Wierzymy – powiedziała szybko Ginny – Ale po co on…

- Po co się pojawił? – wpadł jej w słowo – Nie wiem. Może chciał mi przekazać, że wciąż nade mną czuwa. Tak jak to robił podczas wakacji.

- Przysyłając ci Daniela? – Hermiona odgadła jego tok rozumowania – To możliwe.

- Kurczę! – Ron był niezadowolony – Że też to mnie nigdy nic takiego nie przytrafia!

- Mnie się zdaje, że Daniel chyba pojawi się już niedługo z powrotem – wtrąciła Hermiona z uśmiechem. Ron spojrzał na nią, spochmurniał na widok jej miny i zgrzytnął zębami. Taki sam wyraz twarzy miała jego siostra – A to był zwiastun jego rychłego powrotu.

- Tak myślisz? – spytał Harry z ożywieniem.

- Pożyjemy, zobaczymy – mruknął ponuro Ron.

Hermiona zachichotała.

- Idę do wagonu prefektów – oznajmiła – Przy okazji sprawdzę czy Malfoy’owi zeszły siniaczki.

Ron patrzył za nią jak odchodzi z wyrazem niezdecydowania na twarzy.

- To ja też idę – powiedział nagle – Zobaczę, kto mnie zastąpił.

I pobiegł szybko za nią.

Harry i Ginny długo szukali dla siebie miejsca. A potem usłyszeli krzyk i ponad głowami tłoczących się uczniów zobaczyli machających do nich Neville’a Longbottoma i Lunę Lovegood.

- Chodźcie tutaj! – wołała Luna – Ten przedział jest całkiem pusty już od godziny! A przynajmniej… – dodała z ironią – …moja obecność w nim gwarantuje, że taki pozostał.

- Cześć! –cieszył się Neville – co słychać?!

- Po staremu – odpowiedział Harry – A u was?

- W porządku – zabrał głos Neville – Tylko przez całe wakacje miałem szlaban od babci.

- Za wyprawę do Departamentu Tajemnic? – zgadła Ginny.

- No. Nawet nie próbujcie sobie wyobrazić jak bardzo była zła i głośno krzyczała. A kiedy już utrwaliłem się w przekonaniu, że jestem niewdzięcznym wnukiem narażającym ją na stresy, to przyszła do mnie i powiedziała, że jest ze mnie dumna i cieszy ją moja odwaga.

- To chyba dobrze?

- Tak, ale mogła mi to powiedzieć wcześniej, a nie w ostatni dzień wakacji. Dostałem też nową różdżkę!

- Mój tata też był zły – wpadła mu w słowo Luna – Ale zaczęłam przekonywać go, że udział córki redaktora gazety w tak emocjonujących wydarzeniach zwiększy tylko nakład pisma. Więc nie powinien mnie karać, bo to wzburzy czytelników.

- I uwierzył?

- Tak – mruknęła – Tydzień temu. A do tej pory musiałam zbierać dla Quibler’a wszystkie materiały. Nie miałam ani chwili dla siebie. Kazali zrobić mi cykl reportaży o duchach.

- Z tego co wiemy, ty Harry miałeś z nimi ostatnio dość dużo do czynienia – zaśmiał się Neville.

Harry jęknął.

- Nie przypominajcie mi tylko o Pokątnej!

- Dlaczego? Przysporzyłeś sobie tylko poularności!

- Nie powiedziałabym – drzwi od przedziału otworzyły się i pojawiła się w nich grupka Gryfonów, Krukonów i Puchonów. Na czele stała Susan Bones z marsową miną – Nie wszyscy uznali to za zabawne. Pewien członek mojej rodziny kazał ci podziękować, Potter za niezwykły zwrot w jego karierze.

- Eeee… - bąknął Harry – Ale ja nie chciałem! Nie wiedziałem, że…

- Oj, dobra, nie tłumacz się! – przerwał mu Ernie McMillian – Przecież wszyscy wiedzą, że to nie była twoja wina. A poza tym jej ciotka i tak była do niczego. Nie nadawała się na stołek Ministra Magii. Prędzej czy później i tak by ją wywalili. Każdy ci to powie Susan!

Susan poczerwieniała i otworzyła usta, by mu się odciąć, ale nie dane było jej dojść do głosu.

- A właściwie to przyszliśmy do ciebie z pewnym pytaniem – z gromadki wysunął się Seamus Finigan – Kiedy GD ma swoje pierwsze posiedzenie?

- GD? – zdziwił się Harry – Ale ja nie zamierzam go reaktywować!

- CO?!!!

- A powinienem? – spytał niepewnie widząć ich reakcję. Byli oburzeni i wściekli.

- Jasne! – wrzeszczały Lavender i bliźniaczki Patil.

- To było coś wspaniałego! – wtórowali im Neville, Luna i Ginny.

- Nie możesz tego zaprzestać! – dołączyła reszta.

- Ale Gwardia jest już nam niepotrzebna – bronił się słabo. Kątem oka zauważył, że koło drzwi przedziału pojawili się Hermiona i Ron. Ze zdziwieniem patrzyli na małe zgromadzenie. Na piersi Rona znów widniała odznaka prefekta. Pomyślał, że Dumbledore nie mianując nikogo nowego, postanowił widocznie dać mu jeszcze jedną szansę – Umbridge już zabrakło i…

- A ty to robiłeś tylko pod Umbridge? – oburzył się Justyn Finch- Fletchey.

- Eee…no nie, nie tylko, ale…

- To, w czym problem? – spytała sucho Hermiona.

- Ja tylko… A właściwie to, czemu tak szybko wróciliście? Myślałem, że mieliście spotkać się w wagonie prefektów.

- No, mielismy – przyznał Ron – Tylko, że nikogo tam nie zastaliśmy.

- O kurczę! – jęknęła Ginny – Zapomniałam!

- No dobrze, to ty. Ale reszta? – Hermiona spojrzała pytająco na prefektów Puchonów i Krukonów.

- Mieliśmy coś innego do roboty – wzruszył ramionami Anthony Goldstein.

Nie zdążyła nawet zapytać ich o plany, kiedy rozległ się jakiś hałas, krzyki i zielone błyski zaklęć. Jednocześnie usłyszeli tupot nóg i ktoś przebiegł koło ich przedziału. Usłyszeli też niezwykłe nawoływania:

- Bić, zabić, poćwiartować!

- Co to? – spytała niespokojnie Hermiona. Prefekci stracili rezon.

- Nic takiego – mruknęła pospiesznie Hanna Abort – Nie przejmuj się tym. Usiądź sobie i odpocznij i…

- Co się tam dzieje? – spytała Hermiona z błyskiem w oczach.

- Mówię, że nic! Nie musisz zawracać sobie tym głowy!

- Ale…

- Harry, to jak z Gwardią? – Justin próbował zmienic temat – Podjąłeś już decyzję.

- Kiedy nauczyciele się nie zgodzą! – protestował.

- Dlaczego? – zdziwił się Ron – Nazwiemy to kółkiem korepetytorskim, przyjmiemy jeszcze kilka osób i nie będziemy się wychylać. Dumbledore zarejestruje Gwardię bez wahania. On cię lubi.

- No, dobrze… - Harry prawie się już złamał - A co z Brygadą Inkwizycyjną? Snape na pewno stanie po ich stronie. Będą nam przeszkadzać!

- Nie będą – oznajmił spokojnie Zachariasz Smith – Już się tym zajęliśmy?

- Jak? – spytała podejrzliwie Hermiona.

Gwardia Dumbledore’a wymieniła między sobą ostrzegawcze spojrzenia. Nikt się nie wyrywał do odpowiedzi.

- Jak?! – powtórzyła Hermiona z naciskiem.

- Ałłłłaaaa!!! Ałłłaaaa!!! Nie bij! – rozległo się płaczliwe gdzieś na korytarzu – Już więcej nie będę!! Przyrzekam!!!

- Czy mnie się zdaje, czy to był głos jednego ze Ślizgonów? – Hermiona była wściekła – na przykład tego, który należał kiedyś do Inkwizycji? Czy to przypadek?

- Dobra, Harry, podejmuj decyzję – zarządził Seamus, podczas gdy dziewczyna ruszyła na samotną misję ratunkową. Teraz odgłosy zaklęć były słyszalne już w całym pociągu. Jak również drwiące okrzyki siódmoklasistów: „Malfoy zabarykadował się w kiblu, he he!!!”

- Ale czy myślicie, że ten pomysł z kółkiem samopomocy przejdzie? – spytał.

- Pewnie! – zapewniła go Hanna Abott – Słyszałam, że nowy nauczyciel obrony przed czarną magią wręcz żąda takich inicjatyw od uczniów.

- Serio? A kto jest nowym nauczycielem? – chciał wiedzieć Ron.

- A, nie wiem. Chyba jakiś Auror.

- To nie jakiś tam, Auror, ty oślico! – wtrąciła się milcząca dotąd Susan Bones – On jest z samego Avalonu! A nazywa się Igor Szagajew.

Ginny zbladła i wypuściła klatkę ze Świstoświnką z rąk.

- Naprawdę? – Na jej twarzy pojawił się niezwykły blask.

- O, nie! – jęknęli rozdzierająco Harry i Ron.

- Znacie go? – zdziwił się Neville – Skąd?

- Mieliśmy przyjemność spotkać się z nim w dość specyficznych okolicznościach - rozległ się głos Hermiony i pojawiła się przed nimi w podartej i brudnej szacie – Dwa dni temu, na Pokątnej.

Rzuciła Harry’emu i Ronowi ostrzegawcze spojrzenie. Mówiło ono, żeby przypadkiem nie wyrwali się z niczym na temat Zakonu Feniksa. Harry także postanowił jak najszybciej zmienić kierunek rozmowy. Wyjął z kieszeni kartkę i długopis.

- No to wpisujcie się – westchnął – Gwardia Dumbkledore’a wraca do łask.

- Yahuuu!!! – ucieszył się Ron i umieścił się jako pierwszego na liście członków Gwardii.

- Jak akcja ratunkowa? – zadrwił Dean Thomas lustrując bacznie wygląd Hermiony – Coś nie poszło?

- Można wiedzieć, po co to robicie? – spytała ostro.

- To proste - pospieszył z odpowiedzią Colin Creevey – To nędzne psy, zdrajcy i sprzedawczyki. Zasługują sobie na to, co ich właśnie spotyka. Od tej pory każdy, kto trafi do Slytherin, gorzko tego pożałuje.

- Naprawdę? – zmartwił się przechodzący obok pierwszoroczniak?

- Nie przejmuj sie – wtrącił Harry – Zawsze możesz przecież poprosić Tiarę, żeby przydzieliła cię gdzie indziej.

- To tak można? – W głosie malca pojawiła się nadzieja.

- Pewnie! Przecież to twój wybór!

- Nie dawaj mu takich rad! – zdenerwował się Ron, podczas gdy malec odbiegł korytarzem krzycząc: „Stan! Ty wiesz, czego się właśnie dowiedziałem?!” – Bo się okaże, że ta cała horda smarkaczy przylezie do Gryffindoru!

- Dziwisz im się? – mruknęła Hermiona, gdy odgłosy wymierzania kary nie milkły ani na chwilę. Nie minęlo nawet pięć minut, gdy rozległ się huk zaklęcia i cały pociąg gwałtownie się zakołysał

- EJ!!! CO SIĘ TAM DZIEJE?!!!

To był maszynista. Odgłosy walki natychmiast ucichły, a koło ich przedziały przebiegło hurmem kilka postaci. Harry wyjrzał na korytarz i zobaczył jak czarownica roznosząca napoje i słodycze podnosi się klnąc z podłogi.

- Wam się chyba do reszty w głowach poprzewracało!! – wrzasnęła zdenerwowana. Harry wzruszył ramionami i usiadł na swoim miejscu. Ponownie wziął listę członków GD do ręki.

- Idę powiedzieć reszcie o reaktywacji grupy – zawołała ucieszona Katie Bell i wybiegła.

Lista zapełniła się bardzo szybko. Zdecydował się nawet Zachariasz Smith.

- Mogę? – burknął.

- Jeśli musisz – zripostował Ron – Ale jak nas znowu zwyciężysz w tym roku w Qiudditcha, to…

- Co ja poradzę, że wasza drużyna to same ciamajdy – wzruszył ramionami tamten. Sekundę potem Harry powstrzymywał ich od bójki.

- Przestańcie!! – wrzasnął przytrzymująć Rona za szatę na plecach

- Ale on... – zaczął z wściekłością Ron.

- Nieważne – przerwał mu ostro – Jesteście w jednej grupie – mówił nie zwracająć uwagi na to, że obaj otwierają usta, żeby coś powiedzieć – A ta grupa to Gwardia Dumbledore'a! Ja jestem jej kapitanem i musicie mnie słuchać!

- Ale...

- Wpisaliście się na listę! Nie ma żadnego „ale”! Tak samo jak od teraz nie ma Gryfonów, Puchonów i Krukonów! Jest tylko Gwardia! Lojalna wobec siebie, trzymająca się razem i nie pamiętająca o dzielących jej członków różnicach! Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego!Zrozumiano?!

Obaj milczeli.

- Zrozumiano? – spytał z naciskiem – Inaczej wywalę obydwu!

Westchnęłi ciężko.

- Zrozumiano – burknęłi naburmuszeni.

- Świetnie – ucieszył się Harry – To teraz podajcie sobie ręce na znak zgody.

- Nie za dużo od nich wymagasz? – spytała uprzejmie Ginny.

Ku zdziwieniu lidera Gwardii, na listę wpisało się całe mnóstwo osób. Także tych, które przedtem nie miały z GD nic wspólnego.

- Słuchajcie – zaczął Harry z wahaniem – nie sądzicie, że ponad stu członków to trochę za dużo? Ja nie dam rady!

- Pomożemy ci – nie przejęła się Hermiona.

- Tak? – spytał smętnie – No dobrze.

Jednocześnie eliminował co poniektóre osoby.

- Może poczekaj najpierw na swoją pierwszą lekcję, co? – mruknął do jakiegoś pierwszoroczniaka.

Ale nadszedł moment, kiedy Harry sam zwątpił, czy uda mu się utrzymać jedność Gwardii. Stanęła przed nim para Ślizgonów. Dziewczyna z czwartej klasy i chłopak z szóstej.

- Wy też chcecie? – spytał zaskoczony.

Kiwnęłi głowami.

- Ale.., ale wy przecież... – zaczął nieskładnie.

- Jesteśmy Ślizgonami, tak? – spytała drwiąco dziewczyna – No i co z tego? Sama słyszałam jak mówiłeś, że twoja grupa stanowi jedność! I nieważne jest, kto, z jakiego domu pochodzi!

- A poza tym my nie należeliśmy do Brygady Inkwizycyjnej – wtrącił chłopak – Umbridge nie udało się nas w to wrobić.

Harry usilnie zastanawiał się, co ma z tym fantem zrobić. A pozostali członkowie jego ‘kółka korepetytorskiego” czekali w napięciu na jego decyzję. W pewnym momencie usłyszał jak Hermiona mruczy pod nosem coś, co jak mniemał było cytatami z jej słynnego manifestu.

- OK – zgodził się.

- CO?!! – wrzasnął któryś z Krukonów – Czy to znaczy, że nie będziemy już mogli spuścić im manta?!!

- Na to wygląda – kiwnął głową Harry.

- Ale to Ślizgoni!

- I członkowie GD – zripostował.

- To ja się chyba wypiszę – powiedział ktoś z goryczą.

- Tylko nikomu nie gadajcie, że GD nie spuszcza łomotu swoim członkom – zagroził Zachariasz niezwykle z siebie zadowolonej dwójce przedstawicieli Slytherinu – Bo zaraz zlecą się tutaj wasi przyjaciele. A jak Potter ich wszystkich przyjmie, to chyba będę płakał.

- Własnie – przyświadczył Ernie – I z kim ja się będę wtedy lał, na przerwach, jeśli cała szkoła stanie się stowarzyszeniem?

- HEJ!!! – ryknął nagle Ron – HEJ!!! CHANG!!!

Przechodząca korytarzem Cho Chang zatrzymała się, zerknęła na towarzystwo tłoczące się w przedziale i zbladła. Zrobiła ruch jakby chciała uciec. Ale Ron chwycił ją mocno za rękę i prawie siłą usadził na siedzeniu.

- Własnie reaktywuje się Gwardia. Masz ochotę przystąpić? – spytał ze złośliwym uśmieszkiem.

Cho spojrzała niepewnie na Harry’ego, który wpatrywał się zamyślony w listę członków. Jego długopis zawisł wyczekująco nad kartką.

- Ja...- zająknęła się.

- Tak czy nie? – spytał niecierpliwie Harry.

- Eee... nie wiem.

Spojrzał na nią obojętnie.

- To się dowiedz – powiedział raczej nieżyczliwie – Bo nie będę tu sterczał cały dzień i czekał na twoją decyzję.

Cho podskoczyła.

- Eee... To ja ci dam znać później – powiedziała nerwowo, zerwała się z miejsca i wyszła.

- Czyli nigdy! – zarechotał Ron na tyle głośno, że nie mogła go nie usłyszeć.

- Hej, Chang! – z przedziału wychyliła się teraz Hermiona – A nie zapomnij pozdrowić ode mnie Marietty!

Wszyscy wybuchli śmiechem.

- Marietta spędziła całe lato w Świętym Mungu – powiedziała Luna – Ale jej zafundowałaś wakacje!

- A zeszły jej te pryszcze?

- Częściowo.

- Szkoda – mruknęła Hermiona.

- Harry… - Neville pociągnął go za rękaw – A co to jest?

Rzucił okiem na to, co wskazywał Longbottom.

- Stary album zdjęciowy. Chcesz zobaczyć?

Pochylili się nad fotografiami. Luna łypnęła tylko obojętnie okiem i odwróciła się do Hermiony i Rona.

- Widzisz? – pokazywał przyjacielowi Harry – To Hogwart sprzed kilkunastu lat. Młodsi Dumbledore, Hagrid, profesor McGonnagal…

- Nic się nie zmienili!

- Prawda? – przyznał mu rację – A to mój tata – powiedział z dumą..

- Kurczę! Jesteście podobni do siebie jak dwie krople wody! Tylko oczy…

- …mam po mamie – dokończył – Wiem, wszyscy mi to mówią. A to moi dziadkowie.

Ukazała się piękna twarz słynnej uzdrowicielki Joanny Porter i surowe, dumne oblicze Johna Pottera.

- Ale masz fajny album! – Wyrwało się Neville’owi z zazdrością – Hej! To moja mama!

Na fotografii uwieczniona została młoda Alice Longbottom. Roześmiana, szczęśliwa i tryskająca energią machała do nich radośnie. Była zupełnie inna od tej chorej kobiety, dla której Szpital Świętego Munga stał się na zawsze domem.

- Chciałbym ją jeszcze taką spotkać – powiedział zdławionym głosem.

- Spotkasz – powiedział cicho Harry i zostawił go samego z albumem.

Kiedy pociąg stanął na stacji w Hogsmeade, pierwszym, co usłyszeli, był tubalny krzyk Hagrida.

- Pirszoroczni do mnie! – wołał – Pirszoroczni do mnie!

I tak jak rano nie było już śladu po pięknej letniej pogodzie, tak i teraz niebo było pochmurne i groźne. Tylko, że nawałnica znacznie się wzmogła. Najmłodsi uczniowie kuląc się z zimna, gromadzili się przy Hagridzie.

- Cześć Hagrid! – zawołał Ron przekrzykując wycie wiatru.

- Cześć dzieciaki! – pomachał do nich ręką – Jak tam podróż? Udała się? Na brodę Merlina?

Osłupiały wzrok gajowego Hogwartu spoczaął za plecami trójki przyjaciół. Z pociągu wyłoniła się ostrożnie grupka Ślizgonów. Trzymali w pogotowiu różdżki i rozglądali się czujnie dookoła. Ich pożałowania godny wygląd wskazywał na to, że weszli w zbyt bliski kontakt z zaklęciami.

- Malfoy! Czyżbyś komuś podpadł?! – zarechotał złośliwie olbrzym – Coś nie masz ostanio szczęścia. Tym razem też zwalisz wszystko na ducha? – Hagrid nawiązał do wydarzeń na Pokątnej.

Draco Malfoy spojrzał na niego spode łba, mruknął coś pod nosem i zmył się im sprzed oczu.

- Miło cię z nowu widzieć, Hagridzie – powiedział uprzejmie Harry – I dzięki za prezent.

- Drobiazg – uśmiechnął się gajowy widząć jak chłopak ostrożnie prowadzi motor przez błoto i wichurę. Mimo pogody wielu uczniów zatrzymywało się, żeby rzucić okiem na lśniący pojazd –I tak już dawno ci się należał. Nie było problemów z zabraniem go?

- Absolutnie żadnych – wtrącił Ron – No, może poza tym, że w Zakonie Feniksa wyrobilismy sobie oipinię awanturników. Ale kto by się tym przejmował?

Roześmieli się. Hagrid ukrył twarz w kapturze, gdy wiatr uderzył z nową siłą. Kilka pierwszorocznych dziewcząt aż się zatoczyło pod jego podmuchu.

- Przepłyniesz łodzią? – spytała Hermiona patrząć niespokojnie na rozhuśtane fale jeziora. Hagrid podązył za jej wzrokiem.

- Ano trzeba – powiedział bez entuzjazmu – Tradycji musi stać się zadość. Chociaż...,szczerze mówiąc... – dodał po chwili – …czasami mam jej dość.

- Może darujemy ją sobie w tym roku? – spytał z nadzieją mały chłopiec, którego Harry spotkał już w pociągu – niedawno przechodziłem zapalenie płuc.

- McGonnagal może nie być zadowolona – mruknął z wahaniem Hagrid.

- Moje zdrowie tym bardziej – mruknął chłopiec.

- Zimno! – narzekali malcy.

- I mokro! – dodała jakaś dziewczynka.

- Mam chorobę morską! – jęczała druga, zielona na twarzy.

Hagrid patrzył niezdecydowany na jezioro.

- Zostawmy go – szepnęła Hermiona do przyjaciół – Zanim on wreszcie podejmie decyzję, może minąc trochę czasu.

Wielka Sala wydała się teraz Harry’emu najcieplejszym miejscem na ziemi. Dobrze było ogrzać się w murach Hogwartu i wypić przygotowany zawczasu eliksir rozgrzewający. Stół nauczycielski był już zapełniony. Tylko woźny Filch tam nie siedział. Spotkali go w holu, gdzie głaszcząc swoją kotkę, przyglądał się ze złością motocyklowi Harry’emu.

- Czego to oni jeszcze nie wymyślą, żeby obrzydzić mi pracę? – warknął pod nosem.

Profesor Dumbledore ubrany w odświętną fioletową szatę rozmawiał o czymś żywo ze Snape’m. Mistrz eliksirów zdawał się być z czegoś niezadowolony. Po jego lewej stronie siedział młody Igor Szagajew w szacie Aurorów z Avalonu. Na jego widok Ginny cała się rozpromieniła. Uśmiech zakwitł i na twarzy Hermiony. Oczy pozostałych dziewcząt z Hogwartu także nie odrywały się od nauczyciela od obrony przed czarną magią. On jednak jakby zdawał się tego nie widzieć. Pociągnął za rękaw Snape’a i powiedział coś do niego przyciszonym głosem. Snape zmarszczył brwi.

- To on? – spytał sceptycznie Dean Thomas. W jego głosie, gdy patrzył na zachwyconą nowym profesorem Ginny pobrzmiewała zazdrość – Ten nowy?

- Niestety – mruknął Ron rzucając krótkie spojrzenie na siostrę.

Dean cmoknął z pogardą.

- Wygląda jakby go zabrali prosto z planu filmowego.

- Jak anioł – westchnęła Lavender. I obie z Parvati zachichotały.

- I on ma nas uczć obrony przed czarną magią? – spytał sceptycznie Neville.

- Jakoś nie widzę go w tej roli? – skrzywił się Colin.

- Uważajcie – zaczęła Hermiona – W Avalonie szkolą się sami najlepsi. Nie lekceważcie go.

Uczniowie zebrani w Wielkiej Sali musieli jeszcze długo czekać, zanim Hagrid raczył się wreszcie zjawić ze swoimim podopiecznymi. Ich nieszczęśliwe miny i mokre ubrania mówiły, ze jednak tradycji stało się zadość. Tiara Przydziału już na nich czekała.

- Stan – Harry usłyszał szept jednego z malców – Pamiętasz, co mówił ten czarny chłopak w pociągu? To stosuj się do wskazówek.

Ron na widok długiego szpaleru oczekujących mocno się przeraził.

- Jestem głodny! – powiedział dosyć głośno – Tiara chyba może sobie poczekać, nie?

- A twój żołądek nie może? – spytała Hermiona.

Ron rzucił jej kose spojrzenie i pominął jej wypowiedź milczenie. Może i tego dnia Tiara śpiewała ładny wiersz. Harry jednak już tego nie słyszał. Pieśń została całkowicie zagłuszona przez uczniów.

- Jeść! – darli się Gryfoni z Ronem na czele.

- Boli!! – krzyczeli Ślizgoni potraktowani zaklęciami w pociągu.

- Zimno!! – płakali pierwszoroczniacy.

- Cisza! – wołała profesor McGonnagal.

- Sama bądź cicho! – dobiegło z kąta, w którym siedział Malfoy.

Wybór nareszcie się zaczął. Harry nie zwracał na niego uwagi, dopóki coś mu zaczęło nie pasować.

- Słuchajcie... – zaczął z wahaniem, gdy Sara O’Neil zerwała się ze stołka – Czy mi się zdaje, czy rzeczywiście jeszcze nikt nie trafił do Slytherinu?

- Twoje spostrzeżenie jest całkiem trafne – powiedział podlatując do nich Bezgłowy Nick – Bronią się przed tym jak mogą.

Harry zauważył zdziwienie malujące się na twarzach nauczycieli i ponurą zadumę u Snape’a.

- Za to u nas zrobiło się tłoczno – mruknął Ron wskazując na przepełniony stół Gryffindoru – Ej, mały, posuń się trochę!

Tiara musiała się jednak w końcu zbuntować i odmówic prośbom małych uczniów. Pierwszy chłopiec, który trafił do Slytherinu, powlókł się w stronę Ślizgonów jak na ścięcie.

- Nie martw się – dało się słyszeć Zachariasza Smitha – Na pierwszorocznych Gwardia nie będzie się mściła!

Chłopiec uśmiechnął się blado.

- Jest tylko fala! – dokończył Smith.

- Drodzy uczniowie... – zaczął Dumbledore, gdy Eliana Zimmerman biegła w podskokach do stołu Ravenclawu – Chciałbym dzisiaj...

- Jeść!!! – ryknęła już cała sala.

- Przecież nie umrzecie z głodu! – rozgniewała się profesor McGonnagal, ale machnęła różdżką i przed Hogwartczykami pojawiły się potrawy.

- Cudownie! – jęknął rozanielony Neville.

- Super – mruknął Ron przysuwająć do siebie wszystko, co było w jego zasięgu.

- Nareszcie! – westchnęła Katie Bell – Zawodnik Quidditcha musi dobrze zjeść. Harry, słyszałam, że zostałeś naszym kapitanem. Gratulacje!

- Dzięki.

- Masz już kogoś na oku do drużyny?

- Mnie – wtrącił Ron.

- I mnie – dodała Ginny.

- No, to zostało jeszcze troje – podsumowała Katie.

- Ja się zastanawiałem – zaczął Neville. Wielu wytrzeszczyło na niego oczy i parsknęło śmiechem. Harry zadławił się udkiem kurczaka i Ron musiał długo walić go po plecach, zanim mu przeszło – Ale babcia mi to wyperswadowała. Powiedziała, że oczywiście mogę sobie być plamą na honorze rodziny, ale ona wolałaby, żeby nie.

- Twoja babcia ma na szczęście trzeżwą ocenę rzeczywistości – mruknęła pod nosem Lavender.

Pół godziny później Dumbledore wstał.

- Mając nadzieję, że wszyscy się już najedli i napili, i że nikt nie będzie już krzyczeć „jeść”, „zimno”, czy co wy tam jeszcze wymyślicie, chciałbym powiedzieć choć kilka słów.

- Spać – mruknął Ron, ale Hermiona szturchnęła go ostrzegawczo łokciem pod żebro.

- Cieszę się, że mogę was znowu zobaczyć – kontynuował dyrektor – Witam także pierwszorocznych, a także i tych, których dane mi było spotkać kilka razy podczas tego długiego lata, a których zapamiętam na całe życie, bo dali mi tak w kość, że poważnie zacząłem się zastanawiać nad kontynuacją mojej misji nauczyciela – spojrzał z humorem na Harry’ego, Hermionę i Weasley’ów – Czasami dochodzę do wniosku, że robię się na to zbyt stary, a Lord Voldemort sprawia mi już mniej kłopotów.

Cała szkoła wpatrywała się w dyrektora z zaciekawieniem, a Minerwa McGonnagal odchrząknęła znacząco.

- Ach, byłbym zapomniał! Wracając do Sami – Wiecie – Kogo, to w tym roku swą pomoc zaoferowali nam Aurorzy z Avalonu. Objęli straż nad szkołą oraz wokół Hogsmeade. Daremnie próbowałem tłumaczyć im, że Hogwart poradzi sobie sam, ale cóż, uparli się. Co wcale nie znaczy… – dodał szybko spoglądając w kierunku młodego Igora – …że pan Szagajew jest niepożądanym gościem. Tego roku objął on posadę nauczyciela obrony przed czarną magią.

Igor Szagajew wstał, odrzucił do tyłu czarny płaszcz i złożył prawdziwie dworski ukłon zamiatając kapeluszem z fantazyjnymi piórami podłogę. Dziewczęta wstrzymały oddech. Ron zgrzytnął zębami.

- Mnie także cieszy perspektywa pracy z wami – uśmiechnął się młody Wybraniec Avalonu – Tym bardziej, ze zaczyna się ona tak wcześnie. Już jutro zapraszam szóstą klasę na błonia. Co prawda według planu lekcja rozpoczyna się o 9.00, ale pomyślałem sobie, że godzina piąta też się nada.

- Piąta rano? – spytał oszołomiony Neville.

- Za późno? – zdziwił się Szagajew – Mała rozgrzewka o świcie działa cuda. A że zapowiadano na ten tydzień cudowną pogodę…

Sceptyczne spojrzenia całej szkoły skierowały się na szalejącą za oknem nawałnicę.

- …pomyślałem sobie, że odrobina ruchu na świeżym powietrzu wam nie zaszkodzi. Postanowiłem także odejść od tradycyjnych metod nauczania. Dla Wybrańców Avalonu prawdziwy czarodziej to ten, któremu, gdy w kluczowej chwili zabraknie różdżki, potrafi sobie poradzić doskonale także i bez niej.

Szagajew przerwał na chwilę. W Wielkiej Sali panowała cisza jak makiem zasiał.

- Nauczę was bronić się przed czarną magią bez pomocy magii. Ale najpierw…- zawiesił głos a wszyscy czekali w napięciu – Najpierw przyda wam się odrobina zaprawy. Myślę, że pięciogodzinne biegi wokół jeziora wystarczą, żebyście nabrali wytrzymałości.

Uczniowie wlepili w niego osłupiały wzrok. Za oknem wył wściekle wiatr i huczały fale jeziora i szalała nawałnica. I oni mieli w takich warunkach biegać?!

Przenieśli pytający wzrok na swojego dyrektora.

- Eee…, no tak – odchrząknął Dumblerdore – Dziękuję Szagajew, że przedstawiłeś nam swój pogląd na tę sprawę. A teraz chciałbym…

Jednak przy stole Gryffindoru nikt go nie słuchał. Trwały gorączkowe szep6ty i Gryfoni roztrząsali ową czarowną wizję, jaką przed chwilą roztoczył przed nimi nowy nauczyciel.

- On chyba zwariował! - szeptał ze zgrozą Neville – Pięć godzin biegania?! Ja nie dam rady!

- Ja mogę biegać, czemu nie – wzruszyła ramionami Katie Bell – Komuś na barana.

- Jak to dobrze, że uzyskałem zbyt niski wynik suma z obrony – mruknął ktoś – Przynajmniej mnie ten szaleniec nie będzie dręczył.

- Będzie – zabrała głos Luna Lovegood nagle pojawiając sie tuż przy nich – Słyszałam, że on bierze w tym roku pod kuratelę wszystkich. A zwłaszcza elitarną Gwardię Dumbledore'a.

- Elitarną? - bąknął Harry.

- Przynajmniej on tak ją nazwał. Ma dla nas coś ekstra.

- Jeszcze więcej godzin treningów – prorokował ponuro Seamus – Chyba sie wypiszę.

- Ale to jest chore! - zaprotestowała rozpaczliwie Lavender Brown – Jeśli w przyszłosci zdarzy mi się stanąć przed Śmierciożercą albo Sami – Wiecie – Kim, to co mi przyjdzie po umiejętności pięciogodzinnego biegania od świtu?!

- Przynajmniej będziesz miała pewność, że on pierwszy zmęczy się pogonią – zażartował Harry.

Dziewczętom chyba przeszedł już zachwyt do nowego nauczyciela. Poza jednym wyjątkiem.

- Nie, no, słowo daję, że moja siostra to idiotka! - jęczał Ron, podczas gdy Ginny jak lwica broniła zażarcie kontrowersyjnych metod nauczania nowego profesora – Już chyba bym wolał, żeby ten cały Black pojawił sie tu jak najprędzej. Już nie mam nic przeciwko niemu, polubiłem go! Niech on się zajmie Ginny! A jakoś to przeżyję!

Westchnął ciężko i wzniósł błagalnie oczy ku niebu.

- Black! - jęknął dramatycznie – Daj nam jakiś znak, że wciąż jeszcze o nas pamiętasz i postanawiasz zjawić sie tu jak najprędzej, zanim zabiję swoją siostrę za ten wstyd, który mi przynosi!

- Kretyn – mruknęła z niesmakiem Ginny.

W tej samej chwili na głowę Harry'ego spadła biała koperta. Ogromna brązowa sowa wyleciała z łopotem skrzydeł za okno.

- Tak szybko? - zdziwił się i ucieszył Ron.

Harry rozerwał kopertę, rozwinął kartkę i poznał pismo Daniela. Zaczął czytać na głos.



„ Drogi Harry!

Jak juz zapewne się domyślasz wymknęliśmy sie z rąk tych policjantów. Spowolniałem ucieczkę jak tylko mogłem, ale na próżno. Miałem jeszcze nadzieję, gdy dopadł nas rozwścieczony Dorian Balindaroch, potem Szef Wydziału Aurorów, następnie nowy Minister Magii, a w końcu ciocia Bellatrix i sam Voldemort. Ale kiedy – w ostatecznym rozrachunku – mój dziadek nie został ani dogoniony, złapany, aresztowany, związany, uwięziony w lochach, poddany torturom, zraniony, potraktowany Avadą Kedavrą ani nie poległ bohatersko na polu bitwy w inny sposób – niepotrzebne skreślić – moja nadzieja zgasła. Mama mówi, że mój Wielki Dzień Wyrwania Się Spod Skrzydeł Tego Starego Złodzieja widocznie jeszcze nie nadszedł.

Odwieźliśmy Cathy do Paryża. Tam odzyskała dowództwo nad swoim gangiem, spłaciła francuską mafię, naraziła sie sycylijskiej, zapożyczyła u arabskiej, ubiła interes z rosyjską i sprzymierzyła się z turecką. Okradła wreszcie burmistrza Paryża, wpadła w obławę policyjną, uciekła po trzech godzinach z naszą pomocą i niechcący prawie puściła z dymem Beauxbatons. Wcale nie ucieszyli sie, że ja tam widzą. Madame Maxime płakała cały wieczór.

Teraz siedzę i szczękam zębami na biegunie polarnym. Za towarzystwo mam piekielne zimno, krę lodową, wycie wiatru i stado wkurzających pingwinów. Jestem już po trzeciej nieudanej próbie ucieczki i awanturze z dziadkiem. Zapowiedział, że jeszcze jeden taki incydent a pozbędzie sie Stworka. Zapewniłem go solennie, ze podobna próba nie będzie miała już miejsca, bo mi sie powiedzie. Ponadto podsłuchałem jak zwierzał sie mamie, że za tydzień zrobi wielki skok w Buenos Aires. A co mi szkodzi odnowić kontakty z Alhatellem i spółką, powiadomić ich we włąsciwym czasie i niech wsadzą dziadka na pięć lat. Chciałem jeszcze zainkasoweać za ten czyn trzydzieści galeonów, ale Stworek powiedział mi, że dziadek nie wybaczyłby mi już tego do końca życia. No, ale jak sie uda, to będę miał święty spokój i przybędę do Hogwartu tak szybko jak tylko się da. A zatem czekajcie na mnie i przygotujcie się na moje przybycie.

Do szybkiego zobaaczenia:

Daniel Black



(TU KOŃCZY SIĘ HARRY POTTER I TRZECI CZARODZIEJ, ALE SKORO CHCIELIŚCIE DALEJ, NO TO PISZĘ)

- Grzeczny chłopiec – westchnął dziękczynnie Ron – A czy on by nie mógł wkopać tego dziadka trochę szybciej?

- nie przesadzaj – Harry schował list do koperty – już i tak stara się jak może. Nie wymagaj od niego za wiele!

- mnie to się wydaje jakieś takie nieludzkie – powiedziała Hermiona, gdy wstali od stołu i skierowali się w stronę dormitorium.

- mnie też – przyznał po chwili namysłu Ron – ale co innego…Ginny! – krzyknął ostro.

Jego siostra zastygła w pół kroku kierowanego właśnie w stronę młodego Igora Szagajewa.

- co? – spytała niewinnie.

- do pokoju! – warknął.

- Ale…

- Natychmiast! – Ron prawie już ryczał. Wiele głów odwróciło się w ich stronę. Tu i ówdzie rozlegały się chichoty.

- Dobra! – Ginny się nadąsała – Nie rób scen!

I trzasnęła drzwiami od portretu.

- czy ja powiedziałem coś złego? – burknął Ron. Harry nie zdążył mu nic odrzec, gdy podskoczył do nich Dean Thomas.

- Weasley! Możemy pogadać?

- teraz?! Nie możesz zaczekać do rana?

- nie, bo nie zasnę!

Harry, Seamus i Neville też nie zasnęli.

- Ale dlaczego?! – jęczał jeszcze dwie godziny później Dean – Dlaczego?!

- ją zapytaj! – Ron odwrócił się do ściany i nasunął poduszkę na głowę.

- ale dlaczego?! Przecież musisz coś wiedzieć! Cokolwiek! – Dean był namolny – Dlaczego ona nie chce już ze mną…

- NIE WIEM!!! – ryknął Ron niczym rozdrażniony tygrys – I ODWAL SIĘ ODE MNIE!!!

- ja wiem – wtrącił sennym głosem Seamus – wystarczy spojrzeć na tego palanta z błękitnymi oczami cherubinka.

- Latem ona go jeszcze nie znała – bąknął rozżalony Dean.

- dziewczyny zawsze były dziwne – wymamrotał zaspany Neville.

Spod kołdry wyjrzała ruda czupryna.

- Tylko nie próbujcie obrażać mojej siostry! – dobiegło ich rozeźlone.

Harry usłyszał to będąc już w oparach snu i uśmiechnął się do siebie. Doskonale wiedział dlaczego Ron nawet nie rozwinął tematu Szagajewa. Nie byłoby rozsądne teraz zdradzać swoich powiązań z armią aurorów z Avalonu i zakonem Feniksa. Poza tym istniała jeszcze sprawa Daniela. Wymagałoby to jeszcze dłuższych wyjaśnień. Wyjaśnień Wyjaśnień tym – jak uznał – należało poczekać do momentu aż syn Syriusza pojawi się w Hogwarcie osobiście. Przez całą noc śniły mu się komplikacja Ginny-Dean-Daniel oraz reakcje szkoły na młodego Blacka.. a potem pojawiła się Catherine. Znajdowała się w małej słonecznej dolince. Siedziała pośród traw i rozmawiała z…Joanne Potter. Zaśmiewały się z czegoś, co mówiła babka. Kiedy go spostrzegły, Joanne wstała i pomachała mu, żeby się do nich przyłączył. Postąpił krok w ich stronę i nagle ziemia umknęła mu spod stóp. Wpadł do kałuży, której przedtem nie zauważył. Ale, co dziwne, kałuża była na tyle głęboka, że zanurzył się w niej po czubek nosa!

Obudził się kaszląc i prychając. Usiadł gwałtownie na łóżku zastanawiając się dlaczego cały ocieka wodą.

- Pobudka, Potter! – usłyszał i spojrzał wprost w roześmiane oczy Igora Szagajewa.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 20:03, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY:

CO MOŻE WAM POKAZAĆ AUROR

- Pobudka, Potter! – usłyszał i spojrzał wprost w roześmiane oczy Igora Szagajewa.

- Ale…dlaczego? – wyjąkał.

- Zaprawa poranna, nie pamiętasz?

- Która godzina?!

- Piąta piętnaście. Jesteście wszyscy spóźnieni. Strasznie trudno jest was wszystkich dobudzić.

Na środku pokoju stali szczękając zębami i cali mokrzy Neville, Dean i Seamus. Dookoła ich łóżek rozlewały się powoli kałuże. Auror zerknął w ich stronę i zmarszczył brwi. Kogoś brakowało. Głośne pochrapywanie Rona powiedziało im kogo.

- Weasley – Szarpnął go za kołdrę – Dość tej sielanki. Wstawaj.

- Yhmmm – zamruczał Ron i odwrócił się na drugi bok.

- Zajęcia się zaczęły!

Głośne ziewnięcie

- Daj mi jeeeeeeeeszczeeeeeeeee gooooodzinkę!

Szagajew westchnął

- Ja się nie będę tu z tobą bawił, Ron!

I skierował różdżkę w kierunku pochrapującego głośno Rona. Z jej końca wystrzelił istny wodospad.

Ron poderwał się jak rażony gromem.

- Czyś ty zwariował, Szagajew?! – wrzasnął na całe gardło – Mózg ci spuchł do reszty?

Pozostała czwórka kolegów wytrzeszczyła na niego oczy.

- Za pięć minut widzę was na błoniach – Młodzieniec nie dał po sobie znać, czy go usłyszał.

- Ale pada! – pisnął Neville rzucając spojrzenie w kierunku okna, za którym od wczoraj szalała nawałnica.

- No i ?

- Możemy wziąć chociaż parasole?

- A czy to sprawi, że deszcz ustanie? – spytał tamten – Nie rozpuścicie się przecież!

Wbrew wczorajszym zapowiedziom nie biegali wokół jeziora. Została zarządzona zbiórka na błoniach. Cztery klasy stały w długim szeregu w strugach ulewnego deszczu i po kostki w grząskim błocie. W pięć minut przemokli do suchej nitki. Wszyscy trzęśli się z zimna narzekając równocześnie na niezwykłą formę pobudki. Harry nic prawie nie widział oślepiony przez łzy, które wyciskał mu z oczu gwałtowny wiatr i ledwie był w stanie utrzymać różdżkę w zgrabiałej z zimna dłoni. A Szagajew ubrany w nieprzemakalną czarną pelerynę od deszczu, z uśmieszkiem samozadowolenia na ustach z denerwującą powolnością odczytywał listę obecności.

„Rany, szybciej!” myślał gorączkowo Harry chłostany bezlitośnie przez nawałnicę „Długo już nie wytrzymam”. Stokroć by już wolał bieganie wokół jeziora. Zdał sobie sprawę, że to bezczynne tkwienie na deszczu było najgorsze. Wymagało dużego samozaparcia. I siły, żeby tak stać i nie pokazać po sobie słabości.

Kiedy Igor skończył, Neville słaniał się na nogach, a wiele dziewcząt płakało. Jak się jednak wkrótce okazało - to nie był koniec. Świeżo upieczony nauczyciel miał jeszcze coś w zanadrzu.

- Na dzisiejszą lekcję zaplanowałem – zaczął przechadzając się sprężystym krokiem odporny na kaprysy pogody -…że porozmawiamy sobie o zamierzchłych początkach walki Dobra ze Złem.

- Tutaj? – zajęczał Zachariasz Smith.

- A gdzie? – zainteresował się Szagajew – To miejsce jest równie dobre jak każde inne

- Nno.. tak – dołączyła Lavender Bron. Tuż za nią Parvati Patil uderzona nagłym podmuchem wiatru plasnęła bezsilnie w błoto - Tylko trochę tu zimno!

- Nie zauważyłem – Igor beztrosko wzruszył ramionami – U nas na Avalonie taka pogódka to normalka. Mieszkamy na małej wyspie i codziennie zalewają nas sztormy. Sam już nie pamiętam, kiedy ja tam ostatni raz słońce widziałem! No dobra! Jak już zapewne wiecie...

Historii walki Dobra ze Złem musieli wysłuchać, przez co najmniej jeszcze dwie godziny. A pogoda im nie folgowała. Deszcz jeszcze się nasilił i chłostał ich drobnymi, ostrymi kroplami po twarzach. Wiatr wył upiornie i uczniowie Hogwartu odrzucili precz wszelkie pozory.

- Zimno! – płakały dziewczęta.

- Mokro – wrzeszczeli Krukowi.

- Ja chcę siku!! – dobiegło od strony Ślizgonów.

- Tam są krzaki, Nott!! – padła odpowiedź.

- Ale ja zmarznę!!

- To jest naruszanie praw dziecka! – wykłócała się Parvati.

- Słucham? – spytał Igor z niedowierzaniem.

- Naruszanie praw dziecka!

- Wybacz, Parvati, ale ja tu żadnych dzieci nie zauważyłem! Przecież nie jesteście wiele młodsi ode mnie! Macie po szesnaście lat, nieprawdaż?

- Nieważne ile mamy! – rozsierdził się Draco Malfoy, który przepchnął się przez tłum i stanął tuż obok Harry’ego i Rona – Gdybym był młodszy, byłoby mi równie zimno jak teraz!

Harry zerknął na niego i pokiwał energicznie głową na znak, że się z nim całkowicie zgadza. Ten sam gest powtórzyło wiele innych osób.

Igor przerwał swój marsz.

- Ale wy jesteście marudni! Coś wam powiem! Cierpliwość i wytrzymałość to jedna z najważniejszych cech Aurora! Wytrzymałość na ból, cierpienie i niewygody. Jak nauczycie się je znosić, poczynicie pierwszy krok by stać się wspaniałymi czarodziejami!

- Ja nie chcę być wspaniałym – wyszczękał zębami Ron – Wystarczy mi zwykły.

Szagajew skrzywił się jakby właśnie zjadł coś niedobrego.

- Chcę z was zrobić coś wartościowego! – powiedział z zapałem – Kurczę, nie utrudniajcie mi tego! To dla mnie równie trudna sytuacja jak dla was!

- Równie trudna? – powtórzyła z powątpiewaniem Susan Bonem – Chciałabym przypomnieć, że to nasze zdrowie galopuje właśnie w kierunku zapalenia płuc!

- I zamarznięcia – dodała Pansy Parkinson przytupując nogami w błocie dla rozgrzewki. Kilka ochlapanych przez nią osób spojrzało na nią wrogo i odsunęło się.

Igor machnął ręką lekceważąco.

- Niedługo się zahartujecie. Fizycznie i duchowo.

- O rany! – jęknął Neville i klapnął bezsilnie na ziemię.

- Jak długo ma jeszcze trwać ta historia o Dobru i Złu? – spytała apatycznie Hermiona.

- Już skończyłem.

Szereg załamał się, gdy wszyscy ruszyli w stronę zamku.

- Skończyłem opowiadać, ale lekcja jeszcze trwa! – Auror zastąpił im drogę.

Znużone spojrzenia skierowały się ku niemu. Mówiły, „Co znowu?!”.

- Abbot! Wystąp! – padł rozkaz. Hannah odwróciła się i pobrnęła w jego kierunku przez śliskie błonia.

- Świetnie! – Nauczyciel zatarł z zadowoleniem ręce – To teraz pokażesz mi, czego się nauczyłaś przez te pięć lat.

I podczas, gdy Hannah - z najdoskonalszą obojętnością i oznakami, że już wszystko jej jedno i niech się dzieje, co chce – wyczarowywała zaklęcia, reszta chuchała i dmuchała w zziębnięte dłonie. Kilka dziewcząt zemdlało i trafiło do skrzydła szpitalnego. Harry myślał, że to niemożliwe, ale pogoda znowu się pogorszyła. Na dodatek niebo pociemniało pogarszając już i tak złą widoczność. Ziemia rozmiękła tak, że trudno było utrzymać się na nogach, a co dopiero mówić o bronieniu się przed zaklęciami starszego czarodzieja. Neville zrezygnował po czwartej próbie, a Malfoy głośno wygrażał swoim ojcem. Susan Bones zaś odwoływała się do swojej ciotki. Na dźwięk imienia Amelii Bones Igor parsknął tylko drwiącym śmiechem i odszedł bez słowa.

- Harry, broń się!

- Ale ręce mi zamarzły! Nie mogę utrzymać różdżki!

- To samo powiesz swojemu wrogowi?!

- Nie, najpierw poczekam w ukryciu aż odtajam! – warknął ze złością

A potem przyszła kolej na Rona.

Ronowi wystarczyło jedno spojrzenie na twarz młodego nauczyciela i już wiedział, że ten nie zapomniał incydentu z dormitorium chłopców. Chwilę potem Harry i Hermiona patrzyli ze współczuciem jak Wybraniec Avalonu z łatwością przebija się raz po raz przez zaklęcia obronne swego ucznia. Ron, potraktowany expeliarmusem, co chwila lądował z plaśnięciem w błocie. Stawał na nogi, by po chwili z nów znaleźć się na ziemi. Został zmuszony także do obrony przed zaklęciami, których nie znał. Kiedy próbował protestować, że ćwiczenie miało dotyczyć tylko tego, co mieli przez te pięć lat, Szagajew go wyśmiał.

- Jak ja ma tego unikać? – zaryczał ze złością – zaklęcie Tarczy na to ostanie nie zadziałało!

- A głowę na karku masz? – spytał tamten sucho – Jak cię zawodzi różdzka, to spróbuj inaczej!

Męka Rona zdawała się trwać bez końca…

- Czy to są osobiste porachunki z Weasley’em, czy może nowe metody nauczania, Szagajew?

Znękani Hogwartczycy odwrócili głowy. Parę metrów dalej, w czarnej pelerynie od deszczu stał Sewerus Snape.

- I to o to! – zaśmiał się Igor – Witaj Sewerusie! Czy mogę ci w czymś pomóc?

- Tak, w zwróceniu mi uczniów. Od dziesięciu minut powinna trwać lekcja eliksirów. Więc, wybacz, ale zmuszony jestem przerwać ci tę zabawę.

W tym momencie Harry pokochał go nad życie.

- Już tak późno? – zmartwił się Szagajew. Uczniowie czekali na jego decyzję z zapartym tchem – Nno…dobrze – westchnął – Chociaż nie zdążyłem zaprosić tu Goraven i …

- Zamierzałeś jeszcze dobić ich z pomocą Goraven? – przerwał mu Snape z niedowierzaniem – O, w takim razie będą musieli się nauczyć szybko brać nogi za pas. Ona jest dość nieprzewidywalna i strasznie humorzasta.

- Nie ma sprawy – wyrwał się Ernie – Ja czuję, że już umiem. Jak słyszę słowa „ obrona przed czarną magią” – dodał z goryczą.

- Idźcie – machnął na nich Auror – A, nie! Gwardia Dumbledore’a ma zgłosić się do mnie dzisiaj po południu!! Kto z was do niej należy?!

Z szeregów wystąpili Harry i Hermiona. Igor popatrzył na nich ze zdziwieniem.

- To są wszyscy?!

Harry zerknął w tył.

- E, no ludzie!!! Co z wami?!!!

Odpowiedziała mu głęboka cisza.

- No nic – nie przejął się Szagajew – Wezmę listę, którą mam od Umbridge i zobaczymy.

- Ten palant nie zrozumiał! – warczał Ron kilka godzin później przy obiedzie – Nam nie o to chodziło! Jeśli tak wyglądają jego zwykłe lekcje, to jak on sobie wyobraża spotkania GD? Ludzie zaczynają sarkać i już myślą o wypisaniu się z Gwardii!

Harry kiwnał głową na znak, że zgadza się z nim, iż sytuacja stała się niewesoła. Oczy miał zamknięte, ze zmęczenia ledwie trzymał się na krześle i grzebał niemrawo łyżką w swoim talerzu. Ten dzień był dla niego po prostu straszny. Sam nie wiedział jak mu się udało przetrwać wszystkie lekcje, a szczególnie eliksiry. Pamiętał tylko, że stał brudny, mokry i zmęczony trzęsąc się w zimnych lochach. Równie żałosny widok przedstawiała sobą reszta jego kolegów i koleżanek. Snape patrzył na wymizerowaną gromadkę, która nie była w stanie odróżnic nawet kociołka od stolika, i z minuty na minutę stawał się coraz posępniejszy. Pierwszy raz zdarzyło się, że puścił ich wcześniej, a swoje pierwsze kroki mistrz eliksirów skierował prosto do gabinetu dyrektora. Profesor McGonnagal, gdy ich zobaczyła, najpierw zbladła, rzuciła okiem na pogodę za oknem i wezwała Madame Pomfrey z eliksirem rozgrzewającym. A potem także skierowała swe kroki w kierunku gabinetu Dumbledore’a. Największym marzeniem Harry’ego było położenie się do łóżka. Ale nie mógł.

- Niech Szagajew sobie za dużo nie wyobraża – mruknął. Ginny, która właśnie nadeszła, wytrzeszczyła oczy na ich widok – To moja Gwardia i on nie ma nic do gadania. Niech tylko spróbuje się wtrącić! To inaczej sobie porozmawiamy!

- Na miłość boską, co wam się stało? – spytała przerażona Ginny.

- Lekcja obrony – oświecił ją Neville kuląc się pod wełnianym kocem. Od rana było mu wciąż zimno i dygotał szczękając zębami – Was też to czeka.

- Szagajew nie wygląda na takiego, z kim dałoby się negocjować – zauważyła tymczasem Hermiona znużonym tonem.

- Zobaczymy! – w głosie Harry’ego pojawiła się zawziętość – Bo ja z pewnością nie wyglądam na takiego, który ustępuje.

- Może być dym – zmartwiła się Ginny.

Nagle padł na nich cień.

- Ty jesteś ten Harry Porter? – usłyszeli

- A jaki może być inny? – odgryzł się. Był zmęczony i nie życzył sobie gromady oblegających go ludzi – Ale jakkolwiek słynny bym ci się wydawał, to musisz się rozczarować. Bo autografów nie rozdaję.

- Och, więc są aż tak cenne? – spytał dźwięczny głos szyderczo – Szkoda ich na nas, szaraczki?

- Czego chcesz? – warknął wciąż pochylony nad swoim talerzem.

- Wybacz, że w ogóle śmiem zabierać twój cenny czas – W obcym głosie znów pojawiła się ironia – Chcę tylko złożyć swój autograf.

- Po co? – zdziwił się niemrawo.

- Żeby stać się członkiem twojego, tak zwanego "kółka korepetytorskiego". No, chyba, że wasze stowarzyszenie jest zamknięte dla takich jak ja!

Zirytowany Harry uniósł w końcu głowę i ujrzał wpatrzone w siebie zielone oczy kota. Piękna kotka syjamska z błękitną kokardą na szyi leżała na ramionach swej pani i mruczała cichutko z ukontentowaniem. Harry nigdy jeszcze nie widział tak pięknego zwierzęcia jak ta kotka i zagapił się na nią. Dopiero po chwili zwrócił uwagę na dziewczynę. Była ładna, choć jej pupilka przyćmiewała ją swym pięknem. Długie, kręcone kasztanowe włosy opadały jej kaskadą na plecy. W zielonych oczach czaiła się irytacja i złość. Nigdy przedtem jej nie widział.

- Chcesz przystąpić do GD? – spytał z niedowierzaniem – Jesteś pewna tego co mówisz?

- A co? Sugerujesz, że macie zbyt wysoki poziom? I taka biedna istotka jak ja sobie nie poradzi?

- Nic nie sugeruję! – rozzłościł się Harry – Tylko Szagajew postanowił się w to wtrącić i większość ludzi zwątpiła czy jeszcze chce należeć do GD, więc…

- Szagajew mi niestraszny – wzruszyła ramionami biorąc od Hermiony listę członków GD – Poradzę sobie!

- Skoro tak uważasz – mruknął – Ale po dzisiejszym spotkaniu za dużo się nie spodziewaj. Będzie tylko kłótnia.

- Zdziwiłabym się, gdyby jej nie było – zaśmiała się z sarkazmem – To jedyne, co potrafisz naprawdę dobrze robić. Właśnie mi pokazałeś. Odwiedzę was kiedy indziej. Pa, pa!

Wcisnęła w ręce oniemiałego Harry’ego listę członków GD i odeszła. Patrzyli na nią w oszołomieniu.

- No cóż… - Ginny pierwsza przerwała ciszę – Nie można powiedzieć, żebyś był dla niej uprzejmy. - Ja?!!! – oburzył się - To ona zaczęła!

- Piękna – wyszeptał nagle Ron. Na jego twarzy malował się zachwyt – Cudowna!

Hermiona, Harry i Ginny spojrzeli na niego z zaskoczeniem.

- Co? – spytała Hermiona dość nieprzyjemnie.

- Śliczna – powtórzył w uniesieniu – Jak marzenie.

Hermiona wydała z siebie taki odgłos jakby się dławiła.

- Bardzo ci się podoba? – spytała napastliwie?

Ron pokiwał głową

- I co? Chciałbyś ją jeszcze raz zobaczyć? – była strasznie zgryźliwa.

- No jasne – zawołał z zapałem.

Dziewczyna zazgrzytała zębami.

- Chodź – mruknęła do Harry’ego Ginny – Zostawmy ich. Niech to załatwią między sobą.

I zaczęli się wycofywać.

- I pewnie ma oczy jak lazurowe niebo? – Ze słów Hermiony wyciekało tyle sarkazmu, na ile tylko było ją stać.

- Nie, nie jak niebo! Jak morskie fale!

- I pewnie chciałbyś się z nią umówić? Na przykład w Hogsmeade?

Ron zamrugał i spojrzał na nią zdezorientowany.

- Z kotem?

- Co? – zdziwiła się Hermiona.

- Z kotem? – powtórzył.

- Co z kotem?

- Dlaczego mam z nim iść do wioski?

- A kto mówi, ze masz zabierać kota do Hogsmeade?!

- No ty!!!

- Ja?!!!

Harry i Ginny przystanęli, spojrzeli po sobie, a potem zawrócili jak jeden mąż…

- A właśnie, że tak powiedziałaś!!

- Nic takiego nie mówiłam! – oburzyła się

- Mówiłaś!! Powiedziałaś, że mam iść z kotem do Hogsmeade!

- Nie z kotem, ty idioto!!! – wrzasnęła rozwścieczona Hermiona – Z dziewczyną!!

- Z jaką dziewczyną?!!! – Ron też już był zły.

- Nie mów, że jej nie widziałeś!

- Nie, jak Boga kocham!! Nie widziałem!!!

- To o kim mówiłeś, że jest śliczna?!!!

Harry i Ginny rozparli się wygodnie na ławie przy stole Gryffindoru i przysłuchiwali się kłótni. Senność przeszła Harry’emu jak ręką odjął. Coraz więcej Gryfonów odrywało się od jedzenia.

- O syjamskiej kotce z błękitną kokardą na szyi!!!

Ginny parsknęła wypluwając na szatę sok dyniowy.

- Słowo daję – zachichotała cicho – To się robi coraz bardziej komiczne! Miałam iść do cyrku, ale w tej sytuacji...

Hermiona patrzyła na jej brata jak na wariata.

- Czym ty mi tu mydlisz oczy? – spytała wrogo.

- Mówię prawdę! – zarzekał się – Spodobał mi się kot!

Wciąż przypatrywała mu się podejrzliwie.

- W życiu nie słyszałam takiej bzdury! – warknęła – Chcesz powiedzieć, że nie znasz tej…, tej…

Wydarła z rąk Harry’ego listę członków GD i odszukała nazwisko

- …Cecylii Warren?!!! – dokończyła

- Nie!!! – Ron parskał furią – Nie interesuje mnie żadna …

Teraz on wydarł listę z rąk Harry’ego

-…Cecylia Warren!!!

- Chciałbym wam przypomnieć, że ta lista jest mi jeszcze potrzebna! – zaprotestował Harry, ale go zignorowali.

- Mówisz prawdę? – spytała słabo

- Tak!! - warknął z wsciekłością.

- Boże! - jęknęła nagle Hermiona uderzająć głową w stół - Jestem brzydsza od kota!!

I po tej dość niezwykłej wypowiedzi wyszła z sali zabierając ze sobą ryczącą ze śmiechu Ginny.

- Wariatka - Ron pokręcił z dezaprobatą głową - O co jej chodziło?

Harry nie od razu mu odpowiedział. Krztusił się ze śmiechu przy stole niezdolny do wydobycia z siebie choć słowa. Pomyślał tylko, że wie, o co chodzi Hermionie, a bliźniacy Weasley'owie pewnego popołudnia na Grimauld Place za wiele się nie pomylili w swej ocenie.

- Przestań tak rechotać! - burknął Ron.

Harry z trudem się pohamował.

- Powiedz, stary! Tobie wcale nie chodziło o kota?

Ron prychnął.

- Tak, chodziło mi o kota - zapowiedział stanowczo

- Gadasz!

- Odczep się! Nawet nie spojrzałem na tę całą...

Znowu wydarł listę z rąk przyjaciela

-...Cecylię! A może to tobie się spodobała? - spytał podejrzliwie.

- No co ty! - wzruszył ramionami - Nie próbuj zwalać na mnie swoich grzeszków!

Przez chwilę stali w milczeniu, a potem...

- Poważnie mówiłeś o...

- TAK!!! - wrzasnął Ron - Mówiłem o zwykłym, syjamskim, ładnym kocie!!! Nie dociera?!!!

- Mocno ci się kicia spodobała? - spytał Harry złośliwie

- Tak - burknął.

- I pewnie chciałbyś ją jeszcze raz...

- Nie zaczynaj jak Hermiona!!! - zdenerwował się Ron

- Tak, ale...

- A skoro mowa o zwierzętach - przerwał mu bezceremonialnie - To ciekawe jak wytłumaczysz Hagridowi, że podczas wybierania przedmiotów w szóstej klasie olałeś opiekę nad zwierzętami?

- No właśnie - rozległ się za nimi tubalny głos i Hagrid stanął przy stole. Patrzył na Harry'ego z góry z surowym marsem na czole - Też jestem ciekaw!

- Przepraszam - bąknął Harry - Ale ja mam zawalony cały plan! Lekcje, drużyna Qiudditcha, GD..

- Ron ma to samo, a jakoś znalazł czas!

Harry zerknął na przyjaciela

- Wziąłeś opiekę? - spytał z niedowierzaniem.

- Nigdy nie wiadomo co ci się może w życiu przydać - odparł filozoficznie Ron.

- Na przykład znajomość psychiki kotów.

Rona poderwało.

- Odczep się już!!

- O czym wy mówicie? - zmarszczył brwi Hagrid.

- Ron postanowił zaprosić kotkę na randkę - zarechotał Harry.

- Po co? - zdziwił się gajowy.

Ron jęknął i uderzył głową w stół.

- Nie chcę - powiedział znękanym głosem - Nikogo nie zabieram!

- Ale przed chwilą...

- Jeszcze raz wspomnisz o tej syjamskiej kotce… - zaczął z błyskiem w oku - …to zapomnę, że jestem twoim przyjacielem i gorzko tego pożałujesz!!!

- Syjamskiej? - powtórzył Hagrid z namysłem i nagle się rozpromienił - Ach! Cynthia!

- Cecylia – sprostowali zerkając na listę.

- Cynthia - pokręcił głową - Piękna Cecylia to jej pani.

- Piękna Cecylia? - zdziwił się Harry.

- Tak ją nazywają w szkole. Jest ozdobą Ravenclawu! Wspaniała dziewczyna!

- Wspaniała, czy nie, straszna z niej jędza!!! Nóż mi się w kieszeni otwierał, kiedy jej słuchałem!!

- To ty ją znasz? – zainteresował się Ron

- No pewnie! To moja najlepsza uczennica! Zawsze mogę na niej polegać! Uwielbia moje lekcje! A nie tak, jak co poniektórzy!

I rzucił im kose spojrzenie. Harry westchnął.

- Skoro tak ci zależy, to wezmę już tą opiekę - mruknął - Co prawda, żeby to wszystko ze sobą zgrać, musiałbym nie spać po nocach, ale jeśli ty masz...

- Łaski bez - machnął ręką Hagrid - Jakoś to przeżyję.

- No nie, jeśli ci tak zależy...

- Ech, daj już spokój - burknął - Na razie masz co innego na głowie.

I wskazał głową w kierunku Holu Wyjściowego. Harry podążył za jego wzrokiem. Stał tam Albus Dumbledore w pelerynie podróżnej i szykujący się do wyjścia. Minerwa Mcgonnagal podawała mu różdżkę i mówiła coś najwyraźniej zaaferowana

Zmarszczył brwi.

- No widzę, dyrektor - mruknął - Ale po co mi go pokazujesz? Przecież wiem jak wygląda.

- Musisz z nim pogadać.

- Po co? - spytał opryskliwie - Nie mamy sobie już nic do powiedzenia.

- Macie - W głosie Hagrida zabrzmiał stanowczy ton - Chciałeś reaktywować legalnie Gwardię. A jak to inaczej zrobisz? Przecież on musi wyrazić na to zgodę!

Harry zacisnął zęby.

- Ron pójdzie do niego!

Ale Ron był zajęty intensywnym wpatrywaniem się w swoje buty, w związku, z czym nie odpowiedział. Hagrid się skrzywił.

- Ej, to ja nie wiedziałem, że ty się tak wymigujesz od odpowiedzialności! - rzucił – Nieładnie! Idź do niego! Dyrektor przecież nie gryzie!

Harry wahał się. Członkowie Gwardii obserowali go z nadzieją od swoich stołów. Wiedział, że im na tym zależy i że będą zawiedzeni. "Idź"pomyślał "Załatw tę jedną sprawę i potem znowu możesz udawać, że nie istnieje". Wzruszył ramionami i wyszedł z Wielkiej Sali powłócząc nogami. Szczerze mówiąc wcale mu się nie paliło do tej rozmowy, w trakcie drogi szedł coraz wolniej i wolniej licząc rysy na podłodze. Spieszący się Dumbledore mógłby mu zniknąć co najmniej dziesięc razy. A jednak dotarł do niego w chwili, gdy dyrektor wychodził przez próg.

- Panie profesorze - zaczął beznamiętnie - Czy możemy porozmawiać? Otóż dzisiaj...

Dumbledore zerknął na niego,a na jego twarzy pojawiło się zniecierpliwienie.

- Och, to ty - powiedział jakby rozdrażniony - Wybacz, ale nie mam czasu.

- Przychodzę w imieniu kolegów i chcemy…

- W imieniu kolegów? – spytał z niedowierzaniem – To trzeba było uzgodnić to wczesniej, zanim od rana przyleciało do mnie już czterdzieści osób z tą samą sprawą!

- Naprawdę? - spytał zaskoczony - I co?

- Wyłuszczyli mi wasz problem.

- I jak się pan na niego zapatruje? – drążył, gdy dyrektor długo nie odpowiadał

- I muszę stwierdzić, że nie zgadzam się z wami - Dumbledore zszedł szybkim krokiem po schodach. Harry, chcąc nie chcąc, pobiegł za nim, żeby za nim nadążyć - I nie proś mnie, bo to bez sensu. A teraz wybacz, obowiązki wzywają.

- Ale nam na tym zależy!

- Wiem, że wam na tym zależy - Dumbledore jeszcze przyspieszył. Nawet na niego nie patrzył – Inaczej byście mi wszyscy nie zawracali tym głowy.

- No tak, ale…

- Ja już podjąłem decyzję!

- Krzywdzącą dla nas! – Harry miał ochotę wyć, bo dyrektor zupełnie nie przejmował się tym, co miał mu do powiedzenia. Nie rozumiał, jakie to dla nich ważne.

- Dla profesora Szagajewa tym bardziej krzywdzącą, gdybym się na wasze propozycje zgodził.

Przystanął

- Co ma z tym wspólnego Szagajew?! – wykrzyknął ze złością – My tylko chcemy, żeby Gwardia dalej działała!

Dyrektor zerknął na niego z roztargnieniem.

- Co? - spytał niecierpliwie - O czym ty mówisz?

- O reaktywacji GD!

- Ach, o tym!! Wybacz, jestem dziś trochę rozkojarzony. Spieszę się. Minerwo! - krzyknął - Zajmij się panem Potterem, proszę!

I odszedł.

- Świetnie! - Harry kopnął z wściekłością schodek - Oby tak dalej!

- Potter, chodź - usłyszał koło siebie szorstki głos i Minerwa McGonnagal połozyła mu rękę na ramieniu - Porozmawiamy

- Nie chcę! - strącił jej dłoń - Nie mam ochoty.

- Przestań się dąsać jak małe dziecko! Idziemy!

Zaprowadziła go do swojego gabinetu

- No, więc? - Spytała siadając za biurkiekm i wskazując gestem, żeby też usiadł. Podsunęła mu też pudełko traszek. Harry jednak ich nie tknął - O co chodzi?

- Chciałem reaktywować Gwardię - mruknął - A pan Dyrektor mi nie pozwolił! Powiedział, że co najmniej czterdzieści osób już...

- Nie o tym mówił - przerwała mu.

- Nie?

- Nie.

- Więc, o czym? - spytał dość nieprzyjemnie. Nauczycielka uniosła brew i dodał - Pani profesor?

- O porannej lekcji z profesorem Szagajewem. Chyba twoim kolegom nie spodobały się metody prowadzenia obrony przed czarną magią, bo przyszli z petycją, żeby go usunąć ze stanowiska. W każdym razie, dyrektor metody Igora pochwala.

- Pochwala? - spytał z niedowierzaniem

- Oczywiście - pokiwała głową – Jest z nich niezwykle zadowolony. Uważa, że wnoszą coś nowego.

- No jasne - Nie mógł nic poradzić na to, że jad i ironia wyciekały każdą komórką jego ciała.

Minerwa McGonnagal przyjrzała mu się z uwagą.

- Nie można powiedzieć, żebyś był dziś w dobrym humorze - zauważyła z wahaniem.

- Ja też bym nie mógł tego o sobie powiedzieć - Wziął wreszcie traszkę i zaczął ją gryźć z zawziętością - Zwłaszcza, gdy cały ranek czołgałem się w błocie, prawdopodobnie nabawiłem się zapalenia płuc, potem nawrzeszczała na mnie jakaś wariatka z Ravenclawu, a teraz pan dyrektor mnie zlekceważył!

- "Trudno ci to przełknąć, co?" - Mruknęła w myślach McGonngal, a głośniej dodała - Nie powinieneś mieć pretensji. Zakon ma teraz sporo do roboty. A zwłaszcza w obliczu kłopotów, jakie rysują się przed Ministerstwem.

- Po wyrzuceniu pani Bones? - spytał

- Nie tylko, Potter, nie tylko – Wstała i podeszła do drzwi - Dzieje się coś dziwnego i nie bardzo wiemy, co i jak sobie z tym poradzić.

Nagle urwała, jakby zdała sobie sprawę, że za dużo powiedziała i odchrząknęła.

- A Gwardią się nie martw - podjęła po chwili - Będzie działała. Pod warunkiem jednak, że nie użyjecie jej w zdrożnych celach.

- Na przykład? - nie zrozumiał.

- W akcie zemsty - powiedziała surowo - Nie chcę kiedykolwiek zobaczyć, że GD została użyta przeciwko profesorowi Szagajewowi! I że nosi on na ciele ślady waszych zaklęć!

Mogłaby przysiądz, że w oczach Harry'ego zobaczyła przez chwilę złośliwy błysk.

- Niech się pani nie martwi, pani profesor - pokręcił głową - Nie zobaczy pani.

Dopiero po jego wyjściu zdała sobie sprawę, że tak naprawdę wcale nie odpowiedział jej na pytanie. Jego wypowiedź niosła za sobą wiele ukrytych znaczeń. Wyglądało na to, że od dziś Szagajew będzie musiał uważać kogo ma za plecami.

„No coż”, pomyśłała odwracając sie do swoich papierów "Pożyjemy, zobaczymy."


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 20:03, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY:

SIŁA CHARAKTERÓW

- I jak było? – Ron, Hermiona i Neville wyszli mu naprzeciw. Zauważył, że Hermiona była jakaś dziwnie milcząca i rzucała na Rona ukradkowe spojrzenia. A kiedy przyszedł Krzywołap i zaczął sie do niej łasić, odepchnęła go bezceremonialnie Wymamrotała też pod nosem „Kotka! Ja mu dam kotkę!.

- Olał mnie! – rzucił z wściekłością – Po prostu mnie olał!

- To nie będzie Gwardii? – przestraszył się Neville. Był jednym z tych, którym zależało na niej najbardziej.

- Będzie – Harry rzucił się na fotel przed kominkiem – Minerwa dała mi pozwolenie. Bo jaśnie pan dyrektor nie znalazł dla mnie czasu – dodał z przekąsem

- Widziałem, że gdzieś wychodził – zagadnął Ron

- Tak „ Obowiązki mnie wzywają” – przedrzeźniał „Zawracacie mi tylko głowę”. McGonnagal wspomniała coś o Ministerstwie. Że coś się dzieje i nie bardzo wiedzą co.

Hermiona zmarszczyła brwi

- Kłopoty? – spytała – W Ministerstwie? Jakiego rodzaju?

Wzruszył ramionami

- Pewnie kolejny beznadziejny Minister Magii. A, właśnie! Kto nim jest?

- A bo ja wiem? – Ron wychylił się z krzesłem do tyłu i zabrał jakiemuś pierwszoroczniakowi „Proroka Codziennego” - Zaraz oddam, nie marudź – mruknął, gdy malec zgłosił protest – Jakiś Garrick O’Flaherty. Nie znam gościa.

Neville zachichotał.

- Babcia mi o nim opowiadała. Nie chcę nikomu ubliżać, ale Amelia Bones to przy nim geniusz taktyki walk z Sami – Wiecie – Kim. Coś nie mamy szczęścia do Ministrów. Ale słyszałem… - tu nachylił się i zaczął mówić szeptem –… że Ministerstwo ma jakieś problemy wewnętrzne. Kłócą się tam wszyscy i podkładają wzajemnie świnię.

- Naprawdę? – zdziwił się Ron – Nie wiedziałem. Popytam tatę. Ale wiecie.. – tu się zaczął śmiać – Jeśli tak dalej pójdzie, to co miesiąc będziemy mieli nowego Ministra! Nawet Percy ma szansę nim zostać! Czy to nie jest niedorzeczne?

- Ale wychodzi na to, że zwykłe kłótnie urzędników odbijają się czkawką na szkole – zauważyła Hermiona – Jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby Dumbledore aż tak się angażował. To może być coś poważniejszego, skoro ściągnął Szagajewa.

- E tam – nie przejął sie Ron – Nie doszukuj się w tym nic na siłę. Ściągnął tu tego pseudo Apolla, żebym przestał się wysypiać.

- Podobno w jego sprawie do gabinetu Dumbledore'a dobijało sie juz pół szkoły – podzielił się z nimi wiadomością Harry – Mają pretensje o metody prowadzenia obrony przed czarną magią. Tylko że dyrektor je popiera!

- To tarzanie się w błocie? – jęknął Ron – On to popiera?!

- To nie było tylko tarzanie się w błocie - weszła Ginny. Ona również przedstawiała sobą obraz nędzy i rozpaczy. Była cała mokra i brudna. Za jej plecami Colin Creevey siny dygotał na całym ciele i mruczał: Zabiję drania, na sto tysięcy gargulców, zabiję drania!

- Lekcyjka się nie podobała? - zakpił Harry

- Podobała - Ginny wylała wodę z butów i odlepiła mokre włosy z twarzy - Wniosła ożywczy powiew.

- O, bardzo ożywczy! - Ron przyjrzał się piątoklasistom, którzy noga za nogą wlekli się zmęczeni do dormitoriów. Jedna z dziewcząt padła tuż przy kanapie i chyba postanowiła tak zostać.

- Przynajmniej lepsza niz z Umbridge. Praktyczna.

- Ach, zapomniałem! - Ron klepnął sie w czoło - Kochany Igorek przeczołgał cię przez błoto i ty mu jesteś jeszcze za to głęboko wdzięczna!

- To nie ma nic do tego - powiedziała oschle - Chyba lepiej nabierać hartu i wytrzymałosci, nie?

- No dobra, ale tego samego moge nabierać podczas treningów Quidditcha! Niepotrzebne mi do tego metody rodem z Avalonu - wtrącił Harry - Poza tym co mi to da, że będę umiał sie lepiej przeczołgać, pomiędzy jednym plackiem błota, a drugim?!

- Ale to była dopiero pierwsza lekcja!!! Potem będziemy mieli co innego!!

- Co? - spytał sarkastycznie - Podtapianie w jeziorze?

- To już było - wtrącił Ron - Dziś rano dowiedziałem się, że człowiek da radę utonąć nawet we własnym łózku.

- Och! - Ginny tupnęła nogą - Wy nic nie rozumiecie! Kompletnie! Nic a nic!

- Ja na razie rozumiem tyle, że moja głupia siostra jest na etapie "Ach! Jak on ślicznie pluje!"

- Jest takie coś? - zdziwił sie Neville - Co to znaczy?

- Że cokolwiek by nie zrobił ten Auror z piekła rodem - tanczyl, walczył, biegał, usmiechał, czy też pluł, charkał i slinił - to zawsze to będzie budziło jej najwiekszy zachwyt. On jest po prostu cały sliczny! Czy to nie żałosne?
Ginny przemilczała jego wypowiedź.

- Dumbledore nie ściągnął tu Szagajewa ot tak sobie! - kontynuowała zimnym głosem - Musiał mieć ważny powód.

- Taaak... tę wersję juz słyszałem - wzruszył ramionami Harry - Ale co nam da zaprawa poranna w obliczu Voldemorta?

- To dopiero początek!!! - wrzasnęła Ginny - Na pewno na tym nie porzestaniemy!!

- Fajnie - ironizowakl Ron - Już się nie mogę doczekać tych jego niespodzianek. A zresztą, pokaż mi ludzi, którym podobała się ta dzisiejsza farsa?

- Ja!

- Oprócz ciebie!!

- No... - Ginny zaczęła mysleć.

- Mnie nie licz - Mruknął Colin, który leżał z zamkniętymi oczami na dywaniku przed kominkiem i powoli ociekał sobie wodą.

- Luna Lovegood!

Harry uniósł ironicznie brew.

- To już mamy dwie na calą szkołę! Jeszcze ktoś?

- Jakaś idiotka z Ravenlawu - mruknął ktoś z piątoklasistów - Takiego ślicznego syjamskiego kotka zabierac ze sobą na deszcz! Wyglądał potem jak zmokła kura!

- Ciekawe czy małolaty też uczy wytrzymałości?

- Też - przyświadczyła Parvati wyglądająca przez okno - Własnie druga klasa kończy robić dziesiąty przysiad Igora Szagajewa.

- A na czym on polega? - zaciekawił sie Ron.

- Słyszałam jak Szagajew opowiadał o nim Flitwickowi. Pierwszy - Pełny - Przysiad - W stylu - Aurorów - z Avalonu - Zaserwowany - Wam - Przez - Waszego - Kochanego - Nauczyciela - W ten -Przepiękny - Deszczowy - Poranek, Drugi - Pełny - Przysiad...

- Czyli jeden taki to osiemnaście normalnych - policzył Harry - Milutko. Ile oni mają ich zrobic?

Wzruszyła ramionami.
- Chyba trzydzieści.

- Czyli trzydzieści razy osiemnaście....Na rany gargulca!!! - przeraził się

- Pięćset czterdzieści - powiedziała Lavender - Dadzą radę. Ale czego chcesz? To bardzo zdrowe i mozna szybko schudnąć. Chyba powinnam sie do nich przyłączyć

- Ja też - przyznała Hermiona.

Ron przyjrzał sie jej krytycznym wzrokiem.

- Przyda ci się - pokiwał głową

- CO?!!! - wybuchnęła zrywając sie z krzesła.

- Dumbledore'owi się to podoba, bo jak nas Szagajew wymęczy, to przynajmniej będą mieli z nami spokój na jakis czas.

- Nie, po prostu te lekcje i obecność samego Wybrańca dużo nam pomogą - powiedziała spokojnie Ginny. Za jej plecami Hermiona ugrzęzła przed lustrem oglądając sie ze wszystkich stron i solennie obiecując, że od jutra nie tknie nic do jedzenia - Zwłaszcza wobec kłopotów, jakie ma Dumbledore.

- Wszystko, co może sprawić mu kłopoty, to mnie satysfakcjonuje - powiedział Harry.

- Coś jesteś strasznie cięty na niego - zauważył Neville - Nie wiem, co sie stało podczas wakacji, ale wróciłes strasznie odmieniony. I mnóstwo w tobie złości. To chyba długa opowieść, co?

- Zbyt długa - zbył go.

- Ja nie nalegam - usmiechnął sie tamten lekko - Jak nie chcesz, to nie mów.

Harry usłyszał to i zrobiło mu sie głupio. Przyszło mu też na myśl, Ze chyba jednak nie trzeba będzie wcale aż tak długo opowiadać. Neville uczestniczył w czerwcowych wydarzeniach w Departamencie Tajemnic, był swiadkiem smierci Syriusza, poznał członków Zakonu Feniksa. Dobrze znał też Lupina. A zatem rozumiał wiele spraw. Poza tym byli przyjaciółmi i nie powinien był tak go zbywać.

I Harry mu opowiedział. Wylewał z siebie całą gorycz i żal nagromadzone tego lata. A Neville słuchał, bez słowa, nie przerywając mu. Podczas cytowania przepowiedni Sybilli Trelawney nawet nie drgnęła mu powieka. Harry gadał i gadał, aż wreszcie zmuszony był ugryźc się w język. bowiem omal nie zdradził się z wiadomością o podwójnym znaczeniu proroctwa.

- Wiesz, babcia mi kiedys powiedziała, że są wielkie idee, które wymagają wielkiego poświęcenia - zabrał wreszcie głos Neville

- No, dobrze, zgadzam sie z tobą! Ale oni nawet nie mrugnęli powieką, gdy usłyszeli o ultimatum! Tak jakby nic sie nie stało! Jakby to nie był jeden z nich!

- Ale sam przecież mówiłeś, że jednak go szukali!

- I co z tego?! Skoro nawet nie wiedzieli gdzie się znajduje! Marnowali czas, A Voldemort w każdej chwili mógł znudzić się czekaniem! A Dumbledore'a nawet by to nie obeszło!

- Nie obeszło? - spytał cicho Neville - Nie wierzę. On nie jest taki, znasz go! Harry, pomyśl, ale tak szczerze. Czy nasz dyrektor byłby zdolny poświęcić przyjaciela?

Harry otworzył usta...

- Powiedz, czy w głębi serca w to wierzysz?

Zawahał sie. Przepełniały go gorycz i żal. Ale po raz pierwszy pojawiła sie też myśl, że mógł nie mieć racji, że jego oskarżenia były zbyt przesadzone, że Dumbledore postapił tak jak postąpił, bo nie miał wyboru. Chroniąc Harry'ego automatycznie był zmuszony podjąć decyzję, która go bolała i ciążyła mu na sercu. Harry odepchnął jednak od siebie tę myśl. A na wierzch znowu wypłynęła jego niechęć.

- No, może na to jeszcze za wcześnie - przyznał cicho Neville.

Harry zmilczał tę uwagę.

- A wiesz co mnie intryguje i nie daje spokoju - zmienił temat tamten - Ta przepowiednia.

- Co z nią?

- Tam było coś takiego..."gdy siódmy miesiąc dobiegał konca, narodzi się chłopiec..." Dziwne to wszystko.

-Mnie to mówisz? - mruknął.

-Bo Trelawney nie okresliła dokładnie kto to ma być! Mówiła anonimowo. Równie dobrze to mógł byc każdy!

- No patrz, że mnie takie wątpliwości nie dotyczą.

- Teraz nie - zgodził się z nim Neville - Ale wtedy? Było tysiące możliwości! Albo nie! Mogła mieć na myśli kogokolwiek. To niekoniecznie musiałeś być ty! Wiesz, że ja też urodziłem sie pod koniec lipca?

Pierwsze złe przeczucia przemknęły przez głowę Harry'ego.

- Wiem.. - odpowiedział ostrożnie. Do czego tamten zmierzał?

- Więc równie dobrze mogłem to być ja, no nie? Jakie to dziwne!

- Eee... - Harry poczuł, że zdecydowanie wkroczyli na zbyt grząski grunt.

- No, bo tak sobie pomyslałem, że ja też mógłbym wchodzić w grę! Też urodziłem się na koniec miesiąca, a babcia coś kiedyś przebąkiwała, że rodzice należeli do jakiejś tajnej organizacji i podobno trzy razy...

Neville mówił, a Harry siedział jak skamieniały z plątaniną mysli. Jego kolega okazał się za bardzo spostrzegawczy. A może jednak coś wiedział?

A potem Longbottom skończył i długą chwilę obaj patrzyli na siebie w całkowitym milczeniu.

- Ale to chyba niemozliwe, co? - zachichotał Neville przerywając niezręczną, pełną napięcia ciszę - Ja i bohater całego świata! Wyobrażasz to sobie?! Ha, ha, ha!!

Harry mógł się tylko modlić, żeby jego ulga nie była widoczna jak na dłoni.

- Tak, rzeczywiście to raczej niemożliwe - udawał rozbawionego. W środku cały aż spotniał. Jakby go ktos zapytał, sam nie wiedziałby dlaczego nie chciał mu powiedzieć o podwójnym znaczeniu przepowiedni. zresztą wolał sam nosic tę tajemnicę w sercu. A jego przyjaciel nawet nie zdawał sobie sprawy z tego jak bardzo bliski był prawdy.

- Ej, chodźcie - powiedziała nagle Hermiona - Niedługo mamy spotkanie z Szagajewem.

Młody Igor szedł zamyślony korytarzem zamku. Było cicho i spokojnie. Słyszał echo swoich kroków. Ale uśmiechał sie na myśl, że moze być pomocny młodemu Potterowi. Co prawda Dumbledore wczoraj go ostrzegał przed Potterem, ale mu nie uwierzył.

- On nie jest wcale taki jak myślisz - mówił Dumbledore, gdy siedzieli w gabinecie przeglądając tajne dokumenty - Tamtego wieczora, podczas konferencji na Grimauld Place poznałeś innego Harry'ego. On teraz stał się... inny.

- Nie przesadzaj! - zaśmiał się - A jaki on może niby teraz być?!

Dumbledore długo nie odpowiadał pogrążony we własnych myślach.

- Obcy - powiedział wreszcie - Stał sie daleki i obcy. Strasznie dużo w nim cynizmu i chłodu. Powiedzieć, że zbuntowany, to za mało.

- Nie potrafisz go okiełznać? - usmiechnął sie z niedowierzaniem. Niemozliwe było, żeby wielki

dyrektor Hogwartu mógł mieć problem ze zwykłym szesnastolatkiem.

- Nie chodzi o to - Dumbledore odłożył papiery i spojrzał za okno w gwiazdy. Tuż nad nimi świecił jasno Syriusz - On po prostu stracił wiarę.

- Wiarę? - nie zrozumiał Auror - Ale w co?!

- We mnie - w głosie dyrektora był smutek i żal - W jego oczach czytam oskarżenie. jego dusza wręcz krzyczy "zawiodłem się na tobie!". A ja to widzę i słyszę. to moja wina. Czasami łapię sie na mysli, że powinienem był pozwolić mu pójść. Ale juz za późno. A chłopiec się zmienił.

- A jakie to może mieć konsekwencje?

- Oprócz tego, że zbyt szybko dorósł? Nie wiem - potrząsnął siwą brodą - Ale uważaj, Igor, jak z nim postępujesz. Bo zerwał się z cugli i odrzuca wszelkie ograniczenia. Jeśli raz pozwolisz mu sobie wejść na głowę, to już tam pozostanie.

- Jestem Aurorem! Należę do Wybrańców! Oni są najlepsi! - prychnął - Umiem sobie radzić w podbramkowych sytuacjach. Jestem wręcz do tego stworzony. Jeden zbuntowany chopak mi niestraszny.

Dumbledore uniósł brew, jakby nie dowierzał.

- Ano zobaczymy.

Młody Wybraniec otworzył klasę obrony i wszedł. Na jego widok NevilleLongbottom, Hermiona Granger, Ron i Ginny Weasley'owie i Luna Lovegood poderwali się z miejsc i ukonili sie.Rozejrzał sie w poszukiwaniu reszty. Jednak poza nimi nie było nikogo. Ani śladu pozostałych członków.

A Harry Potter kiwał sie beztrosko na JEGO krześle, za JEGO biurkiem, w JEGO klasie. Nawet nie raczył zauważyć, że przyszedł. Milczał, ręce założył na piersi. Potraktował go jak powietrze.

- Dzień dobry - powiedział z naciskiem Igor.

Harry Potter skinął mu ledwie zauważalnie głową, zwichrzył sobie włosy i dalej sie kiwał na JEGO krześle, za JEGO biurkiem, w JEGO klasie, wygladając przez JEGO okno i na dodatek zaczynając nucić pod nosem JEGO najmniej lubianą melodię. I Auror zdał sobie sprawę, ze niekoniecznie może mu pójść tak łatwo, tak jak to sobie wyobraził.

- Echem... - odchrząknął i porzucił myśł o zbliżaniu się do swojej katedry Zamiast tego podsunął sobie zwykłe krzesło. Zerknął na pozostałych. Obserwowali go z ciekawością - Czy to wszyscy?

- Jak widać - odpowiedział lakonicznie Ron. Reszta nie odezwała sie nawet słowem. Rzucali tylko spojrzenia na swojego lidera. Najwyraźniej jego zachowanie bylo dla nich jakimś wzorcem.

Igor szybko pojął, że nie jest tu mile widzianym gościem. Otuchy dodawał mu tylko lekki uśmiech Ginny Weasley. Uśmiech ten jednak szybko zgasł, gdy jej brat kopnął ją mocno pod stołem.

- No dobrze. W takim razie zaczniemy bez nich... - I zaczął od pytań o dotychczasowe osiągnięcia Gwardii, na które otrzymywał suche i skąpe odpowiedzi, potem skrytykował ich tak rzadkie spotkania (-Jakbyśmy mieli na to wpływ - mruknął pod nosem Neville). Następnie zaś nakreslił pokrótce plan zmodernizowania Gwardii, wyjasnił czego po nich oczekuje. To, że ich weźmie pod swoje skrzydła, tylko wyjdzie im na dobre, tłumaczył, bowiem znacznie rozwiną swoje umiejętności i zainteresowania

A Harry Potter wciąz kiwał sie na JEGO krześłe, za JEGO biurkiem, w JEGO klasie...

- Myślę, ze to dobry pomysł - mówił. Uczniowie słuchali go w kompletnej ciszy. Szczerze mówiąc ta cisza zaczynała już go denerwować. Wiedział oczywiście, że studentom może nie spodobac sie to, że się do nich miesza. Spodziewał sie pretensji i krzyków. Był do nich przyzwyczajony. Umiał sobie z nimi radzić. Zbijał każde argumenty. Wśród Aurorów był znany jako najlepszy negocjator i rozjemca. Umiał zażegnać każdy spór i postawić na swoim.

Ale jak tu negocjować kiedy była tylko ta przeraźliwa, obezwładniająca, pełna wrogości cisza...

- Dzięki moim pomysłom sie rozwiniecie i...

Rozegł sie huk. Odwrócił się i zobaczył, że potter przestał sie kiwac. Teraz opierał sie niedbale o JEGO biurko, z rękoma zalozonymi na piersi i ronicznym uśmieszkiem na ustach. Szagajew wyczuł kłopoty.

- Niech mi pan powie, panie profesorze... - zaczął z błyskiem w oku. Alhatello i Balindaroch mogliby mu powiedzieć, że taki sam błysk pojawiał się zawsze w oczach jego dziadka - Johna Pottera, gdy nadchodził czas działania. A wtedy biada temu, kto stanął mu na drodze.

Tak, zdecydowanie obaj Aurorzy mogliby go ostrzec.

Problem w tym, że ich tu nie było...

- ...Czyja to Gwardia? - dokończył chłopak.

Igor poczuł sie jeszcze bardziej nieswojo. Te oczy i ten ton...

- Dumbledore'a - bąknął.

- Ach, nie! - zaśmiał się niemal wesoło Harry -Nie chodzi mi o nazwę! Kto jest jej liderem?! I kto ma do niej największe prawa?!

W tym momencie Igor juz wiedział, że ostatecznie runęły jego akcje w oczach zgomadzonych tu osób. A także, że przegrał batalię. Przypomniał sobie rozmowę z Dumbledore'm i zapragnął znaleźć się jak najdalej stąd.

- Twoja - wydusił przez zęby.

Szeroki usmiech rozświetlił twarz chłopca.

- Właśnie! - przyświadczył radośnie. Szagajew odczuwał dziką chęć starcia mu tego uśmieszku z twarzy - Cieszę się, że się rozumiemy. A zatem, panie profesorze, zdaje pan sobie sprawę, że my już poradzimy sobie sami, ale bardzo jesteśmy wdzięczni za chęć pomocy. Z radością wykorzystamy pana wskazówki we własnym gronie.

I jakby tego było mu jeszcze mało ten bezczelny chłopak otworzył przed nim szeroko JEGO drzwi, do JEGO klasy!

- Będziemy na tych zajęciach często o panu myśleć.

Szagajew przez moment odczuwał pokusę, żeby zostać i miotnąć w niego jakimkowlwiek bolesnym zaklęciem, żeby pokazać mu kto tu rządzi. A potem przyszło otrzeźwienie. Rozum podpowiadał mu, że nic by na tym nie zyskał. Zacisnął zęby, skinął krótko głową i wyprostowany i dumny, skrywając upokorzenie pod maska obojętności, odszedł.

- No, to załatwione - powiedział Ron.

Wtem coś skrzypnęło i otworzyły się drzwi szafy stojącej w kącie. Wychyliły się ostrożnie ciekawskie głowy.

- Poszedł już? - spytał szeptem Seamus Finnigan.

- Poszedł - przytaknął Neville - Harry dał mu popalić!

Z klasy obrony dało się słyszeć głośne wybuchy śmiechu. Szagajew był ich świadom i to bolało go najbardziej. Był młodym Aurorem, Wybrańcem Avalonu, najlepszym z najlepszych. Wygrywał zawsze wszystkie bitwy, które stoczył.

Ta była pierwsza, którą dane mu było przegrać.

Przegrał nie ze śmierciożercą, nie z Voldemortem. To jeszcze jakoś by przełknął.

Jego porazka miała postać Chłopca, Który Przeżył.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 20:04, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY:

W IMIĘ ZASAD

Wysoko na niebie świecił księżyc. Był niemym świadkiem wydarzeń rozgrywających się na ziemi. W jego jasnym blasku widać było wzburzony ocean. Szalał sztorm. Fale pędziły z błyskawiczną szybkościa, gniewne, rozszalałei nieokiełznane. I rozbijały się na poszarpanych skałami wybrzeżach dzikich wysp szkockich. Biły o brzeg tworząc białą , wirującą pianę. Ocean huczał, kipiał i wrzał. To było szaleństwo. Dziki taniec żywiołów. Wiatr wył upiornie łomocąc w okna wysokiego, ponurego zamczyska. Zamek wznosił się ponad kipiel niczym samotny olbrzym. Tak jak księżyc, milczący świadek przemijających wydarzeń. Stał tu od stuleci, strażnik tej dzikiej wyspy. Historia zataczała tu swe koło. mury tego miejsca pamiętałyjeszcze jak tworzył sie świat, szeptały o czasach, kiedy tutaj rozpoczynało sie i konczyło panowanie wielkich celtyckich królówi ich rycerzy. Potem nadeszli inni, szlachetni ludzie ze swoimi ideałami i wartościami. Ten zamek stanowił pomnik zamierzchłej przeszłości i tradycji.

Avalon

W jednym oknie pełgało małe światełko. Do połowy wypalona świeczka mówiła, że ktoś spośród mieszkańców tego miejsca nie śpi. I rzeczywiście, w surowej, ebowej komnacie huczał w kominku ogień. Jego blask oświetlał dwóch ludzi. Jeden z nich siedział w fotelu z kieliszkiem wina w ręku i obserwował uważnie swego towarzysza, który krążył nerwowo po komnacie.

- I rozumiesz…. – mówił tamten wzburzony – Na to on przestał się wreszcie kiwać na tym cholernym krzesle i mnie po prostu odesłał! Wyobrażasz sobie?! A na dodatek zrobił to z takim czarującym uśmiechem, aż zgłupiałem!

- Ma to po babce – powiedział spokojnie czarodziej w fotelu.

- Słucham? – Igor Szagajew przerwał na chwilę swój marsz.

- Joanne Potter miała dokładnie te same zagrywki. Była najwspanialszą, najpiękniejszą, najsłodszą kobietą jaką nosiła ta ziemia. Wszystko naj. Ale kiedy wbiła ci szpilę, zaczynałeś krwawić, zanim jeszcze na dobre pojąłeś co się stało.

- No tak, ale…!!

- Zraniona duma boli, co? – zaśmiał się starszy czarodziej – Nie martw się. Jest jeden plus.

- Jaki? – Igor Szagajew podjął znowu swój marsz – Powiedz mi, Dorianie! Bo ja go nie widzę!

- No cóż, chłopak już cię ustawił – Dorian Balindaroch wypił z lubością łyk swego ulubionego wina - Znasz już swoje miejsce, więc on już nie będzie widział przyczyn, dla których miąłby cię znowu tak potraktować. No, chyba ze nie zrozumiałeś lekcji. To wtedy będziesz miał cichą wojnę.

- Niech zgadnę – rzucił tamten z przekąsem – Mowisz na podstawie obserwacji Joanne?

Balindaroch przytaknął. Szagajew zgrzytnął zebami.

- Nie, żeby Dumbledore mnie nie ostrzegał – mruknął.

- Za bardzo podskakiwałeś – Balindaroch zachichotał – A chłopak najwyraźniej tego nie lubi. Ale nie jesteś sam. Możesz sobie podać rękę z Alhatellem.

- Ma to mnie pocieszyć?

- Przynajmniej nie nazwał cię tchórzem. Nasz szef do dziś pomstuje.

Podeszli do okna. Wpatrywali się w milczeniu w niezwykły taniec gniewnych fal oceanu i mrok nocy.

- Jak myślisz? – zapytał nagle młody Auror – Gdzie on teraz jest?

- Alhatello? Nie wiem – wzruszył ramionami – Goni za mrzonkami, jak zwykle. Szuka swego przeznaczenia.

- Jakoś Voldemort nie bardzo pali się do tego spotkania – Igor wciąż przypatrywał się zafascynowany walce żywiołów – Myslisz, ze go w końcu znajdzie?

- Znajdzie – westchnął Balindaroch – Na pewno. A wtedy Avalon będzie miał piękny pogrzeb.

Szagajew spojrzał na niego.

- Myślisz? - Ja to wiem. Ty jesteś młody, więc nie masz jeszcze o tm pojęcia. Ale pewnej nocy, siedemnaście lat temu Album Dumbledore opowiedział mi o przepowiedni, w wyniku, której Czarny Pan i wnuk Johna są sobie wzajemnie cieniem i przeznaczeniem. Gdzie jeden, tam krzyzują się drogi tego drugiego. Obaj podążają w tym samym kierunku. Aż do końca. Ja pojąłem w czym rzecz, nawet ten chłopak.

- A Alhatello? – spytał cicho

- On? – Balindaroch zaśmiał się cynicznie – Nie zrozumiał, nawet nie chciał zrozumieć. Nie zawrócisz go z obranej drogi. Ściga Czarnego Pana, odkąd go tylko znam. Nie pamiętam, zeby kiedykolwiek robił coś innego.

- Jaką wielką krzywdę musiano mu wyrządzić, skoro płonie taką żadzą zemsty.

- Tu nie chodzi o ogrom krzywd – Balindaroch oparł się o ścianę przy oknie - On stał się fanatykiem. Cokolwiek go do tego skłoniło, zmieniło na zawsze całe jego życie. Wpłynęło na podejmowane przez niego decyzje i owładnęło nim bez reszty. A Auror nie może sobie na to pozwolić.

- A czy to źle mieć pasję?

- Dobrze, kiedy jest to tylko pasja, Igor – Balindaroch poruszył się i zerknął za okno.Nagle w jego oczach pojawił się niezwykły blask. Zabłysła w nich radość – Źle zaczyna się wtedy, kiedy ta pasja przeradza sie w chorobliwą obsesję. Obsesję, która jak rak toczy twoje serce.

- Tak – mruknął Igor. Alhatelo już dawno stał się ślepy i głuchy na ostrzeżenia. Zachowywał się tak jakby zaprzedał duszę diabłu. A diabłem była zemsta.

- Ale! – zawołał jego towarzysz – Patrz kto do nas zawitał!

Igor zerknął. Pośród mroku nocy i szalejącego sztormu zobaczył dwie sylwetki. Leciały szybko, bez wahania. Poznał je. Domyślił się też, że nie ma już za wiele czasu. Każdy Wybraniec wiedział, że gdy do Avalonu zawita piękna Guadalahara ze swą kapryśną córką Goraven, dwie miłości życia Doriana Balindarocha, rozmowa jest skończona. Rozmówca przestawał istnieć.

- Przynoszą wieści – zgadł – Skąd? Bo chyba nie z Hogwartu?

Balindaroch wzruszył ramionami. Dwie istoty, które ukochał nade wszystko były coraz bliżej.

- Od Alhatella też nie – myślał głośno Igor – Może z Londynu?

- Londyn – powtórzył Balindaroch.

Równocześnie spojrzeli na siebie i twarze im spochmurniały. Nadchodziły niepewne czasy. Nie tylko dla zwykłych czarodziei. Balindaroch, stojąc w oknie w tę burzliwą noc czuł, że stary świat, który znał odchodzi w przeszłość. Odchodziły też dawne ideały. Kształtował się nowy. I w tym nowym świecie Avalon wraz ze swymi wartościami, które niósł, będzie musiał walczyć o przetrwanie. Bowiem zbliżał się czas trudnych wyborów. Wybrańcy stali na rozdrożu…

- Dorianie… - usłyszał niepewny głos młodego Aurora – A co będzie, jeśli w Londynie dojdzie w koncu do tego, o czym wszyscy myślimy, że się stanie? Co wtedy zrobimy, jeśli nowa sytuacja będzie wymagała od nas…

- Odmówimy! – padła zdecydowana odpowiedź

Szagajew zesztywniał.

- Ale…ale to będzie zdrada!!!

- Zdrada, powiadasz – powtórzył Balindaroch spokojnie i pokiwał głową – Ano zdrada.

- Nie zgadzam się! – Szagajew wydawał się być zdenerwowany. Zbladł, a jego dłonie zacisnęły się kowulsyjnie w pięści. Oczy płonęły.

Starszy auror rzucił mu ostre spojrzenie.

- A to niby dlaczego?!

- Czarodzieje nam tego nie wybaczą! – mówił rozgorączkowany – Będą mówili, że Wybrańcy…

Czarodziej gwałtownie uniósł rękę. Młodzieniec zamilkł.

- Nigdy, ale to nigdy nie słuchaj co mówią o Wybrańcach inni! W swojej ocenie sytuacji kieruj się tylko tym, co głoszą sami Wybrańcy oraz ich zasady! A o to najmądrzejsze z nich!

Wyjął różdżkę i machnął nią zakreślając koła. Wnet w powietrzu zaczęly się formować złote litery…

- Czytaj, Igor.

- Po co ? – zdziwił się – Przecież to nasz kodeks. Znam go na pamięć!

- Najwyraźniej nie, skoro pozwoliłes sobie na chwilę zwątpienia. Czytaj!

- „ Rodzimy się i umieramy – zaczął posłusznie, a odwieczne słowa Prawdy Aurorów wlały otuchę w jego serce i sprawiły, że odzyskał jasny umysł. Chwile zwątpienia zaczęly mijać – Żyjemy po to by walczyć, żyjemy po to by zwyciężać, po to by służyć Dobru. Wody wyschną skały zwietrzeją, dni upłyną,a pamięć o tym, czego przysięgaliśmy bronić, nigdy nie przeminie”

Wpatrywali się w siebie bez słowa.

- Czego przysięgaliśmy bronić, Igor?

- Dobra

- A czy Wybraniec ugiął kiedykolwiek kark, przed czym innym niż Dobro? Pozwolił sobie na chwię zwątpienia w nasze zasady?

- Bywali tacy, Dorianie.

- Ano bywali – przyznał ze smutkiem – Ci, którzy na zawsze złamali kodeks i sprzeniewierzyli się naszym ideałom. Kim teraz są?

Szagajew pochylił głowę.

- Wyklętymi – szepnął

- A zatem, jeśli wiernośc naszym przysięgom i przyrzeczeniom będzie wymagała zdrady, to jestem na nią gotów – powiedział z zawziętością Balindaroch - Będę walczyć, tak samo jak Alhatello! Czy staniesz u naszego boku, Igorze?! Czy przekonaszteż innych, którzy zwątpią?

Szagajew spojrzał w pałające oczy starego czarodzieja i ostatecznie opuściły go wątpliwości. Wyprostował się

- Będę – powiedział stanowczo.

Guadalahara i Goraven nadeszły niosąc wieści z Londynu. Stary Auror wybiegł im na spotkanie. A młody Igor Szagajew opuścił komnatę i zamek i zszedł na brzeg. Wpatrywał się w rozhukane wody oceanu, a krople deszczu siekły go po twarzy. Ich życie było jak te fale rozbijające się z łoskotem o skaliste wybrzeże tej dzikiej wyspy. Niebezpieczne, mroczne i pełne wirów, który mogły w każdej chwili pociągnąć ich na dno. Wyjący upiornie wiatr przynosił zapowiedź zmian. Mówiły one, że stary świat, który znali, ma runąć, na jego gruzach powstanie nowy. Ale, w co będą wierzyli wtedy ludzie, jakie ostaną się wartości? I czy Wybrańcy podźwigną ciężar zmian i czy sami się w nich nie zatracą. I najważniejsze. Czy w tym nowym świecie Avalon zdoła przetrwać?

Szagajew otulił się szczelnie płaszczem i ruszył stromą sciezką z powrotem w stronę zamku. Za jego plecami wiatr śpiewał swą pieśń o zmianach, szalał sztorm, a gniewne fale oceanu roztrzaskiwały się o brzeg.

A gdzieś daleko Alhatello szukał swego przeznaczenia…


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 20:04, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY:
ŚCIGANY

Uciekał.
Uciekał, bo tylko to mógł w tej sytuacji zrobić. Tylko to mu pozostało. Nie dano mu wyboru. Wciągnięto go w pułapkę. Bardzo sprytnie zastawioną pułapkę. W jednej chwili skradał sie wraz ze swymi towarzyszami mrocznymi korytarzami starego zamczyska, a w drugiej nastąpiło piekło. Otoczono ich, wezwano do poddania się, a kiedy nie posłuchali, zaklęcia zaczęły świstać na wszystkie strony. Trafili go! Stracił różdzkę. Mimo to jakimś cudem udało mu się przerwać krąg postaci w czarnych szatach i kapturach zasłaniających ich twarze. Teraz czaił się się w cieniu murów nasłuchując. Ciężko oddychał, ze zmęczenia chwiał się na nogach, bolał go zraniony bok. Próbował nie mysleć o swoich dwóch towarzyszach, których zostawił. Co się z nimi teraz działo? Przez ułamek sekundy zdawalo mu się, że słyszy wrzask bólu jednego z nich.

Wzdrygnął się. To samo mogło dziać się teraz z nim. ale był sprytniejszy. "Ale czy na pewno?" odezwało sie w nim sumienie "Porzuciłeś tamtych dwóch w potrzebie. To nie pokaz sprytu, ale ..." Odepchnął od siebie tę myśl. Niewiele by im pomógł dając się schwytać. Nic by to nie dało. W najlepszym razie skomlałby teraz na kolanach o litość, w najgorszym zaś...Zadrżał. "Ciekawe co by ojciec powiedział, gdyby wiedział, że zdradził zaufanie tych, którzy wyruszyli wraz z nim?". Skrzywił się. Ojca zabrakło juz dawno temu, nie było sensu go wspominać. Źle skonczył. Wszystko wskazywało na to, ze chyba czeka go podobny los. Wiedział, że to musiało się tak skończyć! Ostrzegano ich, żeby nie szli tylko we trzech, to było niebezpieczne, powinni mieć ze sobą wsparcie. Ale nie posłuchał, zresztą nawet nie zamierzał. Ależ był głupi! Ta jego pycha! Ta jego buta i arogancja! Do czego go to zaprowadziło?

Przekradł sie ostroznie kilka metrów do przodu i wyjrzał zza rogu. Zaraz jednak cofnął sie z powrotem. Byli tu! Co najmniej tuzin postaci w szatach czarnych jak noc przeczesywało korytarz wzdłuż i wszerz, centymetr po centymetrze. Słyszał wyszczekiwane rozkazy.

- Gdzieś tu musi być! szukajcie dalej!

Rzucił się w bok. Oby go nie usłyszeli! Pętla zaciskała sie wokół niego. Byli wszędzie! Gdyby tylko miał różdżkę! Ale jej nie miał! Całym sercem pragnął mieć różdzkę. Łzy pojawiły mu się w oczach, ale zaraz otarł je wierzchem dłoni. Był mężczyzną, nie mógł im pokazać się upokorzony. Przypomniał sobie słowa ojca. Łzy są oznaką słabości. A na to nie mógł sobie teraz pozwolić.

Znów pomyśłał o tamtych dwóch. Skrzywił pogardliwie wargi. "Trudno" powiedział do siebie "sami byli sobie winni. Dali sie podejść podczas tej małej - jak ją nazywał ironicznie - wycieczki.Chociaż, nie żeby nie wiedzieli o ryzyku.To on ich namówił. A teraz to on - już jako jedyny - był scigany jak pies. To go bolało. Jeszcze tak niedawno był silny, miał pozycję, był poważany! Nawet bano sie go a jego gniew nie miał sobie równych.

Pomyślał, żeby wydostać się stąd jak najprędzej, żeby wrócić do kryjówki. Tam byłby bezpieczny, tam by mu juz nic nie groziło. Oczy zapłonęły mu blaskiem. Ten blask zaraz jednak zgasł wyparty przez pewną myśl "Głupcze!" powiedział sam do siebie "Nie możesz tam wrócić! Twoi wrogowie wiedzą o niej! Jakżeby nie! Przecież to jasne! Oni zdają sobie sprawę, ze to będzie pierwsze miejsce, do którego skierujesz swe kroki! zastawili tam pewnie tysiące pułapek!"

- Znaleźliscie go? - padło pytanie. Poznał ten głos. To był on! Najzajadlejszy z nich wszystkich, postanowił scigać go do upadłego.

- Nie! - zawołał inny

- Nie mógł nam się wymknąć! Odcięliśmy wszystkie drogi ucieczki!

- Znajdziemy go - odezwał się On. W jego głosie pobrzmiewała pewność siebie i jakaś dzika radość. Wiedział, że jego zwierzyna jest blisko, że miota się teraz w poszukiwaniu ucieczki.

On wiedział to także. Jego szanse malały z kazdą upływającą sekundą. co mógł zrobic?! Jak ich przechytrzyć?! Och, gdybyż tylko nie był tak głupi, tak pewny siebie. Dlaczego zlekceważył ostrzeżenia, czemu nie słuchał?! Jego ruchy były ograniczone. Zdawał sobie sprawę, że z chwilą, gdy go schwytają i zawloką jak psa przed oblicze swego przywódcy, wszystko bedzie skończone.

- Pamietajcie, chcemy go mieć żywego - rozległ się głos.

Tamci zarechotali.

"Dobrze chociaż tyle" pomyslał ponuro. Choć pojmował, że to, że pozostanie żywy, nie oznaczało jeszcze, że przed obliczem ich przywódcy stanie cały, zdrowy i o własnych siłach. A co potem? Porzucą go jak psa, czy...Znów zadrżał. Musiał jednak przyznać, że ich wyobrażenia o nim mogły być calkiem słuszne. Bo w końcu kim przecież był? Porzucił tamtych dwóch na pastwę losu, zdradził ich i nie wrócił. Westchnął. " A co innego mogłem zrobic?" Co by to dało, że podzielilby ich los. A zresztą! I tak by im nie pomógł! Ich było wiecej!

No tak, tylko, że on nawet nie spróbował...

- Macie go? - wrzasnął ktoś.

Podskoczył. byli tak blisko!

- Nie drzyj sie tak! - warknął inny

- Tylko go spłoszysz!

- I co z tego? - zarechotał trzeci - Tego dnia go dorwiemy! Biedak ma pecha!

I znów wszyscy wybuchnęli smiechem

Zacisnął zeby. Byli tak pewni siebie, juz czuli smak zwycięstwa. A on? Gorycz porażki, świadomośc przegranej i tego, że jest zdany na ich łaskę bolała go bardziej niż zraniony bok. Nie mógł znieśc tego, ze dał się tak podejśc, ze bezmyslnie wkroczył w pułapke

- Znajdzcie go! - warknął ten najzajadlejszy - To trwa zbyt długo!

Myśl, ze oni nie są wcale aż tak pewni sukcesu, poprawiła mu humor.

- Juz mnie nudzi ta zabawa w kotka i myszkę! - zareagował inny - Kończmy z nim!

To już nie brzmiało tak pocieszająco. Rozejrzał się czujnie dookoła. Póki co wokół niego było jeszcze pusto. Jeszcze, jak sobie to wciąz powtarzał. Zaczął się kradać na palcach, błagając w mySlach, żeby nie zdradziło go echo jego własnych kroków. I nagle... zobaczył ją!

Gruba aksamitna kotara, a za nią wnęka. Mógłby się tam ukryć! Próbował sobie przypomnieć czy już ją przeszukiwali. ale chyba tak...

"No trudno, zaryzykuję" pomyślał. Wychylił głowe...Pusto! Przemknął skulony wiedząc, że to jego ostatnia szansa. Dopadł wnęki czując radość. Oczywiście, nie mógł zostać w niej na zawsze. W końcu ktoś by go znalazł. Ale na razie mógł się tu przyczaić.

- Gdzie on się podziewa? - warknął ktoś

- Nie wiem!!

Uśmiechnął się pod nosem. Jego prześladowcy tracili nerwy.

I wtedy, w jednej chwili wszystko sie zmienilo

- Szukacie kogoś?- usłyszał.

To była Sybilla Trelawney.

- Taaa… - burknął jeden z nich.

- Może pana Malfoya? Siedzi, oooo, tam!!

Draco Malfoy zdążył jeszcze wymyślić, co najmniej tuzin tortur dla tej kretyniki, zanim kotara została szarpnięta i Gwardia Dumbledore’a stanęła przed nim w komplecie. Na przedzie stał Zachariasz Smith.

- Proszę, proszę! Zguba się odnalazła!

Przeklinał los, że stworzył kogoś takiego jak ta żałosna, stara nietoperzyca. A mógł się z tego wyłgać!

- A o co chodzi? – zainteresowała się Trelawney.

- Ach, o nic – wzruszył ramionami Dean Thomas – To tylko takie nasze małe pogawędki.

-Och! – przygasła – Miałam nadzieję, że zaproszę was do siebie, żeby postawić tarota, ale skoro…

Malfoy chwycił się tego jak tonący chwyta się brzytwy

- Ależ nie! – wykrzyknął desperacko – Ja bardzo chętnie sobie powróżę!

I przedarł się do niej przez wrogi i niechętnie rozstępujący się przed nim tłum. Chwycił nauczycielkę za łokieć łokieć i prawie powlókł ją za sobą w kierunku jej komnaty na wieży.

- To ci za wiele nie pomoże, Malfoy – krzyknął za nim Terry Boot – Stamtąd jest tylko jedno wyjście! Będziemy czekali!

„A czekajcie sobie” pomyślał szczęśliwy, że znalazł się wreszcie ktoś, kto go wybawił z opresji. Dawni członkowie Brygady Inkwizycyjnej nie byli poważani przez innych. Wszyscy odwracali głowy na ich widok i milkli, gdy nadchodzili.Nawet nauczyciele pokazywali im swoją dezaprobatę, choć oczywiście nie mogli tego robić zbyt ostentacyjnie. Ślizgoni po zamku poruszali się w wielkich gromadach, nigdy pojedyńczo, bo Gwardia Dumbledore’a urządziła łowy na wielką skalę. W zemście za działania Brygady za czasów Umbridge. To co się działo ostatnio w szkole, przekraczało granice wyobraźni. Hogwart stał się terenem polowań. Albo ty, albo oni, kto pierwszy kogo dopadł. A dzisiaj, jak ostani kretyn, wybrał się sam tylko z Crabbem i Goylem. Jak było do przewidzenia – wpadli. Z tym, że jego goryle nie mieli tyle szczęścia, co on. A napotkani, podczas ucieczki Flitwick i McGonnagal udawali zbyt mocno pogrążonych w rozmowie, żeby usłyszeć jego wołania o pomoc. A kiedy próbował się dla bezpieczeństwa przyczaić koło nich, zniknęli za drzwiami pokoju nauczycielskiego zostawiając go samego. A Snape? Kiedy dobijał się do jego gabinetu, tamten tylko odryknął ze środka, że jest zajęty i niech Opatrzność chroni nieszczęśnika, który odważy się mu przeszkodzic.

- Mam tyle Panu do pokazania – mówiła do niego uradowana Trelawney całkowicie nieświadoma tego, jak blisko jest zamordowania, uduszenia, podpalenia, poćwiartowania, utopienia i zakopania żywcem i co tam jeszcze rozszalała wyobraźnia wściekłego Malfoya była w stanie mu podsunąć – Tarot, pasjans, szklanka z fusami, szklana kula…Czuję, że ma Pan dzisiaj dobrą aurę!

- Już lepszej nie mogłbym mieć – powiedział z ironią rozglądając się dookoła. Wydawało się pusto. GD znikła jak kamfora. Chyba dali sobie spokój.

Przestał już zwracać na nią uwagę, toteż doznał wstrząsu, gdy nagle na ramieniu zacisnęła mu się silna dłoń. Odwrócił się zaskoczony i spojrzał wprost z bliska w szalone, dzikie oczy Sybilli Trelawney. Wyglądała strasznie. Zupełnie jakby oszalała.

- co Pani.. – zaczął nieskładnie i urwał.

A Sybilla przemówiła. Głosem chrapliwy i mocnym jak stal.

„Oto wilk nadchodzi!

W mroku nocy brodzi!

Szczerzy do nas lśniące kły,

Łzy świata nie będą już więcej schły

Cień wilka na życie wszystkich pada!

Kto kark ugnie?! A kto krzyknie: prędzej zdra…”

Ale Malfoy nie słuchał już dalej. Odepchnął ją od siebie i odbiegł rzucając przez ramię niespokojne spojrzenia. Coś dziwnego się z nią działo i nie zamierzał w tym uczestniczyć. Nie wiedział o czym bredziła i nie chciał wiedzieć.Zresztą, miał ważniejszy problem na głowie niż jej nastroje.

Zdążył przebiec kilkanascie metrów, gdy jak spod ziemi wyrosła przed nim Gwardia. Wyroili się ze wszystkich stron.

- Mamy go! – wrzasnęli.

„No coż, Trelawney” pomyślał rozglądając sie w poszukiwaniu kryjówki „Twoje gadki o dobrej aurze zdały się psu na budę”

Rzucił się w bok, odepchnął Susan Bones i zanurkował w chłodne, zapraszające wnętrze łazienki dla chłopców. Zdążył w ostatniej chwili. Zaryglował drzwi i zablokował zamek. Jego prześladowcom nawet Alohomorra nie była w stanie już pomóc. Zaklęcia rozbiły się o drewno

- Spokojnie! – zawołał do kolegów Smith – On i tak stamtąd nie ucieknie.

- A żebyś się nie zdziwił! – odwrzasnął

- Niby jak? – prychnął tamten – Może oknem? Z trzynastego piętra?

- Co chcesz, chłopak przynajmniej nauczy się latać! – zarechotał Ernie McMillian.

- Dobra, wyłaź! Oszczędź nam bezsensownego czekania! I tak cię dorwiemy i tak!

- Nie dorwiecie! – odciął się.

- Takiś pewny? – spytał głos dochodzący tuż obok. Malfoy odwrócił się i zrozumiał w końcu co tak naprawde znaczy powiedzenie „trafić z deszczu pod rynnę”.

W kącie, obok umywalki, z wycelowanymi w niego różdżkami stali Harry Potter i Ron Weasley.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 20:05, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY:

MIĘDZY TYM CO DOBRE A TYM CO ŁATWE

Cofnął się odruchowo o krok. Tamci się roześmieli paskudnie.

- Wiesz, Harry, mówiłem, że to był świetny pomysł, żeby zaczekać tu na tego gnojka - powiedział z satysfakcją ten głupek, Weasley.

- Taaaa… – zaśmiał się paskudnie Potter – Zgubiłeś się Malfoy’ku?

Malfoy znowu postapił krok do tyłu. A potem przypomniał sobie, że jego wrogowie znajdują się zarówno zarówno przodu jak i z tyłu. Znalazł się pomiędzy młotem a kowadłem. Raczej nie miał, dokąd uciekać. Nie! Nie da im tej satysfakcji! Nie będzie się tu kulił przed nimi jak pies.

Wyprostował się i dumnie uniósł głowę

- Popatrz, Harry! – zawołał ze zdziwieniem Weasley – W pułapce, a jeszcze by chciał kąsać!

- Nie dziwię się - Potter powoli zaczął zachodzić go od tyłu. Malfoy odwrócił się w jego stronę i zaczęli krążyć dookoła siebie z czujnym wyrazem twarzy oceniając swoje szanse. Och, gdybyż tylko miał różdżkę! – Chyba wie, że nie ma już nic do stracenia.

Weasley prychnął z pogardą

- Eeee… Ta szuja pewnie myśli, że my jesteśmy za szlachetni, żeby go lać, skoro jest bezbronny

Owszem, Malfoy właśnie tak myślał. Nawet był tego w stu procentach pewien.

- Ciekawe czy będzie taki odważny, jeśli zajmą się nim też i tamci – Rudzielec wskazywał na drzwi, za którym nadal kłębiła się Gwardia – Chłopaki! Mamy tu naszą zgubę!

Malfoy zbladł. Tego wariantu nie przewidywał

Za drzwiami panowała przez chwilę cisza, a potem rozległ się głos Zachariasza Smitha

- Weasley, Potter, to wy?!

- Tak, mamy tu tego szczura!

- Daj spokój, Ron – skrzywił się Potter – Damy sobie z nim radę sami.

- Otwórzcie – To była Susan Bonem – To pokażemy mu gdzie raki zimują!

- Nie, Susan, ta gnida jest moja! – zaprotestował.

- Nieprawda! – zareagował ostro Michael Corner – On należy do Gwardii! Gwardia stanowi jedność! Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego! Twoi wrogowie są naszymi wrogami i odwrotnie!

Weasley zaśmiał się paskudnie

- Widzisz, Malfoy. Chyba masz dzisiaj pecha.

O tym Draco sam wiedział najlepiej, nie trzeba było mu tego przypominać. Znowu pomyślał raczej nieżyczliwie o tej starej wariatce Trelawney. Że też musiało ją tu przygnać z tej zapyziałej wieży! O sobie też nie myślał w superlatywach. Powinien był póki, co trzymać się jej. No tak, ale ona zrobiła się jakas dziwna..

A potem spojrzał na Pottera i ucieszył go wyraz niezdecydowania i niechęci w jego oczach. On nie chciał otwierać tych drzwi! Więc może miał szansę!

Niestety – jak się okazało - ten cholerny Weasley także miał tu coś do powiedzenia.

- Ale będzie ubaw – wykrzyknął i zanim obaj zdążyli coś powiedzieć, podbiegł do drzwi i otworzył je na oścież. Gwardia Dumbledore’a wlała się do środka niczym morska fala. Od razu otoczyli go kołem. Patrzyły na niego wrogie twarze. Wśród nich znajdowali się Martha i Richard Featherowie, rodzeństwo Ślizgonów, którzy zdradzili Słytherin na rzecz Pottera i jego spółki.

- I co teraz? – zaśmiała się Susan Bones podchodząc do niego – Co nam powiesz?

Dźgnęła go boleśnie palcem. To przelało falę goryczy. Malfoy mógł zostać otoczony przez wrogów i nie widzieć przed sobą szansy na obronę lub ucieczkę, ale to wcale nie znaczyło, że musi płaszczyć się przed dziewczyną! Jeden szybki ruch i Susan leżała na podłodze, a na jej policzku wykwitał czerwony slad.

- Nie dziewczynę, ty! – ryknął z wściekłością Terry Boot i zamierzył się na niego z różdzką.

- Czekaj! – chwycił go za ramię Harry.

A potem spojrzał na Malfoya. Ale jak spojrzał! W jego oczach było tyle pogardy lekceważenia, że Ślizgom aż się skulił.

- Walczysz ze słabszymi? – spytał cicho – Spróbuj z silniejszym!

- Właśnie – podchwycił Ernie McMillian– Już my się z tobą policzymy! Krąg się zacieśnił. - Chcesz wiedziec co robimy z takimi jak ty? – spytał groźnie – To ci powiem. Po naszej interwencji nie będziesz miał siły kiwnąc nawet palcem. A twój zraniony bok i to, co zrobiliśmy twoim gorylom, to jeszcze nic w porównaniu z tym, co zrobimy z tobą. Nawet własna matka cię nie pozna!

Unieśli różdżki. Cofnął się gwałtownie.

- Dotarło co? – zaśmiał się paskudnie.

- Nie wtrącaj się – przerwał mu Potter – On jest mój. Ja się z nim policzę.

I wkroczył w obręb koła, który tworzyli Gwardziści.

- Nie możesz! – zaprotestował - Jestem bezbronny! Nie mam różdżki. A ty, Potter, co by o tobie nie mówić, to jednak nie walczysz ze słabszymi. Twoja wygórowana ambicja by ci nie pozwoliła.

Uśmiechnął się z triumfem. Jeśli wystarczająco dobrze to to rozegra, może uda mu się ocalić skórę.

Potter przyglądał mu się zmrużonymi oczyma, zacisnął szczęki…A potem się cofnął.

- Nie możesz mu darować! – zaprotestował Weasley.

- Ścigaliśmy go cały tydzień! – dołączyła się jego siostra – I wreszcie go dorwaliśmy.

- Nie, Ginny. On ma rację – powiedział Potter.

Na twarzy Malfoy’a wykwitł uśmiech. Co by o tym kretynie nie mówić, to jednak był szlachetny

– A zatem nie mogę walczyc z bezbronnym. Tym bardzie wam nie mogę na to pozwolić.

Malfoy radował się coraz bardziej…

- No więc, Ron oddaj mu swoją różdżkę Draconowi wnet przestało być do śmiechu.

- Co? – oburzył się Weasley – Nie oddam tej gnidzie swoje różdżki! Możesz o tym zapomnieć!

Draco nie śmiał mieć nadziei, ale wyglądało na to, że…

- Dobrze – rzucił ze zniecierpliwieniem Potter – To ja mu oddam moją, a ty mi pożyczysz swoją.

Nadzieja Draco na pomyślne rozwiązanie sprawy odbiegła galopem w siną dal…

- Oszalałeś?!! – ryknęła Gwardia.

- Co ty, chory? – zdziwiła się Martha Feather.

- Nie zgadzam się – protestował Malfoy odsuwając od siebie ze wstrętem różdżkę.

- Bierz ją, Draco!

- Nie wezmę!

- Powiedziałem, bierz!

- Nie!!

- Słuchaj, ty! – Ron podskoczył do niego i zacisnął palce na jego kołnierzu. Skorzystali natychmiast natychmiast inni. Jednocześnie Ślizgon dostał cios w żołądek, od którego zgiął się wpół – Walcz jak mężczyzna, a nie jak pies! A zresztą, Harry, co my się będziemy się z nim patyczkowac?

Następny ruch i Malfoy znalazł się na podłodze. Ostry koniec buta Zacharego Smitha trafił go w zraniony bok. Jęknął i zwinął się z bólu. Próbował ochraniać głowę przed ciosami. Ale nie dawał rady. Mieli przewagę liczebną. Słyszał drwiący śmiech. Pottera nie widział

- To cię oduczy szpiegowania!

- Wstrętny lizus!

- Donosiciel!

Dostał znów w głowę. Zaćmiło go z bólu.

- Co tu się dzieje?!!!

Potrzebował chwili, żeby zorientować się, że ciosy ustały. Zrobiło się jakoś nienaturalnie cicho i krąg się rozluźnił. Podniósł z wysiłkiem głowę i ujrzał jak Gwardia cofa się i robi miejsce komuś, kto szedł w ich stronę.

To był Albus Dumbledore

- Ee… - bąknął Ron na jego widok – Nic – puścił kołnierz Malfoy’a za który wciąż trzymał, wygładził szatę Ślizgona i klepnął go w ramię – On się tylko potknął i..

- Dosyć! – głos Dumbledor’a ciął jak z bata. Na jego twarzy widniał głęboki zawód i gniew. W oczach był lód - Żadnych więcej kłamstw, oszustw i krętactw!

Gwardia zaczęła się rozchodzić.

- Stać! – To nie była prośba. To był rozkaz – Jeszcze z wami nie skończyłem

Stali patrząc po sobie niepewnie, przestępując z nogi na nogę. To był dyrektor, jakiego nie znali. Groźny i pełen gniewu

- Draco, idź do skrzydła szpitalnego. Pani Pomfrey się tobą zajmie. Crabbe i Goyle już tam są.

Ślizgon dźwignął się na nogi z trudem i zatoczył. W ostatniej chwili przed upadkiem powstrzymało go czyjeś ramię. Podniósł wzrok i przez chwilę patrzyli na siebie z Potterem w milczeniu

- Nie spodziewałem się… – zaczął Dumbledore głosem drżącym od tłumionej furii. Oczy miał utkwione w Harry’m, a chłopiec już nie czuł się tak pewnie w jego obecności. To już nie był dyrektor, na którego mógł dąsać się i lekceważyć jego prośby. Stał przed nim czarodziej pełen mocy i gniewu – Nie spodziewałem się, że reaktywowałeś tę grupę, żeby służyła do takich celów! To jest to twoje kółko korepetytorskie, Potter?

Harry skulił się odruchowo i spuścił oczy

- Podnieś głowę, chłopcze! Prawdzie trzeba stawić czoła! Chyba, że stać cię tylko na to, czego właśnie byłem świadkiem – powiedział z niesmakiem.

- Przepraszamy – bąknęła Ginny – Ale Inkwizycja też działała źle w tamtym semestrze i…

- Zła nie można zwalczać złem, dziewczyno – Dumbledore nie patrzył na nią. Jego przenikliwe, przeszywające na wskroś spojrzenie nie odrywało się od oczu Harry’ego – Nikt ci tego nie mówił?! Bo kimże wtedy jesteś? W czym się wtedy odróżniasz od swego przeciwnika, skoro tak naprawde się do niego upodabniasz!! Zło wraca do tego, kto się nim posługuje!

- Rozumiemy – wymamrotał Ron – Gwardia Dumbledore’a już nigdy...

- Dumbledore’a?- zaśmiał się nauczyciel z pogardą, która przeszyła Harry’emu serce – Dałem swoje miano organizacji o szczytnych celach! Tej, która była dla mnie źródłem dumy i satysfakcji. Z tą… – powiedział dobitnie - …nie chcę mieć nic wspólnego!

Popatrzyli po sobie.

- Nie mam zamiaru sie potem wstydzić – rzekł i wyszedł

Tego wieczora przy wszystkich stołach w Wielkiej Sali było cicho jak makiem zasiał. Uczniowie wiedzieli co się wydarzyło, rozeszło się to po szkole lotem błyskawicy. Zastanawiano się, co z tego wyniknie.Nikt się nie odzywał, a nawet nie mieli apetytu. Przy stole nauczycielskim królowały ponure miny. Hagrid rzucał co jakiś czas na Harry’ego zmartwione spojrzenia. A także współczujące. Chłopiec miał wrażenie jakby przyjaciel chciał go przed czymś ostrzec. Ale, przed czym?

A potem Dumbledore wstał

- Wiecie, że Lord Voldemort się odrodził. Wraz z nim powstało do życia zło. Zło, którego niby jeszcze nie poznaliście, a już swym jadem zatruło wasze serca. Muszę przynać, że jestem zawiedziony występkami, jakich dopuścili się niektórzy wasi koledzy – jego wzrok spoczął na Gwardii - Jestem zawiedziony, bo muszę się za was wstydzić! Jestem zawiedziony, bo wasze działania świadczą o mnie jako o nauczycielu!

Wszyscy pospuszczali głowy

- Wiem, co wyprawia się w tej szkole, wiem o polowaniach na kolegów z przeciwległych domów, o szczuciu, biciu i poniżaniu! To tak was uczyłem?! To takie wartości wyniesiecie z Hogwartu?! Wstyd!!! Żeby obcy ludzie mi opowiadali o waszych breweriach! Co się działo w pociągu?! Co się dzieje codziennie?! Ktoś mi o tym opowie?!

Nikt się nie odezwał

- Ach, rozumiem. Bohaterzy wyginęli na wojnie – powiedział ironicznie – Zostali tchórze.

Harry wstał gwałtownie. Zamierzał przyznać się do całej winy, zamierzał skrupić na sobie gniew grona pedagogicznego. Tak naprawdę to była jego wina. Nie powstrzymał kolegów, choć był ich przywódcą. Niechętnie, ale przecież posłuchaliby go.

- Panie profesorze! To ja ich do tego…

- Siadaj, Potter! – zagrzmiał Dumbledore – Nie potrzeba mi kolejnej kłamliwej bajeczki!

Harry usiadł zrezygnowany.

- Wstyd! – powtórzył dyrektor – Na tej Sali siedzą członkowie organizacji, która miała szczytne cele. Powtarzam, miała! Bo zagubiła je gdzieś po drodze. Dlaczego? Nie wiem! Z lenistwa, z głupoty, bo łatwiej jest nieść zło, niż pielęgnować dobro! Wybrali rzeczy łatwe,a odrzucili słuszne

Wzrok całej szkoły skierował się na GD.

- Wstydzę się za nich – Harry poczuł się jeszcze gorzej. W żołądku miał twardą gulę – Wstydzę się tym bardziej, że czuję się oszukany. Uczniowie ci zawiedli mnie jak tylko można zwieść człowieka, który ci ufa. A na dodatek moje nazwisko posłużyło do zdrożnego celu!! A na to nie mogę się godzić. Od tej chwili w tej szkole nie ma miejsca dla Gwardii Dumbledore’a!

Harry zbladł. To, co usłyszał nie mogło być prawdą. Dumbledore nie może wyrzucić z Hogwartu ponad setki uczniów!!

A potem zdał sobie sprawę, że wystarczy przecież, żeby dać bolesny przykład tylko jednemu z nich. A ty m jednym, jak sobie uświadomił z przerażeniem był…

- Harry Potter - Dumbledore podniósł głos. Cała szkoła zwróciła się w jego strone -… zostaje zawieszony w prawach ucznia na okres tygodnia! Ronald i Ginewra Weasley, Susan Bones, Ernie McMilian, Anthony Goldstein i Parvati Patil, dożywotnio tracą odznakę prefektów szkoły! Pozostali mają szlaban.

W Wielkiej Sali panowała jeszcze bardziej przeraźliwa cisza.

- A co do organizacji pana Pottera… – podjął dyrektor - …to z dniem dziesjszym zostaje ona rozwiązana!

Harry nie mógł w to uwierzyć. Wystarczyło kilka słow, które zmieniły wszystko! Nie wiedział jak ma zareagować, żołądek podjechał mu do gardła, jakby wylano na niego kubeł lodowatej wody.

Hermiona spojrzała na niego z rozpaczą w oczach

- Och, Harry! Czy wiesz, co to oznacza?!

Wiedział. To był koniec jego marzeń.

Gwardia Dumbledore’a przestała istnieć.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 20:05, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DRUGI:

DO SERCA, BEZ SŁÓW...

-RONALDZIE WEASLEY!!! – głos pani Weasley drżał od nieskrywanej wściekłości i furii – PRZYNIOSŁEŚ WSTYD SWOJEMU OJCU, BRACIOM I MNIE!!! WIEDZIAŁAM, ŻE TA GWARDIA PRZYNIESIE TYLKO SZKODĘ, WIEDZIAŁAM!!! TY I GINEWRA STRACILIŚCIE ODZNAKĘ PREFEKTA!!! TO HAŃBA!!! CO WY W TEJ SZKOLE WYPRAWIACIE?!!!

Ron westchnął zrezygnowany i odwrócił się do Ginny.

- Który to? – spytał ponuro – Straciłem rachubę.

- Nasz siódmy – odpowiedziała równie przygnębiona strzepując resztki czerwonej koperty ze stołu – Tym razem mam naprawdę się wkurzyła. A w skali całego Gryffindoru to sto trzydziesty piąty.

-SEAMUSIE FINNIGANIE!!! – szalała jego matka – JESTEM ZAWIEDZIONA TWOIM POSTĘPOWANIEM!!!

- Sto trzydziesty szósty – poprawiła ją Parvati. Seamus wstał, kopnął krzesło i wyszedł nie interesując się dalej treścią swojej czerwonej koperty – A tam lecą jeszcze trzy wyjce – wskazała za okno.

Hermiona nawet nie zerknęła w tamtą stronę. Poszarzałą twarz miała ukrytą w dłoniach.

- Tydzień – powiedziała cicho z rozpaczą – Gwardia działała niecały tydzień. A tak nam zależało, a tak o nią walczyliśmy! Nawet nie mieliśmy pierwszego spotkania.

Harry stał przy oknie wpatrując się niewidzącym wzrokiem w błonia. Wszyscy zamilkli. Atmosfera w pokoju wspólnym Gryfonów przywodziła na myśl wyjątkowo smutny pogrzeb. Bo to był pogrzeb. Pochowane zostały ich marzenia i pragnienie stworzenia czegoś wielkiego. W ponurym milczeniu, przerywanym tylko odgłosami wybuchających wyjców rozpamiętywali wspólne spotkania. Przygnębienie opanowało całą szkołę. Wszędzie tam, gdzie byli członkowie Gwardii, widziało się smutne twarze. Reszta studentów Hogwartu obserwowała ich ze współczuciem. Każdy pojął surową lekcję. Dumbledore nie ma zamiaru pozwolić na samowolne porachunki między uczniami. Stracili wiele: Punkty, odznaki prefektów, zaufanie dyrektora. To bolało.

Ale każdy, kto napotykał zrozpaczone oczy Harry’ego, wiedział, że jego dotknęło to najboleśniej. Wtedy, przy kolacji, gdy usłyszał wyrok na Gwardię, wstał blady i milczący od stołu, ukłonił się sztywno w stronę prezydium nauczycielskiego i opuścił Wielką Salę. Odprowadzały go spojrzenia wszystkich studentów Hogwartu. A potem Ernie McMillian i Justin Finch – Fletchey, a wraz z nimi inni Puchowi wstali i utworzyli długi szereg trzymając wysoko różdżki ku górze. A potem patetycznym i tragicznie teatralnym głosem zakrzyknęli „Wiwat umierająca Gwardio!”. Ku wielkiemu niesmakowi Snape’a ten sam gest powtórzyli i inni. To był bunt. Jedyny, na jaki mogli się w tej sytuacji zdobyć. Chwilę potem Wielka Sala opustoszała i nikt nie wyrzekł przy tym ani jednego słowa. Dumbledore widział tylko zewsząd otraczające go oskarżycielskie spojrzenia. Hagrid wydmuchał hałaśliwie nos i powędrował do swej chatki. A młody Igor Szagajew skłonił się tylko krótko dyrektorowi i wyszedł wraz z gajowym.

- No cóż… - westchnęła Hermiona – Nie można powiedzieć, że GD sobie na to nie zapracowała.. Przegięliście. Mieliście być wzorem dla całej szkoły, a zboczyliście z drogi, którą obraliście. Dyrektor musiał tak postąpić.

- Musiał? – sarknął Ron – To niesprawiedliwe, ot co! Mógł wlepić nam tylko szlaban…

- … którym i tak byście się nie przejęli.

- …a on zrobił z tego niemalże zbrodnię! Inkwizycja działała prawie cały ubiegły rok! I co?! I nic! Żadnych konsekwencji! A my?!

- Zemsta rodzi zemstę – zauważyła spokojnie – W którymś momencie poszłoby to wszystko za daleko. I co wtedy? Dyrektor nie miał wyboru. Przeciął to wszystko – przyznaję – dość brutalnie, Ale nie był niesprawiedliwy. Niesprawiedliwy byłby wtedy, gdyby nie wyciągnął wobec was żadnych konsekwencji. Czasem terapia wstrząsowa się przydaje. Pozwala uniknąć błędów na przyszłość.

- Ja mu dam terapię wstrząsową!

- Poza tym Dumbledore ma mnóstwo na głowie i bez nas. Wiecie, że sytuacja jest niewesoła i wasze łowy na Ślizgonów były już tylko gwoździem do trumny.

- Ale on nam nawet nie pozwolił się wytłumaczyć!

- I co byś mu powiedział?! „Panie dyrektorze, w zeszłym semestrze pozabierali nam trochę punktów! No to my im urządziliśmy polowanko! Co się mają chłopcy czuć w szkole komfortowo? Trzeba im przysporzyć trochę stresów” To byś mu powiedział? To dopiero by był zdenerwowany! Zresztą już jest.

- On?! Zdenerwowany?! – Harry odwrócił się od okna – A ja to niby co?! Oaza spokoju?!

- No, nie! Ale wszystkich teraz nurtują zawirowania w Ministerstwie!

- A co mnie obchodzi Ministerstwo?! – warknął – Ja mam własne problemy!

- A czy wy czytujecie w ogóle gazety? – Hermiona ożywiła się.

Spojrzały na nią blade i osowiałe twarze.

- Nie! - Zatem powiem wam, że Minister Garrick O’ Flaherty jest ostro krytykowany i kopią pod nim dołki. No, więc, zarzuca mu się niekompetencję, brak kwalifikacji na to stanowisko. To znaczy, oczywiście nie wszyscy mu to zarzucają. Czytałam w gazecie opinię rzecznika Avalonu, że to podobno całkiem porządny człowiek. Ale już niejaki Wulfric Shadow i grupa jego najbliższych współpracowników nie zgadzają się z jego metodami i pomysłami walki z Lordem Voldemortem. Uważają, że nie w pełni odpowiadają…

- Hermiono… - odezwał się Ron – Nie interesuje nas to. Właśnie straciłem po raz drugi odznakę prefekta…

- …powinieneś się był przyzwyczaić…

- Mama mnie zabije, tata chyba wyklnie z rodziny, Fred i George nabijają się ze mnie w listach. A przecież ledwo co przybyłem do szkoły. Według nich pobiłem rekord rodziny. Harry’ego zawieszono na tydzień. Więc, wybacz, że twoje cytaty z gazet nie znajdują u mnie zrozumienia.

- Popatrz na to z jaśniejszej strony, Harry – podszedł do nich Colin – Przynajmniej przez ten tydzień będziesz miał trochę czasu dla siebie.

Harry zerknął na niego przez ramię.

- Taaaak…To samo mówił mi Snape. Dorwał mnie niedawno i pogratulował wspaniałego pomysłu na przedłużenie sobie wakacji. A potem zaczął bredzić coś, że z nim takie numery nie przejdą i zarzucił mnie taką górą pracy domowej, że aż mi się zrobiło słabo od samego patrzenia na nią. Następnie Szagajew ucieszył mnie wiadomością, że zaprasza mnie jak zwykle na piątą rano nad jezioro. Po prostu wspaniale.

- A mi mama przysłała w yjcu wiadomość, że nigdy mi tego nie wybaczy.

- A moja przyjeżdża jutro – westchnął Dean – Zapowiedziała poważną rozmowę.

- Słyszałem, że Smith dostał lanie od ojca – wtrącił ktoś.

Neville siedział zmartwiony w fotelu w kącie pokoju wspólnego.

- Nie ma Gwardii. I co teraz? – pytał smutno – A tak mi to pomogło!

Ginny poruszyła się niespokojnie.

- Harry, nie moglibyśmy…

- Nie! – powiedział ostro – GD już raz została reaktywowana i nie wyszło. Nie zrobię tego po raz drugi!

- Nikt nie musi o tym wiedzieć!

- Dowiedzą się! Prędzej czy później byśmy wpadli! Nauczyciele będą węszyć! Wiedzą, że nam na tym zależy!

- Harry, ale…

- To już skończone, Ginny! Nie rozumiesz?! GD przestało istnieć! I nie zamierzam więcej ryzykować! Dumbledore dopiął swego – dodał z goryczą

Wpatrywała się w niego długą chwilą z dziwnym wyrazem twarzy.

- Zmieniłeś się, Harry – powiedziała cicho – Zgorzkniałeś. Dawniej nie byłeś taki.

Wzruszył ramionami.

- Straciłeś ducha walki. GD wiele dla ciebie znaczyła, a ty się jej pozbywasz, ot tak – pstryknęła palcami – Syriusz by tego nie…

- Ale go nie ma!!! – wrzasnął rozwścieczony – Nie ma!! Dotarło?! I nie wiem, co by o tym powiedział, bo go tu NIE MA!! Jakby tu stanął przede mną i określił jasno co o tym sądzi, to wtedy mogłabyś się na niego powoływać!!! A ja ewentualnie mógłbym się podkładać!! Czy ty wiesz, że jeśli znowu mnie na czymś złapią, to wylecę?!!

Stała przed nim w milczeniu.

- Nie, nie wiesz!! – krzyczał – Bo ciebie i tobie podobnych obchodzi tylko to jak się najlepiej zabawić, utrzeć nosa Ślizgonom!! Do tego służyła wam GD!! Ta organizacja i ja byliśmy tylko podkładką dla waszych chęci!! Tylko, że ja byłem taki głupi, że tego nie zauważyłem!! Myślałem: „Fajnie! Chcą się czegoś nauczyć! Zależy im!”. Mielismy stworzyć coś fajnego!! A teraz?!! Gdzie to się podziało?! Dumbledore miał rację! Zła nie można zwalczać złem! A zresztą! Kto wam dał prawo nazywać ich złymi?!Większość z was wstąpiła do Gwardii, bo chciała się zabawić!! Żeby dokopać Ślizgonom!! Tylko do tego byłem wam potrzebny!! I przez takich jak wy doszło do tej sytuacji!!

Cofnęła się ze zranionym wyrazem twarzy.

- No cóż…Przynajmniej wiem, co o mnie myślisz – powiedziała sucho. A potem odwróciła się i odeszła. Przez chwilę drgnęły w nim wyrzuty sumienia. Chciał za nią biec, tłumaczyć, że to nie tak, ale zrezygnował.

Harry długo stał przy oknie. Zupełnie sam. Ciemna noc zapadła, pokój wspólny opustoszał. Zegar tykał miarowo, a on wciąż stał. Z policzkiem przyciśniętym do szyby wpatrując się w wymarłe błonia. Jedynym oznakiem życia był słaby odblask światełka z okien chatki Hagrida. Tęsknił. Tęsknił za Lupinem, Tonks, Moody’m, Danielem. Ale najbardziej za Catherine. Siostra zawsze pomagała mu przezwyciężyć złe mysli, stanowiła odskocznię od problemów dnia codziennego, dawała dobre rady. Ale teraz była daleko. Czuł się w tej chwili tak nieszczęśliwy jak nigdy przedtem. To było dziwne, bo Hogwart zawsze był dla niego ostoją spokoju. Jednak nie mógł już o nim tak myśleć. Zdał sobie sprawę, że szkoła, praktycznie z dnia na dzień stała mu się obca. Zimna i daleka. Postać Dumbledore’a nie była już dla niego symbolem ciepła i bezpieczeństwa. A właściwie, kiedy to się stało? Kiedy się tak od siebie oddalili? Nie wiedział, kto pierwszy przerwał łączącą ich nić przyjaźni i serdeczności. Czy to Dumbledore, tam, na Grimauld Place jednym słowem „oszalałeś?” w noc, gdy dowiedzieli się o ultimatum Lorda Voldemorta? Czy może sam Harry, wykrzykując przed nim swoje żale i budząc do życia nieufność i brak porozumienia? Często zasypiając myślał o tym. W głębi serca czuł, że musi się z nim pogodzić, nawet chciał. Tę samą gorącą chęć widział w oczach dyrektora. Widział w nich też żal. Żal, że dyrektor do tego dopuścił. Ale potem nadchodził dzień, Harry’ego opuszczały te myśli. I obaj z każdym krokiem zamiast przybliżac się do siebie, oddalali się. Między nimi była przepaść. Wydawałoby się, że nie do pokonania.

Tak, Hogwart nie był już mu domem. Nie mógł go za taki uważać. „Dom tworzą ludzie, których kochasz” pomyślał „ A ci, na których najbardziej mi zależy, są daleko”. Syriusz nie żył, Daniel siedział gdzieś na biegunie, a Cathy? Zastanawiał się, co robi w tej chwili. I choć, jej nie widział, przeczuwał, że siostra myślami jest wraz z nim.

Harry o tym nie wiedział, ale jego siostra tysiące mil dalej również stała w oknie, równie nieszczęśliwa, co on. Z trzynastoma szlabanami na karku, zawieszona w prawach ucznia na dwa tygodnie, skazana na karę milczenia ze strony uczniów Beauxbatons i groźbą śmierci z rąk rozwścieczonej sycylijskiej mafii nad głową. Rysowała palcami na szybie zarys twarzy brata.

„Co ja mam teraz zrobić?” myślał przygnębiony. Gwardia przestała istnieć. To był dla niego cios. Prosto w serce. Wtedy, gdy wyszedł z Wielkiej Sali, w pierwszej chwili, pod wpływem impulsu wpadł do dormitorium wściekły i rozżalony, wyciągnął spod łóżka kufer i zaczął do niego wrzucać rzeczy jak popadło. Zamierzał opuścić na zawsze to miejsce, nie zastanawiająć się nad konsekwencjami. Nie myśląc, że jedyną alternatywą był powrót na Privet Drive 4, że Lord Voldemort czeka na niego gdzieś w ciemnościach nocy. To go nie obchodziło. Dopiero interwencja wystraszonego Rona pozwoliła mu otrzeźwieć i zebrać myśli. „Co ja mam zrobić? Znów nasunęło mu się pytanie.

A potem usłyszał skowyt. Dziki, pełen melancholii i smutku i ogromnej tęsknoty. Zaczął się i trwał, stawał się coraz głośniejszy. Miał wrażenie, że dobywa się wprost z jego serca, tak jakby płakał on sam. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że to gdzieś na zewnątrz

- Kieł – powiedział cicho do siebie – Ciekawe co Hagrid…

Urwał. Pojął co widzi w tej samej chwili, gdy księżyc wypłynął zza chmur. Na błoniach zrobiło się jasno i w tym świetle Harry ujrzał coś, co zaparło mu dech w piersiach.

Ogromny czarny pies stał nieruchomo niczym posąg nad poszarpanym brzegiem jeziora i wył. Głośno i przejmująco. A jednak chłopak w jakiś sposób wiedział, że ten skowyt jest przeznaczony tylko dla niego i nikt inny nie miał prawa go słyszeć.

- Syriusz – szepnął cicho.

Chciał biec! Chciał otworzyć dormitorium, pognać po schodach i wypaść na błonia! Do niego! Dotknąć go przytulić, przemówić. Ale nie był w stanie. Ten głos więził jego serce, więził jego duszę i umysł. Mógł tylko stać i słuchać.

A potem Łapa ucichł i spojrzał prosto w okna zamku. Prosto w oczy Harry’ego. W jego ślepiach czaił się smutek i żal. Harry widział w nich odbicie własnych uczuć. Ale nie tylko. W oczach czarnego psa ujrzał też jakby oskarżenie! Zmieniłeś się, poddałeś, nie spodziewałem się po tobie, że pogodzisz się z przegraną. Dlaczego nie walczysz? Dlaczego?! To była magia. Odległośc zniknęła, nie grała już roli i miał wrażenie, że obaj stoją tuż naprzeciwko siebie.

Chłopak sam nie wiedział jak długo tak obaj stali i jak długo pies przemawiał mu do serca, bez słów. Otrząsnął się z zapatrzenia, gdy zjawa znów uniosła pysk ku górze i błonia na powrót wypełniła smutna pieśń. Skowyt trwał dopóki widmo nie zamigotało i nie rozwiało się jak dym.

Harry długo nie mógł otrząsnąć się z wrażenia. Nie mógł też uwierzyć, że był świadkiem czegoś takiego. A potem przypomniał sobie rozmowę z Ginny i to, co jej powiedział: „Jakby tu stanął przede mną i określił jasno, co o tym sądzi, to wtedy…”

Uśmiechnął się do siebie. No cóż… Właśnie określił. Najwyraźniej Ginny i Syriuszowi zależało na tym, żeby Gwardia istniała dalej. W ten sposób Harry wyrwałby się z kokonu smutku i przygnębienia. Zostałby zmuszony do działania i przemyślenia na nowo tego, co chciał osiągnąć dzięki Gwardii.

Duch Łapy właśnie wyraził swoje żądanie. Jakby nie było, ale duchom nie powinno się sprzeciwiać.

Gwardia, wciąż ta sama, a jednak już inna, wracała do łask.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 20:06, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAł TRZYDZIESTY TRZECI

NIE MA TO JAK "KOCHAJĄCA" SIOSTRA

- Hermiono! Czy można wiedzieć co to jest? – spytał zaskoczony Harry.

Dziewczyna uniosła wzrok znad swego talerza.

- Mój obiad. Bo co?

- To?!!! Ta jedna malutka marcheweczka?!! To twój obiad?! Chyba żartujesz!

– Nie, nie żartuję – oznajmiła sucho.

– Co cię napadło? Przecież cały stół aż się ugina od potraw! Spróbuj owsianki.

– Nie chcę!

- Odchudzasz się, prawda? – zgadł wreszcie – Niepotrzebnie!

- To moja sprawa – ucięła.

- Daj spokój dziewczynie – Ron zajadał się z lubością ogromnym udkiem kurczaka. Wnet skupił na sobie łakome spojrzenia Hermiony, Lavender i Parvati – Jak chce się pokatować, to, co jej zabraniasz. Pogłodzi się trochę, zwiędnie, zapłacze się na śmierć, posnuje z kąta w kąt, a za trzy dni jej przejdzie. Może nawet szybciej.

Hermiona z trudem się opanowała i z powrotem zajęła się swoją marchewką.

- Nie przejdzie – zaprzeczyła – Mam silną wolę.

- Pytałam Szagajewa – wtrąciła Parvati – Podobno ćwiczenie silnej woli jest godne prawdziwego czarodzieja.

Ron zarechotał głośno.

- Nie sądzę, żeby miał akurat na myśli trzy wariatki siedzące nad talerzem z marchewką i liczące kalorie!

- Trzeba było jej nie mówić, że jest za gruba – skwitował Neville.

- A co, miałem skłamać? – zdziwił się Ron, mistrz taktu i dyplomacji i nieodrodny brat Freda Weasley’a.

Hermiona zacisnęła wargi i wzięła do ręki „Proroka Codziennego”. Rozpostarła go z trzaskiem przed sobą niczym płachtę. Tym sposobem zasłoniła sobie widok obżerającego się Rona.

Niestety, nie mogła się odgrodzić od dźwięków.

- Co ciekawego tam wyczytałaś? Może nowy przepis na pyszne ciasto czekoladowe z kremem i bitą śmietaną, rozpływające się w ustach?

- Zabiję go – Lavender zaburczało w brzuchu

- A może smaczne pierogi z grzybkami?

Od strony Parvati nadleciał ciężki but. Uchylił się w ostatniej chwili.

- A kurczak w sosie własnym?

- Nie!! – warknęła Hermiona trzasnąwszy gazetą o stół– Czytam właśnie wydarzenia polityczne!

- Tylko nie mów, że znowu coś o Ministerstwie – ziewnął Harry – To się już robi nudne!

- Właśnie to

- Przeczytasz? – spytał Ron zaglądając jej przez ramię.

- 13 stron?

- A! A.. to nie – wycofał się – Ale gdybyś mogła streścić to w dwóch słowach?

- W dwóch słowach? – zawahała się – Niech pomyślę..

- Totalny bajzel – nadeszła Susan Bones – To są te dwa słowa, które świetnie odzwierciedlają sytuację. Moja ciotka jest tym wszystkim załamana. Twierdzi, że gdyby została…

Tu rzuciła kose spojrzenie Harry’emu

- …umiałaby poradzić sobie z grupką kilku krytykantów.

- O ile pamiętam, nie radziła sobie z podjęciem każdej co ważniejszej decyzji.

- Więc popierasz O’Flaherty’ego? – warknęła

Wzruszył ramionami.

- Nie znam go. Może okazać się całkiem dobry, a ci, którzy go krytykują, mogą nie mieć racji. W każdym razie Dumbledore mu ufa.

Susan spojrzała na niego bystro

- No, no – mruknęła – Cała szkoła rozprawia bez przerwy, że ty i Dumbledore macie ze sobą na pieńku. A ty, mimo tego wszystkiego, co się ostatnio wydarzyło, mimo że rozwiązał Gwardię, nadal kierujesz się jego osądem.

Harry’ego zaskoczyło to, co powiedziała. Zupełnie nie zdawał sobie z tego sprawy!

A potem odzyskał panowanie nad sobą.

- Mógł sobie rozwiązywać – powiedział zdawkowo – Ale ona nadal istnieje.

- No tak, ale…

- Ludzie, zostali, nie? – spytał – To wy tworzyliście GD. A czy pogodziliście się z tym, że ją rozwiązano?

- No, nie, tylko, że...

- No właśnie - powiedział z satysfakcją.

Do Gryfonów nie od razu dotarł sens jego wypowiedzi.

- Zaraz! - obudziła się nagle Lavender - Ty chyba nie chcesz...

– Owszem, chce - powiedziała zjadliwie Ginny grzebiąc niemrawo w swoim talerzu - Nagle mu sie odmieniło.

Spojrzał na nią.

– Jesteś zła na mnie?

Rzuciła widelcem o stół.

– Nie!

Przypomniał sobie poprzedni wieczór.

- Ginny, przepraszam - bąknął - Byłem wtedy trochę wytrącony z równowagi.

- Ależ to oczywiste! Nie musisz się tłumaczyć!

– Muszę, bo chciałaś dobrze, a ja się zachowałem jak ostatni kretyn. Jak zwykle myślałem tylko o sobie.

– Skoro tak twierdzisz... - powiedziała obojętnie

– Miałaś rację – ciągnął – Łapa też mi trochę nawrzucał.

Wreszcie spojrzała na niego

– Tylko nie mów, że duch Syriusza...

Pokiwał głową.

– No popatrz! Żebyś poszedł po rozum do głowy, trzeba było aż ducha! Czyli...

– GD wraca do łask – dokończył.

- To cudownie! -rozpromieniła się wreszcie i rzuciła mu się na szyję.

- No wiesz, Weasley! Najpierw Corner, potem Thomas, następnie Szagajew, a teraz Potter! - rzucił przechodzący obok Zachary Smith - Szybka jesteś!

- Harry reaktywuje Gwardię!

- Serio? - ucieszyli sie Hogwartczycy

- Beze mnie - pokręcił głową Zachary - Tata zapowiedział, ze mnie obedrze ze skóry. Jakby już tego prawie nie zrobił – skrzywił się.

I poszedł.

- No, mów! - ponaglali go Gryfoni.

Harry odchylił się z krzesłem do tyłu i rozejrzał się czujnie dookoła.

– To ty gadaj, a my staniemy na warcie - wyrwali się dwaj pierwszoklasiści. Mętnie sobie przypominał, ze spotkał już ich w pociągu. Jednemu z nich dawał rady, co do Ceremonii Przydziału.

- A wy, czego podsłuchujecie? - spytał podejrzliwie.

- Jak się coś nie podoba, to pilnuj się sam - odszczeknął się właśnie ten jeden, któremu dawał wtedy rady – Chcieliśmy tylko pomóc!

- Dobra, już dobra - mruknął - Miejcie oko na profesorów. No, więc słuchajcie Tylko cicho! Bez żadnych "ochów" i "achów", bo jak nas McGonnagal dorwie, to...

- Z czym mam was dorwać?

Harry bardzo źle pomyślał o obydwu pilnujących malcach.

- Pani profesor?

- A zatem, co kombinujesz?

Jakoś nikt nie wyrywał się do odpowiedzi.

- Szczerze mówiąc... - zaczął Ron. “Błagam” myślał Harry ”Tylko nic jej nie mów!” - To, próbowałem ukryć przed panią profesor fakt, ze nie odrobiłem pracy domowej z transmutacji.

Harry z trudem ukrył ulgę. Trochę czuł się nieswojo, ze muszą ją okłamywać. Ale, jak mawiali wielcy filozofowie: Cel uświęca środki.

- Dlaczego? - spytała surowo, podczas gdy Gryfoni kręcili się nerwowo na krzesłach.

- Nie mogłem się wczoraj skupić na nauce.

W jednej chwili twarz nauczycielki straciła swój surowy wyraz.

- Rozumiem - jej wzrok przelotnie spoczął na Harry'm – Wcale się nie dziwię - westchnęła - No dobrze, Weasley, ale następnym razem postaraj się być przygotowanym.

I poszła. Odprowadzali ją zdumionymi spojrzeniami

- Upiekło mi się - zdziwił się Ron

– Chłopaki... - zaczął groźnie Harry rozglądając się za pierwszoklasistami.

- To nie nasza wina! - zarzekał się mały Stan - siostra Jacka dorwała go i obsobaczyła za całokształt! Nie zdązylismy nic zrobić.

– Która to? Pogadam z nią.

- Nieważne - ucięła Ginny - powiedz wreszcie, co z Gwardią?!

- A co ma być? - zdziwił się - Będzie działała dalej!

- To nie przejdzie - pokręciła glowa Hermiona - Wpadniemy i wylecisz ze szkoły z wielkim hukiem

- Nie wylecę - nie przejął się - Dumbledore będzie się bał, żeby Voldemort mnie nie upolował. To jest największą słabość naszego kochanego dyrektora. Ja.

- Równie dobrze może cię wysłać na Grimauld Place pod opiekę Zakonu Feniksa.

Harry spochmurniał

- No tak, byłby do tego zdolny

- Czy ja się mogę wreszcie dowiedzieć, jakie masz plany? - zdenerwował się Neville.

– Po prostu Gwardia będzie działała dalej. Ale już nie jako organizacja, bo to nie przejdzie. No i jawnie.

– Jak to jawnie?! Wtedy natychmiast nas dorwą!

– Nie, jeśli nie będziemy sprawiali wrażenia, ze robimy coś nielegalnego. Nie musimy się kryć po kątach. Postanowiłem wrócić do starych założeń. Pomaganie sobie wzajemnie w ćwiczeniu zaklęć obronnych. A kto mi zabroni oddać koleżeńską przysługę?

– Będą podejrzewać i drążyć, dlaczego akurat ty?

– Jestem zawieszony na tydzień. Teoretycznie mam sporo czasu. Tylko nie wspominajcie o tym Snape'owi, bo już mam dość nawalonej mi przez niego pracy domowej

– Ale jak ma to wyglądać?! - dociekał Neville.

– To proste. Na zewnątrz sprawiasz wrażenie, że masz problemy z magią wielkie jak Atlantyda, toniesz w kłopotach jak Titanic.

– Z tym nie będzie problemu. Bo ja nie muszę się specjalnie starać, żeby robić takie wrażenie.

– ... i błagasz mnie o pomoc. Przecież nikt nie jest w stanie zabronić ci się uczyć!

– To jest wykorzystywanie kruczków prawnych w zakazie – zauważyła Susan – Ale i tak lepiej się z tym nie afiszujmy.

– potem znikamy ludziom z oczu i organizujemy spotkanko.

- Jest jedno "ale" – wtrąciła Hermiona - Po pierwsze będą nas pilnować, jeśli nie wszystkich, to na pewno ciebie. a poza tym równie dobrze może to załatwić Szagajew

- Nie może - pokręciła głową Ginny - Bo bywa w Hogwarcie tylko rano, po południami wyjeżdża.

- Skąd wiesz? - zdziwił się Ron

- Bo szukałam go wczoraj wieczorem. A na drzwiach wisiała kartka, że go nie ma.

- A po co ty szłaś do niego wieczorem? - Ron poczerwieniał z oburzenia.

- A co cię to obchodzi?! Nie muszę ci się spowiadać!

– Nieważne - Harry uciął w zarodku rodzącą się sprzeczkę - To nawet dobrze, że ona to odkryła.

– Nie jestem do tego przekonana – Hermiona z powrotem rozłożyła gazetę – Póki co jestem już jednym z niewielu starych prefektów. Chciałabym żeby mi to zostało.

– Karierowiczka – podsumował Ron.

Działania sabotujące zostały rozpoczęte następnego dnia. Minerwa McGonnagal omal nie spadła ze schodów, gdy tuz obok niej rozległ się ryk godny obudzić umarłego

- HEEEEJ!!! POOTTEEEEER!!!! - to był Ernie McMillian.

- CO CHCEEEESZ?!!! - odryknął Harry stojący zaledwie pięć metrów dalej.

- MAM PROBLEEEM!! - Głos Erniego, mimo hałasu na przerwie był słyszalny piętro wyżej i niżej

- JAAKII?!! - Harry'ego zaczęło pobolewać gardło, ale się tym nie przejął

- NIE PAMIETAM JAK SIE RZUCA EXPELIARMUS!!!

- W szóstej klasie? - sarknął przechodzący obok Snape - Gryffindor i Hufflepuff traci po pięć punktów za zakłócanie porządku publicznego

Nie poświęcili mu nawet najmniejszej uwagi.

- POMOZESZ MI ĆWICZYĆ?!!

- JAK?? - odgrywał swą role Harry - NIE MA JUZ GWARDII!!!

- NO, GWARDII NIE MA, ALE MÓJ PROBLEM POZOSTAŁ!!- Ernie jeszcze bardziej podniósł głos - A NIKT NIE CHCE MI POMÓC!!! TWIERDZĄ, ŻE SĄ ZBYT ZAJĘCI!!! TYLKO TY MI ZOSTAŁES!!

- Niby dlaczego tylko on? - spytała podejrzliwie McGonnagal.

- Bo go uziemiliście na tydzień - mruknął - Ma mnóstwo czasu wolnego.

- NO, NIE WIEM!!! - znowu zaryczał Harry - A NIE MOZESZ POPROSIĆ SZAGAJEWA???

-KIEDY GO NIE MA!!!

- Jestem, jestem - usłyszeli - W czym problem?

Harry i Ernie wymienili spojrzenia

- Miało go nie być! - zawołał Puchon z urazą i powlókł się za nauczycielem ćwiczyć zaklęcie, które przecież doskonale znał i pamiętał.

McGonnagal patrzyła za nimi ze zmarszczonymi brwiami i zamyślonym wzrokiem.

Plan Harry'ego niby nie był trudny. Chodziło mniej więcej o to, żeby utrzymać istnienie Gwardii bez przeszkód pod płaszczykiem pomagania sobie w lekcjach. Nie miewali już stałych spotkań ze wszystkimi członkami, bo to było już niemożliwe. Tym bardziej, że Filch nabrał ostatnio zwyczaju włóczenia się za Harrym. Nie mogli się go pozbyć.

Ukrywanie działalności Gwardii było dość ciężkie. Harry'emu przybył jeszcze jeden kłopot. Ów kłopot przybrał postać dwóch małych pierwszoklasistów. Jacka i Stana.

- Potter, no!

- Nie!

- No weź!

- Ale ja już powiedziałem swoje!

- Prosimy!!

- Jeszcze mi was tylko na głowie brakowało!

- Ale dlaczego nie?

- Bo nie!

- Też mi odpowiedź - sarknął Stan.

- Jedyna, jaką możesz uzyskać

- No, ale...

- Nie!

- To przynajmniej poczekaj na nas - wysapał ze złością Jack - Nie leć tak!

Harry zatrzymał się zrezygnowany w połowie wysokich, stromych schodów prowadzących do wieży Gryffindoru. Mały Jack i Stan ciężko dysząc wspinali się z trudem po stopniach.

- Nikt tu nie wymyślił wind? - spytali z pretensją.

- Wkrótce nabierzesz kondycji – mruknął.

Znów ruszyli w górę, tym razem już wolniej.

- Harry, przemyśl naszą prośbę

- Dobrze - powiedział ze zniecierpliwieniem – Już przemyślałem! Nie wezmę was do Gwardii, bo: po pierwsze - denerwujecie mnie, po drugie - jesteście za mali...

- Ale my już mieliśmy pierwszą lekcję!

Zaśmiał się.

- I co już umiecie? Zamieniać zapałki w igły? Strasznie dużo!

Obaj się nadąsali.

- A jako strażnicy, żeby nikt wam nie przeszkadzał? - Jack był namolny.

- O! Ostatnio sprawiliście się wręcz świetnie! - ironizował - Ron musiał ściemniać coś o nieodrobionej pracy domowej z transmutacji.

Doszli do portretu Grubej Damy.

- Hasło?

- Honor i odwaga - rzucił przez ramie.

- Ale to nie nasza wina! Co ja poradzę, że mam taką głupią siostrę? Wiem, że wybrała sobie zła porę, żeby się na mnie wyżyć, ale ja raczej nie miałem na to wpływu!

- A za co się na tobie wyżyła?

- Za wszystko!

- To despotka - wtrącił Stan - Powodów nie potrzebuje. Jakbym miał taką siostrę, to chyba bym skoczył z mostu.

- A która to jego siostra?

- Lepiej nie pytaj!

Odwrócił się, zeby przejść przez dziurę do pokoju wspólnego i omal nie zderzył się z portretem.

- Co jest?

- Hasło!

- Honor i odwaga

Gruba Dama pokręciła głową

- Nie? Dlaczego nie?! Wychodziłem z stąd zaledwie pół godziny temu! Nie mogłaś tak szybko zmienić hasła!

Wzruszyła ramionami.

- No, chyba mogłaś - mruknął - Znacie hasło? - spytał malców

- Niestety nie

Nie mieli wyboru. Usiedli pod ścianą w oczekiwaniu na kogoś, kto będzie tędy szedł.

- Harry, pozwól nam!

- Ale czego wy ode mnie chcecie?!

- Żeby być w Gwardii!

- Jesteście za mali! Nie będę z wami ćwiczył zaklęć

- A innym pomagasz! -

A wam nie będę!

- Taki jesteś kolega? A co, jeśli powiem Szagajewowi, że sobie nie radzę w lekcjach? Wtedy będziesz musiał! Masz dużo wolnego czasu.

- Szantażujesz mnie? - Harry spojrzał na niego bystro - Zresztą, on i tak nie uwierzy. Bo niby, w czym mógłbym wam pomagać? W przysiadach?

- My jesteśmy uparci! Skoro łazimy za tobą tyle czasu, to co nam szkodzi jeszcze trochę pozawracać ci głowę?

- Taak... - mruknął. bo w ostatnich dniach byli jak cienie. Gdzie on tam i oni. Nie mógł się od nich uwolnić - Niech wam będzie, moja strata.

- Ostatnio ludzie ci się wykruszyli, prawda? - spytał Jack

- Jak się okazało, że koniec z polowaniem na Ślizgonówi od dziś Gwardia wraca do swych źródeł. No i się przekonałem komu tak naprawdę zależy

- A kto został?

- Hermiona i Ron, Ginny i Luna, Martha i Richard, Dean i Seamus, Lavender i bliźniaczki Patil, Neville, Ernie i Justin, Hannah i Susan, no i wy. I jeszcze Cho Chang, co bardzo mnie zdziwiło. Mariette wyrzuciłem z hukiem jak tylko się pojawiła. Bo skoro wcześniej nie dochowała tajemnicy, to, dlaczego miałaby zrobić to teraz, prawda?

- Raczej niewiele się ostało - Stwierdził Stan - Rany! Ale ta podłoga twarda! Niech się tu wreszcie zjawi ktoś z tym hasłem! Ale przynajmniej masz pewność, ze zostali ci, którym najbardziej zależy. Ale Cho Chang skreśl na straty.

- Czemu?! Sprawiała wrażenie, że chce!

- Ona chce, ale nie ćwiczyć zaklęcia.

- Więc, o co jej chodzi?

- A co ja jestem? Posłaniec z wieścią?! ją zapytaj!

- Moja siostra też chciała - wtrącił Jack rzucając Grubej Damie wrogie spojrzenie - Kobieto! Zlituj się! Ja mam 11 lat! Wilka dostanę od siedzenia na zimnej podłodze!

- Hasło! - oznajmiła dostojnie.

Jack byłby jej powiedział, co może zrobić ze swoim hasłem, ale Harry rzucił mu srogie spojrzenie.

-Moja siostra jak się dowiedziała, że upadła Gwardia, to strasznie głośno pomstowała. Cecylia twierdziła, że posunąłbyś się do wszystkiego, byleby jej nie przyjąć, bo się na nią uwziąłeś.

Harry próbował przypomnieć sobie jakąś dziewczynę o imieniu Cecylia, ale nie przychodziła mu żadna na myśl.

- Nie znam takiej - wzruszył ramionami

- nie? - zdziwił się Jack - Ona ciągle wiesza na tobie psy, ale skoro jej nie znasz, to nawet dobrze. Wierz mi, nie ma czego żałować.

- Cześć chłopaki! - nadszedł Neville

- Hasło! - ryknęli - Ach, znam je oczywiście...

- To mów!

- ...tylko w tej chwili akurat go nie pamiętam - oznajmił beztrosko

"I tak się rodzą patologie społeczne" pomyślał Harry z trudem powstrzymując się od uduszenia Neville'a.

- To sobie przypomnij - rzucił sucho

- Ale ono jest strasznie długie!!

- Nie szkodzi. Nigdzie nam się nie spieszy.

- Dobra, Stan, to skoro załatwiliśmy z Harry'm jedną rzecz, to teraz pora na drugą.

Harry'ego zmroziło. Męczyli go o przystąpieniem do GD praktycznie od początku szkoły. Przyczepili się jak pijawki. Bez przerwy zawracali głowę. Już nie miał sił się z nimi kłócić. Lubił ich, ale byli męczący. A teraz znowu coś chcieli. Gotów był przyrzec im wszystko, byleby tylko dali mu odrobinę wytchnienia.

- Zgadzam się - powiedział szybko!

- Super! - ucieszyli się - Czyli Jack zagra w następnym meczu?

- Eee..., no dobra chłopaki, a właściwie na co ja się zgodziłem?

- Że będę nowym szukającym w Quidditcha! Harry już chciał kategorycznie odmówić, ale znów przed oczyma stanęła mu wizja ich wiecznej wędrówki za nim.

- Prochy ojca..., kaplica..., godzina dwunasta..., pogrzeb... - mamrotał Neville

Harry spojrzał na niego surowo.

- Ty przypomnij sobie hasło, a nie, cytujesz nam tu urywki z nekrologów

- Kiedy te słowa to są fragmenty hasła! - zawołał

- Wszystko albo nic - powiedziała niewzruszenie Gruba Dama

- Na razie to ja jestem szukającym - zwrócił się z powrotem do Jacka - Ty możesz być rezerwowym. Gdzieś tak piętnasty w kolejce

- Dlaczego?!

- Bo pierwszoroczniacy nie grają w pierwszej lidze

- Dopiero to wymyśliłeś! Tak samo jak tych czekających w kolejce!

- Możliwe, ale to ja jestem kapitanem

- Czyli będę musiał wyeliminować pozostałych czternastu - mruknął - Trochę trudne, ale da się zrobić

- Słucham?!!!

- Nic, nic

- Hasło - powiedziała Gruba Dama

Podnieśli wzrok i ujrzeli przed sobą dziewczynę o długich, grubych, kasztanowych lokach opadających jej poniżej pasa i w czarnej szacie z emblematem Ravenclawu na piersi.

Dziewczyna posłusznie wyrecytowała.

Harry wytrzeszczył oczy, a Grubej Damie opadła szczęka

- Dobrze? - spytała przybyła

- Eeee..., A w jakim to było języku? - spytała tamta niepewnie.

- Staroelfickim - powiedziała z dumą - Wpuścisz mnie?

- A skąd ja ma wiedzieć, że to było akurat to hasło?!

- Jak to?! Nie zrozumiałaś?!

Gruba Dama się rozzłościła

- Ty mnie nie przeceniaj! Ja taka poliglotka nie jestem! Jak mi to powtórzysz w jakimś normalnym języku, to wtedy cię wpuszczę.

Dziewczyna się zakłopotała

- No...właśnie o to chodzi, że nauczyłam się tylko oryginału. Nie pamiętam jak to się przekłada.

- No to świetnie - Harry wzniósł ręce do nieba - Właśnie jesteśmy wszyscy na dobrej drodze stworzenia kółka nieznających hasła

- Ja znam hasło, tylko go nie pamiętam! - pisnął Neville

Ale Harry go już nie słuchał. Bo oto dziewczyna uniosła wzrok i spojrzały na niego oczy koloru morskich fal…

- Ty! - wrzasnęła nagle ku jego osłupieniu - To ty!!

Otrząsnął się z zapatrzenia.

- Co... - zaczął

- Tak myślałam, że cię tu spotkam! - wysyczała.

Jack zerknął na nich niespokojnie.

- To wy się znacie?

- Nie - powiedział skołowany Harry

- Tak! - wycedziła Krukonka - Miałam już tę wątpliwą przyjemność

- Dajcie spokój - bąknął Jack. Stan i Neville przyglądali się temu zafascynowani.

Dziewczyna natychmiast obróciła się ku niemu.

- A z tobą... - powiedziała groźnie...Mam do pogadania

- O co chodzi? - spytał zrezygnowany

- Tiara przydzieliła cię do Ravenclawu?! - spytała napastliwie - Odpowiadaj!

- No...tak

- A ty co zrobiłeś?!

- Poprosiłem o zamianę. Odczep się, to był mój wybór.

- To tradycja rodzinna!- wrzasnęła na cały korytarz

Gruba Dama się skrzywiła

- Chyba pomyślę o tym, żeby was wpuścić bezwarunkowo. Robicie straszny raban.

- A ty ją złamałeś!! Bo chciałeś być bliżej tego pajaca w okularkach!!

W tym momencie Harry się zdenerwował.

- Słuchaj! Co ty do mnie masz?! – warknął.

Coś otarło mu się o nogę, coś miękkiego i miauczącego. A potem śliczna kotka syjamska wskoczyła swej pani w ramiona. Gapił się na zwierzątko, a umysł próbował skojarzyć gdzie już tego kota widział.

I nagle elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce.

- To ty! - wrzasnął - Jack! Chyba nie chcesz powiedzieć, że ta..., ta...,

- ...wredna małpa - podpowiedział usłużnie mały

-...to twoja siostra!

- No, niestety.

- Przyjmij moje wyrazy współczucia – powiedział z niesmakiem.

- Ej! – szarpnęła go mocno za ramię - Za kogo ty się masz, co?!!!

Stali naprzeciwko siebie sztyletując się oczami, z morderczym wyrazem twarzy. Harry’ego aż świerzbiała ręka, żeby potraktować ją jakimś wyjątkowo bolesnym zaklęciem. Po jej minie widział, że miała ochotę zrobić to samo. Kotka zasyczała.

- W razie czego ja świadkiem w sądzie nie będę - zarzekał się Neville

- Hasło - Gruba Dama próbowała rozładować napięcie

- Przecież ci podałam! – Cecylia Warren nie odrywała czujnych oczu od twarzy Harry’ego.

- Tak, ale ja go nie zrozumiałam!

Dziewczyna zgrzytnęła zębami.

- Idę po słownik

- Nie trudź się, wczoraj ci go zabrałem - uświadomił ją brat

- I gdzie jest?

- Tam - machnął ręką w kierunku wieży Gryffindoru.

Skrzywiła się.

- Ale i tak sobie idę – powiedziała sztywno - Mnie na wejściu tutaj specjalnie nie zależy. Jeszcze się czymś zarażę – rzuciła pod adresem Harry’ego – Na przykład nieuprzejmością mieszkających tu ludzi!

Harry zagotował się ze złości. A to bezczelna!

- Chciałam odwiedzić tylko swoją przyjaciółkę.

Patrzyli za nią jak odchodzi

- Ostra - powiedział Neville - Nie chciałbym jej mieć przeciwko sobie

- To wariatka! – wybuchnął Harry – Co za jędza! Jak ty z nią wytrzymujesz?!

- Nie wiem dlaczego ona taka jest - wyznał z zakłopotaniem Jack - Bo cała moja rodzina cię lubi. Dziadek cię nadzwyczaj ceni. A jego słowo liczy się u nas najbardziej. Wszystko, co powie, wszyscy uznają za święte. Tylko Cecylia się wyrodziła.

Harry poczuł wdzięczność wobec tej rodziny, której przecież nie znał.

- Hej, Gruba Damo! – usłyszeli i nadszedł Ron - Byłem z interwencją u McGonnagal. Powiedziała, że hasła i cytaty w obcych językach rodem z Avalonu, które ci podpowiedział Szagajew, są nieważne. Masz je zmienić. A jak będziesz protestować, to mam ją przyprowadzić.

Portret odskoczył ukazując im wejście.

- A chciałam mieć trochę rozrywki - westchnęła - Nudzę się w tych ramach

- Widzę, że Szagajew się mści - zauważył Harry - Chyba mu podpadłem. Nie lubi mnie

- Nie, nieprawda! - zareagował Stan - On cię bardzo ceni

- Serio? - wtrącił niedowierzająco Ron - Przecież Harry dał mu do wiwatu!

- No... - zakłopotał się Jack - Na początku strasznie na ciebie pomstował, ale potem usiadł i to przemyślał. I doszedł do wniosku, że to on popełnił błąd, bo niepotrzebnie się wtrącał, choć przecież widział, że jesteś temu przeciwny. Stwierdził też, że człowiek uczy się przez całe życie. A ty w pięć minut nauczyłeś go pokory i przypomniałeś mu to, co uczył się jako kandydat na Aurora. Że może sobie być wielkim Wybrańcem, ale co z tego. Im wyżej się ę wznosisz, tym boleśniejszy może być upadek.

Harry i Ron wytrzeszczyli na niego oczy.

- Nie powiedział chyba tego wszystkiego zwykłemu pierwszakowi!

Stan już otworzył usta, ale Jack go szturchnął.

- Nie, ja go podsłuchałem - powiedział zdawkowo.

- A co jeszcze mówił? - zainteresował się Ron.

- Że Harry ma charakter i że kiedyś będziesz wspaniałym Aurorem. Nawet Alhatello coś wspominał, że przypominasz mu jego samego w jego wieku. Jesteś zawsze wierny temu, co postanowiłeś. Avalon wciąż na ciebie czeka, mimo tego co mu odpowiedziałeś latem. Osiągniesz wiele, jeśli porzucisz dumę i upór. Musisz dowieść, że jesteś godny tego, żeby być Wybrańcem. A obowiązek każdego Aurora, to pamięć, że choć jesteś ponad zwykłych ludzi, to jednak nadal jesteś też wśród nich.

Harry nie uwierzył chłopcu. Nie był tak głupi, żeby myśleć, że malec mógł to podsłuchać. Jack musiał rozmawiać z Igorem. Szagajew znalazł świetny sposób, żeby dotrzeć do Hary'ego. Mały chłopiec miał mu dostarczyć przesłanie. I Harry odczytał je wyraźnie. Młody Szagajew wyciągał rękę do zgody. Gotów był zapomnieć urazę i wprowadzić go w świat Wybrańców. I teraz od niego zależało czy przyjmie jego propozycję.

Tylko dlaczego posłańcem był zwykły mały chłopiec?


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 20:06, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY CZWARTY

PIĄTEK TRZYNASTEGO

-Ron?

-No co? - dobiegło senne spod kołdry

-Śpisz?

- Nooo...A ty?

- Zaraz wstaję. Neville?

chrrr...,chrrrr..., chrrr....

-On się raczej sam nie obudzi - wymarotał Seamus.

- Naprawdę trzeba wstac?! - zajęczał Dean.

- No, chyba

- Nie chcę

Przez chwilę panowała cisza.

- A może jednak?

-Niee... - Ron zakopał się głębiej pod kołdrę.

- Ale musimy!

- Powodzenia

Znów cisza.

- Ron?

- No co?

- Wiesz jaką mamy pierwszą lekcję?

- Nie

- Obronę

Spod kołdry wyjrzała czerwona czupryna i nieprzytomne, zapuchnięte oczy

- Czyli Szagajew tu przyjdzie?!

- No, chyba tak - wymamrotał Dean.

- O co chooooodziii? - ziewnął Neville

- Szagajew zrobi nam pobudkę

Przez chwilę ponownie panowała cisza

- Błagam, niech mi ktoś powie, ze dziś niedziela!

- Dziś niedziela

- Serio? - ucieszył sie Neville

- Żartowałem

- Ron, znów będziesz mógł sprawdzić swoją teorię o utopieniu sie we własnym łóżku - westchnął Seamus - Gdy Szagajew wpadnie tu ze swoją różdzką.

Harry leżał wpatrując się w sufit i rozważał za i przeciw wstania. wysunaą jedną nogę. Natychmiast ogarnął go chłód. Cofnął ja szybko z powrotem. "No już" pomyślał "Rusz sie Potter! wystarczy odrzucić kołdrę i wstac. Troche samodyscypliny! no juz!" Ale tutaj było tak ciepło i przyjemnie... "nie! Odrzuc te głupie mysli. szagajew będzie zły! Co z tego że na dworze od tygodnia szaleją burze! Ale... zaraz, zaraz! Sam mam wstawać?!

- Ron?

- Co?

- Wstawaj!

- Nie chcę

- Ruszaj się

- Odczep się

- Pyszne śniadanko czeka! czujesz ten zapach?

- Jest piąta rano, Harry. O tej porze nie robią śniadania! - Ron odwrócił sie na drugi bok

"Trudno, nie wyszło. Trzeba będzie ich zwlec siłą"

Harry znów wpatrywał sie w sufit. "Trochę samozaparcia! myslał no, to nie jest takie trudne, no! Zrób za przykład!"Wysunął jedną nogę, dotknął juz nią podłogi, ale zaraz ją cofnął. Spojrzał na kalendarz na ścianie.

- Chłopaki?

- Hę?

- Czy fakt, że dziś jest piątek trzynastego ma jakieś znaczenie?

- Duże - wymamrotał Dean - Tym bardziej nie wstanę.

- A jak wstanę lewą noga, to co?

- To Hermiona cie wysmieje za przesądy. nasza mała panna prefekt jest do bólu praktyczna

Sarkazm w głosie Rona powiedział mu, ze przyjaciel wraca do swiata ludzi może niekoniecznie rześkich jak szczygiełek, ale przytomnych.

'Raz kozie smierć. moze nie będzie tak źle. I stanął lewą nogą na zimnej podłodze.

Pół godziny później musiał zweryfikowac swój pogląd.

- Pierwszy- Pełen - Przysiad - Aurora -Alhatella...

- Nie ma tak!!! - wydarły sie cztery klasy.

- Robić!!

- Urodzonego -Wiele- Wiele -Lat -Temu - Za - Siedmioma - Górami - Przecinek -Za - Siedmioma Lasami - Przecinek- Za - Siedmioma - Rzekami - Wielokropek

- My nie chcemy!!! A gdzie zaklęcia obronne?!

- Nie marudzić! Zaklęcia będą pózniej. Najpierw ożywcza rozgrzewka1

-Ale...

- Wspaniałego -Szlachetnego - Dumnego - Odważnego - I tak - Dalej - I tak - Dalej - Aurora...

- Co jest? - zbuntował sie ktos niedługo - zamierzasz zamieścic całą jego biografię w jednym przysiadzie???!

- My nie chcemy rozgrzewki!!! - ryczał Malfoy

- Słuchajcie mnie, wy lenie!! - zdenerwował się Igor - wszyscy mi przyszli tutaj nieprzytomni i nie widzący na oczy. próbuję was dobudzic!

- Ja jestem juz dobudzony - zamarudził Harry

- Ach, czyli z twoją refleksją jest nienajgorzej? - zapytał czarodziej - Nie masz problemu z błyskawiczną reakcją?

- Chyba...

Złoty błysk światła z różdżki i Harry leżał jęcząc na ziemi.

- Chyba jednak nie jest dobrze - pokręcił tamten głową - Wstaniesz o własnych siłach?

- A jak miałem się bronić, przed zaklęciem, ktorego nie znam?- zdenerował się kiedy podniósł się już z pomocą Igora

Szagajew uniósł brwi i Harry zdał sobie sprawę, że zadał najgłupsze pytanie pod słoncem.

- Myslenie nie jest najlepszą cechą uczniów tej szkoły - westchnął czarodziej.

- Wystarczyło Zaklęcie Tarczy? - spytał niepewnie Neville

- Doskonale, Longbottom! I czujność! - zaakcentował. Harry'emu przypomniał się Alastor Moody - A ja ostrzegałem co zamierzam zrobić! Na polu bitwy nieprzyjaciel nie stanie przed wami i nie wyłuszczy grzecznie co i jak. I nawet o to nie proście, bo wróg wam umrze...ale ze śmiechu! Musicie przewidzieć jego ruch!

Po zrobieniu dwóch przysiadów Alhatella dostali do ręki listę z zaklęciami. Hermiona rozwijała swój pergamin, rozwijała, rozwijała i rozwijała...

- Ee... rozumiem, ze to zakres materiału na cały rok?

- Ach, nie! macie się tego nauczyć do poniedziałku!

- Mamy na to dwa dni?!! - spytał zszokowany Smith - Harry! - zaszeptał - Mogę z powrotem do Gwardii? Tata już mi niestraszny.

- I noce - dodał Szagajew - Zdążycie. Musicie, bo robię test ze znajomości tych zaklęć. Praktyczny test i nie oszczędzający nikogo. Nie mam nic przeciwko temu, żebyście tego nie opanowali.

- Naprawdę? - ucieszył się Malfoy

- Jasne. Tylko najpierw zarezerwuj sobie łóżko w skrzydle szpitalnym.

"Czy może byc gorzej?" pomyslał Harry.

Mogło byc.

- NIEUDACZNIK!!!! - darł sie na niego w lochach Snape - KOMPLETNY NIEUDACZNIK!!! Co to ma być??!!! To jest eliksir?!!

- Tak, to jest eliksir - powiedział stojąc nad kociołkiem, w którym pływała glutowata maź wściekły na cały świat. Co to za zawieszenie w szkolnych zajęciach, skoro musiał uczęśzczać na eliksiry i na obronę? - Ty chyba nie wiesz jak wygląda eliksir!!! NIEUDACZNIK!!! KOMPLETNY NIEUDACZNIK!!!

Harry skulił sie pod huraganem śmiechu Slizgonów

- To są pomyje!!! - wywnętrzał się nad nim Snape - POMYJE!!! Ze swiniami ci pracowac!!! I ty chcesz być Aurorem?!!!

- Tak - wymarotał pod nosem. Ślizgoni zarykiwali się ze śmiechu.

- Niech Opatrznośc czuwa nad nami w dniu kiedy to zostaniesz Aurorem! Wstyd!! Hańba!! Zrobisz mi to jeszcze raz na poniedziałek!!!! Sam!!! I niech ja sie dowiem, że ci ktos pomagał!!!

- Ale ja...

- NIEUDACZNIK!!!!

Harry wlókł sie tego dnia na obiad noga za nogą z bolącymi mięśniami po obronie, ze zdeptanym morale po eliksirach, ośmieszony w oczach kolegów z klasy i wściekły.Spotkał Rona z bandażem na ręce.

- Jak dzień? - spytał apatycznie

- Wiedziałem, żeby dziś nie wstawac. Coś mnie pogryzło na lekcji u Hagrida?

- Co?

- Nie wiem.Uciekłem nie patrząc.

Hermiona siedziała wraz z Lavender przy stole. Obie miały ponure miny.

- Weszłam dziś na wagę - powiedziała martwym głosem Lavender

- I co?

- Ja przytyłam!!!! - rozszlochała się - Nienawidzę piątków trzynastego!! Wszystkiego nienawidzę!!!

- Cześć wszystkim - wbiegła w podskokach Ginny - Coś nie w sosie?

- Nie - odburknął Ron

- Och, daj spokój. nie może być przecież tak źle!

- Jest

- Jest mnóstwo osób, które mają większy powód do zmartwień

Harry rzucił jej zbolałae spojrzenie.

- Tak? To pokaż mi choć jedną osobę, której poszło dziś gorzej ode mnie. Chciałbym się troche pocieszyć

- No..., na przykład...

- PALANT!!! - darła się jakaś dziewczyna przy stole Krukonów - IDIOTA!!! JAK MOGŁEŚ?!!! KOMPLETNIE NIEDOJRZAŁY PSYCHICZNIE!!! PALANT!!!

- Na przykład tamta - wskazał reka Ginny - Dzisiaj rzucił ją chłopak, nie przyjeli jej do drużyny Qiudditcha, zwichnęła reke, zachorowała na grypę, brat ukradł jej wypracowanie dla Snape'a. Trelawney przepowiedziała jej śmierć w męczarniach, grożą jej odebraniem odznaki prefekta, zaliczyła trzynaście szlabanów, zawiodła ja przyjaciółka...

- Starczy - machnął reka - Już załapałem. Widzę, że wszyscy dzisiaj tak mają.

- Nieprawda! – zaprotestowała Hermiona – Jesteście po prostu uprzedzeni! To nie zależy od tego, że dzisiaj jest piątek i akurat trzynasty!

- Jak nie?!!

- Nastawiliście się po prostu – powiedziała – To samo mogło ci się przydarzyć w każdy inny dzień. Ale wy oczywiście musieliście podnieść krzyk. Jesteście strasznie przesądni. Pewnie mi jeszcze zaraz powiesz, że za pięć minut Ginny pokłóci się z Ronem, bo dzisiaj absolutnie wszyscy mają pecha?

- GINNY!!! -usłyszeli nagle ryk przyjaciela – COŚ TY ZROBIŁA WARIATKO?!!!

- Nie za pięć minut – zauważył Harry do zaskoczonej Hermiony – Już

- O co chodzi? – spytała niecierpliwie Ginny.

- O co?! – Ron parskał furią – Ja ci zaraz powiem o co!! Gdzie spędziłaś wczorajszy wieczór i z kim?!!

Ginny się zmieszała.

- Byłam w gabinecie u Igora.

- Aha!! – wrzasnął – A dlaczego mi tego nie powiedziałaś?!

- A niby z jakiej racji miałam ci się tłumaczyć?!

- Bo wyszedłem przez ciebie na idiotę!!! – szalał – Łazisz za tym bubkiem i potem są tego konsekwencje!!

- Niby jakie?! Oświeć mnie!!

- Uspokójcie się – próbował ich mitygować Harry, ale został zlekceważony

- Co najmniej piętnaście osób przyleciało już do mnie z pytaniem „Kiedy ślub?”. A ja nie łapałem o co im biega! Przynosisz mi wstyd!!

- Ja tobie?!!

- Tak!! Masz natychmiast przestać!!

- Nie będę robiła niczego pod twoje dyktando!!

- Będziesz!! Bo jesteś moją siostrą!! A to do czegoś zobowiązuje!! Przynosisz mi tylko wstyd!!

- Ciebie ja w ogóle nie obchodzę!! – zacietrzewiła się – Ty interesujesz się tylko sobą. Kogo to obchodzi w jakim obracam się towarzystwie?!! – teraz już prawie płakała

- Mnie!!

- Och, ty!! – zamachnęła się na niego, ale Harry zdążył ją chwycić i odciągnąć. – Nienawidzę cię!! Ciebie obchodzi tylko to jak ty wypadniesz w oczach innych!!

- Świetnie!! – odryknął Ron.

- Patrzcie, no – usłyszeli nagle i Zachary Smith pojawił się w zasięgu wzroku – Rozłam w samym sercu Gwardii Dumbledore’a! A ktoś tu mówił na początku o jedności i lojalności względem siebie!

Ron rzucił mu krwawe spojrzenie

- Odczep się! – warknął – Ja tu przeżywam poważny kryzys w rodzinie!

- W rodzinie – powtórzył ironicznie Zachary omiatając wzrokiem Harry’ego obejmującego wciąż wyrywającą się Ginny – Właśnie widzę. Tylko nie wiedziałem, że do tej rodziny niedługo ma też wejść Potter. Wydawało mi się, że ostatni etap to był Szagajew. Ze ślubu nici? Czy może ja coś przeoczyłem?

- Tak, kolejkę, w której rozdawali rozum – warknął Ron.

W tym momencie Ginny udało się wyrwać z uścisku Harry’ego.

- Nienawidzę cię! – wrzasnęła pod adresem brata – Potrafisz tylko wszystko zepsuć!

Tupnęła nogą i wypadła jak burza z Wielkiej Sali

- No i dobrze – wrzasnął za nią rozeźlony – I równie dobrze możesz już więcej nie wracać!

- Ron! – oburzyła się Hermiona – Jak możesz?! Zamiast jej prawić nieprzyjemności, zająłbyś się raczej studiowaniem zaklęć obronnych na poniedziałek!

- Nie ma to jak rodzinne porachunki! – zakpił Zachariasz – Są takie interesujące. Zwłaszcza w w waszym wydaniu.

Ron odwrócił się do niego wściekły i gwałtownym ruchem podniósł różdżkę. To samo zrobił natychmiast Puchon.

- Gwardia! – przypomniał im pospiesznie Harry.

Spojrzeli na niego.

- Wywal mnie! Na chwilę! - poprosił żarliwie Ron – Na tę jedną malutką chwilkę, żebym mógł mu dokopać!

- Mnie też! – dołączył się Zachary – To skrzyknę kumpli i...

- Dopiero co cię przyjąłem! – zaprotestował – Nie!

- Ale mnie nosi na sam jego widok!!

- Mnie też!

- Nie ma mowy! Czy wyście pogłupieli?!

- Błagamy!

- Co tu się dzieje?

Nadszedł Flitwick. Harry uznał, że jego niewdzięczna misja utrzymania dwóch kolegów w spokoju dobiegła końca.

- Panie profesorze, pan pomoże im się pogodzić, prawda?

I wyszedł z Wielkiej Sali na poszukiwanie Ginny. W pierwszej chwili skierował swe kroki ku wyjściu. Pomyślał, że może szukała samotności nad jeziorem. Ale kiedy przestąpił próg i zobaczył przed sobą ścianę wody, zmienił zdanie. Nikt, kto miał choć trochę rozumu nie wyszedł by w taką pogodę na deszcz. Tym bardziej, że lało jak z cebra już prawie dwa tygodnie. Z niewielkimi przerwami, kiedy to deszcz ustawał, w zamian zaś wyła taka wichura, że przyginała drzewa do ziemi. „Ciekawe, gdzie mogła pójść?” zastanawiał się gorączkowo i ruszył na poszukiwania.

Znalazł ją w sowiarni. Płakała.

Wszedł cicho i usiadł na niskiej grzędzie zgoniwszy z niej przedtem kilka sów. Czekał bez słowa.

- Co chcesz? – spytała wreszcie po kilku minutach bezgłośnego łkania.

- Nic – Harry usadowił się wygodniej. Próbował na nią nie patrzeć.

Milczeli kolejne kilka minut.

- To po co tu przyszedłeś? – spytała wreszcie. Spojrzała na niego oczami pełnymi łez. Harry’emu ścisnęło się na ten widok serce.

- Posiedzieć.

- Chcesz mnie pocieszać? – zjeżyła się.

- Jeśli sobie tego nie życzysz, nie będę nic mówił – wyjął różdżkę i zaczął ją polerować.

Wpatrywała się w niego przez dłuższą chwilę.

- No to po co właściwie tu siedzisz? – chlipnęła.

- Żebyś miała towarzystwo

- Towarzystwo? – spojrzała na niego jak na wariata i pociągnęła nosem – Zawsze uważałam, że najlepiej cierpi się w samotności, więc...

- I dłużej – dodał znacząco.

- I dłużej – potwierdziła

W milczeniu nasłuchiwali jednostajnego szumu padającego deszczu. Ponad nimi rozlegał się cichy szelest sowich skrzydeł, czasami któraś zaskrzeczała...

- mój brat to idiota – stwierdziła nagle Ginny z goryczą przerywając milczenie - A to nie jest tak jak wszyscy myślicie! Igor To tylko przyjaciel!

Milczał. Czekał aż się wyżali.

- Przyjaciel! – powtórzyła – Zwykły kolega, do którego mam głębokie zaufanie. To człowiek o bogatym wnętrzu. Wszyscy w nim widzą Anioła o niebieskich oczach i nic więcej! A to nieprawda! To jedyny człowiek na świecie, który naprawdę mnie rozumie! Mogę mu powiedzieć wszystko wiedząc, że mnie nie wyśmieje! I co z tego, że to nauczyciel?! Ty i Lupin...

- Ja i Lupin nie umawiamy się na randki!

- To nie są randki! Lubię go i to wszystko. Jak najlepszego na świecie przyjaciela!

- No wiesz?! A ja ci nie wystarczam? – zażartował – Nie dziw się, że Ron go nie trawi. Ty byś trawiła kogoś, kto niedawno przeczołgał cię przez błoto i trzymał siłą na tym deszczu? – wskazał za okno – Od dwóch tygodni nie udało mi się porządnie wyschnąć! Te lekcje to koszmar!

- Wiem – pokiwała głową – U nas dziś nie było lepiej.

- Ale jakoś nie wyglądasz na przemęczoną.

Ginny zachichotała przez łzy.

- Bo mi się upiekło. Podczas gdy reszta ganiała po błoniach i wykonywała przysiady, ja stałam sobie tylko obok Igora i razem wydawaliśmy rozkazy.

- Ale ci dobrze!

- No, ma się te znajomości – Ginny zupełnie przestała już płakać – Myślałam, że Ślizgonki mnie zabiją. Ale nie mogłam sobie odmówić odrobiny złośliwości

Parsknęli śmiechem.

- Ale nie tylko mnie się upiekło. Cecylii też. Pamiętasz, która to?

- Nie...

- No, Cecylia!

- Kojarzy mi się taka jedna. Wredna zołza. Ale to chyba nie może być ta. Opisz mi tę swoją.

- Przyjaciółka Luny Lovegood

- Zły początek – zauważył

- Krukonka

- Jeszcze gorzej – westchnął

- Ma kasztanowe włosy i uderzająco zielone oczy

- Właśnie zwarzył mi się humor – mruknął – Niech zgadnę. Łazi z kotką syjamską i drze się na każdego, kogo spotka?

- Wydajesz się być uprzedzony – stwierdziła.

- Ciekawe dlaczego? – ironizował.

- Ona jest bardzo fajna!

- Śmiem w to wątpić.

- To najcudowniejsza dziewczyna pod słońcem! I moja nowa wspaniała przyjaciółka!

- CO?!! – ryknął z osłupieniem. Przestraszone sowy wzbiły się do lotu – To indywiduum jest twoją przyjaciółką?!!! Oszalałaś?! Już nie masz spośród kogo wybierać sobie znajomych?!!!

- Zachowujesz się jak Ron – powiedziała z niezadowoleniem.

- Nie, nie – zaczął – Ja ci nie chcę wybierać przyjaciół! Ale nie wmawiaj mi, że Jaśnie Panna Hrabianka Cecylia jakaś tam...

- ...Warren

- ...jest fajna, miła i tak dalej. Bo umrę ze śmiechu. Już stokroć wolę Pansy Parkinson! Przynajmniej częściej siedzi cicho.

Ginny się zakłopotała.

- No..., rzeczywiście jest może nieco...eee...kontrowersyjna – przyznała – Jest zagorzałą feministką i płeć męska ma u niej trochę przechlapane, ale...

- Nieco kontrowersyjna – prychnął

- Czy ktoś tu wspomniał Cecylię?

W drzwiach do sowiarni stanęła Luna Lovegood. W rękach trzymała list.

- Przyszłam, bo tata chce, żebym mu coś wysłała. Nie mogę skupić się na pisaniu, zwłaszcza, że Gwardia wyczynia niestworzone rzeczy.

- Jakie rzeczy? – spytał nieufnie Harry.

- Zabrali się za tą listę Szagajewa i chyba im coś nie wychodzi. Szukają ciebie z wielkim krzykiem. O! Płakałaś – zauważyła Luna – Harry, coś ty jej zrobił?!

- Ja?! Nic!!

- No to o co chodzi?

- Ach – machnęła ręką Ginny – Za dużo by o tym opowiadać.

- A jednym zdaniem?

- BO MÓJ BRAT TO IDIOTA!!!

- No tak – mruknęła Luna – To rzeczywiście może być problem.

- Nie do rozwiązania!

- Poszło o Szagajewa?

- Zgadłaś.

Dziewczyny pogrążyły się w rozmowie. Harry stwierdził, że jest już niepotrzebny i wstał. Pomyślał jeszcze, że chociaż Hermiona nie wierzy w przesądy, to jednak coś było w atmosferze dzisiejszego dnia. Każdemu coś nie wychodziło. Wszyscy się kłócili, A profesor Trelawney biegała po Hogwarcie ze swoimi mrocznymi wróżbami. Na widok czarnego kota Neville okrążył pół zamku, byleby ten nie przeciął mu drogi. Widział jak mały Stan splunął przez lewe ramię, żeby odczynić zły urok. A potem musiał uciekać przed żądnymi zemsty Ślizgonami, którym akurat przyszło w udziale stać w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze.

Zamyślony szedł po schodach i nie widział ludzi. Dopiero, gdy zderzył się z kimś usłyszał ciche „przepraszam”, podniósł wzrok.

To była Cho Chang. Spoglądali na siebie bez słowa nie wiedząc, co mogliby sobie powiedzieć.

- Cześć - To ona pierwsza przełamała niezręczną ciszę.

Skinął jej krótko głową.

- Dobrze, że na ciebie wpadłam – Cho była wyraźnie zdenerwowana. Przygryzała wargę i wyłamywała sobie palce – Wiesz, chciałabym dalej pociągnąć Gwardię. Mimo, ze formalnie jej nie ma – zaśmiała się nieco histerycznie.

- Wiem, że chcesz ją ciągnąć – powiedział sucho – Twoje nazwisko jest na liście.

- No…tak – wiła się pod jego niezbyt przyjaznym spojrzeniem – Ale tym razem już bez Marietty.

- Wyrzuciłem ją.

Stali na schodach sami czując wyraźnie między sobą przepaść. Harry’emu przemknęło przelotnie przez głowę jak kiedykolwiek mogło mu na niej zależeć.

- Gratulacje. Słyszałam, że zostałeś kapitanem drużyny – wydusiła z siebie.

Przytaknął.

- Skompletowałeś już ludzi? – mówiła szybko, jakby się bała, żeby jej nie przerwał.

- Jeszcze nie.

Odwrócił się by odejść.

- Harry! – zawołała.

Przystanął.

- Czy…czy… - Cho z trudem nabrała powietrza – Czy nie moglibyśmy znowu być razem? – wypaliła.

Harry omal nie zleciał ze schodów.

- Słucham?!

- No…, czy…, my…no wiesz…

Gapił się na nią baranim wzrokiem. Nie!! Ona nie mogła mu rzucić takiej propozycji!! To niemożliwe!! A potem ryknął niekontrolowanym śmiechem. Łzy mu pociekły po twarzy, chwycił się za brzuch i przytrzymał barierki, żeby nie spaść w dół.

Cho zesztywniała.

- Jesteś niesamowita, wiesz! – skręcał się ze śmiechu – Nie, no czegoś takiego się nie spodziewałem! A to heca!! Mówiłaś poważnie?!! Ha, ha, ha!!!

Krukonka dłużej już nie czekała. Zaczerwieniła się, łzy jej się polały po policzkach ciurkiem i uciekła.

„Nie taki zły ten dzień” chichotał do siebie schodząc w dół „Chyba polubię piątki trzynastego!”

Zapomniał jednak, że ów dzień jeszcze się nie skończył…

Gwardia czekała na niego dwa piętra niżej.

- Słuchaj! – Hermiona wybiegła mu naprzeciw – To już przestało być zabawne!

- Co się stało?! - Mamy…eee…, jakby tu powiedzieć…, drobny problem.

- Jaki?

- Te zaklęcia z listy Szagajewa! One są jakieś dziwne! Wyrywają się spod kontroli!

- Nic dziwnego, skoro ich nie znacie!

- Niby tak… - westchnęła melancholijnie Parvati - Ale nigdy nie było aż tak tragicznie!

- Pokaż! – zaczął rozwijać listę – Faktycznie, trochę tego dużo. Chyba damy radę. Enemos?

- Wykrywasz czających się wokół ciebie wrogów – wtrącił Ron – Wydaje się być jedyne normalne z listy. Tylko nie wiem czy działa. Bo żadnego wroga mi nie wykryło.

- Może żaden się akurat na ciebie nie czaił?

- A może go nie opanowałeś – rzuciła złośliwie Hermona

- Extremos?

- Zaklęcie rozbrajające – zabrał głos zmizerniały Ernie McMillian – Trochę lepsza wersja Expeliarmus. Jak się je niewprawnie na kogoś rzuci, to skutki tego są opłakane. Przeze mnie Justin od dwóch godzin nie może odzyskać przytomności i leży w skrzydle szpitalnym. Pomfrey szaleje.

- Nic mu nie będzie?

- A bo ja wiem?!

- A Arcturus?

- Ja próbowałam – zgłosiła się również zmizerowana Lavender - Zaklęcie wybuchające. Trochę przesadziłam i płomień wyrwał mi się spod kontroli. Szalał na sto metrów. Spłonęła jedna ze szklarni profesor Sprout.

- Jak to, spłonęła?! W tym deszczu?! – wskazał na nawałnicę szalejącą za oknem.

- To świat magii i czarów, Harry – przypomniała mu Hermiona - Tutaj wszystko raczej jest możliwe.

- Słusznie – mruknął – Jak głośno wrzeszczała Sprout? – spytał współczująco.

- A, nie wiem. Uciekłam. Skoro do tej pory mnie nie znalazła, to znaczy, że jeszcze mnie szuka.

- Zastanawiam się czy Szagajew przewidział, że czas, który mamy poświęcić ćwiczeniu zaklęć, poświęcimy na odrabianie szlabanów.

- Tu jest takie jedno zaklęcie… – wtrącił Dean – Nazywa się Parazytos

- Parazytos?? – zainteresowała się Hermiona – Czytałam o tym! Sprawia wrażenie, jakby oblazły cię niewidzialne mrówki. Iskasz się potem długie godziny, a nawet dni, jeśli nikt nie ma pojęcia co ci się stało.

- Fajne! – Harry’emu od razu na myśl przyszli Malfoy i Cecylia. Zwłaszcza dziewczyna. Niech on ją tylko dorwie!

- Może i fajne. Ale te zaklęcia nie są przeznaczone dla kogoś niewprawnego. Nie wiem co Szagajew sobie myślał każąc nam się ich nauczyć. A jak przesadzimy, to co?! Przy Parazytos człowiek zadrapie się na śmierć!

Harry’ego to nie odstraszyło. Przysiągł sobie, że to będzie pierwsze zaklęcie, którego się nauczy.

- Tylko jak my mamy to opanować? – spytał Ron.

- Trzeba będzie znaleźć kozła ofiarnego – rzucił Zachary Smith.

W jednej chwili wszystkie spojrzenia skierowały się na Neville’a Longbottoma.

- No co?! – spytał obronnym tonem.

- Gdzie Teodora?

- Uciekła. Od rana nie mogę jej znaleźć.

- To czym my się posłużymy?! – narzekał Ernie

- Miauuu!!

Spojrzeli w dół i na wszystkich twarzach zagościł wyjątkowo wredny uśmiech.

- Ciekawe, czy Filch sobie z tym poradzi?

Harry rzucił pierwszy raz w życiu Parazytos. I nagle poczuł coś takiego jakby różdżka zaczęła żyć własnym życiem. Czarny promień ugodził silnie w Panią Norris...

Chwilę później mogli się już pożegnać z myślą, że to spotkanie Gwardii przejdzie niezauważone. Takiego kociego ochrypłego wrzasku i jęku Hogwart nie słyszał jeszcze nigdy. Pani Norris darła się jak opętana tarzając się jak szalona po ziemi. Potem zaczęła z pasją gryźć się i drapać. W powietrze pofrunęły kłaki z kociej sierści.

- Ona sobie zrobi krzywdę – wykrzyknęła histerycznie Hermiona.

Harry’emu nawet przez myśl nie przeszło, żeby zapytać „i co z tego?”. Sam widział, że sytuacja zrobiła się niewesoła.

- Powstrzymajcie ją! – zapłakała Parvati. Wszystkim nagle zrobio się żal kotki.

Dean skoczył. Chwycił szalejącą i wyrywającą się Panią Norris i zaczął się z nią szamotać. A potem ją puścił.

- Ałłaaa! To jest zaraźliwe!

Wszyscy odsunęli się pospiesznie.

- Już widzę, ze będzie niewesoło – mruknęła Lavender na widok lecącego z wrzaskiem Filcha – Igooor!!!

Do młodego nauczyciela obrony przed czarną magią prawie nikt już nie zwracał się „panie profesorze”. Był niewiele starszy od nich i spoufalenie przyszło jakoś samo. Harry sam nawet nie zauważył, kiedy zaczął mu po raz pierwszy mówić po imieniu. Wiedział za to, kto to zapoczątkował. Ginny Weasley. A Szagajew nie miał nic przeciwko temu. Niektórzy nauczyciele nie pochwalali tego.

- Doprawdy, Szagajew – mówił z niesmakiem Snape – Że ty na to pozwalasz! To oznacza brak szacunku wobec twojej osoby!

- Nie, to oznacza, że mnie lubią. Może nie aprobują moich metod nauczania, ale mnie tolerują.

- Ciebie nie mają lubić, Szagajew. Ciebie mają się bać! Muszą wiedzieć, ze reagujesz natychmiast na każdy przejaw niesubordynacji!

- Tak jak ty, Sewerusie? – spytał – Wobec tego, powiem ci jedno. To, ze mówią ci panie profesorze, wcale nie oznacza jeszcze, że cię szanują.

Snape spochmurniał, zacisnął szczęki i odszedł bez słowa. Od tej pory prawie wcale ze sobą nie rozmawiali.

Uczniowie mogli mu mówić „Igor” i próbować się spoufalić. Ale wiedzieli też, że nie wolno przekraczać im pewnej granicy. Kilku Ślizgonów próbowało kpić i traktować Szagajewa protekcjonalnie. Kilka Przysiadów Alhatella skutecznie wybiło im to z głowy. W szkole zaś wytworzyła się dziwna zależność. Nauczyciela obrony szanowano jako człowieka, podziwiano jako Wybrańca, nie lubiano za metody jakie stosuje na lekcjach. Nienawidzono, dziewczęta go kochały. Próbowano się z nim przyjaźnić i jednocześnie istniał między nimi dystans.

- Igor!! Chodź tu!

Szagajew jednak się nie zjawił. Nie wiedzieli o tym, ale stali z Flitwickiem na podeście schodów kilka pięter wyżej. Opierali się leniwie o barierkę i oglądali z ciekawością wydarzenia rozgrywające się poniżej.

- Jak tak dalej pójdzie, zrujnują Hogwart – zauważył Flitwick.

- Nie będzie tak źle.

- A jeśli?

- Wkroczę jak już sobie będą wyraźnie nie radzili z sytuacją.

- Ależ to swędzi! – wrzeszczał Dean miotając się prawie tak samo jak pani Norris.

Chwilę później coś ukłuło Harry’ego w kark. Nie minęło pięć minut a połowa Gwardii drapała się szaleńczo. To samo kilka metrów dalej robił Filch.

- Na moje oko już sobie nie radzą – wymamrotał pod nosem Flitwick.

Przez zamek znów przetoczył się wrzask.

- IGOOOOR!!!! RATUUUUJ!!!



*

W innym miejscu, o innym czasie, kiedy gwiazdy już dawno świeciły na niebie stał samotnie człowiek. Wyglądał przez otwarte drzwi na deszczową mroczną noc.

I czekał.

Na co? Na sposobność. Czekał aż wszystko będzie wskazywało na to, że jego plan się powiódł. Póki co wszystko szło po jego myśli. Wierni mu ludzie już przemierzali kraj wzdłuż i wszerz. Szpiegowali, zbierali informacje i donosili.

A on czekał.

„Już niedługo” pomyślał „Już wkrótce spełnią się moje marzenia. Zaniosę ludziom nowe rozwiązania. Może nawet będą kontrowersyjne”.

Uśmiechnął się gorzko.

„A ja tylko chcę dobrze. Chcę wyeliminować zagrożenie ze świata czarodziejów, którzy są śmiertelnie przerażeni”.

Kto jest tym zagrożeniem? Odpowiedź nasuwała się sama…

Gdzieś zahukała sowa. Załopotały skrzydła, ptak musnął go tylko lekko i zrzucił list. Chwycił zręcznie kartkę i przeczytał.

Na wąskie wargi wypłynął mu drwiący uśmiech.

„A więc, wszystko gotowe! Uważaj, Voldemort, bo nadchodzę! Zobaczymy, co zrobisz!”

Zaśmiał się, a wiatr poniósł ten odgłos w mrok nocy. Czarodziej odwrócił się i wszedł do domku. Załopotała czarna szata. W blasku księżyca ukazał się na niej herb.

Czarne, smukłe zwierzę o białych, długich kłach i żółtych ślepiach. Szykujące się do uderzenia.

Znak wilka…


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 20:07, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIĄTY:

LISTA DWUNASTU STRAT

Tydzień zawieszenia Harry’ego w zajęciach minął jak z bicza trzasł. Wraz z nim ustała raptownie dzika ulewa i pojawiła się nadzieja na słońce. Sobotni dzień Harry postanowił poświęcić tylko dla siebie. Czuł, że musi wyrwać się z wieży Gryffindoru, sam, bo dusi się w murach zamku. Chciał wreszcie wyjść. Zapomnieć choć na chwilę o wszystkich wydarzeniach minionych dni.

Katie Bell dorwała go przy portrecie z pytaniem o treningi Quiditcha. Uciekł jej z okrzykiem „jutro!”, wyminął skrzętnie GD i zignorował Hermionę posykującą o stercie prac domowych. Oczywiście, przyjrzał się tej stercie z wyrazem obrzydzenia na twarzy, ale że wyrzuty sumienia nawet w nim nie pisnęły, książki, zeszyty i eliksiry dla Snape’a sromotnie przegrały.

- Będziesz, miał takie zaległości, że hej! – ostrzegła go Hermiona kończąca swoje wypracowanie dla Flitwicka. Za jej plecami Ginny mrugnęła do niego okiem i dała znak, żeby się nie przejmował.

- Nie psuj mi tego dnia – mruknął i wyszedł przez dziurę w portrecie.

Następną sprawą było pozbycie się małego Jacka i Stana, którzy teraz wymyślali tysiące pretekstów, żeby za nim chodzić. Po prostu im uciekł.

Dziesięć minut później stał przed schowkiem na narzędzia i wpatrywał się z zachwytem w swój piękny motor, prezent od Syriusza. Wyprowadził go ostrożnie na zewnątrz. Niedługo potem cały środek Wielkiego Holu zasłany był szmatkami, puszkami ze smarem, do czyszczenia i lakierowania pojazdu i kartkami napisanej niezrozumiale instrukcji obsługi. Mętnie pomyślał jeszcze, że jak to dobrze, że szkoła jest prawie opustoszała. Uczniowie siedzieli w swoich dormitoriach zajęci nauką. Jednymi z nielicznych osób, które spotkał były: profesor McGonnagal z Madame Pomfrey, Neville i Filch. Obie czarownice tylko zmarszczyły brwi patrząc jak Harry drapie się w głowę nad instrukcją przygotowując się do pierwszej w życiu jazdy i odeszły bez słowa. Neville tylko śmignął obok krzycząc coś, że skoro godzinę temu nareszcie skończyła się tygodniowa nawałnica, to on skorzysta ze słońca i sobie pospaceruje. „Gdzie on widzi to słońce?” zdziwił się w duchu, bo jedynym widokiem na niebie były niechętnie rozstępujące się burzowe chmury. Widać Neville też miał już dosyć siedzenia w murach zamku. Woźny Filch zjawił się w Holu prawie na równi z Harry’m. Od tej pory kursował tamtędy co chwila obrzucając czarne cacko wrogim spojrzeniem.

- Słuchaj! – warknął pojawiając się po raz piętnasty – Gdzie ty zamierzasz tym jeździć?

- Przecież nie tutaj – powiedział z rozdrażnieniem Harry, który utknął na punkcie drugim instrukcji. Wskazówki, obrazki i prawdziwy motor niestety nijak miały się do siebie.

Filch jeszcze trochę potkwił przy nim obserwując z niechęcią bałagan w Głównym Holu. Silnie woniejącą pastą czyszczącą Harry’emu udało się pokryć cały motor, podłogę, ściany i siebie

Niedługo po wyjściu Filch zjawił się Ron.

- Uciekłem z pokoju wspólnego. Wszyscy się uczą i drą się o ciszę. Hermiona próbowała nakłonić mnie do książek, ale jej się nie dałem – oznajmił na wstępie – Czego nie kapujesz? Tu jest kierownica, tu siodełko…

- O! Serio?! – ironizował Harry – Ale tu jest mnóstwo przycisków, o których nie mam zielonego pojęcia!

Ron chwycił za instrukcję.

- Jak oni to napisali! – złapał się za głowę.

- No właśnie! Z tego szmatławca raczej nic się nie dowiesz!

- Czyli co? Wypróbujemy na czuja?

Spojrzeli ponad kartkami.

- Niby motocykl wiele nie różni się od samochodu… - mruknął niepewnie Ron nawiązując do starego rodzinnego forda Anglii, który hulał teraz po Zakazanym Lesie

- Oprócz tego, że z całą pewnością jest mniej stabilny – usłyszeli i Sewerus Snape wkroczył pomiędzy nich. Obaj odsunęli się pospiesznie robiąc wolne przejście do drzwi lochów. Czarne oczy mistrza eliksirów obiegły bałagan panujący dookoła. Minę miał skwaszoną – Wy dwaj! Mam dla was polecenie!

- Od kogo?

- Powiedziałbym, że zbiorowe. Panna Granger, którą spotkałem jako pierwszą kłopotała się o wasze prace domowe. Chyba je zaniedbaliście, to źle. Bo pamiętaj, Potter, ze ja zamierzam na następnej lekcji dogłębnie sprawdzić twoje „umiejętności” – prychnął – Dyrektor martwił się o was i prosił, żebyście uważali na siebie…

Harry wbrew sobie i ostatnim wydarzeniom, słysząc te słowa, poczuł dziwne ciepło w sercu.

- …Szagajew zapowiedział, że złamania w wyniku głupoty nie będą tolerowane jako zwolnienie z lekcji. To jeden z niewielu przypadków, kiedy zgadzam się z jego zdaniem. Pani Pomfrey ostrzegła, tu zacytuję: „Mam dość na głowie przypadków związanych z listą zaklęć na obronę, żeby zajmować się jeszcze dwoma bałwanami” – Ostatnie słowa Snape zaakcentował z wyraźną uciechą w głosie – Profesor Sprout kazała trzymać się z daleka od wierzby bijącej, A Hagrid wrzeszczał coś o swoich grządkach z sałatą.

- Spróbuję – powiedział ponuro Harry. Tuż obok Ron pokiwał gorliwie głową – Ale niczego nie obiecuję. Bo nie wiem, gdzie on pojedzie – wskazał na motor.

- To nie on ma jechać, tylko ty!! Jeśli coś zniszczycie, to Gryffindor już nigdy nie wygrzebie się z dolnych rejonów swoich punktów.

Znów pokiwali głowami na znak, że rozumieją.

- I wiedzcie, że gdyby to ode mnie zależało, ten szmelc wnet znalazłby się na śmietniku. Ale to oczywiście prezent od kochanego Syriusza – zadrwił – Więc kto śmiałby ci zabronić jeździć i się pozbyć pamiątki!!. Jeszcze byś ich zakrzyczał, że kalają pamięć tatusia chrzestnego!

Snape znów zerknął na usmarowaną pastą podłogę, wykrzywił pogardliwie wargi i odszedł.

Harry i Ron na powrót zajęli się motorem.

- Tą instrukcję to wywal, do niczego nam się nie przyda!

- Nie wiem jak Syriusz sobie z nią poradził – westchnął Harry – Te wskazówki i obrazki wymagają myślenia wyższego rzędu. Ja chyba takowym nie dysponuję.

- E, nie przesadzaj! Ten guzik służy chyba do latania… - mruczał Ron – Przynajmniej tak mi się wydaje. Tu jest pedał gazu, a tu…

Potężne wycie wstrząsnęło murami Hogwartu docierając aż do gmachu najwyższej wieży. Z sowiarni uciekły ze skrzekiem wszystkie ptaki, studenci podrywali się bladzi z miejsc, a w lochach Sewerus Snape rozbił buteleczkę z niezwykle rzadkim i bardzo cennym na świecie eliksirem. Pasący się niedaleko domku Hagrida Hardodziob spłoszył się i pogalopował wprost przez sam środek grządek z sałatą niknąc w Zakazanym Lesie. Albus Dumbledore w swoim gabinecie gwałtownie przerwał bardzo ważną rozmowę z wysłannikiem Ministerstwa i jął się zastanawiać nad skutecznością systemu zabezpieczeń w szkole. Urzędnik zaś wrócił do biura z raportem, że „w Hogwarcie dzieje się coś dziwnego!”.

Harry i Ron rzucili się w panice wyłączać motor. Naciskali guzik po guziku, ale udało im się doprowadzić tylko do tego, że najpierw motocykl na kilka sekund zniknął, a kiedy znowu się pojawił, z głośnym puknięciem otoczyła ich chmura spalin.

- WYŁĄCZ TO!! – ryczał Harry.

- CO?!!! – odryknął Ron chwytając za wzgardzoną wcześniej instrukcję obsługi.

- WYŁĄCZ!!

- NIE SŁYSZĘ!!! MOŻESZ GŁOŚNIEJ?!!!

Wycie nie ustawało, a wręcz się nasilało. A kiedy wreszcie ucichło, Harry poczuł, ze ma zszarpane nerwy.

- Co to było?! – spytał wstrząśnięty.

- Nie wiem! Odstraszasz wrogów? – zasugerował niepewnie Ron.

- Klakson! – Harry wreszcie odczytał napis pod rysunkiem- O rany!

Sekundę później wpadł rozwścieczony Filch.

- Co wy tu robicie?!!! – ryknął – Przecież zakazałem ci tu jeździć Potter!!

- Nie jeździłem!! – oburzył się.

- Tylko wyłem – wymamrotał pod nosem Ron.

- Włączył się klakson!! Przez przypadek!!

Filch prychnął pogardliwie.

- Jak ja nienawidzę motocykli! – powiedział z goryczą. Obrzucił jeszcze prezent Syriusza nienawistnym wzrokiem i poczłapał do biura co chwila oglądając się podejrzliwie za siebie. Znów zostali sami.

- Dobra – mruknął Harry – Tylko postarajmy się już nikogo więcej nie spłoszyć.

Kiedy przebrnęli przez wszystkie guziki i przełączniki, poczuli się dumni. Teraz chwycili za szmatki i pastę do czyszczenia.

- Pamiętaj tylko, że jeszcze nie zaczęliśmy jeździć – ostrzegł Ron – Z tym może być nieco gorzej.

- Hej, Potter! – zawołał dziewczęcy głos i tuż obok stanęła gromadka rozchichotanych dziewcząt. Od razu poczuł do nich niechęć.

- Czego? – spytał nieżyczliwie, bo jego motorowi do cudownego lśnienia brakowało lat świetlnych. Jedyne, co w tej chwili mogło od niego bić na okolicę, to smród pasty czyszczącej.

- Jestem Amanda Richardson – uśmiechnęła się czarnowłosa Krukonka – To Vanessa Gordon – wskazała na rudowłosą dziewczynę i przeniosła wzrok na pulchną blondynkę – A to Fiona O’ Connor. Jesteśmy z piątej klasy. I niestety uczęszczamy na zajęcia razem z Cecylią Warren.

- Jaką Cecylię? – zdziwił się Ron.

- Nie znasz jej? – zdumiały się – Taka jedna. Przewrażliwiona, histeryczka, feministka, każdemu skacze do gardła i tępi płeć męską jak zarazę. Trzynastego rzucił ją chłopak.

„Hi, hi, hi” zachichotał złośliwie w duchu Harry.

- Pewnie słyszeliście tę awanturę przy obiedzie, jak się darła „Palant!! Kompletnie niedojrzały psychicznie!!!” No a Peter już nie dawał rady nawet udawać, że ją kocha. Jej dziadek jest kimś wysoko postawionym w świecie czarodziejów i chłopak myślał, że dzięki niej coś osiągnie. Ale ona jest tak wredna, że Peter rzucił plany w diabły, bo nie miał już sił się tak męczyć.

- A, nie…, niestety nie kojarzę…

Harry czekał z zainteresowaniem na reakcję przyjaciela.

- Nie…, nie wiem…

- JA JESTEM CECYLIA!!! – rozdarł się ktoś u podnóża schodów. Cała grupka obgadująca ją podskoczyła. Niedaleko przemknął syjamski kot – CZY JA MAM PRZYLEPIĆ SOBIE DO CZOŁA TRANSPARENT Z IMIENIEM I NAZWISKIEM?!!! DLACZEGO W TEJ ZAWSZONEJ SZKOLE NIKT MNIE NIGDY NIE PAMIĘTA?!!! KAŻDY KOJARZY MNIE TYLKO PO CYNTHII!!! NAWET WŁASNY BRAT PRZESTAŁ SIĘ DO MNIE PRZYZNAWAĆ!!!

- Ach, ta! –wręcz ucieszył się Ron.

Harry spojrzał na niego ze zdziwieniem i niedowierzaniem.

– To ona ma tą kotkę? Kici, kici – zaczął wabić Cynthię – Kiciuś, maleństwo! Chodź do wujka Rona! Wujek Ron cię lubi!

Ale kotka szybko uciekła.

- W każdym razie… - podjęła Amanda - …Miło was poznać.

Harry nie mógł odmówić sobie tej odrobiny złośliwości. Uśmiechnął się wrednie i uścisnął jej dłoń będąc przy tym cały usmarowany pastą i smarem. Dziewczyna spojrzała z obrzydzeniem na swoją rękę i z trudem powstrzymała się od dokładnego wytarcia jej o szatę. Reszta dziewcząt wzdrygnęła się i ograniczyła tylko do skinięcia głową.

- A przewieziesz nas swoim motorem? – zaczęła się przymilać pulchna blondynka.

Harry zerknął na jej gabaryty i pomyślał, że byłaby to ostatnia rzecz na ziemi, na jaką by miał ochotę…

- Kiedy? – spytał cierpko – Teraz, kiedy mam wielkie szanse, żeby się zabić, czy później kiedy…

- …będzie się unosił wraz z aniołkami do nieba? – dodał Ron.

- Nie musicie się tak zaraz denerwować – skrzywiła się Vanessa – A swoją drogą, po co ty to czyścisz? Dopiero skończyła się tygodniowa nawałnica! I tak zaraz będzie brudny!

Harry zerknął ciekawie na dwór, gdzie po wielu dniach padania nie można było już rozpoznać gdzie kończy się jezioro, a zaczyna kałuża. Neville Longbottom skacząc na jednej nodze próbował wyrwać z błotnej mazi swój but.

- Nie znasz chłopaków, Vanesso? – zachichotała Fiona – Mają fioła na punkcie swoich nowych zabawek. Dmuchają, chuchają, drą się o każdą ryskę i…

- Dobra – Harry wstał - Idziemy, Ron.

Wyprowadzili ostrożnie motor na zewnątrz. Towarzyszyły im rozchichotane dziewczęta i skwaszony Filch, który znów się przyplątał niewiadomo skąd.

- No, to teraz chwila prawdy – westchnął Ron siadając na siodełku jako drugi.

- Eee…, a nie powinniśmy najpierw poprosić Hagrida o pomoc? On się na tym zna.

Rozejrzeli się w poszukiwaniu gajowego.

- Nie ma go! – poinformował ich Neville przegrywający tymczasem walkę o drugi but i skarpetkę – Lata po Zakazanym Lesie wołając Dziobka!

Harry, pełen obaw wdepnął rozrusznik. Rozległ się pomruk wielkiego motoru.

- Och! – pisnęła zachwycona Amanda.

- Wciśnij gaz – mruknął Ron.

Zrobił to, ale zbyt delikatnie. Koła zabuksowały się w miejscu i wielka fontanna wody i błotnej mazi zbryzgała trzy dziewczyny. Silnik zakrztusił się i zgasł.

- Mocniej! – ponaglił go przyjaciel

Tym razem wdepnął pedał z całej siły. Motor zaryczał, stanął dęba i poszedł przed siebie jak burza! Oszołomionemu Harry’emu w uszach wył wiatr, a przed oczami miał tylko rozmazane smugi. Pojazd pruł po błoniach slalomem zmuszając nieliczne napotkane osoby do salwowania się paniczną ucieczką. Harry trzymał się kurczowo kierownicy przerażony, tym bardziej, że nagła lekkość za plecami tuż po wystartowaniu powiedziała mu, ze Ron – został. Ponadto zdał sobie właśnie sprawę, że zapomniał przerobić dość istotny zresztą punkt instrukcji „A gdzie są hamulce?!!”

- I jak było? – spytał Ron, gdy Harry wyłonił się już z jeziora.

- Szybko – odpowiedział lakonicznie.

- Wiesz, pomyślałem sobie, że z nauką latania zaczniemy kiedy indziej. Nie ma sensu zabijać się od razu. A ty, co sądzisz?

- To samo. Jak brzmi zaklęcie osuszające? Zimno mi.

Za drugim razem Harry i Ron rozpędzili kury i kaczki Hagrida wjeżdżając do kurnika, za trzecim - ku przerażeniu postronnych obserwatorów - przekoziołkowali kilkanaście metrów w powietrzu, gdy wpadli na coś miękkiego, co wrzasnęło „Auuu!!!”. Za czwartym uciekali przed gniewem Wierzby Bijącej.

Wracali do zamku wlokąc za sobą brudny motor i odłamaną gałąź.

Minerwa McGonnagal i profesor Sprout już na nich czekały. Obie miały grobowe miny.

- Eee…- Harry machnął uszkodzonym konarem – Da się chyba przykleić, nie?

Nauczycielka zielarstwa wbiła w niego krwawe spojrzenie.

- Jedno reparo plus Zaklęcie Samoprzylepna i drzewko będzie jak nowe – dodał niefrasobliwie Ron. Dostrzegł jej minę – A co, nie?

Profesor Sprout cała czerwona na twarzy otworzyła usta, żeby wrzasnąć, ale Minerwa Mcgonnagal ją ubiegła.

- Potter, Weasley! Za mną! – padła komenda.

Powlekli się za nią do gabinetu mijając po drodze Sewerusa Snape’a i skarżącego mu się Dracona Malfoy’a „Panie profesorze! A Potter mnie przejechał!”

Usiadła za biurkiem.

- I co ja mam z wami zrobić? – spytała jakoś bezradnie. Nie miała tej surowej miny co zwykle. Wyglądała na znużoną i zrezygnowaną.

Nie odezwali się. Westchnęła.

- Ja wszystko rozumiem – ciągnęła – Nowy prezent, chęć przejażdżki, zaimponowania, pamięć o Syriuszu. Ale na miłość boską! Wasze wyskoki i pomysły trwają już od lata! Może już dość, co? Ja naprawdę jestem już tym wszystkim zmęczona! Ja wam nie zakazuję się bawić, ale róbcie to chociaż w granicach zdrowego rozsądku!

Znów milczenie.

- Poza tym, kto wsiada na motor przy takiej aurze? Niedawno przestało lać jak z cebra! Ty, Potter przechodzisz ostatnio okres buntu. Staram się to przeczekać. Jestem tolerancyjna, ale do pewnych granic. Rozumiem, że twoje zachowanie jest nacechowane poniekąd śmiercią Syriusza oraz wydarzeniami, w wyniku których zawiodłeś się na profesorze Dumbledore, ale…

- O tym nie będziemy rozmawiać! – zareagował ostro Harry. Wciąż w jego sercu był żal.

McGonnagal chwilę wpatrywała się w niego bez słowa.

- Jak wolisz – oznajmiła w końcu suchym głosem i wyjęła rolkę pergaminu – Więc pozwólcie obaj, ze przeczytam wam listę dzisiejszych strat.

Odchrząknęła.

1) rozwalony kurnik

2) zawał serca – to któryś kogut

3) trzynaście zwichniętych ptasich skrzydeł

4) stratowany ogródek Hagrida

5) zbiegły Hipogryf

6) zszargane nerwy Argusa Filcha. I nie tylko jego.

7) stłuczone żebra i ręka na temblaku – to pan Malfoy

Cool uszkodzona kołami motoru macka kałamarnicy

9) złamana gałąź niezwykle cennej wierzby bijącej

10) rozbita szyba w szklarni profesor Sprout

11) rozbicie niezwykle rzadkiego eliksiru powstrzymującego śmierć, który jest…, to znaczy… - poprawiła się - …który był JEDYNYM egzemplarzem na świecie, a jego ponowne uwarzenie wymaga DWUDZIESTU PIĘCIU lat ciężkiej pracy.

12) Potworny smród pasty czyszczącej w Głównym Holu

Skończyła i zrolowała pergamin.

- Cóż… To na razie tyle – powiedziała z powagą – Czeka was moi drodzy…

- Nienaruszona jeszcze sterta prac domowych! – ubiegł ją Harry nie chcąc usłyszeć słów w rodzaju „kara”.

Przysiągłby, że w jej oczach pojawił się na chwilę błysk rozbawienia.

- To idźcie. Nie będę was zatrzymywać.

Wstali.

- I nie mamy szlabanu? – upewniał się Ron.

- Och, macie. Waszym zadaniem będzie teraz stanąć przed całym domem Gryffindoru i oznajmić, że właśnie wyzerowano wam wszystkie punkty w Tabeli Domów. Chyba nie będą zadowoleni.

- Pani profesor! Nie może nam pani tego zrobić! To była tylko zwykła jazda na motorze! Na pewno nie zasłużyliśmy na taką karę! Nie może być pani tak okrutna.

Otworzyła przed nimi drzwi.

- Ja nie, Potter – powiedziała smutnym głosem – Ale Profesor Snape już od lata szukał okazji, żeby się na tobie odegrać. Właśnie ją znalazł. Poza tym mówił wam przecież, że, jeśli coś zniszczycie, to już on się postara, żebyście go nie zapomnieli.

Westchnęła.

- A jak już zapewne zdążyliście się przekonać Sewerus Snape nigdy nie rzuca słów na wiatr.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 20:07, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SZÓSTY:

KRES DŁUGIEJ DROGI

- A nie mówiłam? - Hermiona patrzyła na niego poważnie. Ron usilnie unikał jej wzroku. Siedzieli w niedzielny poranek w kącie pokoju wspólnego i odrabiali lekcje. Hermiona już skończyła, a przed nim leżał cały stos jeszcze nieodrobionej pracy domowej. Reszta Gryfonów rzucała mu co chwila rozżalone spojrzenia. Mamrotali też coś pod nosem Prawdopodobnie nie były to życzliwe słowa. Wciąż nie mogli przeboleć wyzerowanych punktów. Wczoraj, kiedy zobaczył ich niedowierzanie i wściekłość oraz kamienne milczenie potem, zrozumiał, że McGonnagal miała rację. Najgorsze było to jak stał przed nimi i tłumaczył się, dlaczego Tabela Domów jest pusta.

- Mówiłaś - Ron odrzucił książkę z opieki nad magicznymi zwierzętami i sięgnął niechętnie po listę zaklęć Szagajewa. Nikt, kto miał odrobinę rozsądku nie cieszył się, ze musi się ich nauczyć.

Tuż obok Harry skrobał swój kociołek. Miał uwarzyć na poniedziałek dla Snape'a eliksir kamiennego snu. Niestety nie udał mu się i jedyne, co w tym wywarze mogło być kamienne, to jego konsystencja. Od godziny mozolił się nad tym naczyniem i odgłosy piskliwego skrobania przyprawiały każdego o drgawki.

- No dobrze, mówiłam! Ale nie trafiło! Nigdy nie trafia! I wy jak zwykle postanowiliście to zignorować!

- Iiiii..., Iiiii... - mozolił się Harry

- Oj, przestań już - Ron z obrzydzeniem pochylił się nad pozycją 48 z listy Szagajewa. Tuż obok czekał pusty pergamin, który na jutro musiał stać się wypracowaniem z transmutacji na cztery tysiące słów - Jak byśmy robili tylko to, co mówisz, to byśmy zanudzili się na śmierć!

Poderwała gwałtownie głowę.

- Sugerujesz, że jestem nudna? - spytała z błyskiem w oku

- Iiiiii..., Iiiiiii...,Iiiiii....,

- Nie napadaj na mnie! - zaperzył się - Wcale nic takiego nie mówiłem! No, chyba, że chodzi o te twoje cytaty z gazet o Ministerstwie! Przestało mnie interesować, co robią w komnatach cienie!

- Gabinet Cieni! – warknęła – Powstaje wtedy, gdy przeciwnicy rządu…

- Daruj, Hermiono. I tak nie znam się na polityce. A my wczoraj chcieliśmy się tylko zabawić!

- I dzięki temu straciliście wszystkie punkty - powiedziała sucho - I podpadliście Snape'owi. On wam tego eliksiru w życiu nie wybaczy.

- Za dwadzieścia pięć lat będzie miał nowy - wzruszył ramionami

- Iiiiiii....,Iiiiiii...,

- Nie byłabym tego taka pewna. Podobno bardzo trudno o składniki. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby zdecydował się uwiązać przy nim Harry’ego. A i tak ten wywar rzadko kiedy udaje się poprawnie zrobić. Słyszałam, że chyba raz na pięćdziesiąt lat. On go kupił za ciężkie pieniądze! I wydał na niego majątek.

- Żal ci Snape'a? - zdziwił się - Niech ci lepiej będzie żal mnie! Zostało mi strasznie dużo do zrobienia! Co to jest za zaklęcie "Go, go"? – spytał wertując listę Szagajewa.

Hermiona rzuciła na nią okiem.

- Przyspieszające bieganie.

- Serio? - ucieszył się

- Dzięki temu będzie można szybciej w poniedziałek przed jego niespodziankami uciekać?

- Iiiii...., Iiiiii....,

- Nie sądzę, żeby Igorowi chodziło o ucieczkę – skrzywiła się - Raczej żeby można było szybciej ścigać swego wroga.

Ronowi zabłysły oczy.

- Malfoy!

- Wiesz, tak sobie myślę, że to będzie pierwsze zaklęcie, którego nauczy się Brygada Inkwizycyjna.

- Jak się je rzuca? To spróbuję.

- Mało masz problemów? – spytała niechętnie – Najpierw Gwardia, potem motor. Chcesz, żeby Dumbledore znów poczuł się zmuszony do interwencji?

- Nie chciałem rzucić na Malfoy’a! Tylko na siebie!

- Iiiii…, Iiii…

- Ach! No, nie radziłabym ci tego robić tutaj. Jest zbyt dużo ostrych kantów w pobliżu i za ciasna przestrzeń.

- A co to ma do tego? - zdziwił się -

Spytaj Ginny, Lunę i Padmę, co to ma do tego. Wczoraj próbowały. Padma ma złamaną rękę i na razie leży w szpitalu.

- Ojej, brzmi groźnie. A dlaczego?

- Iiiiiiiiiiiiiiii….., Iiiiiiiiiiiiiiiiii… - tymczasem Harry mocniej przyłożył się do swojego skrobania

- Bo za pierwszym razem tracisz kontrolę nad swoimi ruchami. Jeżeli nie ma w pobliżu materaca, bezdrzewnej polany, miękkiego błota, nie wiem, czegokolwiek, co choć trochę zamortyzuje twój upadek to sobie daruj.

- Mówisz, ze można się zabić?

- Tak, zwłaszcza, że gnasz przed siebie niczym struś pędziwiatr, a nie bardzo umiesz się zatrzymać.

- Iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii..., Iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii...

- Potter!!! Na rany Hipogryfa, przestań!!! - wrzasnął Denis Creevey - Nie mogę się uczyć!

Harry spojrzał na niego krwawo ponad swoim eliksirem.

- Jak mi nie zamierzasz pomóc, to siedź cicho i mnie nie denerwuj! – warknął rozeźlony.

- A Evanesco nie działa? - spytała Hermiona. Ona też już miała dość upiornych odgłosów.

- Działa, ale znika mi też kociołek! Ten głupi wywar chyba stał się już jego integralną częścią! Nie mogę się tego pozbyć!

- W każdym razie... - podjął Ron - Przestań zrzędzić za wczoraj i ...

- Ja zrzędzę?!!! - oburzyła się.

-... i napisz za mnie wypracowanie

- Na pewno! - zaśmiała się - Na jazdę motorem znalazłeś czas, a na to nie możesz?

- Trzeba było wypróbować prezent!

- Iiiiiiiiiiii…, Iiiiiiiiiiiiii

- Aha - kiwnęła głową - Zwłaszcza, że nie był twój. A teraz prezent jest poza waszym zasięgiem. Och, nie zabrali wam go, ale kilku nauczycieli dało wam do zrozumienia, żebyście na razie dali sobie spokój. Cała szkoła mówi o słynnej „liście dwunastu strat”. Sprzątnęliście chociaż ten Hol?

- A myślisz, że mieliśmy wybór? Filch wisiał nam na plecach!

Za ich plecami ustało zgrzytliwe "Iiiii, Iiiii" zastąpione "Łup!" i "Auuu!". Harry'emu nóż ześlizgnął się po kamieniu, zaciął się w palec, kociołek spadł wyszczerbiając blat stołu i roztrzaskał się w drobny mak.

- Ma ktoś pożyczyć zapasowy? - zawołał żałośnie

- U mnie w kufrze na górze - mruknął Ron – Mnie i tak niepotrzebny.

Harry wstał i przestąpił ponad szczątkami swojego starego kociołka. W tym momencie podeszli do niego Katie Bell, Jack Sloper i Seamus Finnigan

- Słuchaj... - zaczęli zatrzymując go - Kiedy treningi Qiudditcha?! Powinny już być dawno!

- Jutro – rzucił niecierpliwie.

- Wczoraj tak mówiłeś! – zaprotestowali.

- Jutro! – powtórzył.

- Jutro jest poniedziałek!

- No to za tydzień!

- Nie! - oburzyli się - Nie przekładaj tego! Trzeba skompletować drużynę!

- Ale ja nie mam na to czasu!!!

- Ale na wyzerowanie nam punktów to znalazłeś czas? - Katie podparła się pod boki świdrując go wzrokiem.

- Słuchaj! - rzucił ze złością - Widzisz to?! - wskazał na leżące sobie smętnie dwie kartki

- No, widzę! I co?

- To moja odrobiona praca domowa!

- A ta góra, o którą wszyscy się teraz potykamy i na którą patrzysz z obrzydzeniem, to jeszcze nieruszona? - zgadł Jack

- Właśnie!

- Przestań się zasłaniać pracą domową! – rozzłościła się Katie – Miałeś na to całą sobotę! Wiedziałeś, że zależy nam na drużynie!!!

- Ale ja muszę to skończyć!! – ryknął wymachując jej przed nosem zeszytem od transmutacji.

- Och, daj spokój - skrzywił się Seamus - I tak wiadomo i tak, że zabierzesz się za to dopiero w nocy albo tuż przed śniadaniem. Zawsze tak robisz.

- Aaaahaaa - mruknęła Hermiona – Dobrze wiedzieć.

- To mi coś przypomina - Ron wstał rzucając listę - Nie jadłem jeszcze lunchu.

W Wielkiej Sali kręciło się trochę osób. Inni zaś odsypiali ciężki tydzień, niektórzy też siedzieli już z nosem w książkach w bibliotece, lub błąkali się pośród kałuż na błoniach.

- Wracać! - wrzeszczała pani Pomfrey ze swego miejsca przy drzwiach - Fawcet, natychmiast wróć po kalosze!! Ja was kurować nie będę!! Zabrakło mi eliksiru rozgrzewającego!! Wracać!!

- Cześć! - przywitał ich mały Stan. Wepchnął się pomiędzy Harry’ego i Katie. Nadąsana dziewczyna odsunęła się czekając na okazję, by znów wiercić mu dziurę w brzuchu o treningi

-Słyszeliście najnowsze wieści?

- Nie, a co? - spytał Neville opychający się kanapkami z dżemem

- Po Szkocji grasuje duch!! - powiedział malec z przejęciem.

- Duch? - Hermiona spojrzała na niego beznamiętnym wzrokiem - A co w tym dziwnego?

- A bo to jest duch mordercy!! To klątwa!! Każdy, kto go zobaczy pada trupem na miejscu!! Pojawia się najczęściej podczas pełni księżyca!

Hermiona prychnęła pogardliwie.

- Czytujesz Quibler’a, zgadłam?

- Nie! To było w Proroku!

- W Proroku wypisują takie bzdury?! Ta gazeta schodzi na psy.

- To nie są bzdury! Ostatnio widziano go wczoraj!

- TO SĄ BZDURY - powtórzyła z naciskiem - Przecież wczoraj nie było pełni!

Stan się zmieszał

- Nie? - bąknął

- Nie

- Ale go widziano!

- No właśnie - sarknęła - A podobno każdy pada trupem na miejscu. Więc niby jak miałby to przekazać? Nie wierz we wszystko, co usłyszysz, mały.

- No tak, ale jest, co najmniej dziesięć relacji o tym, że duch Blacka sunie sobie gościńcem i...

- Blacka? - spytał żywo Harry

- Aha - kiwnął głową - Syriusza Blacka.

Przez chwilę panowało milczenie

- Nic w tym dziwnego - wymamrotała Hermiona przeglądając gorączkowo gazetę, którą dał jej Stan- "Jakiś czas temu złapali Henry’ego Dancinga na gorącym uczynku w stolicy Argentyny, Buenos Aires - czytała - Ministerstwo ukrywało ten fakt z powodów bezpieczeństwa. Słynny Książę Złodziei został aresztowany przez Aurorów wskutek anonimowej informacji, przesłuchany i bez sądu zesłany do Azkabanu na dwadzieścia pięć lat"

Harry gwizdnął

- Miało być na pięć!

- Przecież i tak wiadomo, że Dancing nie będzie tam siedział – skrzywiła się Hermiona – Ucieknie przy pierwszej nadarzającej się okazji!

- Danny ma przegrane.

Wrócono do kwestii ducha.

- A powiedz ty mi… - zwrócił się do malca Ron - …gdzie on niby sunął wczoraj tym gościńcem?

- Tutaj

Odwrócili się gwałtownie. Przez drzwi do Wielkiej Sali właśnie wkroczył Daniel Black. Ale Harry ledwie go poznał. Chłopiec był brudny, potargany, szata wisiała na nim w strzępach i zmęczony. Oczy straciły blask, wychudł, zmizerniał i ledwie był w stanie iść.

To, co się działo później, było typowym schematem ze scenariusza, do którego Harry zdążył się już przyzwyczaić. Bliźniaczki Patil wytrzeszczyły oczy, zbladły i zaczęły wrzeszczeć. Lavender rzuciła się w tył, potknęła się o Seamusa. Ten, żeby nie spaść z ławy chwycił się stołu. Jednocześnie poderwali się z miejsc inni Gryfoni, ława się zachybotała, ktoś chciał znaleźć oparcie dla swoich rąk i stół Gryffindoru runął na ziemię. Ron tylko chwytał potrawy w locie. Inni uczniowie zareagowali podobnie. Wśród Slytherinu wrzaski typu „Duuuuuch!!!” zapoczątkował Malfoy. W Sali zapanowało pandemonium. A mały Stan Gordon i Jack Warren wymachując artykułem z Proroka darli się na całe gardło „Klątwaaaa!!! Wszyscy zginiemy!!!”. Szybujący pod sufitem poltergeist Irytek z zazdrością pomyślał o osobie, której udało się wywołać w pięć minut większy chaos, niż kiedykolwiek udało się to jemu. Prezydium nauczycielskie oderwało się od lunchu z zaskoczeniem przyglądając się zamieszaniu.

- Co jest? – zdziwił się Flitwick wyciągając szyję, by lepiej widzieć.

Daniel nawet nie zwrócił na to uwagi. Brudny, potargany i zmęczony przedarł się przez szlochający i biegający na oślep tłum i podszedł do stołu Gryffindoru. Okrzyki nie zrobiły na nim większego wrażenia.

- W tym zamku na co dzień mieszka setki duchów - pokręciła głową Hermiona, gdy Stół wrócił do pozycji pionowej - Powinni się byli przyzwyczaić!

- Co tu robisz?!! - wykrzyknął zachwycony Harry – Myślałem, że długo cię jeszcze nie zobaczę!

Ronowi uśmiech powitalny zszedł z ust, po tym jak Hermiona i Ginny rzuciły mu się na szyję i jęły mocno ściskać. Zaraz jednak wziął się w garść.

- Jak podróż? - spytał uprzejmie

- Straszna - Daniel opadł ciężko na krzesło tuż obok Neville'a Longbottoma. Neville jako jedyny nie wstał i nie uciekł. Siedział jak sparaliżowany niezdolny poruszyć ze strachu nawet palcem - Jechałem autostopem, pociągami, a od Londynu prawie tylko na piechotę.

- Żartujesz!!

- No nie, bo obsługa pociągu Londyn Ekspress uciekła w panice i nie miał mnie kto zawieźć. A Błędny Rycerz odmówił wpuszczenia mnie do autobusu Daniel spojrzał na półmiski z kotletami i jął przysuwać do siebie wszystkie talerze - Ależ jestem głodny. Nie jadłem nic, od co najmniej trzech dni.

- Masz – Ginny podała mu cały półmisek kurczaka

Nagle syknął.

- Co jest? - spytała niespokojnie Hermiona

- Moje nogi - rzucił krótko i zdjął buty. Ron zbielał na twarzy na widok jego stóp. Były zdarte od długiego marszu. To cud, że chłopiec był w stanie tak długo podróżować.

- On ociekaaaaaaa krwiąąąąąąąąąą!!!! - wydarła się Lavender Brown - Ta klątwa ociekaaaa krwiąąąąąą. To znak śmierciiiiiiiiii!! On nas wszystkich pomordujeeeeeeee!!!

I wszyscy zaczęli przeć w kierunku drzwi. Tylko Neville Longbottom dalej siedział jak sparaliżowany przy stole.

- Cześć - Daniel machnął w jego kierunku zakrwawionym butem - Jak się masz!

Neville poczerwieniał, zagulgotał coś i przemógł słabość. Chwycił ze stołu pokrojony czosnek i zamiótł nim Danielowi przed nosem

- Wynocha, wampirze!!! – wrzasnął piskliwym głosem - Giń, przepadnij!!!

Ku zaskoczeniu Harry'ego Daniel kichnął, oczy zrobiły mu się czerwone i pociekł mu strumień łez.

- Uciekaj stąd!!! –Neville chyba się poczuł pewnie w roli poskramiacza. Daniel rozszlochał się jeszcze bardziej

- Skąd..., skąd…, wiedziałeś, że jestem uczulony na zapach czosnku?! - załkał z pretensją

- Uczyłem się o tym na obronie – wymamrotał tamten trochę zaskoczony, że zjawa z zaświatów się do niego odezwała - Przepadnij! Ty wampirze!

- Neville…- zaczął łagodnie Harry - …to nie jest wampir!

- Jest! – uparł się kolega.

- Nie jest! Widziałeś kiedyś wampira w dzień?

Neville wyglądał na zaskoczonego.

- Zacznijmy od tego, że ja w ogóle jeszcze żadnego z nich nigdy nie widziałem.

- Ale...

- Giń, przepadnij!! Neville wymachiwał czosnkiem, a Daniel coraz bardziej płakał

- On jest prawdziwy, Longbottom! - krzyknął Ron chwytając go za rękę – Prawdziwy, nie rozumiesz?!

- Prawdziwy? - spytał słabo tamten - Syriusz Black? Ten, co zginął w Ministerstwie? W czerwcu?!

I zanim zdążyli zareagować Neville osunął się i zemdlał

- Co tu się dzieje?!

Przybył Sewerus Snape. Przedarł się przez kulący się i wystraszony tłum i wbił w nich płonący wzrok.

- Dzień dobry, panie profesorze! - wyszlochał Daniel

Powiedzieć, że Snape zbladł - to za mało. Zrobił się biały jak prześcieradło

- Minerwo! – zawołał z trudem nad sobą panując - Co to ma znaczyć?!!!

- Black!! - wykrzyknęła z osłupieniem profesor McGonnagal – Skąd się tu wziąłeś?!

- Przywędrowałem - odparł zwięźle chwiejąc się na krześle. Harry go podtrzymał.

- Taki kawał drogi?!! Oszalałeś?!! Ty lecisz z nóg! Jadłeś coś przynajmniej?!

Pokręcił głową.

- To dopiero mój pierwszy posiłek od dawna

- Widać – przyjrzała mu się uważnie – Jak ty wyglądasz?! Natychmiast do skrzydła szpitalnego!

- Wypłoszy pacjentów - rzucił kąśliwie Snape.

- Pani Pomfrey da ci coś do jedzenia. Dlaczego twój dziadek na to pozwolił?!

- Raczej nie miał w tym względzie dużo do powiedzenia. Wsadziłem go…, eee…, to znaczy…, został przecież złapany i Aurorzy odtransportowali go do Azkabanu. A ja przyszedłem uczyć się w Hogwarcie.

- Po moim trupie!!! – wysyczał Snape odwracając się w kierunku nauczycielki od transmutacji - Nie będę uczył tego małego łajdaka!! Nie zgadzam się!!

- Ale…

- Złożę wymówienie!!!

- O tym porozmawiamy później - powiedziała sucho McGonnagal – Nie na forum publicznym. Black! Nie jestem pewna czy możesz tu zostać.

- To gdzie ja mam się podziać?! Odeślecie mnie z powrotem?!

Na nauczycielkę od transmutacji spojrzały oczy zabiedzonego zwierzątka. Pełne łez. Bo Daniel dla wzmocnienia efektu znów machnął sobie czosnkiem przed nosem

-Tak - warknął Snape

- Nie - również warknęła profesor McGonnagal- Zabierz chłopca do pani Pomfrey, Sewerusie, ale ostrzeż ją najpierw! Nie chcę mieć więcej paniki. A ja porozmawiam najpierw z uczniami a potem idę zobaczyć się z Albusem.

Dziesięć minut później do Harry'ego podkradli się Gryfoni.

- Żyje? - spytała z niepokojem Lavender wskazując na wciąż nieprzytomnego Neville'a, o którym wszyscy zapomnieli

- Żyje, niedługo się obudzi.

- Co to było? – spytał pobladły Colin Creewey.

- Słuchaj, Potter! - Katie Bell dźgnęła go boleśnie palcem w pierś - Widziałam jak rozmawiałeś z tą zjawą. Nic mnie to nie obchodzi ile jeszcze sił nieczystych wywołasz, żeby nie urządzić tego treningu Quidditcha! Natychmiast idziemy na boisko!

- Tak, ale ja mam górę pracy..

- Mogłeś pomyśleć o tym wcześniej!!

- Ja nie mogę!!!

- Na boisko!

- Ale Snape mnie…

- JUŻ!!!


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 20:08, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SIÓDMY:

ASY QIUDDITCHA

Harry znalazł się na boisku do Quiditcha w rekordowym czasie poganiany przez Katie. Był wściekły na nią i kłócili się całą drogę.

- Przecież uwielbiasz latanie na miotle, to czemu masz pretensje?!

- Ja, po tygodniu zawieszenia w zajęciach, nie będę pytany z latania na miotle!! Nie dociera?! Mam zaległości, że hej!

- Mówiłam – zaśpiewała pod nosem Hermiona.

- Ciekawe, kto za mnie odrobi pracę domową, co?!

- Nie zwalaj na mnie winy! – zaperzyła się Katie – Nikt ci nie kazał tego wszystkiego odkładać! Mogłeś to zrobić wczoraj! Zamiast rozbijać się na motorze! Bo jazdą tego z pewnością nie można było nazwać!

- A ja jutro podpadnę wszystkim po kolei! – burknął. Żywił nadzieję, że trening szybko się skończy. Ale gdy zobaczył przed sobą morze chętnych, zrozumiał, że wcale tak prędko mu nie pójdzie. Zaczynały się pierwsze schody.

- Od czego zaczniesz? – spytała Katie. Miał jej powoli dosyć. Ciągle wierciła mu dziury w brzuchu.

- Od ścigających.

- Pewnie masz nadzieję, że znajdzie się ktoś lepszy ode mnie i mnie się pozbędziesz?

Owszem, Harry tak właśnie myślał. Dokładnie przez kilka sekund. A potem złość ustąpiła i przyszło na niego otrzeźwienie.

- Daj spokój, jesteś bardzo dobra – oznajmił – Sam nie wiem po co ja cię poddaję próbom. Uznajmy, że to tylko czysta formalność.

Harry rozpoczął trening i ostrą selekcję wśród kandydatów na członków drużyny. Na pierwszy ogień poszli ścigający. Katie Bell – tak ja przewidywał – wyszła z tego obronną ręką. Ginny Weasley wręcz olśniła swoją grą. Okazała się więcej niż bardzo dobra. Przyjął ją z prawdziwym zadowoleniem. Przybili sobie piątkę.

Został wybór trzeciego zawodnika.

- RUSZAĆ SIĘ NA TYCH MIOTŁACH!! – krzyczał Harry – SZYBCIEJ!! NIE, NIE UPUSZCZAJ TEGO KAFLA!! MASZ GO RZUCIĆ DO KATIE!! DO KATIE, ALBO DO BRAMKI!!! NO TO CO, ŻE TAM STOI BRAMKARZ??!!! PRZECIEŻ CIĘ NIE ZJE!!

Harry otarł pot z czoła. Nie będzie lekko. Zaczynał właśnie rozumieć dlaczego Oliver Wood i Angelina Johnson byli tak strasznie wymagający. Nie dało rady inaczej.

- NO, GDZIE LECISZ OFERMO?!! DO BRAMKI!!! RZUĆ KAFLA DO BRAMKI!!!!!!! CZY JA MÓWIĘ PO CHIŃSKU?!!!

- Harry – mały Jack Warren szarpnął go za rękaw.

Odwrócił się nadal uważnie obserwując dziewczynę z czwartej klasy, która – jak podejrzewał - musiała mieć straszną wadę wzroku. Bo latała wszędzie, tylko nie tam, gdzie ją o to prosił.

- Czy mogę…?

- Czekaj – rzucił gwiżdżąc na dziewczynę, żeby sobie poszła. Ta jednak udała, że go nie słyszy.

- Ale…

- HEJ, TY!!! ZEJDŹ Z TEGO BOISKA, BO MI SIĘ TYLKO CIŚNIENIE PRZEZ CIEBIE PODNOSI!!! – krzyknął do Gryfoni z wadą wzroku – CHŁOPAKI, POMÓZCIE JEJ TO ZROBIĆ!!

- Harry… - znowu zaczął Jack.

- Później, mały. Nie widzisz, że teraz jestem zajęty?!

Ostatecznie trzecią ścigającą została piątoklasistka Sara Winters. Była całkiem dobra, a przynajmniej lepsza od większości osób zgromadzonych na treningu. Tym, co go do niej przekonało, było to, że natychmiast dogadała się z Ginny i Katie. Cała trójka grała razem pierwszy raz w życiu. W powietrzu rozumiały się znakomicie, były niesamowicie zgrane. Każda wykonywała swoją pracę bez zarzutu, wiedząc, że ma oparcie w tej drugiej. Razem stanowiły niezwykły zespół. I to przesądziło sprawę.

- Harry, proszę! – nudził Jack – Obiecałeś!

- Co obiecałem? – zdziwił się odwracając się od grupki potencjalnych bramkarzy. Wśród nich był i Ron. Chwiejący się i cały zielony ze zdenerwowania.

- Że będę szukającym!

- Przecież ja nim jestem!

- Ale ja miałem być rezerwowym!

-To siadaj na ławkę!

- Dlaczego?

- Bo jesteś rezerwowym, nie? Piętnastym w kolejce.

- Jakoś nie widzę tej reszty, która ma być przede mną – marudził Jack.

- Przepraszam cię, mały, ale nie mam teraz do ciebie głowy. Usiądź na ławce!

Nachmurzony chłopiec powlókł się w kierunku trybun, a Harry – bardziej, żeby formalnościom stało się zadość – ustanowił kilkunastu swoich zastępców. Szczerze mówiąc, nie bardzo wierzył, żeby mu byli kiedykolwiek w czymś potrzebni. Ale zrobił to tylko po to, żeby brat Cecylii przestał mu już plątać się pod nogami.

- No, nie wiem – mówił z troską Neville – Ja sobie nie poradzę w meczu.

- Nie martw się, prawdopodobieństwo, że kiedykolwiek wsiądziesz na miotłę na pozycji szukającego jest jak jeden do miliona. Raczej nie masz szans.

Tymczasem mały Jack rzucił się na ławkę tuż obok Stana. Mamrotał coś pod nosem.

- Co robisz? – spytał przyjaciel

- Liczę – mruknął.

-Ale co?

-Szukających.

Stan podążył za jego wzrokiem.

- Daj spokój! – skrzywił się – Musiałby się chyba zdarzyć cud, żeby cała czternastka naraz się rozchorowała czy miała kontuzję! Wątpię, żebyś kiedykolwiek otrzymał swoje pięć minut.

Jack zmarkotniał.

- Rzeczywiście, musiałby się zdarzyć cud – westchnął ciężko.

Przez chwilę obaj milczeli obserwując trening. A potem twarz chłopca się rozjaśniła.

- Cudom zawsze można dopomóc, nie?

Stan rzucił mu badawcze spojrzenie.

- Co ty… - zaczął – O nie! Chyba nie zamierzasz tego samego, co w sierpniu! Ona do tej pory ci nie wybaczyła!

- Nie – powiedział szybko. Według Stana za szybko – Nie musisz się niczym martwić.

Kwestia pałkarzy przedstawiała się znacznie gorzej. Jak na razie nie było odpowiedniego kandydata. Już widział, że nie będzie lekko. Machnął ręką i zostawił ich na sam koniec. Zajął się bramkarzami. Chętni na to stanowisko prezentowali sobą całkiem niezły poziom. Ron dość szybko przekonał się, że jest ostra selekcja i mocna konkurencja. Mając ludzi do wyboru, do koloru Harry odsyłał ich bezlitośnie jednego po drugim. I żeby zostać trzeba było się naprawdę wykazać. Kiedy przyszła kolej, ten zrobił się tak zielony, jak to było tylko możliwe. Sprężył się w sobie, bronił całkiem nieźle i konkurencję wygrał. I to śpiewająco.

- Brawo – poklepała go po ramieniu siostra.

- Dobrze, Ron – uśmiechnęła się do niego Hermiona. Ron zaczerwienił się i oboje szybko odwrócili wzrok.

Harry zaś wrócił do palącego problemu swoich pałkarzy. Piętnaście minut później wrzeszczał, klął, tupał nogami i rwał włosy z głowy.

- Żaden- powiedział z goryczą do Rona – Ale to żaden się nie nadaje. I co ja mam z nimi zrobić?

- Wysłać na ławkę rezerwowych – rzucił ironicznie Jack ze swego miejsca na trybunach. Siedział już tam dość długo stracił dobry humor.

- A ja? Mogę spróbować?

Grupa Gryfonów cofnęła się gwałtownie. Daniel Black wyglądał zupełnie inaczej niż przed kilkoma godzinami. Czysty, ubrany w nową szatę, wypoczęty i zadowolony z życia. Kulał tylko trochę, ale – jak sam stwierdził – nogi do latania są niepotrzebne. Gryffindor przypatrywał mu się podejrzliwie. Byli wciąż jeszcze pod wrażeniem artykułów z gazety o klątwie i nagłego pojawienia się Daniela w Wielkiej Sali. Był tak podobny do Syriusza, że nawet Harry widział chwilami na jego miejscu swego ojca chrzestnego. Przez ułamek sekundy w sercu piknął mu żal, że Syriusz przysyłając mu swego syna, już nie pojawi się więcej jako Łapa. Dziewczęta przypatrywały mu się z mieszaniną lęku i fascynacji. I nie tylko Gryfoni. Bo wieść o niespodziewanym gościu obiegła już całą szkołę i na błotnistych, zalanych deszczem błoniach zjawiło się mnóstwo osób. Pani Pomfrey zrezygnowała z bezsilnych prób nawoływania do powrotu ”bo się przeziębią”. I tylko podrzuciła stos kaloszy i ciepłych kurtek.

- Ubierać się w to – nakazała kategorycznie

- Harry? To mogę?

- Spadaj – mruknął ktoś – Ty nawet nie jesteś uczniem Hogwartu!

- Jestem – powiedział z dumą.

- Naprawdę? – zdziwił się Harry. Trochę żałował, że jest zbyt zajęty i nie ma dla niego za wiele czasu.

- Tak, Dumbledore się zgodził. Reszta nauczycieli też. Mówili coś nas temat, że to powinno cię nastroić bardziej optymistycznie do całego świata i sprawi, że trochę złagodniejesz w swoim buncie. Jeszcze się boczysz za Lupina? A, i tylko ten czarny…, jak mu na imię…

- Sewerus Snape

- No, to on strasznie się awanturował. Myślałem, ze piany dostanie z wściekłości. Wrzeszczał, że rzuca pracę, bo nie ma zamiaru się tak męczyć. Właśnie grono pedagogiczne przemawia mu do rozsądku.

- Po co? Niech sobie idzie.

- Skoro wyraziłeś chęć grania w naszej drużynie, to znaczy, że Tiara przydzieliła cię do Gryffindoru? – chciał wiedzieć Ron.

- Pewnie, tylko próbowała mi wywinąć numer ze Slytherinem, ale się nie dałem.

- Chyba nie wsadzili cię do pierwszej klasy? – zmarszczył brwi Harry.

- Nie, zdawałem test kompetencyjny i wyszło z niego, że się nadaję do piątej. Przydały się prywatne lekcje u mamy, choć dziadek kręcił na nie nosem, bo twierdził, ze prawdziwy mężczyzna poradzi sobie bez czarów. A potem okazało się, że ten cały Snape też ma coś do powiedzenia i postanowił pokazać mi kto tu naprawdę rządzi. Tak mnie przemaglował z eliksirów, że nie wiedziałem jak się nazywam. Wylądowałem ostatecznie w klasie czwartej i na korkach z eliksirów dwa razy w tygodniu.

Rozległ się zbiorowy jęk współczucia.

- Aż tak strasznie? No trudno. Ja też tego nie widzę za różowo. Snape jest jakiś dziwny. Mogę sprawdzić się jako pałkarz?

- Możesz – zgodził się Harry – Miło by było widzieć cię w drużynie.

- To niesprawiedliwe! – zaryczał Gryfon z siódmej klasy – On dopiero przyszedł do szkoły.

- Każdemu trzeba dać szansę – zaoponował Harry.

- A dlaczego ja nie mogę być w drużynie?!

Harry stracił resztki cierpliwości i zrozumienia dla ludzi.

- Bo ty – o ile pamiętam – nie trafiasz pałką w tłuczki, tylko w kolegów! – wytknął mu – Sloper też odpadł! I to zrozumiał! Widać, że nie umiesz przegrywać. A teraz zejdź z boiska.

Harry po Danielu wiele się nie spodziewał. Bardziej chciał zrobić mu przyjemność oraz dać możliwość uczestniczenia w czymś – co jak sądził – Daniel nigdy nie brał udziału. Ale ten go zaskoczył. W pięć minut ponad dziesięciokrotnie z wielką precyzją trafił w sam środek oznaczonego celu.

Długo panowała pełna zdumienia cisza.

- Bomba! – Harry otrząsnął się z zapatrzenia – Czy ktoś z was ma jeszcze jakieś obiekcje? – spytał Gryfonów – Kogo mam nie przyjąć, jak nie jego?

- kurczę – mruknął poprzedni oponent – Gdzie on się tego nauczył?

- Od dziadka – pochwalił się chłopiec – Co prawda nie ćwiczyłem się w tłuczkach, ale osiągnąłem biegłość w czym innym. Ma się tego cela ,nie?

- Ok, tylko znajdź teraz drugiego takiego – Do Harry’ego podeszła Katie Bell. Tymczasem Daniel zaczął snuć – znany mu już – wątek jak to w wieku siedmiu lat ubił pierwszego w życia lwa ze sztucera dziadka. Dziewczęta słuchały zafascynowane.

- Tylko kogo – podrapał się w głowę. Było ciężko. Żaden z dotychczasowych kandydatów się nie nadawał.

Nagle tłum zafalował i ludzie zaczęli się gwałtownie rozstępować na boki. Odskakiwali i wpadali na siebie. Ktoś stanął u boku Harry’ego.

- Mnie – zahuczał basem.

Harry, żeby spojrzeć na tego Gryfona, musiał zadrzeć wysoko do góry głowę. Chłopak miał ze dwa metry wzrostu jak obszył. Był barczysty, muskularny. Przypominał górę na pustyni. Rude, kędzierzawe włosy opadały mu na ramiona, a brązowe oczy patrzyły z surową powagą. Harry’emu od razu skojarzył się z wojownikiem ze starych czasów.

- ROY O’BANNON?! – wykrzyknął ktoś – Ten przeklęty Irlandczyk?! Eeee!! To ja nie mam szans!! On ma takiego cela, że strzela z łuku lepiej niż Wilhelm Tell i Robin Hood razem wzięci!!

I wszyscy potencjalni kandydaci, również ci, którzy jeszcze nie zdążyli zagrać, zeszli z boiska.

„Druga Cat?” pomyślał Harry oglądając się z ciekawością na wielki jesionowy łuk zwisający z pleców Irlandczyka i bojowy topór zatknięty u pasa.

Ginny również obcięła go wzrokiem.

- Nauczyciele pozwalają ci to nosić? – zdziwiła się.

Roy spojrzał na nią tylko z politowaniem.

- Czyli nie – przetłumaczyła sobie.

- Chcesz być pałkarzem? – spytał Harry olbrzyma.

Kiwnął głową.

- A umiesz grać?

Znowu kiwnięcie.

- Myślisz, że jesteś dobry?

Wzruszył ramionami.

- Chyba muszę ci coś o nim powiedzieć… - wtrącił jeden z siódmoklasistów, gdy nagle Roy przerwał bezceremonialnie tę dziwną, jednostronną rozmowę i odwrócił się po prostu plecami. Wziął pałkę i tłuczki i strzeeeeliiiił! Następnie w powietrzu zaczął wyczyniać takie rzeczy, że wszystkim oczy wyszły na wierzch, a Daniel poszedł w zapomnienie. Harry, gdy widział z jaką siłą Irlandczyk odsyła tłuczki, współczuł zawodnikom z przeciwnej drużyny – Może i jest dobry, ale już tysiącletni kamień prędzej przemówi niż on.

- Przecież sam słyszałem, jak…

- Bo musiał. Żeby zasygnalizować swoją chęć dostania się do drużyny. Prawdę mówiąc, to jego pierwsze słowo, jakie usłyszałem od początku roku szkolnego. I drugie od trzech miesięcy. Jak nie chce, to nic z niego nie wydusisz. Nawet nauczyciele się do tego przyzwyczaili.

Harry’emu przemknęło przez głowę, że to może wprowadzić nieporozumienia i zadrażnienia w drużynie. Bo niby jak mają się dogadać podczas meczu? Używając języka migowego, alfabetu Morse’a czy puszczać sygnały dymne? Ale myśl ta uleciała na widok kolejnego widowiskowego popisu Roya, który wywołał piskliwy zachwyt dziewcząt.

Danielem chyba musiała targnąć zazdrość, bo pociągnął Harry’ego za ramię.

- Mam lepszego cela – mruknął – Mogę trafić znacznie dalej.

- To znaczy gdzie? Strzelałeś i tak już daleko.

- Tam – wskazał ręką – Widzisz ten czerwony kwadracik w środkowym oknie na szóstym piętrze w zachodnim skrzydle zamku?

- Czerwony kwadracik? – Harry wytężył wzrok, ale miał problem nawet ze zlokalizowaniem właściwego okna, a co dopiero mówić o celu Daniela – Z tej odległości nie. Wierzę ci na słowo.

- Czy mnie się wydaje… - zaczęła Ginny -… czy to jest okno profesor McGonnagal? Będzie dym.

- Dlaczego? – zdziwił się niefrasobliwie Daniel – Przecież zamierzam tylko trafić w czerwony kwadracik, to o co chodzi?

- Ale McGonnagal nie będzie patrzyła na to czy ty trafiłeś tylko w ten jeden czerwony kwadracik!! Będzie wrzeszczała za to, że zbiłeś jej szybę – zauważyła rozsądnie Ginny.

Daniel jednak jakby się tym wcale nie przejął. Chwycił pałkę, zrobił zamach i posłał tłuczka w sam środek upragnionego celu. Usłyszeli brzęk tłuczonego szkła. W oknie ziała dziura. Następnie czekali z ciekawością na przybycie nauczycielki od transmutacji.

Ale nie nadchodziła.

- Co jest? – spytał ktoś.

Czekali…

- Nie ma jej. Tylko Filch coś wrzeszczy z daleka.

Nadal czekali…

- Nie nadchodzi – powiedział Ron.

- Daj jej trochę czasu – zganił go Harry – W końcu nie jest już taka młoda. Nie może szybko biegać.

Ale McGonnagal się nie pojawiła.

- Chyba jest zajęta – zauważyła Hermiona – I nic jeszcze nie wie. Idę naprawić to okno, zanim dostaniemy szlaban.

Danielowi gratulowano dobrego strzału. Z uśmiechem wszystkim dziękował. Właśnie podbił ich serca. Przestał już być tym obcym, synem mordercy i wnukiem słynnego Dancinga. Zaakceptowali go.

A potem Roy odchrząkał i szarpnął Harry’ego za rękaw.

- Co?

Wskazał na znacznie dalej stojący punkt. Był to domek Hagrida. Roy zamachnął się i strzelił tłuczkiem z całej siły. Tłuczek niczym pocisk armatni z ogromną szybkością poleciał w kierunku chatki i wbił się gdzieś u podnóża domku.

- Popisuje się – wzruszył ramionami Daniel.

- Nie w smak ci ten rywal, co? – zaśmiał się Ron.

Zaalarmował ich nagły zgrzyt i trzask. A potem w osłupieniu obserwowali jak domek Hagrida przechyla się, skłania ku ziemi i wali się w gruzy. W pięć sekund nic po nim nie zostało. Tylko puste miejsce.

- A niech to szlag – zakłopotanemu Royowi wyrwały się aż cztery słowa.

- No, to mamy przechlapane – podskoczyli do nich Jack i Stan z fascynacją wpatrując się w pobojowisko – Gajowy jest bezdomny.

-Hagrid! – przeraził się Harry brnąc przez kałuże – Nic mu się nie stało?!

- Nie było go tam – zatrzymał go Daniel – Widziałem go w zamku. Razem z nauczycielami przekonywał Snape’a do pozostania.

- Zbieramy się stąd – zadecydowała Sara – Wolę się nie narażać. Zwali się to na Ślizgonów. Niedługo chyba mają trening.

- Hermiona! – ryknął Ron – Jak już zajęłaś się oknem, to postaraj się też doprowadzić do stanu używalności chatkę!

Ale udało im się to dopiero wspólnymi siłami. Z wielkimi trudnościami. Metodą prób i błędów.

- Myślicie, ze zauważy, ze jest trochę krzywy? – spytała niepewnie Giny.

- I chwiejny? – dodał Ron, kiedy klamka została mu w rękach.

- Dobra, to teraz opowiadaj- zagadał Daniela Harry, gdy wracali już do zamku. Harry skompletował najlepszą drużynę, o jakiej mógł tylko marzyć( Katie, Weasley’owie, Sara, Daniel i Roy – w odwodzie, na szarym, szarym końcu mały Jack) – Gdzie byłeś, co z dziadkiem, jak mama, gdzie podziałeś Stworka?

- Stworek jest w skrzydle szpitalnym. Zmarzł potwornie na tym biegunie. Tym bardziej, że nie miał ubrania, bo dziadek zakazał mu dawać w myśl zasady „ubranie oznacza wolność”. A to mu się nie przysłużyło w temperaturze poniżej czterdziestu stopni Celsjusza.

- Ale będzie żył?

- Tak, pani Pomfrey go kuruje. Jeśli chodzi o mamę, odprowadziła mnie aż do Paryża, a potem wyjechała do Wenecji na wycieczkę.

- Byłeś w Paryżu? – zainteresował się Harry – Widziałeś się z Cat? Jak ona się ma?

- Ciągle robi te przetasowania z mafiami. Już nie wiem, z którą robi interesy, z którą się pokłóciła, a którą wyrolowała. Pogubiłem się w tym. Ma też jakieś kłopoty ze swoją córką chrzestną, małą Sophie du Soleil. Dzieciak siedem lat a już popadł w poważny konflikt z prawem. Długo się naszukałem Cathy, zanim ją odnalazłem „Pod dwoma charczącymi smokami”

- A nie mogłeś szukać jej w szkole? Daniel nagle się zmieszał.

- No…niby mogłem.

- Nie było jej tam? – domyślił się Harry ze złością – A tyle razy ją prosiłem!

- Akurat wtedy jej nie było – przyznał niechętnie – Ale mały Pierre Delaceur solennie przysięgał, że i tak widuje ją zbyt często.

- Chyba z nią pogadam – Harry kopnął kamień – Albo wyślę wyjca

- Powinieneś. Wiesz, ze dziadek jest w więzieniu?

- Czytałem w gazecie. To twoja zasługa?

-No – Daniel stracił dobry humor- Dowalili mu dwadzieścia pięć lat. Nie przewidywałem takiego scenariusza. Kurczę, jakie ja mam teraz wyrzuty sumienia! Co ja bym dał, żeby cofnąć czas! - Ale wtedy nie byłoby cię wśród nas. - wiem, tylko, że jak pomyślę, ze on siedzi w Azkabanie, to jakoś ciężko robi mi się na sercu.

Usłyszeli chichot z boku. Zmarnowany Dan rzucił okiem w tamtym kierunku.

- Ładne dziewczyny macie w tej szkole. Chyba którąś poderwę.

- Szybki jesteś – zaśmiała się Ginny.

- On mnie wkurza – do Harry’ego zbliżył się Ron – Miał oderwać moją siostrę od gadania o Szagajewie, a nie zajmować się wszystkimi jak leci! Razem obserwowali jak syn Syriusza podchodzi do grupki dziewcząt i rozmawia z nimi. A potem zwrócił się do pięknej Krukonki o kocich oczach. Harry’emu wystarczył jeden rzut oka, by zacząć współczuć przyjacielowi i zastanawiać się jak on wyjdzie z burzliwego starcia z Cecylią Wareren.

- Nie martw się – rzucił do Rona – Szybko mu przejdzie.

Jakby na potwierdzenie tych słów dało się słyszeć głośne:

- PALANT!!! IDIOTA!!! MĘSKI SZOWINISTA!!! – padły gromy na Daniela – CZEGO WYWALASZ TE GAŁY?!!!

- Odwagi, Dan – mruknął pod nosem Harry.

- MAM DOŚĆ ŚLINIĄCYCH SIĘ ZA MNĄ KRETYNÓW!!! CZEGO SIĘ TAK USMIECHASZ?!!! MAM CI ZETRZEĆ TEN USMIESZEK Z BUŻKI?!!! STUDIOWAŁEŚ GO JAK I TO EFEKTOWNE ODGARNIANIE LOCZKA Z CZOŁA PRZED LUSTREM GODZINĘ?!!! DWIE?!!! A MOŻE TRZY?!!! POSZEDŁ MI Z OCCZU!! SYN MORDERCY I WNUK KRYMINALISTY!! MÓJ DZIADEK TAKICH JAK TWOJA RODZINA WSADZA DO WIĘZIENIA!!! ZABIERAJ SIĘ STĄD NATYCHMIAST.

Daniel wrócił z podkulonym ogonem i przerażony.

- Rany! – oczy miał rozszerzone – Co to za jedna?

- Nasza szkolna jędza – uświadomił go Harry – Bez kija ani przystąp.

- Ale jest ładna – przyznał Daniel – Te kocie oczy…

- Ale wredna. Nie czytałeś nigdy bajek? W baśniach zła królowa jest zawsze piękna. Dla zmyłki. Jej prawdziwą naturę widzisz dopiero jak ci wbije nóż w plecy.

- Nie, Harry, baśni nie znam. Ale dziadek opowiadał mi krwawe historyjki o piratach i z własnej przeszłości wśród śmierciożerców. I jedyne co mi po nich zostało w pamięci to koszmary senne…

*

Czarne, smukłe zwierzę biegło przez las. Przeskakiwało zwalone konary drzew i węszyło czujnie w powietrzu. Żółte ślepia jarzyły się w mroku nocy. Szukał. Poczuł zapach, wyszczerzył kły, a z gardzieli dobiegł głuchy warkot. Ale wiatr zmienił się i już wiedział, że to ktoś, kogo znał.

Zaskomlał i skoczył do przodu. Dopadł drzwi małej, drewnianej chatki i wślizgnął się do środka.

Człowiek o żółtych oczach i dumnym surowym wejrzeniu i herbem wilka gotującego się do uderzenia odwrócił się od okna. Zobaczył ulubieńca.

- A więc już czas? – uśmiechnął się do niego.

Wilk poruszył się i zaskomlił niecierpliwie…


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 20:08, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY ÓSMY:

ZEMSTA SNAPE'A

Daniel zaaklimatyzował się w szkole niezwykle szybko. Uczniowie i nauczyciele bardzo go polubili. Ulgę też wszystkim sprawił też fakt, ze chłopak nie okazał się duchem, był zupełnie inny od swojego dziadka. Przynajmniej nie bali się przebywać w jego towarzystwie. Dziewczęta chichotały do niego, chłopcy słuchali zafascynowani jego opowieści z długoletniego pobytu poza nawiasem społeczności czarodziejów. Ron i Harry tylko wznosili oczy ku niebu, gdy docierały do nich strzępy historyjek o polowaniu na lwa, włamaniach, okradanych sejfach i egzotycznych podróżach.

- I wiecie… - mówił szerokiemu gronu podekscytowanych słuchaczy – I wtedy dziadek wkurzył się na mnie, chwycił za kołnierz i wyrzucił za burtę statku. Prosto do rzeki. Znalazłem się w wodzie pełnej krwiożerczych krokodyli! Zaatakowały mnie!

- I co? I co? – pytała zaaferowana Susan Bones. Zauroczona uśmiechem a’ la Syriusz Black puściła w niepamięć letnią przygodę na Pokątnej i czynny udział w zdegradowaniu ciotki.

- Było ich mnóstwo!! Z taaakiiiimi wielkimi zębiskami! Zacząłem uciekać! No bo co innego miałem zrobić? Płynąłem ile sił w nogach, zmęczenie brało nade mną górę, ale się nie dałem, a co!! Dotarłem szczęśliwie na brzeg.

- Sześciolatek? – spytał niedowierzająco Dean Thomas. Zazdrosny, bo Ginny chętniej spędzała czas z Harry’m i Danielem. Na niego nie zwracała nawet uwagi. Jego nadzieje, że kiedykolwiek jeszcze będą razem, bledły z godziny na godzinę – Sześcioletni chłopiec okazał się szybszy od stada krokodyli? Eee! Co za bajki nam tu prawisz!

- Nazywasz mnie kłamcą? – spytał Daniel takim głosem, że Harry’emu stanęła przed oczami scena na Grimauld Place. Wtedy to Dumbledore nazwał Dancinga łgarzem, złodziej się zdenerwował i Aurorzy latali po ścianach.

- Nie, skądże znowu – wycofał się Dean, który także umiał wyczuć niebezpieczeństwo.

Jedną z wielu osób zainteresowanych młodym Blackiem był Draco Malfoy. Wraz z resztą Ślizgonów przyglądał mu się podejrzliwie z daleka z nieufnością wypisaną na twarzy. Dziwne wydawało mu się, że nagle odnalazł się jego krewniak. Nie znał go i nie wiedział o jego istnieniu. I Draco sam nie wiedział jak ma w tej sytuacji postąpić.

To Daniel zrobił pierwszy krok.

- Cześć – rzucił radośnie podchodząc do niego z wyciągnięta ręką. Harry, Hermiona i Ron obserwowali to z potępieniem wypisanym na twarzy.

Malfoy nie uścisnął jego dłoni. Wahał się…

- Jestem Daniel, twój brat cioteczny.

Draco tylko patrzył na niego spode łba. Ale Daniel nie należał do tych, którzy szybko się zrażają i rezygnują. Miał to po ojcu i dziadku.

- spotkaliśmy się wcześniej, na Pokątnej w dość eee…, niesprzyjających okolicznościach.

- O, naprawdę? – ironizował Ślizgon.

- Już dawno chciałem cię poznać – Daniel dyplomatycznie wybrnął z sytuacji. Obaj przecież mieli w pamięci niedawną bójkę.

Harry’emu przeszło przez myśl, ze obsesyjne pragnienie chłopca, żeby mieć rodzinę, wykracza daleko poza granice zdrowego rozsądku.

- Słyszałem ,że twój tata siedzi w Azkabanie. Mój dziadek też. Ale niedługo ucieka. Jak chcesz, to mogę napisać do niego, żeby pomógł mu w ucieczce. Chcesz?

- Oszalałeś? – ryknął Harry nie wierząc własnym uszom.

- Naprawdę? – Malfoy zainteresował się propozycją kuzyna.

- Tak, tylko obawiam się, że on niczego nie robi za darmo, więc będziecie musieli trochę zabulić. Ale da się załatwić. To co? Pójdziemy obgadać sprawy rodzinne? Opowiesz mi o cioci Bellatrix i cioci Narcyzie?

I obaj ruszyli swoją drogą.

- On jest nienormalny – powiedział z niesmakiem Ron – Wchodzi do jaskini lwa. Ja rozumiem, ze on nigdy nie miał rodziny i chce ją teraz poznać. Ale w taki sposób?!!!

Danielowi jednak trudniej już było przystosować się do sztywnych szkolnych reguł i wpaść w tryby zajęć. Uważał to za zamach na swoją wolność osobistą i często wyglądał tęsknie przez okna na błonia, rozmyślając. Harry odkrył, że po tygodniu zawieszenia jemu również przyzwyczajenie się do zajęć przychodzi to z trudem.

W poniedziałek o piątej rano dygotał z zimna nad jeziorem,. Długi szereg studentów stał ponury, wściekły i zmęczony do ostatnich granic. A zniesmaczony Szagajew wytrząsał się nad nimi.

- Wy nieroby! – niosło się echem – zero zaangażowania, zero wysiłku! Wstyd!

Rzeczywiście poszli po najmniejszej linii oporu. Myśleli, że wystarczy tylko jak się zapoznają z listą Szagajewa. Ale czekała ich niespodzianka. Auror niespodziewanie zarzucił ich gradem różnych zaklęć, na które jakoś musieli przecież odpowiedzieć. Klasy wpadły w popłoch, próbując jakoś uniknąć bliskich kontaktów z różdżką Igora. Jeszcze Gwardia jako tako nawet sobie radziła, ale reszta już nie. Tym bardziej, że nikt nie opanował perfekcyjnie wszystkich zaklęć. Tu i ówdzie ktoś uczył się jej w pośpiechu, żeby zdążyć, zanim Szagajew przypuści na niego atak. I skutki były opłakane.

- Wysiłku to tu było aż nadto! – Nie wytrzymał Ron – To tylko ty wyzywasz się nad nami bez przerwy!

- Ja się wyżywam! To powiedz mi, co ja wam kazałem na dzisiaj zrobić?

- Nauczyć się twojej listy, ale…

- Właśnie – sarknął. Wzrok miał utkwiony w Malfoy’u, który gorączkowo studiował zaklęcia obronne. Długi na kilka stóp pergamin plątał mu się pod nogami – Draco?

- Hmmm? – mruknął nieprzytomnie.

- Jesteś gotowy? - Czekaj, czekaj. Tylko jeszcze trochę poczytam.

Auror zgrzytnął zębami. - Użyj czegokolwiek.

- Tak, ale ja nie wiem, co ty chcesz zrobić.

- Na polu walki też nie będziesz wiedział, co przeciwnik ma zamiar zastosować! A zatem czujność, moi drodzy. Stała czujność. Bo wasz największy wróg może ukryć się tam, gdzie się go najmniej spodziewasz!

- Yhmmm – Draco na powrót zajął się listą.

Szagajew wyglądał jakby miał ochotę walić głową w ścianę.

- Jesteś nieprzygotowany. A co, jeśli zostaniesz zmuszony do walki? Jak powiadają, „wojny nie da się uniknąć. Można ją tylko przełożyć, ale twój wróg również będzie wtedy już silniejszy”.

- Yhmm…

Auror westchnął.

- Kazałem wam się nauczyć tego wcześniej – wycedził przez zęby – A nie zapoznawać się z tym dopiero teraz! – rzucił pod adresem wielu uczniów, w tym Harry’ego, który zerkał na zrobioną sobie ściągę – A żadne z was nie kiwnie nawet palcem!

- Powiem ci, dlaczego nie kiwniemy nawet palcem – zaperzył się Ron – Jestem zmęczony, wyciskasz z nas ostatnie soki! Nie mamy już sił!!

- Nie macie sił, Weasley? – w głosie Aurora pojawiła się drwina – Ale odszczekiwać się dajesz radę? Jakoś na to nie jesteś zbyt znużony?

- Ciosy należy przyjmować z podniesioną głową – odezwał się nagle z tylnych szeregów Neville.

Wszystkie spojrzenia skierowały się na niego.

- Eee…, przynajmniej tak zawsze mawia moja babcia. A podobno mówił to też mój tata – wymamrotał, gdy przypatrywali mu się bez słowa.

- Intrygujące – mruknął Szagajew – Kontynuuj, Longbottom.

- Kiedy ktoś chce się upokorzyć - mówił nieśmiało – nie pozwól mu na to. Nie pochylaj głowy i nie zginaj karku, bo jeśli raz to zrobisz, będziesz już to czynił zawsze.

Przez chwilę panowała cisza, a potem…

- Dziesięć punktów dla Gryffindoru – oznajmił nauczyciel – I jesteś wolny na dzisiaj.

Wśród czterech klas zawrzało. Nikt nie wierzył własnym uszom.

- Hę? – bąknął zaskoczony Neville

- Jesteś wolny – powtórzył - I cieszę się, że chociaż jeden zrozumiał cos z moich lekcji.

- Ale… - nie zrozumiała Lavender – Ale za co właściwie Longbottom dostał punkty? Za te kilka zwykłych słów?

- Lavender, jak byłaś łaskawa tak pogardliwie zauważyć, Neville dał wyraz czemuś, czego wy najwyraźniej w sobie jeszcze nie odkryliście.. Wiecie, co to jest?

Nikt się nie odezwał.

- Duma! – zagrzmiał – I poczucie własnej godności! Jeśli w głębi waszych serc tkwi coś, co burzy się przeciwko upokorzeniom i nakładanym na was ograniczeniom…

Harry otworzył usta.

- Cicho, Potter. Wiem, co tkwi w twoim sercu. Już raz zdążyłem się o tym przekonać. Dość boleśnie, nie musisz mi o tym przypominać.

Zwrócił się z powrotem do klasy.

- To, że się nie dajesz stłamsić, oznacza, że się nie poddasz. Tym dłużej walczysz i tym pełniejsze jest twoje zwycięstwo. Duma i godność! To nieodłączne cechy każdego człowieka, który wierzy w siebie i który wie, że jest w stanie przemóc własne słabości, lęki i nie poddać się ograniczeniom. Ich głęboka świadomość jest bardzo ważna. To cechy prawdziwego czarodzieja.

„I Wybrańca?” domyślił się w duchu Harry.

- I tego próbowałeś nas nauczyć o piątej rano? – spytał Michael Corner.

- Oprócz zaklęć, tak – przyznał.

- Jedyne, co mnie to nauczyło, to jak załatwić sobie u Pomfrey lewe zwolnienie, żeby nie musieć taplać się w tym błocie.

- Pięć godzin tkwienia na deszczu i wietrze i słuchania jak się na nas wydzierasz, miało wyzwolić w nas pokłady dumy i godności? – dołączył Malfoy – Ciekawa teoria.

- A nie można było prościej? – spytała ze znużeniem Hannah Abbot – Po prostu nam to powiedzieć, od razu? A nie krążyć dookoła tematu?

- Nie – uciął - Każdy dochodzi do tego sam. A teraz już wiecie, jakie to uczucie stać bezsilnie i być zmuszanym do czegoś, na co nie ma się ochoty. Nadchodzi gniew i bunt I zaczynacie walczyć. Żeby przeżyć, żeby zachować własną dumę, żeby nie pokazać się jako ten przegrany.

- Gdzieś mam dumę. I twoje metody rodem z Avalonu – mruknął Michael – W tej chwili marzę tylko o odpoczynku.

- Czy to samo powiesz swojemu wrogowi? – spytał cicho Auror – Wtedy, kiedy cię zdybie?

- Wtedy się poddam – wzruszył ramionami tamten.

Harry spojrzał na niego zdezorientowany. Tak samo reszta. Dziwne podejście. On raczej starałby się walczyć. A potem przeniósł wzrok na Aurora i zrobiło mu się niewyraźnie. W oczach Szagajewa zobaczył coś dziwnego, coś czego nie umiał określić. Ale pomyślał, że już Alhatello w noc konferencji na Grimauld Place był mniej przerażający.

Szagajew był wściekły.

Podniósł różdżkę. Wystarczyło jedno słowo a wrzeszczący z przerażenia Michael przeleciał kilka stóp by wreszcie runąć ciężko na ziemię tuż obok Harry’ego.

Szagajew szedł ku niemu powoli. I było coś złowieszczego w jego wyglądzie. To nie był ten młody nauczyciel, którego znali i z którym próbowali się spoufalać. Wrzała w nim wściekłość i furia. I klasa cofała się przed nim w popłochu.

Mieli przed sobą Wybrańca!

- Poddajesz się czy będziesz ze mną walczył? – zagrzmiał.

- Poddaję! – jęknął ze łzami w oczach. Harry czuł, że to nie jest dobra odpowiedź.

- Świetnie – Szagajew podwinął rękawy – W takim razie liczę do trzech. Raz!

- Zaraz! Ale co ty…

- Dwa…!

- Co zamierzasz?!

- Trzy…!!!

- Poczekaj!!!

- Avada Kedavra!!

Michael w ostatniej chwili rzucił się w bok. Zielony promień zaklęcia uderzył w kamień u stóp Hanny Abott i rozprysnął go na kawałki. Hannah spojrzała pod nogi i osunęła się zemdlona na ziemię. Na błoniach zapanował chaos.

- Poddajesz się?

- Tak – jęknął Corner

- To czemu uciekasz? Przecież zdałeś się na łaskę i niełaskę wroga!

Znowu błysnęło, chłopak się uchylił, a kilkanaście osób musiało w te pędy wykonać klasyczne padnij.

- Poddajesz się? – grzmiał Szagajew

- Nie.

- Co?!

- Nie!!!

- Będziesz walczył?!

- Tak!!! – zawył Michael – Ale co mi z tego przyjdzie, skoro i tak zginę?!

Nagle Szagajew opuścił różdżkę. Był jeszcze bardziej wciekły. Odwrócił się do reszty uczniów.

- Zaraz mnie szlag trafi – wycedził – Niech mu ktoś wytłumaczy, o co chodzi, bo nie ręczę za siebie!

Hogwartczyków przeraziła jeszcze większa nieprzewidywalność profesora.

- Chodzi o to, ze albo zginiesz jako tchórz albo będziesz walczył o godniejszą śmierć – pospieszyła z odpowiedzią Hemiona.

- Zgadza się – westchnął Igor – Potter!

- Słucham? – spytał zrezygnowany.

- To tak prowadziłeś swoją Gwardię? – głos nauczyciela ciął jak z bata – Tego ich nauczyłeś? Jak najszybciej się poddać? Jak najłatwiej przegrać?!

- Ale Cornera już nie ma w mojej Gwardii!! To znaczy… - poprawił się – Jej przecież nie ma!

- Wstyd! Bo miałem o was inne mniemanie! A teraz… - podniósł różdżkę - …przekonamy się, na co was stać!

Cztery klasy runęły do ucieczki. Malfoy zaplątał się w swoje zwoje pergaminu, a Susan Bones przewróciła się o kamień.

- Expeliarmus! - Potężne zaklęcie uniosło Harry’ego w górę, a potem runął on w dół z dużej wysokości.

- Levicorpus! – Ron i Malfoy zawiśli wrzeszcząc w powietrzu.

- Dean Thomas, idę po ciebie!

- Go, go – I Dean pruł niczym rakieta po błoniach uciekając przed Szagajewem i drąc się o pomoc.

- Nawet mu wyszło – zdziwił się nauczyciel – A pamiętasz jak się zatrzymać?!!!

- Nie bardzo! – odwrzasnął niknąc między drzewami w Zakazanym Lesie.

- A jak mu się coś stanie? – zaniepokoił się Seamus – Jak go coś zaatakuje?

Igor chwilę się namyślał.

- E, tam. Nic w tym lesie nie potrafi biegać tak szybko jak on. Później go poszukam.

- Ty chyba oszalałeś! – wrzasnął Ron.

- No to powstrzymajcie mnie!

Kilka osób wystrzeliło zaklęciami, ale Auror szybko je odbił.

- Tylko na to was stać? No, powstrzymajcie mnie! – i zaklęciami odebrał im różdżki.

- Jak?! – jęknęli bezbronni.

- To wy pomyślcie jak!!!

Harry cofał się przed nim czołgając się po ziemi, bez różdżki, niezdolny wstać…

- Czy wy…

Nagle rozległ się świst, głuchy łoskot i Szagajew urwał w pół słowa. Na jego twarzy pojawiło się zdziwienie. A potem powoli się odwrócił.

Za nim stał Neville Longbottom ze sporym kamieniem w garści. Połyskujące ślady krwi na chropawej powierzchni dobitnie wskazywały na to, że ów przedmiot został właśnie użyty.

- Czy ja ci nie mówiłem przypadkiem, ze zwalniam cię z lekcji? – spytał zwodniczo spokojnym tonem macając się po głowie.

- Eee…mówiłeś - przyznał Neville – Ale chciałem pomóc przyjaciołom.

- WALĄC MNIE KAMIENIEM PRZEZ ŁEB?!!!

- Sam kazałeś nam pokonać cię bez pomocy różdżki!! No więc, nie użyłem jej!!!

Szagajew nagle przestał badać swoją głowę i się uśmiechnął.

- Wiesz co, Longbottom? – zaczął – Lubię cię. Chyba coś z ciebie będzie.

- To świetnie – usłyszeli ironicznie i Snape podszedł do nich, chwycił Harry’ego za kołnierz i postawił na nogi. Obok stał Hagrid – To już powoli staje się tradycją, że obaj z Hagridem musimy was szukać na błoniach. Do zamku! – warknął i pogonił uczniów na lekcję.

- Na następne zajęcia macie być przygotowani! – krzyczał za nimi Igor. Pomacał się jeszcze raz po głowie, syknął i ruszył w kierunku skrzydła szpitalnego.

Ron podszedł do Hagrida. Ten wyglądał jakoś mizernie.

- No co, Hagridzie? Mam nadzieję, że na dzisiejszą lekcję nie zaplanowałeś niczego, co by nas pogryzło?

- Nie, nic wam nie będzie – mruknął – Szczerze mówiąc, sam nie wiem czy nie odwołać tej lekcji. Jestem w złym humorze.

- Dlaczego?

- A, bo starzeję się. Z dnia na dzień. Przyszła na mnie kreska. Budowałem swój domek dawno temu myśląc, że będzie mi służył długie, długie lata.

Wzmianka o domku zaalarmowała Rona.

- I co? – spytał ostrożnie.

- I wyobraź sobie, cholibka, że mój dom starzeje się szybciej ode mnie! – wykrzyknął tragicznie – Wczoraj wieczorem zarwało się pode mną łóżko, zapadła się w jednym miejscu podłoga, Kieł wleciał do dziury i złamał łapę. Wyciągałem biedaka ze dwie godziny.

- Oj! – Ron i pozostała część klasy usilnie starali się na siebie nie patrzeć.

- A dziś rano, kiedy parzyłem sobie wodę na herbatę, spadł mi z dachu komin!!

Gryziony przez wyrzuty sumienia Ron poklepał go współczująco po ramieniu.

Tymczasem Snape wszedł do lochów, wepchnął tam Harry’ego i stanął przy biurku. Klasa zgromadziła się przy stolikach.

- Robić! – powiedział stukając różdżką w tablicę. Natychmiast pojawiły się na niej właściwe ingrediencje.

- Ale co? – padło pytanie.

- A czy to ważne? – warknął – Nie musicie wiedzieć jak się nazywa ten eliksir!

Wzruszyli ramionami.

- Upewnijcie się, że go uwarzyliście poprawnie. Bo jedno z was pod koniec lekcji będzie musiało go wypić.

Czarne oczy mistrza eliksirów spoczęły na Harry’m i już wiedział, że nie będzie wesoło. Zapowiadał się ciężki dzień.

Eliksir okazał się strasznie trudnym do przyrządzenia. Wskazówki były tak skomplikowane, że wielokrotnie się w nich gubił. Ale wyłaził ze skóry, żeby pod koniec lekcji nie otruć się własnym wywarem. Pomyślał, że chyba jednak coś mu nie wyszło, gdy w połowie roboty z kociołka buchnął potworny smród. Harry rozkaszlał się.

- Hermiono? – bąknął – Chyba coś mi się nie udało.

- Mnie też – mruknęła zduszonym głosem.

- Tak ma być – szczeknął za ich plecami Snape.

W kącie lochów Draco Malfoy odsunął się gwałtownie od stolika. Zapach wywaru na pewno nie przypominał aromatu fiołków lub róż. Terry Boot i Ernie McMillian dusili się i dławili. Dziewczęta były zielone na twarzy. Harry prawie wyszedł z siebie, aby swoją pracę wykonać poprawnie.

Snape podszedł do niego i przyjrzał się rezultatom jego wysiłków. Na jego usta wypłynął drwiący uśmiech.

- No, no, Potter – mówił cicho – Albo objawiły się w tobie ukryte talenty, albo rzeczywiście bałeś się otruć. A teraz to wypij.

Harry przyjrzał się eliksirowi ze wstrętem. Pokręcił głową.

- Panie profesorze! – Malfoy podniósł rękę –Powie nam pan wreszcie, co to jest?

- Później. Pij, Potter.

Snape napełnił eliksirem fiolkę i podał ją Harry’emu. Harry nie wyciągnął po nią ręki.

- Bierz to! – wysyczał tamten – Albo dostaniesz szlaban!

Wziął ją od niego z obawą i wahaniem. Od razu uderzył go jeszcze większy smród. Żołądek podszedł mu do gardła.

- Czekam!

Zatykając nos i walcząc z mdłościami wypił zawartość szklanej próbki za trzecim podejściem. Od razu zaczęły się sensacje żołądkowe. Fiolka wysunęła się z jego zesztywniałych palców, spadła na podłogę i roztrzaskała się w drobny mak.

- I jak? – spytała z troską Hermiona.

- Co to za szajs?! – udało mu się wystękać.

- Co za słownictwo – zadrwił Snape – Godne pochwały. Minus dziesięć punktów Dla Gryffindoru. Bo tyle chyba dostaliście od Szagajewa? Mówiłem ci, że się nie wygrzebiecie z dolnych rejonów waszej klepsydry.

Odwrócił się do klasy.

- Uwarzyliście dzisiaj eliksir popełniania błędów – mówił – Nie jest zbyt groźny dla zdrowia pod warunkiem, że się go właściwie przygotuje.

Harry opierając się o stolik wciąż walczył z mdłościami.

Snape przyjrzał mu się z ciekawością.

- Chętnie dałbym ci antidotum, Potter, ale…Ojej! Nie mogę go znaleźć. Więc będziesz musiał zaczekać parę godzin aż wywar przestanie działać.

Harry wciąż łapczywie łapał powietrze.

- Nie ma sprawy – mruknął – Ale na przyszłość niech pan sobie truje kogoś innego. Ja nie jestem królikiem doświadczanym. Jak ja nienawidzę pana i eliksirów!!

W klasie zapadła cisza. Wszyscy wpatrywali się w Harry’ego z mieszaniną lęku i zaskoczenia. A potem Harry napotkał zimny wzrok Snape’a.

- Doprawdy? – spytał cicho mistrz eliksirów.

Hermiona poruszyła się niespokojnie.

- To…ten eliksir, prawda? – spytała niepewnie – Zmusza go do robienia rzeczy, których nie chce. Niech pan go nie słucha, panie profesorze. Harry jest pod działaniem tego wywaru i…

- Wiem, że jest pod jego działaniem – uciął – O to mi chodziło.

- Ale… On wcale tak nie myślał i …

- Myślał – Snape miał kamienny wyraz twarzy – Bo skutek uboczny jest taki, że eliksir podobnie jak Vetritaserum.

Harry zbladł.

- Nie obrazisz się, prawda, Potter?

Harry nie był w stanie mu odpowiedzieć, bo znowu chwyciły go mdłości.

- Możemy się dowiedzieć kilku ciekawych rzeczy o tobie. Wyśpiewasz je nam bez najmniejszych problemów. Na przykład, co myślisz o mnie i moich metodach nauczania?

Otworzył usta niezdolny skłamać…

- Że jest pan wrednym, złośliwym, zakłamanym, obślizgłym gadem!!! – zaryczał – Nie mogę patrzeć…

W tym momencie Hermiona schwyciła go za kark i siłą wyprowadziła za drzwi. A Harry, przy wtórze rechotu Ślizgonów zapierał się w drzwiach próbując jeszcze coś krzyczeć.

- Interesujące, Potter – zadrwił Snape wlepiając mu szlaban.

- E, tam – nie przejął się Ron, gdy na przerwie rozgoryczony Harry streszczał mu to, co się wydarzyło – Olej to. Nie zwracaj uwagi na Snape’a. Ten głupek musiał się po prostu na tobie odegrać.

- Ja gdzieś mam Snape’a – Harry siedział na parapecie okna z twarzą ukrytą w dłoniach – Mnie chodzi o ten eliksir! On mnie zmusza do robienia takich głupot i błędów, że głowa mała! Już się zdążyłem narazić połowie szkoły. Najpierw wywaliłem Sarę z drużyny, polazłem do Krukonów i nawrzeszczałem na tę Warren bez powodu, powiedziałem Lavender i Parvati, że ich odchudzanie nie dało rezultatu, wyzwałem O’Bannona i próbowałem podstawić nogę Dumbledore’owi, gdy ten zbiegał po schodach.

Ron parsknął śmiechem. Hermiona obrzuciła go zdegustowanym spojrzeniem.

- Jakby nie było, Harry ma spory problem. Ja o tym eliksirze trochę czytałam. Objawy miną ci dopiero pod wieczór.

- Bomba! – wcale się nie ucieszył.

- Harry! – przez tłum przepchnęły się do nich Ginny i Luna – Cecylia Warren mówiła nam, że darłeś się dzisiaj na nią zupełnie bez przyczyny. Dostała furii. Szuka cię.

- Nie tylko na nią się wydzierałem - mruknął wspominając głośne wrzaski rozjuszonej do granic możliwości dziewczyny– Snape podał mi jakiś głupi eliksir i podpadłem sporej liczbie osób. Czy Sara jeszcze ryczy w łazience?

- Jeszcze

- To powiedzcie jej, że nadal jest w drużynie.

- To miej się teraz na baczności – ostrzegła go Luna - Macie teraz transmutację? Minerwa jest dziś w podłym humorze. Urządziła ostre przepytywanie i połowę klasy doprowadziła do płaczu. Nie podpadnij jej!

- O ile znam moje parszywe szczęście, to właśnie się stanie – westchnął.

Transmutacja okazał się koszmarem. Minerwa McGonnagal rzeczywiście miała swój zły dzień. Z powodu ostrej migreny. Wyrywała każdego do odpowiedzi. I chwile spędzone pod tablicą bynajmniej nie należały do najprzyjemniejszych. Hanna Abbot dostała tak ciężkie pytania, że nie odpowiedziała na ani jedno. Nauczycielka zrugała ją ostro i dziewczyna wybiegła z płaczem. Dostało się także Hermionie. Co prawda, wyszła z krzyżowego ognia pytań obronną ręką, ale i tak wypadła słabo.

- Nie umiecie odpowiedzieć poprawnie na większość moich pytań!! – grzmiała nauczycielka. Grupa skuliła się na krzesłach – Co mnie obchodzi to, że wymęczył was Szagajew? Wiecznie takich wymówek nie będę przyjmowała!

Potoczyła po nich surowym spojrzeniem.

- Z wami jak z dziećmi! No dobrze, zadam wam jeszcze jedno proste pytanie. Kto mi opowie o animagach?

„Wiem!” pomyślał podekscytowany Harry „To łatwe!” Po minach kolegów i koleżanek poznał, że też wiedzieli. Mimo to nikt nie wyrywał się do odpowiedzi. Byli przytłoczeni atmosferą lekcji. Tępo wpatrywali siew blaty stołów unikając spojrzenia nauczycielki. Hermiona zbierała rozbiegane myśli.

I nagle Harry poczuł niezwykłe gorąco w swoich żyłach. Nie myślał o tym, co robi. Wstał z krzesła.

Minerwa McGonnagal spojrzała na niego pytająco. Ośmielony już Harry otworzył usta by odpowiedzieć i w tej samej chwili poczuł przerażającą pustkę w głowie. Próbował przypomnieć sobie cokolwiek i nie mógł! Zupełnie jakby ktoś potraktował go zaklęciem Obliwiate. Ron dostrzegł jego przerażone oczy i poruszył się niespokojnie.

- No? – popędziła go nauczycielka.

Harry próbował przemóc własną słabość, walczył z myślami. A w klasie panowała cisza jak makiem zasiał.

- Wiesz, czy nie? – w głosie nauczycielka zabrzmiała twarda nuta.

- Wiem – jęknął z godnie z prawdą. Eliksir buzował mu we krwi.

- No to powiedz coś! – zażądała.

- Nie mogę!

Minerwa McGonnagal wpatrywała się w niego wzrokiem godnym rozeźlonego bazyliszka. Harry’emu zaś nagle zrobiło się wszystko jedno i opadł zrezygnowany na krzesło.

- Żarty sobie stroisz, Potter? – warknęła – Co to ma znaczyć! Nie mam czasu na twoje dowcipy!

Ron podskoczył na równe nogi.

- Pani profesor…

- Siadaj, Weasley. Potter chyba porozmawiamy o szlabanie.

- Ale to nie jego wina! – zaprotestowała klasa.

- To Snape się o to postarał!

- Profesor Snape, Potter!

- Jak go zwał, tak zwał – zgodził się z nią Harry – Ale pani profesor! To naprawdę nie moja wina!

I w pośpiechu, bojąc się, żeby mu nie przerwała i wspomagany przez kolegów z klasy zaczął opowiadać o eliksirze popełniania błędów. W miarę snucia historii Minerwa McGonnagal łagodniała i wyglądała jakby z trudem powstrzymywała się od śmiechu.

- Ostrzegałam cię, Potter, nie pamiętasz? – przerwała mu – I założę się, że profesor Snape pewnie zgubił antidotum?

- Skąd pani wie?

- No cóż… Ta sprawa nie jest dla mnie nową. Wiele, wiele lat temu eliksirów w Hogwarcie uczył mój przyjaciel – Alojzy Smith. Kiedy rzucił posadę, by całkowicie poświęcić się tylko wyłącznie karierze Aurora, Sewerus Snape zajął jego miejsce. Oraz… – dodała po chwili kryjąc uśmiech – również jego metody.

W pamięci Harry’ego coś drgnęło. Skądś znał to nazwisko. A potem przypomniał sobie dzień, kiedy spotkał pierwszy raz Dancinga i i Aurorów odwiedzających go na Privet Drive 4. Wśród nich był mały czarodziej z różowymi dredami wlokącymi się po ziemi.

- Alojzy uwielbiał odkrywać nowe eliksiry i z nimi eksperymentować – mówiła z nutką nostalgii w głosie – W Większości nie znał ich działania. Och, nie były to trucizny, tego akurat mógł być pewny. Wielu uczniów, którzy trafiali do niego na szlaban, musiało testować specyfik na sobie. A potem okazywało się najczęściej, że Alojzy…

- …zgubił antidotum – dokończył Harry.

- Nie, jeszcze go nie wynalazł. Alojzy uwielbiał te zabawy. Kochał to nade wszystko. I tak sobie myślę, że to jest jedyna rzecz, jakiej żałuje teraz, gdy jest już Aurorem. A profesor Snape najwyraźniej postanowił przejąć jego pomysły.

- Ładna mi zabawa – mruknął z goryczą Harry.

- Ciesz się, Potter i nie narzekaj. Bo mogłeś trafić gorzej. Alojzy też potrafił na przykład podawać ten eliksir ludziom tuż przed SUMAMI…



*

Azkaban.

Wyjrzał ostrożnie na korytarz. Nic. Pusto. Ani żywej duszy. Przekradł się ostrożnie. Usłyszał głosy i uskoczył w bok. A potem nadszedł decydujący moment wyboru. W lewo czy w prawo? Pójdzie w lewo…

Chwilę później Henry’ego Dancinga o mało szlag nie trafił. Zaczął pluć sobie w brodę, że nie wybrał korytarza zakręcającego w prawo. Jego wymarzona ucieczka już po raz kolejny odbiegała galopem w siną dal.

- Coś nie masz ostatnio szczęścia – mówił do niego piętnaście minut później młody czarodziej w urzędniczym uniformie. Wtedy Henry znajdował się już w celi złapany, obezwładniony i pokonany prze brygadę uderzeniową Ministerstwa. Zdołał pozbyć się kilku wrogów, ale na więcej nie starczyło mu już czasu.

- A żeby cię szlag trafił – warknął.

- Taka już moja praca, Dancing – napuszył się tamten dumnie – Nie mogę pozwolić ci zwiać!

O tym starzec przekonał się sam już pierwszego dnia. Młody urzędnik uczepił się go jak rzep psiego ogona. Chciał szybko awansować, stać się kimś. I celem jego życia stało się niedopuszczenie, by słynny więzień mu uciekł.

- Nie możesz choć raz przymknąć oka? – burknął – Już piąty raz zatruwasz mi życie!

- Miałbym zaniedbać swoje obowiązki?!! Ambicja by mi nie pozwoliła!!

Dancing zaklął.

- Ambicją, cholera, sięgasz wyżej nieba, ale los twój - jak się stąd wreszcie wydostanę – będzie cieńszy od papieru!!! – wybuchnął.

- O! Grozisz mi? – uśmiechnął się młodzieniec pogryzając sobie spokojnie jabłko.

- Parszywe życie – mruknął pod nosem – Już dementorom było mi łatwiej zwiać niż tobie!

- Wiem! – powiedział tamten z dumą – Przeczytałem twoją książkę „Moje życie w Azkabanie i jak z niego uciec” od deski do deski. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że nie zamieściłeś tam wszystkich swoich pomysłów. Nawet ty nie jesteś aż tak głupi. Ale myślałem, myślałem i wydedukowałem, jaki będzie twój następny ruch. Nawet przeszedłem wszystkie drogi twoich poprzednich ucieczek. A potem przeorałem całe więzienie, żeby poznać je od podszewki. Dzięki temu już wiem, jakie są możliwości ewentualnej ucieczki stąd. Kazałem kumplom pilnować wszystkiego, co dopomogłoby ci zwiać. Nawet, jeśli ucieczka daną drogą wydaje się nieprawdopodobna i ewentualne przejście nią grozi śmiercią. Jestem ostrożny i przewidujący. Przetestowałem setki możliwych kombinacji.

Henry uderzył głową w mur.

- Dam ci dobrą radę. Zacznij już się przyzwyczajać, że rzeczywiście spędzisz tu dwadzieścia pięć lat!

„Ten chłopak jest niemożliwy” myślał Dancing krążąc po celi. Młody Sam Marwick stał się zmorą jego więziennego życia. Kochał przepisy, kodeksy i literę prawa. Był ambitny, błyskotliwy i inteligentny. Oraz nazbyt chętny do awansu jego kosztem.

Splunął na podłogę.

- Słusznie powiadają – mruknął z goryczą – …że nadgorliwość gorsza od faszyzmu…


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 20:08, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DZIEWIĄTY:

"OTO WILK NADCHODZI, W MROKU NOCY BRODZI..."

- POTTER!!!

Na dźwięk znajomego głosu Harry poczuł ucisk w żołądku i zalała go złość. Zacisnął palce na nożu. Hermiona zerknęła na niego niespokojnie znad „Proroka”.

- Lepiej go odłóż – poradziła – Ona nie jest warta twojej kryminalnej przyszłości. A za takie coś wyrzuciliby cię ze szkoły na pewno.

- Może i tak, ale świat by się strasznie ucieszył, gdyby jej zabrakło.

- Potter!

Harry zacisnął zęby.

- Oto nasza kapryśna Panna Hrabianka Jakaś Tam – mruknął pod nosem.

Cecylia Warren stanęła przy stole Gryffindoru. Jej kocie oczy były pełne złości.

- Wreszcie cię znalazłam – powiedziała zimno. Jej młodszy brat siedzący nieopodal spojrzał na nią niespokojnie i zmył się z pola widzenia – Chowałeś się przede mną! Trzy dni! Chyba mamy sobie coś do powiedzenia!

- Tak – warknął – Trzy słowa! IDŹ. SOBIE. STĄD.

- Taki jesteś dowcipny? – prychnęła - Za kogo ty się masz?!

- Już mi to pytanie zadawałaś – wzruszył ramionami – Masz problemy z pamięcią?

- I wtedy mi nie odpowiedziałeś!

- Nudni jesteście – mruknął Ron karmiąc Cynthię kawałkiem kurczaka. Kotka siedziała ma na kolanach – Bez przerwy się żrecie.

Cecylia rzuciła na niego spojrzenie i przeraziła się.

- Co robisz?! – wrzasnęła wyrywając mu kotkę z rąk - Ona jest chora!

- Na głowę? – zainteresował się Harry – Ma to po swojej pani?

- Idź do diabła! – warknęła – Chłopcze, Który Przeżył Niepotrzebnie!

Działała mu na nerwy. Jeszcze mocniej zacisnął palce na nożu.

- Nie mogę! Zajęłaś jedyne wolne miejsce! I chyba długo go jeszcze nie opuścisz – dodał zlośliwie.

- Harry, Cecylia, przestańcie – westchnęła Giny – To naprawdę nie ma sensu. Do niczego nie doprowadzi.

- Nie ma sensu? Ostatnio ten idiota pobił rekord! Starał się zrobić ze mnie głupią przy całej klasie!

- Och, wcale nie musiałem się aż tyle starać! – odciął się.

- Ty… - Cecylia ruszyła w jego stronę, ale Ron i Neville zagrodzili jej drogę. Zaczęła szamotać się z nimi, ale jej nie puszczali.

- Nie interesuje mnie, co chcesz powiedzieć – Harry odwrócił się z powrotem do swojego obiadu. Usiadł do niej plecami. Mały Jack mógłby mu powiedzieć, że jego siostra, różdzka w jej ręku i odsłanianie swoich własnych pleców, to nie najlepsza kombinacja. Był to najgorszy błąd, jaki mozna było popełnic. Na szczęście Ron I Neville trzymali ją mocno – I żegnam, bo na twój widok robią mi się tylko wrzody żołądka.

- Nie próbuj mnie obrażać! Wystarczająco już się popisałeś trzy dni temu. I nie próbuj mi mydlić oczu Eliksirem Błędu!

Harry zazgrzytał zębami i nożem zaczął szczerbić blat stołu. Wyobrażał sobie, że na miejscu tego blatu znajduje się jej twarz. Cecylia uśmiechnęła się drwiąco.

- Nawet nie wiesz co się z tym robi, nieudaczniku –parsknęła.

Teraz przegięła! Harry poczuł, że ma tego kompletnie dość. Nie będzie pokornie znosił jej uwag i obelg. Ma swój honor. Byle dziewczyna nie będzie go obrażała. Podjął decyzję. „No cóż, Cat, pora sprawdzić jak dobrą byłaś nauczycielką” pomyślał przy tym mściwie.

Ostry, lśniący nóż, którym przed chwilą kroił jeszcze ziemniaki śmignął w powietrzu, minął Rona i wbił się po rękojeść w ścianę, centymetr od głowy Cecylii. Dziewczyna zbladła.

- Harry – wykrzyknęła zszokowana Hermiona.

- Co robisz?! – wrzasnęła Ginny.

- Co ty… - zaczął przerażony Neville.

- Cool! – wykrzyknął mały Jack pojawiając się nagle znikąd – Powtórz!

- Oszalałeś? – Cecylia odsunęła się od niego - Mogłeś chybić!

- Przecież chybiłem! – warknął – Nie wyszło mi!

- Ty jesteś nienormalny! – dziewczyna cała dygotała. Nie wiedział czy to ze strachu z furii. Zielone oczy płonęły. Rozejrzał się ukradkiem. Nikt z nauczycieli chyba nie zauważył tego incydentu – Jestem prefektem – mówiła drżącym głosem – I zabieram ci pięćdziesiąt punktów!!

- He he! – zarechotał – Spójrz sobie na Tabelę Domów.

Klepsydra Gryffindoru była pusta.

- Dzięki tobie – wycedziła - No dobrze, załatwimy to inaczej. Chciałeś wojny, to będziesz ją miał! Od dzisiaj strzeż się, bo ci nie daruję! Zniszczę cię!

Zawróciła gwałtownie na pięcie i odeszła odrzucając na plecy swoje długie, kasztanowe włosy. Cynthia zeskoczyła z kolan głaszczącego ją Rona i pobiegła za nią.

- Jakby mi mało było problemów – mruknął.

- Nie poznaję cię! – zawołała wstrząśnięta Ginny – Co się z tobą dzieje?

Spojrzał na nią zdziwiony.

- Nic! Chyba nie myślałaś, że jej zrobię krzywdę!

- Na to się zanosiło!

- Nie krzywdzę dziewczyn i słabszych ode mnie. W ogóle nikogo nie krzywdzę dla zabawy.– powiedział z niesmakiem – Powinnaś już to o mnie wiedzieć. Chciałem ją tylko nastraszyć.

- Słyszałeś ją. Wypowiedziała wojnę. Ona nie rzuca słów na wiatr. Masz w niej wroga.

- To mój czwarty. Voldemort, Snape, Malfoy i Jaśnie Urażona Księżniczka.

- Wiesz co? – Ginny gwałtownie wstała – Rób sobie wrogów, ale gdzie indziej! Moich przyjaciół nie będziesz obrażał!

- Ja też jestem twoim przyjacielem! – zawołał za nią – I dlaczego jej bronisz?!

- Niesamowite – wymruczała Hermiona przeglądając gazetę – Posłuchajcie tego!

„ Nasz specjalny korespondent, Rita Skeeter donosi, że Ministerstwo Magii zyskało wreszcie kontrolę nad słynnym Henry’m Dancingiem. Stało się to za sprawą młodego urzędnika pracującego w Azkabanie, Samuela Marwicka. Jego ambicją jest nie dopuścić, by Dancing uciekł. Jak dotychczas udaremnił pięć prób jego ucieczki. Twierdzi, że wczuł się w zachowania starego złodzieja i potrafi już przewidzieć każdy jego ruch. Społeczność czarodziejska cieszy się, gdyż oznacza to, że długo jeszcze nie zobaczymy Henry’ego pośród nas”

- Nie zapowiada się różowo, nie? – zauważył Ron.

- Czyżby miał spędzić w Azkabanie te dwadzieścia pięć lat? – zaciekawił się Harry.

- Nie on – pokręciła głową Hermiona – Ucieknie prędzej czy później. A wtedy marny los Daniela.

W tym momencie do Wielkiej Sali wpadł ciężko wystraszony sam zainteresowany z równie ciężko wystraszonym Stworkiem.

- Harry, ja umrę! – wykrzyknął od progu tragicznym głosem, a Stworek zawył głośno – Za tydzień! Harry, ja nie chcę umierać! Jestem za młody! Zrób coś!

- Eeee, nie! Może nie będzie tak źle.

- Ale ja to wiem! Moje dni są policzone!

- Nie przesadzaj.

- Naprawdę! Mogę już sobie kopać grób na cmentarzu!

- Twój dziadek nie ucieknie tak szybko z więzienia. A nawet gdyby, to wytłumaczysz mu się jakoś i ci wybaczy.

- Co? – spytał zdezorientowany Daniel – O czym ty mówisz?

- O twoim dziadku – powiedział zdziwiony Harry.

- Ach, o nim! – chłopiec machnął ręką – On mi niestraszny! Ale ja umrę już za tydzień! Utopię się! Za miesiąc wypadnę z okna, za dwa spadnie na mnie drzewo, a za trzy zgniję w Azkabanie!!

Hermiona zerknęła na niego znad „Proroka”

- Niech zgadnę! Byłeś na wróżbiarstwie?

- Tak! – ukrył twarz w dłoniach. Stworek pociągnął nosem.

Harry parsknął.

- Nie słuchaj Trelawney. Ona zmyśla! Przepowiadała mi śmierć tyle razy, że pewnie już sama straciła rachubę.

- Ale ona mówiła tak…,tak…przekonująco!

- To znaczy jak?

- co jak? – jęknął.

Harry wzniósł oczy do nieba. Z Danielem nie szło się dogadać.

- No, czy przemawiała chrapliwym głosem, czy takim marzycielskim i wpadała na sprzęty?

Daniel rzucił mu pełne wyrzutu spojrzenie.

- Nie wiem – jęknął – Byłem zajęty robieniem rachunku sumienia i wymyślaniem testamentu! Nie zwracałem uwagi! A czy to ważne? Ja umrę! Harry, ja nie chcę umierać!!!

- HEJ LUDZIE!!! – wydarł się Ron pod adresem czwartoklasistów – JAKIM GŁOSEM PRZEMAWIAŁA DZIŚ TRELAWNEY?!!!

- CHRAPLIWYM!!! – odryknęli.

Harry i Ron spojrzeli po sobie.

- oj, niedobrze – zmartwiła się Hermiona.

- Z PRZEPICIA!!! – dodała jakaś dziewczyna – WYPIŁA ZA DUŻO SHERRY!!!

- To jeszcze gorzej – Daniel uderzył głową w stół – Przepowiedziała mi śmierć w pijanym zwidzie!

- Przestań histeryzować. Nic ci nie będzie. A po co wybierałeś wróżbiarstwo?

- Kazali mi!

- Jak to: kazali?!

- Powiedzieli, że mam wybrać sobie dodatkowe przedmioty!

- To po co polazłeś akurat do Trelawney?

- Nie wiem – powiedział żałośnie. Stworek wycierał oczy obrusem.

- Wypisz się – poradziła Hermiona – I wybierz coś innego.

- Pan nie może uciekać przed problemami – mruknął ponuro Stworek – One zawsze go dogonią.

- To niech znajdzie sobie inne – wzruszył ramionami Ron.

- A co może być ważniejszego od własnej śmierci?! – zajęczał Daniel rozdzierająco.

- Wizyta u psychiatry – mruknął przysłuchujący się Dean.

- Olej wróżbiarstwo i idź na coś innego.

- Byłem – westchnął ciężko próbując wziąć się w garść– Na mugoloznastwie spałem tak smacznie jak jeszcze nigdy. Już Historia Magii wydała mi się ciekawsza.

- Co może być interesującego w Historii Magii? – zdziwił się Harry.

- Bunty goblinów w XVII wieku! Rozległo się zbiorowe ziewanie.

- Nie, naprawdę! - ożywił się Daniel. Łzy mu już obeschły - Czy wiecie, co gobliny o imieniu Smrodek – Na – Kilometr i Matołek Chamowaty zrobiły z ówczesnym Ministrem Magii?

- Co takiego? – zainteresowała się Hermiona. Tuż obok Harry i Ron teatralnie chrapali.

- W XVII wieku sytuacja goblinów była niewesoła. Traktowano je wręcz niewolniczo. A zatem postanowiły odmienić swój los. Na XXI Konferencji Czarodziejów w 1675 roku przedstawili swoje postulaty, ale Minister Salomon Stupid…

- UAAAA…..- ziewnął Harry

-…wykopał ich za drzwi. No i Matołek Chamowaty podjął decyzję o wszczęciu powstania goblinów…

- chrrr…,chrrrr – Ron udawał, że śpi snem sprawiedliwego.

- Bardzo śmieszne – mruknął Daniel – Dopadli Salomona w jego zamku i wyrzucili przez okno ósmego piętra. Złamał tylko nogę.

- Twardziel – przysiedli się do nich Jack i Stan.

- Próbował uciekać, ale nie był w stanie szybko się poruszać. Strzelali do niego z łuków, naszpikowali strzałami, ale wciąż jeszcze żył. Potem wyrwali mu język, żeby nie krzyczał i wyłupili oczy…

Hermiona straciła apetyt i odstawiła talerz z niedojedzoną marchewką. Harry i Ron przestali ziewać i teraz już słuchali z zainteresowaniem

-…A on żył. Ciężko rannego wzięli na biczowanie i krew sikała na wszystkie strony…

- Super! – zachwycił się Jack.

- Czy wyście powariowali?!! Czego wy uczycie mojego brata?!!!

Znów pojawiła się przy nich Cecylia. Spiorunowała Daniela wzrokiem, uśmiechnęła się szyderczo do Harry’ego, schwyciła protestującego i zapierającego się Jacka za kołnierz i wywlokła z Wielkiej Sali.

Stan westchnął i powlókł się za przyjacielem.

- Nie zostawię go przecież samego z tą smoczycą – wyjaśnił – Potrzebne mu będzie psychiczne wsparcie.

- Kiedy skończyli z Salomonem, żył jeszcze i poszczuli go psami. No, a potem wystrzelili go z armaty na wschód w kierunku Ministerstwa.

- I nadal żył? – spytał podejrzliwie Harry

- Ach, nie! Przypuszczam, że armaty miał prawo nie przetrzymać. I wy się dziwicie, że podoba mi się Historia Magii. Jest taka fascynująca.

- Dobrze, że takich metod w dzisiejszym świecie już nie stosują – mruknęła Hermiona trochę blada na twarzy – No dobra, mugoloznastwa nie chciałeś. A co jeszcze sprawdzałeś?

- Runy. Chyba jestem na nie za głupi, w numerologii też nie zajarzyłem, o co chodzi, ale zapowiada się ciekawie. Postanowiłem się sprawdzić i nauczyć jej wbrew wszystkiemu.

Harry i Ron spojrzeli na siebie i pokręcili głowami. Ich podejście do przedmiotów było zupełnie inne.

- Na opiece nad magicznymi zwierzętami u Hagrida udziabała mnie sklątka tylnowybuchowa, ale powiedzieli mi, że to normalne na jego lekcjach i żebym się nie przejmował. Ze Snape’m mam przegrane na korkach. Próbował się nade mną wyżywać. Chciałem go zastraszyć tatą i klątwą, ale wysłał mnie do Dumbledore’a i na szlaban. Chyba powinienem zacząć wobec niego stosować te same metody co Cat. Przynajmniej boi się jej cała szkoła.

- Słucham? – spytał szybko Harry – Mówiłeś, że trochę się już uspokoiła.

Daniel się zmieszał.

- Tak mówiłem? – zdziwił się – To mogłem aż tak kłamać? No, nie, nie…Zachowuje się…eee...- chłopiec szukał z wysiłkiem właściwego słowa -…wręcz wzorowo?

Harry wpatrywał się w niego podejrzliwie, Daniel poczerwieniał, a Stworek prychnął.

- Gdyby z nieba mogły padać gromy, Pan już dawno leżałby martwy pod stołem za te łgarstwa – wymamrotał pod nosem.

- Stworek idź do kuchni i sprawdź czy cię tam nie ma! – zdenerwował się młody Black.

- Stworek sam najlepiej wie, że go tam nie ma – mruknął skrzat – Ale pójdzie, żeby Pan mógł pleść bzdury bez przeszkód.

I zniknął.

Nagle usłyszeli łopot skrzydeł, Hedwiga musnęła piórem policzek Harry’ego i na stół spadła czerwona koperta. Z jednego jej rogu mocno dymiło.

Zmierzył ją podejrzliwym spojrzeniem.

- Wyjec – bąknął – To do mnie?

- Najwyraźniej komuś podpadłeś – zachichotał Ron.

- Ciekawe od kogo? – zainteresowała się Hermiona.

- ‘ARRY POTTER!!! – rozwścieczony głos Fleur Delaceur rozbrzmiał echem w Wielkiej Sali. Harry skulił się na krześle. Wiele głów odwracało się w ich stronę, uczniowie wychylali się, żeby zobaczyć, kto jest ganiony w ten sposób. Ślizgoni, gdy dotarło do nich, że wyjca dostał właśnie Harry, wybuchnęli złośliwym rechotem.

- Jakieś problemy? – usłyszał drwiące Malfoy’a.

– TY COŚ ZROBIĆ I POWSTRZYMAĆ CAT!!! I TO NATYCHMIAST!!! BO JAK NIE, TO MY TO ZAŁATWIĆ!!!! WE WŁASNYM ZAKRESIE!!! CHOĆBYŚMY MIELI POTEM ZGNIĆ W WIĘZIENIU!!!

Koperta wybuchła i spaliła się.

- Chyba nieźle działa w tej Francji – zauważył ktoś.

Harry podskoczył na ławie.

- Zabiję ją! Co ona tam wyprawia?! - zdenerwował się -Napiszę do niej! Gdzie Hedwiga?!

- Niewiele możesz zrobić – zauważyła Hermiona, gdy Harry wysypał wszystko ze swojej torby na stół w poszukiwaniu pióra i pergaminu. Neville spokojnie zdjął tom obrony przed czarną magią ze swojego talerza i wytarł książkę z sosu koperkowego.

- „Natychmiast do kominka! Musimy pogadać!” – napisał Harry.

- Wątpię, żeby posłuchała – wzruszył ramionami Daniel.

- Posłucha! – mówił z zawziętością – Bo będzie miała ze mną do czynienia.

Odpowiedź Catherine była tyle krótka co bezczelna.

- Jak to nie ma czasu? – szalał Harry kilka godzin później – Co mnie obchodzi to, że jest zajęta handlem broni z arabską mafią?!

Znów rzucił się do pisania listu. Zawierał on jedno słowo: „JUŻ!!!!!”

„O co chodzi?” przyszła sowa od Catherine „Nie wiem czy dam radę”

Z następnym listem poleciała już Świstoświnka. Bo Hedwiga zbuntowała sie u uciekła.

„O PÓŁNOCY WIDZIMY SIĘ W KOMINKU!!! ALBO PRZYJADĘ DO CIEBIE OSOBIŚCIE!!!”

„Dobra, już dobra” przyszło niechętne.

A zatem Harry w nocy czekał. Siedział w pokoju wspólnym przed kominkiem i rozmyślał. Daniel nie wrócił jeszcze ze szlabanu u Snape’a, a Ron i Hermiona nagle przepadli gdzieś bez słowa. W oczekiwaniu na siostrę przyniósł ze sobą szkolną torbę. Wyjął drugą już listę Szagajewa, jeszcze dłuższą od poprzedniej, przyjrzał się jej, westchnął i odłożył. Książkę do eliksirów odrzucił w kąt krzywiąc się niemiłosiernie. Z trudem powstrzymał się od naplucia na nią. Nad tekstem z transmutacji liczącym sobie kilkanaście stron jęknął i zaczął czytać. Na jutro miał napisać wypracowanie. Jednak w ogóle mu nie szło. Nie mógł się skupić. Litery skakały mu przed oczami i rozmazywały się, studiował piąty raz to samo zdanie. Powieki zaczęły mu się kleić i zamrugał, żeby odgonić sen. Pojawiły się czarne plamy i zaczął mrugać jeszcze bardziej. Aż nagle jedna z plam zaczęła rosnąć i formować się w jakiś kształt. Stawał się coraz większy i większy...

A potem serce podeszło mu do gardła. Zobaczył kogo ma przed sobą, przełknął ślinę i rzucił się gwałtownie w tył.

- Myślałeś, że uciekniesz? – zaśmiał się Lord Voldemort szyderczo – Przede mną nie da się uciec, Potter.

Harry zrobił krok do tyłu i potknął się o fotel. Oddychał ciężko. „To niemożliwe” przelatywało mu przez głowę „Nie może być! On w Hogwarcie?! To się nie mogło stać!!”

Czarny Pan, w czarnej pelerynie, z twarzą bielszą od nagiej czaszki i oczami czerwonymi jak krew posunął się ku niemu.

- Słyszałeś przepowiednię, prawda? – spytał cicho bawiąc się różdżką. Harry nie będą w stanie odwrócić od niego przerażonego spojrzenia, sięgnął na oślep. I nie znalazł za paskiem spodni swojej różdżki. Nie miał czym się bronić. – Ja nie. Ale i tak wiem, że jesteśmy sobie przeznaczeni. Którąkolwiek drogą pójdziesz, Harry, ja zawsze będę czekał u jej końca, wytropię cię zawsze i wszędzie.

Znów się cofnął. Poczuł za sobą ścianę. Nie miał, dokąd uciec…

A potem przypomniał sobie słowa Igora nad jeziorem. „Jeśli nie masz, o co walczyć, to walczysz o godniejszą śmierć. To jest bunt i niezgoda na to, żeby przeciwnik widział cię pokonanym i przegranym”

Wyprostował się i uniósł głowę. Nie zegnie karku!

- Jak zwykle, co? – Voldemort wyciągnął do niego rękę – Bez szans, bez nadziei, nie mając broni. A jednak wciąż jeszcze próbujesz kąsać. I po co, Potter?

- Żebyś sobie nie myślał, że ci tak łatwo ze mną pójdzie – odgryzł się.

Coś zamigotało w oczach Voldemorta.

- Taki młody, a tak szybko musi umierać! No, no. Masz charakter, jakiego wielu moich zwolenników nigdy nie miało. Nigdy nie sądziłem, że znajdę godnego siebie przeciwnika w osobie takiego szczeniaka jak ty. Chociaż… jak czasami powiadają, „Jeśli nie możesz pokonać swego wroga, spróbuj się z nim sprzymierzyć”

- Nigdy! – wybuchnął Harry – Nie po tym co zrobiłeś! Nigdy!

- Nigdy? – Voldemort przypatrywał mu się z zimnym zainteresowaniem – To bardzo długi okres, Harry. Może się zdarzyć, że jeszcze zmienisz zdanie.

- Nie zmienię – wycedził przez zęby.

- A zatem walka? Co możesz mi zrobić bezbronny, nie mając przy sobie różdżki?

- Moja siostra też nie miała różdżki, a jaką piękną pamiątkę po niej nosisz – warknął wskazując na bliznę na policzku – To nas do siebie przybliża, nie sądzisz? Teraz ty też nosisz znak. Ale nie swój. Potterów.

Wyraz oczu Voldemorta zmienił się. Teraz zabłysła w niech wściekłość i furia.

- Z nią też się policzę! – warknął.

- Życzę powodzenia – powiedział ironicznie Harry. Wierzył, że Czarny Pan w tym względzie napotka szalone trudności. Jego siostra nie należała do osób, które dałyby się zapędzić w kozi róg. Jednocześnie patrząc w płonące oczy Voldemorta zaczął się zastanawiać jak to się stało, że ten znalazł się w Hogwarcie. Dumbledore nigdy by na to nie pozwolił. Przy wszystkich przewidzianych systemach bezpieczeństwa, było to niemożliwe! Zaraz, ale…!! Tak! TO BYŁO NIEMOŻLIWE!!

I wtedy już wiedział. To była kolejna wizja w jego głowie.

- Zginie w torturach. Tak samo ja ty – mówił Czarny Pan

- Ja? Możliwe - uśmiechnął się bezczelnie i z satysfakcją – Ale nie dziś. Jeszcze trochę musisz grzecznie poczekać, Riddle – powiedział z rozmysłem

Twarz Voldemorta zrobiła się mroczna, ale Harry nie zwracał już na to uwagi. Wiedział, że to tylko iluzja i dał się jej omamić. Ale dość z tym. Zaczął walczyć o odzyskanie kontroli nad własnym umysłem. Skupił myśli na zamku Hogwart, wspomniał Rona, Hermionę, Ginny i Neville’a. Oraz innych swoich kolegów i koleżanki, którzy tej nocy spali spokojnie w swoich dormitoriach. Nie bojąc się żadnego niebezpieczeństwa. Niebezpieczeństwa, którego przecież nie mogło być!

A potem otworzył oczy i rozejrzał się po pokoju. Było pusto. Pokój wyglądał tak samo jak przed chwilą, ogień spokojnie huczał w kominku. Udało się! Pokonał własną słabość. A zatem lekcje oklumencji, o których dawno już zdążył zapomnieć, na coś się przydały!

Podskoczył z radości. A potem poczuł, że musi to komuś opowiedzieć! Spojrzał na zegar. Było wpół do dwunastej. Za wcześnie na spotkanie z Catherine. Nie mógł tak długo czekać! Chciał opowiedzieć o tym komuś już tu i teraz, nie czekać! Zresztą, dlaczego miałby czekać?! Powstrzymał się od gwałtownego budzenia Neville’a czy Deana.

I w końcu na myśl przyszła mu osoba, którą mogłoby to zainteresować. Dumbledore! Powinien mu to powiedzieć. Dumbledore się ucieszy. Będzie radował się wraz z nim! W końcu mu się udało! Oklumencja się opłaciła! Zapanował nad swoim umysłem!

Wyfrunął z pokoju wspólnego jak na skrzydłach wiatru.

- Gdzie lecisz? – wrzasnęła za nim Gruba Dama, ale nie zwracał na nią uwagi. Gnał po schodach i szukał dyrektora. Wiedział, że tamten go wysłucha, ufał mu i wierzył, że dla dyrektora wiadomość ta okaże się równie ważna jak dla niego! Próbował znaleźć go w jego gabinecie. Ale gdy stanął przed drzwiami uświadomił sobie, że nie zna hasła. Kamienne chimery stały nieporuszone i obojętne.

- Nie ma go tam – usłyszał głos dochodzący z góry. Pod sufitem szybował Bezgłowy Nick - Znajdziesz go gdzieś na zamku.

- Dzięki, Nick!

Miotał się po korytarzach w poszukiwaniu swego mentora i przyjaciela, uciekł Filchowi i schował się przed Snape’m. I w końcu go znalazł. Na korytarzu piątego piętra.

Dumbledore odwrócił się i spojrzał na niego ze zdziwieniem. Wystarczył jeden rzut oka na wzburzoną twarz Harry’ego, by wiedział, że musiało zdarzyć się coś ważnego. Zdał sobie sprawę, że Harry przybiegł z tym problemem prosto do niego. W jego oczach zabłysły radość i nadzieja. I wtedy chłopaka jak obuchem uderzyła świadomość tego, gdzie jest, co robi i przed kim stoi.

Emocje opadły.

- Dobry wieczór – powitał go Dumbledore- Co robisz o tak późnej porze na korytarzu, Harry? Szukasz kogoś?

- Dobry wieczór – bąknął myśląc o tym jak by tu się wykręcić z sytuacji. Nie chciał dać tej satysfakcji profesorowi. I wtedy zobaczył stojącą koło niego Ginny – Ginny! Szukałem cię wszędzie! Chodź na chwilę!

Nadzieja w oczach Dumbledore’a zgasła jak zdmuchnięta wiatrem. Siostra Rona zerknęła na nich niespokojnie.

- No tak, ale my rozmawiamy, Harry!

- Nie, nie, panno Weasley – powiedział cicho dyrektor – Możemy dokończyć kiedy indziej.

- Dobrze – westchnęła – Wobec tego, dobranoc panie profesorze.

- Dobranoc, moi drodzy.

- Chodź – pociągnął ją Harry – Muszę ci coś powiedzieć!

- Co? – spytała cierpko szeptem, gdy szli w stronę wieży Gryffindoru. Dumbledore postępował za nimi, jako że jego gabinet był po drodze – Możesz mi wyjaśnić co było warte tego przedstawienia, które właśnie tu odegrałeś?

- Nic nie odegrałem – mruknął. Zerknął do tyłu. Wcale nie był pewien czy Dumbledore nic nie słyszy. Na wszelki wypadek ściszył głos – Po prostu nie chciałem tego rozgłaszać.

- Jasne – sarknęła – Nie można tak traktować ludzi. Najpierw Cecylia, teraz…

- Odczep się już od niej!

- No tak, ale Dum…

Urwała. Jednocześnie obejrzeli się na dyrektora. Nadal szedł za nimi wpatrując się z zainteresowaniem we własne buty i udając, że nie interesuje go to, co mówią.

- On też uważa, że ta Krukonka jest wspaniała dziewczyną – zniżyła głos – A jego osądy zwykle są trafione.

- Widocznie ten jeden raz się pomylił – wyszeptał Harry – Nikt nie jest nieomylny.

Dumbledore odchrząknął i oboje podskoczyli.

- Poza tym nie szukałem ciebie przez pół zamku, żeby gadać o Pannie Naburmuszonej Hrabiance.

- Zacznijmy od tego, że to nie ja jestem osobą, której szukałeś przez pół zamku – zaznaczyła.

Pominął tę kwestię głębokim milczeniem.

- Znowu miałem wizję. O Voldemorcie.

To ją zainteresowało.

- Taką samą jak wtedy na Grimauld Place? – spytała żywo.

- Podobną. Voldemort znowu groził mi śmiercią.

- A czy on kiedykolwiek chciał ci powiedzieć coś innego? – westchnęła – Bo nie przypominam sobie.

Znowu zerknęli w tył. Harry widział, że idący za nimi Dumbledore wytęża słuch i chwycił Ginny za rękę. Zatrzymali się gwałtownie i dyrektor zmuszony był ich minąć.

- Ja też sobie nie przypominam. Ale, wiesz co? Ja w tym śnie, czy wizji, sam nie wiem co to było, miałem świadomość, że to nie jest realne! No, na początku się bałem i myślałem, że jak to możliwe, że on się dostał do Hogwartu?! Przecież Dum…

Urwał. Spojrzenia obojga zatrzymały się na dyrektorze, który stał niedaleko i z wielką uwagą wpatrywał się w każdą rysę i pękniecie na ścianach zamku. Udawał, że wielce interesuje go architektura murów szkolnych. Ale Harry wiedział, że ten stara się wyłowić, chociaż najmniejsze słowo. Machnął ręką na tajemnice i zdecydował, że dość odprawiania cyrku. Wrócił do normalnej tonacji głosu.

- Przecież zabezpieczenia tego zamku zostały pomyślane w taki sposób, żeby sytuacja taka jak ta nigdy nie miała miejsca.

- No, wiem, wiem – westchnęła Ginny – A kto cię obudził?

- Nikt! Sam zacząłem walczyć o odzyskanie kontroli nad własnym umysłem, skupiłem się na zamku, na Ronie, na tobie, na Dum…, na wszystkich i Voldemort jakoś przestał mieć znaczenie! Udało mi się, Ginny! Udało! Opanowałem oklumencję!

- Och, Harry! – Ginny rzuciła mu się na szyję i pocałowała go w policzek – To cudownie!

Dumbledore odchrząknął i oboje odskoczyli od siebie.

- Ale to jeszcze nie znaczy, że masz spocząć na laurach – mówiła, gdy ruszyli dalej. Dyrektor porzucił studiowanie rys i pęknięć na murach i szedł powoli za nimi – Żeby ostatecznie osiągnąć sukces i do konca opanować oklumencję, musisz wiele jeszcze pracować.

- Będę! Skoro widziałem rezultaty!

-Ale zdajesz sobie sprawę, że bezpośredni kontakt, oko w oko, jest znacznie trudniejszy – zmarszczyła brwi – Przeciwnik ma wtedy na ciebie większy wpływ.

- Mówisz o legilimencji? – domyślił się – Rzeczywiście, z tym może być nieco gorzej. Ale zawsze znajdzie się na to rada.

- Niby jaka? – spytała podejrzliwie. - Trzeba tylko znaleźć mistrza legilimencji w pobliżu i poprosić go o pomoc.

- Tak, ale jedynym mistrzem legilimencji w pobliżu jest…

- Snape – kiwnął głową – To pójdę do niego.

Ginny zatrzymała się jak wryta. Dumbledore zakrztusił się.

- Ty??!! Do Snape’a??? – dyrektor zapomniał, że ma udawać, że nie podsłuchuje.

- A czy to stanowi jakiś problem? – spytał uprzejmie Harry.

- Oprócz tego, że walczycie ze sobą zażarcie, to nie – wyjąkała słabo Ginny – Powiedz, że nie masz takiego zamiaru!

- Dobra, żartowałem. Nie mam ochoty spotykać się z nim więcej niż to koniecznie. Zawsze mogę poprosić o pomoc Szagajewa.

- Ciekawe kiedy? – skrzywiła się – Przecież on rzadko bywa popołudniami w szkole.

- Wybiera się do Avalonu?

- Nie, nie tam. Ma za daleko. To nie wiedziałeś, że w Hogsmeade jest obóz wojskowy Aurorów? Pilnują wioski i zamku przed niebezpieczeństwem. Dlatego przenieśli tu swoją bazę wypadową. Stąd ruszają na akcje, bo mają bliżej

- W Hogsmeade? – zdziwił się – Może odwiedzimy go podczas jednego z wypadów do wioski.

- Tak, ale jest jeden mały problem. Nikt obcy tam nie może wchodzić. Jakby cię straże dorwały, byłoby z tobą niewesoło. Oni najpierw walczą a potem pytają, kto jesteś. A do tego czasu może wiele z ciebie nie zostać. Nawet Minister Magii, żeby zobaczyć się z Alhatellem musi sterczeć pod bramą.

-Igor ci to opowiadał? – domyślił się – No trudno, skoro nikt mi nie może pomóc, będę ćwiczył sam.

- Jest jeszcze jedna opcja - powiedział z naciskiem Dumbledore, ale Harry udał, ze nie zrozumiał, co ten ma na myśli.

Dyrektor westchnął i zatrzymał się przy drzwiach swego gabinetu. - Słodka lukrecja – drzwi się otworzyły i ukazały się schody.

- Harry?

Chłopak zatrzymał się i spojrzał na niego.

- Czy moglibyśmy porozmawiać? – spytał Dumbledore – Wiem, ze jest późno, ale skoro wszyscy jesteśmy na nogach, pomyślałem, ze moglibyśmy obgadać parę spraw.

Harry zawahał się. Przez to zaproszenie nauczyciel wyciągał do niego rękę. Na zgodę. Aby obaj zapomnieli i wybaczyli sobie niedawne urazy. Aby zbudowali z powrotem to, co ich przedtem łączyło a tak szybko się rozpadło. Patrzył w szczere, błękitne oczy Dumbledore’a i nie wiedział jak postąpić. Z jednej strony chciał móc znowu mu zaufać, zwierzyć się z problemów, odnowić przyjaźń. Ale z drugiej strony…

Przyjęcie oferowanej mu zgody oznaczałoby, że akceptuje kontrowersyjną decyzję o poświęceniu przyjaciela, skazaniu Lupina na śmierć…

Opuścił wzrok i cofnął się o dwa kroki. W duchu bardzo żałował, ze musi to zrobić.

- Przykro mi, panie dyrektorze – powiedział cicho – Ale Cathy czeka na mnie w kominku. Nie widzieliśmy się od dawna i… Może innym razem, proszę pana.

Dumbledore wpatrywał się w niego długą chwilę. Obaj wiedzieli, że enigmatyczne „innym razem” Harry’ego może się jeszcze długo nie zdarzyć.

- Będę czekał – powiedział Dumbledore i zniknął na schodach prowadzących do gabinetu.

- To nie było mądre – usłyszał głos Ginny – Sprawiłeś mu przykrość.

- Nie praw mi kazań – mruknął – I tak mam wyrzuty sumienia.

- Dobrze, że chociaż to – skwitowała.

Kiedy weszli przez dziurę do pokoju wspólnego, spotkali tam Rona i Hermionę. Oboje stali naprzeciwko siebie przypatrując się sobie spode łba. Byli też wściekli.

- No więc, skoro nie zamierzasz brać odpowiedzialności, za to co robisz, to nigdy więcej się na to nie waż! – wysyczała Hermiona.

To był przypadek! – zdenerwował się Ron – I nie próbuj mnie obwiniać!

- Przypadek?! – poczerwieniała ze złości – A więc teraz tak się to nazywa?! Dziękuję, że mnie uświadomiłeś!

- Ale to naprawdę nie było takie ważne!

- Świetnie – parskała złością – Super!

- Co się stało? – spytał zdezorientowany Harry.

Obrócili się w jego stronę.

- Nic – machnęła ręka Hermiona – Nic ważnego.

Unikała jego wzroku, ale Ron wręcz przeciwnie.

- Harry! A co ty robiłeś z moją siostrą w środku nocy poza dormitorium?!

Harry i Ginny spojrzeli po sobie nerwowo.

- Nic! – zarzekali się.

- Już ja znam to wasze ”nic”!

- Ale my naprawdę…

- Oj, dobra, dobra, nie tłumaczcie się. Macie moje gratulacje.

- Kiedy my wcale nie…

- Ile mam jeszcze tak czekać aż ktoś wreszcie zwróci na mnie uwagę – usłyszeli niezadowolone – Niedługo korzonki zapuszczę w tym kominku. Kolana mnie bolą!

- Cathy – wykrzyknęli Hermiona, Ron i Ginny na widok głowy Catherine w płomieniach.

- TY WARIATKO!!! – powitał ja kochający starszy brat – CO TY WYPRAWIASZ?!

- Tak myślałam, że coś się za tym nagłym wezwaniem kryje – westchnęła cierpiętniczo – O co chodzi?

- O co chodzi?!!! Ja ci zaraz powiem, o co…

- Spokojnie, Harry – poradziła Ginny – Policz do dziesięciu. Zaraz ci przejdzie.

Spiorunował ją wzrokiem.

- Raz, dwa,…ALE DOSTAŁEM WYJCA OD FLEUR I…

- Licz.

- Trzy, cztery, pięć,…TAK TO JEST JAK SIĘ CIEBIE O COŚ PROSI!!!

- Licz, Harry – uspokajała go Ginny.

- Sześć, siedem, osiem,….ALE TY…!!

- Licz, to wtedy ci przejdzie.

- Dziewięć, dziesięć…

- I jak? – zainteresował się Ron.

- A TYLE RAZY CIĘ PROSIŁEM!!! A TY MI OBIECAŁAŚ!!!

- Nie przeszło mu – Cat spojrzała na Ginny, ale ta tylko wzruszyła ramionami.

- CZY TY WIESZ, CO TO ZNACZY…

- Przymknij się – przerwała mu – Nie po to cierpną mi nogi na zimnej podłodze i nie po to zwiałam ze szlabanu u Madmoiselle Marceau, żebyś miał się tak na mnie wydzierać. Nie traćmy czasu.

Harry zmusił się do spokoju.

- Dobrze – powiedział sucho - Co znaczył ten wyjec od Fleur Delaceur?

- Że jej brat daje mi haracze.

- Szargasz moje nazwisko! – znów się zdenerwował - Oszalałaś?! Nie możesz poprosić mnie o forsę?!

- Mogę – przyznała – Ale dzięki temu zdobywam sobie posłuch wśród tej bandy smarkaczy.

- Nie trzeba uciekać się do przemocy, żeby zdobyć sobie u ludzi szacunek – mruknął.

Catherine przyjrzała mu się z uwagą.

- Ty wiesz, że mądrze gadasz? – zdziwiła się – A jednak uczą was czegoś w tej szkole! Ale niby jak inaczej ja mam na nich wpłynąć?

- A bo ja wiem?! - wzruszył niecierpliwie ramionami - Spróbuj być dla nich po prostu autorytetem!

Catherine zakrztusiła się i łyknęła garść popiołu.

- Ja?! Autorytetem?! Powtórz to przy Maxime a umrze ze śmiechu! Ja sama tego nie przeżyję! Ja i autorytet! A to się chłopaki uśmieją!

- Słyszałem o tobie i o chłopakach – wciąż patrzył na nią surowo - Której mafii podpadłaś?

- Obecnie żadnej, bo Turków deportowali z Francji, więc mam spokój. A! No i właściciel baru „Pod Zwracającym Smokiem” może mieć do mnie pretensje. Przyrzekam jednak, że to nie była moja wina, że poszedł z dymem! To przypadek! Sophie bawiła się zapałkami!

- A kto był na tyle mądry, żeby dać dziecku zapałki?!

- Eee… - Catherine wpatrywała się ściankę kominka. Nagle się zdenerwowała- Oj, nie mów, że ty nigdy nie popełniałeś błędów!

- Oj, popełniał, popełniał – zachichotała Ginny – Opowiedzieć ci o Eliksirze Błędu?

- Nie!! – przeraził się Harry – Ani się waż!

Ale Hermiona i Ginny nie darowały mu. Nie zostawiły na nim suchej nitki. Catherine dusiła się ze śmiechu.

- To ciekawie tam macie!

- A słyszałaś o Szagajewie, Malfoyu i Gwardii?

- Ron – westchnął rozdzierająco Harry próbując zatkać mu usta– Zlitujcie się!

- Fuj! – Ron się odsunął z obrzydzeniem – Czym próbowałeś mnie zakneblować?

- Skarpetką Neville’a.

- Chyba stuletnią skarpetką Neville'a!

- To Igor u was uczy? – Catherine spytała zazdrośnie wysłuchawszy opowieści – O szczęściary! – rzuciła pod adresem dwóch dziewcząt – A ja się muszę męczyć z profesorem Quasimodo! Zazdroszczę wam!

- Nie ma czego zazdrościć – Harry pokręcił głową – On wziął straszne tempo! Ostatnio przegiął nad jeziorem. Zabrał wszystkim różdżki, rzucał Avadą Kedavrą i dziwił się czemu wszyscy uciekli. Próbowałem z nim walczyć, ale on był strasznie szybki! Poruszał się jak duch. Raz jest w tym miejscu, raz w innym! Nie sposób było za nim nadążyć! Jak rzuciłem w niego Protego, to nie trafiłem! Dopiero Neville przywalił mu kamieniem. Ale, to jak Igor już trochę przystopował. Wtedy już się dało. Wszystko mnie boli po tej lekcji.

- A wyrzuty sumienia nie dokuczają? – spytała Ginny – Wiesz jak on potraktował dzisiaj dziewczynę?

I oburzona zaczęła opowiadać scysję z Cecylią przy śniadaniu. Harry nie chcąc wyjść na potwora przedstawiał opowieść z własnego punktu widzenia. Catherine słuchała w milczeniu.

- Lubię ją – powiedziała nagle – Wydaje się fajna.

- CO TAKIEGO?!!!

- Nie rozumiem o co się pieklisz. To chyba dobrze skoro znalazł się wreszcie ktoś, kto cię trochę przygnie do ziemi. Za mocno zacząłeś podskakiwać.

- Ale…

- Dziewczyna wie co robi. Słuchaj jej.

- Ale to wariatka! – wybuchnął – Jest nienormalna.

- E, tam. Nie większa niż ja. Wydaje mi się, że mamy podobne charaktery i podobne zagrywki. Chciałabym ją poznać.

- Nie, ja nie wytrzymam – załamał się Harry – I ty Cathy przeciwko mnie?!

- Na twoim miejscu pogadałabym z nią, braciszku. Bo jeśli wyraźnie cię nie trawi od pierwszego spojrzenia, to musi mieć jakiś powód. Coś się za tym kryje.

- Nie będę z nią gadał!

- Harry się boi – zaśpiewała pod nosem Ginny.

- Nie, nie boję! Tylko nie chcę, żeby się darła na mnie przy całej szkole!

- Trochę deprymujące, nie? – zaśmiała się Catherine – Ale czasami trzeba schować dumę do kieszeni, braciszku.

- Ta kieszeń za ciasna.

- Oj, myślę, że znalazłoby się w niej jeszcze trochę miejsca.

- To samo mógłbym powiedzieć tobie – mruknął – O twoim wyłudzaniu haraczy.

- Dobrze, już nie będę. Obiecuję.

- Mam nadzieję – mruknął.

Nagle Cat spojrzała niespokojnie do tyłu.

- A niech to szlag – westchnęła – Mademoiselle Marceau mnie szuka. Muszę iść.

- Czekaj! – zawołał Harry – A wpadniesz do kominka jeszcze kiedyś?

- Na pewno! – mówiła odwracając się - I przyjadę na święta!

- Gdzie?!

- Gdziekolwiek będziesz, braciszku….

*

Stary, posiwiały czarodziej o błękitnych oczach siedział sam w zaciszu gabinetu. Portrety za nim już dawno spały. Tak samo czerwony ptak siedzący na żerdce. Mijała północ. Zegar tykał miarowo. Zwykle ten dźwięk uspokajał go. Ale nie dziś. Coś było w atmosferze czarnej nocy. Coś, co go niepokoiło…

Wstał i zaczął chodzić rozmyślając. Na biurku leżały stosy papierów i dokumentów. Obok stał kubek z niedopitą herbatą. Starzec nie mógł się uspokoić. Na horyzoncie błysnęło. To nadchodziła burza. Ale burza toczyła się także w jego sercu. „Sytuacja jest niewesoła” rozmyślał „ Nic nie idzie po mojej myśli”.

Znów zaczął chodzić, z rękoma założonymi do tyłu. Nurtowały go problemy. I nie mógł się nimi podzielić. Nie rozumieli go, bagatelizowali jego niepokój. A on wiedział, że ma przecież słuszność.

I wtedy to usłyszał. Kroki. Nie jednej osoby. Wielu. Wyglądało na to, że szli po niego. W pierwszej chwili rozejrzał się za wyjściem. A potem skrzywił się z niesmakiem. Nie będzie uciekał przed czymś, co i tak było nieuniknione.

- Wiesz, że to nie musi tak być – usłyszał głos jednego z portretów.

- A co ja mogę zrobić? – mruknął – On będzie mnie szukał, Phineasie.

Drzwi otworzyły się z trzaskiem. Powiał wiatr i zgasło kilka świec. Ale półmrok i tak nie zakrył twarzy człowieka, który stanął w progu. Miał długie, srebrno czarne włosy, opadające na ramiona i żółte, drapieżne oczy. Na ramieniu widniał wilczy herb. Za nim znajdowali się jego towarzysze. Czarny wilk przywarował warcząc u jego boku.

- To ty – wyszeptał cicho starzec.

- To ja – odpowiedział tamten. Wilk zaskomlił postępując krok do przodu – Furia, do nogi!

Wilczyca posłuchała niechętnie.

- Można wiedzieć, co cię do mnie sprowadza? – odezwał się gospodarz.

Przybysz uniósł ironicznie brew.

- A co mnie może sprowadzić tutaj w środku nocy? Pomyśl.

- Wiem, co to jest – posiwiały czarodziej wyprostował dumnie ramiona – Spodziewałem się, że przyjdziesz.

- To świetnie. To jedyne, co umiesz przewidzieć – zaśmiał się szyderczo.

- Mnie się to zupełnie nie podoba – zaskrzeczał portret. Obudziły się też pozostałe.

- Zamknij się, Nigellus!

Wilczyca słysząc podniesiony głos swego pana, poderwała się warcząc dziko i tocząc dookoła wściekłym spojrzeniem. Ale delikatny dotyk ręki na jej karku sprawił, ze opadła z powrotem na brzuch. Jednak jej futro wciąż było zjeżone.

- To koniec, starcze – zniecierpliwił się czarodziej z herbem wilka – Idziesz z nami. Brać go!

- Sam pójdę – powiedział sztywno tamten. Ptak zakwilił żałośnie.

- O to właśnie chodzi, że nie pozwolę ci poruszać się bez trudu. Jeszcze mógłbyś sprawić nam niespodziankę. A tego nie chcemy, prawda? – Żółte oczy świdrowały gospodarza – Na pewno tego nie chcemy.

Poczuł ból u podstawy czaszki. Świat zawirował i pociemniało mu w oczach…

Kiedy się obudził, odkrył, że siedzi w ciasnym, małym pomieszczeniu. Ściany były obślizgłe i brudne. Zewsząd skapywała woda. Tu i ówdzie przemknął szczur. Rotrzaskane okulary-połowki leżały obok niego.

- Słuchaj, Mawerrick! – dobiegło go rozeźlone – Ja rozumiem, że muszę tu siedzieć? Ale on?! Dlaczego nie wsadzili go do innej celi?! Tylko do mnie?! To jest zamach na moją wolność! Ogranicza się moją swobodę ruchów! Teraz będziemy mieli wspólne wszy! Zabierzcie go!

- Zamknij się, Dancing.

Stary czarodziej jęknął. Natychmiast ujrzał nad sobą twarz słynnego złodzieja.

- To co, Szefuniu? – zarechotał tamten – Siedzimy tu razem?

- Na to wygląda – stęknął rozglądając się dookoła. Azkaban. A więc, stało się to, co Albus Dumbledore już dawno przewidywał.

Wilk uderzył...


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 20:09, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY:

CZARNY WILK

- Naprawdę? Żartujesz!

- Nie, nie, to prawda! Panicz Black wystrugał Stworkowi łóżeczko i wstawił do sypialni. A skrzatom kazał uszyć kołderkę! Koledzy panicza Blacka mocno się burzą, że nie chcą mieć takiego gościa. No bo kto to słyszał, żeby skrzat spał w jednym pomieszczeniu ze swym Panem?!

- A mnie Daniel nic nie powtórzył!

- Może bał się, żeby Harry Potter go nie wyśmiał.

- To możliwe – mruknął Harry – Ale Zgredku! Dlaczego on to zrobił? Aż tak go lubi?

Harry i Zgredek siedzieli w kuchni poranną porą grzejąc się koło kominka. Nie poszedł na śniadanie. Wielki kopiasty talerz pełen kanapek czekał na niego, tu na dole. Dzięki temu obaj mogli swobodnie porozmawiać, na co Harry nie miał dotychczas czasu. Było tu tak ciepło i przyjemnie. Odgłosy zamku w ogóle tu nie docierały i czuł się, jakby znajdował się w innym świecie. Pozostałe skrzaty oddaliły się dyskretnie i tylko pijana Mrużka była obecna przy tej rozmowie.

- Tak, Harry Potter, Zgredek obawia się, że Panicz Black bardzo Stworka lubi.

- A czy to źle? Skrzat rzucił mu bystre spojrzenie.

- A czy Sir lubiłby tego, który przyczynił się do śmierci jego ojca?

Harry poczuł ucisk w żołądku. Nie zapomniał tego, co zrobił Stworek. Wciąż nie mógł mu tego wybaczyć i najchętniej pozbyłby się go ze swojego otoczenia natychmiast. Ale musiał tolerować go ze względu na przyjaciela.

- Daniel jest dziwny – wzruszył ramionami.

- Hik…,hik…- czkała Mruzka nad butelką kremowego piwa.

- Panicz Black przez lata żył z dala od społeczności czarodziejów. Nic dziwnego, że teraz rozpaczliwie szuka więzi, które mogłyby przybliżyć go do ojca.

- Stworek przypomina mu Syriusza??!!!

- Przez rok żył obok niego, prawda? Poza tym Panicz Black w ogóle ojca nie znał, nic do niego nie czuł, myślał, że już dawno nie żyje. Stworek nie wywołał w nim takich emocji jak w Harry’m Potterze.

- Tak – mruknął myśląc, że skrzat bardzo się zmienił – Zastanawia mnie jedynie, czy jego przywiązanie do Daniela nie jest udawane.

-Hik…, hik…,hik…

- Dyrektora Dumbledore’a także to zastanawia – pisnął Zgredek.

Harry westchnął. Przed oczami stanęła mu nocna rozmowa. Prośba dyrektora i jego własna odpowiedź. Do wczesnego świtu leżał w łóżku i zastanawiał się czy dobrze zrobił. Wiedział, że sprawił nauczycielowi zawód. Gryzły go wyrzuty sumienia. Przewracał się z boku na bok. Aż wreszcie miał tego dosyć, wstał z łóżka, ubrał się i zszedł do kuchni.

Zgredek przyjrzał mu się uważnie.

- Zgredek zna to spojrzenie – pisnął – Harry Potter ma problemy.

- Co? – spytał wyrwany z zadumy.

- Harry Potter albo jest chory, albo strasznie za czymś tęskni, albo… - skrzat zawiesił głos.

- Albo co?

- Harry Potter się zakochał!

Harry omal nie udławił się kanapką.

- Ja??!!! Skrzat pokiwał głową.

- Zgredek dobrze zna tę dziewczynę. Wczoraj Panicz się z nią kłócił.

Patrzył na niego baranim wzrokiem. A Zgredek uznał, że chyba trzeba nieco rozwinąć temat.

- To siostra Wisiela.

- Wisiela?! Jakiego Wisie…A!! Rona! Chodzi ci o Ginny?? Zapomnij, to tylko przyjaciółka.

- Zgredek wątpi – pokręcił głową skrzat – Harry Potter spędza z nią bardzo dużo czasu.

- No, tak! Ale to tylko koleżanka! Co ty mi insynuujesz?! Najpierw Ron, teraz ty?! Możemy wrócić do sprawy Stworka i Daniela?

- Pan zmienia temat.

- Tak, bo nie będę ciągnął w nieskończoność tych bzdur! Ja i Ginny?! – śmiał się – A to dobre!

- A czy… - Zgredek zawahał się – A czy Harry Potter mógłby mi odpowiedzieć na bardzo osobiste pytanie? Bo Zgredka coś nurtuje.

- Dobra, pytaj – wzruszył ramionami.

- Czy gdyby Pan pocałował jakąś dziewczynę, to powiedziałby jej potem, że to największy błąd, jaki popełnił w życiu?

Harry wytrzeszczył oczy.

- Rany! Nie! A dlaczego pytasz?

- Bo Zgredek słyszał to wczoraj w nocy.

- Hik…, hik…,

- Mrużka ci to powiedziała? – spytał współczująco?

- Nie, nie Mrużka! Zgredek słyszał to od ludzi!

Harry zamyślił się.

- Nie wiem jak można powiedzieć dziewczynie, że całowanie się z nią to największa porażka w życiu. Zabiłaby z pewnością. Kto był na tyle inteligentny, że to zrobił?

- Wisiel.

Harry znowu omal nie zadławił się kanapką.

- RON?!! Chyba żartujesz?!! Komu on to powiedział?!!!

- Co, czyżby Harry Potter nie chciał już wracać do tematu Panicza Blacka i Stworka? – spytał złośliwie Zgredek – Już nie jest taki fascynujący?

- Gadaj, komu on to powiedział!

- Niech Harry Potter, Sir, sam się domyśli.

Odpowiedź przyszła niemal natychmiast. Uderzyła go jak obuchem. Przypomniał sobie scenę w nocy w pokoju wspólnym. Rozwścieczona do granic możliwości Hermiona i broniący się Ron. Dawno już przewidywał, że między nimi mogłoby rozwinąć się coś poważniejszego. I nawet życzył im tego. Ale nie sądził, ze sytuacja mogłaby rozwinąć się w taki sposób!

- Nie! Powiedz, że to nieprawda! On nie byłby na tyle głupi!

- Niestety, Wisiela i ją zaskoczyło to, co się stało pod wpływem chwili. I Wisiel popełnił błąd.

- Widziałeś to? – spytał żywo Harry.

- Zgredek nie chciał, ale akurat zbierał rzeczy do prania i zobaczył. Tylko niech Harry Potter nie wspomina o tym przy swoim przyjacielu. Lepiej niektórych rzeczy nie poruszać.

- Dddobrze… - wyjąkał oszołomiony Harry – Rany! – Nie mógł tego przeżyć – Co za kretyn! Jak on mógł jej tak powiedzieć?!

- Widocznie mógł – westchnął skrzat – Czy Harry Potter nadal chce rozmawiać o Danielu i Stworku.

Wciąż oszołomiony pokiwał głową.

- Zgredek uważa, że Stworek tak naprawdę nie kocha Panicza Blacka.

- Niemożliwe – Harry usilnie próbował się pozbyć myśli o głupocie Rona – Przecież Stworek go uwielbia, wszędzie za nim łazi i…

- Ale Zgredek słyszał Dyrektora Dumbledore’a rozmawiającego o tym. On sądzi, że Stworek uważa, że ma do spłacenia dług wobec panicza Blacka. Musi odpokutować to, do czego przyczynił się w czerwcu.

- A jak już odpokutuje za błędy, to co?

- Stworek po prostu odejdzie.

- To możliwe – mruknął Harry –Ale Ron zachował się naprawdę jak…

- Skandal! – wrzasnął nagle ktoś i wokół zaroiło się od skrzatów domowych. Były niezwykle wzburzone – Wielka afera!! Skandal!

- Co się stało? – zdziwił się Harry. Mrużka spojrzała na nich ponuro znad swojego piwa kremowego.

- W więzieniu! – zdenerwowany skrzat miotał się po kuchni – To niespotykane! Nie słuchał ostrzeżeń. A tyle razy go ostrzegano!

- Co jest? – spytał niespokojnie – O kim mówicie?!

Spojrzenia skrzatów domowych zwróciły się prosto na niego.

- Chrapek sądzi… - zaczął jeden z nich piskliwie – że Harry Potter powinien dowiedzieć się tego wśród przyjaciół. Cała szkoła już o tym mówi. To straszne!

Harry rzucił kanapki, poderwał się z podłogi i wybiegł z kuchni. Od razu skierował się do Wielkiej Sali. O tej porze wszyscy powinni już tam być. Ale nie dotarł do niej. Spotkał Rona, Hermionę i resztę Gryfonów w połowie drogi.

- Czytaj! – Hermiona bez przywitania wcisnęła mu Proroka do ręki – Czytaj! Przedtem nie chciałeś, nie słuchałeś, uważałeś, że jestem nudna…!

- ale o co chodzi? – spytał oszołomiony. Za drugą stronę chwyciła Ginny.

- A tyle razy mówiłam! Żadnego to nie interesowało! – wyłamywała palce Hermiona – To teraz macie! Czytaj!

Harry zerknął na pierwszą stronę i szczeka opadła mu do samej ziemi.

- Przewrót???!!! Aresztowanie?!!! Jak to możliwe?!

- Tak to! A nie mówiłam?!

- Ty tylko gadałaś jakieś bzdury o cieniach – warknął zdenerwowany Ron.

- O GABINECIE CIENI!!! Jakbyś wykazywał, choć odrobinę zainteresowania tym, co mówię, to byś wiedział! Na polityce nie znasz się kompletnie!

- No, teraz to każdy raczej będzie ją śledził – wyjąkał Neville.

- „Dzisiejszej nocy – czytał Harry wyrywając sobie z Ginny gazetę z rąk – Garrick O”Flaherty, Minister Magii i daleki kuzyn Albusa Dumbledore’a pełniący swe obowiązki zaledwie od kilku tygodni, został aresztowany i zesłany bez sądu do Azkabanu. W Ministerstwie Magii dokonał się przewrót wojskowy pod wodzą niejakiego Wulfrica Shadowa. Wulfric, zwany przez niektórych Czarnym Wilkiem, do niedawna pracujący w Departamencie Tajemnic jako niewymowny wiele razy już krytykował posunięcia Ministra Magii. Nie zgadzał się z nim, jeśli chodzi o skuteczność metod walki z Tym, Którego, Imienia Nie Wolno Wymawiać. Wulfric zgromadził wokół siebie grupę zwolenników, którzy myśleli podobnie jak on i utworzył Gabinet Cieni. Każdy z jego członków pozornie objął stanowisko, które by mu się należało, gdyby Wulfric doszedł do władzy. Dzisiejszej nocy w Ministerstwie dokonał się przewrót i Shadow uzurpował się na stanowiska Ministra Magii. Odmówił szerszych komentarzy twierdząc jedynie, ze jego idee okażą się bardziej skuteczne niż, jak to on sam określił <beznadziejne pomysły tego nieudacznika O'Flaherty'ego> Jednocześnie ważą się losy wszystkich pracowników Ministerstwa, bo już chodzą pogłoski, że nie wszyscy Aurorzy stanęli po stronie Shadowa. Albus Dumbledore, Dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart odmówił udzielenia jakiegokolwiek komentarza. Tak samo Szef Departamentu Prawa oraz co poniektórzy pracownicy. Nie wiadomo co na ten temat sądzi Alhatello z zamku Avalon. Jak wiadomo międzynarodowa społeczność Wybrańców rządzi się własnym prawami, niezależnymi od Ministerstwa Magii. Shadow zwrócił się do nich o poparcie i czy przysięgną mu wierność, ale póki co od Wybrańców nie nadeszła jeszcze żadna decyzja”

Harry skończył czytać.

- To…co to znaczy? – spytał niepewnie.

- Że dzieje się coś nie tak – mruknęła Hermiona – O’ Flaherty siedzi w Azkabanie, a Dumbledore i Szagajew chodzą ponurzy i wściekli. Trochę dziwne mi się wydaje posunięcie Shadowa. Skoro chciał walczyć z Voldemortem, to dlaczego usunął Ministra Magii?

- Słyszałaś przecież - mruknął Ron – Chciał zrobić to po swojemu. A O’Flaherty najwyraźniej mu to uniemożliwiał.

- Shadow… - zamyślił się Daniel – Skąd ja to nazwisko znam? Nie mogę sobie przypomnieć.

Hermiona westchnęła i pokręciła głową.

- Nadchodzą dziwne czasy. Nic z tego nie rozumiem…

Następne dni cała szkoła spędziła na śledzeniu komunikatów prasowych. Wydawało się, że nie ma nic interesującego ponad to. Treningi Qiudditcha, prace domowe, wszystko poszło w zapomnienie. Nauczyciele walczyli z tym jak mogli, ale na próżno. Snape wysłał małego Stana na szlaban, gdy ten bezczelnie oskarżył go o celowe odcinanie dostępu do informacji.

20 września, Prorok Codzienny

„Nowy Minister Magii, Wulfric Shadow rozpoczął rządy seria kontrowersyjnych posunięć. Usunął wszystkich co ważniejszych urzędników z posad. Jak udało nam się ustalić, ale tylko wedle oficjalnych doniesień, prowadzili wobec niego działania dywersyjne! Co do dwóch osób padło nawet słowo zdrada stanu!”

- Martwię się o ojca – Ron siedział ponury i zamyślony.

- Dlaczego? – zdziwiła się Lavender – Przecież nie robi nic złego, prawda? A Shadow usuwa tylko tych, którzy działają na szkodę.

- No, nie wiem – pokręcił głową Harry.

23 września, Prorok Codzienny

„Wciąż nie ma odpowiedzi od Albusa Dumbledore’a! Dyrektor Hogwartu ani jednym słowem nie skomentował jeszcze poczynań nowego rządu. Ale nieoficjalne i tajne źródła mówią, że zwrócił się podobno do Alhatella i Doriana Balindarocha z Avalonu i odbyła się tajna rozmowa. Nie wiadomo, jakie były jej wyniki, ale udało nam się ustalić, że wokół wioski Hogsmeade i szkoły Hogwart zostały wzmocnione środki bezpieczeństwa i zwiększone straże Wybrańców

24 września, Prorok Codzienny.

Przemówienie Ministra Magii Wulfrica Shadowa.

„Doszły mnie ostatnio pogłoski o krokach Alhatella i Albusa Dumbledore’a. Boli mnie ich nieufność, tym bardziej, że nie uczyniłem niczego, co by mogło wskazywać na to, by mogło grozić im jakiekolwiek niebezpieczeństwo! Ludzie, opamiętajcie się! To, że przejąłem władzę, nie oznacza jeszcze, że popełniłem jakiś występek. Położyłem tylko kres upadkowi Ministerstwa. Mam dowody na to, ze krewny Albusa Dumbledore’a, Garrick O’Flaherty wdał się w konszachty z Sami – Wiemy – Kim! O’ Flaherty nie próbował z nim walczyć! Chciał się z nim sprzymierzyć! Przedstawiłem dowody Dumbledore’owi, ale on kategorycznie odmówił zapoznania się z nimi. Bolą mnie także szydercze artykuły na mój temat w „Proroku Codziennym”, „Quiblerze”, Tygodniku „Czarownica i wielu innych. A także prześmiewcze programy w Czarodziejskiej Rozgłośni Radiowej. Powtarzam jeszcze raz! Moim celem nie jest władza! Chcę doprowadzić do pokoju i stabilizacji w kraju. A tej stabilizacji nie mogły nam dać kolejne rządy przez kilkanaście długich lat. Moim priorytetem stała się walka z Sami – Wiecie – Kim”

- Niby facet mądrze gada – mruknął Ron – co o tym myślisz, Harry? Harry?

Harry leżał sobie na łóżku beztrosko sobie przeglądając „Quidditch przez wieki”

- A niech sobie walczy – ziewnął.

- Jak to? – spytał zaskoczony Ron – Nie interesuje cię walka Ministerstwa z Czarnym Panem?!

- A niby dlaczego miałaby mnie zainteresować? – spytał znudzonym głosem.

- Przecież to się dzieje obok nas!

- Chyba tak – wzruszył ramionami – Ale, wiesz co? Ministerstwo może sobie gadać bzdury jakie tylko chce. Pod tym względem Wulfric wiele się od Knota nie różni. Słyszałeś przepowiednię. Znasz przeznaczenie Voldemorta?

- No tak, ale…

- Jeśli on ma zginąć, to tylko z mojej ręki, albo ja z jego. I Ministerstwo nie ma tu za wiele do zdziałania. I założę się o milion galeonów, że nawet nie kiwnęliby palcem, gdybym wpadł w tarapaty i potrzebował pomocy. W tym względzie, Ron na urzędnikach nawet nie polegaj.

28 września, Prorok Codzienny

„Wreszcie jest odpowiedź Urzędu Aurorów z Ministerstwa! Wulfric Shadow musiał połknąć gorzką pigułkę po tym, jak wczorajszego wieczoru Aurorzy odmówili posłuszeństwa nowemu ministrowi. Doszło nawet do drobnych starć pomiędzy zwolennikami a przeciwnikami nowych rządów. Nymphadora Tonks, Kingsley Shacklebolt i emerytowany Alastor Moody zostali aresztowani pod zarzutem podżegania do buntu! Udało im się jednak zbiec w drodze do więzienia z anonimowa pomocą!

- Dzięki Bogu – westchnął z ulgą Harry

30 września, Prorok Codzienny,

Ministerstwo uniemożliwiło kolejną próbę ucieczki Henry’ego Dancinga. Towarzyszył mu Garrick O’ Flaherty. Obaj trafili od celi o znacznie zaostrzonym rygorze. Ponadto urzędnicy wpadli na trop pewnego tajnego stowarzyszenia "Zakon Feniksa". Organizacja budzi niepokój Wulfrica. Podejrzewa on, że ludzie ci moga mieć związek z Tym- Którego - Imienia _ Nie - Wolno - Wymawiać. Nadal nie ma odpowiedzi od Alhatella.

- To jest jakiś kant – skrzywił się mały Jack – Jakby normalnie został Ministrem, to by gazety na Wulfrica paszkwili nie wypisywały. A jak on robi takie szopki, to nic dziwnego, że mu się ludzie buntują. Mój dziadek też tego nie pochwalił. No to inni za nim też tak myślą.

To przypomniało coś Harry’emu.

- Zaraz, zaraz..!! Ktoś wspomniał, że twój dziadek jest kimś ważnym, prawda? Podobno Peter Galagher chciał przez twoją siostrę coś u niego załatwić. Powiesz wreszcie, kim on jest.

Stan otworzył usta, ale Jack szturchnął go boleśnie w bok.

- Spieszymy się na lekcję – mruknął i obaj przepadli.

3 października, Gazeta Czarodziejów

- A gdzie moja prenumerata „Proroka”? – zdziwiła się Hermiona – Nie zamawiałam żadnego takiego szmatławca jak to – wskazała na „Gazetę”

- Zaraz się dowiesz – mruknął Harry, który zdążył przeczytać już kilka linijek.

„Witamy w pierwszym dniu istnienia naszego pisma. Informujemy, że „Prorok Codzienny z dniem wczorajszym zakończył swoją działalność. Redakcja pisma trafiła do więzienia pod zarzutem obrażania i nawoływania do buntu przeciwko Ministrowi Magii, którego popiera przecież większa część społeczeństwa.

- He! Niech oni mi pokażą tę większą część – zawołał Neville

Zamknięte zostało także pismo „Quibler...

- Tata! – przeraziła się Luna.

Redaktor Lovegood jednak zniknął. A Minister Magii głęboko boleje nad tym, że został zmuszony do takich posunięć. Bardzo boli go serce i płacze, że społeczność Czarodziejów nie rozumie, że robi to wszystko dla ich dobra.

- Ale wazelina w tej gazecie – zauważył Dean – Podlizują się jak tylko mogą. Reszta go nie popierała, to ich uciszyli.

5 października. Quibler Podziemny

„Witamy wszystkich naszych czytelników. Byliśmy zmuszeni przerwać naszą działalność wskutek działań naszego ”kochanego” Ministra Magii. Niestety nie będziecie już tak często dostawać gazety do rąk, bo sporo naszych siedzi w pudle. Ale możemy wam powiedzieć, że Garrick ma się całkiem dobrze! W Azkabanie traktują go w miarę znośnie. Ma żarcie, ciepłe wyro i mnóstwo wszy do kompletu. Gdyby nie ciągłe kłótnie z Dancingiem byłoby wręcz doskonale! Ale dość już tego czarnego humoru moi drodzy czytelnicy! Powtarzajcie za nami „Garrick górą! Wilczur kanałami”

- Luna, wiesz, że rozpowszechnianie tego w Hogwarcie jest dosyć ryzykowne – zauważyła Hermiona.

- E, tam. Niby co mi mogą zrobić? – nie przejęła się.

- Wyśledzić twoje sowy do ojca – powiedział Harry.

Luna zbladła.

- Ron! Gdzie twoja malutka Świstoświnka?!

7 października, Gazeta Czarodziejów

„Informujemy, ze nasz kochany i podziwiany Minister Magii doznał kolejnego zawodu ze strony…”

- Dean! – usłyszeli Seamusa – W toalecie zabrakło papieru toaletowego! Podrzuć tego szmatławca!

9 października, Quibler Podziemny

„Witajcie nasi czytelnicy! A oto kolejna porcja czarnego humoru! Wilczek toczył pianę po tym jak umówił się na rozmowę z Albusem Dumbledore’m. Dyrektor Hogwartu nie stawił się jednak na umówione spotkanie tłumacząc się później słabą pamięcią „Ach, proszę pana! – Nasz korespondent podsłuchał co Dumbledore mówił do rzecznika prasowego Ministerstwa – To już nie ten wiek, niestety! Kiedyś to miałem fenomenalną pamięć! A dziś? Nawet nie pamiętam jak mój brat ma na imię! A bez pomocy Minerwy nie mogę trafić nawet do własnego gabinetu!”

- Co on wygadywał? – zdziwił się Harry – Przecież on jest najmądrzejszym człowiekiem jakiego znam!

- Dziękuję, Harry – usłyszał zza pleców pełen wzruszenia głos i Dumbledore na powrót zajął się czytaniem „Quiblera”

10października, Gazeta Czarodziejów

„Nasz kochany, wspaniały Minister…

- Blee… - skrzywiła się Ginny – Wywalcie tą pochlebczą gazetę.

- Mój dziadek twierdzi, że zawartością tego wazeliniarstwa nie dałoby się nawet nawozić ogródka – pojawił się Jack – Zioła lecznicze by się nie przyjęły i Dwór Eskulapa miałby pretensje.

- Dwór Eskulapa? – zdziwił się Harry – O czym ty…

Ale Jack znowu nabrał wody w usta.

„…Administracji Shadowa udało się złapać pięciu śmierciożerców …”

- No popatrz! A jednak coś robią! – zawołał ktoś

Daniel wyglądał zamyślony przez okno.

- Wulfric Shadow – mruknął – Ja naprawdę słyszałem już to nazwisko. W innych okolicznościach. Ale w jakich?

11 października, Gazeta Czarodziejów

Wraz z dniem dzisiejszym i Ustawą o Wzmożonym Bezpieczeństwie wchodzi zakaz obejmowania stanowisk przez czarodziejów niepełnej krwi oraz niemagicznych stworzeń. Bank Gringotta został opanowany przez pracowników Ministerstwa, w wyniku planowanego przez gobliny buntu. Cudzoziemców deportowano poza granice kraju.

- Chyba Fleur wróciła do siebie – powiedział Ron

Równocześnie pracownicy, działający poza terenem Ministerstwa, tacy jak Łamacze Uroków i Poskramiacze Smoków zostali zdymisjonowani.

- Bill i Charlie – uściślił ponuro Ron.

- A Percy?

- Ten karierowicz? To nie wiesz, że zrobili go pierwszym wiceministrem?

- CO??!!!

- Niestety.

13 października, Quibler Podziemny

Słynny Henry Dancing i Garrick O’ Flaherty walczą o życie w szpitalu. Nasi korespondenci donoszą, że na Byłego Ministra Magii urządzono zamach. Dancing jednak obudził się w porę, żeby powstrzymać zabójcę. Sam jednak dostał piętnaście ciosów nożem.

- Dziadek! – przeraził się Daniel

Ministerstwo nie potrafi wyjaśnić jak do tego doszło. Zaprzecza też jakoby to był sfingowany zamach na polecenie Wilczka. Udało nam się za to ustalić, że tej nocy zniknął z Azkabanu niezwykle groźny śmierciożerca

- Jestem zdrajcą rodziny – podsumował Daniel z rozpaczą.

- Nie martw się – pojawił się tuż koło niego Jack – Powiem dziadkowi i pośle tam kogoś z uzdrowicieli. Będzie jak nowy

14 października, Czarownica w podziemiu

Skandal w świecie czarodziejów! Życie ludzkie wystawione na szalę! Minister zaczął zabijać!!! Wedle doniesień naszych korespondentów Ministerstwo ogłosiło, że wskutek cięcia kosztów budżetowych wprowadza w Azkabanie najwyższą karę dla szczególnie groźnych przestępców!!

- Najwyższa kara? – spytał cicho Daniel

Harry nie patrzył mu w oczy, kiedy odpowiadał.

- Kara śmierci…

15 pażdziernika, Gazeta Czarodziejów

Chcielibyśmy zdementować chodzące pogłoski! Ministerstwo rzeczywiście wobec projektów oszczędnościowych tnie wydatki jak może, nawet w Azkabanie. Ale to nie znaczy wcale, że żeby załatać dziurę budżetową i żeby mieć więcej pieniędzy na finansowanie akcji przeciwko Czarnemu Panu, zabijamy ludzi! To nieprawda. Kara śmierci dotyczy tylko tych przestępców i morderców, którzy są niezwykle groźni dla otoczenia, a którzy dokonują spektakularnych prób ucieczek.

16 października, Czarodziejska Rozgłośnia Radiowa

Moi drodzy! My jeszcze jako tako działamy. Ale już niedługo. Nowy Minister Magii pewnie jak zwykle coś wymyśli. Na przykład ostatnio zarządził polowanie na wilkołaki i wampiry…

Harry poderwał się na równe nogi.

- Siadaj, Harry – Ginny położyła mu rękę na ramieniu – Lupinowi Zakon nie da zrobić krzywdy.

- Już raz próbowali – powiedział przez zęby.

- Tym razem już się to nie powtórzy – usłyszał głos Minerwy McGonnagal. A od stołu nauczycielskiego patrzył na niego z powagą Dumbledore.

17 października, Czarodziejska Rozgłośnia Radiowa

- Ginny! – wrzasnęła Cecylia – Jak odbiera wasze radio w Gryffindorze?

- W ogóle nie odbiera! Nie możemy złapać stacji!

- To chodź! Posłuchasz u nas!

- A my? – spytali żałosnie Gryfoni

Koniec końców radio Krukonów postawiono w Wielkiej Sali. Zgromadzili się przy nim wszyscy.

Były Minister Magii, Garrick O’ Flaherty i Henry Dancing dochodzą do zdrowia już w Azkabanie. Wiemy, że będą żyli. Wciąż nie ma wiadomości od Wybrańców z Avalonu. Nie chcą mówić o stosunku do nowego rządu. Wszyscy zastanawiają się jak wobec tego rozwinie się sytuacja. Bowiem, jeśli Avalon odmówi posłuszeństwa Ministerstwu, a na to się zanosi, może to grozić nawet wojną domową!!

- Igor – Nad jeziorem cztery klasy nawet nie wykazały cienia zainteresowania lekcją – Co tak naprawdę sądzisz o Shadowie?

Szagajew zawahał się.

- Nie było jeszcze oficjalnej decyzji – powiedział w końcu.

- Ale my nie pytamy ciebie o oficjalne formułki – na czoło szeregu wypchnął się Harry.

Auror długo nie odpowiadał.

- Czy znacie kogoś z tych ludzi, którzy objęli władzę? – spytał.

Pokręcili przecząco głowami.

- A wiecie kim jest Shadow?

- Ja go skądś znam… - znowu zamyślił się Daniel, który nawiał z opieki nad magicznymi zwierzętami.

- Pracował w Departamencie Tajemnic.

- Przez ostatnich kilka miesięcy – przyznał Auror – Ale co robił wcześniej?

Wzruszyli ramionami.

- I my też tego nie wiemy – westchnął - Odkąd odszedł z Avalonu…

- Co? – spytała szybko Hermiona – To on jest…

- Był, Hermiono. Sprzeniewierzył się zasadom Wybrańca. Stał się Wyklętym.

- A co dokładnie zrobił?

- Tego nie mogę wam powiedzieć.

- Ale Shadow walczy z Voldemortem. Tak samo jak wy!

- Ale jakich używa metod!

- Skoro zdają egzamin… - zamyślił się Harry.

- Skąd wiesz, że zdają?

- Jak to? Przecież gazety…

- A widziałeś to?

Długa chwilę wszyscy milczeli.

- Czyli już wiemy jaka będzie ostateczna wasza odpowiedź – mruknął pod nosem Harry

- Nie wiemy co Shadow robił przez ostatnie trzydzieści lat. Gdzie był, co robił, nic. Nie znamy jego i ludzi, którzy sprawują władzę. A władza anonimowa, moi drodzy, jest władzą groźną….


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Forum Dyskusje na temat Harryego Pottera Strona Główna -> Opowiadania -> Harry Potter i trzeci czarodziej Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)  
Strona 2 z 4  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
   
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  



fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2003 phpBB Group
Theme created by Vjacheslav Trushkin
Regulamin