Forum Dyskusje na temat Harryego Pottera Strona Główna   Dyskusje na temat Harryego Pottera
Dyskusje na temat Harryego Pottera
 


Forum Dyskusje na temat Harryego Pottera Strona Główna -> Opowiadania -> Harry Potter i trzeci czarodziej Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
  Post  - Wysłany: Pią 20:09, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY PIERWSZY:

O TEGO JEDNEGO WROGA ZA DUŻO

„Wedle najnowszych doniesień Sami- Wiemy- Kto i jego zwolennicy przepadli jak kamień w wodę…”

- Potter! – ostry głos profesor McGonnagal zagłuszył komunikat radiowy – Natychmiast na zajęcia!

- Zaraz, tylko…

- Nie zaraz, tylko teraz – warknęła marszcząc groźnie brwi. Jeden szybki ruch różdżką i głos spikera umilkł. Radio zaczęło szumieć – Może już dosyć, co? Ile będziecie ślęczeć nad tymi doniesieniami prasowymi? Co wam z tego przyjdzie?

- Ale mówią ważne rzeczy!

- A lekcje nie są ważne?!- spytała zabierając radio - Nie możesz ich opuszczać! A poziom twoich prac domowych spadł drastycznie przez ostatni miesiąc! Wypracowania z transmutacji piszesz na kolanie pięć minut przed zajęciami! Wiem, bo widziałam!

- Pani profesor! Chciałbym dokończyć tę audycję!

- Tak, a profesor Snape chciałby cię WYkończyć. Dziesięć minut temu zaczęły się eliksiry. Znasz jego stosunek do spóźniania sie.

Harry chwycił torbę i prawie wyrwał drzwi z zawiasów w biegu do lochów. Wolał się nie narażać. Tym bardziej, że Snape obrał go sobie na kozła ofiarnego. Co lekcja był zmuszony pić jakieś świństwa o nieznanym mu działaniu i pochodzeniu i nigdy nie wiedział jaki będzie tego rezultat. A Snape z miną pełną mściwej satysfakcji mówił, że “zapomniał”, gdzie podział antidotum. Harry męczył się z czymś, na co nie miał żadnego wpływu, a Ślizgoni ryczeli z uciechy. Doszło w końcu do tego, że gdy na następną lekcję zostało zapowiedziane warzenie eliksiru miłosnego, Harry nie wytrzymał. U Madame Pomfrey przez pół godziny żebrał prawie ze łzami w oczach o wypisanie mu zaświadczenia o alergii absolutnie na wszystko, co istnieje.

- Zwariowałeś? - pielęgniarka spojrzała na niego nieufnie - Nie będę brała udziału w oszustwie!

- To nie jest oszustwo! No, takie malutkie – prosił – To ratunek! Ja już nie daję rady! Nie chcę znowu nie wiedzieć co mi jest i robić z siebie pośmiewisko na całą szkołę!!! BŁAGAM!!!

Snape bardzo długo i wnikliwie studiował zaświadczenie.

- Ciekawe – powiedział z ironią – I nagle objawiło ci się to w ciągu jednego dnia? Zaraza spadła czy jak? A na samego siebie, Potter, uczulony nie jesteś?

Harry skrzętnie unikając jego wzroku dziękował niebiosom za ratunek. Jednak naraził się Susan Bones. Bo teraz ona - wbrew swojej woli - przejęła rolę królika doświadczalnego.

Przewrót w Ministerstwie Magii przez co najmniej miesiąc stał się numerem jeden na liście zainteresowań całej szkoły. Śledzili wydarzenia z zapartym tchem i podglądali zmiany nastrojów u Dumbledore’a chcąc wydedukować jakie jest jego nastawienie do rządu Wulfrica Shadowa. Jednak tolerancja i cierpliwość nauczycieli szybko sie skończyły. Zmuszeni byli wrócić do rytmu zajęć szkolnych. Poza tym narosło im sporo zaległości i oceny poleciały w dół. Odrabianie lekcji na kolanie pięć minut przed zajęciami przestało być opłacalne.

- Ja wiem, ze trochę zlekceważyłem naukę – mówił wystraszony Colin Creewey – ale nie musieli nam dowalać takiej masy materiału! Ja tej pracy domowej nie skończę za dwa lata!

- My też mamy strasznie dużo – Katie Bell wpatrywała sie martwo w ogromny stos książek.

- I my – westchnął Ron.

- Doprawdy? - Hermiona spojrzała na niego kpiąco znad wielkiej księgi od transmutacji – to czemu w takim razie gracie z Harry’m w szachy?

- Bo muszę się odstresować – uciął.

- Tylko niech ci to”odstresowywanie”długo nie zajmie. Bo potem znowu będziesz płakał, że nie dajesz rady.

Ron i Hermiona odnosili się do siebie dosyć poprawnie. Rozmawiali i żartowali razem, ale Harry czuł, że pomiędzy nimi wyrosła przepaść. Trwało to od tamtego feralnego wieczoru, który podejrzał Zgredek. Nieprzemyślane słowa Rona zabolały Hermionę. I jak dotąd żadne z nich nie zdobyło sie na szczerą rozmowę. Ron twierdził, że nie było na to czasu, bo druga połowa października była pracowita i ciężka. Razem z Harry’m dzielili czas pomiędzy treningi Quidditcha i potajemne spotkania GD.

Gwardia ucieszyła się, gdy pewnego dnia okazało się, że Dumbledore, Snape i McGonnagal opuścili szkołę w celu załatwienia pewnej sprawy. Harry podejrzewał, że mogło mieć to związek ze znalezieniem lepszej kryjówki dla Zakonu Feniksa. Grimauld Place 12 bowiem przestało już być bezpieczną przystanią. Zbyt często kręcili się w pobliżu ludzie “Czarnego Wilka”. Flitwick zamówił w księgarni nowe księgi do zaklęć i zamknął się z nimi w swoim gabinecie. Igor Szagajew zniknął w Hogsmeade i w szkole zapanował dość frywolny nastrój. Kilkoro uczniów z siódmej klasy postanowiło udać się śladami Aurora do wioski. Plan może i byłby im się udał, gdyby nie patrole czarodziejów z Avalonu, które zatrzymały ich już po dziesięciu minutach. Przeżyli lekki stres związany z przeszukaniem ich i ostrym wypytywaniem kim są. Filch zjawił się po nich niemal natychmiast obiecująć długi i urozmaicony szlaban.

Dawna Brygada Inkwizycyjna, tępiona w pierwszych dniach szkoły, teraz dostrzegła swoją szansę odpłacenia się pięknym za nadobne. Gromady Ślizgonów zaczęły przeczesywać korytarze wzdłuż i wszerz w poszukiwaniu ofiar. I tego dnia pozostała część uczniów nie wybierała się nigdzie samopas. Jedyną osobą, która chodziła samotnie bez uszczerbku dla zdrowia był Danie, którego Malfy zabronił ruszać ze względu na stopień pokrewieństwa. Harry zachodził w głowę jak to się stało, że młody Black jest w tak dobrej komitywie ze Slytherinem. A potem dotarło do niego, że przecież w Azkabanie siedziało sporo rodziców Ślizgonów. A ich dzieci liczyły na to, że uciekający Henry Dancing zabierze ich ojców ze sobą.

- Ty im nie mówisz całej prawdy! - dopadł Daniela Harry – Przecież twój dziadek w życiu nie pomoże im zwiać z więzienia! On ich nienawidzi!

- Tak, ale oni o tym nie wiedzą.

- To jest oszustwo!

-Możliwe – wzruszył ramionami – Ale dzięki temu wyrobiłem sobie w Slytherinie chody!

-Stracisz je, gdy prawda wyjdzie na jaw!

- Nie tak prędko, Harry. A póki co skorzystam z tej niezwykle komfortowej sytuacji, jaką jest Ślizgon – sojusznik.

Harry'emu przeszło przez myśl, że chociaż Daniel tak psioczył na dziadka, to z charakteru był do niego bardzo podobny. Co by nie mówić, obaj kierowali się w życiu zasadą “Nie ma odwiecznych przyjaciół i nie ma odwiecznych wrogów. Są tylko wieczne interesy”.

Brygadzie Inkwizycyjnej przewodniczył Malfoy. On mał najwięcej powodów do zemsty. Nie zapomniał upokorzenia doznanego w pociągu i potem w szkole. Wyłóaził ze skóry, żeby dorwać Harry'ego w swoje ręce. A Harry wiedział doskonale, że jest celem numer 1. Nie bał się i chętnie stawiłby im czoła, ale był jeden mały problem. Wciąż obowiązywał go zakaz wszelkich bójek. Nie chciał go łamać, nawet, gdy szkoła była prawie opustoszała, tak jak teraz. Poza tym uważał, ze rozwiązania siłowe są mało skuteczne i niczego nie rozwiązują. Bójki nie były najlepszym sposobem na i tak już zaognione stosunki Gryffindor – Slytherin.. Dlatego postanowił zejść Draconowi skutecznie z oczu.

- Gwardia! Spotkanie w Pokoju Życzeń! - padł rozkaz.

Stawili się wszyscy. Ich też obowiązywał zakaz bójek. Choć na nich spoczywała za to mniejsza odpowiedzialność niż na Harry'm. Ale dostosowali się w myśl lojalności wobec siebie i doceniająć wysiłki swego lidera, by - mimo przeszkód – utrzymać Gwardię

- Super – powiedział wstając z podłogi, na której siedział oczekując ich – Nie było żadnych problemów z dotarciem tutaj? Edgecombe, bądź tak łaskawa nas opuścic. Nie należysz do GD. Nie chcemy wśród nas zdrajców. Sara, zarygluj drzwi. Dobra, ludzie! Przećwiczymy wszystko z ostatnich list Szagajewa. Bo chyba macie z czymś trudności?

Jednak nie było aż tak źle. Okazało się, że spora liczba osób potrafi poprawnie rzucić większość zaklęć, jakie zadał im Auror. A nawet sprawnie nad nimi panuje. Nie było nikogo, kto by nie umiał kontrolować zaklęcia Parazytos (przećwiczyli je na Teodorze i przezornie trzymali się z daleka), Hop -Hop (człowiek w biegu przeskakiwał o kilka metrów do przodu lub w wzwyż), Zaklęcie Muru ( działało podobnie jak jak Tarczy, ale było o wiele skuteczniejsze. Wokół osoby tworzył się niewidzialny krąg ochronny i można było się spokojnie zająć swoimi sprawami przez co najmniej pół godziny, a rozwścieczeni wrogowie miotali się bezsilnie dookoła). Nawet Neville zrobił spore postępy. Opanowali też wszyscy do perfekcji zaklęcie wybuchające (choć dla pewności mieli przygotowane wiadra z wodą). A potem Harry wyczytał w jakiejś starej, odkopanej z kąta książce, że Zaklęcie Muru da się jednak rozbić. Ale nie należało ono do listy pozycji, które zadał im Szagajew. Dali sobie z nim na razie spokój, bo było z gatunku tych, które, które wymagały znacznej mocy magicznej.

Dzisiejsze spotkanie GD wypadło więcej niż obiecująco. Harry był zachwycony.

- Jesteście wspaniali! – powiedział – Jak wyście to zrobili?!

- Dużo ćwiczyliśmy sami – padła odpowiedź ze strony Puchonów – Podzieliliśmy się partiami materiału, każdy nauczył sie swojej części, a potem uczyło się drugą osobę. Tak było łatwiej. Zaoszczędziliśmy w ten sposób mnóstwo czasu. Nie było sensu, żeby obciążać tym wszystkim ciebie.

- Jesteście balsamem na moje serce!

- Gar- rick!...

- Wiemy! – powiedzieli chórem – Staraliśmy się!

- To co? – spytał – Na dzisiaj koniec?

- Nie!! – wrzasnęli.

Harry zaśmiał się. Był w dobrym humorze.

- A co chcecie jeszcze przećwiczyć? – spytał.

- Gar- rick!...

- Patronusy! – padła odpowiedź.

- Czujecie się na siłach?

- taaaaaaaaaaak!!! – Gwardia aż się paliła.

Harry znowu się zaśmiał.

- No dobra, niech wam będzie. To teraz wyobraźcie sobie, że …

- Gar- rick!

- Wkurza mnie ten dźwięk – stwierdził nagle Denis – Skąd to dochodzi?

- Stamtąd – powiedziała spokojnie Luna.

Na parapecie okna siedziała papuga. Duża, czerwona, z żółtym dziobem. Była przepiękna. Czarne, paciorkowate oczy patrzyły na nich z ciekawością.

- To Ara! – zachwyciły się dziewczęta.

- Co ona tu robi? - spytała Hermiona.

- Gar-rick! – zaskrzeczała znowu papuga – Azka- ban!

To sprawiło, że wszyscy zaczęli nasłuchiwać uważniej.

- Hej, to chyba ptak O’Flaherty’ego! – zawołał ktoś ze zdumieniem – Poznaję! Pokazywali ją na zdjęciu w gazecie!

- Cip, cip, ptaszku! – zaczął ją wabić Ron – Cip, cip, chodź do nas!

- Jak ty do niej mówisz?! To nie jest kura!– zgorszyła się jego siostra – To jest bardzo inteligentny i rozumny ptak! Czego o tobie nie można chyba powiedzieć.

- Głu – pek, głu - pek – drwiła papuga.

- Chodź do nas papuzko! – wabiły ją dziewczęta – powiedz co z Ministrem?

- Krrrre- tyn! Krrrre – tyn!

- O’Flaherty? – zdziwił się Harry.

- Wul-fric! Wul-fric!

- To wiemy! Ale jak się ma Garrick!

- Gar- rick, Gar – rick! Dan – cing! Kłót – nia! Dusze – nie! Wale – nie gło- wą o podło – gę! Ha – łas! Mini – ster zły!

- Chyba dziadkowi było za ciasno w celi – mruknął z poczuciem winy Daniel.

- Pożarli sie o miejsce? - zdziwiła się Susan – W takim razie po co go ratował w zamachu? Byłby wtedy sam!

- A teraz słuchaj uważnie – dał się słyszeć czyjś głos - Pantera do gołębia! Sygnał! Doroczne święto! Sukces!

Rozejrzeli się ze zdziwieniem. I tylko papuga zdawała się wiedzieć o co chodzi.

- Do- brrra! – zaskrzeczała i już jej nie było

-Kto tu się bawi w hasło i odzew? - spytał Ron.

- A bo ja wiem – wzruszył ramionami Richard Feather.

- Nieważne – machnął ręką Harry – No to kto chce zobaczyć Patronusy?

- My!!! – ryknęli wszyscy.

Ale tym razem nie poszło im juz tak łatwo. Wielu wychodziło ze skóry by wyczarować, choć srebrną mgiełkę. Nawet Hermiona potrzebowała czasu, by przypomnieć sobie to, co się kiedyś nauczyła. Ale nie zrażali się. Wiedzieli, że trzeba duzo ćwiczyć, żeby im się udało. Piękny lśniący jeleń Harry'ego galopował pomiędzy zebranymi wzbudzajac okrzyki zazdrości. Każdy chciał wyczarować coś, co chociaż trochę byłoby w miarę do niego podobne.

- Mam! - wrzasnął nagle Neville – Mam! Ojej znikło!

- Spróbuj jeszcze raz – zachęcił go Harry, który zdążył jeszcze zobaczyć małego kotka.

Łabędź Cho Chang pojawił się tylko na chwilę i zaraz znikł. Harry podszedł do niej chcąc jej pomóc. Zaczerwieniła się na jego widok. Nie rozmawiali ze sobą od czasu, gdy złozyła mu tę dziwaczną propozycję. A teraz Cho była jakaś podrażniona i zniecierpliwiona. W koncu Cho rzuciła różdżką, tupnęła nogą i wybiegła z płaczem, krzycząc,że jest beznadziejna, głupia i do niczego się nie nadaje.

- Histeryczka – pokręcił głową

-Ojeeeej! - rozczuliła się nagle Lavender – Jaki słodki szczeniaczek! Nie, nie znikaj!

- Wszystko dobrze – podsumował Harry – ale z Patronusem musicie jeszcze długo ćwiczyć. I najlepiej by było skombinować jakiegoś dementora do kompletu.

- Przepraszam, co skombinować? - spytał szybko Ron.

-Prawdziwego? - zwątpiła Hermiona.

- No co ty! - zaśmiał się – bogina! Zaczaruje się go jakoś i będzie. Chyba nie wyobrażasz sobie, że dementor dałby się przyprowadzić za rączkę i na dodatek być szczutym przez patronusy!

- No nie wiem – pokręcił głową Daniel – Im dłużej cię znam, tym bardziej sie przekonuję, że dla ciebie wszystko jest możliwe.

Ukoronowaniem spotkania GD był ogromny biały pegaz, który wyglądał prawie jak żywy. Przyćmił nawet Rogacza. Harry nie wiedział, kto go wyczarował, bo nikt się do niego nie przyznał. Zniknął też bardzo szybko.

Wkrótce okazało się też, że mocno zaniedbali też treningi Quidditcha. Pani Hooch przybiegła z krzykiem, że zbyt rzadko widuje ich na boisku. A Minerwa McGonnagal jasno dała do zrozumienia, że powierzająć Harry'emu drużynę, oczekuje godziwych rezultatów. Dlatego zabrali się do intensywnego nadrabiania zaległości. Od razu zaczęły się też kłótnie.

- Teraz nasza kolej korzystania z boiska! – darli się Gryfoni

- Nie, bo nasza! – protestowali Puchowi

- A my? – pytali z oburzeniem Krukowi.

- Mamy tu pisemko od Snape’a! – wołał Malfoy wymachując świstkiem papieru

- Powiedzieć ci, co możesz sobie z tym pisemkiem zrobić?! - odkrzyknął Smith.

- Ale ja mam dokument! - nie dawał za wygraną.

Roy podszedł do niego i za chwilę ów dokument zamienmił się w drobne strżepki papieru.

- Już nie masz – powiedziała z satysfakcją Ginny.

Malfoy otwierał i zamykał usta niezdolny wydusić z siebie choć słowo. Był oburzony i wściekły. Ale jedno ciężkie spojrzenie Irlandczyka przekonało go, zeby nie dochodził już swych praw.

To Hermiona znalazła rozwiązania problemu.

- A nie możecie ćwiczyć razem? – spytała rozsądnie.

- Jak to: razem?!

- Tak jak na meczu. Drużyna przeciwko drużynie.

- Ale to… - zawahał się Harry – Nie!

- Dlaczego nie? – dociekała.

- Bo oni poznają nasze strategie gry!

- A wy ich. No i?

- Wtedy będzie nam trudniej wygrać!

- Tu cię boli, co? – zaśmiała się Hermiona – Nie sztuka wygrać małym kosztem, Harry. Trzeba włożyć w to odrobinę wysiłku.

Harry'ego ubodły te słowa i uniósł się honorem. Zatem ćwiczyli. Wszystkie trzy drużyny po kolei na zmianę (ze Ślizgonami jakoś nikt się do gry nie palił). Harry czujnie wypatrywał wszystkie słabe punkty przeciwników. Z ukrycia podglądał też Slytherin i stwierdził, nie bez przesady,, że jego drużyna jest nalepsza. Wszyscy grali wspaniale, Szukające były wręcz niezastąpione. Ron wyglądał jakby wreszcie uwierzył w siebie. I tylko Daniel znalazł coś, na co mógł narzekać.

- Jak ja mam z nim współpracować? – skarżył się do Harry’ego – O’Bannon nic nie mówi! Próbowałem z nim obgadać strategię na najbliższy mecz. Ale mi w gardle zasło, a on nie kiwnął nawet głową! A nie rozumiem jego beznamiętnego spojrzenia! Telepatą się nie zajmuję. Jak ja się z nim dogadam w czasie gry?!

- Jakoś będziesz musiał – chichotała drużyna

- Opracuj język migowy – doradził Ron.

- Może jak go sprowokuję, to zmuszę go do gadania? – mruknął ponuro

- Powodzenia – śmiali się. Jeszcze się nie znalazł taki, który by mógł zmusić Roya do mówienia.

Kiedy następnym razem zobaczyli Daniela miał podbite oko.

- Co, czyżby O’Bannon zdenerwował się w inny sposób? – spytał złośliwie Harry

Im bliżej było do pierwszego spotkaniaGryffindor – Slytherin, tym bardziej drużyna robiła się nerwowa. Ron zieleniał z godziny na godziny i większą część czasu spędzał zabarykadowany w łazience walcząc z mdłościami. Katie Bell mamrotała ciągle pod nosem „Musimy wygrać! Musimy!” A Sara Winters na dwa dni wcześniej dostała ataku histerii:

- Jestem zerem. Dnem! – krzyczała – Ja nie dam rady! Wszystko zawalę!

Daniel zaś siedział cichy i milczący. I tylko przerażone oczy były dowodem jego braku wiary w siebie. Stres nie ominął także Roya. Irlandczyk krążył niecierpliwie z kąta w kąt nie mogąc znaleźć sobie miejsca. A potem , żeby się czymś zająć, zdjął łuk z pleców. Pierwsza strzała strąciła Flitwickowi kapelusz, druga wbiła się w jabłko umieszczone na głowie jakiegoś umierającego ze strachu pierwszoroczniaka ze Slytherinu, trzecia przyszpiliła zaskoczonego poltergeista Irytka do ściany Wielkiej Sali, a czwarta nie zdążyła opuścić nawet kołczanu. Profesor McGonnagal rozwścieczona do granic możliwości odebrała mu „zabawkę” i wlepiła szlaban.

- Widzisz, teraz masz się czym zająć – podsumował ktoś złośliwie.

- To tylko mecz – tłumaczył cierpliwie Harry – Zagrajcie tak jak możecie. Przecież nie wymagam od was cudów. Wiem, że stać was na bardzo dużo. Ale nie będę naciskał.

- A jak cię zawiedziemy? - spytał martwym głosem Ron.

- Nie zawiedziecie – uśmiechnął się do nich – Jeden głupi mecz nie zmieni mojego nastawienia do was! Nadal przecież będziemy przyjaciółmi!

Zdenerwowanie i stres drużyny udzieliło się także i jemu. Zastanawiał się jak oni sobie poradzą Próbował tłumaczyć sobie, że to nie ma znaczenia, że poradzą sobie doskonale. Przecież wszyscy cięzko na to pracowali. Dla większości z nich to był debiut. To był także test z tego, jakim okazał się kapitanem. Na celowniku był również Daniel. Wielu miało mu jeszcze za złe to, ze wszedł do drużyny prawie pięć minut po swoim przybyciu do szkoły. Gdyby ten mecz wygrali, zostałoby mu to zapomniane. A jak przegrają?

W noc poprzedzającą mecz nie mógł spać i krążył bez celu po pokoju. Od tego wszystkiego rozbolał go brzuch i zrobiło mu się niedobrze. Znał to. Gdy zaczynał swoją karierę w drużynie spotykało go to przed każdym ważniejszym meczem. Zdązył się do tego przyzwyczaić. Miał nadzieję, ze szybko mu przejdzie. Ale objawy nasilały się. Dwie godziny później, wymiotując do miski w gabinecie Madame Pomfrey, rozpalony i z temperaturą usłyszał to, o czym sam już zdążył się przekonać.

Harry był chory.

- I to tak nagle? – pytała pielęgniarka patrząc na niego z troską.

Był zdolny tylko pokiwać głową.

- Boli cię żołądek, prawda? – mruknęła – Co jadłeś na kolację?

- Owsiankę – wydusił z trudem.

Pielęgniarka zmarszczyła brwi

- Jak świat światem, nigdy nie słyszałam, żeby ktoś zatruł się owsianką. Dziwne, nie podoba mi się to. A co piłeś?

Minęło sporo czasu zanim jej odpowiedział.

- Sok dyniowy.

Na jej polecenie Ron i Hermiona natychmiast przynieśli kubek Harry’ego z resztką płynu. Spróbowała łyk. A potem na jej twarzy pojawiło się głębokie zaskoczenie.

- Na rany hipogryfa! Powiedz mi, Potter, po co ci był środek wymiotny i przeczyszczający? I to o poczwórnym działaniu?

Harry rzucił się po miednicę. Ledwie zdążył

- Nie wiem – jęknął – Ja nic takiego nie brałem!

- A jednak właśnie ci to dolega – westchnęła – Chyba masz wroga wśród Śligonów.

-Mam wielu wrogów – odbiło się echem od ścianek naczynia.

Podała mu piżamę. -Najwyraźniej o tego jednego za dużo. O meczu możesz zapomnieć.

- Co? – Harry nawet nie miał sił porządnie zaprotestować –Jak to?

- A niby jak to sobie wyobrażasz? Nie uleciałbyś nawet kilku metrów. To dopero byłby widok! Jedną reką łapiesz miskę a drugą znicza!

- To co teraz – zmartwił się Ron – Co my zrobimy bez Harry'ego?

- Znajdźcie innego zawodnika.

- Tuż przed meczem?!!!

- Potter zostaje tutaj! To moje ostatnie słowo!

- Znajdźcie kogoś – wyjęczał rozdzierająco Harry – Wśród moich zastępców.

I znów zniknął z głową w miednicy.

- Postaramy się – drużyna straciła zapał i wiarę w powodzenie meczu.

A wiadomość jaką pół godziny później przyniósł Daniel, tym bardziej nie wiała optymizmem.

- Co?!!! – szalał Harry odzyskując część sił i wyrywając się trzymającej go pielęgniarce – Jak to: wszyscy?!!! Co to znaczy?!!! Nie wierzę!!!

- Niestety wszyscy! Nic ci na to nie poradzę

- Nie mogli się pochorować wszyscy naraz!!! Po tej szkole nie szaleje zaraza!! - Ukrył twarz w poduszce - Nie ma nikogo zdrowego?!!!

- No…ktoś został – wydusił z siebie niechętnie Ron

- Kto?

Drużyna spojrzała po sobie niepewnie, zanim odpowiedziała.

- Neville Longbottom


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 20:10, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY DRUGi:

WYGRANA CZY PRZEGRANA?

Harry patrzył na nich jak otępiały jakby nie mogąc zrozumieć, co przed chwilą powiedzieli. A potem zaśmiał się histerycznie.

- Niemożliwe – pokręcił głową.

- Uwierz – mruknął ponuro Roy.

Uderzył pięścią w poduszkę.

- To musi być sen – wyjęczał – Niech ja się wreszcie obudzę!

- Mecz zacznie sie lada chwila – Sara spojrzała na niego bezradnie

Trzasnęły drzwi.

- Harry, ja nie zagram! – zabełkotał przerażony Neville wpadając do środka. Od razu potknął sie o stolik i zrzucił wazon z kwiatami – Mówiłeś, że to tylko czysta formalność! Że nigdy mnie to nie spotka! Byłem tylko rezerwowym! Ja tam nie wyjdę!

- Neville, uspokój się.

- Nie zagram, nie umiem!! – wyłamywał sobie palce. Warga zaczęła mu drżeć –Nie zmuszaj mnie!! Wszystko zawalę! Przeze mnie przegracie!

- Co prawda, to prawda – pokiwała smętnie głową Katie Bell

- A ty nie możesz? – spytał Harry’ego błagalnie – Wyzdrowiej!

- W pół godziny? – spytała cierpko Madame Pomfrey pomagając kłaść się do łóżka pozostałym chorym rezerwowym – Nie da rady. A ja cudami nie dysponuję.

Neville był blady jak prześcieradło, kiedy mówił.

- Czyli nie mam wyboru? – spytał żałośnie – Padło na mnie? No dobra, skoro chcecie...

- Nie – wydusił z siebie Harry – Ginny zostanie szukającą.

- Też mi rozwiązanie – prychnęła – To nie zmienia faktu, że wciąż jednej osoby nam brakuje.

- Dean Thomas będzie ścigającym.

- Leży chory – wskazali na łóżko obok.

Harry próbował coś wymyślić walcząc z ogarniającą go słabością. Wszyscy rezerwowi nie byli w stanie kiwnąć nawet palcem. Neville’a nie brał pod uwagę, nie wyobrażał sobie go na miotle. Więc kto??!! Drużyna patrzyła na niego bez słowa. Roy uderzał miarowo pałką o dłoń i coraz bardziej posępniał.

- Trzeba coś skombinować. I to szybko – mruknął Ron wyglądając przez okno. Trybuny były już w połowie zapełnione.

- A ja? – usłyszeli nagle nieśmiałe – A ja nie mógłbym spróbować?

Harry rozwarł z trudem powieki. Jego przyjaciele rozstąpili sie i ujrzał pełną nadziei i blasku twarz małego Jacka Warrena. Chłopiec nie wydawał się być wystraszony. Biła od niego radość.

Nagłe podejrzenie, które ogarnęło Harry’ego, w sekundę przerodziło się w pewność.

- TY!! – wrzasnął zrywając się z łóżka. Zatoczył się i byłby upadł, gdyby nie Roy O’Bannon, który go podtrzymał – Ty, mały, wszawy...

Próbował się wyrwać z uścisku Roya ale Irlandczyk trzymał mocno.

- Puszczaj! – charczał – Niech ja go tylko dostanę, a własna matka go nie pozna!

- Nie mam matki! - zapiszczał – Nie żyje od ponad roku!

- Harry, no co ty? – zdziwił sie Ron.

- To ten szczeniak mnie otruł!!

Atmosfera zmieniła sie niemal natychmiastowo. Na wszystkich twarzach pojawiła sie niechęć. Harry dalej się wyrywał z uściska Roya, a drużyna zacieśniła krąg wokół malca.

- Wydrę mu flaki!!!

Daniel chwycił pierwszaka za kark.

- Przepraszam! – pisnął żałośnie Jack – Ale musiałem to zrobić! Tak bardzo chciałem zagrać!!!

- Pożałujesz dnia, w którym się narodziłeś!

Harry stracił resztki sił i opadł na łóżko. W brzuchu mu zaburczało. Wiedział, że zaraz znowu zaczną się sensacje żołądkowe. Leżał bez ruchu z miską na wyciągnięcie ręki.

- To...to mogę? – w glosie Jacka zabrzmiała nadzieja.

Zmusił się, żeby odwrócić głowę.

- Umiesz latać? – spytał słabo.

- No pewnie! – na twarzy Jacka pojawiło się ożywienie – Dziadek mnie nauczył! Zanim jeszcze przyszedłem do szkoły! Może nie jestem w tym orłem, ale z miotły nie spadnę!

- Świetnie – wycedził przez zęby – A znicza potrafisz złapać?

Jack zamyślił się .

- Nauczę się – zapewnił go żarliwie

Harry jęknął.

- To koniec z nami!

- Ty go chcesz wziąć? - spytał z niedowierzaniem Ron.

- Nie mamy wyboru.

Stojący z tyłu Neville niemal osłabł z ulgi.

- Może nie będzie tak źle – powiedziała niepewnie Sara – Wystarczy, że zdobędziemy przewagę punktów

- Samo złapanie znicza daje 150 – mruknął z goryczą – Do Malfoy’a uśmiechnęło się dziś szczęście. Dobra, Warren możesz zagrać, co nam szkodzi. I tak możemy pożegnać się z nadziejami na wygraną. Daniel i Roy pilnujcie go, dobra? Niech przynajmniej wyjdzie z tego żywy.

Jack podskoczył do góry z radości. Reszta drużyny miała posępne miny.

- Ale po meczu... – Harry odwrócił się do nich plecami i naciągnął kołdrę na głowę – Chcę cię tu widzieć z powrotem i czekam na wyjaśnienia.

Tego dnia Gryffindor mocno się zdziwił, gdy nie zobaczył Harry’ego na miotle. Od razu zaczęły się spekulacje. Cała szkoła wiedziała, że Quidditch, to jest coś, co kocha najbardziej. I jeśli opuścił mecz, musiało się stać coś naprawdę ważnego. Gryfoni szemrali zdumieni i rozglądali się z niepokojem. Natomiast Slytherin miał powody do radości. Malfoy triumfował. Chodził z miną pełną satysfakcji i cały czas docinał przeciwnej drużynie. Ron i reszta tym bardziej stracili ducha i zapał do gry. Mały Jack był brutalnie popychany przez Ślizgonów, którzy nie szczędzili mu razów. Kiedy wzniósł się w powietrze, wciąż powodowali kolizje i próbowali zrzucić go z miotły. Kibice Gryffindoru powoli zaczęli się robić coraz bardziej ponurzy i milczący. Z sektorów Slytherinu popłynęła pieśń “Weasley jest naszym królem...”

Harry nadsłuchiwał odgłosów z boiska. Bardzo chciał się tam znaleźć. Pragnął ratować sytuację. Ale nie mógł. Wyobraźnia podsuwała mu obrazy totalnej klęski, drużyny pochylającej głowy pod ciężarem przegranej, on- jako kapitan - wyszydzany przez wszystkich, oskarżany o to, że stchórzył, że opuścił swoich w potrzebie. Mały Warren leżący bezwładnie na murawie powalony przez tłuczka...

Kiedy nie mógł już znieść natłoku ponurych myśli, dźwignął się z łóżka, zacisnął zęby i dowlókł się do okna. Wyjrzał na błonia i pierwsze co zobaczył, to morze ludzi na trybunach.

- Potter! – pani Pomfrey wyszła ze swego gabinetu – Co ty wyprawiasz? Natychmiast się kładź z powrotem!

- Nie mogę – wyszeptał do niej z jękiem – Muszę to obejrzeć.

Pielęgniarka przewróciła oczami.

- Ach, ci chłopcy – mruknęła pod nosem, a potem jednym ruchem różdżki przestawiła jego łóżko pod okno

- Siedź tu – powiedziała opatulając go kocem i poprawiając mu wysoko poduszki, tak że mógł się teraz o nie opierać – Jak będziesz czegoś potrzebował, to krzycz. Będę obok. Przyniosę ci herbaty.

Harry zmienił się na twarzy, a Madame Pomfrey błyskawicznie podała mu miskę.

- Chociaż nie. Herbata to zły pomysł – westchnęła – Przegłódź się trochę, Potter. Przez jakieś dwa dni. A wy? – zwróciła się do reszty – Potrzebujecie czegoś?

- Umrzeć – wyjęczał Dean wstrząsany torsjami.

- Przykro mi, ale to się nie mieści w moich kompetencjach – pokręciła głową – Dałabym wam jakiś eliksir na złagodzenie...

- Nie!!! – wyjęczeli wszyscy.

- No, to chorujcie sobie w spokoju. Wracam do swoich zajęć.

Zostali sami. Harry oparł policzek o chłodną szybę. Zimny dotyk szkła pozwolił mu zebrać rozbiegane myśli i skupić wzrok na grze.

- Ślizgoni od początku zdobyli przewagę! – komentował Zachary Smith - Idzie im po prostu świetnie! Za to w drużynie Gryffindoru wszystko sie posypało! Chyba się nieco podłamali! Przegrywają 60 do zera...., nie! Przepraszam! 70 do zera! A to piętnasta minuta meczu! Dostają nieźle w kość! Ron Weasley nie stara się, nie broni prawie wcale! Widzimy zupełny upadek ducha! Być może to skutek tajemniczej nieobecności ich kapitana! Nie wiemy gdzie się podziewa! Może na jakiejś upojnej randce?

A w tej właśnie chwili kapitan leżał w łóżku szpitalnym i nasłuchiwał odgłosów w swoim żołądku...

- Harry’ego Pottera zastępuje jakiś szczyl, który teoretycznie nie powinien w ogóle tu przebywać! Wszyscy wątpią w to, że złapie znicza, a już najmniej nadziei mają na to sami Gryfoni. Ślizgoni rąbią tłuczkami w małego jak popadnie. Próbuje ich unikać, nawet zgrabnie mu to wychodzi, ale bez wsparcia kolegów...

- Konkrety, proszę – wycedziła przez zęby McGonnagal

- Po co? I tak każdy wie jak jest! 80 do zera.

Harry opadł bezsilnie na łóżko. Nie mógł na to patrzeć. Oto na jego oczach rozsypywały się w proch jego marzenia i plany. Nici po wygranej. Wszyscy będą się z niego wyśmiewali, wypominali. Został kapitanem drużyny i w niecałe dwa miesiące doprowadził ja do upadku. Miał ochotę zrobić to, co zapowiedział Dean. Umrzeć lub zapaść się pod ziemię.

- Ten szczeniak lata nawet całkiem, całkiem – pochwalił niechętnie Smith - Nie tak jak Potter, ale będzie z niego kiedyś wspaniały zawodnik. Szkoda tylko, że nie ma szans złapać znicza. Pałkarze Slytherinu wzięli się za niego całkiem ostro. Jak tak dalej pójdzie, to Gryffindor może zostać w ogóle bez szukającego! Malfoy ma luz.

„Błagam” myślał „Niech ten mecz skończy się jak najszybciej!” Miał ochotę zasnąć i obudzić się za pół roku. Kiedy już będzie po wszystkim, a Gryffindor pogodzi się z porażką. Usłyszał gwizdek. To pani Hooch gwizdała na przerwę.

- Zdecydowanie dla Gryfonów to jest zły dzień – mówił Smith – Ron Weasley lata przy pętlach, ale z daleka widać, że robi to jakoś bez przekonania. Cały zielony na twarzy!

Harry solidaryzując się z Ronem chwycił za miskę. Jego towarzysze niedoli nie interesowali się meczem skupieni na własnym nieszczęściu. Był bardziej chory od nich, ale jakoś nie mógł przestać myśleć o tym, co dzieje sie się poza oknem skrzydła szpitalnego. Bolało go to, że tak zawiódł drużynę, że w tym tak ważnym, kluczowym dla nich wszystkich momencie nie mógł być razem z nimi.

- Gryffindor gorączkowo się naradza! Chyba mają sobie dużo do powiedzenia! Widzę zacięte twarze! Czyżby się kłócili? Czyżby wewnętrzny podział? To na pewno nie przysłuży się wygranej! Pani Hooch gwiżdże na koniec przerwy! Zawodnicy wracają na swoje pozycje, gra się toczy dalej. Czy w zachowaniu kolegów Pottera się coś zmieni? Może tak, a może nie! Pokazują sobie jakieś tajemnicze znaki, porozumiewają się bez słów? Weasley czai się pod pętlami z morderczym i zaciętym wyrazem twarzy! Tymczasem Ślizgoni ostro ruszają do ataku! Oj, to musiało boleć! Tłuczek uderzył małego szukającego! Ale dzielny malec. Wyprostował sie na miotle, pokazał brzydkie słowo i leci dalej! Ma charakter! Ścigający Slytherinu zdobył kafla, przebił się i trzy dziewczyny Gryfonów nie dały mu rady! Zbliża się do bramki...

Harry dźwignął się na łóżku i wyjrzał przez okno.

- Czy Weasley obroni?! A może nie? Któż to wie? Jest cały zielony na twarzy! Ślizgon zbliża się, robi zamach, kafel leci..., leci..., leciiiii... Iiiiii.....ACH!!! O’ Bannon miał tu coś do powiedzenia!!!

Ron nie obronił i kafel wpadł do środkowej pętli, ale Harry siedząc w oknie patrzył jak tłuczek – odbity z potworną siłą – uderza w Ślizgona i zwala go z miotły. Chłopak wrzeszcząc spadł na ziemię z wysokości 70 stóp

- Na brodę Merlina! Obok Harry’ego z przerażeniem wypisanym na twarzy stała pani Pomfrey. Oglądała spektakl na boisku.

- Gordon nie rusza się! – komentował Smith – Nie wiadomo co mu jest! Nie widać, żeby oddychał! To był naprawdę potężny cios! Och, czyżby zaczęli go reanimować?!

- Idę przygotować łóżko – mruknęła pielęgniarka.

- Gra została wznowiona! Ale, ale...!!!Co to?!!! Gryffindor przechodzi do ataku!!! Niesamowite! Nie może być!! Co ich tak odmieniło?!! Dziewczyny zdobyły kafla!! Nie dadzą go sobie odebrać!!! Bell wymija zawodników Slytherinu, podaje do Winters, ta z kolei pakuje komuś łokieć w oko, przerzuca do Weasley i...TAK!!! A JEDNAK!!! PIERWSZY GOL DLA GRYFFINDORU!!!

Teraz już żadna siła nie była w stanie oderwać Harry’ego od okna. Śledził wydarzenia z rosnącym niedowierzaniem i radością. Jego drużynę jakby odmieniło!

- Mija dwudziesta minuta po duchowej przemianie Gryffindoru!!! Własnie zdobywają trzecią bramkę!!! Ale nie tylko ścigające się zawzięły!! Pałkarze też ostro ruszyli do roboty! Kto by uwierzył, no?! I wcale się nie patyczkują! Strzelają nadzwyczaj celnie!! I mocno!! Jeden, drugi, trzeci... Właśnie trzeci zawodnik Slytherinu zderzył się z ziemią! O! Właśnie widzimy jak chłopak wypluwa zęby. Daniel Black już się oto postarał! AJ, NIE!!! Bo oto w tej właśnie sekundzie cios tłuczkiem dosięgnął obrońcę Slytherinu!! Dostał prosto w pierś! Spadł!!!

Harry widział jak Ślizgon czołga się z trudem po ziemi. Porzucona miotła leżała obok.

- Zdaje się, że bramkarz ma złamane żebra! – komentował podekscytowany Zachary – Ojej! Czyżby jedno przebiło płuco?! Biedak pluje krwią!

W tej właśnie chwili pani Pomfrey wybiegła w pośpiechu ze swego gabinetu.

- A jednak stało sie!! Gryfoni przeszli do ataku! To nie ulega wątpliwości!! Ślizgoni próbują ich powstrzymać, ale na próżno! Zostali zmuszeni do tego, żeby się bronić!! Zabrakło im bramkarza i dwóch pałkarzy!

- Dalej Roy!!! – darł się Harry ze swego okna. Podekscytowany zapomniał na chwilę o swojej chorobie – Daniel załatw tych drani!!!

- Się robi, kapitanie – zasalutował żartobliwie Daniel i kolejny przeciwnik spadał z wrzaskiem w dół.

- Dobrze!!! – ryczał Harry.

- 80 do 110 dla Gryffindoru! Oby tak dalej! Idą jak burza!! To jest po prostu piękne!! Wydawało się, że już nic nie jest w stanie ich uratować! A tu nagle taka zmiana! Niesamowite!Czyżby nieobecny kapitan podpowiedział im telepatycznie co mają robić?!

- Trzymajcie się!! – krzyczał Harry wrzy wtórze wrzasku zachwyconych kibiców Gryffindoru. Ryczał lew Luny Lovegood. Sytuacja zmieniła się diametralnie. Teraz w srebrno-zielonych sektorach dało się widzieć posępne miny. Ucichła pieśń “Weasley jest naszym królem...”

- Na boisko wchodzą inni w zastępstwie Ślizgonów! Jest nowy bramkarz! Oj! Już jest byłym bramkarzem. Nie zdążył się biedak nagrać! Właśnie Black posłał go do szpitala! Ależ ten chłopak ma cela! A jaką siłę! Obaj z Irlandczykiem robią furorę. Aż dziw, że na początku im nie szło! Po Blacku widać, że traktuje to jak wyzwanie! Wykończy wszystkich. Pewnie ma geny po ojcu – mordercy i dziadku – kryminaliście!

- Smith – wrzasnęła zgorszona McGonnagal

- Ten mały szczyl szukający na razie trzyma się od tej rzeźni z daleka. Wygląda jakby mu sprawiało przyjemność samo latanie, a znicz jest sprawą drugorzędną. Póki co, może sobie pozwolić na odpoczynek, bo Malfoy drze gębę o pomoc.

- Smith, bo ci odbiorę mikrofon!

- Chciałem tylko powiedzieć, że Draco nie ma lekko. O’ Bannon uwziął się na niego! A jak on coś postanowi, to nie ma mocnych.

Harry’emu żołądek dał o sobie znać i na dłuższy czas zmogła go choroba. Kiedy był wreszcie w stanie unieść głowę, sytuacja na boisku była już więcej niż komfortowa!

- 170 do 110!!! – wrzeszczał Zachary – Malfoy pozostał jedynym starym graczem, resztę jego drużyny zmieniono już co najmniej trzykrotnie!! O! Właśnie znieśli kolejnego bramkarza. Złamał nogę? Gra się przeniosła na stronę boiska Slytherinu!! Trzy ścigające zaatakowały z nową pasją!! Bell strzeliła dwa gole, Weasley aż cztery!!! Pałkarze Gryfonów są niezastąpieni! Tłuczki śmigają na wszystkie strony! Nie pozwalają Ślizgonom na wykonywanie żadnych manewrów. Połowa boiska należąca do Gryfonów jest zupełnie pusta! Weasley nudzi się przy swoich pętlach i chyba przysnął.

Harry musiał przyznać, że tak brutalnej gry, to chyba jeszcze nie widział. Co chwila Daniel i Roy posyłali celne tłuczki, niczym mistrzowie. Ślizgoni zasypani gradem ciosów nie byli w stanie się bronić. Nie mieli jak. A trzy ścigające Gryfonów miały praktycznie wolną rękę. I strzelały gola za golem.

- Hooch – wrzasnęła pani Pomfrey wychylając się z okna – Zrób coś z tym! Brakuje mi już wolnych łóżek! Nie mogę kłaść ich na podłodze!!!

Rozległ się gwizdek i Gryffindor został obsztorcowany za zbyt brutalną grę. Jednak ani Daniel ani Roy nie przejęli się tym ani trochę. Już wkrótce Ron przestał się nudzić przy pętlach i popisał się widowiskową obroną siedmiu z dziesięciu karnych.

Gryffindor szalał! A Harry w oknie skrzydła szpitalnego ocierał łzy ulgi i radości.

– Czego ryczysz? - spytał Seamus Finnigan – Ile przegrywamy?

– Wygrywamy – powiedział.

– Serio???

- Ej, chłopaki! – usłyszeli małego Jacka – Kończcie już! Ja potrzebuję iść do łazienki!

- To raczej od ciebie zależy czy skończymy! – odwrzasnął Daniel

Jack spojrzał na Malfoya, który ledwie się trzymał na miotle pod gradem tłuczków. Zrozumiał, że po nim nie może niczego się spodziewać.

- Ja chcę siku! – zakwilił mały Warren.

- Gryffindor wygrywa 220 do 140 – mówił Smith – Kto złapie znicza? Mały szukający jest więcej niż chętny, ale chęci nie wystarczą! A Malfoy nie jest w stanie! To jest fajny mecz! Ale może to i dobrze, że Potter w nim nie zagrał. Skończyłby sprawę raz dwa i nie moglibyśmy oglądać takich wspaniałych popisów pałkarzy Gryffindoru!

- Chłopaki! – zawył Jack – Ja już nie mogę!! – skręcał się na miotle – Zróbcie coś!

Roy O’ Bannon spojrzał na niego pytająco.

- Oooo!!! Widzę!!! Znicz jest obok ciebie! – zawołał mały – Odbij go w moją stronę, co? Bo ja już dłużej nie wytrzymam!!

- Tak nie można! – wrzeszczał Malfoy z drugiego końca boiska. Uniknął chyba cudem tłuczka Daniela i ruszył ostro do przodu.

Ale już było za późno. Irlandczyk chwycił pałkę i posłał znicza w kierunku małego Jacka. Jack zrobił pętlę i złapał piłeczkę.

- Gryffindor wygrał!! – skomentował Smith – 380 d0 140! Za wiele ten chłopak się nie napracował, ale brawa za pomysłowość!

Harry oglądał z okna jak tłumy Gryfonów wlewają się na boisko rycząc z uciechy. Znów odezwał się ryk lwa Luny. Katie, Sara i Ginny tańczyły z radości, a Daniel i Ron przybijali sobie bez przerwy piątkę i klepali po plecach. Jacka wzniesiono na ramionach, choć się wyrywał krzycząc, że musi do łazienki. Tłum Gryfonów wręcz zalał zwycięskich graczy. I w tym momencie sercem Harry’ego targnęła zazdrość. Rozpaczliwie chciał znaleźć się tam, na boisku, razem z nimi. Czuć te emocje, ciesząc się razem z resztą szkoły. Widział jak Malfoy rzuca wściekły miotłę i mówi coś do Gryfonów. Chyba to nie było nic pochlebnego, bo Roy nagle ruszył gwałtownie w jego stronę, wysunęła się mocarna pięść i Draco zatoczył się do tyłu z krwawiącym nosem. Widział jak Hermiona mówi coś gorączkowo do Rona i oboje wybuchają śmiechem. Widział też jak Dumbledore schodzi z trybun i gratuluje jego drużynie, czochra małego Jacka po włosach i ściska każdemu dłoń. Harry z żalem pomyślał, że teraz on mógłby przyjmować gratulacje od dyrektora.

A potem Dumbledore podniósł wzrok i spojrzał wprost w okna skrzydła szpitalnego. Jakby wiedział, że ujrzy tam siedzącego samotnie Harry’ego. Szarpnął się gwałtownie do tyłu nie chcąc by ktoś widział jak tęsknie wygląda przez szybę.

Pół godziny później, kiedy Harry na powrót odchorowywał swoje, do sali wpadła drużyna. Roześmiana i promieniejąca szczęściem. Żadne zdawało się nie zauważać, że chociaż cieszył się z wygranej, to jednak potrzebował teraz chwili spokoju.

- Harry, wygraliśmy! – wrzasnęła Sara Winters i rzuciła mu się na szyję – Wygraliśmy!

- To było wspaniałe – powiedziała Ginny siadając koło niego. Uścisnęła mu lekko dłoń.

- Skopaliśmy im zadki! – cieszył się Ron.

- Warren nawiał – mruknęła Katie – Zaraz po meczu

- Bomba!!! – wrzeszczał Daniel nie zwracając uwagi na zbolałą minę schorowanego przyjaciela, który marzył tylko o tym, żeby odpocząć w ciszy i spokoju – To było coś! Na początku mi nie szło! Ale potem...!!! Pomyślałem o tobie! Żeby cię nie zawieść! I mówię: ‘O’Bannon bierzemy się do roboty!” Przeciwnik był celem! Tłuczek pociskiem! Waliłem jak w tarczę! Czułem się jak myśliwy na polowaniu, ta adrenalina, te emocje!!! To była walka! Bitwa!!! Wreszcie zrozumiałem dziadka!!! Walka to mój żywioł! Łubudu! Jak ja bym mógł teraz któregoś wykończyć! Wiele by z niego nie zostało! Kiedy następny mecz? Już nie mogę się doczekać!

Harry słuchał cierpliwie wynurzeń swojej drużyny i marzył. Marzył, żeby wreszcie sobie poszli, bo czuł się zbyt podle. Do zatrucia dołączyła się paląca zazdrość i wstyd. Wstyd, bo nie mógł być razem z nimi. I nie chciał, żeby to widzieli, żeby zdali sobie sprawę, z tego jak się czuje.

Kres jego mękom położyła pani Pomfrey.

- Już, idźcie sobie – powiedziała wyganiając ich – Oni potrzebują spokoju. Dosyć waszego paplania.

Ginny zatrzymała sie jeszcze chwilę przy drzwiach, posłała Harry'emu pokrzepiający usmiech i wyszła. Został sam z pulsującym bólem głowy i żołądkiem wyczyniającym dzikie harce. Rozkoszował się ciszą i spokojem.

Nie na długo jednak.

- Harry – usłyszał znajomy szept dziesięć minut później

- Czego?! – warknął – Czemu znowu mnie dręczysz?! Nie dość ci już było?

- Przepraszam! – zakwilił Jack – Nie chciałem!

- Jak nie chciałeś?!!!

- Nie chciałem cię aż tak załatwić! Zależało mi tylko na tym, żeby skutecznie wyeliminować cię z gry.

- A to nie to samo?!!! Czego użyłeś?

- Wykradłem znajomej dziadka jakieś proszki i mikstury, a potem poszedłem do Snape’a . Wziąłem eliksiry, których jeszcze nie testował, dodałem żabiego skrzeku, śliny traszki, sproszkowanego skrzydła nietoperza, trzy stonogi i...

Jack mówił i mówił, a Harry’ego zemdliło od samego słuchania.

Potem malec przyjrzał mu się z uwagą

- Blady jesteś. Jakbyś był chory.

- Bo jestem!!!

- Może przynieść ci coś do jedzenia? Na przykład banana? Albo kotleta?

Harry natychmiast zrobił się zielony.

- Nie!!! – wyjęczał rozdzierająco.

- Idź sobie – dołączyli jego towarzysze niedoli – Ty trucicielu, ty!

Jack wzruszył ramionami.

- Chciałem wam tylko pomóc.

- Już nam dopomogłeś!!! – wrzasnął Dean – Omal mnie nie wywróciło na lewą stronę!!!

- Powiedz, czemu otrułeś akurat nas? – zainteresował się Harry – A nie Ślizgonów?

- Zamierzałem! Ale wywaru starczyło mi tylko na Malfoya. Nawet go jeszcze ulepszyłem, żeby był skuteczniejszy w działaniu!

- Ale Malfoy jest zdrowy!

- Bo go nie wypił!

- Urodził się po szczęśliwą Gwiazdą – sarknął Harry.

- Nie zdążył... – tłumaczył tymczasem mały – bo chwilę wcześniej dorwał się do niego jakiś kocur Puchonów. Wychłeptał wszystko do końca, a potem zdechł!

„Tak, zdecydowanie Malfoy urodził się pod szczęśliwą gwiazdą” pomyślał Harry.

- Rzeczywiście, skuteczniejszy w działaniu – mruknął Dean.

- Ja nie chciałem, żeby to się tak zrobiło! – mówił Jack – Chyba pomyliłem proporcje!

Wtem trzasnęły z hukiem drzwi i ktoś wpadł do środka. Harry spojrzał i jęknął. Jego spokój raz jeszcze został zakłócony.

W progu – z twarzą białą jak płótno – stała Cecylia.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 20:11, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY TRZECI:

BRZEMIĘ SAMOTNOŚCI

- Jack!!! – wrzasnęła.

Przypadła do brata i ostro szarpnęła go ku sobie.

- Coś ty zrobił, Jack – Potrząsnęła nim gwałtownie – O Boże, coś ty zrobił?!

Osunęła się na podłogę i zaczęła płakać.

- No co? – spytał obronnym tonem.

- Ty chyba oszalałeś? – wyszlochała tuląc brata do siebie. Ukryła twarz w jego włosach – Czy ty wiesz co ja przeżyłam? – mamrotała.

Zakłopotany Jack próbował wyrwać się z jej objęć, ale ona nie puszczała. Po kilku bezowocnych próbach dał sobie spokój i stanął zrezygnowany spokojnie. Ponad głową siostry wykrzywił się cierpiętniczo do Harry’ego.

Harry patrzył na ten zdumiewający i niezwykły pokaz miłości siostrzanej. Trudno mu było uwierzyć własnym oczom. Gdybym nie widział, nie sądziłby, ze to jest możliwe. To była Cecylia? TA Cecylia?? Odmieniło ją!

- Siedziałam na tych trybunach… - łkała – I patrzyłam jak pałkarze polują na ciebie tłuczkami, próbują zwalić z miotły i…, i…

Znowu wybuchnęła płaczem. Jej kotka krążyła niespokojnie po sali szpitalnej.

- Nic mi się nie stało – Jack wyraźnie się niecierpliwił – Raz uderzyli mnie w ramię, ale…

To ją zaalarmowało.

- Pokaż! – szarpnęła go za rękaw szaty – Chcę to zobaczyć. Natychmiast! Czy niezłamana? Nie będzie siniaka?

- Zostaw! – próbował się wyrwać.

- Ej, wy! – dobiegło od strony Seamusa – Przymknijcie się, bo ja nie mogę chorować w spokoju!

Cecylia rozejrzała się nieprzytomnie, jakby dopiero teraz dotarło do niej, że nie są sami. Wyjęła różdżkę i rzuciła zaklęcie uciszające na chorych. Harry podejrzewał, ze to musiał być skutek szoku, bo dziewczyna jakby o nim zapomniała. Jego czar nie objął.

- Patrzyłam i patrzyłam! A przed oczami stanął mi tamten straszny dzień! O mało cię wtedy nie straciłam!

Łzy jej pociekły jeszcze większym strumieniem. Jakby puściły jakieś niewidzialne, od dawna powstrzymywane tamy świadczące o tym, że musiało minąć dużo czasu nim ostatni razem pozwoliła sobie na płacz. A Harry nagle poczuł się nieswojo, że uczestniczy w takiej scenie. Chcąc nie chcąc ingerował w ich prywatność. Próbował nie zwracać na nich uwagi, ale jego wzrok nieodmiennie biegł ku nim.

- I wróciły wspomnienia!! Och, Jack, dlaczego mi to zrobiłeś?!

Znów próbował się wyrwać.

- Inaczej byś mi nie pozwoliła zagrać!

Cecylia spojrzała na niego a potem rozpłakała się jeszcze głośniej.

- To ja jestem dla ciebie aż taka straszna?! – zawodziła tuląc go mocno do siebie.

Jack już chyba się z tym pogodził, bo tylko ciężko westchnął i nie próbował się wyrywać – Taką mnie zapamiętasz?!!

- Nie… - wyjąkał. Ale w jego głosie zabrzmiała fałszywa nuta.

- Tkwiłam pośród tego morza tłumu i widziałam tylko ciebie! Groziło ci niebezpieczeństwo!

- Cecylio…

- A ja byłam dla ciebie taka wredna!!! – Dziewczyna szlochała histerycznie.

Harry dotychczas sądził, że niemożliwością jest aż takie przeżywanie emocji. Jakby coś rozdzierało ją od środka. Miał wrażenie, że w jej oczach widzi jej zbolałą duszę. Osamotnioną, zbyt szybko wydoroślałą, pełną rozpaczy i lęków i naznaczoną piętnem jakiejś tragedii.

- Ja się zmienię, naprawdę – łkała – Będzie tak samo jak dawniej.

- Eeee, zawsze tak mówisz – mruknął – Przechodzi ci po trzech dniach.

- Tym razem tak nie będzie! Poświęcę ci więcej czasu! Poczytam ci bajki na dobranoc, chcesz?

Jack się przeraził, a Harry zachichotał cicho pod nosem.

- Nie, wyrosłem już z bajek!

- Ale ci poczytam.

- Nie chcę!

- Chcesz!

- Nie!

- Chcesz!!! – warknęła z rozdrażnieniem. Łzy jej już obeschły i wzięła się w garść – Jak ja ci mówię, że…

- No dobra. Niech ci będzie – westchnął z rezygnacją. Nie było sensu z nią walczyć – Ale chłopaki mnie wyśmieją!

Prychnęła.

- To co proponujesz? „Koci, koci łapci…”?

Jack przeraził się jeszcze bardziej.

- Nie, daj spokój! Nie musisz na siłę demonstrować, jaką to jesteś dobrą siostrą!

- Nic nie demonstruję!

- Owszem, tak!

- Niby, w jakim celu miałabym to robić?!!! – wrzasnęła Cecylia

„I koniec z miłą, kochającą siostrzyczką” pomyślał z przekąsem Harry.

- A bo ja wiem?! Ciebie nie sposób zrozumieć!

- Nawet nie próbuj – wstała z podłogi – A następnym razem mów gdzie się włóczysz. Bo naszukałam się ciebie jak głupia. Chociaż… - tu spojrzała zjadliwie na Harry’ego – …chyba powinnam była przewidzieć, że pójdziesz odwiedzić swojego idola – dokończyła z pogardą. Dziadek cię szuka. Chciał cię zabrać do Hogsmeade.

- Jest w zamku? – ożywił się Jack – Ale chyba nie z …NIĄ?

Wydawał się być zaniepokojony.

- Nie, ONA została w domu. A teraz idź. Muszę porozmawiać z Potterem. Mamy sobie coś do wyjaśnienia.

Czy mu się tylko wydawało, czy rzeczywiście w jej głosie zabrzmiała złowieszcza nuta?

Chłopiec skoczył ku drzwiom.

- Zaraz! A odrobiłeś lekcje? T

RZASK!!!

- Chyba nie – podsumował Harry.

Cecylia zwróciła się ku niemu. Ujrzał przed sobą wcielenie wściekłości i dzikiej furii. Zielone oczy płonęły. A potem doskoczyła do niego i z całej siły zdzieliła go w twarz.

Harry’emu głowa odskoczyła do tyłu i przed oczami zamigotały gwiazdy. Ale zanim zdążył zareagować, Cecylia poprawiła mu z drugiej strony i zadrasnęła paznokciami policzek.

Twarz eksplodowała mu bólem…

- Nienawidzę cię! – wysyczała z furią – Nienawidzę cię, Potter! Mierzi mnie na twój widok! -

Oszalałaś?!!! Za co to było?!! – wrzasnął wściekły.

- Nie wierz? – zaśmiała się z goryczą – Naraziłeś mojego brata na niebezpieczeństwo! A tego ci nie wybaczę!

- I za to mnie uderzyłaś?!! – patrzył na nią rozjuszony. Językiem sprawdzał czy nie ma nic złamanego – Ty idiotko!!! Ciebie powinni gdzieś zamknąć!!! Najlepiej w wariatkowie!!!

- Ale zanim tam trafię, będziesz się musiał jeszcze ze mną pomęczyć! – odcięła się – Dlaczego posłałeś Jacka na boisko?!!

- A co miałem zrobić?!! – wybuchnął – Nie miałem kogo wystawić!!

- Tylko mi nie wmawiaj, że wszyscy naraz się pochorowali, bo w to nie uwierzę!!

- To się rozejrzyj!!– warknął – Leży tu większość jego ofiar!! A ostatnią (kota) pewnie zakopują już pod krzakiem!!!

- Ach, więc teraz to wina mojego brata, tak?!!!

- Gdybyś go pilnowała, to nie łaziłby samopas po zamku i nie wyrabiał takich rzeczy!!!

- Nie próbuj mi dyktować jak mam wychowywać swojego brata!!! - wrzasnęła - Bo akurat ty najmniej o tym wiesz!! Nad własną siostrą nie potrafisz zapanować!!!

-A ty przestań się wreszcie na mnie wydzierać!!! – Harry stracił cierpliwość i zaczął wstawać - Wybierz się na jakiś sabat czarownic i daj mi święty spokój!!

- Leż! - wysyczała wściekle - Bo nie będę cię potem zbierała z podłogi!

- Nie potrzeba! Sam się zbiorę!!

- Harry? Cecylia?

Odwrócili się. Za nimi stał Hagrid. Minę miał niepewną i przestępował z nogi na nogę.

- Wy..., wy... się kłócicie? – spytał niespokojnie. W jego głosie zabrzmiał zawód.

- Hagrid! - ucieszyła się Cecylia. Jej twarz rozpromienił piękny uśmiech a zielone oczy zabłysły. Uściskała go serdecznie. Od razu było widać, że go bardzo lubi - Jak miło cię widzieć!

- Mnie też, ale...

- Nie, nie - zaśmiała się - My się nie kłócimy! To była tylko taka drobna różnica zdań.

Harry zgrzytnął z wściekłością zębami. On nie nazwałby tego w ten sposób. Cały gotował się ze złości, policzek palił go żywym ogniem, czuł jak po brodzie spływa mu krew. Ale zanim zdecydował się zaoponować, Cecylia ścisnęła mu rękę aż do bólu i pokręciła lekko głową. W ten sposób dawała znak, żeby z niczym się nie wyrywał. Na wyjaśnienia czas przyjdzie później.

- Aha - Hagrid wyraźnie się ucieszył - To dobrze. Bo...wiecie…, oboje jesteście moimi najlepszymi przyjaciółmi. Cholibka, naszą trójkę łączy szczególna więź, co nie? Jesteśmy jak te wilki samotniki. Już ci kiedyś o tym gadałem, Harry. Samotni w tłumie, ot co – westchnął – Każde dźwiga własne brzemię. I…, no..., tego…nie chciałbym, żeby między wami były jakieś scysje – w jego oczach pojawił się żal.

I wreszcie Harry przypomniał sobie jak na początku roku gajowy opowiadał mu o Cecylii. Z zachwytem i radością. Że była jego ulubioną uczennicą, kochała jego lekcje. Ale tę dwójkę musiało połączyć coś więcej. Miał wrażenie jakby Hagrida ciągnęło do samotnych ludzi. Poczuł zazdrość, że dziewczyna odbiera mu przyjaźń gajowego, że wdziera się do ich kręgu.

A potem zdał sobie sprawę, że Hagrid patrzy na niego wyraźnie oczekując jakiejś odpowiedzi

-Między nami absolutnie nie ma żadnych zadrażnień - wycedził szczerząc zęby w parodii uśmiechu – Jest wszystko ok.

Gdyby z nieba mogły padać gromy za każde wypowiadane kłamstwo, Harry już dawno leżałby martwy.

- Zresztą, ja bardzo lubię Harry'ego! Któż by go nie lubił? - dziewczyna zaśmiała się niemal wesoło. W jej głosie dało się jednak wyczuć ton goryczy.

- To wspaniale - Hagrid był rozpromieniony jak nigdy. Zdawał się nie zauważać, że atmosfera w skrzydle szpitalnym jest tak gęsta, że można by powiesić siekierę w powietrzu z gwarancją, że nie spadnie

-I może... - Cecylia zawiesiła głos a w jej pięknych oczach pojawiła się mgiełka rozmarzenia - Między nami jest coś...więcej? Nie tylko przyjaźń? – uśmiechnęła się domyślnie.

Harry patrzył na nią zbaraniały próbując usilnie zrozumieć, o co jej może chodzić. A kiedy wreszcie do niego dotarło, zalała go wściekłość i zadławił się wodą, którą akurat popijał i zaczął walczyć o odzyskanie oddechu. Cecylia spojrzała na niego z politowaniem, podeszła wymierzyła taki cios w plecy, że krztuszenie przeszło mu jak ręką odjął. Za to z powrotem dała o sobie znać choroba i w panice chwycił za miskę.

- Ale..., ale w takim razie, dlaczego sie kłóciliście?

-Bo... – Cecylii najwyraźniej skończył się zasób kłamstw i spojrzała bezradnie na Harry'ego w poszukiwaniu pomocy. Ale on w tym momencie był pochylony nad miednicą przeklinał w myślach Jacka i jego pomysły - Bo Harry musi leżeć i nie może opuszczać łóżka. I chciał koniecznie wstać, a ja mu na to nie mogłam przecież pozwolić, prawda?

- Masz rację - pochwalił ją gajowy – Harry, masz szczęście, że ona jest w pobliżu. Ta dziewczyna to prawdziwy skarb

Harry znowu się zakrztusił w związku, z czym nie odpowiedział.

Cecylia jakby chcąc zamanifestować swoją przyjaźń wobec Harry'ego zakrzątnęła się koło niego. Poprawiła mu kołdrę i poduszkę, opróżniła zaklęciem miednicę. A potem jej chłodna, kojąca dłoń spoczęła na jego czole i…poczuł ulgę! Jakby na to czekając gorączka natychmiast zaczęła spadać i złe samopoczucie powoli ustępowało. Jego żołądek też się uspokoił i mdłości zniknęły!

Patrzył na nią zdziwiony.

- Dziewczyna ma tą rękę do chorych, nie? – Hagrid przyglądał im się uważnie - Zamierza zostać uzdrowicielką, a jej możliwości umiejętności są wręcz niesamowite.

Harry może i byłby się z nim zgodził. Ale w tej samej chwili Krukonka przytknęła mu kompres z lodem do obolałej szczęki i skaleczonego policzka. Nie przysłużyła mu się tym najlepiej. Omal nie wyskoczył z siebie. Ledwie powstrzymał się od wrzasku. Podejrzewał, że zrobiła to specjalnie.

- A właśnie, co ci jest?

- Spadł z łóżka - odpowiedziała lakonicznie zamiast niego. A Harry zwijał się z bólu nas łóżku i próbował uciec przed lodem.

-O, cholibka - zmartwił się Hagrid - Ale nie martw się, Harry. Cecylia raz dwa postawi cię na nogi. Nie takie rzeczy już robiła! Żebyś ty widział jak opatrywała ranną mantykorę. Zwierzak jadł jej prawie z ręki! Chce zostać uzdrowicielką i ma do tego zacięcie. Praktycznie, odkąd Sam - Wiesz - Kto dorwał jej staruszków.

W jednej chwili dziewczyna zesztywniała. W jej oczach Harry zobaczył ból.

- Hagridzie... – zaczęła, a głos jej zadrżał.

-To była straszna tragedia - ciągnął gajowy - Ten - Którego - Imienia-Nie - Wolno - Wymawiać przyszedł do ich domu ponad rok temu i ukatrupił wszystkich. I dopiero ich dziadek, D...

- Hagridzie – przerwał mu Harry. Sam nie wiedział, dlaczego to robi, ale czuł, ze dla Krukonkit o zbyt drażliwy temat. On też nie chciałby wspominać takich wydarzeń w sposób, jaki to właśnie robił Hagrid - Ona mi już o tym opowiadała - skłamał - Ja o wszystkim wiem.

- Wiesz? - spytał z zaskoczeniem Hagrid - W takim razie musiałeś zdobyć sobie jej zaufanie. Moja dziewczynka! Rzadko o tym mówi. Prawie wcale – potrząsnął kudłatą brodą zafrasowany - I eee…, dzięki, że jej nie potępiasz. Wiedziałem, że akurat ty to zrozumiesz.

Prawdę mówiąc, Harry nie rozumiał z tego nic a nic. Nie wiedział, o czym mowa. Widząc zbielałe palce dziewczyny kurczowo zaciśnięte na pościeli, postanowił, ze już nie chce przedłużać tej rozmowy.

-A jak wyzdrowiejesz, to odwiedź mnie wreszcie w mojej chatce – zapowiedział Hagrid – Dawno cię tam nie było! Można by pomyśleć, że nie pamiętasz o starych przyjaciołach.

I wyszedł.

Cecylia natychmiast odsunęła się od łóżka Harry'ego. Przez chwilę patrzyli na siebie spode łba w milczeniu.

- Co ty do mnie masz? - spytał w końcu chłodno.

- Sam fakt, że istniejesz - wycedziła przez zęby

Wzruszył ramionami

- To nie jest odpowiedź.

- Dla mnie jest - jej głos był obcy a oczy zimne jak lód - Bo ilu ludzi musiało zginąć, żebyś ty mógł żyć?

Harry zbladł i zachwiał się. Cecylia zaśmiała się histerycznie.

-Nie zastanawiałeś się nad tym, prawda? - powiedziała drwiąco – Że dzięki ich ofierze i poświęceniu, ty możesz żyć. Oni zginęli za ciebie. Pomyśl, że twoje życie jest zasłane trupami ludzi, których Voldemort zamordował próbując dopaść ciebie.

Patrzył na nią oniemiały i nie mógł wydusić z siebie ani słowa.

-Twoi rodzice, Berta Jorkins, Cedrik Diggory... - wyliczała – MOI rodzice, Syriusz Black. Ilu jeszcze? Każde z nich umarło! I za co?! I po co? Bo ty prawie dwa lata temu stchórzyłeś! Stałeś na cmentarzu i miałeś szansę pozbyć się Voldemorta!! Uratować wiele istnień!! A ty?!! Uciekłeś jak pies!! Diggory zginął. A ty, Potter nawet nie spróbowałeś!!

- To nie tak... -zaczął Harry ze złością – Walczyłem z nim!

- Widać, z jakim skutkiem! A zresztą, skąd mamy to wiedzieć?!! Opierając się na twoich kłamliwych bajeczkach?!!

- A jakim prawem ty mnie osądzasz?!! – wrzasnął – A co ty zrobiłaś?!!

- Bo moja rodzina także oddała za ciebie życie!!! Wszyscy nadstawiają za ciebie karku!!! Za słynnego Harry’ego Pottera!! Chłopca – Nieudacznika, Któremu Fuksem Udało Się Przeżyć!!! Jak długo jeszcze wszyscy będą cię chronić?!!! Jak długo będziesz krył się za ich plecami?!!! Obudź się wreszcie!!! Znasz przepowiednię, zrób coś!!!

Harry był tak roztrzęsiony, że nawet nie zapytał skąd ona wie o przepowiedni.

- Nikogo o to nie prosiłem!!!

- Ale oni przysięgali!!! – wrzasnęła – Przysięgali, że dopóki nie będziesz nie będziesz gotów do wypełnienia słów proroctwa, będą cię chronili!!! Tak samo jak obiecali to i inni...

Urwała.

- Kto? - spytał drżąc na całym ciele - Powiedz kto?!!

-A czy to ważne? - warknęła – Nie wystarczy ci, że, żebyś ty mógł żyć, ktoś musi zginąć?!! Bo ty dwa lata temu uciekłeś jak pies z podkulonym ogonem! Miałeś szansę zabić Voldemorta i nie zrobiłeś tego!!! I dlatego wciąż giną ludzie!!! Gardzę tobą!!! Słyszysz?!!! GARDZĘ!!!

Harry był tak wściekły jak jeszcze nigdy.

- Słuchaj...

-Nie, to ty słuchaj!!!! Nie pozwolę, żeby jeszcze kiedykolwiek przez ciebie mojej rodzinie stała się krzywda!!! Rozumiesz?!!! Jeśli jeszcze kiedyś zdarzy się tak, że Jack – tak jak dzisiaj – dzięki tobie znajdzie się w niebezpieczeństwie, to...

- To co?!! - wpadł jej w słowo - Co zrobisz Jaśnie Urażona Panno Hrabianko?!

Zbliżyła do niego twarz i ich oczy znalazły się bardzo blisko siebie

- Wtedy cię zabiję - powiedziała dobitnie.

Przez chwilę poczuł się niepewnie, ale odrzucił od siebie te absurdalne przeczucie.

- Nie wierzę ci - zaśmiał się pogardliwie - Ty nawet nie umiałabyś skrzywdzić muchy, a co dopiero...

Schwyciła go za włosy. Mocno, boleśnie.

- Nie? - spytała cicho – Nie mogłabym?

Harry spojrzał w jej oczy i już nie potrafił oderwać wzroku. To, co zobaczył, sprawiło, że włosy stanęły mu dęba, a po plecach przeszły mu lodowate ciarki. W jednej chwili zrozumiał, że zupełnie nie zna tej dziewczyny. Patrzył i patrzył z rosnącym przerażeniem i widział kłębiące się szaleństwo, wściekłośc i furię. I przypomniał sobie, że już kiedyś dane mu było spoglądać w takie oczy – pełne zła i dzikich emocji. I uwierzył.

Wtedy były to oczy Lorda Voldemorta…

- Czy ty już kiedyś.... - nie był w stanie dokończyć.

Zaśmiała się jakoś dziwnie. I strasznie.

- Tak.

Znowu przeszły mu po plecach ciarki.

- Czy Dumbledore....?

- I on i Ministerstwo. Tak, wiedzą. Nawet stanęłam przed Sądem Wizengamotu. Uniewinnili mnie.

- A...a Jack?

- Nigdy mu nie powiedziałam.

Patrzył na nią i nie mógł pojąć, że była zdolna do zrobienia czegoś tak strasznego. Rozmyślał tylko, co takiego mogło się stać, co ją do tego pchnęło. Dotarło też do niego prawdziwe znaczenie słów Hagrida. Poprzez swój czyn, Cecylia była naznaczona piętnem. To było jej brzemię. W jakiś sposób odcinało ją to od reszty świata. Powstała przepaść. A dziewczyna nawet nie próbowała zbudować mostu. Celowo trzymała się z dala od reszty szkoły. Jakby poprzez to, co zrobiła, nie mogła znaleźć z nimi więzi. Była samotna wśród tłumu.

Tak jak samotny był Harry. Z ciężarem przepowiedni, którą pewnego dnia przyjdzie mu wypełnić.

-Kto to był? – spytał tylko.

-A kto by to mógł być?! - powiedziała z goryczą - Śmierciożerca. Ponad rok temu Voldemort przyszedł do naszego domu i zamordował moich rodziców. Mnie nie było, Jack spał na strychu. Ta kanalia zostawiła jednego ze swoich, żeby dokończył reszty. Kiedy wróciłam zobaczyłam Mroczny Znak na niebie. Myślisz, że jak się poczułam? - spytała z bólem - Biegałam po całym domu, po wszystkich pokojach i wszędzie widziałam śmierć i zniszczenie. Szukałam Jacka. Nawoływałam go, a on nie odpowiadał. Nie mogłam go znaleźć. Płakałam, modliłam się, żeby chociaż on wyszedł z tego cały. A kiedy go znalazłam, ten przeklęty sługus Voldemorta pochylał się nad jego nieruchomym ciałem. Był nieprzytomny.

- I co zrobiłaś? - spytał cicho.

- Nie pamiętam - powiedziała zimno - Zobaczyłam przed oczami krwawą plamę i wpadłam w furię.

Na myśl, że mogłaby dostać amoku tu i teraz, Harry'emu zabiło serce. A Cecylia utkwiła w nim niewidzący wzrok.

- Wtedy byłam gotowa na wszystko. Nie uciekłam i nie stchórzyłam. Jak ty. Wybrałam walkę I wierz mi, ze gdybym została do tego zmuszona, zrobiłabym to jeszcze raz, rozerwałabym na strzępy. I dlatego pamiętaj. Jeśli kiedykolwiek coś stanie się Jackowi za twoją sprawą, to cię zabiję. Nie będę zwracała uwagi na to, że jesteś pod wpływem przepowiedni i czarodzieje z Dumbledore'm na czele chronią cię jak mogą.

W jej oczach płonęła nienawiść.

- Nie uciekniesz mi. Bo cię znajdę. Nie będzie dla ciebie ratunku. Wytropię i zabiję.

I wyszła.

Harry'emu nawet przez myśl nie przeszło, żeby nie dać wiary jej słowom. Mówiła to z całym przekonaniem. Była zdeterminowana. Straciła rodzinę i nie zamierzała pozwolić, żeby zginął także jej brat. Długo siedział przy oknie wpatrując się niewidzącym wzrokiem przed siebie. Cały się trząsł. Nie ze strachu. Cecylia unaoczniła mu to, czego nie chciał do siebie dopuszczać. Prawdy. Okrutnej prawdy, o której wszyscy wiedzieli. Tylko on udawał, że wszystko jest w porządku.

Ilu jeszcze musiało zginąć, żeby mógł żyć on?


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 20:11, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY CZWARTY:

MIŁOŚĆ I NIENAWIŚĆ

Dwa dni później Harry i pozostali rezerwowi mogli opuścić już skrzydło szpitalne. Objawy choroby ustąpiły. Ale zanim pani Pomfrey pozwoliła im odejść, dała im do rąk listę, czego NIE MOGĄ jeszcze jeść przez najbliższe kilka dni. Była dość obszerna.

- Fajnie – mruknął ponuro Colin Creevey rozwijając bardzo długi pergamin – W takim razie, co MOŻEMY jeść?

- Sucharki – zapowiedziała stanowczo – popijane wodą.

- Umrę z głodu! – Harry’emu zaburczało w brzuchu, gdy podczas śniadania wpatrywał się w suto zastawiony stół i obżerającego się Rona – A ty mógłbyś się, chociaż raz zlitować i się tak nie opychać na moich oczach!

Ron zarechotał i nałożył sobie na talerz znacznie więcej.

- Przynajmniej wiesz już jak my się czujemy – powiedziała Hermiona pogryzając marchewkę. Zostały już z Lavender same, bo Parvati się złamała i odchudzanie wyrzuciła w kąt. Właśnie ze łzami szczęścia w oczach zabierała się do trzeciego talerza owsianki.

Harry rozejrzał się dookoła.

- Szukasz małego Warrena? – spytała Sara Winters.

- Skąd wiedziałaś?

- Bo my też go szukamy. Już od meczu. O’ Bannon już go nawet dorwał, ale pojawiła się ta jego siostrzyczka.

Harry ze współczuciem pomyślał o Irlandczyku.

- Żyje?

- Tak, bo nawet nie czekał, co ona chce zrobić. Zwiał. Słyszałeś, co zrobiła Ślizgonowi, który uderzył tłuczkiem w małego?

- Domyślam się, że długo jeszcze nie wyjdzie ze skrzydła szpitalnego?

- Raczej ze Św. Munga. A Warrenówna się wreszcie doigrała. Odebrali jej odznakę prefekta, sto punktów, wlepili szlaban i zawiesili na tydzień.

- E, tam. Ja nie wierzę, żeby ona mogła komuś tak dokopać – wzruszył ramionami Ron.

Harry przez chwilę odczuwał wielką chęć, żeby opowiedzieć mu jak jest naprawdę, ale zrezygnował. On sam najlepiej wiedział jak Cecylia potrafi ranić. I nie chodziło o to, że oko miał sine i wzbudzał zainteresowanie kolegów i koleżanek (Niemożliwe , żeby tak wyglądać po zatruciu pokarmowym. I nie gadaj, że spadłeś z łóżka – skomentował Ernie McMilian – Kto cię tak urządził?). Jego prawdziwa rana była głębiej. W duszy. Cecylia dokonała tego kilkoma zdaniami. A kiedy usłyszał, to, co mu wykrzyczała w złości, coś w nim umarło. Noce spędzał bezsennie zadręczając się w poczuciu winy. Próbował tłumaczyć sobie, że wtedy na cmentarzu nie miał szans, Voldemort okazał się zbyt silny, a on zbyt słaby. Ale to nie wystarczało. Słowa „Ilu musi jeszcze zginąć, żebyś ty mógł żyć” dźwięczały echem w jego głowie. Nie mógł się ich pozbyć, bo wracały jak bumerang. I nie sposób było uciec od samego siebie.

Ron i Hermiona widzieli, że coś go gryzie. Oczy Harry’ego miały dziki, zraniony wyraz. Jednak o nic nie pytali, bowiem przyjaciel z rozdrażnieniem reagował na każde takie zapytanie. Ginny Weasley odeszła zła i wściekła po spektakularnej kłótni, podczas której dowiedziała się, że „ma się nie wtrącać w nie swoje sprawy i dużo ją obchodzi co mu jest”.

- Chciałam pomóc – powiedziała chłodno na odchodnym – I powiem ci coś, Harry. Już nigdy więcej nie traktuj mnie jak worka treningowego! Bo ja jestem ci potrzebna tylko po to, żebyś mógł wykrzyczeć swój żal do całego świata. A kiedy coś ci się nie podoba, to ja jestem ta zła. Nie na tym polega prawdziwa przyjaźń.

Harry sam najlepiej o tym wiedział i pożałował gorzkich słów. Na razie jednak nie mógł dać sobie rady z samym sobą. Ale kiedy czujesz obrzydzenie do siebie samego i ze wstydu nie możesz patrzeć na siebie w lustrze, niewiele obchodzą cię odczucia innych.

A Harry na nowo musiał zbudować swój wewnętrzny świat.

- Ej, ludzie! – wpadł Neville – Obrony nie ma! Szagajewa gdzieś wywiało!

- Super! – ucieszył się Dean.

- I po co ja tak wcześnie wstawałem? – jęknął Ron.

- Nie zaszkodziło ci to – powiedziała Hermiona – Przynajmniej masz więcej czasu na naukę.

- Nauka – powiedzieli równocześnie ze wstrętem Harry i Ron.

- Ale przecież musimy!

- Skoro odczuwasz taką potrzebę – Harry wzruszył ramionami – Ja bym poszedł wreszcie do Hagrida. Dawno u niego nie byłem.

- Jest ranek.

- I co z tego? Już dawno prosił, żebym do niego wpadł.

Hermiona odsunęła torbę z książkami.

- No to chodźmy.

Ale w jego domku nie zastali nikogo.

- Hagridzie?! – zawołali rozglądając się po pustej chacie – Gdzie jesteś?!

- Tutaj! – dobiegł ich stłumiony głos – W ogródku! Rozgośćcie się, poczujcie się jak u siebie w domu, a ja tymczasem…Auuuu!

Wyjrzeli niespokojnie przez okno. Za grządkami z dynią miotał się rozpaczliwie Hagrid, szamocząc się z czymś, co głośno wyło, warczało, ryczało i kłapało zębami.

- Stój, ty idioto!! Przecież nie zrobię ci krzywdy!!! Ałłłaaaa! Nie gryź!!!

- Hagridzie, pomóc ci? – spytał Harry.

Krzaki zatrzęsły się jeszcze gwałtowniej.

- Se poradzę - odburknął - Nie zawracajcie mi teraz głowy. Słuchaj, jeśli mnie jeszcze raz spróbujesz użreć, to ja….Ałałałałaaaaa!!!!

Wzruszyli ramionami i zasiedli do stołu. Hermiona uprzątnęła go i nalała im wszystkim po kubku herbaty. Z półki zdjęła puszkę z przysmakami Hagrida, ale po krótkim namyśle odstawiła ją z powrotem. Harry zawadził o coś łokciem. Spojrzał zaciekawiony. Była to gruba, poplamiona i postrzępiona na brzegach książka.

- „Jak ujarzmić mantykorę?” – przeczytał zaskoczony.

Z ogródka dobiegło ich jeszcze jedno przeraźliwe wycie…

- Po co mu ona? – zdziwiła się Hermiona.

- No, nie!!!! – wrzasnął nagle Ron tak głośno, że aż podskoczyli. Wymachiwał białą kartką papieru – To już szczyt!!! Wiecie, co to jest?!!!

Pokręcili głowami.

- Plan lekcji!!! Na następnych zajęciach nasza grupa będzie miała do czynienia z mantykorą!!!

Z ogródka dobiegły ich odgłosy łamania krzaków, szarpania się i wrzasków.

- On mi nie może tego zrobić! – jęczał Ron biały na twarzy przeglądając jednocześnie pełne krwawych szczegółów opisy w książce.

- Może nie będzie tak źle – powiedziała niepewnie Hermiona.

Mantykora zaryczała jeszcze głośniej, usłyszeli też jak kłapie zębami i coś szarpie. Jednocześnie zaczął krzyczeć Hagrid.

- Nie, nie rób tego!!! Ałałała!!!!!!

Harry poklepał Rona współczująco po ramieniu.

- Ej, co to jest? – spytała nagle Hermiona. Wskazywała na okrągłą kamienną misę, w której połyskiwało i wirowało coś srebrnego.

- Myślodsiewna Dumbledore’a!! – zawołał Harry bez zastanowienia.

- A co ona tu robi?

- A bo ja wiem? Może Hagrid ją tu przechowuje na wszelki wypadek?

- Ale po co? – dociekała.

- Nie mam pojęcia.

Podeszli bliżej.

- A gdyby tak… - zaczął nagle Ron, który porzucił już książkę o mantykorach i plan przyszłych zajęć – A gdyby tak…

- Nie! – zaprotestowała ostro pozostała dwójka.

- Ale czemu? Nikt się przecież nie dowie! Hagrid jest zajęty!! Proszę was!! – błagał Ron.

Zawahali się.

- Tylko na chwilę – kusił – Mamy niepowtarzalną okazję, żeby zajrzeć do wspomnień Dumbledore’a!! No, chodźcie!!!

- No, nie wiem – powiedział niepewnie Harry – Mam niezbyt miłe doświadczenia ze wskakiwaniem do cudzych…

Urwał. O tym, dlaczego pewnego dnia Sewerus Snape wyrzucił go z lochów i odmówił lekcji oklumencji, nigdy im nie opowiadał.

Hermiona także nie paliła się do pomysłu Rona.

- Dumbledore’owi może się to nie spodobać – ostrzegła.

- Przecież go tu nie ma! Proszę, zgódźcie się, no!!

Harry wcale nie był przekonany. Bał się tego, co mogliby ujrzeć.Tego, co widział ostatnio, miał nigdy nie zapomnieć. A jeśli teraz zobaczy scenę podobną z myślodsiewni Snape’a? Upokorzenie i pogardę? Jeśli jego ojciec znów… Ale nie! Uczniowie zwykle kryli się ze swoimi sprawkami przed dyrektorem. Więc może…

- Dobrze – Hermiona wreszcie podjęła decyzję – Tylko szybko. Harry, chodź!

Spadali niezbyt długo. Wylądowali na błoniach. To była pierwsza taka podróż Rona i Hermiony, więc nie kryli zaciekawienia. Harry rozejrzał się za Dumbledore’m, ale ku jego konsternacji nie znalazł go. W zamian ujrzał kroczącą ku jezioru wielką postać w futrze z fretkami, dłońmi wielkości pokryw pojemników na śmieci i ogromną kuszą.

- To Hagrid! – wykrzyknął zdumiony.

- To, co to znaczy? – spytał Ron.

- To nie są wspomnienia Dumbledore’a.

- Jeszcze lepiej – ucieszyła się Hermiona – Przynajmniej osłabi to we mnie poczucie winy, że robimy coś nielegalnego.

Zaintrygowani pobiegli za gajowym. Był typowy wrześniowy dzień. Słońce co chwila chowało się za chmury, na błoniach panowała cisza. Widać, trwały jeszcze lekcje. Hagrid zszedł na brzeg jeziora. Siedziała tam mała postać w czarnej szacie studenta Hogwartu.

Szlochała.

- No, no, malutka - odezwał się łagodnie gajowy – Już nie trzeba.

Dziewczynka zesztywniała, otarła twarz rękawem, zerknęła na niego i nagle wrzasnęła głośno zrywając się na równe nogi.

- Nie, nie odchodź!! – zawołał z żalem, gdy skoczyła do ucieczki. Harry poznał po minie Hagrida zawód i rezygnację, kiedy ten opadł ciężko na trawę. Niewidzące spojrzenie utkwił w przeciwległym brzegu jeziora. Widać było, że podobnych reakcji gajowy zdążył już poznać wiele. Spotykał się z tym na co dzień. Ludzie dawali mu odczuć, że jest inny. Mimo to trudno było mu się z tym pogodzić.

Zwiesił smętnie głowę.

Dziewczynka stanęła w pół kroku. Znać było po niej niezdecydowanie. Zerkała z wahaniem to na zamek, to na zgarbioną postać gajowego.

A potem zawróciła.

- Przepraszam? – zaczęła niepewnie podchodząc bliżej – Nie chciałam! To tak z zaskoczenia! Pewnie ci teraz przykro?

Hagrid nie wyrzekł ani słowa. Tylko pociągnął nosem.

- Przepraszam, że tak zareagowałam – Dziewczynka zrobiła coś, czego się Hagrid z pewnością nie spodziewał. Usiadła po turecku tuż obok niego. Odrzuciła do tyłu kasztanowe włosy. W zielonych oczach wciąż można było znać ślady łez – Nie powinnam była. To głupie!

Zerknął na nią zaskoczony.

- Eee… - machnął ręką – Jużem się przyzwyczaił.

- No tak, ale to mnie nie usprawiedliwia – potrząsnęła głową – Jeszcze raz przepraszam. Właśnie wylewałam krokodyle łzy i trochę mnie zaskoczyłeś.

- Widziałem – uśmiechnął się lekko – To ja przepraszam, że cię przestraszyłem. A tak chciałem się zaprzyjaźnić!

- Nadal możemy – wyciągnęła rękę – Jestem Lily Evans z wieży Gryffindoru.

- Rubeus Hagrid, gajowy w zamku Hogwart. Czemu płakałaś?

Uśmiech znikł z twarzy dziewczynki jak zdmuchnięty wiatrem. Pochyliła się, zadrżały jej wargi i objęła się ramionami, jakby jej było zimno. Harry’emu ścisnęło się serce, gdy zobaczył łzy napływające do zielonych oczu. Patrzył na małą dziewczynkę, która była jego matką i zapragnął ją przytulić, jakoś pocieszyć.

Zamiast niego zrobił to Hagrid.

- No już, malutka, już – mruczał uspokajająco – Nie płacz. Chyba się domyślam, o co chodzi. Czy to o tobie mówi ostatnio cała szkoła?

Kiwnęła głową.

- Tak, to ja. Dziewczynka, która uciekła z lekcji latania na miotle, bo ma lęk wysokości – powiedziała z goryczą.

Harry’ego to zaskoczyło. Nigdy by się tego nie spodziewał po swojej mamie. A potem pomyślał o Cathy i zrozumiał, skąd jej się to wzięło.

Pchany jakimś nieokreślonym pragnieniem zbliżył się do Lily. Rozpaczliwie chciał być z nią. Dotknąć jej, chociaż na chwilę, zagadać. Jego ręka jednak musnęła tylko powietrze…

Zrozumiał. Była tylko wspomnieniem.

- Harry, co ty robisz? – zdziwił się Ron patrząc na wyraz głębokiej tęsknoty na jego twarzy. A potem razem z Hermioną spojrzeli na dziewczynkę, potem na Harry’ego, znów na nią i ich olśniło.

- Przecież to twoja mama – bąknął Ron patrząc z ciekawością na małą Lily.

Harry tylko kiwnął głową. Słuchał jak jego mama żali się, że jest w Hogwarcie bardzo samotna wśród przeważającej liczby dzieci z czarodziejskich rodzin. Że nikt jej nie rozumie i wszyscy śmieją się z jej lęków, że dotąd nie wierzyła w magię, długo lekceważyła przychodzące do niej ze szkoły listy. Nie wychodzi jej nawet najprostsze zaklęcie. Została nagle wyrwana ze świata, który znała i wrzucona w całkiem nowy. Nie pojmowała go i czuła się tu obco.

Hagrid słuchał jej cierpliwie i tłumaczył, że to nic, że wszystko z pewnością się ułoży, a na to potrzeba czasu. Harry zdał sobie sprawę, że jest świadkiem narodzin wielkiej przyjaźni. Przyjaźni osieroconego w dzieciństwie półolbrzyma i straszliwie samotnej dziewczynki, która próbowała się odnaleźć w niezrozumiałym dla niej świecie magii i czarów…

- Dobra, to wszystko fajne – odezwał się nagle Ron przerywając czar chwili – Ale ja się spodziewałem czego innego niż mazania twojej mamy!

- Ron!! – syknęła Hermiona.

Zmieszał się.

- To znaczy…, chciałem powiedzieć, że to wszystko jest interesujące, ale czy…no…, czy możemy już wracać? Jak stąd wyjść?

- A żebym to ja wiedział? – mruknął Harry nadal wpatrzony w swoją matkę.

- Nie wiesz? – oboje wyglądali na wstrząśniętych.

- Nie, nigdy sam nie wychodziłem z myślodsiewni. Zawsze ktoś mnie z niej wyciągał.

Wolał nie myśleć o ostatnim razie…

Spojrzeli niepewnie w górę.

- Mamy się drzeć o pomoc? – zasugerowała Hermiona.

- Hop, hop! – spróbował Ron.

Harry, jak przez mgłę przypomniał sobie, że kiedyś wraz z Dumbledore’m odbili się od ziemi i polecieli ku górze. Podskoczył, ale nic się nie wydarzyło. Ron i Hermiona poszli jego ślady i przez jakiś czas podskakiwali bezsensownie. „To musi być coś innego” pomyślał „Ale co?” Spojrzał ku górze, a potem skupił się na jednej myśli. By się stąd wydostać. Wyobraził sobie wnętrze drewnianej chatki Hagrida i wtem poczuł, że leci. Chwycił Rona i Hermionę i niedługo potem stali wszyscy wpatrując się w myślodsiewnię.

- To było niesamowite! – powiedział z zachwytem Ron.

- Dziwne przeżycie – westchnęła Hermiona.

Szczęknęły drzwi i weszli Hagrid i Daniel. Za nimi postępował Stworek.

- Ta bestia przesadza – mruczał gajowy z niezadowoleniem – Zachowuje się jakby zjadła wszystkie rozumy.

- To po co ją w ogóle chwytałeś – zaśmiał się Daniel.

- Przecież nie chciałem jej skrzywdzić!

Urwał w pół słowa, a jego wzrok padł na odsłonięta myślodsiewnię i ich trójkę stojącą tuż obok.

- Zaglądaliście do niej? – spytał z niepokojem.

- A…a nie powinniśmy? – zawahał się Harry.

- No pewnie, że nie!! Co wy sobie myśleliście? – ryknął.

- Sam kazałeś nam poczuć się jak u siebie w domu!! No to się poczuliśmy!!

Hagrid przyjrzał im się podejrzliwie. Wyglądał na spiętego.

- Co widzieliście? – dociekał.

- Jak pocieszasz moją mamę, bo nie umie latać na miotle.

- Ach, to – Hagrid wyraźnie się odprężył – Myślałem, że…Zresztą nieważne.

- Byliście w myślodsiewni?! – zawołał podekscytowany Daniel – I jak było?! Ja też chcę!

- Zwariowałeś? Myślisz, że ja nie mam co robić? Jestem trochę zajęty!

- Bitwą z mantykorą? – spytał zjadliwie Ron.

- Eee…,nie. Mam robotę od Dumbledore’a.

- To sobie ją rób – nie przejął się Daniel – A my sobie pooglądamy co nieco. Chciałbym spotkać tatę!

- Ale ta robota wymaga właśnie myślodsiewni i znalezienia czegoś pośród moich… - urwał i zasłonił ręką usta – Za dużo gadam – wymamrotał potrząsając głową – Stanowczo, za dużo gadam. To tajne, dyrektor mi zaufał, a ja…

- Hagridzie, prosimy!!!- teraz dołączyła się pozostała trójka. Nawet Stworek szarpał nagląco olbrzyma za nogawkę od spodni.

- Ale dyrektor czeka!

- Skoro mógł przeczekać tego potwora w ogródku, to równie dobrze może i to!

Hagrid walczył z sobą jeszcze przez chwilę, a potem machnął ręką.

- Super! – ucieszył się Ron.

Chwilę później cała czwórka wykłócała się kto jakie wspomnienie chciałby obejrzeć. Hagrid słuchał tego z męką wypisaną na twarzy i niecierpliwie popatrując na zegar na ścianie.

- Dosyć tego! – warknął – Nie mam czasu! Wybierajcie pierwsze lepsze!

Sam również wskoczył razem z nimi.

Harry rozejrzał się wokół siebie. Wylądował na twardej ławie przy stole Gruyffindoru w Wielkiej Sali. Właśnie trwał obiad. Tuż obok niego szesnastoletnia roześmiana Lily Evans rozmawiała z ożywieniem z Alicją (Longbottom) i Gabrielą Dancing.

- Myślicie, ze powinnam się zgodzić, jak mnie poprosi? – pytała niespokojnie.

- Ty głupia, ja bym się nie wahała ani chwili! – krzyknęła Alicja.

We trzy zachichotały.

- No, nie wiem – rozmyślała Lily.

- Przecież ci na nim zależy, nie?

Kilka miejsc dalej młody James Potter przyglądał im się zamyślonym wzrokiem. Syriusz – kropka w kropkę – taki sam jak Daniel kiwał się na krześle uśmiechając się do dziewcząt. Lupin pokazywał coś młodszemu Hagridowi, a mały Peter Pettigrew dziabał niemrawo widelcem w swoim talerzu. Panował zwykły gwar. Tymczasem Dumbledore ze swego miejsca przy stole nauczycielskim przemawiał do całej Sali.

A przynajmniej próbował…

- Chciałbym wam powiedzieć, że jedna z waszych koleżanek przyniosła wstyd swojemu domowi i straciła odznakę prefekta.

- To chyba nagminne ostatnio w tej szkole – mruknął pod nosem Harry.

Głos dyrektora zdawał się jednak ginąć w ogólnym hałasie. Harry miał wrażenie, że wszystkich zaprząta coś innego. A potem jego wzrok padł na kalendarz na ścianie. Grubą czerwoną krechą zaznaczono na nim, że za dwa dni jest 14 lutego i wypad do Hogsmeade. Przestał się dziwić, że Dumbledore nie może liczyć na zainteresowanie. „No, cóż. W życiu przychodzi czas autorytetów i czas zabawy”. Dziś autorytet przegrywał z emocjami i uczuciami uczniów. Hermiona przyglądała się temu wszystkiemu z niesmakiem.

- Black! – do młodego Syriusza leniwie rozwalonego na krześle podeszła ładna dziewczyna z emblematem Puchonów na piersi. Daniel spojrzał zaciekawiony – Musimy pogadać! Natychmiast!

Syriusz zerknął na nią ponad głową jakiejś rozbawionej jego kawałami blondynki i natychmiast stracił swoją beztroską pozę.

- Czekaj! – zawołał pospiesznie – Ja ci wszystko wytłumaczę!

- Wytłumaczysz? No jak? – pisnęła głośno. Kilka głów odwróciło się w ich stronę. Dumbledore urwał w pół słowa swoją wypowiedź – Wystawiłeś mnie!!! – wrzasnęła – Czekałam trzy godziny!!!

- Amelia, nie denerwuj mnie! Coś mi wypadło!

- Coś ci wypadło?!!! – wrzasnęła jeszcze głośniej. Teraz słuchała cała szkoła. Profesor McGonnagal zacisnęła usta – Wiem co to było!!! Kto to jest Chimene, Sophie, Juanita,Esmeralda, Anna, Elena, Gabrielle…

- To ja – mruknął dziewczęcy głos od strony grupki koleżanek Lily.

- Hannah, Elizabeth, India, Konstancja, Bianka, Anharid, Averil, Catherine??!!! NO KTO!!!

- Amelia, ja…

- Z nami koniec!!! – dziewczyna wyrżnęła pięścią w stół i rozszlochała się – Słyszysz?!! KONIEC!!!

- Panno Bones – rozległ się lodowaty głos profesor McGonnagal – Czy my przypadkiem pani nie przeszkadzamy? A może mam pani przypomnieć, gdzie się pani obecnie znajduje i poprosić opiekuna Hufflepuffu o wyznaczenie szlabanu?

- Amelia Bones? – powtórzył Ron.

- Rany! Mój tata poderwał samą Minister Magii!! – zdziwił się Daniel.

- Raczej rzucił.

- Pani profesor! – załkała Puchonka – Moje życie właśnie legło w gruzach, a PANI….?!!!

I odeszła szlochając.

- Rany, ale się porobiło – mruknął Syriusz do Jamesa pod obstrzałem spojrzeń całej szkoły.

- Co? – spytał jego przyjaciel niezbyt przytomnym głosem. Wpatrywał się intensywnie w Lily.

- Czy ty mnie słuchasz?!

- Czekaj, czekaj! Evans zaraz dostanie przesyłkę – mruknął śledząc wzrokiem lot wielkiej, brązowej sowy, która właśnie pojawiła się w Wielkiej Sali.

- Co cię obchodzą listy Evans? – chciał wiedzieć Peter Pettigrew.

- No, nie Glizdogonie! – w głosie Jamesa zabrzmiała jawna pogarda, a Harry’emu znów stanęła prze oczami scena z myślodsiewni Snape’a i bezmiar okazywanej tam pogardy. Aż go skręciło w środku na myśl czego może być zaraz świadkiem. Widział już przecież jak jego ojciec potrafi traktować ludzi. Nie chciał powtórki – Z dnia na dzień coraz mniej myślisz! Niedługo w ogóle przestaniesz! Mówiłem ci przecież, że posłałem jej paczkę z…

- Twój tata nie był zbyt taktowny – zauważyła szeptem Hermiona

- A po co miał być? – nie przejęli się Daniel i Ron – Dla tego zdrajcy?

Hagrid chrząknął coś niezrozumiale. A Hermiona otworzyła usta, żeby powiedzieć, że w tym okresie nie mogło być jeszcze mowy o zdradzie i że Peter z pewnością nie zasługiwał na takie traktowanie. W tym momencie jednak jej wzrok padł na minę Harry’ego i nie dokończyła.

- Poczta tak późno dzisiaj? – zdziwiła się Lily – Och! – wykrzyknęła wyjmując czekoladową bombonierkę – Moje ulubione!

- Czym to nasączyłeś? – szepnął do Jamesa Remus – Eliksirem miłości?

Skinął głową, a Harry zaczął się zastanawiać, czego mogą jeszcze po tej myślodsiewni oczekiwać.

- Skąd go wziąłeś?

- Buchnąłem po lekcjach eliksirów – zaśmiał się wpatrując się w Lily – Myślisz, że to stanowiło jakiś problem?

- Uwielbiam je!! – mówiła dziewczyna z zachwytem - Dałabym się za nie pokroić!! Są takie PYSZNE!!! Zjadłabym ich całe wiadro!!! Tylko szkoda… - w jej głosie pojawił się żal - …że od dziś postanowiłam się odchudzać. Berto!!! Chcesz trochę?

- Nie!!! – przeraził się James

- Co? – spytała niewinnie – Czyżbym pokrzyżowała jakieś plany?

Wymamrotał coś pod nosem.

- A zatem zgadłam! Dolałeś tu czegoś, prawda, Potter? – wskazała na czekoladki, do których ze szczęściem w oczach zabierała się właśnie Berta Jorkins. Ojciec Harry’ego spojrzał i wyrwał jej pudełko z rąk – Niedługo chyba stanę się ekspertem od unikania miłosnych wywarów. A skąd masz pewność, że by zadziałało?

- Nie wiem – James wzruszył ramionami – Jeszcze tego nie testowałem. Alojzy dopiero to wynalazł.

Lily zbladła i wzdrygnęła się gwałtownie. A Bercie wnet przeszła ochota na czekoladki.

- Chciałeś użyć na niej najnowszego eksperymentu profesora Smitha? – spytała słabo Alicja - Na który jeszcze nie wynalazł antidotum? O Boże!!!

Żadne z nich nie zauważyło, że Dumbledore przestał mówić, a Minerwa McGonnagal kieruje się w ich stronę z groźną miną.

- Ty chyba zupełnie oszalałeś – powiedziała Lily ze zgrozą – Jeśli chcesz czegoś ode mnie, po prostu mi to powiedz, a nie truj!!!

- Chciałem!! – zaprotestował – Ale ty mnie nigdy nie słuchasz!!! Niedługo Hogsmeade, a…

- A Lily z tobą nie pójdzie – zachichotała jakaś blondynka – Prawdopodobnie wybierze się z Willem, jej nowym chłopakiem!

- Tekla!! – zawołała z pretensją Lily.

- A. ..A to on nic nie wie? – speszona Tekla spojrzała na nagle zmrożoną i pełną furii twarz Jamesa – No, to…,ja… już sobie pójdę?

I uciekła.

- Ale chyba ostrzegę Willa… - zatrzymała się w połowi drogi – Powiem mu, żeby już kopał sobie grób!

Syriusz zarechotał i klepnął przyjaciela w ramię.

- Chyba masz pecha, Rogasiu!

- Ty też, Black – Minerwa Mcgonnagal stanęła obok nich – Cała trójka: Black, Potter i Evans. Macie szlaban! Jutro wieczorem! A teraz, może dacie wreszcie dojść panu dyrektorowi do końca?

- Więc myślę… - przez Wielką Salę przetoczył się głęboki głos Albusa Dumbledore’a - …że panna Silverun jako nowy prefekt Gryffindoru będzie wręcz idealna.

Alicja wypluła sok dyniowy na szatę Gabrielle Dancing. Twarze Jamesa i Syriusza rozświetlił złośliwy uśmieszek.

- CO???!!!!

- Gratulacje! Właśnie została pani wybrana na nowego prefekta Gryfonów!

Reakcja Alicji Silverun całkowicie zaskoczyła Harry’ego, szkołę i gremium nauczycielskie. Dziewczyna opadła na ławkę, uderzyła głową w stół i rozszlochała się.

- Taaaaakiiiii wstyyyyyd!!!! - Zawyła nie gorzej niż syrena okrętowa – Taki wstyd! Moja biedna matka z pewnością by się przewróciła w grobie!!!

- Przecież twoja matka żyje! – rozległ się głos z sali.

- Odczep się, Prewett, psujesz mi dramatyzm chwili!! Och! Moi przodkowie by mnie wyklęli!

- Co ty mówisz? – zdziwił się Hagrid – W twojej rodzinie z dziada pradziada wszyscy byli prefektami Hogwartu!

- Ale ja nie chcę!! – zawyła – Koniec wolności, koniec wymykania się po kryjomu do Hogsmeade, szaleństw! O, ja biednaaaa!!!

James zarechotał.

- Nie martw się, mała – powiedział ze złośliwym błyskiem w oku – Nasza przyjaźń, która zaczęła się od tego, że w piaskownicy wsadziłaś mi łyżkę w oko, a ja ci wiaderko na głowę, przetrwa tę nieszczęsną próbę. Będziemy grzeczni i nie sprawimy ci kłopotów.

Razem z Syriuszem dziko zarżeli śmiechem.

- Dobra, chodźmy – mruknął Daniel – Ja mam dosyć.

Poszybowali w górę. Wylądowali na zakurzonej podłodze drewnianej chatki.

- Co to miało być? – skrzywił się.

- Jak to „co”? – zdziwił się gajowy – Widziałeś swego tatkę! Jeszcze ci mało?

- Ale ja chciałem jakąś akcję!!! A nie siedzenie i smędzenie przy stole!!!

- Zaraz – przerwała mu niecierpliwie Hermiona – Czemu Alicja nie chciała być prefektem?

- Była zbyt szalona na to stanowisko. Za dużo czasu spędzała z Huncwotami. A ta odznaka podcinała jej skrzydła.

- A o co chodziło z tym eliksirem? – zainteresował się Ron.

Harry poczuł lodowaty ucisk w żołądku. Sam nie wiedział, co by zrobił, gdyby padło pytanie „Czy twój tata nie mógł poradzić sobie bez miłosnych wywarów?!”. Nie chciał, by wszyscy nagle zaczęli analizować i rozkładać na czynniki pierwsze stosunki panujące między jego ojcem i matką. Scena nad jeziorem z myślodsiewni Snape’a wciąż stała mu przed oczami jak żywa. I co by Lupin i Syriusz nie mówili na temat pogodzenia się Lily i Jamesa, w jego sercu jakaś zadra wątpliwości pozostała.

- Z eliksirem miłości? – spytał Hagrid – A, bo dzieciarnia się wtedy tak głupio bawiła. Dolewali sobie różne rzeczy, bez przerwy. A Alojzy był na tyle szalony i dziwny, że ich do tego podbechtywał. Strach było pójść na posiłek, bo nigdy nie wiedziałeś co jesz lub pijesz. Jeśli miałeś wroga, to pewne było na bank, że już niedługo będziesz marzył o tym, żeby pochłonęła cię litościwa ziemia. Przyjaciele też potrafili podsunąć taki eliksirek. Syriusz kiedyś o mało nie zlinczował Regulusa, bo się szczeniak za bardzo rozbestwił. Ja sam – nie zliczę już ile razy – naciąłem się na ten dowcip. Pamiętam jak raz McGonnagal szalała z wściekłości przez tydzień, gdy Frank Longbottom za namową Huncwotów jej …

- Hagridzie – przerwał mu Daniel – Zabierz nas gdzie indziej! Chcę zobaczyć coś jeszcze!

- O, nie! – Hagrid potrząsnął głową – Koniec tego dobrego!

- Dlaczego? – dołączył się Ron – To nie potrwa długo!

Harry wcale nie był pewien, czy ma jeszcze na to ochotę. Myślodsiewnia okazała się dla niego zbyt bolesna. Najpierw matka siedząca nad jeziorem i skarżąca się na samotność, potem odrzucająca względy jego ojca. A na to wszystko nakładała się jeszcze tęsknota Harry’ego. Widział swoich rodziców, był blisko nich. A jednocześnie tak daleko. Nie mógł ich dotknąć, przytulić, porozmawiać z nimi.

Dwa wspomnienia okazały się dla niego wstrząsające i bolesne. Pozostawiły uczucie goryczy.

Co przyniesie mu trzecie?

- Prosimy! – błagał Daniel

- Ale Dumbledore…

- Nie ma go! Tylko ten jeden raz i starczy!

Hagrid wzniósł oczy do nieba.

- Mam słabą wolę, cholibka – mruknął niechętnie i wyjrzał za próg, na błonia. Były puste. Rozglądał się czujnie dookoła. Widok musiał go chyba usatysfakcjonować, bo kiwnął głową i zamknął drzwi z powrotem.

- Droga wolna – westchnął.

Żadne z nich nie zauważyło jednak postaci, która właśnie stanęła na progu zamku…

Znaleźli się znów w myślodsiewni. Pierwsze, co zobaczył zaskoczony Harry, był Hagrid! Młodszy o kilkanaście lat. Klęczał na ziemi z rękoma unieruchomionymi z tyłu, pobity i pokonany. Ze skaleczeń na twarzy płynęła krew. Otaczało go mrowie śmierciożerców.

Wśród nich z butą i arogancją wypisaną na twarzy stał młodszy Henry Dancing

- Łajdak! – wysapał z trudem Hagrid – Ty łajdaku!

- Wiem! – zarechotał tamten – Wielu już mi to mówiło!

- To przerost ambicji – powiedział chłodno czarodziej w czarnej szacie z emblematem Avalonu i Wybrańców na piersi. Harry spojrzał na jego twarz i doznał wstrząsu.

To był jego dziadek.

Tuż obok niego stała piękna Joanne Potter. Ubrana w białą szatę i rozpuszczonymi blond włosami wyglądała niczym anioł. W ręku trzymała białą chustę – znak pokoju, rozejmu i chęci do negocjacji.

- Przerost ambicji i chęć sławy – powtórzył dziadek Harry’ego – Nie byłoby nas tu i nie musielibyśmy negocjować uwolnienia Hagrida, gdyby nie twoje usilne starania, żeby tylko zwrócić na siebie uwagę. Hagrid z pewnością nie był ci do tego potrzebny.

- Ależ Johnie, stary przyjacielu - odezwał się nagle ktoś – Szczerze mówiąc, Henry zrobił to na moje wyraźne polecenie!

Harry poznał ten głos. Poznałby go nawet na końcu świata. Wysoki i zimny. Należał do Lorda Voldemorta. Czarny Pan, groźny i z drwiącym uśmieszkiem na twarzy znajdował się kilka kroków na prawo od Harry’ego, tuż obok Rona. Ron spojrzał na niego, wytrzeszczył oczy i zawył z przerażenia. Nie bacząc na to, że to tylko wspomnienie. Odskoczył przewracając Hermionę i Stworka.

Daniel miał oczy okrągłe jak spodki.

- Cooooooooooooooooooool…. – wyszeptał z wrażenia.

A Harry wpatrywał się w tę scenę jak urzeczony.

- Nie zrobiłem tego na twoje polecenie! – zaprotestował Dancing – Zrobiłem to, bo chciałem! Mieliśmy działać wspólnie! I przestań się wywyższać, Riddle!

Po twarzy Voldemorta przemknął cień. Śmierciożercy spojrzeli po sobie zdezorientowani.

- Nie pozwalaj sobie…

- Daj spokój – machnął ręką Książę Złodziei – Przecież znamy się od lat. Prawie że z jednej szkolnej ławki. Starzy towarzysze – Harry pomyślał, że stara przyjaźń przyjaźnią, ale drogi stojących tu ludzi dawno się rozeszły – Ja, Joanne, Ty, John…

- I ja – dokończył z urazą Hagrid cały posiniaczony na twarzy.

- …więc nie będę zmieniał starych przyzwyczajeń.

- Dosyć tego – John pociągnął Voldemorta za rękaw. Harry’emu szczęka opadła do ziemi i poczuł podziw. Już wtedy tamten był najgroźniejszym czarnoksiężnikiem swoich czasów. Siał zniszczenie i postrach, wielu bało się wymawiać nawet jego imię. A jego dziadek? Tym jednym prostym gestem dał znak, że lekceważy to wszystko. Jakby myślał, że znajomość z czasów szkolnych daje mu gwarancję bezpieczeństwa – Ja nie przyszedłem tutaj się spierać. Mam misję do wykonania i zamierzam doprowadzić ją do końca.

- To radziłbym ci się pospieszyć – mruknął poobijany Hagrid – Wszystko mi już ścierpło.

- A niby, dlaczego miałbym… - zaczął Voldemort

- mielibyśmy – poprawił go bezczelnie Dancing,

Czarny Pan zgrzytnął zębami.

- miałbym – położył nacisk na tym słowie.

- Niech cię, Riddle! – wrzasnął tamten rozwścieczony. Po twarzy Voldemorta znów przemknął cień zniecierpliwienia i rozdrażnienia. Śmierciożercy poruszyli się niespokojnie czekając na znak, który jednak nie został wydany – Przecież tworzymy duet, nie pamiętasz?!!! Ja i ty!! Ty i ja!!! Władcy tego świata!!! Ile razy mam ci to powtarzać?!!!

„Ciekawe jak długo mu to jeszcze będzie uchodziło na sucho?” przemknęło przez głowę Harry’emu. Obok Daniel krążył wokół spierających się postaci „Z takimi poglądami”.

- Niby dlaczego mielibyśmy się zgodzić na to, żeby wypuścić olbrzyma, Potter? Co proponuje w zamian Dumbledore i Avalon?

- A czego byś chciał? – spytał uprzejmie John.

Voldemort wybuchnął szyderczym śmiechem.

- Przez wzgląd na dawne czasy, John, dam ci dobrą radę. Nie kuś mnie takimi propozycjami. Bo może się okazać, że zapragnąłbym czegoś, czego nie możesz – lub nie chciałbyś – mi dać.

„I zapragnąłeś” pomyślał Harry „Mnie”

- To jestem aż tak cenny? – mruknął Hagrid.

Voldemort wykrzywił pogardliwie wargi.

- Zastanówmy się zatem, czego bym mógł chcieć. Władzę już mam.

- Mamy!

Czarny Pan zignorował Dancinga tak jak się ignoruje brzęczącą muchę.

- Postrach też. Strach i niepewność ludzi. Można by powiedzieć, że nieśmiertelność także. Na tej drodze zaszedłem dalej niż ktokolwiek inny.

To dziwne, ale Harry’emu Voldemort wydał się prawie ludzki. Czarny Pan był zadowolony, mówił spokojnie, był pewny siebie. Harry przypuszczał, że do jego dobrego humoru przyczyniło się przekonanie, że jest niezwyciężony i nikt mu nie zagrozi. Nawet wielki Auror, który kiedyś być może – gdyby sprawy potoczyły się inaczej i Voldemort obrałby inną drogę – mógłby pozostać jego towarzyszem. Obaj jednakże poszli w swoją stronę. A dziś spotykali się będąc po przeciwnych stronach barykady.

W tych dniach Voldemort stał u szczytu swej potęgi i władzy. Wiedział, że nikt mu nie zagrozi. Był niezwyciężony.

Nie wiedział jednak, że już wkrótce los postawi mu na drodze zwykłego chłopca…

- Zaraz! Ale o tym mi nie mówiłeś! – powiedział z urazą Dancing – Wiesz, zawiodłem się na tobie! No, ale może nie miałeś okazji. W końcu w szeregach śmierciożerców jestem dopiero tydzień.

Od strony milczącej Joanne dobiegło ich pogardliwe prychnięcie.

- No dobra, dwa – burknął.

Tym razem prychnął któryś ze śmierciożerców.

- Niech będzie, że trzy - zgodził się.

Voldemort zaśmiał się pogardliwie.

- Aż cztery? – zdziwił się obłudnie – Patrzcie, jak ten czas szybko mija!

John otworzył usta…

- O, nie!!! Na więcej mnie nie naciągniesz, John! Nawet o tym nie myśl! – warknął złodziej – A zresztą! Co za różnica? Mogłem się pomylić o te kilka tygodni, nie?!

- Lub miesięcy albo i lat - mruknął klęczący na ziemi Hagrid – Nie zapomnieliście o czymś przypadkiem? Na przykład o mnie?

- Cierpliwości, Rubeusie – poprosił cicho Auror - niedługo będzie po wszystkim

- A bierzcie go sobie – machnął Voldemort ugodowo ręką. Zdecydowanie był w dobrym humorze – Przez wzgląd na wspólną naukę w Hogwarcie. Robię to tylko dla ciebie. Ale powiedz Dumbledore’owi , że…

I nagle, w jednej chwili wszystko się zmieniło.

- Panie!!! – zawył ktoś i czarna postać w kapturze głęboko nasuniętym na oczy upadła swemu Mistrzowi do kolan. Harry’emu po krzyżu przeleciał dreszcz złego przeczucia.

- Czego? – spytał Voldemort z rozdrażnieniem. Postać pełzająca u jego stóp dukała coś szeptem nieskładnie, z czego Harry mógł dosłyszeć tylko: „Dumbledore…, wróżka…, przepowiednia…., chłopiec…”

W tym momencie już wiedział.

Ruszył ostro do przodu chcąc zobaczyć tajemniczą twarz. Chciał znać tożsamość zdrajcy proroctwa, człowieka, który zniszczył jego życie. Był wściekły, zraniony do głębi. Sam nie wiedział, co by zrobił, gdyby go dopadł, gdyby nie był on tylko wspomnieniem. Miał ochotę zrobić mu krzywdę. W tym jednym ułamku chwili zrozumiał Cecylię…

I wtedy Hagrid zrobił coś nieoczekiwanego. Wyciągnął rękę, zacisnął ją na ramieniu Harry’ego i osadził na miejscu.

- Puść mnie! – wrzasnął próbując się wyrwać. Ale Hagrid trzymał mocno.

Voldemortowi w miarę słuchania proroctwa, które zachwiać miało jego wiarę w swoją niezwyciężoność, a na drodze postawić dziecko zaledwie, kamieniała twarz, a oczy rozjarzyły mu się wściekłością. Pojawił się w nich także strach. Voldemort się bał! Przez ułamek sekundy Harry mu współczuł. Bo oto stając u szczytu swej potęgi Czarny Pan widział, że rozsypują się jego marzenia i plany. A jego wiara w swą niezwyciężoność mocno się zachwiała, stała się prawie mitem.

Los okrutnie zakpił sobie z nich obydwu. Krzyżując ze sobą drogi potężnego czarodzieja i zwykłego chłopca.

Postronni widzieli, że dzieje się coś tajemniczego, coś, co w jednej chwili zmieniło panującą tu sytuację. John i Joanne wymienili niespokojne spojrzenia. Sytuacja wymykała im się spod kontroli.

- Idziemy – mruknął John i postąpił krok w kierunku Hagrida.

- Gdzie?!!! Olbrzym zostaje tutaj!! – głos Voldemorta ciął jak z bata.

Zagrodził Aurorowi drogę. Stali patrząc na siebie z zimną pogardą w oczach. Jeszcze nie wrogowie, ale już nie dawni sojusznicy i towarzysze szkolnych lat. Żaden nie zamierzał ustąpić. W jednej chwili wszelkie negocjacje przestały się już liczyć. Wybraniec stał spokojnie, ale Harry zauważył, że ręka jego babki wędruje w poszukiwaniu różdżki. Biała chusta – znak rozejmu i pokoju – powoli spłynęła na ziemię.

Wdeptano ją w błoto.

John zmusił się do spokoju.

- Powiedziałeś, że…

- Zostaje!

- Ale…

- Nie słyszałeś?!! – spytał rozdrażniony Dancing – Jest tak, jak powiedział! Zostaje i już!

Napięcie stało się niemal namacalne. Auror i czarnoksiężnik stali wpatrując się w siebie z rosnącą wrogością. W każdej chwili mogło dojść do katastrofy.

Harry wstrzymał oddech…

I wtedy – po raz pierwszy – przemówiła Joanne.

- A ty, Henry? – spytała śpiewnym głosem – Ty pozwolisz Hagridowi tutaj umrzeć?

Dancing spojrzał na jej piękną, białą postać, otworzył usta, zamknął je i uciekł spojrzeniem w bok.

- Nie przekonuj go, Joanne – syknął Voldemort, który zaczął chodzić rozdrażniony. Kopnął posłańca. Śmierciożercy pospiesznie usuwali mu się z drogi – Zawsze był moim wiernym, lojalnym przyjacielem…

- Ty nie masz przyjaciół – powiedziała cicho – Ty masz tylko służących i tak ich traktujesz.

-… i zawsze wykonywał moje rozkazy – dokończył z arogancją – Te kilka twoich bezwartościowych słów niczego tu nie zmieni!

- Nie zmieni? – Joanne spojrzała Dancingowi prosto w oczy – Naprawdę?

Milczał.

- Jeśli do tego dopuścisz… - zaczęła, a jej głos stał się bardziej stanowczy – To wiedz, że już nigdy więcej się do ciebie nie odezwę ani nie uśmiechnę!

Henry drgnął…

- Zawsze byłeś mi przyjacielem – ciągnęła – Wiem, że chciałeś być dla mnie kimś więcej. Ceniłam cię, Henry, mimo tych błędów, które w życiu popełniłeś. Ale jeśli pozwolisz Hagridowi tutaj umrzeć – jej głos nabrał mocy – przestaniesz dla mnie istnieć!

Harry wiedział, i wiedział to też Henry, o co prosi go Joanne. Spełnienie tego oznaczałoby przeciwstawienie się rozkazom Lorda Voldemorta. A tym samym, zerwanie z nim i kręgiem ludzi, wśród których się obracał. Oznaczał powrót do świata czarodziejów, do normalności, do zasad i praw nim rządzących.

Do Azkabanu...

Ale Harry wiedział też, bo mówił mu to Lupin na Grimauld Place, że Dancing miał słabość do pięknej Joanne Potter. Kobiety, którą kochał od zawsze. Podobno była miłością jego życia. Niespełnioną bo wybrała jego przyjaciela. Dla niej – jak mówiono – był w stanie nawet wskoczyć w ogień.

Był gotowy na wszystko.

Dancing wyglądał jakby walczył z czymś niewidzialnym. A potem zaklął, kopnął kamień i splunął na ziemię.

- A niech to szlag! – warknął. Podszedł do Voldemorta i wyciągnął rękę – No to…żegnaj, Tom.

Tamten zatrzymał się w pół kroku. Spojrzał na niego z niedowierzaniem.

- Słucham?!!!

- To, co powiedziałem. Nasze drogi się rozchodzą. Muszę wrócić, pozałatwiać parę spraw. No i mam córkę, której od lat nie widziałem. Zdaje się, że ma na imię Genowefa…, Ginewra…, Georgina…, Gwendolyn…? Jakoś tak.

- Gabrielle! – wyrwało się urażone Danielowi.

Voldemort patrzył na niego z wściekłością.

- Nie możesz! Nie wolno ci!

- E, zaraz tam nie wolno! – wzruszył ramionami. Tymczasem Joanne rozwiązywała Hagrida – I tak nie zamierzałem sterczeć przy tobie cały czas. Wracam zobaczyć jak w ogóle wygląda moja córka i ile ma lat.

- To służba na całe życie! – Czarnoksiężnik gotował się ze złości.

- Serio? Właśnie ją porzucam. No, to pa, Tomuś – klepnął go w ramię – Trzymaj się.

- Tylko spróbuj… w głosie Voldemorta pojawiła się groźba – A nie dożyjesz następnego ranka!

- No cóż… - mruknął Henry – Skoro tak stawiasz sprawę…

Harry nie zdążył mrugnąć nawet okiem, a już to się stało. Dancing odwinął się błyskawicznie i wyrżnął Voldemorta pięścią w twarz. Zakotłowało się. Błysnęły różdżki, zahuczały zaklęcia. Kurz przesłonił walczących.

- Cooooool!!!! – wrzeszczał zachwycony Daniel. Reszta gapiła się oniemiała.

A potem Dancing chwycił protestującą Joanne i wydostał się z kłębowiska. W tyle John Potter i Hagrid, ramię w ramię, walczyli ze Śmierciożercami.

- Myślę, Rubeusie, że na tym dziś skończymy.

Zanim Harry zdążył zrozumieć, o co chodzi, już lecieli w górę i lądowali koło kamiennej misy w chacie.

Naprzeciwko nich z surową miną stał Albus Dumbledore.

- Myślałem, Hagridzie, że jasno wyraziłem swoje życzenie – powiedział chłodno – Ale teraz widzę, że nie DOŚĆ jasno.

- Wybaczy pan, panie psorze – zakłopotał się gajowy. Przestąpił z nogi na nogę – Ale zapomniałem o…

- Widzę – To nie był Dumbledore, jakiego znał Harry – Zastanawia mnie tylko, dlaczego akurat to wspomnienie, mój drogi? Akurat to?!!

- Właśnie fajne!! – wykrzyknął z emfazą Daniel. Sceptyczna mina Stworka świadczyła, że nie podziela zdania swego Pana – Było ekstra, pełen odjazd!! Akcja, porwanie, emocje, bitwa…!!

- proroctwo – dokończył cicho Harry – Hagridzie! – zaczął żarliwie – Kim był ten śmierciożerca, który przyszedł z tym do Voldemorta?! To twoje wspomnienia, musisz wiedzieć!

Przyjaciel otworzył usta, rzucił Dumbledore’owi nerwowe spojrzenie i potrząsnął kudłatą głową.

- No, powiedz coś!! – nalegał.

- Myślę, Harry, że już czas na was – powiedział dyrektor stanowczo.

- Ale ja chcę wiedzieć…

- spóźnicie się na lekcję! – przerwał mu – Chyba nie każesz profesorowi Snape’owi na siebie czekać, prawda? Z całą pewnością nie byłby zadowolony.

- Nie idę na eliksiry!!! – wybuchnął – Najpierw powiedzcie mi…

- Niesubordynacja grozi szlabanem – dyrektor znów mu przerwał – Znasz reguły tej szkoły!

Harry ani przez chwilę nie miał wątpliwości co do prawdziwego znaczenia tych słów. Wiedział, że dyrektor wcale nie ma na myśli ewentualnego gniewu Snape’a. „A co tam” pomyślał wzburzony „Najwyżej będę pierwszym znanym studentem Hogwartu, któremu wlepi szlaban sam Albus Dumbledore, i to za nic!”.

Otworzył usta, żeby się odgryźć, ale dyrektor odwrócił się już do niego plecami

- Czy możesz mi powiedzieć, Rubeusie, co to było to coś, co zaatakowało mnie w twoim ogródku? – wskazał na skaleczenie na nodze i oddarty rąbek szaty.

- Było? – spytał nerwowo.

- Jeszcze jest – uspokoił go.

- E…, to zależy, w którym miejscu mojego ogródka się pan znalazł, psorze – bąknął – Na przykład na lewo od domku pasie się Dziobek, na prawo trzymam trzy pajączki i gryfa. Koło topoli siedzi chimera. A niedaleko bramki mam szczeniaka wilkołaka.

Dumbledore zerknął nerwowo na swoją nogę.

- A…a za dyniami?

- Mantykorę! Przygotowałem ją na następną lekcję!

- Nie ma mowy! – zaprotestował Ron – Wybij to sobie z głowy, Hagridzie!

- Pozbądź się jej – powiedział Dumbledore, który zupełnie nie zwracał uwagi na Harry’ego. Harry stał przy kominku pełen żalu do całego świata, w środku cały aż się gotował i szukał słów, by wykrzyczeć swój gniew – Kolec ogonowy mantykory jest śmiertelnie trujący. Nie nadaje się na lekcje. A jak wiemy, wypadki chodzą po ludziach.

- No dobrze – zgodził się gajowy ze smutną miną.

- A przy herbatce…- stary czarodziej wyczarował różdżką czyste filiżanki – ...porozmawiamy sobie o…

Zmarszczył brwi i spojrzał na czwórkę młodych czarodziejów.

- Wy jeszcze tutaj? Byłbym rad, gdybyście pospieszyli się na swoje zajęcia.

Zaszurały kroki, ruszyli do wyjścia.

- A my Harry… - zawołał Dumbledore – widzimy się jutro o 18 w moim gabinecie.

- Po co?! – niemal warknął.

- Myślę, że przyszedł czas, żebyśmy wreszcie nawiązali dialog, Harry. Chciałbym z tobą szczerze porozmawiać.

- Szczerze? – zaśmiał się z goryczą – O jakiej szczerości pan mówi, panie dyrektorze? Bo tego, co chciałbym usłyszeć – wskazał na myslodsiewnię – pan profesor mi nie powie.

Dumbledore westchnął.

- Przyjdź jutro – powiedział zmęczonym głosem – I nie przyjmuję odmowy.

Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, niemal wyzywająco.

- Tak, panie dyrektorze – powiedział pustym głosem.

Odwrócił się na pięcie i wyszedł.

Trzasnęły głośno zamykane drzwi.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 20:15, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY PIĄTY:

GDY ZAPŁONĄ OGNIE...

Ginny wpadła do pokoju wspólnego wzburzona i wściekła. Rzuciła się bez słowa na fotel przed kominkiem.

- Nigdy więcej – powiedziała ze złością – Nie mam zamiaru tego wiecznie wysłuchiwać!

- Mówiłem ci, żebyś tam nie szła – mruknął Ron – On nie jest w najlepszym nastroju

- Co ty powiesz? - spytała zgryźliwie – Nie zauważyłam!

Szczęknęły drzwi.

- Ginny, przepraszam – głos Harry’ego był zmęczony – Nie chciałem na ciebie nakrzyczeć!

- Chciałeś, czy nie, zrobiłeś to – powiedziała sucho – A ja ci wczoraj mówiłam! Mam dość tego, że się na mnie wyładowujesz!

- Nie wyładowuję się!

- A jak to inaczej nazwiesz?!

Zwichrzył sobie włosy.

- Nie wiem. Rozstroiła mnie ta myślodsiewnia.

- Co cię w niej rozstroiło? – spytała Ginny z rozdrażnieniem

- No, ten zdrajca i…

Hermiona przewróciła oczami.

- Harry…- zaczęła spokojnie – A jakie to ma znaczenie po siedemnastu latach?

- Jak to, jakie?

- No właśnie, jakie? To, co się stało, już minęło. I nie możesz żyć przeszłością. Obejrzyj się, teraźniejszość przecieka ci przez palce!

- Tak, ale on…

- Zdradził, to prawda! Ale co zrobisz teraz, z perspektywy tylu lat? On równie dobrze może już nie żyć!

- Jemu nie przetłumaczysz – prychnęła Ginny – On ma klapki na oczach. W czerwcu usłyszał przepowiednię i teraz krąży wokół niej. Nie da się oderwać. Wszystkie jego myśli są skupione na niej. Aż czasami jej zazdroszczę.

- Nieprawda! – oburzył się.

- Zawładnęła całym twoim życiem, zmieniła światopogląd, zmieniła CIEBIE.

- A ty byś się nie zmieniła, gdybyś się dowiedziała, że pewnego dnia masz…

- To pogódź się z tym, przyjmij ją za pewnik, ale na brodę Merlina! Nie daj jej sobą kierować! Zdajesz sobie sprawę, że ona cię unieszczęśliwia?! Staje się twoją obsesją! Odwracasz się od nas! Ranisz przyjaciół!

Nie odpowiedział. Chwilę panowała cisza.

- Niby ja mam więcej powodów do dołowania się i depresji – wtrącił Daniel – Po tym, co widziałem, co wyprawiał dziadek…?

Ale nie wydawał się tym wcale zdegustowany. Raczej dumny.

- Rzeczywiście – pokiwał głową Ron – Ale okazuje się, że czasami ucieczka też jest dowodem wielkiej odwagi. Pierwszy raz twój dziadek mi zaimponował.

- To musiała być miłość! – zachwycała się Ginny – Dla ukochanej kobiety podjąć decyzję o skutkach, których przecież nie mógł znać.

I obie z Hermioną głośno westchnęły.

- Romantyczka się znalazła - rzucił Harry zgryźliwie

- A ty przestań się wreszcie nad sobą użalać i spójrz na świat w jaśniejszych barwach. I idź wreszcie się pogodzić z Dumbledore’m.

- Nie sądzę, żeby to miała być zgoda – powiedział z ironią

- Idź!

Wzruszył ramionami i wyszedł. Łatwo im było mówić. Pogódź się. Szczerze mówiąc, bardzo się tej rozmowy obawiał. Nie miał pojęcia, co z niej wyniknie i jak będzie ona przebiegała. Między nim a dyrektorem powstała zbyt duża przepaść. I ciężko było zbudować most w jedną chwilę.

Stanął przed chimerą, powiedział hasło i schody poniosły go w górę. Zapukał do drzwi, ale nie było odzewu. Wydawały się uchylone, więc pchnął je lekko zaciekawiony.

- Na razie płonie jeden, Dumbledore – usłyszał.

- Ale jeśli będzie ich więcej, Phineasie?

- Myślę, że Shadow się nie ucieszy – mruknął portret – Śmiem nawet przypuszczać, że „trochę” go to wzburzy

- Ciekawe, czy da mu się wmówić, że to z powodu Voldemorta? – zamyślił się dyrektor.

- On nie jest taki głupi.

- Wielka szkoda…

Harry nie wiedział o czy mówili, ale wydawało mu się to niezwykle frapujące. I nie zdradził się ze swoją obecnością.

- Gar- rick!

- Och, Ara! – ucieszył się dyrektor – Co nam powiesz nowego?

- Zdraj- ca! – skrzeknęła – Szpieg –uje!

- Gdzie?!

- Tu- taj!

Dumbledore odwrócił się błyskawicznie i ujrzał w drzwiach głowę Harry’ego.

- Eee… - bąknął czując się głupio, bo złapano go na podsłuchiwaniu – dzień dobry

- Chyba dobry wieczór – poprawił go – Wchodź, proszę!

Odwrócił się z powrotem do papugi.

- O’Flaherty już wie, prawda?

- Pra- wda! Cze- ka! Na świę – to! Belta – ine! Gdy zapło- ną o –gnie!

Czarodziej potwierdził skinieniem głowy i papuga przepadła w ciemnościach nocy.

Zostali sami.

- Nic z tego, co tu właśnie zostało powiedziane, nie słyszałeś – głos dyrektora zabrzmiał dosyć ostro.

- Nie, oczywiście, że nie – zapewnił go pospiesznie Harry.

Chwilę zbierał się na odwagę, żeby zapytać.

- Chodzi o ucieczkę O’Flaherty’ego z więzienia, prawda?

Dumbledore westchnął

- Wybacz, ale to zbyt ważne kwestie, żeby o nich rozpowiadać. Może lepiej zajmijmy się tym, co cię do mnie sprowadziło.

Harry od razu zesztywniał.

- Siadaj – powiedział dyrektor - Czego się napijesz?

Najchętniej nie zrobiłby żadnej z tych rzeczy, ale nie miał wyboru. Opadł na krzesło i sięgnął po butelkę piwa kremowego. Gabinet dyrektora niczym się nie różnił, od tego, który zapamiętał, kiedy był tu ostatnim razem. Na wspomnienie tej wizyty policzki mu poczerwieniały z zażenowania. Nie zachowywał się wtedy zgodnie z wymogami dobrego wychowania.

- Wróćmy do tego, co widziałeś we wspomnieniach Hagrida.

Harry nie odpowiedział. Wpatrywał się w blat stołu.

- Zdaję sobie sprawę, że to, czego byłeś świadkiem, mogło cię wzburzyć

Milczał.

- Wydarzeń sprzed siedemnastu lat nie da się odwrócić. Nie mamy na to wpływu. Starych ran się nie rozdrapuje.

- Pan wie, kim był ten śmierciożeca! Hagrid też wie! – rzucił wzburzony.

- Czasami wiedza jest ciężarem – potrząsnął głową Dumbledore

- Mimo to chcę znać jego nazwisko!

- Po co?

Harry’ego podrzuciło.

- Jak to, po co?!

- Co chciałbyś zrobić? Co by ci to dało?

Harry otworzył usta…

- Chciałbyś się zemścić? Dopaść go? Zranić?

- Chciałbym wyrównać rachunki!

- W jaki sposób, Harry?

- Chciałbym go…!

-…zabić? – dokończył cicho Dumbledore wpatrując się w niego uważnie.

Harry otworzył usta i je zamknął. W głowie miał pustkę.

- Zamordowanie człowieka pozostawia w tobie niezatarty ślad. I wierz mi, że dokonanie zemsty ulgi nie przynosi.

- Nie wiem, bo się nie przekonałem – powiedział dość opryskliwie.

Dyrektor spojrzał na niego bystro. Phineas Nigellus wymamrotał coś pod nosem.

- To nie jest ekscytujące przeżycie. W grobie nie ma miejsca na chwałę.

- Ale kiedyś będę musiał to zrobić – odstawił gwałtownie nietkniętą butelkę kremowego piwa – Sam mi pan to powiedział! Voldemort i ja…

- Jest różnica pomiędzy obroną własnego życia a zimnym wyrachowaniem, bo chce się krwawej zemsty.

- Ciekawe, czego innego ja bym mógł chcieć od Voldemorta i tego zdrajcy? – spytał ironicznie – Bo słowo „zemsta” niestety jest u mnie na pierwszym miejscu.

- Nie wiesz, co mówisz.

- Myślę, że jednak wiem.

Dumbledore westchnął.

- W Hogwarcie uczy się pewna dziewczyna. Ona mogłaby powiedzieć ci…

- Cecylia Warren – rzucił.

Na twarzy starego czarodzieja odbiło się zaskoczenie.

- A zatem ją znasz? Gratulacje, zdobyłeś sobie jej zaufanie, skoro wyznała ci swą tajemnicę!

Harry nie nazwałby tego „zdobyciem zaufania”. Oko nadal miał podbite i czuł wściekłość ilekroć tylko spojrzał w lustro. Nauczyciel jednak nie zapytał go o wygląd jego twarzy. I dobrze, bo Harry dotychczas nie przyznał się nikomu, że pobiła go dziewczyna (!)

- Cecylia mogłaby ci powiedzieć, że taki czyn, jakiego ona się dopuściła, nie przyniósł ulgi. Ani też satysfakcji. Uratowała brata, ale wierz mi, że …

- Uwierzyć?! – zaśmiał się – Dlaczego miałbym panu wierzyć?! Niech mi pan powie, panie profesorze - nachylił się do niego gwałtownie, tak, że ich twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów – Co jeszcze przede mną jest ukrywane?? Jakie jeszcze tajemnice czekają na odsłonięcie? – pytał arogancko.

Dumbledore długą chwilę siedział w milczeniu. A potem jego błękitne oczy zapłonęły.

- Przywilejem młodości jest się buntować – powiedział sucho – Ale nigdzie nie jest powiedziane, że się toleruje brak wychowania

Harry ochłonął i ogarnął go wstyd. Cofnął się gwałtownie.

Jakiś czas żaden się nie odzywał

- Człowiek nie jest nieomylny – powiedział w końcu dyrektor. Wyglądał teraz niezwykle staro i krucho – Popełnia w życiu wiele błędów. Ja też je popełniałem. Wielu z nich żałuję. Ale najbardziej żałuję jednego.

Harry uniósł głowę i spojrzeli sobie w oczy.

- Tego, że straciłem twoje zaufanie. Tego, że przestałeś we mnie wierzyć i w końcu znienawidziłeś.

- Nie… -zaczął cicho – To nie tak…

- Nawet nie wiesz jak bardzo chciałbym cofnąć czas. Aby zachować relacje, które były między nami. Wiem, że wciąż masz do mnie żal o decyzję, jaką zostałem zmuszony podjąć latem. Profesor Lupin wiele dla ciebie znaczy.

Harry opuścił głowę. Milczał.

- To był trudny wybór, Harry. W swoich rękach miałem dwie nici życia. Twoje i Remusa. Nie było mi łatwo.

- Wiem o tym – powiedział cicho Harry. Słowa te same wymknęły mu się z ust, wbrew jego woli. Ale potem zdał sobie sprawę, że w głębi serca jednak chciał to powiedzieć. Obaj byli już zmęczeni nieporozumieniem, które stało między nimi. Dręczyło ich i nie pozwalało zaznać spokoju. Miał dość. Cała złość wyparowywała, nie było na nią miejsca. Czuł już tylko znużenie i pustkę. Jakby wszystko to, co w nim buzowało, nagle przestało się liczyć.

- Nie chciałbym kiedyś znów podejmować takich decyzji, Harry. Wbrew pozorom to nie jest łatwe. Lecz okrutne. Z jednej strony stałeś ty, a z drugiej Remus. I jakbym nie zadecydował, konsekwencją miała być śmierć. Ale wiedziałem, że jeśli cię puszczę, stracę ciebie bezpowrotnie. Zamordowałbym cię, choć cudzymi rękami. Może się wydawać, że poświęciłem Remusa, ale to nieprawda, Harry. W jego przypadku, tliła się we mnie iskierka nadziei, że uda mi się go uratować. Dziś wiem, że bez twojego snu, który zreferowałeś profesorowi Snape’owi, nie powiodłoby mi się.

- Ja… - zaczął Harry i przełknął z trudem ślinę – Ja rozumiem, że… Tylko bolało mnie to, że skazał mnie pan na samotność, na bezczynne oczekiwanie i…

- Wiem – Dumbledore wstał i zaczął się przechadzać po pokoju. Potem stanął zgarbiony przy oknie – Wiem, Harry. Ale ja się bałem.

- Czego? – Harry nie chcąc mówić do jego pleców, również zbliżył się do okna. Razem wyglądali w ciemność nocy oświetlanej jedynie bladym odbiciem księżycowego rogalika.

A potem zobaczył łunę na niebie. Gdzieś daleko płonął ogień. Już chciał o niego zapytać, gdy Dumbledore znowu się odezwał.

- Tego, co możesz zrobić pod wpływem emocji, tego, co może się stać, gdy popełnię błąd. Nie jestem nieomylny, jestem tylko człowiekiem. I jako człowiek zawiodłem twoje oczekiwania.

- Niczego nie oczekiwałem – potrząsnął głową – Wiem, że nikt nie ma nieograniczonych możliwości.

- Mimo to wiem, że naszej bliskości nic nie wróci. Bo, jak powiadają „znacznie łatwiej jest odbudować zburzone miasto niż zburzone zaufanie”.

- Ja nadal panu…

- Dumbledore! – głos Phineasa Nigellusa zabrzmiał dość ostro – Patrz!

Harry nie zdołał dokończyć. Może wciąż nie było pomiędzy nimi tego, co istniało dawniej. Zawiązała się ledwie tląca się nić porozumienia. W każdej chwili mogła zostać z powrotem zerwana. Ale przynajmniej uczynili ten pierwszy krok. Jaki będzie następny?

Dumbledore wyjrzał przez okno. Daleko na horyzoncie płonął ogień. Huczał wysoko pod niebo. Ale jednocześnie wokół niego zapłonęło wiele innych. Na twarzy dyrektora odbiła się rezygnacja.

- A zatem siedem – mruknął – Taka jest twoja odpowiedź, Alhatello, przyjacielu?

- Panie dyrektorze, co to znaczy? – spytał Harry zdziwiony wyrazem jego twarzy.

- Że Shadowa trafi ciężki szlag, kiedy się o tym dowie – wtrącił portret nie pytany – Oj, będzie szalał.

- A Minister dowie się o tym bardzo szybko – Dumbledore wskazał na coś ręką.

Harry spojrzał. Na błoniach, pośród nocnych cieni pomykał jeszcze jeden. Czarny kształt, większy od zwykłego psa. Próbował się kryć przed obserwującymi go oczami. Harry zacisnął ręce na framudze okna. Czyżby ukazał mu się znowu Syriusz?

- To wilk – Dumbledore jakby czytał w jego myślach.

Zerknął na niego ze zdziwieniem.

- Ale przecież wilki nie podchodzą do ludzi!

- Dzikie nie – zgodził się z nim – Ale to oswojona wilczyca Shadowa.

- A co ona tu robi?

- Szpieguje mnie – powiedział Dumbledore po prostu.

Harry’emu opadła szczęka.

- Dlaczego?

- Shadow nie czuje się pewnie jako Minister. Podświadomie wie, że nie aprobuję jego metod postępowania. Bo ze złem można walczyć, ale nie w taki sposób, jaki to próbuje robić on. Dlatego na moją przychylność będzie jeszcze długo czekał.

Spojrzał na Harry’ego.

- Rozumiesz, że ma to pozostać między nami. Trochę głupio byłoby, gdyby moja opinia wyszła na jaw, choć nie podałem jej do publicznej wiadomości.

- O…oczywiście – wyjąkał.

Przez jakiś czas obserwowali jak wilczyca gna przez błonia wyciągniętym galopem, a potem przepada gdzieś między drzewami. I już jej nie było.

- Cóż… - Dumbledore odwrócił się od okna – Robi się późno. Nie wiem, czy nasze stosunki się polepszą, choć ja ze swej mocy zrobiłem wszystko, żeby tak było.

Kiwnął powoli głową.

- Jestem świadom tego, iż wiele rzeczy masz wciąż do mnie żal. Nie da się tego zmienić w ciągu kilku zaledwie godzin. Na to potrzeba dni.

Znów kiwnął głową.

- Nie jestem taki głupi, żeby sądzić, że nie będziesz próbował się dowiedzieć czegoś więcej o tym, co widziałeś w myślodsiewni. Twoja ciekawość jest czasami wręcz nieznośna. Ale mam prośbę. Nie męcz o to Hagrida. On nie zna pełnej treści proroctwa, nie widział dokładnie twarzy tamtego czarodzieja i znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie.

- Dobrze – westchnął i podszedł do drzwi.

Chwytał już za klamkę, kiedy…

- Byłbym zapomniał! Jak tam postępy GD?

W jednej chwili przez głowę przeleciało mu tysiące możliwych kombinacji odpowiedzi. Od odruchowego „wspaniale!”, po „eee…?” i „Gwardii przecież nie ma! I nie wiem, o czym pan mówi?!”. Żadna jednak nie wydawała mu się odpowiednia, gdy błękitne oczy przeszywały go na wskroś.

- Pewnie niezbyt dobrze, skoro zakazałem wam działać.

Czyżby w głosie dyrektora usłyszał ironię?

- Chociaż… , po namyśle stwierdzam, że chciałbym aby Gwardia wróciła do łask.

Tego się nie spodziewał!

- Naprawdę? – wyjąkał.

- Oczywiście. Moim zamysłem nie było was dotkliwie karać, Harry, ale… tak…troszeczkę…jakby tu się wyrazić właściwie? O! Popchnąć was we właściwym kierunku!

Przez „popchnięcie” Harry zrozumiał, że dyrektor chciał, aby GD działało jako stowarzyszenie pomagające sobie w lekcjach, a nie takie, które polowało na uczniów. Zawieszenie jej działalności miało pomóc im zrozumieć i naprawić błąd.

- Ale jakiekolwiek porachunki są nadal zakazane – powiedział dyrektor – Chociaż, mam pewne wątpliwości, czy się do tej zasady stosujesz. Sądząc po twoim wyglądzie…

Harry nerwowo pomacał się po twarzy.

- Eee…Spadłem z łóżka, panie dyrektorze – wymamrotał wściekły na Cecylię – I zderzyłem się z podłogą.

- Rozumiem - pokiwał tamten głową współczująco – A z jakiego domu ta podłoga pochodziła i jak miała na imię?

Ale tego Harry by nie wyjawił nawet na torturach. Wolał już zostać przypieczony gorącym żelazem i poćwiartowany na kawałki, niż przyznać się, że pobiła go dziewczyna(!).

Dumbledore westchnął i dał znak, że może odejść. Harry postąpił krok do drzwi i znowu zdołał dotknąć palcami klamki, gdy padło następne pytanie.

- W tym tygodniu jest Hogsmeade, prawda?

Wiedział, że w końcu sprawa jego szlabanu musiała wypłynąć!

- Rozumiem, że nie będę mógł pójść? – spytał bardziej zrezygnowany niż zły.

Dyrektor wydawał się być zaskoczony.

- Nie, dlaczego?! Możesz!

- Tak? – zdziwił się.

- Oczywiście! Tylko zrób coś dla mnie, kiedy już tam będziesz, dobrze? Odwiedź pannę Annabelle Wright i przekaż jej ode mnie pozdrowienia. Ach, i zrób to raczej eee…osobiście.

Połowa portretów na ścianach jęknęła ze współczuciem. Harry wpatrywał się w starego czarodzieja i przetrawiał, to, co usłyszał.

- No dobrze. A w czym tkwi haczyk? – spytał podejrzliwie.

- W niczym – nauczyciel potrząsnął głową – Absolutnie w niczym.

Jednak znowu portrety wyraziły swoje współczucie.

- Porozmawiaj z nią. I, bardzo cię proszę, zrób to OSOBIŚCIE.

Kiedy oszołomiony i pełen podejrzeń Harry wychodził, mógłby przysiądz, że słyszy szatański chichot Dumbledore’a…



*

Wilczyca biegła z wywieszonym ozorem robiąc bokami. Pomykała między drzewami, przeskakiwała zwalone konary drzew i unikała jasnych plam światła. Była zmęczona. Ale przepełniała ją radość. Oto zaniesie Panu oczekiwaną tak długo odpowiedź.

W wojskowym obozie Aurorów z Avalonu zapłonęło siedem świętych ogni.

Nie jeden, według starodawnych tradycji celtyckich. Nie jeden, który zwiastował szczęście i pomyślność na przyszłe lata.

Zapłonęło siedem.

A ta magiczna liczba mogła oznaczać tylko jedno…


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 20:16, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAL CZTERDZIESTY SZÓSTY:

ZAMKNIĘTY KRĄG

Harry wpadł do domku Hagrida jak burza.

- Kim jest Annabelle? - spytał już od progu

Usłyszał łomot, trzask pospiesznie zamykanych drzwi i Hagrid obrócił się ku niemu z przestraszonym wyrazem twarzy

- Co tu robisz? - wykrzyknął wyraźnie poruszony

Zdziwił się

- Przyszedłem w odwiedziny. A co, nie mogę?

Hagrid stał na środku chatki, czając się za stołem i kręcąc się niespokojnie. Co chwila zerkał do tyłu na drewnianą szafę.

- Eee...- wydawał się być zakłopotany.

W Harry’m zrodziło się nagłe podejrzenie

- Chyba Dumbledore nie zakazał mi tu przychodzić? - spytał z wyraźnym niedowierzaniem

- Nie...

- Zabronił?!! – podskoczył urażony - No nie!!

Tego się nie spodziewał! Spadło to na niego jak grom z jasnego nieba. A jeszcze wczorajszego wieczora na nic takiego się nie zapowiadało! Wydawało mu się, że doszli z Dumbledore’m do porozumienia. Może nie zaczął jeszcze mu na powrót bezgranicznie ufać, bo resztki podejrzliwośći pozostały. Ale poczynili pierwszy krok. Zapanował kruchy rozejm. W głębi serca Harry bał się, że jeśli na powrót zawierzy dyrektorowi, a ten go znowu zrani, to tego nie zniesie

- To już szczyt! – mówił rozeźlony - Nie mogę się z tobą widywać?!

- Eee..., nie..., możesz, tylko... Hagrid zaczął się jąkać i przestępować z nogi na nogę. Zwlekał z odpowiedzią i unikał wzroku Harry’ego.

- Tylko co? - drążył – A może kazał trzymać mnie z dala od myślodsiewni i tego wspomnienia?

- Nic ci nie powiem! - rzucił szybko gajowy – Nic nie wiem na ten temat, nie pamiętam i nie kojarzę! Nie wiem kim był tamten gościu!

- Myślę, że wiesz – powiedział spokojnie Harry

- Niestety nie – Hagrid nie patrzył na niego – I nawet sobie nie myśl, że mnie przechytrzysz i dorwiesz się znowu do myślodsiewni, kiedy mnie nie będzie, bo..., bo jej tu nie ma!

Uśmiechnął się niedowierzająco

- Naprawdę?

- Tak!

- W takim razie, powiedz mi, dlaczego tak się czaisz pod tą szafą?

Hagrid podskoczył. Rzucił nerwowe spojrzenie za siebie

- Trzymam tam pewne zwierzątko – burknął po namyśle.

- O! Mogę zobaczyć?

- Nie! – zagrodził Harry’emu drogę – Ponieważ ono jest zbyt niebezpieczne i...

- Przestań mi tu mydlić oczy zwierzątkiem! – zniecierpliwił się – Obaj dobrze wiemy, że nie dla twoich bajek tu przyszedłem

To jeszcze bardziej obudziło w Hagridzie czujność. Utkwił przed szafą na mur i nie ruszał się stamtąd ani na krok.

- Nic ci nie powiem!

Westchnął.

- Nawet jeszcze nie wiessz o co chcę spytać – powiedział cierpko – Chcę normalnie pogadać! Chodź nad jezioro!

- Po co? – spytał podejrzliwie świdrując go wzrokiem

- Bo chcę uśpić twoją czujność i unieszkodliwić – rzucił z rozdrażnieniem – Przestań mnie podejrzewać i chodź!

Hagrid jeszcze się wahał?

- Nic nie kombinujesz? – padło niespokojne.

Harry’emu opadły ręce. Wzruszył tylko ramionami, okręcił się na pięcie i wyszedł. Zawędrował nad brzeg jeziora i usiadł na zwalonym konarze drzewa. Wystawił twarz na promienie słoneczne. Dzień był niezwykle cieply. Trochę dziwne zważywszy na to, że zbliżał się listopad. Po wrześniowych burzach i szkwałach nie było śladu. I tylko mroźne noce zwiastowały nadchodzącą zimę. Było cicho. Ten spokój harmonizował się ze stanem duszy Harry’ego. Jeszcze wczoraj i nocą wypełniały go kłębiące się w nim emocje i plątanina myśli, Rzucał się na łóżku z boku na bok i nie był w stanie zasnąć. A potem emocje opadły, burza w jego mózgu ucichła. Wiedział już, co chciałby zrobić.

Hagrid dołączył do niego po dziesięciu minutach. Też usiadł na zwalonej kłodzie. W milczeniu wpatrywali się w poranną mgłę nad jeziorem. Gdzieś zahuczała sowa..

To Harry odezwał się pierwszy.

- Nie musisz się obawiać, że będę cię wypytywał o tożsamość tego czarodzieja – mruknął. Zrobiło mu się niewygodnie, więc zsunął się z kłody na trawę. Ułożył się na plecach i przymknął oczy.

Przyjaciel odchrząknął coś niezrozumiale.

- Zresztą obiecałem Dumbledore’owi, ze przestanę was o to męczyć. Zamierzam dotrzymać danego słowa.

Na twarzy gajowego odbiła się ulga.

- To dobrze - Ale wpadłem na inny pomysł – otworzył powieki i wpatrywał się teraz w klucz dzikich gęsi na niebie

Chwilowy dobry nastrój gajowego prysł jak bańka mydlama. Głos Harry’ego był jakiś dziwny. Jakby podjął już decyzję, o której wiedział, że on jej nie zaakceptuje.

- Niby jaki? – spytał nieufnie.

Wzruszył ramionami.

- Zapytam po prostu kogo innego

Hagrid się obruszył.

- Kogo?

Harry zerknął na niego i uśmiechnął się. Ale był to dziwny uśmiech. Który zupełnie nie objął jego oczu. Wzrok chłopca wydawał się jakby nieobecny.

- Voldemorta

Pod Hagridem załamał się spróchniały pieniek.

- Vol... – zagulgotał - Tego sakramenckiego psa?!! – wybuchnął – Oszalałeś?!

- Dlaczego? – Harry był granitowo spokojny. Ten spokój mówił gajowemu, że zanosi się na kłopoty – To swietny pomysł, nie uważasz?

- Ja..., ja... – jąkał się przyjaciel – Nie możesz!!! Wybij to sobie z głowy!!

- Ale on zna odpowiedzi na większość pytań! – zaprotestował – Moglibyśmy porozmawiać. Jego wiedza za moją wiedzę o przepowiedni

- Rozum ci odjęło?! – warknął zdenerwowany Hagrid, który krążył wte i wewte i zastanawiał się czy ma od razu biec z tymi rewelacjami do Dumbledore’a, czy może jeszcze poczekać – Zginiesz zanim się obejrzysz!

- Zginę? – powtórzył Harry cicho – Jeśli mi to będzie przeznaczone...

Gajowy czuł się coraz bardziej niezręcznie. Rozmowa go nie bawiła. Spojrzał na zamek. Dumbledore stanowczo powinien o tym wiedzieć. Nie wiadomo co chłopakowi znowu strzeliło do głowy.

- Wiesz... – odezwał się nagle Harry – tak sobie właśnie pomyslałem, że gdybym miał umierać, chciałbym, żeby był taki dzień jak dzisiaj

Hagrida sparalizowało. Zaczął się zastanawiać ile jeszcze potrafi tego znieść. Harry nie był sobą. W jego zielonych oczach żażyły się. Determinacja i silne postanowienie. Tylko z gajowy nie wiedział czego było to postanowienie. Miał zamiar zrobić coś, co ani Hagridowi ani Dumbledore’owi z pewnością by się nie spodobało.

- Ciepły i słoneczny – Harry podniósł do góry rękę i zaczął obrysowywać w powietrzu palcem kształ chmury – A nie burze i ulewy

Opuścił palec

- To byłoby zbyt melodramtyczne. Ludzie by mówili, że w dniu śmierci Chłopca, Który Przeżył płakał cały świat

Hagrd słuchał tego z mieszanymi uczuciami i nie wiedział co powiedzieć. To wszystko wydawało się zbyt nierealne, żeby mogło być prawdziwe. Po raz pierwszy odniósł wrażenie, że w ogóle nie zna Harry’ego. Podczas gdy ten załozył ręce nad głową i żuł urwaną trawkę, olbrzym bił się z myślami. Zabrakło mu słów. Wydawało mu się, że Harry potrzebuje...No właśnie, czego? Pocieszenie? Nie wyglądał na nieszczęśliwego. Ale też nie wyglądał na takiego, który skacze z radości. Wiedza o przepowedni musiała go zmienić bardziej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Wystarczyło kilka godzin pewnej czerwcowej nocy, a Harry na zawsze przestał już być dzieckiem. „To wina Tego- Którego – Imienia – Nie – Wolno – Wymawiać” pomyślał ze złością. „Najbardziej cierpiały dzieciaki.”

- Kim jest Annabelle Wright? – Harry przerwał ciszę.

Hagrid skrzywił się jakby zjadł właśnie kwaśną cytrynę

- Taka jedna – burknął niechętnie– A dlaczego pytasz?

- Profesor Dumbledore mi o niej mówił. Poprosił, żebym ją odwiedził w Hogsmeade i pozdrowił ją od niego. Położył nacisk na słowie osobiście i diabelsko przy tym chichotał.

Hagrid zakrztusił się własną śliną i zaczął się dławić i kaszleć

- Na brodę Merlina! – wykrzyknął, gdy doszedł wreszcie do siebie – Czym ty mu tak podpadłeś?!

- To jest aż tak źle? – spytał ostrożnie.

Pokiwał energicznie głową.

- Tragicznie!! Annabelle to potwór, bestia!! Nie idż do niej, chyba że wykurujesz się przedtem jak należy. Nawiasem mówiąc, co ci się stało w twarz? Masz limo większe chyba od mojej pięści

- Spadłem z łóżka i uderzyłem się o podłogę – burknął

- Jasne. To była taka sama podłoga jak to moje zwierzątko w szafie – zarechotał Hagrid - Komu podpadłeś?

- Nikomu

- Nie chcesz mówić, to nie – wzruszył ramionami - Ale poczekaj aż ci się policzek wygoi. Jak Annabelle poczuje zapach krwi, to chwyci cię w swoje szpony i bez szwanku od niej nie wyjdziesz.

Harry długo to przetrawiał

- Nie strasz mnie – poskarżył się i wstał – Pozwól, że sam ocenię. Nie będę przesądzał o wielkości zagrożenia, dopóki się sam nie przekonam. Może nie taki diabeł straszny jak go malują.

- A jednak. Myślisz, że dlaczego Dumbledore wysyła właśnie ciebie, zamiast zjawić się przed nią osobiście?

Uśmiechnął się.

- Niemozliwe. Chyba się jej nie boi?

- Twierdzi, że nie. Ale omija ją szerokim łukiem. Gdzie idziesz?

- Do zamku. Ułożyć listę tysiąca pytań

- Do kogo?

- Do Voldemorta – rzucił przez ramię – Tylko on mi może na nie odpowiedzieć

Był piękny słoneczny dzień, koniec pażdziernika. A Hagridowi przeleciały po krzyżu zimne dreszcze złego przeczucia. Cokolwiek zamierzał zrobić Harry, był na to zdecydowany.

*

Dzień wypadu do Hogsmeade zbliżał się wielkimi krokami. Atmosfera w szkole stała się radosna. Nikt nie był w stanie myśleć o niczym innym, o lekcjach nawet nie wspominając. Wszyscy snuli plany na sobotę, co kupią, co będą robić i gdzie pójdą. To był ostatni dzień października. Wieczorem miała się odbyć uczta z okazji Nocy Duchów. Hermiona bez przerwy mówiła o potrzebie nabycia kilku nowych piór i wysłania paczki do rodziców. Harry i Ron opowiadali Danielowi wszystko o wiosce czarodziejów. Słuchał z zaciekawieniem. To miała być jego pierwsza wizyta i nie mógł już się jej doczekać. Zawczasu postarał się o napisanie listu do matki z prośbą o podpisanie mu formularza z pozwoleniem. Długo nie nadchodził.

- Gdzie ona tym razem wyjechała? - burczał z niezadowoleniem – We Włoszech jej nie ma!

List przyszedł z Egiptu i Daniel cieszył się nim całe dwie godziny.

A potem napatoczył się na Sewerusa Snape’a.

- Ojej, Black – zacząłSnape z mściwością w głosie – Chyba nie zapomniałem ci powiedzieć, że w sobotę masz korki z eliksirów przez CAŁY dzień?

- Cały? - spytał zrezygnowany.

-Cały – powtórzył nauczyciel z jadowitą satysfakcją – Jakiekolwiek masz plany, Black, będziesz musiał je zmienić. Nauka jest najważniejsza.

I odszedł zamiótłszy swą czarną szatą.

- Łajdak – rzucił za nim ze złością.

- Nie martw się – pocieszała go Hermiona – Pójdziesz następnym razem.

- Nie chcę następnym razem – burknął – Chcę teraz!

- Ale co zrobisz? - westchnął Harry – On jest na nas cięty już od lata. Gdyby mógł, to by zabronił i mi, ale mam jakąś głupią misję do spełnienia.

- Tak sobie myślę... - zaczął Daniel – Skoro ten nietoperz i tak mnie nie lubi i wlepia szlaban za szlabanem, to jeden więcej nie zrobi mi różnicy...

- Co kombinujesz? - spytała podejrzliwie Hermiona.

- Mam gdzieś korki. Idę do Hogsmeade.

Wytrzeszczyli oczy i spojrzeli po sobie zdezorientowani.

- Nie możesz! Ty wiesz co to będzie?!

- Poza tym Filch może cię nie wypuścić – dodał Harry.

- A od czego posiadamy Mapę Huncwotów, znajomość tajnych korytarzy i pelerynę niewidkę?

- Nie chcę być w twojej skorze, kiedy Snape cię dorwie – Ron pokręcił ze współczuciem głową – To będzie jatka.

- E, tam – nie przejął się syn Syriusza – Pogrożę mu klątwą taty.

Sceptyczne spojrzenie Harry’ego, że ten pomysł odstraszenia może nie wypalić.

Zanim jednak dane im było wybrać się do Hogsmeade, Albus Dumbledore zgromadził cztery domy w Wielkiej Sali.

- Mam nadzieję, że zachowacie wszyscy dzisiaj rozwagę – zaczął poważnie - Doskonale wiecie, poza murami tego zamku pozbawieni jesteście ochrony mocy Hogwartu. Voldemort i jego śmierciożercy tylko czekają na okazję.

Zrobił się szum, Harry’emu mignęły przestraszone twarze. W ferworze radosnego oczekiwania na wycieczkę do wioski, wielu zapomniało, że zagrożenie ze strony Czarnego Pana wciąż istniejec. Co poniektórzy zaczęli się zastanawiać nad rezygnacją z wypadu poza bezpieczne mury Hogwartu.

- Ale jeśli... - Dumbledore podniósł głos – zastosujecie się do zasad bezpieczeństwa, nic wam nie grozi. Całą okolicę patrolują Aurorzy z Avalonu i to oni będą dbali o to, żeby nic wam się nie stało. Dopilnują każdego z was. Z waszej strony oczekuję, że będziecie z nimi współpracowali.

Rozległy się sarkania uczniów. Nie tak sobie wyobrażali ten dzień. Prowadzeni za rączkę, “żeby nie stała im się krzywda”.

- I nici z zaplanowanej randki – burknął cicho pod nosem ktoś przy stole Gryffindoru – Jak oni mają mnie i mojej dziewczynie siedzieć na karku cały dzień, to ja dziękuję za takie atrakcje!

- Nie wiem czy już wiecie, ale w Hogsmeade znajduje sie obóz wojskowy Wybrańców. A dziś zaczynają się obchody święta Samhain, magicznego święta ognia.

- Czego? – zdziwił się Ron.

- Cicho – syknęła Hermiona.

- Muszę was ostrzec, że to zamknięty krąg. Pod żadnym pozorem nie wolno wam zbliżać się do Obozu, a zwłaszcza – dodał dyrektor z naciskiem – wchodzić do niego! Wybrańcy strzegą waszego bezpieczeństwa, ale żaden nie będzie tolerował naruszania ich terytorium. Tym bardziej tego ważnego dla nich dnia. Zresztą, to byłaby z waszej strony profanacja. Tam, gdzie płonie święty ogień, nie może stanąć stopa obcego. Jeśli nie chcecie, żeby stała wam się krzywda, radziłbym uważać – ostrzegł – A tego, kto nie posłucha, żałował nie będę.

Na wielu twarzach pojawiło się rozczarowanie i zniechęcenie. Harry wiedział, że większość z siedzących tu uczniów miała nadzieję zobaczyć coś niepowtarzalnego, coś, co zapamiętają na całe życie. Zdawał sobie sprawę, że niektórzy zrobią wszystko, byleby tylko znaleźć się w pobliżu obozowiska. On też odczuwał pewną pokusę, wyobrażał sobie wspaniałości, jakie mógłby zobaczyć. Zwyciężył jednak zdrowy rozsądek. Dumbledore przecież ostrzegał.

Hogsmeade tętniło życiem. Panował niezwykły ruch i gwar. Rzeczywiście, patrole Aurorów były praktycznie wszędzie gotowe chronić uczniów z Hogwartu. Uzbrojeni po zęby, zwarci, doskonale wyszkoleni. Stanowili skuteczną zaporę przed ewentualnym atakiem.Harry’emu zdawało się jednak, że nie wszyscy byli na służbie. Ci byli ubrani w ciemnozielone, uroczyste szaty. Raz czy dwa mignął mu przelotnie Igor Szagajew w towarzystwie swoich przyjaciół. Śmiali się i wygłupiali. Igor był tak zupełnie inny od tego surowego nauczyciela z lekcji obrony, że aż trudno było w to uwierzyć. Wyczuwało się niezwykłą atmosferę podniecenia. Samhain musiało być chyba niezwykłym świętem. Z wysokiego wzgórza widział jak huczy ogromne ognisko. Wokół niego ustawionych było sześć mniejszych. Od razu przypomniał sobie rozmowę Dumbledore’a i Phineasa “Gdy zapłoną ognie...”. To co wtedy? Dlaczego było to tak niezwykłe? Zapomniał o to spytać.

- Harry – usłyszał nagle Obrócił się i wytrzeszczył oczy. Nie spodziewał się tego kompletnie. W drzwiach jednego z domów uśmiechając się do niego stali...

- Tonks? - wykrzyknęła ze zdumieniem Hermiona – Profesor Lupin?

- Witajcie – powitał ich Lupin. Chudszy, zmizerniały, a jednak ten sam. Uściskali się z Harry’m serdecznie – zapraszamy do środka.

Cała czwórka ruszyła do domku. Taki zbieg okoliczności!

- Zaraz! - burknął niezadowolony głos i ich oczom ukazał się Alastor Moody – A zasady bezpieczeństwa?

Tonks westchnęła ze zniecierpliwieniem.

- Ty znowu swoje?

- O co chodzi? - zdziwił się Harry.

- To są niepewne czasy – Moody obrzucił go badawczym spojrzeniem. Magiczne oko zawirowało. Auror był chudszy niż go zapamiętał, twarz miał zapadłą, wiele świeżych blizn i nie najlepszy humor – Skąd mamy wiedzieć, czy nie jesteście podesłani?

- Co?!! - zdumieli się.

- Możecie być ludźmi Shadowa albo Czarnego Pana. Musimy to sprawdzić.

- Szalonooki – westchnęła Tonks – Już to przerabialiśmy. Ty masz jakąś manię!

Nie zwrócił na nią uwagi.

- Jak się nazywasz? - burknął Auror

Harry’ego ta sytuacja zamiast zdenerwować, tylko rozbawiła. Podejrzliwość emerytowanego Aurora była znana wszem i wobec.

- Harry – powiedział.

- Nazwisko?

- Potter.

- To naprawdę ty?

- Tak

- Ale na pewno?

Przewrócił oczami.

- Tak!

- No nie wiem...

- Do czego mam ci się przyznać? - zaśmiał się Harry – Dobrze. Jestem Wulfric Shadow w skórze Pottera.

Moody natychmiast podskoczył jak ukąszony.

- Wiedziałem – warknął Auror i wyciągnął ku niemu swoją sękatą rękę.

- Alastorze – skrzywił się Lupin – Nie przesadzaj, co? To jest prawdziwy Harry!

Cała czwórka pokiwała gorliwie głowami.

- Hmmm... - nie dowierzał im – A może jednak to wypij? - podsunął buteleczkę Veritaserum.

- MOODY!!!!

- Dobrze, już dobrze – westchnął – Niech wam będzie.

Lupin i Tonks zaprosili ich do środka i posadzili przed kominkiem.

- Wybaczcie mu, ale trochę dużo ostatnio przeszliśmy. I chyba jakoś to się musiało na nas odbić.

- To na pewno – mruknął Daniel przeszukiwany metodycznie wzdłuż i wszerz przez Moddy’ego

- No i Alastor stał się bardziej czujny.

- Co tu robicie? - spytał Harry – Myślałem, że jesteście w Londynie, na Grimauld Place 12.

- Bylibyśmy, ale jest jeden mały problem. Shadow dowiedział się o Kwaterze głównej. Nie pytaj mnie skąd, bo tego nie wiem. W każdym razie dom został doszczętnie splądrowany i przewrócony do góry nogami. Musieliśmy uciekać.

- Ale dlaczego? - spytała z oburzeniem Hermiona - Przecież Zakon Feniksa to nic złego!!

- My to wiemy, Hermiono. Ale Shadow najwyraźniej hołduje tradycji Knota. Żeby nie ufać Dumbledore’owi.

- A co z wami? - spytał szybko Harry – Słyszałem o tym bzdurnym przepisie dotyczącym wilkołaków. Jest pan zdrowy? Nic wam się nie stało? Jak reszta?

- Shadow nadal nas szuka – wyjaśnił spokojnie Lupin – Chce się zemścić za bunt Aurorów z Ministerstwa. I wie, że tu jesteśmy.

- Wie?

-Wie. Ale dopóki nie opuścimy Hogsmeade, nic nam nie grozi. Wystąpiliśmy o azyl u Wybrańców. Zobowiązali się nas chronić i pomagać nam. Dopóki znajdujemy się tutaj, podlegamy prawom Avalonu i Wulfric nic nie jest w stanie nam zrobić. Zwłaszcza, że wciąż czeka na oficjalną decyzję Alhatella.

- Co to za czasy – skrzywił się Harry – Z jednej strony Voldemort, a z drugiej utrudniający życie Shadow

- A może przestał już czekać? - zamyślił się tymczasem Moody – W końcu siedem świętych ogni Beltaine akurat w czasie rozpoczęcia obchodów Samhain, chyba nie nastroiło go optymistycznie.

- A o co chodzi z tymi ogniskami? - zaciekawił się Ron.

- To znaczy, że Wybrańcy podjęli właśnie decyzję – powiedział spokojnie Lupin – Ostateczną.

- Czyli jaką? – spytał Daniel.

- To ognie wojny.

- Och – westchnęła Hermiona.

- Często one płoną? - spytał Harry

- Zwykle tylko jeden. To należy do tradycji. Płomienie palą się nieprzerwanie przez dziewięć dni. Nie można dopuścić, żeby zgasły. Święto Samhain to czas, kiedy wspomina się zmarłych towarzyszy, mówi o smierci...

- Jak u nas w Noc Duchów – powiedział cicho Harry.

- Trochę inaczej. Dla tych ludzi, wielkich Wybrańców, śmierć nie jest niczym nowym, są z nią za pan brat, towarzyszy im nieprzerwanie i są z nią oswojeni. To, co dla nich jest ważne, to śmierć z honorem na polu bitwy. To święto to także przygotowanie się do nadchodzącego jutra. Zwłaszcza, gdy zbliżają sie niepewne czasy. Czasy chłodu i ciemności. Walki pomiędzy siłami życia i śmierci, dobra i zła – Lupin mówił, a cała czwórka siedziała zasłuchana - Ciemność, która nadchodzi może rozjaśnić jedynie światło i ogień. Dlatego płonie wielkie ognisko. Ci, którzy ruszają do walki, skaczą przez płomienie, żeby zapewnić sobie pomyślność i szczęście. Komu uda się to bez szwanku, ten z bitwy wróci nie raniony.

- Trochę to pogańskie – skrzywiła się Hermiona – Jak można wierzyć w takie bzdury? Przeskoczę przez płomienie i będę miała zagwarantowaną pomyślność?

Lupin uśmiechnął się.

- To tradycja, Hermiono

- Wspaniała – westchnęła Tonks – Wyobrażacie to sobie? Tańczące Wybranki, płonące ognie. Chciałabym w tym uczestniczyć. Ale niestety dla obcych, nawet tych, którzy poprosili o azyl, wstęp do Obozu jest zakazany.

- Samhain to magiczne święto. Wszystkie zobowiązania podjęte w trakcie jego obchodów, są wiążące. Każdy wie, że tych ustalen, Wybrańcy dotrzymają z cała pewnością. Siedem ogni płonie rzadko, tylko wtedy, gdy szykowana jest wielka wojna.

- A kiedy odrodził się Voldemort? - Harry był niezwykle ciekaw.

- Pochodnia z płomieniami Beltaine płonie w Avalonie do dziś.

- Czyli juz wiecie dlaczego Wulfric nie może się cieszyć – burknął Moody – Trochę mu to psuje te jego szykowne plany.

- Pewnie! Kto chciałby mieć przeciwko sobie świetnie wyszkoloną armię.

- Shadow..., Shadow... – myslał tymczasem Daniel – Ja naprawdę już to nazwisko słyszałem!

- Jasne – zgodził się z nim Ron – Masz z nim do czynienia prawie codziennie. Zwłaszcza, gdy czytasz tego lizotyłka.

Lupin zakasłał nagle jakoś dziwnie, a Daniel miał oczy okrągłe jak spodki, kiedy pytał.

- Co czytam???

- Tę przypochlebiającą się Gazetę Czarodziejów – raczył łaskawie wyjaśnić Harry.

Troje dorosłych czarodziejów parsknęło śmiechem

- Wstydzilibyście się – zgromiła przyjaciół Hermiona – To jest wulgarne!

- Ja słyszałem o nim dużo wcześniej – mówił Daniel, gdy po długiej gościnie pożegnali przyjaciół. Siedzieli właśnie w Trzech Miotłach. Gospoda była zapełniona do granic możliwości. Prawie pekała w szwach – Zdaje się, że dziadek coś o nim wspominał... Tak! Miałem sześć lat, dziadek z mamą mocno się o coś pożarli i wtedy padło jego nazwisko.

- Ale Lupin opowiadał super, nie? – Ron był podekscytowany i nie zwracał uwagi na dylematy kolegi.

- Może i super – wzruszyła ramionami Hermiona – Ale zdajecie sobie sprawę z konsekwencji? Oni to traktują poważnie. Z tego, co nam mówili, właśnie wybuchła wojna. A wy się cieszycie jak dzieci.

- Bo to jest ekscytujące!

Hermiona pokręciła głową.

- Mężczyżni – wymamrotała – Kobiety nigdy nie widziały nic ekscytującego w tym, że szliście na wojnę.

I zajęła sie swoim piwem kremowym.

W tym momencie drzwi “Trzech Mioteł” otworzyły się gwałtownie i do środka wpadło pięciu niezwykłych gości Czterej młodzi Wybrańcy z Avalonu, pośród których znalazł się także Igor Szagajew. Zarykiwał się ze śmiechu mówiąc coś do rudowłosego kolegi. Wszyscy wysocy, przystojni, w długich płaszczach z emblematami Avalonu. Wkroczyli do gospody z krzykiem, śpiewem i śmiechem. Wnet wszystkie spojrzenia skierowały się ku nim. Wielu uczniów widziało ich po raz pierwszy i gapiło się otwarcie. Ale oni niewiele sobie z tego robili. Zachowywali sie jswobodnie, zupełnie tak, jakby gospoda była ich. Towarzyszyła im Mia Thermopolis.

- Rosmerto! – zawołał rudzielec.

- Ach, to wy – zarumieniła się barmanka – Witajcie!

- Witaj, damo naszych serc – złożyli przed nią prawdziwie dworski ukłon - Dawno sie nie widzieliśmy – ucałowali ją – Kupę czasu.

- Zgadza się – powiedziała z przekorą – Raptem trzy godziny.

- Liczyłaś! Znajdzie się dla nas wolny stolik?

- Ależ oczywiście! Siadajcie proszę – uśmiechnęła się do nich promiennie i poprowadziła ich w stronę stolika pod ścianą – Poszli won!! - syknęła do jakichś trzecioklasistów – Dla was, Patrick, wszystko.

- Wszystko? - spytali i wnet rozległ się gromki śmiech.

Madame Rosmerta zdzieliła żartobliwie Patricka ścierką po głowie

- Nie pozwalaj sobie, młodzieńcze!

- A ja?

- Ty też nie, Will! - pogroziła palcem czarnowłosemu chłopakowi.

- Widzisz, Igor, obraziliśmy naszą damę.

Cała czwórka zrobiła minę zbitych psów. Towarzysząca im Mia zachichotała.

- Wybaczysz nam?

- Jak mnie ładnie przeprosicie – przekomarzała sie z nimi.

Will odrzucił do tyłu płaszcz i ponownie się przed nią ukłonił. As potem jeden ruch różdżką i gospodę wypełnił intensywny zapach z bukietu róż.

Cała żeńska część gospody westchnęła z zazdrością.

- Przeprosiny przyjęte – machnęła ręką uszczęsliwiona – Pierwszy raz świętujecie poza Avalonem?

- Pierwszy – przyznał Patrick – I szczerze mówiąc, mam już dość tej hordy dzieciaków, które włóczą się koło obozu.

“Horda dzieciaków” siedząca w gospodzie rzuciła mu złe spojrzenie.

- Przysięgam, że trudniej dać sobie z nimi radę niż z Voldemortem. Ciągną jak muchy do padliny!

- Ja tam nie narzekam – nie przejął się Igor – Mia, zatańczysz dziś ze mną na nocnej zabawie?

- Z tobą? - spytała – Zobaczymy – ucięła.

- Ale przecież obiecałaś!

- Doprawdy?

Harry zachichotał pod nosem. Okazało się, że nawet Auror z Avalonu podlegał kłopotom, jaki nieraz dręczyły jego i jego kolegów.

- A mnie kto zaprosi? - barmanka spojrzała na nich wyczekująco – Może Ian?

- Chciałbym – burknął – Ale obcych nie wpuszczają, a poza tym nie zabawię się dzisiaj za dobrze.

- Stoisz na warcie? - spytała domyślnie.

- Nie, a żałuję. Bo dopadła mnie ta idiotka, Annabelle i nie dała szans na odmowę. Już po mnie. Próbowałam nawet zamienić się z chłopakami, ale oni twierdzą, że na samobójstwo przyjdzie jeszcze czas i oni nie chcą go przyspieszać. Ja się zapłaczę.

- Nie będzie tak źle – poklepała go po ramieniu – to czego się napijecie?

- Poprosimy o pięć butelek...

- ...źródlanej wody.

Znów cała gospoda odwróciła się w stronę, skąd dochodził obcy głos. W drzwiach, w butelkowozielonej szacie, z wizerunkami smoków na piersi stał człowiek będący prawą ręką Alhatella.

Dorian Ballindaroch.

Piątka Wybrańców natychmiast straciła rezon.

- Eee... Witaj, Bracie – odezwał się jakby spłoszony Igor.

- Witajcie – przestąpił próg gospody. Panowała cisza jak makiem zasiał. Wszyscy wpatrywali się w tę surową, nieprzeniknioną twarz jak urzeczeni – Miło cię widzieć, Rosmerto – ledwie jej skinął glową.

- Dzień dobry, Dorianie.

- Cieszę się, że zajęłaś się moimi chłopcami. Ale, ale!! Chyba nie próbowałaś im sprzedać Ognistej Whisky?

Rosmerta spojrzała na piątkę młodych Aurorów, których spojrzenia błądziły po ścianach i suficie i na wszelki wypadek pokręciła głową.

- Doskonale – mina Balindarocha była nieodgadniona. Oczy zaś sprawiały, ze człowiek zaczynał się czuć nieswojo. Chyba nie był zadowolony – I oni cię nawet o nią prosili?

Mia rzuciła Rosmercie błagalne spojrzenie.

- Nie

- A ty im nigdy jej nie sprzedałaś? – wciąż drążył z uporem.

Harry myślał, że jeszcze chwila i Madame Rosmerta będzie tak samo szurać stopą po podłodze i krążyć wzrokiem po ścianach, jak młodzi Wybrańcy. Spojrzenie Balindarocha mogło przepalić człowieka na wylot.

- Nie – pisnęła barmanka.

- Mam nadzieję – stary czarodziej przeniósł wzrok na Patricka – Bo Wybrańców obowiązują surowe zasady. Kto wstępuje w ich szeregi, musi im podlegać. Alkohol w Avalonie jest zakazany, żeby zachować jasność umysłu.

Rosmerta mogła mu dużo opowiedzieć na temat, co sądzą i jak się stosują młodzi Wybrańcy w kwestii akurat tego zakazu, ale się nie odważyła.

- Dlatego mam nadzieję, że nigdy o niego nie poproszą – kontynuował – Patrick, dlaczego nie jesteś na warcie?

Młodzieniec podskoczył.

- Anharid mnie zastępuje.

Balindaroch zmarszczył brwi.

- Ale to nie jej kolej, tylko twoja!

- No wiem, ale Annabelle zobaczyła, że mam drobne otarcie po ostatniej akcji...

- Drobne – prychnęła Mia – Rozcharataną rekę nazywasz otarciem?

- A wiesz, co się dzieje, jak ona poczuje krew?! Musiałem jej zejść z oczu! Ja się boję tej wariatki! Przez nią całe Samhain wyłbym z bólu jak pies!

Spojrzenie czarodzieja jakby nieco złagodniało.

- Wracaj, ona teraz jest zajęta.

Balindaroch wyszedł, a pozostała piątka z ociąganiem zrobiła to samo. Will rzucił tylko tęskne spojrzenie ku Ognistej Whisky. Bez nich gospoda wydała się ciemna i opustoszała. Harry, Daiel, Hermiona i Ron posiedzieli jeszcze trochę popijając kremowe piwo i wspominając to, co się wydarzyło, a potem wybrali się na zakupy. Hermiona zdążyła nabyć nowe książki, kilka piór i rolek pergaminu.

A potem zaczęły się kłopoty.

- Chodźcie, obejrzymy ten obóz?

Hermiona się nie zgadzała.

- Daniel, zwariowałeś? Tam nie można wchodzić!

- Nie musimy od razu wchodzić. Wystarczy, że zobaczymy go z daleka!

- Nie!

Ale kiedy trójka chłopców ruszyła przodem, nie miała wyboru i powlokła się za nimi.

Pierwsze, co zobaczył Harry, była dobrze strzeżona brama i uzbrojeni po zęby wartownicy. Wysoko pod niebo strzelał płomień ze świętych ognisk Beltaine. Spoza szpaleru Aurorów niewiele jednak można było zobaczyć.

- Nieciekawie – podszedł do nich Dean Thomas – Oni reagują trochę nerwowo.

- Nic dziwnego – sarknęła Hermiona – Przecież Dumbledore ostrzegał. To jest naruszanie ich prywatności i...

- I ŻEBYM CIE TU WIĘCEJ NIE WIDZIAŁ, SZCZENIAKU!!!

Obrócili się zaskoczeni w sam raz, żeby zobaczyć, jak Draco Malfoy – wrzeszcząc – leci wspaniałym łukiem w powietrzu. Opadł ciężko na ziemię niedaleko nich i jęknął boleśnie.

- Próbował wejść? - domyślił się Ron.

Harry patrzył na rozciągający się przed nim obóz i nagle coś go ubodło. Odczuł przemożną chęć dostania się w jego obręb, zmieszania z tłumem Wybrańów, świętowania, stania się jednym z nich. Przed oczami stanęła mu scena z Grimauld Place. Ciemna sień, on za poręczą schodów, czarne, szacujące oczy Alhatella. I obietnica złożona samemu sobie. Że zrobi wszystko, by kiedyś przynależeć do świata Avalonu.

- Nie payczkują się – mruknął Ron, gdy następny Ślizgon zaliczył lot.

Harry zapmniał o przestrogach Dumbledore’a. Nic go już nie obchodziły. Nie myśląC o konsekwencjach rozwinął pelerynę – niewidkę.

- Nie radzę – ostrzegł go Ernie McMillian – Ten skubaniec... – wskazał na czarodzieja z blizną na twarzy od skroni aż do szyi- widzi przez peleryny

- Hej, Chłopczyku, Który Miał Farta – usłyszeli nagle drwiące – Jakiś problem?

Harry spojrzał znad swej peleryny.

Przy bramie niedbale opierając się o słupek i z drwiną wypisaną na twarzy, trzymając brata za rękę stała Cecylia Warren. Coś mu podskoczyło w żołądku. Nie widział jej od tamtego dnia w szpitalu. Potraktowała go obcesowo, z pogardą i wyniosłością. Jej zacowanie było lekceważące. Wtedy, przez jedną chwilę jej współczuł, kiedy mówiła o swych rodzicach. Ale potem pojawił się gniew. Złapał się na tym, że jego niechęćJ do niej jeszcze wzrosła. Teraz znów dała o sobie znać.

- Jack, co ty tu robisz? - spytał kompletnie ignorując jego siostrę.

- Przyszliśmy do dziadka – wymamrotał zakłopotany zachowaniem Cecylii – Mnie wolno wychodzić do Hogsmeade, pod warunkiem, że ona ze mną lezie – dodał z niechęcią

- Nie wolno wam wejść do obozu, prawda? - Cecylia nie rezygnowała – Biedactwa. Będziesz płakał, chłopczyku?

Harry nie odpowiedział. Uznał, że nie warto mu strzępić na nią języka.

- Jesteś okropna – skwitował brat – Ja się nie dziwię, ze nikt nie chce dzisiaj z tobą tańczyć. Nawet Patrick woli męczyć się z Annabelle niż tobą. A ona przecież ma chyba ze sto lat.

Harry zarechotał zlośliwie. Cecylia poczerwieniała ze złości.

- Jack, wynocha – warknęła.

Malec wzruszył ramionami i zniknąl za bramą obozu. Harry zobaczył jak mały podbiega do Doriana Balindarocha, a ten go klepie po ramieniu i obaj żywo o czymś rozmawiają.

- Więc to jest twój dziadek? – spytał z zaskoczeniem.

- Niespodzianka, prawda? - kpiła – Mina ci zrzedła?

Spojrzał na nią wilkiem.

- Wiesz, co? Już się nie dziwię czemu Galagher udawał, że mu na tobie zależy – odciął się – Takie znajomości mogą dużo załatwić

- Chodź, Harry – Hermiona pociągnęła go za ramię – Idziemy stąd.

Cecylia zaś była wściekła. To, co powiedział, chyba ją zabolało.

- Do tego obozu mogą wejść tylko Wybrańcy! Lub ich rodziny. Nikogo innego nie wpuszczają!

Jakby na potwierdzenie tych słów, szpaler Aurorów stojących pod bramą zacieśnił się.

- Możesz się zaliczać do którejś z tych kategorii? – pytała z pasją.

Zmilczał tę uwagę.

– Nie sądzę! A wiele wody w rzekach upłynie, zanim będziesz godzień przekroczyć tę bramę! Jeżeli w ogóle – zaśmiała się.

- Zamknij się – powiedział ziewając – Strasznie nudna jesteś.

- Boli, co? - zmrużyła oczy – Upokorzenie? Udajesz, że cię to nie rusza, a ja wiem, że to nieprawda! Dzidzia chce być Aurorem? A to dobre!

- Cecylio, o co chodzi? - usłyszeli i Dorian Balindaroch stanął tuż obok nich. W samą porę, bo Harry już wyciągał różdżkę.

- Ten tam ...– machnęła pogardliwie ręką – próbuje się tu wedrzeć.

Balindaroch rzucił Harry’emu krótkie nieodgadnione spojrzenie.

- Mówiłam, że nie może tu wejść, dziadku. Ale on nie słucha.

- Nie słucham, bo ciebie nie warto – odgryzł się – Niewiele mądrego masz do powiedzenia.

Mały Jack zachichotał. Cecylia zaś wychodziła z siebie.

- Wstęp wolny tylko dla Wybrańców i ich rodzin, Potter!

- Masz rację, Cecylio – pokiwał głową Balindaroch.

Harry spojrzał na niego z niedowierzaniem. Sam nie wiedział dlaczego tak zabolało go to, ze Auror zgodził się ze swoją wnuczką. Cecylia uśmiechnęła się triumfująco.

- Ale nie wiem, czy pamiętasz, moja droga... – ciągnął - ...KTO był ostatnim dyrektorem Avalonu?

Uśmiech znikł z twarzy dziewczyny jak zdmuchnięty wiatrem.

- Dziadku, nie możesz... - zaczęła wzburzona.

Ale Czarodziej juz jej nie słuchał. Odwrócił się do Harry’ego, który oszołomiony próbował nadązyć za biegiem wydarzeń

- Ze względu na pamięć wielkiego Aurora i twojego dziadka, Potter, Wybrańcy z Avalonu mają zaszczyt powitać cię w swych szeregach...


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 20:16, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY SIÓDMY:

W OBOZIE

Harry nie uwierzył. Patrzył bez słowa, oniemiały na Balindarocha,nie wiedząc czy się nie przesłyszał. To niemożliwe! Właśnie spotkał go zaszczyt, o jakim nie śmiał nawet marzyć. Wartownicy powoli chowali broń, rozstępowali się przed nim i brama do świata Avalonu stanęła przed nim otworem...

- To niesprawiedliwe! - tupnęła nogą Cecylia – Ja go tu nie zniosę! Niech on się stąd natychmiast zabiera!!

- Akurat ty masz w tej kwestii najmniej do powiedzenia – zachichotał Jack.

- Ja sie zabiję!

- Nie będę płakał – powiedzieli równocześnie Harry i Jack.

- On tu nie może być!

- Chodź, Harry – Jack pociągnął go za ramię – Oprowadzę cię po obozie. Będzie fajnie, pokażę ci wszystkie...

Balindaroch odchrząknął.

- A nie zapomniałeś o czymś przypadkiem?

- O czym?

- Guadalahara czeka.

Jack jakby sklęsł w sobie i natychmiast stracił dobry humor

- Muszę?! - spytał bez zapału.

- Musisz

- Ile mam ją przepraszać? - spytał z pretensją – Ona mnie nie słucha. Tylko szaleje na mój widok!

- Natychmiast do niej idź. Nabroiłeś, to miej odwagę przyznać się do błędu.

- Przyznaję się za każdym razem jak ją widzę. A ona wciąż ma mnie gdzieś!

Dziadek rzucił mu srogie spojrzenie.

Jack westchnął ciężko i powlókł się noga za nogą na zachodni skraj obozowiska. Wcale mu sie nie spieszyło.

Harry spojrzał na Obozowisko, a potem przeniósł wzrok na Rona, Hermionę i Daniela. Na ich twarzach malowała się zazdrość. Szarpnęły go wyrzuty sumienia, ze ma ich tu zostawić.

- No, nie wiem – bąknął – skoro wy nie możecie tu wejść, to...,to... ja rezygnuję!

Wytrzeszczyli na niego oczy

- Oszalałeś? - ryknęli.

- Wariat – skwitował Ron– Nie rezygnuj z czegoś takiego!

- Idź – uśmiechnęła się Hermiona – My sobie poradzimy.

Daniel podskoczył do wartowników.

- A ja? - spytał z miną zabiedzonego psiaka – Mnie nie wpuścicie? Też znacie mojego dziadka! Regularnie odprowadzacie go do więzienia!

Pełne politowania spojrzenia Aurorów dobitnie mówiły, że niestety to nie jest to samo. Szybko zrozumiał, ze nic nie wskóra.

- Tylko zostaw mi pelerynę – niewidkę! - poprosił Harry’ego żałośnie Daniel.

- I tak ci sie nie przyda – prychnął wartownik z blizną na szyi.

- Przyda, bo Snape mnie szuka.

Harry przekroczył bramę mijając kłócących się zażarcie dziadka i wnuczkę. Cecylia posunęła się do tego, że już zaczynała wrzeszczeć, tupać nogami, machać rękami i urządzać histerię. Jak na zawołanie pojawiły się też łzy. Ale nikt nie zdawał się zwracać uwagi na tę komedię.

Obóz był ogromny. Jak okiem sięgnąć wszędzie rozciągało się morze wojskowych namiotów. Były dosłownie wszędzie. Zdawało się, że sięgają hen, daleko, za horyzont. Harry zabłądził po kilku zaledwie krokach. Ale był zbyt zafascynowany tym, co widzi, żeby myśleć o drodze powrotnej. Widział patrole Aurorów przemierzające linie wartownicze. Raz go zatrzymali i wylegitymowali. Widzial Wybranki w pięknych odświętnych szatach pilnujące świętych ogni. Zatrzymał się przy jednym z nich. Słyszał dźwięki zawodzących kobz.

- Stój! Kto idzie? - padł rozkaz.

To były trzy dziewczyny. Strażniczki ognia. Pytała ta w środku. Na jej widok Harry’emu podskoczyło coś w żołądku. Była młodziutka, smagła i piękna. Kruczoczarne włosy opadały kaskadą na plecy. Ciemne oczy zwęziły sie podejrzliwie.

- Co tu robisz? Obcy nie mają wstępu.

- Balindaroch mnie wpuścił.

- On? - zdziwiła się druga – Normalnie wszystkich wykopuje stąd na zbity łeb.

- Czyli ty musiałeś zrobić coś, co go zainteresowało – mruknęła czarnowłosa. Na jej twarzy odmalowało się zaciekawienie – Jak się nazywasz?

- Harry Potter – odpowiedział.

Ich nastawienie do niego zmieniło się w jednej chwili. Wymieniły porozumiewawcze spojrzenia, schowały różdżki. A potem ta czarnowłosa uśmiechnęła sie do niego w taki sposób, że prawie rozpłynęło mu się serce i wyciągnęła rekę.

- Elena de Soledad – przedstawiła się.

- Jesteś tu po raz pierwszy? - zaciekawiły sie dwie pozostałe. Nawet nie sluchal jak sie przedstawialy.

- Tak

- Wobec tego Avalon ma zaszczyt cię powitać.

I we trzy ukłoniły sie przed nim wdzięcznie.

Harry poczuł się zakłopotany.

- Nie, nie musicie! - baknął.

- Myślisz, że to z powodu twojego nazwiska? - zaśmiała się Elena – Rzadko przyjmujemy gości, to prawda. Ale jeśli już to robimy, podejmujemy ich z wszelkimi honorami. Wybrańcy wychodzą z założenia, że osoba z zewnątrz, którą przyjmujemy do naszego grona, choćby tylko na krótko, jest naprawdę tego warta.

Harry mruknął coś speszony.

- Ciesz się, bo to wielkie wyróżnienie – wtrąciła trzecia

- Blanko, Izabelo, a może byśmy go oprowadziły po obozie?

- Chętnie. Ale kto się nauczy za nas tańczyć?

- Ach – westchnęła Elena – No tak.

- Przygotowujecie się na wieczór – spytał zaciekawiony?

- Tak. Nie widziałeś jeszcze nigdy Samhain?

- Nie – pokręcił głową – I chyba nie zobaczę. Nocą muszę już być w zamku.

Jęknęły z zawodem.

- A tak miałam nadzieję, że zatańczyłbyś ze mną – powiedziała z żalem Elena.

Zaczerwienił się.

- Ale ja nie umiem!

- Nic trudnego – wtrąciła Blanka – Najgorzej jest wytrzymać to niemiłosierne wydzieranie sie kobz. No, chyba, ze ktoś to lubi.

- Ja nie lubię – powiedziała nagle Elena – a przynajmnniej nie zniosę tego teraz. Chodź, Potter, oprowadzę cię po obozie.

Harry przyjął tę propozycję z wdzięcznością, ale Blanka i Izabela wydawały się wstrząśnięte.

- Zwariowałaś, Eleno?! A taniec?!

- Phi – parsknęła – Raz mogę się go nie nauczyć.

- Nie możesz! To nasz obowiązek, jako strażniczek płomieni, a ty...

- Rozczarowujesz nas Eleno – pokręciła głowa Blanka – Łamiesz zasady. Niedługo nazwą się Wyklętą!

- To, ze raz opuszczę próbę, nie znaczy, że będę Wyklęta! - zdenerwowała się Elena.

Zwiesiła bezradnie ramiona.

- Chodź, Harry – mruknęła – Oprowadzę cię po obozie.

- Trochę czuję się winny, że cię odrywam od obowiązków.

- Niepotrzebnie – powiedziała cicho – a ja się czuję sfrustrowana. Czasami zaczynam myślec, ze to środowisko jest zbyt konserwatywne. I jak dla mnie, zbyt zamknięte na nowości.

- Nie da się naginać zasad do aktualnych potrzeb – zaprotestował Harry.

- A może by się przydało?

Spojrzał na nią zdezorientowany.

- Co masz na myśli?

- Odświeżyć niektóre?

- Niech zgadnę. Twoje poglądy nie są tu popularne? - spytał zaciekawiony.

- Niestety. Dlatego tak się kłócimy z Alhatellem. Powoli ma mnie dosyć.

Elena okazała się świetną towarzyszką rozmów. Od razu znaleźli wspólny język. Oprowadzała go po całym obozie i opowiadała o zwyczajach tu panujących. To dziwne ale czuł się jak u siebie, jakby znalazł się w domu, którego dawno nie widział. Serce wypełniały mu radość i duma. Znalazł się w świecie, do którego dostęp mieli tylko nieliczni. W świecie wojowników, ludzi, którzy byli tym, czym chciał być on. Razem z Eleną obgadywali też złośliwie Cecylię. A potem zwierzył jej się, że pomimo takiego pokrewieństwa, bardzo lubi małego Warrena.

- No, tak, on jest normalny – pokiwała głową – Ma charakter ojca - Aurora. Spokojny i zrównoważony.

- Tylko ona się wyrodziła? - spytał i oboje się roześmieli.

- Na pewno nie zostaniesz na tańce? - poprosiła – Nie mów, ze nie umiesz tańczyć!

- Umiem – mruknął – Przestępować z nogi na nogę. Ewentualnie jeszcze deptać po palcach. To mi wychodzi zdecydowanie najlepiej.

- Szkoda – westchnęła – ale weźmiesz udział w Obrzędzie Duchów?

- Eee... A co to takiego? - spytał zdezorientowany.

- To należy do tradycji. Tworzymy krąg przy świętych ogniach i wzywamy dusze naszych przodków. W tym roku będzie to szczególnie uroczyste. Poprosimy ich o radę.

Sceptyczna mina Harry’ego mówiła sama za siebie. Hermiona miała rację. Święto Aurorów było strasznie pogańskie. Nie wierzył w takie rzeczy jak wywoływanie duchów.

Nagle minęli krąg namiotów i przed nim otworzyła się przestrzeń. To było coś w rodzaju placu. Ćwiczyły na nim liczne zastępy Aurorów. Fingowali walkę. Ale nie z pomocą różdżek. Te leżały jakby zapomniane, gdzieś z boku. W rękach trzymali ogromne, stalowe miecze. Ostre jak brzytwy, lśniły w słońcu. Harry zauważył Igora. Walczył z Ianem. Szagajew trzymał broń pewnie i zdecydowanie. A walczył tak jakby tańczył. Jego ruchy były płynne, lekkie, jakby unosił się nad ziemią. Był też niewiarygodnie szybki, skupiony na tym co robi. Stal uderzała o stal. Wystarczyłby jeden niewłaściwy ruch, żeby przeciąć człowieka na pół. Harry stał wpatrując się w niego z podziwem, zapomniawszy o Bożym świecie. Właśnie widział przed sobą mistrza. Ian został zepchnięty do ofensywy. Krok za krokiem oddawał pola. Przegrywał.

Elena przeszła jeszcze kilka kroków, zanim zorientowała się, że Harry za nią nie podąża. Zaciekawiła się, co też takiego mogło go zatrzymać.

- Ach, no tak – mruknęła – Cóż innego mogłoby przecież przyciągnąć twoją uwagę

- Ej, Szagajew – krzyknął ktoś – Patrz no, kogo ja tu widzę!

Okazało się to mylące. Igor drgnął, odwrócił głowę i na chwilę stracił czujność. Ian błyskawicznie to wykorzystał i uderzył. Wydawało sie, że Szagajew jest już bez szans, gdy nagle uchylił sie płynnym ruchem. Harry nawet nie nadążył patrzeć, a Ian juz leżał na ziemi.

Jęknął boleśnie

- Nic ci nie jest? - spytał Igor.

Pokręcił głową

- Nie musiałeś mnie walić płazem w głowę tak mocno!

- Już lepiej mieć guza, przyjacielu...

- ...i wstrząs mózgu....

- ...niż rozpłatany bok, lub poharatane ramię.

Igor odłożył miecz, wyciągnął rękę i pomógł wstać przyjacielowi.

- A niech cię – mruknął tamten – Przyjdzie kiedyś taki dzień, w którym to ja rozłożę cię na łopatki

- Wciąż na niego czekam, Ian

Wszyscy się roześmiali.

- Szagajew, patrz! To któryś z twoich uczniów!

Harry trochę się spłoszył tym, że nagle wszystkie spojrzenia zwróciły sie ku niemu. Aurorzy patrzyli na niego z ciekawością.

- A tak – pokiwał głową Igor – To Harry Potter.

- Eee. To super! - wykrzyknął ktoś – Witamy w naszym gronie.

Przyjęli go tak, jakby był jednym z nich. Bez zbędnych pytań, bez podejrzliwości. Cisnęli się chcąc podać mu rękę. Na ten krótki czas stał się ich towarzyszem.

- I jak? - tłoczyli sie wokół niego – Jak ci sie podoba Igor jako nauczyciel?

Harry spojrzał na Igora.

- Daje wycisk.

Szagajew się roześmiał.

- Ale ja mu nie pozostanę dłużny – mruknął – Trzeba sie przecież kiedyś zemścić za te poranki nad jeziorem, co nie?

- Dlaczego kiedyś?! -zawołała nagle Mia – A może dzisiaj? Wchodź na plac ćwiczebny!

- Co? - zdziwił się.

- Skoro już tu jesteś – powiedziała – Przynajmniej pokażesz nam czego nauczył cię Igor.

Harry rzucił pytające spojrzenie Igorowi.

- Może to nie jest taki głupi pomysł – mruknął tamten – Zobaczymy czy moja zszargana przez was cierpliwość na coś się opłaciła.

Harry zaśmiał sie ironicznie.

- Chyba żartujesz! Przed chwilą właśnie widziałem cie w akcji. Nie jestem idiotą!

- Tylko spróbuj! - zawołała jaka dziewczyna – to tylko zabawa! Sprawdzimy co umiesz!

Harry pokręcił głową.

- Na miecze? - spytał nieufnie.

- Nie!! Na różdżki!

Spojrzał na wyczekujące twarze Aurorów. Nawet nie wiedział kiedy przepadła Elena.

- My wszyscy przeciwko tobie.

Mogli tego nie dodawać! To nie była zachęcająca perspektywa. Wahał się.

- No, chyba że tchórzysz – dodał z lekceważeniem Ian.

To ubodło Harry’ego. Widział kpiące oczy Wybrańców i zabolało go to, ze mogli wziąć go za tchórza. Nie da im tej satysfakcji! W jednej chwili opuścił go zdrowy rozsądek. Nie zastanawiał się co będzie dalej Rzucił torbę na ziemię, płaszcz. Z oczami pałającymi wyzwaniem wstąpił na plac ćwiczebny.

Aurorzy natychmiast go otoczyli.

- Ee..., wiecie – odchrząknął Igor – Dumbledore dotychczas akceptował moje metody nauczania, ale jak mu dostarczymy chłopaka w charakterze krwawych szczątków, to sie nie ucieszy.

- Poradzę sobie – odpowiedział zadziornie.

Mia przyjrzała mu się z uwaga.

- Sam jeden, a jaki odważny! Ale Szagajew ma rację. ktoś musi ci pomóc.

- Kto? - spytał jeden z Aurorów – to ma być fingowana potyczka Hogwart – my. Widzisz tu kogoś jeszcze ze szkoły?

- Ja widzę – uśmiechnęła się wrednie jedna z Wybranek wpatrzona w pewien punkt.

Pozostali podążyli za jej spojrzeniem i wnet ich twarze także rozświetlił paskudny uśmiech.

- Warren!!! - wydarł sie Ian głośno. Harry’emu omal nie popękały w uszach bębenki. Jak widać, płuca Iana w walce z Igorem nie ucierpiały – Rusz sie tu i pomóż Potterowi.

Przechodząca Cecylia przystanęła na chwilę.

- Nie mam czasu – powiedziała wyniośle i z pogardą.

- Masz, masz, ty piekielnico! Jestem zajęta.

- Ćwiczę do wieczornego tańca przy ogniach.

Rzeczywiście, była ubrana w odświętną szatę. A wyglądała tak pięknie, ze Harry’emu mogłoby zabić serce, żołądek zawinąć się w supeł, zadrżeć ręce a myśli zaplątać. Te i inne tego typu objawy mogłyby się zdarzyć, ale się nie zdarzyły. Zdrowy rozsądek wręcz krzyczał z kim ma do czynienia i na pierwszy plan wysuwał się charakter, który był zdolny odrzucić od niej nawet świętego. Dlatego Harry widzą ja w pięknej długiej sukni, tak inną od uczennicy Hogwartu, nawet nie mrugnął okiem.

Aurorzy wybuchli drwiącym rechotem.

- Do tańca!!!! - zawyli – Słyszycie ją?!!! A ciekawe kto ją zaprosi?!!!

Najwyraźniej Cecylia nie była lubiana również w Avalonie.

- Chyba tylko ślepy i głuchy by się zdecydował!!! - ryczeli.

Poczerwieniała z upokorzenia.

- Kogo chcesz zamęczyć na śmierć, kuzyneczko? - pytał z drwiną Szagajew.

Czy to złudzenie, czy rzeczywiście w jej oczach na chwilę zabłysły łzy?

- do ciebie nie zbliżę się ani na krok!

- Mam nadzieję! Inaczej zepsułabyś mi ten tak pięknie zapowiadający się wieczór!

Pominęła tę uwagę chłodnym milczeniem.

- Wstępuj na plac!

- Nie mogę!

- Mam na sobie uroczystą suknię!

- Tę szmatę nazywasz suknią? - znowu śmiech

Warga Cecylii zadrżała.

- Należała do mojej matki – powiedziała cicho.

- Mogłaby należeć do samego cesarza – prychnął Ian – rusz sie i pomóż Potterowi

- Nie potrzebuję pomocy – zaprotestował z urazą – Zwłaszcza od niej

- wolisz walczyć sam jeden przeciwko nam? - zdziwiła sie Mia.

- Zdecydowanie moja odpowiedź brzmi tak!

- Harry – zaczął Igor – jeszcze tego nie wiesz, ale Wybrańcy uważają, że lepszy nawet taki sojusznik, niż żaden. Możecie nie lubić się ile tylko chcecie, ale w sytuacjach podbramkowych, ty i ona musicie zapomnieć o wzajemnych animozjach. Bo tylko takie działanie może decydować o przegranej lub wygranej. Podzieleni jesteście słabi.

Harry zerknął na Cecylię. Odwzajemniła mu sie wrogim spojrzeniem. W życiu nie pomyślał, ze ta dziewczyna miałaby mu kiedykolwiek w czymś pomagać. Miał ochotę wpakować jej różdżkę w oko, a nie z nią stać ramię w ramię.

- Warren, Decyduj się szybciej! Nie mamy całego dnia!

Dziewczyna skrzywiła się i z nieskrywaną niechęcią podeszła do Harry’ego.

Aurorzy natychmiast otoczyli ich zwartym kołem

- Po co ja sie tu w ogóle pojawiłam – westchnęła

Pięć minut później Harry pojął, że uniesienie się honorem było znacznie łatwiejsze niż poradzenie sobie z doskonale wyszkolonymi ludźmi. Byli zbyt szybcy dla niego, zbyt pochłaniała ich rywalizacja. Co chwila lądował na ziemi, ciężko mu było ustrzec się przed zaklęciami, które nadlatywały ze wszystkich stron. Nie dawała rady się obronić. Ciosy najcześciej uderzały w plecy

- Walcz! - śmiali się i żartowali – Dlaczego nie stawiasz nam czoła?

“Stawiam czoło!” pomyślał “A że mi nie wychodzi, to inna sprawa”

- Postaraj się! Nie rób ze mnie takiego beznadziejnego nauczyciela! - zawołał Igor – Inaczej oni nie dadzą mi żyć.

- Łatwo ci mówić, postaraj się!

Mia wykorzystała moment jego nieuwagi i już leżał na ziemi.

Wstał z trudem mimowolnie podziwiając ich metody walki i umiejętności współpracy. Byli doskonale zgrani, rozumieli się prawie bez słów, posługiwali się gestami znanymi tylko sobie. Pojął, że to pozostałości ostrożności, żeby wróg nie mógł ich zrozumieć No właśnie, współpraca! Spojrzał na Cecylię, która radziła sobie niewiele lepiej niż on. Jej piękna szata była ubłocona i przypominała ścierkę do podłogi. Harry wyglądał podobnie. Szatę miał podartą, kciuk zwichnięty, ramię mu krwawiło. Aurorzy niby traktowali to jako ćwiczenia, ale nie patyczkowali się. Ale nie zwracał na to uwagi. Teraz to było nieważne. Zrozumiał, że jeśli ma nie budzić okrzyków grozy swoim wyglądem w Hogwarcie, musi przeciwdziałać. Wyglądało na to, że współpraca z Cecylią jednak mu się przyda.

Błysk zaklęcia Willa poleciał w kierunku Krukonki. W ostatniej chwili Harry szarpnął ją ku sobie, czar minął ich i trafił w jedną z dziewcząt. Wybranka zachwiała się.

- Omal nie wyrwałeś mi ręki – syknęła Cecylia ze złością

- Nie marudź – mruknął. Odwrócił się do niej plecami, tak, że miał teraz zabezpieczone tyły. Nie musiał się martwić, że nie wie, co się dzieje za nim. Cecylia w lot pojęła o co mu chodzi i zrobiła to samo. Na tę jedną chwilę zjednoczyli się. Stali się sojusznikami.

Co oczywiście nie sprawiło, że Harry zaczął ją choć trochę lubić.

- Hej, ludzie! Dzieciarnia się uczy!

Harry’emu krew zawrzała w żyłach. Poczuł zew i chęć do walki. Wiedział już, że jest w stanie stawić czoła Aurorom. Radzł sobie coraz lepiej, powalił kilku na ziemię i juz wkrótce zbierał pochwały. A kiedy Igor rzucił na siebie Zaklęcie Muru, z którym Cecylia nie bardzo wiedziała co zrobić, Harry przypomniał sobie, co przeczytał kiedyś w pewnej księdze w Pokoju Życzeń. Czy umiałby to powtórzyć? Chwila maksymalnego skupienia pokazała, że tak.

Twarz Igora miała dziwny wyraz, kiedy dał radę wreszcie wstać

- Skąd... skąd ty to umiesz?! - spytał zdezorientowany - Ja was tego nie uczyłem!

- Przeczytałem!

- Gdzie?!!

- Nie wiem – wzruszył ramionami - Chyba w jakiejś książce “dla fanów zaawansowanej magii”. Znalazłem ją w Pokoju Życzeń

Igor zbladł i złapał się za głowę.

- Na brodę Merlina!! Ona tam była cały czas?!!!

- Chyba tak. A bo co?

Igor znowu jęknął. A Ian zachichotał.

- To jednak zguba po tylu miesiącach szukania się odnalazła!

- I co z tego, jak ja egzamin na wyższy stopień zaawansoweania na Aurora juz przewaliłem!

- Nie martw się – poklepali go po ramieniu – Masz jeszcze drugą szansę. Potter, przeczytałeś całą ksiazke?

Skinął głową

- No widzisz?! Weźmiesz korki u Pottera i zdasz.

- Czy ta farsa juz się skończyła? - spytała ze znudzeniem Cecylia – Mam dosyć Każdy głupiec potrafi walczyć na różdżki.

- Widocznie ty jesteś jeszcze głupsza, skoro nie radziłaś sobie za dobrze – odciął się Harry.

Oczy dziewczyny zabłysły niebezpiecznie. Ruszyła ostro do przodu.

- Stój! - zatrzymała ją Mia – Koniec walki! Przegrałaś i musisz się z tym pogodzić.

- Jemu też nie poszło najlepiej! - awanturowała się.

- Ale tobie gorzej już nie mogło! Przyniosłaś nam wstyd, bo jesteś córką i wnuczką Wybrańców!

Cecylia stała zraniona i wściekła wyśmiewana przez wszystkich. A potem uniosła dumnie głowę, jakby na znak, że drwiny i docinki jej nie obchodzą, rzuciła Harry’emu spojrzenie mówiące, że jeszcze przyjdzie czas na zemstę i odeszła bez słowa

- Dlaczego ćwiczycie z mieczami? - spytał Harry Igora, gdy razem opuścili plac ćwiczebny. Krwawił z wielu otarć i zranien, ale się tym nie przejmował – Nie prościej, różdzki?

Pokręcił głową.

- Nie, Harry, nie prościej. Bo czymże jest wojownik, który umie radzić siobie tylko i wyłącznie za pomocą drewnianego patyka?

- No, nie gadaj! Całkiem przydatny ten patyk!

Igor zaśmiał się.

- Tak, ale preferujemy wszystkie metody walki. Trzeba się rozwijać. Prawdziwe miecze, nie ćwiczebne, są większe i można ich używać też podobnie jak różdżki. Ostre jak brzytwa i odbijają zaklęcia. Avalon do dziś przechowuje miecz i płaszcz twojego dziadka.

To go zelektryzowało.

- Mogę je zobaczyć? - spytał żywo – Proszę!

- Niestety. Choć te przedmioty przechodzą z ojca na syna, z dziadka na wnuka, to jednak wciąż należą do Avalonu. Obcy nie mają do nich dostępu. Ale zapraszam w szeregi Wybrańców. Może kiedyś to wszystko będzie należało do ciebie.

- Chciałbym – westchnął – ale to nie takie proste.

- Nie takie proste – przyznał Szagajew - Poza tym miecz, płaszcz, ogniska – wskazał na buchające płomienie – to wszystko to tradycja. Nie da się tego zastąpić po prostu jednym ruchem różdżki.

- Tradycja. Jak wszystko, co zdążyłem tu zobaczyć do tej pory.

- A czymże byśmy byli bez tradycji? I bez naszych zasad? Coraz mniej ludzi o nich pamięta. W dzisiejszym świecie już sie nie liczą. Nawet Aurorzy z Avalonu zaczynają wątpić.

- Ale ty? - spytał z ciekawością Harry – Ty nigdy nie zwątpiłeś, prawda?

Szagajew spojrzał na niego z dziwnym wyrazem twarzy.

- Raz – powiedział cicho, z wahaniem.

To zaskoczyło Harry’ego. Nie pasowało mu to do prawego i szlachetnego młodego czarodzieja, którego – jak mu się zdawało – zdążył dobrze poznać.

- Naprawdę? - był zdolny tylko wyjąkać.

Skinął głową.

- Raz i na krótko. Ale jednak zwątpiłem. I przypominam sobie o swojej słabośći każdego dnia, by już nigdy nie popełnić tego samego błędu.

- A co sprawiło, że uwierzyłeś na nowo? - nie mógł się powstrzymać, by nie zadać tego pytania.

- Nasze motto. Balindaroch przypomniał mi je we właściwej chwili. I za to mu dziękuję.

Harry w pierwszej chwili nie mógł pojąć jak to możliwe, ze Igorowi przydarzyło się coś takiego. A potem pomyślał, że jego samego także to dotknęło. A jego zwątpienie w mądrość i autorytet trwały dużo dłużej. Nie jedną chwilę. Ale kilka miesięcy. Zranił przez to osobę, na której przyjaźni najbardziej mu zależało. I choć zapanował między nimi rozejm, to wciąż nie wiedział jak zaufać bezgranicznie Dumbledore'owi.

- Ciężko jest walczyć o zasady, prawda? - spytał cicho.

- Walczyć? Nie! - potrząsnął głową - Trudniej się nimi kierować.

Wtem w ciszę wdarł się ostry dżwięk trąbki i przerwał magię chwili. Igor drgnął, rozejrzał się czujnie dookoła, a potem usmiechnął się pod nosem

- Ach, a oto nasza kawaleria! Patrz i podziwiaj! - w jego głosie zabrzmiała duma.

Podeszli bliżej do płotu z dębowych bali. Wspięli sie na belkę i usiedli. Na paddocku na znak trębacza ćwiczyły setki koni. W jednym rządku, równiutko, karne i posłuszne rozkazom jeźdźców. Zagrała trąbka i szereg zawrócił, jeszcze jeden dźwięk i zwierzęta stanęły. Wyglądało to tak, jakby nie potrzebowały wcale wodzy, by wykonać polecenie. Harry patrzył z podziwem na to zpodziwem, ale jednocześnie zaczął się zastanawiać po co są te konie. W obliczu potęznej magii i czarów?

- Może i miotła jest szybsza – Igor ubiegł pytanie Harry’ego – Ale nie przytulisz się do niej w mroźną noc, nie powita cię radosnym rżeniem i nie ostrzeże cichym parsknięciem o niebezpieczeństwie i nie pogryzie wroga w bitwie.

Harry się zaśmiał.

- Czyżby twardy Auror robił się sentymentalny?

Igor kiwnął głową

- Może

Obserwowali z podziwem karne zastępy koni.

- I one zawsze tak? - spytał zaciekawiony – Reagują na każdy najlżejszy ruch?

- Zawsze – przyznał – Są niezawodne. Zawsze można na nich polegać i...

- AAAAAAAA!!! - usłyszeli nagle – STÓJ!!! CO ROBISZ IDIOTO?!!!

W jednej chwili rząd się załamał i wszystko poszło w rozsypkę. Konie spłoszyły się i zaczęły rozbiegać się na wszystkie strony. Jeżdźcy klęli na czym świat stoi. A spomiędzy niespokojnego stada wypadł z impetem czarny jak noc ogromny rumak. Rżał dziko aż echo niosło się po okolicy, stawał dęba, kręcił sie w kółko i szalał. Grzywa falowała, z pyska toczyła się piana a jego oczy płonęły wściekłością...

Igorowi wystarczyło jedno spojrzenie, by natychmiast ściągnąć Harry'ego z płotu.

- Dalabai – mruknął – Stary koń twojego dziadka.

- Nie taki stary, skoro ma jeszcze siłę na takie wyczyny – powiedział w oszołomieniu.

- Wierz mi, ze nawet stojąc nad grobem, by tak szalał. Ten koń to diabeł.

Siedzący na karym ogierze Auror wyleciał z siodła jak z procy i uderzył o ziemię. Rzucił się natychmiast w bok, bo sekundę później w miejscu, gdzie spoczywała jego głowa, opadły z łomotem ciężkie kopyta. Harry jeszcze nigdy nie widział takiej wściekłości u zwierzęcia. Młody czarodziej zerwał się i biegł pędem ku nim dopingowany przez Szagajewa. Zdażył przeskoczyć płot w ostatniej chwili. Bo już Dalabai stał przy nim i rżąc wściekle walił kopytami w dębowe paleaż zaczęły lecieć drzagi.

- Wszystkie są posłuszne? – spytał Harry ironicznie.

- No, nie wszystkie – przyznał Igor z ociąganiem.

- Mam dosyć! - wrzasnął poszkodowany – Alhatello może mówić co chce, ale ja na nim jeżdził nie będę!

- Ale nic ci się nie stało, Robin.

- Tym razem! Ten cholernik znarowił się jak rzadko który koń!

Igor skrzywił się.

- Nie marudź. Alhatello na nim jeździ!

- Ale ja nie będę! Za długo stał samopas przez te wszystkie lata! Trzeba go było od razu trenować po śmierci Pottera! To nie, zostawili go!

Harry rzucił okiem na szalejącego konia mimowolnie podziwiając jego piękno.

- Czyli..., czyli... on należał do...

- Nie ciesz się za bardzo – mruknął Robin – Do niczego ci sie nie przyda. Prędzej cię zabije, niż pozwoli sie dotknąć.

Przez ułamek sekundy poczuł żal. Nigdy nie lubił koni, ale teraz poczuł szacunek do tego staego wojownika w zwierzęcej skórze. Liczne blizny na ciele wskazywały na to, że wiele przeszedł. Dalabai niby sie uspokoił, ale stulone uszy i drgające pod skórą mięśnie wskazywały na to, ze konflikt lada chwila może rozpocząć sie na nowo.

Wyciągnął do niego odruchowo rękę. Ogier kwiknął i rzucił się w tył.

- Już raczej poproś o Arabeskę, gdybyś miał ochotę pojeździć- Ta przynajmniej już tylko powłóczy nogami – powiedział Robin zgryżliwie.

- Dzięki, ale nie – pokręcił głową.

Nie jeździł konno najlepiej, a posłusznych testrali nie mógł zaliczyć do wierzchowców.

Dalabai zarżał donośnie. Na zew starego przywódcy stada odpowiedziały wszystkie konie

- Przyjdzie kiedyś taki dzień, że ten wariat kogoś zabije – Igor i Robin odeszli od paddocku i powędrowali w stronę środka obozowiska. Harry rzucił czarnej postaci ostatnie spojrzenie i przyłączył się do Aurorów. Zrównał się z nimi,a potem wyprzedził. Przysłuchiwał sie ich kłótni.

- Jednak ktoś go trenować musi, Hood!

- Ale dlaczego ja?!! Nie mam zamiaru przez całe życie potem chodzić o kulach!! Albo żeby mówili potem o mnie “Oto ten, który zabił się z własnej głupoty wsiadając na czarnego diabła” - parskał złością młodzieniec.

Harry zachichotał pod nosem. Szedł przed siebie oglądając się z ciekawością na Obozowisko. Zbliżał się wieczór i coraz mocniej dawało się odczuć nastrój święta Samhain. Agiczne ognie płonęły coraz jasniej, dało się słyszeć coraz więcej kobz. Ktoś uderzał w bębny. Harry słuchał odgłosów wojennego obozu Aurorów, który na tę jedną noc stał się niezwykłym miejscem. Podobno według celtyckich wierzeń i legend opowiadanych przez Wybrańców dwa światy, życia i śmierci przenikały się ze sobą. Dzieląca je granica stawała się bardzo cienka i w tę noc wszystko stawało sie magiczne. Podjęte zobowiązania miały szczególną moc, zwracano sie o poradę do duchów przodków. “Jaki to miało sens?” głowił się

A potem zdał sobie sprawę, że za bardzo oddalił się od towarzyszy i zatrzymał się przy wielkim, białym namiocie.

- Na twoim miejscu bym walczył o względy tego konia – powiedział do Robina – Najłatwiej jest zrezygnować.

Robin spojrzał na niego wilkiem. Już chciał się odciąć, gdy nagle zabrakło mu tchu. Na twarzach obu młodych Aurorów pojawiło sie przerażenie.

- Harry... – wyszeptał pospiesznie Igor – Odejdź stamtąd!!

- Czemu? - zdziwił się.

- To JEJ namiot!!! Jeśli ci życie miłe, to wycofaj sie! - machali na niego ręką - Ale cicho i ostrożnie!

- NIECH, CIĘ PIEKŁO POCHŁONIE, ANNABELLE!!! - zaryczał nagle ktoś – JESTEŚ NAJGORSZĄ UZDROWICIELKĄ NA ŚWIECIE JAKĄ ZNAM!!

- TAK???!!! - Na dźwięk tego głosu Igor i Robin wzdrygnęli się i już ich nie było – A KTO CI POMÓGŁ, JAK WRÓCIŁEŚ RANNNY?

- JA BYM NIE NAZWAŁ TEGO POMOCĄ!!! - zaprotestował ktoś - ALE TORTURAMI!!!

- TO JA CI POMAGAM JAK MOGĘ, A TY...?!! STÓJ, WARIACIE, GDZIE IDZIESZ?!!! JESZCZE Z TOBĄ NIE SKOŃCZYŁAM!!! ZOSTAŃ, POTRZEBUJESZ ODPOCZYNKU!!!

Płachta zakrywająca wejście do namiotu zafalowała i wypadł z niego sam dyrektor Avalonu we własnej osobie. Alhatello był wściekły.

- NICZEGO NIE POTRZEBUJĘ!! - rzucił przez ramię – ZRESZTĄ, NIE MAM CZASU!!! MUSZĘ ŚCIGAĆ VOLDEMORTA!!

- TY NIC INNEGO NIE ROBISZ!! A JA CIĘ POTEM KURUJĘ JAK GŁUPIA!! ZOBACZYSZ, KIEDYŚ PRZYNIOSĄ CIĘ NA DESKACH I BĘDZIE PO SPRAWIE!!!

Alhatello parsknął tylko ze zniecierpliwieniem i odszedł wzbijając gwałtownie obłoczki kurzu. Harry’emu nie poświęcił nawet chwili uwagi.

Ale w tym momencie klapa z szarpnięciem odchyliła sie na nowo i Harry stanął twarzą w twarz z kobietą, której panicznie bał sie cały obóz.

Z Annabelle Wrigt.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 20:17, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY ÓSMY:

ANNABELLE

Jedynym słowem, jakim dałoby się określić Annabelle, było „wstrząsająca”. Bystre szare oczy spozierały na człowieka ostro, przeszywając go na wskroś. Brązowe, gęste włosy opadały plątaniną kudłów i strąków aż do pasa, częściowo zasłaniając twarz. Usta wykrzywiał grymas. Na prawym ramieniu przysiadł kruk, pod nogami plątał się czarny kot. Patrząc na nią, nie można było zgadnąć, ile tak naprawdę ma lat. Pięćdziesiąt czy sto. Harry wpatrywał się w nią w oszołomieniu, a w głowie kołatały mu się słowa starej kołysanki: „Byyyłaaa, żyyyłaaa Baaaaba Jaaagaa...”, brakowało tylko chatki z masła. Od razu też przypomniał sobie wszystkie bajki i opowieści z dzieciństwa na temat wiedźm i czarownic. Ledwie zdołał pomyśleć o tym, jak się musieli czuć Jaś i Małgosia w obliczu przedstawicielki jednej z nich, gdy Annabelle drgnęła. Zaczęła węszyć w powietrzu.

- Czuję krew – zaskrzeczała, a kruk zachrypiał – Ten słodki zapach!

Srogie spojrzenie znad haczykowatego nosa skierowało się na Harry’ego. Coś zabłysło w jej oczach. Jakby radość i głód? Chłopak cofnął się odruchowo. Miał przeczucie, że to nie będzie miłe spotkanie

-Do namiotu! – wskazała na niego sękatym palcem.

Pokręcił głową i zrobił krok do tyłu. Jakoś nie miał na to ochoty.

Splunęła na ziemię.

- Natychmiast! – warknęła.

Stał jak sparaliżowany nie mając w ogóle zamiaru zastosować się do jej polecenia. Decyzja jednak została podęta bez jego udziału woli. Czarownica zmrużyła oczy, potem chwyciła go za zranione ramię i po prostu wrzuciła do środka białego namiotu. Nie miał nawet czasu, by zaprotestować.

-Odwagi! – usłyszał jeszcze współczujące Igora – Bądź dzielny!

Annabelle opuściła gwałtownie klapę.

- Siadaj! – usadziła go na pryczy. Nie pytała ani nie prosiła. Po prostu żądała.

Harry nie spierał się z nią, bo chyba nie była w najlepszym humorze. Razem z nim znajdował się tam również rudy Patrick, przyjaciel Igora. Najwyraźniej Annabelle nie okazała się aż tak zajęta, żeby go nie dorwać. Siedział zrezygnowany i blady na twarzy. I tylko ciężko wzdychał. Zranione ramię, o którym wcześniej wspominała Mia, miał odsłonięte. Krwawiło. Obok leżała nasączona czymś szmatka. Nie wydzielała najmilszego zapachu. Harry zatkał nos.

- Najgorszą uzdrowicielką na świecie! – mruczała rozwścieczona Annabelle kopnąwszy kota, żeby zszedł jej z drogi – Ja mu dam najgorszą! Drań! Zobaczymy, co powie, gdy będzie czegoś ode mnie potrzebował! Gdzie to trzymasz?!!! – wrzasnęła z furią.

Harry i Patrick podskoczyli nerwowo.

-Co? – spytał obronnym tonem rudzielec.

-Kazałam na ranie!! – warknęła – Nie obok!! Rozumiesz, co się do ciebie mówi?!!

-Ale to boli!! Ta maść strasznie piecze!

-Życie boli, mój drogi! Jeszcze się nie nauczyłeś?! – czarownica chwyciła szmatkę i zaczęła energicznie dezynfekować skaleczenie, bez zbędnej delikatności. Harry widział jak Patrick wzdrygnął się gwałtownie, zbladł jak ściana i syczy z bólu.

- Najgorszą! – prychnęła. Najwyraźniej nie mogła przeżyć słów Alhatella – Ręce sobie urabiam po łokcie, robię wszystko, co mogę, haruję i ratuję ich parszywe życie. I co?! Tak mi się odpłacają!

Prowadziła swój monolog rozdrażniona mamrocząc pod nosem inwektywy i trąc ranę coraz energiczniej. Patrick zrobił się jeszcze bledszy, zacisnął wargi, wbił paznokcie w dłoń, na czoło wystąpił pot, ale nie jęknął. Siedział tylko zrezygnowany, poddając się temu, na co i tak nie miał wpływu. Harry wpatrywał się w ten brak delikatności z niedowierzaniem i współczuciem. To była droga przez mękę. A potem spojrzał na swoje skaleczenia i otarcia i w tym momencie dotarło do niego, że jemu dzisiejszy dzień też nie przejdzie ulgowo.

Zrobiło mu się niewyraźnie.

-Zero wdzięczności, dobrego słowa, podziękowania, nic!! – Annabelle się rozkręcała – A tyle dla nich zrobiłam! – rzuciła szmatę.

Spojrzała w kąt, zmarszczyła brwi, wzięła wiadro i cisnęła nim w struchlałego Harry’ego.

- Wrzuć to do dołu z odpadkami z łaski swojej! Bo zapomniałam o tym i tak stoi i stoi. Zerknął ze zdziwieniem do środka. Zobaczył coś czerwonego i buchnął na niego smród.

-Co to jest? – odważył się spytać.

- Resztki po amputacji – wzruszyła niedbale ramionami – A niby co innego?

W jednej chwili Harry’emu zrobiło się słabo, świat zawirował przed oczami i ugięły się pod nim nogi.

- Och, daj to! – powiedziała zniecierpliwiona. Odchyliła klapę namiotu.

- UWAGA!!! – i wyrzuciła zawartość kubła na zewnątrz, wcale nie do dołu z odpadkami – Pozbierać mi to! – wrzasnęła do przemykających koło niej chyłkiem Aurorów.

Żaden jednak nie przejawił ochoty, żeby się zbliżyć.

-Trudno – westchnęła – Ostatecznie koty powinny się ucieszyć.

Odwróciła się od wejścia. Spojrzała na walczącego z mdłościami Harry’ego.

- Mężczyźni – prychnęła z pogardą – Oto, co sobą prezentujecie w dzisiejszych czasach.

Zabrała szmatkę, co Patrick przyjął z ulgą i odrzuciła w kąt. Potem otworzyła kufer stojący pod ścianą i zaczęła w nim grzebać.

-Jak trzeba, to do walki idą pierwsi – mruczała – Pchają się z uporem maniaka, za skarby świata ich nie zatrzymasz, lecą ze śpiewem na ustach, plotą głupoty o honorze, odwadze, odpowiedzialności...

-Ja bym nie nazwał bohaterstwa głupotą – wyrwało się Harry’emu

Ściągnął na siebie jej nieprzeniknione spojrzenie.

- Taaak? – czarownica odrzuciła z twarzy kudły i przerwała na chwilę poszukiwania w kufrze – Tak sądzisz? No? To słucham? Jestem ciekawa twojej opinii?

Harry tego nie wiedział, ale wśród Wybrańców istniała niepisana zasada, że, Annabelle Wright, najlepsza uzdrowicielka Avalonu ma zawsze rację. Jej słowo jest święte, ostateczne i decydujące. Cokolwiek by nie powiedziała, nie wolno jej się sprzeciwiać. Brała udział we wszystkich ważnych dla Aurorów naradach, rozmowach, planach i kwestiach. Nic nie mogło się odbyć bez niej.

Była wyrocznią.

Kto się jej sprzeciwił i jej podpadł, musiał liczyć się z tym, że zemsta Annabelle była straszna. Nie daj Boże trafić potem do niej na leczenie. Rekonwalescencję potrafiła zamienić w piekło.

Niestety Harry JESZCZE o tym nie miał pojęcia, chociaż gwałtowne potrząsanie głowa Patricka powinnno było dać mu co nieco do myslenia.

- Starają się jak mogą! - pogrążał się dalej Harry w oczach wiedźmy -I mówienie, że honor i odwaga to głupota, to...

- E, przestań, Potter! - przerwała mu z niesmakiem – Dość tych bzdur. Nudzisz mnie. Wszyscy jesteście tacy sami! - z powrotem zajęła się poszukiwaniami w kufrze – Odważni w słowach i jak sie trzeba z kimś lać. Ale niech tylko trafią do mnie. Ojej! Co sie wtedy dzieje! Płaczą, jojczą, ryczą niczym osły. Tam boli, tu piecze, oj podmuchaj!! A to nóżka rwie!! Ojojoj!

Annabelle stawała się coraz bardziej antypatyczna.

- Wtedy juz nie są tacy odważni! A od ich jęków i wycia aż uszy puchną! Na przykład Szagajew...

- Nigdy! - zawołał z oburzeniem podsłuchujący za namiotem Igor – Nigdy nie wyłem!

- Nazywaj to jak chcesz! – odkrzyknęła – W każdym razie twoje awanturowanie się słychać było na całą okolicę! Gdzie ja to schowałam? - mruczała – Na brodę Merlina! Żadnej nie zdążyłam zdezynfekować? To niemożliwe... O! Mam!

Wyjęła z kufra ogromnej wielkości igłę.

- Przykro mi, Patrick, będę musiała zszywać cię tym. Reszta jest chwilowo nieosiągalna.

W oczach młodego Aurora eksplodowała panika. Zbladł jeszcze bardziej. Harry uznał, że to za dużo na jego nerwy i zerwał się na równe nogi. Obaj popatrzyli na siebie z przerażeniem. Wiedźma musiała zwariować!

-Używałam jej kiedyś na trollach – machnęła igłą. Zębami energicznie oderwała potrzebną długość chirurgicznej nici – Jakoś się trzeba było przebić przez ich grubą skórę, nie? Stare, dobre czasy ma już za sobą. Ale wciąż da się jej używać. No, może trochę zardzewiała i stępiała. Dobra, mnie bez różnicy, który pierwszy.

Każdy z nich pokazał palcem na tego drugiego.

-Wolałabym, żeby to był Patrick, skoro już z nim zaczęłam – Chwyciła Aurora w żelazny uścisk.

Harry doszedł do wniosku, że to nie przelewki i naprawdę ma już dosyć. Skoczył z zamiarem ucieczki i...rozbił się na twardej klapie namiotu. Oszołomiony upadł na ziemię.

-He, he – zarechotała podnosząc go za kołnierz – Przewidziałam to! Nie jesteś pierwszy, który próbuje zmyć się w ten sposób! Moje czary są niezawodne.

Zrozumiał, ze jest uwięziony i swoje musi odcierpieć.

Annabelle nawlokła nitkę na igłę i podeszła do Patricka.

- Zaraz! - powiedział pospiesznie – A eliksir zasklepiający rany?

- Uwarzy się za trzy dni.

- Mogę poczekać!!

-Nie możesz

- A magiczne bandaże?

- Dostawa się spóźnia. A tych, co zostały nie będę na ciebie marnowała.

-A maści??!!! Skończyły się.

- Ale widzę tam resztkę!!!

- Serio? - w głosie Annabelle zabrzmiała kpina.

- A coś innego? - spytał desperacko Harry, który doskonale wiedział, ze jego czeka podobny los – Musi się pani imać tych mugolskich sposobów, pani Wright?

- Panno!!! - zaryczała z furią – I muszę!! Dobry uzdrowiciel potrafi wyleczyć za pomocą wszystkiego, co ma pod ręką. I nieważne, czy to są czary i maści, czy igła i skalpel!

I w tej samej chwili wbiła z rozmachem igłę w zranione miejsce. Patricka jakby piorun strzelił. Wydał z siebie dźwięk jakby “Iiiiiiiii....!!! i podskoczył prawie pod sufit. To samo zrobił na ten widok Harry. Ból Aurora odczuwał jak własny, tym bardziej, że wiedział, iż niedługo przyjdzie jego kolej.

- Ostrożnie!!

- Ostrożnie? - zarechotała wiedźma – Nie jesteś śmierdzącym jajkiem, żebym miała traktować cię ostrożnie!! Dobre sobie! - pokręciła głową – A to se wymyślił!

Czarownica nie patyczkowała się. Wbijała igłę i szyła. Bynajmniej nie robiła tego delikatnie. Twarz Patricka przybierała wszystkie kolory tęczy, w oczach pojawiły sie łzy, przebierał nerwowo nogami i zsuwał się coraz niżej po pryczy. Ale nie krzyknął.

- Przeżyłam tyle lat jako uzdrowicielka i nikt sie nie skarżył. Ja wiem, że wolelibyście te młode idiotki, co dopiero co przyszły i trzęsą się nad każdym skaleczeniem, jakby to było Bóg wie co! Ale czy one są skuteczne?!

Patrick otworzył usta, chcąc jej coś odpysknąć, ale Annabelle w prosty sposób nie dopuściła go do głosu. Wbiła mu znowu igłę w ranę. Harry już myślał, ze chłopak z bólu zacznie śpiewać falsetem, ale nie. Wydarł się tylko na krótko i padł na pryczę.

Harry znowu sie poderwał i czarownica znowu go usadziła.

- Żyjecie tam?!! - zatroskał się Igor

- Nie możesz narzekać – mruknęła Annabelle do udręczonego pacjenta – Starałam sie jak mogłam. Znaj moją litościwą naturę!

- Chyba sadystyczną – wyrwało sie Harry’emu zanim ugryzł się w język.

Rzuciła mu ponure spojrzenie.

- Sadystką to ja mogę DOPIERO się stać – powiedziała głosem pełnym ukrytych obietnic i znaczeń.

Szyła przez chwilę w milczeniu i nagle zmarszczyła brwi.

- Ojej! Czyżbym spartaczyła robotę? - zamyśliła się – Oj, chyba muszę pruć i zaczynać od nowa!

- Nie!! - zaskomlał Patrick, któremu brakowało już sił na to, żeby znieść ból z godnością

-Żartowałam! - klepnęła się z uciechą dłonią po udach – He, he, żartowałam!

- Ładny mi żart – mruknął z goryczą.

- Dobra, to o czym ja wcześniej mówiłam? Chcecie, żebym była delikatniejsza?

- Jesteś uzdrowicielką! - powiedział z rozpaczą – Należysz do Dworu Eskulapa przy Avalonie! A jego pierwszą zasadą jest: NIE SZKODZIĆ!

- A czy ja szkodzę? - zdziwiła sie.

- Nie, wcale – rzucił ironicznie Harry spoglądając na sterczącą z ramienia kolegi igłę.

-Ja pomagam! - prychnęła – Dobra i współczująca była twoja babka, Potter. Jak anioł. Delikatny dotyk, nawet nie wiedziałeś, że cię właśnie uzdrawia! Pacjenci pchali się do niej drzwiami i oknami. Podejrzewam, że chyba nawet specjalnie się ranili. W każdym razie, dziewczyna miała huk roboty. A wiesz co jeszcze wymyśliła – Annabelle miała teraz sceptyczną minę – Prawo azylu!! Większej głupoty nie spotkałam. Ubzdurała sobie, że skoro jest uzdrowicielką, to jej namiot, w którym leczyła, jest neutralny. I zwalało się tam mnóstwo różnych indywiduów popadających w konflikt z prawem. Poczynając od jakichś łachmytów i różne łajzy, po tego kretyna Dancinga, na śmierciożercach kończąc.

- A Avalon się na to zgadzał?

- Jasne, że nie!! Nikt się nie zgadzał! Ale ta łagodna, cicha Joanne potrafiła walczyć o swoje! Przychodził taki typ, ranny i wykrwawiający się, a ona go kurowała. Ustanowiła to swoje prawo azylu i gość nie wychodził z jej namiotu, żeby go Wybrańcy nie dorwali. Siedział i siedział, nawet jak wyzdrowiał. A ty gryzłeś ziemię chłopie ze złości, ze wróg jest tak blisko, a ty nie możesz go tknąć.

- Ale chyba nie siedzieli tak wiecznie? - zainteresował się Harry.

- No nie. Typek kombinował jakby tu zwiać, Aurorzy kombinowali jakby go tu dorwać i czasami działy się dantejskie sceny. Aż któregoś dnia znalazł się jakiś “wdzięczny” za przysługę i zabił twoją babkę. Użył jej jako zakładniczki, żeby się wydostać z obozu, a potem... - machnęła ręką.

Wiedźma skończyła szyć i przyjrzała się swojej robocie fachowym okiem.

- Będziesz żył – pokiwała głową i klepnęła aurora po plecach – Bandaża ci nie zakładam, bo muszę oszczędzać. I już twoja w tym głowa, zeby szwy ci się nie pozrywały.

Patrick zbladł na taką możliwość.

- A tak! Wtedy byś tu trafił z powrotem! - zarechotała – spróbuj się nie przemęczać. Podokładaj drewienek do ogniska, posnuj się trochę bezczynnie, popilnuj starej klaczy Joanne...A, właśnie! Przyślij mi Arabeskę tutaj!

Patrick wystrzelił z namiotu jak z katapulty. Ulga biła od niego na milę. Nie obejrzał się ani razu. Harry juz chciał zrobić zrobić to samo, ale niestety na chęciach się skończyło. Zdążył zrobić dokładnie DWA kroki.

- Siadaj – szponiasta ręka zmusiła go do posłuchu – I bez żadnych ceregieli!

Zrezygnowany poddał się losowi. Annabelle była niczym nieokiełznany żywioł. Narzucała swą wole i nie dało się z nią walczyć. Człowiek z miejsca skazany był na porażkę

-Wypij! - podała mu jakąś butelkę. Nie prosiła. To był rozkaz.

- Co to jest? - spytał nieufnie

-Coś, po czym poczujesz się lepiej. I działa znieczulająco. Stępi ból.

Łypiąc na nią podejrzliwie okiem pociągnął łyk. Sekundę później wiedział, że to był błąd. W jednej chwili gardło,przełyk i żołądek zapaliły się żywym ogniem. Harry zakrztusił sie, zaczął spazmatycznie łapać powietrze, a z oczu polały mu sie rzęsiście łzy.

- Co..., co...to jest?! - wydusił z siebie.

Annabelle uśmiechnęła się z dumą i satysfakcją.

- Stara, kochana brandy.

Harry rozpaczliwie walczył o oddech.

- Nic ci nie będzie - zarechotała - Nie takie już specyfiki serwowałam. Ciesz się, że użyłam tylko tego!

Niestety cieszenie się nie wchodziło chwilowo w rachubę.

Nagle Annabelle poderwała gwałtownie głowę, powęszyła czujnie w powietrzu, uśmiechnęła się dziwnie, a potem rozdarła się na cały obóz.

- Warrenówna!!! Wiem, że tam jesteś!!! Nic się przede mną nie ukryje!!!

Przez chwilę panowała cisza.

- Natychmiast tu przychodź!!!

- Dobrze, panno Wright – dało sie słyszeć zrezygnowane.

Tymczasem Harry był już w stanie złapać oddech.

- Przecież Wybrańcy mogą pić tylko... - zaczął patrząc ze wstrętem na ohydną brandy

-...źródlaną wodę? - zarechotała wiedźma - Też słyszałam tą bzdurę. Ale nie powiesz Balindarochowi? I nie pokazuj mu się przez jakiś czas na oczy taki woniejący. No, chyba, że chcesz, żebym cię uraczyła innym specyfikiem.

Harry nie chciał. Ale spróbował dotrzeć do jej sumienia w inny sposób.

- Jestem nieletni! - powiedział z oburzeniem, kiedy znów podała mu butelkę. Odwrócił głowę, ale nie z nią były te numery. Wlała mu brandy do gardła siłą. Zachichotała. - Nieletni? Potter, to słabość, z której szybko się wyleczysz!

Poła namiotu odchyliła się i do środka nieśmiało wślizgnęła się Cecylia.

- Tak? - spytała drżącym głosem.

Annabelle wystarczył jeden rzut oka na nią, by o mało nie trafiła jej apopleksja.

- Coś ty zrobiła z suknią swojej matki, idiotko?!! - ryknęła rozwścieczona - Ledwie wyciągnęłam ją z kufra!!!

Cecylia podskoczyła.

- To nie moja wina! - broniła się. Była zła - To ta głupia banda mojego kuzyna zmieszała mnie z błotem!!

Wiedźma odstawiła z hukiem brandy.

- Nie interesuje mnie to! Masz szlaban!

Cecylia tupnęła nogą.

- Nie możesz mnie karać!

Czarownica wzięła się pod boki.

- Jestem twoją matką chrzestną i mogę! - warknęła - Nie idziesz na zabawę!

- Co?!!!

- Nie powinno to być dla ciebie takie bolesne - wtrącił się Harry. Chciał jej dokuczyć - I tak nikt nie chciałby z tobą zatańczyć.

Zwróciła na niego płonący wzrok.

- Zamknij się, Potter – szczeknęła – Ty...

- Nie kłócić mi się tu - zapowiedziała surowo wiedźma - Masz karę ,dziewczyno i to bez dwóch zdań! Do czasu Obrzędu Duchów posiedzisz ze mną.

Cecylia jęknęła. Nie tak sobie wyobrażała święto Samhain

- Chciałaś być uzdrowicielką, prawda? - drążyła Annabelle - No, to masz teraz okazję, żeby pokazać mi czego sie nauczyłaś. Pacjenta już masz.

W jednej chwili obie spojrzały na Harry'ego.

- Co? - spytał obronnym tonem. Ale już mu zaświtało. - O, nie!!! - zerwał się na równe nogi - Ja się nie dam leczyć tej psychopatce!!

W oczach Cecylii pojawił się błysk dzikiej satysfakcji. Na usta wypłynął zły uśmiech. Oto miała sie odegrać za doznane upokorzenie na placu ćwiczebnym. Wyglądała tak, jakby spotkała ja największa nagroda życia.

- Siadaj! - Annabelle cisnęła go na łóżko - I przestań się wyrywać! Mam cię związać?

Harry najpierw bardzo źle pomyślał o Dumbledorze, który kazał mu iść z pozdrowieniami do Hogsmeade, a potem o sobie. Po jakie licho ruszał sie w ogóle z zamku? Nie mógł położyć się na łóżku i rozwiązywać krzyżówek?

Dziewczyna rozpoczęła badanie.

-Ramię jest tylko obtarte - powiedziała Cecylia, ale i tak nie omieszkała się go przetrzeć piekielnie szczypiącą maścią. Od tej mikstury miał ochotę drapać się co najmniej przez dwa lata. Piekło jak diabli. Miał wrażenie, jakby gryzła go armia mrówek.

-Ale i tak czuję krew - zaskrzeczała uzdrowicielka - Mój zmysł wyczucia odziedziczony po przodkach druidach jest niezawodny.

Powęszyła w powietrzu

- Taaak..., to chyba bok? No, to ściągaj koszulę, chłopcze.

Podskoczył.

- Co?!!!

- Nie słyszałeś? Czy może mam wystosować pisemne zaproszenie?

Harry spojrzał na Cecylię, która stała z rękoma założonymi na piersi i złośliwym uśmieszkiem na ustach.

- No, dalej – zakpiła – Chyba nie masz nic do ukrycia?

Zaczerwienił się.

- Nie, nie zgadzam się!

- A co ty tu masz do zgadzania się - zdziwiła sie Annabelle stanowczym gestem odbierając mu koszulę.

- Zimno mi - zakwilił nie patrząc na rechoczącą Cecylię.

-Zahartujesz się. Dobra, to o czym ja mówiłam? - zamyśliła sie czarodziejka, pozwalając by Krukonka przejęła inicjatywę w leczeniu. Dziewczyna badała jego skaleczenia na boku, a potem – całkiem znienacka i wcale się tego nie spodziewał - chlusnęła Harry'emu brandy na ranę. Alkohol zasyczał i zapiekło go żywym ogniem. Harry zawył z bólu i poskoczył prawie po powałę namiotu.

- Ałłłłłłaaaaa...!!! Ty idiotko!!! - wrzasnął.

- Co? - spytała niewinnie - Trzeba było odkazić ranę.

-Moje metody zdają egzamin - mówiła tymczasem Annabelle kompletnie nie zwracając uwagi na zaistniałą przed chwilą scenę - Jestem wredna,paskudna i przerażająca, to prawda - zgodziła się. Ale gdybym taka nie była... Patrick!!! Gdzie, do jasnej cholery, jest Arabeska?!!!Mieliście się zgłosić na leczenie!!!

- Uciekła - dobiegło ponure z zewnątrz namiotu.

-Jak to uciekła? - zdenerwowała się. Harry i Cecylia skulili się. Fale gniewu rozwścieczonej czarodziejki promieniowały na wszystkie strony - Ponad trzydziestoletnia klacz nie mogła tak sobie po prostu uciec!!! Ona ledwie trzyma się na nogach!!!

- No, ale uciekła!! Co ja poradzę?! Przecież ci jej tu nie urodzę!!

- To ją przyprowadź!!!

- Jest z Dalabaiem!!!

Annabelle zgrzytnęła zębami.

- Przeskoczyła płot liczący dwa metry piętnaście?!!! Oszalałeś?!!

- On przeskoczył!!

Czarownica nie miała zbyt zachęcającej miny.

-To są konie, a nie kangury!!! Banda nieudaczników, nic nie potrafią zrobić dobrze!!! - warczała wściekle – PRZYPROWADŹ JĄ DO MNIE, ALBO TO BĘDZIE TWÓJ OSTATNI DZIEŃ W ŻYCIU!!!

- I tak będzie ostatni - mruknęła Cecylia - Jeśli się zbliży do tego czarnego diabła ... - pokręciła głową - Annabelle?

- Co? - odwarknęła ze złością.

- Myślisz, że to trzeba szyć? - wskazała na bok Harry'ego.

Harry zbladł.

- Nie, wystarczy okład, maść i bandaż - powiedziała jakby z roztargnieniem.

Spłynęła na niego ulga. Dziewczyna nie wydawała się jednak zadowolona.

- No, nie wiem - powiedziała niby to zatroskana. Lecz wyczuwał w jej głosie fałszywą nutę - A jak to zacznie sie paprać? Sama wiesz, jak często takie skaleczenia są nieprzewidywalne. A poza tym sama mówiłaś, że specyfiki musisz oszczędzać! Nie zaszkodzi jeden szew, lub dwa, prawda? - spytała błagalnie.

Harry patrzył z przerażeniem jak sytuacja rozwija się niepomyślnie dla niego.

- Nie daruję ci tego! - syknął.

Niestety Annabelle podjęła już decyzję.

- Och, no dobrze - mruknęła - Tam masz igłę!

Wskazywała na niewiele mniejsze narzędzie tortur, od tego, którym męczyła Patricka.

- Litości - jęknął.

- Odwagi, chłopcze - zarechotała Annabelle - Bo ona przydaje się nie tylko w krwawych starciach, ale też i w małych bitwach dnia codziennego.

Cecylia z zapałem chwyciła nici i igłę. Z lubością, wyreżyserowanym ruchem, tak, żeby wszystko widział, przeciągnęła ją przez płomień świecy.

- Jak, już mówiłam – zabrała głos czarownica - Delikatność zostawiam dla tych młodych siks, co to dopiero przyszły i myślą, że wszystko wiedzą. Joanne też była delikatna. Ale to nie mój styl – pokręciła głowa - Ja mam przynajmniej pewność,że kiedy ta banda idzie do bitwy, wiecie, co mają przed oczami?

- Hmmm? - mruknął Harry, który wręcz błagał niebiosa o jakiś cud, który mógłby go stąd wyrwać. Miał ochotę rozpłakać sie jak dziecko. Ale niech go licho, jeśli pozwoli tym dwóm babom widzieć jego łzy!!

- Mnie! - powiedziała z dumą Czarownica – Biorę każdego na rozmowę w cztery oczy i roztaczam mu przed oczami wizję tego, co go czeka po powrocie z akcji. Czy wiesz, że przypadki poważnych zranień spadły u Aurorów o 60%?!! Chyba sie mnie boją, he he.

“To świetnie” chciał powiedzieć Harry, ale w tym momencie Cecylia zaczęła szyć. To, co się potem działo, Annabelle określiła później jako “niemęskie zachowanie”. Harry nie płakał, nie wyrywał się i nie jęczał. Ale przez cały czas, kiedy Cecylia robiła swoje, Harry mówił jej co niej myśli. Ta godzina nie była zbyt miła dla nich obojga. Obiecywał dużo. Roztaczał przed nią wizje zemsty i okrutnej śmierci. Spalenie na stosie, łamanie kołem, poćwiartowanie i poszczucie jej hipogryfem Hardodziobem było tylko jednym z wielu jej elementów

- Przestań! - warknęła.

- Co mam przestać! - zdenerwował się – To we mnie wbija się igły! Nie u ciebie promieniuje ból, ciało wzdryga się, krew sika na wszystkie strony...

Skrzywiła się. Igła zadrżała.

- Nic nie sika! - zaprotestowała – Ale dobra, rozumiem! - zapewniła go pospiesznie, byleby nie zaczął znów snuć opowieści rodem z horrorów.

I rzeczywiście, stała się delikatniejsza. Taka, jak wtedy w szpitalu. Kojący dotyk, ciepłe słowa, miała niesamowitą moc, prawie nie czuł bólu. Powoli sie uspokajał. Powieki zaczęły mu się kleić...

Cecylia nie byłaby jednak sobą, gdyby nie wbiła mu w duszę kolejnej szpili. Ale za dużo to nie masz do pokazania – zakpiła zawiązując mu ostatni szew i przyglądając mu się z otwartością – Taki blady, chudziutki, zero muskulatury...

- Odczep się!!

- Gdzie ta Arabeska?- mruczała z niezadowoleniem Annabelle.

Głośne, donośne rżenie wstrząsnęło ścianami namiotu.

- Uwaga!! - zawołał ktoś.

Annabelle i Cecylia podskoczyły do wyjścia. Harry chwycił koszulkę i założył ją z trudem. Skrzywił się czując rwanie w boku.

To, co zobaczył, stanowiło niezwykły widok. Środkiem obozu, który rozświetlały już tylko płomienie wieczornych ogni, szła śnieżnobiała klacz. Szła, to jednak za dużo powiedziane. Wlokła się noga za nogą, ze spuszczonym łbem, chwiejąc się. Widać było, ze najlepsze lata ma już za sobą. Sierść już tak nie błyszczała, mięśnie straciły sprężystość ruchów. Prowadził ją powoli spocony ze strachu Patrick. Bo wokoło nich galopował rżąc głośno Dalabai. Czarny ogier pilnował starej klaczy, podtrzymywał kiedy się chwiała i odpędzał każdego potencjalnego przeciwnika. Nikt nie śmiał się zbliżyć.

- To utrudnia sprawę – mruknęła Annabelle, gdy klacz zatrzymała się niedaleko nich, a ogier osłonił ją przed nimi własnym ciałem. Stulił uszy i był bliski wybuchu – Ten szatan mnie nie lubi. Kiedyś otrułam go przez przypadek.

- To jak jej podasz eliksir wzmacniający? - zmartwiła się Cecylia – Ona ledwie trzyma się na nogach! Obiecałyśmy sobie, że będziemy utrzymywały ją tak długo przy życiu, jak tylko się da! Musisz coś wymyślić!

- Ja?!! dlaczego zawsze ja?! Ty jej podasz!

- Mowy nie ma!

- Owszem, ty to zrobisz!

- Ale Dalabai mnie też nie lubi!

- Jak każdy! - spuentował Harry.

- Idiota! - odgryzła się.

Dalabai kwiknął, położył uszy po sobie i runął w kierunku obu czarownic. Cofnęły się pospiesznie.

- A, mam dosyć! - Annabelle machnęła ręką – Najwyżej zdechnie. Ja się narażała nie będę.

Wcisnęła w ręce zdziwionego Harry’ego małą buteleczkę i odmaszerowała do namiotu.

- Co mam z tym zrobić?

- Co chcesz! - odkrzyknęła przez ramię.

Rumak stanął dęba i wszyscy odskoczyli.

Harry już chciał zrezygnować i odejść, gdy nagle Arabeska zarżała rozpaczliwie i zachwiała się. Nogi rozjechały sie pod nią. Chciała zrobić kilka kroków, ale nie była w stanie. Biały łeb uniósł się z wysiłkiem i zwrócił się w kierunku Harry’ego. Zobaczył mętne oczy.

Zrozumiał. Arabeska była ślepa.

Zrobiło mu się żal tej starej klaczy, która wiernie służyła Aurorom przez długie lata. A potem dopadł ją czas i jej dni chwały przeminęły. Liczne blizny, było ich tak samo wiele jak u Dalabaia, świadczyły o stoczonych bitwach. Tę jedną przegrywała z pewnością. Ze starością.

Wiedziony odruchem, wylał trochę wywaru na dłoń i podsunął go Arabesce. W tym momencie jednak doskoczył do niego Dalabai i uderzył go silnie w ramię. Aż się zatoczył.

Spojrzał na niego. Karosz stał na szeroko rozstawionych nogach, z pochylonym łbem i stulonymi uszami. Był czujny, a oczy jarzyły się złością.

- Nie zrobię jej krzywdy! - Harry odgadł powód jego niepokoju – Chcę jej tylko pomóc.

Z przeświadczeniem, że ogarnia go szaleństwo, podniósł dłoń w jego kierunku. Koń błysnął białkami oczu i prychnął gniewnie. Ale wysunął ostrożnie pysk do przodu węsząc i za chwilę Harry poczuł jego miękkie chrapy. Oblał go pot. Kary go sprawdzał, badał czy wywar nie jest szkodliwy i czy nie czai się jakaś niespodzianka. Ale próba okazała się widać satysfakcjonująca, bo koń kiwnął łbem, jakby na potwierdzenie i odstąpił krok. Był jednak cały czas w pobliżu, gdy Harry podawał specyfik Arabesce, gotowy chronić klacz. Był tak blisko, że Harry czuł bijącą od niego siłę, a ciepły oddech mierzwił mu włosy...

Wywar okazał się dobroczynny w skutkach. Arabeska z każdą chwilą odżywała, odzyskiwała siły, przestała sie chwiać na nogach, jej sierść zaczęła błyszczeć. Przez moment Harry’emu stanął przed oczami obraz pięknej klaczy arabskiej, jaką mogła być kiedyś. Zwierzę zarżało cicho w podziękowaniu i odwróciło się by odejść. Dalabai parsknął i postąpił krok za nią. A potem odwrócił łeb i spojrzał na Harry’ego. Nic się nie dało wyczytać w tych, mądrych inteligentnych oczach. Czy to było wybaczenie, podziękowanie, propozycja rozejmu? Nie wiedział. Ale zdawał sobie za to sprawę, że w ślepiach karego nie było już złości.

Dalabai zachrapał głośno, stanął dęba, jego rżenie poniosło się echem przez całą wioskę i pogalopował przed siebie z wiatrem w zawody przeskakując przez ogniska.

Zniknął w mroku.

- Szkoda... – Usłyszał nagle tęskne Cecylii - ...że cię nie załatwił. A mogło być tak pięknie


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 20:17, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY DZIEWIĄTY:

NOC DUCHÓW I WSPOMNIEŃ

Odwrócił się w jej stronę.

- Ja też… - powiedział sucho – Żałuję, że się w ogóle urodziłaś.

Wzruszyła ramionami.

- Nie mówisz mi nic nowego. Codziennie słyszę to od Jacka. A od innych co najmniej raz w tygodniu.

- Mają rację

- Masz do mnie żal? – zaciekawiła się – Za to szycie?

- Nie za szycie – rzucił jadowicie – Za całokształt.

- Ach – machnęła niedbale ręką – Za całokształt też mam do siebie pretensje. Każdego ranka, gdy staję przed lustrem.

Harry nie dał rady się powstrzymać, choć walczył dzielnie. Wybuchnął śmiechem.

- Warren! – Annabelle zaciągała właśnie do namiotu kolejnego nieszczęśnika – Jesteś mi potrzebna! Chodź tu natychmiast!

- Muszę??!

- TAK!

Cecylia westchnęła ciężko i powlokła się do niej jak na ścięcie.

Harry rozejrzał się po obozie. Było już zupełnie ciemno. Na niebie lśniły gwiazdy, okolicę rozjaśniał też blask bijący od ognisk Beltaine i setek smolnych pochodni. Był to piękny widok. Wart zapamiętania na całe życie. Słyszał śmiechy, muzykę, warczały bębny i zawodziły kobzy. Smutno, melancholijnie i tęsknie. Elena miała rację, że ich nie lubiła. Ten dźwięk rozdzierał uszy i wwiercał się do mózgu. Poza tym przywodził na myśl coś smutnego, pogoń za czymś utraconym… Potrząsnął głową wyrywając się otaczającego go czaru grających instrumentów.

Pomyślał, że już zbyt długo zabawił w Hogsmeade, McGonnagal da mu burę. Pora wracać do zamku.

- Skacz, skacz! – Rozległo się wokoło zachęcające.

Odwrócił się zaciekawiony.

Mały Jack Warren śmignął tuż koło niego kierując się wprost ku największemu z ognisk. Brał przykład z Wybrańców.

- Hola, chłopcze! – Schwytał go Will. Malec próbował się wyrwać, ale tamten trzymał bardzo mocno - Ty może jeszcze trochę poczekaj!

- Aż przygaśnie?

- Nie! Aż podrośniesz!

- To za długo! – Zamarudził malec.

- Bo zawołam twojego dziadka! Poza tym płomień jest zbyt duży!

Chłopiec się nadąsał, ale groźba poskutkowała. Nie próbował więcej.

- Zgadza się – mruknął równocześnie ktoś – Ian się poparzył – biedaczysko.

- A ja przeskoczę! – zapowiedział butnie Robin.

„Ciekawe jak?” Pomyślał Harry.

Rozległy się śmiechy..

- A co? Myślicie, że nie potrafię? – spytał urażony.

- Potrafisz, potrafisz! Dołączyć do Iana w namiocie Annabelle!

Wtem śmiech przerodził się w pomruk zaskoczenia i tłum rozstąpił się pospiesznie. Harry zobaczył Alhatella siedzącego nieruchomo na pięknym kasztanku. Koń tańczył nerwowo pod jeźdźcem i rzucał niespokojnie łbem.

- Co on robi na Nicponiu? – Spytał ktoś – Co on znowu wymyślił ?

Alhatello pokazał im, co zamierza. Zdarł niespodziewanie konia. Ogier zarżał, stanął dęba, a potem runął do przodu. Pędził wyciągniętym galopem przez Obozowisko, Aurorzy pierzchali na boki. A potem Nicpoń odbił się od ziemi i skoczył. Harry i inni wstrzymali oddech. Płomienie były naprawdę wysokie, wydawały się nie do pokonania. Przez chwilę wydawało mu się, że liznęły skaczącą parę. A jednak koń i jeździec dali radę. Wylądowali lekko, bez kłopotów i bez szwanku. Wybuchły owacje.

Alhatello ściągnął wodze, zawrócił wierzchowca i skinął im głową w podziękowaniu.

- Najpierw próbujcie chłopcy, a potem twierdźcie, że to niemożliwe.

I odjechał.

- Eee!! Zrobić pokazówę, to ja też potrafię – mruknął Robin.

- Zrób lepszą – odciął się ktoś.

Robin przyjrzał się płomieniom sceptycznie.

- Chyba musiałbym przelecieć na miotle, żeby je pokonać.

- A ty? – Przed Harry’m zawirowała w tańcu Elena de Soledad. Śmiała się, oczy jej błyszczały. I była tak piękna – Nie chciałbyś?

- Nie jeżdżę konno.

Zachichotała.

- Nie potrzebujesz go! – Kusiła – Przeskocz sam! No, spróbuj!

Przez ułamek sekundy Harry był gotów na wszystko, o co go tylko poprosiła. A potem…

- Nie szalej, dziewczyno! – Usłyszał gderliwy głos i stanął przed nim mały człowieczek, niewiele większy od profesora Flitwicka, z wściekle różowymi dredami. Jego włosy ciągnęły się po ziemi. Harry nie musiał długo szukać w pamięci, żeby skojarzyć, że już go kiedyś widział. Pewnego pięknego, letniego dnia w Surrey, na progu domu wuja Vernona.. Alojzy Smith. – Nawet on nie jest tak głupi, żeby przysmażyć się dla kaprysów jakiejś dziewuchy.

Elena się nadąsała

- Pan Smith? – Zdziwił się Harry – Co pan tu robi?

- Nie wiesz? Rzuciłem tę parszywą robotę w Ministerstwie. Uznałem, że praca w brygadach uderzeniowych za marne psie grosze, akcje Avalonu i moja pasja związana z eliksirami, to trochę za dużo. Z czegoś musiałem zrezygnować. A że los postawił mi na drodze tego idiotę – Shadowa – tym lepiej.

- Naprawdę go tak nie lubicie? – Zaciekawił się.

- Naprawdę! O’ Flaherty też nie jest orłem i strategiem wszechczasów, ale przynajmniej jest uczciwy, wie gdzie jego miejsce i czego się trzymać.

- Słyszałem, ze na dniach macie mu pomóc uciec z więzienia?

Alojzy Smith w jednej chwili zmienił się na twarzy.

- Gdzie to słyszałeś? – Spytał ostro.

- Yyy… - Harry zrozumiał, że się wygadał z czymś, z czym nie powinien. A Dumbledore przecież prosił go o dyskrecję.

- Och, nieważne! – Zawołała Elena – Chyba nie sądzisz, że Potter mógłby być szpiegiem?! Harry, zatańczmy!

Żaden nie zdołał zaprotestować na czas. Dziewczyna pociągnęła go w krąg wirujących wokół ognisk Wybrańców.

- Ale ja nie umiem…

- Żadna filozofia! – Odkrzyknęła – Daj się porwać muzyce!

- Łatwo ci mówić – mruknął patrząć na jej płynne ruchy.

- Ja k ci się podoba w Obozie? – Spytała mijając go w półobrocie.

Harry pogubił się już po pierwszych trzech krokach i raczej nie mógł szczycić się swoimi umiejętnościami

- Wspaniale.

- Prawda? – Elena uśmiechnęła się – Na tyle, ze zapomniałeś o mnie!

- Nieprawda – zaprzeczył.

- Zostawiłeś mnie! Tam, przy placu ćwiczebnym!

- A…No tak – przyznał zakłopotany, – Bo widzisz…

- Nie, nie tłumacz się – wzruszyła ramionami – Wam jak zwykle tylko walki w głowie. Już się do tego przyzwyczaiłam.

Harry potknął się i wpadł na tańczących obok.

- Ja się do tego nie nadaję – powiedział zniechęcony.

- Wsłuchaj się w rytm! – zawołała – Nie myśl o tym! Po prostu tańcz!

Spróbował. Nie szło mu za dobrze, ale się starał. Przynajmniej nie był to walc, z którym borykał się na Balu Bożonarodzeniowym. I nie zrobił wtedy furory jako tancerz. Aurorzy chwycili się za ręce i wirowali dookoła, zjednoczeni. W atmosferze wieczoru było coś niezwykłego. Harry’emu przestały już nawet przeszkadzać dźwięki kobz i piszczałek. Choć nie ukrywał, że w pierwszym odruchu miał chęć podbiec do bardów i wyrwać im ich instrumenty z rąk i roztrzaskać o pierwszy lepszy kamień.

Próbował coś do niej powiedzieć, ale potrząsnęła głową i odsunęła się w cień drzew.

- Elena? – Spytał postępując za nią – Gdzie ty…

Wyrosła tuż przed nim. Niespodziewanie. A potem muzyka zmieniła się w jednej chwili, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Stała się bardziej dzika i żywiołowa. Łańcuch ludzi rozerwał się i rozproszył.

Elena zaśmiała się i zawirowała przed Harry’m. zakręciło mu się w głowie. Był świadom, ze ma przed sobą jej piękną, smagłą twarz i błyszczące oczy. Była tak, blisko, że mógł zobaczyć swoje odbicie w jej źrenicach. Jej czarne, długie włosy splątały się wraz z jego, chwyciła go za ręce, czuł ciepło jej oddechu. A potem zawirował świat…

- Potter! Harry i Elena odsunęli się szybko od siebie. Czar prysł. Igor Szagajew kroczył ku nim.

- A! Tu jesteś! Wszędzie cię szukałem!

Zbliżył się do nich.

- Już myślałem, że poległeś w namiocie Annabelle. Wyobrażałem sobie jak wijesz się w męczarniach. Ale widzę, że dobrze się eee…bawisz – patrzył na nich z wyraźną kpiną.

- Tańczyliśmy – burknął Harry przyglądając się swoim butom.

- Jasne – Igor pokiwał protekcjonalnie głową. Oczy mu się śmiały – Skoro tak twierdzisz…

- Ej, Soledad – ku niezadowoleniu Harry’ego pojawił się też Jack Warren. Wedle jego pojęć robił się już tłum – Masz zagwarantowany ochrzan od Alhatella jak stąd do księżyca. Olałaś swoje obowiązki strażniczki i jedno ognisko omal nie wygasło. Jest wkurzony jak nie wiem, co.

Elena się nachmurzyła. Puściła rękę Harry’ego.

- A Izabela i Blanka?

- Robią co do nich należy. Ale ty tez powinnaś!

- Nie będziesz mi mówił co powinnam a czego nie!

- Dobra! Ale powtórz to Szefowi!

Westchnęła.

- Pójdę, zanim mnie tu dorwie – mruknęła.

Harry patrzył za nią jak odchodzi. Czuł żal, że mogli być razem aż tak krótko

Igor pomachał mu ręką przed oczami. Nie zareagował i Auror pokręcił głową w udawanej rozpaczy.

- Czasami rzeczy dziejące się w mroku nocy, zmieniają się w świetle dnia. Ułuda znika – powiedział dość zagadkowo.

Harry spojrzał na niego nieprzytomnie.

- Co? Mówiłeś coś?

- Harry, czemu siedzisz za drzewem? – Zaciekawił się Jack – I co robiliście z Eleną?

Harry zaczął gorączkowo rozmyślać, co by tu odpowiedzieć jedenastoletniemu chłopcu. Miał mętlik w głowie.

- Hmm…

- Nieważne – mały machnął ręką – Wiesz, że ja też niestety nie mogę tu zostać przez całą noc? Wysyłają mnie do łóżka – powiedział smutno – Ale będę miał, co chłopakom opowiadać.

- Tylko, błagam cię, nie wszystkie nasze tajemnice – poprosił niemal żałośnie Igor – Bo wiem, że byłbyś do tego zdolny.

Harry’emu dało to do myślenia

- Ej, skoro ty wiecznie wałęsasz się wokół Wybrańców, to pewnie dużo słyszysz?

- Tak, a co?

- A wpadło ci w ucho coś na temat przepowiedni? – Spytał zdawkowo

- Cecylia coś przebąkiwała.

To potwierdziło jego podejrzenia.

- Ale chyba nikomu o tym nie mówiłeś?

- Jasne! Całej szkole!

Harry otworzył usta, żeby zaprotestować przeciwko braniu go na języki, ale zrezygnował. Nie było sensu.

- A od Eleny trzymaj się z daleka – poradził mu Jack tonem eksperta – Nic dobrego z tego nie wyniknie.

- Ale…

- J tylko ostrzegam. Żeby nie było, że nie mówiłem.

Doszli z powrotem do głównego ogniska Beltaine. Zgromadziły się tam tłumy. Płomień był teraz dwa razy wyższy. Chyba już nikt nie dałby rady go przeskoczyć. Harry od razu wyczuł podniosłą atmosferę. Aurorzy mieli na sobie odświętne szaty, śpiewali coś w nieznanym języku i trzymali się za wzniesione ku niebu ręce. Wzrok, pełen skupienia i powagi mieli utkwiony w ogniu. Na ziemi leżały ułożone w krąg kamienie z runicznymi znakami. Kobzy grały smętną i melancholijną pieśń.

- Witaj na Obrzędzie Duchów – powiedział do niego Igor.

Harry przyjął tę uroczystość dość sceptycznie. Patrzył z dezaprobatą jak Aurorzy po kolei podchodzą i wrzucają gałązki jałowca do ognia. „Nie widzę żadnej zjawy – pomyślał z sarkazmem – tyle tylko, że naprodukowali za dużo dymu”. Wzruszył ramionami. Znów przypomniały mu się słowa Hermiony „Trochę to pogańskie…” Jedyne duchy, jakie przychodziły mu na myśl, to te z zamku. Bezgłowy Nick, Gruby Mnich, Krwawy Baron… Te, które bały się przekroczyć pewien próg i nie poszły dalej. Nie wiedziały, co kryje się poza ich postrzeganiem tej rzeczywistości. „W tę jedną, jedyną, szczególną noc obydwa światy zbliżają się do siebie, granica pomiędzy nimi staje się bardzo cienka.” – Mówił po południu Lupin. Harry prychnął z niedowierzaniem. Typowe bajania i przesądy.

Zakaszlał. Dym od gałązek jałowca stawał się coraz gęstszy, zasnuwał wszystko dookoła. Oczy zaczęły mu łzawić.

„Dosyć tej zabawy!” – Rzucił od niechcenia wiecheć, który ktoś mu podsunął i postąpił krok do tyłu.

To stało się nagle.

W jednej chwili ognisko płonęło jeszcze normalnie, a w drugiej coś zasyczało i uniosło się pod niebo. Zawył wiatr, księżyc przesłoniły chmury, siwe pasma mgły otoczyły go całego. Płomienie zatańczyły, na jego oczach zaczęły formować się w jakiś kształt i Harry’emu wnet wyparowały z głowy wszystkie myśli o przesądach, bzdurach i zabobonach. Patrzył oniemiały, nawet nie mrugnąwszy powieką, nogi ugięły się pod nim, nie mógł pojąć.

- Nie próbuj zrozumieć kochanie… Uśmiechała się do niego matka

- …lecz uwierz – dokończył ojciec.

Byli piękni. Jakby utkani z płomieni ogni Beltaine. Światło tańczyło w ich oczach.

- Mama? Tata? – Wyszeptał.

Wyciągnęli do niego ręce. Ale Harry pokręcił głową i cofnął się. Był to dla niego wielki wysiłek, ale musiał to zrobić. Dla siebie. Po doświadczeniach z myślodsiewni wiedział, że nie mógłby ich dotknąć. Nie byliby razem. A nie chciał kolejnych rozczarowań. Czuł ich obecność, bijące od nich ciepło… Ale to wszystko. Ogarnął go żal. Co z tego, że ich widział, że do niego mówili? Duchy i złudzenia nie zastapią mu prawdziwej bliskości. Czuł się oszukany.

Ręce matki opadły.

- Ja także chciałabym, żeby było inaczej, Harry – wyszeptała ze smutkiem Lily Potter.

- Uważaj na siebie, synu – ojciec kiwnął mu głową. Znów przeistaczali się tylko w płomienie - Poza tym Syriusz cię chroni.

„To wszystko?” – Pomyślał niemal ze złością – „Jak zwykle tylko okruchy?”

Ognisko zasyczało i na jedną maleńką chwilę mignęła mu łagodna, pełna słodyczy twarz Joanne. Emanowała spokojem, miłością i bezpieczeństwem. I zaraz zniknęła. Tak samo mignął mu zarys płomiennego dużego psa.

Mimo całego żalu, że nie mogą z nim zostać na dłużej, Harry’emu było jednak nieswojo. W atmosferze dzisiejszej nocy, tak odmiennej niż zwykle, wyjątkowo czuło się coś nierealnego, nazbyt mistycznego i pogańskiego. Jakby naprawdę granice się zatarły i obydwa światy – świat życia i śmierci – przenikały się nawzajem.

Popatrzył na Aurorów. Mieli zamknięte oczy, zdawali się nie zauważyć, że spotkało go coś nieoczekiwanego, coś, z czym oni obcowali od lat, że widział duchy…

„No tak, ale duchy niewiele mi powiedziały” pomyślał przypominając sobie o wyroczniach i przepowiedniach w święto Samhain. A potem z ogniska wystrzeliły z sykiem iskry. Poszybowały w górę, żarząc się na czerwono. A kiedy powoli opadały, formowały się w pewien kształt…

Z chwilą, gdy Harry spojrzał w płonące dumne oczy Johna Pottera, zdał sobie sprawę, że to spotkanie z tym akurat duchem nie przejdzie mi ulgowo.

Ognisko huczało pod niebo, Aurorzy śpiewali grały żałobnie kobzy, a oni patrzyli na siebie w milczeniu.

- W-w- w- itaj – wyjąkał wreszcie Harry przygnieciony wręcz ciężarem spojrzenia ducha – Nic nie powiesz? – Spytał niepewnie, kiedy tamten nie odpowiedział.

- SŁOWA! – Zagrzmiał mu w umyśle władczy głos – NIC SIĘ NIE LICZĄ, SĄ BEZWARTOSCIOWE!

Na takie dictum chłopak stracił ochotę do werbalnego porozumiewania się.

- CZYNY MÓWIA WIĘCEJ NIŻ ONE! ŚWIADCZĄ O TYM, KIM JESTEŚ!

Harry nie czuł się komfortowo. Rzeczywistość go przerastała. Nawet, gdyby chciał, nie był w stanie oderwać wzroku od swego dziadka.

- SŁUCHAJ MNIE! UWAŻNIE! - Głowa chłopca poderwała się do góry – NADESZŁY CIĘŻKIE CZASY, DZIECIĘ PRZEPOWIEDNI! DOBRO I ZŁO JUŻ NIE WALCZĄ ZE SOBĄ, A GRANICE POMIĘDZY NIMI ZACIERAJĄ SIĘ CORAZ BARDZIEJ. ZAMIAST CZARNE I BIAŁE, WSZYSTKO STAJE SIĘ SZARE. ŚWIAT SIĘ ZMIENIA, SYNU RODU POTTERÓW. STARE WARTOŚCI UPADAJĄ, NA ICH GRUZACH POWSTAJĄ NOWE! ALE CZY LEPSZE?

Harry pokręcił głową na znak, że tego nie wie.

- STOISZ NAD PRZEPAŚCIĄ, DZIECIĘ PRZEPOWIEDNI! WYSTARCZY JEDEN, JEDYNY NIEROZWAŻNY KROK! CZEKAJĄ CIĘ TRUDNE WYZWANIA. CZY SIĘ ICH PODEJMIESZ, CZY STAWISZ IM CZOŁA? CZY ZDASZ POMYŚLNIE PRÓBY, KTÓRE CIĘ CZEKAJĄ? WIELU AURORÓW, NAWET WYBRAŃCÓW NIE PODOŁAŁO!

- Ale…, ale co ja mam zrobić?

- NIE MOGĘ CI TEGO POWIEDZIEĆ. SAM MUSISZ WYRYSOWAĆ MAPĘ DROGI, KTÓRĄ BĘDZIESZ PODĄŻAŁ!

„ Nie jestem najlepszym kartografem” pomyślał w przypływie wisielczego humoru.

Zawył wiatr. Iskry zasyczały, rozżarzyły się i zgasły. Płomienie Beltaine zmalały. Harry stał drżąc na całym ciele. Nie był w stanie zebrać myśli.

- Harry? – Usłyszał jakby z oddali. Rozejrzał się. Mia Thermopolis przypatrywała mu się z uwagą i troską - Nic ci nie jest?

- Nie…,nic – potrząsnął głową – Tylko…, źle się poczułem.

Wycofał się w mrok, z dala od świateł i tłumu. Owiał go zimny wiatr. Chłodził rozpalone czoło. Potrząsnął głową próbując zebrać rozproszone myśli i oparł się o płot. Rozpamiętywał zaszłe niedawno wydarzenia. Już się domyślił, że duchy mogły być widziane tylko przez tę, jedną konkretną osobę, która je wezwała. Inni Aurorzy nie mogli widzieć tego, co zobaczył Harry. Ale wciąż nie rozumiał, CO właściwie zostało mu przekazane. Czy było to ostrzeżenie, nakaz? Jakiego rodzaju była to wiadomość?

Co takiego John Potter wiedział o Harry’m, czego mu nie powiedział?

- Psst! Harry! – Wyszeptał ktoś z ciemności. Poznał znajomy głos.

- Daniel? – Zdziwił się – Co ty tutaj robisz?

- Cały czas próbuję się tu dostać – wyznał tamten ponuro – Ale oni nie chcą mnie wpuścić! – Wskazał na niewzruszonych strażników.

- A gdzie Ron i Hermiona? – Harry przelazł do niego przez płot.

- Przepadli gdzieś razem, zaraz po tym, jak ciebie wpuszczono do Obozu. A teraz pewnie są w zamku na uczcie, z okazji Nocy Duchów.

Zaczęli iść przez uśpione Hogsmeade.

- A dlaczego ciebie tam nie ma? – Harry pomyślał, że jemu nie chciałoby się tak marznąć z racji samej nadziei, że – a nuż – uda mu się dostać na teren Obozu.

- Bo Snape na mnie poluje – Daniel westchnął ciężko – Co z tego, że mam od ciebie pelerynę- niewidkę, skoro on utknął przed wejściem do pokoju wspólnego Gryffindoru. Nie pozwala otworzyć się Grubej Damie, dopóki nie przemagluje i nie wypyta każdego wchodzącego. Robią to na zmianę z Filchem. Stworek mi powiedział.

Skrzat gorliwie pokiwał głową.

- Ale przecież nie będzie tam tkwił wiecznie!

- Obawiam się, że tak. On się na mnie uwziął!

- Przetrzymaj do rana.

- Ale ja jestem głodny! – Jęknął – zmarzłem i chce mi się spać!

- Stworek zaprasza do kuchni – zaskrzeczał zachęcająco skrzat.

- Ej, to jest myśl!

- Kiedyś jednak będziesz musiał się z nim spotkać – zauważył Harry – Prędzej czy później. Na lekcjach, na przykład. Nie lepiej mieć już to za sobą?

Gwałtowne potrząsanie głową młodego Blacka wskazywało na to, że nie, wcale nie lepiej.

- Potter!

Odwrócił się. Od razu zwarzył mu się humor. Drogę zastąpiła mu gromada postaci w zielono – srebrnych szatach. Ślizgoni. Wyroili się niespodziewanie zza węgła domów. Widocznie czekali na niego.

Na przedzie z wyciągniętą różdżka stał Draco Malfoy.

- Powtórka z rozrywki, co? – mruknął Harry - Tym razem Slytherin przeciwko jednemu Gryfonowi? A fe, Draco! Nikt ci nie mówił, że to nieładnie?

- Tobie i Gwardii też nie mówiono – warknął.

Wzruszył ramionami.

- Ja ci proponowałem wtedy różdżkę. Nie skorzystałeś.

- Nie jestem taki głupi, żeby walczyć z tobą jeden na jednego.

Harry uśmiechnął się ironicznie.

- Głupi może nie. Ale tchórzliwy.

Malfoy poczerwieniał z wściekłości. Podniósł rękę do uderzenia i w tym momencie do akcji wkroczył Daniel.

- Daj spokój, Draco – powiedział niespokojnie – Nie musisz…

- Zejdź mi z drogi, Black. Ty jeszcze masz szansę się wywinąć ze względu na łączące nas więzy krwi, więc się nie wtrącaj.

- Więzy krwi? – Zadrwił – Akurat to ci w głowie! Raczej nadzieja, że dziadek wyrwie wujka z paki!

- Powtarzam: zejdź mi z drogi – wycedził Malfoy.

- Nie zostawię Harry’ego na pastwę losu!

- Jak wolisz – Ślizgoni obu otoczyli kołem.

- Draco, a jak tam siniaczki po wywaleniu cię na łeb na szyję z Obozu? – Spytał złośliwie Harry – Boli? Muszę podziękować moim nowym przyjaciołom.

Ślizgon wychodził już z siebie.

- Uważasz się za lepszego, bo jakaś banda psycholi otworzyła ci furtkę?

Harry wciąż zachowywał kamienny spokój. Nawet nie wyciągnął różdżki.

- Zacznijmy od tego, że ja ZAWSZE uważałem się za LEPSZEGO od takiej gnidy jak ty.

- Zaraz pokażemy ci gdzie raki zimują! – Zareagowała Pansy.

- Tym bardziej, że Potter nie może się bronić – powiedział któryś ze Ślizgonów z jadowitą satysfakcją – Rozkaz Dumbledore’a, pamiętacie?

To zainteresowało Harry’ego.

- Jaki rozkaz? – Zdziwił się.

- Ty i Gwardia nie możecie brać udziału w żadnych bójkach. Inaczej: żegnaj szkoło!

Daniel i Harry spojrzeli po sobie.

- Przypominasz sobie coś takiego, Harry?

- Chyba coś było – mruknął.

Ślizgoni zarechotali.

- Masz problem! Sam nie możesz, a raczej nie znajdziesz kogoś, kto mógłby cię zastąpić!

- A może jednak? – Zaskrzeczał nagle Stworek i ku zaskoczeniu wszystkich zatopił zęby w łydce Goyle'a.

Goyle zawył i odskoczył. Zaczął miotać się próbując oderwać się od skrzata. Chciał go kopnąć, ale nie dał rady. Stworek odskoczył błyskawicznie pozostawiając po sobie pamiątkę w postaci poszarpanej nogawki młodego czarodzieja i strużki krwi.

- Poszedł ty! – Wrzasnął na niego Goyle.

- On nie myje zębów. Uważaj, żeby ci się rana nie zapaskudziła – poinformował go życzliwym tonem Daniel, podczas gdy stojący obok Harry skręcał się ze śmiechu.

Ślizgon zbladł.

- Dosyć tej zabawy! – Warknął z wściekłością Malfoy – Zaraz się policzymy, Potter!

I ruszył w jego kierunku…

- Eee… Draco? – Bąknął niepewnie Crabbe.

- Czego?!

- Ja bym nie radził – wyszemrał kamrat.

- Bo co?!

- A, bo tam jest takie coś dziwnego, wielkiego i czarnego.

Cała grupka – zgodnie jak jeden mąż – odwróciła się i spojrzała w mrok. Harry jednak nie mógł przebić wzrokiem ciemności. Choć niewykluczone, że coś tam się poruszyło…

- To tylko cienie – powiedział lekceważąco Malfoy.

- No, nie wiem. Wątpię, czy zwykłe cienie tulą uszy, szczerzą zęby i szykują się do szarży.

Malfoy prychnął i podniósł do góry różdżkę. Ciemność wnet zareagowała wściekłym kwikiem i chrzęstem łamanych ze złością krzaków.

Harry ucieszył się, A Ślizgoni z niepokojem odskoczyli do tyłu.

- Coś nie tak? – Spytał z drwiną – Boicie się?

Głośne, przenikliwe rżenie niespodziewanie rozdarło względną ciszę nocną. Harry drgnął. Przez chwilę myślał, że Dalabai zaatakował. Ale nie. To dawał o sobie znać cały tabun wojskowych koni. W ich głosie były wściekłość, niepokój i ostrzeżenie. Nadchodziło niebezpieczeństwo i dawały sygnał Aurorom. Odzew rumaków przetoczył się przez obóz Wybrańców, zagłuszył dźwięki kobz, odbił się echem w całej wiosce. Zadrżała ziemia od tętentu setek kopyt. W każdym domu zapalały się światła. Hałas był niesamowity.

Pansy Parkinson była blada, kiedy pytała:

- Co się…

Tuż koło nich z hukiem eksplodowało zaklęcie. Zewsząd aportowały się postacie w czarnych szatach. Strzelały zaklęciami w samotną postać, która pojawiła się jako pierwsza. Trwała bitwa, czary świstały na wszystkie strony, ludzie zaczęli krzyczeć. Ślizgoni rozpierzchli się, a Harry z Danielem padli na ziemię chroniąc głowy. W wojskowym obozie Aurorów zakotłowało się. Wybrańcy już biegli.

Ale wciąż byli za daleko od gromady ludzi w czerni, które otaczały Harry’ego, Daniela i samotną postać.

- ZARAZ!!! – ryczał obcy - WY PSIE SYNY!!! POWIEDZIAŁEM: ZARAZ!!!

Chwycił dwóch przeciwników, stuknął ich głowami o siebie nawzajem i cisnął na ziemię.

- Czekaj, idioto!!! – wrzasnął

Kolejne dwie osoby poszybowały z wrzaskiem.

- Dziadek? – spytał z niedowierzaniem Daniel odważywszy się podnieść głowę.

- STAĆ!!! – usłyszeli władczy głos. W jednej chwili czarodzieje odstąpili. Walka ustała – Na co mamy czekać, starcze?

- Mówiłem ci przecież, nie? – odezwał się rozdrażniony Dancing. W ręku trzymał zdobyczną dymiącą różdżkę – Chciałem się przywitać z wnukiem!

- Tylko? – spytał człowiek stojący na przedzie – A co potem?

Splunął na ziemię.

- To już zależy od waszej inwencji twórczej.

- Nie uciekniesz nam tak łatwo! Pomyśl, że nas jest…

- Na razie nie wybiegam tak daleko myślą do przodu – przerwał mu – Zastanowię się nad tym później.

Z mroku wyłonili się Aurorzy Avalonu. Bezszelestnie. Nie wiedzieć, kiedy, a już byli. Padł jeden rozkaz. I utworzył się groźny, milczący krąg wokół przybyszy. Otoczony podwójnie Dancing zaklął.

- No, no – w głosie przywódcy obcych dało się słyszeć kpinę – Kogo ja tu widzę? Stary Alhatello.

- Witaj, Shadow – tamten ledwie siknął głową – Nie mogę powiedzieć, żeby to spotkanie było nam miłe.

Harry patrzył zafascynowany. A więc, to był ten słynny Wulfric Shadow. Minister Magii, uzurpator, przez niektórych uważany za dyktatora, były Wybraniec. Wyklęty. Tyle o nim słyszał. I wreszcie spotkał. Miał przed sobą człowieka o posiwiałych włosach i surowej twarzy. Ale najbardziej uderzające były oczy. Przenikliwe, szacujące, czujne. Żółte jak u drapieżnika.

Daniel też patrzył. Z namysłem, jakby próbując rozwinąć jakąś zagadkę. Pewnie wracał do starego dopytywania samego siebie skąd zna nazwisko „Shadow”. A potem Harry zobaczył jak zmienia się wyraz twarzy chłopca, jak rzuca błyskawiczne spojrzenie na dziadka i jak Dancing nieznacznie marszczy brwi i powoli kręci głową.

- Ja też nie mógłbym tego powiedzieć – oznajmił zimno Czarny Wilk – Gdzie O’Flaherty?

Alhatello uniósł brew.

- Zgubiłeś go?

- Nie zgubiłem! – zagrzmiał - Uciekł z więzienia z waszą pomocą!

- Ciekawa teoria – wtrącił oschle Dorian Balindaroch – Masz na to dowód?

- Nie potrzebuję dowodów!

- Świetnie, chłopcy – pomiędzy czarodziei wkroczył Dancing. Był zmęczony, brudny i w nienajlepszym humorze – Ale załatwicie swoje porachunki później. Chciałem rozmówić się z wnukiem.

Minister Magii nie odwrócił ani na chwilę czujnego spojrzenia od twarzy Wybrańca, kiedy mówił:

- Masz pięć minut.

Dancing zerknął na niego z niechęcią przez ramię.

- A powiedzieć ci, co możesz sobie zrobić z tymi pięcioma minutami? Tylko niech młodzież zatka uszy.

I nie pytając więcej Ministra Magii o zgodę, odwrócił się do niego plecami i odepchnął zagradzających mu drogę urzędników. Shadow zaś wyglądał tak, jakby miał za chwilę wybuchnąć.

A potem skinął krótko ręką.

Dzikie warczenie rozdarło ciszę. Wszyscy gwałtownie odskoczyli. Zaś bojowe konie znów wszczęły swoje larum. Ze zjeżoną sierścią, ślepiami błyszczącymi furią gnała czarna wilczyca, brodziła w mroku nocy, szczerzyła lśniące kły…

Harry usłyszał jak Malfoy wciąga raptownie powietrze, jakby coś mu się przypomniało i raczej nie były to dobre wieści.

Wilczyca odbiła się od ziemi i skoczyła Dancingowi do gardła.. Od tego momentu wszystko rozgrywało się zbyt szybko. Harry nie zdążył nawet patrzeć. Końcowy rezultat był jednak taki, że zwierzę czołgało się po ziemi brocząc krwią i skowycząc z bólu.

- Nigdy nie lubiłem zwierząt – podsumował beztrosko złodziej z nożem w garści.

Shadow patrzył na niego z twarzą bez wyrazu.

- Zapłacisz mi za to – powiedział tylko.

Ale Dancing podszedł już do Harry’ego i Daniela.

- Cześć dziadku!! – powiedział niby to radośnie Daniel, ale jakoś bez przekonania. Miał duszę na ramieniu.

- Cześć wnusiu!! – wykrzyknął w tym samym tonie starzec.

- Eee…, jak się masz?

- Świetnie, wnusiu, świetnie!! Wręcz idealnie! Żyć nie umierać! Pełen komfort!! Zważywszy na to, że znowu gniję w Azkabanie, karmią mnie podłym żarciem, dzielę… to znaczy, dzieliłem celę z byłym Ministrem magii, zabierał mi miejsce i moje wszy, codziennie rano darła dziób gadająca papuga, pilnuje mnie jakiś nadgorliwy szczeniak, który nigdy w życiu nie słyszał słowa „łapówka”, nie uczą już was tego w szkole?, cholernie trudno jest uciec i gdyby nie Alha…eee… i gdyby nie przypadek siły wyższej pewnie by mi się nie udało, dostaję wciry, poluje na mnie jakiś parszywy kundel – wskazał na czołgającą się wilczycę – A wszystko to dzięki osobie, która rzekomo mnie kocha!!! Lepiej być nie może!!

- Przepraszam dziadku – wyszeptał żałośnie Daniel – Ale to dlatego, że nie pozwalałeś mi iść do Hogwartu!

- Ale nie musiałeś stosować od razu tak drastycznych metod!!!

- Następnym razem postaram się wymyślić coś innego – obiecał bezczelnie Daniel.

Towarzystwo zarechotało.

- Ty… - Dancing zaczął iść w stronę wnuka.

- Wolnego! – Urzędnicy Ministerstwa zagrodzili mu drogę. Ku zdziwieniu Harry’ego Aurorzy nawet nie zareagowali. Stali spokojnie, biernie przyglądając się całej sytuacji. Było to niespotykane, zważywszy na to, że zawsze mieli z Dancingiem na pieńku, stali na straży prawa, które on z uporem ignorował. A potem dotarło do niego z kim siedział w Azkabanie O’Flaherty i dzięki czyjej wiedzy tajemnych korytarzy i przejść udało mu się uciec. Przestał się dziwić, dlaczego nie kiwnęli teraz nawet palcem. Przypuszczał, że nie przeszkadzaliby też Dancingowi w ewentualnej ucieczce. Mieli dług wdzięczności - Ty raczej martw o siebie, a nie, planujesz porachunki rodzinne!

- A niby dlaczego mam się o siebie martwić? - zdziwił się starzec.

Tamci też się zdziwili.

- Przecież znajdujesz się w naszych rękach!

- Serio?

- Nie uciekniesz mi – prychnął Shadow.

- Takiś pewny? Zawsze znajdzie się jakiś sposób.

- Znajdź go teraz – zadrwił ktoś.

W oczach Dancinga pojawił się błysk. Twardy, nieustępliwy i pełen determinacji. Niosący groźbę. Harry zobaczył, że na twarzach wszystkich otaczających go ludzi odbija się niepewność, zrozumienie i w końcu niepokój.

A potem Dancing podskoczył błyskawicznie, chwycił osłupiałego Harry’ego za kark i chłopiec poczuł na szyi chłodne ostrze noża. Próbował się wyrwać, ale nacisk tylko się wzmógł

- Nie ruszaj się – szepnął mu do ucha starzec – Nic ci nie zrobię. To tylko tak dla picu – a głośniej dodał – Chyba znalazłem swoją przepustkę do wolności, chłopcy!

Niepokój o Harry’ego połączył obie strony. Aurorom bierność wyparowała z głowy.

- W ten sposób nie walczymy, Dancing – powiedział oschle Balindaroch – Puszczaj Pottera!

- Ani mi się śni.

- Jeśli ty grasz w ten sposób, to my zagramy podobnie – żółte oczy Shadowa zabłysły, kiedy ten sięgnął po Daniela.

- Odczep się! – zareagował chłopiec.

- To nic nie da, Wulfric! – Alhatello odciągnął młodego Blacka – To nie są nasze metody!

- Teraz mówisz „nasze”? – Zadrwił samozwańczy Minister.

- Cywilizowane. Nie wierzę, że posunąłbyś się do skrzywdzenia dziecka. Nawet do osiągnięcia własnych celów, prawda? – Spytał sucho dyrektor Avalonu – PRAWDA? – w jego głosie pojawił się nacisk.

- Dancing się posunął.

- Ale ty jesteś Ministem Magii, a przynajmniej… – dodał – za takiego się uważasz. To zobowiązuje do pewnych racjonalnych zachowań!

Długo patrzyli na siebie nieustępliwie, z gniewem. A potem Shadow odwrócił się i spojrzał prosto w oczy Harry’ego. Coś nieokreślonego i mrocznego czaiło się w jego wejrzeniu. Coś, czego nie potrafił za bardzo określić. Ale miał świadomość, że gdzieś już kiedyś takie spojrzenie widział. I ciarki przeszły mu po plecach.

- Cofnąć się! – Wrzasnął z furią Dancing – Inaczej Potter będzie gryzł ziemię!

Harry drgnął. Pomyślał, że udawanie udawaniem, ale to zabrzmiało dosyć realistycznie.

- Pan żartuje?

Szturchnął go.

- Siedź cicho! – Czubek noża wbił mu się w skórę – Cofnąć się!!! – zaryczał.

Tak, to zdecydowanie podchodziło pod „realistyczne”.

Urzędnicy i Aurorzy zawahali się wyraźnie. Dancing zacisnął szczęki, po twarzy przemknął cień, atmosfera stawała się napięta, A Harry czuł spływającą mu po szyi strużkę krwi…

A potem Alhatello dał znak i karne zastępy Wybrańców odsunęły się i zrobiły przejście. Ludzie Shadowa, z których wielu pamiętało lata w Avalonie, zanim jeszcze zostali wypędzeni, poszło w ich ślady. Wulfric zauważył ten gest i zgrzytnął zębami.

- Znając wasze upodobania do zatruwania mi życia, pewnie jeszcze się zobaczymy – mruknął ponuro Dancing i splunął Wulfricowi pod nogi.

Odepchnął nieprzytomnego z wściekłości, że dał się tak podejść, Harry’ego, strzelił zaklęciem w najbliższych urzędników i teleportował się z głośnym trzaskiem. Natychmiast w tym kierunku poleciało wiele zaklęć ludzi z Ministerstwa.

- Co robicie?! – zagrzmiał Alhatello – Jego już tu nie ma! Tracicie czas i energię! Natychmiast przestać!

Posłuchali. Wszyscy, bez wyjątku.

Shadow zwrócił na niego płonący wzrok.

- Pozwól, Alhatello, że sam będę rozkazywał swoim ludziom – powiedział z trudem hamując furię – Potter, Black, jesteście aresztowani za knucie spisku!

- Czego? – Spytali z osłupieniem.

- Ukartowaliście to, żeby pomóc Dancingowi w ucieczce.

- To też ukartowałem?! – Spytał ze złością Harry tamując krew chusteczką.

- Pójdziecie do więzienia! Już ja się o to postaram!

- Wiesz co? – Usłyszeli nagle czyjś chrapliwy głos – Mówiono mi, że władza robi ludziom wodę z mózgu, ale żeby aż tak?!

Wulfric i jego ludzie spojrzeli na osobę, która wypowiedziała te słowa. Następnie wielu wytrzeszczyło oczy i podskoczyło ze strachu. Cofali się też gwałtownie spluwając na ziemię i mamrocząc pod nosem coś, co brzmiało jak próbka klątwy przeciwko czarownicom. Ktoś pisnął „Na stos, na stos jej życia los”, ale szybko umilkł.

- He, he – zarechotała Annabelle – Poznajecie, co? Poznalibyście nawet w piekle!

- Ci dwaj…- Shadow wskazał na Harry’ego i Daniela. Jego palec jakby lekko drżał. Zaczął się też tłumaczyć z tego, co robi – Są aresztowani.

Balindaroch już chciał coś odpowiedzieć ostro, ale uzdrowicielka go ubiegła.

- Aresztowani, mówisz? – jej oczy wiedźmy przeszywały człowieka na wskroś. Aż dziw, że Shadow nie zaczął jeszcze przestępować z nogi na nogę jak niesforny uczniak – Dobra, ale pójdziemy na pewien układ, synku!

Urzędnicy spojrzeli po sobie.

- Jaki? – Spytali podejrzliwie.

- Avalon odda wam dzieciaki…

- Annabelle! – Zaprotestował Igor

- …ALE …– ciągnęła – …twoi ludzie, Wulfric poddadzą się dobrowolnie mojemu leczeniu.

Wnet miejsce wokół Harry’ego i Daniela zrobiło się puste.

- Nie? – Zarechotała – Tak myślałam.

- Nie wywiniecie się tak łatwo! – powiedział z wściekłością Minister, który też zmienił miejsce swego pobytu – Gdzie O’Flaherty?!

- Nie ma go w więzieniu? – Zdziwił się niewinnie Patrick.

- Dobrze wiesz, że nie! To wy pomogliście mu uciec!

- Ciekawe bajki nam tu opowiadasz, Shadow – powiedział spokojnie Balindaroch – Coś jeszcze?

- To, co mówię jest prawdą! – Zgrzytnął zębami.

Annabelle nagle wybuchnęła głośnym rechotem wiedźmy.

- Serio? A wiesz, że istnieją jej trzy rodzaje? Święta prawda, nasza prawda i gówno prawda, – czyli twoja.

Upokorzyła go! Harry myślał, że Czarny Wilk nie może już być bardziej wściekły. Ale się pomylił. W tej chwili emanowało z niego coś tak złowrogiego, że on sam czuł się aż tym przytłoczony.

- A więc? Pogrywacie sobie w ten sposób? – Wycedził. Powiódł spojrzeniem po świętych ogniach Beltaine – Siedem. A zatem taka jest wasza ostateczna odpowiedź? Płoną ogłaszając wojnę?

Balindaroch otworzył usta i tym razem Annabelle nie dopuściła go do głosu.

- No pewnie, że wojnę! – Prychnęła nie zwracając uwagi na zrezygnowane i bezradne spojrzenia Aurorów, które sobie rzucali. Uzdrowicielka właśnie stawiała sprawę na ostrzu noża. A powstrzymać ją oznaczałoby próbę powstrzymania wiatru od tego, żeby nie wiał – A jak inaczej?! No chyba nie myślisz, że płoną tylko po to, żeby młody Ian osmalił sobie tyłek nieudolnie skacząc przez płomienie.

Ktoś parsknął śmiechem, ale Czarny Wilk zgromił go surowym spojrzeniem.

- Jak chcecie – zwrócił się w kierunku Alhatella – Ale wiedzcie, że następne wasze knowania zduszę w zarodku!

- Powodzenia – pisnął siedzący na płocie Jack Warren.

- Kiedy spotkamy się następnym razem, Alhatello, strzeż się!

Urzędnicy z Ministerstwa teleportowali się w milczeniu jeden po drugim, aż wreszcie Aurorzy zostali sami.

Wtedy to dyrektor Avalonu postanowił coś wyjaśnić.

- Annabelle… - zaczął – Czy ty zawsze musisz tak walić prosto z mostu? Nie znasz znaczenia słowa „dyplomacja” i „takt”?

- Znam. Ale czy chce Szef poznać MOJĄ interpretację tych pojęć?

Jack zeskoczył z płotu.

- Czy to jest w coś w rodzaju, że dyplomata to jest taki człowiek, który gdy powie ci … - tu zająknął i spojrzał na kamienną, niezadowoloną twarz swojego dziadka – eee… wynocha stąd – tylko bardziej niecenzuralnie – w taki sposób, że nie będziesz mógł się wręcz doczekać na zbliżającą się podróż?

- Tak – powiedziała z satysfakcją Annabelle – To jedna z tych definicji.

- Czego ty uczysz moje wnuki?! – Oburzył się Balindaroch.

- Sam mnie zrobiłeś matką chrzestną, więc teraz nie marudź!!

Alhatello uniósł ręce w geście poddania się.

- Wright, nie chcę wiedzieć nic więcej. Daruj sobie tłumaczenie tych pojęć. Powiem ci tylko tyle, że zafundowałaś nam przyspieszoną wojnę.

- Ona już trwała, Szefie. I obie strony o tym wiedziały.

- Tak, ale teraz stała się formalnością!

- A po co było przedłużać fakty, które każdy znał?

Alhatello zrozumiał, że nie wygra z uzdrowicielką w potyczce na słowa. Annabelle była niepokonana. Udał, że nie słyszy jej ostatnich słów.

- Szagajew, zabierz dzieciaki do zamku i…

- Kogo? – Spytali równocześnie z urazą Harry, Daniel i Ślizgoni i po namyśle dołączył się też Jack.

- …i dopilnuj, żeby tam na pewno trafiły. Już dość im było wrażeń jak na jeden wieczór…

- Harry? – Spytał Daniel, kiedy wstępowali na schody zamku. Ślizgoni wlekli się za nimi z ponurymi twarzami poganiani przez Igora – Nie bałeś się.

- Czego?

- Jak to?!! Przecież byłeś zakładnikiem mojego dziadka!

- No to, co? To był tylko pic na wodę! Udawał, żeby zwiać. Przecież by mi nie zrobił krzywdy! – A przynajmniej wolał się w ten sposób łudzić.

Daniel posłał mu dziwne spojrzenie. I Harry poczuł się nieswojo.

- Zrobiłby? – Spytał niepewnie.

Młody Black gorliwie pokiwał głową.

- Gdyby wymagała tego sytuacja – a wymagała - poderżnąłby ci gardło jak nic!

I z tymi oto pocieszającymi słowami zniknął w drzwiach zamku.

*

Madooonnooo miiiijooooo,

ty słodkaaaa lilijoooooo!! – Niosło się echem po okolicy

Poślą mnie na śmieeeeeeerć!

Nie będę warty funta kłaków ćwieeeeeeerć!!!!

- Długo on tak?

- Barman mówił, że będzie ze cztery godziny – mruknął z niesmakiem Wulfric Shadow

Razem ze swoimi trzema zastępcami przyglądali się z obrzydzeniem rozrzewnionemu i czkającemu nad stosem butelek po whisky Dancingowi. Świtało, kiedy go znaleźli. W jednej z podrzędnych londyńskich knajp, nad Tamizą. Z gatunku tych, w których spokojnie można było oberwać nożem po żebrach i absolutnie nikogo to nie obeszło. Wpadli na złodzieja zupełnie przypadkowo, gdy po wyczerpujących poszukiwaniach postanowili się pokrzepić. I wtedy zobaczyli Dancinga, który wedle słów barmana „Był już zaprawiony w czarnoziem, więc weźcie go sobie chłopcy, bo już nie mogę słuchać tego piekielnego wycia!”. Podobno pił nieprzerwanie, od czterech godzin. Ledwie trzymał się na krześle. Katował wszystkich swoim „Madoooonnnooo miiiijooo!” i wpatrywał się w stare wyświechtane zdjęcie Joanny Potter.

Bywalcy tego pubu, same typy spod ciemnej gwiazdy, zwykle mieli wiele zrozumienia dla takich jak Dancing, nieszczęśliwych w miłości. Ale Książę Złodziei nie był zbyt muzykalny. I to, że jemu słoń nadepnął na ucho, nie znaczyło, że nadepnął też innym.

Typkom spod ciemnej gwiazdy wyraźnie obniżał się wskaźnik tolerancji i czarodzieje musieli szybko działać.

- Śpiewa i śpiewa do tej fotografii. Jakby chciał, żeby ożyła – skrzywił się jeden z urzędników – Pewnie myśli, że w święto Samhain oba światy - świat życia i śmierci przenikają się nawzajem i…

- Nie istnieje coś takiego! – Warknął rozdrażniony Shadow – To zwykłe przesądy i celtyckie bajania rodem z Avalonu!

- Kiedyś też w to wierzyliśmy – powiedział tamten cicho – Zanim nie odeszliśmy.

- Żałujesz? – Spytał ostro Minister.

Wzruszył ramionami.

- Nawet, jeśli, to Avalon nie przyjmuje do siebie z powrotem Wyklętych – mruknął.

- Madoooonnoooo miiiiijooooo….!!!

- On się już robi atrakcją Londynu – zauważył niespokojnie drugi urzędnik wskazując na typków spod ciemnej gwiazdy, którym tolerancja właśnie się skończyła – Lepiej go stąd zabierzmy.

Dancing obudził się z ogromnym kacem. Bolała go głowa i czuł się tak, jakby w czaszkę waliły mu bębny. Rozejrzał się nieprzytomnie po znajomym otoczeniu.

- Aha, Azkaban –pomyślał - Czyli wracamy do punktu wyjścia.

Z równie wielkim bólem głowy, choć zupełnie z innego powodu obudził się młody strażnik Samuel Marwick. On również rozejrzał się niemrawo po znajomym otoczeniu.

- Aha, Azkaban – pomyślał też Sam. Ale coś mu nie pasowało – Tylko dlaczego znajduję się po niewłaściwej stronie krat?!!!

- Witaj, kolego – usłyszał dość przyjazne.

Zerknął w bok i zdrętwiał z przerażenia.

- Tak, tak wiem – mruknął siedzący na podłodze metr dalej Dancing – Dla mnie to też niezbyt komfortowa sytuacja. Znowu mi będzie ciasno. Niech to szlag!

Oczy Sama zaczęły krążyć niespokojnie po okienku i drzwiach.

- Eee… A dlaczego jesteśmy razem?

- Nie pamiętasz? – Zdziwił się starzec

- Strasznie boli mnie głowa.

- Shadow dał ci w łeb w napadzie furii. Za to, że nie dałeś rady powstrzymać mnie i O’Flaherty’ego przed ucieczką.

- Aha – westchnął.

- Ale ty jesteś już lepszym towarzyszem niedoli.

Spojrzał na niego pytająco.

- Bo nie masz ptaka. Rany, jak mnie ta gadająca papuga Garricka wkurzała!!! Nie dość, że bez przerwy darła dziób, to jeszcze robiła za siatkę szpiegowską!! Robiła kursy Avalon – Azkaban. I skrzeczała: Alha –tello py –ta czy pamię – tasz je- szcze te taj –ne przej-ścia!!! Wywrzaskiwała to o czwartej rano. Zwariować było można!!!

Samuel pluł sobie w brodę, ze nie zauważył zagrożenia ze strony pięknej, czerwonej Ary.

- Miałem ochotę złapać ptaszysko i upiec na wolnym ogniu. Szkoda, że Garrick tak ją lubił. Ale przynajmniej bym się najadł.

- Nie przesadzaj. Aż tak źle tu nie karmią.

Dancing parsknął.

- Masz doświadczenia żywieniowe z perspektywy więźnia?

- No, nie – przyznał Sam

- Więc bądź łaskaw się nie wypowiadać.

- A jak stąd uciekniemy?

Dancing rzucił mu ostre spojrzenie - Myślałem, że znasz wszystkie drogi, którymi można się stąd wydostać!

- Znam! Tylko nie wiem jak zwiać z celi!

Tamten zarechotał.

- No! To daleko byś nie zaszedł, nawet gdyby drzwi wyjściowe były otwarte na oścież! Na szczęście ja znam 93 sposoby na wydostanie się z tej zawszonej klitki.

- Serio? – Ucieszył się Sam – To, co? Omawiamy strategię?

- Trochę później. Najpierw… - tu Dancing uśmiechnął się jakoś strasznie i zaczął podwijać rękawy - …porozmawiamy sobie o roli kata i ofiary…


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 20:18, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY:

CENA PROROCTWA

- Ale panie profesorze, to nie moja wina, naprawdę!! - zarzekał się o drugiej w nocy Neville Longbottom.

- Znasz zasady, Longbottom – mówił zimnym głosem Snape – Przebywanie po godzinie dziewiątej na korytarzach zamku jest zabronione!

- Nie miałem wyboru! – bronił się – Zapomniałem hasła! A ten głupi portret nie chciał mnie wpuścić!

- No, no, uważaj na słowa, chłopcze – obraziła się Gruba Dama

- To cię nie usprawiedliwia!

Harry zamarł za rogiem pod peleryną – niewidką. Przez chwilę rozważał na poważnie szanse przemknięcia niezauważonym do wieży Gryffindoru. Nadzieja zgasła, bo możliwości powodzenia były nikłe. Nie miał ochoty być maglowanym przez pół nocy, co robi poza dormitorium i gdzie podziewa się Daniel. Po krótkim wahaniu odwrócił się na pięcie i powędrował do kuchni.

- Co, sterczy tam? – spytał sennym głosem Daniel, któremu skrzaty zrobiły legowisko przed kominkiem.

- Niestety sterczy – odmruknął uklepując sobie kołdrę i poduszkę tuż obok

- Ja się go boję, nie wrócę tam teraz.

- Trzeba było się go bać rano.

- Myślisz, że jak mu zagrożę klątwą taty, to co zrobi?

- Zabije cię?

Resztę nocy Daniel spędził na zamartwianiu się jak unikać mistrza eliksirów, co nie było dość łatwe. A Harry wpatrywał się sufit, nie mogąc zasnąć. Przed oczyma stawały mu obrazy Obozu Aurorów, elitarnej enklawy dla wybranych. Był szczęśliwy, że dostąpił tego zaszczytu, że spotkało go coś, czego nie mieli szansy zaznać inni. Jednocześnie Aurorzy potraktowali go jak swojego, włączyli do swego grona i przed Harry’m otworzył się inny świat. Przypomniał sobie dzień Wielkiej Konferencji na Grimauld Place 12. I to jak klęcząc za poręczą schodów i patrząc w oczy Alhatella przyrzekał sobie, że zrobi wszystko, by móc kiedyś założyć płaszcz Avalonu, do ręki wziąć bojowy miecz i wypowiedzieć słowa przysięgi „ Rodzimy się i umieramy…”

Nie wiedział, co myśleć o Obrzędzie Duchów. Z jednej strony cieszył się, że znów mógł zobaczyć ojca i matkę. Byli tacy piękni! I tacy młodzi! Oraz tak blisko, a jednocześnie tak daleko! Uśmiechali się i wyciągali do niego ręce. A Harry mimo to się odsunął.

A potem jego myśli zeszły na dziadka. Zjawa Johna Pottera wzbudziła w nim jakby strach i niepokój. Wciąż głowił się nad tym, czym tak właściwie były jego słowa. Ostrzeżeniem, przed tym, co ma nieuchronnie nadejść? Ale co to było?! Harry podświadomie czuł, że dziadek ostrzegał go przed samym sobą. Że kiedyś nadejdzie taki czas, że decyzje i wybory podjęte przez chłopca zadecydują o jego życiu.

- Harry Potter, sir – usłyszał cichy szept – Zgredek słyszał o incydencie w Hogsmeade.

Spojrzał w bok i ujrzał wpatrzone w siebie okrągłe oczy domowego skrzata.

- Jakim incydencie? I skąd?

- Zgredek ma swoje źródła informacji – mruknął tajemniczo skrzat – Ale niech Harry Potter, sir, się nie martwi słowami dziadka. Ludzie Avalonu wierzą, że ten, któremu podczas Obrzędu duchy przekazały ważne wieści, może uważać się za szczęśliwca. One będą go strzegły podczas wykonywania zadania.

Harry’emu jakby nieco ulżyło.

- Ale nie gwarantują pomyślnego końca misji – dodał nagle Zgredek z błyskiem humoru w oczach i zniknął, zanim Harry zdołał trafić go poduszką.

- Harry Potter, sir, nie zna się na żartach – usłyszał jeszcze urażone.

Była jeszcze jedna osoba, o której Harry dość często rozmyślał. I to nie tylko nocą, ale i w dzień. Była to Elena de Soledad, przepiękna Wybranka, która zapadła mu w pamięć. A najbardziej jej tajemnicze czarne oczy i wyzierająca się z nich melancholia i smutek. Wspominał ją podczas posiłków, lekcji, nauki w bibliotece i szlabanów. Tak, szlabanów. Bo Snape’owi wreszcie udało się złapać Daniela. A wraz z nim i Harry’ego, który próbował pokrętnie tłumaczyć kolegę. I niestety nie za bardzo mu to wyszło.

- Obaj wiemy, że światowej kariery jako łgarz byś nie zrobił – warknął Snape i wlepił im obu wielki szlaban.

Mieli za zadanie spędzanie wszystkich weekendów z mistrzem eliksirów i pomaganie mu w jego gabinecie (Harry, słysząc to omal nie zaczął walić głową w mur z rozpaczy), wypolerowanie sreber w Izbie Pamięci, oczyszczenie sowiarni, odkurzenie książek w bibliotece, wypielenie grządek w ogródku Hagrida…

- Po co? – spytał ponuro Daniel – Jaki jest tego sens, skoro ostatniej nocy spadło ponad trzy metry śniegu?

To prawda. Zima tego roku przyszła dosyć wcześnie i zapowiadała się na długą i ciężką.

Przy odśnieżaniu błoni, sami we dwóch, sporadycznie wspomagani przez innych winowajców, Harry miał okazję pomyśleć o tym, że jego wyobrażenia o tym, że opanował oklumencję, były nieco wygórowane. Snape w jednej chwili rozszyfrował jego oszustwa, gdy próbował chronić Daniela. Dowiedział się prawdy bez problemu. Przysiągł sobie, że poświęci ukrywaniu swoich myśli więcej czasu.

Niestety, tak jak nie mógł ukryć wnętrza swego umysłu, nie mógł też ukryć istnienia Eleny, której samo przypomnienie sobie jej olśniewającego uśmiechu, przyprawiało go o szybsze bicie serca. Okazało się, że mały Jack rozpowiedział po szkole nie tylko słowa przepowiedni. Był wręcz bezcenną kopalnią informacji, co do tego, „Co robili Harry Potter i Elena w zagajniku”.

Harry’ego ogarnęła wściekłość, jak tylko to usłyszał.

- Zabiję go! – ryczał płonąc żądzą odwetu na małym Gryfonie – Ja mu nie daruję! Pcha się z nosem w nie swoje sprawy!

- No, ale weź, co robiliście w zagajniku? – pytał rechocząc Terry Boot przy wtórze złośliwego chichotu Zacharego Smitha

- Tańczyliśmy!!!

- Jasne!

Plotki o pięknej Wybrance rozeszły się po szkole lotem błyskawicy. Bez przerwy włóczyło się za nim mnóstwo osób, zadających tysiące pytań i sprawiających, że robił się coraz bardziej zły. I to nie chodziło tylko o to, że mu dokuczali, że „znalazł sobie dziewczynę”. Czuł, jakby próbowali w jakiś sposób zbezcześcić pamięć o niej. Profesor Trelawney zaś, co chwila dopadała go z kartami w ręku lub z fusami po herbacie i przepowiadała – zależnie od okoliczności, dnia i jej humoru – to burzliwy związek i bolesne rozstanie, to miłość aż po grób. Kiedy tego słuchał – na korytarzu pełnym ludzi, bo jakżeby inaczej! - chciało mu się wyć. Na lekcjach Snape z denerwującym uśmieszkiem debatował nad prawdziwymi przyczynami pobytu Harry’ego w Hogsmeade doprowadzając go do białej gorączki i wzbudzając oznaki wesołości wśród Ślizgonów.

A Malfoy znalazł sposób na odegranie się na Harry’m za wydarzenia w Hogsmeade.

- Hej, Romeo! – darł się za nim na zatłoczonych korytarzach – A gdzie to zgubiłeś swoją Julię?!

- Sprzątnął ci ją ktoś inny sprzed nosa?! – wtórowała Pansy.

- Nie! Poznała się na nim!! – rechotali.

A potem obraził się na niego Ron.

- Czemu? – pytał z oburzeniem i zmęczeniem. Miał dość całej tej sytuacji – O co ci chodzi?!

- Oszukałeś mnie – odburknął tamten grając w pojedynkę w eksplodującego durnia – I nabrałeś też moją siostrę.

- Co? – zdziwił się Harry i spojrzał pytająco na Ginny. Ginny zaś wpatrując się w swojego brata miała na twarzy wyraz potępienia i niesmaku.

- Coś ty sobie znowu uroił? – w jej głosie słychać było zgrzyt stali.

Ale Ron się nie ugiął.

- Wmówiliście mi, że ze sobą chodzicie! – powiedział z żalem – A teraz słyszę o jakiejś Elenie!

- Kiedy?!! Kiedy ci to wmówiliśmy?

-W tę noc, gdy ja się pokłóciłem z Hermioną, a wy się szwendaliście razem po zamku!

Harry i Ginny wymienili spojrzenia.

- Wtedy, gdy odepchnąłem od siebie sen Voldemortem? – zgadł - I leciałem do Dumbledore’a, żeby mu to oznajmić i spotkałem Ginny po drodze?

Siostra prychnęła.

- Zajmij się sobą, dobra? – powiedziała z niezadowoleniem - A nie twórz żadnych teorii! Wmówiłeś sobie głupoty!

- Ale wy pozwalaliście mi tak myśleć!

Dokładnie to samo zdanie, tylko, że odnoszące się do innej osoby, Harry usłyszał z ust Hagrida.

- Skrzywdziłeś moją dziewczynkę – burknął, gdy tylko go zobaczył.

- Kogo? – jęknął

- Cecylię

Harry’emu opadły ręce i zrozumiał, że nie jest w tej chwili na siłach się kłócić i udowadniać, że jest inaczej. Przypomniał sobie, co Warrenówna sugerowała w szpitalu i jak ucieszyło to gajowego. I nagle blask w oczach gajowego zgasł.

- Nie przejmuj się – śmiała się Elena. Odkąd przyszła któregoś dnia razem z Igorem, zjawiała się w Hogwarcie dosyć często i sprawiała tym wielką radość Harry’emu. Była świetnym towarzyszem rozmów, dowcipna, inteligentna, wiele rozumiała, mógł jej ze wszystkiego się zwierzyć. Tylko Ginny, Luna i Hermiona jakoś się do niej nie przekonały. Nic nie mówiły, ale też nie były z nią chętne do rozmowy. Ron przyglądał się podejrzliwie jak rozwija się uczucie przyjaciela, a Hagrid zamykał się wtedy ostentacyjnie w swej chatce na cały dzień – Są zazdrośni.

- O co? – spytał zmarnowany.

- Nie każdy może pochwalić się znajomościami z Aurorami z Avalonu.

Harry rzucił znaczące spojrzenie na Igora, który ćwiczył pierwszaków wśród wysokich zasp na błoniach.

- Więcej niż z jednym – uściśliła.

Westchnął.

- Próbuję się tym nie przejmować, ale oni wszyscy uznali, że jestem wiadomością numer jeden. Mam już tego dosyć.

- Niedługo znajdą sobie coś innego do roztrząsania – powiedziała, a w jej oczach pojawił się smutek.

- Co? – spytał

Potrząsnęła głową. Wyraźnie się wahała.

- Nie mogę ci powiedzieć więcej, Harry – szepnęła – Ale czytaj uważnie gazety.

Jej zachowanie zaalarmowało go. Była jakaś dziwna i nie bardzo wiedział, o co chodzi.

- Ja…, ja wyjeżdżam, Harry – wyznała z pewnymi oporami.

Serce zamarło mu w piersi, a żołądek zawiązał się w ciasny supeł.

- Gdzie?!

- Daleko.

- Ale… wrócisz? – spytał niepewnie.

- Może – odparła lakonicznie – Misje wzywają.

I odeszła.

Zakrólowała zima. Sroga, ciężka, taka, jakiej nie pamiętali najstarsi. I uciążliwa. Śnieg sypał gęsto i nieprzerwanie. Dni mijały zbyt szybko. A Harry, ku niezadowoleniu Hermiony, opuścił się w nauce. Jego zwyczajem stało się wystawanie w oknie i oczekiwanie na jedną z rzadkich sów Eleny.

- Wariat! – parskała furią Hermiona – Kompletny wariat! Tobie kompletnie odbiło! Już wolałam Cho Chang. Przynajmniej mniej rzucało ci się na umysł!

Tymczasem w świecie czarodziejów wszystkie gazety już dawno przedrukowały symboliczną decyzję Avalonu. Nagłówki krzyczały, że Wulfric Shadow, samozwańczy Minister Magii dostał wreszcie odpowiedź, której należało spodziewać się już od dawna. Symbolika siedmiu ogni Beltaine była jasna. Avalon nie zamierza poprzeć człowieka, który już raz dowiódł, że nie jest godzien ich zaufania. „Shadow jest wściekły” zwierzał się niedawno jeden z pracowników Ministerstwa, pragnący zachować anonimowość „Alhatello i jego banda upokorzyli go, a już Annabelle Wright przeszła samą siebie”. „Nikt nie ma wątpliwości, że o pokoju i współpracy nie może być już mowy – donosiły wszystkie gazety - Jak zdołaliśmy się już przekonać, to prawda. Czarny Wilk przystąpił w trybie natychmiastowym do oczyszczania Ministerstwa ze swych przeciwników politycznych i opozycji. Tylko w ciągu ostatnich trzech dni aresztowanych zostało ponad piętnastu pracowników Ministerstwa. Wśród nich są takie słynne nazwiska jak Amelia Bones, Amos Diggory, pani Edgecombe, William i Charles Weasley’owie – większość z tych osób zdążyła jednak tajemniczo zniknąć. Artur Weasley po tym incydencie złożył wymówienie i odszedł z pracy...

- Mama go zabije – skwitował ponuro Ron

Z ministerstwa odeszła większość starej kadry. „Puste stanowiska – jak pisały złośliwie „Prorok Podziemny” I „Quibler w tunelach” – obejmowali ludzie niedoświadczeni i niekompetentni. Często dochodziło do słownych szykan pomiędzy Avalonem a Shadowem. Obie strony szkalowały się wzajemnie ile tylko mogły. Panowała wrogość i często dochodziło do starć, które nierzadko kończyły się dość krwawo. „ Dla mnie bomba!” stwierdziła zapytana o stan sytuacji Annabelle Wright, uzdrowicielka należąca do Dworu Eskulapa, działającego przy Avalonie „Chłopcy się leją, krew sika aż miło, a mi w to graj! Przynajmniej mam się potem na kim powyżywać” rechotała złośliwie co najmniej przez pół godziny potem, jak nasz dziennikarz zadał jej to pytanie. O Tym, ze rzeczywiście jej w to graj, świadczyły przeraźliwe wrzaski urzędnika brygad uderzeniowych – dochodzące z jej namiotu. Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy Aurorów traktowano bardziej ulgowo.

Wulfric Shadow i jego ludzie biorą cięgi od społeczności czarodziejów. Co trzeci pytany twierdzi, ze nie podoba mu się to, co wyprawia Czarny Wilk. Właśnie jego kontrowersyjne metody doprowadziły do podziału wśród samych czarodziei. Poparcie dla niego znacznie spada. Niechęć budzą także porażki Wilka na gruncie walki z Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Wilk doszedł do władzy na bazie chęci unormowania niebezpiecznej sytuacji. Po jego butnych i wielkich planach nie zostało wiele. Pojawiły się nowe zagrożenia i problemy. Jak nam z nieoficjalnych źródeł wiadomo w Środku listopada z Azkabanu uciekło ponad dwudziestu śmierciożerców. Ministerstwo próbowało starannie ten fakt ukrywać, mimo to wyszedł na jaw dzięki szczegółowym badaniom Rity Skeeter poświęconych właśnie tej sprawie.

Duży niepokój budzi też niezwykle dziwne zjawisko, które przeraża wszystkich czarodziejów, którzy je widzieli. O niezwykłym fenomenie mówią też legendy Avalonu, jednak Aurorzy wypowiadają się dosyć niechętnie na ten temat i nabierają wody w usta. Wiadomo tylko, że owym zjawiskiem jest dziwna zielonkawa mgła, która pojawia się zawsze nocą, o świcie i wczesnym wieczorem. Nie zostało ustalone skąd się wzięła, ale znane są tragiczne skutki spotkania z zieloną mgłą. Zjawisko to porusza się niezwykle szybko i pozostawia za sobą śmiertelne ofiary. Jednej z osób o nieustalonej tożsamości udało się przeżyć straszne spotkanie i twierdzi, że wewnątrz zielonkawego dymu czają się czarne postacie. Według legend nazwane Wysłannikami Śmierci. Niektórzy porównują je do dementorów, ale są stokroć gorsze. Ponieważ, żeby wywołać śmierć potrzebny jest tylko dotyk zjawy pojawiającej się wewnątrz mgły. Świat czarodziejów ogarnął strach i panika. Podobno boją się też sami śmierciożercy. Właśnie zielonego dymu, który wedle jednego z nich, przesłuchiwanego ostatnio przez negocjatorów z Avalonu…

- Czytaj: katów – dodał ironicznie Ron

… jest batem na nieudolnych zwolenników Czarnego Pana. Świat czarodziejów obecnie jest podzielony jak nigdy dotąd. Wulfric Shadow i Alhatello z Wysp proklamują to samo. Walkę z Mocami Zła. Ale obie strony zamiast się zjednoczyć, walczą zażarcie z powodów, które kryją się głębiej niż byśmy myśleli i wydarzeń sprzed lat, które doprowadziły do tego, że Wilk stał się Wyklętym, a których nigdy nie poznamy.

Albus Dumbledore ze Szkoły Magii i Czarodzicielstwa Hogwart nie komentuje zaszłych wydarzeń, aczkolwiek wiadomo, że nie w smak mu kłótnie i podziały. Odmawia też wstępu na teren szkoły urzędnikom Ministerstwa, wyrzucenia z posady nauczyciela od obrony przed czarną magią Igora Szagajewa, zdolnego i błyskotliwego syna mugolskiego ambasadora rosyjskiego, i jednoznacznego poparcia Wulfrica Shadowa.

Wszystkim jednak wydaje się dziwne tajemnicze milczenie Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Wobec wszelkich kłótni, napięć, walk i rozłamów w świecie czarodziejów – Czarny Pan zniknął! Nie ma go. Wielu bije na alarm, że najgroźniejszy czarnoksiężnik ostatniego półwiecza w każdej chwili może wykorzystać spory i niesnaski. A wręcz dziwne jest, że do tej pory tego nie zrobił. Po prostu zniknął!”

- To chyba dobrze, że zniknął – mruknął Ron – Co oni by chcieli, żeby po ulicach walało się morze trupów i krwi?!

- No, nie… – przyznała z wahaniem Hermiona odkładając „Proroka Podziemnego” teoretycznie zakazanego w Hogwarcie dekretem z Ministerstwa, a w praktyce najczęściej czytanym. Bardziej popularnym była tylko „Gazeta Czarodziejów” brana przez Deana i Seamusa za każdym razem, gdy odwiedzali przybytek, do którego król chadzał zawsze piechotą – … ale wiedzielibyśmy przynajmniej co robi…

- …i kogo zamordował – dokończył Harry.

Przez długą chwilę cała trójka siedziała w milczeniu.

- Coś mi tu śmierdzi – stwierdziła nagle z niezadowoleniem Hermiona.

Ron poderwał się na równe nogi.

- Otworzę okno!

- Nie! Siadaj, nie to miałam na myśli! Po prostu coś mi w tej całej historii zgrzyta.

- Niby co? – mruknął Harry, który leżał na kanapie i biedził się nad poprawianiem wypracowania z transmutacji. Poprzedniej wersji, nieświadomie upstrzonej kwiatkami i serduszkami z napisem Elena, McGonnagal nie chciała przyjąć.

- No bo posłuchaj! Amelia Bones zostaje Ministrem Magii na początku lata!

- To wiem.

- Zostaje wywalona po kilku zaledwie tygodniach…

- …przez nas…

- Och! Naprawdę myślisz, że trójka nastolatków i jeden złodziej na Pokątnej mieli wpływ na przetasowanie stanowisk? – spytała ze zniecierpliwieniem – Od zwykłego ganiania po ulicach, nie było nigdy żadnych konsekwencji. A teraz?! Komuś po prostu wyraźnie zależało na tym, żeby ją wywalić! Potem nastał Garrick O’Flaherty, mniej lubiany od Amelii, która była bardzo popularną postacią. Dlatego łatwiej było go zdetronizować i zamknąć w więzieniu, choć i tak wywołało to głośny oddźwięk wśród ludzi. Zabrakło Bones, O’Flaherty’ego, pojawił się Shadow. Po prostu znikąd!

- Był niewymownym w Departamencie Tajemnic – przypomniał jej Ron.

- Od kilku miesięcy. A przedtem?! Nie wiemy, co robił po odejściu z Avalonu!

- Nikt, kto był Aurorem, nie mógłby stanąć po stronie Zła! – zaprotestował Harry.

- Voldemort rekrutował swoich zwolenników z różnych środowisk! A Shadow jest Wyklętym!

- Rozmawialiśmy o tym z Eleną – zaperzył się Harry nie zwracając uwagi na to, że na dźwięk tego imienia Ginny i Hermiona skrzywiły się nieprzyjemnie – Ona twierdzi, że nawet Wyklęty nie dopuściłby się podobnego czynu, to by znaczyło, że całkowicie by zaprzeczył ideom Avalonu. A prawie wszyscy, z tych, których wyrzucono, nadal w pewien sposób czują się Wybrańcami i chcieliby wrócić. Shadow też chciał.

- Mów, co chcesz – mruknęła Hermiona – Ja wiem tyle, że Wilk rozbił kompletnie strukturę Ministerstwa i odeszli wszyscy, którzy walczyli z Voldemortem. A dotychczas nie sprawdziły się gromkie zapewnienia Wilka, żeby miało być bezpieczniej. Nagle, zupełnie niespodziewanie przepada bez słowa Voldemort, po prostu go nie ma!

- Aż tak za nim tęsknisz? – spytał ironicznie Harry – Bo ja nie.

- Nie o to mi chodzi! – warknęła rozdrażniona – A jeśli to jest część jakiegoś wielkiego planu?

- Planu? – zdziwili się.

- Czyli co? – podchwycił Ron – Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać ma jakieś konszachty z Shadowem?? I specjalnie przepada po to, żeby ten zrobił tu bajzel na kółkach, wszystko się rozsypało. I wtedy Czarny Pan wraca i kończy dzieło?

- No, a nie?!!!

Harry i Ron patrzyli na nią bez słowa, z dziwnym wyrazem twarzy. A potem wymienili rozbawione spojrzenia i znacząco popukali się palcem w czoło.

- Jak ty coś wymyślisz! – zarechotali.

- Teorię spisku sobie znalazła!!!

- A lekarz i kozetka się nie przydadzą?! – zwijali się ze śmiechu.

Hermiona się zakłopotała.

- Ja tylko poddałam taką myśl.

- Gdyby to była prawda, to, co? Sądzisz, że Alhatello i spółka by tego nie odkryli?!

- A może właśnie odkryli! Dlatego właśnie ta wojna!

- Oszalałaś? To by nie takie szopki tu odchodziły!

- Poza tym Wulfric nie jest wcale taki zły. Tylko w tym tygodniu złapał pięciu śmierciożerców.

- A uciekło ponad dwudziestu!!!

-Widocznie więzienie schodzi na psy.

- Nie – wtrącił Daniel – Tylko dziadek twierdzi, że wszyscy strażnicy sterczą pod jego celą i on nie może nawet ziewnąć, by tamci o tym się nie dowiedzieli.

- Ale jeśli…

Ron zerknął na okładkę książki leżącej niedaleko Hermiony.

- „Zagadki dnia codziennego i jak dorównać Sherlockowi Holmesowi?” – przeczytał z niedowierzaniem – Wiesz co? Ty może idź się prześpij. Przeuczyłaś się po prostu.

- Och, nieważne! – Hermiona wyrwała mu książkę z rąk i odmaszerowała. Odprowadzał ją złośliwy rechot Harry’ego i Rona.

Lord Voldemort przepadł. Ale to wcale nie znaczyło zmiany na lepsze. Wielokrotnie Harry widział Szagajewa, jak stoi ponury i zamyślony w oknie zamku. W takich chwilach Auror wolał być sam i nawet Ginny nie umiała przegnać trosk kłębiących mu się w głowie. Tym bardziej, że znacznie później uszu Harry’ego doszła dziwna uwaga. Może by i nie zwrócił na nią uwagi, bo do bzdur na swój temat był już przyzwyczajony. Ale ta wymknęła się nieopatrznie małemu Jackowi z ust. „Czarny Pan planuje coś strasznego, a jego elementem znowu był Harry”

- Ja się dziwię, że twój dziadek jeszcze cię nie zakneblował i nie udusił - powiedział mu sucho, gdy mały przerażony zatkał sobie ręką usta.

- Ale ja nikomu o tym nie mówiłem! – pisnął – Szkoła jeszcze się o tym nie dowiedziała.

- I tego się trzymaj – usłyszał swoją siostrę, która chwyciła go za ucho i zawlokła do Hogsmeade na spotkanie z Dorianem Balindarochem.

- Harry, ty się nie boisz? – spytał pewnego wieczora Neville, gdy byli całkiem sami w dormitorium.

Harry spojrzał na niego. Neville siedział na łóżku jakiś blady i nieswój, głowę opierał na kolanach. Obok leżał album zdjęciowy, który Weasley’owie znaleźli latem na strychu Grimauld Place 12. Otwarty był na fotografii przedstawiającej zdjęcie ślubne Alicji I Franka Longbottomów. Neville z albumem się nie rozstawał.

- Voldemorta?

Przyjaciel podskoczył nerwowo na dźwięk tego imienia.

- Tak – wydukał – Jego.

- Nie wiem – wzruszył ramionami – Próbuję o tym nie myśleć.

Neville patrzył na niego bez słowa. Harry wahał się prze chwilę, a potem dodał.

- Bardziej niż jego samego, obawiam się tego, do czego mógłby się jeszcze posunąć i kogo skrzywdzić, żeby dorwać mnie swoje ręce.

Neville jakby nieświadomie przewrócił strony albumu. Ze zdjęcia uśmiechał się do nich Syriusz. Wpatrywali się w niego przez długą chwilę.

- A… a…nie myślisz czasem…, jakby to było, gdyby …przepowiednia…ciebie w ogóle nie dotyczyła?

Skinął głową.

- Myślę. A potem zdaję sobie sprawę, że gdyby nie trafiło na mnie, kogoś innego spotkałaby ta tragedia. A nie życzyłbym tego nikomu.

- Nawet, temu drugiemu dziecku, o którym wspominało proroctwo? Nie masz do niego żalu? Że to nie jego życie stało się takie, a nie inne?

Harry drgnął. Neville wpatrywał się w niego spokojnie. Jakby czuł, że przyjaciel coś przed nim ukrywa.

- Nie – powiedział dosyć ostro – Nigdy nie pytałem, dlaczego to akurat ja?!

Neville słuchał go w milczeniu i machinalnie przewracał kartki albumu. Aż zatrzymały się na roześmianych Lily i Jamesie Potterach.

Harry zerknął, zacisnął szczęki i nic nie powiedział. Neville nie podjął na nowo tematu. Obaj nie odzywali się, siedząc w milczeniu. Ron wszedł do sypialni i wyczuł, że musiało stać się coś ważnego. Spojrzał pytająco na Harry’ego, chcąc wiedzieć, o co chodzi. Ale Harry pokręcił głową i odwrócił się do ściany naciągając kołdrę na głowę.

Miał nadzieję, że temat został zakończony. Niestety Neville wrócił do niego po kilku dniach.

Skończyli lekcje i wracali do wieży. Sami, bo Hermiona zaszyła się jak zwykle w bibliotece, a Ron wykłócał się z Hagridem, że: „znowu na zajęciach coś go pogryzło i on nie zamierza już tego dłużej tolerować. I albo Hagrid wynajdzie jakieś milsze, nieszkodliwe zwierzątka, albo on rzuca ten przedmiot!!!”.

- Rozważałem słowa przepowiedni.

Harry zaczął pluć sobie w brodę, że kiedykolwiek poruszyli ten temat.

- Chyba znasz już każde jej punkt– mruknął z przekąsem

- No właśnie – odparł – Nie zapomniałem! I długo o tym myślałem.

- Jakżeby inaczej – w jego głosie zabrzmiała ironia, ale Neville widać był na nią odporny, bo nie zareagował. Tylko drążył dalej.

- Bo, co by było, gdyby…, gdyby… Czarny Pan naprawdę się pomylił tamtej nocy?

Westchnął.

- Nie pomylił – warknął – Wybrał właściwie.

- Ale…

- Czego chcesz?!! – wrzasnął odwracając się do niego – Mam ci powiedzieć, że to o tobie mówiło proroctwo?!!! I że to ty jesteś tym drugim chłopcem?!!!

- HARRY!

Podskoczyli. Neville i Harry obejrzeli się nerwowo dookoła. Nie mieli pojęcia, że ktoś ich może podsłuchiwać. Jeszcze przed chwilą korytarz był pusty.

Przed nimi wzburzony, z emocjami grającymi na twarzy stał Albus Dumbledore.

- Tak? – spytał Harry niepewnie.

Zbliżył się do niego szybkim krokiem chwycił za ramię patrząc mu w oczy.

- Nie sądziłem, że to zrobisz! – w głosie dyrektora brzmiała nagana i żal – Nie po tym, co ustaliliśmy w czerwcu!

Harry stał bijąc się z myślami, zastanawiając się, o co chodzi.

- Miałeś nie mówić nigdy Neville’owi prawdy o przepowiedni! Nigdy! Miał o tym nie wiedzieć! Bo co by to zmieniło?!

- Słucham?!!

Neville patrzył na Dumbledore’a oczami okrągłymi jak spodki.

- Zaraz…, ale…, o co chodzi? – wyjąkał - Więc…, więc…, to jest ….prawda?!!

Na twarzy Dumbledore’a odbiło się zaskoczenie. Spojrzał niepewnie na Harry’ego.

- Brawo – zaklaskał ironicznie Harry – Brawo, panie dyrektorze. Niech żyje dyskrecja!

Dyrektor wydawał się oszołomiony.

- Czy mógłbyś mi to wyjaśnić?

- Ja mu nic nie powiedziałem, panie profesorze – tłumaczył – Próbował to cały czas ode mnie wydębić. No i wydębił, tylko, że…- usilnie się starał, żeby jego głos nie brzmiał tak, jakby oskarżał Dumbledore’a o niedotrzymanie słowa.

Neville patrzył po nich niespokojnie, chcąc coś powiedzieć i wahając się.

- No to chodź – w głosie Dumbledore’a była jakby rezygnacja – Musimy porozmawiać.

Harry i Neville ponownie spotkali się przy obiedzie. Przyjaciel siedział milczący i blady, grzebiąc niemrawo w talerzu.

- Nadal sądzisz, że powinienem, żałować, że to nie spotkało ciebie? – spytał ironicznie Harry na jego widok.

Zawahał się.

- W pewien sposób spotkało – wymamrotał.

To prawda. Lily i James Potterowie zginęli w walce. Ale Longbottomów spotkało coś znacznie gorszego niż śmierć. I tak, jak Harry pogodził się z tym, że już nigdy ich nie spotka żywych, tak Neville żył nadzieją od lat, że jego mama i tata kiedyś wyzdrowieją. Podziwiał jego mocną wiarę w to, że tak się może stać.

- Przynajmniej znam prawdę – powiedział cicho Neville.

Coś w jego głosie zaalarmowało Harry’ego.

- Zapomnij o tym – powiedział ostro – To ciebie nie dotyczy!

- Ale…

- Decyzja została podjęta wiele, wiele lat temu. I czy to nam się podobało, czy nie!

- A… mógłbym ci jakoś pomóc? – spytał niepewnie.

- Jak?

- Nie wiem – wzruszył ramionami.

Harry’emu złość już minęła.

- Pomogłeś mi – mruknął – W Departamencie Tajemnic. I za to ci dziękuję. Jednak, w ten sposób, o którym myślisz, to nie. To moje przeznaczenie i wolałbym, żebyś o tym zapomniał.

Neville zawahał się, chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował. Kiwnął niechętnie głową na znak zgody. Reszta posiłku upłynęła im w ciszy.

Coś mu mówiło jednak, że Neville nie zapomni.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 20:18, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY PIERWSZY:

LEKCJA Z SZAGAJEWEM

Świat był biały. Wył silny wiatr, który niósł ze sobą tumany śniegu. Widoczność spadła niemal do zera. Trudno było dostrzec cokolwiek. Kilkunastometrowe zaspy nie pozwalały przejść. Szóstoklasiści podążający na lekcję obrony przeciwko czarnej magii – zgrzytając zębami i trzęsąc się z zimna poubierani, w co kto miał pod ręką – przedzierali się z wysiłkiem przez błonia.

Nad brzegiem jeziora czekał na nich zniecierpliwiony Szagajew. Przytupywał nogą znudzony i z niesmakiem obserwował jak uczniowie błądzili w zadymce. Ron utknął z jedną nogą w zaspie i nie mógł się wydostać, Hannah Abbot usiadła w miejscu odmawiając dalszego marszu, Zachary Smith witał się z drzewem myśląc, że majaczący przed nim kształt to nauczyciel.

- Ja! – Zaczęła dysząc z gniewem Parvati – Się nie zgadzam!

Auror spojrzał na nią pytająco.

- To są warunki urągające człowiekowi! – dołączyła Lavender – My nie chcemy mieć lekcji na dworze!

- Zdaje mi się, że to, czego chcecie, a czego nie, niezbyt tu się liczy – mruknął – Tu prawo ustalam ja.

- Ale zimno! – pisnął Neville.

- Lodowato! – poprawił go Ron siąpiąc nosem.

Szagajew parsknął drwiąco.

- Mażecie się jak dzieci – stwierdził – Aurorzy w Hogsmeade śpią w taką pogodę w namiotach, a wy…

- Nie jesteśmy Aurorami z Hogsmeade – zaprotestował ktoś.

-… nie możecie mi poświecić godziny?!

- My strajkujemy! – warknęła Malfoy

Cztery klasy popatrywały tęsknie na zamek, kilka osób wycofywało się nieznacznie. Dean mruczał pod nosem tekst noty protestacyjnej do Dumbledore’a.

- Nie ma żadnego strajku! – nie zgodził się Szagajew zaklęciem przywołując do siebie kilku dezerterów.

- Ale my się tu pochorujemy! – oburzył się Harry – Zapalenie płuc gwarantowane!

Auror skrzywił się jakby właśnie zjadł coś obrzydliwego.

- Wiesz co, Potter?! Po tych wszystkich twoich deklaracjach, ze chciałbyś iść na Aurora, nie spodziewałem się, że wystraszy cię zwykłe zimno!

Harry był już zły.

- Jak tu zamarznę na kość, to już nie będzie komu iść na Aurora! – rzucił gniewnie.

Auror prychnął.

- Chodźmy do zamku! – poprosiła żałośnie Hermiona – Ja nie wytrzymam!

- Nie mów, że ty nie czujesz chłodu! – zawołał Ron – Przecież jest środek srogiej zimy!

- Tak, a ty, Igor, nie masz czapeczki! – rzucił kąśliwie Harry. Bunt wrzał już w nim pełną parą – A założę się, że Annabelle tylko czeka, żeby zapakować cię do łóżka!

W oczach czarodzieja mignął na chwilę niepokój.

- Wmusi w ciebie te okropne mikstury, po których wyżre ci gardło i język, będzie paliło cię w żołądku i…

- Dobra, już dobra! – przerwał mu Szagajew – Posiadasz niezwykły dar przekonywania! Idziemy! Niech już wam będzie!

Nie trzeba im było tego dwa razy powtarzać. Wszyscy, jak jeden mąż, zawrócili i pobrnęli przez zaspy do zamku.

Szagajew zaprowadził ich do…kuchni Hogwartu. Nie wierząc we własne szczęście weszli do ciepłego pomieszczenia. Zostawili za sobą deszcz, zimno i błoto sprawiając, że czuli się lepiej, lód z ich ubrań zaczął tajać. Z narożnego kominka buchnęło na nich ciepło. Zewsząd wychynęły skrzaty domowe z naręczem wypełnionych po brzegi tac z jedzeniem i gorącego barszczu. Tuż obok Harry’ego zdematerializował się zachwycony Zgredek z kopiastym talerzem ciastek z kremem przeznaczonych tylko dla niego.

Szagajew ulokował się na stole z butelką kremowego piwa w ręku.

- Czy to miejsce wam odpowiada? – spytał z uśmiechem.

- Super! – powiedział Seamus.

Harry usiadł niedaleko.

- Tobie – jak mi zdaje – nie wolno pić?

Auror rzucił spojrzenie na swoje piwo.

- Jest bezalkoholowe! – powiedział z urazą.

Ron i Seamus zarechotali. Igor ich zlekceważył.

- Zamierzam wam dzisiaj poopowiadać trochę o Lordzie Voldemorcie.

Rozległ się brzęk tłuczonego szkła. To Neville na dźwięk imienia Czarnego Pana podskoczył nerwowo i upuścił swoje piwo kremowe. Kilka dziewcząt pisnęło i zakryło rękoma usta. Jeden ze skrzatów potknął się i upuścił tacę z rurkami z kremem na kolana Hermiony. Ślizgoni rzucili spojrzenie spode łba.

- Widzę, że boicie się nawet samego imienia – zauważył spokojnie Szagajew – Nie ma czego.

- Co?

- Bo strach, moi drodzy, jest tylko dla tych, co nie mają wiary w siebie.

- To świetnie! – wyskoczył Michael Corner – Bo my właśnie podpadamy pod tę kategorię. Nie wyobrażam sobie, żeby którekolwiek z nas miało stanąć z Nim twarzą w twarz – zadrżał.

Szagajew prychnął tylko lekceważąco, Harry zaśmiał się ironicznie. Wszystkie głowy zwróciły się ku niemu.

- No… - zakłopotał się Michael – Pomijając oczywiście skrajne przypadki. Bo Potter to już chyba ustanowił rekord.

- Spotykali się aż pięć razy, jeśli się nie mylę – dodał ktoś.

- Niestety masz rację – wtrącił Harry.

- A czy ktoś z was mógłby opowiedzieć nam coś o Sami – Wiemy – Kim?

Panowała niezręczna cisza, podczas której znów cała klasa utkwiła wzrok w Harry’m. Był jedyną osobą, która mogłaby wykonać to, o co prosił Auror. Jednak wcale się do tego nie palił.

- Nie, nie patrzcie na kolegę! – zniecierpliwił się nauczyciel – Spróbujcie sami!

- Będzie ciężko – podrapał się w głowę Dean.

- Słucham! – ponaglił.

- Jest postrachem świata – zaczął niepewnie Neville

- Odrodził się, by znów siać zniszczenie- dodał Ernie McMillian.

- To potwór – zadrżała Hannah Abort

- Jest potężny i wszechmocny – dobiegło z szacunkiem z tłumu Ślizgonów – I sprawiedliwy!

- Weź, się schowaj, Nott!! – zareagowała kuchnia.

Szagajew uśmiechnął się z politowaniem.

- Potężny i wszechmocny, mówicie? Potwór i postrach świata? Ale to przecież tylko człowiek!

- To nie jest człowiek! – zareagowała ostro Susan Bones – On jest na wskroś zły!

Czarodziej potrząsnął głową.

- Nie ma ludzi złych, Susan. Są tylko ludzie nieszczęśliwi.

W kuchni natychmiast zawrzało.

- Chcesz nam wmówić, że to nie wina Sam- Wiesz- Kogo, że jest taki jaki jest?! – krzyczał Ron wymachując butelką i rozchlapując piwo kremowe na ludzi dookoła – I tak się po prostu złożyło, że wymordował masę ludzi, bo mu było smutno?!

- Ej, za młody jeszcze jesteś, Igor – rzucił Zachary Smith protekcjonalnym tonem – Jak pożyjesz jeszcze trochę, to przestaniesz mówić od rzeczy. Może zmądrzejesz.

- To bzdury! – wrzeszczał Seamus – Powtórz to tym, którzy stracili przez niego rodzinę! Stań przed Harry’m i…

- Nie szafuj jego nazwiskiem jako argumentem, Finnigan – warknęła Hermiona.

- Mimo to… - ciągnął Igor – Lord Voldemort… - Neville zbił kolejną butelkę -…jest tylko człowiekiem. Z wielkim poczuciem wyrządzonej mu krzywdy.

Harry zerknął na niego z ciekawością. Dotychczas jedyną osobą, z którą rozmawiał na ten temat był Dumbledore. I to dawno temu, wtedy, gdy ufali sobie bez zastrzeżeń. Gdy Harry biegł do niego z każdym problemem i troską. Zanim nie postanowił radzić sobie z kłopotami sam.

Teraz zaś miał okazję dowiedzieć się o Voldemorcie czegoś nowego.

- Tom Marvolo Riddle stanowi wielką zagadkę– mówił Auror – To człowiek od zawsze popychany przez czysto ludzkie uczucia. Ale nie ma w nim nic nadzwyczajnego. Urodził się jako syn czarownicy i zwykłego mugola.

- Co? – zdziwiło się wielu – Jak to?!!

- Kłamstwo! –zaryczeli Ślizgoni – To nieprawda!

- Cicho mi tam! Ojciec porzucił jego matkę tuż przed narodzinami syna – Szagajew oparł się o ścianę i podkulił pod siebie nogi nie zwracając uwagi na pełen pretensji pomruk Zgredka „My na tym stole stawiamy jedzenie, sir!” – I wyobraźcie sobie młodziutką dziewczynę, niewiele od was starszą, samotną w obcym mieście, bezdomną, chłostaną bezlitośnie przez lodowaty deszcz, wiatr i śnieg…

- To akurat nietrudno mi sobie wyobrazić – wtrąciła Parvati nawiązując do ich typowych lekcji obrony nad jeziorem.

- …głodną, bez środków do życia i ciężko chorą. I ta dziewczyna dociera ostatkiem sił do jakiegoś domu i pada bez sił na progu w mroźną noc.

Szagajew umilkł. W kuchni panowała cisza przerywana jedynie trzaskaniem ognia w kominku i łkaniem jakiegoś nadwrażliwego skrzata. Ślizgoni mieli ponure miny.

- Czyli…, czyli…, w Czarnym Panu płynie krew …szlam?! – spytał wreszcie Malfoy grobowym głosem. Wyglądał na mocno wstrząśniętego.

- A co? Bożyszcze spadło z piedestału? – spytał złośliwie Harry.

Malfoy splunął z niechęcią i wymamrotał coś pod nosem. Był jakiś dziwny od pierwszego wypadu do Hogsmeade. Od spotkania z Shadowem.

- Tej samej nocy dziewczyna powiła syna i zmarła. Dziecko trafiło do sierocińca. Mały Tom cierpiał w domu dziecka, czuł, że tam nie pasuje i chciał się wyrwać. Cały czas czekał. Aż przyjdzie ktoś, kto stamtąd zabierze. Uważał się za kogoś wyjątkowego. W końcu dostał upragniony list z Hogwartu. Uśmiechnęło się do niego szczęście.

- Trzeba było go tam zostawić! – mruknął ktoś – Kto był taki zdolny, że go tu przywlókł? Chyba nie Dumbledore?!

Szagajew dostał nagłego ataku kaszlu, w związku, z czym nie odpowiedział.

- No, to teraz walczy z czymś, co sam stworzył – zauważył rozsądnie Neville po chwili konsternacji. Siedział w kącie i uważnie słuchał. Na chwilę spojrzenia Neville’a i Harry’ego spotkały się i ten jeszcze raz odniósł wrażenie, że przyjaciel nie zapomniał niedawnej rozmowy o przepowiedni.

Auror odchrząknął.

- Tom wyruszył do Hogwartu - kontynuował nauczyciel – marząc i planując. Jak każdy młody pragnąc podbijać świat. Ale u niego z czasem przerodziło się to w coś poważnego, w obsesję. Zawładnęło nim i chciał więcej niż kiedykolwiek mógł powiedzieć. Wykreował się i stał się Lordem Voldemortem, największym Mrocznym Czarodziejem tamtych czasów.

- Tych też – sprostowała Lavender.

- O tym jeszcze porozmawiamy. Powołał śmierciożerców, swoje sługi, którzy zapragnęli doń dołączyć. Zaoferował im, co tylko chcieli.

- Iluzję i więzienie – wymamrotał pod nosem Malfoy. Lucjusz był jednym z tych, którym nie udało się uciec z Azkabanu i wciąż tam siedział.

- Było ich wielu. Tak, Tom miał niezwykły dar przekonywania. Jedni się go bali, innym zaimponował, jeszcze inni chcieli umieć, to co on. Znalazł naśladowców. A także nareszcie miał rodzinę, o której tak marzył.

- Tak, mówił mi o tym – wtrącił Harry ściągając znów ku sobie wszystkie spojrzenia – Tamtej nocy, kiedy się odrodził. Kiedy przybyli śmierciożercy, wspominał, że oto zjawia się jego prawdziwa rodzina. Jedyna, jaką miał. Widać było, że uważał ich za swoich bliskich.

- za swoich bliskich? – spytał sceptycznie Zachary Smith – Rzucając na nich klątwy Cruciatus? A swoją drogą, kiedy wy mieliście czas rozmawiać? Myślałem, że walczyliście, bo chciał cię zabić.

- Zdążyliśmy. Nie spieszyło mu się.

- Teraz pytanie – mruknęła sarkastycznie Pansy Parkinson - Czy to dobrze czy źle?

- No, ja akurat nie mam powodu, żeby narzekać.

- Echem – Szagajew przypomniał o swoim istnieniu. Ucichli natychmiast. – Lord Voldemort pragnął władzy, potęgi, któż z nas nie marzył o tym, choć na chwilę? Żeby osiągnąć cel, chwytał się wszelkich sposobów. Jak potężną osoba musiał on być, skoro dopuszczał się takiego okrucieństwa? Był nieludzki w swoich zachowaniach, a jednak kierowały nim pragnienia zwykłego człowieka.

Parvati otworzyła z oburzeniem usta, żeby coś powiedzieć, ale Szagajew ją ubiegł.

- Powiedz mi, Parvati. Jeśli ktoś cię mocno zranił, to, jaka jest twoja pierwsza reakcja?

- Eee… płaczę? – zaryzykowała.

- No tak, ale co jeszcze?

- Złość – podpowiedziała Hermiona – I gniew?

- Aha! – ucieszył się – A czy gniew jest ludzkim uczuciem?

Spojrzeli po sobie z wahaniem i pokiwali głowami.

Szagajew podszedł do Malfoy’a.

- A teraz ty, Draco. Wyobraź sobie, że masz olbrzymią władzę i siłę. Ludzie się boją i chcą być jak najbliżej ciebie. Pasuje ci to?

Malfoy’owi zaświeciły się oczy.

- Czyli tak – zinterpretował Auror -W końcu chęć dominacji jest też cechą ludzką.

Zwrócił się do Neville’a.

- A czy ty kiedykolwiek chciałeś być czymś najlepszy? Na przykład w nauce, w eliksirach, w quidditchu?

Rozległ się drwiący rechot czterech klas

- Snape do końca życia nie wyszedłby z szoku!!! – wykrzyknęła Milicenta Bullstrode.

- W quidditchu?! – drwił Zachary Smith – Jedyne w czym Longbottom jest najlepszy, to w odróżnieniu jednego ziółka od drugiego i… Auuu!!!

Hermiona ześlizgnęła się ze stołu, podeszła do niego zabrała swój but z powrotem.

- Nie wyśmiewaj się! – syknęła.

- A więc? – Igor jakby nie zauważył tego incydentu – Miałeś ochotę być czymś najlepszy?

Neville przytaknął.

- Miałeś! W końcu ambicja to cecha ludzka. Wybrańcy mówią że ambicja jest jak kometa. Potrafi pieknie lśnić, ale potrafi też zniszczyć świat.

Auror zbliżył się do Harry’ego.

- Czy nie myślałeś kiedyś, że wspaniale by było, żeby każdy o tobie słyszał, wiedział o tobie, rozpoznawał, krzyczał za tobą?

Harry energicznie zaprzeczył.

- Co? – czarodziej zmarszczył brwi – Nie psujmy koncepcji! Przyjmijmy, że tak!

- Nie! – Harry się nie zgadzał.

Ślizgoni zarechotali.

- Elena – wyszeptał teatralnie Malfoy z uciechą – Hej, Potter! Co robiliście w zagajniku?!

Znów śmiech. Harry zgrzytnął zębami. Ten incydent, który był jego znakiem rozpoznawczym, dobitnie świadczył o tym, że większego rozgłosu ponad ten co miał – już nie potrzebował. A dodawszy do tego całe jego życie i ostatnie plotki o przepowiedni nie należalo mu się dziwić.

Szagajew westchnął.

- Może rzeczywiście spytałem nie tę osobę, co trzeba.

- Dobra – Ron oderwał się od ciastek podsuwanych mu przez Zgredka - Uznajmy, że ja chciałem. I co?

Igor rzucił mu przychylne spojrzenie.

- Chęć sławy to także cecha ludzka. A ty, Zach, czy nie myślałeś kiedyś o tylko o sobie? O tym, żeby mieć wszystko dla siebie? W końcu nie na darmo ludzie dążą do tego, żeby być na świeczniku.

Zachary gorliwie kiwnął głowa.

- Sobek – zareagowała natychmiast Susan Bones.

Wszyscy się roześmiali.

- Widzicie, więc… - mówił czarodziej wśród chichotów -…że Lord Voldemort jest człowiekiem takim jak my.

- Z tym bym polemizował – zauważył spokojnie Terry Boot.

Auror machnął na niego ręką.

- Jest człowiekiem dążącym do perfekcji, bo chce zaspokoić i dokonać wszystkich ludzkich cech. A teraz spójrzmy na jego wojnę. Po co ją toczy?

- Bo to psychopata – stwierdził ktoś.

- A po co wy na przykład staczacie bójki? Harry?

Harry spojrzał na Malfoy’a, który siedział na stole naprzeciwko i szeptał coś do kumpli ze złośliwa miną

- Bo go nie lubię – odparł bez namysłu.

- No dobrze, a dlaczego?

- Bo mi się nie podoba jego parszywa gęba – mruknął ku wściekłości Dracona.

Klasy ryknęły śmiechem. Igor zakaszlał jakoś dziwnie.

- Eee… tak…, echem. Możemy tu znaleźć niechęć, złość, może pragnienie zemsty…

- …to na pewno – zapowiedział mściwie Malfoy.

- …poczucie krzywdy, niesprawiedliwości, wreszcie chęć sprawdzenia się, pokazania, że jest się silniejszym i dokonania rzeczy, jakich przedtem się nie robiło. Wojnę toczy się po to, żeby zaspokajać cechy ludzkie. Lordem Voldemortem kieruje gniew – jest nieczystym czarodziejem, szlamą – jak to niektórzy z was nazywają. Synem zwykłego mugola.

Malfoy znów coś wymamrotał pod nosem i splunął na podłogę.

- A dla niego, Dziedzica Wielkiego Slytherina – to hańba.

- Nie dziwię się – mruknęła Pansy Parkinson.

- Lord Voldemort pragnął władzy, chciał, aby wszyscy się go bali, chciał, żeby każdy bił przed nim pokłony.

Lord Voldemort pragnął być najsilniejszym i najpotężniejszym czarodziejem. Chciał, żeby nikt nie śmiał mu dorównać, to było jego ambicją.

Lord Voldemort pragnął też, by każdy słyszał o nim i o jego czynach. Żeby każdy wiedział, kim on jest. Pragnął sławy.

Lord Voldemort nie myślał o innych. Mordował, niszczył, a wszystko to dla jego przyjemności i osiągnięcia upragnionego celu. Tak, Czarny Pan był egoistą.

Sami – Wiecie- Kto to po prostu człowiek. Człowiek, który chciał za dużo. Chciał wszystkiego doświadczyć, pragnął zdobywać i mieć. Zażyczył sobie wszystkiego. I kiedy był już tak pewny swego – jego marzenia nagle runęły. Zaczął się bać. Bo oto ku jego frustracji i wściekłości los postawił mu na drodze zwykłego chłopca.

Znów spojrzenia obecnych skierowały się na Harry’ego.

- Błagam, tylko nie róbcie teraz psychologicznego rysu mojej osobowości – poprosił żałośnie.

Wszyscy się roześmiali.

- A więc, widzicie, że Voldemort to tylko człowiek. Niezrozumiany i pokrzywdzony.

- Naciągana strasznie ta teoria – zareagował Ernie, kiedy nauczyciel zamilkł i klasa przetrawiał zasłyszane informacje – I co z tego, że jest tylko człowiekiem i to na dodatek kopniętym przez los? Harry też nie miał w życiu za różowo. I co? I jest normalny!

- Dzięki, Ernie!

- Ja też się nie zgadzam – zabrała głos Susan Bones – Według tego, co powiedziałeś, to Sami – Wiemy – Kto jawi się jako niepoczytalny biedak, który zbyt dużo chapnął naraz i go to przerosło! Moja ciotka jest Sędzią Wizengamotu i…

- była – przypomniało jej kilka osób – Wysłali ją na zieloną trawkę.

Susan spojrzała ze złością na Harry’ego.

- To twoja wina!

Wzruszył tylko ramionami

- Czyli… - Hermiona podchwyciła tok myślenia Puchoni - …gdyby Voldemort… – Neville stłukł kolejną butelkę kremowego piwa i zaskarbił sobie niechęć skrzatów - …postawiono przed sądem, to dobry prawnik by go z tego wyciągnął! Wyskoczyłby z bajeczką o nieszczęśliwym, niespełnionym czarodzieju, który na psychice pozostał na zawsze tym biednym, skrzywdzonym przez los dzieckiem. I jedyne, co by z tego wynikło to wypuszczenie na wolność lub leczenie psychiatryczne w Świętym Mungu, z którego pewnie uciekłby jak najszybciej.

- A jakiś sfrustrowany Auror, który tropił go szmat czasu, rzuciłby się z rozpaczy z murów Azkabanu – dokończył Ron.

- Ta wersja z adwokatem to jednak tylko i wyłącznie teoria – powiedział Szagajew z ciekawością przysłuchujący się ich wywodom – Bo w praktyce nikt by się w tym przypadku w sądy nie bawił.

- Pewnie! – podchwycił Seamus – Po prostu ukatrupiłby drania na miejscu.

Znowu wszystkie spojrzenia skierowały się na Harry’ego.

- Albo on mnie – powiedział ponuro.

- Ale mnie coś intryguje – wtrącił Neville cicho – Panie profesorze, skoro Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać jest człowiekiem, to ma również swoje słabości. Skoro odczuwa gniew i ślepe pragnienie bycia najlepszym, to można go też zranić i upokorzyć. A zraniony człowiek często popełnia błędy i można to przeciw niemu wykorzystać.

Przez chwile panowała cisza. Wszyscy wpatrywali się w Neville’a z otwartymi ustami.

- Pięćdziesiąt punktów dla Gryffindoru, Longbottom – powiedział w końcu Szagajew – Za umiejętność logicznego myślenia.

- No tak, ale jak się go upokorzy, to on jest wtedy nieziemsko wkurzony – powiedział Harry – A ja nie chcę sprawdzać na sobie na ile on się zaślepia, by popełnić błąd!

- Skąd wiesz, że jest nieziemsko wkurzony? – zdziwiła się Hannah Abbot.

- No chyba miał okazję to sprawdzić, co, nie pamiętasz? – spytała ironicznie Hermiona.

- Nawet ciekawa ta teoria o nieszczęśliwym Czarnym Panu – Ron zatrzymał przebiegającego z tacą skrzata domowego i porwał kilka ciastek – Pamiętam, że Alhatello snuł bardziej pesymistyczne wizje.

- No – pokiwał głową Harry – Mówił coś o trupach ścielących mu się pod nogami i…

- Cieniach – sprostowała Hermiona.

- Co?

- To były cienie – powiedział Ron – Alhatello chadzał sobie po ścieżkach życia, pod nogami plątały mu się cienie. A pomiędzy nimi pomykał sobie Czarny Pan, on go nie mógł złapać i się sfrustrował chłopak.

- Rany! – załamał się Szagajew – Przypomnijcie mi następnym razem, że w tym towarzystwie metafory są zakazane!!


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 20:19, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY DRUGI:

PRÓBA UMYSŁU

- Gdzie jest Black?

- Nie ma.

- Tyle to i ja widzę! Gdzie poszedł?!

Harry ledwie powstrzymał się od wzruszenia ramionami. Bez słowa napisał na kartce nazwę eliksiru i przykleił na fiolkę. Snape wystarczająco był antypatyczny na co dzień, a kiedy wpadał w zły humor, nie należało go dodatkowo denerwować. Zamierzenia te prowadziły do bardzo nieprzyjemnych konsekwencji, a Harry miał dość problemów na głowie. Wiedział jednak, że szansa na uniknięcie konfrontacji jest jak jeden do miliona.

Trwał kolejny dzień szlabanu, sobota. Razem z Danielem mieli za zadanie zrobić porządki w starych, zakurzonych buteleczkach eliksirów, nauczyć się je odróżniać i naklejać etykietki. Była to praca syzyfowa. Uciążliwa i niezwykle czasochłonna. I bez końca. Wprowadzała na dodatek uczucie dyskomfortu. Stare eliksiry, których od dawna nikt nie otwierał, ani nie używał, tak śmierdziały, że - jak zauważył rozgoryczony Harry - skunks mógł się pochwalić znacznie milszym zapachem. Daniel oczywiście przepadł bez wieści, jak tylko dotarło do nich wezwanie od Snape’a. A ostatnim miejscem, w którym go widziano była ścieżka prowadząca do Zakazanego Lasu. Harry, choć pełen złości i uzasadnionej pretensji do przyjaciela, że go wystawił rufą do wiatru, nie zamierzał jednak dzielić się swoimi wiadomościami z mistrzem eliksirów. Nauczyciel dorwie go prędzej czy później i lepiej, żeby awantura, która miała się rozegrać, nastąpiła właśnie później.

- Nic nie mówił? - warknął Snape.

Stał za biurkiem i wbijał w niego płonący wzrok.

Harry uważał się za cierpliwą osobę Do czasu. Bowiem gdy bez przerwy wdychasz smród przeterminowanych wywarów i przebierasz w oślizgłych żabach, wystawił cię przyjaciel, masz świadomość, że marnują ci sobotę, a na dodatek wciąż cię maglują o to samo, dość szybko się tej cechy pozbywasz..

- Nie jestem jego niańką - odburknął niezbyt przyjaźnie, gdyż miał już tego wszystkiego dosyć. Nabazgrał coś na etykietce i odstawił z hukiem buteleczkę z wywarem na półkę.

Oczy Snape’a zwęziły się i zaczęły rzucać niebezpieczne błyski

- A ja sądzę, że wiesz, lub domyślasz się, gdzie Black się udał.

- Nie - zaprzeczył stanowczo Harry. Kłamał oczywiście i obydwaj o tym wiedzieli.

Patrzyli na siebie w milczeniu, nieustępliwie, prosto w oczy. Tak jak wiele razy w ciągu minionych lat. Pomyślał, że chyba zacznie traktować to jako pewien rytuał, gdyż sytuacja powtarzała się z nużącą regularnością. Snape wbijał w niego swój drapieżny, czujny wzrok. Harry nie odwracał oczu i hardo wytrzymywał to spojrzenie. Wiedział, co tamten właśnie robi. Mistrz eliksirów próbował czytać w jego umyśle.

„Niedoczekanie twoje” pomyślał z nagłą złością. Dosyć tego! Odrzucił od siebie wszelkie myśli o Danielu. Wysilał się, żeby ukryć wnętrze swojego umysłu. Wciąż nie odrywając wzroku od nauczyciela zaczął szukać w pamięci obiektu, na którym mógłby się skupić.

I obraz nadszedł. Wyobraźnia roztoczyła przed nim widok rozległych pól. A pośród wysoko rosnących traw i szpaleru koni gnał piękny czarny ogier. Oczy płonęły furią, grzywa falowała, rozdęte chrapy i mięśnie grały pod atłasową skórą.

Dalabai.

Jak przez mgłę słyszał dźwięk trąbki. Szereg bojowych koni zawrócił w jednej chwili. Rumaki stuliły uszy, zarżały gniewnie i Aurorzy z Avalonu runęli do ataku…

Harry cały skupił się na utrzymaniu obrazu, na postaci czarnego konia, wysilał się, żeby nie myśleć o niczym innym. Nie był pewien, czy mu się to uda, czy rzeczywiście Snape niczego nie odkrył. Tak, jakby zależało od tego całe jego życie, skupił się na liczeniu pasemek grzywy Dalabaia…

- Przestań!!! - zagrzmiał Snape - Dosyć tych brewerii! Co mnie obchodzą konie?!!!

Obraz czarnego ogiera zamigotał i zniknął. Harry zamrugał i spojrzał na czarodzieja ze zdziwieniem.

- No, no - powiedział cicho mag. Przyglądał mu się uważnie - Czyżby nauka oklumencji nie poszła w las? Widzę zalążki postępów.

- Postępów? Nie dzięki panu! - odgryzł się Harry.

Twarz Snape’a pociemniała.

- Ćwiczyłeś - wycedził przez zęby - Ale jedno pozostało w tobie niezmienione, Potter. Twój szczeniacki upór i zarozumiałość.

Harry zgrzytnął zębami. Podniósł hardo głowę, żeby coś odwarknąć i napotkał drwiący wzrok. Tamten szydził z niego i wręcz czekał, żeby chłopak zrobił coś, za co dostałby karę. Przełknął gorzkie słowa, które cisnęły mu się na usta.

Snape prawie niedostrzegalnie skinął głową.

- Dorastasz - powiedział sucho - Powoli nabierasz rozumu. Ale bardzo powoli - wbił szpilę.

I tym razem nie dał się sprowokować. Zmilczał zniewagę. Patrzył tylko wyzywająco, jakby chcąc pokazać, że nie interesuje go legilimencja.

- Zabieraj się do roboty! - warknął nauczyciel - Ma tu lśnić!

Harry uśmiechnął się mimowolnie pod nosem. Mistrz eliksirów ostatnio nie tryskał radością. Wiedział, co, a raczej, kto mu zepsuł humor.

Alojzy Smith.

Mały Auror, żywa legenda, człowiek, którego wywary były największą pasją. Kochał je najbardziej na świecie. Dzielił swoje hobby z misją Wybrańca. Wielu twierdziło, że żałuje swego odejścia z Hogwartu i nigdy tak naprawdę nie zaprzestał zgłębiania natury eliksirów. Chodziły wręcz plotki, że był już blisko odkrycia Kamienia Filozoficznego. On sam kwitował to tajemniczym uśmiechem. A sama jego obecność była kością w gardle dla ambitnego Snape’a.

I pewnego dnia spadł na Hogwart nieoczekiwanie niczym jastrząb. Jego mały wzrost i zmarszczki na twarzy okazały się mylące. W niecałą godzinę ten staruszek doprowadził do tego, że większość uczniów rozpierzchła się w popłochu. Powodem były eksperymenty małego czarodzieja z eliksirami, chęć użycia ich na studentach i „zapominanie” o antidotum. A efekty były nie do końca takie, jakich by sobie życzyli poszczególni delikwenci. Ekscentryczne zachowanie Smitha także dawało się mocno we znaki. Uparty, ambitny i niereformowalny pruł do celu jak taran. Dlatego większość zadała sobie trud, żeby szybko się ulotnić.

Niestety Snape już nie zdążył.

Alojzy dopadł swego byłego ucznia w lochach. Nie wiadomo było, co dokładnie między nimi zaszło, ale mistrz eliksirów wyłonił się ze swego gabinetu po trzech godzinach i słowo „wściekły” wydało się zbyt łagodnym określeniem. Puchoni, oczekujący tego dnia na lekcję najbardziej odczuli na swojej skórze zły nastrój mistrza eliksirów.

Sam Smith nie tryskał też optymizmem.

- Takiego syfu, jaki on ma w eliksirach, to ja nawet w chlewie nie widziałem - mruknął zbolałym głosem przechodząc koło Rona i Hermiony.

Teraz Harry już wiedział, dlaczego jego szlabany wyglądały tak, a nie inaczej. Żmudne i wyczerpujące i nieprzyjemne. I w większości robione samotnie, bo Daniel stale wycinał ten sam numer. Beztroskie przepadanie bez wieści opanował wręcz do perfekcji.

Snape, korzystając z tego, że Harry zajął się z powrotem swoją pracą, najwyraźniej chciał po kryjomu spróbować na nim siły swego umysłu. Już podnosił powoli różdżkę, gdy nagle w powietrzu buchnął ogień i pojawiło się złoto czerwone pióro i zaśpiewał feniks.

Obaj patrzyli jak znak Fawkesa, wezwanie od Dumbledore’a, spływa powoli na podłogę. A potem Harry spojrzał czujnie na różdżkę w ręku profesora.

Snape uśmiechnął się sardonicznie.

- Wychodzę - oznajmił - A kiedy wrócę, myślę, że nie zaszkodzi jak się pobawimy trochę w oklumencję. W końcu i tak się dowiem wszystkich twoich sekretów. Baw się dobrze w wymyślanie jak mnie przechytrzyć.

Zaśmiał się nieprzyjemnie i opuścił loch.

Obietnica Snape’a nie zabrzmiała zbyt wesoło. Harry zdawał sobie sprawę, że nauczyciel nie opuści okazji, żeby się na nim odegrać, przypomnieć i jeszcze raz pokazać, kto tu rządzi. Wiedział, że przypuści gwałtowny atak, któremu on nie da rady sprostać i przegra. Zostanie upokorzony, jak zwykle. Jedynym sposobem było przechytrzenie mistrza eliksirów. Pomysł niedorzeczny. Bo niby jak miał to zrobić?

I nagle przypomniał sobie zaklęcie, które ćwiczył ostatnio nieprzerwanie, z pasją. Było to zaklęcie Muru należące do słynnej listy Szagajewa. Niewielu potrafiło poprawnie je wykonać, a co dopiero na dłużej utrzymać. Najlepiej ze wszystkich radziła sobie z nim Gwardia Dumbledore’a, którą Harry wręcz nim zadręczał. Znienawidzili ów czar z całego serca, jęczeli i krzywili się na każde jego wspomnienie, śnił im się jako koszmar po nocach i buntowali się. Ale nie mieli wyboru. Nauczyli się go i święcili triumfy. Tym bardziej, że byli jednymi z nielicznych, którzy potrafili je rzucić. Ślizgoni wyłazili ze skóry na lekcjach, a i tak jedyne, co im się udało zyskać, to pełną niesmaku minę Igora.

Harry sam nie wiedział, co go tak pcha do opanowania tego zaklęcia, co sprawiało, że odczuwał wewnętrzną potrzebę doskonalenia go.

A potem, kilka dni temu, uratowało mu ono życie.

Spacerował wtedy po błoniach. Samotnie, bo Daniel wykłócał się akurat z O’Bannonem o strategię działania pałkarzy w przyszłym meczu Quidditcha. Uparł się przy swoim pomyśle, Roy przy swoim, nie mogli dojść do porozumienia i milczący dotąd Irlandczyk zdenerwował się i pierwszy raz jego krzyki słychać było w całej wieży Gryffindoru. Hermiona wstała, energicznym ruchem zmiotła książki do torby i zaszyła się w bibliotece. Ron zaś za pomocą kawałka kurczaka wabił do siebie śliczną kotkę syjamską, Cynthię, nerwowo oglądając się na boki, czy nie ma gdzieś jej pani.

Świeciło słońce, temperatura się podniosła i zaspy nie były już tak wysokie, jak wcześniej. Harry chodził po błoniach i zastanawiał się nad ostatnią lekcją z Szagajewem. Teoria traktująca Voldemorta jako zwykłego człowieka mocno go uderzyła. Zwłaszcza, że nigdy przedtem sam o nim tak nie myślał. Oczywiście, zdawał sobie sprawę z mugolskiego pochodzenia matki Riddle’a, ale jakoś się nad tym nie zastanawiał. Jeszcze bardziej wstrząsnęło nim nieoczekiwane stwierdzenie Neville’a. „Skoro jest człowiekiem, to ma również swoje słabości. Skoro odczuwa gniew i ślepe pragnienie bycia najlepszym, to można go też zranić i upokorzyć. A zraniony człowiek często popełnia błędy i można to przeciw niemu wykorzystać”.

Och, dlaczego on sam na to nie wpadł?! Dlaczego to musiał być akurat Neville?!

Jakie pomyłki mógłby popełnić Voldemort, co było jego słabością, w jaki sposób mógłby go dotknąć i upokorzyć? Jak na razie przychodziło mu na myśl tylko to, że sam fakt, że Harry żyje, sprawia, że Czarny Pan dostaje szału. „Zbyt często mnie drażniłeś, Potter, zbyt długo” - padły słowa w Departamencie Tajemnic. Ale przecież się nie zabije, żeby mu sprawić przyjemność!

Voldemort był człowiekiem. Ale miłość była mu obca. Karmił się złem i nienawiścią. Harry zaś czuł i kochał. Jednak sam, w głębi serca nie był do końca przekonany, jak mu to pomoże w ostatecznej rozgrywce. Na razie emocje, które odczuwał, przysparzały mu więcej kłopotów niż pożytku. Dla Syriusza znalazł się w Departamencie Tajemnic, ściągnął tam przyjaciół i Zakon Feniksa.

Syriusz nie żył.

Zadrżał, gdy owiało go zimno i pochylił głowę przed podmuchami wiatru.

Co mogło upokorzyć Voldemorta? Czarny Pan chciał nieśmiertelności, niezależności, władzy nad całym światem. Harry mu w tym przeszkadzał. Pewnego dnia staną na swojej drodze i rzuci mu to w twarz. Że najpotężniejszy czarnoksiężnik przegrał z chłopcem zaledwie. Że okazał się na tyle zadufany i pewny siebie, że go nie docenił. Wepchnie mu go gardła te wszystkie porażki. Lord Voldemort dostanie furii. Być może popełni błąd. Ale czy Harry dożyje tego momentu?

Pojawiła się Ginny Weasley. Wyrosła u jego boku, cicha, milcząca, po prostu była. Zdał sobie sprawę, że zawsze, kiedy potrzebował wsparcia, ona zjawiała się jak na zawołanie. Kiedy cierpiał, pocieszała go. Był wdzięczny za to, że pomagała mu swoją obecnością. Uśmiechnął się pod nosem i odwrócił się, żeby jej to powiedzieć.

I wtedy to zobaczył. Kątem oka. Ukradkowy ruch. Ostrożny, wirujący, badający, dziwny.

Ginny zauważyła jego minę i spojrzała za siebie.

- Mgła? - zdziwiła się - W zimie?

- No właśnie… - mruknął.

Poruszała się zbyt szybko jak na zwykłe zjawisko pogodowe. Coś złowieszczego było w jej wyglądzie, i Harry’ego ogarnął niepokój. Ledwie świadom tego, co robi, ścisnął Ginny boleśnie za ramię. Dziewczyna przełknęła głośno ślinę. W oczach krył się lęk.

I wtedy mgła zmieniła kolor. Stała się zielona.

Harry i Ginny cofnęli się gwałtownie. Wiedzieli. Znali przekazywane z ust do ust opowieści.

- Wysłannicy Śmierci - wyszeptała ze strachem.

Błyskawicznie podjął decyzję.

- Idź - popchnął ją - Ja ich zatrzymam.

- Sam?! Oszalałeś?! To są duchy!!!

- Wracaj do zamku! - Harry stanął z wyciągniętą różdżką.

- A ty oczywiście będziesz robił za bohatera? - spytała z sarkazmem.

- Nie, ja tu będę czekał na pomoc. Idź i ją sprowadź! - zirytował się.

- Nie jestem pewna czy jej doczekasz - mruknęła rzucając niespokojnie okiem za siebie i pobrnęła przez zaspy.

Harry też nie był tego taki pewien. Nadrabiał miną, by nie wystraszyć dziewczyny. Próbował przekonać samego siebie, że nie jest to coś, z czym nie mógłby dać sobie rady. Jednak strach ścisnął go za serce, gdy widział pędzące i kłębiące się masy ohydnej, zielonej mgły. Strzelił zaklęciami i … czar przeleciał na wylot i pomknął dalej. Powtórzył działanie i efekt był ten sam. I serce i rozsądek podpowiadały mu to samo. Lęk ścisnął go za gardło. To nie było coś, z czym by sobie poradził za pomocą standardowych zaklęć.

Odwrócił się i zaczął biec, przedzierając się przez zaspy, chcąc jak najszybciej dostać się do zamku. Dogonił zdyszaną Ginny i biegli razem. Ale mgła doganiała ich, była coraz bliżej. I nie byli w stanie jej uciec.

Byli w połowie drogi do zamku, gdy strużki oparów owinęły im się wokół nóg. Nie minęło zbyt wiele czasu, a wszystko w promieniu kilkuset metrów stało się zielone. Przestali cokolwiek widzieć. Ginny potknęła się i Harry chwycił ją, żeby nie upadła.

- Nie podoba mi się to - powiedziała tonem, w którym zaczęła pobrzmiewać histeria. Mimo to trzymała się dzielnie.

- Mi też - mruknął rozglądając się na wszystkie strony.

- Ludzie od tego ginęli -przypomniała, choć nie było po co.

Panowała nienaturalna cisza. Ona niepokoiła najbardziej, dźwięczała w uszach, obezwładniała. Nie słyszeli wycia wiatru, krakania wron, bicia szkolnych dzwonów. Nic.

A potem coś się poruszyło. Harry uchwycił to kątem oka, ale gdy się odwrócił, miejsce było puste. To samo powtórzyło się dwie minuty później. Przez następne chwile - ciągnące się jak wieczność - Wysłannicy Śmierci bawili się z nimi w kotka i myszkę, szarpiąc ich nerwy, podkopując pewność siebie, sprawiając, że paraliżował ich strach.

A potem zaatakowały. Nagle, niespodziewanie, szybko niczym wicher, bez ostrzeżenia. Czarne zjawy, bez ciała, jak duchy. Oczy płonęły. Na ich widok włosy Harry’emu stanęły dęba i wiedział, że tego widoku nie zapomni do końca życia. Ginny wrzasnęła, a on - całkiem odruchowo - użył Zaklęcia Muru. Potworne zjawy rozbiły się o niewidzialną przeszkodę. Wrzasnęły dziko, rozrywając ciszę. Ale nie zrezygnowały. Zaatakowały ze zdwojoną energią i furią. Bezpieczeństwo Harry’ego i Ginny zależało teraz od ich wspólnego wysiłku utrzymania zaklęcia…

- Napawasz się wspomnieniami swojego heroizmu?

Harry zamrugał i rozejrzał się po lochu.

Wrócił Snape.

- Jesteś gotów? - spytał chłodno - Znowu wciskać mi bzdury? Zobaczymy, czy ci się uda. Pochwal się swoimi umiejętnościami oklumencji - dodał z ironią.

Harry jeszcze nie zdążył się otrząsnąć ze wspomnień o Wysłannikach Śmierci, ale był świadom, że tamten próbuje sprawić, żeby się ugiął. Chciał wmówić mu, że jego ćwiczenia przez całe lato i później w Hogwarcie są nic nie warte.

Mistrz eliksirów wyciągnął różdżkę.

- Uważaj. Zaczynamy przedstawienie. Raz…, dwa…, trzy!

Harry zareagował bez namysłu. Zaklęcie Muru zadziałało natychmiast. Czar Snape’a odbił się natychmiast od niewidzialnej odsłony i uderzył w półkę po lewej. Półka zarwała się i wszystkie słoiki i fiolki runęły na podłogę.

- Co robisz?! - warknął Snape, kiedy udało mu się opanować osłupienie.

- Bronię się!

- Widzę! Ale jeśli już chcesz kiedyś oszukiwać i opanować oklumencję, to masz zachować swoje myśli dla siebie…

- Właśnie to robię - odszczeknął Harry bezpieczny w swoim kokonie.

- …bez wzbudzenia podejrzeń przeciwnika!! On ma nie wiedzieć o tym, że wyprowadzasz go w pole. Wątpię, czy twoją działalność można by było nazwać subtelną i niewzbudzającą podejrzeń! Chociaż… - dodał z kwaśną miną - chyba muszę ci podziękować. Przynajmniej wiem, kiedy próbujesz wciskać mi kit.

Snape chciał rozbić Mur, ale mu się to nie udało. I w tym momencie do Harry’ego dotarła prawda. Mistrz eliksirów nie potrafił przebić jego linii obronnych!! Serce zatrzepotało mu z radości. Poczuł się dumny. Długie godziny spędzone nad podwędzonymi Szagajewowi książkami opłaciły się. Nie zdołał ukryć wyrazu triumfu na twarzy.

Snape był więcej niż wściekły.

- Albo natychmiast zaczniesz wykonywać moje polecenia - wycedził groźnie. Mięśnie na policzku drgały mu nerwowo - albo powędrujesz do dyrektora, Potter!

Tym argumentem Harry akurat za bardzo się nie przejął. Uśmiechnął się tylko drwiąco - i choć zdawał sobie sprawę, że igra z ogniem - przeciągnął się leniwie i lekko, od niechcenia, jakby chcąc pokazać, że to bułka z masłem, cofnął własne zaklęcie.

- Myślisz, że to takie zabawne? - nauczyciel spytał lodowato.

Wiedział, że nie. Drażnienie Snape’a przypominało drażnienie tygrysa. Zwłaszcza wtedy, gdy tamten stał po kostki w resztkach swoich eliksirów i trzymał w ręku różdżkę.

- Rok temu, gdy zaczynaliśmy te ćwiczenia, kazałem ci odrzucić mnie swoim umysłem, Potter! Użyć mózgu! Czy ty wiesz, do czego służy ten narząd, czy może obca ci jest ta wiedza?

Harry ugryzł się w język, żeby nie powiedzieć czegoś, po czym wylądowałby na dywaniku u Dumbledore’a szybciej, niż by się tego spodziewał.

Snape uśmiechnął się wrednie.

- Za dużo emocji, Potter. Zbyt wiele uczuć i myśli.

„Co ty powiesz?” pomyślał zgryźliwie.

- Twoje zachowanie przypomina babranie się dzieciaka w piaskownicy - powiedział z pogardą - To jasne, że próbujesz coś przede mną ukryć - w tym przypadku fakt zniknięcia Blacka - a twoje, śmieszne, żałosne i nieudolne próby…

Mistrz eliksirów zadziałał błyskawicznie. Bez ostrzeżenia. Harry nie zdążył zareagować. W jednej chwili przed oczyma zaczęły mu przepływać obrazy, które tak dobrze znał. On poznający Catherine, oczekujący bezradnie powrotu Lupina, śmiejący się razem z Ronem i Hermioną, wędrujący przez Obóz Wybrańców, z Eleną…

- No, to teraz wiemy, co robiłeś w zagajniku - zadrwił Snape.

Spojrzał na niego z wściekłością. Jakim prawem śmiał wchodzić z butami w jego życie?!

- Takim prawem, że sam mi na to pozwalasz.

Zamrugał. Snape parsknął.

- Czytam w tobie jak w otwartej księdze, Potter - powiedział zimno - Nie minie chwila, a poznam wszystkie twoje sekrety. Poza tym drażnisz mnie. Kończmy tę zabawę.

- Gdzie ja to już słyszałem? - mruknął z sarkazmem.

- Marnujesz mój czas. Gdzie jest Black. To zaczynało się robić nużące.

Wzruszył lekceważąco ramionami.

- Kłamiesz.

- Skoro pan tak uważa - powiedział obojętnie.

Snape uderzył znowu. I to z dużą siłą. Wyczuwało się w nim wściekłość. Chłopak aż się zachwiał i zatoczył. Wydawało się, że wobec furii mistrza legilimencji nie ma szans. Ale Harry nie zamierzał się tak łatwo poddać. Z gniewem pomyślał, że koniec z bezwolnym poddawaniem się czyjejś woli. Zacisnął zęby, potrząsnął głową jak byk szykujący się do szarży i utkwił wzrok w kawałku szkła ze słoika leżącym na podłodze. Rozmyślał o nim intensywnie, skupiając się na nim całkowicie i wytężając swoją wolę. Pot wystąpił mu na czoło, drżał na ciele i zatoczył, ale zdawało się odnosić rezultaty. Obrazy bladły, nikły, zacierały się, a ponure wnętrze lochów stawało się coraz wyraźniejsze.

Widział przed sobą Snape’a z mroczną twarzą, był świadom tego, co się wokół niego dzieje. Jeszcze mocniej skupił się na szklanym okruchu, próbując ignorować obcą obecność w swoim umyśle. A potem nawet to uczucie obcości znikło i poczuł się wolny.

- No cóż - powiedział cicho Snape - Nawet ślepej kurze trafia się czasami ziarno.

Harry spojrzał na niego ze zdziwieniem.

- Co…

- Właśnie ci się udało, Potter - przyznał z niechęcią - Ślepym trafem i za późno się zorientowałeś, o co chodzi,ale poszedłeś właśnie po resztki rozumu do głowy.

Nadal wpatrywał się w niego bez słowa.

- To…, to… znaczy, że … odrzuciłem pana swoim umysłem? - spytał wreszcie zdławionym głosem.

- Jeśli w ten sposób nazwać sieczkę, którą masz w głowie, Potter, to tak.

W Harry’m zaryczał triumf. Był tak szczęśliwy, że nawet się nie obraził. Odniósł sukces. Choć wiedział, że żeby naprawdę wyprowadzić przeciwnika w pole, tak, żeby nie dać poznać swoich myśli, jeszcze trochę mu brakuje.

- Czy możemy spróbować jeszcze raz? - spytał bez namysłu, nie zastanawiając się, kogo prosi.

Mina czarodzieja mogła skwasić mleko.

- Mój czas nie jest z gumy - warknął Snape - Jestem zbyt zajęty, żeby zajmować się byle głupotami! Ale - tu utkwił w nim swe szydercze spojrzenie - Skoro się nudzisz, to mam dla ciebie zajęcie. Posprzątasz, posegregujesz i podpiszesz wszystkie eliksiry, jakie tylko tu znajdziesz.

Harry spojrzał na pobojowisko pod swoimi nogami i entuzjazm i radość odbiegły od niego galopem w siną dal i nie wróciły.

- Nienawidzę go! - mruczał do siebie pod adresem profesora godzinę później prostując zbolały krzyż.

Pracował już w lochach sam. Obiecał też sobie, że kiedy dorwie Daniela, postara się, żeby przyjaciel zapamiętał to spotkanie. Był już wieczór i na niebie królowała czerń przetykana światełkami milionów gwiazd. Wśród nich ta najważniejsza, Syriusz.

- Wstrętny, złośliwy gad!

Porzucił eliksiry i podszedł do okna. Błonia były puste. Ciche i spokojne. Nic nie wskazywało na to, że kilka dni temu Harry i Ginny walczyli tam o życie. Mgła znikła tak nagle, jak się pojawiła. Rozwiała się bez śladu. Mimo to Dumbledore nie zignorował zagrożenia i ustanowił wiele dodatkowych zabezpieczeń. Dotąd pamiętał jego przerażone oczy, gdy dotarli wtedy do drzwi. A Aurorzy wzmocnili swoje patrole wokół terenu szkoły.

- Drań! - rzucił ze złością. Praca pochłonęła mu czas, który zamierzał przeznaczyć na treningi Quiditcha - Wredny skunks, nietoperz, idiota… - wymyślał coraz to nowe epitety. Był naprawdę wściekły. Snape odegrał się na nim dla czystej przyjemności utarcia mu nosa - Chciałbym, żeby coś ci się stało - rzucił z zawziętością - żebyś nie zaznał spokoju, żebyś nie mógł zasnąć i nękały cię koszmary senne, żeby ktoś dręczył cię tak samo, jak ty mnie. A nawet jeszcze gorzej!

Odwrócił się od okna i ruszył do drzwi.

A na granatowym niebie jedna z gwiazd zamigotała i spadła.

*

- Pobrzękuję tymi łańcuchami jak potępieniec!

- Witaj w klubie.

- Ręce mi ścierpły

- Przyzwyczaisz się.

- Głodny jestem!!!

- Chcesz, własnie rozdeptałem szczura.

Młody Samuele Marwick odwrócił z obrzydzeniem głowę i próbował nie słuchać chrzęstu kruszonych zębami kości. Żołądek podszedł mu do gardła.

- Przestań!

Dancing spojrzał na niego ponuro.

- Bo co? Już się zaczynam przyzwyczajać do faktu, że spędzę tu resztę całego życia. To i dietę muszę sobie poprawić! - i odgryzł z apetytem łapkę szczura

Marwick walczył z mdłościami.

- Może uda nam się zwiać - powsiedział żałośnie.

- No - powiedział tamten z ironią - Zwłaszcza, że próbowaliśmy już trzydzieści pięć razy. I zobacz czym to zaowowcowało - uniósł ręce i zabrzęczały łańcuchy.

- Moje życie legło w gruzach! - załamał się Marwick - Praca, kariera, moja matka dostanie apopleksji.

- Jeśli już jej nie dostała kilka miesięcy temu - stwierdził filozoficznie Dancing wypluwając na podłogę wąsiki i futerko gryzonia.

- Ja chcę stąd zwiać!!!!!

- Po co? Za pół wieku sami cię wypuszczą.

- Ja chcę się stąd wydostaaaaać!!!

- Ćwicz cierpliwość, chłopcze.

- Jak myslisz, uda się nam uciec przez to okienko w murze.

Dancing spojrzał we wskazanym kierunku.

- Jak się zamienisz w mrówkę, może się uda. Ale najpierw musielibyśmy się oderwać od ściany.

Marwick szarpnął łańcuchami.

- Za mocno przymocowane - jęknął - Trzeba by chyba było diznozaura, żeby nas stąd wydostał!

W tym momencie Dancing się rozpromienił.

- Dinozaura!!! Właśnie!!!
Spojrzał na niego z niepokojem.

- Eee..., ale chyba zdajesz sobie sprawę, że one wyginęły.

- He, he - zarechotał Książę Złodziei - Ja im dam takiego dinozaura, że im w pięty pójdzie, he he!!! Jeszcze mnie popamiętają!!!

- "Zwariował!!" pomyślał ze zgrozą Sam


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 20:19, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY TRZECI

PRZED ŚWIĘTAMI

Hermiona gwałtownie odłożyła książkę i westchnęła. Wpatrzona w okno i zamyślona gryzła koniuszek pióra.

- Mnie się to zupełnie nie podoba! – oznajmiła stanowczo.

Harry i Ron spojrzeli na nią ponad pisanymi właśnie wypracowaniami dla Flitwicka, zobaczyli jej poważną minę i odrzucili niedbale pergaminy za siebie. Z ożywieniem przyjęli zmianę zajęcia. Bo opracowywanie zaklęć w ostatni dzień przed wyjazdem na święta zdecydowanie nie zaliczało się do ich ulubionych rozrywek. Godzinę temu Hermiona zmusiła ich do tego, twierdząc, że dzięki temu będą mieli później więcej czasu dla siebie. Zgodzili się z ta argumentacją dość niechętnie, żeby przestała im suszyć o to głowy.

- Co ci się nie podoba?

Przeniosła na nich spojrzenie.

- Ta twoja oklumencja.

Harry poczuł się zaskoczony.

- Jak to? Przecież sama mówiłaś, że to dobry pomysł! Chyba dobrze, że się jej nauczyłem, prawda?

- Dobrze? – spytała sceptycznie – Nauczyli ciebie kłamać i tyle!

Ron spojrzał na nią jak na wariatkę.

- Nie wiem, czy pamiętasz, ale Harry musiał to opanować – powiedział z naciskiem - Inaczej Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać…

Przerwała mu niedbałym machnięciem ręki.

- Tego aspektu nie kwestionuję – powiedziała zniecierpliwiona.

- No więc? – naciskał Harry – O co ci chodzi?

Przez chwile się wahała.

- No…, bo… to jest tak jak z magią – mruknęła – Nie ma białej, dobrej i czarnej, złej. Ona jest tylko jedna. Wszystko zależy po prostu od sposobu, w jaki jej używasz.

Patrzyli na nią w milczeniu.

- Chyba nie bardzo pojmuję – powiedział w końcu Harry ostrożnie.

Westchnęła.

- Uczyłeś się oklumencji, prawda? – spytała niecierpliwie – No i w jakimś stopniu ją opanowałeś.

- Jakimś?!

- Mnie się zdaje, że wciąż niewystarczającym. Musisz jeszcze popracować – powiedziała poważnie - Ale sam pomyśl! Tą umiejętnością możesz posłużyć się do różnych celów. I to nie zawsze dobrych. Daje ci wiele możliwości.

- Wciąż nie pojmuję – powiedział sucho.

- Ta cała oklumencja, którą sobie przyswajaliśmy, w gruncie rzeczy jest… kłamstwem – mówiła zaaferowana – Ukrywanie swoich myśli, wprowadzanie przeciwnika w błąd! To jedno wielkie oszustwo!

Ron nadal patrzył na nią z dziwnym wyrazem twarzy.

- Coś bredzisz. Na razie rozumiem z tego tylko to, że żal ci Czarnego Pana, bo Harry będzie próbował wciskać mu kit? - upewnił się.

- Nie chodzi mi o Voldemorta! – zdenerwowała się.

- To, o co?!

- Cały czas próbuję wam wytłumaczyć! – rzuciła piórem na stół - Wszystko zależy od tego, w jaki sposób używasz nowo nabytej wiedzy, czy umiejętności. Do czynienia dobra, czy zła? Bo jeśli chcąc chronić umysł przed interwencją wroga, to pół biedy! Ale jeżeli posuniesz się za daleko, do tego, żeby zacząć wprowadzać to do codziennego użytku, rozmyślnie okłamywać przyjaciół, Dumbledore’a…

Harry poczuł się dotknięty.

- Ty chyba oszalałaś! Dlaczego? – spytał z zaskoczeniem – Dlaczego miałbym okłamywać akurat jego?

Hermiona zawahała się.

- No…, nie wiem…- bąknęła – Biorąc pod uwagę twoje ostatnie fanaberie…

- Pogodziliśmy się – powiedział szybko. Wpatrywał się jednak w blat stołu.

- Doprawdy? – naciskała.

Unikał jej bystrego spojrzenia.

- Między nami nie ma żadnych zadrażnień!

- Nie, zadrażnień, nie! – zgodziła się spokojnie – Ale kiedyś mu bezgranicznie ufałeś, a teraz…

- Teraz też mu ufam! – powiedział z rozdrażnieniem. Miał dość tej rozmowy – Tylko nie widzę powodu, żeby zawracać mu niepotrzebnie głowę i latać do niego z każdym najmniejszym drobiazgiem! Nie jestem już dzieckiem!

Ron spoglądał po nich obojgu z niepewną miną.

- Wiecie co? – spytał ostrożnie – Chyba trochę za długo siedzieliśmy przy książkach. Hermiona znowu zaczyna wymyślać jakieś niemożliwe teorie. Jeszcze nie zapomnieliśmy tej o spiskach. Może się przejdziemy? – zaproponował.

- Tak – Harry z wdzięcznością przywitał zmianę tematu i wstał – Myślę, że trochę zaniedbaliśmy treningi Quidditcha. Ron, zbierz ludzi.

Hermiona się poderwała.

- Chcecie wyjść na zewnątrz?! – zaniepokoiła się.

Harry spojrzał na nią przez ramię.

- Raczej tak. Obawiam się, że McGonnagal nie spodobałby się pomysł treningu tutaj.

- Ale…, ale mgła! – powiedziała z napięciem w głosie.

Te słowa, w jednej chwili, przypomniały mu straszne chwile na błoniach. Razem z Ginny stawili wtedy czoła Wysłannikom Śmierci. Wiedział, że do końca życia nie zapomni potwornego widoku zjaw, żałobnego wycia i jak niewiele brakowało, by oboje zginęli. Zaklęcie Muru wzmocnione na koniec pomocną ręką Dumbledore’a, który zdążył przybyć na czas, osłoniło ich przed śmiercionośnym dotykiem duchów. Coś musiało być jednak też w samych pasmach zielonej mgły. Bo Harry i Ginny w niecały tydzień po tym wydarzeniu trafili do skrzydła szpitalnego z paskudnym samopoczuciem. Objawy przypominały silne zatrucie pokarmowe, z tym wyjątkiem, że pani Pomfrey nie umiała sobie z tym poradzić. Harty i Ginny słabli z dnia na dzień, trochę pomagały im specyfiki przysłane z Obozu Aurorów. Coś jednak zadziałało. Wpływ wiedźmy Annabelle. Gdy na prośbę zdesperowanej pielęgniarki, Annabelle osobiście pojawiła się w progu sali szpitalnej, gorączka Harry’ego gwałtownie runęła w dół, objawy zaczęły ustępować, podłe samopoczucie znikło jak ręka odjął. A kiedy uzdrowicielka dotarła do jego łóżka, uciekł z krzykiem, że jest już całkiem zdrowy…

Teraz wzruszył lekceważąco ramionami.

- To paskudztwo nie pojawiło się już więcej. I nie pojawi się. Wiesz, że Dumbledore by na to nie pozwolił.

Nie do końca wyglądała na przekonaną.

- Cykasz się? – spytał złośliwie Ron.

- Oczywiście, że nie! – oburzyła się – Tylko nie mam zamiaru nudzić się na twardej ławce!

Ale niedługo potem jednak dołączyła do nich na boisku.

Drużyna Gryfonów przywitała trening z wielkim entuzjazmem. Tym bardziej, że wszyscy potwornie się nudzili, a sugestie poszczególnych nauczycieli, że mogliby w ten ostatni dzień jeszcze się pouczyć, przyjęto ironicznym śmiechem. Roy O’Bannon przybył na boisko jako pierwszy. Bez żalu porzucił ćwiczenia ze strzelaniem z łuku. Na pamiątkę jego „zabawy” w Wielkiej Sali wisiał przygwożdżony do ściany poltergeist Irytek I podczas gdy Hermiona usadowiła się z książką na trybunach, drużyna zajęła swoje pozycje. Harry policzył ich wzrokiem i stwierdził, że kogoś mu brakuje.

- A gdzie Daniel? – spytał ponuro.

Przyjaciel okazał się mieć fascynujące zdolności do znikania w najmniej odpowiednich momentach. Poza tym Daniel ostatnio dość chętnie schodził Harry’emu z drogi. Od momentu, gdy ten – w dość ostrych słowach – wypomniał mu ostatni szlaban w lochach ze Snape’m.

- Daj spokój! – mówił – Chciałem się tylko zabawić! O co tyle krzyku?!

- Traktujesz to jako zabawę? – Harry był wtedy bardzo zły – A może pora wreszcie dorosnąć, co?! Tu już nie ma mamusi i dziadziusia, którzy by tolerowali twoje wygłupy!

Po minie przyjaciela poznał, że ten poczuł się mocno dotknięty.

- Poza tym przyjaciel nie służy tylko do tego, żeby odwalać za ciebie brudną robotę, bo ty się BAWISZ!

Odtąd Harry widywał go rzadko. Nie wchodzili sobie w drogę i nie rozmawiali. Chłopak nie pojawiał się na zebraniach GD i treningach. Harry poczuł później wyrzuty sumienia, że może za ostro go potraktował. W głębi duszy wiedział jednak, że miał rację. Młodym Blackiem trzeba było mocno potrząsnąć. Był za bardzo podobny w swoich zachowaniach do Syriusza z jego szkolnych lat, a także miał zbyt wiele nawyków starego Dancinga. Nauczyciele już zaczęli sarkać, a Harry’ego postępowanie przyjaciela drażniło. Nagle wydało mu się szczeniackie i nie na miejscu. A potem zrozumiał, że to on się zmienił. Wydarzenia ostatniego roku ukształtowały go i sprawiły, że Harry dorósł. Mocno też sobie postanowił, że nie będzie brał udziału w wyczynianych przez Daniela breweriach i zrobi wszystko, żeby przemówić mu do rozsądku.

Jak na razie nie bardzo mu owo „przemawianie” wychodziło, skoro się nie widywali. Dlatego teraz mocno się zdziwił widząc podążającego ku niemu przyjaciela.

Daniel - z miną jak chmura gradowa - wlókł się noga za nogą bezwładną miotłą żłobiąc w śniegu ślady.

- Cieszę się, że postanowiłeś wreszcie do nas dołączyć – przywitał go sucho Harry.

Syn Syriusza podniósł na niego nieobecny wzrok.

- Pomyślałbyś… - zaczął zrezygnowanym tonem bez przywitania – Jaki jest sens zawieszania mnie w prawach ucznia na tydzień w ostatni dzień przed feriami?

Miał tak zbolałą i nieszczęśliwą minę, jak u zbitego psa, że z Harry’ego wnet wyparowała cała złość. Po prostu nie mógł się na niego gniewać.

-Co tym razem wymyśliłeś? – spytał z westchnieniem - Snape cię dorwał? – domyślił się

Daniel oklapł w zaspę.

- Dorwał mnie już dawno – wyznał – Odrobiłem tamten szlaban i myślałem, że ducha wyzionę. A dzisiaj rano znów się na mnie wyżył i zawlókł przed gremium profesorskie.

- A o co poszło? – zaciekawiła się Sara Winters.

W tym momencie Daniel zawahał się.

- O…, o…nic – wymamrotał.

- Za „nic” nikogo nie zawieszają w prawach ucznia – zauważył rozsądnie Harry.

Westchnął.

- Za niewinność – mruknął.

- Każde z nas tak twierdzi – zaśmiała się Ginny.

- Ale ja naprawdę byłem niewinny!

- Yhm

- Na serio! – bił się w piersi - Jak babcię kocham!

- Jasne

- To on jest złośliwy! – próbował ich przekonać.

- Oczywiście, wierzymy ci – powiedział Ron z ironią.

- Nabijacie się ze mnie! – poskarżył się.

- Skądże! - Wszyscy tłumili śmiech.

- No mów wreszcie! – zniecierpliwiła się Hermiona, która porzuciła trybuny i książkę.

- Za…, za… - Daniel przełknął z wysiłkiem ślinę – No…, za… obrazę moralności.

Wytrzeszczyli na niego oczy.

- Obrazę…CZEGO?!!!

- Moralności – burknął z niechęcią – I „demoralizowanie niewinnych duszyczek”.

Nadal wszyscy mieli oczy okrągłe jak spodki.

- Ciekawie brzmi – zainteresował się Ron – Mógłbyś nieco rozwinąć ten temat?

- Poszedłem się wykąpać – mówił z oporami - Do łazienki prefektów, do której hasło brzmi „sosnowa świeżość”, a na ścianie wdzięczy się syrena. Znacie przecież tą łazienkę, strasznie zazdroszczę prefektom. Dla takich luksusów warto się ustatkować i zostać jednym z nich. Pływałem sobie rozanielony. Ale nie przewiedziałem, że zjawi się tam ta głupia Jęcząca Marta!

Harry zarechotał.

- Trochę krępująca sytuacja, nie? Też to przeszedłem. Tkwiła nad brzegiem basenu i…

- Ona nie siedziała! – rozzłościł się nagle Daniel – Ta kretynka pływała razem ze mną! Za nic nie mogłem się jej pozbyć. Nie chciała wyjść! A ja nie naprodukowałem piany! Woda była dość przejrzysta – dodał ponuro.

Sara nagle zachichotała głośno.

- Hmmm… Ciekawe. Pewnie w tym momencie bardzo żałowała, że jest duchem.

Teraz już wszyscy leżeli pokotem na śniegu wyjąc i skręcając się ze śmiechu.

- Odczep się – burknął – I tak była wystarczająco namolna.

- Tak? – podchwycił temat Ron – A co jeszcze robiła?

Daniel nagle mocno się zarumienił i nie odpowiedział.

- Echem – odchrząknął z zakłopotaniem – Yyy…, no…, tego…, a potem wpadł Snape, zrobił karczemną awanturę i zrobił ze mnie potwora przed nauczycielami.

Harry w myślach dziękował niebiosom, że w jego stosunkach z mistrzem eliksirów nigdy nie doszło do sytuacji tego typu. A drużyna płakała ze śmiechu. Nie mogli się wręcz uspokoić. I to było jednym z powodów, dla których trening Quidditcha wypadł dzisiaj tak słabo. Za nic nie mogli się skupić. Marnowali czas na głupie żarty i prześmiewki. Harry patrzył na to sposępniałym wzrokiem. Drużyna niechętnie wypełniała jego polecenia, cały czas naigrywając się z Daniela. Katie, Sara i Ginny wręcz przechodziły same siebie. Rechotały bez przerwy, Daniel się obraził i posyłał tłuczki bezmyślnie gdzie popadło. Harry’emu zaschło w ustach od ciągłych krzyków i upominania.

Był coraz bardziej zły, gdy Ron zauważył w jakim jest nastroju.

- Dziewczyny, ruszcie się! – wrzasnął oglądając się na niego niespokojnie – Dosyć już wygłupów. Nic nie robicie, a ja zaraz zasnę z nudów na bramce!

- Hej, Potter! – do Harry’ego podleciał kapitan drużyny Ravenclawu, Roger Davies. Krukoni ćwiczyli w tym samym czasie po przeciwnej stronie boiska. Oba domy tolerowały się nawzajem, udawały, że się nie widzą i nie wchodziły sobie w drogę – Jak ci idzie?

- Cudownie – powiedział zgryźliwie.

Krukon rzucił okiem w kierunku naigrywającej się z Daniela Sary.

- Rozumiem. U mnie też nie za różowo –mruknął – Poczuli święta. Jedną nogą są na miotle, a drugą w jutrzejszym pociągu.

Milczeli długą chwilę zniechęceni.

- Chyba dam sobie spokój.

- A jeśli…- Harry’emu wpadła do głowy pewna myśl– …byśmy połączyli siły, to może by ich szarpnęła ambicja i coś by z tego wyszło?

Roger zlustrował wzrokiem swoich zawodników. Inspekcja chyba nie wypadła pomyślnie, bo jeszcze bardziej sposępniał.

- Hmm… - zamyślił się – Czemu nie? Możemy spróbować, choć cienko to widzę.

Ambicja ludźmi szarpnęła. Ale nie na tyle mocno, jakby obaj kapitanowie sobie tego życzyli. Grę można było nazwać dość poprawną. I nudną. Daniel nadal boczył się na Sarę, której Harry nie szczędził kilu wymówek. Trzy szukające wreszcie się sprężyły, a Harry miał czas poobserwować sytuację. Głównie przyglądał się grze Krukonów próbując dojrzeć ich słabe punkty i potknięcia. Szukał też ich mocnych stron. Notował to sobie w pamięci. Na później. Chciał to wykorzystać podczas następnego meczu. Wiedział, że ze swej strony Davies robi to samo.

Ale jedna osoba okazała się w ogóle nie stanąć na wysokości zadania. Cho Chang.

Harry widywał teraz Cho bardzo rzadko. Sporadycznie na korytarzach i na spotkaniach GD. Nie odzywała się prawie wcale. Do niego tym bardziej. Unikała go, odkąd w piątek trzynastego września przedłożyła mu swą dziwną prośbę. Do tej pory zastanawiał się nad jej propozycją. Na ile była przemyślana i prawdziwa, a na ile złożona pod wpływem emocji. I czy też jej późniejszy chłód i milczenie były podyktowane osobistą obrazą. Wiedział jedno. Zdążył ją poznać i miał dosyć jej towarzystwa na całe życie. Cho nie radziła sobie teraz najlepiej. Towarzystwo Harry’ego wyraźnie ją zdeprymowało. Straciła koncentrację i kontrolę nad tym, co robi. Aż żal było patrzeć na to, co obecnie sobą prezentowała. Nic nie pozostało z tej żywej jak srebro dziewczyny, świetnie grającej w Quidditcha, z którą walczył o znicza ponad dwa lata temu. Nawet jej lot pozostawiał wiele do życzenia…

- Chang, skup się! – wrzasnął jej kapitan – Grasz jak oferma!

I wtedy Cho rozpłakała się.

- Tu nie ma co się mazać! – krzyknął jeden z Krukonów - Jesteś beznadziejna, taka jest prawda! Coś się z tobą porobiło w ciągu ostatnich kilku miesięcy! Omal nie przegraliśmy z Puchonami!

Cho spojrzała na niego rozeźlona przez łzy.

- Odczep się – warknęła.

- Nie, on ma rację – wtrącił Roger – Ja cię nawet lubię, Cho, wiem, że ostatnio jesteś nie w sosie, ale w tej drużynie nie ma miejsca na sentymenty. Odchodzisz.

- Co?!! – oburzyła się.

- Słyszałaś!

- Nie możesz! – zaperzyła się Cho. Była rozzłoszczona – Nie możesz tak po prostu mnie wyrzucić!

Gryfoni przerwali trening i z zaciekawieniem przyglądali się rozwojowi sytuacji. Wszyscy znali piękną Krukonkę, jedyną dziewczynę wśród zawodników Ravenclawu. Wiedzieli, że kiedyś była całkiem dobra. Szukające Gryfonów patrzyły na nią ze współczuciem. Roger też nie wyglądał na zbytnio uradowanego.

- Owszem, mogę –mruknął– Jestem tu kapitanem! Muszę dbać o dobro swojej drużyny. A ty mi go raczej nie zapewnisz.

Cho patrzyła Na niego przez chwilę na niego w milczeniu, z niedowierzaniem. A potem zalała się łzami, cisnęła miotłą o ziemię i przepchnęła się koło Harry’ego biegnąc w stronę zamku.

Harry długo za nią patrzył.

- Nie masz szukającej – zauważył wreszcie.

Roger kiwnął głową.

- Znajdę kogoś – powiedział.

- A masz już kogoś na oku? – zapytał Harry, którego ciekawiło kto będzie teraz jego przeciwnikiem. Mecz Gryffindor – Ravenclaw miał się odbyć niedługo po świętach.

- Pcha się pięciu chłopaków. Są dobrzy. Może któryś doprowadzi nas do Pucharu Quidditcha.

- Was? – spojrzał na niego bystro – Do Pucharu?

- A co? Ty też masz chrapkę – klepnął go przyjaźnie po ramieniu – Zobaczymy.

- Cześć wam! – usłyszeli nagle i zobaczyli idącego ku nim Neville’a Longbottoma.

- Cześć. Co robisz na treningu?

- Przyszedłem was tylko ostrzec, żebyście póki co trzymali się z daleka od Wielkiej Sali. Rozgrywa się ta potężna awantura.

- Czemu? – zaciekawili się.

- A, bo przybyła kominkiem jakaś dziewczyna. Szuka cię, Harry. Mówi głównie po francusku, klnie jak marynarz i raczej nie jest mile usposobiona do świata. Aha! I twierdzi, że jest twoją siostrą.

- Cat? –ucieszył się Harry – Gdzie ona jest? I co teraz robi?

- Pokłócili się o coś ze Snape’m. Strasznie na siebie krzyczą i wyzywają - w oczach Neville’a widać było zgrozę.

- Ze Snape’m? – przeraził się Harry – Na rany gargulca!

Porzucił miotłę, znicza i pognał jak strzała do zamku…


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 20:20, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ PIĘĆDZISIĄTY CZWARTY:

WESOŁYCH ŚWIĄT!

Nawet nie zwrócił uwagi na pełne zdumienia okrzyki Krukonów: „Siostra?!!! Jaka siostra?!!! HEJ, LUDZIEEEE, CHODŻCIE!!! AFERA SIĘ SZYKUJE!!!!”. Biegł po schodach i przeskakiwał trzy stopnie na raz. Bał się tego, co zastanie. Znał swoją siostrę i znał Snape’a i wiedział, że może oczekiwać najgorszego. Kierował się odgłosami krzyków, którymi rozbrzmiewał cały zamek. Od strony pokoju nauczycielskiego zbliżała się profesor McGonnagal. Jej usta były zaciśnięte w niezwykle wąską kreskę, widział, że jest zła i bliska wybuchu. Jęknął w duchu. Miał nadzieję zażegnać kryzys zanim dojdzie do znacznego pogorszenia sytuacji. Biegł i ślizgał się po posadzce. Ledwie udało mu się wyhamować w drzwiach Wielkiej Sali. Chwycił się kurczowo framugi, żeby nie upaść. Zatrzymał się dysząc ciężko i chwytając za bok z powodu kolki.

To, co zobaczył, nie wprawiło go w zachwyt. Jego siostra, ubrana cała na czarno i obwieszona różnymi dziwnymi symbolami, wśród których znajdowały się pentagramy i miniaturowe trupie czaszki, stała pośrodku Wielkiej Sali, niczym królowa, z butą i arogancją wypisaną na twarzy. Klęła w różnych językach świata i darła się na cały głos niczym przekupka na targu. Trzymaną w ręku walizką próbowała kopnąć Snape’a w goleń. Mistrz eliksirów stał pochmurny i groźny. Kurczowo zaciśnięte szczęki drgały mu nerwowo, a oczy miały dziki, zatrważający wyraz. Czaiła się w nich najczystsza pogarda i nienawiść. Trzymał dziewczynę za kark, z dala od siebie i celował w nią różdżką.

- Puść mnie ty…!!! - dalsze słowa Cat utonęły w potoku wyzwisk.

- Uspokój się, bezczelna dziewucho!!!

- Cham!!! Prostak!!!

Catherine wychodziła z siebie, Snape tylko na pozór wydawał się spokojny. Harry patrzył na to z przerażeniem i wiedział, że to długo nie potrwa. Wedle jego pojęć w każdej chwili mogło dojść nawet do morderstwa.

Oderwał się z wysiłkiem od framugi.

- Cathy! – jęknął. Był świadoM tego, że z tyłu tłoczy się pół szkoły, żeby mieć lepszy widok – Co robisz?!!!

Jego siostra powstrzymała się w połowie półobrotu rodem ze wschodnich sztuk walki.

- Och, cześć braciszku! – powiedziała przywołując uśmiech na twarz – Właśnie między mną a tym kretynem doszło do pewnego rodzaju eee… spięcia.

- Licz się ze słowami!! – warknął Snape z wściekłością.

- Bo co?! – odszczeknęła – Co mi zrobisz ty…

Mistrz eliksirów błyskawicznym ruchem podniósł różdżkę. Równie szybko Cathy wyszarpnęła zza pazuchy kilkunastocalowy ostry nóż.

Harry’ego zmroziło.

- Chodź!! – jęknął i chwycił ją za rękę. Nie zaryzykował spojrzenia w stronę nauczyciela.

- Poczekaj! Ja muszę…

- Wcale nie musisz.

- Ale ja jeszcze nie skończyłam!!

- Owszem, skończyłaś!!

Zaczął ją ciągnąć w stronę drzwi. Nie było to takie łatwe, skoro Snape zacisnął stalowy chwyt na jej drugiej ręce. Musiał się zatrzymać, nie chcąc bawić się w przeciąganie Catherine.

- Wolnego, Potter! – chłodny, drgający lodowatą nienawiścią głos mistrza eliksirów usadził go na miejscu – Zdaje się, że musimy pierwej sobie coś wyjaśnić.

Harry podniósł wzrok i na widok wyrazu oczu nauczyciela aż go zmroziło. Po plecach przeszły mu ciarki.

- Przepraszam, panie profesorze – powiedział zrezygnowanym tonem.

Cat się nachmurzyła i już chciała coś powiedzieć, gdy nadepnął jej na stopę.

- Myślisz, że przeprosiny wystarczą? – wycedził tonem pełnym furii – Co to ma znaczyć?! – Snape wskazał głową na dziewczynę – Wydajesz mi wojnę? – jego oczy płonęły – W ten sposób?! Kryjąc się za plecami siostry?!

- Nie, ja tylko…

- Milcz! – zagrzmiał.

Polatujący nad sufitem Krwawy Baron drgnął nerwowo, a stłoczone w drzwiach głowy uczniów cofnęły się gwałtownie.

- Niby dlaczego?!! – zareagowała z oburzeniem Cathy – Co pan sobie…

- Cat!!! – Harry szarpnął ją w tył – Nie pogarszaj mi mojej przyszłej sytuacji na eliksirach! – poprosił błagalnie – I tak już sobie nagrabiłem!

- Oooo tak. Nagrabiłeś sobie, Potter – ton Snape’a nie pozostawiał co do tego najmniejszych wątpliwości.

Harry miał świadomość, że musi zakończyć tę dyskusję pierwszy. Tu i teraz. Gdyż do niczego nie prowadziła. Słuchało ich mnóstwo ludzi, McGonnagal i Dumbledore właśnie pojawili się w drzwiach. Nie chciał, żeby się do tego mieszali. Poza tym nie uznawał za stosowne, by cała szkoła z entuzjazmem uczestniczyła w jego sporze ze Snape’m.

- No…, to do widzenia – rzucił i odwrócił się.

Twarz Snape’a stężała z wściekłości.

- Nie bądź bezczelny, Potter!! – wysyczał z wściekłością – Jeszcze nie skończyliśmy!

Chwycił go za ramię i ścisnął aż do bólu. To był stalowy uchwyt. Harry jęknął.

Profesor McGonnagal ruszyła od drzwi.

- Sewerusie – zaczęła chłodno – Nie sądzę, żeby…

Nie dokończyła.To stało się nagle. W jednej chwili Harry jeszcze się krzywił pod wpływem uścisku Snape’a, a w drugiej był świadkiem dziwnego zjawiska. Przez Salę przetoczył się straszny dźwięk. Zadrżały szyby, krążący w pobliżu Bezgłowy Nick zbladł. Był to niby ryk, ni to przejmujące wycie. A potem coś z dużą siłą wdarło się pomiędzy nich i odrzuciło od niego Snape’a. Harry rozejrzał się dookoła zdumiony i zdezorientowany. Jakiś mglisty, szary kształt mignął mu przed oczami i przepadł. Chłopak patrzył jak z twarzy Snape’a uciekają wszystkie kolory, a w oczach pojawia się pojawia się wyraz krańcowego przerażenia i szoku i mistrz eliksirów cofa się gwałtownie i podnosi obronnym ruchem różdżkę.

Zdarzyło się coś, czego Harry nie pojmował. Ale dostrzegł swoją szansę zniknięcia wszystkim sprzed oczu, zanim Snape otrząśnie się z osłupienia i przestanie wpatrywać ze zgrozą w odległy punkt Wielkiej Sali. Chwycił Cat za rękę i prawie powlókł po schodach. W drzwiach minęli Dumbledore’a, który stał nieruchomo i przyglądał się Harry’emu z dziwnym wyrazem twarzy.

Zatrzymali się dopiero w wieży Gryffindoru.

- Co ty robisz?! – spytał sadzając siostrę w fotelu przed kominkiem.

Za ich plecami stłoczyli się zaintrygowani Gryfoni. Rzucali w kierunku dziewczyny zaintrygowane spojrzenia. Na twarzach Colina i Denisa Creevey’ów zastygł wyraz cielęcego zachwytu.

- A co?! Wkurzył mnie ten kretyn – Catherine parskała furią – Czepiał się mnie!

- Za co?

- A skąd mam wiedzieć, za co?!

- Bez powodu?!

- Tak, bez powodu!

Chwilę wpatrywali się w siebie w milczeniu.

- Nie cieszysz się, że przyjechałam? –spytała z żalem

- Ależ cieszę! – wykrzyknął – Czekałem strasznie długo! Ale…, ale… Co ty masz na sobie? Wskazał na jej dziwny strój.

- To? – spojrzała na siebie – Ach to! Muszę się tak ubierać. Jest mi pomocne w wyznawaniu mojej religii.

- Twojej religii? – spytał zdezorientowany.

- No wiesz…, kulty neopogańskie i te rzeczy…

- Kulty… JAKIE?!!

- Nie krzycz – skrzywiła się – Stare mitologie dochodzą znowu do głosu. A co złego jest w wierze w bożka Pana czy w Wielką Boginię Matkę.

Harry’emu zabrakło głosu.

- Ale… - spojrzał na zwisającą z jej szyi miniaturową trupią czaszkę – Mam nadzieję, że nie usłyszę niczego na temat kogutów i ołtarzy ofiarnych?

- No co ty?!!! Jeszcze nie zwariowałam!

- Rzuć to – powiedział sucho – To co? Gdzie spędzamy święta?!

Uśmiechnęła się.

- Razem. Mówiłam ci przecież. Przybędę tam, gdziekolwiek będziesz.

- Ale raczej nie spędzajcie świąt tutaj – usłyszeli nagle cichy głos dochodzący spod stołu – Tutaj jesteś spalona i wątpię, czy Snape mógł ci z czystym sumieniem życzyć „Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku”.

Harry i Catherine spojrzeli po sobie zaskoczeni, a potem równocześnie pochylili się i odsłonili serwetę. Pod stołem siedzieli Jack i Stan.

- Bawicie się w chowanego? – zdziwiła się dziewczyna.

Obaj malcy czujnie rozglądali się po pokoju wspólnym Gryffindoru.

- Można to tak nazwać – westchnął Stan – ukrywamy się przed siostrą Jacka. Cecylia poczuła święta, przypomniała sobie nagle, że na świecie istnieje taki ktoś jak jej brat i kompletnie jej odbiło.

- A konkretniej… – wtrącił ponuro Jack - … zażądała, żebyśmy tańczyli wokół choinki w Wielkiej Sali i śpiewali razem kolędy. Po czymś takim musiałbym chyba zmienić szkołę! Już i tak chłopaki się ciągle ze mnie rechoczą. Pamiętają jeszcze tamte kołysanki po meczu.

- Cecylia? – zainteresowała się Catherine – Czy to ta, której tak nie lubisz?

- „Nie lubisz” to za mało powiedziane. Czasami z chęcią bym złapał za te brązowe kudły i utopił w jeziorze – zapowiedział mściwie Harry – I tylko bym patrzył jak się miota rozpaczliwie pod wodą i na powierzchni pojawiają się bąbelki…

- Zrobisz to dla mnie? – ucieszył się Jack – Będę już mógł przestać ukrywać się pod stołem?

W oczach Cat pojawił się szczególny błysk. Harry zdążył już go poznać. Oznaczał kłopoty.

- O nie! Catherine Potter, nie zrobisz mi tego!! – zaprotestował – Nie próbuj się nawet zbliżyć do tej…, do tej…

- Flądry – podpowiedział usłużnie Stan.

- Ale czemu?! Ona może okazać się całkiem fajna!!

- Nie może – pokręcił głową Harry – Jest wredna, okropna i złośliwa. Ma czelność odbierać mi przyjaciół, wyobrażasz to sobie?! Ron zakochał się w jej kotce, a Hagrid nie rozmawia ze mną, bo… jak on to określił? „Skrzywdziłem jego małą dziewczynkę”. Zwariować można.

Dziura od portretu otworzyła się i wpadł zaaferowany Ron.

- Harry, co zrobiłeś Snape’owi? – krzyknął już od progu – Pije te swoje eliksiry uspokajające jeden za drugim. I strasznie się awanturuje do Dumbledore’a.

- Nic mu nie zrobiłem!

- Zrobiłeś! Odepchnąłeś go na kilkanaście metrów!

- Nieprawda! To nie byłem ja!

- Nikogo innego nie było!

- Jak to? – Harry poczuł się zaskoczony – To nie widzieliście tej szarej zjawy?

Gryfoni popatrzyli na siebie zdezorientowani.

- Nie…

- Taka duża, odepchnęła go!

- Nie!

- Warczała i ryczała strasznym głosem!

- Nie!

- Szyby zadrżały!

Znowu wymienili spojrzenia.

- Wiesz… - zaczęła ostrożnie Ginny – Jak ktoś słyszy we własnej głowie głosy, to, to się w pewien sposób jakoś tak specjalnie nazywa…

- Nie jestem chory! – zdenerwował się.

- Nie jesteś – zgodził się pospiesznie Ron – Ale spędzania świąt w Hogwarcie nie radzę. Mama zaprasza was do Nory.

- Och, podziękuj jej ode mnie! – ucieszyła się Catherine.

- Będą jeszcze Hermiona, Luna…

- Luna?

- Tak, bo jej tatę w końcu Shadow aresztował. Zamknął „Quiblera Podziemnego” i Podziemną Czarodziejską Rozgłośnię Radiową, w której działał Lovegood. Luna została teraz sama. No to ją zaprosiłem. Daniel też będzie.

- Mama miała przyjechać – Daniel stał ze smętną miną przy oknie – Ale Shadow i spółka wyprosili ją zaraz po przekroczeniu granicy. I wlepili wilczy bilet.

- Dlaczego?! – oburzył się Harry.

- Uznali, że „jako córka kryminalisty i złodzieja doprowadzi do wichrzycielstwa i stanowi poważne zagrożenie dla władzy Ministerstwa”.

- Co za bzdury! – żachnęła się Hermiona.

- Ja tego nie wymyślałem!

- Mi też chcieli zrobić ten numer – powiedziała spokojnie Cat – Próbowałam się tu dostać co najmniej cztery razy i ciągle mnie zawracali bredząc cos o „ustawie o nieproszonych cudzoziemcach”. Tym kominkiem przybyłam nielegalnie.

- A co, jeśli dorwą cię urzędnicy Ministerstwa?

Catherine uśmiechnęła się. Jej twarz nabrała drapieżnego wyrazu.

- Wtedy… - wyszarpnęła zza pasa sztylet. Zalśniło ostrze - …poczęstuję ich tym.

Zebrani w pokoju wspólnym Gryfoni cofnęli się odruchowo. Z wielu piersi wydobyło się „Oooo!!” Harry tylko rzucił okiem na drobinki krwi na nożu.

- Niech zgadnę. Polujesz tym na szczury? – spytał z sarkazmem.

Pokręciła głową. - Na śmierciożerców. Od czasu do czasu robią mi ten numer, że zaczynają się za mną szwendać. Trochę to wkurzające. Voldemorta jakoś nie widuję. Chyba czuje przede mną respekt. Ostatnio wyeliminowałam jego dwóch koleżków.

Neville omal nie spadł z krzesła.

- Co to znaczy „wyeliminowałaś?” – pisnął.

Znowu jej twarz przybrała ten drapieżny wyraz.

- Skutecznie się ich pozbyłam.

- Zabiłaś ich?! – spytał Harry ostro.

Blask w jej oczach zgasł.

- Ach nie, chybiłam. Niestety – powiedziała z głębokim żalem – Jeden poślizgnął i spadł z dachu. Połamał obie nogi.

- Sam spadł? – spytał sucho.

- No, może mu trochę w tym dopomogłam. Ale tylko troszeczkę! Ociupinkę! A drugiemu nóź ześlizgnął się po żebrach i wraził się w brzuch. Ale parszywiec był twardy. Kiedy po miesiącu śpiączki i dwunastu operacjach wreszcie się obudził, lekarze powiedzieli, że będzie żył.

Gryfoni znów wydali z siebie pełne podziwu „Oooo…!!! Mściwa jesteś!”.

Cat podbiła serca uczniów Hogwartu. Brylowała w towarzystwie. Bystra, żywa, dowcipna i miała cięty dowcip. Bracia Creevey’owie łazili za nią z cielęcym zachwytem w oczach i próbowali zabawiać rozmową. W pewnym momencie Harry stwierdził, że to mu się kompletnie nie podoba. W przypływie braterskich uczuć z wycelowaną różdżką odgonił obydwu zalotników. O dziwo, Cat znalazła wspólny język z Neville’m. Można by pomyśleć, że chłopiec mógł się czuć przytłoczony energią i osobowością dziewczyny, ale nie. Spędzili na rozmowie długą godzinę i Neville wydawał się być potem mocno podbudowany. Z Roy’em O’Bannonem okazało się, że mają wspólne zainteresowania. Roy i Catherine spędzili cały wieczór na strzelaniu z łuku do celu. Owym celem stał się przygwożdżony do ścian wielkiej Sali poltergeist Irytek. Irytek – naszpikowany strzałami niczym jeżozwierz – chętnie darłby się o pomoc. Gdyby nie to, że potraktowano go zaklęciem wyciszającym. Kres zabawie położyło pojawienie się profesora Flitwick, który stanowczo odebrał obydwu winowajcom łuki i zamknął na klucz w swoim gabinecie.

Snape’owi Harry skrzętnie schodził z drogi zabierając siostrę. Obecna przy awanturze w Wielkiej Sali profesor McGonnagal potraktowała Catherine dość chłodno.

Za to z trudem udało im się wyrwać ze szponów Sybilli Trelawney.

- Ale panienko, zaczekaj! – wołała – Chętnie ci powróżę! Może z fusów?!

- Kiedy indziej! – odkrzyknęli przez ramię.

Odwiedzili skrzydło szpitalne i Pokój Życzeń. Colin i Denis pchani chęcią wywarcia wrażenia na ślicznej Cat odegrali specjalnie dla niej treningi GD. W kuchni skrzaty przywitały ją wręcz po królewsku z naręczem tac pełnych ciastek i rurek z kremem.

Cat zachowywała się jak anioł i czujność Harry’ego osłabła.

- Co to za jedna? – spytała przy kolacji wskazując na stół Krukonów – Wygląda na trochę zdołowaną.

Harry spojrzał roztargniony.

- Cho Chang.

- Aaaaa!!! To ta, z którą ci nie wypaliło w tamtym roku?!

Dyskusja przy stołach akurat ucichła i głos Catherine był słyszalny w najdalszym zakątku Wielkiej Sali. Tu i ówdzie rozległy się chichoty i nieszczęsna, zdezorientowana Cho znalazła się pod obstrzałem ciekawskich spojrzeń. Utkwiła w Harry’m pełen wściekłości wzrok.

A Catherine poszła na żywioł.

- Wiesz? Już się nie dziwię, czemu nie jesteście razem. Hermiona miała dużo racji. Nie rozumiem, co ty w niej widziałeś – Cała szkoła siedziała zasłuchana, chciwie wychwytując każde słowo. Panowała cisza jak makiem zasiał. Hermiona ukryła twarz w dłoniach, a Ron z Danielem dusili się od powstrzymywanego śmiechu. Harry zaś dokonywał w myślach przeglądu możliwych do zrealizowania technik zmordowania własnej siostry - Na odległość widać, że tej laluni brakuje inteligencji!

Cho siedziała poczerwieniała na twarzy i z otwartymi ustami. Zabrakło jej słów.

- Ona jest taka…, taka.. pospolita. Blade to, brzydkie, płacz jej chyba nie służy…

Cat obcięła bezczelnie wzrokiem nieszczęsną Krukonkę.

- Moja droga! Tak sobie myślę, że przydałoby ci się, gdybyś zrzuciła z pięć kilo. No, może z dziesięć!

Cho nie wytrzymała. Odstawiła z hukiem talerz, przewróciła krzesło i wyszła wściekła. Harry myślał, czy by za nią nie pobiec. Ale porzucił ten pomysł. Nie wiadomo było, w jak morderczym znajdowała się nastroju.

- Nie powinnaś kopać leżącego – zauważyła spokojnie Luna Lovegood - Ona i tak miała dziś pechowy dzień. Wywalili ją z drużyny Quiditcha.

Jeszcze jedna osoba padła ofiarą Catherine. Tym razem wydarzenie miało miejsce na zatłoczonym korytarzu trzeciego piętra.

- Cześć Malfoy! – powiedziała beztrosko wmieszawszy się w tłum Ślizgonów. Harry nie zdążył temu zapobiec – Pamiętasz mnie?

Draco spojrzał na nią spode łba. O dziwo nie wydawał się być tak pewny siebie, jak przed chwilą. A ręka Harry’ego – na wszelki wypadek – powędrowała w kierunku różdżki.

- Nie – burknął

- Nie? – zdziwiła się niewinnie – Myślałam, że tam, na Pokątnej, zostawiłam ci po sobie wystarczającą pamiątkę, żebyś mnie mógł miło wspominać.

- Nie pamiętam! – Malfoy szedł w zaparte.

Trafił jednak na godniejszego od siebie przeciwnika.

- No cóż… - Cat uśmiechnęła się niemal życzliwie- Te siniaki musiały ci bardzo szybko zejść. Mogę poprawić!

- Siniaki? – podchwycił zaciekawiony Montague – Te, które miałeś w wyniku rzekomego starcia z duchem?

Draco zacisnął gniewnie szczęki i nie odpowiedział. Montague nagle zarechotał.

- Dziewczyna! – zawołał – Chłopaki!! Pobiła go DZIEWCZYNA!!!

- Malfoy’owi też nie jest dziś do śmiechu – mówił Harry późnym wieczorem w pokoju wspólnym. To był dzień pełen wrażeń. Ich kufry stały pod ścianą, gotowe do jutrzejszej podróży. Hermionę zmorzył już sen, a Ginny przygotowywała spanie dla Cathy w dormitorium piątoklasistek – Cały Slytherin go wykpił.

- Sam się o to prosił - powiedziała cicho Cathy. Po obu jej stronach z głową opartą na jej ramieniu spali Jack i Stan. Otuliła ich kocem – Poza tym wkurza mnie. Myślał, że pozjadał wszystkie rozumy. No to go trochę wyprostowałam.

- A żebyś ty znała jego tatusia –wtrącił Ron – Jeszcze lepszy.

- Dobrze, że siedzi w pudle – mruknął Harry – Mam nadzieję, że Shadow go już tam przydusi.

- Shadow… - powtórzyła Catherine, a na jej twarzy pojawił się wyraz głębokiej zadumy – Dziwne plotki chodzą we Francji o tym facecie.

- Jakie? – podchwycili.

- No, wiesz… Na razie to tylko takie gadanie ludzi, zawsze znajdzie się temat do narzekań. Ale… uważaj na siebie, Harry. Bądź ostrożny, nikomu nie podpadaj i nie wychylaj się przed szereg.

- I kto to mówi?! – spytał z urazą.

Rozmawiali ze sobą do późnych godzin nocnych. Aż wreszcie zjawiła się Hermiona i powołując się na swoją odznakę prefekta wysłała ich do łóżek. Catherine wstała i wzięła ostrożnie śpiącego Jacka na ręce i zaniosła do jego sypialni. Tak samo zrobiła ze Stanem.

- Przypomniała mi się Sophie du Soleil – w jej głosie pojawiła się nutka nostalgii – Moja córka chrzestna. Ciekawe, co teraz robi?

Ale Harry nie mógł zasnąć. Przewracał się z boku na bok w mroku sypialni dla chłopców. Nasłuchiwał odgłosów nocy. Gdzieś stuknęły drzwi, szeptały sprzątające skrzaty, zamiauczał kot. Męczył się tak leżąc bezczynnie. Wreszcie wstał zniechęcony i podszedł do okna. Na niebie świeciły miliony gwiazd, była pełnia, błonia tonęły w blasku księżyca. Oparł łokcie o parapet i wpatrywał się w okrągłą tarczę. Tej nocy księżyc był jakiś dziwny. Świecił na złoto, kolor powoli przeradzał się w purpurę. Zdawał się też rosnąć i rosnąć…

A potem wybuchnął ogniem.

Harry odruchowo rzucił się w tył, oślepiony. Patrzył z niedowierzaniem jak płomienie rozlewają się po całym niebie. I uformowała się ogromna twarz. Surowa i dumna.

Twarz jego dziadka.

- WCIĄŻ STOISZ NAD PRZEPAŚCIĄ, DZIECIĘ PRZEPOWIEDNI!! PRZED TOBĄ ROZCIĄGAJĄ SIĘ DWIE DROGI!! CZY DOKONAŁEŚ WYBORU, CHŁOPCZE?!! - zagrzmiał John Potter. Jego słowa odbiły się echem w duszy Harry’ego. Chłopak aż się skulił pod ich brzmieniem – PAMIĘTAJ, ŻE CZAS UCIEKA!! PÓŹNIEJ MOŻE BYĆ ZA PÓŹNO!!

- J-j-j-akiego wyboru? – wyjąkał.

- WEJRZYJ W GŁOSY ŚWIATA I W SWOJE SERCE!! A BĘDZIESZ WIEDZIAŁ!! Nie rozumiał. Stał osłupiały.

Miał wiele pytań, chciał zadać je wszystkie, ale nie mógł wydobyć z siebie głosu. A potem niebo jeszcze raz zabarwiło się na kolor purpury i ogień zgasł.

John Potter odszedł.

Harry przesiedział na parapecie kilka godzin wpatrując się tępo w niebo. Gwiazdy milczały, jakby drwiły sobie z jego dylematu. Słowa wielkiego Aurora poruszyły w nim czułą strunę. Przez chwilę się bał. Nie wiedział, o co chodzi. A czuł, że to coś ważnego. John go ostrzegał. Ale przed czym? Co miało się zdarzyć?

Kiedy wreszcie wstał i się położył, zmęczenie wzięło nad nim górę i sen zmorzył go niemal natychmiast. Spał jak zabity nienękany już przez żadne wizje. Byłby się spóźnił na odjazd Błędnego Rycerza, gdyby nie Ron. Ron nie mogąc go w żaden sposób dobudzić, sięgnął po stary, wypróbowany środek Igora Szagajewa. Ów środek okazał się wręcz wyśmienitym budzikiem i Harry zerwał się jak oparzony z łóżka kaszląc i prychając wodą.

- Jak się spało? – spytała Cat ze śmiechem, gdy szli przez błonia do Błędnego Rycerza.

Wszędzie słychać było nawoływania i pożegnania uczniów. Niewielu zostawało w Hogwarcie na święta. Cho minęła ich z dumnie zadartą głową nie zaszczyciwszy ich nawet spojrzeniem. Razem z Mariettą Edgecombe zniknęły we wnętrzu pojazdów. Niewidoczne Testrale miały je zawieźć na stację w Hogsmeade.

- Źle – ziewnął i przeciągnął się prostując zesztywniałe mięśnie – Rodzinka się czepiała.

I opowiedział im ze szczegółami nocną wizję i słowa Johna Pottera.

- I najgorsze jest to… - mówił zaaferowany, – …że ta cała oklumencja wcale nie działa! Próbowałem odgrodzić się od tego umysłem, wmówić, że to bzdura i nie dzieje się naprawdę! I nic!

- Próbowałeś olać własnego dziadka? – zdziwił się Ron.

- Ty to masz szczęście do podobnych wydarzeń – pokręcił głową Daniel – Nawiedza cię wszystko, co tylko może. Najpierw Czarny Pan, teraz własny dziadek… Nie jesteś przypadkiem medium?

Przechodzili koło chatki Hagrida. Hagrid stał w ogródku i przyglądał się z namysłem swoim dyniom. Zima była ciężka i ostra i dynie wymarzły. Nieopodal Hipogryf Hardodziob skrzeczał gniewnie na uwiązaną mantykorę.

Harry pomachał mu ręką.

- Wesołych świąt Hag…

TRZASK!!! Drzwi chatki zamknęły się z hukiem.

Spojrzeli po sobie skonsternowani.

- Co mu jest? – zdziwiła się Catherine.

- Obraził się – uświadomił ją ponuro Harry – Coś mi się widzi, że to za tę „jego dziewczynkę”, którą rzekomo skrzywdziłem.

- Nie przeszło mu – westchnęła Hermiona.

Harry porzucił bagaże, podszedł do chatki i załomotał w drzwi.

Cisza. Tylko Kieł zaskowyczał w odpowiedzi.

- Hagridzie! – Harry załomotał mocniej – Otwórz, to ja!!

- Wiem, że to ty!! – doszło ich burkliwe ze środka – Zdrajca!

- Otwórz, proszę cię! Pogadajmy! Przecież jesteś moim najlepszym przyjacielem!

- Oho! Wiadro wazeliny? – mruknęła pod nosem Cat.

- Skrzywdziłeś moją dziewczynkę!

Harry zgrzytnął zębami i odwrócił się do przyjaciół.

- A nie mówiłem??!

Wystąpił Ron.

- Moją też zrobił na szaro! Ale nie przestałem się z nim przyjaźnić!

Wytrzeszczyli na niego oczy.

Skrzypnęły drzwi i wychynęła kudłata głowa gajowego.

- Twoją? – spytał podejrzliwie świdrując go oczami.

- Moją siostrę.

Ginny popatrzyła na Rona jak na wariata. Potem przewróciła zniecierpliwiona oczami, popukała się palcem w czoło i pokręciła głową.

- Idiota! – sarknęła i ruszyła gwałtownie w kierunku czerwonego autobusu.

- Witamy w Błędnym Rycerzu. Czarodziejskim środku…

- Tak, wiem – usłyszeli jej rozdrażnione - Zamknij się, Shunpike!

- Nie obrażaj się na mnie, Hagridzie – poprosił Harry – Ja bardzo lubię Cecylię! – skłamał bez zająknięcia.

Pomyślał, że za tak ewidentne łgarstwo powinien porazić go piorun…

- Naprawdę! Uwielbiam ją! – ledwie przeszło mu to przez gardło – Ona jest taka…, taka…

Nagle niebo pociemniało i w drzewo nieopodal uderzyła błyskawica.

Wszyscy spojrzeli w tamtą stronę.

- Burza? – zdziwiła się Cat – W zimę?

- To pewnie Królowa śniegu się gniewa – powiedziała całkiem spokojnie Luna.

-… niezwykła? – dokończył nieufnie Harry obserwując kaprysy pogody – I …dotąd nie spotkałem takiej jak ona?

Niebo milczało…

- Nie mam nic przeciwko niej? – spróbował.

Kolejne drzewo zapłonęło ogniem…

- Hmmm… Jest w porządku i … - Harry zaczął całkowicie wbrew sobie wychwalać Krukonkę.

- Przestań! – syknęła po dziesięciu minutach Hermiona – Bo spłonie cały las!

Harry rozejrzał się dookoła. Pioruny uderzały nawet całkiem blisko. Studenci Hogwartu stali z wysoko zadartymi głowami i otwartymi ustami obserwując niezwykłą anomalię pogodową. Zwierzęta w ogródku Hagrida dostały szału ze strachu i zaczęły miotać się na sznurkach. Mantykora przegryzła uwiąz i wydostała się na zewnątrz, na błonia. Tym razem panika zapanowała wśród uczniów.

Hagrid zdawał się tego nie zauważać. Ocierał łzy wzruszenia chusteczką wielkości obrusa stołowego.

- Kochany chłopak! – przygniótł Harry’ego do piersi – Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć!! I nie usłyszę już więcej o tej Elenie?!

Westchnął ciężko.

- Nie – wymamrotał spoglądając ukradkiem na pociemniałe niebo. Ale żaden piorun już nie spadł.

- Oszukałeś go! – mówiła wzburzona Hermiona, gdy Ernie wcisnął już gaz do dechy i Ron zaliczył dość twarde lądowanie na podłodze – Harry, jak mogłeś!!

- No co?!! – bronił się – Przecież nie używałem do tego oklumencji!!!

- Tak, nie używałeś!! – zaperzyła się - Ty najwyraźniej uznałeś, że Hagrid jest tak naiwny, że da wiarę wszystkiemu, co spróbujesz w niego wmówić!!

- No cóż…

- To twój przyjaciel!! A ty kłamałeś jak z nut!!

- To było widać! – wtrąciła filozoficznym tonem Luna – Zawsze myślałam, że powiedzenie, że „za takie kłamstwa pioruny powinny razić raz za razem” jest czysto teoretyczne. Najwyraźniej nie.

- Niebo się na niego zezłościło – zachichotał Daniel.

- Och, odczepcie się! – Harry nie był w nastroju do żartów – Co miałem zrobić?!! Przez Warrenównę omal nie straciłem najlepszego przyjaciela!

Wstał i podszedł do okna. Stał odwrócony do nich plecami. Odezwały się w nim jednak wyrzuty sumienia. Nie powinien był okłamywać Hagrida. Krajobrazy migały mu przed oczyma niczym rozmazane smugi.

Właśnie mijali Hogsmeade, gdy Harry’emu wpadł niespodziewanie do głowy pewien pomysł.

- Stan! – zawołał bez namysłu – Zatrzymaj się ! Natychmiast!

Rozległ się pisk hamulców, gdy Ernie nadepnął z całej siły na pedał. Błędny Rycerz zatrzymany w miejscu wpadł w poślizg. Zaczęło nim rzucać na wszystkie strony i okręcał się wokół własnej osi. Erniemu ledwie udało się go opanować.

Wszyscy pospadali z krzeseł. Z górnego piętra jakaś czarownica stoczyła się z wrzaskiem po schodach. Zaś stojący koło Stana Ron nie zdążył się niczego złapać. Przeleciał przez pół autobusu i wyrżnął czołem w szybę z taką siłą, że na szkle pojawiły się rysy.

Jęknął.

- Ale nie o takie „natychmiast” mi chodziło – Harry dźwignął się na nogi, po tym, gdy runął ciężko na głowę Ginny – Nie musieliście sobie tego brać tak bardzo do serca.

Pokuśtykał do drzwi i wysiadł.

- Ej, ale nam się spieszy! – zaprotestował Stan – Musimy być zgodnie z rozkładem jazdy!

- Za chwilę wracam!

- Gdzie idziesz? – spytała Catherine wygrzebując się spod stosu krzeseł.

- Do obozu Aurorów.

- Do obo…Czekaj! – Cat poderwała się na nogi – Idę z tobą!

- To niesprawiedliwe – mruknął z rozgoryczeniem Ron – Oni mogą, a my nie!

Harry się spieszył. Przeszedł zamaszystym krokiem koło zaskoczonych wartowników. Nawet się nie zatrzymał.

- Wesołych świąt! – rzucił przez ramię.

- Hola, hola, Potter! – zastąpili mu drogę – A ty się nie za swobodnie tutaj czujesz? – spytał Robin z przekąsem.

- Nie, dlaczego? – zdziwił się.

Za jego plecami Cat uległa argumentowi wycelowanych w nią różdżek i była zmuszona pozbyć się wszelkiej broni, jaką tylko miała.

- Jakby nie było, to jednak obóz wojskowy – poinformował go z naciskiem mały Alojzy Smith – O podwyższonej gotowości bojowej. Następnym razem melduj się przy bramie! Wiesz…, wypadki chodzą po ludziach.

- Dobrze –zgodził się – Ale nie zajmę wam dużo czasu. Muszę się tylko z kimś zobaczyć.

- Ale pospiesz się, bo kierowca tego autobusu mocno się niecierpliwi. Aha, panienko! – zatrzymał Catherine – Będzie panienka tak łaskawa i odda jeszcze ten nóż ukryty w lewej nogawce?... Dziękuję, bardzo dziękuję… A ten w prawym rękawie?... Stokrotne dzięki…To może jeszcze ten na plecach?!... Świetnie! Wręcz wyśmienicie!!!... A ten szpikulec udający spinkę do włosów też chętnie bym widział w moich rękach!... Ale może najlepiej będzie jak panienka pozbędzie się wszystkiego, co ma przy sobie metalowe?!...

- Kółka od majtek mam metalowe! – rzuciła z wściekłością. Po jej minie Harry poznał, że nie spodziewała się, że Aurorzy tak skrupulatnie wszystkiego się dopatrzą – Ich też mam się pozbyć?!!

- Ty chyba zwariowałaś – powiedział jej Harry, gdy prawie biegli przez Obóz. Nie zatrzymywali się nigdzie po drodze – Przemycać broń pod nosem Aurorów!

- Nic nie przemyciłam – Cathy była bardziej niż niezadowolona – Ten mały miał chyba radary w oczach! Jak on to znalazł?!

- To są Aurorzy, Cat. Rzadko coś uchodzi ich uwagi – Harry jeszcze bardziej przyspieszył.

- Możesz zwolnić?! Gdzie tak lecisz? Ja bym chciała się przyjrzeć!

- Na zwiedzanie czas będzie później! Autobus czeka, a ja muszę coś załatwić!

Znalazł to, czego szukał po niecałych pięciu minutach. Dwie Wybranki, Isabelle i Blanka stały przy zagrodzie z dębowych pali i karmiły jabłkami kilka bojowych koni.

- Wesołych świąt! – zawołał podchodząc do nich bliżej.

- Nawzajem, Harry! – uśmiechnęły się.

Wlokąca się z tyłu niezadowolona Cat zatrzymała się jak wryta. Oczy jej pojaśniały.

- Konie!!! – wrzasnęła. Zapomniała natychmiast, że Harry nie pozwolił jej zwiedzić Obozu – Na brodę Merlina, konie!!! Jak ja je uwielbiam!!! Konie!!!

Wydawała się całkiem stracić rozum. Podbiegła do najbliższego, wyrwała Blance jabłko i zaczęła karmić i łasić się do zwierzęcia. Harry tylko pokręcił głową.

- To Nicpoń – wyjaśniły Wybranki – Alhatello na nim skakał podczas święta Samhain, pamiętasz Harry? To… - wskazały na siwą klacz -… jest Wredota. Szagajew ją uwielbia. Szubrawiec, to ten z gwiazdką na czole. Jest ulubieńcem Annabelle. A bułany to Bandyta.

Harry nie musiał pytać, do kogo należy ten wspaniały ogier. Wystarczyło, że rzucił okiem na zieloną derkę bogato zdobioną w złote smoki, a już wiedział. Znak Balindarocha był łatwo rozpoznawalny.

- Cudne!! – Cathy rozpływała się nad zwierzętami. Zapomniała o całym bożym świecie – Słodkie!!

- Miałyście może wieści od Eleny? – spytał Harry Blanki. Wziął od niej jabłko i zaczął karmić Wredotę.

Skinęła głową.

- Wróciła wczoraj ze swojej tajemniczej akcji. Tylko, że znowu ją gdzieś wymiotło na kilka dni. A co? Mam jej może coś przekazać?

- Nie – wzruszył ramionami. Nie patrzył na nią, ale w mądre oczy Wredoty – Tylko…, jakby mogła…, niech się odezwie, dobra?

- O tym raczej nie trzeba będzie jej przypominać! – zaśmiała się Isabelle.

- Śliczna!!! Piękna!!!

Cała trójka spojrzała kierunku nieprzytomnej z zachwytu Catherine. Dziewczyna przelazła do zagrody chorej Arabeski. Tuliła się do śnieżnobiałego boku klaczy. Arabeska odwróciła ślepy łeb i muskała przyjaźnie pyskiem włosy Catherine. Rżała przy tym cichutko.

- Moje cudeńko!!!

Isabelle zmarszczyła brwi wpatrzona w pewien czarny, szybko się zbliżający punkt.

- Liczę do trzech, że ona długo tam nie pobędzie – powiedziała – Raz…

- Kochana moja!!!

- …dwa… - dołączył się Harry.

- Śliczna!!!

- Trzy! – skończyła Blanka.

Pełen wściekłości i furii kwik zagłuszył peany pochwalne Catherine. Przed osłupiałą dziewczyną wyrosła czarna ściana. Dalabai dosłownie oszalał. Stanął dęba, ogromne kopyta mignęły tnąc powietrze. Cat miała refleks. Nie czekała ani chwili. Niemal frunęła przez płot w ucieczce przed rozdrażnionym ogierem, który rżał na cały obóz wykrzykując swe oburzenie.

- Jakiś problem? – przywitał siostrę z ironią Harry.

Dziewczyna była wstrząśnięta. W jej oczach czaiła się groza.

- Co to za potwór?!!

- Dalabai – poinformowała ją Blanka – Duma Avalonu. Syn Arabeski. Opiekuje się chorą klaczą i biada temu, kto zechce do niej podejść, gdy on jest w pobliżu.

- Duma Avalonu? – spytała sceptycznie – Ciekawe, czy na tym wariacie ktoś kiedykolwiek jeździł.

- Dziadek – wtrącił Harry – A teraz Alhatello.

- Zdaje się, że mnie nie polubił – Cat obserwowała jak rozdrażniony karosz biega wzdłuż ogrodzenia.

- Ciebie nic nie lubi. Pamiętasz Hardodzioba? Chyba nie masz podejścia do zwierząt.

- A ty to niby masz?!!

- Nie narzekają na mnie!

- To podejdź do niego! – powiedziała gniewnie.

Harry obejrzał się za siebie. Ogier stał na szeroko rozstawionych nogach, pochylonym łbem i nie spuszczał z niego wzroku. Mięśnie drgały nerwowo, z nozdrzy buchała para.

- Odgryzie mu głowę! – zaprotestowała Blanka.

Cat założyła ręce na piersi. Czekała. A Harry nagle zdał sobie sprawę, że coś go pcha w kierunku ogrodzenia, coś mu mówiło, żeby podszedł. Zbliżył się powoli, ostrożnie. Był świadom, że koń go obserwuje. Sam nie wiedząc, po co to czyni, wyciągnął rękę. Dalabai drgnął i stulił uszy. A potem runął do przodu…

Harry’emu zamarło serce. Wszystko działo się tak szybko, że nawet nie zdążył się poruszyć. Zamknął tylko oczy słysząc zdławiony okrzyk dziewcząt….

Kiedy je otworzył, nadal miał wyciągniętą rękę w kierunku Dalabaia. Pysk ogiera był tuż obok. Tak blisko, że Harry mógł poruszyć palcem i go dotknąć, poczuć miękkie, aksamitne chrapy. Ale tego nie zrobił. Czuł, że byłoby to pogwałceniem magicznej chwili. Koń nie zrobił mu krzywdy, stał nieruchomo i Harry nie chciał głaskać tego buntownika. Czarne, pełne mądrości oczy zdawały się sięgać jego duszy, przypatrywały mu się badawczo. Przez ułamek sekundy zdawało mu się, że widzi w nich odbicie twarzy swego dziadka...

A potem Dalabai poruszył się. Parsknął, musnął go tylko lekko pyskiem i natychmiast się odsunął.

- Poznał cię! – powiedziała zdumiona Blanka – Pamięta, że pomogłeś Arabesce! On się w ten sposób przywitał!

Harry spojrzał na ogiera, który przypatrywał mu się teraz ze znacznej odległości.

- Wesołych świąt, koniku – szepnął ze wzruszeniem.

Dalabai zarżał cicho.

- To miało znaczyć „nawzajem”? – spytał z zaciekawieniem – Dziękuję!

- To niesprawiedliwe! – zdenerwowała się Cat, gdy wracali do Błędnego Rycerza – Co za głupi koń!

- Może przestraszył się ciebie i tych twoich trupich czaszek! – zażartował.

- Bardzo śmieszne – mruknęła ze złością.

Czekający na nich Ernie był bardziej niż zły.

- Co wyście tam robili? – mamrotał ruszając – Przez was poszedł mi cały rozkład jazdy!! Teraz będę musiał rozwinąć maksymalną prędkość!

- Maksymalną? – jęknął Ron z kompresem na czole – To da radę pojechać jeszcze szybciej?

Dało radę. Harry nie spodziewał się, że tak to może wyglądać. Błędny Rycerz gnał przed siebie jak burza podskakując na dziurach i wykrotach. A kiedy ścinał zakręty – a było ich wiele – przechylał się gwałtownie na boki. Koła odrywały się od ziemi. Już wkrótce autobusem tak rzucało, że na górnym piętrze słychać było wrzaski przerażonych czarownic. Błędnym Rycerzem miotało jak tratwą na wzburzonym morzu.

- Chyba mi niedobrze – stęknął Ron cały zielony na twarzy i chwycił w panice za miskę.

- Mi też – zajęczała Cat.

- Niedługo zabraknie nam naczyń – skwitował Stan, gdy równocześnie zemdliło Hermionę, Ginny i Daniela – Ale nie martwcie się, wkrótce będziemy na miejscu.

Harry nie musiał długo czekać. Wreszcie zobaczył znajomą okolicę. Błędny Rycerz zatrzymał się z piskiem opon przed starym, pochylonym domem. Na podwórzu pałętały się kurczaki. Pani Weasley czekała na nich w drzwiach. Ginny i Ron rzucili się matce na szyję. Ściskała również resztę przybyłych.

Harry trzymał się z tyłu uznawszy, że jest już za dorosły na przytulanie. Ale kiedy pani Weasley bezceremonialnie przygarnęła go do siebie, poczuł jej ciepło, zapach ciast, które piekła i domu, w którym mieszkała, łzy wzruszenia napłynęły mu do oczu.

- Witaj w Norze, Harry.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 20:20, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ PIĘĆDZISIĄTY PIĄTY:

RODZINNY INTERES WEASLEY'ÓW

Święta w Norze obchodzono w tym roku hucznie. Głównie z tego powodu, że uczestniczyło w nich wielkie grono osób. Fred i George zamknęli na jakiś czas sklep na Pokątnej, żeby móc spotkać się z rodziną. Choć, jak zauważył z przekąsem niezadowolony Fred, George’owi mniej zależało na rodzinie, a bardziej na innych rozrywkach. Jego brat bliźniak, bowiem cały czas poświęcał Catherine, a i ona nie miała nic przeciwko jego towarzystwu. Przyjaźń zapoczątkowana latem, teraz wydawała owoce.

Ku zdziwieniu Harry’ego w Norze gościli również Bill i Charlie, których teoretycznie powinno tu nie być. Tak samo jak Lupina, Tonks i Moody’ego. Cała piątka w ostatnich czasach była dość mocno na bakier z prawem. Nie wspominając już o tym, że niedawno uciekli z Azkabanu, do którego nowy Minister Magii usilnie starał się ich wsadzić. Widać było po nich miesiące życia niepewności i ukrywania się. Moody był niezwykle rozdrażniony faktem niemożności spokojnego życia na emeryturze i tego, że wciąż musi ubiegać się o azyl ze strony Alhatella. Tu i ówdzie przemykał się również Mundungus Fletcher. I jemu nie powodziło się za dobrze. Rzadziej mówił o swoich interesach i coraz częściej przebąkiwał o możliwości emigracji. Pan Weasley – wychudły, ponury, zupełnie nie ten sam człowiek, po tym jak odszedł z pracy, najczęściej przesiadywał milczący w swoim gabinecie na piętrze. Minę miał jak chmura gradowa. A kiedy wychodził, rozglądał się nerwowo na boki i naradzał się ściszonym szeptem z Moody’m i Lupinem. Czasami uczestniczyli w tych rozmowach jego starsi synowie. Wszystko to miało posmak tajemnicy i konspiracji.

- Nie zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że siedziba Zakonu Feniksa została przeniesiona właśnie tutaj – zauważył pewnego dnia Harry.

Stał na drabinie i zawieszał ozdoby na choince, które podawała mu Ginny. Hermiona z Luną pomagały pani Weasley w kuchni (nieświadomej tego, że jej mąż właśnie wykradł się potajemnie z domu z jakimś obcym człowiekiem. Pieniądze przeszły z rąk do rąk). Po całym domu roznosiły się zapachy gotowania i pieczenia. Ślinka na samą myśl o tych pysznościach ciekła im coraz częściej i coraz ciężej było wytrzymać.

Ron rzucił w stronę kuchni czujne spojrzenie, odłożył na bok anielskie włosie i podkradł się do szafki, w której, jak wiedzieli, przechowywano dopiero co upieczone ciasto. Otworzył drzwiczki, włożył rękę i…

- AAAA…!!!!

- A mówiłam! – doszedł ich z kuchni głos Pani Weasley – Żeby nie dotykać!

- Zapamiętam – mruknął Ron cały blady na twarzy przyciskając do siebie rękę – Coś mnie chyba ugryzło!

- Patent mamy – zaśmiał się Bill przynosząc kolejne pudło z bombkami i ozdobami. Harry tylko westchnął i zrozumiał, że z drabiny długo jeszcze nie zejdzie – Nie wiem, jakiego czaru użyła, ale najwyraźniej działa. Inaczej wszystko byłoby już zjedzone! Mundungus i Lupin mają całe ręce w bandażach.

- Skandal – mruknął z goryczą Ron – Nie dość, że na lekcjach z Hagridem bez przerwy jakiś zwierzak obiera mnie sobie na obiad, to jeszcze we własnym domu!

Z sąsiedniego pokoju dobiegł ich głośny śmiech. Przebywające tam osoby najwyraźniej świetnie się bawiły.

- To Cathy i George – powiedział grobowym głosem Fred. Siedział sam w fotelu ze zbolałą miną, pozbawiony towarzystwa swego brata bliźniaka. Nogi skrzyżował w kostkach i umieścił na stoliku do kawy. Niedaleko w kącie usadowił się Mundungus z talerzem na kolanach – My tu pracujemy, a oni zbijają bąki!

Ginny odwróciła się od Harry’ego i rzuciła bratu rozbawione spojrzenie.

- Ciekawie określasz swoje fascynujące zajęcie – powiedziała złośliwie – Jaką to ciężką racą się w tej chwili akurat zajmujesz?

Fred udał, że jej nie słyszy.

- Wzięli się za rozwieszanie jemioły – ciągnął ponuro - I nie tylko – dodał znacząco – W tym tempie nie skończą do następnych świąt. Harry, powinieneś zrobić coś ze swoją siostrą.

- Przecież nie zamknę jej w komórce na miotły.

Wtem do pokoju wpadła pani Weasley. Obrzuciła wszystkich obecnych szacującym spojrzeniem. Fred natychmiast zerwał się z fotela i udał, że intensywnie ściera kurze z szafki, Harry i Ginny odwrócili się do choinki, Ron zanurkował w pudełkach z bombkami, a Bill zniknął. Mundungus zastygł w połowie nabieranego właśnie na widelec pokarmu.

- Ach, Fletcher! Tu jesteś mój drogi! – powiedziała pani Weasley radośnie – Jak ci idzie ostatnio handlowanie?

Z jakiegoś powodu Mundungusa pytanie to wcale nie uszczęśliwiło. Zrobił się czujny i miał rozbiegany wzrok.

- Dobrze – odpowiedział nieufnie.

- Słyszałam, że nie zajmujesz już się kociołkami i świecami?

Skinął głową.

- Podobno przerzuciłeś się na kury? – Ton głosu pani Weasley stwardniał i pojawiły się w nim stalowe nuty.

Harry przestał udawać, że interesuje go umiejscowienie niebieskiej bombki w kropeczki na najwyższej gałęzi i cały zamienił się w słuch. Zapowiadało się na kłopoty.

- Eee… - w oczach złodzieja mignęła panika. Jego wzrok pobiegł ku oknom i drzwiach.

-Więc może będziesz tak łaskaw i powiesz mi, gdzie się podziała moja najlepsza nioska?!

- Echem… - na czole Mundungusa zaperlił się pot – A… nie w kurniku?

- Nie, mój drogi, nie w kurniku.

Czarodziej westchnął.

- A może lis ją…

Pokrętne wywody złodzieja przerwało głośne „ko, ko, ko!” dochodzące z torby na jego ramieniu przerywane donośnym „kukuryku!!”.

Spojrzenie pani Weasley mogło przepalić dziurę w betonie.

- Zdaje się, że przy okazji znalazłam też koguta – powiedziała oschle odbierając mu torbę – A skoro już przy tym jesteśmy… Gdzie są jajka?

Mundungus rzucił jej jeszcze bardziej spłoszone spojrzenie, a potem jego wzrok powędrował ku talerzowi z jajecznicą, którą trzymał na kolanach.

- Eee… O tym mówisz?

- No nie! – wzniosła ręce do nieba – To już szczyt! Mógłbyś przynajmniej poprosić!!! A nie kraść!!!

- Prosiłem!! – oburzył się – Ale w tym domu można zginąć z głodu przy obfitości przyrządzanego właśnie jedzenia!!

- Co fakt, to fakt – zgodził się Fred. W brzuchu głośnio mu zaburczało – To jest ten minus świąt.

A jednak się doczekali. Na świąteczny obiad podany został indyk i wszyscy rzucili się na niego niczym wygłodniałe hieny. Harry siedział mając po jednej stronie Tonks, a po drugiej Lupina. I to do niego właśnie skierował swoje wcześniejsze spostrzeżenie.

- Tutaj?! – zdziwił się Remus – Siedziba Zakonu Feniksa? Nie no, nie żartuj!

- Ale przecież Grimauld Place 12 Ministerstwo odkryło! Nie możecie go używać!

- Nie tylko zostało odkryte, ale i przeszukane i zrabowane – dodała z westchnieniem Tonks – Tylko nie jestem pewna ile w tym było też udziału samej Bellatrix Lestrange. Chyba wolała się upewnić, że nikt tego domu już nie dostanie.

- A gdzie macie następną siedzibę? – zaciekawił się Harry.

- Daleko – burknął niechętnie Moody – Lepiej, żebyś nie wiedział. Szpiedzy mogą podsłuchać.

- W Norze? – zdziwił się.

- W najlepszych rodzinach zdarza się czarna owca.

Patrzył na niego z niedowierzaniem.

- Wybaczy pan, panie Moody, ale pana podejrzliwość…

- Są święta, Harry – wpadł mu w słowo Lupin – Czas, który spędzamy z rodziną i bliskimi przyjaciółmi. Rozejrzyj się, kogo wśród nas brakuje.

Harry’emu nie mieściło się to w głowie. Wróg w Norze? To było nie do pomyślenia. Rozejrzał się zdezorientowany po Weasley’ach. Chyba nikogo nie brakowało? Pani Weasley wraz z Ginny roznosiły zupę, Bill i Charlie debatowali nad czymś z ojcem z poważnymi minami. George i Fred chwalili się przed Ronem swoimi najnowszymi wynalazkami. Byli wszyscy.

Ale… Czyjeś krzesło pozostało puste...

- Percy! – powiedział zaskoczony – Nie ma Percy’ego!

- Ciszej! – syknęła Tonks.

- I nie będzie – Moody nachylił się do Harry’ego. Jego magiczne oko zawirowało w kierunku pana Weasley’a. Ten jednak był zajęty rozmową i ich nie słyszał – I raczej w tym towarzystwie o nim nie wspominaj. Bo Artur dostaje szału na każdą wzmiankę o tym szczeniaku.

- A co takiego…

- Przegiął o jeden raz za dużo, Potter. Jego zeszłoroczne wyskoki są niczym w porównaniu z ty, co wyprawia teraz. Shadow ustanowił go w- ce ministrem do spraw socjalnych.

- To źle?

- To jest oficjalna nazwa, Harry – wtrącił Lupin – Tak naprawdę Percy jest odpowiedzialny za przygotowywanie papierów i nakazów aresztowań. Przygotował ich całe mnóstwo, jest nadgorliwy. To głównie on przedstawił Ministrowi nakazy aresztowań mnie, Tonks i Alastora.

- Co?

- A także – dodał ponuro Moody – Billa, Charliego i wszystko wskazuje na to, że szykuje się na Artura.

Harry’m ta wiadomość wręcz wstrząsnęła.

- Przecież to jego rodzina! – powiedział przerażony – Jego własny ojciec! Nie może…

- Dla kariery wszystko można, Harry – powiedział spokojnie Lupin – A jego już tam nieźle przekabacili. Wiesz, co widnieje na nakazach aresztowania? „Niniejszym oświadcza się, że pan X na podstawie zgromadzonych materiałów dowodowych został uznany winnym współpracy z Sam – Wiemy – Kim itd., itd….”

- To niemożliwe – Harry potrząsnął głową – Nikt nie byłby w stanie odrzucić własnej rodziny!

- A Syriusz i Bellatrix? – spytał cicho Lupin.

Harry nie odpowiedział.

- W każdym razie, sytuacja jest niewesoła, Potter – Moody popił ze swojej piersiówki – Minister wie, że mu się grunt pali pod nogami, bo ludzie zaczynają sarkać. Wojna wypowiedziana przez Aurorów nie przysporzyła mu popularności. Miota się nie wiedząc, co zrobić. I szaleje, bo Alhatello gra mu na nosie. Widzisz zgromadzonych tu przy stole, Potter? Większość z nas kwalifikuje się do natychmiastowego odwiezienia do Azkabanu. A wiesz, dlaczego, jeszcze nie wpadło tu Ministerstwo i nie rozgoniło tego zgromadzenia?

- Eee… To… się chyba wiąże z tym azylem, o którym mówiliście w Hogsmeade? – zgadywał.

Oko Szalonokiego zawirowało.

- Zgadza się. Azyl Avalonu nie jest tylko z nazwy. Każda osoba, nad którą Aurorzy roztoczyli opiekę, jest nietykalna. I Shadow o tym wie. Oczywiście, mógłby to zlekceważyć, ale to byłby jego ostateczny koniec. Wybrańcy się nie patyczkują.

- Ale…- Harry’emu coś się nie zgadzało – Koniec Wulfrica mógłby nastać już dawno. Jakby się postarali, mogliby się już go dawno pozbyć!

- Mogliby – zgodził się Lupin – Problem w tym, że zostałoby to okupione – oczywiście według najgorszego scenariusza – krwawą wojną domową. W tej chwili wystarczy iskra. Bo gobliny już sarkają na rządy Wulfrica. Voldemort cieszyłby się jak dziecko, gdyby do tego doszło.

- Czyli… - Harry zaczynał już pojmować – W tej chwili jest równowaga sił, tak jakby? Są dwie strony, które zwalczają Voldemorta i dopóki działają „wspólnie”, choć innymi metodami, Voldemort nie ma szans uzyskania przewagi?

Cała trójka przytaknęła. Harry nadal bił się z natłokiem myśli.

- Ale to się może w każdej chwili rozlecieć – zauważył – Wystarczy, że Voldemort zaatakuje i kto z nim będzie walczył? Dwie strony się pożrą między sobą o „najlepsze metody pokonania go”. On przecież musi zdawać sobie z tego sprawę! A podobno przepadł.

- Nie twierdzę, że to idealna sytuacja – burknął Moody – Zwracam tylko uwagę, że mamy cholernie wielki problem.

-Dancing większy – usłyszeli nagle głos pana Weasley’a. Rozmowie zaczął przysłuchiwać się cały stół – Przynajmniej z jego punktu widzenia. Słyszałem, że wciąż próbuje uciec z Azkabanu. Podejmował się tego czynu już… , no, nie pamiętam ile razy.

- Sześćdziesiąt osiem – mruknął Daniel.

- Jego wina – powiedziała pani Weasley – Alhatello narażał życie, żeby raz go stamtąd wyrwać. Zmarnował szansę szlajając się po tawernach Londynu.

- Przed jego celą w Azkabanie koczują setki strażników – powiedział spokojnie Bill – Gdyby chciał uciec, musiałby przebić się przez mur. Niewykonalne. Te ściany są tak mocne, że trzeba byłoby dinozaura, żeby go rozbić.

Charlie gwałtownie uniósł wzrok znad talerza.

- Nie ma sprawy! – powiedział z ożywieniem – Mogę skombinować jednego.

Zwrócił na siebie zdumione spojrzenia wszystkich.

- E…, Charles, synu …– zaczął po chwili konsternacji jego ojciec – One wyginęły – przypomniał mu.

- Przecież nie mówię o prawdziwym – skrzywił się – A smoki to co? Wielkością i siłą podobne.

Znowu milczenie.

- Hmmm… - zaczął Lupin – Mam rozumieć, że chcesz napuścić dzikiego, krwiożerczego potwora na więzienie? Takiego, nad którym nie da się zapanować? Ależ tam nie zostanie kamień na kamieniu! Nie mówiąc już o ludziach!

- Pewnie – zgodziła się Catherine – Jedno zionięcie ogniem i twój staruszek, Daniel, będzie śpiewał w chórze anielskim.

- Chyba darł się w kotle z wrzącą smołą – mruknęła pod nosem Hermiona.

- Nie znam oswojonego – zmartwił się Charlie – One wszystkie są eee… dość żywe – podrapał bliznę na ręce.

Pani Weasley wstała zbierając talerze.

- Zamiast o Dancinga, ty się lepiej martw, za co przeżyjesz następny miesiąc. Od kiedy twój ojciec uniósł się honorem i odszedł z pracy, nasza sytuacja finansowa pozostawia wiele do życzenia.

Pan Weasley podniósł na nią znużony wzrok.

- Musiałem to zrobić, Molly. Przecież wiesz. Omawialiśmy to.

- Omawiania do garnka nie włożę.

- Nie gadaj, nie jest wcale tak źle! – wyrwał się Fred – Z przemytu mamy doskonałe profity!

Pani Weasley zatrzymała się w połowie drogi do kuchni.

- Z CZEGO mamy doskonałe profity?!!!

Ton jej głosu nie wróżył niczego dobrego. Atmosfera w kuchni zwarzyła się. Powiało mrozem i niepokojem. Rodzina Weasley’ów wymieniła między sobą niespokojne spojrzenia. Nawet Moody, Tonks i Lupin mieli nietęgie miny. Mundungus Fletcher skulił się na krześle. Ron i Ginny zastygli nieruchomo ze zdziwienia.

- Ups – mruknął Fred – To ty nic jej nie mówiłeś, tato?

- Nie, synku, nie mówiłem – powiedział kwaśno jego ojciec – I miałem zamiar utrzymać ten stan jeszcze przez jakiś czas.

Pani Weasley odstawiła z hukiem talerze na szafkę. Kilka z nich podskoczyło, potoczyło się do krawędzi i spadło. Wszyscy zebrani drgnęli nerwowo. Cat i George wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Nie minęła sekunda a już ich nie było w jadalni. Harry, wietrząc kłopoty, postanowił pójść w ich ślady. Niestety nie zdążył. Molly Weasley z groźną miną i wzrokiem godnym bazyliszka stanęła w drzwiach zagradzając drogę. Podparła się pod boki.

- Co to za pomysły z przemytem?– powiedziała stalowym głosem – Natychmiast chcę o tym wiedzieć!

Jej mąż i synowie nie kwapili się do odpowiedzi. Cisza przeciągała się i stała się wręcz nie do zniesienia.

- Co tu dużo mówić? – pan Weasley złamał się pierwszy – Nawiązaliśmy eee… pewne kontakty poprzez Mundungusa. Takie… no… na pograniczu prawa.

- Na pograniczu?

- Poza nim – przyznał niechętnie Fred – Ukrywamy towar w naszym sklepie.

Aż się skulił pod ciężarem spojrzenia matki. Harry pomyślał, że George wykonał właściwy ruch, znikając z domu.

- Co to za towary?!

Przyszła kolej na Charliego.

- No… więc.. jaja smoków.

- CO??!!!

- Jest na nie popyt – wymamrotał ze wzrokiem wbitym w blat stołu - Sprzedajemy też latające dywany do Turcji.

- To wszystko? – oczy pani Weasley ciskały gromy. Harry bardzo chciał się znaleźć daleko stąd, zanim dojdzie do wybuchu.

- No…, nie, jeszcze….

- Lampy Aladyna – wyskoczył z informacją Bill.

- Mógłbyś jaśniej?!

- Zwykłe dzbanki. I wmawia się ludziom, że to magiczny przedmiot i dżin spełnia trzy życzenia.

- Komu wmawia? – spytała ostro – Mugolom?!

- No… tak.

Zgrzyt zębów pani Weasley słychać było w najdalszym zakątku jadalni.

- Coś jeszcze? – nacisk w jej głosie sugerował bliskość wybuchu

- Stoliczku nakryj się? – powiedział niepewnie Fred.

Pani Weasley nabrała powietrza…

- Musieliśmy! – ubiegł ją Bill – Naprawdę, mamo! Z czegoś przecież trzeba żyć!

- Musieliście? – Jej wzrok spoczął na Moody’m, Lupinie i Tonks – A wy?! – wskazała na nich palcem. Wzdrygnęli się – Pewnie mi jeszcze powiecie, że nic o tym nie wiedzieliście?! Że nie macie z tym nic wspólnego?!

- No cóż… - zaczął Lupin.

Wybuch, tak długo powstrzymywany wreszcie nastąpił.

- NO NIE!!! – wrzeszczała pani Weasley – TAKI CIOS W MOJE SERCE!!! GNIAZDO PRZESTĘPCÓW W MOIM WŁASNYM DOMU!!! POŁOWA RODZINY ŚCIGANA PRZEZ WŁASNEGO BRATA ZA KONSZACHTY Z SIŁAMI ZŁA, A WY SIĘ PARACIE PRZEMYTEM?!!! MAŁO WAM?!!! ZA MAŁO WRAŻEŃ??!!

- Mamo, musieliśmy! – cała rodzina siedziała skulona jak myszy pod miotłą.

- CZY WY ZNACIE TEGO KONSEKWENCJE????!!! – pani Weasley się rozkręcała – TO TYLKO GWÓŹDŻ DO TRUMNY!!! DOSTANIECIE ZA TO PARĘNAŚCIE LAT!!!! WYŚCIE CHYBA ZUPEŁNIE POWARIOWALI?!! KTO WAM POZWOLIŁ?!!! SKĄD TEN POMYSŁ?!!! FLETCHER!!! TO TWOJA WINA!!! OD DZISIAJ MASZ ZAKAZ WSTĘPU DO TEGO DOMU!!!!

- Milutkie święta – zauważyła spokojnie Luna pochłonięta swoim indykiem. Krzyki zdawały się nie robić na niej żadnego wrażenia.

- MACIE Z TYM SKOŃCZYĆ!!!! NATYCHMIAST!!!! – szalała pani Weasley otwierając drzwi wyjściowe na oścież i wyrzucając Mundungusa na śnieg.

- Ale mamo, są święta i on…

- WY MI URZĄDZILIŚCIE ŚWIĘTA!!! CZY WY ZDAJECIE SOBIE SPRAWĘ, JAKA TO DLA MNIE CIĘZKA SYTUACJA?!!!

- Tak, mamo, ale…

- NIGDY W ŻYCIU NIE CHCĘ WIĘCEJ O TYM SŁYSZEĆ!!! A CO BĘDZIE JAK WAS ZŁAPIĄ?!!! ZGNIJECIE W WIĘZIENIU!!!

- To był świetny pomysł – wymamrotał Fred.

Pani Weasley nagle ucichła. Potoczyła po nich znużonym spojrzeniem i opadła bezsilnie na krzesło. Zaczęła płakać. Bill i Charlie zerwali się natychmiast i przytulili ją.

- Wy i tak zrobicie, co będziecie chcieli? – spytała przez łzy.

Nie patrzyli jej w oczy.

- Wiedziałam! – powiedziała z rozpaczą.

- Gdybyśmy znaleźli inny sposób, na pewno byśmy go zastosowali, Molly – pan Weasley pogłaskał żonę po włosach.

- Och, nie chcę już o tym słyszeć – wstała i wzięła naczynia z kredensu – Nie mówcie potem, że was nie ostrzegałam – dodała z goryczą i wyszła do kuchni.

Trzasnęły za nią drzwi.

- Harry – usłyszał szept i George zmaterializował się koło niego. Rozejrzał się niespokojnie dookoła, Brak obecności pani Weasley dodał mu otuchy – Nie chcę cię martwić, ale jest dym.

- Wiem – odszepnął – Za przemyt.

- Nie, nie o tym mówię – pokręcił głową – Masz gościa. Jakaś dziewczyna do ciebie. Szuka cię. Mówi, że nazywa się Elena.

Harry spojrzał na niego ze zdziwieniem.

- Jest tutaj? – spytał – Dlaczego nie weszła?

- Bo… widzisz…, wynikł pewien… eee… problem. Natknęła się na Catherine.

Ogarnęły go złe przeczucia. Znał swoją siostrę. -

I co? – obawiał się tego, co mógłby usłyszeć.

- No i dziewczyny nie przypadły sobie do gustu. Catherine wyskoczyła pierwsza z jakimiś pretensjami. I tak to się zaczęło. Kiedy je zostawiałem, wyzywały się od… - George ściszył jeszcze bardziej głos - hmm… używały określeń, które zazwyczaj oznaczają kobietę parającą się najstarszym zawodem świata.

Harry patrzył na niego z niedowierzaniem

- Harry, tam polała się krew.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 20:20, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ PIĘĆDZISIĄTY SZÓSTY:

Z JEMIOŁĄ W TLE

Tak się spieszył, że nie zdążył na siebie nic narzucić. Ani płaszcza, ani czapli, czy rękawiczek, nic. Mróz tego dnia chwycił siarczysty. Palce od razu mu zgrabiały z zimna. Oddech zamieniał się w parę. Rozejrzał się dookoła. Podwórko przed domem Weasley’ów było puste. Skierował wzrok na śnieg i westchnął. Zobaczył ślady dwóch osób, które stały długo w jednym miejscu. Domyślał się, co mogły robić. Z pewnością dziewczyny musiały się ostro kłócić.

Przeniósł wzrok kawałek dalej. Biel i nieskazitelność śniegu została zakłócona na szerszej przestrzeni. Zupełnie tak, jakby doszło do walki i przepychanek. ”Nie jest dobrze” pomyślał ponuro. Zacisnął szczęki, kiedy ujrzał ślady wleczenia kogoś za nogi oraz walenia czyjąś głową o lód. Rozegrała się ostra walka i wcale nie był pewien, czy to Cathy jest górą. Kiedy przed oczyma zabłysły mu drobinki krwi, zaczął biec. Ale to głównie krzyki – rozchodzące się po całej okolicy – doprowadziły go do małej szopy, w której pani Weasley zwykle trzymała swoje kury. Ptaki gdacząc rozbiegły się na wszystkie strony i marzły teraz na zimnie.

Wpadł do środka. Catherine i Elena stały naprzeciwko siebie pośród szczątków połamanych grzęd. Obrzucały się najgorszymi wyzwiskami w kilku różnych językach. Oczy im płonęły nienawiścią. Aurorka miała podbite oko, krwawiła jej warga i przyciskała do siebie zwichniętą rękę. Jego siostra tamowała krwotok z nosa, a na czole rósł jej potężny guz. Zupełnie, jakby uderzała kilkakrotnie głową o coś twardego. Obie przedstawiały sobą obraz nędzy i rozpaczy.

- Wariatka!!! – krzyczała Elena – Idź się leczyć!!!

- Ty… - Catherine jak zwykle nie przebierała w słowach. Chyba w najgorszych spelunach portowych takiego słownictwa nie znali.

Dziewczyna zbladła jak ściana.

- No wiesz?!!! Jak śmiałaś?!!!

- Dziewczyny… - zaczął Harry. Na próżno. Nawet nie zwróciły na niego uwagi.

- A śmiałam!!! – wydarła się Catherine – Jak chcesz, mogę cię jeszcze poczęstować moim nożem!!!

I wyszarpnęła zza pasa swój ulubiony sztylet.

Na Elenie nie zrobiło to wrażenia. Tylko zaśmiała się pogardliwie.

- To ma być nóż? – spytała lekceważąco – W takim razie, co powiesz na to?!

Brzęknęła stal. Chwilę potem Elena trzymała w rękach ogromny miecz Wybrańców. Nie ten ćwiczebny, o stępionym ostrzu, którego używali do potyczek na placu w Obozie. Ale ten bojowy, który nieśli ze sobą do bitwy. Śmiercionośny.

Harry drgnął. Jego pierwszą, spontaniczną myślą było natychmiastowe wkroczenie i rozdzielenie obydwu dziewcząt. Drugą, kiedy już przeanalizował tamtą, było, że raczej nie wyszłoby mu to na dobre. Elena i Cat pałały morderczymi chęciami. W ferworze walki i z czerwoną mgłą przed oczyma mogły go nie zauważyć. Równie dobrze ostrze miecza mogło trafić w inny cel. W wyobraźni widział już siebie padającego bez życia na ziemię, zbroczonego krwią i je dwie, szlochające nad jego bezwładnym ciałem…

Mógł też pozostawić wydarzenia, żeby toczyły się swoim torem. Tylko jak stanąłby później przed obliczem pani Weasley, spojrzał jej w oczy i wytłumaczył się z ewentualnej jatki w jej kurniku?

Ten ostatni obraz zaważył na szali.

- Dziewczyny… - zaczął znowu desperacko. Nie posłuchały. Chyba nawet nie zauważyły, że się w ogóle pojawił.

Nóż śmignął koło głowy Eleny i wbił się o cal od prawego ucha Harry’ego. Elena zmrużyła oczy i zaatakowała. Stalowe ostrze wzniosło się i opadło. Cat odskoczyła, ale nie dość szybko. Rozległ się dźwięk rozdzieranego materiału…

- Dosyć tego! – krzyknął ostro Harry i wkroczył pomiędzy nie. Chwycił Autorkę za rękę i odepchnął – Macie natychmiast przestać!!

Wreszcie skupił na sobie ich wzrok. Spojrzały na niego spode łba. Wrogo. Dwie dziewczyny, rywalki, na jedną chwilę zjednoczone niechęcią wobec odwiecznej głupoty płci męskiej, każącej się niepotrzebnie wtrącać w nie swoje sprawy. Harry’emu dreszcz przeleciał po krzyżu. Zdał sobie sprawę, że już chyba wolałby zostać porwanym przez Voldemorta, niż ponownie znaleźć się w takiej sytuacji.

- Bo co?! – w ich głosie zabrzmiała wrogość.

- Bo… - Harry miał pustkę w głowie. Musiał wykrzesać z siebie jakiś autorytet, ale ich drwiące spojrzenia mówiły, żeby nawet nie próbował.

- Dlaczego mamy przestać? – spytała Elena napastliwie. Harry wiedział, że one tylko czekają aż popełni ten błąd i opowie się po jednej ze stron. Wtedy nieodwołalnie naraziłby się tej drugiej. Niewykluczone też, że sytuacja mogłaby się też zamiast uspokoić – zaognić.

„Dlaczego miały przestać?”. Rozejrzał się w poszukiwaniu natchnienia. Znalazł je. Natchnienie stało w drzwiach szopy trzęsąc się z zimna, przestępując z łapki na łapkę i zaglądając z nadzieją do środka.

- Bo… - nabrał powietrza i rzucił się na głęboką wodę – Bo… kury marzną!

Wytrzeszczyły na niego oczy. Elenie bezwiednie wypadł z ręki miecz.

- Eee… co?

- Kury marzną! – brnął dalej. Postarał się, żeby w jego głosie zabrzmiały potępienie i nagana – Zajęłyście ich kurnik. Wygnałyście biedne ptaki na mróz!

Nadal patrzyły na niego jak na wariata. We wrogim milczeniu przetrawiały to, co usłyszały. A potem Catherine parsknęła śmiechem i opadła na zdezelowaną grzędę. Po policzkach polały się jej łzy. Elena wręcz przeciwnie. Zachmurzyła się i zagryzła ze złością wargę. Wbiła gwałtownym ruchem miecz w ziemię i założyła ręce na piersi. A Cathy nie mogła się wręcz uspokoić.

- Czy mogłabyś… - zaczęła Elena sztywno – …mi powiedzieć, co cię tak śmieszy w całej tej sytuacji?

- K-k-kury marzną!!! – wyła siostra Harry’ego tarzając się po ziemi – A toś sprytnie wykombinował!!! Świetny powód!!!

- Cieszę się, że tak uważasz – powiedział sucho – No dobra, która to wszystko zaczęła?

Jak było do przewidzenia, każda wskazała palcem tę drugą.

Westchnął.

- A moglibyśmy porozmawiać o tym?

- O nie! – zaprotestowała Cat – Nie będę dyskutowała z tą…, tą…

- Tak? – Elena się najeżyła i ruszyła naprzód. Harry chwycił ją i przytrzymał.

- To nie wyjdzie! Ja nie mam zamiaru przebywać w jej towarzystwie ani chwili dłużej! Przyjdź do domu, Harry, gdy skończycie. A ty… – zwróciła się do czarodziejki – Jeśli chcesz mu urządzać łzawą scenę rodem z kiepskich melodramatów, to sobie daruj. On się nie da na to nabrać. A przynajmniej… - dodała ponuro – mam taką nadzieję.

I wyszła energicznie, rozganiając tłoczące się pod jej nogami kury.

Harry odwrócił się do Eleny. Był zły. Gorzej – był wściekły. Miał zamiar wygarnąć jej, co o tej scenie myśli. Zachowały się żenująco. Jeśli wyobrażała sobie, że mogła bezkarnie naubliżać jego siostrze, to się grubo myliła!

Jednak z chwilą, gdy spojrzał w czarne, zalane łzami oczy i posiniaczoną twarz, zalało go współczucie. Złość opadła, gorzkie słowa nie zabrzmiały. Zresztą, widząc ją załamaną, zapomniał, co chciał jeszcze przed sekundą powiedzieć.

Dziewczyna oklapła bezsilnie na złamaną grzędę.

- Przepraszam, Harry – wyszeptała powstrzymując łkanie. Dostała czkawki – To moja wina. Nie powinnam była tu przyjeżdżać. Popełniłam błąd.

- Nie, nieprawda! – zaprotestował bez namysłu – Cieszę się, że tu jesteś!

Potrząsnęła głową. Wspaniałe, czarne włosy opadły jej na twarz.

- Twoja siostra widzi to inaaaaaczeeeej!!! – zaszlochała.

Podszedł do niej i usiadł tuż obok.

- Cathy wiele spraw postrzega inaczej – mruknął – Wpakowała mnie już w tyle kłopotów! Nie przejmuj się nią. Pogadam z moją siostrą. Dosyć już narozrabiała!

Sam nie wiedział, kiedy jego złość ukierunkowała się na siostrę.

- Och, nie! – wykrzyknęła – Nie krzycz na nią! To moja wina, to ja zaczęłam! Przepraszam cię za to! Ale…, ale…, to…, dlatego, że tak długo cię nie widziałam! – znowu się rozpłakała – Poza tym wróciłam ledwie z akcji i…, i…, to było straszne! Widziałam tyle zła! Tak mną to wstrząsnęło! – zarzuciła mu ręce na szyję i ukryła zapłakaną twarz w jego bluzie – Dlaczego ludzie muszą być dla siebie tacy podli?! Cały czas o tym myślę i…, i… to pewnie dlatego tak potraktowałam twoją siostrę! Wybacz mi!

Harry’ego znowu zalało współczucie. Dla tej biednej, wstrząśniętej dziewczyny, która, choć należała do elity Aurorów, walczyła w obronie Dobra, wciąż nie pogodziła się z wszechogarniającym złem. Pomyślał, że Cathy tym razem naprawdę przegięła. Zaatakowała bez powodu. Koniec tego dobrego!

Znalazł siostrę w kuchni. Rozmawiała przy zlewie wraz z Fredem i George’m. Ginny stała sama przy oknie z zamyśloną miną.

- Co zrobiła?! – spytała Catherine ostro, zanim oburzony zdążył otworzyć usta –Jakich użyła sztuczek, żeby cię przekabacić?!! Pewnie osunęła się zemdlona w twoje ramiona, co?!!

- Nie, na ławeczkę, ale nie o tym chciałem…

- Zalała się łzami?!!!

- No cóż…

- Odgrywała rolę niewinnej i skrzywdzonej przez ten okrutny świat?!!!

- Cat, ja tu przyszedłem, żeby…

- Padła ci na szyję i zaczęła się żalić, dlaczego wszędzie jest tyle zła, ludzie są tacy podli i jaki to ona przeżyła wstrząs psychiczny?!!! – spytała z ironią.

- Skąd wiesz? – zdziwił się.

Catherine prychnęła z pogardą.

- Bo to podła, mała intrygantka! Znam takie jak ona! Poza tym – dodała – swego czasu robiłam to samo. Chociaż…, szczerze mówiąc…, jak się nad tym zastanowić…, nadal to robię.

- No wiesz?!! – oburzył się – I ty śmiesz ją oskarżać?!

- Tak, bo ona mi się od początku nie spodobała! Ona nie jest…

Skrzypnęły drzwi. Spojrzeli w tamtą stronę. Weszła pani Weasley z pochmurną miną. Położyła na zlewie stos ściereczek do naczyń, postała chwilę jakby zamyślona. A potem spojrzała na rodzinny zegar Weasley’ów wiszący na ścianie. Osiem wskazówek (osiem, bo jednej brakowało. Miejsce wyglądało tak, jakby tę wskazówkę ktoś wyrywał będąc pod wpływem wielkiej złości) od czasu odrodzenia się Voldemorta wskazywało na „śmiertelne zagrożenie”. Pani Weasley westchnęła ciężko, pociągnęła nosem, otarła oczy i wyszła.

- Ona nie jest dla ciebie!! – zaatakowała Catherine – To widać gołym okiem!!

- A jakim prawem ty śmiesz o tym przesądzać?!

- Jestem twoją siostrą!

- I myślisz, że to wszystko wyjaśnia?!!

- Ale, Harry!! Ona jest…

Znowu skrzypnęły drzwi. Pan Weasley wetknął głowę do środka.

- Jest mama? – spytał.

- Była – odparł natychmiast Fred - zdołowała się przy zegarze i poszła.

Jego ojciec mimowolnie spojrzał na zegar. Brak dziewiątej wskazówki rzucał się w oczy. Spochmurniał, zacisnął szczęki, odwrócił się gwałtownie na pięcie i wyszedł.

Harry i Catherine wrócili do różniącej ich sprawy.

- Ona jest starsza od ciebie o dziesięć lat!!!

- Nieprawda!

- No to o siedem, czy osiem! – wrzasnęła - Wielka mi różnica!!!

- Dla mnie…

Znowu otworzyły się drzwi. Harry zgrzytnął zębami.

- Widzieliście Mundungusa? – spytał Lupin.

- Nie! – odburknął niechętnie.

- Tak, jak przytupując na śniegu dla rozgrzewki żebrał mamę o wpuszczenie go do środka – pospieszył z odpowiedzią George – Teraz pewnie siedzi gdzieś z ghulem na strychu.

Lupin wyszedł.

Catherine zwróciła na Harry’ego płonące spojrzenie.

- Łatwo się tobą manipuluje, Harry! – powiedziała ze złością – Jesteś naiwny jak dziecko! I każdy to wykorzystuje! Dajesz się wrabiać!! Voldemort nie był jedyny, który to odkrył! Barty Crouch, Cho Chang! Teraz ta lalunia wodzi cię za nos! Wszyscy poprzez ciebie próbują coś ugrać! Dziewczyny widzą w tobie tylko słynnego chłopca, który przeżył! Chcą się pokazać!! Nic więcej!!!

Harry był teraz bardziej niż wściekły.

- Jak na razie, widzę, że to ty próbujesz coś ugrać!

- Co?! – spytała ostro – Niby co?!

- Nie wiem!! Ale w tym sporze z Eleną nie byłaś do końca bez winy!

- Ale ona ma rację, Harry – usłyszał spokojny głos Ginny. Spojrzał na nią. Ale ona była odwrócona do niego plecami i nie widział wyrazu jej twarzy. Rysowała palcami wzorki na oszronionej szybie – Za często ludzie cię wykorzystują!

- A tak gwoli ciekawości? – podchwycił George. Razem z bratem przysłuchiwali się dotąd w milczeniu nabierającej tempa awanturze, – Do czego ta wasza rozmowa w końcu doprowadziła?

- Nie wiesz? – zarechotał nagle Fred – Przecież wiadomo! Jemioły tam nie było, ale… - zawiesił znacząco głos.

Wszyscy jednocześnie spojrzeli na Harry’ego. Zrobił się cały czerwony i uciekł wzrokiem w bok. Cat prychnęła lekceważąco.

- No tak – powiedziała cierpko – Mogłam się domyślić.

- Harry, no wiesz?! – wykrzyknął Fred z udanym oburzeniem – Tak gorszyć kury mojej matki!!

I razem z George’m zawyli ze śmiechu.

- Co do jemioły… - usłyszeli cichy, spokojny głos i w drzwiach pojawiła się Luna – …wisi w holu.

- Wiem – wzruszył ramionami George – Sam ją tam zawieszałem. Ale…, to chyba nie jest żadna aluzja? – spojrzał na Lunę z przerażeniem i się pospiesznie odsunął.

- Ja tam pod nią nie wchodzę – wzruszyła ramionami – Nie chcę mieć do czynienia z nargilami. Ale obawiam się o Rona i Hermionę. Siedzą tam już dość długo.

Harry i bliźniacy spojrzeli po sobie i zarechotali.

- No!!! – zawołał George – Tak jak myślałem! Przepowiadałem to już latem!

- Nasz braciszek dorasta! – rechotał Fred.

- Nie widzę w tym powodu do głupich żartów i prześmiewek – odezwała się chłodno od okna Ginny.

- A ty nie bądź taka stara ciotka! Zrobiłaś się ostatnio strasznie zgryźliwa. Nikt ci nie broni siedzieć pod jemiołą!

Spojrzenie, jakie mu posłała, było godne lodowatego spojrzenia pani Weasley.

- Tak? – spytała z sarkazmem – A mam ci przypomnieć, że znajduję się w domu pełnym własnych braci?

- No tak – zakłopotał się Fred – Nie pomyślałem. To może stanowić pewien problem.

- Pewien? Ja bym powiedziała, że ogromny!

- No dobra, a… Black?

- Sara Winters wydrapałaby mi oczy.

- Tak? – zdziwił się Harry. Nic o tym nie wiedział. Ale podejrzewał też, że sam Daniel, zajęty akurat pisaniem listu do matki w sypialni dla chłopców, nie ma pojęcia, co się wobec niego szykuje…

Fred się namyślał.

- A…Harry?

Spojrzenie Ginny było godne spojrzenia bazyliszka.

- Idiota – powiedziała tylko i wyszła zabierając ze sobą Lunę.

Trzasnęły drzwi.

- Hmmm… Ciekawe jak tam idzie Ronowi i Hermionie? – zainteresował się George.

Harry wzruszył ramionami.

- Pewnie…

- Pomyłka?!!! POMYŁKA???!!! – pełen wściekłości wrzask Hermiony przetoczył się przez Norę – JA CI DAM POMYŁKĘ!!!

- …gorzej już nie będzie – dokończył z westchnieniem.

- Hermiono! – ton Rona był zdezorientowany i nie rozumiejący – Ale o co chodzi?!

- Doskonale wiesz, o co mi chodzi, Ronaldzie Weasley!!! Jesteś idiotą!!! Mogłabym ci wydłubać to coś, co rzekomo jest twoim sercem tępym trzonkiem łyżki od herbaty!!!

- Dlaczego tępym? – spytał Ron.

- Bo wtedy bardziej boli!!! I nigdy, ale to NIGDY więcej nie mów mi, że popełniłeś błąd!!! I radzę ci wreszcie dorosnąć, Ron!!!

Kolejne trzaśnięcie drzwiami. Z sufitu posypał się tynk.

- Wesoły dzień – podsumował zgryźliwie George – Nie ma co. Akurat taki ze świąteczną atmosferą.

Wszedł Ron. Zrezygnowany i ponury oklapł bezsilnie na stołek. Ukrył twarz w dłoniach.

- Błagam, tylko nic nie mówcie! – jęknął – I tak się czuję wystarczająco podle.

- Ależ nie, oczywiście, że nic nie powiemy – Fred spojrzał znacząco na George’a – Nie powiemy też kumplom, nie będziemy się z ciebie wyśmiewali, nie wyślemy wyjców do szkoły, żeby się wszyscy dowiedzieli, nie wypomnimy ci, jakim to jesteś idiotą…

- Taaaak… - uśmiechnął się z rozmarzeniem Georgie – Nic nie powiemy.

I obaj wybuchnęli złośliwym rechotem.

- Odwal się – mruknął Ron.

Cathy spojrzała na Harry’ego.

- Daruj sobie – westchnął – Wiem, co chcesz powiedzieć. Mam dość, rozumiesz?

Wyraz jej twarzy złagodniał.

- Ja tylko chciałam dobrze, Harry – uścisnęła mu dłoń – Przecież wiesz.

Kiwnął głową.

- Wiem – mruknął – Ale ja wystarczająco już kłócę się dziadkiem i Voldemortem w snach, żeby…

- Z Voldemortem? – powtórzyła niespokojnie – Znowu?!

- Niestety – westchnął - Pojawiają się obaj, na przemian, każdej nocy.

- Może obaj chcą ci coś przekazać.

Wzruszył ramionami.

- Jeden, że chce mnie zabić, drugiego nie rozumiem.

- Może przyjdzie na to jeszcze czas.

- Tak – westchnął i odwrócił się do okna. Zapadał zimowy zmierzch – Ale chciałbym, żeby choć raz przyśniło mi się coś innego. Coś prostego, nieskomplikowanego…

- Bez instrukcji obsługi? – zaśmiał się George.

- Bez żadnych ogni, postaci, które chcą mnie zabić, albo mnie ochrzaniają. Zwykły sen. Może być z morałem, ale takim, żebym go zrozumiał! Na przykład babcia! – powiedział żywo – Dotychczas nic ode mnie nie chciała! Dlaczego ona nie może się pojawić?! Przecież proszę o zwykły, wręcz nudny sen! Czy to tak wiele?!

- No, nie wiem, stary – Ron oderwał się na chwilę od własnych problemów – Duchy są nieprzewidywalne.

I Harry’emu tej nocy przyśnił się wymarzony sen. Prosty, nieskomplikowany, bez potrzebnej „instrukcji obsługi”. Nikt nie groził, że go zabije, nikt nie stawiał przed nim niezrozumiałych żądań. Ot, zwykły sen.

Tylko że nie był nudny.

Harry zdążył jeszcze go pożałować…


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 20:21, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY SIÓDMY:

ZA GŁOSEM SERCA

Harry śnił. Znajdował się w zupełnie nieznanej sobie okolicy. Wędrował zboczem wysokiego wzgórza, którego nigdy nie widział. Dzikość i surowość krajobrazu sprawiały, że czuł się nieswojo. Do tego jeszcze bezmierna pustka. I cisza. Złowroga, dźwięcząca w uszach, wwiercająca się w umysł. Przerwały ją ochrypłe wrzaski kruków i wron. Niezliczona ich gromada krążyła na niebie. Raz po raz opadały nad jakimś miejscem. Harry, czując, jakby coś go usilnie pchało w tamtą stronę, wspiął się na szczyt wzgórza i spojrzał w dół.

Widok, jaki dane było mu ujrzeć, sprawił, że wszelka krew odpłynęła mu z twarzy.

To było opuszczone pole bitwy. Porzucona broń, kałuże wszędzie rozlewającej się krwi i widok setek zmasakrowanych, rozkładających się ciał. To było najgorsze. Smród szczypał go oczy, atakował nozdrza. Żołądek podszedł mu do gardła, w ustach czuł żółć.

Harry stał bez ruchu. Nogi miał jak z waty. Patrzył na rozgrywającą się przed nim scenę ze strachem i obrzydzeniem. Jakaś siła pchała go jednak do przodu i chcąc, nie chcąc, zstąpił na przesiąknięte krwią pole. Buty zanurzyły się we krwi. Wzdrygnął się. Niedaleko kruk z pasją wyszarpywał oko jakiegoś nieszczęśnika. Bezdomny pies chłeptał krew. Odwrócił pospiesznie wzrok. Widział szaty ludzi, którzy tu walczyli. W oczy rzucał się znak Lorda Voldemorta. Śmierciozerców leżało tu najwięcej. Przegrali w szrankach z Aurorami z Avalonu. Taka była wdzięczność Czarnego Pana w zamian za wierną służbę. Porzucone ciało, daleko od domu, bez nikogo, kto mógłby je pogrzebać.

Harry szedł i szedł. Pragnął się jak najszybciej stąd wydostać. „To ma być ten prosty, nieskomplikowany sen?” – pomyślał ponuro – „Chciałem, żeby był też nudny!”

Nagle ich zobaczył. Z dala od przesiąkniętej krwią ziemi. Na przepysznej urody, białej jak mleko klaczy arabskiej siedziała kobieta. O twarzy anioła i długich blond włosach. Jego babka! Plecy miała dumnie wyprostowane, w lewej ręce trzymała różdżkę, a w prawej powróz, do której uwiązany klęczał…

- Dancing? – wykrztusił Harry.

Młody Henry Dancing klęczał ze skrępowanymi z przodu rękami. Jedna była zawinięta bandażem. Ubrany był nie w czarną szatę śmierciożerców, choć na poplamionym krwią rękawie nosił ich znak, ale w cudaczny, pstrokaty strój morskiego pirata. Czarna chusta na głowie tylko trochę zakrywała wspaniałe czarne włosy. Na smagłej twarzy miał fantazyjnie zakręcony wąsik i nosił bródkę na hiszpańską modłę. Był wręcz zabójczo przystojny.

- Madonno moja! – wykrzyknął teatralnie – Za co to, roso poranna?!!

- Wiesz za co – powiedziała śpiewnym głosem Joanne. Jej ton był pełen zdecydowania. Ale też niewypowiedzianego smutku, który gościł w jej oczach, kiedy patrzyła na pole bitwy.

- Ależ słodka różo! Jesteśmy przyjaciółmi!!

- Byliśmy przyjaciółmi – powiedziała cicho – Wybrałeś inaczej. John mówił ci, co się stanie, kiedy znów się spotkamy. Po drugiej stronie barykady.

- Me serce od dawna jest na twej łasce! – głos Dancinga niby to brzmiał żałośnie, ale oczy błyszczały zawadiacko – Nie musisz go podawać na tacy Wybrańcom! Wypuść mnie!

Uzdrowicielka nie odpowiedziała.

- Wiem, że mnie do nich wiedziesz, Madonno! Ale angielska różo, tyś nie jest wojowniczką, lecz uzdrowicielką! – Dancing nie przejął się jej milczeniem – Znalazłaś mnie dychającego ostatkiem sił na polu bitwy, opatrzyłaś mi ramię, ale nie wiedź mnie na pewną i okrutną śmierć!

Harry patrzył na Dancnga uważnie. Jakoś nie wydawało mu się, żeby stary złodziej był jedną nogą na tamtym świecie. Wręcz przeciwnie, tryskał zdrowiem.

Piękna Joanne odwróciła od niego wzrok. Pochyliła się i poklepała końską szyję.

- Dalej, Arabesko – popędziła ulubienicę – Wracamy do domu.

Śnieżnobiała klacz, w rozkwicie swej młodości, ani trochę nieprzypominająca tego starego, ślepego i bezradnego zwierzęcia, jakie znał Harry, zarżała radośnie i skoczyła do przodu. Dancing, chcąc nie chcąc, powlókł się za nimi.

Harry ruszył ich śladem, rad, że oddalają się od tego strasznego miejsca.

- Czy me słowa nie zmiękczą twego serca, Królowo Światłości.

Nie odpowiedziała. Westchnęła tylko ze smutkiem.

- Posyłasz mnie na pewną śmierć, Wybranko!

Znów nie odpowiedziała. Dancing się nie poddawał.

- Promieniu księżyca, zwróć mi wolność!

Zero odpowiedzi

- A wrócę do swoich i już mnie więcej nie ujrzysz! Nie będę ci się naprzykrzał!

Znów nic

- Chociaż…- zamyślił się złodziej – Nie wierzysz mi, prawda? No tak, ale jak mnie Avalon dorwie, to tym bardziej już mnie nie ujrzysz i tym bardziej nie będę już ci się więcej naprzykrzał!

Harry zaśmiał się pod nosem. „Co prawda, to prawda”.

Ale Joanne znowu nie wykazała, że go słyszy.

- Nie można powiedzieć, żebyś była rozmowna – mruknął Dancing, gdy koń ruszył kłusem i szarpnęło go do przodu – Ani specjalnie dbała o moje wygody – dodał z przekąsem.

Przez długą chwilę wędrowali w ciszy. Harry zaczął rozmyślać o tym, że to dość dziwny sen. Przypominał mu trochę scenę z myślodsiewni. Nikt nie zwracał na niego uwagi. Ba! Nawet nie wiedzieli, że tu jest! On sam zaczął powątpiewać w to, czy powinien dalej śnić ten sen. Zdawało mu się, że nic z niego nie wyniesie. A jeżeli miał w ogóle jakiś sens, czy morał, to tym bardziej go nie rozumiał. Kiedy widział we śnie Voldemorta, czy swego dziadka, wiedział, że czegoś od niego oczekują. A tu? Nic.

- Madonno! A nie mogłabyś mnie tak wypuścić?

Z przodu dobiegło go prychnięcie.

- Odeszlibyśmy razem w siną dal, piękny kwiecie wiosny!

I w pole popłynęła piosenka:

„Madooonnooo miiiiiijoooooo!!!

– fałszował złodziej ochrypłym głosem -

Ja, ty i koooooooń!!!

Doskonałe z nas triiijoooooo,

Podążymy do odległych strooooon!!!”

Harry’emu nie było już do śmiechu. Zniknęły wątpliwości, czy chce śnić dalej. Był już tego pewien. Nie chciał!! Zastanawiał się, co on tu tak właściwie robi?! Nie miał ochoty wlec się za koniem i słuchać łzawych ballad Dancinga. Sen snem, ale zaczął odczuwać zmęczenie wspinaniem się po urwistych zboczach. Co by oddał, żeby z powrotem znaleźć się w swoim łóżku w Norze. „Do stu tysięcy gargulców” pomyślał z irytacją, „Po co zażyczyłem sobie, żeby przyśniła mi się babcia?! I to w ten sposób! Nie dało rady inaczej?!”

- Nazrywam ci kwiatków, chcesz?

Pokręciła głową. Nie chciała.

- Stójże, do licha! – Zniecierpliwił się Dancing w końcu – Nie wlecz mnie jak psa!

Joanne ściągnęła wodze. Klacz momentalnie stanęła

- Już lepiej, miłości mego życia – mruknął

- Kto? – Spytała ostro. Przez chwilę wydawała się wzburzona i rozzłoszczona.

Spojrzał na jej twarz o dziwnym wyrazie i wyszczerzył zęby w olśniewającym uśmiechu

- Nie przesłyszałaś się, diamencie świata!

Patrzyła na niego w milczeniu, z niedowierzaniem.

Spochmurniał.

- Ach – westchnął – Z pewnością pomyślałaś o Claryssie? Ale Claryssa nic nie znaczyła – dokończył obojętnie.

Szarpnęła wodze. Klacz zatańczyła nerwowo w miejscu. Chyba udzielił się jej nastrój jej pani.

- Nie? – powtórzyła z bezbrzeżnym smutkiem w głosie – Oprócz tego, że była moją przyjaciółką, strasznie nieszczęśliwą i umarła przy porodzie wydając na świat twoją córkę

Poderwał głowę.

- Jaką córkę?! – Wrzasnął zdezorientowany - Mam syna! Nazywa się Gabriel!

Harry wytrzeszczył oczy. „Żeby zupełnie nie znać swojego dziecka” pomyślał z niesmakiem.

Joanne wpatrywała się w złodzieja w długim milczeniu.

- Wiesz co, Henry? Chyba powinieneś był częściej interesować się swoją rodziną.

Dancing zdawał się całkiem stracić swój dobry humor. To, czego nie sprawiły przegrana bitwa, rany, pojmanie i perspektywa bliskiego spotkania z łowcami czarnoksiężników, dokonała jedna wiadomość. Wlókł się za koniem jak zbity pies.

- Ja mam córkę? – Mruczał ze złością i kopnął kamień – Coś podobnego! Nie, no teraz to już się już naprawdę wkurzyłem! Taki wstrząs!! W ostatnich godzinach na tym padole łez.!! Że jedyne, co mi się udało dokonać w życiu, to córka!!! Ja protestuję!

- Och – cmoknęła z niecierpliwością – Przestań się dąsać! Będziesz miał na to mnóstwo czasu później!

- Całą wieczność, znaczy się, Madonno? – Padła zgryźliwa odpowiedź.

Przemilczała tę uwagę.

- Taki młody, a już na śmierć – westchnął - no, nie całkiem taki młody – przyznał – Dziś rano spojrzałem w lustro i zgadnij, co ujrzałem?!

„Idiotę” pomyślał Harry. Rzewne, miłosne zapewnienia Dancinga budziły w nim niesmak.

- Siwy włos? – Spytała z rezygnacją, bo nie dało się go uciszyć.

- Gdzie tam, siwy włos! – Skrzywił – Na moich czarnych lokach?!! Chyba bym się rozpłakał! A może mówisz z własnego doświadczenia, kochana? Nie martw się moja droga. Z tego miejsca gdzie stoję, prawie go nie widać.

Spojrzenie, jakie mu rzuciła, ani trochę nie pasowało do zwykle łagodnej uzdrowicielki.

- Znalazłem zmarszczkę! U siebie oczywiście – dodał pospiesznie na widok wyrazu jej twarzy - Wyobrażasz to sobie?!

- I co? – Spytała zrezygnowana.

- Skarżyłem się Tomkowi cały ranek. Mówiłem do niego „ Tomuś! Przyszła na nas kreska, oj przyszła! Niedługo zdechniemy gdzieś pod płotem!” Aj, żebyś ty wiedziała jak ja mu dziś biadoliłem! Że już czuję kostuchę na karku…

- Nic dziwnego, Henry. Miała być przecież dziś bitwa – przypomniała mu łagodnie

- E tam, bitwa! Bitwa bitwą, ale ja swoje wiem! Poza tym chyba łamie mnie w kościach, mam reumatyzm, ojojoj! Jak boli! Zrobisz mi masaż?

Zaśmiała się tylko ironicznie.

- Próbujesz wzbudzić moje współczucie?

- Wmawiałem nawet Tomkowi, że mu garb rośnie! Wściekł się na mnie, rzucił jednym Cruciatusem, czy dwoma, ale nie trafił. Nawrzeszczał i kazał sprawdzić za drzwiami czy mnie tam przypadkiem nie ma. Masz pojęcie, Madonno?! Tak cię teraz traktują przyjaciele! Za grosz współczucia!

Joanne spojrzała na niego bacznym wzrokiem.

- Dlaczego tego nie porzucisz, Henry?

- Bo to moje życie.

- A gdybym cię poprosiła, żebyś to zrobił – spytała – Co wtedy? Zrobiłbyś to dla mnie?

Na młodej twarzy Dancinga odbiło się wahanie i niepewność. A potem potrząsnął głową.

- Nie rób tego, Madonno – burknął – Nie żądaj rzeczy niemożliwych. A przynajmniej... jeszcze nie teraz. Może kiedyś… - zamyślił się – Może kiedyś nadejdzie jeszcze taki czas, że jednym słowem przekreślę całe swoje dotychczasowe życie, moja droga.

Harry coraz niechętnej wlókł się za nimi. Marzył, żeby ten sen się skończył. A kiedy zdążył pomyśleć, że jeśli jeszcze raz usłyszy „Madonno”, to zwróci kolację, Dancing zaśpiewał.

„Och, ta nadobna pannaaaa…,

śliczna rosa porannaaaaa…,

Wlecze mnie na okrutną śmieeeeerć,

I nie zostanie mi nawet duszy ćwieeeerć!”

- Bądź cicho, Henry.

- Właśnie – wycedził Harry przez zęby.

„Słodki kwiaaaatuszku,

marcepanowy okruuuuszku!”

- Henry! – Joanne się śmiała – Przestań!

- Ale może jednak nazrywam ci kwiatków? Co?

- Ze związanymi rękami?

- Och – mruknął pod nosem tak, żeby go nie słyszała – Nie takie one związane jak ci się wydaje.

„Madonno mio…!”

„Już nie mogę!” Pomyślał z niesmakiem Harry ”Mam dość!”

- Dancing, ucisz się – przerwała poważniejąc – Dojechaliśmy.

Wlokący się z tyłu Harry nieco się ożywił. Bo i rozgrywająca się przed nim scena okazała się znacznie ciekawsza. Jego oczom ukazało się ogromne wojenne obozowisko Wybrańców. Gromada Aurorów szła ławą w ich kierunku pochmurna i groźna. Otoczyli Dancinga zwartym kołem. Posypały się razy i zaświstały zaklęcia. Ale nie poddał się. Walczył zażarcie, choć wiedział, że nie ma szans. Wydawało się, że go rozszarpią.

A wtedy padł rozkaz wydany ostrym głosem:

- Stać!

Joanne Potter z oczami płonącymi furią i twarzą wykrzywioną gniewem, zeskoczyła z konia i zasłoniła sobą Henry’ego.

- Joe? – Spytał z niedowierzaniem John Porter, który przedarł się przez tłum. Tuż obok niego przypatrywał im się zaciekawionym wzrokiem jedenastoletni James.

- No wiesz?! – Jej oburzenie skierowało się teraz na męża - Mojego syna zabierać do wojennego obozu?! Niedaleko pola bitwy?! Czyś ty oszalał?!

- Sam się zabrał! Bez mojej wiedzy!!

James odchrząknął zakłopotany i wbił wzrok we własne buty.

- Och, nieważne – machnęła ręką ze zniecierpliwieniem – Porozmawiamy o tym później. Chcieliście skrzywdzić związanego człowieka?

- Związanego? – Zdumiał się młody Alhatello – Jakoś nie widzę!

Joanne zmarszczyła brwi i odwróciła się. Henry z uśmiechem pomachał jej przed nosem sznurem.

- Kiedy się uwolniłeś?! – Spytała oszołomiona.

- A, gdzieś tak mniej więcej w połowie drogi.

- I nie uciekłeś?! – Zdziwił się jeden z czarodziei. Harry rozpoznał w nim młodszego Alastora Moody’ego.

- I miałem się pozbawić widoku mej ślicznej Pani? – Spytał Dancing – Nigdy! – I złożył przed Joanne prawdziwie dworski ukłon, który wywołał uśmiech na jej twarzy.

John Potter zmienił się na twarzy. W oczach pojawiła się pogarda i wściekłość. Mały James prychnął z pogardą.

- Dobra – mruknął Alhatello. Zacierał z zadowoleniem ręce – Nic mnie bardziej nie cieszy niż jeszcze jeden śmierciożerca dzisiejszego dnia. Bierzemy tego śmiecia i pokażemy mu, co znaczy dobre Avada Kedawra, co nie chłopcy?

- Nie! – Zaprotestowała Joanne – Nie po to go opatrywałam i wlokłam taki kawał drogi, żebyście go teraz zabijali!

- Możemy poczekać trochę – wzruszył ramionami. W jego oczach był głód zabijania.

Sekundę później gwałtownie wyszarpnięta różdżka dotykała jego gardła.

- Spróbuj – wycedziła przez zęby – Tylko go tknijcie a będziecie mieli ze mną do czynienia! – popatrzyła po zebranych. Była wściekła – Zła się nie zwalcza złem! Jestem uzdrowicielką! Podjęłam się chronić życie! Nieważne – wroga czy przyjaciela! Życie! Nie rozumiecie?! Poza tym ten człowiek mi zaufał!!!

Patrzyły na nią surowe, beznamiętne spojrzenia Aurorów.

- Nie mam zamiaru wam tego tłumaczyć – prychnęła i nakreśliła różdżką na ziemi linię – Ja stoję po stronie ludzi zranionych!! Potrzebujących pomocy!! Bezbronnych!! Wszystkich!!! – Krzyczała - Kto by to nie był, ja także składałam przysięgę!! Na wierność zasadom Dworu Eskulapa! I nie zamierzam jej łamać! Najwyraźniej stoimy po przeciwnych stronach barykady, inaczej pojmujemy Dobro i Sprawiedliwość!

Harry zapomniał, że ten sen mu się nie podobał. Patrzył na Joanne zafascynowany. Stała sama jedna naprzeciw setki żądnych krwi Aurorów. W jednej chwili łagodna jak baranek, a w drugiej niczym rozdrażniona lwica walcząca o swoje młode. Bo walczyła. Z ograniczeniami i uprzedzeniami tych ludzi. Widać było, że się nie podda. Nikt jej nie poparł. Nawet uzdrowicielka Annabelle Wright. Wiedźma stała patrząc na nią z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Nie odezwała się nawet słowem.

Aurorzy milczeli sposępniali, napięcie rosło. A potem mały James się poruszył. Powłócząc nogami, ze wzrokiem wbitym w ziemię i mamrocząc pod nosem inwektywy na temat Dancinga złamał szereg i przekroczył linię nakreśloną przez jego matkę.

- Nie – powiedziała ostro Joanne – Wracaj do ojca, James!

Spojrzał na nią zaskoczony. Harry także się zdziwił.

- Ale mamo!

- Porozmawiamy później! – Ucięła.

John Potter westchnął.

- No dobrze – odezwał się niechętnie - Wtrąćcie go do lochów Avalonu

- Rannego?!

- Nie taki on ranny, skoro zdołał się tu przywlec na własnych nogach!– zaprotestował ktoś.

- Poczekajcie przynajmniej aż wyzdrowieje!

- Jak wyzdrowieje nie będziemy mieli, kogo więzić. Bo jego już tu nie będzie! To cwany lis!

- Będę – wtrącił cicho Dancing – Daję słowo honoru!

Przerwał mu grzmiący ryk śmiechu czarodziejów.

- Honor! Ty nawet nie wiesz, co to jest! – Powiedział z pogardą Balindaroch.

- Honor! – Pokręcił głową John jednocześnie przeszukując Dancinga odbierając mu ukrytą broń. Nie był zbyt delikatny. Ale złodziej nawet jednym gestem nie pokazał, że go zabolało. W jego kieszeniach też znalazł mnóstwo cennych przedmiotów – To twoje?

- Zostaw! – Warknął tamten – I nie mieszaj się! Ukradłem to uczciwie!

John przerwał poszukiwania i uniósł sceptycznie brwi.

- Ukradłem uczciwie? - Spytał - Interesujące zestawienie słów, przyjacielu, zaintrygowało mnie. Ukradłem uczciwie!! – potrząsnął głową z politowaniem.

Odwrócił się do swoich ludzi

- Brać go! – polecił – I dobrze go pilnujcie!

- Czekaj – burknął Henry – Madonno moja słodka! – Zawołał w stronę Joanne - A ostatnie pożegnanie?

Babka Harry’ego uśmiechnęła się lekko.

- Przecież nie widzimy się po raz ostatni, Henry, mój drogi

- Ach, więc jest jeszcze nadzieja, że ujrzę wnet twą słodką twarz?

Mały James i Harry równocześnie splunęli z pogardą na ziemię. John spochmurniał i zacisnął szczęki. Oczy niebezpiecznie mu zabłysły.

Dancing jakby się tym wcale nie przejął. Pstryknął palcami i w ramionach uzdrowicielki pojawiła się piękna herbaciana róża.

- Och! – rozpromieniła się – Jest cudowna!

- Przyjęłaś od niego kwiaty? – spytał ponuro John, gdy Dancing został już zabrany – Dlaczego?!

Wpatrywała się w różę.

- Może dlatego, że od miesięcy nie dostałam ŻADNYCH kwiatów – powiedziała spokojnie – A ciebie nie widuję całe dnie! Poświęciłeś się pracy. I tylko jej. Ja przestałam się liczyć.

- Nieprawda! – powiedział wzburzony.

Harry sam nie wiedział, kiedy zauważył, że w szeregach Aurorów znacznie się przerzedziło. Wszyscy wymawiając się nadmiarem zajęć czmychali jak najszybciej. W niecałe pięć minut plac opustoszał. Mały James nie wydawał się specjalnie przejęty kłótnią rodziców. Tylko wzniósł oczy do nieba. Przechodzący zaś obok Alojzy Smith zarechotał i mruknął.

- Oj, będą u was ciche dni, Potter, oj będą!

- Żałosne – podsumował James.

Atmosferę podgrzewał głośny śpiew Dancinga gdzieś z głębi obozu:

„Mój przyjacieeeeluuu!!

Jesteś miiii napraaaawdę bliskiii…!!!

Mój przyjacieeeluu,

Jesteś miiiii niczyyym brat!

Dałeś mi różdżkę, dałeś mi miotłę!

Żony nie dajeeeeeeeeesz,

Żonę wezmę sobie sam!”

- Po moim trupie!!!

James wzruszył ramionami i opuścił Obóz. Harry chwilę się wahał, a potem ruszył za nim. Jego ojciec zatrzymał się dopiero na skraju lasu. Ułożył się wygodnie na trawie podkładając wygodnie ręce pod głowę. Obserwował pasące się niedaleko konie Wybrańców. Wśród nich znajdowała się też Arabeska z czarnym jak noc niesfornym źrebięciem. Malec zobaczywszy człowieka zbliżył się truchtem.

Harry i James utkwili w nim wzrok.

- Trzeba cię jakoś nazwać – mruknął ojciec Harry’ego przyglądając się brykającemu i wierzgającemu źrebakowi – Szkoda tylko, że tata zadecydował, że masz być jego. Mam dość jeżdżenia na Leciwej.

Malec parsknął, podrzucił łbem, podskoczył i odbiegł galopem w kierunku stada.

Joanne pojawiła się dziesięć minut później.

- Mężczyźni – wymamrotała pod nosem – Typowe.

Syn tylko się zaśmiał widząc jej strapioną minę.

- Powiedz mi, co zamierzałeś zrobić? – Spojrzała na niego badawczo.

Stropił się.

- Stanąłem po twojej stronie!

- Widziałam – kiwnęła głową

- Dlaczego?

- No..., bo ci na tym zależało!

- A tobie nie?

Potrząsnął głową

- Właśnie – westchnęła – Dlatego cię zwróciłam, James. Nie chcę takiej pomocy. Poza tym mam dla ciebie radę, synu. Jeśli o coś walczysz, musisz mieć do tego pełne przekonanie. Bo nie ma sensu bić się o coś, w co nie wierzysz. Bo nie wygrasz tej bitwy, jeśli nie masz motywacji. Nie naginaj się do decyzji innych ludzi. Ale kiedy wkładasz w to całe twoje serce i między tym, co łatwe, a tym, co słuszne, wybierasz to ostatnie - poruszysz świat i nic nie zdoła cię odwieść od tego, co postanowiłeś osiągnąć – Joanne uniosła wzrok i Harry przez moment odniósł wrażenie, że babka spojrzała mu prosto w oczy. Jakby jej słowa były skierowane właśnie do niego - Wiem, ta druga droga jest zawsze trudniejsza, pełna wyrzeczeń i czasami wątpisz. Ale im bardziej czujesz, że postąpiłeś słusznie, tym pełniejsze jest twoje zwycięstwo. A zatem, nigdy więcej tak nie rób, James, tak jak dzisiaj. Wpierw się upewnij, czy to rzeczywiście jest sprawa, za którą gotów jesteś poświęcić wszystko.

- Tak, mamo – pokiwał głową.

A potem spochmurniał.

- A czy ty rzeczywiście włożyłaś całe swoje serce w TĘ SPRAWĘ?!

- O co ci cho…A! – zaśmiała się – Chciałbyś wiedzieć, co?

- No, może ja niekoniecznie, bo ja tu za wiele do gadania nie mam. Ale na przykład tata wolałby się upewnić jak się sprawy mają.

Prychnęła

- Och, tata doskonale wie jak sprawy się mają – potargała synowi czuprynę – Nie musicie się bać!

Ale uśmiechnęła się pod nosem, gdy wiatr przyniósł z pola słowa piosenki:

„Madonno miiijioooo,

Ja, ty i kooooń,

Doskonałe z nas triiiijooo,

Podążymy do odległych stroooon”

- ZAKNEBLUJCIE TEGO BŁAZNA!!! – dało się słyszeć zewsząd dookoła.



*

Hogwart był pusty.

Wszyscy wyjechali na święta. No, prawie wszyscy. Snape z niesmakiem stwierdził, że czereda dzieciaków z pierwszych klas, które wiecznie plątały mu się pod nogami, została. Miał dość ich wrzasków, bieganiny po korytarzach i nałogowego wręcz zjeżdżania po poręczach schodów. Celowali w tym zwłaszcza dwaj mali bezczelni Gryfoni tworzący – jak to ironicznie był zwykł nazywać – fanklub Pottera.. Prześcigali się, w co głupszych pomysłach działając mu na nerwy. Apogeum idiotyzmu jednego z nich było niedawne otrucie kilkunastu osób dla kaprysu zagrania w meczu Quidditcha

Mistrz eliksirów stał o północy samotnie przy swoim biurku odmierzając składniki eliksiru. Nie zwracał uwagi na otoczenie, dopóki nie usłyszał czegoś dziwnego. Zmarszczył brwi i się odwrócił. Nic nie zobaczył. Komnata była pusta, w kominku palił się ogień, nikogo tu nie było poza nim.

Już chciał z powrotem pochylić się nad kociołkiem, gdy usłyszał znów ten dźwięk. Dochodzący z kota pokoju. A potem woda w szklance stojącej na biurku zakołysała się i chlupnęła. Pod nogami poczuł lekkie drżenie. Jakby zbliżało się coś wielkiego i ciężkiego. Woda znowu zafalowała. Następnie szklanka zabrzęczała, i zanim zdążył temu zapobiec, przewróciła się, potoczyła się do krawędzi stołu i spadła na podłogę. Odgłos roztrzaskiwanego szkła zabrzmiał w ciszy jak wystrzał armatni. Na dodatek wiatr łomotał wściekle o szyby. Okno jęknęło i otworzyło się gwałtownie. Do środka wpadło przejmujące zimno i masa śniegu. Świece zamigotały i zgasły. Tak samo ogień w kominku i komnatę zalały ciemności. Kiedy wściekły zapalił światło i zamknął okna, drewniana podłoga zajęczała i zatrzeszczała, jakby ktoś stąpał. Kątem oka zauważył cień na ścianie. Duży, w kształcie prężącej się do skoku bestii. Odwrócił się błyskawicznie. Serce załomotało, kropla potu powoli spłynęła po czole. Coś zaskowytało i przewróciło z rumorem szafkę na książki.

- Kto tu jest? – Zawołał a w jego głosie słychać było źle skrywany strach. Odwrócił powoli głowę, czarne oczy spoczęły na blacie stołu. Tam gdzie jeszcze przed chwila stała szklanka z eliksirem, teraz widniało wyraźne odbicie łapy psa…

Nim zdążył wyszarpnąć różdżkę, usłyszał ryk. Straszny, mrożący krew w żyłach i budzący dreszcze. Znajomy, bo już raz dane mu go było słyszeć. Powoli, z sercem dziko bijącym mu w piersi, wiedząc, co może zobaczyć – odwrócił się.

A zanim stała bestia.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 20:22, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY ÓSMY:

ZATRZYMAĆ CZAS

„Madoooonnooooo miiiiijooooo!

Ja, ty i koooooń…

- Ron, przestań!

„Doskonałe z nas triiiijoooooooo!

Podążymy do odległych stroooooon!”

- Nie śpiewaj tego! – Harry nie był w najlepszym nastroju – Po co ja wam opowiedziałem ten sen?

Bliźniacy zanieśli się rechotem

– No co ty! Przecież to taka fajna piosenka!

- I taka romantyczna – westchnęła teatralnie Cathy

- Ach, siła miłości! – Ginny udawała, że mdleje z wrażenia. Reszta dusiła się ze śmiechu..

Harry rzucił im ponure spojrzenie ponad stosem nie rozpakowanych jeszcze gwiazdkowych prezentów.

- Nie mówiłabyś tak, gdybyś była świadkiem tego żenującego przedstawienia.

Ginny przeszło omdlewanie.

- Żenującego? – zmarszczyła brwi – Uważasz miłość za coś niegodnego uwagi?

- To pewnie zbawienny wpływ poglądów Rona – rzuciła kąśliwie z kąta Hermiona – A słowa „pomyłka”,,nie rozumiem, jak to się stało” i „zapomnij o tym incydencie” są u nich na pierwszym miejscu.

Ron otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, już nawet zaczynał, ale zrezygnował i zwiesił głowę. Od wczoraj oboje z Hermioną nie odzywali się do siebie. Hermiona była tak wściekła, że nie dało się z nią spokojnie porozmawiać. Nawrzeszczała na wszystkich, którzy mieli to nieszczęście stanąć jej na drodze. A potem przeszła się po domu i pozrywała wszystkie gałązki jemioły, jakie tylko znalazła. Po czym na oczach zdumionych państwa Weasley’ów cisnęła wszystkie do kosza na śmieci. Ranek zastał ją w podłym humorze. Zresztą, widać było, że miała nieprzespaną noc. Ron co jakiś czas robił próby podejścia do niej, ale stalowe spojrzenie usadzało go w miejscu. Harry zaś powoli upewniał się w swoich przekonaniach, że siła miłości polega nie tylko na jej pozytywnych skutkach. Pomyślał z przekąsem, że jej cecha „budująca” jest zbyt przeceniana. Za dużo się naoglądał głośnych scen, przed oczyma wciąż tkwił mu obraz Cho Chang. Czasami stawiał na to, żeby Ronowi i Hermionie przeszło to „fatalne zauroczenie” – jak je nazywał - i żeby wszystko było jak dawniej. Aby wróciły czasy ich bezwarunkowej przyjaźni. Przyjaźni, dzięki której cała trójka mogła na sobie polegać i nikt nie czuł się z tego grona wykluczony. Jednak Ron i Hermiona zrobili ten krok do przodu. Zaszli zbyt daleko i teraz utknęli w martwym punkcie. Mogli kontynuować to, co rozpoczęli, lub nie. Ale jedno było pewne. Ich przyjaźń nigdy już nie będzie taka sama.

- Mimo to ja i tak uważam to za coś romantycznego – Cathy udała, że nie słyszała gorzkich słów Hermiony – Wyobraźcie sobie! Wielka, niespełniona miłość. Która przetrwała lata i żyje wciąż po śmierci ukochanej. Miłość, która poruszyła świat w posadach!

Harry się skrzywił.

- A drugiej strony porzucona żona i niechciana córka. Ale mi romantyzm!

- Sądząc z opisywanych przez ciebie wydarzeń… - zaczął Daniel odrywając się od oglądanej książki „Biografie wielkich Ministrów Magii i ich tragiczne śmierci”, którą dostał od Hermiony w prezencie – …to właśnie wtedy mój dziadek porwał twoją babcię. John Potter dogonił go w Paryżu i sprał na kwaśne jabłko.

- To jednak udało mu się zwiać Aurorom?

- A wątpiłeś w to?

- Hmmm… - zamyślił się Fred. Spojrzeli na siebie z George’m znacząco i na obydwu twarzach pojawił się identyczny złośliwy grymas – A masz pewność, że to rzeczywiście było porwanie?

- A cóż by innego? – zdziwił się Harry odrzucając papier pakowny ze swego upominku od Eleny. Był to podręcznik zaawansowanych zaklęć obronnych.

- Wiadomo jak tam było naprawdę? A może ona nie została uprowadzona przez Dancinga – ciągnął Fred - Ale z nim …uciekła?

Harry’emu książka wypadła z rąk.

- Na twoim miejscu zacząłbym się zastanawiać czyim jestem wnukiem - dokończył rechocząc George.

Harry’emu zaparło dech. Patrzył na nich oszołomiony, nie będąc w stanie wydusić z siebie słowa zaprzeczenia. Rosło w nim oburzenie.

- No wiesz!! – zaprotestował.

- Super – ucieszyła się Catherine – Tak coś czułam, że mnie coś łączy z Dancingiem! Mamy podobne charaktery, więc…

- Przestańcie opowiadać bzdury – zdenerwował się.

Wstał gwałtownie z podłogi, przeskoczył przez zalegające po całym pokoju stosy prezentów i podszedł do lustra.

- I co? – zaciekawił się Fred – Widzisz podobieństwo?

- Wyglądam normalnie – powiedział obrażony obracając się, żeby popatrzeć na siebie w szklanej tafli – Nie widzę rysów Dancinga!

- To ty tak myślisz – dodał znacząco Ron.

- Nie szkaluj mojej babci!

- Może dosyć tej błazenady, co? – odezwała się Hermiona – Nie wymyślajcie głupot. Na waszym miejscu zaczęłabym się zastanawiać nad sensem tego snu.

Bliźniacy znów zarechotali.

- Już my wiemy, jakie wyciągnąć z niego wnioski!

Hermiona wzniosła oczu ku niebu, a Ginny wyjęła różdżkę.

- Nie, tylko nie upiorogackiem, błagam!!!

- Kretyni z was – powiedziała z rozdrażnieniem. Dziwne, ale ostatnio była w takim samym humorze jak Hermiona. Przez całe święta chodziła podminowana i Harry odkrył, że jej słowa mogą być strasznie zgryźliwe i przykre. Zrobiła się nieprzyjemna, rzucała upiorogackami jak popadło i wszyscy woleli jej schodzić z drogi – Jedyne, do czego doszliście w życiu, to jak jedno błazeństwo zastąpić drugim. Żałosne!

- Nie można powiedzieć, żebyś była milutka – powiedział obrażony Fred – Co w ciebie wstąpiło? Gdybym cię nie znał, mógłbym pomyśleć, że się nieszczęśliwie…

- Moglibyśmy porozmawiać wreszcie nad sensem snu Harry’ego? – wpadła mu w słowo Hermiona.

- Chodzi ci o to, że babcia chciała mi coś w ten sposób przekazać? – zgadł Harry – Sam już do tego doszedłem. Szkoda tylko, że musiała wybrać akurat taką scenerię. Robiło mi się od tego niedobrze.

- Przeanalizowałam obydwa twoje sny – powiedziała Hermiona. Reszta ucichła i słuchała ich z zaciekawieniem – Ten z dziadkiem też. Moim zdaniem oboje mieli na myśli to samo.

- No, nie wiem… - powątpiewał.

- Przypomnij sobie, co wam powiedziała Joanne. Twojemu tacie i tobie. „Kiedy wkładasz w coś całe swoje serce, i pomiędzy tym, co łatwe, a tym co słuszne, wybierasz to ostatnie – poruszysz świat i nic nie zdoła odwieść cię od tego, co postanowiłeś osiągnąć”. Twój dziadek mówił to samo, Harry, ale innymi słowami. Przekonaj się, że droga, którą wybrałeś jest warta tego, żeby o nią walczyć.

- Mnie się raczej zdawało, że on mnie ostrzegał przed jakąś przepaścią...- bąknął

- To metafora – skrzywiła się – Przed tobą są dwie możliwości. Musisz wybrać pomiędzy jedną drogą postępowania, a drugą. Ale zanim dokonasz wyboru, najpierw upewnij się, że tego właśnie chcesz.

- Dobra, ale co to ma być? I do czego się odnosi?

- Nie wiem – powiedziała bezradnie – To musisz odkryć właśnie sam

Harry siedział w milczeniu otwierając prezenty. Ulżyło mu, że choć trochę zrozumiał, co chciał powiedzieć jego dziadek. Wciąż jednak nie miał pojęcia, jakie wydarzenia John Potter miał na myśli. A może… Być może dowie się jak ma postąpić, gdy stanie w konfrontacji ze swoimi wierzeniami i przemyśleniami. Dopiero wtedy nadejdzie czas, by podjął decyzję. A sny miały być przygotowaniem do tego. Właśnie, ale do czego?

Każdy zajął się swoimi świątecznymi darami i ciszę wypełniał szelest i odgłos darcia pakownego papieru. Podłoga cała była nim pokryta. Nie było nawet skraweczka wolnego miejsca.

- Tylko niech Pan sobie nie myśli, że Stworek zechce to posprzątać – ostrzegł zawczasu skrzat – Bo nie zechce.

Daniel westchnął.

- Zrobiłeś się ostatnio zbyt bezczelny – zauważył melancholijnie.

- Stworek uczy Pana odpowiedzialności – mruknął skrzat i usiadł bezczynnie w kącie pod oknem.

- Wow! – wykrzyknęła Catherine – Zobaczcie, co mi przysłali chłopaki z Paryża!

Pokazała im nóż, jeszcze większy od jej poprzedniego i prawdopodobnie jeszcze bardziej niebezpieczny.

- Tylko nie pokazuj go mamie – ostrzegł George – Bo prędko przestaniesz się nim cieszyć.

- Kolejny kałamarz i pióro – usłyszeli zgryźliwe Hermiony – Jakby PEWNEJ OSOBY nie było stać na coś oryginalniejszego.

I wrzuciła nie rozpakowany do końca prezent do kubła na śmieci. Kosz połknął go natychmiast i beknął. Harry zobaczył jak Ron czerwienieje ze złości.

- Wydałem na to kupę kasy – poskarżył się szeptem – Jak jej się coś nie podoba, to nikt jej nie każe siedzieć w Norze!

Harry nie dał się wciągnąć w słowne gierki przeciwko jednemu z jego przyjaciół. Wiedział, że oboje są zbyt źli, żeby jasno myśleć. Przemknęło mu przez myśl, że człowiek może wiele znieść. Ale zranionej dumy tak łatwo się nie wybacza.

- Czy książka „Popracuj nad sobą i swoimi durnymi pomysłami” miała być jakąś aluzją? – rzucili w przestrzeń bliźniacy.

Ginny ukryła uśmiech pełen złośliwej satysfakcji.

- No nie! – Ron na chwilę oderwał się od swoich szeptanych narzekań na Hermionę. Patrzył z obrzydzeniem na kasztanowy sweter zrobiony na drutach przez panią Weasley – Ile razy mam jej powtarzać, że NIENAWIDZĘ tego koloru! Robi mi się od niego niedobrze! Stworek! Chcesz mieć wygodne posłanko?

Skrzat zmierzył go taksującym spojrzeniem.

- Niech syn Weasley’ów nie obraża Stworka! – zaskrzeczał – Stworek ma lepszy gust!

Hermiona parsknęła śmiechem, a Ronowi zapłonęły uszy.

- Nie, to nie – odburknął cały czerwony na twarzy.

- Nie jest tak źle – klepnął go Fred – Zawsze może się na coś przydać. Jako… strach na gnomy w ogrodzie

- Bardzo śmieszne! – rzucił, gdy bliźniacy zawyli ze śmiechu – Lepiej sprawdź swój!

- Już sprawdziliśmy – chichotał George – Nasze swetry świetnie się nadają do odstraszania klientów ze sklepu.

- Hej! – Charlie wetknął głowę przez drzwi – Kto mi przysłał „Najbardziej krwiożercze smoki świata”?! Są super! Dzięki!

W pokoju znalazł się też Bill.

- Czy ktoś z was widział Errola z pocztą z Francji?

- Zdycha gdzieś na wycieraczce – rzucił lekceważąco Ron – Za tydzień może odżyje. A od kogo spodziewasz się listu?

- Od Fleur Delaceur.

- Fleur?! To nie ma jej w Lon… Ach! Słynna ustawa o cudzoziemcach! – przypomniał sobie.

- Właśnie.

- Hermiono! – wtrąciła nagle Ginny – Czy mi się zdaje, czy w tym roku Ron nie dostał od ciebie żadnego …Auuu!

- Zdaje ci się – powiedziała z kamiennym wyrazem twarzy.

- Ale sama widziałam jak chowasz go pod… Auuu! Nie tak mocno!

Ron znowu zerknął na Hermionę i westchnął. Był dobitnym przykładem osoby walczącej z wyrzutami sumienia.

- Kolejne słodycze! – Cathy odrzuciła czekoladki za siebie – Dostałam taką ilość, że spokojnie mogłabym zając się handlem w Beauxbatons.

- Wow, Harry! – zawołał Charlie – Ktoś się postarał! To jest dla ciebie!

Harry spojrzał na dużą, podłużną paczkę, o dość znajomym kształcie, którą tamten mu podtykał.

- Dla mnie? – sięgnął po prezent – Po co mi kolejna miotła?

Ron jęknął z zazdrości.

- Może lepszy model niż Błyskawica? – zasugerował – W każdym razie nie ode mnie. Nie stać mnie. Otwórz!

Rozejrzał się po przyjaciołach. Żadne z nich nie przyznawało się do bogato opakowanego przedmiotu. Zaintrygowany Harry rozerwał niecierpliwie papier. Było go strasznie dużo. W połowie odwijania Bill zaczął mu pomagać. Wkrótce ujrzeli tekturowe pudełko. Otworzyli je, wyrzucili zaściełające je gazety i Harry zamarł.

- O żesz ty! – wyrwało się Billowi.

Fred przepchnął się bliżej.

- Ale ekstra!

- Piękny – oczy Catherine zabłysły podziwem – Chciałabym mieć taki!

Jedna Hermiona nie dała się porwać ogólnym emocjom.

- Od kogo? – spytała rzeczowo

- Nie wiem – oszołomiony Harry rozejrzał się wokół w poszukiwaniu jakiegokolwiek liściku czy kartki. Nie znalazł – Było tylko to!

„To” okazało się ogromnym mieczem. Prawdziwym. Twarda, hartowana stal zalśniła, gdy podniósł miecz do góry. Był piękny. Mimo wielkości lekki i doskonale wyważony. Na powierzchni ostrza widniał zdobiony napis. Motto brzmiało: „Chronisz – zatem zwyciężasz. Walczysz – więc przegrywasz”. Klinga okazała się dziełem sztuki. Bogato zdobiona i wysadzana kamieniami, których nazwy Harry nie był nawet w stanie się domyślać.

- Coś mi się zdaje, że tego cacka nie podarowano ci ot tak sobie – zauważyła Ginny.

- Nie podoba mi się to! – powiedziała nagle ostro Hermiona. Jej głos przerwał magiczną chwilę oczarowania. Spojrzeli na nią zaskoczeni – Dostajesz anonimowy miecz? Coś mi tu nie gra.

Harry wzruszył ramionami.

- Niby dlaczego?

- Aurorzy muszą się o tym dowiedzieć! – Hermiona zerwała się i podeszła do drzwi – I to natychmiast! To może być pułapka!

- Czekaj! – Harry próbował ją zatrzymać - Zwariowałaś? – oburzył się - Dlaczego ty we wszystkim upatrujesz podstępu! Oni mi go mogą zabrać!

- Właśnie dlatego do nich idę.

Ale zanim postąpiła jeszcze krok, drzwi zaskrzypiały i otworzyły się. Do pokoju przykuśtykał Moody.

- Słuchajcie dzieciarnia – powiedział od progu - Wasza matka… A cóż to?!

Jego magiczne oko zawirowało i zatrzymało się na mieczu.

- To…, to… jest prezent – powiedział niepewnie Harry.

- Od kogo? – zaciekawił się.

- Od Świętego Mikołaja – rzucił Fred.

- Właśnie nie wiemy! – wtrąciła szybko Hermiona – Nie było żadnego listu, kartki, nic! Żadne z nas się do tego nie przyznaje. A kto obcy dałby tak cenną rzecz? Dlatego chcieliśmy…

Ron chrząknął.

- Ja chciałam – poprawiła się – … żeby Pan to sprawdził – skończyła ze wzrokiem wbitym w podłogę. Nie patrzyła na nikogo.

Moody sposępniał.

- Nie wiesz, od kogo? – spytał podejrzliwie Harry’ego i sięgnął po miecz – To może być pułapka!

Harry przewrócił oczami.

- No nie! – zaprotestował - To już się robi komiczne! Z miotłą było to samo!

- Słucham? – warknął Auror odbierając stanowczym gestem miecz z niechętnych rąk Harry’ego – Swoje bezpieczeństwo nazywasz komicznym? Czy wiesz? – podetknął mu miecz pod nos – Co można tym zrobić?!

- Tak. Spiczasty koniec wpycham w przeciwnika! – odciął się Harry.

- Konkretnie w ciebie – Moody nie pozostał mu dłużny – Tym można zabijać, Potter! Miej tego świadomość.

Odwrócił się do drzwi.

- Co Pan chce z tym zrobić?! – spytał wzburzony.

- Pokażę kilku osobom. One najlepiej powinny się na tym znać – spojrzał na Billa – Leć no po Jurija Saraganowa, Weasley. To jego działka.

Harry rzucił prezenty i nie zwracając uwagi na Ginny, która próbowała go zatrzymać „Daj spokój, Harry, nie warto!”, ruszył za Moody’m do kuchni. Sam nie wiedział, dlaczego tak mu zależy na mieczu, którego nigdy w życiu nie widział na oczy i nawet nie umiał się posługiwać. Oprócz tych kilku lekcji, które udzieliła mu latem dla zabawy Catherine na Grimauld Place 12, więcej nie trzymał takowego przedmiotu w rękach. Ale coś w głębi jego samego krzyczało, żeby go nie oddawał. Że jest to bezcenny dar i nie wolno mu się go pozbywać.

Krążył pod drzwiami kuchni, wydeptując ścieżkę. Oczywiście nie pozwolili mu w tym uczestniczyć. Jak zwykle, Harry Potter musiał grzecznie siedzieć i czekać na swoją kolejkę. Kopnął ze złością w ścianę. Kot Krzywołap obserwował go obojętnie ze swego kąta.

Drzwi wreszcie się otworzyły i Pan Weasley wyjrzał na korytarz.

- Chodź, Harry.

Wszedł. Na stole leżał miecz. Jeden rzut oka powiedział mu, że nie uległ zniszczeniu. A tuż obok stali pogrążeni w rozmowie Moody i czarodziej, którego Harry już kiedyś widział. Był to Auror z Avalonu. Ten, który świetnie widział nawet przez peleryny niewidki i nie chciał wpuścić Daniela poza bramę Obozu.

- Musisz mieć wielkiego przyjaciela, Potter – burknął na jego widok – Trochę mi się to wydaje podejrzane, skoro nie chciał się ujawnić. Rzuciłem jednak trochę czarów na to cacko. Tak na wszelki wypadek, w razie gdyby chciał wywinąć jakiś numer.

- Martwy przedmiot? – spytał z niedowierzaniem – Dlaczego ma wywijać jakiś numer?

Saraganow spojrzał na niego z kamiennym wyrazem twarzy.

- To nie wiesz, co to jest? – uniósł brwi i pokręcił głową – Po co dawać dzieciakom takie prezenty, skoro nawet nie umieją ich docenić – rzucił w stronę Moody’ego – To miecz Wybrańców, Potter.

Harry’emu serce podskoczyło do góry.

- Prawdziwy?! – nie mógł sobie tego wyobrazić – Bojowy?!

Auror pokręcił głową.

- Nie. Kopia. Gdyby był prawdziwy, wtedy osobiście odnalazłbym tego, kto ci go dał i skrócił go o głowę. Świętości nie należy szargać. Wszyscy Aurorzy o tym wiedzą. Miecz bojowy przechodzi z ojca na syna, z dziada na wnuka w obrębie murów Avalonu. Ale nikt niepowołany nie może go dotknąć, tylko Wybraniec. A jakoś nie wyglądasz mi na niego, Potter.

Zmierzył go surowym wzrokiem i Harry poczuł się bardzo mały pod tym spojrzeniem. Odwrócił oczy.

Saraganow też przestał już się nim zajmować.

- Molly, nie masz przypadkiem czegoś ciepłego do jedzenia. Od wczoraj wieczora jestem na posterunku.

- W taki mróz? – przeraziła się stawiając przed nim talerz z zupą.

- Ja sytuacji nie wybierałem – wzruszył ramionami – Ale muszę sprostać jej warunkom. Jestem Aurorem. Przyzwyczaiłem się.

- Były jakieś problemy? – spytał Moody.

- Absolutnie żadnych – popił łyk ciepłej zupy – Tylko napadło na mnie ze dwudziestu śmierciożerców. Normalka w tym zawodzie – dodał nonszalancko.

- I co zrobiłeś? – spytała blada na twarzy pani Weasley. Rzuciła nerwowe spojrzenie za okno.

Wskazał bez słowa na swoją różdżkę i miecz bojowy przytroczony do pleców. Harry zauważył smugi krwi na ostrzu. Poczuł się jakoś dziwnie.

- Potem napatoczył się jakiś troll, trzech dementorów…

Pani Weasley zachwiała się na nogach.

- Cztery olbrzymy – Saraganow ziewnął znudzony – Doprawdy nic wielkiego. Miewałem trudniejsze warty. Ach, no i przyplątało się kilkunastu urzędników Ministerstwa z nakazem aresztowania Artura. Grzecznie – poklepał się po mieczu – zawróciłem ich z drogi.

Harry patrzył na Aurora zdezorientowany. Zdawał się nie mieć w ogóle uczuć ani nie odczuwać zdenerwowania czy gniewu. Niemal obojętnie zdawał się przyjmować życie takim, jakim jest. Jakby nie wiedział, co to irytacja czy złość. Kiedy Alhatello mówił o śmierciożercach, jego spojrzenie płonęło fanatycznym blaskiem, Dorian Balindaroch i Szagajew ożywiali się. W oczach Saraganowa była obojętność i pustka. Jakby wpadanie w pułapkę było dla niego chlebem powszednim.

- A niedaleko domu Lovegoodów czaili się Wysłannicy Śmierci – ciągnął Auror nie będąc świadom, że Harry właśnie walczy z myślami, czy uwierzyć w to wszystko, czy też nie – Dzisiaj rano dałem wciry jakiemuś gówniarzowi. Rudy, w okularach, sztywny jakby kij połknął…

- Percy! – pani Weasley poderwała się z krzesła – To mój syn! – zawołała nie zwracając uwagi na skamieniałą twarz męża.

- Doprawdy? – spytał uprzejmie – Trochę za dużo masz tych dzieci, Molly. Już się w nich pogubiłem. W każdym razie smarkacz był w barwach Ministerstwa. Nie przejmuj się, żyje. A co? Następnym razem mam go przepuścić do domu? Ja mogę, czemu nie, ale obawiam się, że zamiast „Wesołych Świąt” dostaniecie nakaz aresztowania do rąk.

Odstawił pusty talerz i wstał.

- Muszę iść. Alojzemu będzie nudno beze mnie. Potter! – zwrócił się do Harry’ego – pozwól na chwilę!

Harry nie wiedząc, czego ten od niego chce, wyszedł na dwór. Odruchowo wziął ze sobą miecz. Saraganow to zauważył.

- To nie zabawka – w jego głosie zabrzmiały ostre nuty – Ale. Skoro już ci zostało podarowane, naucz się tym posługiwać. Kiedyś może ci się przydać ta umiejętność.

Harry skinął głową.

- Słyszałem, że chciałbyś zostać Aurorem, Potter – utkwił w nim swoje beznamiętne spojrzenie – No cóż, może kiedyś się spotkamy w murach Avalonu. A wtedy dobrze, jeśli będziesz miał zawczasu przyswojoną jedną z umiejętności, tak potrzebnych kandydatom.

Nadal patrzył na niego tak, że Harry poczuł się mały. Nie bardzo wiedział, co mógłby mu odpowiedzieć.

Saraganow splunął na ziemię i sięgnął do tyłu po swój bojowy miecz. Stal zalśniła w słońcu. Przez ostrze przebiegły smugi zaklętych w jego wnętrzu zaklęć.

- A to… - powiedział i nagle, całkiem niespodziewanie, Harry nawet nie zdążył się odsunąć, a wielka broń uderzyła w niego. Płazem miecza dostał w plecy i aż go rzuciło w śnieg. Harry jęknął. Kątem oka zobaczył następny ruch, ciało przypomniało sobie o refleksie nabytym podczas treningów Quidditcha i odturlał się w bok. Ostrze utkwiło w śniegu.

- Zwariował Pan?! – wrzasnął wyszarpując różdżkę.

- Nie – powiedział Saraganow głosem całkowicie wypranym z emocji. Chyba nic nie było w stanie wyprowadzić go z równowagi. Różdżce w ręku Harry’ego nie poświęcił nawet chwili uwagi. Harry’ego bardziej niż pulsująca łopatka zabolał ten przejaw lekceważenia – Tylko ostrzegam. Żeby różne głupie myśli nie przyszły ci czasami do głowy.

- O co panu chodzi? – spytał przez zęby. Ból w plecach nasilał się. Przypuszczał, że tej nocy nie będzie mu się wygodnie spało.

Saraganow znów splunął na ziemię.

- To nie zabawka – powtórzył wskazując głową na miecz w ręku Harry’ego – Naucz się tym posługiwać, bo ci się to kiedyś przyda. Ale nigdy, powtarzam nigdy – jego głos stwardniał – nie używaj go do zdrożnych celów. Nie obnoś się nim przed dzieciakami w Hogwarcie i nie wbijaj nikomu rozumu do głowy przy jego pomocy.

- Nawet nie zamierzałem – Harry poruszył się i stwierdził, że ból nie zmniejsza się

- Nie? – Auror uśmiechnął się lekko – No cóż… Chciałem się tylko upewnić, że nie zamierzasz. Każdy kij ma dwa końce, Potter. Pokazałem ci, co można robić tym mieczem – wskazał na przedmiot w ręku Harry’ego – Możesz używać go do ochrony siebie lub innych – Harry spojrzał okiem na motto na stalowym ostrzu: „Chronisz – zatem zwyciężasz. Walczysz – a więc przegrywasz.” – Ale też…

Znów miecz śmignął w powietrzu. Rozległ się rozpaczliwy, krótki skrzek i cisza. Harry wzdrygnął się i cofnął widząc krwawe resztki kury na śniegu.

- …możesz zrobić to – dokończył sucho nie zwracając uwagi na obrzydzenie na twarzy Harry’ego – Molly! – rzucił w kierunku domu - Przewidziałaś, mam nadzieję, rosół na jutrzejszy obiad?!

- Teraz już tak! – padło w odpowiedzi.

Saraganow schował miecz ze szczęknięciem. Harry z trudem odwrócił wzrok od martwej kury.

- Co … - zaczął z wysiłkiem – znaczy druga część motta?

- „Walczysz, więc przegrywasz”? No cóż… Kiedy mieczem wojujesz, od miecza giniesz. Trzymaj się tego, co ci powiedziałem, Potter – rzucił czarodziej i odwrócił się i odszedł.

Zniknął w śnieżnej bieli.

Harry wrócił obolały i zły. Pulsowały mu już całe plecy i zaczęły ciążyć ręce. Wrócił do sypialni, gdzie zastał swoją siostrę i Weasley’ów zgromadzonych razem. Po porozrzucanych prezentach nie było już śladu. Widocznie Stworek złamał się i posprzątał. Wszyscy, z wypiekami na twarzy, pochylali się nad albumem zdjęciowym. Harry’emu z trudem udało się go wyrwać z rąk Neville’a. Neville na ogół się z nim nie rozstawał. Nawet nie zauważyli, że wszedł.

- Słuchaj tego! – próbowała przekrzyczeć gwar Ginny – Jakie to piękne!

„Ma miłość jest jak róży krew,

Krew róży w czerwca świt,

Chciałbym usłyszeć twego wołania zew,

Dlaczego nie odpowiadasz mi?”

- Och – w oczach Hermiony zaszkliły się łzy – Żeby to mi tak ktoś napisał, bez bzdur o „pomyłkach”.

Pociągnęła nosem.

- Nawet fajne – ocenił Fred – Chłopak miał talent.

- Spójrz na to! – załkała Catherine:

„Drzwi swego serca przed tobą nie otworzę,

Jeszcze jedną kłódkę na nie założę

Aby nigdy doń nie doleciała Małego Kupidyna strzała”

Wszystkie trzy wydmuchały hałaśliwie nos.

- Jaka ona była okrutna!

- No – Daniel walczył ze łzami. Napotkał wzrok Harry’ego – No co?! – spytał obronnym tonem i schował za siebie kartkę papieru – Coś mi wpadło do oka!

- Och, jej! – Hermiona szarpała Ginny za rękaw – Przeczytaj to! Koniecznie!

„Spokoju ja tobie nie dam,

Zbyt dużo uwielbienia dla ciebie mam,

Siedzę właśnie smutny sam,

Oczekując, że szansę w końcu dasz nam”

- Ach, poezja! – westchnął teatralnie George – Czy ktoś wymyślił cokolwiek lepszego?

- Co wy czytacie? – skrzywił się Harry – Co to za bzdury?

- Beznadziejne, nie? – spojrzał na niego Ron – Dziewczyny zupełnie zwariowały. Znalazły to wśród zdjęć w albumie.

- Ale co to jest?

- Listy miłosne twoich rodziców – wymamrotał nieprzytomnie Daniel.

W jednej chwili Harry zapomniał, ze jest zmęczony, mokry od śniegu, że wszystko go boli i z trudem się porusza. Jednym skokiem znalazł się przy przyjacielu i wyrwał mu kartki z rąk..

- Dlaczego? – oburzył się – Daj nam poczytać!

- Listy miłosne? Sam sobie napisz i czytaj!

- To niedokładnie są listy miłosne – Ginny walczyła ze łzami. Całkowicie się posmarkała. Szybko się odsunęła, zanim Harry zdążył jej zabrać tekst – To wiersze. Twoi rodzice nudzili się podczas lekcji u Binnsa. Twój tata błagał twoją matkę, żeby zwróciła na niego uwagę. A ta z niego drwiła.

„Jego serce bije niczym dzwon,

W niezwykle smutny wpada ton

Jego troski niczym chmara wron,

Poniosą się aż do odległych stron”

- Boże, jakież to smutne!

- Nie wiedziałem, że tak się sprawy mają – mruknął Fred – Myślałem, że się kochali. Ciekawe. Pewnie jeszcze usłyszymy, ze została siłą zawleczona do ołtarza.

- Nie usłyszycie – warknął Harry bezskutecznie próbując odebrać im listy. Jednak George zagrodził mu drogę i nie chciał przepuścić.

- No nie wiem – załkała Hermiona – Sądząc po rozpaczliwym apelu Jamesa…

„A tak! Niech lecą na wszystkie strony,

Niech inne smutki biją im pokłony,

Niech kraczą czarne wrony

I biją na alarm wszystkie dzwony… „

- Hej, zostaw!

- To żałosne – Harry wpatrywał się z niedowierzaniem w tekst – Mój ojciec wypisywał takie bzdury?!

- To nie są bzdury! – zaatakowała go Ginny – To jest dowód wielkiego uczucia!

Mina Harry’ego dobitnie świadczyła o tym, co sądzi o takich przejawach miłości.

- Jeszcze nie zwariowałem, żeby się tym zachwycać – burknął. Jego miecz leżał zapomniany wobec oburzającego wścibstwa przyjaciół – W życiu bym się nie zdecydował czegoś takiego napisać.

- Z pewnością – Ginny rozkręcała się – Widać jak cenisz Elenę!

- A co ma tu do rzeczy Elena?! – zareagował.

- Skoro kogoś kochasz, to stać cię na wszystko – w głosie Hermiony pojawiła się dziwna nostalgia i tęsknota – I nie patrzysz na to, czy to jest głupie, czy też nie. I nie zrażasz się, gdy słyszysz…

„To wszystko mało mnie obchodzi!!

Współczucie też się nie zrodzi!!

Niech on tu lepiej przede mną swych uczuć nie dowodzi

I w daleki świat precz odchodzi!”

- …ale walczysz dalej.

Znów wszystkie trzy westchnęły.

- Ron miał rację. Zwariowałyście.

- To siła uczucia, Harry – warknęła Ginny. Oczy jej płonęły – Nie lekceważ go!

- Ta Elena , to chyba jest ci potrzebna tylko po to, żebyś mógł się nią pochwalić przed kolegami – zadrwiła Catherine.

Harry poczuł się zagrożony. Niespodziewanie we wszystkie trzy jakby coś wstąpiło. Atakowały go z powodu kilku stron tekstu napisanego przed wieloma laty.

- Nieprawda! – próbował się bronić.

- Niedługo walentynki! – wrzasnęła mu do ucha Ginny – I co zrobisz?! Powiesz jej, że kwiaty i randki są żałosne?!

Harry wyrzucał sobie, ze w ogóle dał się w to wciągnąć. Poszukał wzrokiem Rona. Przyjaciel jednak nie kwapił się do podpadnięcia dziewczynom.

- Racja – przyznał Ron niespodziewanie – Już jedne walentynki zawaliłeś. Pamiętasz Cho?

Harry oburzył się na tak jawne potępienie go.

- Zaraz! – zawołał – Myślałem, że nie uznajesz tego święta?!

- No, nie – zgodził się Ron – Ale faktem jest, że dałeś wtedy plamy.

- To nie była moja wina! To ona zaczęła!

- Uhmm. Zobaczymy, co powiesz tym razem – rzuciła zgryźliwie Ginny.

W pokoju zapadła cisza. Harry i Ginny patrzyli na siebie z niechęcią, oburzeni i źli. Nie rozumiał, dlaczego tak się go ostatnio czepiała. Ale wolałby, żeby przestała się w ogóle do niego zbliżać. W tej chwili miał dość jej towarzystwa na całe życie.

- Strasznie tu dużo zdjęć leżących luzem – Cathy próbowała rozładować napięcie zwracając uwagę obecnych na album – Harry, czy ty nie miałeś przypadkiem tego uporządkować?

Harry przeniósł na nią spojrzenie.

- Miałem – powiedział niechętnie – Ale nie zdążyłem. Strasznie ciężko mi było to odebrać Neville’owi. Strasznie narzekał, kiedy poprosiłem o zwrot.

- Ale tu jest też wiele nowych – zauważył George wkładając wiersze Lily i Jamesa za pazuchę – To chyba tak działa magia tego albumu. Nie wiadomo ile dokładnie fotografii się w nim mieści. Patrzcie, młody Dancing!

Harry zerknął na roześmiane, zawadiackie oblicze przystojnego złodzieja. Takie samo, jakie zapamiętał ze snu.

- O rany! – wyrwało się Catherine – To ja się nie dziwię, że babcia z nim uciekła!

- Została porwana – poprawił ją z naciskiem.

- Jak zwał, tak zwał – zgodziła się siostra - Wychodzi na to samo. Zazdroszczę Joanne.

- Z kim on stoi? – zaciekawił się Ron – Wydaje mi się znajomy.

Daniel rzucił okiem i poczerwieniał z emocji.

- Ach – westchnął – Miałem rację. Już wiem, skąd znam Shadowa. Poznałem go wtedy, w Hogsmeade.

- Ten szczyl tutaj to Wulfric? – zdziwił się Fred.

- Już wtedy nie wyglądał na przyjemniaczka – ocenił Harry. Jakoś mu nie pasowała szata Wybrańca do obecnego Ministra Magii.

- Miałem pięć lat… – snuł wspomnienia Daniel - … Była ciemna noc. Obudziłem się i zszedłem do kuchni po mleko. A tam stali dziadek i Wulfric. Naradzali się ściszonymi głosami. Nie zauważyli mnie.

- O czym mówili?

- Nie pamiętam! To było dziewięć lat temu! Nie wiedziałem, że to coś istotnego. Potem zjawiła się mama, wygoniła mnie do łóżka, wyrzuciła z krzykiem Shadowa za drzwi i wsiadła na dziadka.

- Patrzcie! – Hermiona wskazała na zdjęcie, które było Harry’emu już znajome. Przedstawiało Lupina i śliczną, jasnowłosą dziewczynę obok niego. Remus nigdy nie powiedział nic na jej temat i Harry o to nie prosił. Zresztą pamiętając wyraz twarzy przyjaciela, gdy ten zobaczył latem zdjęcie, przypuszczał, że nie będzie to wesoła historia – Ciekawe kim ona jest?

- Nie wiadomo – wzruszyła ramionami Cathy – Są tylko inicjały. „T.L”. Niewiele nam to mówi.

Skrzypnęły drzwi i weszła Luna.

- Wasza mama mówi, że niedługo kolacja – usiadła koło Ginny i oplotła rękoma kolana. Jej wzrok padł na album – Znowu to przeglądacie? – spytała – Ja rzadko kiedy sięgam po relikty przeszłości.

- Czemu? – spytał Harry.

- Bo przeszłości nie wrócisz – powiedziała pogodnie – Więc nie ma sensu jej przypominać. Poza tym one – wskazała na fotografie – przywodzą na myśl wydarzenia, które przeminęły i ludzie, którzy nigdy nie wrócą. Pstrykasz zdjęcie i zdaje ci się, że zatrzymałeś czas. I rzeczywiście, jego kawałek tkwi w tym albumie. Ale świat pędzi dalej i wszystko mija.

Ton jej głosu nie współgrał w ogóle ze smutnymi słowami, które wypowiedziała. Zapadła cisza. Spoglądali po sobie nie widząc, czy mają w ogóle przerywać magię chwili.

Luna powoli przewróciła strony i natrafiła na zdjęcia leżące luzem. Przyjrzała im się z zainteresowaniem.

- Christopher i Frances Warrenowie – powiedziała – Widziałam ich kiedyś. Bardzo fajni ludzie.

Harry spojrzał na Warrenów. Christopher był ubrany w szatę Wybrańca. Poza tym niczym nie przypominał surowego Aurora walczącego ze złem tego świata. Brązowe oczy patrzyły na widza ciepło i czaił się w nich humor i diabelski chochlik. Jego syn, Jack, wrodził się w niego. A potem spojrzał na śliczną zielonooką Frances i doznał wstrząsu. Ze zdjęcia śmiała się do niego Cecylia. Patrząc na jej matkę – pozbawioną tego chłodu i muru niechęci w oczach, o zniewalającym uśmiechu - widział Cecylię taką, jaką mogłaby być, a nie dziewczynę, jaką się w końcu stała.

- Eee! Śliczna! – zachwyconemu Ronowi wyrwało się to, co przemknęło przez głowę Harry’emu – Jeśli córeczka Frances wyrośnie w przyszłości na taką piękność jak matka, to warto do niej startować!

Spojrzenie, jakie mu rzuciła Hermiona nie należało do najłagodniejszych.

- Powodzenia – rzuciła jadowicie – Na pewno nie będziesz popełniał „omyłek”.

- Mnie też się ona podoba – Daniel zabrał Harry’emu zdjęcie i Harry poczuł dziwną, irracjonalną złość – Ale za każdym razem, gdy na nią patrzę, przypominam sobie o jej przyjemnym charakterku. To mnie otrzeźwia.

Harry prychnął i wymamrotał coś niepochlebnego pod nosem.

- Zginęli zamordowani przez Sami – Wiecie – Kogo – dodała Luna – Dwa lata temu, kiedy się odrodził.

- Roni mi się łezka, gdy pomyślę, że większość z tych ludzi już nie żyje – Cathy wskazała na fotografie.

Luna przewracała powoli strony, aż zatrzymała się na zdjęciu Lupina i jasnowłosej dziewczyny. Pierwszy raz się ożywiła. Na jej twarzy pojawiło się zdziwienie.

- O, ciocia Tina – powiedziała spokojnie.

- Kto?! – spytali gwałtownie.

- Moja ciotka, Tina Lovegood – wyjaśniła cierpliwie – Siostra mojego ojca. Tata niewiele mi o niej opowiadał. Wiem tylko tyle, że z planowanego ślubu z profesorem Lupinem nic nie wyszło. No, i była wspaniałą jasnowidzącą.

- Druga Trelawney – powiedział z przekąsem Ron.

Pokręciła głową.

- PRAWDZIWĄ jasnowidzącą. Przepowiedziała własną tragiczną śmierć.

- Jak to? – Hermionę to poruszyło.

- Nie wiem, ale zrobiła to. Podobno sprawdziło się, co do joty.

- Jak zmarła? – spytał Harry.

Luna wzruszyła ramionami.

- Czy ja mam wysłać pisemne zaproszenie?! – dobiegło ich z dołu wołanie pani Weasley – Kolacja się zmarnuje!

Zeszli na dół. Inaczej przyszłaby po nich, tu na górę. Harry w ostatniej chwili zawrócił i położył swój miecz na szafce nocnej. Nie mieścił się, więc oparł go o ścianę. Zsunął się ze zgrzytem na podłogę. Westchnął i włożył go na szafę. Później znajdzie dla niego trochę czasu.

- Siadajcie! – poganiała ich pani Weasley – Szybciej! Nie, Ron, nie tutaj! Tu jest miejsce dla wędrowca.

- Po co przestrzegasz tej głupiej tradycji – spytał niezadowolony – I tak nigdy nikt nie przychodzi.

- Nigdy nic nie wiadomo – ucięła – Trochę nas mniej dzisiaj. Tonks wyruszyła na akcję, Charlie patroluje z Aurorami teren wokół domu, a Percy…

Urwała. Westchnęła i potrząsnęła głową.

- Harry, kochaneczku! – zwróciła się do niego – Idź, proszę po Remusa. Wiem, że jest jakiś nieswój i w dziwnym humorze, ale nie możemy przecież pozwolić, żeby siedział sam, prawda?

Harry znalazł Lupina w starej sypialni Percy’ego. Profesor siedział bez ruchu zgarbiony w fotelu i wpatrywał się w huczące płomienie w kominku. Wydawał się być nieobecny duchem.

- Panie profesorze – położył mu rękę na ramieniu – Kolacja gotowa.

Nie odpowiedział.

- Są święta i…

- Wiem, że są święta, Harry – powiedział. W jego głosie brzmiał smutek – Czas, który spędzamy z bliskimi. Tylko, że ich już nie ma.

Był w jakimś dziwnym nastroju. Bynajmniej nie chciał uczestniczyć w radosnej atmosferze na dole.

- Rozmyślałem o Syriuszu – westchnął – Jeszcze rok temu siedział z nami przy stole i śpiewał kolędy. Śmialiśmy się i żartowaliśmy. Zaledwie rok temu – powtórzył – Jak ten czas leci. A teraz – dodał z goryczą – jego miejsce jest puste.

Harry zrezygnował z wyciągania Lupina z pokoju. Czuł, że nie czas na to. Usiadł tuż koło niego i podparł rękoma brodę.

- Mówiłeś kiedyś, że zjawił się na dworcu King’s Cross, aby cię pożegnać przed odjazdem do szkoły?

- Tak – kiwnął głową – Od tego czasu widuję go zawsze, ilekroć jest mi źle, albo mam kłopoty. Pomaga mi swoją obecnością.

Lupin zaśmiał się krótko i nieprzyjemnie.

- No cóż… Mnie nie odwiedził jeszcze ani razu.

- Nie? – zdziwił się Harry.

Pokręcił głową

- Nie wiem, co o tym myśleć. Czasami staję w nocy przy oknie i patrzę na jego Gwiazdę. Mówię do niego. Nigdy mi nie odpowiedział.

Długą chwilę milczeli. Pogrążeni we wspomnieniach o Syriuszu. W pokoju panowała cisza przerywana jedynie trzaskaniem ognia w kominku.

- O! Widzę, że masz ten wasz słynny album – zauważył Lupin – Mogę?

Harry spojrzał na album zdziwiony. Musiał wziąć go z pokoju całkiem machinalnie, nawet o tym nie pamiętając. Podał mu go bez słowa. A Lupin przewracał powoli strony.

- Wszyscy Huncwoci razem – uśmiechnął się smutno – jacyż byliśmy młodzi.

Wodził wzrokiem od Jamesa, po Syriusza, aż wreszcie jego wzrok spoczął na Peterze Petigrew. Zmarszczył brwi.

- Panie profesorze… - Harry już raz go o to zapytał. Wtedy nie uzyskał odpowiedzi – Wtedy…, latem…, Dlaczego pan go wtedy puścił wolno? Avalon się nie ucieszył.

Lupin westchnął.

- Peter był kiedyś moim przyjacielem.

- Ale…, przecież chcieliście go zabić z Syriuszem.

- Nie wiem, czy chciałem. Wtedy grały emocje, Harry. A lochy i sale tortur Avalonu to naprawdę bardzo nieprzyjemne miejsca. Zanim by go zabili, cierpiałby katusze przez wiele dni. Aż by wyśpiewał wszystko, co wie o Voldemorcie. Za dużo nas kiedyś z Peterem łączyło, żebym mógł na to pozwolić.

Harry nie pojmował. Co innego miał przed oczami wtedy, we Wrzeszczącej Chacie, a co innego teraz.

Tymczasem Lupin przewracał powoli kolejne strony w albumie. Uśmiechnął się na widok Christophera i Frances Warrenów.

- Lubiłem ich – powiedział – Chris był wspaniałym przyjacielem. Jeden z najlepszych Aurorów. Ale gdy przychodziło mu wybierać pomiędzy odebraniem wrogowi życia, a litością, wybierał zawsze to drugie. Nie miał w sobie pasji zabijania, jak Alhatello. Frances czasami mnie odwiedzała i wpadała z blachą ciasta. Przyprowadzała córkę. Znasz Cecylię, prawda? Wspaniała dziewczyna.

- Tak? – Harry nie mógł ukryć swojego sceptycyzmu – Mógłbym z tym stwierdzeniem polemizować.

Lupin spojrzał na niego zaskoczony.

- Czego chcesz, to przemiłe dziecko! W końcu ją uczyłem, więc wiem, o czym mówię. Bystra, inteligentna, zawsze skora do pomocy.

Harry się poddał. Nie miał zamiaru przekonywać kolejnego fana owego „cudownego dziecka”. Lupin uczył w Hogwarcie wtedy, gdy owa „przemiła istotka” miała dwanaście lat i nie skakała jeszcze nikomu z pazurami do oczu. Wystarczyło, że Hagrid piał z zachwytu ilekroć ją wspominał.

Lupin przewracał strony w albumie. Oraz plączące się wszędzie ruchome zdjęcia. A potem zamarł. Patrzył na Tinę Lovegood. W jego oczach pojawiła się taka tęsknota i ból, że zakłopotany Harry musiał odwrócić wzrok.

- Wiesz… - odezwał się po długiej chwili nauczyciel. Głos mu zadrżał, ale się opanował. Obaj zapomnieli o kolacji. Teraz byli tylko oni dwaj w ciemnym, pustym pokoju, oświetlanym jedynie ogniem z kominka. To była niezwykła noc. Noc zwierzeń i wspomnień. Tuż przed nimi leżał album. Nieme świadectwo życia ludzi, którzy kiedyś żyli. Człowiek patrzył na roześmiane twarze i uświadamiał sobie, że już nigdy nie wrócą. A jedyną formą wskrzeszenia ich, choć na chwilę, były pamięć i opowieści. Ustny przekaz tego, kim byli i jak żyli – Miała zostać moją żoną. Zginęła na tydzień przed naszym ślubem.

- Co się stało? – zapytał cicho Harry.

- Tina wyszła wieczorem na spacer do lasu i już nie wróciła. Rano wszczęto poszukiwania. To ja ją znalazłem – mówił cicho Lupin – Leżała bez życia na ścieżce. Była pełnia. Zabił ją wilkołak.

- Przecież one nie zabijają! – wyrwało się Harry’emu.

- Ten tak.

- Wie pan, kim był? – spytał wstrząśnięty nieszczęściem przyjaciela.

- Wiem – Lupin patrzył w ogień – I nigdy, ale to nigdy mu tego nie wybaczyłem.

Harry nie wiedział, co ma powiedzieć, jakie słowa mogłyby pocieszyć Remusa. Zdobył się na oklepane:

- Współczuję, panie profesorze.

Lupin tylko parsknął pogardliwie. A potem przeniósł wzrok na Harry’ego. Na widok jego oczu pełnych dzikości, udręki i cierpienia przeszedł go dreszcz.

– To byłem ja.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 20:22, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY DZIEWIĄTY:

"TCHÓRZ KRYJĄCY SIĘ ZA PLECAMI INNYCH..."

Harry nie spał dobrze tej nocy. Przewracał się z boku na bok. Wciąż tkwiły mu w pamięci słowa Lupina. Wstrząsające wyznanie, które poruszyło czułą strunę w sercu. Dobitnie pokazało też jak mało wiedział o przeszłości przyjaciela. Ale także jak wiele ludzkich tragedii kryło się pośród zdjęć w albumie Syriusza. Każda z fotografii była cząstką jakiejś historii, czyjegoś losu, na wpół zapomnianej opowieści. Każde z tych wspomnień było ważne. Mówiło o ludziach, których brakowało w sercu każdego, kto pozostał. O tym, co dane było mu usłyszeć, nikomu nie powiedział.

W środku nocy Harry zapalił świecę i sięgnął po album. Jeszcze raz przekartkował strony, które wcześniej oglądał. Kartki i zdjęcia cicho szeleściły ukazując twarze ludzi na nich uwiecznionych. Za dnia obudziły w nim nieokreślonego rodzaju tęsknotę. Żeby na powrót zobaczyć coś, czego dawno nie było już na świecie i nie miało powrócić. Zastygł na dłużej na jednym z nich. Aż westchnął. To był on! Leżał na kolanach matki wyciągając małą rączkę do jej włosów. Lily pochylała się nad nim szepcząc coś po cichu. Na następnym James podtrzymywał jego robiącego pierwszy w życiu krok. Lupin i Syriusz przyglądali się temu z zaciekawieniem zachęcając do zrobienia następnych. Zdał sobie sprawę, że nie może na to patrzeć i wręcz gwałtownie, omal nie rozrywając stron, przewrócił kartki. Znów trafił na Lupina i jasnowłosą Tinę. To musiały być jeszcze czasy szkolne, stali poprzebierani w najprzeróżniejsze stroje w myśl zasad zabawy maskowej w Hogwarcie. Remus męczący się w czymś, co od biedy można było uznać za coś stylizowane na średniowieczną zbroję prosił Tinę do tańca. Dziewczyna była cała w bieli. A przyczepione do pleców anielskie skrzydła wskazywały, jakiego rodzaju jest jej strój.

Znów przewrócił kartki. Tym razem jego uwagę przykuło zdjęcie leżące luzem. Zrobione na początku czerwca tamtego roku. Grimauld Place 12, stół w kuchni, palące się świece i Syriusz. Zamyślony, ponury, z wyrazem oczu jak u dzikiego zwierza w klatce. Zamknięty, uzależniony od czyjejś decyzji, zbuntowany, rozgoryczony,…

Odłożył gwałtownie album i już chciał zdmuchnąć świecę, gdy dojrzał biel kartek wystający z kieszeni szaty Freda zwieszającej się z krzesła. Wiedział, co to jest. Wiersze jego rodziców. Te, których nie chciał przeczytać do końca. Wstał, pchany nagłym impulsem i przestępując ostrożnie pozostałą śpiącą szóstkę (Spali tam też wszyscy bracia Weasley’owie i Daniel. Tak, tak, wiem, że im było niewygodnie, nie musicie mnie o tym przekonywać. Ale nie było miejsca. W końcu gościli w Norze też Moody, Lupin i Tonks. No i Mundungus – z ghulem na strychu), wyciągnął rękę, zabrał pergamin i pogrążył się w lekturze. Na próżno się przekonywał, że to tylko ckliwe głupoty i nie lubi tego typu pisaniny.

W połowie czytania otarł oczy rękawem od piżamy i spojrzał na Hedwigę. Wpatrywała się w niego uważnie przekrzywiając śnieżnobiałą głowę.

- No co?! Coś mi wpadło do oka! – użył tego samego wybiegu, co Daniel.

Mógłby przysiąc, że sowa pokiwała tylko z politowaniem głową…

Bezsenność Harry’ego miała także drugą przyczynę. Jurij Saraganow zostawił mu po sobie niezłą pamiątkę. Rano z jękiem ledwie zczołgał się z łóżka. Schylanie i ubieranie się było męką. Plecy rwały mu z bólu i nie wiedział jak ma sobie z tym poradzić. Odkrył też, że w obecnym stanie ciąży mu nawet trzymana w rękach książka.

- A niech mnie! – gwizdnął Ron – Ale cię urządził! Całe plecy masz posiniaczone!

- Idiota! – nie kryła złości Ginny – Mógł ci odbić nerkę.

Jej pełen oburzenia głos, strach i troska w oczach nagle sprawiły, że zrobiło mu się jakoś cieplej na duszy. Z miejsca wybaczył jej wszystkie gorzkie słowa, jakie wczoraj do niego kierowała.

Pani Weasley zaś ściągnęła gniewnie brwi i sięgnęła po swą podręczną apteczkę. Wyjęła kilka składników o zapachu tego rodzaju, że nos Harry’ego stanowczo zaprotestował i odmówił współpracy, utłukła je na miazgę i zamieszała.

- Na górę! – wygoniła go – I niech ci ktoś zrobi z tego okład!

Powstał problem „ktosia”.

- Na mnie nie patrz – burknął Ron – A od czego są tu cztery dziewczyny w tym domu?

- Eee… - Catherine pociągnęła nosem i skrzywiła się – Właśnie przypomniałam sobie o czymś ważnym!

I wypadła z pokoju.

- Muszę dokończyć list do ojca! – Luna poszła w jej ślady.

- Och, Snape mnie zabije, jeśli nie napiszę tego wypracowania! – przepadła też Hermiona.

Wzrok Harry’ego spoczął na Ginny.

- Pomogę mamie w kuchni!

Drzwi trzasnęły.

- Dzięki! – rzucił ze złością w przestrzeń.

Jakiś czas później Harry skarżył się wszem i wobec na niewdzięczność rodzaju żeńskiego i na pomysły Aurora w szczególności. Okład niewiele mu pomógł (oprócz tego, że wszyscy odsuwali się od niego węsząc podejrzliwie w powietrzu) i tylko trochę złagodził ból.

- E tam! – nie przejął się Charlie - Mógł cię urządzić gorzej, nie masz więc na co narzekać.

- Ale on to zrobił tak…, tak…od niechcenia! Jakby mu wcale na tym nie zależało!

- Cały Jurij! – zaśmiał się Bill – Taki już jest. O jego cechach charakteru krążą wręcz legendy. Powiadają, że podobno gdy przed dwudziestoma laty Sam – Wiesz – Kto najechał na Avalon i w zamku zapanował zamęt, Saraganowa w ogóle to nie ruszyło. Gorączkowe zbrojenia i przygotowania do bitwy zastały go akurat przy śniadaniu. Jurij tylko wyjrzał przez okno, ocenił sytuację, wrócił do stołu, wziął kromkę chleba, starannie posmarował masłem, położył plasterek szynki i zaparzył sobie herbatę. Następnie znów wyjrzał przez okno, znowu ocenił sytuację, westchnął, wyjął miecz i różdżkę i leniwym, powolnym kroczkiem, wcale się nie spiesząc, ruszył do bitwy. Wrócił kilka godzin później brudny, zakurzony w podartej szacie. A pierwsze co zrobił, to usiadł do stołu, zjadł spokojnie kanapkę, wypił herbatę, przeczytał gazetę i poszedł do szpitala. Dopiero tam się okazało, że stracił mnóstwo krwi i gdyby jeszcze trochę poczekał, byłby wykitował. Ten człowiek to maszyna. On wręcz nie ma uczuć.

- Dziwak – ocenił Daniel.

- Jakby nie patrzeć, to wszyscy z Avalonu są jacyś dziwni.

No cóż…, Saraganow może uczuć nie miał, ale Harry dobitnie przekonał się o tym, że je posiada. Stało się to w porze świątecznego posiłku.

- Harry, kochaneczku, masz ochotę na rosół?

- Dziękuję, pani Weasley, ale nie.

- To może udko kurczaka?

- Dziękuję nie.

- A pieczonego indyka?

- Nie.

- To może chociaż kawałek ryby?

Harry zrobił się zielony i wybiegł z kuchni.

- Co ci jest? – Ron poszedł za nim – Chory jesteś?

Pokręcił głową.

- Przerzuciłeś się na wegetarianizm?

- Widocznie.

- Dlaczego?

- Jakby na twoich oczach bestialsko zamordowali twój obiad, to też byś się przerzucił – powiedział ponuro.

Ron zarechotał.

- Weź przestań, na współczucie ci się zebrało? Och, chodź – pociągnął go – Zjesz jeden listek sałaty, lub dwa. Sałata nie krzyczy i nie ocieka krwią.

Harry wrócił do stołu. Podczas ich krótkiej nieobecności okazało się, że przybył do Nory gość. Na honorowym miejscu, które pani Weasley trzymała zwykle dla jakiegoś wędrowca, siedział teraz Albus Dumbledore. Wydawał się być bardzo zmęczony, policzki miał zapadnięte, wzrok przygasł. Wydawał się odmieniony. Z pewnością przybywał z niewesołymi wieściami. Na powitanie Harry’ego odpowiedział krótkim skinięciem głowy nie poświęcając mu dłuższej chwili. I nie był zbyt rozmowny.

Harry wziął sobie odrobinę puddingu starannie omijając wzrokiem potrawy mięsne. Nie był pewien, czy jego żołądek znowu nie zacznie wyprawiać harców. A tymczasem rozmowa przy stole z luźniejszych tematów, bardziej odpowiednich do świątecznej atmosfery, zeszła na te poważniejszego typu. Miała oddźwięk bardzo pesymistyczny. Słuchał jej jednym uchem zatopiony we własnych myślach.

- Nie mam pojęcia gdzie jest Sami – Wiecie – Kto – mówił Dumbledore – Posłałem swoich ludzi, żeby go znaleźli. Z piętnastu wróciło ośmiu.

- I oni nic nie wiedzą? – spytał niechętnie Moody – Aż nie chce mi się w to wierzyć.

- Niestety.

- Ale to, że go nie ma, wcale nie znaczy, że zaniechał swych planów i działań – wtrącił Lupin. Siedział wymięty, nieogolony i milczący przy stole. Sam jego widok wystarczał za dowód, że ta noc była dla niego nieprzespaną – Jakiekolwiek by one nie były. Wzmożone ataki olbrzymów, napaści śmierciożerców i cztery pocałunki dementorów – wszystko tylko w tym jednym tygodniu – mówią same za siebie.

- A tak – dodała z westchnieniem Tonks – Plus gromady spanikowanych, przerażonych i niezadowolonych ludzi. Dekretem Ministerstwa wyrzuceni z pracy. Tylko za to, że śmieli zwrócić uwagę na fakt, że Ministerstwo – zamiast zapewnić im bezpieczeństwo, które tak wcześniej obiecywało – próbuje tuszować jak się da swoje niepowodzenia. Mówi się, że jeszcze trochę a ludzie wyjdą na ulicę.

- Ja bym radził zabierać się z forsą z Banku Gringotta. Potem może być za późno – Do rozmowy włączył się Bill – Gobliny zrobiły się ostatnio jakieś dziwne.

- Sami – Wiecie – Kto gdziekolwiek się znajduje, musi szaleć z radości – zauważył ponuro Dumbledore – Ma ułatwione zadanie. Jeszcze nigdy nie byliśmy tak podzieleni. Nie ma tej jedności, co kiedyś. Wystarczy jedno uderzenie, a świat czarodziejów pójdzie w rozsypkę.

- Shadow wcale nie jest gwarancją bezpieczeństwa – westchnęła pani Weasley. Wstała i podeszła do zlewu – Jeśli już kogoś wsadza do Azkabanu, to każdego, kto mu się napatoczy.

- Aha – zgodziła się z nią Hermiona – W myśl przyjętej przez niego zasady „Znajdźcie nam człowieka, a my znajdziemy na niego paragraf”.

Harry nagle poczuł w sobie dziwny impuls. Ten impuls pchnął go jak ostrogą i sprawił, że zapłonęła w nim irracjonalna złość, która gdzieś musiała znaleźć ujście.

- A czyja to wina?! – spytał nagle ostrym tonem zaskakując tym nawet samego siebie. W myślach stwierdził, że ma dość tej jałowej dyskusji, która prowadzona od miesięcy, niewiele poza tym zmieniała. Skupił na sobie zdumiony wzrok wszystkich zgromadzonych – …że sytuacja jest taka jaka jest? Może zamiast narzekać, trzeba coś z tym zrobić?!

Czarodzieje patrzyli na niego w milczeniu jak na dziwoląga. Właśnie wykazał się bezczelnością. Niepisana i nieformalna umowa mówiła, że mają nigdy nie wtrącać się obrady członków Zakonu Feniksa. Fakt, że odbywały się one akurat przy śniadaniu, nie miał znaczenia. Harry złamał rozmyślnie tę zasadę.

- Voldemortowi dano szansę, na jaką czekał od lat! – mówił zapalczywie. Sam nie wiedział, co w niego wstąpiło i dlaczego buzuje w nim taka złość. Prawdopodobnie miał dosyć wysłuchiwania o ciągłych stratach i czuł bezsilność. Bezsilność, bowiem sam nie był w stanie nic zrobić będąc pod kordonem dorosłych. Uczucie podobne temu, jakie odczuwał latem, zamknięty na cztery dni pokoju na Grimauld Place. To sprawiło, że przestał się hamować – A my sami dajemy mu władzę i możliwości na tacy! Zamiast stanąć z nim do walki!

- Rozumiem, że mówisz o sobie – burknął z niechęcią Moody.

- Chociażby!

- Wykluczone! zaprotestował stanowczo Lupin. Jego zmęczone, udręczone oczy ożyły – Dopóki jestem twoim opiekunem prawnym i mam tu coś do gadania, nie zgadzam się! Zresztą jesteś za młody.

- Zawsze jestem za młody! – rzucił buntowniczo.

- Nie chcę uczestniczyć w pogrzebie – Lupin zmrużył oczy – Nie w twoim, Harry!

- Innymi słowy mówiąc… – Harry’ego zaczęło ponosić – Mam grzecznie siedzieć i czekać na rozwój wypadków?

Lupin westchnął.

- Pozwól, że tym zajmie się już Zakon Feniksa.

- O ile sobie przypominam, to przepowiednie nic nie mówią o udziale Zakonu w starciu z Voldemortem!

- Tak samo jak nic nie mówią o ostatecznym rozrachunku twojego spotkania – odgryzł się Lupin.

- To nie jest takie łatwe – powiedział cicho pan Weasley – Tym bardziej, że nie ma, z kim toczyć boju, bo ten ktoś przepadł. Nie będziemy przecież walczyć z wiatrem!

- Jedyne, co możemy zrobić, to powstrzymać jego sługusów – wtrąciła Tonks – Wypruwamy sobie żyły, żeby mógł pozostać ktoś, kto by to docenił. A Garrick mówi…

- O’Flaherty?! – zaśmiał się ironicznie Harry. Wciąż nie był sobą – To wielkie zero?! A co on może mówić?! Przecież on już nic nie znaczy!

Usłyszał jak pani Weasley wciąga głośno powietrze. Reszta wytrzeszczyła na Harry’ego oczy i zamilkła. Fred zakrztusił się i wylał na siebie kubek z herbatą.

- Już nawet taka Amelia Bones była lepszym Ministrem Magii od niego! – mówił nie zwracając zupełnie uwagi na to, że cały stół zaczyna rzucać jakieś dziwne spojrzenia w kierunku Dumbledore’a – Przynajmniej potrafiła podjąć jakąś decyzję! Co prawda nie każda była mądra, ale ona chociaż trwała na stanowisku i potrafiła brać odpowiedzialność za to, co robi. A on?!

- Harry.. – Ron pociągnął go nagląco za rękaw.

- Jedyne, co O’Flaherty potrafi, to skryć się za plecami kordonu Aurorów – Harry nie zwrócił uwagi na niespokojny głos przyjaciela – Zniknął i czeka! Na co? Aż zdarzy się cud?! Uciekł i co?! Zaszył się w jakiejś dziurze, gdzie nikt go nie znajdzie. Ale wiecznie go chronić nie będą! Kto ma poważanie dla tchórza?!

- Harry… - W głosie Hermiony był jakiś błagalny ton.

Zignorował ją.

- Wszyscy inni biją się z Ministerstwem w jego imieniu, a on nawet nie da znaku, że go to cokolwiek obchodzi!

- Cóż… - odezwał się Dumbledore po chwili ciszy i konsternacji, jaka zapanowała po słowach Harry’ego. Reszta nadal milczała i jakoś dziwnie uparcie błądziła wzrokiem po ścianach i suficie –Nie można powiedzieć, żebyś zostawił, choć jedną suchą nitkę na biedaku.

- Nie, nie można – powiedział sucho. W tej chwili nie obchodziło go, że mówi o krewnym Dumbledore’a – Tym bardziej, że to, co mówię, jest prawdą. Jak również prawdą jest, że nie zasługuje na ten szacunek, jaki mu okazują ci, którzy walczą za tego nieroba!

- Potter! – jęknęła Tonks.

Dumbledore uniósł brew.

- Ciekawe – powiedział z ironią – Wydajesz się być strasznie pewny siebie, kiedy oceniasz człowieka, którego w życiu nie widziałeś na oczy. Skąd możesz wiedzieć, co jest prawdą, a co nie?

- Przecież wszyscy mówią, że… - zaczął wzburzony.

Dumbledore przerwał mu połowie wypowiadanego słowa.

- Wszyscy! – parsknął – Mnie nie obchodzą wszyscy! Wiadomo, że nie uda się zadowolić każdego! Co TY myślisz?

Ale zanim Harry zdążył otworzyć usta, drzwi wyjściowe zatrzęsły się gwałtownie od uderzenia, a gromki, surowy głos zagrzmiał.

- OTWIERAĆ W IMIENIU MINISTERSTWA MAGII!!

Weasley’owie błyskawicznie spojrzeli po sobie. Moody, Lupin i Tonks zerwali się z krzeseł wyciągając różdżki. Harry odruchowo postąpił krok w kierunku drzwi, żeby w razie stanąć u ich boku. Dumbledore jednak chwycił go mocno za ramię i odciągnął.

- I co teraz? – Ginny odruchowo przylgnęła do matki.

- Czy ktoś mówił coś o świetnej i niezawodnej ochronie wokół domu? – spytał ironicznie Fred – Wesołe święta się szykują.

- I w takim milutkim otoczeniu – dodał zgryźliwie George – Azkaban to wręcz idealne miejsce do spędzania Bożego Narodzenia.

- George nie odzywaj się – powiedziała zdenerwowana pani Weasley.

Drzwi znowu się zatrzęsły od łomotania pięścią.

- OTWIERAĆ NATYCHMIAST!!! LICZĘ DO TRZECH!! RAZ, DWA,…

- Nawet człowiekowi spokojnie zjeść nie dadzą – powiedział z niechęcią pan Weasley. Wstał od stołu i podszedł do drzwi.

Chwilę później do środka wkroczył jeden tylko człowiek. Był to młody Percy Weasley. Z butą i arogancją wypisaną na twarzy. Oczy zza rogowych oprawek okularów błyszczały dumnie, niemal wyzywająco. Nie dał po sobie znać, że cieszy się, iż jest wraz z rodziną. Wydawał się być inny. Wyższy, doroślejszy, ważniejszy.

Obcy.

Całą swą postawą manifestował niechęć do zgromadzonych tu ludzi.

- W imieniu Ministra Magii… - zaczął gromko i urwał. Jego wzrok padł na Moody’ego, Lupina i Tonks leniwie czyszczących wyciągnięte różdżki, ojca ze zmrożoną twarzą, Dumbledore’a za stołem i zachodzących go od tyłu pięciu braci z wyrazem pogardy i niechęci w oczach.

Widok ten i świadomość tego, że jest sam wśród wrogów, a droga do drzwi została odcięta, sprawiły, że Percy nieco spuścił z tonu.

Wyprostował się jednak , żeby się wydać wyższym i ważniejszym.

- Ja, Percival, wiceminister magii – zaczął

- Jak?! – spytał ostro pan Weasley.

- Percival – powtórzył – wice…

- A może by tak nazwisko? – podpowiedział zwodniczo spokojnym tonem Charlie.

Percy zesztywniał. Spojrzał na nieruchomą twarz ojca. Wpatrywali się w siebie, sztyletując się oczami. Żaden nie zamierzał ustąpić. Panowała napięta cisza…

- Nie mam nazwiska – powiedział wreszcie.

Pani Weasley zbladła i zachwiała się na nogach. Tym jednym oschłym zdaniem, w pokoju pełnym ludzi, Percy właśnie przekreślił całą swoją przynależność do rodziny Weasley’ów, Odciął się od nich i pokazał, że są mu już obcy.

- To smutne – mruknął pod nosem Dumbledore.

- Mogę mu wlać? – spytała Catherine.

- Po co tu przyszedłeś? – warknął rozeźlony Ron. Zaczął wstawać od stołu, ale Hermiona pociągnęła go z powrotem na miejsce.

- Z nakazem aresztowania – Percy wyprostował się jak struna – Pozwólcie, że je wam odczytam.

Złamał pieczęć, rozwinął pergamin i odchrząknął.

- Ja, Percival, miły sercu i pamięci swego przyjaciela, Wielkiego Ministra Magii, Wulfrica Shadowa, wyposażony zaiste w ku temu potrzebne instrumenty i środki…

- Streszczaj się – Fred i George postąpili krok w jego stronę.

Brat zgromił ich spojrzeniem.

- Ważne rzeczy wymagają należytego ich przedstawienia – wytknął - …wolę swą ogłaszam. Aliści bowiem powiadam wam, iż w słusznym celu naszego prawa używszy, złoczyńców i przestępców w pęta swe pojmuję. Człek Arturem Weasley’em zwany, takoż William i Charles, synowie jego surowemu sądowi poddani będą, wyrokiem sprawiedliwym aresztowani i w więzieniu im przeznaczonym na wieki osiądą…

- Zaraz! – przerwał mu warknięciem Moody – Co ty czytasz, synku?

- Nakaz aresztowania – powiedział sztywno Percy.

- Co za głąb to pisał? – zaciekawił się George.

Percy naburmuszył się.

- Ja – burknął.

Bliźniacy spojrzeli po sobie i jednocześnie wybuchnęli dzikim rechotem.

- Ej, fajne!!! Po ilu kuflach piwa wtedy byłeś?!!

- Urzędnicy nie piją! – padła odpowiedź urażonym głosem.

Dumbledore potrząsnął głowa.

- Zły to ptak, co własne gniazdo kala – powiedział surowo – Tego cię tam nauczyli? Żeby przeciwko rodzinie stawać?

- Ciebie nie pytałem! – Percy nawet na niego nie spojrzał.

Harry wytrzeszczył na niego oczy. Nigdy jeszcze Percy nie odezwał się tak do dyrektora. Człowieka, który uczył go przez siedem lat, był dla niego wzorcem i autorytetem. W którego był zapatrzony. Zdarzało mu się występować przeciwko Dumbledore’owi. Nigdy jednak nie okazywał tak jawnego braku szacunku. Pomyślał, że kariera w Ministerstwie musiała zmienić Percy’ego bardziej, niż myśleli.

- To zrozumiałe – pokiwał głową dyrektor– Jesteś jeszcze zbyt młody i zapatrzony w siebie, żeby pytać kogokolwiek o zdanie. Dlatego popełniasz błędy.

Percy parsknął pogardliwie i uniósł dumnie do góry brodę.

- Nie interesuje mnie co masz do powiedzenia, O’Flaherty!

Musiało minąć kilka chwil, zanim mózg Harry’ego przyswoił sobie to, co powiedział przed chwilą Percy.

- Kto? – spytał oszołomiony.

- Pozwól, że się wreszcie właściwie przedstawię – czarodziej uśmiechnął się szeroko na widok jego ogłupiałej miny. W oczach czaił się szelmowski błysk – Garrick O’Flaherty, kuzyn Albusa Dumbledore’a, zdetronizowany Minister Magii.

Harry upuścił kubek z gorącą herbatą...

- I jak to określiłeś przed chwilą – pozwól, mój drogi, że zacytuję – „tchórz kryjący się za plecami innych” – O’Flaherty wbił szpilę do końca.

Pierwszą myślą Harry’ego było „Jacyż oni są do siebie podobni?!”. Drugą, kiedy dotarło do niego wszystko to, co przed chwilą na niego wygadywał, było marzenie, żeby rozstąpiła się pod nim litościwa ziemia. Zalała go fala wstydu i nie wiedział, gdzie ma podziać oczy.

- Próbowałem ci powiedzieć – wymamrotał pod nosem Ron.

Harry otworzył usta i zamknął. Nie miał pojęcia, co powiedzieć w takiej sytuacji.

- Bardzo chętnie bym wysłuchał twojej gorączkowej spowiedzi i bicia się w piersi – powiedział pogodnie O’ Flaherty. Oczy błyszczały kpiarsko – Nie wątpię, że kierowały tobą pewne ważne powody. Ale pozwolę je sobie poznać trochę później, nie obrazisz się? Chwilowo zajmuje nas sprawa tego oto młodego człowieka.

Odwrócił się z powrotem ku Percy’emu pozostawiając Harry’ego samego z problemem, jak by tu cofnąć czas i słowa, które nierozważnie padły.

- Sądzę, że to mój szczęśliwy dzień – mówił tymczasem Percy – Aresztuję większość znajdujących się tu osób. Garrick O’Flaherty, Alastor Moody, Remus Lupin, Nymphadora Tonks, Artur, William i Charles Weasley’owie… - po namyśle dodał – Fred i George…

- Spadaj! – zareagował Fred.

- Mnie ciekawi jedno – Bill oparł się w niedbałej pozie o ścianę - Ty naprawdę myślisz, że bez problemu aresztujesz sam dziewięć osób? I te dziewięć osób pójdzie za tobą grzecznie do więzienia?

- Mam za sobą poparcie i autorytet Ministerstwa – Percy wypiął dumnie pierś.

- Autorytet nie zakuje nas w kajdany – zauważył trzeźwo Lupin.

- Taaaak? A gdzie teraz jest to twoje Ministerstwo? - zbliżył się do brata Charlie rozprostowując i zaciskając pięści.

Ten rozejrzał się nerwowo dookoła i postąpił krok do tyłu.

- Nie ma – Charlie nachylił się ku niemu – Za to my jesteśmy pod ochroną Aurorów. Wystarczy, że gwizdnę, a zjawi się tu natychmiast paru. W tym jeden, którego już znasz, prawda?

Percy wzdrygnął się na wspomnienie Saraganowa.

- To będzie napaść na urzędnika Ministerstwa! – zagotował się ze złości – Wybuchnie skandal i…

- Ty mi powiedz lepiej, Weasley, jak wam idzie walka z Voldemortem – przerwał mu bezceremonialnie Moody.

Percy drgnął na dźwięk tego imienia, a Harry zamienił się w słuch.

- Dobrze – powiedział młody Weasley sztywno.

- A tak coś więcej? Jakieś konkrety?

Percy uniósł hardo głowę.

- Szczegóły operacji są objęte tajemnicą państwową!

- Ja ci dam tajemnicę! – zareagowali równocześnie Harry i Ron.

Starszy brat Rona coraz bardziej zdawał sobie sprawę, że szóstka jego rodzeństwa otacza go coraz ciaśniejszym kręgiem i raczej nie ma przyjaznych zamiarów. Wszystkie twarze wyrażały niechęć. Zrozumiał, że jeśli nie ułagodzi ich, choć trochę, sprawy przybiorą niekorzystny obrót.

Westchnął, strzepnął niewidzialny pyłek z rękawa, żeby zyskać na czasie.

- Kiedy prowadziliśmy ostatnio z Bellatrix Lestrange rozmowy pokojowe…

- CO?!!! – ryknął Moody zrywając się na równe nogi i przewracając krzesło –UKŁADACIE SIĘ Z VOLDEMORTEM?!!!

- Nie!! – Percy cofnął się przerażony i wpadł na Billa – To nie tak !

- Nie tak?!!! A jak?!!! Nie zdzierżę zdrajcy i sprzedawczyka obok siebie!!! – Moody kuśtykał spiesznie w stronę bladego jak kreda chłopca – Bill!!! Wołaj Saraganowa! Niech dokończy to, co wczoraj zaczął!!

- Alastorze! – Garrick momentalnie znalazł się na jego drodze – Może najpierw wysłuchajmy chłopca? Dopiero potem będziesz go sądził!

Moody nie wyglądał na przekonanego argumentacją Ministra. Wymamrotał coś pod nosem ściskając w ręku różdżkę. Ale O’Flaherty utkwił w nim spojrzenie niebieskich oczu i nie ustąpił. Zdawała się z niego wypływać jakaś dziwna moc. Harry, patrząc na niego, zdał sobie sprawę, że dał się omamić głupim opowieściom. To nie był człowiek, którego by się ignorowało.

Moody odchrząknął i cofnął się.

- No to mów! – warknął do Percy’ego.

Percy z trudem wziął się w garść.

- Nawiązaliśmy kontakt z Czarnym Panem – zaczął drżącym głosem

- Gdzie jest? – spytał natychmiast Harry.

– Nadal tego nie wiemy. Rozmawiamy poprzez Bellatrix Lestrange i Petera Pettigrew.

Na dźwięk tego ostatniego nazwiska Harry i Lupin spojrzeli na siebie. Remus mógł być związany starą, szkolną przyjaźnią i twierdzić, że zbyt wiele ich kiedyś łączyło, żeby miał wystąpić przeciw Peterowi. Chronił Glizdogona. Ale ten wciąż stał po drugiej stronie barykady, wciąż wierny Czarnemu Panu.

- Staramy się zmusić Sami- Wiecie- Kogo do kapitulacji.

- W zamian za co?

Percy zamrugał.

- Za nic! Ma być bezwarunkowa!

Cała kuchnia utkwiła nim niedowierzające spojrzenia. Harry nie dał wiary słowom Percy’ego.

Moody prychnął.

- Albo to ty jesteś tak głupi, że w to wierzysz, albo Shadow – burknął.

- Pięćdziesiąt lat, Weasley – odezwał się cicho O’Flaherty - Pięćdziesiąt lat próbowaliśmy się go pozbyć. Pięćdziesiąt lat wojen i krwawych walk. Śmierci i gorzkich łez. Rozpaczy i zniszczenia. Voldemort drwił z nas otwarcie. Śmiał się nam prosto w twarz. Odrodził się, żeby znów siać spustoszenie. Wiemy, czego żąda. Powiedział nam. Nieśmiertelności, potęgi, mocy i władzy. Władzy nad całym światem. Czy wy mu to dacie? On nie zadowoli się niczym. Zniszczy każdego, kto stanie mu na drodze – rzucił krótkie spojrzenie w stronę Harry’ego - On nie uznaje białych flag. A teraz? A teraz ty przychodzisz do nas i opowiadasz nam rzeczy, w które - po tym, co widzieliśmy - trudno nam uwierzyć.

- To prawda! – Percy się nadął.

Minister patrzył na niego spokojnie znad swych okularów – połówek.

- Nie wątpię, że jesteś o tym mocno przekonany – powiedział cicho – Ale coś ci powiem. Nie zdziw się, jeśli nic nie wyniknie z tych układów. Bowiem albo to Voldemort wodzi was za nos i próbuje coś w ten sposób ugrać i zyskać na czasie, albo…

- Albo co?! – spytał arogancko Percy.

- ..albo to wy w coś pogrywacie – dokończył za Ministra Harry.

Percy zbladł i otworzył usta. Patrzył ze zgrozą na O’Flaherty’ego.

- Sugeruje…, sugeruje pan… - zaczął się jąkać z oburzeniem – Że my …, z nim…, że… Ministerstwo…

- Nie wiem – O’Flaherty stał spokojny i niewzruszony – To ty mi powiedz..

- To nieprawda!!! - wybuchnął Percy – To…, to kłamstwo! Podłe i bezczelne kłamstwo! Walczymy z Sam – Pan – Wie – Kim! Ministerstwo tego dowiodło! JA tego dowiodłem walcząc z nim latem!

- „Walcząc” to czysty eufemizm – zauważył George – Nie wiem, czy pamiętasz, ale zleciałeś z miotły zaraz na samym początku i złamałeś nogę.

- A ja nie jestem pewna… - wtrąciła Ginny - …czy ty przypadkiem nie zrobiłeś tego specjalnie. Żeby uniknąć niebezpieczeństwa i odpowiedzialności.

Percy poróżowiał na twarzy i odwrócił wzrok.

- A więc miałam rację – dokończyła z pogardą – Tchórz!

- Czy jest coś jeszcze, co chciałbyś nam powiedzieć? – spytał Lupin.

- Mam rozkaz odeskortowania was do Azkabanu – bąknął nadal nie patrząc nikomu w oczy.

- To już zostało ustalone, że ci się nie uda.

Percy podniósł głowę.

- Wobec tego nie mam tu czego szukać – powiedział sztywnym, oficjalnym tonem. Żegnam państwa.

Postąpił krok w kierunku wyjścia.

- Echem – odchrząknął George. Cała szóstka stała przed Percy'm murem – A nie zapomniałeś o czymś przypadkiem?

- O czym? – spytał podejrzliwie.

- Na przykład… - podchwycił Ron – Jak wygląda nasz dom. Wiesz, trochę się zmieniło w twoim pokoju. Chodź, to ci pokażę.

Jego starszy brat nagle odkrył, że całe jego rodzeństwo otacza go ścisłym kręgiem. Nawet mysz by się nie prześlizgnęła.

- Przy okazji utniemy sobie małą, pouczającą pogawędkę – dopowiedział Bill z groźnym błyskiem w oku. Pani Weasley domyślając się, co się święci, zerwała się z krzesła. Ale jej mąż położył jej rękę na ramieniu i nieznacznie pokręcił głowa. Nawet nie spojrzał na Percy,ego – Na różne tematy. Chociażby lojalność wobec własnej rodziny! Lub wbijanie mądrości łopatą do głowy… Na pewno to zapamiętasz.

Dziesięć minut później siedzących przy stole czarodziejów dobiegło dochodzące z górnego piętra „Nie możecie!! Jestem urzędnikiem Mini…” i głuchy łoskot. Harry’emu ów dźwięk skojarzył się z odgłosem padającego na podłogę ciała.

Pani Weasley spojrzała w stronę sufitu, westchnęła i pokręciła głową.

- Cóż… - bąknął O’Flaherty – Wolałbym myśleć, że upadła im książka…

- Chyba raczej szafa – rzucił zgryźliwie Moody.

- …ale wszyscy wiemy, jakie są prawdziwe tego okoliczności – O’Flaherty wstał – No, muszę się niestety zbierać, moi drodzy. Obowiązki wzywają. Jeszcze dziś wysyłam ludzi, żeby mieli na oku kolejne poselstwo tej całej Bellatrix. Dobrze byłoby ją przymknąć, choć osobiście wątpię, czy ta fanatyczką nam coś wyśpiewa. Pettigrew może być bardziej skory do współpracy. Ach! No i muszę sobie trochę potchórzyć i poukrywać za czyimiś plecami. Podobno to mi wychodzi najlepiej – rzucił z kpiną w głosie – Do zobaczenia!

Harry odprowadził go do drzwi.

- Panie Ministrze… - zaczął nieskładnie – Ja…

Spojrzał na niego przez ramię.

- Wiem, co chcesz powiedzieć, Harry – uśmiechnął się do niego – Nie musisz. Nie jestem specjalnie obrażalski.

- Ale… - Harry nie mógł się z tym pogodzić

- Zapomnijmy o tym. Musisz mi jednak coś obiecać.

- Co takiego? – spytał.

- W życiu kieruj się zawsze własną oceną sytuacji. To pomaga, Harry. Opinie innych mogą nam tylko to utrudnić i zafałszować obraz. Och, nie twierdzę, że jestem świętym człowiekiem i w niektórych plotkach może tkwić ziarno prawdy, ale miej zawsze własne zdanie, chłopcze. I kieruj się zdrowym rozsądkiem.

Harry skinął bez słowa głową.

- No to… - Garrick włożył kapelusz, płaszcz podróżny i laskę, którą zwykle się podpierał - …na mnie już czas. Ach! – zatrzymał się w progu – Mam nadzieję, że spodobał ci się miecz? Naprawdę trudno było mi się z nim rozstać. W końcu to pamiątka po przyjaźni z wielkim człowiekiem.

Harry drgnął i spojrzał na niego ze zdumieniem.

- Tak, tak – pokiwał głową O’Flaherty – To były czasy! Wielcy ludzie i wielkie czyny. Mają szansę powrócić.

Chciał go zapytać! Tak wiele rzeczy pragnął się dowiedzieć! Ale tylko stał jak wmurowany w podłogę i patrzył jak tamten - stary, przygarbiony, pokonany przez czas, a jednak mocny i silny duchem wychodzi przez próg.

Cicho zamknęły się za nim drzwi.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 20:23, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY:

WRÓG, KTÓREGO NIE WIDAĆ

Na dźwięk z hukiem zatrzaskiwanych drzwi rodzeństwo Weasley’ów odwróciło się od popłakującej postaci na podłodze.

- Dlaczego żadne z was mi nic nie powiedziało? – rzucił na wstępie wzburzony Harry.

Rozległy się chichoty.

- Próbowałem! – bronił się Ron – Ale nie dałeś sobie przerwać!

- Harry, powiedz prawdę – odezwał się zaciekawiony Charlie. Znajdująca się za jego plecami postać chyłkiem próbowała powstać. Niestety nie wyszło jej to. Charlie po prostu przygniótł ją butem do podłogi – Ty naprawdę nie wiedziałeś, kim on jest?

- Nie – burknął obrażony – Nie wiedziałem.

- Przecież oni są zupełnie inni!– zawołał Fred. Wszyscy ryczeli ze śmiechu – Myślałem, że wiesz!

- A mi tylko oczy rosły jak na niego najeżdżałeś – dusiła się Ginny – Następnym razem…

Harry rzucił jej spojrzenie spode łba.

- Następnego razu już nie będzie – zapowiedział stanowczo

Znowu wszyscy zaczęli się śmiać.

- Czy mogę już iść? – spytała żałośnie postać przyduszona do podłogi. To był Percy. Przedstawiał sobą obraz nędzy i rozpaczy. Harry’ego zalało współczucie na jego widok. Nowiutka szata urzędnika była dosłownie w strzępach. Rozbite okulary zwisały z lewego ucha. Włosy ostrzyżono mu nożyczkami prawie do gołej skóry. Cały czas siąpił nosem.

Charlie zwrócił pytające spojrzenie na rodzeństwo.

- Może? Nie będzie nam już potrzebny?

- Dobra, niech już sobie idzie - powiedział George z lekceważeniem

- Przyznam się, że mnie się jeszcze trochę nudzi – zaczęła Ginny – więc…

- Nie! Mam już dosyć jego wycia!

Percy próbował z wysiłkiem wstać. Harry nie mógł się powstrzymać i podał mu rękę. Na plecach czuł potępiające spojrzenia przyjaciół. Żaden jednak nie skomentował tego gestu.

- T-t-to napaść na urzędnika Ministerstwa Magii! – wyjąkał Percy płaczliwie. Próbował zatamować krew z nosa – Nie ujdzie wam to płazem! Zostaniecie aresztowani.

- Phi! – nie przejął się Fred.

- A…, a… ten wasz …sklep… - Percy wskazał na bliźniaków palcem – Ja jeszcze udowodnię, że to przykrywka dla jakiegoś szwindlu! Skonfiskuję go wam!

- Rzucasz niezwykle mocne oskarżenia jak na człowieka, który przegrał bitwę – zauważyła spokojnie Ginny, podczas gdy bliźniacy wymienili niespokojne spojrzenia. Percy widać niewiele się pomylił.

- Było was sześciu na jednego!

- Dla ciebie każdy powód jest dobry, żeby się potem wypłakiwać.

Percy pokuśtykał do drzwi.

- A ty… - wskazał palcem na Harry’ego, który go podtrzymywał, żeby nie upadł – Lepiej uważaj. Shadow ma do ciebie jakiś zatarg. Żeby się nie okazało, że staniesz znów przed sądem

- Jeszcze mu grozisz?! – podskoczył Ron.

- Tylko ostrzegam! – rzucił na odchodnym i zniknął.

- Moim zdaniem, jedyne, na co musisz uważać, Harry, to na niewyparzony język – zakpił Bill.

- „O’Flaherty to takie nic!” – przedrzeźniał George – „Wielkie zero! Tchórz! Nie mam dla niego ani odrobiny szacunku!” Myślałem, że zlecę krzesło!

- Odczepcie się! – zdenerwował się Harry. Trudno mu było przejść do porządku dziennego nad tym jak Weasley’owie potraktowali przed chwilą swojego bratam, a teraz byli znów skorzy do żartów i dowcipów – Ja naprawdę nie wiedziałem, że to on! Niby jak miałem ich rozróżnić?!

- O’Flaherty jest niższy – pospieszył z wyjaśnieniami Ron, które teraz, po fakcie, były Harry’emu psu na budę.

- I młodszy!

- I ma krótszą brodę!- wtrąciła Giny.

- I odrobinę ciemniejsze oczy!

- Dzięki – powiedział sarkastycznie – Postaram się zapamiętać.

Ron nie wytrzymał i popłakał się ze śmiechu.

Kiedy Harry wrócił do siebie, kątem oka zobaczył błysk. Miecz O’Flaherty’ego leżał na szafie tak, jak go wczoraj zostawił. Podszedł powoli, jakby przyciągany magnesem. Wziął go do ręki i usiadł z nim na łóżku. Był piękny. Imponujący. Wiedział, że to tylko kopia, kamienie na rękojeści tylko udają szlachetne, a ostrze stępiono. Był prawie niczym w porównaniu z tymi, jakie widział w rękach Aurorów. A jednak miał swój urok. I żadnej wartości, gdyby chciało się ją przełożyć na pieniądze. Był cenny w inny sposób.

„Jako symbol” pojawiło się w umyśle Harry’ego Ale symbol czego? Przyjaźni? O’Flaherty twierdził, że dostał ów przedmiot od wielkiego człowieka. Harry nie wątpił, że tamten miał na myśli kogoś wielkiego duchem i umysłem, kogoś kto pewnie już nie żył. Patrząc na miecz domyślał się, kim mógł być ów człowiek, który go podarował O’Flaherty’emu.

Auror. Wybraniec. Syn Avalonu.

Jego dziadek.

Ale dlaczego Garrick pozbył się tak cennego podarunku? Bo był cenny. Harry nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Ten, kto go nosił, z pewnością musiał się czymś Wybrańcom przysłużyć, był ich przyjacielem. I takie miecz niósł przesłanie. Że Wybrańcy nie rozdają swoich symboli byle komu, poważali człowieka, który go nosił, ufali mu i z całą pewnością mógł liczyć na ich pomoc i ochronę. Ostrzeżenie dla wrogów. Taki człowiek jakby nosił znak, że ma za sobą potężne wsparcie.

Więc dlaczego Garrick się go pozbył? Tylko dlatego, że być może kiedyś John Potter docenił go, a O’Flaherty po latach chciał w ten sposób spłacić dług, pragnął się odwdzięczyć jego wnukowi? Harry w to nie uwierzył. Wystarczająco już długo żył na tym świecie, żeby wiedzieć, że nie ma nic za darmo.

Czego kuzyn Dumbledore’a mógł chcieć od zwykłego chłopca?

Zwykłego? Harry Potter był słynny w świecie czarodziejów. Nie chciał tego, ale tak było i nie mógł nic na to poradzić. Nazywano go Chłopcem, Który Przeżył, wielokrotnie stał twarzą w twarz ze swym odwiecznym wrogiem. Umierająca matka przekazała mu magiczną ochronę. Ochronę, która jednocześnie stała się dla niego zarówno darem, jak i przekleństwem. Dla udręczonego świata czarodziejów Harry był symbolem wolności, nadziei, spokoju, uwolnienia się od obecności Lorda Voldemorta.

A O’Flaherty?

Był Ministrem Magii. Zdetronizowanym, ale jednak Ministrem. Wygnanym, z wyrokiem na karku, ściganym przez prawo, a jeszcze zajadlej przez Wulfrica Shadowa. Chciał wrócić. Oczywiście, że tego pragnął. A mógł to zrobić tylko w jeden sposób. Pozbyć się Czarnego Wilka, odeprzeć niebezpieczeństwo grożące ze strony śmierciożerców, ustabilizować sytuację i zdobyć zaufanie świata czarodziejów. Jak? Mając u boku Harry’ego Pottera ufającego mu i popierającego go, mógł osiągnąć wszystko.

Harry spojrzał na miecz. Niezwykle cenny symbol. Uśmiechnął się do siebie sardonicznie.

- Nic nie jest za darmo – mruknął pod nosem – No to się jeszcze przekonamy, O’Flaherty! Bo mnie się kupić nie da!

Kilka miesięcy temu rozmawiali o tym z Ronem. Powiedział wtedy przyjacielowi, że nie interesują go poczynania Ministerstwa. Ich drogi się rozchodzą. Był im potrzebny tylko do tego, żeby przypominać ludziom, że jest ktoś, kto kiedyś być może uwolni ich od strachu, w jakim żyją. Ale Harry założyłby się o wszystko, co posiadał, że gdyby znalazł się w niebezpieczeństwie, Ministerstwo nie kiwnęłoby nawet palcem. Zostawiliby go na pastwę losu. A po pewnym czasie znaleźliby sobie nowego bohatera. A O’Flaherty…

- „Tak łatwo oceniasz człowieka, którego nie znasz?”

Te słowa, które usłyszał niedawno napłynęły do niego nową falą. I zawahał się. Rzeczywiście, nie znał Garricka i nie wiedział, czego ma się po nim spodziewać. Ale sam fakt, że popierali go Dumbledore, Zakon Feniksa i wyrzuceni z pracy urzędnicy Ministerstwa, musiał o czymś świadczyć.

„Poczekamy, zobaczymy” pomyślał.

Spojrzał na miecz. Zwykła rzecz, a jednak kryła w sobie tak wiele. Mówiła o zaufaniu Aurora dla kogoś spoza ich kręgu, o wielkich ludziach i ich czynach, które przeminęły, ale mają szansę powrócić. O nadziejach, planach i marzeniach, które mogłyby się ziścić. O zamierzeniu, którego na razie nie pojmował.

W pierwszej chwili, pod wpływem impulsu Harry chciał schować miecz do szafy. Na znak, że nie da się przekupić podarunkiem, że nic dla niego nie znaczy, że go nie potrzebuje, może się bez niego obyć, jest mu zbędny.

Ale miecz kusił…

Harry nie wiedział, w czym tkwi jego siła, że nie mógł się mu oprzeć. Może chodziło o to, co sobą reprezentował i przedstawiał. Kto wcześniej się nim posługiwał. Że należał do świata wielkich zasad i ideałów. Świata, który – jak niektórzy przebąkiwali – nie pasuje do nowych czasów i odchodzi powoli w przeszłość.

Od razu też zaczęły mu dudnić w uszach słowa Saraganowa: „Może ci być niepotrzebny. Ale skoro już został ci podarowany, zrób z niego właściwy użytek. Kiedyś może ci się przydać.” Harry pamiętał jak przez mgłę te kilka lekcji posługiwania się mieczem, jakie dała mu, na Grimauld Place 12 Catherine. Tym razem jego siostra też chciała, żeby razem poćwiczyli. Ale odmówił. Dlaczego? Sam nie wiedział. Może dlatego, że nie chciał mieć świadków. A nie wątpił, że bracia Weasley’owie raczej nie przepuściliby takiego widowiska. Jeszcze obecność Rona jakoś by zniósł, ale drwin i docinków reszty już nie. Poza tym plecy wciąż go bolały. Przypominały jak to jest, gdy widzisz przed sobą czubek innego miecza. A na drugim końcu tkwi ktoś, kto jest w tek klocki znacznie lepszy od ciebie i nie masz wątpliwości, jak to starcie się zakończy.

Nie mógł się powstrzymać. Tej nocy wstał, ubrał się, wziął miecz i wymknął się po cichu z domu. Udał, że nie widzi oskarżycielskiego spojrzenia Hedwigi. Miał nadzieję, że żadna z desek podłogi nie zaskrzypi i że warunki będą mu sprzyjać. Nikt się nie obudził. A noc była niezwykle jasna. Stanął na śniegu i wpatrywał się ogromny księżyc w pełni. Jego oddech parował na zimnie, a śnieżny dywan skrzypiał mu pod stopami. Chwilę tak stał, a biel śniegu iskrzyła się iskierkami. A potem ruszył przed siebie.

Dotarł do małego lasku, który oddzielał Norę od mugolskiej wioski. Było pusto i cicho. Ani śladu żywej duszy. Tylko wiatr zawodził upiornie pomiędzy gałęziami drzew. Jednak gdyby rozejrzał się uważniej, dostrzegłby odcisk ogromnej łapy zaopatrzonej w ostre szpony...

Harry wyjął miecz z pochwy. Szczęknęła stal i w świetle księżyca zalśniły słowa „Chronisz – zatem zwyciężasz. Walczysz – a więc przegrywasz.”

Wyprowadził cios. Tak jak kiedyś uczyła go Cat. Potem sparował cięcie. Z początku nie wychodziło mu to za dobrze. Miecz okazał się cięższy niż przypuszczał. Poza tym czuł się strasznie głupio i złapał się na tym, że rozgląda się dookoła czy nikt go nie podpatruje. Ale potem magia chwili wzięła w nim górę. Krew zaczęła szybciej krążyć w żyłach, ogarnęła go jakaś dziwna fala satysfakcji i zadowolenia. Sprawiało mu to przyjemność. Napłynęły też obrazy: Igor i jego przyjaciele ćwiczący w Hogsmeade. Potykający się na udeptanej ziemi. Ostrza śmigały raz po raz, słyszał nawoływania walczących, a…

Ponure, przenikliwe wycie rozdarło ciszę nocy. Rosło, potężniało, wypełniało całą okolicę i atakowało uszy. A był w nim potworny strach, ból. I wściekłość. Ogromna, niesamowita furia. Kierowana wprost ku bladej tarczy księżyca w pełni…

W tym momencie Harry zwątpił, czy słusznie zrobił wymykając się z domu. Ciarki przeszły mu po krzyżu. Las umilkł. Nie zahukała ani jedna sowa, żaden ptak nocny, nic. Wycie wiatru ucichło. Nie szumiały drzewa. I pozostał tylko ten upiorny skowyt, który trwał i trwał. I nagle raptem się urwał. I zapanowała śmiertelna, przeraźliwa cisza.

Harry zadrżał. Gdzieś, za jego plecami trzasnęła gałązka. Odwrócił się gwałtownie. Odruchowo wzniósł miecz i zatoczył nim koło. Kątem oka zobaczył jakiś cień. Ogromny, szary. Na sekundę zalśniły żółte ślepia. Przemknął wśród drzew i przepadł.

Harry spojrzał na Norę. Nie była aż tak daleko, ale wątpił, czy by mu się udało dotrzeć tam na tyle szybko, by wyjść z tej opresji bez szwanku. Mimo to zaczął się powoli cofać, cały czas trzymając miecz w pogotowiu. Wyrzucał sobie, że jak ostatni głupiec zostawił różdżkę…

Znów trzasnęła gałązka. Zaszeleściły krzaki. Na plecach czuł czyjeś natarczywe spojrzenie. Usłyszał dziki warkot. Odwrócił się i w tej samej chwili wilkołak skoczył…

Na ułamek sekundy sparaliżowało go ze strachu. A potem rzucił się w bok i bestia przeleciała obok niego i zaryła nosem w ziemię. Nawet nie zaskomlała, tylko od razu już była na nogach. Była szybka. Piekielnie szybka. A ruchy Harry’ego były ograniczone przez wysokie śnieżne zaspy. Nawet przez chwilę nie wątpił, że nawet gdyby zdecydował się uciekać, dopadłaby go po kilku sekundach. Wilkołak warczał groźnie, z pyska toczył ślinę, w oczach nie było ani śladu człowieczeństwa. Same szaleństwo i furia dzikiej bestii. Potwór odbił się od ziemi z szybkością błyskawicy i skoczył znowu. Harry z sercem dziko dudniącym mu w piersi, trzęsąc się na całym ciele, stanął mocno na nogach i wzniósł miecz. Kiedy koszmarny łeb i ostre kły były tuż tuż, Harry ciął z całej siły w pysk wilkołaka. Zwierzę zaskowyczało i zwinęło się z bólu na śniegu. Patrzył jak miota się drąc pazurami ziemię…

A jednak go przechytrzył. Podczas, gdy Harry patrzył zafascynowany tym widokiem, wilkołak niespodziewanie zerwał się i błyskawicznym ruchem podciął Harry’emu nogi. Uderzył całym ciężarem ciała. Harry upadł ciężko tuż przed ogromną bestią, miecz zaczął wyślizgiwać się z ręki…

Potwór wyszczerzył kły, chłopak poczuł na gardle gorący, cuchnący oddech, widział z bliska płonące furią ślepia. Zadziałał instynktownie, nawet tego nie planując. Uderzył z całej siły pięścią we wrażliwy nos i korzystając z tego, że zwierzę odruchowo się cofnęło, przetoczył się na bok. Sekundę później stał już na nogach i znowu ciął mieczem Wybrańców. Uderzał na oślep. Widział krew spływającą z boku i barku wilkołaka i tym sposobem próbował trzymać szalejące monstrum z dala od siebie.

Potwór wyjąc z bólu zdołał się wyrwać. Odbiegł kulejąc kilka metrów i stanął pod najbliższym drzewem. Harry dysząc ciężko wciąż trzymał broń w górze.

- No chodź – wycedził przez zęby. Czuł w sobie jakieś dziwne, nieokreślone emocje. Wręcz szaloną satysfakcję i radość – Tylko na to cię stać? Chodź.

Wilkołak wyszczerzył kły, ślepia mu zabłysły i bez ostrzeżenia, bez pomruku, czy skowytu, który sygnalizowałby, co ma zamiar zrobić, skoczył po raz trzeci...

W tej samej chwili Harry usłyszał rozdzierający uszy kwik i jakaś ogromna siła uderzyła w bestię i posłała ją w powietrze. Zwierzę zawyło z bólu i spadło z łoskotem na ziemię. Harry obrócił się błyskawicznie wypatrując nowego niebezpieczeństwa i zobaczył czarną postać na czarnym koniu. W świetle księżyca zalśnił miecz Wybrańców. Ten prawdziwy, bojowy. Na powierzchni ostrza zamigotały uwięzione w nim zaklęcia. A potem kary ogier runął z furią do przodu, a ostrze spadło na wilkołaka…

Harry patrzył na to, co się dzieje, jak zafascynowany. Nie mógł oderwać oczu. Czuł też jednocześnie złość, że obcy przeszkodził mu w walce. Wściekły przyglądał się jak wilkołak kręci się i zwija, próbując uniknąć ostrego miecza i ciężkich kopyt rozszalałego konia. Przez ułamek sekundy, kiedy potwór miotał się po śniegu, mignął Harry’emu na tle Nory. Nory, która przecież stała tak niedaleko…

I nagle w umyśle Harry’ego coś zaskoczyło i ogarnął go ogromny, dławiący strach. Już wiedział.

- NIE!!! – wrzasnął doskakując i chwytając za wodze konia – ZOSTAW GO!!!

Koń z kwikiem spłoszył się i stanął dęba. Ale Harry – przerażony i zrozpaczony – nie puścił. Nie miał zamiaru dopuścić do morderstwa najbliższego przyjaciela. To był Lupin!! Lupin, z którym tak niedawno jeszcze rozmawiali i dzielili się wspomnieniami!! Najbliższy mu na świecie człowiek! A Harry omal go nie zaszlachtował mieczem! Mieczem, który teraz płacząc ze wstrętem odrzucił. Bolał go wyraz oczu Remusa, w których czaiło się tylko szaleństwo, brak człowieczeństwa w wilczych ślepiach, przerażała żądza mordu widoczna u niechcianego Wybawcy.

Bolało go to, że on sam tak łatwo mógł stać się mordercą.

Wilkołak skorzystał z tego, że Harry się wtrącił. Skomląc i kulejąc odskoczył i przepadł między drzewami. Słyszeli jak przedziera się łamiąc krzaki i pomniejsze drzewka.

Człowiek opuścił broń. Wyszeptał coś cicho i wierzchowiec ruszył do przodu i stanął w kręgu księżycowego światła. Harry ujrzał surową, dumną i poznaczoną bliznami twarz. I dzikie, płonące fanatyzmem oczy.

Alhatello.

- Remus, to ma szczęście – odezwał się czarodziej ironicznie – Jego przyjaciele wciąż szwendają mu się pod nosem podczas pełni. Nic się w tej kwestii nie zmieniło.

Harry stał dysząc ciężko, ledwie go słysząc. Mimo to wychwycił ostrzeżenie brzmiące w słowach czarodzieja. Alhatello chciał dać do zrozumienia, że wiedział o życiowej tragedii Lupina. Oraz że do następnej tragedii omal nie doszło przed chwilą. Ale jego to nie obchodziło. Patrzył na skłębiony, zakrwawiony śnieg.

-On jest ranny – powiedział zdławionym głosem – Musimy mu pomóc! – I ruszył przed siebie.

Alhatello poderwał Dalabaia i zagrodził Harry’emu drogę. Ogier zarżał gniewnie i stulił uszy. Jasno dano mu do zrozumienia, że droga jest zamknięta.

-Nigdzie nie będziesz włóczył się po nocy- zapowiedział twardo czarodziej – Nie za wilkołakiem, Potter!

-To jest mój przyjaciel! - zaperzył się Harry – A ja omal go nie zabiłem!!

-Przyzwyczajaj się do tej myśli – słowa Aurora zabrzmiały tak obojętnie! I były tak okrutne i raniły boleśnie – Taki jest świat, Potter. Trzeba walczyć, żeby wyjść na swoje. I poświęcać coś, na czym ci zależy, żeby wygrać.

-A więc ja się nie zgadzam na taki świat! - Harry drżał na całym ciele, jakby mu było zimno. Patrzył Aurorowi prosto w oczy.

Alhatello uśmiechnął się ironicznie.

- Chciałbyś wywalczyć lepszy? - spytał – Powodzenia. Jesteś jeszcze młody i nie wiesz, że życie to prawa dżungli. Musisz zabijać, żeby nie zabili cię inni.

-Ale niekoniecznie muszę zaczynać od własnych przyjaciół – wycedził przez zęby.

Znów próbował wyminąć konia i znów Dalabai zagrodził mu drogę.

Alhatello patrzył na niego dłuższą chwilę bez słowa.

- Wyślę ludzi na poszukiwania. Znajdą go i poskładają do kupy – powiedział sucho – Rano! - dodał z naciskiem - Może ty nie miałbyś nic przeciwko temu, żeby wyć co miesiąc do księżyca, ale nie wymagaj tego od innych! A teraz wracaj do domu!

W jego głosie zabrzmiały jeszcze surowsze nuty. Dalabai stał na śniegu jak posąg, niczym strażnik, który nie pozwala przejść dalej.

Harry nie miał wyboru. Zgrzytnął zębami i już się odwrócił, by odejść, gdy nagle coś zwróciło jego uwagę. Miarowo kapiące czerwone krople krwi...

- Pan jest ranny – zauważył.

- Tak? – w głosie czarodzieja odbiło się zdziwienie – Możliwe. Nie miałem czasu się tym zająć.

- To wilkołak?

- Nie – Alhatello pokręcił głową. Na jego twarzy pojawił się przelotny grymas bólu. Jak gdyby wraz z końcem walki i emocjami opadła też zasłona odgradzająca go od cierpienia. Pochylił się w siodle – Nie dalej jak ćwierć mili stąd wdałem się małą potyczkę z piętnastoma śmierciożercami. Trzech z nich zasiedli cele w Azkabanie.

- A reszta? – spytał – Uciekli?

- Uciekli? – zaśmiał się nieprzyjemnie Auror. Oczy zabłysły mu drapieżnie – Reszta gryzie ziemię.

Harry wzdrygnął się.

- Nie powinieneś włóczyć się sam po nocy – Alhatello wyprostował się w siodle. Jego czarne oczu utkwione były w dalekim horyzoncie. Dalabai parsknął cicho, jakby wyczuwał nową przygodę. Harry widział po nich obydwu, że są skrajnie wyczerpani. Musieli przebyć długą drogę i stoczyć wiele własnych bitew – Nawet tylko po to, żeby bawić się mieczem. To kopia, mam nadzieję?

-Nie chcę go! - wybuchnął niespodziewanie Harry – Już nigdy go nie użyję!

Alhatello oderwał wzrok od horyzontu. Jego czarne oczy spoczęły na mieczu porzuconym na śniegu.

-Wiesz, co to jest? - spytał cicho – Takich darów się nie odrzuca.

-Nie chcę go!– powtórzył uparcie – Zwłaszcza, że wiem, co jeszcze przed chwilą mogłem zrobić! Chyba rozumiem co znaczy druga część napisu na ostrzu: “Walczysz, więc przegrywasz” Właśnie przegrałem siebie! - prawie krzyczał - Okazało się, że jestem w stanie zranić bliską mi osobę i czuć z tego powodu satysfakcję.

- Cóż... Nie byłoby tego wszystkiego, gdybyś ty się nie szwendał po okolicy – mruknął Alhatello – I gdyby Remusowi nie zabrakło eliksiru

Harry poderwał głowę.

- To Snape nie zrobił mu nowego? – spytał wstrząśnięty.

- Snape? – w głosie Alhatello nagle pojawiła się wściekłość – Jedyne, do czego teraz jest zdolna ta kanalia, to do biadolenia przed Dumbledore’m! – mówił z pasją. Dalabai także zarżał gniewnie - Że go jakieś duchy opętały! Wyobrażasz sobie?! Już większej bredni nie mógł wymyślić! A my potrzebujemy jego pomocy w szeregach śmierciożerców! A nie żeby on leżał na kozetce i leczył stresy!

-Nie szpieguje Voldemorta?!

-Voldemort szpieguje nas!! - oczy Alhatella płonęły - Tych piętnastu śmierciożerców zostało wysłanych za tobą. Gdyby nie patrole Wybrańców, ty i Weasley’owie gryźlibyście już ziemię! Harry się wzdrygnął.

- Był tu O’Flaherty – powiedział niepewnie – Powiedział, że wciąż nie wiadomo, gdzie Czarny Pan się ukrywa.

- Góry Szkocji.

Słowa padły tak niespodziewanie, że Harry w pierwszej chwili nie zareagował.

- Skąd pan…- zaczął zaskoczony.

- Wyczuwam –nadeszła odpowiedź – Intuicja. Po prostu wiem. Jeszcze półtora tygodnia temu kręcił się niedaleko miasta Inverness. Zostawił po sobie trupy pięciu mugolskich rodzin i jednej czarodziejskiej.

- Spotkał go pan?

- Nie. Nie zdążyłem. Przeniósł się pod Culloden. Sprytnie.

Harry’emu ta nazwa nic nie mówiła. Alhatello musiał to zauważyć i się skrzywił.

- Miejsce bitwy, gdzie górale szkoccy, zbuntowani przeciw angielskiemu panowaniu ponieśli sromotną klępę w 1745 roku. Powstanie upadło, zbuntowanych Szkotów wycięto w pień. A ci, którzy przeżyli, schronili się jaskiniach otaczających Culloden. I to tak skutecznie, że wojsko nie dało rady ich odnaleźć.

- Ale po co Voldemort miałby kryć się pod skałami? – Harry nie mógł tego zrozumieć.

- Bo to świetne miejsce, gdzie może knuć i układać swoje plany bez przeszkód! – powiedział ponuro – A ja nie potrafię go znaleźć – dodał z wściekłością – Przemierzałem wszystkie ustępy, ścieżki, jaskinie, jakie tylko znalazłem. Pozostawiłem a sobą tak wyraźny ślad, że nawet dziecko by trafiło! Rzuciłem wyzwanie i jak zwykle nie podjął go! Wołałem i nie odpowiedział! I tak jest od lat!

Oczy Alhatello płonęły niezwykłym blaskiem wściekłości i zawodu. Trudno mu było przyjąć do wiadomości, że jego trudy i starania zakończyły się porażką. Jego marzenie – konfrontacja z odwiecznym wrogiem – wciąż pozostawało niespełnione. Także w oczach Dalabaia widać było gorączkę bitwy.

- Ale go znajdę! – rzucił z zaciętością. Harry odniósł wrażenie, że czarodzieja nie obchodzi, do kogo kieruje swe słowa. Jakby liczyło się tylko to, że jest ktoś – nieważne kto – kto słyszy rzucane wyzwanie. Zresztą Auror nie zwracał na niego uwagi. Czarne, płonące niezwykłym blaskiem oczy były utkwione znów w dalekiej w linii horyzontu. Jakby wiedział, że gdzieś, poza nią czekają już na niego nowe wyzwania i nowe przygody, bitwy, które trzeba stoczyć i wróg, którego nie można znaleźć – Zmuszę go, żeby mi stawił czoła! Zniszczę tę gadzinę! A na razie… - Alhatello nieznacznie zapadł się w siodle. Krew skapywała pod nogi Dalabaia – Odwiedzę obóz Aurorów w Hogsmeade. Odpoczniemy z godzinę czy dwie i znów wyruszamy w drogę!

„A jakże! Wyruszycie!” pomyślał Harry z sarkazmem „Na pewno ci pozwolą! Jedyna drogą, w jaką się udasz i nie z własnej woli, to ta prowadząca do szpitala”.

- Ta noc będzie długa – powiedział tamten cicho. Koń parsknął – Wracaj do domu, Potter. Nic tu po tobie.

- A Remus?! – zaprotestował.

-Jutro moi ludzie zaczną go szukać. Nie wcześniej – dodał surowo, gdy Harry otwierał już usta, żeby zakwestionować tę decyzję – A teraz idź, zanim znowu się w coś wpakujesz i będę zmuszony robić za bohatera. Szczerze mówiąc, marnujesz w tej chwili mój cenny czas.

Harry zjeżył się w sobie i chciał już coś odpysknąć, ale Alhatello wszedł mu w słowo.

- I zabierz miecz – powiedział.

Harry drgnął jakby go coś użądliło.

- Nie chcę! – cofnął się – Nie mam zamiaru! – odwrócił się plecami i odszedł.

Alhatello i Dalabai stojąc w cieniu drzew patrzyli w milczeniu jak młody Harry Potter brnie przez wysoki śnieg w kierunku domu. Samotny, rozgoryczony, rozczarowany i zły. Tak jak kiedyś on sam. Ale Potter dopiero dorastał. Dopiero zaczynał pojmować twarde reguły gry. Doświadczył zbyt wiele jak na zwykłego chłopca. Ale wciąż nie było to wszystko. Wiele musiało się jeszcze wydarzyć, z wieloma sprawami przyjdzie mu się jeszcze uporać, historie zatoczą krąg. Wichry zdarzeń jeszcze go nie ukształtowały, nie przygięły karku do ziemi, nie nauczyły pokory i nie zmusiły do stawienia czoła określonym sytuacjom. Jeszcze nie. Alhatello był młody i wtedy wierzył w ideały. Wierzył, że ludzi da się zmienić, można pokonać zło, a dobro zawsze zwycięża.

A potem przyszedł Lord Voldemort i zabił w nim te złudzenia.

Stary człowiek i czarny ogier. Obaj twardzi, nieugięci, ukształtowani przez surowe wichry życia. Tak okrutni, jak okrutny był otaczający ich świat. Świat, którego warunkom musieli sprostać, który stawiał przyjaciół po obydwu stronach barykady. Bezlitosny świat, który kazał wybierać ojcu między synem i więzami rodzinnymi, jakie ich łączyły, a ochroną przed złem, w które ślepo wierzył i rozprzestrzeniał ów syn. Między jego życiem a śmiercią…

Po surowej twarzy starego czarodzieja z wolna stoczyła się łza…

Zahukała sowa, zaszumiały drzewa, zaśpiewał tęsknie i żałobnie wiatr. Blady księżyc wypłynął zza chmur i oświetlił miejsce pod lasem…

Było puste.

Jeździec i koń odeszli…


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Forum Dyskusje na temat Harryego Pottera Strona Główna -> Opowiadania -> Harry Potter i trzeci czarodziej Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)  
Strona 3 z 4  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
   
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  



fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2003 phpBB Group
Theme created by Vjacheslav Trushkin
Regulamin