Forum Dyskusje na temat Harryego Pottera Strona Główna   Dyskusje na temat Harryego Pottera
Dyskusje na temat Harryego Pottera
 


Forum Dyskusje na temat Harryego Pottera Strona Główna -> Opowiadania -> Harry Potter i trzeci czarodziej Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
  Post  - Wysłany: Pią 20:23, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY PIERWSZY:

NA BAKIER Z PRAWEM

Remus Lupin przepadł. Nie było go nazajutrz rano w Norze, nie pojawił się także dwa dni później. Nie docierały o nim żadne wieści, poszukiwania nie przynosiły rezultatu. Zupełnie jakby wyparował. A Harry czekał i bał się o niego. Bał się tak samo, jak wtedy, w sierpniu, gdy Lupin trafił w niewolę Lorda Voldemorta. W żołądku czuł twardą gulę. Także coś go ściskało mocno w gardle. Nie mógł jeść, nie mógł spać, nie dawał rady usiedzieć w jednym miejscu. Snuł się z kąta w kąt. Osowiały, przerażony, bez mała nieprzytomny. Wróciły wspomnienia sprzed kilku miesięcy. Znów przeżywał te cztery potworne dni beznadziei i bezsilności. Jego przyjaciel cierpiał z rąk jego wroga straszne męki. Torturowanie, rozdzieranie ciała zaklęciem Cruciatus. Harry’ego wciąż przerażało to, jak Voldemort łatwo szafuje ludzkim życiem w drodze do upragnionego celu. A celem tym było pozbycie się Harry’ego i panowanie nad światem czarodziejów. I nieważne ilu ludzi poległo. Ważne, że już nie zawadzali. A życie drugiego człowieka nie miało dlań żadnej wartości.

Ale to, co przerażało Harry’ego najbardziej, był on sam. I świadomość tego, co nieomal zrobił. Pół roku temu, gdy Dumbledore wyjawił mu treść przepowiedni, wielokrotnie zastanawiał się nad jej konsekwencjami. Nie dawała mu spokoju myśl, co się wydarzy, gdy stanie przed obliczem swego najgorszego wroga. Co się czuje, gdy się dotkliwie rani drugiego człowieka.

Dziś już wiedział.

Nic.

Nie…, to nieprawda, że nic. Jednak były jakieś emocje. To radość i satysfakcja. Bo wiesz, że jesteś silniejszy, że wygrywasz, poczucie twojej niezwyciężoności rośnie. Upajasz się tym. I uderzasz dalej! Mocniej! Zadajesz dotkliwszy ból!

“Tym się różnimy od innych stworzeń” pomyślał z goryczą. W świecie zwierząt, gdy dwa osobniki walczą między sobą, są zachowane pewne reguły. Gdy jeden z nich przegrywa, korzy się w geście poddania prosząc o litość. I litość ta jest mu dana. W przyrodzie nieznane jest uczucie nienawiści.

A ludzie?

Co jest takiego w człowieku, że im bardziej ktoś okazuje ci swoją słabość, z tym większą pogardą i agresją go traktujesz. Przegrana tego drugiego prowokuje cię do dalszych czynów, cieszysz się z jego słabości i upokorzenia. Liczy się tylko tu i teraz. Ty i twój cel, który chcesz osiągnąć.

Na refleksję i opamiętanie czas przyjdzie później. Tak samo jak na łzy. Gorące strumienie łez, kiedy następnego ranka klęczysz na zrytym śniegu i płaczesz. Płaczesz na widok kałuży krwi na białym puchu. Jawnego świadectwa tego, do czego jesteś zdolny.

Do skrzywdzenia najbliższej ci na świecie osoby.

Weasley’owie widzieli, co się z Harry’m dzieje. O nic nie pytali. Nie musieli. Zdawali sobie sprawę z przebiegu nocnych wydarzeń. Harry domyślał się, że Alhatello wysłał Aurorów do państwa Weasley’ów. Zrelacjonowali oni to, co się stało. Nikt Harry’emu nie przeszkadzał w jego snuciu się z kąta w kąt. Tylko Ron, nie patrząc mu w oczy, mruknął, że “patrole przeszukują okolicę wzdłuż i wszerz i powinni znaleźć Lupina lada dzień”.

Ale Harry’emu trudno było w to uwierzyć.

- Och, przestań! – Cat nie miała takich skrupułów, co reszta. Właśnie kończyła się pakować i siadała na kufrze próbując zamknąć wieko. Nie szło jej najlepiej. A Harry stał w drzwiach patrząc na to ponurym wzrokiem nienawidząc wszelkich wyjazdów i pożegnań. Na korytarzu czekała na dziewczynę Mia Thermopolis mająca ją odeskortować bezpiecznie do Paryża – To, że mu porządnie wlałeś, jeszcze nic nie oznacza. Byłeś zmuszony!

- Ale to mój przyjaciel!

- No i co z tego? Jemu jakoś to nie przeszkadzało! Mało brakowało, żebyście obaj włóczyli się co miesiąc w wilczej skórze.

- Ale on nie wiedział, co robi! – Harry zaczął krążyć niespokojnie po pokoju. Prawie wydeptał ścieżkę pomiędzy drzwiami a oknem. Wyrzuty sumienia nie dawały mu spokoju.

Rzuciła mu bystre spojrzenie.

- Przestań się zadręczać. Nic mu nie będzie! – Catherine ze stęknięciem spróbowała po raz kolejny zamknąć wieko kufra – Cholera, chyba za dużo tu tego wrzuciłam – mruknęła zniechęcona – Poza tym Aurorzy go szukają. I jestem pewna, że niedługo znajdą. A Annabelle Wright – z tego, co mi o niej opowiadałeś – jest świetną uzdrowicielką i nie pozwoli, żeby Remus długo pozostał chory!

- Ale ty nie rozumiesz! – powiedział Harry zbolałym głosem krążąc po pokoju coraz bardziej niespokojnie. Szata furkotała za nim w powietrzu – Ja zrobiłem mu wielką krzywdę! Już nie mówię o tym, że przyjacielowi, ale człowiekowi jako takiemu! Nie sądziłem, że jestem do tego zdolny! A…, a ja się z tego cieszyłem! Trzymałem ten głupi miecz i pragnąłem zadać jak największy ból! Radowało mnie to, czułem satysfakcję i…, i… - głos mu się urwał.

- I bardzo dobrze – powiedziała nieoczekiwanie.

Wytrzeszczył oczy. Przyglądała mu się spokojnie.

- To zupełnie zdrowa reakcja, co się dziwisz? – wzruszyła ramionami - Widzisz, że ktoś ci nie daje rady, no to dokładasz mu jeszcze. Ale tak, żeby następnym razem dwa razy się zastanowił, czy podskoczyć ci, czy nie. To normalne, Harry. Wszyscy tak robią! Takimi prawami rządzi się świat. Więc czemu się wyłamujesz?

- Nie chcę być taki jak wszyscy! – zareagował ostro.

- Trudno, takie jest życie, braciszku – wzruszyła ramionami. Patrzyła ze złością na niedomykający się kufer. A potem pochyliła się i wyrzuciła z niego połowę swoich szkolnych książek. Harry nawet nie zapytał, z czego będzie korzystała w Beauxbatons. Wiedział. Jakiś pechowiec będzie musiał zaopatrzyć się w nowe podręczniki - Musisz gryźć mocno. Inaczej zjedzą cię inni.

Spojrzał na nią ponuro.

- Mówisz zupełnie jak Alhatello – mruknął.

- Widocznie coś w tym jest – chwyciła kufer i zaczęła targać do wyjścia – Skoro ja i Auror mamy podobne poglądy – spojrzała na niego – A co jemu odpowiedziałeś?

- Że się nie zgadzam na taki świat – burknął

- A on ci pewnie kazał wywalczyć lepszy? – zgadła – Nic na to nie poradzisz, braciszku. To tak działa. Chcąc, żeby wszędzie zapanowało Dobro, musisz sprawić, żeby zniknęło Zło. A eliminując zło musisz posługiwać się złem, żeby wywalczyć dobro. Błędne koło.

Harry westchnął ciężko i oparł głowę o szybę.

- Tacy jak Voldemort zawsze się znajdą – powiedziała – Tak samo jak bohater, mający wyratować ludzkość. Dobro i Zło współgrają ze sobą i nigdy nie znikną, bo taki stan rzeczy zapewnia równowagę we wszechświecie. Naszym zadaniem jest działać od czasu do czasu, żeby Ciemna Strona nie zyskała zbytniej przewagi.

- Rozumiem – powiedział niecierpliwie – Ale…, ja się boję.

Podeszła do niego i go objęła.

- Voldemorta?

- Nie – powiedział cicho i się odsunął – Siebie. Skąd mam wiedzieć, czy nie stanę się taki sam jak on? Tamtej nocy cieszyło mnie to, co robiłem! – krzyknął - I raz przemknęła mi przez głowę myśl, co by było, gdybym nie przestał, gdybym walczył dalej! Byłem zły na Alhatella, że się wtrącił, gdyż chciałem to wszystko jeszcze pociągnąć. I zacząłem rozważać, że walka i upokarzanie ludzi jest wspaniałe!

- E tam – machnęła ręką – Daleko ci do Czarnego Pana i śmierciożerców. Nie musisz myśleć, że się z nimi utożsamiasz.

- Cat! – przez drzwi wetknęła głowę Mia Thermopolis – Ja naprawdę nie mogę już dłużej czekać! Jedziemy!

Catherine spojrzała na Harry’ego.

- Pogadamy jeszcze. Ale nie przez kominki. Mam dość dławienia się sadzą i popiołem. Masz jeszcze to lusterko dwukierunkowe od Syriusza?

- Mam – przyświadczył – W milionach kawałków.

- Postaraj się o drugie – poradziła, gdy się ściskali mocno na pożegnanie – Ja też pomyślę, żeby jakieś skombinować.

- Kiedy znowu cię zobaczę? – spytał z żalem.

Uśmiechnęła się.

- W każdej chwili, gdy tylko poczujesz, że jest ci źle. Przybędę natychmiast.

I po raz kolejny odeszła z jego życia zapowiadając “kiedyś” powrót. Zostawiła go samego, tęskniącego, wciąż targanego wątpliwościami, potrzebującego rady.

Tej nocy Harry stał samotnie w oknie sypialni. Cały dom był pogrążony we śnie. Patrzył na rozgwieżdżone niebo, na bladą tarczę księżyca i zastanawiał się, gdzie może być w tej chwili Remus Lupin. Jak sobie radzi i czy bardzo cierpi. Wyrzucał sobie, że pozostawił przyjaciela na pastwę losu.

Zamrugała do niego gwiazda. Syriusz.

- To już chyba tradycja, że zwracam się do ciebie zawsze wtedy, gdy jest mi źle – mruknął – Wiesz, o co chcę cię prosić, prawda? Opiekuj się nim, gdziekolwiek jest. To twój przyjaciel. Prowadź go bezpiecznie do domu.

Syriusz zamigotał w odpowiedzi.

Następnego dnia czekał na nich Błędny Rycerz, który miał ich odwieźć do szkoły (O, nie! – zajęczał Ron – Tylko nie on!). Harry jeszcze w drzwiach oglądał się, czy nie widać gdzieś przyjaciela. Niestety, okolica świeciła pustką, biel śniegu pozostała nieskazitelna. Nie odcisnął się na nim żaden ślad.

- Pani Weasley! – odwrócił się gwałtownie ku niej – Czy…, czy… może pani to przekazać profesorowi Lupinowi, kiedy się pojawi?

Podał jej zwinięty kawałek papieru.

- Ależ oczywiście! – wzięła od niego list – Możesz być pewien, że Remus dostanie go tak szybko, jak tylko się da.

- Napisałem mu kilka ważnych rzeczy – wymamrotał unikając spojrzenia na nią – Chciałbym, żeby zrozumiał.

- Och, Harry, to nie była twoja wina! – pani Weasley przytuliła go do siebie mocno. Jak matka.

Zesztywniał w jej ramionach i poczuł się zażenowany, że obejmuje go w obecności tylu osób. Ale Daniel, Hermiona i Weasley’owie byli akurat zajęci rozlokowywaniem bagaży w autobusie i nikt nie zwracał na nich uwagi. Zatem, po chwili wahania, oddał mocno uścisk, którego niby już nie potrzebował, a jednak wciąż podświadomie za tym tęsknił. Za kojącym dotykiem matki, którego miał już nigdy nie zaznać.

A potem wyrwał się i wskoczył do Błędnego Rycerza.

- Powiem mu, żeby natychmiast się z tobą skontaktował! - To były ostatnie słowa, jakie usłyszał.

Bowiem w tym momencie autobus ruszył.

Jazda Błędnym Rycerzem nie różniła się wiele od tej ostatniej. Ta sama prędkość, szaleństwo ostrych zakrętów i nagłego hamowania. Ron zielony na twarzy zaciskał kurczowo palce na poręczy i mamrotał pod nosem niepochlebne uwagi. Pilnująca ich Tonks drzemała z poduszką pod głową (- pracowita noc – wyjaśniła im). Hermiona i Ginny siedziały same w kącie żywo o czymś rozprawiając. Daniel chwycił za książkę o tytule “Jak nie dopuścić do tego, żeby ten idiota Dancing zwiał z więzienia?” pod redakcją strażników z Azkabanu. A Luna Lovegood głaskała leżącego jej na kolanach Krzywołapa. Z torby na jej ramieniu wystawał gruby plik “Quiblera podziemnego” – gazety niby zlikwidowanej przez Ministerstwo, a jednak jakimś cudem działającej nadal.

- Ty! Lepiej to schowaj! – zawołał Stan Shunpike. Jego oczy niespokojnie krążyły po pasażerach – Bo mnie wsadzą za nielegalny kolportaż!

Luna tylko wzruszyła beztrosko ramionami i dalej głaskała Krzywołapa.

- Pieskie czasy – mruczał Stan siadając koło Harry’ego. Nie przeszkadzało mu to, że zajęty własnymi myślami Harry nie zwraca na niego żadnej uwagi. Przyglądał się po prostu mijanym krajobrazom za oknem. Zabiło mu serce, gdy wjechali na ulice Londynu. Nie czuł się tutaj zbyt bezpiecznie. Miasto jakby nabrało innej barwy i charakteru. Wyczuwało się strach, przygnębienie i poczucie zagrożenia. Widziało w twarzach mijanych ludzi. Miał wrażenie, że za każdym rogiem czai się niebezpieczeństwo i wróg. W ciągu zaledwie kilku miesięcy to miejsce przestało mu być przyjazne – Nie wiadomo, co cię zaraz może spotkać. Nie masz pojęcia, co będziesz robił nazajutrz po przebudzeniu. Wiał przed Shadowem i jego psami, czy darł się o litość pod butem jakiegoś zakichanego śmierciożercy. Dawniej tego nie było – dorzucił z westchnieniem.

Harry odruchowo skinął głową na znak, że się z nim zgadza. Tak naprawdę jednak wcale go nie słuchał.

- Robi się coraz gorzej, wyobrażasz to sobie? – zwierzał się dalej młody Shunpike – Do tego doszło, że mam pietra, jak wjeżdżam do tego miasta. Ty chyba też, co nie? Jakaś dziwna atmosfera się tu zrobiła. Ministerstwo za bardzo się rozpanoszyło. I człowiek w końcu głupieje i już sam nie wie, kogo ma się bardziej obawiać. Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, czy swoich. Oni nikogo nie lubią. Nie ma z nimi lekko, oj nie.

Harry znów kiwnął głową na odczepnego. Jechali akurat przez osiedle domków. Ich widok wydał się Harry’emu dziwnie znajomy…

- Nie dalej jak dwa dni temu czepiali się mnie i Erniego – ciągnął Stan - Że niby przewożę wrogów Ministerstwa swoim autobusem – rzucił okiem na pozostałych pasażerów – No…, wiele się nie pomylili, przewożę, ale na szczęście wtedy wóz był pusty. Dziś jest pełen, ale oni tak często nie łapią. Więc możemy czuć się bezpieczni. A zresztą! – machnął ręką poirytowany - Niech się odczepią! Zabieram takich, co mi płacą! G…uzik mnie obchodzi, kto jakie ma poglądy.

- Ernie! – Harry nieoczekiwanie poderwał się na równe nogi. Wszyscy podskoczyli przestraszeni – HAMUJ!!

Rozległ się pisk opon i autobus stanął prawie w miejscu.

- Nienawidzę jak to robisz! – wrzasnął do niego Ron, kiedy udało mu się wreszcie wstać z podłogi. Niedaleko jęczał jakiś czarodziej, gdy miauczący z przerażenia Krzywołap przeleciał przez pół autobusu – i szukając jakiegoś punku oparcia – wbił się człowiekowi wszystkimi pazurami w udo – Nie możesz ostrzegać wcześniej?!! Na przykład dziesięć minut temu, że masz ochotę na postój?!

- Wcześniej nie wiedziałem – Harry nawet nie odczuł wyrzutów sumienia. Opuściły go także niedawne niepokoje co do braku komfortu przebywania w tym mieście. Wypełniało go jakieś dziwne uczucie determinacji. Coś go pchało naprzód.

Energicznym ruchem otworzył drzwi i wyskoczył na zewnątrz.

– Poczekajcie tu na mnie!

- Ejże, synku!! – zaprotestowała spora grupka czarodziejów – Co ty wyprawiasz?!! My nie możemy tutaj zostać!! Nam się grunt pali pod nogami!!

- Nadepnęliśmy na odcisk Shadowowi – krzyknął ktoś – Musimy stąd wiać, gdzie pieprz rośnie!

- Musimy się jak najszybciej dostać do szkoły! – zawołała ze złością Tonks.

- To nie potrwa długo! – odkrzyknął ze zniecierpliwieniem Harry.

- Właśnie. Przerwa w podróży się przyda – Daniel porzucił swoją książkę i z zaciekawieniem obserwował rozwój wypadków.

Czarodziej z kozią bródką spojrzał na niego ostro chcąc go najwyraźniej zrugać. Otworzył usta i słowa zamarły mu w gardle. Chwilę później Błędnym Rycerzem wstrząsnął zbiorowy, pełen paniki wrzask.

- AAAAAAAA!!!! DUUUUUUCH!!! – niosło się echem po okolicy – SYRIUSZ BLACK!!!

Harry nie czekał na dalsze krzyki, szlochy i taranowanie się podczas ucieczki. Pozostawił to za sobą. Zignorował okrzyki Rona i Hermiony o powrót oraz zirytowanego Erniego:

- Wracaj, Potter!! Ja mam tu cały autobus przeciwników politycznych, uciekinierów z Azkabanu, zbiegłych urzędników Ministerstwa, szefa opozycji i Bóg wie kogo jeszcze?! Czy ty wiesz, co to będzie jak mnie tu Shadow z nimi dorwie?!!! Wszyscy powędrujemy do paki!!!

- Plus jednego terrorystę – dopowiedział usłużnie jakiś czarodziej. Odchylił płaszcz i poklepał się znacząco po czymś, co do złudzenia przypominało mugolską bombę.

- Plus jednego terrorystę – zgodził się z rozpędu Ernie – E…, CO?!!! – ryknął oprzytomniawszy – WYNOCHA MI STĄD!!!!

Harry zdecydowanym krokiem przemierzył jezdnię całkowicie nie zwracając uwagi na brak czegoś takiego jak przejście dla pieszych i trąbiące na niego samochody. Wkroczył na chodnik i pchnął małą, pordzewiałą furtkę.

Znalazł się w miejscu, w którym czas zatrzymał się bardzo dawno temu. To był ogród. Zaniedbany i nazbyt rozrośnięty. Widać było, że nikt tu od dawna nie zachodził. Porządnie utrzymane klomby i ścieżki praktycznie nie istniały. Lata opuszczenia pozostawiły na tym miejscu niezatarte piętno. Trawa, chwasty i dzika róża królowały tu na dobre. To była bardziej dżungla niż ogród. Przeciskał się pomiędzy kolczastymi łodygami dzikiej róży. Stara i zapuszczona posiadłość niechętnie widziała tu gości i odkrywała swe tajemnice. Idąc, po bokach widział drewniane, spróchniałe ławki. Zrujnowany domek na drzewie. I huśtawkę. Leżała zniszczona na ziemi. Pamiątka po tych, którzy tu kiedyś mieszkali.

Odsunął z trudem kolczasty krzak róży i zobaczył przed sobą dom. Przedarł się, wszedł po niszczejących i załamujących się schodkach i nacisnął klamkę u drzwi.

Nie ustąpiła.

Sięgnął do kieszeni po różdżkę.

- Alohomorra – wyszeptał.

Drzwi ustąpiły jakby niechętnie, ze zgrzytem i jękiem i budynek stanął przed nim otworem. Uderzył go zapach stęchlizny. Wszedł ostrożnie do środka. Z jednej strony coś mu mówiło, że niepotrzebnie zachowuje środki bezpieczeństwa, skoro nikt tu nie mieszka. Ale doszedł do głosu też rozsądek, a przed oczami stanął mu Alastor Moody. W głowie usłyszał ostrzeżenie. “To, że dom jest niezamieszkany, nie oznacza jeszcze, że nie ma tu innych lokatorów”. Opuszczony budynek mógł być kryjówką choćby dla śmierciożerców.

Coś zaszurało za jego plecami. Odwrócił się błyskawicznie. Sycząc gniewnie wyskoczył spod spłowiałego fotela zdziczały kot i uciekł. Z kominka zaś skrzecząc wyleciał nietoperz. Cofnął się z obrzydzeniem. Ale to go ostatecznie upewniło, że nie ma tu nikogo obcego.

Rozejrzał się ciekawie dookoła. Dom nie był duży. Mały, dwupiętrowy, z szerokimi, drewnianymi schodami i rzeźbionymi poręczami, przytulny z przestronną kuchnią. Stanowiła centralne miejsce tej siedziby. Wszystko pokrywał kilkunastoletni kurz i masa pajęczyn. Mimo to wciąż był wspaniały. Pełen ciepła i miłości, które tu przetrwały tyle lat. Na ścianach wisiały zdjęcia. Zza popękanych zmatowiałych szybek uśmiechały się i machały do niego dobrze mu znane twarze.

Bardziej wyczuł, niż zobaczył, że ktoś za nim stoi. Odwrócił się i spojrzał w odległy kąt pokoju.

- Łapa – westchnął cicho.

Zjawa, dokładnie taka jak ją zapamiętał, postąpiła kilka kroków ku niemu. Patrzyli sobie z Syriuszem prosto w oczy. Spojrzenie zmarłego ojca chrzestnego sięgało w głąb duszy Harry’ego. Zdawał sobie sprawę, że duch czyta w nim jak w otwartej książce. Wie o jego smutku i dylematach, o ostatnich zdarzeniach podczas świąt. I nie tylko o tym. Zdawał się wiedzieć o wszystkim, co dręczyło i nie dawało spokoju Harry’emu odkąd Syriusz go opuścił. Odkąd został sam. I jednocześnie spłynęło na niego ukojenie. W oczach zjawy widział odpowiedź: “Nie martw się Remusem, wszystko będzie dobrze. Już go znalazłem, jest bezpieczny. Zajmę się nim”

I Harry mu uwierzył…

- Wow! – okrzyk Daniela zabrzmiał jak wystrzał armatni. Zjawa natychmiast rozpłynęła się w powietrzu – Super!

Stał na progu domku i rozglądał się zaciekawiony dookoła. Stan ubrania wskazywał na to, że on również miał do czynienia z kolcami róży.

- Mi też się podoba – zgodził się Harry nie patrząc na niego. Wziął z kominka jakąś figurkę i zdmuchnął z niej nagromadzony latami kurz.

- Co to za miejsce? – Daniel wodził palcem po blacie wysłużonego starego stołu.

- Dom twojego taty – odpowiedział bez zastanowienia. Już sobie obiecał, że w dzień swoich urodzin zabierze manatki i się tutaj wprowadzi.

Twarz Daniela stężała. Pojawił się na niej dziwny wyraz.

- Ten, co go odziedziczyłeś w testamencie? – spytał cicho.

Harry odwrócił się w jego stronę i dostrzegł minę przyjaciela. W tym momencie dotarła do niego wymowa całej sytuacji i odczuł nagłe wyrzuty sumienia. A Daniel spojrzał na ściany, gdzie wisiały zdjęcia Syriusza i Gabrielle, na kuchnię, w której kiedyś oboje jadali, na kołyskę, której nigdy nie używano. Kiedy Syriusza aresztowano i odeskortowano do Azkabanu, rozgoryczona Gabrielle odeszła. Daniel urodził się gdzieś daleko, w obcym miejscu. Na drugim krańcu świata.

Ten budynek był stary, brudny, zakurzony i podupadły. Nic specjalnego po tylu latach opuszczenia i zaniedbania. Ale dla Daniela był to najpiękniejszy dom na świecie. Miał w sobie to coś. Zamieszkiwały go duchy przeszłości, czuło się tu bliskość i ciepłą atmosferę, jaka tu wciąż panowała.

Dom, który miał nigdy nie należeć do niego…

- Potter! – wydarł się z ogródka Stan i przerwał niezręczną ciszę – Na rany Hipogryfa, chodź już! Jak nas dorwą, to nie wyjdę z pudła do końca życia!!

- Wyjdziesz – zapewnił go Harry, gdy zamknęli dom, przedarli się przez krzaki dzikiej róży i dotarli razem do autobusu. Daniel wlókł się za nimi noga za nogą, co chwila oglądając się za siebie. Dom Syriusza niknął za splątanymi gałęziami drzew. Tonks zbliżyła się do niego ze wściekłą miną i chwyciła go mocno za ramię. Gest ten miał oznaczać, że nie pozwoli więcej na jego nieoczekiwane wybryki – Dancing ci pomoże zwiać. W ucieczkach jest wręcz doskonały.

- Jak na razie ma problemy z własną – mruknął ponuro Daniel i usiadł w najdalszym kącie autobusu. Ucichł nad wyjętą z kieszeni jedną z ramek z fotografią zabraną z opuszczonego przed chwilą domu

Grupka czarodziejów i czarownic odsunęła się od niego pospiesznie. Wciąż na ich twarzach widniały obawa i strach.

- Myślicie, że to bezpiecznie podróżować z duchem? – zaszeptał ktoś.

- Na pewno lepiej, niż wpaść w łapy żywych – wymamrotała czarownica z zielonym kapeluszu – Szukają nas w całym Londynie. Póki co, nie mam nic przeciwko zjawom. Przynajmniej nie chwytają za wsiarz i nie wloką do więzienia.

Jej towarzyszka obcięła młodego Blacka wzrokiem.

- Eee, nie! On jest zbyt… hmm… materialny? – powiedziała niepewnie – I na pewno… żywy?

- On zmartwychwstał?!! – przeraził się ktoś.

W innych okolicznościach Daniela może by ta rozmowa rozbawiła do łez i z pewnością skorzystałby z okazji wyskoczenia z jakimś psikusem. Ale nie dzisiaj.

Siedział dziwnie milczący i zamyślony nad zdjęciem siedziby, w której nie dane mu było przyjść na świat. Harry domyślał się, dlaczego. Jego przyjaciel nigdy nie miał domu, tułał się po świecie u boku dziadka, urodzonego włóczęgi. Los rzucał ich z miejsca na miejsce. Każdego dnia gdzie indziej. Bez braku poczucia, że gdzieś przynależysz i możesz tam zawsze wrócić.

Dla Daniela namiastką domu stał się Hogwart. Wymusił ją. I Harry zrozumiał, że letnia kłótnia Dancinga z wnukiem wcale nie nosiła znamion, że Daniel chciał ślepo iść za Harry’m do szkoły. Tak naprawdę było to rozpaczliwe wołanie o kawałek własnego miejsca. Miejsca, które Daniel mógłby nazwać swoim, gdzie mógłby zapuścić korzenie na dłużej.

A świadomość, że twój rodzinny dom został oddany w obce ręce i nie masz do niego żadnych praw, musiała boleć.

Harry pogrążony w rozmyślaniach nie od razu zauważył, że w autobusie panuje napięta atmosfera. Ron siedział nadęty i zły, co chwila uderzając różdżką w swój kufer. Hermiona rzucała mu pogardliwe spojrzenia i szeptała do Ginny kąśliwe uwagi.

- Jak dziecko! – warczała z furią – Zupełnie jak dziecko!

- Masz rację – zgadzała się z nią Ginny.

- Zero myślenia! A najgorsze jest to, że jest tak ślepy!

- Nie tylko on – wyrwało się z westchnieniem Ginny.

Harry spojrzał pytająco na Lunę.

- Pokłócili się - wyszeptała bezgłośnie - Poszło o jemiołę w Norze.

“Długo to jeszcze będą ciągnąć?” pomyślał zniechęcony.

- Najgorsza wada u mężczyzny” – czarownica należąca do gromadki, która podpadła Ministerstwu, właśnie rozwiązywała na głos krzyżówkę – Na siedem liter…

- Głupota!!! – odpowiedziały chórem Ginny i Hermiona.

Czarownica policzyła kratki.

- Pasuje! – zdziwiła się.

- Słuchaj, Hermiono – Ron uznał, że ma dosyć tej cichej wojny i wstał – Może mi wyjaśnisz, o co ci chodzi?!

- Wyjaśnić?! – odwróciła się do niego z pałającym, godnym bazyliszka wzrokiem. To samo spojrzenie miała Ginny – Ja mam ci WYJAŚNIĆ?! To jesteś tak ograniczony, że nie rozumiesz?!

Ron poczerwieniał.

- Co mam rozumieć?! Przecież rozmawialiśmy już o tym! Wyjaśniłem ci, że ten incydent z jemiołą nie miał żadnego znaczenia! – słuchający tego Harry pomyślał, że Ron właściwie jest już prawie martwy – Po prostu zapomnij o tym, dobra? Nic się nie stało!

- Nic się… - zaczęła wzburzona Hermiona i poderwała się na równe nogi – Różdżka! Ginny, gdzie moja różdżka?!!

- Ale pomyśl logicznie… - próbował ją przekonywać do swojego punktu widzenia.

- Ron, spasuj! – wpadł mu w słowo Harry, który widział, że obie dziewczyny są w podłym nastroju i pałają wręcz agresją do rodzaju męskiego – Niepotrzebnie to przeciągasz.

- Ale ja…

- No, chyba że chcesz, żeby Hermiona wdeptała cię ziemię przy ludziach, a nie na osobności – wzruszył ramionami – To twój wybór.

Ron rzucił spojrzenie przez ramię. Wszyscy pasażerowie Błędnego Rycerza nagle zaczęli udawać mocno sobą zajętych. Sprawiali wrażenie, że w ogóle nie próbowali wcześniej podsłuchiwać.

- Ernie! – zawołała nagle głośno Luna.

W jednej chwili kierowca nadepnął z całej siły na hamulce i wszyscy pasażerowie pospadali na ziemię. Kot Krzywołap zaś znowu uczył się latać.

- Nie, ja nie chciałam, żebyś się zatrzymywał! – jęknęła zbierając się z podłogi.

- Wybacz, ale to odruch – mruknął znowu ruszając – Przyzwyczaiłem się do kaprysów Pottera.

- Miałam ci tylko powiedzieć, żeby unikał okolic dworca King’s Cross. Ministerstwo zablokowało drogę – powiedziała - Sprawdzają każdego, kto się nawinie.

- Skąd wiesz? – zdziwił się Harry.

- Mam pewne informacje – wyjaśniła spokojnie pokazując na białą kartkę papieru i odlatującą sowę.

- Czy ktoś może wreszcie zamknąć gdzieś tego pieprzonego kota?! – warczał czarodziej z głębokimi szramami na nodze i teraz na policzkach i nosie – Byłbym wielce zobowiązany!

Hermiona podbiegła i zabrała syczącego i parskającego ze złością pupila.

- Mamy ominąć King’s Cross? – zaprotestował Stan Shunpike – Ale to najszybsza droga do…

- …do więzienia! – zakrzyknęli chóralnie pasażerowie Błędnego Rycerza.

Ernie westchnął i zawrócił pojazd.

- Do czego to doszło, że samych kryminalistów wozimy? – narzekał – Jeszcze nas wsadzą za niewinność.

- Ej, licz się ze słowami! – obraził się Ron.

- Z wami też mi się nie uśmiecha jeździć – mamrotał zniechęcony – Ty i twoja siostra jesteście członkami rodzinki, z której większość – z tego, co słyszałem – jest ścigana listem gończym, Black jest wnukiem tej kanalii Dancinga, ta jasnowłosa panienka szmugluje nielegalne pisma…

- Jedź przez Oksford Street – poleciła Luna kompletnie nie przejmując się tym, że jest tu niemile widzianym gościem – Tam będzie bezpiecznie.

- …a Potter trzyma blisko Albusa Dumbledore’a i tego całego zwariowanego Avalonu, co już samo w sobie jest solą w oku Shadowa. Bo przecież oni się nie znoszą i żrą między sobą jak pies z kotem – ciągnął swoje wywody Ernie kierując się wedle poleceń Luny

Harry ledwie go słuchał. Wyglądał przez okno, a po krzyżu latały mu ciarki złego przeczucia. Miał wrażenie, że zaraz stanie się coś ważnego. Intuicja podpowiadała mu, że powinni zabierać się stąd jak najszybciej. Jak na tę porę dnia, zbyt mało osób chodziło po ulicach. Ludzie oglądali się nerwowo do tyłu i przemykali chyłkiem pod ścianami domów. Londyn pustoszał...

Blizna zaczęła swędzieć. Nie bolała go, ale dawał o sobie uporczywie znać.

I wtedy na ulicach zaroiło się od postaci w czarnych płaszczach. Drgnął. Czyżby to byli śmierciożercy?

Otaczali ich…

- W imieniu Ministerstwa Magii rozkazuję wam się zatrzymać! – padła nagła komenda – Natychmiast!

Harry i jego przyjaciele spojrzeli bezradnie po sobie.

- Niech to szlag! – zaklął ktoś.

- Czy ktoś tu wspominał coś na temat całkowicie bezpiecznej Oksford Street? – spytał z przekąsem Ron – I że nie spotkamy żadnych blokad?

- To Percy – szepnęła z niedowierzaniem Ginny rzucając się do okna – Tam stoi Percy! A to świnia! Wiedział, kiedy będziemy wracać ze świąt!

- I wydedukował czym – dokończył Harry – Kominki i świstokliki są pod kontrolą, na miotle za daleka droga, na przyjazd na dworzec nikt by się nie odważył… – wyliczał - Został autobus. Sprytne.

- Idiotka ze mnie – klepnęła się w czoło Tonks – Że też tego nie przewidziałam!

Ernie zaczął zwalniać i w Błędnym Rycerzu wnet zapanowała nerwowa atmosfera.

- Co ty, głupi?!!! – Daniel przepchnął się do przodu – Nie zatrzymuj się!!!

- Ale oni stoją nam na drodze! – zaprotestował – Nie mam jak ich wyminąć!!

- To przejedź po nich!

Leżący Erniemu na plecach i obserwujący wszystko w napięciu pasażerowie z entuzjazmem przyklasnęli temu pomysłowi.

- Co? – przeraził się – Popadnę w konflikt z prawem!

- Już popadłeś – poinformowała go uprzejmie Tonks – Przewożąc nas wszystkich. Zacznij sobie szukać innego zajęcia i lokum.

- Mam przegrane!

- To co proponujesz?- warknął czarodziej z kozią bródką!

Ernie długo się wahał. A potem wzruszył ramionami.

- No trudno, chłopcy – mruknął - Dziś powędrujecie do paki.

Tamten zrobił się wręcz siny ze złości na twarzy.

- A ty razem z nami! – warknął - Już ja się o to postaram!

- To szantaż! – zareagowali Ernie i Stan.

- Ja widzę wyjście z sytuacji – wtrącił się czarodziej o rysach twarzy syna Orientu, z bombą za pasem. Jak widać, nie udało się go wygonić z autobusu – Zawsze mogę użyć tego – poklepał czule niebezpieczny sprzęt – I umrę szczęśliwy mając świadomość, że poległem za słuszną sprawę – dodał z rozmarzeniem.

- Rozumiem, że my mielibyśmy polec wraz z tobą? – upewnił się Harry – Mowy nie ma!

Do Erniego wizja wspólnego oddania życia za słuszną sprawę chyba przemówiła. Rzucił niespokojnie okiem na fanatyka i jego rozjaśnioną, natchnioną twarz i chwycił za kierownicę.

- Niech wam będzie – mruknął – Trzymajcie się mocno! I ruszył do przodu z wizgiem opon…

Zaskoczeni czarodzieje w popłochu uskakiwali spod kół autobusu. Harry widział jak Percy Weasley z krzykiem rzuca się w bok i pada na chodnik.

- STAĆ!!! – rozległo się wszędzie dookoła – BO PONIESIECIE GORZKIE TEGO KONSEKWENCJE!!!

- A figa!! – odwarknął Daniel pokazując niezbyt miły gest.

Zewsząd posypały się zaklęcia. Także te niewybaczalne! Błędny Rycerz został nimi wręcz zbombardowany.

- NA ZIEMIĘ!!! – wrzasnął Harry. Chwycił Ginny i Lunę za ręce, pociągnął na podłogę i osłonił je przed urazami.

- Nie patyczkują się!! – zawołał Ron wyglądając na sekundę przez okno.

Tonks ze wściekłą miną waliła zaklęciami w nadbiegających urzędników. Jednocześnie próbowała unikać pryskającego z rozbitych szyb szkła.

- Nienawidzę jak mi wmawiają, że misja, której się podejmuję, będzie spokojna i nudna! – powiedziała z goryczą – Właśnie widzę!

Tuż obok niej leżała trafiona oszałamiaczem czarownica od krzyżówki. Reszta pasażerów wpełzła pod krzesła. Inna czarodziejka dostała spazmów i darła się jak opętana. Stan czołgał się na przód autobusu, a Ernie kulił głowę w ramionach i jechał szaleńczym zygzakiem. Domy i drzewa uskakiwały im z drogi.

- Jak to jest, że ilekroć się spotykamy, dopada mnie pech?! – rzucił z pretensją do Daniela.

- Jest ich coraz więcej! – poinformowała Luna.

Harry rozejrzał się. Ulice wręcz roiły się od polujących na nich urzędników Ministerstwa. Było ich mnóstwo. I każdy z nich był zdeterminowany, żeby ich dopaść. Za wszelką cenę. I Harry nie był taki pewny, czy przypadkiem ich polecenia nie brzmią: “Dorwać żywych lub…”.

Ernie gwałtownie skręcił w lewo i grzał przed siebie jak szalony.

- Na wyleniałą brodę Merlina!! – wrzasnął nagle – MOST!!!

Spojrzeli.

Przed nimi rozciągała się Tamiza. Nadszedł akurat czas, że rzeką przepływał niewielki statek. Ale trzeba było podnieść dźwigary mostu, żeby mógł się pod nim zmieścić.

- I co teraz? – kierowca był blady – Nie możemy zawrócić!

Daniel znów znalazł się koło niego. Ocenił wzrokiem odległość dwóch podnoszących się połów mostu. Były jeszcze całkiem blisko siebie...

- Skacz – powiedział zdecydowanym tonem. W tej chwili tak bardzo przypominał swojego dziadka, że Harry się zdziwił.

- CO MAM ZROBIC?!! – kierowca był zaszokowany.

- SKACZ!!

- Oszalałeś? – przeraził się Stan – To autobus, nie kangur!!

- To jedyny sposób! – przekonywał go.

- Zabijemy się! – zaprotestowała Tonks.

- Ach, misja samobójcza! – ucieszył się terrorysta. Jego twarz znów przybrała ten natchniony wyraz. Pochylił się, wyjął mały dywanik, uklęknął i zaczął bić czołem o ziemię – O Allachu! Spraw, żeby nasza ofiara nie poszła na marne!

- Zamknij się – zgasił go Ron.

Dopiero zaklęcie, które zerwało cały dach autobusu pomogło Erniemu podjąć właściwą decyzję. Blady na twarzy, z przerażeniem w oczach, zaciskając ręce kurczowo na kierownicy ruszył ostro do przodu. Hermiona pisnęła i ukryła twarz w szacie Rona. Jakby zapomniała, że wcześniej się kłócili. A i Ron chwycił ją mocno za rękę i uścisnął. Nawzajem dodawali sobie otuchy. W tej groźnej, pełnej napięcia chwili Harry’emu nieoczekiwanie przemknęło przez głowę, że on nie ma nikogo, z kim mogliby się wzajemnie pocieszać. Luna twierdząc, że nie może na to patrzeć, chwyciła nerwowo za gazetę i zasłoniła twarz.

Lecieli! Nie mógł w to uwierzyć! Widział pod sobą ciemne, falujące wody Tamizy, czuł pęd powietrza, słyszał wrzaski niedowierzania ścigających ich urzędników. Z niepokojem patrzył na podnoszącą się połowę mostu. Czy im się uda?

A jednak wylądowali. Targnął nimi potężny wstrząs, kiedy autobus opadł na ziemię. Coś jęknęło w pojeździe i odpadło koło! Błędny Rycerz przechylił się niebezpiecznie na bok. Wszyscy wrzasnęli, Tonks zaczęła się gorączkowo modlić, a czarownica od krzyżówki zemdlała. Ale Erniemu jakimś cudem udało się przytrzymywać autobus w pozycji pionowej, dopóki Harry przytomnie nie rzucił zaklęcia Reparo. Rzężąc, trzeszcząc i podskakując potoczyli się dalej. Jednak już znacznie wolniej.

- Żyjemy – powiedział z rozczarowaniem terrorysta i zawiedziony zwinął dywanik.

- Czy mogę już otworzyć oczy? – spytała wtulona w Rona Hermiona.

- Możesz – poinformował ją.

- Nigdy więcej! – powiedział ze złością Stan – Rzucam tę robotę!

- Czy jest już bezpiecznie? – spytała znękanym głosem Ginny. Była blada i wymizerowana. W oczach czaił się strach. Chyba miała dość.

- Nie sądzę. Mamy ogon! – powiedział czarodziej z bródką. Mina mu się wydłużyła. Wskazywał na pięciu czarodziejów podążających za nimi na miotłach – Te kundle nie rezygnują tak łatwo. Trzeba coś z nimi zrobić!

“Tylko co?” pomyślał Harry.

Znów posypały się zaklęcia i szkło z rozbitych szyb. Hermiona pisnęła i znowu ukryła twarz w szacie Rona. Jeden z kawałków szkła rozorał Harry’emu policzek. Pociekła krew…

- Nie uciekniemy im, prawda? – spytał przyciskając szmatkę do twarzy.

- A żebyś wiedział chłopcze, że nie –odburknął czarodziej – Mówię ci to z całą pewnością jakem Niesforny Kitt.

Daniel podniósł głowę znad podłogi.

- Niesforny Kitt? Król Włamań i Rabunków? – spytał żywo - Jesteś starym przyjacielem mojego dziadka! Henry’ego Dancinga?!

- Ty jesteś jego wnukiem? – zdziwił się - Pozdrów go ode mnie. W przeszłości wiele nas łączyło. Byliśmy w stanie zrobić dla siebie wszystko.

- To świetnie się składa! – zawołał - Siedzi w Azkabanie. Może pomógłbyś mu uciec?

Czarodziej się zakłopotał.

- E…, nie, wiesz…, zwykle się tam nie zbliżam, jeśli nie muszę – wyjąkał - Rozumiesz…, nawet przyjaźń ma swoje granice.

“Pewnie” pomyślał sarkastycznie przysłuchujący się temu Harry. Tonks nagle wrzasnęła i znieruchomiała. Trafiło ją jedno z zaklęć. Harry wyjrzał przez okno i zobaczył, że podlatujący czarodzieje są coraz bliżej. Uderzali z różdżek z morderczą wręcz precyzją. Musieli być dobrzy w swoim fachu.

“A chcielibyście” pomyślał nagle ze złością. Podniósł się na kolana, schował za krzesłem i wyciągnął różdżkę. Wyczekiwał właściwego momentu. Patrzył na zbliżających się urzędników i w jednej chwili krew zagrała mu w żyłach. Doznał tych samych uczuć, jakie ogarnęły go podczas walk w lesie koło Nory. Wręcz nie mógł się doczekać, kiedy ich dotkliwie zrani! Zobaczył oczy najbliższego z nich…

W ostatnim momencie zawahał się.

Napłynęły wspomnienia i wyrzuty sumienia. Przed oczami ponownie stanął mu Lupin “Czy mogę świadomie, z pełną wręcz premedytacją skrzywdzić człowieka?” przemknęło mu przez głowę. Jeżeli teraz się przełamie, zaprzeczy sam sobie! Przekroczy pewną granicę, za którą nigdy nie wychodził. Jeżeli to zrobi, to kiedy się zatrzyma? Czy później stać go już będzie na wszystko? Czy będzie miał szacunek do samego siebie?

- Oni zaraz nas rozwalą w drobny mak! – wrzasnął Stan Shunpike.

Kitt posłał zaklęcie w kierunku prześladowców. Jeden z nich wrzasnął i zleciał z ogromnej wysokości z miotły.

- Nie daje się rady, prawda? – spytał ironicznie – Pierwszy raz, co Potter?

Harry wahał się tylko krótką chwilę.

- “A co tam, na skrupuły czas przyjdzie później” pomyślał.

Blokada w jego umyśle ustąpiła.

- Parazytos!!! – ryknął.

Kilkanaście sekund później jeden z czarodziei wrzasnął i zaczął się szaleńczo drapać. Miotał się na miotle jakby go coś opętało. Niedługo potem skutki zaklęcia odczuli jego koledzy.

- Dobrze wam tak! – ucieszył się.

Znajdujący się najdalej urzędnik uniknął tego, na co cierpieli jego przyjaciele. Wyminął ich ostrożnie i cisnął ogniem z różdżki. Harry posłał mu coś od siebie, ale tamten był sprytny. Rzucił się w bok i niebezpieczeństwo go ominęło. Świetnie latał na miotle.

- Takiś ty? – mruknął pod nosem Harry. Jego wątpliwości i wyrzuty sumienia zniknęły. Miały powrócić później, ale teraz zupełnie się nie liczyły – Poczekaj bratku.

Śledził wzrokiem lot czarodzieja. Czekał. Przypomniał sobie Quiditcha. Znał wszelkie manewry na miotle. Wodził różdżką za przemykającą postacią…

Tak! Zatrzymał się na ułamek chwili, żeby zaatakować. I wtedy…

- EXPELIARMUS!!! – Daniel posłał coś od siebie.

Czarodziej wrzasnął i spadł.

- No wiesz?!! – Harry odwrócił się do przyjaciela. Był wściekły i przepełniała go wręcz furia Zupełnie jak wtedy, gdy Alhatello uratował mu życie w lesie pod Norą – Po co się wtrącałeś?!!

- No co? – bronił się – Chciałem ci pomóc!

- Nie chcę takiej pomocy – powiedział rozeźlony – On był mój! MÓJ! Rozumiesz?!!

- Harry – Hermiona patrzyła na niego dziwnie – Przecież teraz to już nieważne.! Pokonaliśmy ich! O co ci chodzi?

- O nic – burknął.

Wyrwali się wreszcie z oblężenia. Radości nie było końca. Ale Harry siedział i głowił się co tak właściwie go napadło. Przecież dotychczas nie widział u siebie żądzy zemsty. W tamtym roku, gdy dzielił z Voldemortem jego uczucia i myśli, odczuwał jego dziką satysfakcję i radość, gdy coś poszło wyjątkowo po jego myśli. Teraz to samo pojawiło się u niego…

Tymczasem Błędny Rycerz przedstawiał sobą obraz nędzy i rozpaczy. Nie ostała się ani jedna cała szyba, silnik zaczął rzęzić, odpadł tłumik od rury wydechowej i zepsuł się dopalacz niewidzialności. Ernie strasznie wymyślał na cały świat, a na Ministerstwo w szczególności. Dziś udało im się uciec, ale co będzie w przyszłości? Kiedy dojechali wreszcie z trudem do Hogsmeade, wzbudzili sensację. Wszyscy oglądali się za nimi w zdumieniu. Urywały się rozmowy, ktoś wylał na siebie herbatę, Madame Rosmerta upuściła tacę ze szklankami piwa. Jeden z Aurorów gwizdnął głośno i pokręcił głową.

- To on jeszcze jedzie? – zdziwił się – A pasażerowie to gdzie? Jeszcze w szpitalu, czy już na cmentarzu? – spytał ze współczuciem.

Nie chciał wierzyć, że żadnemu z nich – chyba cudem - nic się poważnego nie stało.

Błędny Rycerz zatrzymał się tuż przed wejściem do szkoły plując, kaszląc spalinami i wydzielając z siebie kłęby czarnego dymu. Harry wyłonił się spomiędzy nich brudny, ze smugami sadzy na twarzy, naddartej i osmalonej szacie i bandażem na zranionym odłamkami szkła ramieniu i pociętym policzkiem. I kulejący.

Stojący nieopodal Puchoni urwali rozmowy w połowie słowa. Wytrzeszczyli oczy.

- Co ty, Potter, na wojnie byłeś?!! – wyrwało się zaskoczonemu Zachary’emu Smithowi.

- Można to tak nazwać – mruknął mijając go. Nie był w najlepszym nastroju do rozmów.

Susan Bones obcięła go wzrokiem.

- Ty to się zawsze w coś wplączesz. Znając ciebie mogłabym pomyśleć, że wdałeś się w nową bitwę z Ministerstwem. Tak samo jak latem. Ale to chyba niemożliwe, co?

- Poczytaj jutro prasę.

- Harry! – usłyszeli okrzyk i w drzwiach zamku pojawił się nie kto inny jak Neville Longbottom – Cieszę się, że wreszcie jesteście. Strasznie mi się …

Urwał. Popatrzył po wszystkich uważnie.

- Nie będę pytał, co się stało. Pewnie było to coś w twoim stylu, bardzo spektakularnego i jutro będą trąbiły o tym wszystkie gazety. Zgadłem?

Wszyscy pokiwali głowami.

- No cóż, dobrze, że przyjechaliście. Strasznie mi się bez was nudziło.

- To nie pojechałeś do babci na święta? – spytał Ron, gdy szli razem przez Główny Hol.

Neville jakby posmutniał.

- No nie. Powiedziała, że jest zbyt zajęta. Musiałem tutaj zostać. Zresztą, większość wyjechała. Przy świątecznym stole siedzieli tylko nauczyciele, ja i Malfoy.

- Musiało być przyjemnie – zauważył sarkastycznie Daniel – Już wyobrażam sobie, jakie składaliście sobie milutkie życzenia.

- W ogóle mu nie złożyłem!

- Siedzieć z nim przy jednym stole, to makabra – otrząsnęła się Ginny – I na dodatek ze Snape’m.

- Snape’a nie było.

- W ogóle? – zdziwił się Harry.

Neville się zakłopotał.

- No…, nie, tak w ogóle to był, ale zamknął się w swoim gabinecie i nikomu nie otwierał. Nie chciał. Nawet Dumbledore’owi.

- Co go napadło? – spytał zaciekawiony Daniel.

- Nie wiem, ale… - Neville nagle ściszył głos - …mówią, że podobno został …opętany!

- Serio? – ucieszyli się Harry i Ron.

Neville rozejrzał się czujnie dookoła.

- Powiadają… - teraz już szeptał - …że czasami w nocy Hogwart rozbrzmiewa jego wrzaskami. Drze się, jakby go obdzierali żywcem ze skóry.

- Wspaniale – westchnął z rozmarzeniem Ron.

- Nie wierzę – ucięła Hermiona – To pewnie jakieś wymysły

- Ja osobiście nie miałbym nic przeciwko temu, żeby go odesłali w kaftanie bezpieczeństwa – zaśmiał się Harry.

- Hej, Potter! – rozległ się znajomy, drwiący głos.

Harry obejrzał się do tyłu. W otwartych drzwiach komórki na miotły opierał się o framugę Draco Malfoy. Miał wyjątkowo kołtuński wyraz twarzy. Otaczała go spora grupka Ślizgonów, którzy szeptali coś do siebie i pokazywali na Harry’ego palcami.

- Czego chcesz, Malfoy? – warknął. Nie był w nastroju do kłótni.

- O! Jakie milutkie powitanie. Nie dziwię się sądząc po twoim wyglądzie. Wpadłeś znowu w jakieś kłopoty? – zauważył szyderczo, a jego kumple zarechotali złośliwie – Chciałem tylko zapytać jak tam święta w tym chlewie u Weasley’ów?

Hermiona w ostatniej chwili przytrzymała rozsierdzonego Rona za szatę na plecach.

- Olej go – powiedziała niespokojnie – Nie warto.

- Na pewno lepsze niż te, które spędził twój tatunio – odgryzł się Harry – Niech sobie przypomnę… Ach, prawda! W celi w Azkabanie! Sam go przecież tam wysłałem!

Z twarzy Malfoy’a zniknął kołtuński uśmieszek. Teraz był wściekły.

- Jeszcze mi za to zapłacisz – wycedził przez zęby – A propos! Dużo dostałeś w tym roku prezentów? Może ci zrekompensuje stratę tego jednego.

- Nie rozumiem – powiedział Harry sucho. Zauważył, że Ślizgoni trącają się łokciami znacząco wyczekując jego reakcji.

- Nie? – uśmiechnął się wrednie Malfoy – Mówię o jednym twoim prezenciku, który tam… - wskazał na komórkę - …stoi . Oj, przepraszam, powiedziałem stoi? Raczej LEŻY!

Do Harry’ego prawda docierała powoli. A kiedy wreszcie to się stało i pojął, że pomieszczenie oprócz mioteł zawiera jeszcze jedną – bardzo cenną – rzecz, oraz co takiego mógł z nią zrobić Malfoy, rzucił walizki. Bojąc się tego, co mógłby zobaczyć, przepchnął się koło Dracona i serce zamarło mu w piersi.

Na ziemi, zniszczony, w kawałkach leżał jego ukochany motor. Motor Syriusza.

Stał nad nim i po prostu patrzył. Nie mógł w to uwierzyć, nie mógł się poruszyć. Jakby go sparaliżowało. Ledwie był świadom tego, że Slytherin drwi z niego, że Ginny przerażona zakryła sobie ręką usta, Hermiona mówi coś współczującym tonem, a Daniel z wyrazem oszołomienia na twarzy osuwa się na kolana przy motorze. Myśli plątały mu się w głowie, w sercu rosło oburzenie.

A potem, w jednej chwili wybuchła w nim dzika wściekłość i furia podsycone jeszcze wydarzeniami z dzisiejszej podrózy. Z taką intensywnością, że gdyby miał czas się nad nimi zastanowić, przeraziłoby go to i skłoniło do myślenia. Ale nie miał czasu. Ważne było jedno. Liczyło się tylko to, że Malfoy uderzył w coś, co dla Harry’ego było wręcz bezcenne i święte.

W pamięć o Syriuszu.

Odwrócił się powoli ze zmrożoną twarzą. Umysł miał teraz jasny, myśli przestały się plątać. Miął wytyczony cel.

- Zabiję cię – powiedział niemal obojętnie. Niemal, bo krew rozgrzewała mu już żyły. Wracało nowe, cudowne uczucie, które towarzyszyło mu podczas walki – Przegiąłeś Malfoy. Tym razem ci nie daruję.

Ślizgoni śmiali się niedowierzająco. Żaden z nich nie wziął sobie do serca jego słów na poważnie. A Harry nie żartował. Nie zamierzał. Czasy, kiedy Malfoy’owi wszystko uchodziło na sucho, właśnie przeminęły.

Płynnym ruchem sięgnął do tyłu po miecz. Ale jego ręce natrafiły na pustkę. Zapomniał. Przecież zostawił go na śniegu, przy Norze.

“Nie szkodzi” pomyślał mściwie “Załatwię go w inny sposób”

Kątem oka zobaczył błysk. To świeciła stojąca pod ścianą stara zbroja rycerska. Oparta o nią była halabarda…

Malfoy’owi na widok celowanej w niego halabardy zrzedła nieco mina. W oczach pojawiły się zdumienie i przestrach.

- Czekaj! – cofnął się pospiesznie i wpadł na kompanów, którzy patrzyli na to z otwartymi ustami – Na pewno się jakoś dogadamy! Ja ci go naprawię! AAAA….!!!!

Średniowieczna broń ze świstem przecięła powietrze i wbiła się o cal od głowy Dracona.

- Jasny gwint! Chybiłeś! – wyrwało się Ronowi.

- Harry- Hermiona próbowała się w to wtrącić. Szarpnęła go za ramię – Co robisz?! Nie możesz! Wywalą cię za to ze szkoły.

Harry opuścił podnoszoną właśnie drugą halabardę

- Masz rację – powiedział zwodniczo spokojnym tonem.

Sekundę później jego pięść wylądowała na nosie Malfoy’a. Ślizgon wrzasnął i zasłonił twarz. Kolejny precyzyjnie wymierzony cios trafił go w żołądek.

- Kretynie, nie dość ci było bójek jak na jeden dzień? – krzyczała Hermiona, gdy Crabbe i Nott po chwili wahania ruszyli w sukurs kumplowi. Dopadli Harry’ego i pięści poszły w ruch.

- Ej! – zaryczał Ron – Trzech na jednego?

I skoczył także do bójki. Niedługo potem Nott trzymał się za podbite oko i głośno jęczał. Z pomocą Daniela dawał cięgi Ślizgonom. Tymczasem Goyle prężąc muskuły chwycił Neville’a za kark i potrząsnął nim jak workiem starych kartofli. Przerażony Neville pisnął i zaczął się szamotać w próbie ucieczki. Ślizgon wzniósł pięść do ciosu…

Z nosa Neville’a nic by pewnie nie zostało, gdyby nie nieprzewidziana przeszkoda. W ostatniej chwili chwycił leżącą nieopodal zbroi tarczę i zamykając oczy zasłonił nią twarz.

Rozległo się głośne BRZDĘĘĘĘK i wrzask Goyle’a.

- Moja ręka! Ten gnój złamał mi rękę!

Ślizgoni uznali, że mają dość bezczynnego stania. Ruszyli do ataku. W powietrzu zaczęły śmigać zaklęcia. Zwartą gromadą otoczyła Harry’ego, Rona, Daniela i Neville’a. Milicenta Bullstrode chwyciła Hermionę za włosy i nie zwracając uwagi na jej okrzyki “Jestem prefektem” obaliła ją na podłogę. Zanim Hermiona zdołała wstać ciężki but przygniótł ją do podłogi i dostała kilka mocnych kopniaków. Oburzona Ginny odciągała Milicentę za szatę na plecach. Niestety tamta była silniejsza, a poza tym Pansy Parkinson włączyła się do bójki. Sytuacja nie była różowa. W najgorszym położeniu był Harry. Montague, Crabbe i Nott oderwali go od Malfoy’a, odcięli od pomocy ze strony przyjaciół i posypały się ciężkie razy. Walczył z nimi zażarcie. Jednak sam przeciwko tej zaciętej i zawziętej czwórce nie miał szans. Wyraźnie przegrywał…

Nie wiadomo jak by się to skończyło, gdyby nie Gwardia.

- Chłopaki!! – rozległ się oburzony wrzask. Harry poznał głos jednego z członków GD – Te świnie leją nam kapitana!! Na nich!!!

Roy O’Bannon, pałkarz w drużynie Gryfonów pojawił się po prostu znikąd. Stanął, ocenił wzrokiem sytuację, a potem ruszył do przodu. Przedzierał się bezceremonialnie przez walczący tłum niczym wielki lodołamacz. Tym sposobem torował drogę dla GD. Każdego napotkanego Ślizgona odrzucał od siebie po prostu jak lalkę. Walił we wrogów jak taran i kładł ich pokotem. Szybko zorientowali się, że stanowi największe zagrożenie. Ale kiedy próbowali go powstrzymać, jednego chłopaka posłał w powietrze, a drugiego przygniótł kufrem do ściany i jeszcze docisnął.

- Nie ma to jak zdrowe wyrzucenie z siebie złych emocji – podsumowała filozoficznie siedząca na drugim kufrze Luna i uchyliła się przed nadlatującym zaklęciem.

- Super! – darł się i podskakiwał Jack Warren, który pojawił się niewiadomo skąd – Harry, dołóż im!!

Harry wyprowadził cios i za chwilę ktoś pluł własnymi zębami.

- Dobrze!! – cieszył się Jack. A potem zawył, gdy jakiś wielki Ślizgon silnym ruchem wywichnął mu rękę.

- Nie chłopca, ty!! – zaryczał Harry, dla którego mały Jack, bystry, rezolutny i inteligentny dzieciak, stał się kimś ważnym. Bardzo go polubił.

Wściekły posłał w Ślizgona zaklęcie wybuchające. Szata tamtego momentalnie stanęła w ogniu i tylko błyskawiczna reakcja jego koleżanek, sprawiła, że ubranie nie poszło na nim z dymem.

- Ej, chłopcy, dosyć! – próbował ich mitygować mały profesor Flitwick – Koniec bójki!

Chyba przeszkadzał, bo Ernie i Justin cały czas go potrącali i potykali się o niego. W końcu Roy O’Bannon się zniecierpliwił, chwycił małego nauczyciela pod pachy i po prostu przestawił w inne miejsce.

- To jest życie! – wrzeszczał podekscytowany Zachary Smith posyłając w uczniów Slytherinu wszystkie znane sobie zaklęcia. Anthony Goldstein robił to samo. Ale że nie pamiętał wszystkich co bardziej ciekawszych czarów, wyciągnął z kieszeni listę Szagajewa. Tuż obok niego Neville Longbottom desperacko wymachiwał średniowieczną tarczą próbując się jakoś bronić. Tym sposobem spowodował wiele urazów rąk u kilku swoich przeciwników. Ale szło mu dobrze tylko do pewnego momentu. Potem Crabbe wyrwał mu tarczę i silnym ciosem w szczękę wyeliminował z walki.

Gwardia radziła sobie wspaniale. Wyćwiczona na lekcjach przez Szagajewa, a potem powtarzając to samo na swoich spotkaniach, reprezentowała sobą określony poziom. Szala zwycięstwa znacząco przechyliła się w ich stronę. Roy’owi jednak szło najlepiej. Wielki Irlandczyk siał wokół siebie spustoszenie. Żaden Ślizgon nie był w stanie mu sprostać. Jednak do czasu.

Jak spod ziemi wyrósł koło niego z pałką od Quiditcha Montague. I zanim Irlandczyk zdołał zapobiec temu, co tamten zamierzał zrobić, już dostał silny cios w plecy. Zachwiał się. I wtedy drugi cios podciął mu nogi. O’Bannon machając rozpaczliwie rękami, desperacko chcąc utrzymać równowagę runął ciężko do tyłu. Padł jak kłoda prosto na małego profesora Flitwicka, który nie zdążył uskoczyć mu z drogi. Nauczyciel zaklęć wydał z siebie tylko bolesny jęk i już się więcej nie poruszył.

Na całym korytarzu jak długi i szeroki trwała walna bitwa…


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 20:24, 16 Cze 2006  
Wybrana
Biały Mag



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych


ROZDZIAŁ SZEŚĆ DZIESIĄTY DRUGI:

KONSEKWENCJE

- Nie sądzę, Dolores, żebyśmy doszły do porozumienia – Minerwa McGonnagal była sztywna, oficjalna i chłodna wobec gościa. Pod maską uprzejmości wyczuwało się ledwie skrywaną niechęć i irytację – I oczekuję, żebyś powiadomiła Ministra, że w tej sprawie nic nie można zdziałać.

Usta Dolores Umbridge rozciągnęły się w sztucznym uśmiechu.

- Przy odrobinie dobrej woli, można by…

- Nie można by – ucięła McGonnagal – Sama zajmę się tą sprawą.

Urzędniczka zmrużyła oczy.

- Moja droga, chyba jednak lepiej byłoby, gdybym omówiła tę kwestię z osobą bardziej kompetentną. Nie obraź się – ciągnęła słodko – …ale ty, Minerwo do takich nie należysz. Profesor Dumbledore…

- Profesor Dumbledore jest zajęty – powiedziała sztywno nauczycielka- Już ci to mówiłam. Nie może się z tobą spotkać, gdyż absorbują go dużo istotniejsze sprawy.

Dolores Umbridge zrozumiała przytyk i do swojej osoby i do Ministerstwa. Przestała udawać chętną do współpracy.

- Jakie sprawy? – zapytała ostro – Jak zwykle knuje? Przeciw Wulfricowi Shadowowi?

- Gdyby to robił, Shadow już dawno gryzłby ziemię! – Minerwa McGonnagal straciła już cierpliwość – Tak jak jego wilczyca! Aurorzy wydali mu wojnę i tylko prośba Albusa Dumbledore’a powstrzymuje ich przed zamienieniem Ministerstwa w pył! Nie jesteś tu mile widzianym gościem, dobrze o tym wiesz! Sama znajdziesz drogę do wyjścia, czy mam ci w tym pomóc?

Umbridge poczerwieniała i zaczęła spazmatycznie łapać powietrze.

- Ja tu przyszłam wyjaśnić pewną sprawę1 – powiedziała wzburzona – W tym zamku ukrywają się przestępcy!

- To znaczy kto?! – warknęła McGonnagal.

- Harry Potter, Daniel Dancing – Umbridge celowo chyba pominęła nazwisko Black, żeby podkreślić bliskie związki z Henry’m Dancingiem – Ronald i Ginewra Weasley!

- Bzdura!

- Dziś rano wszczęli bitwę na ulicach Londynu! Nie zatrzymali się na wezwanie urzędników Ministerstwa Magii. Zasypali ich za to zaklęciami! Kilkanaście osób zostało poważnie rannych! W tym dwie, u których nie możemy zidentyfikować objawów jakiegoś dziwnego zaklęcia! Cały czas się drapią!

- Nie wierzę w to – powiedziała czarownica sucho – Przyznaję, że wspomniana czwórka czasem sprawia drobne kłopoty, ale nigdy by się nie posunęli do złamania prawa! Poza tym nasi uczniowie mogą się poszczycić dużą karnością i posłuszeństwem. Mogę być z nich dumna!

- Ooo, jasne! – usłyszeli nagle ironiczny głos i przez gabinet przeleciał poltergeist Irytek – Dużą karnością i posłuszeństwem! – zarechotał – Zwłaszcza teraz!

- Co masz na myśli? – McGonnagal podskórnie czuła, że ta odpowiedź jej się nie spodoba.

- W Holu się leją! Takiej bitwy Hogwart nie widział od lat!

I zaczął rechotać jak wariat. Czarownica rzucając mu podejrzliwe spojrzenie pospieszyła do wyjścia. Prawie biegła w kierunku Głównego Holu. Miała jeszcze nadzieję, że Irytek robi sobie z niej żarty. Niestety w miarę jak się zbliżała, coraz głośniej dochodziły ją odgłosy zamieszania. A kiedy stanęła na półpiętrze, zrozumiała, że to, co mówił złośliwy duszek, jest w stu procentach prawdą. Na widok bijatyki, w której brało udział chyba z pół szkoły, ugięły się pod nią nogi. Chwyciła się balustrady, żeby nie spaść ze schodów.

Umbridge dołączyła do niej i z uśmieszkiem satysfakcji na twarzy oglądała całe zamieszanie.

- Miałaś rację, Minerwo – powiedziała niemal wesoło – Uczniowie Hogwartu rzeczywiście mogą się poszczycić dużą karnością i posłuszeństwem. I wierzę, że jesteś z nich niezwykle dumna.

W twej chwili jednak nauczycielka miała ochotę ich zabić.

- CO TU SIĘ DZIEJE?!!!

Jej krzyk pełen złości i gniewu odbił się echem od ścian korytarzy Hogwartu. Jeżeli jednak czarownica myślała, że samo jej pojawienie się i zmarszczone brwi wystarczą, żeby natychmiast zapanował spokój, to mocno się przeliczyła. Ponieważ nie wystarczyły.

Nawet jej nie zauważyli.

Tuż przed nimi przeleciał z krzykiem Neville Longbottom i rozbił się na ścianie. Trzech Ślizgonów tylko z zadowoleniem zatarło ręce.

- Macie natychmiast przestać! – ryknęła McGonnagal.

Nadal bez rezultatu.

Usłyszała rozpaczliwe krzyki Hermiony Granger. Nie zwracając uwagi na złośliwości Umbridge, rzuciła okiem w kierunku Gryfonki, a potem zbiegła pospiesznie ze schodów, chwyciła mocno Milicentę Bulstrode za ramię i odciągnęła. Milicenta jeszcze chwilę próbowała znowu skakać po Hermionie, ale Minerwa McGonnagal już jej na to nie pozwoliła. Trzymała jej rękę w stalowym uścisku. Następnie rzuciła zaklęcie spowalniające na grupę Puchonów, wygoniła z kłębowiska dwóch małych pierwszoklasistów z Gryffindoru i odczepiła Ginny Weasley, która z furią wyrywała garściami włosy jakiejś Ślizgonce. Umbridge zaś zeszła kilka stopni niżej i z ciekawością przyglądała się zamieszaniu. Nie zdeklarowała się z pomocą.

- Na twoim miejscu, moja droga, dokończyłabym naszą rozmowę i wydała tych kryminalistów w ręce strażników z Azkabanu – powiedziała słodkim głosem - Ale zrobisz oczywiście jak zechcesz, kochana.

McGonnagal wciąż nie pozwalając się wyrwać Milicencie i rzucając zaklęcia na studentów, poszukiwała wzrokiem kogoś, kto mógłby jej udzielić w miarę rozsądnych wyjaśnień. Jej wzrok padł na jedyną granitowo spokojną postać w tym chaosie.

Luna Lovegood siedziała sobie na kufrze, z kolanami podciągniętymi pod brodę i czytała szmuglowanego „Quiblera podziemnego” (czujne oczy Umbridge natychmiast skierowały się w jej stronę). Od czasu do czasu znudzona całym zajściem Luna raczyła łaskawie pochylić głowę przed nadlatującymi zaklęciami.

McGonnagal przedarła się do niej przez tłum.

- Co tu się dzieje?! – zażądała wyjaśnień.

- Biją się – powiedziała Luna odkrywczo. Była całkowicie pochłonięta artykułem w Quiblerze.

- To widzę! Ale dlaczego?!

Dziewczyna wzruszyła tylko ramionami.

W tym samym momencie zza załomu korytarza wyszedł młody Igor Szagajew. Zamyślony i zatopiony w stercie papierów i dokumentów nawet nie zauważył całego zamieszania. Wspominał też nieprzyjemną rozmowę, którą odbył z Dorianem Balindarochem dzisiejszego ranka, w Avalonie. Według pierwszego zastępcy Alhatella jedna z Aurorek, za której szkolenie Igor był odpowiedzialny, sprawiała Balindarochowi kłopoty. I choć odnosiła sukcesy na polu zaklęć i uroków, to jednak była krnąbrna, uparta i zbyt niezależna. Stary Auror kazał mieć na nią oko. Szagajew powiedziałby raczej, że to Cecylia Warren jest osobą sprawiającą problemy, zwłaszcza, gdy się zejdą do spółki z kapryśną i nieprzewidywalną Goraven, ale się powstrzymał. Widząc powagę w oczach swego mentora obiecał, że zajmie się Wybranką i z nią szczerze porozmawia…

Dopiero, gdy ktoś wpadł na niego i go popchnął, zdziwiony Auror podniósł wzrok. Błękitnym oczom ukazał się niecodzienny widok. Na całym korytarzu, jak długi i szeroki toczyła się walna bitwa i raczej nie zapowiadało się na to, że szybko się skończy. Jego spojrzenie zatrzymało się na całkowicie bezradnej Minerwie McGonnagal i rechoczącej jak żaba Dolores Umbridge.

Schował papiery i podszedł do nauczycielki wolnym krokiem.

- Ciężko, no nie? – zagaił uprzejmie.

- Ciężko?! – spojrzała na niego jak na wariata – To jest jakiś horror! Coś ich opętało!

- Nie, nie sądzę – potrząsnął głową – Myślę, że chcieli się tylko rozerwać.

- Chyba na kawałki! – powiedziała wściekła – Trzeba ich rozdzielić, ale nie wiem jak!

- No przecież są tacy wspaniali i cudowni! – drwiła Umbridge – Na pewno znajdziesz sposób!

Tylko lekkie skrzywienie ust Igora dało znak, że stojąca przy nim osoba go irytuje i nie jest tu mile przez niego widziana. Nie zwrócił uwagi na jej kpiący ton

- Cóż, skoro tradycyjne metody nic nie dają, spróbujemy czegoś innego – Auror zerknął na Lunę – Skocz no, moja droga na błonia i powiedz Alojzemu Smithowi – takiemu małemu z różowymi dredami , żeby przyprowadził Annabelle. Będzie miała co robić.

- Ale…

- Tu zaraz zacznie się piekło. Wolę byś stąd jak najszybciej zniknęła.

Według Dolores piekło już trwało. Ale Luna Lovegood miała widocznie inne zdanie na ten temat. Tylko spojrzała w oczy Aurora i natychmiast zsunęła się z kufra. Uwierzyła w jego słowa bez zastrzeżeń. Cała szkoła już się zdążyła nauczyć, że kiedy Igor coś mówi, nie rzuca słów na wiatr. Niestety zwykle miał wtedy rację.

- Co ty chcesz… - zaczęła McGonnagal.

Szagajew już jednak przeszedł od słów do czynów. Zignorował jej pytanie, tak samo jak obecność Umbridge. Zignorował też bijących się uczniów i nie próbując ich bezskutecznie rozdzielać. Wyciągnął miecz Wybrańców. W świetle pochodni zalśniło ostrze i uwięzione w nim zaklęcia. A potem stal dotknęła posadzki i zatoczony został duży okrąg, który obejmował i zamykał w nim walczących. Zarysowana została linia, która falowała i pobłyskiwała na zielono.

- DOBRA, LUDZIE!! – Szagajew przytknął do gardła różdżkę i użył zaklęcia Sonorus – POPROSZENI ZOSTALIŚCIE O PRZERWANIE WALKI. NIE POSŁUCHALIŚCIE!!! ALE DAJĘ WAM OSTATNIĄ SZANSĘ!! POTEM BĘDZIE NIEZŁA JAZDA!!

Chwilę mogło się wydawać, że jego ostrzeżeniem nikt się nie przejął. Ale potem spomiędzy walczących wyrwał się kuśtykając Neville Longbottom, domowy skrzat Stworek mamroczący pod nosem, że, panicz Black zwariował i on nie zamierza w tym uczestniczyć” i Ernie McMillian, którego Justin – nieprzytomnego z wielkim guzem na czole – wywlókł za nogi.

Igor rozejrzał się. Najwyraźniej to byli wszyscy. Zaaferowana bójką Umbridge podeszła bliżej i nie zdawała sobie sprawy, że sama znalazła się w kręgu…

Igor wzniósł swój miecz.

- ŻEBY POTEM NIE BYŁO, ŻE NIE OSTRZEGAŁEM! – zawołał.

Kulejąc i trzymając się kurczowo za bok dołączyła do nich Hermiona Granger. Szagajew kiwnął tylko krótko głową i wykrzyknął coś głośno w jakimś obcym języku. A potem ostrze gwałtownie opadło i zetknęło się z zieloną, fosforyzującą linią. Zafalowała gwałtownie, jakby przeszył ją prąd i…

Wyrywający właśnie jakiemuś Ślizgonowi różdżkę Harry nagle poczuł gwałtowny wstrząs. Ziemia zaryczała, zakołysała się, uciekła mu spod stóp i świat zwariował. Niespodziewanie jakaś nieznana siła i moc uderzyły go jak obuchem i cisnęły nim gwałtownie w powietrze. Zanim zdołał pojąć, co się z nim dzieje, zawisł do góry nogami. Miotało nim jak marionetką. Wszystko wirowało mu przed oczami, czuł się jakby uderzał w niego niewidzialny taran. Ledwo powstrzymywał mdłości. Zewsząd słyszał krzyki przerażonych ludzi, dziewczęta płakały, Daniel wyrzucał z siebie wszystkie przekleństwa, jakie kiedykolwiek usłyszał od dziadka. Niedaleko darła się Umbridge, która się miotała pięć stóp nad ziemią i jako jedyna odbijała się od ścian, wisiała na żyrandolu, aż w końcu coś ją cisnęło w kierunku ciasnej komórki na miotły. Drzwiczki zatrzasnęły się z hukiem…

A potem, tak nagle jak się zaczął, wstrząs minął. Nieznana siła ustąpiła, ziemia przestała drżeć, ucichł gwałtowny ryk. Z krzykiem pospadali na podłogę tłukąc się boleśnie. Harry’emu podwinęła się noga i dłuższy czas nie wiedział, czy jej nie złamał. Spróbował chwiejnie wstać. Co chwila się zataczał i potykał. Żebra bolały go od ciosu niewidzialnej pięści. Świat wciąż wirował mu przed oczami i trudno mu było skupić wzrok na uśmiechającym się kpiąco Szagajewie.

- No – powiedział zadowolony z siebie Igor – Czyli wszystko jasne? Nie muszę już więcej tłumaczyć, o co mi chodzi?

- Ty chyba zwariowałeś! – jęknął ktoś z tłumu Puchonów. Wciąż przewracał się na podłogę nie mogąc utrzymać równowagi i walczył z mdłościami. Z komórki dochodziło łomotanie i rozpaczliwe krzyki...

- I dopiero teraz to zauważyłeś? – zdziwił się uprzejmie Auror – Twoi koledzy podzielają ten pogląd już od pierwszej lekcji.

Zmierzył ich surowym spojrzeniem.

- Nie będę się bawił w zagadywanie, kto zaczął. Nie mam czasu na śledztwa – powiedział – Jeśli macie w sobie tyle samo odwagi, co do rozpoczęcia tego żałosnego przedstawienia, to oczekuję, że winni zgłoszą się sami. Czekam w gabinecie dyrektora.

Zamiótł peleryną i odszedł.

McGonnagal zwróciła na nich płonące spojrzenie.

- A więc? – spytała chłodno – Co macie mi do powiedzenia?

Milczenie.

- Czekam! – powiedziała ostrzej – Chcę wiedzieć komu mogę zawdzięczać ten wstyd, jakiego się najadłam w obecności przedstawiciela Ministerstwa!

- Nie mam pojęcia– burknął wzruszając ramionami jeden z siódmoklasistów z Gryffindoru – Lałem w pysk, kiedy to wszystko już trwało.

To, że nie dostała mu się porządna bura za używanie niestosownych wyrażeń w obecności nauczyciela, zawdzięczał tylko temu, że spod wciąż leżącego na Flitwicku Roy’a dobiegł głośny jęk i mała ręka kurczowo próbowała się czegoś złapać. Jakby szukała pomocy….

Profesor McGonnagal wystarczyło jedno spojrzenie, by słowa nagany zamarły jej na ustach.

- Filiusie! – wykrzyknęła wstrząśnięta – Nic ci nie jest?!

- Eee, chyba nic – zakłopotany Irlandczyk stoczył się z małego nauczyciela. Nie wiedział, gdzie ma podziać oczy. Najwyraźniej wstrząs, jakiego doznał i poczucie winy sprawiły, że milczący dotąd O’Bannon odezwał się sam z siebie – Sorku! – potrząsnął Flitwickiem niczym workiem starych szmat – Żyjesz?

Mały profesor jęknął boleśnie. Nie otworzył oczu.

- Trzeba z nim do szpitala – bąknął ktoś niepewnie.

Michael Corner i Anthony Goldstein – jedni z nielicznych obecnych tu Krukonów - nie patrząc czarownicy w oczy, chwycili nauczyciela za ręce i nogi i powlekli do skrzydła szpitalnego. Głowa małego Flitwicka odbijała się od stopni schodów. McGonnagal długo patrzyła za nimi zatroskana, a potem znów utkwiła surowy wzrok w uczniach stojących tuż przed nią.

- Czy ktoś mi wreszcie powie, co się tu właściwie wydarzyło? – spytała ledwo hamując wściekłość.

Rozległy się gorączkowe szepty. Tłum zafalował i przed szereg wystąpił Harry.

- To moja wina, pani profesor – powiedział z niechęcią – Ja to zacząłem.

Nauczycielkę transmutacji, gdy zobaczyła, w jakim jest stanie, aż zatchnęło. Był brudny, na twarzy miał rozmazane smugi czegoś, co wyglądało jak sadza. Z rozbitego nosa i pociętego policzka (Na brodę Merlina, czyżby nożem?!!!) lała się obficie krew. Krwawił także ze zranionego ramienia, z którego zerwano bandaż. Szata wisiała na nim dosłownie w strzępach, okulary miał rozbite. Stojący niedaleko Hermiona, Daniel i Weasley’owie wyglądali podobnie. Chwilę potrwało zanim z trudem się opanowała. Potem powiodła wzrokiem po uczniach, z których większość stanowiła Gwardia Dumbledore’a. Westchnęła.

- Mogłam się domyślić – powiedziała zrezygnowanym tonem – Za długo już był spokój. To musiało w końcu wybuchnąć. Kto jeszcze? Sam tego nie zacząłeś.

Draco Malfoy’a nie było stać na równie honorowe przyznanie się do winy. Nawet się nie pofatygował. Trzydzieści osób po prostu wskazało go palcami.

- Myślę, że dyrektor z chęcią wysłucha to, co macie mu do powiedzenia – oznajmiła McGonnagal surowo nie zwracając uwagi na jego jęki o wybitych zębach – Potter i Malfoy! Widzę was u niego za minutę!

Ruszyła szybko do przodu. Chcąc nie chcąc wspomniana dwójka powlokła się za nią. Daniel i Ron popatrzyli po sobie znacząco i poszli w ich ślady.

Podczas gdy cała czwórka wypowiadała hasło („różowa guma do żucia”) Roy O’Bannon stęknął i dźwignął się na nogi. Próbował nie chwiać się tak mocno i nie potrząsać głową. Bolała go potwornie, a na ciemieniu wyrósł guz wielkości indyczego jaja. Pamiątka po potężnym ciosie zadanym pałką od Quidditcha. Roy wyprostował się z wysiłkiem i spojrzał krwawym wzrokiem na Ślizgonów. Jego mina wyraźnie mówiła, że odpowiedzialna za to osoba jest już właściwie trupem. Irlandczyk rzadko kiedy przegrywał i ten incydent był ciosem w jego godność i dumę.

Ślizgoni cofnęli się odruchowo. Niby wiedzieli, że po jednej spektakularnej bitwie O’Bannon nie odważy się rozpocząć drugiej. Tym bardziej, że wyglądał tak, jakby stał na nogach resztką sił. Zawsze jednak istniało coś takiego jak „później”, „w ciemnym zaułku” i „długo planowana zemsta”.

Montague spojrzał na trzymaną w dłoniach pałkę, zaśmiał się nerwowo, wcisnął przedmiot Crabbe’owi do ręki i przepadł w tłumie.

Tymczasem Harry - wściekły, rozżalony z plątaniną myśli w głowie - wszedł za Minerwą McGonnagal do gabinetu Dumbledore’a. Cały się trząsł ze złości. Nie zwracał uwagi na swój stan i nie docierały do niego jeszcze konsekwencje tego, co zrobił i czy go wyrzucą ze szkoły. Przed oczami wciąż miał obraz strzaskanego motoru. Jednej z niewielu pamiątek po Syriuszu. Tak cenne i drogiej. A teraz rozwłóczonej z pasją po ziemi. Po grobowej minie Daniela poznał, że nim także wstrząsnęło to, co zrobił Malfoy. I gdyby nie to, że McGonnagal stała pomiędzy nimi pewnie rzuciliby się na niego znowu. Harry już nawet unosił różdżkę, ale została mu ona natychmiast odebrana. A dla Daniela właśnie przestały się liczyć więzy krwi Blacków.

Dumbledore i Igor Szagajew stali przy oknie zatopieni w rozmowie. Czekali na nich. Gdy szczęknęła klamka, obaj się odwrócili i zaparło im dech. Wytrzeszczyli oczy. Nawet portrety na ścianach mocno się ożywiły i wskazywały palcami nowo przybyłą czwórkę. Harry, Ron i Daniel mogli z powodzeniem straszyć po nocach bez dodatkowej charakteryzacji. Malfoy pluł krwią.

Szagajew ocknął się pierwszy.

- Ślicznie wyglądasz, Potter – rzucił z ironią – To, jak sądzę, wynik bójki?

Harry jednak nie odpowiedział. Zacisnął tylko gniewnie szczęki i milczał. Czuł, że gdyby tylko otworzył usta, popłynęłaby fala pretensji, narzekań i wyzwisk pod adresem Malfoy’a. Wolał tego uniknąć. Poza tym nie miał też ochoty w ogóle się odzywać.

- Nie – pospieszył z odpowiedzią Ron – To wynik bitwy z Ministerstwem.

Powaga na twarzach dyrektora i Aurora natychmiast znikła. Pojawiło się zaciekawienie.

- Co wyście znowu zmalowali? – dobiegło od strony portretu Phineasa Nigellusa.

- Z Ministerstwem? – zapytał Dumbledore.

- No! – podchwycił Daniel – Wszędzie latały zaklęcia, Błędny Rycerz nieomal poszedł w drzazgi, terrorysta chciał wysadzić nas w powietrze, prawie nas mieli!

- Naprawdę? – oczy Igora rozbłysły.

McGonnagal odchrząknęła.

- Panie dyrektorze, przypominam, że spotkaliśmy się tu w zupełnie innym celu – oznajmiła z naciskiem.

- A tak, rzeczywiście – powiedział z wyraźnym żalem. Widać było po nim, że niechętnie wraca do niemiłego obowiązku. Spojrzał na czwórkę winowajców.

– Usłyszałem przed chwilą bardzo ciekawą opowieść od profesora Szagajewa i …

- Donosiciel – wymamrotał dość głośno Daniel.

- … i może mi powiecie, dlaczego pan Malfoy nie może się doliczyć teraz połowy swoich zębów, a …

- Nie połowy, tylko ośmiu!

- No to ćwierci! – dokończył z niezadowoleniem – I dlaczego Hol Główny wygląda jak po przejściu tornada?!

Dumbledore patrzył wprost na Harry’ego, jakby oczekiwał odpowiedzi właśnie od niego. Ale Harry nadal nie miał zamiaru się odzywać. Nawet na nikogo nie patrzył. Wzrok miał utkwiony w Fawkesie. Feniks właśnie odradzał się z popiołów i Harry udawał, że go to wielce zainteresowało. Nadal nie zamierzał się tłumaczyć. Zamiast niego zrobiła to pozostała trójka. Słuchał ich we milczeniu, nie korygując, nie poprawiając, cały czas niby nie zwracając na nikogo uwagi. Wciąż buzowała w nim sciekłość. Pośród całej tej przemowy odezwał się tylko raz.

- I łon łucił fe mnie łałabałdą! – gulgotał z pretensją Malfoy.

- Owszem – wtrącił Harry chłodno – I bardzo żałuję, że nie udało mi się trafić.

Kilka portretów zachichotało, Phineas Nigellus pokiwał z uznaniem głową, a jedna z byłych dyrektorek Hogwartu skrzywiła się i mruknęła „bezczelność dzisiejszej młodzieży!”

Dumbledore po ich przemowie długo stał zamyślony, nie odzywając się. A potem spojrzał na Igora, potrząsnął ze smutkiem głową, podszedł do biurka, usiadł za nim i wyjął akta Harry’ego i Malfoy’a.

- Stawiacie mnie w bardzo trudnej sytuacji, moi drodzy – powiedział w końcu. W jego głosie zabrzmiał żal – Zmuszacie mnie do podjęcia decyzji, która jest mi nie na rękę.

Harry westchnął. Spodziewał się tego, odkąd tu wszedł. Malfoy drgnął niespokojnie, a Daniel i Ron przestąpili z nogi na nogę. Chcieli coś powiedzieć, ale zrezygnowali. Każde z nich już wiedziało, jaki obrót przybiorą sprawy.

- Nie wiem, czy pan sobie przypomina, panie Potter naszą ostatnią rozmowę w podobnych okolicznościach – głos dyrektora zabrzmiał sucho i oficjalnie.

Pytanie zostało skierowane prosto do niego i Harry nie mógł już go zignorować.

- Pamiętam – powiedział cicho.

- Jak również moje ostrzeżenie?

Skinął głową. Nagle opuściła go cała złość. Emocje dzisiejszego dnia opadły i pozostał smutek. Smutek, gdyż zawiódł zaufanie dyrektora, nie posłuchał prośby. Wyglądało na to, że przyszło opuścić mu to miejsce, które było dla niego domem. Taka była cena, którą musiał zapłacić. Ale… gdzie pójdzie? Wróci na Privet Drive, czy do domu Syriusza?

A tam już dopadnie go Ministerstwo Magii lub Voldemort…

Dumbledore przeglądał ich papiery.

- Powiedziałem wtedy, Harry, że jeszcze jedno tak karygodne zachowanie i zostaniesz usunięty ze szkoły.

- Pamiętam, panie dyrektorze – powiedział. Już nie wpatrywał się w Fawkesa, ale patrzył prosto w błękitne oczy starego czarodzieja. Jeśli przyszło mu usłyszeć najgorszą wiadomość, przyjmie ją z podniesioną głową.

Dyrektor też spojrzał na niego. Długo stali w milczeniu. A potem dyrektor zerknął na Malfoy’a i westchnął.

- Pamiętam, jak pojawiliście się obaj w Hogwarcie sześć lat temu – zabrał głos. Mówił cicho, niechętnie – Od początku miałem z wami same kłopoty. Rozumiem złość i niechęć, zdaję sobie też sprawę, że wasze nieprzyjazne stosunki wykraczają daleko poza rywalizację dwóch waszych domów. Tolerowałem to, bo ponieważ łudziłem się, że z czasem zmądrzejecie i dojrzejecie. Że to minie. Ale dziś? Dziś jestem już tym wszystkim zmęczony.

Wszyscy poruszyli się niespokojnie.

- Dlatego podjąłem decyzję – Dumbledore wstał – Wszystkim, którzy brali udział w bójce zabieram po dziesięć punktów. To dużo zważywszy liczbę osób w to zaangażowanych i ogólną statystykę każdego z domów. Prefektów pozbawiam ich stanowisk. A wy… - zawiesił głos.

Kątem oka Harry zobaczył jak Malfoy blednie.

- …tracicie po pięćdziesiąt punktów i nakładam na was surowy szlaban – dokończył Dumbledore.

Harry zamrugał.

- Słucham? – wyrwało mu się zaskoczone.

- Nie wyraziłem się dość jasno? – spytał tamten uprzejmie.

- Nie…, to znaczy…, eee… - miał całkowity mętlik w głowie – Zaraz! Ale o co chodzi?! To nie zostaniemy wyrzuceni ze szkoły?!

- Nie dzisiaj, Harry.

- Dlaczego?!

- Czyżby tak ci na tym zależało? – zdziwił się Igor.

- No nie, ale…

- I tu właśnie mam związane ręce – Dumbledore wpadł mu w słowo – W normalnych okolicznościach już byście pakowali walizki. Nie byłoby zlituj się. Profesor Szagajew przypomniał mi jednakże, że nie mogę tego uczynić w takiej sytuacji, jaka zapanowała w świecie czarodziejów. Szerzą się aresztowania ze strony Ministerstwa Magii, a Voldemort czai się w górach Szkocji. I to wcale nie tak daleko od nas. Pozwolić wam opuścić szkołę teraz, byłoby z mojej strony czystą głupotą. Profesor Szagajew prosił mnie, żebym wziął także pod uwagę okoliczności łagodzące. Harry zadziałał pod wpływem impulsu, ale i miał ku temu powody, a Draco nie dotyczyło pierwsze ostrzeżenie.

Na twarzy Malfoy’a odbiła się wielka ulga, ale i triumf. Dumbledore to zauważył.

- Ale… - podniósł do góry palec - …nie myślcie sobie, że następnym razem będę taki pobłażliwy – ostrzegł – Nie będzie żadnych okoliczności łagodzących, ani wyjątkowych sytuacji. I nawet wstawiennictwo profesora Szagajewa nie powstrzyma mnie przed skreśleniem was z listy uczniów. Jednakże nie opuścicie szkoły. Będziecie nosili torby myśliwskie za Hagridem, pomagali w kuchni, towarzyszyli panu Filcowi, cokolwiek. Tym razem nie żartuję. Czy moje ostrzeżenie jest jasne?

- Tak, panie profesorze – powiedział wciąż oszołomiony Harry.

Draco coś wymamrotał.

- Panie Malfoy nie dosłyszałem pana! – Dumbledore czekał.

- Tak! – powiedział z wściekłością - Złozumiałem!

- Ale to nie zamyka sprawy –wtrącił Harry stanowczo. Daniel i Ron spojrzeli na niego ze zdziwieniem, nie wiedząc, co zamierza – Sprawy między mną a Malfoy’em wciąż są niedokończone.

- Co sugerujesz, Potter? – spytała ostro McGonnagal.

Dumbledore długo patrzył na niego w milczeniu.

- Nie, sądzę, że nie – przyznał – Ale dla waszego dobra proszę was, abyście nie szukali zemsty. Zwłaszcza ty, Harry.

- Ja mu tego nie zapomnę – w głosie Harry’ego zabrzmiał upór – Zniszczył bezcenną pamiątkę! Nie miał prawa!

- Wiem. Części wziął już Rubeus Hagrid i postara się naprawić motocykl.

- A jeżeli mu się nie uda? - drążył dalej uparcie.

- Uda – wtrącił niespodziewanie Igor – A nawet gdyby nie, ja się postaram to zrobić. Skrzyknę przyjaciół i motor będzie jak nowy. Obiecuję.

Harry poczuł do niego wdzięczność.

- Jako, że cała ta bójka zaczęła się od was, zmuszony jestem przydzielić wam długofalowe szlabany – mówił Dumbledore - Pierwszy zaczyna się w sobotę.

- W sobotę? – powtórzyła cała czwórka zdezorientowana – Ale jest mecz Quidditcha!

Dumbledore spojrzał na Harry’ego.

- Zgadza się. Ale przypomnij mi, między kim a kim?

- Między Slytherinem a Ravenclawem, ale…

- Właśnie. Trybuny nie ucierpią, gdy ciebie tam zabraknie w roli widza

Harry westchnął ciężko i pogodził się z decyzją.

- No dobła! Łon nie gła, ale ja tak!! – powiedział ze złością Malfoy – Czo fe mną?

- Ty i twoi koledzy, którzy wdali się w bójkę na korytarzu niestety będziecie musieli ponieść tego konsekwencje.

- Ale to chała dłużyna! – zaprotestował z oburzeniem.

Dumbledore rozłożył bezradnie ręce na znak, że nic na to nie poradzi.

- No trudno!

Z ust stojących pod drzwiami Rona i Daniela wyrwał się iście szatański chichot. Brzmiała w nim satysfakcja.

- Łamy necały tydzeń na tłenofanie nofych zafodnikóf? – spytał z rosnącą wściekłością Malfoy.

- Obawiam się, że tak – Dumbledore pokiwał współczująco głową. Obok Harry próbował bezskutecznie zdusić w sobie złośliwy rechot.

- Ale my przegłamy!

Dumbledore znów rozłożył ręce.

- Trudno! – powtórzył.

Malfoy wychodził z siebie.

- To…, to… - gulgotał wściekły – To sabotaż! – wrzasnął – Pan kce przegłanej Słythełinu! A łoni?! – wskazał na trójkę Gryfonów – Też nie zagłają?!

- O ile sobie przypominam… - odezwał się Igor – …spotkanie Gryffindoru i Ravenclawu nie odbędzie się tak prędko jak wasze. Nie ma sensu przedłużać niepotrzebnie szlabanu aż do tego terminu. Nie jesteśmy okrutni, nie chcemy karać was bez końca.

Harry pomyślał, że go uwielbia.

- To skandal!! – wydarł się Malfoy.

- Więcej szacunku, panie Malfoy! – parsknęła Minerwa Mcgonnagal – Ciesz się, że to się skończyło tylko tak. Mogło być gorzej!

- Gorzej? – jęknął – Już jest gorzej! Łoni mnie zabiją, jak im to powiem! Czo ja mam tełaz złobić?

- Na początek proponowałbym skrzydło szpitalne i panią Pomfrey – powiedział pogodnie Dumbledore – A później? Zawsze ci się uda coś wymyślić, prawda?

- A co do nabierania szacunku i pokory… – Igor podszedł bliżej – Bardzo chętnie cię tego nauczę, Draco. Będziemy mieli na to całą sobotę.

Slizgon zbladł i jakby w sobie sklęsł. A potem odwrócił się i uciekł.

Harry wychodził z gabinetu Dumbledore’a w zupełnie innym humorze niż tam wszedł. Czuł głęboką ulgę, że go nie wyrzucili ze szkoły. Szczerze mówiąc, dyrektor miał do tego pełne prawo i nie zdziwiłby się, gdyby postąpił w ten sposób. Harry przecież zawiódł jego zaufanie. To, że została mu dana jeszcze jedna szansa, sprawiło, że Harry poczuł się nieswojo. Ile to już razy obiecywał i nie udawało mu się spełnić obietnicy? Ale teraz – postanowił sobie – będzie inaczej. Poza tym otuchą napawała go myśl, że jego motor zostanie naprawiony. Wierzył w to. Postępujący za nimi Igor przecież mu to obiecał. Ale największą satysfakcję odczuwał za każdym razem, gdy przed oczami stawała mu wizja sobotniej porażki Slytherin. To będzie piękne…

Na korytarzu czekał na nich mały Jack.

- I co? – spytał nerwowo – Wyrzucili was?

- Nie – uśmiechnął się do niego Harry. Nagle cały świat wydał mu się piękny – Dostaliśmy szlaban, ale co mi tam! Nie interesuje to mnie, gdy Ślizgonom oberwało się najwięcej. Już nie mogę się doczekać sobotniego meczu…

-…którego i tak nie obejrzysz – wytknął mu Szagajew.

- Cicho, nie rujnuj moich marzeń! Warto było dla samej zawiedzionej miny tego gnojka!

- Nagrabił sobie u Dumbledore’a za ten motor – powiedział Ron.

- U nas też – dorzucił Daniel –Dorwę go dziś w nocy, gdy w pobliżu nie będzie żadnego nauczyciela i…

Szagajew odchrząknął znacząco. Wszyscy spojrzeli na niego.

- Nie słyszałeś tego, prawda?

- Owszem, słyszałem.

- Udaj, że miałeś atak głuchoty! – poprosił Daniel przymilnie.

- Mogę mieć zaraz atak nauczycielskich powinności, jeśli tego sobie życzysz – Igor odwrócił się do Jacka i złapał go za ramię. A ty? – spytał surowo – Co tam robiłeś w tym szaleństwie?

Malec zbladł, jęknął z bólu i wyrwał się z uścisku starszego kuzyna.

- Co ci? – zdziwił się.

- Chyba ma złamaną rękę – odpowiedział za niego zmartwiony Stan, jego najbliższy przyjaciel.

- I ja dopiero teraz się o tym dowiaduję?! – oburzył się Auror – Dlaczego?!

- Przedtem byłeś zajęty rzucaniem wszystkich po ścianach! – odgryzł się.

- Pokaż! – Harry ukląkł obok niego i podwinął mu rękaw. Widok przedstawiał się bardzo źle – Nie wygląda to dobrze. Co ci w ogóle strzeliło do głowy?

- Rzucił się na ciebie cały tłum. Musiałem cię ratować, nie? – skrzywił się Jack, gdy obaj z Igorem badali złamanie.

Harry nie mógł się nie roześmiać.

-Pozwól, że następnym razem to ja będę ratował ciebie! Chyba tak będzie lepiej.

- Czemu nie krzyczałeś, że cię boli? – Igor był zły.

Jack aż się żachnął.

- Nie jestem beksą! Potrafię znieść ból w milczeniu.

Harry tylko pokręcił głową z dezaprobatą.

- Poza tym, skoro zdecydowałem się brać udział w bitwie, to muszę odgrywać teraz bohatera, nie? – mówił - Nie wypada mi płakać i narzekać! Jakoś przeżyję to, że mnie boli. Przecież to nie potrwa wiecznie. Tak mówił zawsze tata – dodał cicho.

- Powtórz to przed dziadkiem. Zobaczymy, czy podzieli twój punkt widzenia.

- Na szczęście są jeszcze z Cecylią w Avalonie. A zanim to do nich dotrze, postaram się ich jakoś ułagodzić.

- Świetnie – Szagajew zaprzestał badania i wstał – Skoro uważasz, że musisz robić za bohatera i epatować się tym, jaki to jesteś dzielny i odważny i nawet ból ci niestraszny, to Annabelle się ucieszy. Chociaż jedna osoba przyjdzie do niej z własnej woli. Pospiesz się, czeka na ciebie w skrzydle szpitalnym.

W oczach małego Jacka mignął strach. Harry’emu przez moment się zdawało, że ten wycofa się ze wszystkich wypowiedzianych przed chwilą słów. Że stchórzy i ucieknie mamrocząc pod nosem jakieś wyjaśnienia. Jednak Jack go zaskoczył. Opanował się i uniósł hardo głowę.

- Cóż… Skoro Annabelle ma mi pomóc, to nie ma powodów, żeby jej unikać. Nie mogę jej też pozwolić, żeby czekała za długo.

I odszedł dumnie wyprostowany w kierunku skrzydła szpitalnego odprowadzany przez zatroskanego Stana.

Harry patrzył za nim nie wiedząc, co ma o tym myśleć. Pierwsze słowo, jakie mu się nasunęło, było „wariat”, ale jednocześnie spodobała mu się jego postawa. Przypominał mu zachowaniem wielu z dorosłych Aurorów, których dane mu było spotkać. Przyszło mu na myśl, że mały Jack pójdzie kiedyś w ślady ojca i matki i mogą się przed nim kiedyś otworzyć drzwi wielkiej kariery Wybrańca…

Pierwszą zauważalną oznaką niezadowolenia grona pedagogicznego ze skandalicznego zachowania się uczniów był stan klepsydr czterech domów. We wszystkich liczba punktów drastycznie się zmniejszyła. Drobne kulki ledwie zakrywały dno. I tylko Ravenclaw mógł się poszczycić czymś więcej.

- Wybacz, Harry, że nie stawaliśmy w twojej obronie – mówili bez cienia zażenowania czy zakłopotania – Ale musieliśmy realnie myśleć. Przecież niedługo mecz, no nie? Nie możemy sobie pozwolić na to, żeby grzać siedzenia na ławkach rezerwowych. W tym roku sięgamy po Puchar.

- Niedoczekanie wasze – śmiał się Harry do Daviesa- Będziemy walczyć.

- Ach, jakie to piękne – wzdychał Davies – Nawet nie musimy się specjalnie starać w sobotę. Ślizgoni tego nie przeżyją!

Gryfoni stawali przed swoją klepsydrą wpatrując się w nią ponurym wzrokiem.

- Słusznie na początku roku Snape powiedział nam, że nie wygrzebiemy się z dolnych rejonów swoich punktów – westchnął Ron.

- Jak tak dalej pójdzie, to arivederci Pucharze Domów!

- Więc po co się starać – podsumowała z rezygnacją Sara Winters, ścigająca w drużynie Quidditcha.

Atmosfera w zamku przypominała tykającą bombę, która za wszelką cenę chce wybuchnąć, ale wie, że nie może. Uczniowie mijali się na korytarzach rzucając sobie krwawe i nieprzychylne spojrzenia. Atmosfera bójki wciąż wisiała w powietrzu. Żaden jednak nie posunął się za daleko. GD miała surowo przykazane przez Hary’ego, żeby bezwzględnie uszanować prośbę Dumbledore’a. O dziwo, zgodzili się na to dość chętnie.

- Ale do czasu – ostrzegł Zachary Smith - Jak tylko nadarzy się okazja, pokażę im gdzie raki zimują!

Najbardziej nieprzychylni sobie był sobie Ravenclaw i Slytherin. Ślizgoni zdawali sobie sprawę z nadchodzącej klęski i wyczuwało się wśród nich nastrój paniki.

- Pewnie – skwitował Harry – Jeden mecz już przegrali. Z nami. Jeśli przegrają i ten, to marne ich widoki na przyszłość. Wylądują na szarym końcu.

Obie strony wiedziały, że nie mogą zaczynać otwartego konfliktu. Nauczyciele czuwali, a i Szagajew co najmniej ze dwa razy użył swojego niezwykłego zaklęcia, ot tak dla przypomnienia, na wszelki wypadek. Ale co nie znaczy wcale, że uczniowie nie próbowali się w jakiś sposób na sobie odegrać. Dość częste stały się upadki ze schodów, przypadkowo rzucony czar, czy bieganie za małym Jackiem Warrenem, czy szelma nie ma jeszcze przypadkiem tej wspaniałej trucizny, którą tak niedawno otruła połowę drużyny Gryfonów.

Szelma, jeśli nawet miała, to się do tego nie przyznała. Zachowała na inną okazję…

Hermiona, usłyszawszy, iż prefekci tracą swoje stanowiska zalała się łzami. Jednak szybko została uświadomiona, że jej bierna postawa w bójce została dostrzeżona i ona nie ma się czego bać. Za to Malfoy i Pansy Parkinson chodzili jak struci. Nauczyciele dawali jasno wyraz swej dezaprobacie. Nie pochwalali ostatniej bójki i podkreślali to na każdym kroku. Chłód w głosie profesor McGonnagal mógł zmrozić nawet gorącą lawę. Nie zapomniała im przeżytego wstydu w obecności przedstawiciela Ministerstwa Magii. Zwłaszcza na lekcji, gdy przerabiali transmutację ludzką.

- Włóżcie w to więcej życia! – jej ostry głos zabrzmiał nagle tuż nad głową Harry’ego, który akurat skupiał się na rzucaniu na siebie zaklęcia. Koncentracja została zakłócona – Nie mam czasu poświęcać na te ćwiczenia całego półrocza!

Zaklęcie Harry’ego wskutek pomyłki zadziałało niezupełnie tak, jakby sobie tego życzył. Pomacał się po głowie i spojrzał w lustro.

- Mówiłam o BRWIACH, Potter! – McGonnagal odwróciła się w jego stronę – A nie o oślich uszach!

Śligoni zarechotali złośliwie. A Harry, pragnąc ukryć swój błąd, zaczął mamrotać coś na temat, że nie dosłyszał. Widocznie źle zrozumiał pytanie i…

I w tym momencie uszy urosły mu o stopę.

- Ślicznie wyglądasz – zakpiła Hermiona – Kłam dalej!

Harry desperacko próbował zmienić swój wygląd. Nie miał ochoty tak paradować po szkole. Udało mu się to po piątej próbie. Ron zaś z przerażeniem patrzył na wystającą mu z tyłu lisią kitę.

- Transmutacja ludzka to nie jest coś, co mi się podoba! – poskarżył się – Jak ja mam się tego pozbyć?!

Niedaleko Susan Bones zatrzepotała rozpaczliwie skrzydłami.

- BRWI! Powtarzam BRWI! Czy wy w ogóle słuchacie moich poleceń? – spytała McGonnagal z niezadowoleniem – Nie widzę rezultatów!

- Ale musi pani przyznać, że jelenie rogi Parkinson, to wyczyn! – zawołał ktoś.

- Oczywiście, zwłaszcza, że ich nie planowała – powiedziała chłodno - Co komu po zaklęciach, których się nie kontroluje? Panno Parkinson, proszę natychmiast pozbyć się tych rogów!

- Nie wiem jak – jęknęła ze łzami w oczach.

Ta lekcja okazała się jedną z najtrudniejszych. Oczywiście ćwiczyli transmutację ludzką już wcześniej, jeszcze przed świętami i nawet uzyskiwali jakieś efekty. Ale teraz było inaczej. Minerwa McGonnagal jasno dała im do zrozumienia, że należy im się solidna reprymenda. Ponadto uważała, że skoro z taką wielką pasją poświęcają się awanturom, tyle samo wysiłku mogą włożyć w ćwiczenie transmutacji. Tempo i poziom zajęć i wymagania czarownicy znacznie wzrosły i nawet Hermiona miała kłopoty ze sprostaniem trudnościom. A co dopiero mówić o innych.

Głośny, przeraźliwy kwik zwrócił uwagę całej klasy. Na miejscu Zabiniego Blaise’a miotała się teraz rozpaczliwie przerażona świnia.

Ron wychylił się zza Harry’ego, żeby mieć lepszy widok.

- No, to teraz widać, kim naprawdę jesteś – rzucił złośliwie, a Harry zarechotał.

Świnia kwiknęła z oburzeniem. McGonnagal spojrzała po Ślizgonach.

- Kto z was to robił?

- Ja – wyznała ze łzami Pansy Parkinson - Ale ja mu chciałam tylko pomóc! Nie zamierzałam zrobić nic złego!

- Niemądra dziewczyno! Nie wiesz, że to jest niebezpieczne?!

Kiedy Blaise odzyskał wreszcie swoją prawdziwą postać, nie podziękował Pansy. Dziewczyna sporo dowiedziała się na temat swojej inteligencji i braku zdolności czarodziejskich.

Profesor Flitwick zaś przeleżał w skrzydle szpitalnym dwa dni. Okazało się, że ma trzy złamane żebra, z czego jedno omal nie przebiło mu płuca. Pani Pomfrey wespół z Annabelle Wright kurowały go wszelkimi dostępnymi sobie środkami. Nie wpuszczały do niego nikogo. Nawet Roy’a O’Bannona, który prawie wydeptał ścieżkę pod drzwiami próbując się do niego dostać i błagać o wybaczenie. Flitwick, gdy o tym usłyszał, nawet chętnie mu go udzielił. Ale przez zamknięte drzwi i pod warunkiem, że Irlandczyk będzie się odtąd trzymał od niego z daleka.

Jedyną osobą, która zdawała się nie interesować, a tym bardziej zauważać dziwnej atmosfery w zamku, był Sewerus Snape. Rzadko pojawiał się na korytarzach. Większość czasu spędzał sam w swoich lochach. A i na lekcjach pozwalał dryfować myślom hen daleko, co mu się nigdy wcześniej nie zdarzało. Wyglądał tak, jakby absorbowała go tylko i wyłącznie własna osoba. Niewiele mówił i rzadko siedział w ciemnościach. Zaczęło go otaczać morze jasno płonących świec.

Kiedy Harry zobaczył go na lekcji, pierwszy raz od dawna, aż nim wstrząsnęło. Snape wyglądał jakby był na coś chory. Blady, z sinymi kręgami pod oczyma i czujnym, nieufnym wzrokiem. Cały czas rozglądał się nerwowo i mamrotał coś pod nosem. Klasa patrzyła na niego ze zdumieniem. Byli rozdarci pomiędzy chęcią gapienia się na niego, a powinnością warzenia eliksirów. Hermiona musiała ostro szturchnąć Harry’ego, żeby zwrócić jego uwagę na to, co się dzieje w jego kociołku. Zrozumiał od razu. Zdrowy Snape był straszny, kiedy wpadał we wściekłość. Wolał się nie przekonywać na własnej skórze, jak się zachowuje, gdy jest chory.

Dopiero w połowie lekcji nauczyciel jakby się ocknął i rozejrzał nieco przytomniej po Sali. Czarne oczy znów nabierały blasku.

-A wam co się stało? – spytał.

Chyba dopiero teraz zauważył, że większość z uczniów nosi bandaże, temblaki i plastry. Niektóre przeciekające jeszcze krwią. Skutki niedawnej bitwy.

- Ach, wynikła ostatnio pewna drobna różnica zdań – machnął niedbale ręką Justin Finch – Fletchey – Nie ma o czym mówić.

Mistrz eliksirów nie wnikał w pojęcie „drobnej różnicy zdań”. Stracił zainteresowanie. Bowiem w tym momencie jedna ze świec oświetlających los niespodziewanie zgasła. Harry z zaskoczeniem zobaczył, jak Snape drgnął i w jego oczach pojawia się strach. Dość szybko się opanował, ale jego dziwne zachowanie zostało zauważone przez całą klasę.

- Panie profesorze… - zaczął Malfoy niepewnie w ciszy, jaka zapanowała. Powszechnie wiadomo było, że jemu ujdzie każde pytanie. Mówił z trudem, na tyle, na ile pozwalała mu na to obolała szczęka - …czy panu nic nie jest?

Snape rzucił mu spojrzenie spode łba.

- Nie! – warknął rozdrażniony – A niby co by mi mogło być?”

- No…nie wiem – zawahał się, ale ciągnął dalej – Chodzą głosy, że pan…, że pan…, no… stracił … rozum i…

Widząc minę nauczyciela, Harry pomyślał, że tylko skończony kretyn wyskakiwałby z takim pytaniem. A Malfoy nie miał chyba instynktu samozachowawczego, ponieważ pogrążał się dalej. Nie zwrócił uwagi na to, że mistrz eliksirów nagle zbladł, a jego oczach pojawiła się wściekłość.

- Słucham? – spytał lodowato – Coś ty powiedział?

Do Malfoy’a w końcu dotarło, że się wygłupił. Ale za późno.

- Jak śmiesz wygłaszać takie sądy na temat nauczyciela, Malfoy? – w głosie Snape’a słychać było zimną furię – I to jeszcze wyssane z palca. Masz szlaban! Przyjdziesz do mnie w sobotę.

„To już jego drugi” pomyślał z uciechą Harry, pochylony nad swoim kociołkiem. Starał się jak najmniej rzucać w oczy. Tym bardziej, że – jak czuł podskórnie – nadchodziła burza.

- Czy jeszcze ktoś tak sądzi? – nauczyciel spojrzał na klasę.

Wszyscy starali się być jak najmniej widoczni

– No, powiedzcie!

Tak, zdecydowanie ta lekcja zapadnie im głęboko w pamięć.

- Granger! – warknął – Czy masz mi coś do powiedzenia?

Hermiona rozejrzała się bezradnie po twarzach kolegów i koleżanek, z których każde udawało, że jest pilnie zajęte swoim wywarem.

- Ja…, nie wiem panie profesorze – wyjąkała.

- Taka wyszczekana, a nagle zaniemówiłaś? – zadrwił – Dwadzieścia punktów mniej dla Gryffindoru. Za nieprawidłową odpowiedź.

„Nawet tyle nie mamy”. To zdanie odbiło się na twarzach obecnych w lochach Gryfonów. Żaden jednak się nie odezwał. A Hermiona poczerwieniała i usiadła na krześle.

A potem Snape zatrzymał się przed kociołkiem Harry’ego. Harry usilnie próbował udawać, że go nie zauważa i przygotowywał dalej swój wywar. Kiedy jednak już pokroił jeden i ten sam składnik po raz piąty, a Snape tkwił przy nim nadal, był zmuszony podnieść wzrok.

- Co to jest, Potter? - spytał nauczyciel złowieszczo. I Harry już wiedział, że nie będzie zostawiony w spokoju.

Harry spojrzał czarodziejowi prosto w oczy.

- Eliksir – odpowiedział chłodno.

- To? – zaśmiał się szyderczo Snape i nabrał chochlą odrobinę cieczy – To nazywasz eliksirem?

- Tak – Harry z trudem zmuszał się do zachowania spokoju. Uważał, że jego wywarowi wyjątkowo nie można nic zarzucić.

Snape patrzył na niego swoimi czarnymi oczyma, w których czaiła się nienawiść.

- Doprawdy? – spytał cicho – Nie sądzę.

I jednym gwałtownym ruchem zmiótł kociołek Harry’ego z ławki. Naczynie spadło i rozbiło się na drobny mak. Eliksir zabulgotał i rozlał się po podłodze. Harry patrzył na kałużę wywaru pod nogami z rosnącym niedowierzaniem.

- Nie lubię kłamców, Potter – powiedział Snape cicho – A w tym… - wskazał pogardliwie na rozlaną ciecz -… nie widziałem poprawnie zrobionego zadania.

- Może trzeba pomyśleć o okularach? – odciął się Harry. Nie zdążył ugryźć się w język.

Oczy Snape’a zabłysły z wściekłości. Przestąpił rozlany wywar i chwycił Harry’ego za kołnierz szaty.

- Coś ty powiedział do mnie, Potter?

Harry chwycił go za rękę w przegubie, boleśnie ścisnął i się uwolnił. I odsunął się na bezpieczną odległość. Klasa patrzyła na nich w całkowitym milczeniu, z szeroko rozwartymi oczami.

- To, co pan usłyszał.

Jeszcze takiej wściekłości u niego nie widział. Przez chwilę obleciał go strach, że Snape zrobi coś niespodziewanego. Ręka nauczyciela drgnęła w poszukiwaniu różdżki, a z ruchu warg odczytał, że tamten chce wypowiedzieć słowo „Crucio”. Ale zanim którykolwiek z nich zdążył coś zrobić, świece w lichtarzach nagle zamigotały. Połowa zgasła. Zrobiło się ciemniej i zawył głośno wiatr. Okno otworzyło gwałtownie i razem z tumanami śniegu wpadł do środka jakiś cień. Ogromny, szary, przezroczysty. Przemknął i przepadł.

Harry nie wiedział, na ile mu się tylko to zwidziało i czy w ogóle coś zobaczył. Po zdziwionych minach kolegów poznał, że nie wiedzą, o co może chodzić. Jednakże w oczach Snape’a zobaczył czającą się w nich ogromną trwogę. Nauczyciel był blady jak prześcieradło i nie mógł wydusić z siebie słowa.

A potem drgnął i rozejrzał się z wahaniem klasie. Nadal nic nie mówiąc, owinął się peleryną i szybkim krokiem opuścił lochy.

Trzasnęły z hukiem zamykane drzwi.

Rozglądali się po sobie zdumieni i zdezorientowani. Co się wydarzyło?


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post ĐŸŃ€ŃĐźŃ‹Đľ поставки товаров иС Китая - Wysłany: Sob 17:07, 23 Sty 2021  
MSCaleby
Gość








На сегодняшний день одним из актуальных товаров на рынке России являются средства защиты и антисептика. Транспортно-логистическая компания "Азия-Трейдинг" поможет Вам выйти на оптовое производство в Китае для проведения закупки любого интересующего Вас товара в любом объеме, также мы обеспечим Вас комплексной логистикой и таможенным оформлением в Китае и России.
 
Powrót do góry  

  Forum Dyskusje na temat Harryego Pottera Strona Główna -> Opowiadania -> Harry Potter i trzeci czarodziej Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)  
Strona 4 z 4  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4
   
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  



fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2003 phpBB Group
Theme created by Vjacheslav Trushkin
Regulamin